andgrus

  • Dokumenty12 974
  • Odsłony705 236
  • Obserwuję379
  • Rozmiar dokumentów20.8 GB
  • Ilość pobrań555 325

Winters Rebecca - Odnaleziony

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :580.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Winters Rebecca - Odnaleziony.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera W Winters Rebecca
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 153 stron)

REBECCA WINTERS Odnaleziony

ROZDZIAŁ PIERWSZY Najpierw padał zwykły śnieg, ale regularna zadymka zaczęła się, gdy samochód z hal górskich wyjechał na drogę, która wspinała się zakosami przez pasmo Sawatch w Kolorado. Emmie Wakefield wydawało się, że szczyty maja­ czące w oddali wyglądają jak olbrzymi wartownicy. Słońce zaszło za jeden z nich. Wskutek ciężkich, niskich chmur już o piątej po południu było ciemno jak w nocy. Stephen Channing cicho gwizdnął. - Jak byś się czuła, gdybyś się znalazła wśród tych siedemnastowiecznych hiszpańskich odkrywców, którzy brnęli przez takie zaspy i nie mieli nic, żeby się ogrzać? - Zgiń, przepadnij! - wykrzyknęła żartobliwie Emma. Do ust włożyła mu kolejną czekoladkę. Już dawno przekroczyli linię wiecznego śniegu. Wróciła myślami do drzemiącego z tyłu psa-bernardyna. - Podtrzymuje mnie na duchu świadomość, że jest z nami Dame. - Kochanie - zaczął Stephen, rzucając Emmie przelotne spojrzenie - czy chcesz przez to powiedzieć, że moja obecność ci nie wystarczy? Uśmiechnęła się przekornie. Stephen był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną, szczerym i delikat­ nym. Emma i jej siostra, Lorna, porównywały często Stephena do bernardyna - wielkiego, ale nieszkod­ liwego i bardzo sympatycznego psa. - Mając was przy sobie niczego się nie boję.

6 ODNALEZIONY Zaśmiał się. - Jesteśmy już prawie w klasztorze. Szkoda, że nie widać dobrze opactwa. Powinienem się domyślić, że kiedy przyjedziemy, będzie zadymka. Przez ostatnie dziesięć lat pokonywałem tę trasę dziesiątki razy, ale nigdy w listopadzie nie było tak paskudnej pogody. Emma milczała. Kiedyś świetnie jeździła na nartach i kochała się bardzo w instruktorze narciarskim, Kanadyjczyku z Quebecu, tego jednak Stephen nie wiedział. Nie wiedział również, że zamierzała przenieść się do Quebecu, zaczęła nawet uczyć się francuskiego. Wspomniała tylko kiedyś Stephenowi, że człowiek, za którego dwa lata temu miała wyjść za mąż, tajemniczo zniknął przed samym ślubem. Strata była tak bolesna, że nie potrafiła mówić o niej z nikim spoza najbliższej rodziny. Od tego czasu z daleka omijała wszelkie ośrodki sportów zimowych. Zima przypominała jej bolesne sprawy. Zdecydowała się opuścić Denver tylko dlatego, że jako lekarza weterynarii wezwano ją do chorego psa. Gdy minęli ostatnie tereny narciarskie na wysokości około trzech tysięcy metrów, zaczęła żałować, że wybrała się ze Stephenem, chociaż do jej obowiązków należały wizyty w górskiej hodowli psów. Przytłaczały ją wspomnienia z przeszłości. Pod­ świadomie uchwyciła się mocno brzegu siedzenia. Stephen spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem. - Jeszcze parę minut, Emmo. Jeden zakręt i odsap­ niesz sobie. Nie denerwuj się. Emma nie wyprowadzała go z błędu. Jeżeli myśli, że jest zdenerwowana ze strachu, tym lepiej. Gdy dostar­ czą Dame do psiarni, na pewno już się uspokoi. Praca pozwalała jej trzymać w ryzach nieproszone myśli. Dokonają rutynowych szczepień, obejrzą psa po­ dejrzanego o zwichnięcie stawu biodrowego i wrócą

ODNALEZIONY 7 do domu. A potem spędzą kilka dni w Puerto Vallarta w Meksyku, gdzie będą się opalać. Nie mogła się tego doczekać. - Trzymaj się! - krzyknął Stephen biorąc wąski zdradliwy zakręt. Silny powiew wiatru od przełęczy uderzył w bok samochodu. - Zjeżdżamy z drogi! Wszystko stało się tak szybko, że Emma nie zdążyła nawet krzyknąć. Wóz zjechał na lewą stronę i utknął w zaspie. Usłyszała zgrzyt metalu. - Emmo? Nic ci się nie stało? - spytał Stephen z niepokojem w głosie. - Nic mi nie jest - powiedziała niepewnie. - Na­ prawdę. A co z tobą? - Co tam ja! - Sięgnął, by odpiąć jej pas, i przyciąg­ nął ją do siebie. - Nie rozumiem, dlaczego to się przytrafiło. - To rzeczywiście bardzo dziwne - potwierdziła. - Nie przejmuj się. Mogę wysiąść z twojej strony. Objął ją mocno, mimo że przeszkadzała kierownica. - Opactwo jest paręset metrów stąd. Pójdę spro­ wadzić pomoc. Jeżeli chcesz, to chodź ze mną, ale jak zostaniesz, będzie ci cieplej. Emmo, bardzo mi przykro. - Westchnął głęboko, jego oddech poruszył jej złociste loki. - To przez ten podmuch wiatru. Straciłem panowanie nad kierownicą. - Nikt by sobie lepiej nie poradził. Nawet nie przekoziołkowaliśmy. - Nie widziała jeszcze Stephena tak zmartwionego. - Skończyło się raptem na paru wgięciach blachy. Dame nadal śpi, więc nie masz powodu robić sobie wyrzutów. - Pójdę po pomoc. Nie będziesz się bała zostać tu sama? - W towarzystwie Dame? Chyba żartujesz. Nic nam nie będzie. - Dobrze - mruknął. Puścił ją i sięgnął za siedzenie,

