andgrus

  • Dokumenty12 151
  • Odsłony694 700
  • Obserwuję374
  • Rozmiar dokumentów19.8 GB
  • Ilość pobrań548 128

Williams Cathy - Włoski biznesmen

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :395.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Williams Cathy - Włoski biznesmen.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera W Williams Cathy
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

CATHY WILLIAMS W³oski biznesmen

ROZDZIAŁ PIERWSZY – Co to jest! Miało to być chyba pytanie, ale zabrzmiało jak rozkaz. Przez ostatnie kilka dni regularnie padały takie impertynenckie ,,pytania’’. Rocco Losi szaro- gęsił się w przedsiębiorstwie budowlanym ojca, nie zamierzając tu nikomu popuścić. Richard Newton zerknął ostroz˙nie ku pozycji w wydruku, wskazywanej przez długi, śniady palec. – To jest jedno z naszych subsydiów – wes- tchnął, pochylając się naprzód, a potem odsuwając w poczuciu bezradności w głąb fotela. – Ach tak, jedno z subsydiów. No a gdzie jest jakieś uzasadnienie dla owego subsydium? – Rocco uniósł głowę, nie spuszczając oczu z jasnowłosego męz˙czyzny, który zdawał się kurczyć pod jego wzrokiem. Atmosfera w gabinecie była cięz˙ka. Nowy szef kręcił młynka palcami. Z jego punktu widzenia całe dotychczasowe zarządzanie firmą było kiepskie. Dziwił się, z˙e przy obecnym stanie rzeczy przedsię- biorstwo w ogóle nie splajtowało. W zarządzie

w większości zasiadali jacyś staromodni, zabawni faceci, tacy jak ten tutaj, naprzeciwko. A jeszcze Richard Newton, szef finasowy, wydawał się z nich najenergiczniejszy. Niemniej Rocco ze swojej włas- nej korporacji wyrzuciłby go w pięć sekund. Nie było u niego miejsca dla figurantów. No tak. Postąpiłby w ten sposób w Nowym Jorku, gdzie mieszkał i pracował od dziesięciu lat, tu jednak, w hrabstwie Szekspira, z˙ycie toczyło się jakby wciąz˙ na innych prawach... Rocco ułoz˙ył płasko dłonie na biurku ojca i przy- stąpił do dalszej indagacji. – Panie Newton, zechce mnie pan uwaz˙nie po- słuchać? Siedzę teraz naprzeciwko pana nie dlatego, z˙e sprawia mi to przyjemność. Gdyby mi pozo- stawiono wybór, w ogóle nie opuszczałbym moich biur na Manhattanie. Sytuacja zmusiła mnie jednak do przyjazdu. A skoro juz˙ tu jestem, nie zamierzam udawać jedynie szefa. Czy wyraz˙am się jasno? – Pochylił się ku Newtonowi. – Proszę mi natych- miast dostarczyć danych w kwestii subsydiów. Szef finansowy poderwał się i prawie wybiegł z gabinetu. Po paru minutach był juz˙ z powrotem, niosąc pod pachą gruby segregator. Rocco niespiesznie zaczął kartkować plik do- kumentów. – No tak – odezwał się. – No tak. Ciekawe, jak wy tu w ogóle godzicie proceder subsydiowania z modelem przedsiębiorstwa, którego celem są zy- 4 CATHY WILLIAMS

ski? – Wyprostował się i zaczął bębnić palcami w biurko. Newton poruszył się nerwowo. – Otóz˙... No cóz˙... Przedsiębiorstwo pańskiego ojca przynosi jednak zyski... Jest w istocie jedną z najbardziej szanowanych firm w okolicy, jak pan zapewne wie. A poniewaz˙ ruch w branz˙y jest wciąz˙ oz˙ywiony, stan naszych finansów nie budził dotąd obaw... Rocco słuchał z opuszczonymi powiekami. To, co słyszał, było jego zdaniem gadaniem nie na temat. Znów zabębnił palcami w blat biurka. – ...Co zaś tyczy się samej zasady zysku... – ciągnął dalej Newton. – No cóz˙, panie Losi, pan jest prawdopodobnie przyzwyczajony do bar- dziej agresywnego stylu zarządzania. Natomiast my... – Niech pan tyle nie teoretyzuje – przerwał Rocco. – Chcę tylko wiedzieć, co to w ogóle za pomysły z tą dobroczynnością? – Oczywiście, oczywiście – zgodził się księ- gowy. – A więc ta konkretna subwencja – wska- zał pozycję w arkuszu kalkulacyjnym – była pew- nym aktem dobrej woli ze strony przedsiębior- stwa, o ile wolno tak powiedzieć. Sprawę kon- kretnie pilotuje Amy Hogan. Pański ojciec był, to znaczy jest zwolennikiem działań pro publico bo- no. Amy Hogan... Rocco poruszył się niecierpliwie. 5WŁOSKI BIZNESMEN

