Cathy Williams
Wieczory w Toronto
Tłumaczenie:
Anna Dobrzańska-Gadowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdzie ja jestem, na miłość boską, pomyślała Kate. Nadal w biurze, rzecz jasna.
Ostatnia na posterunku, przed monitorem komputera, na którym pojawiały się dane
dotyczące zysków i strat. Niektóre z kolumn wymagały uwagi, może nie natychmia-
stowej, ale jednak…
Westchnęła i rozprostowała zesztywniałe stawy barkowe, na moment pozwalając
sobie zatopić się w myślach. Doskonale wiedziała, gdzie powinna się w tej chwili
znajdować. Na pewno nie w biurze. Co z tego, że było to w gruncie rzeczy bardzo
ładne pomieszczenie w wyjątkowo estetycznym gmachu, w samym sercu ekskluzyw-
nej dzielnicy Londynu?
Kate powinna teraz odpoczywać z przyjaciółmi gdzieś w Hyde Parku, sącząc
schłodzone wino i delektując się upalnym letnim dniem, wybierać się na wieczorne-
go grilla albo relaksować przy przyjemnej muzyce, rozmawiając z ukochanym
o tym, jak upłynął im powoli dobiegający końca dzień.
Zamrugała i malujące się przed oczami jej wyobraźni możliwości zniknęły. Odkąd
przed czterema laty przeprowadziła się do Londynu, nie nawiązała praktycznie żad-
nych bliskich znajomości. Nigdy nie była jedną z tych ekstrawertycznych, rozgada-
nych i rozplotkowanych dziewczyn, które zawsze tworzyły kółka wzajemnej adora-
cji, i miała tego świadomość, ale… Cóż, był piątek i przy takiej pogodzie zdecydowa-
na większość ludzi w jej wieku bawiła się w Hyde Parku albo gdzie indziej.
Zerknęła w przeszklone drzwi, zobaczyła szeregi biurek, przy których nie było
żywej duszy, i pośpiesznie zabrała się do sporządzania listy pozytywnych stron swo-
jego życia. Świetna praca w jednej z najbardziej prestiżowych firm w kraju; własny
gabinet – prawdziwe osiągnięcie dla osoby w wieku Kate; małe mieszkanko w cał-
kiem przyjemnej dzielnicy Londynu. No, ile osób w tym wieku mogło się poszczycić
własnym mieszkaniem, i to w Londynie? Kupiła je na kredyt, to prawda, jednak co
własna nieruchomość, to własna.
Radziła sobie zupełnie nieźle, bez dwóch zdań.
Może i nie udało jej się uciec od przeszłości, ale pogrzebała ją tak głęboko, że
mogła się czuć mniej więcej wolna. Tyle że… Siedziała teraz tutaj, w biurze, sama
jak palec, dwudziestego szóstego lipca.
I o czym to świadczyło?
Obiecała sobie, że za pół godziny zamknie za sobą drzwi gabinetu i wyruszy
w drogę powrotną do swojego pustego mieszkania.
Dane, które przeglądała, natychmiast pochłonęły ją tak dalece, że w ogóle nie
usłyszała odległego brzęknięcia drzwi windy ani kroków zmierzających w jej stronę
przez dużą salę, która była miejscem pracy sekretarek oraz stażystów. Nie zwróci-
ła więc uwagi na wysoką męską sylwetkę, która pojawiła się w progu i dopiero na
dźwięk głosu przybyłego podskoczyła nerwowo, na kilka sekund wychodząc z roli
chłodnej, całkowicie opanowanej kobiety.
Alessandro Preda zawsze tak na nią działał.
Miał w sobie coś, i bynajmniej nie chodziło o to, że był właścicielem tej ogromnej
firmy, złożonej z wielu mniejszych firm córek, o nie.
– Och, przepraszam bardzo! – Kate zerwała się na równe nogi. – Co mogę dla
pana zrobić?
Jedną ręką nerwowo przygładziła prostą szarą spódnicę, a drugą poprawiła ciężki
węzeł włosów na karku, który i tak raczej nie wymagał żadnych dodatkowych zabie-
gów.
Alessandro niespiesznie wszedł do pokoju, który teraz był jedynym oświetlonym
pomieszczeniem na tym piętrze budynku jego firmy.
– Na dobry początek możesz usiąść, Kate, nie należę przecież do rodziny królew-
skiej.
Kate przywołała uprzejmy uśmiech na twarz i usiadła. Alessandro Preda może
i był oszałamiająco przystojny – szczupły, wspaniale umięśniony, opalony i emanują-
cy niebezpieczną aurą seksu – jednak jej nigdy się specjalnie nie podobał.
Zbyt wiele osób zachwycało się jego błyskotliwą inteligencją. Zbyt wiele kobiet
słało mu się u stóp, niczym żałośnie bezradne dziewice w opresji. A sam Alessandro
był zbyt arogancki, aby mogło mu to wyjść na dobre. Był facetem, który miał abso-
lutnie wszystko, i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Jednak ponieważ w najzupełniej dosłownym znaczeniu był właścicielem miejsca,
w którym się znajdowała, musiała uśmiechać się w odpowiedzi na jego słowa i mieć
nadzieję, że nie odgadnie, co się kryje za tym uśmiechem.
– Nie musisz też zwracać się do mnie w tak oficjalny sposób. – Czarne jak noc
oczy spoczęły na jej bladej twarzy. – Nazywam się Alessandro i lubię, kiedy pracow-
nicy mówią do mnie po imieniu.
Kate przełknęła ślinę.
– Co mogę dla ciebie zrobić, Alessandro?
– Chciałem zostawić dokumenty dla Cape’a. Gdzie on jest? I dlaczego tylko ty je-
steś w pracy?
– Jest już za dwadzieścia siódma, więc… wszyscy wyszli jakiś czas temu.
Alessandro spojrzał na zegarek i ściągnął brwi.
– Rzeczywiście. Co nie zmienia faktu, że mam podstawy zakładać, że przynaj-
mniej jakaś niewielka część mojego wysoko opłacanego personelu mogłaby jednak
jeszcze pracować, mimo że jest piątkowy wieczór. – Popatrzył na Kate spod zmru-
żonych powiek. – A ty co tu jeszcze robisz?
– Miałam kilka raportów do przejrzenia i chciałam dokończyć to przed wyjściem.
Późne popołudnie to najbardziej produktywna pora dnia, na dodatek zawsze panuje
tu wtedy cisza.
Zmierzył ją bacznym spojrzeniem, przechyliwszy głowę na bok.
W ciągu paru minionych miesięcy miał z nią kilka razy do czynienia. Była doskona-
łą pracownicą, George Cape miał jak najlepsze zdanie o jej inteligencji i twierdził,
że potrafi błyskawicznie dotrzeć do sedna problemu, co w grząskim świecie finan-
sów naprawdę nie było łatwe.
Robiła wrażenie perfekcjonistki i absolutnej profesjonalistki, ale czegoś jej brako-
wało, coś z nią było nie tak.
Chłodne zielone oczy miały dziwnie ostrożny wyraz, pełne wargi zawsze rozcią-
gnięte były w uprzejmym uśmiechu, fryzura nieodmiennie wydawała się idealnie
gładka i uporządkowana. Spojrzenie Alessandra objęło całą postać – zapięta pod
samą szyję biała koszulowa bluzka z długimi rękawami o również starannie zapię-
tych mankietach wydawała się zupełnie nieodpowiednia, biorąc pod uwagę panujący
na dworze upał. Alessandro mógł się też założyć, że Kate miała na sobie rajstopy.
Ascetyczna skromność Kate Watson zawsze budziła jego zainteresowanie.
Kiedy ostatnim razem z nią pracował – sprawa dotyczyła dość ryzykownej kwestii
podatkowej, w której rozwiązaniu dziewczyna okazała się dużo bardziej sprawna
niż jej bezpośredni szef, George Cape, ostatnio chodzący z głową w chmurach –
próbował dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Zadał jej parę pytań o hobby pozaza-
wodowe, lecz ostateczny rezultat tej akcji mocno go rozczarował. Większość kobiet
reagowała na choćby najdrobniejsze oznaki zainteresowania z jego strony natych-
miastową gotowością do obfitych zwierzeń, wprost nie mogły się doczekać, żeby
opowiedzieć mu o swoim życiu, chociaż, szczerze mówiąc, uwaga Alessandra nie
zawsze do końca skupiona była na tych barwnych historiach. A Kate Watson? Kate
pozostała całkowicie obojętna. Popatrzyła tylko na niego tymi chłodnymi zielonymi
oczami i zmieniła temat rozmowy, nie zdradzając zupełnie nic o sobie.
– Przesiadujesz tu tak do późna codziennie?
Wciąż siedząc na krawędzi jej biurka i wyraźnie przekraczając granice jej pry-
watnej przestrzeni, sięgnął po szklany przycisk do papieru w kształcie złotej rybki
i kilka razy podrzucił go lekko.
– Nie, oczywiście że nie – odparła szybko.
Ale zdecydowanie za często, dodała w myśli.
– Nie? Tylko dzisiaj? I to mimo tego, że podobno mamy najbardziej upalny dzień
w roku?
– Nie jestem wielką fanką upałów. – Spuściła wzrok, nagle zirytowana jakąś nie-
wypowiedzianą na głos i pełną rozbawienia krytyką w jego słowach. – Kiedy jest go-
rąco, zawsze wolniej pracuję.
– Nic dziwnego. – Odstawił złotą rybkę na miejsce. – Masz przecież na sobie bluz-
kę z długim rękawem i spódnicę na podszewce.
Nawet nie mrugnęła.
– Jeżeli zostawisz mi te dokumenty dla George’a, przekażę mu je, kiedy tylko wró-
ci – powiedziała.
– Skąd wróci?
– Jest teraz na urlopie w Kanadzie, spędzi tam jeszcze dwa tygodnie.
– Dwa tygodnie!
– To nie tak znowu długo. Większość ludzi spędza dwutygodniowy urlop w lecie…
– A ty? – przerwał jej.
– No, nie, ale…
– Nie jestem przekonany, czy te papiery mogą czekać, aż Cape znowu zaszczyci
nas swoją obecnością.
Alessandro podniósł się, położył plik dokumentów na biurku, oparł dłonie po obu
stronach stosu kartek i nachylił się ku dziewczynie.
– Zapytałem Watsona Russella, czy wiadomo mu coś na temat zakłóceń w łańcu-
chu dostaw do ośrodków wypoczynku i rozrywki, które zakładam na całym wybrze-
żu, i powiedział mi, że od samego początku zajmuje się tym Cape. To prawda?
– Wydaje mi się, że to on rozlicza raporty księgowe dostaw, faktycznie.
– Wydaje ci się?
Kate wzięła głęboki oddech, starając się opanować uczucie onieśmielenia, wywo-
łane bliskością tego mężczyzny, ale jej starania nie odniosły pożądanego skutku. Pa-
trzyła na niego, wysokiego, muskularnego, o kruczoczarnych włosach, i serce biło
jej coraz szybciej, a spocone dłonie wymagały natychmiastowego i dyskretnego wy-
tarcia w spódnicę.
– To George Cape nadzoruje rozliczenia tych dostaw – poprawiła się. – Tylko on.
Może mógłbyś mi wyjaśnić, czego chcesz się dowiedzieć?
Alessandro odsunął się i zaczął chodzić po gabinecie, zauważając, jak niewiele
osobistych rzeczy Kate znajdowało się w pomieszczeniu. Żadnych zabawnych zdjęć
w śmiesznych ramkach na biurku, żadnych doniczkowych roślin, zero kalendarzy
z nadmorskimi krajobrazami, reprodukcjami znanych obrazów, słodkimi szczeniacz-
kami czy mocno rozebranymi strażakami.
Po chwili milczenia odwrócił się do niej, wciskając dłonie do kieszeni spodni.
– Zupełnie przypadkiem trafiły do mnie dokumenty oznaczone na kopercie tak
wielkim nadrukiem „Wyłącznie do rąk adresata”, że listonosz musiał automatycznie
dostarczyć je na piętro dyrekcji. Przejrzałem je i zwróciłem uwagę na pewne… Jak
by to nazwać… Pewne nieścisłości, które zdecydowanie wymagają wyjaśnienia.
Nie mógł pilnować wszystkich, nawet najdrobniejszych spraw, rozgrywających się
w jego potężnym imperium. Sowicie opłacał ludzi, którzy mieli wykonywać te obo-
wiązki, a z wysoką pensją łączyła się przecież odpowiedzialność.
Ufał, że jego pracownicy nie będą próbowali go oszukiwać.
– Znalazłem w tych rozliczeniach dwie niewielkie firmy, których nazw nie kojarzę.
Jestem właścicielem sporej liczby firm, to prawda, ale, ogólnie rzecz biorąc, raczej
wiem, jak się nazywają.
Pełne znaczenie jego słów dotarło do Kate w jednej chwili. Zbladła.
– Szybka jesteś. – Z aprobatą zauważył Alessandro. – Wpadłem tutaj, żeby zapy-
tać Cape’a, co się dzieje, ale skoro go nie ma, chętnie powierzę ci skontrolowanie
danych i zgromadzenie niezbędnych dowodów.
– Dowodów? Niezbędnych do czego? – spytała słabo i natychmiast zarumieniła
się, gdy pytająco uniósł brwi, jakby nie był w stanie uwierzyć, że sens jego uwagi
kompletnie do niej nie trafił. – George Cape jest już prawie w wieku emerytalnym…
Ma żonę, dzieci, wnuki…
– Możesz mnie uznać za szaleńca, lecz kiedy ktoś, kogo zatrudniam, postanawia
wykorzystać moją hojność, uważam, że mam prawo odrobinę się zdenerwować –
powiedział tak jedwabiście miękkim głosem, że miała ochotę rzucić w niego szklaną
złotą rybą. – Naturalnie mogę się mylić, nie można wykluczyć, że istnieje jakieś cał-
kowicie proste wyjaśnienie tego, co zauważyłem.
– A jeśli nie?
– Cóż, młyny sprawiedliwości muszą mieć coś do mielenia. – Alessandro wzruszył
ramionami. – Zrobimy tak: ja oficjalnie przekażę ci dokumenty, a ty dokonasz dro-
biazgowej kontroli, od pierwszej strony do ostatniej. Zakładam, że znasz hasło do
komputera Cape’a.
– Nie znam go, niestety.
– W takim razie poproś któregoś chłopaka z działu informatycznego, żeby się tym
zajął. Masz przejrzeć każdy dotyczący sprawy dokument, który od nas wyszedł i do
nas dotarł, i złożyć mi raport z kontroli poza godzinami pracy.
– Poza godzinami pracy? O czym ty mówisz?
– Sądzę, że Cape defrauduje fundusze – poinformował ją bez ogródek. – Możemy
próbować owijać to w bawełnę, ale tak to wygląda, i tyle. Nie miałem pojęcia, że
tylko on zajmuje się tym projektem. Gdyby w prace zaangażowany był ktoś jeszcze,
podejrzewałbym kogoś innego, lecz w zaistniałej sytuacji wszystkie drogi prowadzą
do Cape’a.
Przystanął przed jej biurkiem, co zmusiło ją do podniesienia wzroku i spojrzenia
prosto w jego śniadą, pociągłą twarz.
– Odnoszę wrażenie, że chodzi o stosunkowo niewielkie kwoty i prawdopodobnie
właśnie dlatego nikt nie podniósł dotąd alarmu, ale małe sumy odprowadzane przez
dłuższy czas potencjalnie mogą złożyć się na bardzo poważną kwotę, a jeśli w grę
wchodzą jakieś martwe firmy…
– Nie podoba mi się myśl, że miałabym przeprowadzić kontrolę operacji George’a
– szczerze wyznała Kate. – To bardzo miły człowiek, który od początku mojej pracy
w firmie dobrze mnie traktował. Gdyby nie on, pewnie nie awansowałabym tak
szybko.
– Wychwalaj go tak dalej, a dojdę do wniosku, że ty też byłaś zaangażowana w te
mętne interesy.
– To nieprawda – wycedziła lodowatym tonem, patrząc mu prosto w oczy. – Nigdy
nikogo bym nie oszukała, w żadnej sytuacji. Nie jestem tego rodzaju osobą.
Alessandro nastawił uszu. Zajrzał na trzecie piętro wyłącznie po to, aby zostawić
dokumenty Cape’owi. Miał wolny wieczór i wcale tego nie żałował. Jego ostatnia ja-
snowłosa seksbomba znudziła mu się, jak to zwykle bywało, i był wdzięczny losowi
za ten krótki odpoczynek od przedstawicielek płci pięknej. Kate Watson posiadała
wszystkie cechy, jakich zazwyczaj unikał u kobiet – była chłodna, opanowana, po-
ważna i wrażliwa. Ani na chwilę nie pozwalała mu zapomnieć, że jest tutaj wyłącz-
nie po to, aby wykonywać konkretne zadania, i tyle.
Jednak to ostatnie zdanie – „nie jestem tego rodzaju osobą” – dało mu do myśle-
nia. Bo jeśli nie była „tego rodzaju” osobą, to jaka właściwie była?
– Pytałaś, co to znaczy, że spodziewam się twojego raportu z kontroli danych poza
godzinami pracy – zaczął z namysłem.
Miał przed sobą wolny piątkowy wieczór, co było prawdziwą rzadkością. Przysu-
nął do biurka drugie stojące w gabinecie krzesło i usiadł tak, aby móc rozprostować
długie nogi i skrzyżować je w kostkach.
Kate przyglądała mu się z uczuciem zbliżonym chyba do przerażenia.
– Właśnie miałam wyjść. Moglibyśmy wrócić do tej rozmowy w poniedziałek rano?
Zwykle jestem tu bardzo wcześnie, przed siódmą trzydzieści.
– Godna pochwały praktyka. Cieszy mnie, że przynajmniej jedna osoba w dziale
księgowości nie zerka co parę sekund na zegarek.
– Na pewno masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór, a ja… Jeśli wezmę dokumen-
ty do domu, będę mogła dokładnie przejrzeć je przez weekend i przedstawić ci ra-
port w poniedziałek rano. Co ty na to?
– Zaproponowałem, żebyśmy omówili sytuację poza godzinami pracy, ponieważ
wolałbym nie budzić rozmaitych spekulacji wśród innych pracowników. Naturalnie
uczciwie zapłacę ci za nadgodziny.
– Nie chodzi o nadgodziny – sztywno odparła Kate.
Wciąż patrzyła mu prosto w twarz, była jednak aż nadto świadoma bliskości jego
długiego ciała, wyraźnie rysujących się pod białą koszulą mięśni, opalonej kolumny
szyi i muskularnych przedramion, które miała tuż przed oczami, ponieważ rękawy
podwinął wysoko, aż ponad łokcie.
W jego obecności zawsze była poddenerwowana, a inni mężczyźni raczej nie bu-
dzili w niej tego uczucia. Alessandro miał w sobie jakąś surową, pierwotną, ledwo
hamowaną agresję, która zagrażała jej opanowaniu, i było tak od samego początku,
od pierwszego dnia, kiedy zobaczyła go jako nowo przyjęta do firmy stażystka.
Było to niebezpieczne i Kate doskonale wiedziała, że takiego niebezpieczeństwa
powinna starannie unikać. Zdecydowanie nie podobał jej się sposób, w jaki jej ciało
reagowało na widok szefa. Bała się samej siebie.
