2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
uzeum historyczne znajdowało się około dwudziestu kilo-
metrów od Laramie. Dominik Giraud wjechał na parking
tuż za autokarem, stanął obok, ale nie wysiadł.
- No, wreszcie jestem na miejscu - mruknął, wyłączając silnik.
Zdawało mu się, że przybył na inną planetę. Krajobraz w niczym nie
przypominał ani Nowego Jorku, gdzie obecnie mieszkał, ani Vence we
Francji, skąd pochodził.
Urodzony w krainie pomarańczy, jaśminu i lawendy, natychmiast
rozpoznał zapach szałwii.
Przyjechał, aby złożyć właścicielowi tego skrawka ziemi korzystną,
jego zdaniem, propozycję. Postanowił najpierw obejrzeć posesję, a
potem poprosić o rozmowę. Potrzebował tej parceli, by zrealizować
pewne przedsięwzięcie zakrojone na wielką skalę.
Od dawna bowiem marzył o tym, by połączyć wschodnie i zachodnie
wybrzeża Stanów Zjednoczonych supernowoczesną linią kolejową. A
wszystko zaczęło się na sympozjum poświęconym tunelowi pod
kanałem La Manche.
Ludzie pozbawieni wyobraźni długo obstawali przy twierdzeniu, że
budowa takiego tunelu jest zadaniem niewykonalnym, lecz mylili się.
Według Dominika taki sam błąd popełniali sceptycy, nie wierzący w
powodzenie jego przedsięwzięcia.
Na konferencję w Londynie przyjechało również dwóch Amerykanów:
Alik Jarman, geolog z Nowego Jorku, oraz Zane Broderick, inżynier z San
Francisco. Wszystkich połączyło wspólne marzenie.
Niezwykle zapracowani, mieli zamiar spędzić w Londynie tylko jeden
dzień, ale gdy Dominik wyjawił swe dalekosiężne plany, Alik i Zane bez
namysłu odwołali najbliższe spotkania.
Przez trzy tygodnie prawie nie wychodzili z hotelu i od rana do nocy
MRS
3
opracowywali szczegóły ambitnego projektu. Nie potrafili ani myśleć,
ani mówić o niczym innym.
Dominik podziwiał genialne umysły geologa i inżyniera.
Zaimponowało mu tempo, z jakim ich wiedza materializowała się w
formie wykresów i obliczeń. Uradowany, że znalazł takich wspólników,
podjął się zebrania funduszy i wykupu ziemi.
Teraz przybył do Wyomingu, by rozpocząć realizację śmiałych
zamierzeń. Jechał powoli, ciekawie rozglądając się po okolicy. Na prawo
stała stara stodoła, przed nią staroświecki powóz, a z lewej strony
niebieski samochód. Za ogrodzeniem osiodłana kasztanka leniwie
skubała trawę. Dalej, jak okiem sięgnąć, rosła trawa, szałwia i
różnobarwne polne kwiaty.
Dominik uznał okolicę za nieciekawe odludzie, a mimo to czuł, że
pustka do niego przemawia, porusza jakąś nieznaną strunę w duszy. Nie
lubił analizowania uczuć. Praca była dla niego najważniejsza, poza nią
nic się nie liczyło.
Ruszył w stronę urwiska nad rzeką. Pogrążony w myślach, nie od razu
spostrzegł, że samochód zaczyna wymykać się spod kontroli. Aby nie
uderzyć w olbrzymi głaz, gwałtownie skręcił w lewo. Zaklął siarczyście,
gdy tylnym kołem zawadził o kamień. Przez chwilę świat wirował wokół
niego, po czym zapadła ciemność.
Hannah Carr odetchnęła z ulgą, gdy ostatni turyści wyszli z muzeum.
Po odjeździe autokaru usłyszała przeraźliwy ryk klaksonu. Skrzywiła się
niezadowolona i wyszła za próg, aby zobaczyć, skąd nadjeżdża kolejna
wycieczka. Popatrzyła na lewo i prawo, ale szosa była pusta.
Uświadomiła sobie, że hałas dochodzi zza muzeum.
Dziwne, ponieważ nad rzeką nie było żadnej drogi. Kto i jak
przedostał się tam, gdzie można jeździć jedynie konno lub samochodem
terenowym? Nie milknący klakson mógł oznaczać, że kierowca zasłabł.
Przez moment zastanawiała się, czy wezwać pogotowie. Nie. Karetka
przyjedzie najwcześniej za kwadrans, a konno można dojechać do rzeki
w kilka minut.
- Trzeba działać - mruknęła pod nosem.
RS
4
Wbiegła do środka, pospiesznie włożyła siostrzenicę do kojca i
wsunęła jej do rączki zabawkę.
- Posłuchaj, Lizzy - rzekła cicho. - Nigdy nie zostawiam cię bez
opieki, ale teraz chyba stało się coś złego i ktoś potrzebuje pomocy.
Muszę to sprawdzić, ale zaraz wrócę. Proszę cię, nie bój się i nie płacz.
Będziesz grzeczna?
Wolałaby nie zostawiać dziecka bez opieki, lecz nie miała wyboru.
Wiedziała, że jeśli jej obawy okażą się słuszne i zdarzył się wypadek,
trzeba działać błyskawicznie.
Zamknęła okna i drzwi, aby nikt nie mógł wejść do środka.
Podbiegła do swojej ulubionej klaczy, Cinnamon. Na koniu czuła się
znacznie pewniej niż za kierownicą.
Gdy dojechała na miejsce, aż krzyknęła z przerażenia. Na dole
zobaczyła wywrócony samochód, kilka metrów dalej leżał człowiek. Był
upiornie blady i chyba nieprzytomny.
Ostrożnie zjechała na dno urwiska, zeskoczyła z konia i podbiegła do
leżącego. Był wysoki i dobrze zbudowany. Mimo zdenerwowania
pomyślała, że pierwszy raz widzi takiego przystojnego mężczyznę.
Przyklęknęła i schwyciła go za rękę, aby zbadać puls. Niefortunny
kierowca jęknął, otworzył oczy i nawet próbował usiąść, ale mu nie
pozwoliła.
- Proszę leżeć spokojnie. Po takim wypadku można mieć
wstrząśnienie mózgu.
Mężczyzna mruknął coś pod nosem. Po kilku próbach udało mu się
wreszcie wstać. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby go nie podtrzymała.
- Nie może pan tu zostać. Niech pan oprze się o mnie i spróbuje
wsiąść na konia.
Nieznajomy miał prawie dwa metry wzrostu, a ona zaledwie metr
sześćdziesiąt, lecz była wysportowana i niedawno ukończyła kursy dla
strażaków i ratowników.
Cicho gwizdnęła na Cinnamon, poprawiła strzemiona i pomogła
nieznajomemu wsiąść na konia. Gdy usiadła za nim i objęła go w pasie,
poczuła zapach dobrego mydła i wody toaletowej. Jej myśli pobiegły
RS
5
niewłaściwym torem... Zawstydziła się, cmoknęła, i klacz ruszyła w
stronę muzeum.
Mężczyzna bezwładnie kiwał się na boki, więc objęła go jeszcze
mocniej.
- Cierpliwości, to niedaleko - szepnęła. - Musi pan wytrzymać kilka
minut.
Mężczyzna mruknął coś niewyraźnie, ale tym razem zorientowała się,
że mówił po francusku.
Przed muzeum Hannah zwinnie zeskoczyła z konia, pomogła zsiąść
rannemu i podtrzymując go, doprowadziła do domu. Mężczyzna padł na
łóżko jak kłoda. Miał zamknięte oczy, zaciśnięte usta i zroszone potem
czoło.
Dziecko spokojnie spało, toteż Hannah zajęła się ofiarą wypadku.
Ostrożnie obmacała głowę mężczyzny; wyczuła dwa guzy, ale na
szczęście ani jednej otwartej rany. Nie mogła jednak wykluczyć
wewnętrznego krwotoku. Delikatnie położyła jego bezwładne nogi na
materacu i podwinęła lewą nogawkę. Kostka była tak mocno
opuchnięta, że nie sposób było stwierdzić, czy jest złamana, czy jedynie
zwichnięta.
Ponownie zajrzała do dziecka, a potem przyniosła podręczną
apteczkę. Szybko, z wprawą, obandażowała kostkę. Potem rozejrzała się
po izbie i przyniosła zwinięty koc, który wsunęła pod chorą nogę. W
takich sytuacjach żałowała, że w zabytkowej chacie nie ma prądu, a
wobec tego i lodu.
Mężczyzna jęknął, lecz nie odzyskał przytomności.
- To nawet lepiej - szepnęła do siebie.
Wzięła telefon komórkowy, na palcach wyszła na dwór i wybrała
numer pogotowia. Zawiadomiła o wypadku i poprosiła, aby ze względu
na śpiące dziecko ambulans podjechał bez sygnału.
Zadzwoniła też do warsztatu samochodowego w Laramie. Właściciel,
Jim Thornton, obiecał, że zajmie się dżipem z samego rana.
Po skończeniu rozmów odprowadziła Cinnamon do stodoły.
- Należy ci się nagroda, bo dobrze się spisałaś - pochwaliła klacz,
RS
6
klepiąc ją po grzbiecie.
Wiedziała, że lekarzowi będzie potrzebne światło, choćby słabe,
dlatego też odnalazła starą latarnię.
Dominik jęknął i otworzył oczy; wszystko widział potrójnie. Nie
rozumiał, dlaczego leży na twardej pryczy, w półmroku jakiejś nieznanej
chaty, a w dodatku wszystko go boli. Rozejrzał się niezbyt przytomnie i
zobaczył plakat.
Pony Express zatrudni młodych, szczupłych, wytrzymałych chłopców
do lat osiemnastu. Wymagana jest umiejętność jazdy konno i
zamiłowanie do ryzyka. Sieroty mile widziane. Zgłoszenia należy
nadsyłać do 3 kwietnia 1860 r. Na adres Central Overland California
Express Company.
Zupełnie nie pojmował, o co chodzi, ale jak przez mgłę przypomniał
sobie podróż w góry i malutkie muzeum. Pamiętał też, że pojechał nad
rzekę, ale nie wrócił stamtąd o własnych siłach. Widocznie ktoś go
przywiózł do chaty i opatrzył. Czy śniło mu się, że uratował go piękny
zielonooki i złotowłosy anioł?
Próbował usiąść, lecz zakręciło mu się w głowie. Jęknął, położył się z
powrotem i zamknął oczy. Dziwny szum w uszach nie ustawał.
Jakiś czas później ktoś powiedział:
- Leży tutaj.
Był to ten sam kobiecy głos, który słyszał wcześniej. Głos niebiańskiej
istoty.
Z trudem otworzył oczy, lecz spotkało go niemiłe rozczarowanie,
ponieważ nad pryczą pochylał się młody człowiek, wpatrzony w niego z
napięciem. Dragi mężczyzna ustawiał pod ścianą nosze.
- Dobrze, że odzyskał przytomność. Jestem Chad, a pan jak się
nazywa?
- Dominik Giraud.
- Miał pan wypadek. Zabierzemy pana do szpitala w Laramie i tam
dokładnie zbadamy.
- Nic mi nie jest.
- Całkiem możliwe, ale ma pan kilka guzów i zwichniętą albo
RS
7
złamaną nogę. Musimy zrobić prześwietlenie i sprawdzić, czy trzeba
założyć gips.
Dominik, który nie zwykł słuchać niczyich poleceń, groźnie zmarszczył
brwi.
- Trudno - mruknął. - Gdzie jest mój Anioł Stróż?
- Chodzi panu o osobę, która udzieliła pierwszej pomocy? Czy tak?
- Osobę? A zatem to nie anioł?
- Niestety, panie Giraud, jestem zwykłą śmiertelniczką. Podobało
mu się, że kobieta wymówiła jego nazwisko poprawnie. Widocznie znała
język francuski.
- Proszę się przesunąć - rzekł cicho. - Chciałbym podziękować za
ocalenie i zobaczyć panią.
- Później - zarządził Chad. - Ta istota z krwi i kości jest bardzo
piękna, ale ja chcę prawidłowo zmierzyć ciśnienie. Poza tym pani musi
tam stać i trzymać latarnię.
Dominik mruknął coś pod nosem. Męczyły go zawroty głowy, czuł się
coraz gorzej.
- Sam niedawno miałem wypadek, więc wiem, jak człowiek się
czuje - ciągnął Chad. - Ale za dzień, dwa będzie pan zdrów jak ryba.
Położono Dominika na noszach i wyniesiono. Nie udało mu się
zobaczyć pięknej kobiety, chociaż odprowadziła go do karetki i życzyła
szybkiego powrotu do zdrowia. Jego irytację powiększył fakt, że szum w
uszach nie ustawał, a na dworze nawet się nasilił.
