Psy i szakale
Barbara Wood
PrzełoŜyła ElŜbieta Zawadowska
DC
DIOUD
Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1995
HOUNDS
Wydanie 1 ISBN 83-86611-^
Rozdział Pierwszy
K*is *ss-. »• "ssą sS»S
Ił*«s
nił kostkę pacjenta, Ŝeby wprowadzić kateter. Usłyszałam czyjś okrzyk:
- Odsunąć się! Strzelamy!
LeŜące na stole ciało podskoczyło. Puls jednak nie powrócił.
- Jeszcze raz! Cofnąć się! Teraz dwieście volt! Strzelamy!
WciąŜ nie było pulsu.
- Jeszcze jedna ampułka dwutlenku sodu. Lidio, trzymaj elektrody. Nie upuść! Mamy jego
grupę krwi? Będzie potrzebna. Na razie ani słowa rodzinie! Lidio, elektrody! Strzelamy!
Wszyscy wpatrywaliśmy się w monitor. Zobaczyliśmy punkcik. Zaraz potem drugi. Trzeci.
Kreska na monitorze chwiała się i załamywała.
- Dobrze. Jeszcze raz. Wyjdzie z tego. Strzelamy!
Patrzyliśmy z nadzieją na ekran. Te dwieście volt uratowało mu Ŝycie. Pozostawał w stanie
śmierci klinicznej trzy i pół minuty. Biologicznie nie umarł ani na chwilę.
- Dobrze. MoŜemy wracać. - Kellerman mówił cichym, spokojnym głosem. - Potrzebne
będzie łóŜko z OIOM-u. Trzeba go cały czas obserwować. Lidio, szew otrzewnowy.
Kiedy podałam mu pojemnik z igłami, spojrzał na mnie, a w jego oczach błąkał się cień
uśmiechu. Doktor mówił w ten sposób: „No, tym razem mało brakowało, ale wygraliśmy."
Członkowie zespołu reanimacyjnego wychodzili powoli z sali, a my poszliśmy spokojnie do
sali numer dwa, Ŝeby dokończyć operację. Byliśmy w nieco gorszych nastrojach niŜ wtedy,
kiedy ją zaczynaliśmy, bo baliśmy się trochę i skoncentrowaliśmy się wyłącznie na pacjencie,
który z takim zaufaniem oddał się w nasze ręce. Odetchnęliśmy dopiero, gdy wywieziono go
na łóŜku.
Objęłam wzrokiem roztaczający się wokół mnie bałagan: stosy zakrwawionych gąbek,
porozrzucane narzędzia, puste ampułki, przeraŜający elektrokardiogram... Zawsze miałam
wraŜenie, Ŝe sala operacyjna po skończonym zabiegu
6
Psy i szakale
przypomina krajobraz po bitwie. Kiedy tak kręciłam z niezadowoleniem głową i oceniałam
ogrom pracy, jaką będę musiała wykonać, Ŝeby to wszystko doprowadzić do ładu, pani
Cathcart jeszcze raz zajrzała do pokoju.
- Lidio, zrób sobie przerwę. Jenny obiecała, Ŝe posprząta. Idź zatelefonować.
Uniosłam w gćrę brwi. Tak. Rzeczywiście. Adela. W Rzymie. Pilna rozmowa
międzynarodowa. Zupełnie o tym zapomniałam.
Jedną ręką, spoconą pod chirurgiczną rękawiczką, trzymałam słuchawkę przy uchu, a drugą
szarpałam nerwowo maskę. W końcu udało mi się zapalić papierosa. Wydawało mi się, Ŝe juŜ
od godziny czekam na zgłoszenie się telefonistki.
- Cały czas próbuję, ale linia jest zajęta. MoŜe zadzwoni pani później?
- Nie, to pilne. Zaczekam.
- Dobrze, cały czas będę łączyć.
PrzyłoŜyłam słuchawkę do drugiego ucha. Głos panienki z centrali brzmiał tak, jakby mówiła
przez celofan.