8 ODNALEZIONY gdzie włożyli bagaż i ekwipunek narciarski. Zapalił latarkę i oświetlił klatkę Dame. - Nie wie o bożym świecie. Pewnie nie obudzi się do jutra rana. Będzie ci z nią ciepło. Wycie wiatru się nasiliło. Otaczał ich biały obcy świat. Na myśl o tym, że mogło im się przytrafić coś poważniejszego, przeszedł ją dreszcz. W tym miejscu i w tych warunkach przez wiele dni nikt by nawet nie dowiedział się, że spadli z drogi. Ślady opon pokrył śnieg. Raz jeszcze przeszedł ją dreszcz. Bała się o Stephena. - Uważaj tylko! Możesz zgubić drogę w takiej zawiei. - Nie zostałem drużynowym skautów bez powodu - powiedział wkładając ocieplane rękawice. Emma uśmiechnęła się blado. Był rozwiedziony, ale bardzo wiele czasu spędzał ze swymi dwoma synami. Chodził z nimi na wycieczki, jeździł na ryby. Wiedziała, że dobrze orientuje się w lesie. - Za piętnaście minut będę z pomocą! - Pochylił się ku niej i musnął jej policzek ustami. - To na szczęście - mruknął. Kiedy poszedł, dotknęła delikatnie miejsca, gdzie został ślad jego ust. Po raz pierwszy pozwolił sobie na taką śmiałość. Pół roku temu wziął ją prosto ze szkoły weterynaryjnej, kiedy w jego klinice w Denver zwolniło się miejsce. Od tej pory zapraszał ją często na kolacje, do kina, nie robił tajemnicy z tego, że zamierza się z nią związać na stałe. Może z czasem nauczy się go kochać. Ciążyła jej myśl, że resztę życia miałaby spędzić samotnie. Może cierpienie po stracie Raoula ustąpi. Stephen przebolał już rozwód i znów garnął się do życia. Garnąć się do życia! Lorna doradziła jej, żeby dla własnego dobra spędziła ten tydzień ze Stephenem.

ODNALEZIONY 9 Emma patrzyła za nim, póki nie znikło światło latarki. Potem odetchnęła i odchyliła głowę do tyłu. Wóz zatrzymał się na pochyłości, tak że musiała oprzeć nogi na dźwigni biegów, żeby się nie zsuwać. Wyjęła z torebki następną czekoladkę i zjadła powoli. Ciągle nie mogła zapomnieć rozmowy, w trakcie której Stephen proponował jej wyjazd. - Nie uważasz, że dwa lata żałoby ci wystarczy? - spytał. - O miłość trzeba się starać, a ty wciąż żyjesz w świecie wspomnień. Westchnęła i wyłączyła ogrzewanie. W samochodzie było już za ciepło. Sweter narciarski doskonale chronił ją przed zimnem. Nie używała go od przeszło dwóch lat. Myślała o tamtym czasie jak o innym stuleciu, innej planecie. Uszła z niej cała radość życia. Znowu zaczęła rozpamiętywać te chwile z Raoulem na lotnisku, zanim poleciał do domu, do Montrealu, żeby przygotować uroczystość ślubną. Emma nie chciała się z nim rozstać nawet na chwilę. Przytuliła się do niego, a on objął ją jeszcze raz przed wyjściem z samochodu. Postanowili pożegnać się sam na sam, a nie na terenie terminalu lotniska. - Kochanie - szeptała, obejmując jego opaloną na brąz szyję. - Tak mi cię będzie brakowało. Przyciskał ją do serca, zanurzał twarz w jej włosach, wdychał ich zapach. - Czy myślisz, że chce mi się jechać? - spytał cicho i znów ją pocałował. - Jeszcze tydzień i będziemy razem, na zawsze. Pamiętała, jak, ku zdumieniu Raoula, płynęły jej po policzkach łzy. - Kochanie, co się dzieje? Przytuliła się mocniej. - Nie zniosę więcej rozstań. Już i tak było ich za wiele.

10 ODNALEZIONY Raoul całował jej ręce. - To już ostatni raz, przysięgam. Wiedziała, że to prawda. - Zadzwonisz do mnie wieczorem? - spytała ła­ miącym się głosem. Wysiadł już z samochodu. - Wątpisz w to? - Jeszcze przez okno całował ją mocno. Emma nie była w stanie go puścić. Nie potrafiła wytłumaczyć sobie nagłego lęku, jaki ją ogarnął. - Uważaj na siebie. Od dziś za tydzień chcę być panią Villard. Nie mogę się tego doczekać! - Emmo... - Raoul pocałował ją raz jeszcze w usta, a potem nagle się odwrócił. Patrzyła, jak odchodzi i czuła się tak, jakby zabierał ze sobą jej serce. Jego czarna czupryna i wysoka, szczupła sylwetka przycią­ gały spojrzenia wielu ludzi. Emma nie spuszczała z niego oczu, póki nie zniknął w tłumie. Zgodnie z obietnicą dzwonił do niej codziennie, aż do dnia jej wyjazdu do Kanady. W ostatniej chwili robili plany dotyczące uroczystości i przyjęć weselnych, które miały się odbyć kolejno w Montrealu i w Denver. Co więcej, mieli załatwić wysyłkę rzeczy Emmy do Montrealu, gdzie planowali zamieszkać po ślubie. Raoul, który zakończył już pracę instruktora narciar­ skiego, miał pracować w rodzinnej firmie. Emma zamierzała dokończyć studia weterynaryjne w Quebecu. A miodowy miesiąc... Akurat na ten temat Raoul dyskretnie się nie wypowiadał. Nie miała pojęcia, dokąd pojadą, a szcze­ rze mówiąc, nie miało to dla niej znaczenia. Ważne było, żeby wreszcie byli razem. Ich okres narzeczeński składał się z ustawicznych wyjazdów na lotnisko i długich okresów czekania, gdy Raoul jeździł na kursy narciarskie. Po raz pierwszy mieli być tylko we dwoje, ukryci przed światem. Ale potem los sprawił, że jej marzenia rozpadły się w pył.

