andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony643 998
  • Obserwuję368
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań505 592

Williams Cathy - Noc w Nowym Jorku

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :627.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Williams Cathy - Noc w Nowym Jorku.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera W Williams Cathy
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 101 osób, 89 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 110 stron)

Cathy Wiliams Noc w Nowym Jorku

- 1 - ROZDZIAŁ PIERWSZY Rafael Vives nie był pewien, czy powinien być rozbawiony, zirytowany, znudzony czy po prostu rozwścieczony sytuacją, w jakiej się znalazł. Dla człowieka, którego racją bytu była wyłącznie praca, uwięzienie na dziesięć dni w raju było wystarczającym powodem do zgrzytania zębami. Nawet towa- rzyszący mu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę wierny laptop, bez którego byłby naprawdę zagubiony, nie mógł sprawić, by zapomniał o tym, że nie z własnej woli znalazł się w Hamptons, w domu swej matki. Tak się szczęśliwie złożyło, że przebywał akurat w Nowym Jorku, ale - choć jego biuro znajdowało się niedaleko - matka prosiła go, czy raczej roz- kazała, by zatrzymał się u niej i miał oko na brata. Pierwotny plan matki przewidywał udział Rafaela w przyjęciu urządzanym w domu Jamesa. Była to zasłużona nagroda dla wybranych pracowników z Londynu i Nowego Jorku, dla uczczenia znacznego wzrostu dochodu firmy w ostatnim roku. Rafael nie wiedział, kto z nich dwóch - on czy James - był bardziej temu przeciwny. James wyznał z nieukrywanym niepokojem, że wizja Rafaela tkwiącego w kącie i, jak to określił, łypiącego wściekle na wystraszonych pracowników, mrozi mu krew w żyłach. Co do Rafaela, sama myśl o plątaniu się przez cały dzień i wieczór w tłumie ludzi, bez szansy na wcześniejsze zwolnienie za dobre zachowanie, była dlań nie do przyjęcia. Jeśli chodzi o kierowanie korporacją, jasnowłosy, niebieskooki James stanowił atut kampanii reklamowych, a on, Rafael, był jej mózgiem i siłą napędową. Ta symbioza sprawdzała się doskonale i Eva, ich matka, musiała w końcu wyrazić zgodę na wypracowany z trudem kompromis. R S

- 2 - James będzie gospodarzem przyjęcia odbywającego się w rozległej rezydencji z zachwycającym widokiem na najpiękniejszą plażę w Hamptons. Rafael, z zapewniającego mu ciszę i odosobnienie domku dla gości, będzie miał oko na wszystko, pilnując, by ani muzyka, ani zabawa nie wy- mknęły się spod kontroli. Kiedy ostatnim razem James urządzał przyjęcie w domu, sąsiedzi zarzucili ich pretensjami. Było to nie lada osiągnięciem, zważywszy, jaka odległość dzieliła posiadłość od najbliższego sąsiada. Eva Lee wciąż wzdrygała się na wspomnienie tej katastrofy oraz nieuniknionej konieczności nieustannego przepraszania przyjaciół podczas spot- kań East Hampton Improvement Society. No więc tkwił tutaj dopiero jeden dzień, odgrywając rolę Wielkiego Brata, a już marzył o powrocie do krzątaniny, którą znał i kochał. Przez krótką, bardzo krótką chwilę myślał o tym, że zbyt rzadko odwiedza posiadłość. W tym domu spędził dni idyllicznej młodości, z czasem jego wizyty stawały się coraz rzadsze, pochłonęły go studia na uniwersytecie i zagraniczne podróże. A potem rozpoczął na serio życie zawodowe - najpierw jako samodzielny pracownik w jednym z największych domów maklerskich na świecie, a po przedwczesnej śmierci ojczyma, ojca Jamesa, przejął ster rodzinnej firmy. Lata upłynęły i teraz - wpatrując się w zachwycająco piękny zachód słońca - zastanawiał się nad możliwością, że pewnego dnia ocknie się i przeko- na, że jest mężczyzną w średnim wieku, który wziął ślub ze swoją firmą. Zmarszczył ponuro brwi i popijał whisky z wodą sodową, którą sam sobie nalał. Introspekcja nie była jego ulubionym zajęciem. Był zawsze nastawiony na osiągnięcie wyznaczonych celów i rzadko kwestionował swoje plany. Nie zamierzał robić tego teraz. R S

- 3 - Lekki powiew wiatru przyniósł odległe głosy ludzi, którzy najwyraźniej dobrze się bawili. Wychylił do dna szklaneczkę i odetchnął głośno z ulgą, że oszczędzono mu tej zabawy. Właściwie nie znał nikogo z zaproszonych. James powiedział mu, że dyrektorzy i pracownicy marketingu, którzy zawsze pławili się w blasku chwały podczas rozdzielania pochwał za zyski korporacji, dostaną premię, ale „zapomniana załoga" będzie mogła rozkoszować się trafiającym się raz w życiu pobytem na Long Island. Rafael zachodził w głowę, co też brat rozumiał przez określenie „zapomniana załoga", ale musiał przyznać, że pomysł był godny uwagi. Stojąc na małej, drewnianej werandzie i patrząc w morze, rozmyślał, jak bardzo różni się od swego przyrodniego brata. Z roztargnieniem zastanawiał się właśnie, jakim cudem osoby, które miały w sobie wspólną cząstkę kodu DNA, mogą być do tego stopnia niepodobne, kiedy zauważył coś kątem oka. Coś albo kogoś. Cichy szelest pomiędzy bujną, doskonale zaprojektowaną roślinnością sygnalizował czyjąś obecność. Ta „obecność" mogła oznaczać tylko jedno. Jakiś gość w ferworze zabawy, pod wpływem wina, które płynęło strumieniami, nie uświadomił sobie, że zabłądził do strefy zakazanej. Ostrożnie odstawił szklaneczkę i zwrócił się w kierunku źródła dźwięku. Może i zapadał zmrok, ale Rafael nie był ślepy, więc ta, która usiłowała oddalić się na paluszkach z miejsca przestępstwa, musiała mieć najwyżej jedną szarą komórkę w mózgu, skoro wyobrażała sobie, że jej nie zauważył. A zauważył. Blondynka, rzecz jasna. Spłowiałe dżinsy z obciętymi nogawkami, bardzo obcisłe. Oczywiście. Króciutki top, obowiązkowo odsłaniający fragment brzucha. Innymi słowy - akurat ten typ kobiety, który Rafael uważał za wyjątkowo odpychający. - Hej, ty! R S

