ROZDZIAŁ PIERWSZY
Najpierw padał zwykły śnieg, ale regularna zadymka
zaczęła się, gdy samochód z hal górskich wyjechał na
drogę, która wspinała się zakosami przez pasmo
Sawatch w Kolorado.
Emmie Wakefield wydawało się, że szczyty maja
czące w oddali wyglądają jak olbrzymi wartownicy.
Słońce zaszło za jeden z nich. Wskutek ciężkich,
niskich chmur już o piątej po południu było ciemno
jak w nocy.
Stephen Channing cicho gwizdnął.
- Jak byś się czuła, gdybyś się znalazła wśród tych
siedemnastowiecznych hiszpańskich odkrywców, którzy
brnęli przez takie zaspy i nie mieli nic, żeby się ogrzać?
- Zgiń, przepadnij! - wykrzyknęła żartobliwie
Emma. Do ust włożyła mu kolejną czekoladkę. Już
dawno przekroczyli linię wiecznego śniegu. Wróciła
myślami do drzemiącego z tyłu psa-bernardyna.
- Podtrzymuje mnie na duchu świadomość, że jest
z nami Dame.
- Kochanie - zaczął Stephen, rzucając Emmie
przelotne spojrzenie - czy chcesz przez to powiedzieć,
że moja obecność ci nie wystarczy?
Uśmiechnęła się przekornie. Stephen był wysokim,
potężnie zbudowanym mężczyzną, szczerym i delikat
nym. Emma i jej siostra, Lorna, porównywały często
Stephena do bernardyna - wielkiego, ale nieszkod
liwego i bardzo sympatycznego psa.
- Mając was przy sobie niczego się nie boję.
6 ODNALEZIONY
Zaśmiał się.
- Jesteśmy już prawie w klasztorze. Szkoda, że nie
widać dobrze opactwa. Powinienem się domyślić, że
kiedy przyjedziemy, będzie zadymka. Przez ostatnie
dziesięć lat pokonywałem tę trasę dziesiątki razy, ale
nigdy w listopadzie nie było tak paskudnej pogody.
Emma milczała. Kiedyś świetnie jeździła na nartach
i kochała się bardzo w instruktorze narciarskim,
Kanadyjczyku z Quebecu, tego jednak Stephen nie
wiedział. Nie wiedział również, że zamierzała przenieść
się do Quebecu, zaczęła nawet uczyć się francuskiego.
Wspomniała tylko kiedyś Stephenowi, że człowiek, za
którego dwa lata temu miała wyjść za mąż, tajemniczo
zniknął przed samym ślubem. Strata była tak bolesna,
że nie potrafiła mówić o niej z nikim spoza najbliższej
rodziny.
Od tego czasu z daleka omijała wszelkie ośrodki
sportów zimowych. Zima przypominała jej bolesne
sprawy. Zdecydowała się opuścić Denver tylko dlatego,
że jako lekarza weterynarii wezwano ją do chorego psa.
Gdy minęli ostatnie tereny narciarskie na wysokości
około trzech tysięcy metrów, zaczęła żałować, że
wybrała się ze Stephenem, chociaż do jej obowiązków
należały wizyty w górskiej hodowli psów.
Przytłaczały ją wspomnienia z przeszłości. Pod
świadomie uchwyciła się mocno brzegu siedzenia.
Stephen spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem.
- Jeszcze parę minut, Emmo. Jeden zakręt i odsap
niesz sobie. Nie denerwuj się.
Emma nie wyprowadzała go z błędu. Jeżeli myśli, że
jest zdenerwowana ze strachu, tym lepiej. Gdy dostar
czą Dame do psiarni, na pewno już się uspokoi. Praca
pozwalała jej trzymać w ryzach nieproszone myśli.
Dokonają rutynowych szczepień, obejrzą psa po
dejrzanego o zwichnięcie stawu biodrowego i wrócą
ODNALEZIONY 7
do domu. A potem spędzą kilka dni w Puerto Vallarta
w Meksyku, gdzie będą się opalać. Nie mogła się tego
doczekać.
- Trzymaj się! - krzyknął Stephen biorąc wąski
zdradliwy zakręt. Silny powiew wiatru od przełęczy
uderzył w bok samochodu. - Zjeżdżamy z drogi!
Wszystko stało się tak szybko, że Emma nie zdążyła
nawet krzyknąć. Wóz zjechał na lewą stronę i utknął
w zaspie. Usłyszała zgrzyt metalu.
- Emmo? Nic ci się nie stało? - spytał Stephen
z niepokojem w głosie.
- Nic mi nie jest - powiedziała niepewnie. - Na
prawdę. A co z tobą?
- Co tam ja! - Sięgnął, by odpiąć jej pas, i przyciąg
nął ją do siebie. - Nie rozumiem, dlaczego to się
przytrafiło.
- To rzeczywiście bardzo dziwne - potwierdziła.
- Nie przejmuj się. Mogę wysiąść z twojej strony.
Objął ją mocno, mimo że przeszkadzała kierownica.
- Opactwo jest paręset metrów stąd. Pójdę spro
wadzić pomoc. Jeżeli chcesz, to chodź ze mną, ale jak
zostaniesz, będzie ci cieplej. Emmo, bardzo mi przykro.
- Westchnął głęboko, jego oddech poruszył jej złociste
loki. - To przez ten podmuch wiatru. Straciłem
panowanie nad kierownicą.
- Nikt by sobie lepiej nie poradził. Nawet nie
przekoziołkowaliśmy. - Nie widziała jeszcze Stephena
tak zmartwionego. - Skończyło się raptem na paru
wgięciach blachy. Dame nadal śpi, więc nie masz
powodu robić sobie wyrzutów.
- Pójdę po pomoc. Nie będziesz się bała zostać tu
sama?
- W towarzystwie Dame? Chyba żartujesz. Nic
nam nie będzie.
- Dobrze - mruknął. Puścił ją i sięgnął za siedzenie,
8 ODNALEZIONY
gdzie włożyli bagaż i ekwipunek narciarski. Zapalił
latarkę i oświetlił klatkę Dame. - Nie wie o bożym
świecie. Pewnie nie obudzi się do jutra rana. Będzie ci
z nią ciepło.
Wycie wiatru się nasiliło. Otaczał ich biały obcy
świat. Na myśl o tym, że mogło im się przytrafić coś
poważniejszego, przeszedł ją dreszcz. W tym miejscu
i w tych warunkach przez wiele dni nikt by nawet nie
dowiedział się, że spadli z drogi.
Ślady opon pokrył śnieg. Raz jeszcze przeszedł ją
dreszcz. Bała się o Stephena.
- Uważaj tylko! Możesz zgubić drogę w takiej
zawiei.
- Nie zostałem drużynowym skautów bez powodu
- powiedział wkładając ocieplane rękawice. Emma
uśmiechnęła się blado. Był rozwiedziony, ale bardzo
wiele czasu spędzał ze swymi dwoma synami. Chodził
z nimi na wycieczki, jeździł na ryby. Wiedziała, że
dobrze orientuje się w lesie.
- Za piętnaście minut będę z pomocą! - Pochylił
się ku niej i musnął jej policzek ustami. - To na
szczęście - mruknął.
Kiedy poszedł, dotknęła delikatnie miejsca, gdzie
został ślad jego ust. Po raz pierwszy pozwolił sobie na
taką śmiałość. Pół roku temu wziął ją prosto ze
szkoły weterynaryjnej, kiedy w jego klinice w Denver
zwolniło się miejsce. Od tej pory zapraszał ją często
na kolacje, do kina, nie robił tajemnicy z tego, że
zamierza się z nią związać na stałe.
Może z czasem nauczy się go kochać. Ciążyła jej
myśl, że resztę życia miałaby spędzić samotnie. Może
cierpienie po stracie Raoula ustąpi.
Stephen przebolał już rozwód i znów garnął się do
życia. Garnąć się do życia! Lorna doradziła jej, żeby dla
własnego dobra spędziła ten tydzień ze Stephenem.
ODNALEZIONY 9
Emma patrzyła za nim, póki nie znikło światło
latarki. Potem odetchnęła i odchyliła głowę do tyłu.
Wóz zatrzymał się na pochyłości, tak że musiała
oprzeć nogi na dźwigni biegów, żeby się nie zsuwać.
Wyjęła z torebki następną czekoladkę i zjadła powoli.
Ciągle nie mogła zapomnieć rozmowy, w trakcie
której Stephen proponował jej wyjazd.
- Nie uważasz, że dwa lata żałoby ci wystarczy?
- spytał. - O miłość trzeba się starać, a ty wciąż żyjesz
w świecie wspomnień.
Westchnęła i wyłączyła ogrzewanie. W samochodzie
było już za ciepło. Sweter narciarski doskonale chronił
ją przed zimnem. Nie używała go od przeszło dwóch
lat. Myślała o tamtym czasie jak o innym stuleciu,
innej planecie. Uszła z niej cała radość życia. Znowu
zaczęła rozpamiętywać te chwile z Raoulem na
lotnisku, zanim poleciał do domu, do Montrealu,
żeby przygotować uroczystość ślubną. Emma nie
chciała się z nim rozstać nawet na chwilę. Przytuliła
się do niego, a on objął ją jeszcze raz przed wyjściem
z samochodu. Postanowili pożegnać się sam na sam,
a nie na terenie terminalu lotniska.
- Kochanie - szeptała, obejmując jego opaloną na
brąz szyję. - Tak mi cię będzie brakowało. Przyciskał
ją do serca, zanurzał twarz w jej włosach, wdychał ich
zapach.
- Czy myślisz, że chce mi się jechać? - spytał cicho
i znów ją pocałował. - Jeszcze tydzień i będziemy
razem, na zawsze.
Pamiętała, jak, ku zdumieniu Raoula, płynęły jej
po policzkach łzy.
- Kochanie, co się dzieje?
Przytuliła się mocniej.
- Nie zniosę więcej rozstań. Już i tak było ich za
wiele.
10 ODNALEZIONY
Raoul całował jej ręce.
- To już ostatni raz, przysięgam.
Wiedziała, że to prawda.
- Zadzwonisz do mnie wieczorem? - spytała ła
miącym się głosem. Wysiadł już z samochodu.
- Wątpisz w to? - Jeszcze przez okno całował ją
mocno. Emma nie była w stanie go puścić. Nie potrafiła
wytłumaczyć sobie nagłego lęku, jaki ją ogarnął.
- Uważaj na siebie. Od dziś za tydzień chcę być
panią Villard. Nie mogę się tego doczekać!
- Emmo... - Raoul pocałował ją raz jeszcze w usta,
a potem nagle się odwrócił. Patrzyła, jak odchodzi
i czuła się tak, jakby zabierał ze sobą jej serce. Jego
czarna czupryna i wysoka, szczupła sylwetka przycią
gały spojrzenia wielu ludzi. Emma nie spuszczała
z niego oczu, póki nie zniknął w tłumie.
Zgodnie z obietnicą dzwonił do niej codziennie, aż
do dnia jej wyjazdu do Kanady. W ostatniej chwili
robili plany dotyczące uroczystości i przyjęć weselnych,
które miały się odbyć kolejno w Montrealu i w Denver.
Co więcej, mieli załatwić wysyłkę rzeczy Emmy do
Montrealu, gdzie planowali zamieszkać po ślubie.
Raoul, który zakończył już pracę instruktora narciar
skiego, miał pracować w rodzinnej firmie. Emma
zamierzała dokończyć studia weterynaryjne w Quebecu.
A miodowy miesiąc...