W holu było pusto, miałam więc teraz trochę spokoju. Spokój ten był jednak pozorny, bo
myślałam o wydarzeniach ostatnich szalonych godzin, w wyniku których siedziałam teraz ze
słuchawką przy uchu i zastanawiałam się, jaka czeka mnie wiadomość. Nie kontaktowałam
się z Adelą od czterech lat, a pielęgniarka oddziałowa twierdziła, Ŝe moja siostra telefonuje z
Rzymu.
Przypominając sobie zamieszanie, jakie wypełniło ostatnią godzinę, wcale nie byłam pewna,
co bardziej mną wstrząsnęło: wiadomość, Ŝe siostra dzwoni do mnie zza Atlantyku czy
zatrzymanie akcji serca u pacjenta, który leŜał właśnie na stole operacyjnym.
-t roszę chwilę zaczekać - powiedział ktoś z włoskim akcentem.
Udało mi się wreszcie dodzwonić pod numer, któryBarbara Wood
podała mi Adela, czyli do hotelu Residence Pałace w Rzymie, i właśnie miałam usłyszeć głos
dawno nie widzianej siostry. W rozbiegane myśli na temat operacji, nagłego zatrzymania
akcji serca i stresów związanych z wykonywaniem zawodu pielęgniarki wkradła się równieŜ
ciekawość, dlaczego Adela do mnie zadzwoniła, a przede wszystkim jakieŜ to wydarzenie
moŜe być i dla niej, i dla mnie aŜ tak waŜne.
Kiedyś byłyśmy sobie bardzo bliskie, ale po śmierci rodziców i brata wszystko się zmieniło.
Na ogół śmierć najbliŜszych łączy pozostałych przy Ŝyciu członków rodziny. Nam jednak los
spłatał głupiego figla i oddaliłyśmy się od siebie. Po wielu miesiącach smutku i Ŝałoby
stałyśmy się sobie obce, a przed czterema laty poŜegnałyśmy się ostatecznie. Ja miałam wtedy
dwadzieścia dwa, ona dwadzieścia trzy lata. Ja uczyłam się chirurgii, ona zaś -jak uwodzić
męŜczyzn. W dniu wyjazdu prawie się do mnie nie odzywała, a ja napomknęłam coś na temat
waŜnego spotkania, na które właśnie się wybieram. Potem wymieniłyśmy chłodny uścisk
dłoni, jak uczciwe parafianki, które Ŝegnają się po kościelnej herbatce. I przez cały ten czas,
aŜ do dziś, siostra nie dała znaku Ŝycia.
- Liddie? Liddie? To ty?
Usłyszałam jej głos i miałam wraŜenie, Ŝe stoi przede mną duch mojej siostry.
- Tak. Adela? Mój BoŜe!
- Och, tak się cieszę, Ŝe cię słyszę. To naprawdę niesamowite. Nie mogę się juŜ doczekać,
Ŝeby ci wszystko opowiedzieć.
Jej słaby, daleki głos brzmiał trochę piskliwie; szczebiotała jak egzaltowana nastolatka.
Słyszałam ją wyraźnie w słuchawce i z niedowierzaniem wpatrywałam się w ścianę. Nazwała
mnie Liddie. Adela nazwała mnie Liddie, tak jakbyśmy rozstały się dopiero wczoraj.
- Uspokój się - powiedziałam i poczułam, Ŝe zaczyna mi się udzielać jej podniecenie. - Co się
stało? Dobrze się czujesz?
8
Psy i szakale
- Oczywiście. Po prostu wspaniale. Jestem w Rzymie,
Liddie.
- Wiem.
- Nie, nie uległam wypadkowi, ani nic takiego. Ale to jest równie pilne. MoŜesz przyjechać
do Rzymu?
- Co takiego?
- Słuchaj, wysłałam ci paczkę. Kiedy ją dostaniesz, wszystko zrozumiesz. Powinna nadejść
lada dzień, bo rozumiem, Ŝe jeszcze do ciebie nie dotarła. Wysłałam ją pocztą lotniczą. A
moŜe powinnam była nadać jako wartościową? Teraz Ŝałuję, Ŝe tego nie zrobiłam. Och,
Liddie. Musisz koniecznie przyjechać, błagam!