- 4 - Amy wydała z siebie cichy okrzyk przerażenia i odwróciła się, by uciec. Jedno spojrzenie na tego mężczyznę, sprawiającego jednocześnie wrażenie cienia i osoby z krwi i kości, wystarczyło, by zrozumiała, że - kimkolwiek był - nie należał do ludzi, którzy zbagatelizowaliby fakt wtargnięcia na ich teren. Co prawda, nie można było łatwo stwierdzić, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy posiadłość Jamesa Lee. Zielone trawniki i mistrzowsko ukształtowane otoczenie zachęcały ją, by przeciągnęła trochę zwiedzanie. I dlatego próbowała teraz umknąć przed gigantycznym facetem, który gwałtownie zmniejszał dzielący ich dystans. Nie zdawała sobie sprawy, że podchodzi do niej chyłkiem. Zdążyła westchnąć z ulgą, że zdołała uciec, kiedy nagle jego dłoń zacisnęła się na jej ramieniu, zatrzymując ją w miejscu, a potem odwróciła ją, zmuszając, by spojrzała w górę... Ujrzała najgroźniejszą twarz, jaką zdarzyło się jej widzieć w życiu. Czarne oczy rzucały wściekłe spojrzenia. Zaciśnięte z powstrzymywanego gniewu usta tworzyły cienką linię. Amy zaparło dech w piersiach. Otworzyła szeroko oczy, a jej mózg gwałtownie usiłował przeanalizować, co ją może spotkać. - Kim jesteś, do licha? - Do diabła, co tu robisz? Odezwali się jednocześnie, spoglądając na siebie z jednakową wściekłością. Wreszcie Amy zrzuciła gwałtownie jego dłoń ze swego ramienia i cofnęła się. - Ja pytałam pierwsza! - Demonstracyjnie potarła ramię. Rafael zaczerpnął tchu, przywołał całą niesamowitą zdolność samokontroli, dzięki której stał się tak znaczącym asem wielkiej finansjery. Odwrócił się i ruszył w kierunku domu, pozwalając, by nieszczęsna blondynka gotowała się z bezsilnego gniewu, choć jednocześnie pragnął przedłużyć tę konfrontację, by móc utrzeć jej nosa. - Hej ty! Dokąd się wybierasz? R S

- 5 - Rafael odwrócił się i wbił wzrok w miniaturową figurkę, która stała tam, gdzie ją zostawił. Tym razem opierała dłonie na biodrach. Króciutki top podciągnął się trochę w górę, odsłaniając więcej brzucha. Pod każdym względem pasowała do wyobrażeń jego brata o ideale kobiety - od rzucającego się w oczy ubrania po rozwiane blond włosy. - Słucham? - spytał z lodowatą uprzejmością, nie wierząc własnym uszom. Amy zrobiła kilka kroków w jego kierunku. - Kim jesteś i co robisz na terenie posiadłości Jamesa Lee? - Wariatka. Przypuszczam, że jesteś uczestniczką przyjęcia i już się wstawiłaś. - Spojrzał na zegarek. - Niezłe tempo, zważywszy na to, że nie przebywasz tu zbyt długo. Jego urwany, ironiczny śmiech sprawił, że Amy krew uderzyła do głowy. - Jak śmiesz? Postąpiła kilka kroków ku niemu. Teraz, gdy światło z werandy padło na nią, Rafael zobaczył, że oprócz ślicznej drobnej figury dziewczyna ma twarz, którą można by określić jako ładniutką, gdyby nie malujący się na niej wyraz. Przyszło mu do głowy, że nie miała oporów przed wyrażaniem swego zdania. Krzykliwa i zadziorna, pomyślał z niesmakiem. Jak gdyby dla utwierdzenia go w tym wrażeniu, Amy rzuciła mu wściekłe spojrzenie. - Czy James wie, że tu jesteś? Ha! Jestem przekonana, że nie! Na pewno ogromnie się ucieszy na wieść, że ma dzikiego lokatora! - Dzikiego lokatora? - Rafael wybuchnął śmiechem. No cóż, właściwie nie wyglądał na kogoś takiego, ale - z drugiej strony - z pewnością nie przypominał ludzi, z którymi zwykle zadawał się James. Ona też właściwie do nich nie należała, ale doskonale wiedziała, jak wyglądają, gdyż wystarczająco często widywała ich w restauracji dla członków rady nadzorczej, R S

- 6 - w której pracowała, przygotowując elitarne dania dla urzędniczej elity, a czasami - po godzinach - dla osób z najbliższego otoczenia Jamesa. Oczywiście nikt z zarządu nie wiedział, że James korzystał nieoficjalnie z kulinarnych umiejętności Amy. Stanowiło to ich wspólną tajemnicę przez ostatnie półtora roku. Było to typowe dla Jamesa z tym jego czarującym, ryzykanckim sposobem bycia. Zwykle w uroczy sposób lekceważył kon- wenanse, z wyjątkiem okazji, gdy było to dlań wygodne. Czy nie dlatego z czasem zaczęła o nim marzyć? Och, jego zalety nie ograniczały się tylko do urodziwej twarzy i majątku! Ocknęła się ze swych rozważań i spostrzegła, że mężczyzna, który przestał się już śmiać, przygląda się jej chłodno. - Nie jestem dzikim lokatorem. Szczerze mówiąc, w życiu nie słyszałem nic równie idiotycznego. - Więc kim jesteś? - Kimś, kto nie zamierza stać i prowadzić bezsensownej dyskusji z jakąś podchmieloną kobietą. - Nie jestem podchmielona! - No cóż, tak się zachowujesz. - Głos Rafaela ociekał pogardą. Są mężczyźni, którzy lubią pyskate kobiety, ale on do nich nie należał. Lubił kobiety kulturalne, eleganckie, opanowane. Nachmurzył się. - I nie mam ochoty dyskutować z przekupką. Amy zachłysnęła się. Brak zwykłej grzeczności z jego strony był zaskakujący, zwłaszcza że rozmawiał z gościem człowieka, w którego posia- dłości najwyraźniej koczował. Legalnie lub nielegalnie, tego miała się jeszcze dowiedzieć. Ale on ponownie pokazał jej plecy i ruszył w kierunku domu. Wbiegła na werandę mniej więcej w tej samej chwili, gdy wszedł do środka i, nie patrząc za siebie, zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Jak się spodziewał, nie upłynęło wiele czasu, gdy usłyszał walenie do drzwi. R S