Akurat na ten temat Raoul dyskretnie się nie
wypowiadał. Nie miała pojęcia, dokąd pojadą, a szcze
rze mówiąc, nie miało to dla niej znaczenia. Ważne
było, żeby wreszcie byli razem. Ich okres narzeczeński
składał się z ustawicznych wyjazdów na lotnisko
i długich okresów czekania, gdy Raoul jeździł na
kursy narciarskie. Po raz pierwszy mieli być tylko we
dwoje, ukryci przed światem. Ale potem los sprawił,
że jej marzenia rozpadły się w pył.
ODNALEZIONY 11
Aż podskoczyła usłyszawszy cichy jęk. Obejrzała
się przez ramię. Dame mogła się obudzić, ale Emma
przypuszczała raczej, że coś jej się przyśniło. Posłuchała
jeszcze chwilę, ale panowała cisza.
Na tej wysokości również i ona poczuła się śpiąca.
Zamknęła oczy i oparła skroń o zagłówek fotela.
Kochany Stephen. Robił, co mógł, żeby się do niej
zbliżyć. Na razie jednak jej myśli i serce wypełniał
obraz ciemnej, przystojnej twarzy Raoula. Kochał te
góry. Przyjazd w te okolice przywołał tak silne
wspomnienia, że Emma z trudem powstrzymała łkanie.
A może należy do kobiet, których przeznaczeniem
jest miłość tylko do jednego mężczyzny?
Niektóre przyjaciółki Emmy zaczynały już swoje
drugie małżeństwa. Nie miały z tym żadnych trudności,
potrafiły kochać więcej niż raz. Czy może z nią jest
coś nie tak?
Pukanie w szybę wyrwało ją z przykrych myśli.
- Emma?
Stephen otworzył drzwi, wielkie płatki śniegu wdarły
się do środka wraz z wyjącym wiatrem, który
natychmiast przeniknął ją do szpiku kości.
- Bałaś się, że nie przyjdę? - Poczuła się trochę
głupio, ponieważ myślała o innym mężczyźnie, a nie
o Stephenie i szybkiej pomocy.
- Dwaj zakonnicy z opactwa przywieźli mnie tu
dżipem. Jeden z nich pojedzie z tobą do klasztoru,
a drugi pomoże mi z Dame.
- Świetnie. - Nałożyła kurtkę. - A co z twoim
wozem? - Wsunęła dłonie w rękawice narciarskie, na
głowie miała ciepłą kominiarkę.
- Pojadą po łańcuchy, żeby go wyholować z zaspy,
a ja, gdy zawiozę sukę do psiarni, to do ciebie przyjdę.
Stephen pomógł jej wyskoczyć w śnieg, głęboki po
kolana. Upadła na niego.
12 ODNALEZIONY
- O, przepraszam.
- A ja nie przepraszam. Prawdę mówiąc, już od
dawna chciałem cię tak objąć.
Odprowadził ją pod górę, a ona czuła się jeszcze
bardziej głupio. Wciąż myślała o Raoulu.
Była za to zła na siebie. Każda kobieta, którą
pokochałby Stephen, mogłaby się uważać za naj
szczęśliwszą w świecie! Los znów się do niej uśmiechnął
i powinna wyjść mu naprzeciw. Skuliła się, bo śnieg
zacinał mocno. Postanowiła, że będzie się cieszyła
z tej wycieczki ze Stephenem i odwzajemni jego
uczucia, a przynajmniej spróbuje.
Gdy wyszli na drogę w miejscu, gdzie czekał dżip,
wiatr wzmógł się jeszcze bardziej. Zobaczyła sylwetkę
kierowcy. Drugi zakonnik podniósł rękę w geście
pozdrowienia, po czym zszedł do uszkodzonego wozu.
Śnieg utrudniał widoczność. Znów przeszedł ją dreszcz.
A gdyby tak zostali bez pomocy?
- Jazda na górę - szepnął Stephen otwierając
drzwi, żeby mogła wsiąść na tylne siedzenie dżipa.
Ku zdumieniu Emmy wsiadł za nią i zaczął całować
delikatnie jej usta. Nie spodziewała się tego. W pierw
szej chwili chciała się cofnąć, ale zmusiła się, by
odwzajemnić pocałunek, i zauważyła, że było to dość
przyjemne.
- Czy mi się śniło, że mnie pocałowałaś? - szepnął
z przejęciem.
- Nie - powiedziała po chwili wahania. - Właściwie
cieszę się, mimo wszystko, że mnie namówiłeś na ten
wyjazd. - Była to prawda. Raoul należy do przeszłości.
To już postanowiła. Dziś wspomnienia zamyka na
klucz.
- Czy zawsze będą się działy cuda? - zapytał
Stephen. Roześmiała się. - Wkrótce wracam. - Wy
skoczył z dżipa i zatrzasnął drzwi.
ODNALEZIONY 13
- Czy pani może już jechać? - Głos zakonnika
przy kierownicy był głęboki, męski.
- Oczywiście.
Zawrócił wóz i ruszył pod górę stromą drogą.
Emma zaczerwieniła się i spuściła głowę. Mężczyzna,
który ślubował celibat, uznał zapewne jej zachowanie
za frywolne. Świadczył o tym lekko szyderczy ton
jego głosu.
Wyjrzała przez okno. Śnieg nie padał już tak
bardzo jak poprzednio. Po chwili dojrzała zarys
częściowo zasypanego śniegiem kamiennego gmachu
klasztoru. Byli u stóp najsłynniejszej w Ameryce
Góry Świętego Krzyża, od której opactwo wzięło swą
nazwę.
Szczyt góry wznosił się majestatycznie na wysokość
prawie pięciu tysięcy metrów, a olbrzymi biały krzyż
na ścianie północno-wschodniej nadawał temu miejscu
tajemniczy charakter. Emma czytała kiedyś, że po
prawej stronie krzyża znajduje się słynna naturalna
rzeźba śnieżna, zwana Matką Boleściwą, a u jej stóp
jezioro Czara Łez.
Patrzyła z rozkoszą na wspaniały dziewiętnasto
wieczny budynek. Zachwycał ją kontrast między jego
przytulnym ciepłem, a surowym, groźnym otoczeniem.
Dżip zatrzymał się nagle i wtedy zwróciła uwagę na
kierowcę. Gdy odwrócił się do niej, opadł mu kaptur,
odsłaniając czarne, kędzierzawe włosy. Emma spojrzała
na jego silny kark, opalony przez słońce na ciemny
mahoń.
Przeszedł ją dreszcz - doznała uczucia deja vu.
Czyżby jej chorobliwe rozpamiętywanie przeszłości
doprowadziło do tego, że w każdym mężczyźnie
widziała Raoula? Nawet w tym zakonniku? Co za
obsesja! Musi z tym skończyć!
Zakonnik opuścił siedzenie i pomógł jej wysiąść.
14 ODNALEZIONY
Spojrzenie Emmy utkwione było bezradnie w jego
szerokich ramionach i ciemnoszarej kurtce. Prosty
jak świeca, miał w sobie energię i siłę mężczyzny
w kwiecie wieku. Nie, to chyba halucynacje - skutek
wypadku - pomyślała.
Podobnie jak Raoul, który jeździł na nartach,
jeszcze nim nauczył się chodzić, zakonnicy z opactwa
w górach byli w swoim żywiole. Znali je doskonale,
umieli się po nich poruszać, a więc często uczestniczyli
w górskich akcjach ratunkowych.
Stephen mówił jej, w ilu takich wyprawach brali
udział, ale nie zapamiętała tego dokładnie. Stephen
lubił konkrety, fakty i liczby. Zawsze mawiał, że z jej
intuicją, mogliby się wspaniale uzupełniać. Była głupia,
że wspomnienia o Raoulu powstrzymywały ją od
zaangażowania się w związek ze Stephenem.
Gdy wysiadła, w bladym świetle wnętrza samochodu
ujrzała zarośnięte policzki i orli profil zakonnika.
Były to tylko sekundy, ale rysy twarzy, nos i czarne
brwi dostrzegła wyjątkowo wyraźnie. Przecież takie
właśnie rysy należały kiedyś do Raoula! Emma
podświadomie krzyknęła, świat zawirował dokoła niej.
- Czy mogę pomóc? - Zamroczenie przeszło. Emma
otworzyła oczy i zobaczyła, że podtrzymuje ją inny
brodaty zakonnik w przepasanym sznurem białym
habicie. Spoglądał na nią z troską. - Nazywam się
ojciec Andre. To skutki szoku po wypadku. Ojciec
John widział, że coś się z panią dzieje. Jesteśmy tu na
dużej wysokości, to też wpływa na samopoczucie.
Choć przecież miała pani trochę czasu na aklimatyzację,
jedziecie aż z Denver.
- Już, już czuję się zupełnie dobrze - wymamrotała.
Rozpaczliwie rozglądała się dokoła, ale nie widziała
ani dżipa, ani tamtego zakonnika. Przycisnęła rękę
do gardła. Zbyt długo żyła z obrazem Raoula w duszy
ODNALEZIONY 15
i teraz widzi go w każdym mężczyźnie. Tylko raz
rzuciła okiem na zakonnika, a przecież podobieństwo
wydało jej się niesamowite.
- Powiedział ksiądz, że to ojciec John mnie tu
przywiózł? - Stary zakonnik skinął głową. - Chciałabym
mu podziękować za pomoc - rzekła, chwytając jego
żylastą dłoń. Pomógł jej przebrnąć przez głęboki śnieg.
- Poszedł po łańcuchy, żeby wyciągnąć tamten
samochód ze śniegu, ale przekażę mu wyrazy wdzięcz
ności. Proszę iść za mną.
Doszli do masywnych, drewnianych drzwi, wiodą
cych do nisko sklepionej sieni. Emma wlepiła wzrok
w zakonnika, który jak na swój wiek poruszał się
nadzwyczaj żwawo.
- Niech pani siada. - Wskazał drewnianą ławę pod
ścianą. - Proszę się napić. - Podał jej kieliszek brandy.
Uderzył ją ostry aromat, ale zastosowała się do
jego polecenia. Miał rację. Dopiero co przeszła wstrząs.
Chociaż nie smakował jej alkohol, wypiła wszystko,
czując, jak ciepło spływa jej do gardła.
- Dziękuję, ojcze. - Oddała mu pusty kieliszek.
Uśmiechnął się uprzejmie.
- Teraz mogę panią powitać w opactwie Świętego
Krzyża. Nie wiedzieliśmy, że mieliście wypadek, dopóki
doktor Channing nie zjawił się nagle z tą wiadomością.
Ktoś zajmie się waszym wozem i pojedzie do Minturn
w sprawie reperacji.
- Ojciec jest bardzo uprzejmy - szepnęła. - Gdy
wyjeżdżaliśmy dziś rano z Denver, nie myślałam, że
będzie mnie ktoś musiał ratować. Przepraszam, że
spowodowaliśmy takie zamieszanie.
- Doktor Channing jest wielce cenionym przyja
cielem naszego opactwa. Bardzo nam miło, że możemy
mu się zrewanżować za wszystko, co dla nas robi.
Mówił, że Dame nic się nie stało.
16 ODNALEZIONY
- Nie - powiedziała Emma. - Parę minut temu,
gdy stamtąd odchodziłam, Dame spała sobie spo
kojnie.
- Bardzo się z tego cieszę. Kiedy doktor Channing
powiedział, że ma jeszcze kogoś w samochodzie,
sądziłem, że oczywiście ma na myśli doktora Holmsa.
Od kiedy zaczęła pracować u Stephena, słyszała to
już ze sto razy.
- Muszę z przykrością powiedzieć, że doktor Holms
zginął w wypadku samochodowym. Ja przyszłam do
pracy na jego miejsce. Doktor Channing uznał ten
wyjazd za dobrą okazję, żeby mnie zapoznać z tutejszą
hodowlą, ponieważ specjalizuję się w dużych hodow
lach psów.