– Hogan? Nic mi to nazwisko nie mówi. A zda- wało mi się, z˙e poznałem juz˙ wszystkie waz˙niejsze osoby w firmie? – To dlatego, z˙e ona nie pracuje w tym budynku – pospieszył z wyjaśnieniem Newton. – Ma osobne biuro w Birmingham, gdzie prowadzi to, co jej zlecamy. – Jakie stanowisko zajmuje? – Jest... Hm, nalez˙y do kierownictwa spółki. – To dziwne. Wczoraj miałem spotkanie zdaje się z wszystkimi kierownikami firmy? – No tak. Miał pan. Ale ona nie mogła wczoraj przybyć. – Nie-mogła-przybyć... – Rocco powtórzył te słowa ze złowróz˙bną słodyczą. – Bo zapewne cho- ruje albo coś w tym guście, tak? Przez kilka sekund Richard Newton powaz˙nie się zastanawiał nad tym, czy nie potwierdzić wersji z chorobą. Uznał, z˙e lepiej powiedzieć prawdę. – Nie, nie choruje. Była po prostu bardzo zajęta. – Była. Po prostu. Bardzo. Zajęta. – Rocco nie posiadał się ze zdumienia. Od lat nie zdarzyła mu się podobna niesubordy- nacja ze strony podwładnego. Wczoraj wyraźnie przeciez˙ polecił stawić się całemu kierownictwu. A pani Hogan... – Amy naprawdę bywa strasznie zajęta – Ri- chard starał się wytłumaczyć kolez˙ankę. – Prowadzi 6 CATHY WILLIAMS

wiele spraw naraz. W tym szczególnie duz˙y pro- jekt... – Oczywiście projekt non-profit... – wtrącił zja- dliwie Losi. – Niekoniecznie – zawahał się Newton. – Tu chodzi o duz˙ą inwestycję komunalną w centrum Birmingham. Rocco włoz˙ył sobie palec za kołnierzyk i spróbo- wał poluzować krawat, dobrze dobrany do koszuli i marynarki. Na Manhattanie, gdzie obracał milio- nami, przywykł do trudnych spraw i umiał sobie z nimi radzić bez emocji. Jednak tam gra toczyła się o miliony, tutaj zaś bruździ mu jakaś Amy Hogan. Nie lubił drobnych uciąz˙liwości. – Panie Newton – wymierzył palec w buchaltera – mam dla pana zadanie. Zadzwoni pan do pani, czy tez˙ panny Hogan, i poinformuje ją, z˙e punktualnie o trzeciej będę dziś w jej biurze. I jeśli jej nie zastanę, zapłaci głową. Po prostu wywalę ją z pracy. Newton otworzył usta i juz˙ ich nie zamknął. Szacowne ściany Przedsiębiorstwa Budowlanego Losiego nigdy dotąd nie słyszały podobnej imper- tynencji. Ale cóz˙, czasy się zmieniają, świat robi się coraz bardziej agresywny czy tez˙ dynamiczny, by ująć rzecz delikatniej... – Oczywiście! – Poderwał się z krzesła. – Zaraz będę dzwonił. Na pewno ją pan zastanie na miejscu. Kiedy Newton wyszedł, Rocco nerwowo prze- czesał palcami włosy. Gdyby on i jego ojciec lepiej 7WŁOSKI BIZNESMEN

się ze sobą porozumiewali, pewnie wiedziałby, co zastanie tutaj, w Anglii. Niestety, porozumienia między nimi zawsze brakowało i to zresztą sprawi- ło, z˙e Rocco postanowił juz˙ dawno z˙yć jak najdalej stąd, bo az˙ po drugiej stronie Atlantyku. No a co do przedsiębiorstwa ojca – na kaz˙dym kroku czuł się tutaj zaskakiwany. Dosłownie na kaz˙dym kroku! Wstał z fotela, równocześnie naciskając guzik połączenia z sekretariatem. Zaz˙ądał, aby mu przed wpół do trzeciej podstawiono samochód z kierowcą, którym pojadą do Birmingham, do biura Amy Ho- gan. Potem znów usiadł, wracając do przeglądania segregatora, który przyniósł Newton. Zaczął z tej kartoteki wynotowywać róz˙ne dane. Potem otwo- rzył laptop, by połączyć się przez Internet z własną firmą za oceanem. W końcu nie przestał jeszcze być jej szefem. Juz˙ o drugiej sekretarka zgłosiła, z˙e samochód czeka, co Rocco przyjął z zadowoleniem. Nie bardzo sobie wyobraz˙ał, co zastanie na miej- scu, w Birmingham. Siedziba główna przedsiębior- stwa Losiego ulokowana była na peryferiach Strat- fordu1 , zajmując starą, elegancką kamienicę. Rocco doceniał muzealny wdzięk tej siedziby, ale wolał jednak własny biurowiec w centrum Nowego Jorku, cały ze szkła i nierdzewnej stali. Jadąc teraz autem, nie wiadomo czemu spodzie- 1 Stratford nad Avonem – miasto Williama Szekspira. 8 CATHY WILLIAMS