- 7 - Zbliżył się na tyle, by nie musiał podnosić głosu, aby go usłyszała. - Odejdź. Robisz z siebie idiotkę. Nie obchodzi mnie, czy jesteś pijana, czy nie, ale nie lubię kobiet, które stawiają na swoim za pomocą wrzasku. - Jeśli nie powiesz mi, kim jesteś, zawiadomię Jamesa. - Naśladując go, zniżyła głos, choć wcale nie była pewna, czy potrafi sprawić, by brzmiał równie chłodno i groźnie. - Jestem na tyle trzeźwa, by wiedzieć, że możesz nie mieć zezwolenia na przebywanie na tym terenie. Prawdę mówiąc, w ogóle nic nie piła, choć było tyle alkoholu pod ręką. Dla rozrywki gości przygotowano wiele różnych wycieczek, nie chciała opuścić żadnej z nich z powodu kaca. Nie zamierzała też trwonić drogocennych chwil, które mogła spędzić w towarzystwie Jamesa. Jej słowa zadziałały. Ku jej zaskoczeniu, mężczyzna otworzył drzwi, rzucił jej wściekłe spojrzenie i oznajmił, że może wejść. Światło było zapalone i po raz pierwszy zobaczyła go wyraźnie. Był wysoki i - nie myliła się - miał kruczoczarne włosy. W gruncie rzeczy jedyne, czego wcześniej nie zauważyła, a co stawało się dla niej coraz wyraźniejsze, to fakt, że był szalenie seksowny. Nie był to seksapil typowy dla rozkładówki magazynu, lecz chmurny i szorstki. Niemal zaparło jej dech w piersiach, potem jednak rozejrzała się dokoła; ciekawość chwilowo odebrała jej mowę. Dom może i był nieduży, ale bynajmniej nie zaniedbany. Pociemniałe drewniane podłogi lśniły, przyciągając wzrok do wygodnej części wypoczyn- kowej, zdominowanej przez wielki, nowoczesny kominek, potem dalej, do doskonale wyposażonej kuchni oraz kilku schodów wiodących prawdopodobnie do sypialni. - Nieźle, jak na dzikiego lokatora - stwierdziła, marszcząc brwi. - Posłuchaj, przykro mi, jeśli uraziłam twoją dumę, ale byłam zaskoczona, odkrywając, że ktoś zaszył się tutaj, daleko od rezydencji. R S

- 8 - Rafael wpatrywał się w nią z zafascynowaniem; nie tylko zdawała się nie panować nad słowami płynącymi z ust, ale przechadzała się po domku, jak gdyby była naprawdę gościem, a nie intruzem, który zdołał wedrzeć się do środka przy użyciu groźby. Sęk w tym, że Rafael nie chciał, aby jego obecność tutaj stała się publiczną tajemnicą. Naprawdę nie chciał psuć innym zabawy ani czuć, że powinien się do niej przyłączyć. - Więc jeśli nie jesteś dzikim lokatorem, to kim? Zaledwie właścicielem firmy, w której pracujesz, miał ochotę odpowiedzieć. Nie był zdziwiony, że go nie rozpoznała. Skoro należała do „zapomnianej załogi", musiała zajmować dość niskie miejsce w hierarchii służbowej. Poza tym rzadko bywał w Londynie, wolał pilnować spraw z Nowego Jorku, a sądząc z jej akcentu, była mieszkanką Londynu. - Jestem... ogrodnikiem - wymyślił szybko. - I mieszkasz tutaj? - A gdzie, twoim zdaniem, miałbym mieszkać? - W małym, zwykłym domku na terenie małej, zwykłej posesji, gdzieś w okolicy... jak inni, normalni ogrodnicy. - Jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, to nie jest mały, zwykły ogród. Wymaga pełnoetatowej opieki, dlatego tu mieszkam. - I twoi podwładni zjawiają się codziennie, żeby strzyc trawniki... To wydawało się całkiem prawdopodobne, ponieważ nie mogła sobie wyobrazić, że mógłby sam obsługiwać kosiarkę. Nie, stanowczo sprawiał wra- żenie człowieka, który wydaje rozkazy, co więcej, lubi to robić. Natychmiast zaczęła współczuć jego nieobecnym podwładnym. - Strzyc trawniki... utrzymywać ogród w porządku... robić wszystko, co powinno być zrobione... - A ty trzymasz bat. R S

- 9 - Rzuciła to lekkim tonem, ale - oczywiście - nie raczył się nawet uśmiechnąć. Lubiła ludzi z poczuciem humoru. Pochodziła z rodziny, w której było sześcioro rodzeństwa i - jak większość dzieci z dużych rodzin - nie miała specjalnej okazji do zetknięcia się z pojęciem prywatności. Lubiła się dzielić. Łatwo się śmiała. Lubiła się bawić. Jedną z wielu cech Jamesa, dzięki której uznała go za atrakcyjnego, było jego przewrotne poczucie humoru. Ten mężczyzna, przeciwnie, był uosobieniem ponurej powagi. - Czy zawsze jesteś taki... poważny? - spytała, spoglądając na niego. Przelotnie tylko, bo był naprawdę bardzo seksowny, zwłaszcza jeśli ktoś lubił takich nachmurzonych facetów. A ona nie lubiła. Rafael nie był przyzwyczajony, by zwracano się do niego w ten sposób, więc chwilowo zamilkł. - To znaczy... co sprawia, że jesteś taki ponury? Masz wspaniałe mieszkanie, opłacone przez pracodawcę. I założę się, że oprócz domu masz jeszcze dodatkowe korzyści. - Korzyści? - No pewnie. - Wyliczała je na palcach. - Samochód ukryty gdzieś w garażu, i przypuszczam, że nie jest to stary grat. Program emerytalny. Premie na koniec roku. Mam rację? - Zmęczenie, które skłoniło ją, by wyszła z domu zaczerpnąć świeżego powietrza, jakby nagle zniknęło. - Z twojego milczenia wnioskuję, że mam rację! - stwierdziła z triumfem. - Szczęściarz z ciebie! Rafael nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję ze zwariowaną blondynką. Otworzył usta, by powiedzieć jej uprzejmie, lecz stanowczo, że najwyższy czas, aby się wyniosła. - Dlaczego tak mówisz? - usłyszał swoje pytanie. Rzuciła mu szeroki, zaraźliwy uśmiech. - Bo mam podobną pracę, a z całą pewnością nie przynosi takich korzyści, jak ta. - Jesteś... ogrodniczką? R S