- Naturalnie. - Stary zakonnik miał zamyślone
ciemne oczy. Czy zastanawiał się, dlaczego Stephen
przywiózł koleżankę po fachu? Nie był jakoś szcze
gólnie niezadowolony. - Jak pani wie, nasze bernardyny
są zupełnie wyjątkowe.
- Tak. Wiem, że kojarzycie wasze psy z szorstko-
włosymi, ze szwajcarskiej linii Barry'ego.
- Tak, dało to wspaniałe wyniki.
- Właśnie. Dame jest doskonała. Wie ojciec, za
każdym razem, jak przychodzi na świat nowy miot
szczeniąt, nie mogę się nacieszyć. Sama miałam
bernardyna jeszcze w zeszłym roku. - Głos jej
zadrżał. Śmierć Gertrudy była dla niej wielkim
przeżyciem. Nawet myśleć nie chciała o innym psie.
Straciła wszystkich, którzy byli jej bliscy, z wyjąt
kiem Lorny i jej męża Donalda, mieszkających
w Denver.
Zakonnik skinął głową.
- Psy zastępują nam dzieci. Ale niech pani nikomu
nie mówi, że coś takiego powiedziałem.
Roześmiała się.
ODNALEZIONY 17
- Czuję się zaszczycona, że mogę tu być.
- Wracają pani rumieńce. Proszę iść za mną, pokażę
pokój przygotowany dla pani. Obiad będzie czekał
w refektarzu.
Emma poszła za zakonnikiem. Kamienne ściany
pochłaniały dźwięki, poczuła się jak w średniowieczu.
Schodami wyszli na mroczny korytarz o ścianach
obwieszonych obrazami. Wszystko to wyglądało jak
z jakiejś historycznej powieści. Przyszło jej do głowy,
że gdyby ktoś chciał uciec od cywilizacji, to znalazłby
tu idealną przystań.
Ojciec Andre wskazał jej po lewej stronie łazienkę,
potem otworzył jeden z pokojów gościnnych.
- Czy pani, tak jak i doktor Channing, interesuje
się historią? Może po obiedzie będzie pani miała
ochotę przejść się po muzeum - zaproponował,
zapalając małą lampkę naftową. - Mamy tam pełno
pamiątek z czasów, kiedy Miasto Świętego Krzyża
jeszcze istniało. Są tam bezcenne obrazy Thomasa
Morana i książki, które pochodzą jeszcze z czasów
hiszpańskich odkrywców.
- Bardzo bym chciała to zobaczyć - powiedziała
z udawanym entuzjazmem. Zakonnik był bardzo
serdeczny; nie mógł przecież wiedzieć, czym miała
zaprzątnięte myśli.
Uśmiechnął się wychodząc.
- Pokój doktora Channinga jest obok. Jeżeli jeszcze
coś byłoby potrzebne, to proszę przyjść, będę u siebie
w pokoju. - Emma podziękowała mu i zakonnik
wyszedł. Zamknęła drzwi i oparła się o nie ciężko.
Chciała być przez chwilę sama. Dziękowała Bogu, że
Stephen nie widział, jak zareagowała na widok tamtego
zakonnika.
Jako człowiek spostrzegawczy zacząłby zaraz zada
wać różne pytania. Wolałaby na nie nie odpowiadać.
18 ODNALEZIONY
Na pewno pytałby o Raoula. Co się z nim stało?
Dlaczego zniknął? Dlaczego ona nie potrafi o nim
zapomnieć? Zawsze starała się unikać takich rozmów.
Teraz także nie miałaby ochoty się zwierzać.
Rozejrzała się z zainteresowaniem dokoła. Pokój
przypominał celę: łóżko, szafa i toaletka z miednicą
stanowiły jedyne umeblowanie. Na ścianie wisiał krzyż.
W kamiennych murach panowała całkowita cisza.
Rzuciła czapkę i rękawice na łóżko, podeszła do
okna. Burza, która doprowadziła do wypadku, już
się kończyła. Wytężyła Wzrok, żeby zobaczyć, co się
dzieje na dworze, ale widziała tylko pokrywę śniegu
poniżej poszarpanych szczytów, które jak czarne duchy
wznosiły się ponad opactwem.
Przytknęła czoło do lodowatej szyby. Nie mogła
przestać myśleć o spotkaniu z ojcem Johnem. Gdyby
go zobaczyła twarzą w twarz, to może przekonałaby
się, że to tylko złudzenie. Że to nie Raoul prowadził
samochód. Sama myśl o tym była bez sensu!
ROZDZIAŁ DRUGI
Emma ukryła twarz w dłoniach. Raoula nie ma,
odszedł, pewnie nie żyje. Nie zjawił się wtedy w Mont
realu, gdzie mieli wziąć ślub.
Pamiętała ten dzień bardzo dobrze...
Weszła do kościoła z siostrą i z ojcem. Ślubna
suknia, długa do ziemi, koloru kości słoniowej,
szeleściła przy każdym ruchu. Lorna trzymała tren,
żeby nie zamiatał posadzki.
Poprzedzające tę chwilę siedem dni ciągnęło się jak
siedem lat, ale teraz oczekiwanie miało się skończyć.
Serce jej biło, policzki miała zarumienione, makijaż
nie był jej wcale potrzebny.
- Uspokój się, kochanie - szepnął ojciec. W jego
niebieskich oczach widać było ojcowską dumę pomie
szaną z niepokojem. - To narzeczony powinien się
denerwować. - Zaśmiał się i pocałował ją w policzek.
- Wyglądasz cudownie. Na pewno mama patrzy na
ciebie z nieba.
Zaczęła płakać.
- Kocham cię, tatusiu. Dziękuję, że zajmowałeś
się mną przez cały ten tydzień. Wiem, że byłam
nieznośna, ale te ciągłe rozstania z Raoulem są dla
mnie bardzo trudne. - Rozejrzała się. - Chciałabym,
żeby już był.
Gdy się okazało, że Raoul się spóźnia, ojciec
uścisnął ją dla dodania otuchy. Za chwilę miała
założyć narzeczonemu na palec złotą obrączkę.
Nadchodził już czas rozpoczęcia uroczystości. Emma
20 ODNALEZIONY
wpatrywała się w drzwi wejściowe, rozglądając się za
wysoką sylwetką Raoula. Weszła jego matka oraz
starszy brat Etienne i zawiadomili zebranych, że pan
młody przybędzie lada chwila.
- Emmo, ma chere. - Madeleine Villard podeszła
do Emmy. - Mój syn zaniemówi, jak cię zobaczy.
- Dotknęła ręką jej welonu. - Dziękuję ci, że go
włożyłaś. Został wykonany we Francji przez zakonnice
z Alencon. Moja matka dała mi go w dniu ślubu.
Gdybym miała córkę, to bym jej dała tę narzutkę.
Marie - wskazała żonę Etienne'a - też ją miała na
swoim ślubie. Teraz ty... - Odchrząknęła, potem
powiedziała rzeczowo:
- Ta koronka na twoich blond włosach wygląda
znakomicie.
- Dałaś mi rzecz, którą cenię sobie najwyżej.
- Emma mówiła zdławionym głosem. - Przechowam
ją pieczołowicie i może kiedyś przekażę naszej córce.
- Bardzo bym się cieszyła. - Oczy matki Raoula
zaszły mgłą. - Mój syn jest szczęśliwy, Emmo. Szkoda,
że ojciec tego nie dożył. Też by cię kochał.
- Dziękuję - szepnęła Emma w roztargnieniu.
Niepokoiła się coraz bardziej. - Czy widziałaś się
rano z Raoulem? Rozmawiałaś z nim?
- Nie, ale Etienne i dzieci zjedli z nim razem
śniadanie, prawda, mon fils? - Spojrzała w stronę
syna. Był podobny do Raoula, lecz miał łagodniejsze
rysy.
- Oui, maman - zapewnił matkę. - Będzie tu lada
chwila. Nie denerwuj się. - Mimo to Madeleine,
podobnie jak Emma, była tak niespokojna, że kazała
młodszemu synowi, Rogerowi, zadzwonić do domu
i sprawdzić, co się dzieje ze starszym.
- Bień. - Roger spojrzał na Emmę. - Takiej chwili
mój brat nie przegapi, nawet gdyby go mieli przy-
ODNALEZIONY 21
wieźć na noszach, ma belle. - Uśmiechnął się szel
mowsko.
- Roger! - przywołała go matka do porządku - To
nie jest pora na takie żarty!
- Ależ, maman, Emma wie, że ja tylko żartuję.
- Ucałował Emmę w oba policzki. - Nie denerwuj
się, zaraz się wszystko wyjaśni.
- Czułabym się lepiej, gdyby już był - przyznała
drżącym głosem.
- Denerwuje się tak od wczoraj, od chwili wyjazdu
z Denver - wtrąciła się Lorna i objęła Emmę wpół.
- Zrób to dla niej i zadzwoń. Bo inaczej nabawi się
rozstroju nerwowego. - Lorna uśmiechała się z przy
musem. - Msza powinna się zacząć już pięć minut
temu.
Roger podniósł ręce do góry.
- Zaraz wracam, ale niepotrzebnie się denerwujecie.
- Zróbmy jeszcze jedno zdjęcie, ty i twoi naj
bliżsi. - Etienne ustawił się z aparatem fotograficz
nym.
- Dobra myśl - rzekł ojciec panny młodej i przytulił
obie córki. Przez następne pięć minut robili zdjęcia,
ale zdenerwowana Emma zaczęła sobie wyobrażać,
że Raoulowi stało się coś złego. Kiedy Roger wreszcie
wrócił, ale sam, podbiegła do niego.
- Jeszcze go nie widać - powiedział beztrosko.
- Mówił, że przed przyjściem do kościoła ma do
załatwienia coś ważnego w związku z podróżą po
ślubną. Prawdopodobnie utknął gdzieś w ulicznym
korku.
Madeleine wstała z trudem, opierając się na lasce.
- Trzeba dzwonić do szpitali, może był wypadek.
Emma drżała, nie mogła się opanować.
- Tatusiu, zadzwoń. Mam straszne przeczucie, że
coś się stało.
22 ODNALEZIONY
Ojciec zamyślił się głęboko, przygryzł wargi. Po
chwili ruszył ku wyjściu. Kiedy był już koło drzwi,
wszedł ksiądz, najwyraźniej zaniepokojony jak wszyscy.
- Co robić? - zapytała rozpaczliwie Emma.
Ksiądz spojrzał na nią ze współczuciem.
- Poczekajmy jeszcze pół godziny, na pewno
przyjdzie. Pewnie wypadło mu coś bardzo ważnego.
A ja tymczasem przeproszę zebranych, że będzie małe
opóźnienie.
Odszedł, a Emmie dzwoniło w uszach i świat się jej
walił.
- Emmo! - krzyknął Etienne widząc, że krew
odpływa jej z twarzy. Stała skąpana w czerwono-
niebieskim świetle, które sączyło się przez witraż, ale
wyglądała jak martwa. Etienne złapał ją za ręką
i posadził na krześle.
- Roger, przynieś jej trochę wody, vite
Przez chwilę wszyscy byli nią zajęci. Minęło pięt
naście minut, pół godziny. Emma mimo to nie chciała
ruszyć się z miejsca. W końcu ksiądz wziął na siebie
przykry obowiązek poinformowania zebranych, że
pan młody nie przybył na uroczystość.
Niemal wszyscy od razu poszli do domu, ale obie
rodziny długo jeszcze czekały na jakąś wiadomość.
Etienne i mąż Lorny, Donald telefonowali po szpitalach
i na policję.
Emma, w głębokim szoku, bezmyślnie patrzyła
przed siebie. Matka Raoula była roztrzęsiona.