- Mon Dieu! Co tak ryczy?
- Pański klakson - wyjaśniła Hannah. - Mam nadzieję, że akumulator
niedługo się wyczerpie. Jutro przyjadą z warsztatu i zajmą się
samochodem.
Dominik obiecał sobie solennie, że wróci, aby podziękować swej
wybawicielce i przekonać się, czy jest tak piękna, jak sobie wyobrażał.
Wcześnie rano przyjechali pracownicy z warsztatu Thornto-na.
Hannah powiedziała im, jak dojechać do miejsca wypadku i zajęła się
karmieniem Elizabeth. Postanowiła, że około południa zadzwoni do
szpitala i zapyta o stan zdrowia przystojnego kierowcy. Dziwne, że nie
8
prosił, żeby powiadomiła bliskich o wypadku. Zauważyła, że nie miał
obrączki, ale to nic jeszcze nie znaczyło. Mówił doskonałą
angielszczyzną, jednak nosił francuskie nazwisko... Było w nim coś, co ją
intrygowało.
Posadziła Elizabeth w kojcu i rzekła półgłosem:
- Ten pan był bardzo przystojny, prawda? Dotychczas widziałam
takich amantów tylko w kinie. Coś mi się zdaje, że nieprędko go
zapomnę.
Jeszcze niedawno studiowała na uniwersytecie w Laramie, była
lubiana, miała dużo znajomych i udzielała się towarzysko. Tuż po Bożym
Narodzeniu jej młodsza siostra porzuciła malutką córeczkę i uciekła z
domu, nie zostawiając żadnej wiadomości. Nikt nie wiedział, dokąd
pojechała i kiedy wróci.
Hannah zajęła się troskliwie siostrzenicą, musiała jednak przerwać
studia i zrezygnować z życia towarzyskiego. Nie użalała się nad sobą,
gdyż dobro dziecka przedkładała nad inne sprawy. O sobie będzie mogła
pomyśleć później, teraz najważniejsza była Elizabeth.
Posadziła dziecko w kojcu i wyłożyła towar na ladę. Obsługiwała
klientów, lecz jej myśli krążyły wokół Dominika. W południe, gdy
Elizabeth usnęła, zadzwoniła do szpitala. Dowiedziała się, że u
niefortunnego kierowcy stwierdzono tylko niegroźne zwichnięcie kostki
i już go wypisano. Wiadomość ucieszyła ją, a jednocześnie rozczarowała,
bo choć nie liczyła na ponowne spotkanie z przystojnym cudzoziemcem,
było jej przykro, że odjechał.
Im dłużej o nim myślała, tym bardziej ją intrygował. Dlaczego zawitał
do Wyomingu? Dlaczego bez pytania jeździł po cudzym terenie? Co robił
nad rzeką, skoro nie ma tam nawet bitej drogi? Nic z tego nie rozumiała.
Jedno było pewne - taki człowiek nie zabawi w Laramie zbyt długo.
Najlepiej od razu uznać, że więcej go nie zobaczy i postarać się o nim
zapomnieć.
Była trochę zła na siebie, więc gorliwie zajęła się pracą. Na przemian
obsługiwała turystów i przynosiła z samochodu cotygodniową dostawę
towarów do kiosku. Najlepiej sprzedawały się kolorowe latawce, stroje
RS
9
jeźdźców Pony Express oraz mapy z zaznaczoną trasą. Inne artykuły
miały mniejsze powodzenie.
Była dumna, że muzeum znajduje się na terenie należącym do jej
rodziny od ponad stu lat. Carrowie zachowali całe obejście w stanie z lat
sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Chata z grubych bali kiedyś
służyła jeźdźcom, którzy tutaj nocowali i zmieniali konie.
Ojciec Hannah zajął się muzeum, gdy z powodu choroby musiał
przejść na wcześniejszą emeryturę. Własnoręcznie zrobił ladę oraz półki
i urządził kącik z pamiątkami. Poza tym odnowił stodołę, która teraz
pełniła funkcję stajni.
Hannah cieszyła się, że skromne dochody z muzeum wystarczają na
życie oraz na opłacenie detektywa, którego wynajęła, by odnalazł jej
siostrę, Lisę.
Otworzyła muzeum przed dwoma tygodniami, gdy zaczęły się
wakacje. Najwięcej zwiedzających przyjeżdżało w lipcu i sierpniu, a
najwięcej pieniędzy wpływało od grupowych wycieczek. Szczególnie od
ludzi w podeszłym wieku. Starsi panowie, na ogół pasjonaci historii,
kupowali mapy i zażarcie dyskutowali o wydarzeniach sprzed wielu lat.
Ich żony natomiast wybierały upominki dla wnucząt. Elizabeth od
początku wzbudzała sympatię zwiedzających. Starsze panie lubiły z nią
gawędzić, a panowie okazywali jej życzliwe zainteresowanie. Niemal
wszyscy przystawali przy ladzie, dzięki czemu więcej osób coś kupowało.
Tylko mała Elizabeth często wybuchała płaczem, choć większość
dzieci z czasem przyzwyczaja się do widoku obcych ludzi. Ona jednak
uspokajała się dopiero po odjeździe ostatnich turystów.
Hannah, która doskonale wiedziała, że muzeum nie jest od-
powiednim miejscem dla niemowlęcia, cierpliwie słuchała krytycznych
uwag pana Moencha, adwokata i przyjaciela rodziny. Zawdzięczała mu
bardzo dużo. To on pomógł jej znaleźć dobrego i niedrogiego
detektywa. Podtrzymywał ją na duchu, zawsze służył radą.
Nie miała pieniędzy, aby zaangażować niańkę, ale nawet gdyby była
lepiej sytuowana, nie zdobyłaby się na taki krok. Serce by jej pękło,
gdyby musiała powierzyć komuś obcemu siostrzenicę, którą pokochała
RS
10
jak własną córkę.
Dzisiaj Elizabeth wyjątkowo często płakała. Nawet po przewinięciu i
nakarmieniu. Hannah wystraszyła się, że dziecko przeziębiło się lub, co
gorsza, ma kłopoty z brzuszkiem.
- Kochanie, co ci jest? Czemu tak żałośnie płaczesz? Masz
temperaturę?
Czoło Elizabeth było gorące. Zaniepokojona, wzięła małą na ręce i
zaczęła kołysać, ale maleństwo wciąż zanosiło się płaczem. Po krótkim
namyśle postanowiła wcześniej zamknąć muzeum i pojechać do kliniki
pediatrycznej. Zdrowie dziecka było najważniejsze. Wywiesiła tabliczkę
„Zamknięte", przełożyła pieniądze z kasy do portmonetki, wzięła torbę i
zamierzała wyjść.
Na progu zderzyła się z dwoma kobietami i przystanęła zdziwiona
tym, że nie słyszała nadjeżdżającego autokaru. Elizabeth zaczęła głośniej
płakać.
Nim Hannah otworzyła usta, aby przeprosić i powiedzieć, że zamyka
muzeum, rozległ się niski głos.
- Przepraszam.
Silne męskie ręce pochwyciły Elizabeth. Hannah odwróciła się i
oniemiała. Przed nią stał właściciel dżipa. Był uśmiechnięty, szeptał coś
po francusku i delikatnie całował rozpalone policzki dziecka.
Elizabeth przestała płakać, powoli się uspokoiła. Nawet uśmiechnęła
się leciutko.
Hannah przemknęła myśl, że niemowlę też uległo urokowi
mężczyzny, którego i ona nie potrafiła zapomnieć. Zdumiało ją, że
siostrzenica ufnie przytuliła się do nieznanego sobie człowieka.
Widocznie czuła się przy nim bezpiecznie.
- Pani mąż ma niezwykły dar uspokajania dzieci - skomentowała
jedna z turystek.
Zdumiona Hannah nie zdążyła sprostować omyłki. Dominik spojrzał
porozumiewawczo i cicho powiedział:
- Przynajmniej tyle mogę zrobić z wdzięczności za wczorajszą
pomoc. Proszę zająć się gośćmi, a ja zabawię tego cherubinka. Jak ma na
RS
11
imię?
- Elizabeth - odparła Hannah ledwo dosłyszalnie.
RS
12
ROZDZIAŁ DRUGI
lizabeth. Lizzy.
Dominik powtórzył imię cicho, z francuskim akcentem, co
brzmiało pieszczotliwie i uspokajająco.
Hannah nie wierzyła własnym oczom, gdy siostrzenica radośnie się
uśmiechnęła. Czyżby wcale nie płakała z powodu bólu brzuszka? Przez
ułamek sekundy odczuwała irracjonalną zazdrość o to, że nie ona, lecz
dziecko stało się głównym obiektem zainteresowania przystojnego
cudzoziemca.
Zachowanie Dominika nasuwało przypuszczenie, że ma on własne
dzieci. Taki atrakcyjny mężczyzna niewątpliwie od dawna był żonaty, a
brak obrączki o niczym nie świadczył.
Odwróciła wzrok, zła, że popuszcza wodze fantazji. Prędko
opanowała się i zaczęła obsługiwać turystów, stojących w kolejce przed
ladą. Przez pół godziny była zajęta, ponieważ co chwilę ktoś podchodził.
Raz i drugi ukradkiem zerknęła na Dominika. Cierpliwie kołysał w
ramionach Elizabeth, która przestała płakać i zamknęła oczy.
Gdy muzeum wreszcie opustoszało, Dominik przystanął koło Hannah.
Wyczytała w jego spojrzeniu współczucie, więc speszyła się i
zarumieniła. Po kilku godzinach pracy była spocona i potargana, miała
brudną bluzkę. Elizabeth podczas karmienia wypluwała papkę nie tylko
na śliniaczek. Hannah od razu starła ślady mokrą ścierką, ale nie zdążyła
zmienić bluzki.
- Czy wieczorem wracasz do Laramie? - spytał Dominik.
- Tak.
- Ja też. Chętnie zostanę do zamknięcia muzeum i zajmę się
Elizabeth. Pojedziemy do miasta razem, bo chciałbym z tobą
porozmawiać.
- Ze mną? - Poczuła przyspieszone bicie serca. - O czym?
- Przyjechałem tutaj w pewnej ważnej sprawie. Wczoraj byłaś
zajęta turystami, dlatego postanowiłem najpierw obejrzeć teren wokół
E
RS
13
muzeum. Byłem trochę zmęczony i dlatego za późno zorientowałem się,
że... No, wiesz, jak to się skończyło.
Hannah pomyślała, że dla niego skończyło się to utratą przytomności,
a dla niej - spokoju ducha.
- Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - ciągnął
Dominik. - Przekonałem się, że anioły naprawdę istnieją. - Popatrzył
wymownie na jej jasne włosy i smukłą sylwetkę, a potem na nogi. - Nie
wiedziałem tylko, że chodzą w kowbojskich butach.
Hannah znowu się zarumieniła.
- Zostawmy anioły w spokoju... Panie Giraud, czy mogę wiedzieć, w
jakiej sprawie pan przyjechał?
- Mam na imię Dominik. A ty? - zapytał.
- Ja...? Nazywam się Hannah Carr.
Powiedziała to dość oschle, ponieważ starała się opanować
zmieszanie. Nie potrafiła myśleć jasno, gdy tuż obok stał mężczyzna,
który od kilkunastu godzin stale zaprzątał jej myśli. Bała się, że popełni
jakąś gafę i ośmieszy się w jego oczach.
- Piękne imię.
- Proszę wybaczyć ciekawość, ale chyba zrozumiałe, że chcę
wiedzieć, dlaczego wjechał pan na teren prywatny. I to akurat na mój.
- Dzisiaj przyjechałem po to, żeby podziękować za ocalenie mi życia.
Wyjął z portfela pięćset dolarów i położył na ladzie. Hannah patrzyła
na niego bez słowa.
- Proszę przyjąć skromny dowód wdzięczności. Hannah pokręciła
głową.
- Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że mogłam zrobić mu
krzywdę? Przecież nie wiedziałam, czy nie ma pan uszkodzonego
kręgosłupa...
Dominik nie spuszczał z niej przenikliwego wzroku.
- Pamięć trochę mnie zawodzi, ale wiem, że sam upierałem się, by
wstać. A to oznacza, że nie miałaś wyboru i musiałaś mi pomóc. Czy
wyrażam się dostatecznie jasno?
Hannah zrozumiała, że ma do czynienia z człowiekiem despotycznym,
RS
14
który zawsze stawia na swoim. Niektórzy ludzie są urodzonymi
przywódcami i widocznie Dominik Giraud do takich należał. Było to o
tyle dziwne, że w stosunku do dziecka zachowywał się wyjątkowo
delikatnie i czule.