Już jako dziecko nauczyła się, że najważniejszą rzeczą jest kontrola – panowanie
nad emocjami, finansami, podążaniem w kierunku celu, jaki miał być jej życiowym
przeznaczeniem. Dorastała przecież w cieniu matki, która nie miała kontroli nad
żadną częścią swego życia.
Shirley Watson jako osiemnastolatka przyjęła dość frywolny pseudonim „Lilac”
i rozpoczęła karierę od tancerki na rurze, przez kelnerkę w barze, do barmanki
i znowu kelnerki, praktycznie bezustannie flirtując z magazynami dla mężczyzn,
w których często pojawiały się jej zdjęcia, mniej lub bardziej roznegliżowane.
Jedyną dziedziną, w jakiej osiągnęła mistrzostwo ta oszałamiająco piękna, filigra-
nowa blondynka, było wykorzystanie fizycznych zalet, z jakimi przyszła na świat.
Kate jedynie z grubsza znała szczegóły przeszłości matki, wiedziała jednak, że Lilac
wychowywała się w rodzinach zastępczych. Nie zaznała żadnej stabilności i zamiast
starać się stworzyć taki stan we własnym dorosłym życiu, wolała przyjąć rolę „głu-
piej blondynki”, która nieodmiennie wierzy, że miłość czeka tuż za rogiem, a męż-
czyźni, z którymi idzie do łóżka, szczerze ją kochają.
Ojciec Kate zniknął ze sceny zaraz po przyjściu na świat dziecka, pozostawiając
dwudziestoletnią Lilac ze złamanym sercem. Później młoda kobieta przechodziła już
z rąk do rąk. Dwa razy wyszła za mąż i błyskawicznie się rozwiodła, a pomiędzy
małżeństwami poświęcała się doskonaleniu sztuki przyciągania mężczyzn, zawsze
myląc ich entuzjastyczny zachwyt dla jej ciała z prawdziwym uczuciem i przeżywa-
jąc dramat, gdy kolejni kochankowie, znudzeni nią, odchodzili, aby szukać bardziej
interesującej partnerki.
Nie brakowało jej inteligencji i sprytu, ale nauczyła się starannie ukrywać te ce-
chy, ponieważ, jak zwierzyła się kiedyś córce, bystra dziewczyna nigdy nie znajdzie
sobie faceta.
Kate kochała matkę, lecz praktycznie od najwcześniejszych lat dostrzegała jej
błędy i uroczyście obiecała sobie, że sama nigdy takich nie popełni. Natura przyszła
jej z pomocą – Kate była ciemnowłosa, wysoka i pozbawiona oczywistego, rzucają-
cego się w oczy seksapilu Lilac. Swoje zalety trzymała pod kloszem, a jeśli chodzi
o mężczyzn, to każdy, któremu podobało się jej ciało, automatycznie tracił u niej
wszystkie punkty. Polegała na swoim intelekcie i zawsze była świetną uczennicą,
chociaż nie było to łatwe, jeśli wziąć pod uwagę częste przeprowadzki i bezustan-
nie towarzyszące dziewczynce, a potem dziewczynie uczucie niepewności, co zasta-
nie w domu po powrocie ze szkoły.
Jej matka, dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu, otrzymała po ugodzie rozwodo-
wej z drugim mężem kwotę wystarczającą na kupno niewielkiej posiadłości w Korn-
walii. Kate złożyła wtedy drugą uroczystą przysięgę, że sama nigdy nie będzie liczy-
ła na żadne uśmiechy fortuny i własnymi siłami zapewni sobie finansową niezależ-
ność, a jeśli kiedykolwiek się zakocha, to tylko w mężczyźnie bez osobistych zobo-
wiązań, który będzie cenił przede wszystkim jej inteligencję.
Jak na razie ten wzór cnót męskich nie pojawił się na horyzoncie, ale to nie zna-
czyło, że w oczekiwaniu na niego Kate pozwoli sobie na dystrakcję w postaci faceta
budzącego jej pogardę.
Dlaczego więc jej głupie ciało płonęło, kiedy Alessandro Preda znajdował się w za-
sięgu jej wzroku? Tak jak w tej chwili, gdy na domiar złego wysuwał jakieś sugestie
na temat wspólnych zajęć poza godzinami pracy?
– O co chodzi? – zapytał teraz, brutalnie wyrywając ją z zamyślenia. – Prowadzisz
niezdrowo ożywione życie towarzyskie? Nie możesz poświęcić jednego tygodnia na
rozwikłanie tej sprawy? – Rozejrzał się dookoła i znowu utkwił ciemne oczy w jej
chłodnej, bladej twarzy. – Mimo młodego wieku masz już tak przyjemny gabinet? Bo
ile właściwie masz lat? Dwadzieścia trzy, cztery?
– Otrzymałam awans za ciężką, odpowiedzialną pracę.
– I z tego awansu wynika, w sposób dość bezpośredni, gotowość do wzięcia nad-
godzin, raz na jakiś czas, rzecz jasna. Uznaj tę sprawę za jedną z takich sytuacji.
Kate spuściła wzrok i powstrzymała się od odpowiedzi.
– Mówiłaś, że właśnie wychodzisz?
– Tak.
– Wobec tego odprowadzę cię do wyjścia. – Alessandro podszedł do drzwi i oparł
się o framugę. – Właściwie mam jeszcze lepszy pomysł: odwiozę cię do domu. Gdzie
mieszkasz?
Kate nerwowo oblizała wargi i uśmiechnęła się uprzejmie, zajęta najzupełniej
zbędnym, a co za tym idzie, pozorowanym porządkowaniem blatu biurka.
– Jak długo już tu jesteś?
Podniosła głowę i obrzuciła mężczyznę zaskoczonym spojrzeniem.
– Jak długo jestem gdzie? W twojej firmie? W Londynie?
– Zacznijmy od tego gabinetu.
Kate ogarnęła wzrokiem swoją bezpieczną przystań, ten namacalny dowód, że
zgodnie z planem posuwa się na drodze zwanej „finansowym bezpieczeństwem”.
Niedawno matka zapytała, czy może wpaść do niej do pracy, gdy następnym razem
przyjedzie do Londynu, lecz Kate z lekkim zażenowaniem, choć niezwykle taktow-
nie, zdławiła tę sugestię w zarodku.
Lilac Watson, która miała teraz czterdzieści parę lat i nieco mniej natrętnie eks-
ponowała swoje fizyczne atuty, i tak zupełnie nie pasowała do tego stonowanego,
dyskretnie kosztownego otoczenia.
Ten budynek, ten gabinet były życiem Kate, egzystencją, którą zbudowała wła-
snym wysiłkiem, natomiast miejsce jej matki było zupełnie gdzie indziej. W Kornwa-
lii. Daleko stąd. Osobno.
– Co z moim gabinetem? – Wsunęła laptop do skórzanej teczki i sięgnęła po szary
żakiet, przerzucony przez oparcie krzesła.
Szary żakiet, szara spódnica do połowy łydki, wygodne skórzane pantofle na pła-
skim obcasie i rajstopy, pomyślał Alessandro. Tak, rajstopy, nie pończochy. Możliwe,
że takie z wzmacnianą, obciskającą brzuch i pośladki górą, bo przecież nie sposób
powiedzieć, jaką figurę ukrywa ten skromny, rozsądny kostium. Wysoka, ani gruba,
ani chuda. Koszulowa bluzka osłania górną część sylwetki, spódnica dolną.
– Jak długo masz ten gabinet? – sprecyzował.
Zmarszczyła brwi.
– Trochę ponad pół roku. Z początku wprowadziłam się tu, ponieważ bardzo czę-
sto pracowałam do późna nad raportami dla dwóch ważnych klientów i George
uznał, że potrzebuję ciszy i spokoju, żeby lepiej się skoncentrować, a później, gdy
awansowałam, zaproponowano mi, żebym zajęła go na stałe, i oczywiście chętnie
skorzystałam z tej oferty.
Przerzuciła czarny pasek torby przez ramię i poprawiła spódnicę.
– Bardzo dziękuję za propozycję podwiezienia do domu, lecz po drodze muszę za-
łatwić parę rzeczy, więc pojadę metrem.
– Jakich rzeczy?
– Różnych. Powinnam kupić coś do jedzenia, i takie tam.
Wyraźnie usłyszał irytację, ukrytą pod spokojnie wypowiedzianymi słowami. Nie
był przyzwyczajony do takiego odbioru swoich sugestii i teraz własna reakcja moc-
no go zdziwiła, podobnie jak wcześniejsze zaciekawienie, co znajduje się pod dys-
kretnym i rozsądnym strojem tej dziewczyny.
– Żaden problem. – Lekceważącym ruchem ręki zbył jej obiekcje. – Odesłałem
szofera do domu, więc możemy pojechać moim samochodem. Będzie ci o wiele wy-
godniej, gdy wrzucisz zakupy na tylne siedzenie, niż gdybyś miała sama taszczyć je
do domu.
– Jestem przyzwyczajona do radzenia sobie z zakupami.
Popatrzył na nią spod zmrużonych powiek. Nigdy nie uznałby jej za osobę lękliwą,
ale teraz w jej zachowaniu był jakiś cień lęku. I dlaczego tak zdecydowanie odrzuci-
ła propozycję podwiezienia do domu? Przez niego?
– Byłoby dobrze, gdybyśmy wspólnie zdecydowali, jak podjeść do tego delikatnego
problemu z George’em i funduszami, które nielegalnie odprowadzał z firmy – rzucił.
– Jeżeli w ogóle jakieś nielegalnie odprowadzał. Odniosłam zresztą wrażenie, że
już zdecydowałeś, co z nim zrobić, gdyby okazało się to prawdą – wrzucić go do lo-
chu i pozbyć się kluczy.
– Miejmy więc nadzieję, że się pomyliłem i George uniknie więzienia. – Alessandro
odsunął się, żeby przepuścić ją w drzwiach. – Zajmujesz ten gabinet od ponad pół
roku, jak sama powiedziałaś, i dopiero teraz uderzyło mnie, że nie ma tu ani jedne-
go osobistego przedmiotu. Ani jednego, dosłownie.
Kate zaczerwieniła się.
– To gabinet, pomieszczenie przeznaczone do pracy – odparła, mijając go z celo-
wo odwróconą głową. – Nie buduar.
– Buduar, takie przyjemne słowo… Czy właśnie tam przechowujesz osobiste pa-
miątki, w swoim buduarze?
Nuta rozbawienia w jego głosie sprawiła, że nagle ogarnął ją gniew. Weź się
w garść, powiedziała sobie. Nie daj mu wyprowadzić się z równowagi.
Alessandro Preda miał opinię uwodziciela, a nawet gdyby plotki na ten temat nie
dotarły do jej uszu, wystarczyłoby jedno spojrzenie na pierwszą stronę któregokol-
wiek brukowca. Wykorzystywał kobiety. Na zdjęciach zawsze towarzyszyła mu ja-
kaś modelka czy aktoreczka uwieszona na jego ramieniu i z uwielbieniem wpatrzo-
na w jego twarz. Tych dziewczyn były całe legiony, co miesiąc inna, Alessandro
mógłby chyba założyć własną agencję. Kate zastanawiała się, czy niektóre z nich
były takie jak jej matka. Żałosne stworzenia, obdarzone wielką urodą, lecz zbyt ma-
łym rozsądkiem, żeby się zorientować, co się tak naprawdę z nimi dzieje, były cał-
kowicie uzależnione od widzimisię mężczyzn i pełne nadziei na więcej, niż miały
szanse dostać.
– Czy mam wysłać ci raport mejlem? – spytała z lodowatą uprzejmością.
Nacisnęła przycisk przywołujący windę i wyprostowała się sztywno.
Alessandro nigdy w życiu nie widział aż tak spiętej osoby. Było to coś więcej niż
opanowanie, coś więcej nawet niż całkowita kontrola nad reakcjami. Dlaczego taka
była, co o tym zdecydowało? I czy naprawdę nie zdawała sobie sprawy, że wszyst-
kie te sygnały i symptomy były niczym świecąca w ciemności latarnia w oczach męż-
czyzny takiego jak on?
Miał trzydzieści cztery lata, nigdy nie musiał zdobywać żadnej kobiety i sam nie
wiedział, czy powinien być dumny z tego faktu, czy po prostu uznać, że tak jest,
i tyle.
Tak czy inaczej, Kate Watson miała z nim jakiś problem i było to oczywiste wy-
zwanie. A czy kiedykolwiek zdarzyło się, by Alessandro Preda nie podjął wyzwania?
Gdyby tak było, z pewnością nie osiągnąłby w świecie biznesu tak wysokiej pozycji.
– Raczej nie. – Odsunął się, żeby wpuścić ją do kabiny windy. – Mejle są dość ła-
twe do przechwycenia.
– Nie ma chyba potrzeby, żeby zachowywać się jak bohaterowie filmu szpiegow-
skiego, prawda?
Uparcie wpatrywała się w metalową konsolę z przyciskami, miała jednak pełną
świadomość jego fizycznej bliskości, ciepła, które emanowało z jego ciała i otulało
ją niczym niebezpieczny płaszcz. Nie przypominała sobie, żeby wcześniej czuła się
tak w jego obecności, ale być może powodem był fakt, że zawsze towarzyszyli im
inni ludzie.
Alessandro zatrzymał wzrok na jej bladym profilu i ze zdumieniem zdał sobie
sprawę, że ma przed sobą piękną kobietę. Jej uroda nie rzucała się w oczy tak od
razu, głównie dlatego, że ze wszystkich sił starała się ją ukryć, więc dopiero teraz
był w stanie ocenić jej idealne rysy. Nos miała drobny i prosty, wargi pełne i seksow-
ne, kości policzkowe wysokie i wyraźnie zaznaczone. Pomyślał, że może to surowa,
zupełnie gładka fryzura uwydatnia subtelne piękno jej twarzy. Był ciekawy, jak dłu-
gie ma włosy.
Nieoczekiwanie odwróciła się do niego. Wyprostował się, przyłapany na gorącym
uczynku.
– Nie sądzę, by George zdecydował się na śmiałą ucieczkę, nawet gdyby się zo-
rientował, że masz go na celowniku – odezwała się. – I przy założeniu, że faktycznie
jest winny.
– Dlaczego tak go bronisz?
– Nie bronię go, po prostu staram się zachować sprawiedliwy i trzeźwy osąd. Je-
steśmy wierni zasadzie, że każdy jest niewinny, dopóki nie dowiedzie mu się winy,
prawda?
Drzwi windy rozsunęły się z cichym pomrukiem, Kate zrobiła krok do przodu
i znalazła się w ogromnym, wyłożonym marmurem holu, który wciąż robił na niej
wrażenie, mimo że w ciągu ostatnich dwóch lat przechodziła przez niego praktycz-
nie codziennie.
Nie broniła George’a Cape’a. Chociaż może jednak… Gdy myślała o tym niskim,
niemłodym już mężczyźnie, który stał tuż przed lufą rewolweru i w ogóle nie zdawał
sobie z tego sprawy, widziała swoją kruchą, sponiewieraną przez życie matkę, i ser-
ce ściskało jej się z bólu.
Oczywiście jej ściskające się z bólu serce nie miało tu nic do rzeczy. Nie dla kogoś
takiego jak Alessandro Preda. Musiała też przyznać, że rozumiała jego punkt wi-
dzenia.
– Dobra decyzja – wymamrotał Alessandro. – Wobec tego w poniedziałek zaczyna-
my polowanie na dowody, czy George Cape jest winny sprzeniewierzenia, czy głupo-
ty. Tak czy siak, niewątpliwie trzeba będzie go zwolnić. No, dobrze, więc gdzie
mieszkasz? Mój samochód stoi na podziemnym parkingu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kate przez cały weekend zastanawiała się, czy nie zadzwonić do George’a
Cape’a. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę zdefraudował pieniądze firmy. George
był dżentelmenem, uprzedzająco uprzejmym i miłym, i od początku wziął ją pod
swoje skrzydła. A jednak, biorąc to wszystko pod uwagę, Kate nie mogła nie zauwa-
żyć, że na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy po prostu nie był sobą. Czy istniało
jakieś logiczne wyjaśnienie marnego stanu jego nerwów?
Uważnie przejrzała dokumentację. Na szczęście nie znalazła żadnych śladów za-
łożenia firm krzaków, co, jak miała nadzieję, wykluczało defraudację na dużą skalę,
ale dziwne zapisy księgowe jednak były, czarno na białym.
Westchnęła i spojrzała na zegarek. W piątek udało jej się jakoś zbyć Alessandra,
lecz teraz pewnie już czekał na nią w swoim gabinecie. Po siódmej wieczorem w bu-
dynku zwykle nie było prawie nikogo poza kilkoma entuzjastami ciężkiej pracy, któ-
rzy nawet nie spojrzeli na nią, gdy przeszła do windy, niosąc teczkę z dokumentami.
Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz była w gabinecie Alessandra. Towarzyszyła
wtedy George’owi Cape’owi oraz szefowi działu finansowego, lecz na krótki czas
zostali tylko we dwoje, zajęci rozwiązywaniem jakiegoś problemu podatkowego,
i wtedy Alessandro zamówił dla nich coś do jedzenia. Kate do tej pory pamiętała, jak
w pewnej chwili podniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie.
Miał bardzo ciemne oczy w oprawie gęstych czarnych rzęs i tamtego dnia ich pe-
łen zamyślenia wyraz sprawił, że gorący dreszcz przebiegł jej po plecach. Kontakt
z jego spojrzeniem okazał się dojmująco fizycznym doznaniem, co bynajmniej nie
przypadło jej do gustu.
Teraz, kiedy znowu miała wejść do jaskini lwa, obiecała sobie trzymać emocje na
wodzy, szkoda tylko, że serce łomotało jej w piersi jak szalone, a dłonie były mokre
od potu.
W odpowiedzi na pukanie Alessandro zaprosił ją do środka. Siedział głęboko od-
chylony do tyłu w skórzanym fotelu, z dłońmi splecionymi na brzuchu.
– Niewielka zmiana planów – odezwał się.
Kate przystanęła.
– Może zostawię ci dokumenty i omówimy je innym razem. – Ogarnęło ją uczucie
ulgi, w dziwny sposób zmieszane z rozczarowaniem. – Bo skoro jesteś zajęty…
– Omówimy je przy posiłku.
Spojrzała na niego, zaskoczona i zaniepokojona.
– Nie trzeba. – Nie miała najmniejszej ochoty na powtórkę tamtego przeżycia. –
Nie udało mi się jeszcze złapać nikogo z działu komputerowego w sprawie hasła
George’a, ale chyba nie będzie takiej konieczności. Sprawdziłam wszystko szczegó-
łowo i nie znalazłam żadnych podejrzanych firm.
– Zajmiemy się tym przy kolacji. – Gładkim ruchem podniósł się z fotela, chwycił
leżącą na skórzanej sofie marynarkę i przerzucił ją przez ramię. – Na moją prośbę
pracujesz po godzinach, więc mogę przynajmniej zabrać cię na kolację, zresztą
przecież oboje musimy coś zjeść.
– Nie przyszło mi do głowy… To naprawdę nie zajmie dużo czasu.
Alessandro zatrzymał się tuż obok niej. Jego szczupłe, muskularne ciało emano-
wało energią, wprawiając ją w stan zmieszania. Bardzo jej się to nie podobało –
była absolutną profesjonalistką, osobą, której chłód i opanowanie nigdy nie doznały
uszczerbku. Poświęciła sporą część życia na osiągnięcie stanu całkowitej kontroli
nad kobiecą słabością, która zrobiła z jej matki wieczną ofiarę losu.