ODNALEZIONY 11 Aż podskoczyła usłyszawszy cichy jęk. Obejrzała się przez ramię. Dame mogła się obudzić, ale Emma przypuszczała raczej, że coś jej się przyśniło. Posłuchała jeszcze chwilę, ale panowała cisza. Na tej wysokości również i ona poczuła się śpiąca. Zamknęła oczy i oparła skroń o zagłówek fotela. Kochany Stephen. Robił, co mógł, żeby się do niej zbliżyć. Na razie jednak jej myśli i serce wypełniał obraz ciemnej, przystojnej twarzy Raoula. Kochał te góry. Przyjazd w te okolice przywołał tak silne wspomnienia, że Emma z trudem powstrzymała łkanie. A może należy do kobiet, których przeznaczeniem jest miłość tylko do jednego mężczyzny? Niektóre przyjaciółki Emmy zaczynały już swoje drugie małżeństwa. Nie miały z tym żadnych trudności, potrafiły kochać więcej niż raz. Czy może z nią jest coś nie tak? Pukanie w szybę wyrwało ją z przykrych myśli. - Emma? Stephen otworzył drzwi, wielkie płatki śniegu wdarły się do środka wraz z wyjącym wiatrem, który natychmiast przeniknął ją do szpiku kości. - Bałaś się, że nie przyjdę? - Poczuła się trochę głupio, ponieważ myślała o innym mężczyźnie, a nie o Stephenie i szybkiej pomocy. - Dwaj zakonnicy z opactwa przywieźli mnie tu dżipem. Jeden z nich pojedzie z tobą do klasztoru, a drugi pomoże mi z Dame. - Świetnie. - Nałożyła kurtkę. - A co z twoim wozem? - Wsunęła dłonie w rękawice narciarskie, na głowie miała ciepłą kominiarkę. - Pojadą po łańcuchy, żeby go wyholować z zaspy, a ja, gdy zawiozę sukę do psiarni, to do ciebie przyjdę. Stephen pomógł jej wyskoczyć w śnieg, głęboki po kolana. Upadła na niego.

12 ODNALEZIONY - O, przepraszam. - A ja nie przepraszam. Prawdę mówiąc, już od dawna chciałem cię tak objąć. Odprowadził ją pod górę, a ona czuła się jeszcze bardziej głupio. Wciąż myślała o Raoulu. Była za to zła na siebie. Każda kobieta, którą pokochałby Stephen, mogłaby się uważać za naj­ szczęśliwszą w świecie! Los znów się do niej uśmiechnął i powinna wyjść mu naprzeciw. Skuliła się, bo śnieg zacinał mocno. Postanowiła, że będzie się cieszyła z tej wycieczki ze Stephenem i odwzajemni jego uczucia, a przynajmniej spróbuje. Gdy wyszli na drogę w miejscu, gdzie czekał dżip, wiatr wzmógł się jeszcze bardziej. Zobaczyła sylwetkę kierowcy. Drugi zakonnik podniósł rękę w geście pozdrowienia, po czym zszedł do uszkodzonego wozu. Śnieg utrudniał widoczność. Znów przeszedł ją dreszcz. A gdyby tak zostali bez pomocy? - Jazda na górę - szepnął Stephen otwierając drzwi, żeby mogła wsiąść na tylne siedzenie dżipa. Ku zdumieniu Emmy wsiadł za nią i zaczął całować delikatnie jej usta. Nie spodziewała się tego. W pierw­ szej chwili chciała się cofnąć, ale zmusiła się, by odwzajemnić pocałunek, i zauważyła, że było to dość przyjemne. - Czy mi się śniło, że mnie pocałowałaś? - szepnął z przejęciem. - Nie - powiedziała po chwili wahania. - Właściwie cieszę się, mimo wszystko, że mnie namówiłeś na ten wyjazd. - Była to prawda. Raoul należy do przeszłości. To już postanowiła. Dziś wspomnienia zamyka na klucz. - Czy zawsze będą się działy cuda? - zapytał Stephen. Roześmiała się. - Wkrótce wracam. - Wy­ skoczył z dżipa i zatrzasnął drzwi.

ODNALEZIONY 13 - Czy pani może już jechać? - Głos zakonnika przy kierownicy był głęboki, męski. - Oczywiście. Zawrócił wóz i ruszył pod górę stromą drogą. Emma zaczerwieniła się i spuściła głowę. Mężczyzna, który ślubował celibat, uznał zapewne jej zachowanie za frywolne. Świadczył o tym lekko szyderczy ton jego głosu. Wyjrzała przez okno. Śnieg nie padał już tak bardzo jak poprzednio. Po chwili dojrzała zarys częściowo zasypanego śniegiem kamiennego gmachu klasztoru. Byli u stóp najsłynniejszej w Ameryce Góry Świętego Krzyża, od której opactwo wzięło swą nazwę. Szczyt góry wznosił się majestatycznie na wysokość prawie pięciu tysięcy metrów, a olbrzymi biały krzyż na ścianie północno-wschodniej nadawał temu miejscu tajemniczy charakter. Emma czytała kiedyś, że po prawej stronie krzyża znajduje się słynna naturalna rzeźba śnieżna, zwana Matką Boleściwą, a u jej stóp jezioro Czara Łez. Patrzyła z rozkoszą na wspaniały dziewiętnasto­ wieczny budynek. Zachwycał ją kontrast między jego przytulnym ciepłem, a surowym, groźnym otoczeniem. Dżip zatrzymał się nagle i wtedy zwróciła uwagę na kierowcę. Gdy odwrócił się do niej, opadł mu kaptur, odsłaniając czarne, kędzierzawe włosy. Emma spojrzała na jego silny kark, opalony przez słońce na ciemny mahoń. Przeszedł ją dreszcz - doznała uczucia deja vu. Czyżby jej chorobliwe rozpamiętywanie przeszłości doprowadziło do tego, że w każdym mężczyźnie widziała Raoula? Nawet w tym zakonniku? Co za obsesja! Musi z tym skończyć! Zakonnik opuścił siedzenie i pomógł jej wysiąść.