Miała kilku bliskich znajomych, którzy odwiedzali ją na tyle często, że
Elizabeth przywykła do nich i nie reagowała na ich widok płaczem, a
mimo to nie pozwalała, aby brali ją na ręce.
- Jeśli kategorycznie odmawiasz wzięcia pieniędzy, to przyjmij
zaproszenie na kolację. Pozwól, że chociaż w taki sposób wyrażę swoją
wdzięczność. Oczywiście zapraszam cię razem z mężem i dzieckiem.
Hannah drgnęła nerwowo.
- Mam tylko dziecko.
- Aha. Zatrzymałem się w „Executive Inn". Proszę cię, daj mi swój
adres - poprosił. - Przyjadę punktualnie o siódmej.
- Nie trzeba, panie Giraud. Nie zrobiłam nic wielkiego...
- Mówiłem, że mam na imię Dominik - przerwał z wyrzutem. - W
sprawie pomocy ośmielam się mieć inne zdanie. Gdyby nie ty, nie wiem,
jak by się skończyła ta przygoda. Mogłem potknąć się, wpaść do wody i
utonąć.
Hannah wzdrygnęła się nerwowo.
- Czy mogę uważać, że jesteśmy umówieni? - nie ustępował. - Tobie
zostawiam wybór lokalu. Podczas kolacji wytłumaczę powody, dla
których bez pytania wtargnąłem na cudzy teren.
Serce Hannah biło coraz mocniej. Perspektywa spędzenia wieczoru w
towarzystwie takiego atrakcyjnego mężczyzny wydała jej się szalenie
podniecająca. Starała się zachować rozsądek i spokój. Powtarzała sobie,
że Dominik zapewne jest żonaty i zapraszając ją, nie kieruje się
romantycznymi pobudkami.
Po prostu koniecznie chciał wyrazić wdzięczność, a skoro nie przyjęła
pieniędzy, zaproponował kolację. Zrobił to bez ubocznych myśli, o czym
świadczyło zaproszenie dla męża i dziecka Zatem należało potraktować
spotkanie jako czysto służbowe.
- Dobrze. - Zawahała się nieznacznie. - W „Executive Inn" jest niezła
RS
15
kuchnia. Umówmy się od razu tam, o wpół do ósmej. Jeśli Elizabeth
będzie grzeczna, stawię się punktualnie.
- Będę czekał do skutku. Serce Hannah biło jak szalone.
- O, jedzie kolejny autokar.
Była zadowolona, że może się odwrócić i ukryć rumieńce, a
jednocześnie zła na siebie, ponieważ zagadała się i nie zauważyła, co
dzieje się wokół.
- Chętnie ci pomogę - zaproponował Dominik. - Pozwolisz mi
położyć Elizabeth i poczekać, aż uśnie?
Hannah obrzuciła go bacznym spojrzeniem.
- Na pewno masz ważniejsze sprawy na głowie. Dominik zrobił
zdziwioną minę.
- Czyżbym niezbyt jasno dał do zrozumienia, że rozmowę z tobą
uważam za najważniejszą?
Przytulił Elizabeth i wszedł w głąb chaty.
Hannah obsługiwała turystów niezbyt uważnie. Nie mogła się
powstrzymać i co chwilę zerkała na Dominika. Czyżby zaczarował
Elizabeth?
Gdy malutka usnęła, Dominik pożegnał się i odjechał, lecz Hannah nie
mogła przestać o nim myśleć. Pierwszy raz zdarzyło się, żeby podczas
pracy bujała w obłokach. Na ziemię sprowadził ją głos klientki.
- Źle się pani czuje? - spytała kobieta.
- Przepraszam. Czuję się dobrze, ale jestem dzisiaj trochę
rozkojarzona.
Dominik przez całą drogę myślał o dziwnym zachowaniu Hannah.
Dotychczas żadna kobieta nie odmówiła przyjęcia podarunku. I jeszcze
żadna mu się nie oparła. Był kilka razy zakochany, ale romanse trwały
krótko i to on zawsze porzucał partnerki. Nigdy nie zaangażował się tak
mocno, by choćby pomyśleć o małżeństwie. Kobiety go rozpieszczały i
dlatego czuł się teraz lekko obrażony, że Hannah przyjęła zaproszenie na
kolację dopiero po namyśle. Zaklął pod nosem, gdy przypomniał sobie,
jak musiał ją prosić i namawiać. Ciekaw był, czy nadal jest uczuciowo
związana z ojcem dziecka i dlatego unika zawierania nowych
RS
16
znajomości.
- A może ma kogoś? - mruknął na głos.
Niedbale wzruszył ramionami. Jego zdaniem tylko mąż byłby
przeciwnikiem, przed którym musiałby ustąpić. Z innym rywalem na
pewno sobie poradzi. Rozchmurzył się i zwiększył szybkość.
Jego rodzice pobrali się z miłości, lecz nie byli dobraną parą. Pan
Giraud bezustannie zdradzał żonę, która z tego powodu bardzo
cierpiała. Może właśnie również i dlatego Dominik był wielkim wrogiem
instytucji małżeństwa.
Wspomnienie awantur w domu rodzinnym popsuło mu humor. Aby
skierować myśli na inne tory, zadzwonił do Zane'a.
- Cześć, jak się masz?
- Świetnie, a ty? Załatwiłeś coś?
- Jeszcze nie.
- Czemu masz taki smętny głos? Przecież zawsze pokonujesz
wszystkie przeszkody.
Ale z Hannah nie pójdzie mi tak łatwo, pomyślał Dominik.
- Co cię napadło? - dopytywał się Zane.
- Żebym to ja wiedział.
- Coś ty taki tajemniczy? Nie denerwuj mnie.
- Przepraszam.
- Kiedy zaspokoisz moją ciekawość?
- Teraz nie mogę, bo jestem w drodze do hotelu. Zadzwonię
stamtąd i opowiem o wypadku.
- Mocno się poharatałeś?
- Byłoby o wiele gorzej, gdyby nie to, że uratował mnie anioł.
- Anioł? - powtórzył Zane. - Człowieku, co ty wygadujesz? Chyba
jednak miałeś wstrząśnienie mózgu.
Zaraz po przebudzeniu Elizabeth zaczęła głośno domagać się
jedzenia. Hannah była bardzo zmęczona, ponieważ przed chwilą
odjechała duża i wyjątkowo hałaśliwa wycieczka.
Dała Elizabeth butelkę z sokiem, odprowadziła Cinnamon do stodoły,
sprawdziła, czy jest dość owsa i wody, a potem zamknęła muzeum.
RS
17
Miała jeszcze dużo do zrobienia, a czas uciekał. Bała się, że nie zdąży do
hotelu na umówioną godzinę.
W domu najpierw nakarmiła dziecko, a gdy Elizabeth zaczęła się
bawić, prędko wzięła prysznic. Długo zastanawiała się, co na siebie
włożyć. Nie miała zamiaru ostentacyjnie się stroić, lecz nie wypadało iść
do eleganckiej restauracji w byle czym.
Przejrzała rzeczy wiszące w szafie. Miała kilka ładnych kompletów na
chłodniejsze pory roku, ale nic eleganckiego na lato. Wybrała
najbardziej szykowną i zawsze modną prostą suknię bez rękawów, z
małym dekoltem. Do tego założyła białe sandały i sznur perełek.
Napiła się lemoniady i zadzwoniła do pana Arnolda. Detektyw
niestety powiedział to samo, co słyszała od kilku miesięcy: nie znalazł
Lisy, ale nie tracił nadziei. Twierdził, że poszukiwania osób zaginionych
na ogół trwają bardzo długo.
Rozumiała to, ale czekanie stawało się coraz trudniejsze. Martwiło ją,
że im dłużej Lisa będzie nieobecna, z tym większym trudem nawiąże
emocjonalny kontakt z dzieckiem. Co prawda była gotowa zapłacić
każdą cenę za odnalezienie siostry, jednak pieniędzy ubywało w
zastraszającym tempie.
Po odłożeniu słuchawki westchnęła z głębi serca. Podeszła do lustra i
przyjrzała się sobie uważnie. Miała zmęczoną twarz i podkrążone oczy.
Cienie można by zamaskować makijażem, ale Hannah nigdy się nie
malowała. Ojciec już dawno nie żył, a mimo to nadal stosowała się do
jego nakazów.
Pani Carr zmarła przy porodzie drugiej córki. Po śmierci ukochanej
żony pan Carr stał się jeszcze bardziej apodyktyczny i wymagający.
Wychowywał córki niezwykle surowo, stosując liczne zakazy i nakazy.
Między innymi kategorycznie zabronił im poprawiać urodę.
- Jesteście bardzo podobne do mamy. Macie piękne włosy, duże
oczy i cerę jak brzoskwinia. Nie ma sensu poprawiać natury, więc nie
chcę słyszeć o żadnym makijażu.
Hannah słuchała ojca bez szemrania, natomiast Lisa, młodsza o osiem
lat, stale się buntowała. Sprzeczki, a nawet awantury, były na porządku
RS
18
dziennym. Gdy w powietrzu wisiała kolejna kłótnia, Hannah wsiadała na
konia i mknęła wprost przed siebie. Po powrocie zwykle zastawała Lisę
we łzach.
Trwało to do śmierci ojca. Gdy zostały same, Hannah zajęła się
domem. Lisa, po krótkim okresie żałoby, rozsmakowała się w
swobodzie, nie zaprzątając sobie głowy konsekwencjami swego
postępowania. Zakochała się w nieodpowiednim człowieku i zaszła w
ciążę. Najgorsze było to, że uciekła, porzucając dziecko.
Hannah początkowo łudziła się, że Lisa wróci po kilku dniach, lecz
teraz powoli traciła nadzieję. Poczuła niemiły ucisk w gardle. Otrząsnęła
się, zaniosła do samochodu wózek i wróciła po Elizabeth.
- Chodź, rybko. Twoja mama się nie odzywa. Na razie wciąż
jesteśmy tylko we dwie. Dziękuję niebiosom, że mi cię zesłały.
Elizabeth uśmiechnęła się i klasnęła w rączki.
- Jak się zapatrujesz na kolację z panem Giraud? Wiem, że nie
powinnyśmy jechać, bo to za wysokie progi na nasze nogi. On jest
bogatym, światowym panem, a my co? Musimy uważać, by zbytnio się
do niego nie przywiązać. Dzisiejsze spotkanie będzie ostatnie.
Pouczała dziecko, ale naprawdę przemawiała do siebie. Nie-
potrzebnie strzępiła sobie język, bo serce i tak jej nie słuchało.
Była tak przejęta perspektywą spędzenia wieczoru w towarzystwie
czarującego Dominika, że co kilka chwil zalewały ją fale gorąca.
Zajechała przed hotel mocno zarumieniona. Ledwo stanęła, otworzyły
się drzwi.
- Och! - wyrwało się jej mimo woli.
Intrygowało ją, dlaczego Dominik czeka na parkingu. Wyglądał bardzo
elegancko w perłowoszarym letnim garniturze i białej koszuli.
- Dobry wieczór. Jesteś punktualna.
Popatrzył na nią takim wzrokiem, że spuściła oczy. Gdy poczuła jego
rękę na swojej, przebiegł ją dreszcz.
- Mogę wyjąć Lizzy?
Gdy skinęła głową, otworzył tylne drzwi i wyciągnął dziecko z
krzesełka.
RS
19
- Witaj, kochanie. Ach, jak słodko pachniesz - zażartował. Przytulił ją
i pocałował w nosek. Elizabeth roześmiała się, a Hannah zupełnie
bezsensownie pomyślała, że siostrzenica niezbyt wzięła sobie do serca
niedawne pouczenia.
Nie chciała, aby dziecko pośliniło Dominikowi ubranie, więc wyjęła z
torebki ręcznik.
- Mogę położyć panu na ramieniu? Lizzy gotowa pobrudzić garnitur.
- Proszę.
Kładąc ręcznik, niechcący musnęła brodę Dominika. Speszyła się i
zarumieniła.
Dominik zajrzał jej w oczy.
- Dlaczego nie mówisz mi po imieniu?
- Kwestia wychowania. - Odsunęła się i drżącą ręką poprawiła
włosy. - Nie przechodzę na ty z przygodnymi znajomymi.
- Aha. - Gniewnie zmarszczył brwi. - Uważam, że dla mnie powinnaś
zrobić wyjątek. Już nie jestem przygodnym znajomym. Miałem wypadek
w pobliżu twojego muzeum i leżałem w twojej chacie. Masz dobre
serce. Zostawiłaś dziecko bez opieki i pospieszyłaś na ratunek, chociaż
nie wiedziałaś, co się stało i kto potrzebuje pomocy.
- Nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo.