- 10 - - Zajmuję się cateringiem. - A catering przypomina ogrodnictwo? - Cóż, oboje pracujemy rękami i jest to twórcza praca... więc te zawody są podobne, nie sądzisz? - Nie mogę się zgodzić, że ogrodnictwo jest twórczą pracą. Amy spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Więc dlaczego się nim zajmujesz? Wzruszył ze zniecierpliwieniem ramionami i przeczesał włosy palcami. - Słuchaj. Ustąpiłem i pozwoliłem ci wejść do domu. Wiesz już, co tu robię. Więc pora, abyś sobie poszła i byłbym wdzięczny, gdybyś nikomu o mnie nie mówiła. - Bo...? - Bo nie chcę, żeby nachodzili mnie goście Jamesa, gdy będę starał się wykonywać swoją pracę. - Jesteś po imieniu ze swoim szefem? Hmm... - Na chwilę popadła w zadumę, potem jej twarz rozjaśniła się. - Właściwie wcale mnie to nie dziwi. - Co cię nie dziwi? - Rafael zmarszczył brwi. - Nie. Zapomnij, o co pytałem. Życzę dobrej zabawy. Ruszył w kierunku drzwi, nie dając jej czasu na dalszą paplaninę. - Zdajesz sobie sprawę, że nie przedstawiliśmy się sobie? - powiedziała, wyciągając rękę. - Mam na imię Amy. - Dlaczego mielibyśmy się sobie przedstawiać? - Otworzył drzwi i odsunął się na bok, wsuwając dłoń do kieszeni kremowych bermudów. - To było bardzo niegrzeczne. - Amy cofnęła rękę, wyprostowała się i przeszyła go wzrokiem. - Co było bardzo niegrzeczne? Ale wiesz co? W gruncie rzeczy wcale mnie to nie interesuje. R S

- 11 - - I tak zamierzam ci to wyjaśnić! Niegrzecznie jest patrzeć na ludzi, którzy chcą tylko się przedstawić, jak gdyby byli nosicielami zakaźnej choroby! Nie chcesz podawać swojego imienia, w porządku! To nie moja sprawa! Wcale mnie to... - Rafael. - Słucham? - Rafael. Nazywam się Rafael Vives. - Wyciągnął dłoń. Gdy Amy ujęła ją, jej ciało przeniknęło nagle dziwne uczucie, jakby raził ją prąd. - A ja Amy. - Gniew, który ją nagle ogarnął, równie szybko przeminął. - Rafael... niezwykłe imię... Włoskie? - Hiszpańskie - odpowiedział szorstko. - Potrafisz odnaleźć drogę do rezydencji? - Och, tak. Jak to się stało, że hiszpański ogrodnik pracuje w Ameryce? - Włożyła rękę do kieszeni, wyciągnęła elastyczną gumkę i z wprawą związała włosy w luźny koński ogon. - Kup sobie skrócony przewodnik, przeczytaj go szybko, to dowiesz się, jakim sposobem nam, Hiszpanom, udało się tu dostać. A teraz czas już na ciebie. - Bardzo jesteś arogancki. - Tak. Skoro to już wyjaśniliśmy, możesz sobie pójść. Ku jego uldze zrozumiała aluzję i po chwili zobaczył, jak odchodzi, zatrzymuje się, rozgląda dookoła, a potem znowu rusza, tym razem w inną stronę. Jej zachowanie byłoby zabawne, gdyby nie świadomość, że będzie musiał wskazać jej właściwy kierunek. Z pełnym zniecierpliwienia westchnieniem wziął klucz, zatrzasnął za sobą drzwi i dogonił dziewczynę, która skręcała właśnie gwałtownie po czwartej nieudanej próbie znalezienia drogi powrotnej. Zacisnął dłoń na jej ramieniu i skierował ją w przeciwnym kierunku. - Rany boskie, kobieto! Co z twoją orientacją w terenie? R S

- 12 - - W końcu odnalazłabym drogę! Nie jesteś policjantem, a ja nie zostałam aresztowana! - Po prostu upewniam się, że znikniesz z mojego terenu! - Twojego terenu? To doskonale, zważywszy, że jesteś tylko ogrodnikiem! Wiem, że tutejsze ogrody są wielkie, więc musisz być niezwykle ważnym ogrodnikiem, ale jednak! Ogrodnik to tylko ogrodnik! - Czy usta nigdy ci się nie zamykają? - mruknął pod nosem Rafael. - A czy tobie zdarza się zachowywać uprzejmie? - Nadal trzymał jej ramię w stalowym uścisku i Amy zrezygnowała z prób uwolnienia się. - To nie moja wina, że ta posiadłość jest tak wielka. Cóż, właściwie jest w tym trochę mojej winy. Mogłam zostać w rezydencji razem z innymi gośćmi. - Więc dlaczego tego nie zrobiłaś? Była bardzo drobniutka. Wyobraził sobie, że gdyby ją podniósł, prawie nic by nie ważyła. Puścił ją i włożył ręce do kieszeni. - Byłam zmęczona. - Wzruszyła ramionami. - Zazwyczaj chętnie bywam na imprezach, ale po prostu miałam ochotę na chwilę samotności. - Więc jak odchodziłaś, impreza nadal trwała? - Rafael nadstawił uszu. - Co tam się działo? - Och, to co zwykle. Głośna muzyka. Ludzie zasypiający w kwiatowych rabatkach. Nurkowanie nago w basenie. Rafael obrócił ją twarzą do siebie. - Żartujesz, prawda? Usłyszałbym, gdyby grała głośno muzyka. Jest cicho. Amy spojrzała na niego ze zdumieniem, a potem parsknęła śmiechem. - Oczywiście, że nie było żadnej imprezy, panie ogrodniku! Wszystko odbywa się w idealnie cywilizowany sposób. Klomby nadal są nienaruszone, jeśli o to się martwiłeś. - Oczywiście, że nie martwiłem się o te cholerne klomby! R S