W jej głosie wyczułam napięcie, a nawet panikę, więc lepiej nadstawiłam ucha. Adela była
wyraźnie zadowolona i podniecona, ale siostrzany instynkt podpowiadał mi, Ŝe chyba nie
wszystko wygląda tak świetnie.
- Co się stało?
- Nie mogę ci powiedzieć. Ale to zupełnie fantastyczna historia. Muszę ci ją opowiedzieć
osobiście. Czy moŜesz przyjechać do Rzymu?
- Oczywiście, Ŝe nie. Nie Ŝartuj. - Taka właśnie była Adela: kapryśna i popędliwa. - Nie
mogę zostawić pracy. Powiedz mi, proszę, o co chodzi.
- Daj sobie spokój z tą głupią pracą. Musisz przyjechać. Słuchaj, Liddie, spieszę się... -
Urwała nagle.
- Mów, mów. Słucham - powiedziałam po chwili. Milczała.
- Adelo, nie wygłupiaj się. Nie zamówiłam tej pioruńsko drogiej rozmowy, Ŝeby bawić się z
tobą w ciuciubabkę. Wykrztuś wreszcie, o co ci chodzi. Nie zamierzam cię ciągnąć za język.
Adelo?
Na linii było zupełnie głucho. Jak ostatnia idiotka wzięłam do ręki słuchawkę i obejrzałam ją.
- Halo? Adela? Centrala? - Przycisnęłam guzik centrali wewnętrznej. Usłyszałam głos
telefonistki. - Przerwano mi rozmowę - wyjaśniłam. - Czy moŜe pani połączyć mnie jeszcze
raz?
9
Barbara Wood - Chwileczkę.
Czekałam. Nasłuchiwałam. W słuchawce szumiało jak w oceanie. Słyszałam trzaski i czyjś
oddech. W końcu znów odezwała się telefonistka:
- Przykro mi, ale połączenie nie zostało przerwane. Ktoś po prostu odłoŜył słuchawkę.
- Co? To niemoŜliwe.
- Czy chce pani, Ŝebym jeszcze raz zamówiła rozmowę?
- AłeŜ moja siostra nie połoŜyła słuchawki. Ktoś nas rozłączył. MoŜe tełefonistka w Rzymie.
Ałbo ktoś z hotelu.
- Przykro mi, ale oni twierdzą, Ŝe osoba, z ktdrą pani rozmawiała, odłoŜyła słuchawkę. Czy
mam zamówić jeszcze raz?
Zastanawiałam się przez chwilę, czy lepiej będzie rozmawiać z Adelą ze szpitala, czy z
mojego mieszkania, gdzie nikt mi nie będzie przeszkadzał. - Nie, dziękuję - odparłam. -
Spróbuję później. W szatni szybko wzięłam prysznic, przebrałam się w wyjściowe ubranie i
zameldowałam w portierni, Ŝe wychodzę pdł godziny wcześniej. Nikt nie miał nic przeciwko
temu. Przy Ocean Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, Ŝe wyglądała zupełnie jak biała
ściana p^ f*~
wana siedziałam na
psy i szakale
- Jest pan pewien? Dokąd w Aki Rł S?
z Ameiyki. Rozmawiałam z S?LJ?• ^^ Telef°nuje tam. W tym hotelu. MusiSa iw^H? P°
P°łudniu- B*a mość. Choćby nowy numer Snu t*™*^ wiado-nana betonu.
Jestem o tym przeko-
nana.
- Przykro mi, proszę pani. Nie ma Ŝadnej wiadomości.
- Dla Lidii Harris? Na pewno? Widziałam niemalŜe, jak wzrusza ramionami.
- Panna Harris wyjechała juŜ jakiś czas temu. Jej pokój m jest pusty, zapłaciła rachunek. Nic
mi nie mówiła.