Aby wrócić do równowagi, powoli i uważnie zapięła żakiet i wyprostowała się.
– Mówimy tu o czyjejś przyszłości. – Bystre oczy Alessandra dostrzegły i odnoto-
wały cały ten obronny rytuał. – Nie chcesz chyba spisać człowieka na straty w pię-
ciominutowym podsumowaniu wyłącznie dlatego, że masz dziś randkę, prawda?
– Nie mam żadnej randki.
Słowa wyfrunęły z jej ust, zanim zdążyła je powstrzymać. Naturalnie nie miało to
żadnego znaczenia, ale jednak niepotrzebnie się odsłoniła. Pod jego zaciekawionym
spojrzeniem jej policzki oblała fala gorąca.
– Zazwyczaj nigdzie nie wychodzę w ciągu tygodnia – podjęła pośpiesznie. – Czę-
sto zabieram pracę do domu, ponieważ wiem, jak łatwo nawarstwiają się niezała-
twione do końca sprawy.
– Pracujesz do późna dzień w dzień – zauważył. – Nie wydaje mi się, aby ktokol-
wiek oczekiwał, że będziesz jeszcze zabierała pracę do domu. Tak czy inaczej, tym
bardziej powinienem zaprosić cię na kolację. Nie chcę, żebyś widziała we mnie bez-
względnego szefa, który odmawia pracownikom prawa do prywatnego życia.
Kate odwróciła się i ruszyła w stronę windy.
– A nie jesteś taki? – rzuciła przez ramię.
Było to śmiałe pytanie, którego jednak nie powinna była zadawać. Alessandro był
uosobieniem wszystkiego, czego nie znosiła. W normalnych okolicznościach ich
ścieżki nigdy by się nie spotkały, ponieważ dobrze naoliwione tryby i trybiki spraw-
nej maszyny, jaką była jego firma, nie zacinały się i nie wymagały jego bezpośred-
niej interwencji.
– Jaki nie jestem? – Alessandro nie mógł pojąć, jakim cudem do tej pory nie za-
uważył, że jej zielone oczy mają odcień ciemnego, polerowanego szkła.
– Bezwzględny – odparła po chwili milczenia.
Kiedy jechali w dół windą, ze wszystkich sił starała się nie patrzeć na niego. Ser-
ce wciąż biło jej zdecydowanie zbyt mocno i szybko, i była wdzięczna, że ma na so-
bie zbroję w postaci starannie wykrochmalonej i wyprasowanej bluzki oraz kostiu-
mu.
Wyszli z budynku i wtedy wreszcie mogła z nim swobodniej rozmawiać, bo szła
obok niego i nie musiała na niego patrzeć.
– Chodziło mi o to, że nie można wspiąć się na sam szczyt, nie będąc bezwzględ-
nym. W Lidze Mistrzów nie grają zawodnicy, którzy nie są gotowi… No, rozu-
miesz…
– Podeptać na swojej drodze wszystkich innych? – podsunął.
– Nie powiedziałam tego.
– To nie w moim stylu, nie ma zresztą takiej potrzeby. A jeśli sądzisz, że właśnie
tego typu dyspozycja stoi za moją decyzją w sprawie Cape’a, to bardzo się mylisz.
Jeżeli Cape faktycznie dopuścił się defraudacji, poniesie stosowne konsekwencje, to
wszystko. To przykra prawda, ale ludzie sami są kowalami własnego losu.
– Twarde podejście.
– Tak uważasz? – Puścił jej ramię i przystanął.
Śpieszący ulicą tłum przechodniów rozstąpił się wokół nich, zerkając na nich z za-
ciekawieniem. Wieczór był bardzo ciepły i Kate nagle poczuła się niewygodnie
w swoim kostiumie-zbroi. Nerwowo oblizała wargi.
– To nie moja sprawa – powiedziała szybko. – Dokąd idziemy?
– Czy w ten sposób dajesz mi do zrozumienia, że czas zakończyć ten temat?
– Nie powinnam była powiedzieć tego, co powiedziałam.
– Jesteś wolna, możesz mówić, co chcesz.
Ruszyli w kierunku pubu przy jednej z bocznych uliczek.
– Mogę mówić, co chcę, ponieważ pracuję w rodzinnej firmie. – Kate uśmiechnęła
się lekko, próbując poprawić atmosferę.
– Masz rację. To jedna wielka szczęśliwa rodzina, pod warunkiem, że wszyscy jej
członkowie zachowują się jak należy. Kiedy ktoś gwałci obowiązujące zasady, muszę
przejąć ster.
– To naprawdę wielka rodzina.
– Początki były skromne i pewnie właśnie dlatego w takich sytuacjach jak ta wciąż
staram się zająć sprawą osobiście. Nie założyłem firmy po to, aby ktoś mógł pod jej
przykrywką nieuczciwie zarabiać. Jesteśmy na miejscu.
Pchnął drzwi i weszli do pomieszczenia tak ciemnego, że wzrok Kate przyzwycza-
ił się do mroku dopiero po paru sekundach. W barowej sali panował lekki nieład,
a wystrój wnętrza wydał się Kate zaskakująco świeży.
– Nie przyszłoby mi do głowy, że lubisz takie miejsca – wyznała impulsywnie.
Alessandro uśmiechnął się.
– Właściciel tego pubu to mój stary przyjaciel. Każda wizyta tutaj jest jak antido-
tum na gorączkowe tempo życia, możesz mi wierzyć. Może zdejmiesz żakiet?
– Nie, tak mi jest wygodnie.
Niedowierzająco uniósł brwi.
– Widzę, że chcesz od razu zabrać się do pracy i pominąć przyjemne strony tej sy-
tuacji.
– Mam wszystkie dane w teczce, więc…
– Nie chcę pomniejszać twojego entuzjazmu, ale ja chętnie złapałbym oddech, za-
nim zacznę słuchać, co nabroił George Cape – przerwał jej. – Możesz sobie uważać
mnie za bezwzględnego potwora, lecz Cape przepracował w mojej firmie ładnych
parę lat. Bardzo żałuję, że nie przyszedł do mnie, gdy doszedł do wniosku, że po-
trzebuje pożyczki.
Kate miała wielką ochotę poradzić mu, żeby jeszcze popracował nad realizacją
idei „wielkiej rodzinnej firmy”, ale uniemożliwił jej to właściciel lokalu, który pod-
szedł do nich i wdał się w ożywioną konwersację z Alessandrem. Rozmawiali po
włosku i Kate miała możliwość obserwować zupełnie innego niż zazwyczaj szefa,
który swobodnie gestykulował i ciepło się uśmiechał.
To w tym wcieleniu oczarowuje kobiety, przemknęło jej przez głowę. Oto facet,
który może mieć każdą i w pełni wykorzystuje swój talent.
Gdy pod koniec wciągnęli ją do rozmowy, uśmiechnęła się uprzejmie i sztywno
uścisnęła dłoń właściciela baru, co, jak powiedział jej Alessandro, gdy usadowili się
przy stoliku w alkowie na tyłach sali, niewątpliwie skutecznie zdusiło w zarodku
wszelkie naganne nadzieje jego przyjaciela.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Kate wyjęła folder z dokumentami, które
mieli omówić, i położyła go na blacie obok siebie.
Kelner przyniósł im wino, na koszt lokalu.
– Musisz naprawdę dobrze znać właściciela, skoro stawia ci wino – mruknęła.
– Dorzuciłby i jedzenie, ale ja za każdym razem nalegam, żeby wystawił mi rachu-
nek za wszystko, co tu zamawiam.
– Bardzo ładnie z twojej strony.
Roześmiał się głośno i rzucił jej pełne uznania spojrzenie.
– Masz poczucie humoru, nie wiedziałem.
Pomyślała, że to bardzo niegrzeczna uwaga, zaraz jednak uświadomiła sobie, że
nie bardzo może narzekać, bo przecież sama pozwoliła sobie na śmiałe spostrzeże-
nia pod adresem szefa.
– Rozluźnij się – zamruczał, delikatnie odsuwając dłoń, którą zasłaniała kieliszek,
i nalewając jej wino. – Przyszliśmy tutaj, żeby pracować, to prawda, ale nie jesteś
teraz w biurze.
I właśnie na tym polegał problem – w biurze, otoczona komputerami, szafami na
dokumenty, biurkami i bezustannie dzwoniącymi telefonami, potrafiła być zimna
i opanowana, natomiast tutaj…
Tutaj było zupełnie inaczej. Nie ulegało wątpliwości, że lokal cieszy się wielką po-
pularnością, bo prawie wszystkie stoliki były zajęte, a przy barze tłoczyli się męż-
czyźni w garniturach i kobiety w kuszących letnich kreacjach i pantoflach na wyso-
kim obcasie.
– Dlaczego tyle pracujesz po godzinach?
Kate zmarszczyła brwi i powoli pociągnęła łyk wina. Co to za pytanie, pomyślała.
Miała przed sobą szefa i właściciela firmy, który chyba powinien gratulować jej en-
tuzjazmu i poświęcenia, a nie dociekać, czemu tak ciężko pracuje.
– Wydawało mi się, że to prosta droga do dalszych awansów, ale całkiem niewy-
kluczone, że się pomyliłam.
Uśmiechnął się, dając wyraz uznaniu dla jej sarkastycznego poczucia humoru.
– Zresztą przecież kiedy w piątek przyszedłeś zostawić te dokumenty, sam okaza-
łeś rozczarowanie, że na całym piętrze nikt już nie pracuje.
– To prawda.
– Więc dlaczego teraz krytykujesz mnie za to, że od czasu do czasu wezmę parę
nadgodzin?
– Odniosłem wrażenie, że robisz to raczej codziennie, a nie tylko od czasu do cza-
su. I wcale cię nie krytykuję.
Jego ciemne oczy wpatrywały się w nią z takim skupieniem, że znowu poczuła się
nieswojo. Alessandro był jej szefem, w jej interesie było więc traktowanie go z neu-
tralną uprzejmością. Wszystkie te gadki o firmie jako wielkiej rodzinie były w grun-
cie rzeczy mało istotne, znacznie bardziej liczyło się to, że jednym skinieniem mógł
zrujnować jej karierę. Tak samo jak karierę George’a Cape’a.
Rzuciła mu niechętne spojrzenie i nagle przez głowę przemknęła jej kompletnie
zaskakująca myśl, że chciałaby poczuć jego zmysłowe wargi na swoich. Zupełnie nie
wiedziała, skąd się ta myśl wzięła, była jednak tak rzeczywista i żywa, że całe jej
ciało zareagowało w jednej chwili.
– Jestem ambitna i nie widzę w tym nic złego – oświadczyła twardo, byle tylko po-
zbyć się dekoncentrującej wizji. – Ciężko pracuję, gdyż mam nadzieję, że moja cięż-
ka praca przełoży się na konkretne korzyści, czyli awans. Nie należę do w czepku
urodzonych i zawsze musiałam walczyć o wszystko, co chciałam zdobyć.
– Sugerujesz, że twoi koledzy pochodzą z bardziej uprzywilejowanych środowisk?
– zagadnął.
– Niczego nie sugeruję, stwierdzam tylko fakt.
Alessandro zauważył rumieniec na policzkach Kate. Czuł, że jej reakcje są szcze-
re. Nie siedzieli teraz w zimnym, pedantycznie uporządkowanym biurze, niewielki
folder na stole był jedynym dowodem, że przyszli tu w celach zawodowych. Bez tła
w postaci gabinetu nagle dostrzegł prawdziwą osobę, ukrywającą się pod piękną,
lecz bezosobową maską.
Czy zależało mu, by już w tej chwili sprowadzić rozmowę na pracę? Nie, jeszcze
nie teraz.
– Może uważasz, że ja wywodzę się z takiego środowiska? – spytał leniwie.
– W ogóle się nad tym nie zastanawiałam – skłamała. – Jestem tu, żeby wykonać
konkretne zadanie, a nie wtrącać się w prywatne życie innych.
– Musisz się potwornie nudzić.
– Dlaczego? Dlaczego tak mówisz?
– Bo ciężka praca jest godna najwyższej pochwały, ale czy biurowe plotki nie do-
starczają ludziom przyjemnej rozrywki? Ploteczki, przypuszczenia, sugestie?
– To nie dla mnie.
Jej głos brzmiał zdecydowanie, była jednak widocznie zdenerwowana. Sięgnęła po
menu i zaczęła je studiować, ale wciąż czuła na sobie jego wzrok.
– Chyba zamówię rybę – powiedziała.
Alessandro nawet nie zerknął w menu. Gestem przywołał kręcącego się w pobliżu
kelnera, który natychmiast pospieszył do ich stolika.
Pieniądze wyczuwa się z daleka, pomyślała Kate. Jej szef miał mnóstwo pieniędzy,
był naprawdę bogaty i ludzie od razu widzieli, z kim mają do czynienia. Tak, ludzie
zmieniali się, gdy w grę wchodziły pieniądze.
Uprzejmie zaczekała, aż Alessandro skończy składać zamówienie, i najpierw po-
dziękowała za wino, zaraz jednak zmieniła zdanie, ponieważ niewielka ilość alkoho-
lu mogła jej pomóc trochę się rozluźnić.
– Jeśli więc chodzi o George’a… – Otworzyła folder i poczuła dłoń Alessandra na
swojej.
– Wszystko w swoim czasie.
– Przepraszam, wydawało mi się, że już zdążyłeś złapać oddech.
– Dopiero zaczynam.
Rzucił jej oszałamiający uśmiech, który bynajmniej nie uspokoił jej nieposłusznego
ciała.
– Może powinienem był bardziej zainteresować się twoją karierą – rzekł cicho. –
Biorąc pod uwagę, że jesteś jedną z moich wschodzących gwiazd…
– Nie przypuszczałam, że angażujesz się w ocenę kompetencji pracowników.
To mój szef, jestem jego podwładną, przypomniała sobie dobitnie. Szef zadaje do-
wolne pytania, podwładna nie zadaje żadnych.
– To prawda, nie robię tego – przyznał.
Nawet nie spojrzał na kelnera, który postawił przed nimi talerze.
– Zakładam, że od tego są moi ludzie z działu kadr – dodał. – Oczywiście oni pew-
nie też pracują tylko od dziewiątej do siedemnastej, podobnie jak twoi koledzy
z księgowości.
– Wszyscy pracują po godzinach zimą – wyjaśniła Kate. – Teraz mamy lato i upały,
więc ludzie chcą wyjść wystarczająco wcześnie, żeby się jeszcze nacieszyć słoń-
cem.
– Ale nie ty – odbił piłeczkę. – Nie czekają na ciebie ani słońce, ani żadne inne
ważne sprawy?
– Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa. I z góry przepraszam, jeżeli uwa-
żasz, że to nieuprzejme spostrzeżenie.
– Nie musisz mnie przepraszać, chciałem się tylko upewnić. Czujesz, że musisz
mieszkać w biurze, żeby awansować?
– Ja…
Próbowała wyobrazić sobie życie z tą mityczną drugą połową, mężczyzną, który
teraz szykowałby kolację dla nich dwojga, co jakiś czas z niepokojem zerkając na
zegarek. Powinna coś z tym zrobić, powinna przemienić wizję w rzeczywistość.
W tej chwili nie odczuwała braku mężczyzny w życiu, wiedziała jednak, że taka
chwila w końcu nadejdzie. Jeżeli nie będzie uważała, pewnego dnia obudzi się bez
szans na normalną egzystencję, zupełnie sama, głównie dlatego, że poświęciła
wszystko w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa.
– O czym myślisz? – zapytał.
– Słucham?
– Byłaś tysiąc mil stąd – zdiagnozował sucho. – Zadałem ci proste pytanie, słowo
daję, jedno z tych, które raczej nie wymagają aż tak głębokiego zamyślenia.
Mało brakowało, a powiedziałaby mu, jak głębokiego zamyślenia wymaga to „pro-
ste pytanie”.
– Przepraszam. Wiem, że nie muszę pracować do nie wiadomo której godziny,
oczywiście, chociaż, jeśli mam być zupełnie szczera, zimą zostaję po godzinach rza-
dziej niż niektórzy z moich kolegów.
– No, tak. Dlatego, że jesteś nocną istotą?
Kate pomyślała nagle o matce, o jej pracy w mrocznych barach, o napiwkach, po-
tańcówkach i pokazywaniu się w każdym idiotycznym stroju, jaki kazano jej włożyć.
To była nocna istota, zajęta nocnymi zajęciami. Nie ona.
– Nigdy mnie tak nie nazywaj! – eksplodowała, zanim zdążyła się powstrzymać.
Cała dygotała ze złości, musiała ukryć dłonie pod blatem, żeby nie zobaczył, jak
się trzęsą.
– Jak mam cię nie nazywać? – zapytał powoli, nie spuszczając wzroku z jej zaczer-
wienionej twarzy. – Powiedziałem coś złego? Wyjaśnij mi, o co chodzi, bo naprawdę
nie rozumiem.
Opanowała się z najwyższym trudem.
– O nic nie chodzi. Przepraszam, niepotrzebnie tak ostro zareagowałam.
– Po pierwsze, przestań przepraszać za wszystko, co, jak ci się wydaje, może
mnie urazić. Nie obrażam się tak łatwo. A po drugie, o coś jednak chodzi. Zbladłaś
jak prześcieradło, teraz trzęsiesz się jak osika. Co spowodowało ten nagły wybuch
oburzenia?
Naprawdę chciał się dowiedzieć, dlaczego tak zareagowała. Pod spokojną maską
buzował płomień namiętnych uczuć i to go mocno intrygowało. Oparł łokcie na stole
i nachylił się ku niej.
– Próbujesz wymyślić uprzejmy sposób zwrócenia mi uwagi, że nic mi do tego,
mam rację?
Kate prawie fizycznie czuła, że znalazła się w polu działania potężnej osobowości,
która niewątpliwie pozwoliła mu przenieść się w stratosferę bogactwa i władzy.
Wiedziała też, że na tę osobowość składa się dużo, dużo więcej niż niezwykła inteli-
gencja i olbrzymia ambicja.
Odwróciła twarz i z trudem przełknęła ślinę.
– Moja matka pracowała w barze, tańczyła na rurze i robiła wiele innych podob-
nych rzeczy. Nie mam pojęcia, dlaczego ci to mówię, bo raczej nie jestem skłonna
do zwierzeń. Pewnie wydaje ci się to dziwne, że dużo pracuję po godzinach, ale…
– Ale potrzebujesz zabezpieczenia finansowego?
– Może i tak – uśmiechnęła się ostrożnie. – Może masz rację.
Czuła ulgę i nie mogła temu zaprzeczyć, nawet sama przed sobą. Kiedy dorastała,
wrażliwość nastolatki narażała ją na agonie zażenowania. Starała się z nikim nie
utrzymywać zbyt bliskich kontaktów. Nie chciała, aby ktokolwiek dowiedział się, że
jej matka pracuje jako kelnerka w nocnym barze i sprowadza do domu mężczyzn,
którzy ją wykorzystywali, bo wyglądała tak, jak wyglądała, i była smutną, zdespero-
waną kobietą, zdolną skupić na sobie uwagę jedynie dzięki swemu kuszącemu ciału.