- 13 - - Więc nie traktujesz swojej pracy z należytą powagą! - skarciła go żartobliwie. - A tak w ogóle, dlaczego miałoby cię obchodzić, czy James urządza imprezę w swoim domu, czy nie? To nie twoja sprawa, prawda? - Tam, w oddali, możesz już zobaczyć światła domu. Idź w tamtym kierunku. - To znaczy, że nie zachowasz się jak dżentelmen i nie odprowadzisz mnie do frontowych drzwi? I zanim się nasrożysz, wyjaśnię, że żartowałam. Nigdy nie czujesz się samotny? - Słucham? - Nigdy nie czujesz się samotny? No wiesz... tkwisz tu sam jeden od świtu do zmierzchu. - Dlaczego uważasz, że tkwię tu sam? Nie sądzisz, że być może istnieje kobieta, która nie ma nic przeciwko temu, żeby umilić mi czasem samotną noc? Poczuła, jak rumieniec zalewa jej twarz, gdy starała się znaleźć odpowiedź. W końcu odchrząknęła i wyjąkała: - Cóż, wydawało mi się, że zareagowałeś za mocno na myśl o imprezie, więc pomyślałam, że może... - Że może jestem skończonym nudziarzem, którego cieszy tylko przycinanie róż i krytykowanie ludzi, którzy dobrze się bawią. - Nie, oczywiście, że nie! - Umiem się bawić, moja mała Amy. - Powiedział to w taki sposób, że dreszcz przebiegł jej po plecach. - Po prostu nie jestem miłośnikiem im- prezowania. Nigdy nie pociągało mnie upijanie się do nieprzytomności. - Tak, domyśliłam się. - Z mowy jego ciała wynikało jasno i wyraźnie, że nie obchodzi go zbytnio, co o nim myśli, ale Amy nie zamierzała ustąpić. - Prawdopodobnie nigdy nie byłeś na naprawdę udanym przyjęciu - stwierdziła pocieszająco. - Nie chodzi wcale o upijanie się, tylko o dobre towarzystwo, dobrą muzykę i tańce. R S

- 14 - Uśmiechnęła się do niego szeroko, rozbawiona wyrazem niesmaku na jego twarzy. - Który element budzi w tobie odrazę? - Ten, który kojarzy się z brakiem umiaru - odpowiedział chłodno. - Jestem pewien, że taka miłośniczka imprez nie przywiązuje zbytniej wagi do prywatności, ale ja tak. I byłbym wdzięczny, gdybyś to uszanowała i trzymała się z dala od mojego domu. Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. - Przepraszam - powiedziała cichym głosem. Pożegnał ją krótkim skinieniem głowy i odwrócił się. Kiedy spojrzał przez ramię, czy poszła we właściwym kierunku, dziewczyny już nie było. ROZDZIAŁ DRUGI Nazajutrz Amy obudziła się wcześnie, zeszła na dół i, pamiętając o beztrosce Jamesa, odkryła z zaskoczeniem, że najbliższe dni zostały zaplanowane z wojskową dokładnością. Kilkoro innych gości też zeszło do jadalni, gdzie przygotowano szwedzki stół. Na jednej ze ścian wisiała wielka tablica, na której wywieszono spis wszystkich zaplanowanych na ten dzień atrakcji. Stojąca z tyłu Claire, najbliższa przyjaciółka Amy, poklepała ją po ramieniu i chichocząc wspomniała o tym, że powinny rzucić się na śniadanie, bo nieprędko zdarzy się im luksus jedzenia czegoś, czego nie musiały przygotować własnoręcznie. - Masz rację! - Amy zaśmiała się, bez wysiłku wchodząc w rolę rozbawionej dziewczyny, którą jej przyjaciele znali i kochali. R S

- 15 - Wkrótce potem dołączyła do innych gości, z radością dała się porwać atmosferze podniecenia przy ustalaniu, na które propozycje zdecydują się póź- niej. Oczywiście zawsze można było pozostać w domu i niektórzy z nich zamierzali tak zrobić, ale była też możliwość wybrania się na spływ kajakowy. Osoby leniwe miały do wyboru łowienie ryb lub odpoczynek na plaży, który obejmował także pikniki i pływanie. Amy zastanawiała się, co wybierze James. O ile w ogóle na coś się zdecyduje. Nigdzie nie było go widać, ale gdy się zjawi, chciała, by spojrzał na nią inaczej niż zwykle. Do tej pory była dla niego tylko dobrym fachowcem, zawsze odzianym w nieciekawy biały strój i czapkę kucharską. Było to najmniej seksowne ze wszystkich ubrań. Wprawdzie nie uważała siebie za piękność, ale miała miłe usposobienie i wiele osób mówiło jej, że jest ładna. Splotła włosy z tyłu głowy w dwa warkocze, które sięgały jej nieco poniżej ramion. Jeśli chodzi o przyciągnięcie uwagi przedstawicieli płci prze- ciwnej, fryzura była niewypałem, ale za to bardzo praktyczna w taki upał. Jej biało-niebieski top był zabawny, a dżinsy - pomyślała - należało określić jako ostatni krzyk mody. Przylegały do ciała niczym druga skóra i idealnie pasowały do ozdobionych paciorkami srebrnych butów na płaskich obcasach, które mogła w razie potrzeby zrzucić jednym kopnięciem. Lub - jeśli zajdzie taka konieczność - przejść w nich setki kilometrów. - Jak myślisz, co James wybierze? - szepnęła do Claire, jak tylko zasiadły nad talerzami, na których piętrzyły się monstrualne ilości jedzenia. - Myślisz, że zwróci na mnie uwagę? - On zawsze zwraca na ciebie uwagę - odpowiedziała Claire, odruchowo wspierając przyjaciółkę. - No cóż. Rozmawia i żartuje ze mną, ale tak robi ze wszystkimi.