-----mt przeciwko temu. _ Rozumiem. - Oczywiście nie rozumiałam nic. Ani
~v v^can Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, Ŝe w ząb. - No cdŜ, trudno. Do widzenia,
wyglądała zupełnie jak biała ściana. Po tym upiornym dniu _ Do widzenia pani.
podziałała na mnie orzeźwiająco. JuŜ nie mogłam się do- Trochę paliła mnie twarz, bo
na kominku płonął ogień,
czekać swwne&m&nam w moim mieszkania -*--••• Patrzyłam tępo przed siebie. Ach,
to postrzelone dziecko -
ledy to bede p^*»i~ «-- , mysjajam L>zwonj ^o mnie do
szpitala, Ŝąda, Ŝeby mnie
natychmiast poproszono do telefonu, wmawia wszystkim, Ŝe to takie pilne, potem robi sobie
ze mnie Ŝarty, nie zdradzając ani słowem, o co jej chodzi, a na koniec odkłada słuchawkę. Po
czym wyprowadza się z hotelu. Niezły numer z ciebie, Acjelo.
Miałam właśnie ochotę wrzucić aparat telefoniczny do ognia, kiedy usłyszałam pukanie do
drzwi. To była Shelly, moja sąsiadka, barmanka, ktdra pracowała w nocy, a spała w dzień.
Trzymała w rękach pogniecioną paczkę.
~ Cześć, strasznie się spieszę. To przyszło dla ciebie pocztą.
- Tak? - Wzięłam od niej pudełko opakowane w szary
11
v/ Ł.yni upiornym dniu
na mnie orzeźwiająco. JuŜ nie mogłam się doczekać spokojnego wieczoru w moim
mieszkaniu w Malibu, kiedy to będę czytała ksiąŜkę albo zajmę się szyciem. Po pracy nigdy
nie robiłam nic nadzwyczajnego. Dzisiejszy wieczór zatem nie będzie róŜnił się od innych. Z
wyjątkiem tego, Ŝe zamierzałam porozmawiać z siostrą.
Iłlocno poirytowana siedziałam ze słuchawką przy uchu, podczas gdy osoba na drugim końcu
linii szukała kogoś, kto mówiłby po angielsku. Miałam juŜ za sobą rozmowę z włoską
telefonistką, ktdra powiedziała mi, Ŝe Ŝadna Adela Harris nie mieszka w hotelu Residence
Palące. Poprosiłam ją zatem, Ŝeby połączyła mnie z kimś z recepcji, bo z pewnością zaszła
jakaś pomyłka. Zdawałam sobie sprawę, Ŝe to moŜe zająć nawet pdł godziny, więc zrezygno-
10
Barbara Wood
papier, który był wymięty i podarty. Przesyłkę zaadresowała niewątpliwie Adela we własnej
osobie.
- Listonosz nie chciał zostawić paczki pod drzwiami, więc zaproponowałam, Ŝe ja ją wezmę.
Pokwitowałam. Dobrze zrobiłam?
- Świetnie. Bardzo ci dziękuję. Zapraszam na drinka.
- Wybacz, ale juŜ i tak jestem spóźniona. Powiedz tylko, co moŜe być w środku? To od
twojej siostry?
Nazwisko Adeli widniało w rogu, tuŜ nad adresem hotelu Residence Pałace przy Via
Archimede w Rzymie.
- Tak, to od niej.
- O ile pamiętam, nigdy nie przysłała ci nawet kartki na święta. Masz urodziny, czy co?
- Niezupełnie. Bardzo ci dziękuję, Shelly. Jestem naprawdę zobowiązana.
Zamknęłam drzwi i popatrzyłam na paczkę. Z pewnością była to ta sama przesyłka, o której
Adela wspomniała przez telefon. Wysłała ją zwykłą pocztą lotniczą i Ŝałowała, Ŝe nie jako
poleconą. Widocznie paczka zawierała coś naprawdę waŜnego, a nie jakiś zwykły upominek.
Nagle przyszło mi do głowy, Ŝe w środku znajduje się z pewnością list z wyjaśnieniem.