wał się, z˙e zastanie w Birmingham tez˙ jakąś kamie- niczkę, moz˙e w pomniejszonej wersji. Coś wik- toriańskiego, z wysokimi sufitami, mosięz˙nymi okuciami, ciemnymi boazeriami i tak dalej. Nie posiadał się ze zdumienia, gdy po półgodzi- nie kierowca powiedział mu, z˙e są u celu. Dojechali do jakiegoś klocka z betonu, dostawionego do rzędu sklepików podejrzanej konduity, w dzielnicy wy- raźnie klasy B. – Jesteś pewien, z˙e to tutaj? – Rocco zlustrował przez szybę grupkę oberwanej młodziez˙y, oblegają- cą kiosk z napojami. – Tak, proszę pana, jesteśmy na miejscu – po- twierdził kierowca. – Bywam tu dosyć często. Przy- woz˙ę pannę Hogan, ilekroć zepsuje jej się auto. – Auto się psuje? Często się to zdarza? – Ona bardzo lubi swoje mini – odparł Edward neutralnie. – Mimo z˙e wóz nawala. Rocco przyjął rzecz do wiadomości, po czym otworzył drzwi. Kiedy był juz˙ na zewnątrz, pochylił się do szo- fera: – Zadzwonię, jak będę gotów do powrotu. Nie sądził, aby wizyta w tutejszej filii potrwała dłuz˙ej niz˙ godzinę. Nie zabrał ze sobą z˙adnych dokumentów. Szczegóły finansowe moz˙na ewen- tualnie omówić w siedzibie głównej przedsiębior- stwa, w lepszych warunkach. Teraz chciał tylko zobaczyć tę oryginalną Amy Hogan i dowiedzieć się 9WŁOSKI BIZNESMEN

od niej samej, dlaczego w firmie budowlanej za- jmuje się dobroczynnością? Do licha, dobroczyn- ność uprawia się na ogół poza budownictwem, istnieją w tym celu wyspecjalizowane organizacje, korzystające z ulg podatkowych. Przedsiębiorstwo Losiego nie jest opieką społeczną. Obracając w głowie tego rodzaju myśli, Rocco pchnął drzwi i od razu znalazł się w świecie, z któ- rym od dawna nie miał nic wspólnego. Był to świat tanich mebli, zuz˙ytej wykładziny podłogowej i wszechobecnego chaosu. W tej filii przedsiębior- stwa nie było nawet recepcji. Pięć desek kreślar- skich tłoczyło się w jednym pomieszczeniu, bez klimatyzacji, mimo gorącego lata. Przez uchylone okna dolatywał hałas ulicy, słychać było śmiechy podpitych wyrostków. I w takich to warunkach pracowało pięć osób, trzech młodych męz˙czyzn i dwie kobiety, takz˙e młode. Pięć par oczu podniosło się znad desek, kiedy Rocco zapukał we framugę. Męz˙czyźni, dzi- wnym trafem, wszyscy mieli włosy ujęte w kitkę, a za to dziewczyny ostrzyz˙one były po męsku. – Szukam Amy Hogan – odezwał się Rocco, wkraczając do wnętrza. – Jest na zapleczu. – Zza rajzbretu podniósł się jeden z młodzieńców. – A pan w jakiej sprawie? – Jestem Rocco Losi. Wiadomość, z˙e pojawił się syn szefa, nie zrobiła jakoś wraz˙enia na zespole. 10 CATHY WILLIAMS

– Ja jestem Freddy. – Młody człowiek wyciąg- nął rękę. – Jak tam zdrowie pańskiego taty? Rocco, wymieniając uścisk dłoni z Freddym, z zaskoczeniem stwierdził, z˙e ten chłopak z kitką wcale nie jest sflaczały. Hałas na ulicy wzmógł się. Podpite wyrostki zaczęły coś śpiewać, raczej mało melodyjnie. – Tydzień temu było włamanie do sklepu mono- polowego – powiedziała jedna z krótko ostrzyz˙o- nych kobiet. – Łobuzy stłukły szybę, zaczął wyć alarm, ale oni tym się nie przejęli. – Właśnie – włączył się Freddy. – No a policja zjawiła się dopiero po półgodzinie. – Tamci oczywiście zdąz˙yli nawiać... – Biedny, stary pan Singh miał spore straty. – Widzę, z˙e zaprzyjaźnia się pan z moją załogą – odezwał się nowy głos, damski, ale dziwnie niski i z lekką chrypką. Rocco obrócił się i zobaczył kobietę, która uka- zała się u wylotu korytarzyka, prowadzącego zapew- ne do następnych pomieszczeń. Ubrana była rów- nie niezobowiązująco, jak pozostali tutaj, w dz˙insy i koszulkę z krótkim rękawem; na nogach miała adidasy. – Nazywam się Amy Hogan, a pan jest zapewne synem Antonia? – Uśmiechnęła się po tych sło- wach, wskutek czego Rocco tez˙ poczuł się zobowią- zany do uśmiechu. Amy była niewysoka, miała półdługie, brązowe 11WŁOSKI BIZNESMEN