- Chodź - powiedział w końcu ojciec i objął ją
ramieniem - pójdziemy razem do domu. Tam będziemy
czekali.
Nieruchoma i zimna jak marmurowy posąg, Emma
dała się zaprowadzić do samochodu, ale nawet dziś
nie pamiętała nic z dwudziestominutowej jazdy do
posiadłości Villardow. Nie mogła też sobie przypomnieć
ODNALEZIONY 23
następnych paru tygodni. Wszelkie pytania pozostały
bez odpowiedzi. Raoul po prostu znikł, jakby go
w ogóle nigdy nie było.
Gdy zyskali pewność, że się nie pojawi, ojciec
Emmy postanowił wracać do Kolorado. Emma nie
mogła znieść tej myśli. Przed wyjazdem do Denver
lekarz rodziny Villardow dawał jej środki uspokajające.
Utrzymujący się stan depresji skłonił ojca do podjęcia
zdecydowanych działań. Emma poddała się kuracji
psychiatrycznej i stopniowo zaczęła powracać do
normalnego życia.
Jęk, jaki wyrwał się nieoczekiwanie z jej piersi,
przywrócił ją do rzeczywistości. Odeszła od okna,
poruszona wspomnieniem nie wyjaśnionego zniknięcia
Raoula i tamtych strasznych miesięcy.
Może było to głupie, ale żeby całą sprawę raz na
zawsze wymazać z pamięci, jeszcze raz pragnęła ujrzeć
ojca Johna.
- Emmo, otwórz, gdzie jesteś? - usłyszała głos
Stephena z sieni. Podeszła do drzwi i otworzyła.
Wkroczył obciążony bagażami.
- No i co? - zapytał zdziwiony. -Nawet się nie
rozebrałaś? W refektarzu pali się w kominku. Będzie
ci ciepło.
- Cieszę się, że już jesteś - westchnęła. - Wszystko
dobrze? Co z Dame?
- Wciąż śpi, a samochód już pojechał do miasta
do reperacji. Jest mocno powgniatany, ale myślę, że
da się wyklepać. - Patrzył na nią uważnie. - Wyglądasz
nie najlepiej. Ojciec Andre mówił, że nie czułaś się
dobrze, gdy ojciec John cię tu przywiózł.
Wyjęła szczotkę do włosów i zaczęła się czesać. Nie
chciała, żeby spostrzegł, w jakim jest stanie.
- Czuję się dobrze, jestem tylko głodna.
24 ODNALEZIONY
Położył ręce na jej ramionach.
- Ja też. A może masz ochotę na małą przystawkę
przed jedzeniem?
Wyraźnie czekał na pozwolenie. Chciał oczywiście
dalej ją całować, dokończyć to, co zaczęło się w dżipie.
Jednak wspomnienia, które przywołał ojciec John,
tak uderzająco podobny do Raoula, sprawiły, że
Emma nie mogła wzbudzić w sobie żadnego uczucia
do Stephena. Musiał to chyba dostrzec, bo nie nalegał
więcej.
- Jesteś gotowa?
Przytaknęła i wzięła go pod rękę.
W opactwie, o tej porze roku, nie było oprócz nich
innych gości. Stephen mówił, że jest już po sezonie.
Po wiosennej odwilży, kiedy drogi staną się bardziej
przejezdne, ludzie zaczną znów przyjeżdżać, żeby
kupować słynne bernardyny.
Szli w kierunku jadalni. Emma rzucała ukradkowe
spojrzenia w stronę wiodących w różne strony
korytarzy. Myśl, aby zobaczyć gdzieś ojca Johna,
stała się nagle jej obsesją. Ten zakonnik tak bardzo
przypominał jej Raoula, że musiała się przekonać,
czy to jednak nie on.
- Tędy proszę. - Ojciec Andre wprowadził ich do
jadalni. Usiedli za prostokątnym drewnianym stołem,
blisko ognia. Stephen pomógł jej zdjąć kurtkę. Ojciec
Andre przyniósł osobiście wazę gorącej zupy z dużymi
kawałkami wołowiny i jarzynami. Emma poczuła się
głodna. Talerz z serami i ciepły chleb prosto z pieca
wyglądały bardzo apetycznie. Oboje zabrali się do
jedzenia. Smaczny posiłek i wspaniałe kalifornijskie
wino sprawiły, że od razu poczuła się lepiej.
- Przyznaj się,'że lepszej kuracji nie zapisałby ci
twój doktor, prawda? - zapytał Stephen.
Emma przełknęła ostatni kęs sera gruyere.
ODNALEZIONY 25
- Nie wiedziałam, że jedzenie może być tak dobre,
ale po winie zrobiłam się senna. Czy moglibyśmy iść
wcześnie spać? Jestem bardzo zmęczona.
Wydawało jej się, że waży z dziesięć ton. Poruszała
się ciężko, jak w letargu. Uznała, że dzisiaj nie będzie
już miała okazji, żeby zobaczyć któregoś z zakonników.
Ojciec Andre pokazywał się tylko dlatego, że zajmował
się gośćmi. Będzie musiała poczekać do jutra, żeby
odszukać ojca Johna.
- Przykro mi z powodu tego wypadku, Emmo.
Ładny początek!
Potrząsnęła głową.
- Dosyć już przeprosin. Traktujmy to jako przy
godę. Po powrocie będziemy wszystkim opowiadać,
jak mnisi ratowali nas podczas zadymki. Za skarby
świata nie chciałabym, żeby nas to ominęło. - Uśmiech
nęła się do niego serdecznie i opuszczając refektarz
podziękowała ojcu Andre za gościnność.
Gdy doszli do jej pokoju, Stephen położył rękę na
klamce i powiedział:
- Mam nadzieję, że nie żałujesz, żeśmy tu przyje
chali. - Jego ponury nastrój zaniepokoił Emmę.
- Dlaczego tak mówisz?
Wyprostował się i odetchnął głęboko.
- Ponieważ widzę, jak bardzo się starasz. Dobranoc,
Emmo. Kolorowych snów.
Przejechał dłonią po jej brodzie i wszedł do swego
pokoju.
Zdarzenia kilku ostatnich godzin sprawiły, że była
zmieszana i niespokojna, ale w tej chwili najbardziej
bała się, żeby nie sprawić przykrości Stephenowi. Jeżeli
nie przestanie boleć nad utratą Raoula, nie będzie
mowy o jakimkolwiek zbliżeniu ze Stephenem. Nawet
on, ze wszystkimi swoimi cudownymi przymiotami,
straci wreszcie cierpliwość.
26 ODNALEZIONY
Emma położyła się szybko do łóżka. Rozpaczliwie
starała się stłumić prześladujące ją wspomnienia. Nie
mogła jednak spokojnie usnąć. Myślała o ostatniej
wycieczce z Raoulem.
Byli wtedy w górach w pobliżu Vail. Przed od
lotem Raoula do Montrealu chcieli spędzić parę
godzin sami, tylko we dwoje. Wzięli więc kosz
z żywnością i wspinali się wśród kwitnących ziół na
daleką halę, między dwoma szczytami. Pogoda była
wspaniała. Po śniadaniu, które zjedli na przełęczy,
Raoul obsypywał ją świeżo zerwanymi górskimi
kwiatkami, a potem całował tak, że zapomnieli
o bożym świecie. Jej ukochany nigdy nie posuwał się
w pieszczotach za daleko. Chciał, by najpierw zo
stała jego żoną.
Emma wiedziała, że mają się rozstać na cały tydzień
i z zapamiętaniem odwzajemniała jego pocałunki. Po
raz pierwszy w okresie ich krótkiej, lecz romantycznej
miłości Raoul nie mógł się powstrzymać. Drżąc szeptał
jej, że kocha ją nad życie i że nie chce dłużej czekać.
W tym momencie nadeszła jednak grupa turystów.
Gdyby nie to, uległaby pokusie i poznałaby wielkość
jego namiętności.
Jeszcze teraz słyszała pragnienie w jego głosie, a jej
ciało pulsowało pod wpływem pieszczot Raoula,
chociaż to już dwa lata minęły od chwili, gdy
spoczywała w jego ramionach.
Emma siadła na łóżku, serce biło jej jak oszalałe.
Popatrzyła na białe miejsce na palcu, gdzie zwykle
znajdował się jej narzeczeński pierścionek. Przed
wycieczką w góry zdjęła go ze względu na Stephena,
by pokazać mu, że skończyła z przeszłością.
Zamknęła oczy. Taka była szczęśliwa, taka nie
wiarygodnie szczęśliwa z Raoulem. Może miała
jakieś przeczucie tragedii, pomyślała, przypominając
ODNALEZIONY 27
sobie swoją panikę na lotnisku. Nie pozostawił
najmniejszego śladu, jakby się rozpłynął w powiet
rzu. Wszelkie wysiłki odnalezienia go, zarówno z jej
strony, jak i ze strony jego rodziny, były daremne.
W końcu przyjęto, że miał wypadek, w którym
zginął.
Przez wiele miesięcy Emmie wydawało się, że i ona
umarła. Ostatecznie jakoś się pozbierała i skończyła
studia weterynaryjne. Prawie rok później zmarł nagle
na atak serca, podczas uprzątania śniegu przed domem
w Denver, jej ojciec.
Od tego czasu życie straciło dla niej swoją wartość.
Było zaledwie egzystencją. Nigdy nie pojechała już
w góry i unikała wszelkich sportów zimowych. Śnieg,
który przedwcześnie zabrał jej ojca, łączył się w jej
wspomnieniach także z piewszym spotkaniem z Ra-
oulem. Obie te straty, jedna po drugiej, całkowicie ją
zdruzgotały. Nienawidziła zimy.
Spotkanie z ojcem Johnem obudziło w niej nadzieję,
a może tylko niepokój? Nie była pewna, ale po
stanowiła, że nie spocznie, dopóki nie spojrzy raz
jeszcze na tego zakonnika. Nie mogła zasnąć. Wczes
nym rankiem wyskoczyła z łóżka. Powzięła decyzję,
że dowie się czegoś o ojcu Johnie. Jak go zobaczy,
niewątpliwie uzna, że to pomyłka. I w ten sposób na
zawsze usunie Raoula z myśli i z serca.
Poprzedniego dnia nie ustalili ze Stephenem żadnych
planów na dzisiaj. Przez większą część dnia będą się
zapewne zajmowali psami badając je i szczepiąc.
Stephen na pewno jeszcze nie wstał. Emma musiała
się spieszyć, żeby obejrzeć opactwo i zdążyć na
śniadanie.
Włożyła granatowe wełniane spodnie, do tego
sweter, po czym cicho wymknęła się z pokoju.
Po chwili znalazła się w sieni. Ojciec Andre roz-
28 ODNALEZIONY
mawiał z jakimiś narciarzami z autobusu wyciecz
kowego, który stał przed wejściem. Wskazał jej,
którędy iść do psiarni, a sam udał się z gośćmi do
muzeum.
Emma poszła korytarzem. Bez trudu znalazła
odpowiednią klatkę schodową. Nawet gdyby się
zgubiła, zapach psów zaprowadziłby ją na miejsce.
Gdy schodziła po schodach do dolnej części budynku
przerobionej na psiarnię, poczuła się pewniej. Praca
zawsze pomagała jej zapomnieć o kłopotach osobistych.
Z jednej strony znajdowały się zagrody dla dorosłych
bernardynów, z drugiej boksy dla szczeniąt. Emma
uśmiechnęła się, gdy zwierzęta zwróciły ku niej swoje
wielkie łby. Choć potężne, przystosowane do surowych
warunków zimowych, dużych wysokości i wielkiego
wysiłku, były to psy łagodne i pełne wdzięku.