Przestałam więc zachodzić w głowę i rozerwałam papier. Ujrzałam zwyczajne białe pudełko
wypchane pomiętą włoską gazetą i kilkoma serwetkami z hotelu. Wyczułam palcami jakiś
twardy przedmiot. Miałam właśnie zamiar go odwinąć, gdy w rogu pudełka dostrzegłam mały
kartonik. Wyjęłam go spośród pomiętych papierów i zobaczyłam, Ŝe ktoś napisał na nim:
OSTROśNIE. To było wszystko.
Zdarłam prowizoryczne opakowanie i stanęłam na środku salonu, trzymając w rękach
niesamowity przedmiot.
Rozdział drugi
intrygujący przedmiot miał dwa centymetry długości, a wykonany był z gładkiego
kremowego materiału, w którym rozpoznałam kość słoniową. Przypominał szeroki nóŜ do
rozcinania kartek, zwęŜał się ku końcowi i był rzeźbiony u nasady. Zupełnie jak miniaturowa
laska, miał głowę w kształcie psa rzadkiej rasy.
Z pewnością wpatrywałam się długo w tę figurkę, bo kiedy wreszcie wyrwałam się spod jej
uroku, stwierdziłam, Ŝe ogień na kominku wygasł, a w pokoju zrobiło się chłodno. Trzymając
„psa" z kości słoniowej oraz pudełko i papier,; w które był opakowany, cięŜko opadłam na
krzesło. Obejrzałam dokładnie papier i pudełko, ale poza karteczką z napisem OSTROśNIE
przyklejoną do paczki niczego interesującego nie znalazłam. Tylko tyle. śadnego listu. Nadal
nie miałam pojęcia, co to za przedmiot i dlaczego właściwie Adela mi go przysłała.
CzyŜby był tak cenny, Ŝe musiała zadzwonić do mnie zza oceanu, by uprzedzić mnie o
nadejściu tej przesyłki? I jeszcze Ŝałować poniewczasie, Ŝe nie nadała paczki wartościowej?
Oczywiście najbardziej chciałam zrozumieć, dlaczego przysłała tę figurkę właśnie mnie.
Obracałam ją w palcach. Wydawało mi się, Ŝe jest dosyć stara, ale nie byłam ekspertem w
tych sprawach. Zagadkę stanowił równieŜ pies wyrzeźbiony na grubszym końcu. Jeśli w
ogóle to był pies. Figurka miała dziwny kształt. Jeśliby przyjąć psa za jej podstawę,
przypominała rzeźbioną świecę.
Nie wiedziałam teŜ zupełnie, co robić dalej, i to był mój
13
Barbara Wood
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Na fotografii widniał wyraźnie nasz szakal, a w
najgorszym wypadku jego brat bliźniak. Kellerman przeczytał mi krótki opis staroegipskiej
gry zwanej „Psy i szakale". W ksiąŜce zamieszczono rysunek przedstawiający planszę i
fotografię szakala z kości słoniowej. Na hebanowej planszy wyryso-wane były róŜne dziwne
wzory. Wywiercono w niej równieŜ dziurki, które układały się w linie. Spiczasty koniec
pionka tkwił w dziurce, a rzut kostką decydował o sposobie poruszania się po planszy. Choć
trudno dziś odtworzyć zasady tej gry, moŜna się domyślić, Ŝe było kilka pionków w kształcie
psów, które wyglądały mniej więcej tak jak nasze psy, oraz tyle samo szakali. Być moŜe
poruszano się nimi po planszy tak, jak dziś gramy w warcaby. Wszystko to zrobiło na mnie
ogromne wraŜenie.
- Jeśli ten szakal jest autentyczny, ma z pewnością ogromną wartość - oświadczył Kellerman,
wręczając mi ksiąŜkę. - JeŜeli naprawdę pochodzi ze staroŜytnego Egiptu, a zakładam, Ŝe tak,
to dostałaś wspaniały upominek.
- Rzeczywiście. - Patrzyłam ze zdziwieniem na szakala z kości słoniowej spoczywającego
spokojnie w mojej dłoni. - Ale dlaczego ona mi go wysłała? PrzecieŜ nie jestem egiptologiem.
Nie interesuję się takimi rzeczami.
- A twoja siostra?