- Nieprawda. Samochód mógł się zapalić, ale ciebie to nie
odstraszyło. Niewiele osób wiedziałoby, co zrobić w takiej sytuacji. Nie
każdy umiałby wsadzić mnie na konia. Przez całą drogę trzymałaś mnie
mocno, żebym nie spadł. Zawarliśmy bliską znajomość i wcale nie
jesteśmy sobie obcy. Mam rację, piękna Hannah?
Wymówił imię z francuskim akcentem, który bardzo się jej podobał.
- Może... - Odsunęła się i wyjęła wózek. - Jestem zdumiona
zachowaniem Lizzy - rzekła na pozór obojętnie. - Pierwszy raz nie boi się
obcego człowieka.
Nie oglądając się i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę
wejścia. Dominik zrównał się z nią; już prawie nie utykał. W foyer stała
grupa młodych ludzi i dzieci w różnym wieku. Dwie dziewczynki,
dokładnie zlustrowawszy Dominika, podeszły.
RS
20
- Ma pan słodką córeczkę - zawołała dziewczynka w okularach.
- Wiem - rzekł Dominik z dumą.
- Możemy popatrzeć na nią z bliska? - spytała druga dziewczynka.
Dominik uśmiechnął się ujmująco.
- Oczywiście, ale uprzedzam, że boi się obcych i gotowa wybuchnąć
płaczem.
Jedna z dziewczynek połaskotała Elizabeth pod brodą, druga
próbowała złapać ją za rączkę.
Hannah z trudem powstrzymała się, by nie odebrać dziecka. Donośny
płacz Elizabeth zwrócił uwagę obecnych, kilka osób spojrzało w ich
stronę.
Dominikowi wesoło błysnęły oczy; sytuacja bawiła go. Wyprostował
się i przytulił Elizabeth, która od razu się uspokoiła.
Dziewczynki dygnęły i wróciły do rodziców.
- Idziemy? - spytał Dominik.
- Nie wiem, czy warto. Lizzy chyba nie wytrzyma i znowu urządzi
koncert. Proponuję, żebyśmy zjedli coś w samochodzie. Znam miejsce,
gdzie sprzedają wspaniałe hamburgery.
- Ten pomysł niezbyt mi się podoba. Myślałem o kolacji w
eleganckim lokalu.
- Dziecko potrafi zepsuć najlepsze plany. - Po chwili wahania
dodała: - Doceniam twoje dobre chęci... Dominiku.
- Naprawdę?
Spoważniał tak nagle, że Hannah ogarnął niepokój. Drżącymi palcami
otworzyła portmonetkę.
- Możesz prowadzić. Proszę, oto kluczyki. I pieniądze, o których
zapomniałeś.
Nim dojechali na miejsce, Dominik uznał, że jest zadowolony ze
zmiany uprzednich planów. Kolacja w ciasnym samochodzie będzie
bardziej kameralna, a poza tym dziecko wyglądało na zadowolone.
Sądził, że grzeczna Elizabeth nie będzie stale ich absorbować.
Podeszła kelnerka w średnim wieku.
- Dobry wieczór. Co państwo zamawiają?
RS
21
Dominik kątem oka zauważył, że bacznie mu się przygląda.
- Przepraszam, ale chyba gdzieś pana widziałam. Słyszał podobne
stwierdzenia tak często, że nauczył się je ignorować. Tym razem jednak
mruknął:
- Wątpię.
- Niedawno widziałam pana w telewizji.
- Pewnie tylko jestem do kogoś podobny - rzekł zniecierpliwiony.
Kelnerka nie dawała za wygraną.
- Wystąpił pan w America Today, prawda? Na żywo jest pan jeszcze
przystojniejszy niż w telewizji. Zapamiętałam pana z powodu nazwiska.
Nie znam francuskiego, ale lubię jego brzmienie.
Dominik skrzywił się i nic nie odpowiedział.
- Przepraszam, ale to dla mnie wielkie przeżycie. Ci panowie, którzy
z panem wystąpili, też są przystojni. To był najciekawszy program, jaki
ostatnio oglądałam.
- Naprawdę?
- Z ręką na sercu. Mam nadzieję, że prędko zbuduje pan tę linię
przez Laramie. Mój mąż chciałby podróżować, ale nie znosi długich
podróży samochodem, a do samolotów w ogóle nie wsiada. Dzięki panu
będziemy mogli jeździć szybko i bezpiecznie.
- Zobaczymy...
- Czy zechce mi pan dać autograf? Jeśli nie pokażę podpisu, mąż nie
uwierzy, że był pan z rodziną w „LaRue". Ma pan śliczną córeczkę. Za
parę lat będzie łamać serca mężczyznom, jak teraz jej ojciec kobietom.
Hannah przechyliła się i zwróciła do kelnerki:
- Obiecuję, że dostanie pani autograf. Jak się pani nazywa?
- Marie Gates - odparła rozanielona kelnerka. - Dziękuję. Bardzo
dziękuję. Czy panią też mogę prosić o podpis?
- Oczywiście - rzekł Dominik.
Popatrzył na Hannah. Pierwszy raz spotkał kobietę o tak nie-
skazitelnej cerze. Był pewien, że Hannah nie ma makijażu. Natura
obdarzyła ją cerą, za jaką inne kobiety gotowe były zapłacić majątek.
Wiedział o tym doskonale, ponieważ jego rodzina dorobiła się wielkich
RS
22
pieniędzy na kobiecej próżności. Gotów był założyć się, że Hannah nie
kupuje żadnych kosmetyków.
Nie rozumiał, jak mąż mógł opuścić kobietę tak wielkiej urody. A
może Hannah jest wdową, opłakuje zmarłego i dlatego ma podkrążone
oczy?
- Niepotrzebnie obiecałeś jej mój autograf.
- Co ci to szkodzi?
- Przecież nie jesteśmy małżeństwem.
- A ja jestem kawalerem, więc nie ma problemu. Poza tym, nie
zrobiłem nic złego. Widziałaś, jaką przyjemność jej sprawiliśmy.
- Patrz, już niesie jedzenie.
- To świetnie, bo umieram z głodu. Kelnerka podała mu tacę.
- Ile jestem winien?
- Nic. Wystarczy autograf. Przyniosłam nowiutki jadłospis i pióro.
Dominik napisał kilka słów, położył na wierzchu dwadzieścia dolarów
i oddał menu.
„Droga Marie - przeczytała kelnerka na głos. - Mam nadzieję, że pani
oraz mąż będziecie często korzystać z naszego pociągu. Serdecznie
pozdrawiamy. Dominik i Hannah Giraud.
- Dziękuję za piękną dedykację, ale pieniędzy nie przyjmę.
- Proszę nie robić mi przykrości.
- No, dobrze. Jeszcze raz dziękuję. Jak państwo skończą, proszę
błysnąć światłami, a zaraz przyjdę po tacę.
Po odejściu kelnerki Dominik podał Hannah lemoniadę.
- Proszę, napij się. - Westchnął ciężko. - No, nareszcie jesteśmy
sami.
RS
23
ROZDZIAŁ TRZECI
annah starała się ukryć wrażenie, jakie zrobiła na niej
wiadomość, że Dominik jest kawalerem. Intrygowało ją, dla-
czego taki przystojny mężczyzna jeszcze się nie ożenił. Na
pewno nie z powodu braku kandydatek. Czyżby przed laty zakochał się
nieszczęśliwie i dotąd pozostał wierny młodzieńczej miłości?
- Szkoda, że nie oglądałam audycji, o której mówiła kelnerka.
Można wiedzieć, gdzie pracujesz i jak zarabiasz na chleb?
Dominik przez chwilę patrzył na nią bez słowa, jakby zastanawiał się,
co powiedzieć.
- Teraz dużo podróżuję po Stanach - odparł wreszcie. - Namawiam
ludzi, by poparli projekt na miarę dwudziestego pierwszego wieku.
Hannah z powątpiewaniem pokręciła głową. Według niej tego typu
zajęcie nie było na tyle intratne, żeby Dominikowi starczało funduszy na
pokrycie kosztów benzyny, dobrych hoteli i restauracji.
- Czy teraz ty zechcesz zaspokoić moją ciekawość? - spytał Dominik.
- Postaram się.
- Do kogo należy ziemia, na której stoi muzeum?
- Do mojej rodziny. Od kilku pokoleń.
- Z kim zatem powinienem porozmawiać na temat wykupu gruntu?
- Chodzi o budowę trasy superszybkiego pociągu?
- Tak. Potrzebne są zezwolenia wszystkich właścicieli terenów,
przez które ma przebiegać nowa linia kolejowa.
- Naprawdę zamierzasz ją zbudować? Dominikowi drgnęły kąciki
ust.
- Prawie wszyscy, z którymi zaczynam rozmowę na ten temat,
reagują podobnie. Jestem przedstawicielem grupy entuzjastów, którzy
zamierzają połączyć ekspresową linią kolejową Nowy Jork z San
Francisco.
- O ile dobrze pamiętam, taki pociąg kursuje już w Japonii.
- Nasz będzie osiągał prędkość dziewięciuset kilometrów na
H
RS
24
godzinę. Oczywiście nie można rozkręcać takiego przedsięwzięcia bez
uprzednich uzgodnień z właścicielami ziemi, przez które będzie
przebiegała trasa. Twój majątek leży na interesujących nas terenach.
Informacja stanowiła wyjaśnienie powodów, które przywiodły
Dominika do Wyomingu.
- Właściciele sąsiednich parceli potraktowali nas bardzo
przychylnie.
- Chyba żartujesz! - Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. -
Zgodzili się sprzedać ziemię?
- Nie musieli sprzedawać, bo nikogo nie prosimy o odstępowanie
gruntu. To ostateczność... Nie namawiamy do tego, by ludzie pozbywali
się ziemi po przodkach, tylko proponujemy udziały w naszej spółce.
Jestem przekonany, że w przyszłości dywidendy będą pokaźne.
- Skąd ta pewność? - Hannah nie spuszczała z niego badawczego
wzroku. - Pomysł brzmi nieco niewiarygodnie, ale podziwiam twoją
odwagę i pasję. We Francji też już kursuje taki szybki pociąg, prawda?
Może i w Stanach uda się zrealizować równie śmiały projekt. Życzę
powodzenia, ale niestety nie mogę dać zgody, o jaką prosisz.
- O!
- Pewnie część ludzi zapali się do waszej wizji, to zrozumiałe. Jednak
nasza parcela leży na historycznie ważnym terenie i dlatego od ponad
stu lat nic tu nie zmieniamy. Nie sprzedam ani kawałka ziemi i nie
pozwolę, żeby wprowadzono jakiekolwiek zmiany. Tak to niestety
wygląda.
- Ale...
- Zresztą, nie wierzę w powodzenie twojego projektu. Ty pewnie
zawsze chcesz dopiąć swego.
- Zgadłaś.
Dominik uśmiechnął się zagadkowo. Hannah nie miała wątpliwości,
że zrobi wszystko, by zrealizować swój plan.
- Chyba nie jestem jedyną osobą, która ci odmówiła?
- Owszem, nie jesteś.
- No, widzisz. - Nie mogąc dłużej znieść jego przenikliwego wzroku,
RS
25
spojrzała na Elizabeth. - Co robisz, gdy spotykasz się z odmową?
- Zachowuję spokój, bo zawsze mam nadzieję, że dana osoba
zmieni zdanie. Ludzie muszą mieć czas do namysłu. Niektórzy
potrzebują kilku dni, a nawet tygodni. Większość dochodzi do wniosku,
że projekt ma więcej plusów niż minusów. Ja cierpliwie czekam i na
wszelki wypadek szukam innej możliwości przeprowadzenia trasy.
- Nigdy nie ogarnia cię zniechęcenie?
- Owszem, ogarnia. Szczególnie podczas rozmów z urzędnikami.
Wiem jednak, że urzeczywistnienie każdego marzenia, a tym bardziej
tak wielkiego, wymaga wiele wysiłku i zachodu.
- Osiągnięcie takiego celu przechodzi moje wyobrażenie - przyznała
Hannah. - Samo zdobycie zgody odpowiednich urzędów oraz właścicieli
terenów zajmie rok.
- Już zajęło więcej, a dopiero dotarłem do wschodniego Wyomingu.
Została cała zachodnia część kraju, czyli Utah, Nevada, Kalifornia. Ale
mam czas, nie spieszy mi się.
- Hmmm. Załóżmy, że namyślę się i uznam, że pociąg nie będzie mi
przeszkadzał. Jakie jeszcze są plusy, oprócz wspomnianych udziałów?