14 ODNALEZIONY Spojrzenie Emmy utkwione było bezradnie w jego szerokich ramionach i ciemnoszarej kurtce. Prosty jak świeca, miał w sobie energię i siłę mężczyzny w kwiecie wieku. Nie, to chyba halucynacje - skutek wypadku - pomyślała. Podobnie jak Raoul, który jeździł na nartach, jeszcze nim nauczył się chodzić, zakonnicy z opactwa w górach byli w swoim żywiole. Znali je doskonale, umieli się po nich poruszać, a więc często uczestniczyli w górskich akcjach ratunkowych. Stephen mówił jej, w ilu takich wyprawach brali udział, ale nie zapamiętała tego dokładnie. Stephen lubił konkrety, fakty i liczby. Zawsze mawiał, że z jej intuicją, mogliby się wspaniale uzupełniać. Była głupia, że wspomnienia o Raoulu powstrzymywały ją od zaangażowania się w związek ze Stephenem. Gdy wysiadła, w bladym świetle wnętrza samochodu ujrzała zarośnięte policzki i orli profil zakonnika. Były to tylko sekundy, ale rysy twarzy, nos i czarne brwi dostrzegła wyjątkowo wyraźnie. Przecież takie właśnie rysy należały kiedyś do Raoula! Emma podświadomie krzyknęła, świat zawirował dokoła niej. - Czy mogę pomóc? - Zamroczenie przeszło. Emma otworzyła oczy i zobaczyła, że podtrzymuje ją inny brodaty zakonnik w przepasanym sznurem białym habicie. Spoglądał na nią z troską. - Nazywam się ojciec Andre. To skutki szoku po wypadku. Ojciec John widział, że coś się z panią dzieje. Jesteśmy tu na dużej wysokości, to też wpływa na samopoczucie. Choć przecież miała pani trochę czasu na aklimatyzację, jedziecie aż z Denver. - Już, już czuję się zupełnie dobrze - wymamrotała. Rozpaczliwie rozglądała się dokoła, ale nie widziała ani dżipa, ani tamtego zakonnika. Przycisnęła rękę do gardła. Zbyt długo żyła z obrazem Raoula w duszy

ODNALEZIONY 15 i teraz widzi go w każdym mężczyźnie. Tylko raz rzuciła okiem na zakonnika, a przecież podobieństwo wydało jej się niesamowite. - Powiedział ksiądz, że to ojciec John mnie tu przywiózł? - Stary zakonnik skinął głową. - Chciałabym mu podziękować za pomoc - rzekła, chwytając jego żylastą dłoń. Pomógł jej przebrnąć przez głęboki śnieg. - Poszedł po łańcuchy, żeby wyciągnąć tamten samochód ze śniegu, ale przekażę mu wyrazy wdzięcz­ ności. Proszę iść za mną. Doszli do masywnych, drewnianych drzwi, wiodą­ cych do nisko sklepionej sieni. Emma wlepiła wzrok w zakonnika, który jak na swój wiek poruszał się nadzwyczaj żwawo. - Niech pani siada. - Wskazał drewnianą ławę pod ścianą. - Proszę się napić. - Podał jej kieliszek brandy. Uderzył ją ostry aromat, ale zastosowała się do jego polecenia. Miał rację. Dopiero co przeszła wstrząs. Chociaż nie smakował jej alkohol, wypiła wszystko, czując, jak ciepło spływa jej do gardła. - Dziękuję, ojcze. - Oddała mu pusty kieliszek. Uśmiechnął się uprzejmie. - Teraz mogę panią powitać w opactwie Świętego Krzyża. Nie wiedzieliśmy, że mieliście wypadek, dopóki doktor Channing nie zjawił się nagle z tą wiadomością. Ktoś zajmie się waszym wozem i pojedzie do Minturn w sprawie reperacji. - Ojciec jest bardzo uprzejmy - szepnęła. - Gdy wyjeżdżaliśmy dziś rano z Denver, nie myślałam, że będzie mnie ktoś musiał ratować. Przepraszam, że spowodowaliśmy takie zamieszanie. - Doktor Channing jest wielce cenionym przyja­ cielem naszego opactwa. Bardzo nam miło, że możemy mu się zrewanżować za wszystko, co dla nas robi. Mówił, że Dame nic się nie stało.

16 ODNALEZIONY - Nie - powiedziała Emma. - Parę minut temu, gdy stamtąd odchodziłam, Dame spała sobie spo­ kojnie. - Bardzo się z tego cieszę. Kiedy doktor Channing powiedział, że ma jeszcze kogoś w samochodzie, sądziłem, że oczywiście ma na myśli doktora Holmsa. Od kiedy zaczęła pracować u Stephena, słyszała to już ze sto razy. - Muszę z przykrością powiedzieć, że doktor Holms zginął w wypadku samochodowym. Ja przyszłam do pracy na jego miejsce. Doktor Channing uznał ten wyjazd za dobrą okazję, żeby mnie zapoznać z tutejszą hodowlą, ponieważ specjalizuję się w dużych hodow­ lach psów. - Naturalnie. - Stary zakonnik miał zamyślone ciemne oczy. Czy zastanawiał się, dlaczego Stephen przywiózł koleżankę po fachu? Nie był jakoś szcze­ gólnie niezadowolony. - Jak pani wie, nasze bernardyny są zupełnie wyjątkowe. - Tak. Wiem, że kojarzycie wasze psy z szorstko- włosymi, ze szwajcarskiej linii Barry'ego. - Tak, dało to wspaniałe wyniki. - Właśnie. Dame jest doskonała. Wie ojciec, za każdym razem, jak przychodzi na świat nowy miot szczeniąt, nie mogę się nacieszyć. Sama miałam bernardyna jeszcze w zeszłym roku. - Głos jej zadrżał. Śmierć Gertrudy była dla niej wielkim przeżyciem. Nawet myśleć nie chciała o innym psie. Straciła wszystkich, którzy byli jej bliscy, z wyjąt­ kiem Lorny i jej męża Donalda, mieszkających w Denver. Zakonnik skinął głową. - Psy zastępują nam dzieci. Ale niech pani nikomu nie mówi, że coś takiego powiedziałem. Roześmiała się.