- TeŜ raczej nie. ChociaŜ muszę przyznać, Ŝe Adela zawsze lubiła zagadki i tajemnice.
WróŜyła sobie z ręki i wierzyła w staroŜytne klątwy. Przypuszczam, Ŝe natknęła się na
szakala w Rzymie i chciała po prostu rozpalić moją ciekawość. - Zmarszczyłam brwi, bo
sama nie wierzyłam w to, co mówię. Nie byłam szczera. Tak naprawdę nie chciałam przyjąć
do wiadomości jedynego prawdopodobnego wytłumaczenia tej historii, a mianowicie tego, Ŝe
Adela chciała mi przekazać jakąś wiadomość.
- Mówisz, Ŝe chce cię ściągnąć do Rzymu? I nie powiedziała dlaczego. No cóŜ. - Potarł
podbródek. W przeciwieństwie do innych chirurgów w jego wieku, to znaczy około
pięćdziesiątki, doktor Kellerman nosił brodę. - Myślę za-
16
Psy i szakale
Ŝe ona chce cię tam zwabić. Z jakiegoś powodu jesteś Q\ potrzebna. RównieŜ z jakiegoś
powodu, którego akurat moŜna się domyślić, wiedziała, Ŝe nie będziesz chciała pojechać,
więc posłuŜyła się szakalem jak przynętą.
- To bez sensu. Nawet Adela by się tak nie zachowała. Nie po czterech latach. Napisałaby.
Choćby krótki list. Ale - wskazałam tę zwariowaną figurkę - nie wysyłałyby czegoś
takiego.
- Dlaczego nie? - Kellerman dołoŜył do ognia i zmruŜył powieki, Ŝeby iskra nie wpadła mu
do oka.
Był jednym z nielicznych ludzi - nawet wśród moich znajomych lekarzy - których zdanie
bardzo się dla mnie liczyło. Mimo wszystko tym razem nie bardzo zgadzałam się z jego
opinią.
- Nie wiem. Tak mi się wydaje. Jestem pewna, Ŝe ona znów się do mnie odezwie.
- MoŜliwe. Pozwolisz się jej zwabić do Rzymu?
- Do Rzymu? - Zaśmiałam się i dotknęłam jego ramienia. - A w kogo by pan rzucał
kleszczami, gdyby coś poszło nie tak?
- Nigdy nigdzie nie wyjeŜdŜasz, Lidio.
- AleŜ wyjeŜdŜam - zaprotestowałam głośno.
- Pewnie. Niech no pomyślę. W zeszłym roku byłaś w Columbus na kongresie pielęgniarek z
OIOM-u. Przedtem jeszcze w Oakland na zjeździe instrumentariuszek. Rok wcześniej...
- Nie jestem typem turysty, doktorze.
- To prawda. Zwiedziłaś Columbus w stanie Ohio i Oakland w Kalifornii. Zaraz! Kiedyś
miałaś jeszcze jechać do Hongkongu, ale stchórzyłaś w ostatniej chwili.
- Nie widzę związku, doktorze. A poza tym mam właśnie zamiar odbyć podróŜ do domu.
Zabiorę tę ksiąŜkę, mojego cennego szakala i będę czekała na telefon od mojej nieobliczalnej
siostry. I mam nadzieję, Ŝe się doczekam. - Wstałam i ostroŜnie ułoŜyłam figurkę w torebce. -
Nie rozumiem, dlaczego tak nagle przerwała roznifrwe^ A na dodatek wyprowadziła się z
hotelu i nie zadzwoniła do tej pory- Ach ta Adela!
17
Barbara Wood
Kiedy przygotowywałam się do wyjścia, zauwaŜyłam, % Kellerman patrzy na ogromny zegar
wiszący nad korni kiem. Po chwili doktor odwrócił się do mnie i zapytał:
- O której dokładnie dzwoniła?
- Zaraz. Niech no sobie przypomnę. W czasie reanim ej i. Koło pierwszej.
- Kiedy ty do niej zatelefonowałaś?
- Godzinę później. Dlaczego pan o to pyta?