- 16 - Claire przyglądała się przyjaciółce pogrążonej w rozkosznych marzeniach i opanowała odruch, który kazał jej oszczędzić Amy bólu przez wyjaśnienie, co naprawdę sądzi. Że James ją lubi - i to wszystko. - Baw się dobrze i nie myśl, co zrobi James! Tak czy owak, pojawi się na wieczornym pikniku! Jak się okazało, obcisłe dżinsy i zabawny top nie przydały się na nic. James wybrał się na całodzienne wędkowanie, zacieśniając więzi z młodszymi urzędnikami z działu marketingu. Co więcej, to ubranie okazało się wyjątkowo niewygodne podczas spływu kajakowego i gdy nastała godzina czwarta i wszys- cy, mocno zmęczeni, wracali razem do domu, Amy była niepocieszona. Ma dwadzieścia cztery lata i popełnia niewybaczalny grzech narzucania się komuś z desperacją starzejącej się panny, której grozi, że nigdy nie znajdzie męża. Była śmieszna! Prawie uwierzyła, że kontroluje swoje uczucia, ale kiedy spostrzegła go później - stojącego w ogrodzie, z drinkiem w jednej ręce, i ze śmiechem rozmawiającego z otaczającymi go ludźmi - serce zabiło jej mocniej. Zaczerpnęła tchu i podeszła do niego. Przyjęcie z grillem rozkręcało się na dobre. Roznoszono kieliszki z winem i wyśmienite kanapki, wystarczająco pokaźne, by złagodzić wpływ alkoholu, zanim podana zostanie kolacja. James spostrzegł, jak przemykała się między ludźmi w jego kierunku, przez chwilę lub dwie wahał się, potem oderwał się od swego towarzystwa i ruszył ku niej. Amy ledwo mogła uwierzyć własnym oczom. Prawdę mówiąc, rozejrzała się dokoła, by zobaczyć, czy za jej plecami nie stoi ktoś, do kogo on zamierza podejść. Kiedy odwróciła się znowu, stał przed nią. Miał zmierzwione włosy i rozkosznie młodzieńczy wygląd. Rzucił jej krzywy uśmiech, w odpowiedzi uśmiechnęła się radośnie. R S

- 17 - - Nie poznałem cię. - Przytrzymał jej dłoń, cofnął się i okręcił ją dokoła, potem gwizdnął przeciągle z podziwem. - Czy to dobrze czy źle? - spytała zarumieniona. - Bardzo dobrze. - Zaśmiał się. - Ładnie wyglądasz w spódnicy. Prawdę mówiąc, ładnie wyglądasz z odsłoniętymi nogami. Poczuła zadowolenie, że zdobyła się na wysiłek i włożyła czerwono- czarną zwiewną spódnicę, choć przyjęcie odbywało się w ogrodzie i przebranie nie było obowiązkowe Czerwony top na ramiączkach sprawiał, że czuła się cudownie kobieco. - Co dzisiaj robiłaś? - Nie spuszczając z niej oczu wychylił swój kieliszek i nie odwracając się, poprosił gestem kelnera, by dolał mu wina. Amy zaczęła opowiadać, omijając niektóre szczegóły, choćby to, że nieomal przewróciła kajak, próbując zamienić się miejscami z Austinem, i zmo- czyła dżinsy aż po uda, ponieważ powinna była włożyć szorty jak pozostali. Nie wspominając już o drobnym szczególe, że jej cudowne pantofle z paciorkami suszyły się teraz na parapecie i prawdopodobnie nigdy już nie odzyskają dawnego wyglądu. Wydawało się, że bawi go słuchanie o tych wydarzeniach. Jedno, co pominęła całkowicie, to spotkanie z ogrodnikiem. Po co psuć takie miłe chwile? Otrząsnęła się z lekkiego przygnębienia i wrócił jej zwykły radosny nastrój; rozkoszowała się niepowtarzalnym doświadczeniem znalezienia się w centrum uwagi Jamesa. Wyczuła jednak, że on chce już odejść i wmieszać się między gości. Ze smutkiem patrzyła, jak wstaje i odchodzi, starając się porozmawiać z każdym z obecnych. Przez ułamek chwili przemknęło jej przez głowę, że te kilka skradzionych minut, podczas których prawił jej komplementy i naprawdę na nią patrzył, w gruncie rzeczy nie ma wielkiego znaczenia, ale szybko odgoniła tę pesymistyczną myśl. R S

- 18 - - Sądzę - zwierzyła się później Claire, kiedy zjedzono już wszystko i tłum ruszył do tańca z zapamiętaniem, które tylko alkohol potrafi wywołać - że robię postępy. Jamesa nie było nigdzie widać, choć trudno było stwierdzić to na pewno, gdyż zapadł zmrok i mnóstwo ludzi kręciło się wokoło. Amy wysączyła resztę wina i postanowiła podjąć próbę odszukania Jamesa. Minęła jedenasta i przyjęcie, bardzo spokojne zważywszy na ilość dostępnego alkoholu, trwało w najlepsze. Wyobraziła sobie, że gdy tłum się przerzedzi, zdoła znaleźć okazję, by porozmawiać z Jamesem i sprawić, że zobaczy ją w innym świetle. Miejmy nadzieję, że nie przez opary alkoholu. Chociaż Amy lubiła się bawić, wiedziała, kiedy powinna przestać pić. A jednak... Miło było przebywać wśród ludzi, kiedy zapraszano ją do tańca, a jeśli stale napełniano jej kieliszek, dlaczego nie miała poddać się na- strojowi? Poza tym, w miarę jak zabawa się przeciągała, wino pomagało jej utrzymać w ryzach sentymentalne myśli. Zadurzenie się w szefie to jedna z naj- starszych i najżałośniejszych historii. Rozglądała się, próbując odszukać tego, który jej nie zauważał. Gdy tylko o tym myślała, ponownie traciła humor. I po raz kolejny jej strój nie przydał się na nic. Przypomniała sobie tysiące fatałaszków kupowanych bezsensownie w celu przyciągnięcia uwagi Jamesa. Pod wpływem tej myśli odstawiła kieliszek i wymknęła się z domu. Powoli kierowała się ku mistrzowsko zaplanowanej, zadrzewionej części ogro- du, zostawiając za sobą odgłosy zabawy. Było późno, ale niezbyt chłodno, i świeże powietrze rozjaśniło jej w głowie. Wracał też jej humor, gdy zauważyła jakieś poruszenie na polance pomiędzy drzewami. Natychmiast poczuła się jak detektyw i nawet nie próbowała opanować ciekawości. R S