Kochała matkę, lecz wstydziła się jej i własnych uczuć. A teraz jej szef, którego
styl życia budził w niej obrzydzenie, który był symbolem wszystkiego, co zniechęca-
ło ją do mężczyzn, siedział naprzeciwko niej z wyrazem współczucia na twarzy, i to
współczucie było jak klucz otwierający jej skrytkę z tajemnicami. Było to głupie.
Idiotyczne. I w jakiś sposób niebezpieczne.
– Świat mojego dzieciństwa był mocno rozchwiany – ciągnęła, zmagając się z we-
wnętrznym oporem. – Mama nigdy nie była zainteresowana normalną biurową pra-
cą. Wychodziła do tych swoich kolejnych barów w nocy, zostawiając mnie z tą czy
inną koleżanką, a kiedy skończyłam dwanaście lat, zupełnie samą. Kochałam mat-
kę… Kocham ją, ale nienawidzę tego, w jaki sposób zarabiała. Robi mi się słabo, zu-
pełnie dosłownie, na samą myśl o niej w skąpych, obcisłych ciuchach, tańczącej
przed mężczyznami, którzy gapili się na nią i wyciągali łapy, żeby ją obmacywać.
Ciągle się w którymś zakochiwała, zawsze myślała, że ten jedyny to pierwszy
z brzegu przystojniak, który popatrzy na nią z zachwytem i powie jej, że jest pięk-
na.
– Więc gdy nazwałem cię nocną istotą…
– Przepraszam. – Kate wbiła wzrok w kieliszek, który Alessandro właśnie ponow-
nie napełniał winem.
– Co mówiłem ci na temat tego ciągłego przepraszania?
– Pracuję dla ciebie.
– Ten fakt nie czyni z ciebie mojej poddanej. Nie mam jeszcze monarszego statu-
su, o tym też ci mówiłem. Gdzie teraz mieszka twoja matka?
– W Kornwalii. – Rzuciła mu szybkie spojrzenie i natychmiast odwróciła wzrok.
Był tak grzesznie przystojny! Nie powinno to mieć dla niej żadnego znaczenia,
była przecież ostatnią osobą na świecie, która miałaby oceniać człowieka po wyglą-
dzie, lecz żołądek skulił jej się z podniecenia i z ogromnym trudem zmusiła się, żeby
nie zapatrzeć się na tę śniadą, poważną, pełną zainteresowania twarz. Miała dziw-
ne uczucie, że byłby w stanie zajrzeć do jej głowy i wyciągnąć stamtąd najgłębiej
skrywane, najmroczniejsze myśli.
– Dwa razy wyszła za mąż i dwa razy się rozwiodła – podjęła. – Drugi mąż, Greg,
dał jej w ramach ugody dość dużą sumę, aby mogła kupić sobie jakiś mały dom
i mama wybrała wybrzeże.
– Co z twoim ojcem?
– Nie podejrzewałam, że będę zmuszona odpowiadać na tyle osobistych pytań. –
Kate doskonale zdawała sobie sprawę, że sama zaczęła tę rozmowę, i w tonie jej
głosu zabrzmiała teraz nuta rezygnacji.
Alessandro nigdy nie interesował się życiem kobiet, z którymi romansował. Jed-
nak w przypadku dziewczyny siedzącej teraz przed nim, najzupełniej szczerze pra-
gnął się dowiedzieć, co ją dręczy.
– Ojciec zostawił nas zaraz po moim przyjściu na świat. Był pierwszą i jedyną mi-
łością mamy, w każdym razie ona tak twierdzi. – Odchrząknęła i bezskutecznie
spróbowała wrócić do chłodnego, obojętnego tonu głosu, który niewątpliwie był jej
znakiem firmowym. – Myślę, że od jego odejścia ciągle starała się zastąpić go kimś
innym.
– A teraz?
– Co, a teraz?
– Ma kogoś?
Kiedy się uśmiechnęła, na ułamek sekundy wstrzymał oddech, porażony nagłym,
niespodziewanym odkryciem. Była piękna. Czyżby celowo próbowała ukryć swoją
urodę? Nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że oto otworzył puszkę Pandory. Dziewczy-
na pracowała dla niego i przyszli tu wyłącznie po to, aby przedyskutować przy-
szłość innego pracownika jego firmy. Była to poważna sprawa, tymczasem on za
żadne skarby świata nie chciał skierować rozmowy na właściwe tory.
– Od trzech lat w życiu mojej matki nie ma żadnego mężczyzny. Niewykluczone,
że w końcu udało jej się uwolnić od uzależnienia, jakim było poszukiwanie miłości
w najzupełniej nieodpowiednich miejscach.
– A ty? – wymamrotał ochryple. – W twoim życiu też nie ma żadnego mężczyzny?
Wbrew swojej woli wyobraził ją sobie z mężczyzną. Ze sobą. Twarz, którą upar-
cie pokazywała światu, wcale nie stanowiła trafnego podsumowania osoby, jaką
była. Wystarczyło leciutko zadrapać wierzchnią warstwę i już spod zimnej, marmu-
rowej powierzchni wyzierały skłębione, nieprzewidywalne wiry.
Ogarnęło go niezwykle silne, szalone pragnienie, aby wypłynąć na te niespokojne
wody. Nie bez powodu dokonywał określonych wyborów. Wykluczająca innych ludzi
potężna miłość jego rodziców nie pozostawiła dużo miejsca dla dziecka. Nie potrze-
bowali nikogo innego i w rezultacie nierozsądnych, zwariowanych decyzji roztrwo-
nili wszystkie pieniądze, topiąc je w z góry skazanych na niepowodzenie inwesty-
cjach.
Kontrola nad życiem? Nie mieli żadnej. To on potrafił kontrolować swoje posunię-
cia i postępowanie, włącznie z życiem seksualnym, lecz nagle wszystkie te piękne,
próżne, płytkie i uległe kobiety, które zapełniały jego świat, wydały mu się nudne
i męcząco przewidywalne.
Było to kompletne szaleństwo. Nigdy, nigdy nie łączył pracy z przyjemnością. Nig-
dy. Ta kobieta powinna być dla niego jak zakazany owoc.
Mimo tego rozbudziła jego pożądanie.
Kate wychwyciła w jego głosie coś, co przeszyło ją dreszczem, chociaż rozpaczli-
wie starała się zapanować nad emocjami.
Jak do tego doszło? Jak to się stało, że ich rozmowa zboczyła z zasadniczego te-
matu na całkowicie prywatny grunt? Co jej strzeliło do głowy, żeby zacząć dzielić
się historią swego życia z własnym szefem, który śmiało mógłby startować w kon-
kursie na najprzystojniejszego faceta na świecie? Dlaczego postanowiła zrobić
z siebie idiotkę?
– Byłam dotąd całkowicie pochłonięta karierą – powiedziała oschle. – Nie miałam
czasu na romantyczne związki.
– Osobiście zawsze uważałem, że odrobina przyjemności pomaga nie tylko w ży-
ciu prywatnym, ale i zawodowym – wymamrotał Alessandro.
– Ja tak nie potrafię – skrzywiła się lekko. – A teraz uważam, że naprawdę naj-
wyższy czas, żebyśmy poprosili o rachunek i zajęli się sprawą George’a. Jest już
później, niż przypuszczałam.
Alessandro już jakiś czas temu machnął w myśli ręką na sprawę George’a. Tym
problemem śmiało mogli się zająć później, tymczasem teraz…
– Jak nie potrafisz? – zapytał.
Popatrzyła na niego spod wysoko uniesionych brwi, udając, że nie rozumie pyta-
nia.
– Ach, postanowiłaś schować się za tą swoją zawodową maską! Dlaczego?
– Ponieważ nie przyszliśmy tutaj, żeby rozmawiać o mnie. Mieliśmy rozmawiać
o George’u.
– Ale nie zrobiliśmy tego – oświadczył z bezlitosną logiką. – Tak się złożyło, że nie
porozmawialiśmy o George’u.
– I to był błąd – odetchnęła z ulgą, gdy kelner przyniósł im rachunek i gdy zaraz
potem do stolika podszedł właściciel baru, który zaczął wypytywać o opinię na te-
mat posiłku, uważnie ich obserwując bystrymi czarnymi oczami.
Parę chwil później Kate wstała, uniemożliwiając dalszą rozmowę na tematy osobi-
ste.
– Pojadę do domu taksówką – powiedziała zdecydowanie.
– Nic z tego.
Wyszli na zewnątrz, gdzie zrobiło się już chłodniej. Alessandro wykonał krótki te-
lefon i jego samochód, razem z szoferem, rzecz jasna, pojawił się obok nich, nie
wiadomo skąd. Alessandro otworzył drzwiczki i pomógł Kate wsiąść, a gdy była już
w środku, schylił się tak, by spojrzeć jej prosto w oczy.
– Na pewno z radością przyjmiesz wiadomość, że los oszczędził ci mojego towa-
rzystwa w tej podróży.
Uśmiechnął się i Kate szóstym zmysłem odgadła, że dokładnie wiedział, co się
dzieje w jej głowie.
– Poproszę Jacksona, żeby podrzucił cię do domu, a o tamtej sprawie będziemy
mogli pomówić w późniejszym terminie.
– Jakim późniejszym terminie? – Nerwowo przygryzła dolną wargę.
Zdecydowała, że zrobi wszystko, by wymówić się zapełnionym terminarzem spo-
tkań, a przede wszystkim nigdy, ale to nigdy nie zgodzi się na kolejne „nadgodziny”
w przytulnej restauracyjce.
– Dam ci znać.
– Nie chcesz jak najszybciej uporządkować tego całego bałaganu?
– Miej oko na wszelkie podejrzane ruchy na naszych bankowych kontach, to na
razie wystarczy. Dlaczego nie mielibyśmy pozwolić George’owi nacieszyć się ostat-
nimi chwilami spokoju?
Wyprostował się, lekko uderzył otwartą dłonią w maskę niskiego czarnego mase-
rati i cofnął się od krawężnika, odprowadzając wzrokiem włączający się do ruchu
samochód.
Od bardzo dawna nie był tak przyjemnie ożywiony.
Tylko co właściwie miał teraz z tym fantem zrobić?
ROZDZIAŁ TRZECI
W ciągu ubiegłych kilku lat Kate widziała w swoim miejscu pracy bezpieczne
schronienie. Tam czuła, że posiada pełną kontrolę nad swoim życiem, i tam ciężko
pracowała, budując z poszczególnych elementów zdefiniowaną, określoną przez cel
całość.
Teraz czuła się w biurze nieswojo i praktycznie bez przerwy świadomie lub nie
rozglądała się za Alessandrem, który ostatnio często z nią rozmawiał, a to o klien-
cie ze skomplikowaną sytuacją podatkową, a to o dwóch zagranicznych firmach,
które być może warto byłoby rozbić na mniejsze jednostki, a to o nabyciu firmy
elektronicznej czy wreszcie o założeniu wydawnictwa.
– Normalnie zająłby się tym Cape, ale skoro przebywa na długich wakacjach za
granicą, które być może przedłużą się w sposób trwały, chyba dobrze byłoby, żebyś
się zaczęła zapoznawać z niektórymi jego obowiązkami.
Z tą ostatnią propozycją wystąpił tego dnia o siedemnastej trzydzieści, czyli w po-
rze, gdy większość kolegów Kate przygotowywała się do opuszczenia biura.
Kate starała się zachowywać chłodno i spokojnie, ale nerwy powoli jej puszczały.
Odpowiedziała, że to raczej szef działu finansowego powinien się zająć tymi spra-
wami, usiłując nie patrzeć na Alessandra, który przysiadł na krawędzi jej biurka i na
którego muskularne uda, wyraźnie rysujące się pod napiętym materiałem spodni,
wolała nawet nie zerkać.
Na dodatek szef do tej pory nie podał jej terminu spotkania, podczas którego mo-
głaby przedstawić mu rezultaty swojej kontroli finansowej, rezultaty, które trudno
byłoby nazwać imponującymi. George rzeczywiście maczał palce w jakichś malwer-
sacjach, robił to jednak od bardzo niedawna, a kwoty, jakie wchodziły w grę, nie na-
leżały do istotnych.
Chciała porozmawiać o tym z Alessandrem i przekonać go, by okazał litość star-
szemu pracownikowi, nie żywiła jednak wielkiej nadziei na sukces.
Teraz, wróciwszy do domu znacznie wcześniej niż zazwyczaj, spojrzała na swój
laptop i odwróciła się z niechęcią. Nie było jeszcze osiemnastej i Kate po prostu nie
mogła się zmusić, by usiąść przed monitorem i wrócić do kwestii, którymi zajmowa-
ła się przez cały dzień.
Chodząc po swoim ładnym mieszkanku na parterze kamienicy nie była w stanie
nie myśleć o tym, że naprawdę nie prowadzi żadnego życia towarzyskiego. Drzwi
na ogródek za domem stały otworem i do pokoju napływał zapach grillowanego
przez sąsiadów mięsa oraz warzyw. Kate uświadomiła sobie, że poza sympatyczną
parą z dwójką dzieci, zajmującą mieszkanie na piętrze, nie zna nikogo ze swoich są-
siadów.
Całe jej życie skupione było wokół pracy.
Jak to się stało? W porządku, dobrze wiedziała jak, nie rozumiała jedynie, dlacze-
go straciła szerszą perspektywę. Nie miała żadnego życia poza pracą, nie miała też
mężczyzny, z którym mogłaby umówić się na wieczór, ani tym bardziej ekscytują-
cych przeżyć seksualnych.
Trzy lata wcześniej miała chłopaka, który najzwyczajniej w świecie zniknął z jej
pola widzenia, ponieważ chciał, by dziewczyna poświęcała mu więcej uwagi niż
Kate. Jego żądania irytowały ją wtedy, wydawało jej się, że dla utrzymania związku
wystarczą spotkania raz na tydzień, najlepiej w czasie weekendu.
I tak została sama. Jej ówczesny chłopak nie był naturalnie idealnym partnerem
i z pewnością nie chciałaby do niego wrócić, ale czy nie powinna rozpocząć nowego
etapu życia i poszukać kogoś, kto by go zastąpił?
Całkowicie sfrustrowana, zatrzasnęła wychodzące na ogródek francuskie okno,
poszła wziąć prysznic i włożyła króciutkie szorty i takiż top. Winą za napływ drę-
czących ją myśli postanowiła obarczyć szefa, który w jakiś sposób zalazł jej za skó-
rę i sprawił, że zaczęła widzieć, czego jej brakuje.
Po bardzo krótkim czasie odkryła, że nie może przestać o nim myśleć. Był tak pe-
łen życia, dosłownie tryskał energią, czuła się przy nim niczym blady, smętny cień.
Z nieprzyjemnego zamyślenia wyrwał ją głośny, natarczywy dzwonek do drzwi.
Skoczyła do korytarza, żeby sąsiadom przypadkiem nie przyszło do głowy poskar-
żyć się na hałas, i szybko otworzyła drzwi.
Alessandro Preda był ostatnią osobą, którą spodziewała się zobaczyć na swoim
progu. Zamrugała nerwowo, licząc, że jakimś cudem uda jej się zmienić go w kogoś
innego, zabieg ten nie przyniósł jednak spodziewanego skutku. Szef Kate nadal tam
był, wysoki, dynamiczny, szeroki w ramionach i zdecydowanie zbyt egzotycznie
przystojny jak na londyńskie przedmieście.
Patrzył na nią bez słowa. Najwyraźniej dopiero co wyszedł z pracy, ponieważ na-
dal miał na sobie te same ciemnoszare spodnie od garnituru, w których widziała go
wcześniej, pozbył się tylko marynarki, a podwinięte do łokcia rękawy koszuli odsła-
niały imponująco umięśnione przedramiona, gęsto porośnięte ciemnymi włosami.
Zabrakło jej tchu i słów, zupełnie dosłownie.
– Zaprosisz mnie do środka? – przerwał milczenie.
I odkrył, że wymagało to od niego pewnego wysiłku. Chciał ją zaskoczyć, przyje-
chał wiedziony czystą ciekawością i pragnieniem, żeby zobaczyć ją w innym otocze-
niu niż biuro, ale w żadnym razie nie spodziewał się czegoś takiego.
Stała przed nim nie wykrochmalona, sztywna kobieta, która pracowała trzy pię-
tra pod jego gabinetem, lecz dziewczyna, którą dostrzegł w barze. Miała na sobie
szorty i krótki top, długie włosy związała w opadający na plecy koński ogon, a jej
ciało…
Była wysoka i smukła, brzuch miała płaski, piersi…
Alessandro poczuł, jak na czoło występują mu krople potu. Nigdy dotąd nie zaob-
serwował u siebie takiej reakcji na widok kobiety.
Nie włożyła biustonosza.
– Co ty tutaj robisz? – zapytała gniewnym tonem.
Kate z trudem radziła sobie z obecnością Alessandra w biurze, więc jak śmiał
wyjść z dobrze znanego jej otoczenia, które i tak przestało już być bezpiecznym
portem, właśnie przez niego, i pojawić się na progu jej mieszkania?
Nagle dotarło do niej, jak znaczna część jej ciała jest wystawiona na jego spojrze-
nia, oplotła się ramionami i znieruchomiała. Nie zamknęła mu drzwi przed nosem,
ale też nie zaprosiła go do środka.
– W tym tygodniu byłem bardzo zajęty – rzekł nieco szorstko, przeczesując palca-
mi ciemne włosy i za wszelką cenę usiłując odzyskać panowanie nad sobą. – Miałem
szczery zamiar zająć się sprawą Cape’a razem z tobą, ale zabrakło mi czasu. No
i zgodnie z twoją sugestią uznałem, że George zasługuje na więcej niż pięć przypad-
kowych minut.
– Nie zabrakło ci jednak czasu, żeby zrzucić na mnie całą górę obowiązków, jesz-
cze zanim biedny George ostygł w grobie, metaforycznie, rzecz jasna.
– Do diabła, czemu tak dramatyzujesz? I zaprosisz mnie w końcu, czy może mam
tu dalej stać i prowadzić tę rozmowę z tobą na wpół publicznie, co? Sąsiedzi zaraz
pewnie zaciekawią się, co się dzieje.
Kate odwróciła się na pięcie, boleśnie świadoma, jak bardzo skąpe są jej szorty
i jak bardzo brakuje jej teraz codziennej zbroi w postaci ascetycznego kostiumu.
Alessandro wszedł do środka, nie mogąc oderwać wzroku od jej niezwykle
kształtnych pośladków.
Miał ochotę spytać Kate, czy zawsze otwiera drzwi w tak nieformalnym stroju,
zwłaszcza że Londyn to przecież nie Kornwalia. Wetknął ręce do kieszeni spodni,
starając się chociaż odrobinę zamaskować spore wybrzuszenie.
– Zaraz się przebiorę – rzuciła Kate, gestem wskazując gościowi, że może pocze-
kać na nią w kuchni. – Przepraszam cię, wiem, że jesteś moim szefem i pewnie uwa-
żasz, że możesz dowolnie dysponować moim czasem, ale wydaje mi się, że nie powi-
nieneś zjawiać się u mnie tak bez uprzedzenia.
Ich oczy spotkały się i Kate poczuła, jak jej serce bije coraz mocniej i szybciej. Jej
sutki prężyły się pod jego spojrzeniem, z trudem się powstrzymywała, by nie po-
trzeć udem o udo.
– Dlaczego?
Usiadł przy kuchennym stole. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Znał dziesiątki
oszałamiająco pięknych i pociągających kobiet, jednak żadna z nich nie podniecała
go tak bardzo jak ta. Może chodziło o oczywisty rozdźwięk między zimnym, profe-
sjonalnym wizerunkiem Kate a długonogą, niewymownie atrakcyjną kobietą, która
kryła się pod tą maską? A może po prostu zbyt długo nie miał żadnej seksualnej
przygody?