włosy, duz˙e, orzechowe oczy, zmysłowe usta i pros- ty nos, z paroma piegami u nasady. Nie wydawała się starsza od swoich pracowników. Co, u licha, skłoniło ojca, pomyślał Rocco, z˙e powierzył dysponowanie sporymi sumami pienię- dzy tak młodej osobie? I na cóz˙ ona wydaje te sumy, na sieroty, uchodźców, azyle dla zwierząt...? Trzeba to koniecznie ustalić. No i nalez˙ałoby przejrzeć jej CV, postanowił. Zobaczę, jakie referencje ma ta dziewczyna. – Moz˙e moglibyśmy gdzieś spokojnie porozma- wiać? – zapytał, ruszając w jej stronę. – Oczywiście. Zapraszam do siebie, do biura. – Amy cofnęła się, robiąc przejście. Kiedy ją mijał, poczuła, jaki jest wysoki. I nie tylko był wysoki, był tez˙ bardzo przystojny. Miał oliwkową cerę i intensywnie błękitne oczy – spojrze- nie, które zdawało się przenikać człowieka na wylot. Richard, który uprzedził ją o przyjeździe szefa, nic jakoś nie wspomniał o jego aparycji. Nic dziw- nego, z˙e czuła się teraz tak zaskoczona. Na szczęście Newton poinformował ją o wszyst- kim innym, zwłaszcza o arogancji Rocca. Weszli do gabinetu Amy. – Czym mogę pana ugościć? – zapytała. – Ka- wy? herbaty? O, przepraszam, kawa nam się właś- nie skończyła. – Nie, dziękuję, niech pani sobie nie robi kłopo- tu. Wpadłem tu tylko na chwilę. 12 CATHY WILLIAMS

Kiwnęła głową i ruszyła na swoje miejsce, za biurko, wskazując Losiemu fotel gościa. Niepokojący to był gość. Zdawał się wypełniać sobą cały nieduz˙y pokój. Zarówno rozmiarami cia- ła, jak tez˙ władczą postawą. Co prawda Amy nie nalez˙ała do istot strachliwych. A w codziennej pracy stykała się z ludźmi nieraz duz˙o bardziej niepokojącymi niz˙ Rocco. Postarała się znowu uśmiechnąć. – A więc o czym mamy rozmawiać? Nie odwzajemnił jej uśmiechu. – Zdaje się, z˙e miała być pani wczoraj u mnie, w biurze ojca? – Tak, oczywiście. Ale niestety byłam taka zala- tana, z˙e nie dałam rady... A jak ojciec...? Jak się czuje? Wszyscy się bardzo zmartwiliśmy tym jego zapaleniem płuc... To było takie nagłe... I zaraz szpital... On był zawsze okazem zdrowia. – Panno Hogan – przerwał jej Rocco – mam bardzo mało czasu i wolałbym od razu przejść do rzeczy. Powiem wprost, z˙e lubię, kiedy personel wykonuje moje polecenia, i nie lubię, kiedy ich nie wykonuje. Ma to oczywisty związek z panią. Amy przestała się uśmiechać. – No tak, rozumiem. Cóz˙, bardzo przepraszam, z˙e się nie stawiłam. Jeśli pan zechce, szczegółowo wytłumaczę dlaczego... A poza tym czym mogę słuz˙yć? – W istocie nie bardzo wiedziała, po co przybył Rocco. Newton tylko mgliście napomykał 13WŁOSKI BIZNESMEN