Ku swemu zdumieniu zobaczyła już Stephena przy
pracy. Rzucił ku niej spojrzenie znad Dame.
- Wcześniej wstałaś - powiedział.
Emma weszła do zagrody i stanęła po drugiej
stronie Dame.
- Nie mogłam spać - rzekła. Pogłaskała Dame po
łbie. - Nieźle wygląda, mimo zmęczenia.
Stephen skinął głową.
- Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć
o tobie. Ale dlaczego nie wrócisz do łóżka? Jesteś
śliczna nawet, kiedy się nie wyśpisz, ale serce mi się
kraje, gdy patrzę na twoją mizerną buzię.
- Stephen - największy dyplomata naszych czasów.
- Roześmiała się, on zaś przedstawił jej stojącego nie
opodal zakonnika i zaczął badać Dame.
- Ojciec Gregory. A to jest pani doktor Wakefield,
która przyszła na miejsce doktora Holmsa.
Emma skinęła głową. Zakonnik przyglądał się jej
badawczo. Przypomniała sobie, jak patrzył na nią
REBECCA WINTERS Odnaleziony
ROZDZIAŁ PIERWSZY Najpierw padał zwykły śnieg, ale regularna zadymka zaczęła się, gdy samochód z hal górskich wyjechał na drogę, która wspinała się zakosami przez pasmo Sawatch w Kolorado. Emmie Wakefield wydawało się, że szczyty maja czące w oddali wyglądają jak olbrzymi wartownicy. Słońce zaszło za jeden z nich. Wskutek ciężkich, niskich chmur już o piątej po południu było ciemno jak w nocy. Stephen Channing cicho gwizdnął. - Jak byś się czuła, gdybyś się znalazła wśród tych siedemnastowiecznych hiszpańskich odkrywców, którzy brnęli przez takie zaspy i nie mieli nic, żeby się ogrzać? - Zgiń, przepadnij! - wykrzyknęła żartobliwie Emma. Do ust włożyła mu kolejną czekoladkę. Już dawno przekroczyli linię wiecznego śniegu. Wróciła myślami do drzemiącego z tyłu psa-bernardyna. - Podtrzymuje mnie na duchu świadomość, że jest z nami Dame. - Kochanie - zaczął Stephen, rzucając Emmie przelotne spojrzenie - czy chcesz przez to powiedzieć, że moja obecność ci nie wystarczy? Uśmiechnęła się przekornie. Stephen był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną, szczerym i delikat nym. Emma i jej siostra, Lorna, porównywały często Stephena do bernardyna - wielkiego, ale nieszkod liwego i bardzo sympatycznego psa. - Mając was przy sobie niczego się nie boję.
6 ODNALEZIONY Zaśmiał się. - Jesteśmy już prawie w klasztorze. Szkoda, że nie widać dobrze opactwa. Powinienem się domyślić, że kiedy przyjedziemy, będzie zadymka. Przez ostatnie dziesięć lat pokonywałem tę trasę dziesiątki razy, ale nigdy w listopadzie nie było tak paskudnej pogody. Emma milczała. Kiedyś świetnie jeździła na nartach i kochała się bardzo w instruktorze narciarskim, Kanadyjczyku z Quebecu, tego jednak Stephen nie wiedział. Nie wiedział również, że zamierzała przenieść się do Quebecu, zaczęła nawet uczyć się francuskiego. Wspomniała tylko kiedyś Stephenowi, że człowiek, za którego dwa lata temu miała wyjść za mąż, tajemniczo zniknął przed samym ślubem. Strata była tak bolesna, że nie potrafiła mówić o niej z nikim spoza najbliższej rodziny. Od tego czasu z daleka omijała wszelkie ośrodki sportów zimowych. Zima przypominała jej bolesne sprawy. Zdecydowała się opuścić Denver tylko dlatego, że jako lekarza weterynarii wezwano ją do chorego psa. Gdy minęli ostatnie tereny narciarskie na wysokości około trzech tysięcy metrów, zaczęła żałować, że wybrała się ze Stephenem, chociaż do jej obowiązków należały wizyty w górskiej hodowli psów. Przytłaczały ją wspomnienia z przeszłości. Pod świadomie uchwyciła się mocno brzegu siedzenia. Stephen spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem. - Jeszcze parę minut, Emmo. Jeden zakręt i odsap niesz sobie. Nie denerwuj się. Emma nie wyprowadzała go z błędu. Jeżeli myśli, że jest zdenerwowana ze strachu, tym lepiej. Gdy dostar czą Dame do psiarni, na pewno już się uspokoi. Praca pozwalała jej trzymać w ryzach nieproszone myśli. Dokonają rutynowych szczepień, obejrzą psa po dejrzanego o zwichnięcie stawu biodrowego i wrócą
ODNALEZIONY 7 do domu. A potem spędzą kilka dni w Puerto Vallarta w Meksyku, gdzie będą się opalać. Nie mogła się tego doczekać. - Trzymaj się! - krzyknął Stephen biorąc wąski zdradliwy zakręt. Silny powiew wiatru od przełęczy uderzył w bok samochodu. - Zjeżdżamy z drogi! Wszystko stało się tak szybko, że Emma nie zdążyła nawet krzyknąć. Wóz zjechał na lewą stronę i utknął w zaspie. Usłyszała zgrzyt metalu. - Emmo? Nic ci się nie stało? - spytał Stephen z niepokojem w głosie. - Nic mi nie jest - powiedziała niepewnie. - Na prawdę. A co z tobą? - Co tam ja! - Sięgnął, by odpiąć jej pas, i przyciąg nął ją do siebie. - Nie rozumiem, dlaczego to się przytrafiło. - To rzeczywiście bardzo dziwne - potwierdziła. - Nie przejmuj się. Mogę wysiąść z twojej strony. Objął ją mocno, mimo że przeszkadzała kierownica. - Opactwo jest paręset metrów stąd. Pójdę spro wadzić pomoc. Jeżeli chcesz, to chodź ze mną, ale jak zostaniesz, będzie ci cieplej. Emmo, bardzo mi przykro. - Westchnął głęboko, jego oddech poruszył jej złociste loki. - To przez ten podmuch wiatru. Straciłem panowanie nad kierownicą. - Nikt by sobie lepiej nie poradził. Nawet nie przekoziołkowaliśmy. - Nie widziała jeszcze Stephena tak zmartwionego. - Skończyło się raptem na paru wgięciach blachy. Dame nadal śpi, więc nie masz powodu robić sobie wyrzutów. - Pójdę po pomoc. Nie będziesz się bała zostać tu sama? - W towarzystwie Dame? Chyba żartujesz. Nic nam nie będzie. - Dobrze - mruknął. Puścił ją i sięgnął za siedzenie,
8 ODNALEZIONY gdzie włożyli bagaż i ekwipunek narciarski. Zapalił latarkę i oświetlił klatkę Dame. - Nie wie o bożym świecie. Pewnie nie obudzi się do jutra rana. Będzie ci z nią ciepło. Wycie wiatru się nasiliło. Otaczał ich biały obcy świat. Na myśl o tym, że mogło im się przytrafić coś poważniejszego, przeszedł ją dreszcz. W tym miejscu i w tych warunkach przez wiele dni nikt by nawet nie dowiedział się, że spadli z drogi. Ślady opon pokrył śnieg. Raz jeszcze przeszedł ją dreszcz. Bała się o Stephena. - Uważaj tylko! Możesz zgubić drogę w takiej zawiei. - Nie zostałem drużynowym skautów bez powodu - powiedział wkładając ocieplane rękawice. Emma uśmiechnęła się blado. Był rozwiedziony, ale bardzo wiele czasu spędzał ze swymi dwoma synami. Chodził z nimi na wycieczki, jeździł na ryby. Wiedziała, że dobrze orientuje się w lesie. - Za piętnaście minut będę z pomocą! - Pochylił się ku niej i musnął jej policzek ustami. - To na szczęście - mruknął. Kiedy poszedł, dotknęła delikatnie miejsca, gdzie został ślad jego ust. Po raz pierwszy pozwolił sobie na taką śmiałość. Pół roku temu wziął ją prosto ze szkoły weterynaryjnej, kiedy w jego klinice w Denver zwolniło się miejsce. Od tej pory zapraszał ją często na kolacje, do kina, nie robił tajemnicy z tego, że zamierza się z nią związać na stałe. Może z czasem nauczy się go kochać. Ciążyła jej myśl, że resztę życia miałaby spędzić samotnie. Może cierpienie po stracie Raoula ustąpi. Stephen przebolał już rozwód i znów garnął się do życia. Garnąć się do życia! Lorna doradziła jej, żeby dla własnego dobra spędziła ten tydzień ze Stephenem.
ODNALEZIONY 9 Emma patrzyła za nim, póki nie znikło światło latarki. Potem odetchnęła i odchyliła głowę do tyłu. Wóz zatrzymał się na pochyłości, tak że musiała oprzeć nogi na dźwigni biegów, żeby się nie zsuwać. Wyjęła z torebki następną czekoladkę i zjadła powoli. Ciągle nie mogła zapomnieć rozmowy, w trakcie której Stephen proponował jej wyjazd. - Nie uważasz, że dwa lata żałoby ci wystarczy? - spytał. - O miłość trzeba się starać, a ty wciąż żyjesz w świecie wspomnień. Westchnęła i wyłączyła ogrzewanie. W samochodzie było już za ciepło. Sweter narciarski doskonale chronił ją przed zimnem. Nie używała go od przeszło dwóch lat. Myślała o tamtym czasie jak o innym stuleciu, innej planecie. Uszła z niej cała radość życia. Znowu zaczęła rozpamiętywać te chwile z Raoulem na lotnisku, zanim poleciał do domu, do Montrealu, żeby przygotować uroczystość ślubną. Emma nie chciała się z nim rozstać nawet na chwilę. Przytuliła się do niego, a on objął ją jeszcze raz przed wyjściem z samochodu. Postanowili pożegnać się sam na sam, a nie na terenie terminalu lotniska. - Kochanie - szeptała, obejmując jego opaloną na brąz szyję. - Tak mi cię będzie brakowało. Przyciskał ją do serca, zanurzał twarz w jej włosach, wdychał ich zapach. - Czy myślisz, że chce mi się jechać? - spytał cicho i znów ją pocałował. - Jeszcze tydzień i będziemy razem, na zawsze. Pamiętała, jak, ku zdumieniu Raoula, płynęły jej po policzkach łzy. - Kochanie, co się dzieje? Przytuliła się mocniej. - Nie zniosę więcej rozstań. Już i tak było ich za wiele.
10 ODNALEZIONY Raoul całował jej ręce. - To już ostatni raz, przysięgam. Wiedziała, że to prawda. - Zadzwonisz do mnie wieczorem? - spytała ła miącym się głosem. Wysiadł już z samochodu. - Wątpisz w to? - Jeszcze przez okno całował ją mocno. Emma nie była w stanie go puścić. Nie potrafiła wytłumaczyć sobie nagłego lęku, jaki ją ogarnął. - Uważaj na siebie. Od dziś za tydzień chcę być panią Villard. Nie mogę się tego doczekać! - Emmo... - Raoul pocałował ją raz jeszcze w usta, a potem nagle się odwrócił. Patrzyła, jak odchodzi i czuła się tak, jakby zabierał ze sobą jej serce. Jego czarna czupryna i wysoka, szczupła sylwetka przycią gały spojrzenia wielu ludzi. Emma nie spuszczała z niego oczu, póki nie zniknął w tłumie. Zgodnie z obietnicą dzwonił do niej codziennie, aż do dnia jej wyjazdu do Kanady. W ostatniej chwili robili plany dotyczące uroczystości i przyjęć weselnych, które miały się odbyć kolejno w Montrealu i w Denver. Co więcej, mieli załatwić wysyłkę rzeczy Emmy do Montrealu, gdzie planowali zamieszkać po ślubie. Raoul, który zakończył już pracę instruktora narciar skiego, miał pracować w rodzinnej firmie. Emma zamierzała dokończyć studia weterynaryjne w Quebecu. A miodowy miesiąc... Akurat na ten temat Raoul dyskretnie się nie wypowiadał. Nie miała pojęcia, dokąd pojadą, a szcze rze mówiąc, nie miało to dla niej znaczenia. Ważne było, żeby wreszcie byli razem. Ich okres narzeczeński składał się z ustawicznych wyjazdów na lotnisko i długich okresów czekania, gdy Raoul jeździł na kursy narciarskie. Po raz pierwszy mieli być tylko we dwoje, ukryci przed światem. Ale potem los sprawił, że jej marzenia rozpadły się w pył.