- Może moje argumenty akurat do ciebie nie trafią, ale przypomnij
sobie, co mówiła kelnerka. Nie tylko jej mąż boi się podróżować
samolotem. Takich jak on są tysiące. Ci ludzie boją się latać, lecz z
drugiej strony chcą szybko przenosić się z miejsca na miejsce. Samochód
im nie odpowiada, bo jest ciasny, powolny i niezbyt bezpieczny.
- To niech siedzą w domu...
- Ten nowoczesny pociąg jest szybki, nie zanieczyszcza środowiska.
Mój dobry znajomy, zdolny inżynier z niebywałą wyobraźnią,
skonstruował już prototyp.
- Nic z tego nie będzie, jeśli setki, ba, tysiące ludzi i agencje
rządowe nie zechcą działać dla wspólnego dobra.
- Racja.
- Ja odmawiam. Widzisz, przysięgłam umierającemu ojcu, że
zachowam majątek w nienaruszonym stanie i dlatego nic nie zmienię.
Równie ważnym powodem, o którym nie wspomniała, była
RS
1 REBECCA WINTERS Bez chwili namysłu
2 ROZDZIAŁ PIERWSZY uzeum historyczne znajdowało się około dwudziestu kilo- metrów od Laramie. Dominik Giraud wjechał na parking tuż za autokarem, stanął obok, ale nie wysiadł. - No, wreszcie jestem na miejscu - mruknął, wyłączając silnik. Zdawało mu się, że przybył na inną planetę. Krajobraz w niczym nie przypominał ani Nowego Jorku, gdzie obecnie mieszkał, ani Vence we Francji, skąd pochodził. Urodzony w krainie pomarańczy, jaśminu i lawendy, natychmiast rozpoznał zapach szałwii. Przyjechał, aby złożyć właścicielowi tego skrawka ziemi korzystną, jego zdaniem, propozycję. Postanowił najpierw obejrzeć posesję, a potem poprosić o rozmowę. Potrzebował tej parceli, by zrealizować pewne przedsięwzięcie zakrojone na wielką skalę. Od dawna bowiem marzył o tym, by połączyć wschodnie i zachodnie wybrzeża Stanów Zjednoczonych supernowoczesną linią kolejową. A wszystko zaczęło się na sympozjum poświęconym tunelowi pod kanałem La Manche. Ludzie pozbawieni wyobraźni długo obstawali przy twierdzeniu, że budowa takiego tunelu jest zadaniem niewykonalnym, lecz mylili się. Według Dominika taki sam błąd popełniali sceptycy, nie wierzący w powodzenie jego przedsięwzięcia. Na konferencję w Londynie przyjechało również dwóch Amerykanów: Alik Jarman, geolog z Nowego Jorku, oraz Zane Broderick, inżynier z San Francisco. Wszystkich połączyło wspólne marzenie. Niezwykle zapracowani, mieli zamiar spędzić w Londynie tylko jeden dzień, ale gdy Dominik wyjawił swe dalekosiężne plany, Alik i Zane bez namysłu odwołali najbliższe spotkania. Przez trzy tygodnie prawie nie wychodzili z hotelu i od rana do nocy MRS
3 opracowywali szczegóły ambitnego projektu. Nie potrafili ani myśleć, ani mówić o niczym innym. Dominik podziwiał genialne umysły geologa i inżyniera. Zaimponowało mu tempo, z jakim ich wiedza materializowała się w formie wykresów i obliczeń. Uradowany, że znalazł takich wspólników, podjął się zebrania funduszy i wykupu ziemi. Teraz przybył do Wyomingu, by rozpocząć realizację śmiałych zamierzeń. Jechał powoli, ciekawie rozglądając się po okolicy. Na prawo stała stara stodoła, przed nią staroświecki powóz, a z lewej strony niebieski samochód. Za ogrodzeniem osiodłana kasztanka leniwie skubała trawę. Dalej, jak okiem sięgnąć, rosła trawa, szałwia i różnobarwne polne kwiaty. Dominik uznał okolicę za nieciekawe odludzie, a mimo to czuł, że pustka do niego przemawia, porusza jakąś nieznaną strunę w duszy. Nie lubił analizowania uczuć. Praca była dla niego najważniejsza, poza nią nic się nie liczyło. Ruszył w stronę urwiska nad rzeką. Pogrążony w myślach, nie od razu spostrzegł, że samochód zaczyna wymykać się spod kontroli. Aby nie uderzyć w olbrzymi głaz, gwałtownie skręcił w lewo. Zaklął siarczyście, gdy tylnym kołem zawadził o kamień. Przez chwilę świat wirował wokół niego, po czym zapadła ciemność. Hannah Carr odetchnęła z ulgą, gdy ostatni turyści wyszli z muzeum. Po odjeździe autokaru usłyszała przeraźliwy ryk klaksonu. Skrzywiła się niezadowolona i wyszła za próg, aby zobaczyć, skąd nadjeżdża kolejna wycieczka. Popatrzyła na lewo i prawo, ale szosa była pusta. Uświadomiła sobie, że hałas dochodzi zza muzeum. Dziwne, ponieważ nad rzeką nie było żadnej drogi. Kto i jak przedostał się tam, gdzie można jeździć jedynie konno lub samochodem terenowym? Nie milknący klakson mógł oznaczać, że kierowca zasłabł. Przez moment zastanawiała się, czy wezwać pogotowie. Nie. Karetka przyjedzie najwcześniej za kwadrans, a konno można dojechać do rzeki w kilka minut. - Trzeba działać - mruknęła pod nosem. RS
4 Wbiegła do środka, pospiesznie włożyła siostrzenicę do kojca i wsunęła jej do rączki zabawkę. - Posłuchaj, Lizzy - rzekła cicho. - Nigdy nie zostawiam cię bez opieki, ale teraz chyba stało się coś złego i ktoś potrzebuje pomocy. Muszę to sprawdzić, ale zaraz wrócę. Proszę cię, nie bój się i nie płacz. Będziesz grzeczna? Wolałaby nie zostawiać dziecka bez opieki, lecz nie miała wyboru. Wiedziała, że jeśli jej obawy okażą się słuszne i zdarzył się wypadek, trzeba działać błyskawicznie. Zamknęła okna i drzwi, aby nikt nie mógł wejść do środka. Podbiegła do swojej ulubionej klaczy, Cinnamon. Na koniu czuła się znacznie pewniej niż za kierownicą. Gdy dojechała na miejsce, aż krzyknęła z przerażenia. Na dole zobaczyła wywrócony samochód, kilka metrów dalej leżał człowiek. Był upiornie blady i chyba nieprzytomny. Ostrożnie zjechała na dno urwiska, zeskoczyła z konia i podbiegła do leżącego. Był wysoki i dobrze zbudowany. Mimo zdenerwowania pomyślała, że pierwszy raz widzi takiego przystojnego mężczyznę. Przyklęknęła i schwyciła go za rękę, aby zbadać puls. Niefortunny kierowca jęknął, otworzył oczy i nawet próbował usiąść, ale mu nie pozwoliła. - Proszę leżeć spokojnie. Po takim wypadku można mieć wstrząśnienie mózgu. Mężczyzna mruknął coś pod nosem. Po kilku próbach udało mu się wreszcie wstać. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby go nie podtrzymała. - Nie może pan tu zostać. Niech pan oprze się o mnie i spróbuje wsiąść na konia. Nieznajomy miał prawie dwa metry wzrostu, a ona zaledwie metr sześćdziesiąt, lecz była wysportowana i niedawno ukończyła kursy dla strażaków i ratowników. Cicho gwizdnęła na Cinnamon, poprawiła strzemiona i pomogła nieznajomemu wsiąść na konia. Gdy usiadła za nim i objęła go w pasie, poczuła zapach dobrego mydła i wody toaletowej. Jej myśli pobiegły RS
5 niewłaściwym torem... Zawstydziła się, cmoknęła, i klacz ruszyła w stronę muzeum. Mężczyzna bezwładnie kiwał się na boki, więc objęła go jeszcze mocniej. - Cierpliwości, to niedaleko - szepnęła. - Musi pan wytrzymać kilka minut. Mężczyzna mruknął coś niewyraźnie, ale tym razem zorientowała się, że mówił po francusku. Przed muzeum Hannah zwinnie zeskoczyła z konia, pomogła zsiąść rannemu i podtrzymując go, doprowadziła do domu. Mężczyzna padł na łóżko jak kłoda. Miał zamknięte oczy, zaciśnięte usta i zroszone potem czoło. Dziecko spokojnie spało, toteż Hannah zajęła się ofiarą wypadku. Ostrożnie obmacała głowę mężczyzny; wyczuła dwa guzy, ale na szczęście ani jednej otwartej rany. Nie mogła jednak wykluczyć wewnętrznego krwotoku. Delikatnie położyła jego bezwładne nogi na materacu i podwinęła lewą nogawkę. Kostka była tak mocno opuchnięta, że nie sposób było stwierdzić, czy jest złamana, czy jedynie zwichnięta. Ponownie zajrzała do dziecka, a potem przyniosła podręczną apteczkę. Szybko, z wprawą, obandażowała kostkę. Potem rozejrzała się po izbie i przyniosła zwinięty koc, który wsunęła pod chorą nogę. W takich sytuacjach żałowała, że w zabytkowej chacie nie ma prądu, a wobec tego i lodu. Mężczyzna jęknął, lecz nie odzyskał przytomności. - To nawet lepiej - szepnęła do siebie. Wzięła telefon komórkowy, na palcach wyszła na dwór i wybrała numer pogotowia. Zawiadomiła o wypadku i poprosiła, aby ze względu na śpiące dziecko ambulans podjechał bez sygnału. Zadzwoniła też do warsztatu samochodowego w Laramie. Właściciel, Jim Thornton, obiecał, że zajmie się dżipem z samego rana. Po skończeniu rozmów odprowadziła Cinnamon do stodoły. - Należy ci się nagroda, bo dobrze się spisałaś - pochwaliła klacz, RS
6 klepiąc ją po grzbiecie. Wiedziała, że lekarzowi będzie potrzebne światło, choćby słabe, dlatego też odnalazła starą latarnię. Dominik jęknął i otworzył oczy; wszystko widział potrójnie. Nie rozumiał, dlaczego leży na twardej pryczy, w półmroku jakiejś nieznanej chaty, a w dodatku wszystko go boli. Rozejrzał się niezbyt przytomnie i zobaczył plakat. Pony Express zatrudni młodych, szczupłych, wytrzymałych chłopców do lat osiemnastu. Wymagana jest umiejętność jazdy konno i zamiłowanie do ryzyka. Sieroty mile widziane. Zgłoszenia należy nadsyłać do 3 kwietnia 1860 r. Na adres Central Overland California Express Company. Zupełnie nie pojmował, o co chodzi, ale jak przez mgłę przypomniał sobie podróż w góry i malutkie muzeum. Pamiętał też, że pojechał nad rzekę, ale nie wrócił stamtąd o własnych siłach. Widocznie ktoś go przywiózł do chaty i opatrzył. Czy śniło mu się, że uratował go piękny zielonooki i złotowłosy anioł? Próbował usiąść, lecz zakręciło mu się w głowie. Jęknął, położył się z powrotem i zamknął oczy. Dziwny szum w uszach nie ustawał. Jakiś czas później ktoś powiedział: - Leży tutaj. Był to ten sam kobiecy głos, który słyszał wcześniej. Głos niebiańskiej istoty. Z trudem otworzył oczy, lecz spotkało go niemiłe rozczarowanie, ponieważ nad pryczą pochylał się młody człowiek, wpatrzony w niego z napięciem. Dragi mężczyzna ustawiał pod ścianą nosze. - Dobrze, że odzyskał przytomność. Jestem Chad, a pan jak się nazywa? - Dominik Giraud. - Miał pan wypadek. Zabierzemy pana do szpitala w Laramie i tam dokładnie zbadamy. - Nic mi nie jest. - Całkiem możliwe, ale ma pan kilka guzów i zwichniętą albo RS