coś przez telefon o ,,wścibstwie’’ Losiego. Mogła sądzić, z˙e syn szefa zechce się przyjrzeć projektom, jakie tu opracowują. – Na początek – Rocco załoz˙ył nogę na nogę – na początek zapytam panią o jej referencje. – Słucham? O co? – O pani kwalifikacje zawodowe. – No wie pan! – Uniosła ramiona. – Przeciez˙ wszystkie moje dane są w dziale personalnym! – Być moz˙e. Ale ja chcę od pani usłyszeć, kim pani jest. Poniewaz˙ Amy wciąz˙ wyglądała na osłupiałą, pomyślał, z˙e coś jej wyjaśni. – Źle się dzieje w firmie ojca, tak to oceniam. Zastałem tu jakiś archaiczny system zarządzania. Jeśli spółka w ogóle się jakoś trzyma, to chyba tyl- ko dlatego, z˙e miejscowy rynek przywykł do niej, z˙e działa tu jakiś odruch warunkowy. Ale w kaz˙- dej chwili moz˙e się pojawić bardziej ofensywna konkurencja i wtedy splajtujemy. Równocześnie przedsiębiorstwo Losiego pozwala sobie na jakieś akcyjki charytatywne i pani jest osóbką, która tym dyryguje. ,,Osóbka’’? ,,Akcyjki charytatywne’’? Amy wzdrygnęła się na te zdrobnienia. Obserwował ją i znów uderzył go jej młody wygląd. Chyba nie miała nawet dwudziestki? Amy poruszyła się. – Co do tej ,,osóbki’’... Na wszelki wypadek 14 CATHY WILLIAMS

powiem panu, z˙e jestem osobą, i to całkiem dorosłą. Mam dwadzieścia sześć lat. – Dwadzieścia sześć lat. – Poruszył brwiami. – No dobrze. A jakie ma pani kwalifikacje do obracania sumami, które tu się księguje jako ,,sub- sydia’’? Amy poczuła, z˙e robi jej się nieznośnie gorąco. Wiatraczek, furkający na jednej z blaszanych szafek biurowych, mieszał tylko powietrze, ale go nie chłodził. Ten Rocco Losi jest naprawdę bezczelny, Newton miał rację. Szarogęsi się tutaj, zachowując przy tym jak ignorant, ale przeciez˙ nie moz˙na go wyprosić, bo tak się składa, z˙e pełni obowiązki szefa. Nabrała powietrza w płuca. – Zaręczam panu, z˙e staram się działać w tej firmie w pełni profesjonalnie. – Jest pani tego pewna? – Rozejrzał się po ścia- nach, dawno nieodświez˙anych, popatrzył na wytar- ty dywanik, na tanie półki, uginające się pod toma- mi papierzysk. – Mam wraz˙enie, panie Losi – skrzywiła się – z˙e jest pan osobą nadmiernie ofensywną. Uśmiechnął się z niedowierzaniem, splatając ra- miona. – Powiedzmy, z˙e ja tego nie usłyszałem. – A dodałabym jeszcze, skoro się pan tak tutaj rozgląda, z˙e stan tego biura nie ma nic wspólnego z jakością mojej pracy! 15WŁOSKI BIZNESMEN

Był coraz bardziej zdumiony. Odchrząknął. Przez chwilę namyślał się. Właściwie zaczynała mu się podobać ta zadzior- na dziewczyna... – Wróćmy moz˙e do tematu, panno Hogan – po- wiedział. – A więc jakie ma pani referencje? A po drugie... Chcę mieć na biurku pani raport, do jutra rana, na temat wszelkich sum przepływających przez pani ręce, powiedzmy w ciągu dwóch ostat- nich lat, ze szczególnym uwzględnieniem inwes- tycji ,,subwencjonowanych’’. Amy wpatrywała się w niego intensywnie, dość długo, az˙ niespodziewanie wybuchnęła śmiechem. – Na jutro. Z dwóch lat. Obawiam się, z˙e tego się nie da zrobić. Popatrzył zimno. – To jest polecenie słuz˙bowe. Pani nie ma z˙ad- nego wyboru. Zawahała się. – Ale ja do jutra nie zdąz˙ę, jeśli to ma być zrobione dobrze. Zresztą Richard trzyma przeciez˙ kopie moich wszystkich rozliczeń, on się zajmuje księgowością. – Pokręciła głową i zaczęła się pod- nosić. – Czy coś jeszcze, panie Losi? Bo jeśli nie, to... – Wyciągnęła rękę w jego stronę. Rocco zignorował ten gest. On nie zamierzał się na razie z˙egnać. – Proszę siadać, panno Hogan. Nie skończyliś- my jeszcze rozmowy. 16 CATHY WILLIAMS