ODNALEZIONY 17 - Czuję się zaszczycona, że mogę tu być. - Wracają pani rumieńce. Proszę iść za mną, pokażę pokój przygotowany dla pani. Obiad będzie czekał w refektarzu. Emma poszła za zakonnikiem. Kamienne ściany pochłaniały dźwięki, poczuła się jak w średniowieczu. Schodami wyszli na mroczny korytarz o ścianach obwieszonych obrazami. Wszystko to wyglądało jak z jakiejś historycznej powieści. Przyszło jej do głowy, że gdyby ktoś chciał uciec od cywilizacji, to znalazłby tu idealną przystań. Ojciec Andre wskazał jej po lewej stronie łazienkę, potem otworzył jeden z pokojów gościnnych. - Czy pani, tak jak i doktor Channing, interesuje się historią? Może po obiedzie będzie pani miała ochotę przejść się po muzeum - zaproponował, zapalając małą lampkę naftową. - Mamy tam pełno pamiątek z czasów, kiedy Miasto Świętego Krzyża jeszcze istniało. Są tam bezcenne obrazy Thomasa Morana i książki, które pochodzą jeszcze z czasów hiszpańskich odkrywców. - Bardzo bym chciała to zobaczyć - powiedziała z udawanym entuzjazmem. Zakonnik był bardzo serdeczny; nie mógł przecież wiedzieć, czym miała zaprzątnięte myśli. Uśmiechnął się wychodząc. - Pokój doktora Channinga jest obok. Jeżeli jeszcze coś byłoby potrzebne, to proszę przyjść, będę u siebie w pokoju. - Emma podziękowała mu i zakonnik wyszedł. Zamknęła drzwi i oparła się o nie ciężko. Chciała być przez chwilę sama. Dziękowała Bogu, że Stephen nie widział, jak zareagowała na widok tamtego zakonnika. Jako człowiek spostrzegawczy zacząłby zaraz zada­ wać różne pytania. Wolałaby na nie nie odpowiadać.

18 ODNALEZIONY Na pewno pytałby o Raoula. Co się z nim stało? Dlaczego zniknął? Dlaczego ona nie potrafi o nim zapomnieć? Zawsze starała się unikać takich rozmów. Teraz także nie miałaby ochoty się zwierzać. Rozejrzała się z zainteresowaniem dokoła. Pokój przypominał celę: łóżko, szafa i toaletka z miednicą stanowiły jedyne umeblowanie. Na ścianie wisiał krzyż. W kamiennych murach panowała całkowita cisza. Rzuciła czapkę i rękawice na łóżko, podeszła do okna. Burza, która doprowadziła do wypadku, już się kończyła. Wytężyła Wzrok, żeby zobaczyć, co się dzieje na dworze, ale widziała tylko pokrywę śniegu poniżej poszarpanych szczytów, które jak czarne duchy wznosiły się ponad opactwem. Przytknęła czoło do lodowatej szyby. Nie mogła przestać myśleć o spotkaniu z ojcem Johnem. Gdyby go zobaczyła twarzą w twarz, to może przekonałaby się, że to tylko złudzenie. Że to nie Raoul prowadził samochód. Sama myśl o tym była bez sensu!

ROZDZIAŁ DRUGI Emma ukryła twarz w dłoniach. Raoula nie ma, odszedł, pewnie nie żyje. Nie zjawił się wtedy w Mont­ realu, gdzie mieli wziąć ślub. Pamiętała ten dzień bardzo dobrze... Weszła do kościoła z siostrą i z ojcem. Ślubna suknia, długa do ziemi, koloru kości słoniowej, szeleściła przy każdym ruchu. Lorna trzymała tren, żeby nie zamiatał posadzki. Poprzedzające tę chwilę siedem dni ciągnęło się jak siedem lat, ale teraz oczekiwanie miało się skończyć. Serce jej biło, policzki miała zarumienione, makijaż nie był jej wcale potrzebny. - Uspokój się, kochanie - szepnął ojciec. W jego niebieskich oczach widać było ojcowską dumę pomie­ szaną z niepokojem. - To narzeczony powinien się denerwować. - Zaśmiał się i pocałował ją w policzek. - Wyglądasz cudownie. Na pewno mama patrzy na ciebie z nieba. Zaczęła płakać. - Kocham cię, tatusiu. Dziękuję, że zajmowałeś się mną przez cały ten tydzień. Wiem, że byłam nieznośna, ale te ciągłe rozstania z Raoulem są dla mnie bardzo trudne. - Rozejrzała się. - Chciałabym, żeby już był. Gdy się okazało, że Raoul się spóźnia, ojciec uścisnął ją dla dodania otuchy. Za chwilę miała założyć narzeczonemu na palec złotą obrączkę. Nadchodził już czas rozpoczęcia uroczystości. Emma