ODNALEZIONY 11 Aż podskoczyła usłyszawszy cichy jęk. Obejrzała się przez ramię. Dame mogła się obudzić, ale Emma przypuszczała raczej, że coś jej się przyśniło. Posłuchała jeszcze chwilę, ale panowała cisza. Na tej wysokości również i ona poczuła się śpiąca. Zamknęła oczy i oparła skroń o zagłówek fotela. Kochany Stephen. Robił, co mógł, żeby się do niej zbliżyć. Na razie jednak jej myśli i serce wypełniał obraz ciemnej, przystojnej twarzy Raoula. Kochał te góry. Przyjazd w te okolice przywołał tak silne wspomnienia, że Emma z trudem powstrzymała łkanie. A może należy do kobiet, których przeznaczeniem jest miłość tylko do jednego mężczyzny? Niektóre przyjaciółki Emmy zaczynały już swoje drugie małżeństwa. Nie miały z tym żadnych trudności, potrafiły kochać więcej niż raz. Czy może z nią jest coś nie tak? Pukanie w szybę wyrwało ją z przykrych myśli. - Emma? Stephen otworzył drzwi, wielkie płatki śniegu wdarły się do środka wraz z wyjącym wiatrem, który natychmiast przeniknął ją do szpiku kości. - Bałaś się, że nie przyjdę? - Poczuła się trochę głupio, ponieważ myślała o innym mężczyźnie, a nie o Stephenie i szybkiej pomocy. - Dwaj zakonnicy z opactwa przywieźli mnie tu dżipem. Jeden z nich pojedzie z tobą do klasztoru, a drugi pomoże mi z Dame. - Świetnie. - Nałożyła kurtkę. - A co z twoim wozem? - Wsunęła dłonie w rękawice narciarskie, na głowie miała ciepłą kominiarkę. - Pojadą po łańcuchy, żeby go wyholować z zaspy, a ja, gdy zawiozę sukę do psiarni, to do ciebie przyjdę. Stephen pomógł jej wyskoczyć w śnieg, głęboki po kolana. Upadła na niego.
12 ODNALEZIONY - O, przepraszam. - A ja nie przepraszam. Prawdę mówiąc, już od dawna chciałem cię tak objąć. Odprowadził ją pod górę, a ona czuła się jeszcze bardziej głupio. Wciąż myślała o Raoulu. Była za to zła na siebie. Każda kobieta, którą pokochałby Stephen, mogłaby się uważać za naj szczęśliwszą w świecie! Los znów się do niej uśmiechnął i powinna wyjść mu naprzeciw. Skuliła się, bo śnieg zacinał mocno. Postanowiła, że będzie się cieszyła z tej wycieczki ze Stephenem i odwzajemni jego uczucia, a przynajmniej spróbuje. Gdy wyszli na drogę w miejscu, gdzie czekał dżip, wiatr wzmógł się jeszcze bardziej. Zobaczyła sylwetkę kierowcy. Drugi zakonnik podniósł rękę w geście pozdrowienia, po czym zszedł do uszkodzonego wozu. Śnieg utrudniał widoczność. Znów przeszedł ją dreszcz. A gdyby tak zostali bez pomocy? - Jazda na górę - szepnął Stephen otwierając drzwi, żeby mogła wsiąść na tylne siedzenie dżipa. Ku zdumieniu Emmy wsiadł za nią i zaczął całować delikatnie jej usta. Nie spodziewała się tego. W pierw szej chwili chciała się cofnąć, ale zmusiła się, by odwzajemnić pocałunek, i zauważyła, że było to dość przyjemne. - Czy mi się śniło, że mnie pocałowałaś? - szepnął z przejęciem. - Nie - powiedziała po chwili wahania. - Właściwie cieszę się, mimo wszystko, że mnie namówiłeś na ten wyjazd. - Była to prawda. Raoul należy do przeszłości. To już postanowiła. Dziś wspomnienia zamyka na klucz. - Czy zawsze będą się działy cuda? - zapytał Stephen. Roześmiała się. - Wkrótce wracam. - Wy skoczył z dżipa i zatrzasnął drzwi.
ODNALEZIONY 13 - Czy pani może już jechać? - Głos zakonnika przy kierownicy był głęboki, męski. - Oczywiście. Zawrócił wóz i ruszył pod górę stromą drogą. Emma zaczerwieniła się i spuściła głowę. Mężczyzna, który ślubował celibat, uznał zapewne jej zachowanie za frywolne. Świadczył o tym lekko szyderczy ton jego głosu. Wyjrzała przez okno. Śnieg nie padał już tak bardzo jak poprzednio. Po chwili dojrzała zarys częściowo zasypanego śniegiem kamiennego gmachu klasztoru. Byli u stóp najsłynniejszej w Ameryce Góry Świętego Krzyża, od której opactwo wzięło swą nazwę. Szczyt góry wznosił się majestatycznie na wysokość prawie pięciu tysięcy metrów, a olbrzymi biały krzyż na ścianie północno-wschodniej nadawał temu miejscu tajemniczy charakter. Emma czytała kiedyś, że po prawej stronie krzyża znajduje się słynna naturalna rzeźba śnieżna, zwana Matką Boleściwą, a u jej stóp jezioro Czara Łez. Patrzyła z rozkoszą na wspaniały dziewiętnasto wieczny budynek. Zachwycał ją kontrast między jego przytulnym ciepłem, a surowym, groźnym otoczeniem. Dżip zatrzymał się nagle i wtedy zwróciła uwagę na kierowcę. Gdy odwrócił się do niej, opadł mu kaptur, odsłaniając czarne, kędzierzawe włosy. Emma spojrzała na jego silny kark, opalony przez słońce na ciemny mahoń. Przeszedł ją dreszcz - doznała uczucia deja vu. Czyżby jej chorobliwe rozpamiętywanie przeszłości doprowadziło do tego, że w każdym mężczyźnie widziała Raoula? Nawet w tym zakonniku? Co za obsesja! Musi z tym skończyć! Zakonnik opuścił siedzenie i pomógł jej wysiąść.
14 ODNALEZIONY Spojrzenie Emmy utkwione było bezradnie w jego szerokich ramionach i ciemnoszarej kurtce. Prosty jak świeca, miał w sobie energię i siłę mężczyzny w kwiecie wieku. Nie, to chyba halucynacje - skutek wypadku - pomyślała. Podobnie jak Raoul, który jeździł na nartach, jeszcze nim nauczył się chodzić, zakonnicy z opactwa w górach byli w swoim żywiole. Znali je doskonale, umieli się po nich poruszać, a więc często uczestniczyli w górskich akcjach ratunkowych. Stephen mówił jej, w ilu takich wyprawach brali udział, ale nie zapamiętała tego dokładnie. Stephen lubił konkrety, fakty i liczby. Zawsze mawiał, że z jej intuicją, mogliby się wspaniale uzupełniać. Była głupia, że wspomnienia o Raoulu powstrzymywały ją od zaangażowania się w związek ze Stephenem. Gdy wysiadła, w bladym świetle wnętrza samochodu ujrzała zarośnięte policzki i orli profil zakonnika. Były to tylko sekundy, ale rysy twarzy, nos i czarne brwi dostrzegła wyjątkowo wyraźnie. Przecież takie właśnie rysy należały kiedyś do Raoula! Emma podświadomie krzyknęła, świat zawirował dokoła niej. - Czy mogę pomóc? - Zamroczenie przeszło. Emma otworzyła oczy i zobaczyła, że podtrzymuje ją inny brodaty zakonnik w przepasanym sznurem białym habicie. Spoglądał na nią z troską. - Nazywam się ojciec Andre. To skutki szoku po wypadku. Ojciec John widział, że coś się z panią dzieje. Jesteśmy tu na dużej wysokości, to też wpływa na samopoczucie. Choć przecież miała pani trochę czasu na aklimatyzację, jedziecie aż z Denver. - Już, już czuję się zupełnie dobrze - wymamrotała. Rozpaczliwie rozglądała się dokoła, ale nie widziała ani dżipa, ani tamtego zakonnika. Przycisnęła rękę do gardła. Zbyt długo żyła z obrazem Raoula w duszy
ODNALEZIONY 15 i teraz widzi go w każdym mężczyźnie. Tylko raz rzuciła okiem na zakonnika, a przecież podobieństwo wydało jej się niesamowite. - Powiedział ksiądz, że to ojciec John mnie tu przywiózł? - Stary zakonnik skinął głową. - Chciałabym mu podziękować za pomoc - rzekła, chwytając jego żylastą dłoń. Pomógł jej przebrnąć przez głęboki śnieg. - Poszedł po łańcuchy, żeby wyciągnąć tamten samochód ze śniegu, ale przekażę mu wyrazy wdzięcz ności. Proszę iść za mną. Doszli do masywnych, drewnianych drzwi, wiodą cych do nisko sklepionej sieni. Emma wlepiła wzrok w zakonnika, który jak na swój wiek poruszał się nadzwyczaj żwawo. - Niech pani siada. - Wskazał drewnianą ławę pod ścianą. - Proszę się napić. - Podał jej kieliszek brandy. Uderzył ją ostry aromat, ale zastosowała się do jego polecenia. Miał rację. Dopiero co przeszła wstrząs. Chociaż nie smakował jej alkohol, wypiła wszystko, czując, jak ciepło spływa jej do gardła. - Dziękuję, ojcze. - Oddała mu pusty kieliszek. Uśmiechnął się uprzejmie. - Teraz mogę panią powitać w opactwie Świętego Krzyża. Nie wiedzieliśmy, że mieliście wypadek, dopóki doktor Channing nie zjawił się nagle z tą wiadomością. Ktoś zajmie się waszym wozem i pojedzie do Minturn w sprawie reperacji. - Ojciec jest bardzo uprzejmy - szepnęła. - Gdy wyjeżdżaliśmy dziś rano z Denver, nie myślałam, że będzie mnie ktoś musiał ratować. Przepraszam, że spowodowaliśmy takie zamieszanie. - Doktor Channing jest wielce cenionym przyja cielem naszego opactwa. Bardzo nam miło, że możemy mu się zrewanżować za wszystko, co dla nas robi. Mówił, że Dame nic się nie stało.