Kompletnie wbrew sobie wyobraził sobie pocałunek z Kate, i gwałtownie wcią-
gnął powietrze.
– No, tak – odchrząknął. – Przebierz się w jeden z tych twoich prawie wojskowych
kostiumów, jeśli uważasz, że w nim będziesz się lepiej czuła w mojej obecności.
– Co to ma niby znaczyć? – Surowo ściągnęła brwi.
Alessandro z westchnieniem odchylił się do tyłu.
– Nic, naprawdę. I masz rację, nie powinienem nachodzić cię bez uprzedzenia.
– Skąd znasz mój adres?
– Jackson był tak dobry, że podzielił się ze mną tą informacją.
Chwilę patrzyła na niego w milczeniu, a potem spuściła głowę. Czy naprawdę mu-
siał wyglądać tak… tak onieśmielająco? I tak seksownie? Uświadomiła sobie, że jej
doświadczenie w relacjach z mężczyznami oscyluje w okolicy zera.
Cathy Williams Wieczory w Toronto Tłumaczenie: Anna Dobrzańska-Gadowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY Gdzie ja jestem, na miłość boską, pomyślała Kate. Nadal w biurze, rzecz jasna. Ostatnia na posterunku, przed monitorem komputera, na którym pojawiały się dane dotyczące zysków i strat. Niektóre z kolumn wymagały uwagi, może nie natychmia- stowej, ale jednak… Westchnęła i rozprostowała zesztywniałe stawy barkowe, na moment pozwalając sobie zatopić się w myślach. Doskonale wiedziała, gdzie powinna się w tej chwili znajdować. Na pewno nie w biurze. Co z tego, że było to w gruncie rzeczy bardzo ładne pomieszczenie w wyjątkowo estetycznym gmachu, w samym sercu ekskluzyw- nej dzielnicy Londynu? Kate powinna teraz odpoczywać z przyjaciółmi gdzieś w Hyde Parku, sącząc schłodzone wino i delektując się upalnym letnim dniem, wybierać się na wieczorne- go grilla albo relaksować przy przyjemnej muzyce, rozmawiając z ukochanym o tym, jak upłynął im powoli dobiegający końca dzień. Zamrugała i malujące się przed oczami jej wyobraźni możliwości zniknęły. Odkąd przed czterema laty przeprowadziła się do Londynu, nie nawiązała praktycznie żad- nych bliskich znajomości. Nigdy nie była jedną z tych ekstrawertycznych, rozgada- nych i rozplotkowanych dziewczyn, które zawsze tworzyły kółka wzajemnej adora- cji, i miała tego świadomość, ale… Cóż, był piątek i przy takiej pogodzie zdecydowa- na większość ludzi w jej wieku bawiła się w Hyde Parku albo gdzie indziej. Zerknęła w przeszklone drzwi, zobaczyła szeregi biurek, przy których nie było żywej duszy, i pośpiesznie zabrała się do sporządzania listy pozytywnych stron swo- jego życia. Świetna praca w jednej z najbardziej prestiżowych firm w kraju; własny gabinet – prawdziwe osiągnięcie dla osoby w wieku Kate; małe mieszkanko w cał- kiem przyjemnej dzielnicy Londynu. No, ile osób w tym wieku mogło się poszczycić własnym mieszkaniem, i to w Londynie? Kupiła je na kredyt, to prawda, jednak co własna nieruchomość, to własna. Radziła sobie zupełnie nieźle, bez dwóch zdań. Może i nie udało jej się uciec od przeszłości, ale pogrzebała ją tak głęboko, że mogła się czuć mniej więcej wolna. Tyle że… Siedziała teraz tutaj, w biurze, sama jak palec, dwudziestego szóstego lipca. I o czym to świadczyło? Obiecała sobie, że za pół godziny zamknie za sobą drzwi gabinetu i wyruszy w drogę powrotną do swojego pustego mieszkania. Dane, które przeglądała, natychmiast pochłonęły ją tak dalece, że w ogóle nie usłyszała odległego brzęknięcia drzwi windy ani kroków zmierzających w jej stronę przez dużą salę, która była miejscem pracy sekretarek oraz stażystów. Nie zwróci- ła więc uwagi na wysoką męską sylwetkę, która pojawiła się w progu i dopiero na dźwięk głosu przybyłego podskoczyła nerwowo, na kilka sekund wychodząc z roli chłodnej, całkowicie opanowanej kobiety.
Alessandro Preda zawsze tak na nią działał. Miał w sobie coś, i bynajmniej nie chodziło o to, że był właścicielem tej ogromnej firmy, złożonej z wielu mniejszych firm córek, o nie. – Och, przepraszam bardzo! – Kate zerwała się na równe nogi. – Co mogę dla pana zrobić? Jedną ręką nerwowo przygładziła prostą szarą spódnicę, a drugą poprawiła ciężki węzeł włosów na karku, który i tak raczej nie wymagał żadnych dodatkowych zabie- gów. Alessandro niespiesznie wszedł do pokoju, który teraz był jedynym oświetlonym pomieszczeniem na tym piętrze budynku jego firmy. – Na dobry początek możesz usiąść, Kate, nie należę przecież do rodziny królew- skiej. Kate przywołała uprzejmy uśmiech na twarz i usiadła. Alessandro Preda może i był oszałamiająco przystojny – szczupły, wspaniale umięśniony, opalony i emanują- cy niebezpieczną aurą seksu – jednak jej nigdy się specjalnie nie podobał. Zbyt wiele osób zachwycało się jego błyskotliwą inteligencją. Zbyt wiele kobiet słało mu się u stóp, niczym żałośnie bezradne dziewice w opresji. A sam Alessandro był zbyt arogancki, aby mogło mu to wyjść na dobre. Był facetem, który miał abso- lutnie wszystko, i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednak ponieważ w najzupełniej dosłownym znaczeniu był właścicielem miejsca, w którym się znajdowała, musiała uśmiechać się w odpowiedzi na jego słowa i mieć nadzieję, że nie odgadnie, co się kryje za tym uśmiechem. – Nie musisz też zwracać się do mnie w tak oficjalny sposób. – Czarne jak noc oczy spoczęły na jej bladej twarzy. – Nazywam się Alessandro i lubię, kiedy pracow- nicy mówią do mnie po imieniu. Kate przełknęła ślinę. – Co mogę dla ciebie zrobić, Alessandro? – Chciałem zostawić dokumenty dla Cape’a. Gdzie on jest? I dlaczego tylko ty je- steś w pracy? – Jest już za dwadzieścia siódma, więc… wszyscy wyszli jakiś czas temu. Alessandro spojrzał na zegarek i ściągnął brwi. – Rzeczywiście. Co nie zmienia faktu, że mam podstawy zakładać, że przynaj- mniej jakaś niewielka część mojego wysoko opłacanego personelu mogłaby jednak jeszcze pracować, mimo że jest piątkowy wieczór. – Popatrzył na Kate spod zmru- żonych powiek. – A ty co tu jeszcze robisz? – Miałam kilka raportów do przejrzenia i chciałam dokończyć to przed wyjściem. Późne popołudnie to najbardziej produktywna pora dnia, na dodatek zawsze panuje tu wtedy cisza. Zmierzył ją bacznym spojrzeniem, przechyliwszy głowę na bok. W ciągu paru minionych miesięcy miał z nią kilka razy do czynienia. Była doskona- łą pracownicą, George Cape miał jak najlepsze zdanie o jej inteligencji i twierdził, że potrafi błyskawicznie dotrzeć do sedna problemu, co w grząskim świecie finan- sów naprawdę nie było łatwe. Robiła wrażenie perfekcjonistki i absolutnej profesjonalistki, ale czegoś jej brako- wało, coś z nią było nie tak.
Chłodne zielone oczy miały dziwnie ostrożny wyraz, pełne wargi zawsze rozcią- gnięte były w uprzejmym uśmiechu, fryzura nieodmiennie wydawała się idealnie gładka i uporządkowana. Spojrzenie Alessandra objęło całą postać – zapięta pod samą szyję biała koszulowa bluzka z długimi rękawami o również starannie zapię- tych mankietach wydawała się zupełnie nieodpowiednia, biorąc pod uwagę panujący na dworze upał. Alessandro mógł się też założyć, że Kate miała na sobie rajstopy. Ascetyczna skromność Kate Watson zawsze budziła jego zainteresowanie. Kiedy ostatnim razem z nią pracował – sprawa dotyczyła dość ryzykownej kwestii podatkowej, w której rozwiązaniu dziewczyna okazała się dużo bardziej sprawna niż jej bezpośredni szef, George Cape, ostatnio chodzący z głową w chmurach – próbował dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Zadał jej parę pytań o hobby pozaza- wodowe, lecz ostateczny rezultat tej akcji mocno go rozczarował. Większość kobiet reagowała na choćby najdrobniejsze oznaki zainteresowania z jego strony natych- miastową gotowością do obfitych zwierzeń, wprost nie mogły się doczekać, żeby opowiedzieć mu o swoim życiu, chociaż, szczerze mówiąc, uwaga Alessandra nie zawsze do końca skupiona była na tych barwnych historiach. A Kate Watson? Kate pozostała całkowicie obojętna. Popatrzyła tylko na niego tymi chłodnymi zielonymi oczami i zmieniła temat rozmowy, nie zdradzając zupełnie nic o sobie. – Przesiadujesz tu tak do późna codziennie? Wciąż siedząc na krawędzi jej biurka i wyraźnie przekraczając granice jej pry- watnej przestrzeni, sięgnął po szklany przycisk do papieru w kształcie złotej rybki i kilka razy podrzucił go lekko. – Nie, oczywiście że nie – odparła szybko. Ale zdecydowanie za często, dodała w myśli. – Nie? Tylko dzisiaj? I to mimo tego, że podobno mamy najbardziej upalny dzień w roku? – Nie jestem wielką fanką upałów. – Spuściła wzrok, nagle zirytowana jakąś nie- wypowiedzianą na głos i pełną rozbawienia krytyką w jego słowach. – Kiedy jest go- rąco, zawsze wolniej pracuję. – Nic dziwnego. – Odstawił złotą rybkę na miejsce. – Masz przecież na sobie bluz- kę z długim rękawem i spódnicę na podszewce. Nawet nie mrugnęła. – Jeżeli zostawisz mi te dokumenty dla George’a, przekażę mu je, kiedy tylko wró- ci – powiedziała. – Skąd wróci? – Jest teraz na urlopie w Kanadzie, spędzi tam jeszcze dwa tygodnie. – Dwa tygodnie! – To nie tak znowu długo. Większość ludzi spędza dwutygodniowy urlop w lecie… – A ty? – przerwał jej. – No, nie, ale… – Nie jestem przekonany, czy te papiery mogą czekać, aż Cape znowu zaszczyci nas swoją obecnością. Alessandro podniósł się, położył plik dokumentów na biurku, oparł dłonie po obu stronach stosu kartek i nachylił się ku dziewczynie. – Zapytałem Watsona Russella, czy wiadomo mu coś na temat zakłóceń w łańcu-
chu dostaw do ośrodków wypoczynku i rozrywki, które zakładam na całym wybrze- żu, i powiedział mi, że od samego początku zajmuje się tym Cape. To prawda? – Wydaje mi się, że to on rozlicza raporty księgowe dostaw, faktycznie. – Wydaje ci się? Kate wzięła głęboki oddech, starając się opanować uczucie onieśmielenia, wywo- łane bliskością tego mężczyzny, ale jej starania nie odniosły pożądanego skutku. Pa- trzyła na niego, wysokiego, muskularnego, o kruczoczarnych włosach, i serce biło jej coraz szybciej, a spocone dłonie wymagały natychmiastowego i dyskretnego wy- tarcia w spódnicę. – To George Cape nadzoruje rozliczenia tych dostaw – poprawiła się. – Tylko on. Może mógłbyś mi wyjaśnić, czego chcesz się dowiedzieć? Alessandro odsunął się i zaczął chodzić po gabinecie, zauważając, jak niewiele osobistych rzeczy Kate znajdowało się w pomieszczeniu. Żadnych zabawnych zdjęć w śmiesznych ramkach na biurku, żadnych doniczkowych roślin, zero kalendarzy z nadmorskimi krajobrazami, reprodukcjami znanych obrazów, słodkimi szczeniacz- kami czy mocno rozebranymi strażakami. Po chwili milczenia odwrócił się do niej, wciskając dłonie do kieszeni spodni. – Zupełnie przypadkiem trafiły do mnie dokumenty oznaczone na kopercie tak wielkim nadrukiem „Wyłącznie do rąk adresata”, że listonosz musiał automatycznie dostarczyć je na piętro dyrekcji. Przejrzałem je i zwróciłem uwagę na pewne… Jak by to nazwać… Pewne nieścisłości, które zdecydowanie wymagają wyjaśnienia. Nie mógł pilnować wszystkich, nawet najdrobniejszych spraw, rozgrywających się w jego potężnym imperium. Sowicie opłacał ludzi, którzy mieli wykonywać te obo- wiązki, a z wysoką pensją łączyła się przecież odpowiedzialność. Ufał, że jego pracownicy nie będą próbowali go oszukiwać. – Znalazłem w tych rozliczeniach dwie niewielkie firmy, których nazw nie kojarzę. Jestem właścicielem sporej liczby firm, to prawda, ale, ogólnie rzecz biorąc, raczej wiem, jak się nazywają. Pełne znaczenie jego słów dotarło do Kate w jednej chwili. Zbladła. – Szybka jesteś. – Z aprobatą zauważył Alessandro. – Wpadłem tutaj, żeby zapy- tać Cape’a, co się dzieje, ale skoro go nie ma, chętnie powierzę ci skontrolowanie danych i zgromadzenie niezbędnych dowodów. – Dowodów? Niezbędnych do czego? – spytała słabo i natychmiast zarumieniła się, gdy pytająco uniósł brwi, jakby nie był w stanie uwierzyć, że sens jego uwagi kompletnie do niej nie trafił. – George Cape jest już prawie w wieku emerytalnym… Ma żonę, dzieci, wnuki… – Możesz mnie uznać za szaleńca, lecz kiedy ktoś, kogo zatrudniam, postanawia wykorzystać moją hojność, uważam, że mam prawo odrobinę się zdenerwować – powiedział tak jedwabiście miękkim głosem, że miała ochotę rzucić w niego szklaną złotą rybą. – Naturalnie mogę się mylić, nie można wykluczyć, że istnieje jakieś cał- kowicie proste wyjaśnienie tego, co zauważyłem. – A jeśli nie? – Cóż, młyny sprawiedliwości muszą mieć coś do mielenia. – Alessandro wzruszył ramionami. – Zrobimy tak: ja oficjalnie przekażę ci dokumenty, a ty dokonasz dro- biazgowej kontroli, od pierwszej strony do ostatniej. Zakładam, że znasz hasło do
komputera Cape’a. – Nie znam go, niestety. – W takim razie poproś któregoś chłopaka z działu informatycznego, żeby się tym zajął. Masz przejrzeć każdy dotyczący sprawy dokument, który od nas wyszedł i do nas dotarł, i złożyć mi raport z kontroli poza godzinami pracy. – Poza godzinami pracy? O czym ty mówisz? – Sądzę, że Cape defrauduje fundusze – poinformował ją bez ogródek. – Możemy próbować owijać to w bawełnę, ale tak to wygląda, i tyle. Nie miałem pojęcia, że tylko on zajmuje się tym projektem. Gdyby w prace zaangażowany był ktoś jeszcze, podejrzewałbym kogoś innego, lecz w zaistniałej sytuacji wszystkie drogi prowadzą do Cape’a. Przystanął przed jej biurkiem, co zmusiło ją do podniesienia wzroku i spojrzenia prosto w jego śniadą, pociągłą twarz. – Odnoszę wrażenie, że chodzi o stosunkowo niewielkie kwoty i prawdopodobnie właśnie dlatego nikt nie podniósł dotąd alarmu, ale małe sumy odprowadzane przez dłuższy czas potencjalnie mogą złożyć się na bardzo poważną kwotę, a jeśli w grę wchodzą jakieś martwe firmy… – Nie podoba mi się myśl, że miałabym przeprowadzić kontrolę operacji George’a – szczerze wyznała Kate. – To bardzo miły człowiek, który od początku mojej pracy w firmie dobrze mnie traktował. Gdyby nie on, pewnie nie awansowałabym tak szybko. – Wychwalaj go tak dalej, a dojdę do wniosku, że ty też byłaś zaangażowana w te mętne interesy. – To nieprawda – wycedziła lodowatym tonem, patrząc mu prosto w oczy. – Nigdy nikogo bym nie oszukała, w żadnej sytuacji. Nie jestem tego rodzaju osobą. Alessandro nastawił uszu. Zajrzał na trzecie piętro wyłącznie po to, aby zostawić dokumenty Cape’owi. Miał wolny wieczór i wcale tego nie żałował. Jego ostatnia ja- snowłosa seksbomba znudziła mu się, jak to zwykle bywało, i był wdzięczny losowi za ten krótki odpoczynek od przedstawicielek płci pięknej. Kate Watson posiadała wszystkie cechy, jakich zazwyczaj unikał u kobiet – była chłodna, opanowana, po- ważna i wrażliwa. Ani na chwilę nie pozwalała mu zapomnieć, że jest tutaj wyłącz- nie po to, aby wykonywać konkretne zadania, i tyle. Jednak to ostatnie zdanie – „nie jestem tego rodzaju osobą” – dało mu do myśle- nia. Bo jeśli nie była „tego rodzaju” osobą, to jaka właściwie była? – Pytałaś, co to znaczy, że spodziewam się twojego raportu z kontroli danych poza godzinami pracy – zaczął z namysłem. Miał przed sobą wolny piątkowy wieczór, co było prawdziwą rzadkością. Przysu- nął do biurka drugie stojące w gabinecie krzesło i usiadł tak, aby móc rozprostować długie nogi i skrzyżować je w kostkach. Kate przyglądała mu się z uczuciem zbliżonym chyba do przerażenia. – Właśnie miałam wyjść. Moglibyśmy wrócić do tej rozmowy w poniedziałek rano? Zwykle jestem tu bardzo wcześnie, przed siódmą trzydzieści. – Godna pochwały praktyka. Cieszy mnie, że przynajmniej jedna osoba w dziale księgowości nie zerka co parę sekund na zegarek. – Na pewno masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór, a ja… Jeśli wezmę dokumen-