20 ODNALEZIONY wpatrywała się w drzwi wejściowe, rozglądając się za wysoką sylwetką Raoula. Weszła jego matka oraz starszy brat Etienne i zawiadomili zebranych, że pan młody przybędzie lada chwila. - Emmo, ma chere. - Madeleine Villard podeszła do Emmy. - Mój syn zaniemówi, jak cię zobaczy. - Dotknęła ręką jej welonu. - Dziękuję ci, że go włożyłaś. Został wykonany we Francji przez zakonnice z Alencon. Moja matka dała mi go w dniu ślubu. Gdybym miała córkę, to bym jej dała tę narzutkę. Marie - wskazała żonę Etienne'a - też ją miała na swoim ślubie. Teraz ty... - Odchrząknęła, potem powiedziała rzeczowo: - Ta koronka na twoich blond włosach wygląda znakomicie. - Dałaś mi rzecz, którą cenię sobie najwyżej. - Emma mówiła zdławionym głosem. - Przechowam ją pieczołowicie i może kiedyś przekażę naszej córce. - Bardzo bym się cieszyła. - Oczy matki Raoula zaszły mgłą. - Mój syn jest szczęśliwy, Emmo. Szkoda, że ojciec tego nie dożył. Też by cię kochał. - Dziękuję - szepnęła Emma w roztargnieniu. Niepokoiła się coraz bardziej. - Czy widziałaś się rano z Raoulem? Rozmawiałaś z nim? - Nie, ale Etienne i dzieci zjedli z nim razem śniadanie, prawda, mon fils? - Spojrzała w stronę syna. Był podobny do Raoula, lecz miał łagodniejsze rysy. - Oui, maman - zapewnił matkę. - Będzie tu lada chwila. Nie denerwuj się. - Mimo to Madeleine, podobnie jak Emma, była tak niespokojna, że kazała młodszemu synowi, Rogerowi, zadzwonić do domu i sprawdzić, co się dzieje ze starszym. - Bień. - Roger spojrzał na Emmę. - Takiej chwili mój brat nie przegapi, nawet gdyby go mieli przy-

ODNALEZIONY 21 wieźć na noszach, ma belle. - Uśmiechnął się szel­ mowsko. - Roger! - przywołała go matka do porządku - To nie jest pora na takie żarty! - Ależ, maman, Emma wie, że ja tylko żartuję. - Ucałował Emmę w oba policzki. - Nie denerwuj się, zaraz się wszystko wyjaśni. - Czułabym się lepiej, gdyby już był - przyznała drżącym głosem. - Denerwuje się tak od wczoraj, od chwili wyjazdu z Denver - wtrąciła się Lorna i objęła Emmę wpół. - Zrób to dla niej i zadzwoń. Bo inaczej nabawi się rozstroju nerwowego. - Lorna uśmiechała się z przy­ musem. - Msza powinna się zacząć już pięć minut temu. Roger podniósł ręce do góry. - Zaraz wracam, ale niepotrzebnie się denerwujecie. - Zróbmy jeszcze jedno zdjęcie, ty i twoi naj­ bliżsi. - Etienne ustawił się z aparatem fotograficz­ nym. - Dobra myśl - rzekł ojciec panny młodej i przytulił obie córki. Przez następne pięć minut robili zdjęcia, ale zdenerwowana Emma zaczęła sobie wyobrażać, że Raoulowi stało się coś złego. Kiedy Roger wreszcie wrócił, ale sam, podbiegła do niego. - Jeszcze go nie widać - powiedział beztrosko. - Mówił, że przed przyjściem do kościoła ma do załatwienia coś ważnego w związku z podróżą po­ ślubną. Prawdopodobnie utknął gdzieś w ulicznym korku. Madeleine wstała z trudem, opierając się na lasce. - Trzeba dzwonić do szpitali, może był wypadek. Emma drżała, nie mogła się opanować. - Tatusiu, zadzwoń. Mam straszne przeczucie, że coś się stało.

22 ODNALEZIONY Ojciec zamyślił się głęboko, przygryzł wargi. Po chwili ruszył ku wyjściu. Kiedy był już koło drzwi, wszedł ksiądz, najwyraźniej zaniepokojony jak wszyscy. - Co robić? - zapytała rozpaczliwie Emma. Ksiądz spojrzał na nią ze współczuciem. - Poczekajmy jeszcze pół godziny, na pewno przyjdzie. Pewnie wypadło mu coś bardzo ważnego. A ja tymczasem przeproszę zebranych, że będzie małe opóźnienie. Odszedł, a Emmie dzwoniło w uszach i świat się jej walił. - Emmo! - krzyknął Etienne widząc, że krew odpływa jej z twarzy. Stała skąpana w czerwono- niebieskim świetle, które sączyło się przez witraż, ale wyglądała jak martwa. Etienne złapał ją za ręką i posadził na krześle. - Roger, przynieś jej trochę wody, vite Przez chwilę wszyscy byli nią zajęci. Minęło pięt­ naście minut, pół godziny. Emma mimo to nie chciała ruszyć się z miejsca. W końcu ksiądz wziął na siebie przykry obowiązek poinformowania zebranych, że pan młody nie przybył na uroczystość. Niemal wszyscy od razu poszli do domu, ale obie rodziny długo jeszcze czekały na jakąś wiadomość. Etienne i mąż Lorny, Donald telefonowali po szpitalach i na policję. Emma, w głębokim szoku, bezmyślnie patrzyła przed siebie. Matka Raoula była roztrzęsiona. - Chodź - powiedział w końcu ojciec i objął ją ramieniem - pójdziemy razem do domu. Tam będziemy czekali. Nieruchoma i zimna jak marmurowy posąg, Emma dała się zaprowadzić do samochodu, ale nawet dziś nie pamiętała nic z dwudziestominutowej jazdy do posiadłości Villardow. Nie mogła też sobie przypomnieć