7 złamaną nogę. Musimy zrobić prześwietlenie i sprawdzić, czy trzeba założyć gips. Dominik, który nie zwykł słuchać niczyich poleceń, groźnie zmarszczył brwi. - Trudno - mruknął. - Gdzie jest mój Anioł Stróż? - Chodzi panu o osobę, która udzieliła pierwszej pomocy? Czy tak? - Osobę? A zatem to nie anioł? - Niestety, panie Giraud, jestem zwykłą śmiertelniczką. Podobało mu się, że kobieta wymówiła jego nazwisko poprawnie. Widocznie znała język francuski. - Proszę się przesunąć - rzekł cicho. - Chciałbym podziękować za ocalenie i zobaczyć panią. - Później - zarządził Chad. - Ta istota z krwi i kości jest bardzo piękna, ale ja chcę prawidłowo zmierzyć ciśnienie. Poza tym pani musi tam stać i trzymać latarnię. Dominik mruknął coś pod nosem. Męczyły go zawroty głowy, czuł się coraz gorzej. - Sam niedawno miałem wypadek, więc wiem, jak człowiek się czuje - ciągnął Chad. - Ale za dzień, dwa będzie pan zdrów jak ryba. Położono Dominika na noszach i wyniesiono. Nie udało mu się zobaczyć pięknej kobiety, chociaż odprowadziła go do karetki i życzyła szybkiego powrotu do zdrowia. Jego irytację powiększył fakt, że szum w uszach nie ustawał, a na dworze nawet się nasilił. - Mon Dieu! Co tak ryczy? - Pański klakson - wyjaśniła Hannah. - Mam nadzieję, że akumulator niedługo się wyczerpie. Jutro przyjadą z warsztatu i zajmą się samochodem. Dominik obiecał sobie solennie, że wróci, aby podziękować swej wybawicielce i przekonać się, czy jest tak piękna, jak sobie wyobrażał. Wcześnie rano przyjechali pracownicy z warsztatu Thornto-na. Hannah powiedziała im, jak dojechać do miejsca wypadku i zajęła się karmieniem Elizabeth. Postanowiła, że około południa zadzwoni do szpitala i zapyta o stan zdrowia przystojnego kierowcy. Dziwne, że nie
8 prosił, żeby powiadomiła bliskich o wypadku. Zauważyła, że nie miał obrączki, ale to nic jeszcze nie znaczyło. Mówił doskonałą angielszczyzną, jednak nosił francuskie nazwisko... Było w nim coś, co ją intrygowało. Posadziła Elizabeth w kojcu i rzekła półgłosem: - Ten pan był bardzo przystojny, prawda? Dotychczas widziałam takich amantów tylko w kinie. Coś mi się zdaje, że nieprędko go zapomnę. Jeszcze niedawno studiowała na uniwersytecie w Laramie, była lubiana, miała dużo znajomych i udzielała się towarzysko. Tuż po Bożym Narodzeniu jej młodsza siostra porzuciła malutką córeczkę i uciekła z domu, nie zostawiając żadnej wiadomości. Nikt nie wiedział, dokąd pojechała i kiedy wróci. Hannah zajęła się troskliwie siostrzenicą, musiała jednak przerwać studia i zrezygnować z życia towarzyskiego. Nie użalała się nad sobą, gdyż dobro dziecka przedkładała nad inne sprawy. O sobie będzie mogła pomyśleć później, teraz najważniejsza była Elizabeth. Posadziła dziecko w kojcu i wyłożyła towar na ladę. Obsługiwała klientów, lecz jej myśli krążyły wokół Dominika. W południe, gdy Elizabeth usnęła, zadzwoniła do szpitala. Dowiedziała się, że u niefortunnego kierowcy stwierdzono tylko niegroźne zwichnięcie kostki i już go wypisano. Wiadomość ucieszyła ją, a jednocześnie rozczarowała, bo choć nie liczyła na ponowne spotkanie z przystojnym cudzoziemcem, było jej przykro, że odjechał. Im dłużej o nim myślała, tym bardziej ją intrygował. Dlaczego zawitał do Wyomingu? Dlaczego bez pytania jeździł po cudzym terenie? Co robił nad rzeką, skoro nie ma tam nawet bitej drogi? Nic z tego nie rozumiała. Jedno było pewne - taki człowiek nie zabawi w Laramie zbyt długo. Najlepiej od razu uznać, że więcej go nie zobaczy i postarać się o nim zapomnieć. Była trochę zła na siebie, więc gorliwie zajęła się pracą. Na przemian obsługiwała turystów i przynosiła z samochodu cotygodniową dostawę towarów do kiosku. Najlepiej sprzedawały się kolorowe latawce, stroje RS
9 jeźdźców Pony Express oraz mapy z zaznaczoną trasą. Inne artykuły miały mniejsze powodzenie. Była dumna, że muzeum znajduje się na terenie należącym do jej rodziny od ponad stu lat. Carrowie zachowali całe obejście w stanie z lat sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Chata z grubych bali kiedyś służyła jeźdźcom, którzy tutaj nocowali i zmieniali konie. Ojciec Hannah zajął się muzeum, gdy z powodu choroby musiał przejść na wcześniejszą emeryturę. Własnoręcznie zrobił ladę oraz półki i urządził kącik z pamiątkami. Poza tym odnowił stodołę, która teraz pełniła funkcję stajni. Hannah cieszyła się, że skromne dochody z muzeum wystarczają na życie oraz na opłacenie detektywa, którego wynajęła, by odnalazł jej siostrę, Lisę. Otworzyła muzeum przed dwoma tygodniami, gdy zaczęły się wakacje. Najwięcej zwiedzających przyjeżdżało w lipcu i sierpniu, a najwięcej pieniędzy wpływało od grupowych wycieczek. Szczególnie od ludzi w podeszłym wieku. Starsi panowie, na ogół pasjonaci historii, kupowali mapy i zażarcie dyskutowali o wydarzeniach sprzed wielu lat. Ich żony natomiast wybierały upominki dla wnucząt. Elizabeth od początku wzbudzała sympatię zwiedzających. Starsze panie lubiły z nią gawędzić, a panowie okazywali jej życzliwe zainteresowanie. Niemal wszyscy przystawali przy ladzie, dzięki czemu więcej osób coś kupowało. Tylko mała Elizabeth często wybuchała płaczem, choć większość dzieci z czasem przyzwyczaja się do widoku obcych ludzi. Ona jednak uspokajała się dopiero po odjeździe ostatnich turystów. Hannah, która doskonale wiedziała, że muzeum nie jest od- powiednim miejscem dla niemowlęcia, cierpliwie słuchała krytycznych uwag pana Moencha, adwokata i przyjaciela rodziny. Zawdzięczała mu bardzo dużo. To on pomógł jej znaleźć dobrego i niedrogiego detektywa. Podtrzymywał ją na duchu, zawsze służył radą. Nie miała pieniędzy, aby zaangażować niańkę, ale nawet gdyby była lepiej sytuowana, nie zdobyłaby się na taki krok. Serce by jej pękło, gdyby musiała powierzyć komuś obcemu siostrzenicę, którą pokochała RS
10 jak własną córkę. Dzisiaj Elizabeth wyjątkowo często płakała. Nawet po przewinięciu i nakarmieniu. Hannah wystraszyła się, że dziecko przeziębiło się lub, co gorsza, ma kłopoty z brzuszkiem. - Kochanie, co ci jest? Czemu tak żałośnie płaczesz? Masz temperaturę? Czoło Elizabeth było gorące. Zaniepokojona, wzięła małą na ręce i zaczęła kołysać, ale maleństwo wciąż zanosiło się płaczem. Po krótkim namyśle postanowiła wcześniej zamknąć muzeum i pojechać do kliniki pediatrycznej. Zdrowie dziecka było najważniejsze. Wywiesiła tabliczkę „Zamknięte", przełożyła pieniądze z kasy do portmonetki, wzięła torbę i zamierzała wyjść. Na progu zderzyła się z dwoma kobietami i przystanęła zdziwiona tym, że nie słyszała nadjeżdżającego autokaru. Elizabeth zaczęła głośniej płakać. Nim Hannah otworzyła usta, aby przeprosić i powiedzieć, że zamyka muzeum, rozległ się niski głos. - Przepraszam. Silne męskie ręce pochwyciły Elizabeth. Hannah odwróciła się i oniemiała. Przed nią stał właściciel dżipa. Był uśmiechnięty, szeptał coś po francusku i delikatnie całował rozpalone policzki dziecka. Elizabeth przestała płakać, powoli się uspokoiła. Nawet uśmiechnęła się leciutko. Hannah przemknęła myśl, że niemowlę też uległo urokowi mężczyzny, którego i ona nie potrafiła zapomnieć. Zdumiało ją, że siostrzenica ufnie przytuliła się do nieznanego sobie człowieka. Widocznie czuła się przy nim bezpiecznie. - Pani mąż ma niezwykły dar uspokajania dzieci - skomentowała jedna z turystek. Zdumiona Hannah nie zdążyła sprostować omyłki. Dominik spojrzał porozumiewawczo i cicho powiedział: - Przynajmniej tyle mogę zrobić z wdzięczności za wczorajszą pomoc. Proszę zająć się gośćmi, a ja zabawię tego cherubinka. Jak ma na RS
11 imię? - Elizabeth - odparła Hannah ledwo dosłyszalnie. RS
12 ROZDZIAŁ DRUGI lizabeth. Lizzy. Dominik powtórzył imię cicho, z francuskim akcentem, co brzmiało pieszczotliwie i uspokajająco. Hannah nie wierzyła własnym oczom, gdy siostrzenica radośnie się uśmiechnęła. Czyżby wcale nie płakała z powodu bólu brzuszka? Przez ułamek sekundy odczuwała irracjonalną zazdrość o to, że nie ona, lecz dziecko stało się głównym obiektem zainteresowania przystojnego cudzoziemca. Zachowanie Dominika nasuwało przypuszczenie, że ma on własne dzieci. Taki atrakcyjny mężczyzna niewątpliwie od dawna był żonaty, a brak obrączki o niczym nie świadczył. Odwróciła wzrok, zła, że popuszcza wodze fantazji. Prędko opanowała się i zaczęła obsługiwać turystów, stojących w kolejce przed ladą. Przez pół godziny była zajęta, ponieważ co chwilę ktoś podchodził. Raz i drugi ukradkiem zerknęła na Dominika. Cierpliwie kołysał w ramionach Elizabeth, która przestała płakać i zamknęła oczy. Gdy muzeum wreszcie opustoszało, Dominik przystanął koło Hannah. Wyczytała w jego spojrzeniu współczucie, więc speszyła się i zarumieniła. Po kilku godzinach pracy była spocona i potargana, miała brudną bluzkę. Elizabeth podczas karmienia wypluwała papkę nie tylko na śliniaczek. Hannah od razu starła ślady mokrą ścierką, ale nie zdążyła zmienić bluzki. - Czy wieczorem wracasz do Laramie? - spytał Dominik. - Tak. - Ja też. Chętnie zostanę do zamknięcia muzeum i zajmę się Elizabeth. Pojedziemy do miasta razem, bo chciałbym z tobą porozmawiać. - Ze mną? - Poczuła przyspieszone bicie serca. - O czym? - Przyjechałem tutaj w pewnej ważnej sprawie. Wczoraj byłaś zajęta turystami, dlatego postanowiłem najpierw obejrzeć teren wokół E RS
13 muzeum. Byłem trochę zmęczony i dlatego za późno zorientowałem się, że... No, wiesz, jak to się skończyło. Hannah pomyślała, że dla niego skończyło się to utratą przytomności, a dla niej - spokoju ducha. - Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - ciągnął Dominik. - Przekonałem się, że anioły naprawdę istnieją. - Popatrzył wymownie na jej jasne włosy i smukłą sylwetkę, a potem na nogi. - Nie wiedziałem tylko, że chodzą w kowbojskich butach. Hannah znowu się zarumieniła. - Zostawmy anioły w spokoju... Panie Giraud, czy mogę wiedzieć, w jakiej sprawie pan przyjechał? - Mam na imię Dominik. A ty? - zapytał. - Ja...? Nazywam się Hannah Carr. Powiedziała to dość oschle, ponieważ starała się opanować zmieszanie. Nie potrafiła myśleć jasno, gdy tuż obok stał mężczyzna, który od kilkunastu godzin stale zaprzątał jej myśli. Bała się, że popełni jakąś gafę i ośmieszy się w jego oczach. - Piękne imię. - Proszę wybaczyć ciekawość, ale chyba zrozumiałe, że chcę wiedzieć, dlaczego wjechał pan na teren prywatny. I to akurat na mój. - Dzisiaj przyjechałem po to, żeby podziękować za ocalenie mi życia. Wyjął z portfela pięćset dolarów i położył na ladzie. Hannah patrzyła na niego bez słowa. - Proszę przyjąć skromny dowód wdzięczności. Hannah pokręciła głową. - Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że mogłam zrobić mu krzywdę? Przecież nie wiedziałam, czy nie ma pan uszkodzonego kręgosłupa... Dominik nie spuszczał z niej przenikliwego wzroku. - Pamięć trochę mnie zawodzi, ale wiem, że sam upierałem się, by wstać. A to oznacza, że nie miałaś wyboru i musiałaś mi pomóc. Czy wyrażam się dostatecznie jasno? Hannah zrozumiała, że ma do czynienia z człowiekiem despotycznym, RS