ty do domu, będę mogła dokładnie przejrzeć je przez weekend i przedstawić ci ra- port w poniedziałek rano. Co ty na to? – Zaproponowałem, żebyśmy omówili sytuację poza godzinami pracy, ponieważ wolałbym nie budzić rozmaitych spekulacji wśród innych pracowników. Naturalnie uczciwie zapłacę ci za nadgodziny. – Nie chodzi o nadgodziny – sztywno odparła Kate. Wciąż patrzyła mu prosto w twarz, była jednak aż nadto świadoma bliskości jego długiego ciała, wyraźnie rysujących się pod białą koszulą mięśni, opalonej kolumny szyi i muskularnych przedramion, które miała tuż przed oczami, ponieważ rękawy podwinął wysoko, aż ponad łokcie. W jego obecności zawsze była poddenerwowana, a inni mężczyźni raczej nie bu- dzili w niej tego uczucia. Alessandro miał w sobie jakąś surową, pierwotną, ledwo hamowaną agresję, która zagrażała jej opanowaniu, i było tak od samego początku, od pierwszego dnia, kiedy zobaczyła go jako nowo przyjęta do firmy stażystka. Było to niebezpieczne i Kate doskonale wiedziała, że takiego niebezpieczeństwa powinna starannie unikać. Zdecydowanie nie podobał jej się sposób, w jaki jej ciało reagowało na widok szefa. Bała się samej siebie. Już jako dziecko nauczyła się, że najważniejszą rzeczą jest kontrola – panowanie nad emocjami, finansami, podążaniem w kierunku celu, jaki miał być jej życiowym przeznaczeniem. Dorastała przecież w cieniu matki, która nie miała kontroli nad żadną częścią swego życia. Shirley Watson jako osiemnastolatka przyjęła dość frywolny pseudonim „Lilac” i rozpoczęła karierę od tancerki na rurze, przez kelnerkę w barze, do barmanki i znowu kelnerki, praktycznie bezustannie flirtując z magazynami dla mężczyzn, w których często pojawiały się jej zdjęcia, mniej lub bardziej roznegliżowane. Jedyną dziedziną, w jakiej osiągnęła mistrzostwo ta oszałamiająco piękna, filigra- nowa blondynka, było wykorzystanie fizycznych zalet, z jakimi przyszła na świat. Kate jedynie z grubsza znała szczegóły przeszłości matki, wiedziała jednak, że Lilac wychowywała się w rodzinach zastępczych. Nie zaznała żadnej stabilności i zamiast starać się stworzyć taki stan we własnym dorosłym życiu, wolała przyjąć rolę „głu- piej blondynki”, która nieodmiennie wierzy, że miłość czeka tuż za rogiem, a męż- czyźni, z którymi idzie do łóżka, szczerze ją kochają. Ojciec Kate zniknął ze sceny zaraz po przyjściu na świat dziecka, pozostawiając dwudziestoletnią Lilac ze złamanym sercem. Później młoda kobieta przechodziła już z rąk do rąk. Dwa razy wyszła za mąż i błyskawicznie się rozwiodła, a pomiędzy małżeństwami poświęcała się doskonaleniu sztuki przyciągania mężczyzn, zawsze myląc ich entuzjastyczny zachwyt dla jej ciała z prawdziwym uczuciem i przeżywa- jąc dramat, gdy kolejni kochankowie, znudzeni nią, odchodzili, aby szukać bardziej interesującej partnerki. Nie brakowało jej inteligencji i sprytu, ale nauczyła się starannie ukrywać te ce- chy, ponieważ, jak zwierzyła się kiedyś córce, bystra dziewczyna nigdy nie znajdzie sobie faceta. Kate kochała matkę, lecz praktycznie od najwcześniejszych lat dostrzegała jej błędy i uroczyście obiecała sobie, że sama nigdy takich nie popełni. Natura przyszła jej z pomocą – Kate była ciemnowłosa, wysoka i pozbawiona oczywistego, rzucają-
cego się w oczy seksapilu Lilac. Swoje zalety trzymała pod kloszem, a jeśli chodzi o mężczyzn, to każdy, któremu podobało się jej ciało, automatycznie tracił u niej wszystkie punkty. Polegała na swoim intelekcie i zawsze była świetną uczennicą, chociaż nie było to łatwe, jeśli wziąć pod uwagę częste przeprowadzki i bezustan- nie towarzyszące dziewczynce, a potem dziewczynie uczucie niepewności, co zasta- nie w domu po powrocie ze szkoły. Jej matka, dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu, otrzymała po ugodzie rozwodo- wej z drugim mężem kwotę wystarczającą na kupno niewielkiej posiadłości w Korn- walii. Kate złożyła wtedy drugą uroczystą przysięgę, że sama nigdy nie będzie liczy- ła na żadne uśmiechy fortuny i własnymi siłami zapewni sobie finansową niezależ- ność, a jeśli kiedykolwiek się zakocha, to tylko w mężczyźnie bez osobistych zobo- wiązań, który będzie cenił przede wszystkim jej inteligencję. Jak na razie ten wzór cnót męskich nie pojawił się na horyzoncie, ale to nie zna- czyło, że w oczekiwaniu na niego Kate pozwoli sobie na dystrakcję w postaci faceta budzącego jej pogardę. Dlaczego więc jej głupie ciało płonęło, kiedy Alessandro Preda znajdował się w za- sięgu jej wzroku? Tak jak w tej chwili, gdy na domiar złego wysuwał jakieś sugestie na temat wspólnych zajęć poza godzinami pracy? – O co chodzi? – zapytał teraz, brutalnie wyrywając ją z zamyślenia. – Prowadzisz niezdrowo ożywione życie towarzyskie? Nie możesz poświęcić jednego tygodnia na rozwikłanie tej sprawy? – Rozejrzał się dookoła i znowu utkwił ciemne oczy w jej chłodnej, bladej twarzy. – Mimo młodego wieku masz już tak przyjemny gabinet? Bo ile właściwie masz lat? Dwadzieścia trzy, cztery? – Otrzymałam awans za ciężką, odpowiedzialną pracę. – I z tego awansu wynika, w sposób dość bezpośredni, gotowość do wzięcia nad- godzin, raz na jakiś czas, rzecz jasna. Uznaj tę sprawę za jedną z takich sytuacji. Kate spuściła wzrok i powstrzymała się od odpowiedzi. – Mówiłaś, że właśnie wychodzisz? – Tak. – Wobec tego odprowadzę cię do wyjścia. – Alessandro podszedł do drzwi i oparł się o framugę. – Właściwie mam jeszcze lepszy pomysł: odwiozę cię do domu. Gdzie mieszkasz? Kate nerwowo oblizała wargi i uśmiechnęła się uprzejmie, zajęta najzupełniej zbędnym, a co za tym idzie, pozorowanym porządkowaniem blatu biurka. – Jak długo już tu jesteś? Podniosła głowę i obrzuciła mężczyznę zaskoczonym spojrzeniem. – Jak długo jestem gdzie? W twojej firmie? W Londynie? – Zacznijmy od tego gabinetu. Kate ogarnęła wzrokiem swoją bezpieczną przystań, ten namacalny dowód, że zgodnie z planem posuwa się na drodze zwanej „finansowym bezpieczeństwem”. Niedawno matka zapytała, czy może wpaść do niej do pracy, gdy następnym razem przyjedzie do Londynu, lecz Kate z lekkim zażenowaniem, choć niezwykle taktow- nie, zdławiła tę sugestię w zarodku. Lilac Watson, która miała teraz czterdzieści parę lat i nieco mniej natrętnie eks- ponowała swoje fizyczne atuty, i tak zupełnie nie pasowała do tego stonowanego,
dyskretnie kosztownego otoczenia. Ten budynek, ten gabinet były życiem Kate, egzystencją, którą zbudowała wła- snym wysiłkiem, natomiast miejsce jej matki było zupełnie gdzie indziej. W Kornwa- lii. Daleko stąd. Osobno. – Co z moim gabinetem? – Wsunęła laptop do skórzanej teczki i sięgnęła po szary żakiet, przerzucony przez oparcie krzesła. Szary żakiet, szara spódnica do połowy łydki, wygodne skórzane pantofle na pła- skim obcasie i rajstopy, pomyślał Alessandro. Tak, rajstopy, nie pończochy. Możliwe, że takie z wzmacnianą, obciskającą brzuch i pośladki górą, bo przecież nie sposób powiedzieć, jaką figurę ukrywa ten skromny, rozsądny kostium. Wysoka, ani gruba, ani chuda. Koszulowa bluzka osłania górną część sylwetki, spódnica dolną. – Jak długo masz ten gabinet? – sprecyzował. Zmarszczyła brwi. – Trochę ponad pół roku. Z początku wprowadziłam się tu, ponieważ bardzo czę- sto pracowałam do późna nad raportami dla dwóch ważnych klientów i George uznał, że potrzebuję ciszy i spokoju, żeby lepiej się skoncentrować, a później, gdy awansowałam, zaproponowano mi, żebym zajęła go na stałe, i oczywiście chętnie skorzystałam z tej oferty. Przerzuciła czarny pasek torby przez ramię i poprawiła spódnicę. – Bardzo dziękuję za propozycję podwiezienia do domu, lecz po drodze muszę za- łatwić parę rzeczy, więc pojadę metrem. – Jakich rzeczy? – Różnych. Powinnam kupić coś do jedzenia, i takie tam. Wyraźnie usłyszał irytację, ukrytą pod spokojnie wypowiedzianymi słowami. Nie był przyzwyczajony do takiego odbioru swoich sugestii i teraz własna reakcja moc- no go zdziwiła, podobnie jak wcześniejsze zaciekawienie, co znajduje się pod dys- kretnym i rozsądnym strojem tej dziewczyny. – Żaden problem. – Lekceważącym ruchem ręki zbył jej obiekcje. – Odesłałem szofera do domu, więc możemy pojechać moim samochodem. Będzie ci o wiele wy- godniej, gdy wrzucisz zakupy na tylne siedzenie, niż gdybyś miała sama taszczyć je do domu. – Jestem przyzwyczajona do radzenia sobie z zakupami. Popatrzył na nią spod zmrużonych powiek. Nigdy nie uznałby jej za osobę lękliwą, ale teraz w jej zachowaniu był jakiś cień lęku. I dlaczego tak zdecydowanie odrzuci- ła propozycję podwiezienia do domu? Przez niego? – Byłoby dobrze, gdybyśmy wspólnie zdecydowali, jak podjeść do tego delikatnego problemu z George’em i funduszami, które nielegalnie odprowadzał z firmy – rzucił. – Jeżeli w ogóle jakieś nielegalnie odprowadzał. Odniosłam zresztą wrażenie, że już zdecydowałeś, co z nim zrobić, gdyby okazało się to prawdą – wrzucić go do lo- chu i pozbyć się kluczy. – Miejmy więc nadzieję, że się pomyliłem i George uniknie więzienia. – Alessandro odsunął się, żeby przepuścić ją w drzwiach. – Zajmujesz ten gabinet od ponad pół roku, jak sama powiedziałaś, i dopiero teraz uderzyło mnie, że nie ma tu ani jedne- go osobistego przedmiotu. Ani jednego, dosłownie. Kate zaczerwieniła się.
– To gabinet, pomieszczenie przeznaczone do pracy – odparła, mijając go z celo- wo odwróconą głową. – Nie buduar. – Buduar, takie przyjemne słowo… Czy właśnie tam przechowujesz osobiste pa- miątki, w swoim buduarze? Nuta rozbawienia w jego głosie sprawiła, że nagle ogarnął ją gniew. Weź się w garść, powiedziała sobie. Nie daj mu wyprowadzić się z równowagi. Alessandro Preda miał opinię uwodziciela, a nawet gdyby plotki na ten temat nie dotarły do jej uszu, wystarczyłoby jedno spojrzenie na pierwszą stronę któregokol- wiek brukowca. Wykorzystywał kobiety. Na zdjęciach zawsze towarzyszyła mu ja- kaś modelka czy aktoreczka uwieszona na jego ramieniu i z uwielbieniem wpatrzo- na w jego twarz. Tych dziewczyn były całe legiony, co miesiąc inna, Alessandro mógłby chyba założyć własną agencję. Kate zastanawiała się, czy niektóre z nich były takie jak jej matka. Żałosne stworzenia, obdarzone wielką urodą, lecz zbyt ma- łym rozsądkiem, żeby się zorientować, co się tak naprawdę z nimi dzieje, były cał- kowicie uzależnione od widzimisię mężczyzn i pełne nadziei na więcej, niż miały szanse dostać. – Czy mam wysłać ci raport mejlem? – spytała z lodowatą uprzejmością. Nacisnęła przycisk przywołujący windę i wyprostowała się sztywno. Alessandro nigdy w życiu nie widział aż tak spiętej osoby. Było to coś więcej niż opanowanie, coś więcej nawet niż całkowita kontrola nad reakcjami. Dlaczego taka była, co o tym zdecydowało? I czy naprawdę nie zdawała sobie sprawy, że wszyst- kie te sygnały i symptomy były niczym świecąca w ciemności latarnia w oczach męż- czyzny takiego jak on? Miał trzydzieści cztery lata, nigdy nie musiał zdobywać żadnej kobiety i sam nie wiedział, czy powinien być dumny z tego faktu, czy po prostu uznać, że tak jest, i tyle. Tak czy inaczej, Kate Watson miała z nim jakiś problem i było to oczywiste wy- zwanie. A czy kiedykolwiek zdarzyło się, by Alessandro Preda nie podjął wyzwania? Gdyby tak było, z pewnością nie osiągnąłby w świecie biznesu tak wysokiej pozycji. – Raczej nie. – Odsunął się, żeby wpuścić ją do kabiny windy. – Mejle są dość ła- twe do przechwycenia. – Nie ma chyba potrzeby, żeby zachowywać się jak bohaterowie filmu szpiegow- skiego, prawda? Uparcie wpatrywała się w metalową konsolę z przyciskami, miała jednak pełną świadomość jego fizycznej bliskości, ciepła, które emanowało z jego ciała i otulało ją niczym niebezpieczny płaszcz. Nie przypominała sobie, żeby wcześniej czuła się tak w jego obecności, ale być może powodem był fakt, że zawsze towarzyszyli im inni ludzie. Alessandro zatrzymał wzrok na jej bladym profilu i ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że ma przed sobą piękną kobietę. Jej uroda nie rzucała się w oczy tak od razu, głównie dlatego, że ze wszystkich sił starała się ją ukryć, więc dopiero teraz był w stanie ocenić jej idealne rysy. Nos miała drobny i prosty, wargi pełne i seksow- ne, kości policzkowe wysokie i wyraźnie zaznaczone. Pomyślał, że może to surowa, zupełnie gładka fryzura uwydatnia subtelne piękno jej twarzy. Był ciekawy, jak dłu- gie ma włosy.
Nieoczekiwanie odwróciła się do niego. Wyprostował się, przyłapany na gorącym uczynku. – Nie sądzę, by George zdecydował się na śmiałą ucieczkę, nawet gdyby się zo- rientował, że masz go na celowniku – odezwała się. – I przy założeniu, że faktycznie jest winny. – Dlaczego tak go bronisz? – Nie bronię go, po prostu staram się zachować sprawiedliwy i trzeźwy osąd. Je- steśmy wierni zasadzie, że każdy jest niewinny, dopóki nie dowiedzie mu się winy, prawda? Drzwi windy rozsunęły się z cichym pomrukiem, Kate zrobiła krok do przodu i znalazła się w ogromnym, wyłożonym marmurem holu, który wciąż robił na niej wrażenie, mimo że w ciągu ostatnich dwóch lat przechodziła przez niego praktycz- nie codziennie. Nie broniła George’a Cape’a. Chociaż może jednak… Gdy myślała o tym niskim, niemłodym już mężczyźnie, który stał tuż przed lufą rewolweru i w ogóle nie zdawał sobie z tego sprawy, widziała swoją kruchą, sponiewieraną przez życie matkę, i ser- ce ściskało jej się z bólu. Oczywiście jej ściskające się z bólu serce nie miało tu nic do rzeczy. Nie dla kogoś takiego jak Alessandro Preda. Musiała też przyznać, że rozumiała jego punkt wi- dzenia. – Dobra decyzja – wymamrotał Alessandro. – Wobec tego w poniedziałek zaczyna- my polowanie na dowody, czy George Cape jest winny sprzeniewierzenia, czy głupo- ty. Tak czy siak, niewątpliwie trzeba będzie go zwolnić. No, dobrze, więc gdzie mieszkasz? Mój samochód stoi na podziemnym parkingu.