16 ODNALEZIONY - Nie - powiedziała Emma. - Parę minut temu, gdy stamtąd odchodziłam, Dame spała sobie spo kojnie. - Bardzo się z tego cieszę. Kiedy doktor Channing powiedział, że ma jeszcze kogoś w samochodzie, sądziłem, że oczywiście ma na myśli doktora Holmsa. Od kiedy zaczęła pracować u Stephena, słyszała to już ze sto razy. - Muszę z przykrością powiedzieć, że doktor Holms zginął w wypadku samochodowym. Ja przyszłam do pracy na jego miejsce. Doktor Channing uznał ten wyjazd za dobrą okazję, żeby mnie zapoznać z tutejszą hodowlą, ponieważ specjalizuję się w dużych hodow lach psów. - Naturalnie. - Stary zakonnik miał zamyślone ciemne oczy. Czy zastanawiał się, dlaczego Stephen przywiózł koleżankę po fachu? Nie był jakoś szcze gólnie niezadowolony. - Jak pani wie, nasze bernardyny są zupełnie wyjątkowe. - Tak. Wiem, że kojarzycie wasze psy z szorstko- włosymi, ze szwajcarskiej linii Barry'ego. - Tak, dało to wspaniałe wyniki. - Właśnie. Dame jest doskonała. Wie ojciec, za każdym razem, jak przychodzi na świat nowy miot szczeniąt, nie mogę się nacieszyć. Sama miałam bernardyna jeszcze w zeszłym roku. - Głos jej zadrżał. Śmierć Gertrudy była dla niej wielkim przeżyciem. Nawet myśleć nie chciała o innym psie. Straciła wszystkich, którzy byli jej bliscy, z wyjąt kiem Lorny i jej męża Donalda, mieszkających w Denver. Zakonnik skinął głową. - Psy zastępują nam dzieci. Ale niech pani nikomu nie mówi, że coś takiego powiedziałem. Roześmiała się.
ODNALEZIONY 17 - Czuję się zaszczycona, że mogę tu być. - Wracają pani rumieńce. Proszę iść za mną, pokażę pokój przygotowany dla pani. Obiad będzie czekał w refektarzu. Emma poszła za zakonnikiem. Kamienne ściany pochłaniały dźwięki, poczuła się jak w średniowieczu. Schodami wyszli na mroczny korytarz o ścianach obwieszonych obrazami. Wszystko to wyglądało jak z jakiejś historycznej powieści. Przyszło jej do głowy, że gdyby ktoś chciał uciec od cywilizacji, to znalazłby tu idealną przystań. Ojciec Andre wskazał jej po lewej stronie łazienkę, potem otworzył jeden z pokojów gościnnych. - Czy pani, tak jak i doktor Channing, interesuje się historią? Może po obiedzie będzie pani miała ochotę przejść się po muzeum - zaproponował, zapalając małą lampkę naftową. - Mamy tam pełno pamiątek z czasów, kiedy Miasto Świętego Krzyża jeszcze istniało. Są tam bezcenne obrazy Thomasa Morana i książki, które pochodzą jeszcze z czasów hiszpańskich odkrywców. - Bardzo bym chciała to zobaczyć - powiedziała z udawanym entuzjazmem. Zakonnik był bardzo serdeczny; nie mógł przecież wiedzieć, czym miała zaprzątnięte myśli. Uśmiechnął się wychodząc. - Pokój doktora Channinga jest obok. Jeżeli jeszcze coś byłoby potrzebne, to proszę przyjść, będę u siebie w pokoju. - Emma podziękowała mu i zakonnik wyszedł. Zamknęła drzwi i oparła się o nie ciężko. Chciała być przez chwilę sama. Dziękowała Bogu, że Stephen nie widział, jak zareagowała na widok tamtego zakonnika. Jako człowiek spostrzegawczy zacząłby zaraz zada wać różne pytania. Wolałaby na nie nie odpowiadać.
18 ODNALEZIONY Na pewno pytałby o Raoula. Co się z nim stało? Dlaczego zniknął? Dlaczego ona nie potrafi o nim zapomnieć? Zawsze starała się unikać takich rozmów. Teraz także nie miałaby ochoty się zwierzać. Rozejrzała się z zainteresowaniem dokoła. Pokój przypominał celę: łóżko, szafa i toaletka z miednicą stanowiły jedyne umeblowanie. Na ścianie wisiał krzyż. W kamiennych murach panowała całkowita cisza. Rzuciła czapkę i rękawice na łóżko, podeszła do okna. Burza, która doprowadziła do wypadku, już się kończyła. Wytężyła Wzrok, żeby zobaczyć, co się dzieje na dworze, ale widziała tylko pokrywę śniegu poniżej poszarpanych szczytów, które jak czarne duchy wznosiły się ponad opactwem. Przytknęła czoło do lodowatej szyby. Nie mogła przestać myśleć o spotkaniu z ojcem Johnem. Gdyby go zobaczyła twarzą w twarz, to może przekonałaby się, że to tylko złudzenie. Że to nie Raoul prowadził samochód. Sama myśl o tym była bez sensu!
ROZDZIAŁ DRUGI Emma ukryła twarz w dłoniach. Raoula nie ma, odszedł, pewnie nie żyje. Nie zjawił się wtedy w Mont realu, gdzie mieli wziąć ślub. Pamiętała ten dzień bardzo dobrze... Weszła do kościoła z siostrą i z ojcem. Ślubna suknia, długa do ziemi, koloru kości słoniowej, szeleściła przy każdym ruchu. Lorna trzymała tren, żeby nie zamiatał posadzki. Poprzedzające tę chwilę siedem dni ciągnęło się jak siedem lat, ale teraz oczekiwanie miało się skończyć. Serce jej biło, policzki miała zarumienione, makijaż nie był jej wcale potrzebny. - Uspokój się, kochanie - szepnął ojciec. W jego niebieskich oczach widać było ojcowską dumę pomie szaną z niepokojem. - To narzeczony powinien się denerwować. - Zaśmiał się i pocałował ją w policzek. - Wyglądasz cudownie. Na pewno mama patrzy na ciebie z nieba. Zaczęła płakać. - Kocham cię, tatusiu. Dziękuję, że zajmowałeś się mną przez cały ten tydzień. Wiem, że byłam nieznośna, ale te ciągłe rozstania z Raoulem są dla mnie bardzo trudne. - Rozejrzała się. - Chciałabym, żeby już był. Gdy się okazało, że Raoul się spóźnia, ojciec uścisnął ją dla dodania otuchy. Za chwilę miała założyć narzeczonemu na palec złotą obrączkę. Nadchodził już czas rozpoczęcia uroczystości. Emma
20 ODNALEZIONY wpatrywała się w drzwi wejściowe, rozglądając się za wysoką sylwetką Raoula. Weszła jego matka oraz starszy brat Etienne i zawiadomili zebranych, że pan młody przybędzie lada chwila. - Emmo, ma chere. - Madeleine Villard podeszła do Emmy. - Mój syn zaniemówi, jak cię zobaczy. - Dotknęła ręką jej welonu. - Dziękuję ci, że go włożyłaś. Został wykonany we Francji przez zakonnice z Alencon. Moja matka dała mi go w dniu ślubu. Gdybym miała córkę, to bym jej dała tę narzutkę. Marie - wskazała żonę Etienne'a - też ją miała na swoim ślubie. Teraz ty... - Odchrząknęła, potem powiedziała rzeczowo: - Ta koronka na twoich blond włosach wygląda znakomicie. - Dałaś mi rzecz, którą cenię sobie najwyżej. - Emma mówiła zdławionym głosem. - Przechowam ją pieczołowicie i może kiedyś przekażę naszej córce. - Bardzo bym się cieszyła. - Oczy matki Raoula zaszły mgłą. - Mój syn jest szczęśliwy, Emmo. Szkoda, że ojciec tego nie dożył. Też by cię kochał. - Dziękuję - szepnęła Emma w roztargnieniu. Niepokoiła się coraz bardziej. - Czy widziałaś się rano z Raoulem? Rozmawiałaś z nim? - Nie, ale Etienne i dzieci zjedli z nim razem śniadanie, prawda, mon fils? - Spojrzała w stronę syna. Był podobny do Raoula, lecz miał łagodniejsze rysy. - Oui, maman - zapewnił matkę. - Będzie tu lada chwila. Nie denerwuj się. - Mimo to Madeleine, podobnie jak Emma, była tak niespokojna, że kazała młodszemu synowi, Rogerowi, zadzwonić do domu i sprawdzić, co się dzieje ze starszym. - Bień. - Roger spojrzał na Emmę. - Takiej chwili mój brat nie przegapi, nawet gdyby go mieli przy-
ODNALEZIONY 21 wieźć na noszach, ma belle. - Uśmiechnął się szel mowsko. - Roger! - przywołała go matka do porządku - To nie jest pora na takie żarty! - Ależ, maman, Emma wie, że ja tylko żartuję. - Ucałował Emmę w oba policzki. - Nie denerwuj się, zaraz się wszystko wyjaśni. - Czułabym się lepiej, gdyby już był - przyznała drżącym głosem. - Denerwuje się tak od wczoraj, od chwili wyjazdu z Denver - wtrąciła się Lorna i objęła Emmę wpół. - Zrób to dla niej i zadzwoń. Bo inaczej nabawi się rozstroju nerwowego. - Lorna uśmiechała się z przy musem. - Msza powinna się zacząć już pięć minut temu. Roger podniósł ręce do góry. - Zaraz wracam, ale niepotrzebnie się denerwujecie. - Zróbmy jeszcze jedno zdjęcie, ty i twoi naj bliżsi. - Etienne ustawił się z aparatem fotograficz nym. - Dobra myśl - rzekł ojciec panny młodej i przytulił obie córki. Przez następne pięć minut robili zdjęcia, ale zdenerwowana Emma zaczęła sobie wyobrażać, że Raoulowi stało się coś złego. Kiedy Roger wreszcie wrócił, ale sam, podbiegła do niego. - Jeszcze go nie widać - powiedział beztrosko. - Mówił, że przed przyjściem do kościoła ma do załatwienia coś ważnego w związku z podróżą po ślubną. Prawdopodobnie utknął gdzieś w ulicznym korku. Madeleine wstała z trudem, opierając się na lasce. - Trzeba dzwonić do szpitali, może był wypadek. Emma drżała, nie mogła się opanować. - Tatusiu, zadzwoń. Mam straszne przeczucie, że coś się stało.
22 ODNALEZIONY Ojciec zamyślił się głęboko, przygryzł wargi. Po chwili ruszył ku wyjściu. Kiedy był już koło drzwi, wszedł ksiądz, najwyraźniej zaniepokojony jak wszyscy. - Co robić? - zapytała rozpaczliwie Emma. Ksiądz spojrzał na nią ze współczuciem. - Poczekajmy jeszcze pół godziny, na pewno przyjdzie. Pewnie wypadło mu coś bardzo ważnego. A ja tymczasem przeproszę zebranych, że będzie małe opóźnienie. Odszedł, a Emmie dzwoniło w uszach i świat się jej walił. - Emmo! - krzyknął Etienne widząc, że krew odpływa jej z twarzy. Stała skąpana w czerwono- niebieskim świetle, które sączyło się przez witraż, ale wyglądała jak martwa. Etienne złapał ją za ręką i posadził na krześle. - Roger, przynieś jej trochę wody, vite Przez chwilę wszyscy byli nią zajęci. Minęło pięt naście minut, pół godziny. Emma mimo to nie chciała ruszyć się z miejsca. W końcu ksiądz wziął na siebie przykry obowiązek poinformowania zebranych, że pan młody nie przybył na uroczystość. Niemal wszyscy od razu poszli do domu, ale obie rodziny długo jeszcze czekały na jakąś wiadomość. Etienne i mąż Lorny, Donald telefonowali po szpitalach i na policję. Emma, w głębokim szoku, bezmyślnie patrzyła przed siebie. Matka Raoula była roztrzęsiona. - Chodź - powiedział w końcu ojciec i objął ją ramieniem - pójdziemy razem do domu. Tam będziemy czekali. Nieruchoma i zimna jak marmurowy posąg, Emma dała się zaprowadzić do samochodu, ale nawet dziś nie pamiętała nic z dwudziestominutowej jazdy do posiadłości Villardow. Nie mogła też sobie przypomnieć
ODNALEZIONY 23 następnych paru tygodni. Wszelkie pytania pozostały bez odpowiedzi. Raoul po prostu znikł, jakby go w ogóle nigdy nie było. Gdy zyskali pewność, że się nie pojawi, ojciec Emmy postanowił wracać do Kolorado. Emma nie mogła znieść tej myśli. Przed wyjazdem do Denver lekarz rodziny Villardow dawał jej środki uspokajające. Utrzymujący się stan depresji skłonił ojca do podjęcia zdecydowanych działań. Emma poddała się kuracji psychiatrycznej i stopniowo zaczęła powracać do normalnego życia. Jęk, jaki wyrwał się nieoczekiwanie z jej piersi, przywrócił ją do rzeczywistości. Odeszła od okna, poruszona wspomnieniem nie wyjaśnionego zniknięcia Raoula i tamtych strasznych miesięcy. Może było to głupie, ale żeby całą sprawę raz na zawsze wymazać z pamięci, jeszcze raz pragnęła ujrzeć ojca Johna. - Emmo, otwórz, gdzie jesteś? - usłyszała głos Stephena z sieni. Podeszła do drzwi i otworzyła. Wkroczył obciążony bagażami. - No i co? - zapytał zdziwiony. -Nawet się nie rozebrałaś? W refektarzu pali się w kominku. Będzie ci ciepło. - Cieszę się, że już jesteś - westchnęła. - Wszystko dobrze? Co z Dame? - Wciąż śpi, a samochód już pojechał do miasta do reperacji. Jest mocno powgniatany, ale myślę, że da się wyklepać. - Patrzył na nią uważnie. - Wyglądasz nie najlepiej. Ojciec Andre mówił, że nie czułaś się dobrze, gdy ojciec John cię tu przywiózł. Wyjęła szczotkę do włosów i zaczęła się czesać. Nie chciała, żeby spostrzegł, w jakim jest stanie. - Czuję się dobrze, jestem tylko głodna.