14 który zawsze stawia na swoim. Niektórzy ludzie są urodzonymi przywódcami i widocznie Dominik Giraud do takich należał. Było to o tyle dziwne, że w stosunku do dziecka zachowywał się wyjątkowo delikatnie i czule. Miała kilku bliskich znajomych, którzy odwiedzali ją na tyle często, że Elizabeth przywykła do nich i nie reagowała na ich widok płaczem, a mimo to nie pozwalała, aby brali ją na ręce. - Jeśli kategorycznie odmawiasz wzięcia pieniędzy, to przyjmij zaproszenie na kolację. Pozwól, że chociaż w taki sposób wyrażę swoją wdzięczność. Oczywiście zapraszam cię razem z mężem i dzieckiem. Hannah drgnęła nerwowo. - Mam tylko dziecko. - Aha. Zatrzymałem się w „Executive Inn". Proszę cię, daj mi swój adres - poprosił. - Przyjadę punktualnie o siódmej. - Nie trzeba, panie Giraud. Nie zrobiłam nic wielkiego... - Mówiłem, że mam na imię Dominik - przerwał z wyrzutem. - W sprawie pomocy ośmielam się mieć inne zdanie. Gdyby nie ty, nie wiem, jak by się skończyła ta przygoda. Mogłem potknąć się, wpaść do wody i utonąć. Hannah wzdrygnęła się nerwowo. - Czy mogę uważać, że jesteśmy umówieni? - nie ustępował. - Tobie zostawiam wybór lokalu. Podczas kolacji wytłumaczę powody, dla których bez pytania wtargnąłem na cudzy teren. Serce Hannah biło coraz mocniej. Perspektywa spędzenia wieczoru w towarzystwie takiego atrakcyjnego mężczyzny wydała jej się szalenie podniecająca. Starała się zachować rozsądek i spokój. Powtarzała sobie, że Dominik zapewne jest żonaty i zapraszając ją, nie kieruje się romantycznymi pobudkami. Po prostu koniecznie chciał wyrazić wdzięczność, a skoro nie przyjęła pieniędzy, zaproponował kolację. Zrobił to bez ubocznych myśli, o czym świadczyło zaproszenie dla męża i dziecka Zatem należało potraktować spotkanie jako czysto służbowe. - Dobrze. - Zawahała się nieznacznie. - W „Executive Inn" jest niezła RS
15 kuchnia. Umówmy się od razu tam, o wpół do ósmej. Jeśli Elizabeth będzie grzeczna, stawię się punktualnie. - Będę czekał do skutku. Serce Hannah biło jak szalone. - O, jedzie kolejny autokar. Była zadowolona, że może się odwrócić i ukryć rumieńce, a jednocześnie zła na siebie, ponieważ zagadała się i nie zauważyła, co dzieje się wokół. - Chętnie ci pomogę - zaproponował Dominik. - Pozwolisz mi położyć Elizabeth i poczekać, aż uśnie? Hannah obrzuciła go bacznym spojrzeniem. - Na pewno masz ważniejsze sprawy na głowie. Dominik zrobił zdziwioną minę. - Czyżbym niezbyt jasno dał do zrozumienia, że rozmowę z tobą uważam za najważniejszą? Przytulił Elizabeth i wszedł w głąb chaty. Hannah obsługiwała turystów niezbyt uważnie. Nie mogła się powstrzymać i co chwilę zerkała na Dominika. Czyżby zaczarował Elizabeth? Gdy malutka usnęła, Dominik pożegnał się i odjechał, lecz Hannah nie mogła przestać o nim myśleć. Pierwszy raz zdarzyło się, żeby podczas pracy bujała w obłokach. Na ziemię sprowadził ją głos klientki. - Źle się pani czuje? - spytała kobieta. - Przepraszam. Czuję się dobrze, ale jestem dzisiaj trochę rozkojarzona. Dominik przez całą drogę myślał o dziwnym zachowaniu Hannah. Dotychczas żadna kobieta nie odmówiła przyjęcia podarunku. I jeszcze żadna mu się nie oparła. Był kilka razy zakochany, ale romanse trwały krótko i to on zawsze porzucał partnerki. Nigdy nie zaangażował się tak mocno, by choćby pomyśleć o małżeństwie. Kobiety go rozpieszczały i dlatego czuł się teraz lekko obrażony, że Hannah przyjęła zaproszenie na kolację dopiero po namyśle. Zaklął pod nosem, gdy przypomniał sobie, jak musiał ją prosić i namawiać. Ciekaw był, czy nadal jest uczuciowo związana z ojcem dziecka i dlatego unika zawierania nowych RS
16 znajomości. - A może ma kogoś? - mruknął na głos. Niedbale wzruszył ramionami. Jego zdaniem tylko mąż byłby przeciwnikiem, przed którym musiałby ustąpić. Z innym rywalem na pewno sobie poradzi. Rozchmurzył się i zwiększył szybkość. Jego rodzice pobrali się z miłości, lecz nie byli dobraną parą. Pan Giraud bezustannie zdradzał żonę, która z tego powodu bardzo cierpiała. Może właśnie również i dlatego Dominik był wielkim wrogiem instytucji małżeństwa. Wspomnienie awantur w domu rodzinnym popsuło mu humor. Aby skierować myśli na inne tory, zadzwonił do Zane'a. - Cześć, jak się masz? - Świetnie, a ty? Załatwiłeś coś? - Jeszcze nie. - Czemu masz taki smętny głos? Przecież zawsze pokonujesz wszystkie przeszkody. Ale z Hannah nie pójdzie mi tak łatwo, pomyślał Dominik. - Co cię napadło? - dopytywał się Zane. - Żebym to ja wiedział. - Coś ty taki tajemniczy? Nie denerwuj mnie. - Przepraszam. - Kiedy zaspokoisz moją ciekawość? - Teraz nie mogę, bo jestem w drodze do hotelu. Zadzwonię stamtąd i opowiem o wypadku. - Mocno się poharatałeś? - Byłoby o wiele gorzej, gdyby nie to, że uratował mnie anioł. - Anioł? - powtórzył Zane. - Człowieku, co ty wygadujesz? Chyba jednak miałeś wstrząśnienie mózgu. Zaraz po przebudzeniu Elizabeth zaczęła głośno domagać się jedzenia. Hannah była bardzo zmęczona, ponieważ przed chwilą odjechała duża i wyjątkowo hałaśliwa wycieczka. Dała Elizabeth butelkę z sokiem, odprowadziła Cinnamon do stodoły, sprawdziła, czy jest dość owsa i wody, a potem zamknęła muzeum. RS
17 Miała jeszcze dużo do zrobienia, a czas uciekał. Bała się, że nie zdąży do hotelu na umówioną godzinę. W domu najpierw nakarmiła dziecko, a gdy Elizabeth zaczęła się bawić, prędko wzięła prysznic. Długo zastanawiała się, co na siebie włożyć. Nie miała zamiaru ostentacyjnie się stroić, lecz nie wypadało iść do eleganckiej restauracji w byle czym. Przejrzała rzeczy wiszące w szafie. Miała kilka ładnych kompletów na chłodniejsze pory roku, ale nic eleganckiego na lato. Wybrała najbardziej szykowną i zawsze modną prostą suknię bez rękawów, z małym dekoltem. Do tego założyła białe sandały i sznur perełek. Napiła się lemoniady i zadzwoniła do pana Arnolda. Detektyw niestety powiedział to samo, co słyszała od kilku miesięcy: nie znalazł Lisy, ale nie tracił nadziei. Twierdził, że poszukiwania osób zaginionych na ogół trwają bardzo długo. Rozumiała to, ale czekanie stawało się coraz trudniejsze. Martwiło ją, że im dłużej Lisa będzie nieobecna, z tym większym trudem nawiąże emocjonalny kontakt z dzieckiem. Co prawda była gotowa zapłacić każdą cenę za odnalezienie siostry, jednak pieniędzy ubywało w zastraszającym tempie. Po odłożeniu słuchawki westchnęła z głębi serca. Podeszła do lustra i przyjrzała się sobie uważnie. Miała zmęczoną twarz i podkrążone oczy. Cienie można by zamaskować makijażem, ale Hannah nigdy się nie malowała. Ojciec już dawno nie żył, a mimo to nadal stosowała się do jego nakazów. Pani Carr zmarła przy porodzie drugiej córki. Po śmierci ukochanej żony pan Carr stał się jeszcze bardziej apodyktyczny i wymagający. Wychowywał córki niezwykle surowo, stosując liczne zakazy i nakazy. Między innymi kategorycznie zabronił im poprawiać urodę. - Jesteście bardzo podobne do mamy. Macie piękne włosy, duże oczy i cerę jak brzoskwinia. Nie ma sensu poprawiać natury, więc nie chcę słyszeć o żadnym makijażu. Hannah słuchała ojca bez szemrania, natomiast Lisa, młodsza o osiem lat, stale się buntowała. Sprzeczki, a nawet awantury, były na porządku RS
18 dziennym. Gdy w powietrzu wisiała kolejna kłótnia, Hannah wsiadała na konia i mknęła wprost przed siebie. Po powrocie zwykle zastawała Lisę we łzach. Trwało to do śmierci ojca. Gdy zostały same, Hannah zajęła się domem. Lisa, po krótkim okresie żałoby, rozsmakowała się w swobodzie, nie zaprzątając sobie głowy konsekwencjami swego postępowania. Zakochała się w nieodpowiednim człowieku i zaszła w ciążę. Najgorsze było to, że uciekła, porzucając dziecko. Hannah początkowo łudziła się, że Lisa wróci po kilku dniach, lecz teraz powoli traciła nadzieję. Poczuła niemiły ucisk w gardle. Otrząsnęła się, zaniosła do samochodu wózek i wróciła po Elizabeth. - Chodź, rybko. Twoja mama się nie odzywa. Na razie wciąż jesteśmy tylko we dwie. Dziękuję niebiosom, że mi cię zesłały. Elizabeth uśmiechnęła się i klasnęła w rączki. - Jak się zapatrujesz na kolację z panem Giraud? Wiem, że nie powinnyśmy jechać, bo to za wysokie progi na nasze nogi. On jest bogatym, światowym panem, a my co? Musimy uważać, by zbytnio się do niego nie przywiązać. Dzisiejsze spotkanie będzie ostatnie. Pouczała dziecko, ale naprawdę przemawiała do siebie. Nie- potrzebnie strzępiła sobie język, bo serce i tak jej nie słuchało. Była tak przejęta perspektywą spędzenia wieczoru w towarzystwie czarującego Dominika, że co kilka chwil zalewały ją fale gorąca. Zajechała przed hotel mocno zarumieniona. Ledwo stanęła, otworzyły się drzwi. - Och! - wyrwało się jej mimo woli. Intrygowało ją, dlaczego Dominik czeka na parkingu. Wyglądał bardzo elegancko w perłowoszarym letnim garniturze i białej koszuli. - Dobry wieczór. Jesteś punktualna. Popatrzył na nią takim wzrokiem, że spuściła oczy. Gdy poczuła jego rękę na swojej, przebiegł ją dreszcz. - Mogę wyjąć Lizzy? Gdy skinęła głową, otworzył tylne drzwi i wyciągnął dziecko z krzesełka. RS
19 - Witaj, kochanie. Ach, jak słodko pachniesz - zażartował. Przytulił ją i pocałował w nosek. Elizabeth roześmiała się, a Hannah zupełnie bezsensownie pomyślała, że siostrzenica niezbyt wzięła sobie do serca niedawne pouczenia. Nie chciała, aby dziecko pośliniło Dominikowi ubranie, więc wyjęła z torebki ręcznik. - Mogę położyć panu na ramieniu? Lizzy gotowa pobrudzić garnitur. - Proszę. Kładąc ręcznik, niechcący musnęła brodę Dominika. Speszyła się i zarumieniła. Dominik zajrzał jej w oczy. - Dlaczego nie mówisz mi po imieniu? - Kwestia wychowania. - Odsunęła się i drżącą ręką poprawiła włosy. - Nie przechodzę na ty z przygodnymi znajomymi. - Aha. - Gniewnie zmarszczył brwi. - Uważam, że dla mnie powinnaś zrobić wyjątek. Już nie jestem przygodnym znajomym. Miałem wypadek w pobliżu twojego muzeum i leżałem w twojej chacie. Masz dobre serce. Zostawiłaś dziecko bez opieki i pospieszyłaś na ratunek, chociaż nie wiedziałaś, co się stało i kto potrzebuje pomocy. - Nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo. - Nieprawda. Samochód mógł się zapalić, ale ciebie to nie odstraszyło. Niewiele osób wiedziałoby, co zrobić w takiej sytuacji. Nie każdy umiałby wsadzić mnie na konia. Przez całą drogę trzymałaś mnie mocno, żebym nie spadł. Zawarliśmy bliską znajomość i wcale nie jesteśmy sobie obcy. Mam rację, piękna Hannah? Wymówił imię z francuskim akcentem, który bardzo się jej podobał. - Może... - Odsunęła się i wyjęła wózek. - Jestem zdumiona zachowaniem Lizzy - rzekła na pozór obojętnie. - Pierwszy raz nie boi się obcego człowieka. Nie oglądając się i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę wejścia. Dominik zrównał się z nią; już prawie nie utykał. W foyer stała grupa młodych ludzi i dzieci w różnym wieku. Dwie dziewczynki, dokładnie zlustrowawszy Dominika, podeszły. RS