– Mogłabym dostarczyć panu dane na koniec tygodnia – westchnęła, obrzucając go niechętnym spojrzeniem. Powoli usiadła. Chwilę milczeli oboje. – A więc pani ma dwadzieścia sześć lat... – ode- zwał się Rocco. – To znaczy, z˙e jest pani w firmie najwyz˙ej trzy–cztery lata. Hm, i ma pani kierow- nicze stanowisko. To dosyć szybko. – Dziesięć lat – poprawiła go sucho. – Jestem tu dziesięć lat. – Słucham? Dziesięć? Jakim cudem? – Dlaczego zaraz cudem? – No bo jak to: studia, a potem...? Amy zaczęła się bawić długopisem. – Ja nie studiowałam, panie Losi. Zaczęłam pra- cować u pańskiego ojca zaraz po szkole. Zupełnie go zaskoczyła. Równie dobrze mogła oświadczyć, z˙e wychowało ją stado wilków w Af- ryce. – Nie kaz˙dy ma szansę studiować. – Amy spo- jrzała zaczepnie. – Niestety, bardzo z˙ałuję. – Ale dlaczego...? Nauka pani nie szła? Nie zrobiła pani matury? Odetchnęła głęboko, raz i drugi. – Panie Losi. Jeśli juz˙ musi pan wiedzieć, to było tak, z˙e miałam pecha. Byłam w ósmej klasie, kiedy mój ojciec dostał alzheimera, a mama juz˙ wtedy dawno nie z˙yła. Ojcem zajęła się opieka społeczna, a ja trafiłam do rodziny zastępczej. Potem zaczęły 17WŁOSKI BIZNESMEN

się kolejne trudności, którymi nie chcę pana w tej chwili zanudzać. W kaz˙dym razie skończyłam edu- kację na gimnazjum. Rocco potarł podbródek. – Czyli pani działalność w firmie opiera się głównie na praktyce. Nie mylę się? – No cóz˙, to prawda. Najpierw byłam tu pomocą biurową. Potem asystentką pańskiego ojca. Współ- pracowaliśmy przy tworzeniu systemu wsparcia ko- munalnego, którym zajęłam się ostatecznie sama, z przyzwoleniem Antonia. – Rozumiem – powtórzył Rocco. – A pani oj- ciec... co się z nim teraz dzieje? – Umarł dwa lata temu. – Świadomość tego faktu wciąz˙ jeszcze była dla niej bolesna. Dłuz˙szą chwilę milczała. – Pod koniec z˙ycia – podjęła – zupełnie się rozsypał. Nikogo nie poznawał, mnie mylił z moją matką... – Westchnęła. Zła była, z˙e dała się wyciągnąć na zwierzenia Losiemu. – Czy równiez˙ i te fakty mam dołączyć do raportu? Histo- rię mego z˙ycia? Rocco skrzywił się. – Proszę sobie darować ten sarkazm... Zrobimy tak: poniewaz˙ mój ojciec pani ufał, wobec tego i ja udzielę pani kredytu zaufania. Ale z zastrzez˙eniami. To znaczy, z˙e jednak będę się chciał bliz˙ej przyjrzeć temu, jak pani wydaje fundusze przedsiębiorstwa. W końcu głównym celem tej firmy jest zarabianie pieniędzy, a nie ich wyrzucanie. Czy to jasne? 18 CATHY WILLIAMS

Wzruszyła ramionami. – Pani w to wątpi? – Nie, nie wątpię – przyznała niechętnie. – To dobrze. – Odchylił się w fotelu i chwilę przyglądał jej się badawczo. Kiedyś sam tez˙ był w opałach. Dziesięć lat temu opuszczał Anglię prawie bez centa. Ale jeśli za oceanem dorobił się majątku, to dlatego, z˙e obrał zysk za cel i trzymał się tego celu. Nie był rozrzutny, nie pozwalał sobie na sentymenty. – W takim razie – odezwała się – będzie pan miał ten raport na biurku pod koniec tygodnia. Zgoda? Zmruz˙ył oczy. – Pod koniec tygodnia? I na biurku... Nie, na biurku to za mało – pomyślał na głos. – Za mało? Co pan ma na myśli? – Otóz˙... – spojrzał w sufit – poproszę panią o stawienie się razem z raportem. W Stratfordzie. Oboje przejrzymy dokumenty, które pani przywie- zie. Przedyskutujemy róz˙ne punkty, rozwaz˙ymy, co da się utrzymać, a co nie. – Skinął głową na potwier- dzenie swego pomysłu i wstał. Amy takz˙e wstała. – Mimo wszystko to śmieszne... – zaczęła. – Co jest śmieszne? – najez˙ył się. Wzruszyła ramionami. Poz˙ałowała, z˙e uz˙yła tego słowa. – To znaczy... – próbowała się poprawić – śmiesz- 19WŁOSKI BIZNESMEN