24 ODNALEZIONY Położył ręce na jej ramionach. - Ja też. A może masz ochotę na małą przystawkę przed jedzeniem? Wyraźnie czekał na pozwolenie. Chciał oczywiście dalej ją całować, dokończyć to, co zaczęło się w dżipie. Jednak wspomnienia, które przywołał ojciec John, tak uderzająco podobny do Raoula, sprawiły, że Emma nie mogła wzbudzić w sobie żadnego uczucia do Stephena. Musiał to chyba dostrzec, bo nie nalegał więcej. - Jesteś gotowa? Przytaknęła i wzięła go pod rękę. W opactwie, o tej porze roku, nie było oprócz nich innych gości. Stephen mówił, że jest już po sezonie. Po wiosennej odwilży, kiedy drogi staną się bardziej przejezdne, ludzie zaczną znów przyjeżdżać, żeby kupować słynne bernardyny. Szli w kierunku jadalni. Emma rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę wiodących w różne strony korytarzy. Myśl, aby zobaczyć gdzieś ojca Johna, stała się nagle jej obsesją. Ten zakonnik tak bardzo przypominał jej Raoula, że musiała się przekonać, czy to jednak nie on. - Tędy proszę. - Ojciec Andre wprowadził ich do jadalni. Usiedli za prostokątnym drewnianym stołem, blisko ognia. Stephen pomógł jej zdjąć kurtkę. Ojciec Andre przyniósł osobiście wazę gorącej zupy z dużymi kawałkami wołowiny i jarzynami. Emma poczuła się głodna. Talerz z serami i ciepły chleb prosto z pieca wyglądały bardzo apetycznie. Oboje zabrali się do jedzenia. Smaczny posiłek i wspaniałe kalifornijskie wino sprawiły, że od razu poczuła się lepiej. - Przyznaj się,'że lepszej kuracji nie zapisałby ci twój doktor, prawda? - zapytał Stephen. Emma przełknęła ostatni kęs sera gruyere.
ODNALEZIONY 25 - Nie wiedziałam, że jedzenie może być tak dobre, ale po winie zrobiłam się senna. Czy moglibyśmy iść wcześnie spać? Jestem bardzo zmęczona. Wydawało jej się, że waży z dziesięć ton. Poruszała się ciężko, jak w letargu. Uznała, że dzisiaj nie będzie już miała okazji, żeby zobaczyć któregoś z zakonników. Ojciec Andre pokazywał się tylko dlatego, że zajmował się gośćmi. Będzie musiała poczekać do jutra, żeby odszukać ojca Johna. - Przykro mi z powodu tego wypadku, Emmo. Ładny początek! Potrząsnęła głową. - Dosyć już przeprosin. Traktujmy to jako przy godę. Po powrocie będziemy wszystkim opowiadać, jak mnisi ratowali nas podczas zadymki. Za skarby świata nie chciałabym, żeby nas to ominęło. - Uśmiech nęła się do niego serdecznie i opuszczając refektarz podziękowała ojcu Andre za gościnność. Gdy doszli do jej pokoju, Stephen położył rękę na klamce i powiedział: - Mam nadzieję, że nie żałujesz, żeśmy tu przyje chali. - Jego ponury nastrój zaniepokoił Emmę. - Dlaczego tak mówisz? Wyprostował się i odetchnął głęboko. - Ponieważ widzę, jak bardzo się starasz. Dobranoc, Emmo. Kolorowych snów. Przejechał dłonią po jej brodzie i wszedł do swego pokoju. Zdarzenia kilku ostatnich godzin sprawiły, że była zmieszana i niespokojna, ale w tej chwili najbardziej bała się, żeby nie sprawić przykrości Stephenowi. Jeżeli nie przestanie boleć nad utratą Raoula, nie będzie mowy o jakimkolwiek zbliżeniu ze Stephenem. Nawet on, ze wszystkimi swoimi cudownymi przymiotami, straci wreszcie cierpliwość.
26 ODNALEZIONY Emma położyła się szybko do łóżka. Rozpaczliwie starała się stłumić prześladujące ją wspomnienia. Nie mogła jednak spokojnie usnąć. Myślała o ostatniej wycieczce z Raoulem. Byli wtedy w górach w pobliżu Vail. Przed od lotem Raoula do Montrealu chcieli spędzić parę godzin sami, tylko we dwoje. Wzięli więc kosz z żywnością i wspinali się wśród kwitnących ziół na daleką halę, między dwoma szczytami. Pogoda była wspaniała. Po śniadaniu, które zjedli na przełęczy, Raoul obsypywał ją świeżo zerwanymi górskimi kwiatkami, a potem całował tak, że zapomnieli o bożym świecie. Jej ukochany nigdy nie posuwał się w pieszczotach za daleko. Chciał, by najpierw zo stała jego żoną. Emma wiedziała, że mają się rozstać na cały tydzień i z zapamiętaniem odwzajemniała jego pocałunki. Po raz pierwszy w okresie ich krótkiej, lecz romantycznej miłości Raoul nie mógł się powstrzymać. Drżąc szeptał jej, że kocha ją nad życie i że nie chce dłużej czekać. W tym momencie nadeszła jednak grupa turystów. Gdyby nie to, uległaby pokusie i poznałaby wielkość jego namiętności. Jeszcze teraz słyszała pragnienie w jego głosie, a jej ciało pulsowało pod wpływem pieszczot Raoula, chociaż to już dwa lata minęły od chwili, gdy spoczywała w jego ramionach. Emma siadła na łóżku, serce biło jej jak oszalałe. Popatrzyła na białe miejsce na palcu, gdzie zwykle znajdował się jej narzeczeński pierścionek. Przed wycieczką w góry zdjęła go ze względu na Stephena, by pokazać mu, że skończyła z przeszłością. Zamknęła oczy. Taka była szczęśliwa, taka nie wiarygodnie szczęśliwa z Raoulem. Może miała jakieś przeczucie tragedii, pomyślała, przypominając
ODNALEZIONY 27 sobie swoją panikę na lotnisku. Nie pozostawił najmniejszego śladu, jakby się rozpłynął w powiet rzu. Wszelkie wysiłki odnalezienia go, zarówno z jej strony, jak i ze strony jego rodziny, były daremne. W końcu przyjęto, że miał wypadek, w którym zginął. Przez wiele miesięcy Emmie wydawało się, że i ona umarła. Ostatecznie jakoś się pozbierała i skończyła studia weterynaryjne. Prawie rok później zmarł nagle na atak serca, podczas uprzątania śniegu przed domem w Denver, jej ojciec. Od tego czasu życie straciło dla niej swoją wartość. Było zaledwie egzystencją. Nigdy nie pojechała już w góry i unikała wszelkich sportów zimowych. Śnieg, który przedwcześnie zabrał jej ojca, łączył się w jej wspomnieniach także z piewszym spotkaniem z Ra- oulem. Obie te straty, jedna po drugiej, całkowicie ją zdruzgotały. Nienawidziła zimy. Spotkanie z ojcem Johnem obudziło w niej nadzieję, a może tylko niepokój? Nie była pewna, ale po stanowiła, że nie spocznie, dopóki nie spojrzy raz jeszcze na tego zakonnika. Nie mogła zasnąć. Wczes nym rankiem wyskoczyła z łóżka. Powzięła decyzję, że dowie się czegoś o ojcu Johnie. Jak go zobaczy, niewątpliwie uzna, że to pomyłka. I w ten sposób na zawsze usunie Raoula z myśli i z serca. Poprzedniego dnia nie ustalili ze Stephenem żadnych planów na dzisiaj. Przez większą część dnia będą się zapewne zajmowali psami badając je i szczepiąc. Stephen na pewno jeszcze nie wstał. Emma musiała się spieszyć, żeby obejrzeć opactwo i zdążyć na śniadanie. Włożyła granatowe wełniane spodnie, do tego sweter, po czym cicho wymknęła się z pokoju. Po chwili znalazła się w sieni. Ojciec Andre roz-
28 ODNALEZIONY mawiał z jakimiś narciarzami z autobusu wyciecz kowego, który stał przed wejściem. Wskazał jej, którędy iść do psiarni, a sam udał się z gośćmi do muzeum. Emma poszła korytarzem. Bez trudu znalazła odpowiednią klatkę schodową. Nawet gdyby się zgubiła, zapach psów zaprowadziłby ją na miejsce. Gdy schodziła po schodach do dolnej części budynku przerobionej na psiarnię, poczuła się pewniej. Praca zawsze pomagała jej zapomnieć o kłopotach osobistych. Z jednej strony znajdowały się zagrody dla dorosłych bernardynów, z drugiej boksy dla szczeniąt. Emma uśmiechnęła się, gdy zwierzęta zwróciły ku niej swoje wielkie łby. Choć potężne, przystosowane do surowych warunków zimowych, dużych wysokości i wielkiego wysiłku, były to psy łagodne i pełne wdzięku. Ku swemu zdumieniu zobaczyła już Stephena przy pracy. Rzucił ku niej spojrzenie znad Dame. - Wcześniej wstałaś - powiedział. Emma weszła do zagrody i stanęła po drugiej stronie Dame. - Nie mogłam spać - rzekła. Pogłaskała Dame po łbie. - Nieźle wygląda, mimo zmęczenia. Stephen skinął głową. - Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o tobie. Ale dlaczego nie wrócisz do łóżka? Jesteś śliczna nawet, kiedy się nie wyśpisz, ale serce mi się kraje, gdy patrzę na twoją mizerną buzię. - Stephen - największy dyplomata naszych czasów. - Roześmiała się, on zaś przedstawił jej stojącego nie opodal zakonnika i zaczął badać Dame. - Ojciec Gregory. A to jest pani doktor Wakefield, która przyszła na miejsce doktora Holmsa. Emma skinęła głową. Zakonnik przyglądał się jej badawczo. Przypomniała sobie, jak patrzył na nią