- 19 - Wypatrzyła sylwetki dwojga ludzi na ławce. Księżyc rzucał słabe światło i gdy siedzący na chwilę odsunęli się od siebie, zobaczyła ich wyraźnie. Kobiety nie rozpoznała. Długie, proste włosy, bardzo jasna skóra i na wpół nagie ciało. Mężczyzna... No cóż... Mężczyzna... Poczuła, że robi się jej niedobrze. Cofnęła się kilka kroków, stanęła nieruchomo, gdy gałązka pękła pod jej stopą, ale para była zbyt pochłonięta sobą, by usłyszeć trzask. Prawdę mówiąc, nie usłyszeliby nawet nadjeżdżającego pociągu. Kiedy mężczyzna posadził sobie kobietę na kolanach, Amy uciekła. Serce jej waliło. Próbowała zachowywać się cicho, ale po pięciu minutach potrzeba znalezienia się jak najdalej od Jamesa stała się tak wielka, że przestała przejmować się hałasem. Znalazła się w innej części ogrodu, ale nie była pewna w jakiej, gdyż nie mogła zobaczyć domu, nie słyszała też muzyki. Siłą woli zmusiła się, by przystanąć i zapanować nad oddechem. Dobra, tak wyglądają fakty. Mężczyzna, za którym szalała, związany był z inną kobietą. A Amy nie wiedziała, gdzie się znajduje. Zaczerpnęła tchu i postąpiła tak, jak doradzałby w takiej sytuacji podręcznik skauta. Poszukała wysokiego drzewa. Nie było to trudne. W końcu wszystkie drzewa sprawiały wrażenie bardzo wysokich. Osobie dość niskiej wydawały się gigantami, ale odetchnęła głęboko, kopnięciem zrzuciła sandały, znowu pożałowała, że nie ubrała się bardziej stosownie, i rozpoczęła wspinaczkę. Dotarła dość wysoko, by wpaść w panikę, ale za nisko, by zobaczyć dom. Porzuciła wszelką ostrożność i zaczęła wrzeszczeć na całe gardło. Kiedy znowu zebrała się na odwagę, by spojrzeć w dół, zobaczyła charakterystyczną sylwetkę ogrodnika, który gapił się na nią. - Utknęłam tu! - Dlaczego siedzisz na drzewie? - Rafael poczuł, że drgnęły mu wargi. - Nieważne! Musisz ściągnąć mnie na dół! R S

- 20 - - Przepraszam, ale nie usłyszałem, żebyś wypowiedziała to małe słówko. - Nie czas na żarty. - Zawsze jest czas na uprzejmość. - I kto to mówi! - krzyknęła w dół. - Podczas poprzedniego spotkania byłeś wyjątkowo nieuprzejmy! - Poczuła, że jej uchwyt na gałęzi niebezpiecznie słabnie i rozkazała Rafaelowi, by natychmiast udał się po drabinę. - Proszę! - W domu nie ma drabiny. Trzymaj się, sprowadzę cię na dół. Amy zamknęła oczy. Zdawała sobie sprawę, że zaczął wspinać się na drzewo, zręcznie przesuwając się po pniu między gałęziami. Nigdy jeszcze nie czuła się tak głupio. Jej zwiewna spódnica była niemal wszędzie. Nadawała się na przyjęcie, ale nie do łażenia po drzewach, ani w sytuacji, gdy jej właścicielka musiała być ściągnięta na dół niczym bezpański kot. I jeden Bóg wie, co odsłaniała, gdy posługując się łagodną perswazją i przytrzymując Amy, kiedy było to konieczne, ogrodnik opuścił ją łagodnie na ziemię, a potem zeskoczył i wylądował lekko obok niej. - Dziękuję. - Otrzepała spódnicę, starając się nie patrzyć na niego. - No dobra. Zechcesz mi wyjaśnić, co robiłaś na drzewie o... - Spojrzał na zegarek. - O pół do pierwszej w nocy? - A dlaczego ty nie spałeś? - Planowałem kolejny atak na insekty zżerające krzaki róż. A jak sądzisz? Usłyszałem, że ktoś wrzeszczy, jakby obdzierali go ze skóry, i postanowiłem sprawdzić, co się dzieje. Zerknął z ukosa na stojącą przy nim rozczochraną osóbkę. Był całkowicie zbity z tropu jej swobodnym zachowaniem. Jak większość mężczyzn, miał swoje wymagania względem kobiet i przywykł do pewnych standardów zachowania. W żaden sposób nie mieściło się w nich łażenie po drzewach o północy. R S

- 21 - - Nie uzyskałem odpowiedzi, a zważywszy na to, ile niepotrzebnych kłopotów mi sprawiłaś, sądzę, że zasługuję na wyjaśnienia. Co się dzieje, do diabła? Rzuciła mu wyjątkowo wyzywające spojrzenie i skrzyżowała ręce na piersiach. Ponieważ jednak nie wywarło to na nim wrażenia, wzruszyła ramio- nami i odwróciła wzrok. - Och, to co zwykle. - To znaczy...? - Dziewczyna spotyka chłopaka, on podoba się dziewczynie, dziewczyna... - zerknęła na brudną, pogniecioną teraz spódnicę - zakłada nowy ciuch, żeby wywrzeć wrażenie na chłopcu, tylko po to, żeby przekonać się, że czmychnął do lasu na spotkanie z inną. - I z tej frustracji postanowiłaś wleźć na drzewo... Amy przypomniało się teraz, jaki ten facet jest nieznośny. Spojrzała nań z wściekłością i poprosiła - sobie samej kojarzyła się z zaciętą płytą - aby wskazał jej właściwy kierunek. - Droga do rezydencji nie jest prosta, przynajmniej jeśli pójdziesz na przełaj, i z całą pewnością nie wyślę cię samej do ciemnego, gęstego lasu. Bóg jeden wie, gdzie mogłabyś wylądować. Odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Z mieszaniną urazy i bezsilnego gniewu podbiegła do niego, próbując dotrzymać mu kroku. - Myślę, że dam sobie radę! - Czy można odczytać uczucia człowieka z pochylenia jego szybko oddalających się pleców? Miała wrażenie, że tak! - Proszę, poczekaj! - krzyknęła. - Te sandały nie nadają się do biegania! Przystanął i odwrócił się, czekając, aż go dogoni. - Trzeba było pomyśleć o tym, zanim zaczęłaś przemierzać pieszo całą posiadłość - wytknął tonem, jakiego mógłby użyć, zwracając się do wioskowego idioty. R S