ne, z˙e... z˙e panu chce się zajmować takimi drobiaz- gami. Bo w końcu tam, w Ameryce, robi pan inte- resy na wielką skalę, prawda? A my tutaj... – Poru- szyła brwiami. No właśnie, cóz˙ on się tak przejmuje stylem działania firmy ojca, którego widział moz˙e ze cztery razy w ciągu całej dekady. Wiedziała, z˙e tak było, od Antonia, z którym łączyła ją zaz˙yłość niemal rodzinna. Stary Losi przywykł traktować Amy jak córkę. – Zbyteczny komentarz – skwitował rzecz Roc- co, sięgając do wewnętrznej kieszeni po komórkę, aby przywołać kierowcę. Z ukosa obserwował Amy. Jednak bystra dziewczyna, ocenił. – A więc w piątek – powiedział. – U mnie w biurze. Proszę zabrać ze sobą wszystkie papiery. Będę czekał dokładnie o wpół do czwartej. Wyszedłszy na zewnątrz, zauwaz˙ył, z˙e stadko podpitych nastolatków zdąz˙yło zniknąć. Uliczką spacerowały za to, popychając wózki, dwie młodo- ciane mamusie, niemal w wieku szkolnym. Edwar- da nie było w samochodzie. Wyłaniał się dopiero zza rogu; pewnie był gdzieś na herbacie. Rocco wsiadł do auta. Spojrzał na biuro, które przed chwilą opuścił. Pewnie mnie teraz obgadują, pomyślał. To co, niech obgadują. Niech nawet nie lubią. Polubią, gdy potroi się dochody tej firmy, co na pewno jest do zrobienia. Nadszedł dwudziesty pierw- szy wiek i nie sposób działać według starych reguł. 20 CATHY WILLIAMS

Tak juz˙ jakoś na świecie jest, z˙e ludziom po- prawia się humor, gdy przybywa im pieniędzy. ,,Pieniądz wprawia w ruch ten świat’’ – tak brzmią słowa piosenki z filmu Kabaret Boba Fosse’a. 21WŁOSKI BIZNESMEN

ROZDZIAŁ DRUGI Amy na wszelki wypadek pojawiła się w siedzi- bie głównej firmy sporo przed czasem. Miała ze sobą plik dokumentów, których skompletowanie kosztowało ją trzy zarwane noce, od środy do dziś. Jeszcze we wtorek wieczorem pojechała do szpi- tala, aby odwiedzić Antonia i skonsultować z nim sytuację zaistniałą w przedsiębiorstwie. Niestety stary Losi miał wciąz˙ wysoką gorączkę. Antybioty- ki, jakie mu zaserwowano, na razie mało skutkowa- ły. Nie miała serca dręczyć chorego swoimi kłopo- tami. Cóz˙, wyglądało na to, z˙e szefem firmy będzie jednak przez dłuz˙szy czas Rocco. Tym bardziej z˙e jak się dowiedziała, lekarze doradzają starszemu panu dłuz˙szą rekonwalescencję, juz˙ po wyzdrowie- niu, które oby prędko nadeszło. Antonio Losi powi- nien wyjechać do Włoch, aby tam, w cieplejszym klimacie, mógł w pełni przyjść do zdrowia. Zameldowała się w recepcji firmy pewna, z˙e młody szef kaz˙e jej na siebie poczekać. O dziwo, nie kazał. Kiedy weszła do jego gabinetu, powitał ją uprzej-

mie, choć bez uśmiechu. Zauwaz˙yła, z˙e biurko ma zawalone mnóstwem segregatorów, których zawar- tość widać cały dzień studiował. Zauwaz˙yła tez˙, z˙e naprawdę jest tak przystojny, jak jej się wydał wtedy, w Birmingham. A nawet bardziej. Rocco głową wskazał jej fotel przed sobą. – Widzę, z˙e umie pani być punktualna. I więcej niz˙ punktualna. – Skinął głową. – Bardzo mnie to cieszy. Oby tak dalej. Zaryzykowała uśmiech. – Nie lubię się spóźniać – powiedziała. – Ale przy sporych odległościach między miastami i kor- kach człowiek czasem utknie. No a kiedy pracuję w terenie, bywam uwikłana w sytuacje, z których w ogóle trudno się wyplątać. – Powiedziawszy to, sięgnęła po plik dokumentów, które przywiozła. Połoz˙yła na biurku Rocca duz˙ą, przezroczystą tekę, wypchaną fakturami. Prawie na to nie spojrzał. Odjechał nieco ze swym fotelem od biurka i załoz˙ył nogę na nogę. – Mam dziś dla pani niezbyt dobrą wiadomość, panno Hogan. – Zabębnił palcem w poręcz fotela. – Moz˙e się pani domyśla jaką, zwaz˙ywszy na to, z˙e odwiedzała pani mego ojca w szpitalu. – Ojca? Alez˙ wiąz˙ą się z nim raczej dobre wia- domości. Lekarze juz˙ mówią o rekonwalescencji Antonia, i to gdzieś w pięknych krajobrazach Włoch. – Przede wszystkim nie dać się zastraszyć, przeleciało jej przez głowę. Taki rekin od razu 23WŁOSKI BIZNESMEN