ROZDZIAŁ DRUGI Kate przez cały weekend zastanawiała się, czy nie zadzwonić do George’a Cape’a. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę zdefraudował pieniądze firmy. George był dżentelmenem, uprzedzająco uprzejmym i miłym, i od początku wziął ją pod swoje skrzydła. A jednak, biorąc to wszystko pod uwagę, Kate nie mogła nie zauwa- żyć, że na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy po prostu nie był sobą. Czy istniało jakieś logiczne wyjaśnienie marnego stanu jego nerwów? Uważnie przejrzała dokumentację. Na szczęście nie znalazła żadnych śladów za- łożenia firm krzaków, co, jak miała nadzieję, wykluczało defraudację na dużą skalę, ale dziwne zapisy księgowe jednak były, czarno na białym. Westchnęła i spojrzała na zegarek. W piątek udało jej się jakoś zbyć Alessandra, lecz teraz pewnie już czekał na nią w swoim gabinecie. Po siódmej wieczorem w bu- dynku zwykle nie było prawie nikogo poza kilkoma entuzjastami ciężkiej pracy, któ- rzy nawet nie spojrzeli na nią, gdy przeszła do windy, niosąc teczkę z dokumentami. Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz była w gabinecie Alessandra. Towarzyszyła wtedy George’owi Cape’owi oraz szefowi działu finansowego, lecz na krótki czas zostali tylko we dwoje, zajęci rozwiązywaniem jakiegoś problemu podatkowego, i wtedy Alessandro zamówił dla nich coś do jedzenia. Kate do tej pory pamiętała, jak w pewnej chwili podniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie. Miał bardzo ciemne oczy w oprawie gęstych czarnych rzęs i tamtego dnia ich pe- łen zamyślenia wyraz sprawił, że gorący dreszcz przebiegł jej po plecach. Kontakt z jego spojrzeniem okazał się dojmująco fizycznym doznaniem, co bynajmniej nie przypadło jej do gustu. Teraz, kiedy znowu miała wejść do jaskini lwa, obiecała sobie trzymać emocje na wodzy, szkoda tylko, że serce łomotało jej w piersi jak szalone, a dłonie były mokre od potu. W odpowiedzi na pukanie Alessandro zaprosił ją do środka. Siedział głęboko od- chylony do tyłu w skórzanym fotelu, z dłońmi splecionymi na brzuchu. – Niewielka zmiana planów – odezwał się. Kate przystanęła. – Może zostawię ci dokumenty i omówimy je innym razem. – Ogarnęło ją uczucie ulgi, w dziwny sposób zmieszane z rozczarowaniem. – Bo skoro jesteś zajęty… – Omówimy je przy posiłku. Spojrzała na niego, zaskoczona i zaniepokojona. – Nie trzeba. – Nie miała najmniejszej ochoty na powtórkę tamtego przeżycia. – Nie udało mi się jeszcze złapać nikogo z działu komputerowego w sprawie hasła George’a, ale chyba nie będzie takiej konieczności. Sprawdziłam wszystko szczegó- łowo i nie znalazłam żadnych podejrzanych firm. – Zajmiemy się tym przy kolacji. – Gładkim ruchem podniósł się z fotela, chwycił leżącą na skórzanej sofie marynarkę i przerzucił ją przez ramię. – Na moją prośbę
pracujesz po godzinach, więc mogę przynajmniej zabrać cię na kolację, zresztą przecież oboje musimy coś zjeść. – Nie przyszło mi do głowy… To naprawdę nie zajmie dużo czasu. Alessandro zatrzymał się tuż obok niej. Jego szczupłe, muskularne ciało emano- wało energią, wprawiając ją w stan zmieszania. Bardzo jej się to nie podobało – była absolutną profesjonalistką, osobą, której chłód i opanowanie nigdy nie doznały uszczerbku. Poświęciła sporą część życia na osiągnięcie stanu całkowitej kontroli nad kobiecą słabością, która zrobiła z jej matki wieczną ofiarę losu. Aby wrócić do równowagi, powoli i uważnie zapięła żakiet i wyprostowała się. – Mówimy tu o czyjejś przyszłości. – Bystre oczy Alessandra dostrzegły i odnoto- wały cały ten obronny rytuał. – Nie chcesz chyba spisać człowieka na straty w pię- ciominutowym podsumowaniu wyłącznie dlatego, że masz dziś randkę, prawda? – Nie mam żadnej randki. Słowa wyfrunęły z jej ust, zanim zdążyła je powstrzymać. Naturalnie nie miało to żadnego znaczenia, ale jednak niepotrzebnie się odsłoniła. Pod jego zaciekawionym spojrzeniem jej policzki oblała fala gorąca. – Zazwyczaj nigdzie nie wychodzę w ciągu tygodnia – podjęła pośpiesznie. – Czę- sto zabieram pracę do domu, ponieważ wiem, jak łatwo nawarstwiają się niezała- twione do końca sprawy. – Pracujesz do późna dzień w dzień – zauważył. – Nie wydaje mi się, aby ktokol- wiek oczekiwał, że będziesz jeszcze zabierała pracę do domu. Tak czy inaczej, tym bardziej powinienem zaprosić cię na kolację. Nie chcę, żebyś widziała we mnie bez- względnego szefa, który odmawia pracownikom prawa do prywatnego życia. Kate odwróciła się i ruszyła w stronę windy. – A nie jesteś taki? – rzuciła przez ramię. Było to śmiałe pytanie, którego jednak nie powinna była zadawać. Alessandro był uosobieniem wszystkiego, czego nie znosiła. W normalnych okolicznościach ich ścieżki nigdy by się nie spotkały, ponieważ dobrze naoliwione tryby i trybiki spraw- nej maszyny, jaką była jego firma, nie zacinały się i nie wymagały jego bezpośred- niej interwencji. – Jaki nie jestem? – Alessandro nie mógł pojąć, jakim cudem do tej pory nie za- uważył, że jej zielone oczy mają odcień ciemnego, polerowanego szkła. – Bezwzględny – odparła po chwili milczenia. Kiedy jechali w dół windą, ze wszystkich sił starała się nie patrzeć na niego. Ser- ce wciąż biło jej zdecydowanie zbyt mocno i szybko, i była wdzięczna, że ma na so- bie zbroję w postaci starannie wykrochmalonej i wyprasowanej bluzki oraz kostiu- mu. Wyszli z budynku i wtedy wreszcie mogła z nim swobodniej rozmawiać, bo szła obok niego i nie musiała na niego patrzeć. – Chodziło mi o to, że nie można wspiąć się na sam szczyt, nie będąc bezwzględ- nym. W Lidze Mistrzów nie grają zawodnicy, którzy nie są gotowi… No, rozu- miesz… – Podeptać na swojej drodze wszystkich innych? – podsunął. – Nie powiedziałam tego. – To nie w moim stylu, nie ma zresztą takiej potrzeby. A jeśli sądzisz, że właśnie
tego typu dyspozycja stoi za moją decyzją w sprawie Cape’a, to bardzo się mylisz. Jeżeli Cape faktycznie dopuścił się defraudacji, poniesie stosowne konsekwencje, to wszystko. To przykra prawda, ale ludzie sami są kowalami własnego losu. – Twarde podejście. – Tak uważasz? – Puścił jej ramię i przystanął. Śpieszący ulicą tłum przechodniów rozstąpił się wokół nich, zerkając na nich z za- ciekawieniem. Wieczór był bardzo ciepły i Kate nagle poczuła się niewygodnie w swoim kostiumie-zbroi. Nerwowo oblizała wargi. – To nie moja sprawa – powiedziała szybko. – Dokąd idziemy? – Czy w ten sposób dajesz mi do zrozumienia, że czas zakończyć ten temat? – Nie powinnam była powiedzieć tego, co powiedziałam. – Jesteś wolna, możesz mówić, co chcesz. Ruszyli w kierunku pubu przy jednej z bocznych uliczek. – Mogę mówić, co chcę, ponieważ pracuję w rodzinnej firmie. – Kate uśmiechnęła się lekko, próbując poprawić atmosferę. – Masz rację. To jedna wielka szczęśliwa rodzina, pod warunkiem, że wszyscy jej członkowie zachowują się jak należy. Kiedy ktoś gwałci obowiązujące zasady, muszę przejąć ster. – To naprawdę wielka rodzina. – Początki były skromne i pewnie właśnie dlatego w takich sytuacjach jak ta wciąż staram się zająć sprawą osobiście. Nie założyłem firmy po to, aby ktoś mógł pod jej przykrywką nieuczciwie zarabiać. Jesteśmy na miejscu. Pchnął drzwi i weszli do pomieszczenia tak ciemnego, że wzrok Kate przyzwycza- ił się do mroku dopiero po paru sekundach. W barowej sali panował lekki nieład, a wystrój wnętrza wydał się Kate zaskakująco świeży. – Nie przyszłoby mi do głowy, że lubisz takie miejsca – wyznała impulsywnie. Alessandro uśmiechnął się. – Właściciel tego pubu to mój stary przyjaciel. Każda wizyta tutaj jest jak antido- tum na gorączkowe tempo życia, możesz mi wierzyć. Może zdejmiesz żakiet? – Nie, tak mi jest wygodnie. Niedowierzająco uniósł brwi. – Widzę, że chcesz od razu zabrać się do pracy i pominąć przyjemne strony tej sy- tuacji. – Mam wszystkie dane w teczce, więc… – Nie chcę pomniejszać twojego entuzjazmu, ale ja chętnie złapałbym oddech, za- nim zacznę słuchać, co nabroił George Cape – przerwał jej. – Możesz sobie uważać mnie za bezwzględnego potwora, lecz Cape przepracował w mojej firmie ładnych parę lat. Bardzo żałuję, że nie przyszedł do mnie, gdy doszedł do wniosku, że po- trzebuje pożyczki. Kate miała wielką ochotę poradzić mu, żeby jeszcze popracował nad realizacją idei „wielkiej rodzinnej firmy”, ale uniemożliwił jej to właściciel lokalu, który pod- szedł do nich i wdał się w ożywioną konwersację z Alessandrem. Rozmawiali po włosku i Kate miała możliwość obserwować zupełnie innego niż zazwyczaj szefa, który swobodnie gestykulował i ciepło się uśmiechał. To w tym wcieleniu oczarowuje kobiety, przemknęło jej przez głowę. Oto facet,
który może mieć każdą i w pełni wykorzystuje swój talent. Gdy pod koniec wciągnęli ją do rozmowy, uśmiechnęła się uprzejmie i sztywno uścisnęła dłoń właściciela baru, co, jak powiedział jej Alessandro, gdy usadowili się przy stoliku w alkowie na tyłach sali, niewątpliwie skutecznie zdusiło w zarodku wszelkie naganne nadzieje jego przyjaciela. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Kate wyjęła folder z dokumentami, które mieli omówić, i położyła go na blacie obok siebie. Kelner przyniósł im wino, na koszt lokalu. – Musisz naprawdę dobrze znać właściciela, skoro stawia ci wino – mruknęła. – Dorzuciłby i jedzenie, ale ja za każdym razem nalegam, żeby wystawił mi rachu- nek za wszystko, co tu zamawiam. – Bardzo ładnie z twojej strony. Roześmiał się głośno i rzucił jej pełne uznania spojrzenie. – Masz poczucie humoru, nie wiedziałem. Pomyślała, że to bardzo niegrzeczna uwaga, zaraz jednak uświadomiła sobie, że nie bardzo może narzekać, bo przecież sama pozwoliła sobie na śmiałe spostrzeże- nia pod adresem szefa. – Rozluźnij się – zamruczał, delikatnie odsuwając dłoń, którą zasłaniała kieliszek, i nalewając jej wino. – Przyszliśmy tutaj, żeby pracować, to prawda, ale nie jesteś teraz w biurze. I właśnie na tym polegał problem – w biurze, otoczona komputerami, szafami na dokumenty, biurkami i bezustannie dzwoniącymi telefonami, potrafiła być zimna i opanowana, natomiast tutaj… Tutaj było zupełnie inaczej. Nie ulegało wątpliwości, że lokal cieszy się wielką po- pularnością, bo prawie wszystkie stoliki były zajęte, a przy barze tłoczyli się męż- czyźni w garniturach i kobiety w kuszących letnich kreacjach i pantoflach na wyso- kim obcasie. – Dlaczego tyle pracujesz po godzinach? Kate zmarszczyła brwi i powoli pociągnęła łyk wina. Co to za pytanie, pomyślała. Miała przed sobą szefa i właściciela firmy, który chyba powinien gratulować jej en- tuzjazmu i poświęcenia, a nie dociekać, czemu tak ciężko pracuje. – Wydawało mi się, że to prosta droga do dalszych awansów, ale całkiem niewy- kluczone, że się pomyliłam. Uśmiechnął się, dając wyraz uznaniu dla jej sarkastycznego poczucia humoru. – Zresztą przecież kiedy w piątek przyszedłeś zostawić te dokumenty, sam okaza- łeś rozczarowanie, że na całym piętrze nikt już nie pracuje. – To prawda. – Więc dlaczego teraz krytykujesz mnie za to, że od czasu do czasu wezmę parę nadgodzin? – Odniosłem wrażenie, że robisz to raczej codziennie, a nie tylko od czasu do cza- su. I wcale cię nie krytykuję. Jego ciemne oczy wpatrywały się w nią z takim skupieniem, że znowu poczuła się nieswojo. Alessandro był jej szefem, w jej interesie było więc traktowanie go z neu- tralną uprzejmością. Wszystkie te gadki o firmie jako wielkiej rodzinie były w grun- cie rzeczy mało istotne, znacznie bardziej liczyło się to, że jednym skinieniem mógł
zrujnować jej karierę. Tak samo jak karierę George’a Cape’a. Rzuciła mu niechętne spojrzenie i nagle przez głowę przemknęła jej kompletnie zaskakująca myśl, że chciałaby poczuć jego zmysłowe wargi na swoich. Zupełnie nie wiedziała, skąd się ta myśl wzięła, była jednak tak rzeczywista i żywa, że całe jej ciało zareagowało w jednej chwili. – Jestem ambitna i nie widzę w tym nic złego – oświadczyła twardo, byle tylko po- zbyć się dekoncentrującej wizji. – Ciężko pracuję, gdyż mam nadzieję, że moja cięż- ka praca przełoży się na konkretne korzyści, czyli awans. Nie należę do w czepku urodzonych i zawsze musiałam walczyć o wszystko, co chciałam zdobyć. – Sugerujesz, że twoi koledzy pochodzą z bardziej uprzywilejowanych środowisk? – zagadnął. – Niczego nie sugeruję, stwierdzam tylko fakt. Alessandro zauważył rumieniec na policzkach Kate. Czuł, że jej reakcje są szcze- re. Nie siedzieli teraz w zimnym, pedantycznie uporządkowanym biurze, niewielki folder na stole był jedynym dowodem, że przyszli tu w celach zawodowych. Bez tła w postaci gabinetu nagle dostrzegł prawdziwą osobę, ukrywającą się pod piękną, lecz bezosobową maską. Czy zależało mu, by już w tej chwili sprowadzić rozmowę na pracę? Nie, jeszcze nie teraz. – Może uważasz, że ja wywodzę się z takiego środowiska? – spytał leniwie. – W ogóle się nad tym nie zastanawiałam – skłamała. – Jestem tu, żeby wykonać konkretne zadanie, a nie wtrącać się w prywatne życie innych. – Musisz się potwornie nudzić. – Dlaczego? Dlaczego tak mówisz? – Bo ciężka praca jest godna najwyższej pochwały, ale czy biurowe plotki nie do- starczają ludziom przyjemnej rozrywki? Ploteczki, przypuszczenia, sugestie? – To nie dla mnie. Jej głos brzmiał zdecydowanie, była jednak widocznie zdenerwowana. Sięgnęła po menu i zaczęła je studiować, ale wciąż czuła na sobie jego wzrok. – Chyba zamówię rybę – powiedziała. Alessandro nawet nie zerknął w menu. Gestem przywołał kręcącego się w pobliżu kelnera, który natychmiast pospieszył do ich stolika. Pieniądze wyczuwa się z daleka, pomyślała Kate. Jej szef miał mnóstwo pieniędzy, był naprawdę bogaty i ludzie od razu widzieli, z kim mają do czynienia. Tak, ludzie zmieniali się, gdy w grę wchodziły pieniądze. Uprzejmie zaczekała, aż Alessandro skończy składać zamówienie, i najpierw po- dziękowała za wino, zaraz jednak zmieniła zdanie, ponieważ niewielka ilość alkoho- lu mogła jej pomóc trochę się rozluźnić. – Jeśli więc chodzi o George’a… – Otworzyła folder i poczuła dłoń Alessandra na swojej. – Wszystko w swoim czasie. – Przepraszam, wydawało mi się, że już zdążyłeś złapać oddech. – Dopiero zaczynam. Rzucił jej oszałamiający uśmiech, który bynajmniej nie uspokoił jej nieposłusznego ciała.
– Może powinienem był bardziej zainteresować się twoją karierą – rzekł cicho. – Biorąc pod uwagę, że jesteś jedną z moich wschodzących gwiazd… – Nie przypuszczałam, że angażujesz się w ocenę kompetencji pracowników. To mój szef, jestem jego podwładną, przypomniała sobie dobitnie. Szef zadaje do- wolne pytania, podwładna nie zadaje żadnych. – To prawda, nie robię tego – przyznał. Nawet nie spojrzał na kelnera, który postawił przed nimi talerze. – Zakładam, że od tego są moi ludzie z działu kadr – dodał. – Oczywiście oni pew- nie też pracują tylko od dziewiątej do siedemnastej, podobnie jak twoi koledzy z księgowości. – Wszyscy pracują po godzinach zimą – wyjaśniła Kate. – Teraz mamy lato i upały, więc ludzie chcą wyjść wystarczająco wcześnie, żeby się jeszcze nacieszyć słoń- cem. – Ale nie ty – odbił piłeczkę. – Nie czekają na ciebie ani słońce, ani żadne inne ważne sprawy? – Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa. I z góry przepraszam, jeżeli uwa- żasz, że to nieuprzejme spostrzeżenie. – Nie musisz mnie przepraszać, chciałem się tylko upewnić. Czujesz, że musisz mieszkać w biurze, żeby awansować? – Ja… Próbowała wyobrazić sobie życie z tą mityczną drugą połową, mężczyzną, który teraz szykowałby kolację dla nich dwojga, co jakiś czas z niepokojem zerkając na zegarek. Powinna coś z tym zrobić, powinna przemienić wizję w rzeczywistość. W tej chwili nie odczuwała braku mężczyzny w życiu, wiedziała jednak, że taka chwila w końcu nadejdzie. Jeżeli nie będzie uważała, pewnego dnia obudzi się bez szans na normalną egzystencję, zupełnie sama, głównie dlatego, że poświęciła wszystko w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa. – O czym myślisz? – zapytał. – Słucham? – Byłaś tysiąc mil stąd – zdiagnozował sucho. – Zadałem ci proste pytanie, słowo daję, jedno z tych, które raczej nie wymagają aż tak głębokiego zamyślenia. Mało brakowało, a powiedziałaby mu, jak głębokiego zamyślenia wymaga to „pro- ste pytanie”. – Przepraszam. Wiem, że nie muszę pracować do nie wiadomo której godziny, oczywiście, chociaż, jeśli mam być zupełnie szczera, zimą zostaję po godzinach rza- dziej niż niektórzy z moich kolegów. – No, tak. Dlatego, że jesteś nocną istotą? Kate pomyślała nagle o matce, o jej pracy w mrocznych barach, o napiwkach, po- tańcówkach i pokazywaniu się w każdym idiotycznym stroju, jaki kazano jej włożyć. To była nocna istota, zajęta nocnymi zajęciami. Nie ona. – Nigdy mnie tak nie nazywaj! – eksplodowała, zanim zdążyła się powstrzymać. Cała dygotała ze złości, musiała ukryć dłonie pod blatem, żeby nie zobaczył, jak się trzęsą. – Jak mam cię nie nazywać? – zapytał powoli, nie spuszczając wzroku z jej zaczer- wienionej twarzy. – Powiedziałem coś złego? Wyjaśnij mi, o co chodzi, bo naprawdę