ODNALEZIONY 23 następnych paru tygodni. Wszelkie pytania pozostały bez odpowiedzi. Raoul po prostu znikł, jakby go w ogóle nigdy nie było. Gdy zyskali pewność, że się nie pojawi, ojciec Emmy postanowił wracać do Kolorado. Emma nie mogła znieść tej myśli. Przed wyjazdem do Denver lekarz rodziny Villardow dawał jej środki uspokajające. Utrzymujący się stan depresji skłonił ojca do podjęcia zdecydowanych działań. Emma poddała się kuracji psychiatrycznej i stopniowo zaczęła powracać do normalnego życia. Jęk, jaki wyrwał się nieoczekiwanie z jej piersi, przywrócił ją do rzeczywistości. Odeszła od okna, poruszona wspomnieniem nie wyjaśnionego zniknięcia Raoula i tamtych strasznych miesięcy. Może było to głupie, ale żeby całą sprawę raz na zawsze wymazać z pamięci, jeszcze raz pragnęła ujrzeć ojca Johna. - Emmo, otwórz, gdzie jesteś? - usłyszała głos Stephena z sieni. Podeszła do drzwi i otworzyła. Wkroczył obciążony bagażami. - No i co? - zapytał zdziwiony. -Nawet się nie rozebrałaś? W refektarzu pali się w kominku. Będzie ci ciepło. - Cieszę się, że już jesteś - westchnęła. - Wszystko dobrze? Co z Dame? - Wciąż śpi, a samochód już pojechał do miasta do reperacji. Jest mocno powgniatany, ale myślę, że da się wyklepać. - Patrzył na nią uważnie. - Wyglądasz nie najlepiej. Ojciec Andre mówił, że nie czułaś się dobrze, gdy ojciec John cię tu przywiózł. Wyjęła szczotkę do włosów i zaczęła się czesać. Nie chciała, żeby spostrzegł, w jakim jest stanie. - Czuję się dobrze, jestem tylko głodna.

24 ODNALEZIONY Położył ręce na jej ramionach. - Ja też. A może masz ochotę na małą przystawkę przed jedzeniem? Wyraźnie czekał na pozwolenie. Chciał oczywiście dalej ją całować, dokończyć to, co zaczęło się w dżipie. Jednak wspomnienia, które przywołał ojciec John, tak uderzająco podobny do Raoula, sprawiły, że Emma nie mogła wzbudzić w sobie żadnego uczucia do Stephena. Musiał to chyba dostrzec, bo nie nalegał więcej. - Jesteś gotowa? Przytaknęła i wzięła go pod rękę. W opactwie, o tej porze roku, nie było oprócz nich innych gości. Stephen mówił, że jest już po sezonie. Po wiosennej odwilży, kiedy drogi staną się bardziej przejezdne, ludzie zaczną znów przyjeżdżać, żeby kupować słynne bernardyny. Szli w kierunku jadalni. Emma rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę wiodących w różne strony korytarzy. Myśl, aby zobaczyć gdzieś ojca Johna, stała się nagle jej obsesją. Ten zakonnik tak bardzo przypominał jej Raoula, że musiała się przekonać, czy to jednak nie on. - Tędy proszę. - Ojciec Andre wprowadził ich do jadalni. Usiedli za prostokątnym drewnianym stołem, blisko ognia. Stephen pomógł jej zdjąć kurtkę. Ojciec Andre przyniósł osobiście wazę gorącej zupy z dużymi kawałkami wołowiny i jarzynami. Emma poczuła się głodna. Talerz z serami i ciepły chleb prosto z pieca wyglądały bardzo apetycznie. Oboje zabrali się do jedzenia. Smaczny posiłek i wspaniałe kalifornijskie wino sprawiły, że od razu poczuła się lepiej. - Przyznaj się,'że lepszej kuracji nie zapisałby ci twój doktor, prawda? - zapytał Stephen. Emma przełknęła ostatni kęs sera gruyere.

ODNALEZIONY 25 - Nie wiedziałam, że jedzenie może być tak dobre, ale po winie zrobiłam się senna. Czy moglibyśmy iść wcześnie spać? Jestem bardzo zmęczona. Wydawało jej się, że waży z dziesięć ton. Poruszała się ciężko, jak w letargu. Uznała, że dzisiaj nie będzie już miała okazji, żeby zobaczyć któregoś z zakonników. Ojciec Andre pokazywał się tylko dlatego, że zajmował się gośćmi. Będzie musiała poczekać do jutra, żeby odszukać ojca Johna. - Przykro mi z powodu tego wypadku, Emmo. Ładny początek! Potrząsnęła głową. - Dosyć już przeprosin. Traktujmy to jako przy­ godę. Po powrocie będziemy wszystkim opowiadać, jak mnisi ratowali nas podczas zadymki. Za skarby świata nie chciałabym, żeby nas to ominęło. - Uśmiech­ nęła się do niego serdecznie i opuszczając refektarz podziękowała ojcu Andre za gościnność. Gdy doszli do jej pokoju, Stephen położył rękę na klamce i powiedział: - Mam nadzieję, że nie żałujesz, żeśmy tu przyje­ chali. - Jego ponury nastrój zaniepokoił Emmę. - Dlaczego tak mówisz? Wyprostował się i odetchnął głęboko. - Ponieważ widzę, jak bardzo się starasz. Dobranoc, Emmo. Kolorowych snów. Przejechał dłonią po jej brodzie i wszedł do swego pokoju. Zdarzenia kilku ostatnich godzin sprawiły, że była zmieszana i niespokojna, ale w tej chwili najbardziej bała się, żeby nie sprawić przykrości Stephenowi. Jeżeli nie przestanie boleć nad utratą Raoula, nie będzie mowy o jakimkolwiek zbliżeniu ze Stephenem. Nawet on, ze wszystkimi swoimi cudownymi przymiotami, straci wreszcie cierpliwość.