poz˙re, gdy wyczuje krew. – Pan chyba nie wie, jak ojciec cięz˙ko pracował przez ostatnie lata. To do- brze, z˙e sobie odpocznie, choć gorzej, z˙e dopiero z powodu choroby. – Niepotrzebnie się tak szarpał – przyznał Roc- co. – Nie musiałby, gdyby miał lepszych pracow- ników. Zmarszczyła czoło. – Pan mnie nie namówi na krytykę zespołu. Mam bardzo dobrych kolegów i nie będę ich ob- gadywała. Juz˙ lepiej weźmy się do tych faktur, które przywiozłam. – Sama zdziwiła się szorstkością swe- go tonu. Losi moz˙e za chwilę wpaść w złość i dać jej bardzo brzydki pokaz władzy. Lepiej powściągać emocje. Ale Rocco tylko poprawił się w fotelu. – Przejrzałem juz˙ to i owo, korzystając z danych Richarda. – Sięgnął po pióro i postukał nasadką w jeden z dokumentów. – Lekką rączką wydała pani niedawno pięćdziesiąt tysięcy funtów. – Wydałam, ale wcale nie ,,lekką rączką’’, jak pan sugeruje. I zresztą chodzi tu przeciez˙ zaledwie o ułamek procentu w całym budz˙ecie przedsiębior- stwa. Pański ojciec udzielił mi w tej sprawie pełnej akceptacji. – Cieszę się, z˙e uz˙yła tu pani czasu przeszłego. Ojciec, nawet jeśli powróci do pracy, to nie przed upływem sześciu miesięcy. Przez ten czas będzie pani skazana wyłącznie na moje kierownictwo. 24 CATHY WILLIAMS

– Az˙ przez pół roku? – Nie mogła ukryć roz- czarowania. – Co najmniej. – A co z pana własną firmą za oceanem? Kto nią pokieruje? – U mnie, w przeciwieństwie do tego co tutaj zastałem, wszystko działa jak w zegarku. Kręci się samo. Poza tym mam zespół, któremu całkowicie ufam. Mogę firmą i ludźmi sterować choćby stąd, elektronicznie. No a i samolot do Nowego Jorku leci tylko parę godzin. – Jakiez˙ towszystkoimponujące, jakie wydajne... Udał, z˙e nie słyszy ironii w jej głosie. – Wydajność jest podstawą biznesu, chyba się pani ze mną zgodzi... I w tym miejscu moglibyśmy wrócić do kwestii pani działalności. Amy odchrząknęła. – Ja jestem w swojej pracy bardzo wydajna. – Wydajna? Ale chyba w tym sensie, z˙e wydaje pani pieniądze firmy, nie zaś je zarabia, co? – Rocco uśmiechnął się złośliwie, wyraźnie zadowolony ze swego konceptu. Poczuła, jak jej się zaciskają pięści. – Za pozwoleniem, ale moim zdaniem z˙ycie to coś więcej niz˙ tylko robienie forsy... Kiedy pan juz˙ będzie bardzo bogaty, co pan zrobi ze swoim skar- bem? Usiądzie pan któregoś wieczoru przed lust- rem, aby sobie pogratulować? Będzie pan wertował wyciągi z kont jak jakąś literaturę? 25WŁOSKI BIZNESMEN

Rocco słuchał tego, mruz˙ąc oczy. Ta dziew- czyna jest niebywała, znów go to uderzyło. Nikt w Nowym Jorku nie śmiałby z nim w ten sposób rozmawiać. Coraz bardziej podobała mu się ta mała Amy! – Któregoś wieczoru... – powtórzył za nią jak echo. – E tam, panno Hogan, na spędzanie wieczo- rów to ja miewam znacznie lepsze pomysły! – Po- wiedziawszy to, poszukał jej oczu i z przewrotną satysfakcją stwierdził, z˙e uchwyciła zasugerowany podtekst, bo zaróz˙owiła się lekko. Amy nie była zadowolona ze swej reakcji. Ten dominujący męz˙czyzna robił z nią, co chciał. Przy- chodziło mu to nietrudno, bo był naprawdę piękny; łączył w sobie urodę południowca z czymś chłod- nym, prawie arktycznym. Postarała się opanować. Wyprostowała się w fo- telu. – Panie Losi, pomówmy o moich pracownikach. Mam nadzieję, z˙e nic im nie zagraz˙a z pańskiej strony. To są bardzo kompetentni ludzie, oddani firmie. Część z nich ma rodziny, za które odpowia- dają... Rocco wstał i podszedł do okna. Przez chwilę wydawał się nieobecny. – Panno Hogan – odwrócił się w jej stronę – to z˙e chcę połoz˙yć kres działalności charytatywnej w przedsiębiorstwie, nie oznacza, z˙e jestem osob- nikiem aspołecznym i bez serca. Owszem, proszę 26 CATHY WILLIAMS