nie rozumiem. Opanowała się z najwyższym trudem. – O nic nie chodzi. Przepraszam, niepotrzebnie tak ostro zareagowałam. – Po pierwsze, przestań przepraszać za wszystko, co, jak ci się wydaje, może mnie urazić. Nie obrażam się tak łatwo. A po drugie, o coś jednak chodzi. Zbladłaś jak prześcieradło, teraz trzęsiesz się jak osika. Co spowodowało ten nagły wybuch oburzenia? Naprawdę chciał się dowiedzieć, dlaczego tak zareagowała. Pod spokojną maską buzował płomień namiętnych uczuć i to go mocno intrygowało. Oparł łokcie na stole i nachylił się ku niej. – Próbujesz wymyślić uprzejmy sposób zwrócenia mi uwagi, że nic mi do tego, mam rację? Kate prawie fizycznie czuła, że znalazła się w polu działania potężnej osobowości, która niewątpliwie pozwoliła mu przenieść się w stratosferę bogactwa i władzy. Wiedziała też, że na tę osobowość składa się dużo, dużo więcej niż niezwykła inteli- gencja i olbrzymia ambicja. Odwróciła twarz i z trudem przełknęła ślinę. – Moja matka pracowała w barze, tańczyła na rurze i robiła wiele innych podob- nych rzeczy. Nie mam pojęcia, dlaczego ci to mówię, bo raczej nie jestem skłonna do zwierzeń. Pewnie wydaje ci się to dziwne, że dużo pracuję po godzinach, ale… – Ale potrzebujesz zabezpieczenia finansowego? – Może i tak – uśmiechnęła się ostrożnie. – Może masz rację. Czuła ulgę i nie mogła temu zaprzeczyć, nawet sama przed sobą. Kiedy dorastała, wrażliwość nastolatki narażała ją na agonie zażenowania. Starała się z nikim nie utrzymywać zbyt bliskich kontaktów. Nie chciała, aby ktokolwiek dowiedział się, że jej matka pracuje jako kelnerka w nocnym barze i sprowadza do domu mężczyzn, którzy ją wykorzystywali, bo wyglądała tak, jak wyglądała, i była smutną, zdespero- waną kobietą, zdolną skupić na sobie uwagę jedynie dzięki swemu kuszącemu ciału. Kochała matkę, lecz wstydziła się jej i własnych uczuć. A teraz jej szef, którego styl życia budził w niej obrzydzenie, który był symbolem wszystkiego, co zniechęca- ło ją do mężczyzn, siedział naprzeciwko niej z wyrazem współczucia na twarzy, i to współczucie było jak klucz otwierający jej skrytkę z tajemnicami. Było to głupie. Idiotyczne. I w jakiś sposób niebezpieczne. – Świat mojego dzieciństwa był mocno rozchwiany – ciągnęła, zmagając się z we- wnętrznym oporem. – Mama nigdy nie była zainteresowana normalną biurową pra- cą. Wychodziła do tych swoich kolejnych barów w nocy, zostawiając mnie z tą czy inną koleżanką, a kiedy skończyłam dwanaście lat, zupełnie samą. Kochałam mat- kę… Kocham ją, ale nienawidzę tego, w jaki sposób zarabiała. Robi mi się słabo, zu- pełnie dosłownie, na samą myśl o niej w skąpych, obcisłych ciuchach, tańczącej przed mężczyznami, którzy gapili się na nią i wyciągali łapy, żeby ją obmacywać. Ciągle się w którymś zakochiwała, zawsze myślała, że ten jedyny to pierwszy z brzegu przystojniak, który popatrzy na nią z zachwytem i powie jej, że jest pięk- na. – Więc gdy nazwałem cię nocną istotą… – Przepraszam. – Kate wbiła wzrok w kieliszek, który Alessandro właśnie ponow-
nie napełniał winem. – Co mówiłem ci na temat tego ciągłego przepraszania? – Pracuję dla ciebie. – Ten fakt nie czyni z ciebie mojej poddanej. Nie mam jeszcze monarszego statu- su, o tym też ci mówiłem. Gdzie teraz mieszka twoja matka? – W Kornwalii. – Rzuciła mu szybkie spojrzenie i natychmiast odwróciła wzrok. Był tak grzesznie przystojny! Nie powinno to mieć dla niej żadnego znaczenia, była przecież ostatnią osobą na świecie, która miałaby oceniać człowieka po wyglą- dzie, lecz żołądek skulił jej się z podniecenia i z ogromnym trudem zmusiła się, żeby nie zapatrzeć się na tę śniadą, poważną, pełną zainteresowania twarz. Miała dziw- ne uczucie, że byłby w stanie zajrzeć do jej głowy i wyciągnąć stamtąd najgłębiej skrywane, najmroczniejsze myśli. – Dwa razy wyszła za mąż i dwa razy się rozwiodła – podjęła. – Drugi mąż, Greg, dał jej w ramach ugody dość dużą sumę, aby mogła kupić sobie jakiś mały dom i mama wybrała wybrzeże. – Co z twoim ojcem? – Nie podejrzewałam, że będę zmuszona odpowiadać na tyle osobistych pytań. – Kate doskonale zdawała sobie sprawę, że sama zaczęła tę rozmowę, i w tonie jej głosu zabrzmiała teraz nuta rezygnacji. Alessandro nigdy nie interesował się życiem kobiet, z którymi romansował. Jed- nak w przypadku dziewczyny siedzącej teraz przed nim, najzupełniej szczerze pra- gnął się dowiedzieć, co ją dręczy. – Ojciec zostawił nas zaraz po moim przyjściu na świat. Był pierwszą i jedyną mi- łością mamy, w każdym razie ona tak twierdzi. – Odchrząknęła i bezskutecznie spróbowała wrócić do chłodnego, obojętnego tonu głosu, który niewątpliwie był jej znakiem firmowym. – Myślę, że od jego odejścia ciągle starała się zastąpić go kimś innym. – A teraz? – Co, a teraz? – Ma kogoś? Kiedy się uśmiechnęła, na ułamek sekundy wstrzymał oddech, porażony nagłym, niespodziewanym odkryciem. Była piękna. Czyżby celowo próbowała ukryć swoją urodę? Nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że oto otworzył puszkę Pandory. Dziewczy- na pracowała dla niego i przyszli tu wyłącznie po to, aby przedyskutować przy- szłość innego pracownika jego firmy. Była to poważna sprawa, tymczasem on za żadne skarby świata nie chciał skierować rozmowy na właściwe tory. – Od trzech lat w życiu mojej matki nie ma żadnego mężczyzny. Niewykluczone, że w końcu udało jej się uwolnić od uzależnienia, jakim było poszukiwanie miłości w najzupełniej nieodpowiednich miejscach. – A ty? – wymamrotał ochryple. – W twoim życiu też nie ma żadnego mężczyzny? Wbrew swojej woli wyobraził ją sobie z mężczyzną. Ze sobą. Twarz, którą upar- cie pokazywała światu, wcale nie stanowiła trafnego podsumowania osoby, jaką była. Wystarczyło leciutko zadrapać wierzchnią warstwę i już spod zimnej, marmu- rowej powierzchni wyzierały skłębione, nieprzewidywalne wiry. Ogarnęło go niezwykle silne, szalone pragnienie, aby wypłynąć na te niespokojne
wody. Nie bez powodu dokonywał określonych wyborów. Wykluczająca innych ludzi potężna miłość jego rodziców nie pozostawiła dużo miejsca dla dziecka. Nie potrze- bowali nikogo innego i w rezultacie nierozsądnych, zwariowanych decyzji roztrwo- nili wszystkie pieniądze, topiąc je w z góry skazanych na niepowodzenie inwesty- cjach. Kontrola nad życiem? Nie mieli żadnej. To on potrafił kontrolować swoje posunię- cia i postępowanie, włącznie z życiem seksualnym, lecz nagle wszystkie te piękne, próżne, płytkie i uległe kobiety, które zapełniały jego świat, wydały mu się nudne i męcząco przewidywalne. Było to kompletne szaleństwo. Nigdy, nigdy nie łączył pracy z przyjemnością. Nig- dy. Ta kobieta powinna być dla niego jak zakazany owoc. Mimo tego rozbudziła jego pożądanie. Kate wychwyciła w jego głosie coś, co przeszyło ją dreszczem, chociaż rozpaczli- wie starała się zapanować nad emocjami. Jak do tego doszło? Jak to się stało, że ich rozmowa zboczyła z zasadniczego te- matu na całkowicie prywatny grunt? Co jej strzeliło do głowy, żeby zacząć dzielić się historią swego życia z własnym szefem, który śmiało mógłby startować w kon- kursie na najprzystojniejszego faceta na świecie? Dlaczego postanowiła zrobić z siebie idiotkę? – Byłam dotąd całkowicie pochłonięta karierą – powiedziała oschle. – Nie miałam czasu na romantyczne związki. – Osobiście zawsze uważałem, że odrobina przyjemności pomaga nie tylko w ży- ciu prywatnym, ale i zawodowym – wymamrotał Alessandro. – Ja tak nie potrafię – skrzywiła się lekko. – A teraz uważam, że naprawdę naj- wyższy czas, żebyśmy poprosili o rachunek i zajęli się sprawą George’a. Jest już później, niż przypuszczałam. Alessandro już jakiś czas temu machnął w myśli ręką na sprawę George’a. Tym problemem śmiało mogli się zająć później, tymczasem teraz… – Jak nie potrafisz? – zapytał. Popatrzyła na niego spod wysoko uniesionych brwi, udając, że nie rozumie pyta- nia. – Ach, postanowiłaś schować się za tą swoją zawodową maską! Dlaczego? – Ponieważ nie przyszliśmy tutaj, żeby rozmawiać o mnie. Mieliśmy rozmawiać o George’u. – Ale nie zrobiliśmy tego – oświadczył z bezlitosną logiką. – Tak się złożyło, że nie porozmawialiśmy o George’u. – I to był błąd – odetchnęła z ulgą, gdy kelner przyniósł im rachunek i gdy zaraz potem do stolika podszedł właściciel baru, który zaczął wypytywać o opinię na te- mat posiłku, uważnie ich obserwując bystrymi czarnymi oczami. Parę chwil później Kate wstała, uniemożliwiając dalszą rozmowę na tematy osobi- ste. – Pojadę do domu taksówką – powiedziała zdecydowanie. – Nic z tego. Wyszli na zewnątrz, gdzie zrobiło się już chłodniej. Alessandro wykonał krótki te- lefon i jego samochód, razem z szoferem, rzecz jasna, pojawił się obok nich, nie
wiadomo skąd. Alessandro otworzył drzwiczki i pomógł Kate wsiąść, a gdy była już w środku, schylił się tak, by spojrzeć jej prosto w oczy. – Na pewno z radością przyjmiesz wiadomość, że los oszczędził ci mojego towa- rzystwa w tej podróży. Uśmiechnął się i Kate szóstym zmysłem odgadła, że dokładnie wiedział, co się dzieje w jej głowie. – Poproszę Jacksona, żeby podrzucił cię do domu, a o tamtej sprawie będziemy mogli pomówić w późniejszym terminie. – Jakim późniejszym terminie? – Nerwowo przygryzła dolną wargę. Zdecydowała, że zrobi wszystko, by wymówić się zapełnionym terminarzem spo- tkań, a przede wszystkim nigdy, ale to nigdy nie zgodzi się na kolejne „nadgodziny” w przytulnej restauracyjce. – Dam ci znać. – Nie chcesz jak najszybciej uporządkować tego całego bałaganu? – Miej oko na wszelkie podejrzane ruchy na naszych bankowych kontach, to na razie wystarczy. Dlaczego nie mielibyśmy pozwolić George’owi nacieszyć się ostat- nimi chwilami spokoju? Wyprostował się, lekko uderzył otwartą dłonią w maskę niskiego czarnego mase- rati i cofnął się od krawężnika, odprowadzając wzrokiem włączający się do ruchu samochód. Od bardzo dawna nie był tak przyjemnie ożywiony. Tylko co właściwie miał teraz z tym fantem zrobić?
ROZDZIAŁ TRZECI W ciągu ubiegłych kilku lat Kate widziała w swoim miejscu pracy bezpieczne schronienie. Tam czuła, że posiada pełną kontrolę nad swoim życiem, i tam ciężko pracowała, budując z poszczególnych elementów zdefiniowaną, określoną przez cel całość. Teraz czuła się w biurze nieswojo i praktycznie bez przerwy świadomie lub nie rozglądała się za Alessandrem, który ostatnio często z nią rozmawiał, a to o klien- cie ze skomplikowaną sytuacją podatkową, a to o dwóch zagranicznych firmach, które być może warto byłoby rozbić na mniejsze jednostki, a to o nabyciu firmy elektronicznej czy wreszcie o założeniu wydawnictwa. – Normalnie zająłby się tym Cape, ale skoro przebywa na długich wakacjach za granicą, które być może przedłużą się w sposób trwały, chyba dobrze byłoby, żebyś się zaczęła zapoznawać z niektórymi jego obowiązkami. Z tą ostatnią propozycją wystąpił tego dnia o siedemnastej trzydzieści, czyli w po- rze, gdy większość kolegów Kate przygotowywała się do opuszczenia biura. Kate starała się zachowywać chłodno i spokojnie, ale nerwy powoli jej puszczały. Odpowiedziała, że to raczej szef działu finansowego powinien się zająć tymi spra- wami, usiłując nie patrzeć na Alessandra, który przysiadł na krawędzi jej biurka i na którego muskularne uda, wyraźnie rysujące się pod napiętym materiałem spodni, wolała nawet nie zerkać. Na dodatek szef do tej pory nie podał jej terminu spotkania, podczas którego mo- głaby przedstawić mu rezultaty swojej kontroli finansowej, rezultaty, które trudno byłoby nazwać imponującymi. George rzeczywiście maczał palce w jakichś malwer- sacjach, robił to jednak od bardzo niedawna, a kwoty, jakie wchodziły w grę, nie na- leżały do istotnych. Chciała porozmawiać o tym z Alessandrem i przekonać go, by okazał litość star- szemu pracownikowi, nie żywiła jednak wielkiej nadziei na sukces. Teraz, wróciwszy do domu znacznie wcześniej niż zazwyczaj, spojrzała na swój laptop i odwróciła się z niechęcią. Nie było jeszcze osiemnastej i Kate po prostu nie mogła się zmusić, by usiąść przed monitorem i wrócić do kwestii, którymi zajmowa- ła się przez cały dzień. Chodząc po swoim ładnym mieszkanku na parterze kamienicy nie była w stanie nie myśleć o tym, że naprawdę nie prowadzi żadnego życia towarzyskiego. Drzwi na ogródek za domem stały otworem i do pokoju napływał zapach grillowanego przez sąsiadów mięsa oraz warzyw. Kate uświadomiła sobie, że poza sympatyczną parą z dwójką dzieci, zajmującą mieszkanie na piętrze, nie zna nikogo ze swoich są- siadów. Całe jej życie skupione było wokół pracy. Jak to się stało? W porządku, dobrze wiedziała jak, nie rozumiała jedynie, dlacze- go straciła szerszą perspektywę. Nie miała żadnego życia poza pracą, nie miała też
mężczyzny, z którym mogłaby umówić się na wieczór, ani tym bardziej ekscytują- cych przeżyć seksualnych. Trzy lata wcześniej miała chłopaka, który najzwyczajniej w świecie zniknął z jej pola widzenia, ponieważ chciał, by dziewczyna poświęcała mu więcej uwagi niż Kate. Jego żądania irytowały ją wtedy, wydawało jej się, że dla utrzymania związku wystarczą spotkania raz na tydzień, najlepiej w czasie weekendu. I tak została sama. Jej ówczesny chłopak nie był naturalnie idealnym partnerem i z pewnością nie chciałaby do niego wrócić, ale czy nie powinna rozpocząć nowego etapu życia i poszukać kogoś, kto by go zastąpił? Całkowicie sfrustrowana, zatrzasnęła wychodzące na ogródek francuskie okno, poszła wziąć prysznic i włożyła króciutkie szorty i takiż top. Winą za napływ drę- czących ją myśli postanowiła obarczyć szefa, który w jakiś sposób zalazł jej za skó- rę i sprawił, że zaczęła widzieć, czego jej brakuje. Po bardzo krótkim czasie odkryła, że nie może przestać o nim myśleć. Był tak pe- łen życia, dosłownie tryskał energią, czuła się przy nim niczym blady, smętny cień. Z nieprzyjemnego zamyślenia wyrwał ją głośny, natarczywy dzwonek do drzwi. Skoczyła do korytarza, żeby sąsiadom przypadkiem nie przyszło do głowy poskar- żyć się na hałas, i szybko otworzyła drzwi. Alessandro Preda był ostatnią osobą, którą spodziewała się zobaczyć na swoim progu. Zamrugała nerwowo, licząc, że jakimś cudem uda jej się zmienić go w kogoś innego, zabieg ten nie przyniósł jednak spodziewanego skutku. Szef Kate nadal tam był, wysoki, dynamiczny, szeroki w ramionach i zdecydowanie zbyt egzotycznie przystojny jak na londyńskie przedmieście. Patrzył na nią bez słowa. Najwyraźniej dopiero co wyszedł z pracy, ponieważ na- dal miał na sobie te same ciemnoszare spodnie od garnituru, w których widziała go wcześniej, pozbył się tylko marynarki, a podwinięte do łokcia rękawy koszuli odsła- niały imponująco umięśnione przedramiona, gęsto porośnięte ciemnymi włosami. Zabrakło jej tchu i słów, zupełnie dosłownie. – Zaprosisz mnie do środka? – przerwał milczenie. I odkrył, że wymagało to od niego pewnego wysiłku. Chciał ją zaskoczyć, przyje- chał wiedziony czystą ciekawością i pragnieniem, żeby zobaczyć ją w innym otocze- niu niż biuro, ale w żadnym razie nie spodziewał się czegoś takiego. Stała przed nim nie wykrochmalona, sztywna kobieta, która pracowała trzy pię- tra pod jego gabinetem, lecz dziewczyna, którą dostrzegł w barze. Miała na sobie szorty i krótki top, długie włosy związała w opadający na plecy koński ogon, a jej ciało… Była wysoka i smukła, brzuch miała płaski, piersi… Alessandro poczuł, jak na czoło występują mu krople potu. Nigdy dotąd nie zaob- serwował u siebie takiej reakcji na widok kobiety. Nie włożyła biustonosza. – Co ty tutaj robisz? – zapytała gniewnym tonem. Kate z trudem radziła sobie z obecnością Alessandra w biurze, więc jak śmiał wyjść z dobrze znanego jej otoczenia, które i tak przestało już być bezpiecznym portem, właśnie przez niego, i pojawić się na progu jej mieszkania? Nagle dotarło do niej, jak znaczna część jej ciała jest wystawiona na jego spojrze-
nia, oplotła się ramionami i znieruchomiała. Nie zamknęła mu drzwi przed nosem, ale też nie zaprosiła go do środka. – W tym tygodniu byłem bardzo zajęty – rzekł nieco szorstko, przeczesując palca- mi ciemne włosy i za wszelką cenę usiłując odzyskać panowanie nad sobą. – Miałem szczery zamiar zająć się sprawą Cape’a razem z tobą, ale zabrakło mi czasu. No i zgodnie z twoją sugestią uznałem, że George zasługuje na więcej niż pięć przypad- kowych minut. – Nie zabrakło ci jednak czasu, żeby zrzucić na mnie całą górę obowiązków, jesz- cze zanim biedny George ostygł w grobie, metaforycznie, rzecz jasna. – Do diabła, czemu tak dramatyzujesz? I zaprosisz mnie w końcu, czy może mam tu dalej stać i prowadzić tę rozmowę z tobą na wpół publicznie, co? Sąsiedzi zaraz pewnie zaciekawią się, co się dzieje. Kate odwróciła się na pięcie, boleśnie świadoma, jak bardzo skąpe są jej szorty i jak bardzo brakuje jej teraz codziennej zbroi w postaci ascetycznego kostiumu. Alessandro wszedł do środka, nie mogąc oderwać wzroku od jej niezwykle kształtnych pośladków. Miał ochotę spytać Kate, czy zawsze otwiera drzwi w tak nieformalnym stroju, zwłaszcza że Londyn to przecież nie Kornwalia. Wetknął ręce do kieszeni spodni, starając się chociaż odrobinę zamaskować spore wybrzuszenie. – Zaraz się przebiorę – rzuciła Kate, gestem wskazując gościowi, że może pocze- kać na nią w kuchni. – Przepraszam cię, wiem, że jesteś moim szefem i pewnie uwa- żasz, że możesz dowolnie dysponować moim czasem, ale wydaje mi się, że nie powi- nieneś zjawiać się u mnie tak bez uprzedzenia. Ich oczy spotkały się i Kate poczuła, jak jej serce bije coraz mocniej i szybciej. Jej sutki prężyły się pod jego spojrzeniem, z trudem się powstrzymywała, by nie po- trzeć udem o udo. – Dlaczego? Usiadł przy kuchennym stole. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Znał dziesiątki oszałamiająco pięknych i pociągających kobiet, jednak żadna z nich nie podniecała go tak bardzo jak ta. Może chodziło o oczywisty rozdźwięk między zimnym, profe- sjonalnym wizerunkiem Kate a długonogą, niewymownie atrakcyjną kobietą, która kryła się pod tą maską? A może po prostu zbyt długo nie miał żadnej seksualnej przygody? Kompletnie wbrew sobie wyobraził sobie pocałunek z Kate, i gwałtownie wcią- gnął powietrze. – No, tak – odchrząknął. – Przebierz się w jeden z tych twoich prawie wojskowych kostiumów, jeśli uważasz, że w nim będziesz się lepiej czuła w mojej obecności. – Co to ma niby znaczyć? – Surowo ściągnęła brwi. Alessandro z westchnieniem odchylił się do tyłu. – Nic, naprawdę. I masz rację, nie powinienem nachodzić cię bez uprzedzenia. – Skąd znasz mój adres? – Jackson był tak dobry, że podzielił się ze mną tą informacją. Chwilę patrzyła na niego w milczeniu, a potem spuściła głowę. Czy naprawdę mu- siał wyglądać tak… tak onieśmielająco? I tak seksownie? Uświadomiła sobie, że jej doświadczenie w relacjach z mężczyznami oscyluje w okolicy zera.