26 ODNALEZIONY Emma położyła się szybko do łóżka. Rozpaczliwie starała się stłumić prześladujące ją wspomnienia. Nie mogła jednak spokojnie usnąć. Myślała o ostatniej wycieczce z Raoulem. Byli wtedy w górach w pobliżu Vail. Przed od­ lotem Raoula do Montrealu chcieli spędzić parę godzin sami, tylko we dwoje. Wzięli więc kosz z żywnością i wspinali się wśród kwitnących ziół na daleką halę, między dwoma szczytami. Pogoda była wspaniała. Po śniadaniu, które zjedli na przełęczy, Raoul obsypywał ją świeżo zerwanymi górskimi kwiatkami, a potem całował tak, że zapomnieli o bożym świecie. Jej ukochany nigdy nie posuwał się w pieszczotach za daleko. Chciał, by najpierw zo­ stała jego żoną. Emma wiedziała, że mają się rozstać na cały tydzień i z zapamiętaniem odwzajemniała jego pocałunki. Po raz pierwszy w okresie ich krótkiej, lecz romantycznej miłości Raoul nie mógł się powstrzymać. Drżąc szeptał jej, że kocha ją nad życie i że nie chce dłużej czekać. W tym momencie nadeszła jednak grupa turystów. Gdyby nie to, uległaby pokusie i poznałaby wielkość jego namiętności. Jeszcze teraz słyszała pragnienie w jego głosie, a jej ciało pulsowało pod wpływem pieszczot Raoula, chociaż to już dwa lata minęły od chwili, gdy spoczywała w jego ramionach. Emma siadła na łóżku, serce biło jej jak oszalałe. Popatrzyła na białe miejsce na palcu, gdzie zwykle znajdował się jej narzeczeński pierścionek. Przed wycieczką w góry zdjęła go ze względu na Stephena, by pokazać mu, że skończyła z przeszłością. Zamknęła oczy. Taka była szczęśliwa, taka nie­ wiarygodnie szczęśliwa z Raoulem. Może miała jakieś przeczucie tragedii, pomyślała, przypominając

ODNALEZIONY 27 sobie swoją panikę na lotnisku. Nie pozostawił najmniejszego śladu, jakby się rozpłynął w powiet­ rzu. Wszelkie wysiłki odnalezienia go, zarówno z jej strony, jak i ze strony jego rodziny, były daremne. W końcu przyjęto, że miał wypadek, w którym zginął. Przez wiele miesięcy Emmie wydawało się, że i ona umarła. Ostatecznie jakoś się pozbierała i skończyła studia weterynaryjne. Prawie rok później zmarł nagle na atak serca, podczas uprzątania śniegu przed domem w Denver, jej ojciec. Od tego czasu życie straciło dla niej swoją wartość. Było zaledwie egzystencją. Nigdy nie pojechała już w góry i unikała wszelkich sportów zimowych. Śnieg, który przedwcześnie zabrał jej ojca, łączył się w jej wspomnieniach także z piewszym spotkaniem z Ra- oulem. Obie te straty, jedna po drugiej, całkowicie ją zdruzgotały. Nienawidziła zimy. Spotkanie z ojcem Johnem obudziło w niej nadzieję, a może tylko niepokój? Nie była pewna, ale po­ stanowiła, że nie spocznie, dopóki nie spojrzy raz jeszcze na tego zakonnika. Nie mogła zasnąć. Wczes­ nym rankiem wyskoczyła z łóżka. Powzięła decyzję, że dowie się czegoś o ojcu Johnie. Jak go zobaczy, niewątpliwie uzna, że to pomyłka. I w ten sposób na zawsze usunie Raoula z myśli i z serca. Poprzedniego dnia nie ustalili ze Stephenem żadnych planów na dzisiaj. Przez większą część dnia będą się zapewne zajmowali psami badając je i szczepiąc. Stephen na pewno jeszcze nie wstał. Emma musiała się spieszyć, żeby obejrzeć opactwo i zdążyć na śniadanie. Włożyła granatowe wełniane spodnie, do tego sweter, po czym cicho wymknęła się z pokoju. Po chwili znalazła się w sieni. Ojciec Andre roz-

28 ODNALEZIONY mawiał z jakimiś narciarzami z autobusu wyciecz­ kowego, który stał przed wejściem. Wskazał jej, którędy iść do psiarni, a sam udał się z gośćmi do muzeum. Emma poszła korytarzem. Bez trudu znalazła odpowiednią klatkę schodową. Nawet gdyby się zgubiła, zapach psów zaprowadziłby ją na miejsce. Gdy schodziła po schodach do dolnej części budynku przerobionej na psiarnię, poczuła się pewniej. Praca zawsze pomagała jej zapomnieć o kłopotach osobistych. Z jednej strony znajdowały się zagrody dla dorosłych bernardynów, z drugiej boksy dla szczeniąt. Emma uśmiechnęła się, gdy zwierzęta zwróciły ku niej swoje wielkie łby. Choć potężne, przystosowane do surowych warunków zimowych, dużych wysokości i wielkiego wysiłku, były to psy łagodne i pełne wdzięku. Ku swemu zdumieniu zobaczyła już Stephena przy pracy. Rzucił ku niej spojrzenie znad Dame. - Wcześniej wstałaś - powiedział. Emma weszła do zagrody i stanęła po drugiej stronie Dame. - Nie mogłam spać - rzekła. Pogłaskała Dame po łbie. - Nieźle wygląda, mimo zmęczenia. Stephen skinął głową. - Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o tobie. Ale dlaczego nie wrócisz do łóżka? Jesteś śliczna nawet, kiedy się nie wyśpisz, ale serce mi się kraje, gdy patrzę na twoją mizerną buzię. - Stephen - największy dyplomata naszych czasów. - Roześmiała się, on zaś przedstawił jej stojącego nie opodal zakonnika i zaczął badać Dame. - Ojciec Gregory. A to jest pani doktor Wakefield, która przyszła na miejsce doktora Holmsa. Emma skinęła głową. Zakonnik przyglądał się jej badawczo. Przypomniała sobie, jak patrzył na nią