20 - Ma pan słodką córeczkę - zawołała dziewczynka w okularach. - Wiem - rzekł Dominik z dumą. - Możemy popatrzeć na nią z bliska? - spytała druga dziewczynka. Dominik uśmiechnął się ujmująco. - Oczywiście, ale uprzedzam, że boi się obcych i gotowa wybuchnąć płaczem. Jedna z dziewczynek połaskotała Elizabeth pod brodą, druga próbowała złapać ją za rączkę. Hannah z trudem powstrzymała się, by nie odebrać dziecka. Donośny płacz Elizabeth zwrócił uwagę obecnych, kilka osób spojrzało w ich stronę. Dominikowi wesoło błysnęły oczy; sytuacja bawiła go. Wyprostował się i przytulił Elizabeth, która od razu się uspokoiła. Dziewczynki dygnęły i wróciły do rodziców. - Idziemy? - spytał Dominik. - Nie wiem, czy warto. Lizzy chyba nie wytrzyma i znowu urządzi koncert. Proponuję, żebyśmy zjedli coś w samochodzie. Znam miejsce, gdzie sprzedają wspaniałe hamburgery. - Ten pomysł niezbyt mi się podoba. Myślałem o kolacji w eleganckim lokalu. - Dziecko potrafi zepsuć najlepsze plany. - Po chwili wahania dodała: - Doceniam twoje dobre chęci... Dominiku. - Naprawdę? Spoważniał tak nagle, że Hannah ogarnął niepokój. Drżącymi palcami otworzyła portmonetkę. - Możesz prowadzić. Proszę, oto kluczyki. I pieniądze, o których zapomniałeś. Nim dojechali na miejsce, Dominik uznał, że jest zadowolony ze zmiany uprzednich planów. Kolacja w ciasnym samochodzie będzie bardziej kameralna, a poza tym dziecko wyglądało na zadowolone. Sądził, że grzeczna Elizabeth nie będzie stale ich absorbować. Podeszła kelnerka w średnim wieku. - Dobry wieczór. Co państwo zamawiają? RS
21 Dominik kątem oka zauważył, że bacznie mu się przygląda. - Przepraszam, ale chyba gdzieś pana widziałam. Słyszał podobne stwierdzenia tak często, że nauczył się je ignorować. Tym razem jednak mruknął: - Wątpię. - Niedawno widziałam pana w telewizji. - Pewnie tylko jestem do kogoś podobny - rzekł zniecierpliwiony. Kelnerka nie dawała za wygraną. - Wystąpił pan w America Today, prawda? Na żywo jest pan jeszcze przystojniejszy niż w telewizji. Zapamiętałam pana z powodu nazwiska. Nie znam francuskiego, ale lubię jego brzmienie. Dominik skrzywił się i nic nie odpowiedział. - Przepraszam, ale to dla mnie wielkie przeżycie. Ci panowie, którzy z panem wystąpili, też są przystojni. To był najciekawszy program, jaki ostatnio oglądałam. - Naprawdę? - Z ręką na sercu. Mam nadzieję, że prędko zbuduje pan tę linię przez Laramie. Mój mąż chciałby podróżować, ale nie znosi długich podróży samochodem, a do samolotów w ogóle nie wsiada. Dzięki panu będziemy mogli jeździć szybko i bezpiecznie. - Zobaczymy... - Czy zechce mi pan dać autograf? Jeśli nie pokażę podpisu, mąż nie uwierzy, że był pan z rodziną w „LaRue". Ma pan śliczną córeczkę. Za parę lat będzie łamać serca mężczyznom, jak teraz jej ojciec kobietom. Hannah przechyliła się i zwróciła do kelnerki: - Obiecuję, że dostanie pani autograf. Jak się pani nazywa? - Marie Gates - odparła rozanielona kelnerka. - Dziękuję. Bardzo dziękuję. Czy panią też mogę prosić o podpis? - Oczywiście - rzekł Dominik. Popatrzył na Hannah. Pierwszy raz spotkał kobietę o tak nie- skazitelnej cerze. Był pewien, że Hannah nie ma makijażu. Natura obdarzyła ją cerą, za jaką inne kobiety gotowe były zapłacić majątek. Wiedział o tym doskonale, ponieważ jego rodzina dorobiła się wielkich RS
22 pieniędzy na kobiecej próżności. Gotów był założyć się, że Hannah nie kupuje żadnych kosmetyków. Nie rozumiał, jak mąż mógł opuścić kobietę tak wielkiej urody. A może Hannah jest wdową, opłakuje zmarłego i dlatego ma podkrążone oczy? - Niepotrzebnie obiecałeś jej mój autograf. - Co ci to szkodzi? - Przecież nie jesteśmy małżeństwem. - A ja jestem kawalerem, więc nie ma problemu. Poza tym, nie zrobiłem nic złego. Widziałaś, jaką przyjemność jej sprawiliśmy. - Patrz, już niesie jedzenie. - To świetnie, bo umieram z głodu. Kelnerka podała mu tacę. - Ile jestem winien? - Nic. Wystarczy autograf. Przyniosłam nowiutki jadłospis i pióro. Dominik napisał kilka słów, położył na wierzchu dwadzieścia dolarów i oddał menu. „Droga Marie - przeczytała kelnerka na głos. - Mam nadzieję, że pani oraz mąż będziecie często korzystać z naszego pociągu. Serdecznie pozdrawiamy. Dominik i Hannah Giraud. - Dziękuję za piękną dedykację, ale pieniędzy nie przyjmę. - Proszę nie robić mi przykrości. - No, dobrze. Jeszcze raz dziękuję. Jak państwo skończą, proszę błysnąć światłami, a zaraz przyjdę po tacę. Po odejściu kelnerki Dominik podał Hannah lemoniadę. - Proszę, napij się. - Westchnął ciężko. - No, nareszcie jesteśmy sami. RS
23 ROZDZIAŁ TRZECI annah starała się ukryć wrażenie, jakie zrobiła na niej wiadomość, że Dominik jest kawalerem. Intrygowało ją, dla- czego taki przystojny mężczyzna jeszcze się nie ożenił. Na pewno nie z powodu braku kandydatek. Czyżby przed laty zakochał się nieszczęśliwie i dotąd pozostał wierny młodzieńczej miłości? - Szkoda, że nie oglądałam audycji, o której mówiła kelnerka. Można wiedzieć, gdzie pracujesz i jak zarabiasz na chleb? Dominik przez chwilę patrzył na nią bez słowa, jakby zastanawiał się, co powiedzieć. - Teraz dużo podróżuję po Stanach - odparł wreszcie. - Namawiam ludzi, by poparli projekt na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Hannah z powątpiewaniem pokręciła głową. Według niej tego typu zajęcie nie było na tyle intratne, żeby Dominikowi starczało funduszy na pokrycie kosztów benzyny, dobrych hoteli i restauracji. - Czy teraz ty zechcesz zaspokoić moją ciekawość? - spytał Dominik. - Postaram się. - Do kogo należy ziemia, na której stoi muzeum? - Do mojej rodziny. Od kilku pokoleń. - Z kim zatem powinienem porozmawiać na temat wykupu gruntu? - Chodzi o budowę trasy superszybkiego pociągu? - Tak. Potrzebne są zezwolenia wszystkich właścicieli terenów, przez które ma przebiegać nowa linia kolejowa. - Naprawdę zamierzasz ją zbudować? Dominikowi drgnęły kąciki ust. - Prawie wszyscy, z którymi zaczynam rozmowę na ten temat, reagują podobnie. Jestem przedstawicielem grupy entuzjastów, którzy zamierzają połączyć ekspresową linią kolejową Nowy Jork z San Francisco. - O ile dobrze pamiętam, taki pociąg kursuje już w Japonii. - Nasz będzie osiągał prędkość dziewięciuset kilometrów na H RS
24 godzinę. Oczywiście nie można rozkręcać takiego przedsięwzięcia bez uprzednich uzgodnień z właścicielami ziemi, przez które będzie przebiegała trasa. Twój majątek leży na interesujących nas terenach. Informacja stanowiła wyjaśnienie powodów, które przywiodły Dominika do Wyomingu. - Właściciele sąsiednich parceli potraktowali nas bardzo przychylnie. - Chyba żartujesz! - Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. - Zgodzili się sprzedać ziemię? - Nie musieli sprzedawać, bo nikogo nie prosimy o odstępowanie gruntu. To ostateczność... Nie namawiamy do tego, by ludzie pozbywali się ziemi po przodkach, tylko proponujemy udziały w naszej spółce. Jestem przekonany, że w przyszłości dywidendy będą pokaźne. - Skąd ta pewność? - Hannah nie spuszczała z niego badawczego wzroku. - Pomysł brzmi nieco niewiarygodnie, ale podziwiam twoją odwagę i pasję. We Francji też już kursuje taki szybki pociąg, prawda? Może i w Stanach uda się zrealizować równie śmiały projekt. Życzę powodzenia, ale niestety nie mogę dać zgody, o jaką prosisz. - O! - Pewnie część ludzi zapali się do waszej wizji, to zrozumiałe. Jednak nasza parcela leży na historycznie ważnym terenie i dlatego od ponad stu lat nic tu nie zmieniamy. Nie sprzedam ani kawałka ziemi i nie pozwolę, żeby wprowadzono jakiekolwiek zmiany. Tak to niestety wygląda. - Ale... - Zresztą, nie wierzę w powodzenie twojego projektu. Ty pewnie zawsze chcesz dopiąć swego. - Zgadłaś. Dominik uśmiechnął się zagadkowo. Hannah nie miała wątpliwości, że zrobi wszystko, by zrealizować swój plan. - Chyba nie jestem jedyną osobą, która ci odmówiła? - Owszem, nie jesteś. - No, widzisz. - Nie mogąc dłużej znieść jego przenikliwego wzroku, RS
25 spojrzała na Elizabeth. - Co robisz, gdy spotykasz się z odmową? - Zachowuję spokój, bo zawsze mam nadzieję, że dana osoba zmieni zdanie. Ludzie muszą mieć czas do namysłu. Niektórzy potrzebują kilku dni, a nawet tygodni. Większość dochodzi do wniosku, że projekt ma więcej plusów niż minusów. Ja cierpliwie czekam i na wszelki wypadek szukam innej możliwości przeprowadzenia trasy. - Nigdy nie ogarnia cię zniechęcenie? - Owszem, ogarnia. Szczególnie podczas rozmów z urzędnikami. Wiem jednak, że urzeczywistnienie każdego marzenia, a tym bardziej tak wielkiego, wymaga wiele wysiłku i zachodu. - Osiągnięcie takiego celu przechodzi moje wyobrażenie - przyznała Hannah. - Samo zdobycie zgody odpowiednich urzędów oraz właścicieli terenów zajmie rok. - Już zajęło więcej, a dopiero dotarłem do wschodniego Wyomingu. Została cała zachodnia część kraju, czyli Utah, Nevada, Kalifornia. Ale mam czas, nie spieszy mi się. - Hmmm. Załóżmy, że namyślę się i uznam, że pociąg nie będzie mi przeszkadzał. Jakie jeszcze są plusy, oprócz wspomnianych udziałów? - Może moje argumenty akurat do ciebie nie trafią, ale przypomnij sobie, co mówiła kelnerka. Nie tylko jej mąż boi się podróżować samolotem. Takich jak on są tysiące. Ci ludzie boją się latać, lecz z drugiej strony chcą szybko przenosić się z miejsca na miejsce. Samochód im nie odpowiada, bo jest ciasny, powolny i niezbyt bezpieczny. - To niech siedzą w domu... - Ten nowoczesny pociąg jest szybki, nie zanieczyszcza środowiska. Mój dobry znajomy, zdolny inżynier z niebywałą wyobraźnią, skonstruował już prototyp. - Nic z tego nie będzie, jeśli setki, ba, tysiące ludzi i agencje rządowe nie zechcą działać dla wspólnego dobra. - Racja. - Ja odmawiam. Widzisz, przysięgłam umierającemu ojcu, że zachowam majątek w nienaruszonym stanie i dlatego nic nie zmienię. Równie ważnym powodem, o którym nie wspomniała, była RS