- 22 - - Wcale nie przemierzałam pieszo posiadłości - stwierdziła lodowato. - Ja tylko... - Zamieniam się w słuch. - Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem. - Zdaje się, że często to robisz, prawda? Oddychasz świeżym powietrzem i w trakcie tego pokonujesz wielkie odległości? - Tak, lubię chodzić. Doszli do jego domku. - Musisz zdjąć te rzeczy. Jesteś brudna. - Chcę wrócić do domu. Tam są wszystkie moje ubrania. - Nigdzie cię nie zabiorę. I tak sprawiłaś mi dość kłopotów. - Wiem, że to kawał drogi, ale możesz mnie tam podwieźć, prawda? Musisz mieć tu samochód. Nagle poczuła, że znajduje się na granicy wytrzymałości. - Przygotuję ci kąpiel. - Proszę, zabierz mnie do domu. Proszę... - Siadaj. Napuszczę wody do wanny, a potem zrobię ci coś gorącego do picia. Ta kobieta była prawdziwym utrapieniem, ale Rafael zmartwił się trochę, gdy męcząca zadziorność, która tak działała mu na nerwy, nagle znikła. Zanim znowu zdążyła zarzucić go prośbami, ruszył w kierunku schodów, by przygotować jej kąpiel. Potem wyjął z szafki czysty ręcznik i jedną ze swych koszul, którą będzie musiała włożyć, czy jej się to podoba, czy nie. Wrzuci jej ubranie do pralki, żeby miała w co się ubrać rano. I od razu wyprawi ją w drogę, żeby mogła nadal marnować sobie życie, zakochując się w niewłaściwych facetach. Kiedy wrócił do salonu, znalazł ją siedzącą na podłodze. - Nie chciałam pobrudzić twoich ślicznych, czystych mebli - wyjaśniła, widząc jego pytające spojrzenie. Wstała. - A tu mam kolejne zniszczone buty. R S

- 23 - Dwie pary w jeden dzień. Rekord, nawet jak na mnie - stwierdziła ponuro, machając ręką, z której zwisały pożałowania godne sandały. - A co się stało z parą numer jeden? - spytał nieoczekiwanie dla siebie. - Przemokły podczas katastrofy kajakowej dziś rano. - Łazienka jest na górze. Zostaw swoje ubranie przed drzwiami, wrzucę je do pralki. Będzie gotowe na rano. - Nie mogę spędzić tu nocy. - Ociągała się, postukując bosą stopą o podłogę. - Weź kąpiel. Porozmawiamy, kiedy wyjdziesz z wanny. Zostawiłem ci swoją koszulę, żebyś miała w co się przebrać. No cóż, nie było o czym mówić. Amy wyłoniła się z łazienki po dwudziestu minutach. Była odświeżona, miała na sobie tylko bieliznę oraz białą koszulę Rafaela, która sięgała jej skromnie do połowy uda. Na pewno zdziwiłoby to każdego, kto jeszcze byłby na nogach, że wraca do rezydencji, mając na sobie tylko męską koszulę i niewiele więcej, ale jeśli dopisze jej szczęście, dom będzie jak wymarły. Rafael czekał na nią w salonie z kubkiem gorącej czekolady, który postawił na stole. Zobaczywszy ją, wskazał go ręką. Tonęła wprost w jego koszuli, zresztą już wcześnie wyglądała na drobniutką. Jej skóra miała gładkość atłasu i lekko złotawy odcień, dzięki letniej opaleniźnie. Brwi, kontrastujące z niesfornymi platynowymi włosami, były ciemne. - Czujesz się już lepiej? - Nie bardzo. Dziękuję, że spytałeś. Podwinęła nogi pod siebie i sięgnęła po kubek, rozkoszując się kremową konsystencją napoju. Nie piła czekolady od wieków. Przywodziła jej na myśl dzieciństwo. Rafael zmarszczył brwi, nieco zbity z tropu tak obcesową odpowiedzią. Amy spojrzała na niego. Jak na kogoś, kto został nieoczekiwanie wyrwany z R S

- 24 - głębokiego snu, ubrany był niezwykle starannie, w szorty koloru khaki, koszulę z krótkimi rękawami i znoszone, jasnobrązowe mokasyny. - Nie wyciągnęłam cię z łóżka swoimi wrzaskami, prawda? - Ja... prawdę mówiąc, pracowałem. - Pracowałeś. - Uśmiechnęła się szeroko, zapominając na chwilę o bolesnych przeżyciach tego wieczoru. - Pracowałeś nad czym? - spytała, nadal się uśmiechając. - Nie, nie odpowiadaj... ta twoja kampania przeciwko insektom w krzakach róż! Dlaczego powiedziałeś mi, że cię obudziłam? Chciałeś, żebym się czuła jeszcze bardziej winna? - W domku są dwie sypialnie, ale jedna nie jest przygotowana. Ja ją zajmę, a ty możesz spać w moim łóżku. - Nie ma mowy. Nie będę spała w twoim łóżku. - Dlaczego nie? - spytał ze znużeniem. - No dobra. Dopij czekoladę i idź na górę. Amy zaczerwieniła się. Już wcześniej odzywał się do niej takim tonem. Tonem, jakim dorosły przemawia do dziecka. Odstawiła kubek na stół, wstała, nie patrząc na Rafaela, i czekała, by poprowadził ją po schodach. Była świadoma, że mówi za dużo, zadaje za dużo pytań, za dużo się śmieje. Ten facet mógł być arogancki i sztywny, ale znajdowała się na jego terytorium. - Muszę usiąść - powiedziała niepewnie. Rafael przesunął się i szerokim gestem wskazał łóżko, które sprawiało niezwykle zachęcające wrażenie. Do diabła ze świętoszkowatymi oporami. Nagle poczuła się wyczerpana. Wśliznęła się pod luksusową, miękką jak jedwab kołdrę i ziewnęła. - Po prostu nie mogę w to uwierzyć - powiedziała, gdy Rafael miał już wyjść z pokoju. - W co nie możesz uwierzyć? - Nie mogę uwierzyć, że mogłam być aż tak głupia. To znaczy... - Głos jej zadrżał. - Tylko dlatego, że raz czy dwa spojrzał na mnie i od czasu do czasu się R S