- Więc u nas była druga, kiedy z nią rozmawiałaś. ,,
- Chyba tak. Nie wiem, do czego pan zmierza? - Ja równieŜ zaczęłam spoglądać na ozdobny
zegar, który tykał
cicho.
- Jeśli dobrze pamiętam, w Rzymie jest dziewięć godzin później niŜ u nas. A to znaczy, Ŝe
tam było wtedy koło jedenastej.
- Tak.
- A zatem wyprowadziła się z hotelu koło północy. -Kellerman spojrzał na mnie surowo. -
UwaŜam, Ŝe to dziwne. A ty?
Odwzajemniłam spojrzenie.
- Ja teŜ.
- Czy ci z centrali byli pewni, Ŝe twoja siostra odłoŜyła słuchawkę, a nie na przykład została
rozłączona? Po co, u licha, miałaby do ciebie telefonować, a potem ni z tego, ni z owego
wyprowadzać się z hotelu w środku nocy?
Znowu zerknęłam na zegar i wyobraziłam sobie pogrąŜony we śnie Rzym o dwunastej w
nocy, Adelę, która płaci rachunek zaspanemu recepcjoniście i szuka taksówki na opustoszałej
o tej porze ulicy.
- Idiotyzm! - Chciałam jeszcze dodać, Ŝe nawet moja zwariowana siostra nie zamawiałaby
międzynarodowej rozmowy błyskawicznej tylko po to, Ŝeby w połowie zdania odłoŜyć
słuchawkę, ale dostrzegłam zatroskany wyraz twarzy patrzącego w ogień Kellermana i
przybrałam nonszalancki ton. - MoŜe to rzeczywiście wygląda idiotycznie, ale jestem pewna,
Ŝe znajdzie się jakieś logiczne wytłumaczenie tej całej historii. Adela zatelefonuje do mnie i
wszystko
18
Psy i szakale wviaśni A na razie będę uŜywała szakala do otwierania
kopert*
Doktor Kellerman odprowadził mnie do samochodu; na
naszych włosach i ramionach osiadła skroplona mgła, z ust leciała nam para. Kellerman
mieszkał w ładnej okolicy. Była to stara elegancka dzielnica, odizolowana od reszty
miasta.
- Chciałbym, Ŝebyś mogła czasem zostać u mnie dłuŜej.
Odwzajemniłam jego uśmiech. Zaczęłam mu asystować trzy lata temu i staliśmy się przez ten
czas dobrymi przyjaciółmi.
- Dobranoc - szepnęłam i odjechałam w zamgloną noc.
Kiedy stanęłam na progu swego mieszkania, najpierw poczułam, Ŝe nogi wrastają mi w
ziemię, a usta otwierają się bezwiednie. Potem ogarnęła mnie furia, podparłam się pod boki i
wrzasnęłam: - Chryste Panie! Ktoś włamał mi się do domu.
Postronny obserwator, a nawet dobry znajomy, najprawdopodobniej niczego by nie zauwaŜył,
bo włamywacze właściwie nie zostawili Ŝadnych śladów. Jedynie ktoś, kto zamieszkiwał ten
nieskazitelnie utrzymany apartament, mógł dostrzec ślady najścia. Kiedy tylko przekroczyłam
próg, zanim zdołałam cokolwiek zobaczyć, doznałam wraŜenia, Ŝe w pokoju panuje jakaś
inna, obca atmosfera. Dopiero wtedy odkryłam, co konkretnie się zmieniło. AbaŜur lampy był
przekrzywiony o całe dziesięć stopni, aparat telefoniczny stał w innym miejscu na biurku, a
szuflady nie domknięto dokładnie. W moim mieszkaniu panuje taki porządek, jak na sali
operacyjnej, moŜe nawet trochę przesadny, ale cóŜ, taka juŜ jestem. Właśnie dlatego
zorientowałam się od razu - w ciągu tych pierwszych dziesięciu sekund po przekroczeniu
progu, Ŝe ktoś pogwałcił moją prywatność.
Nawet nie byłam jeszcze na etapie zastanawiania się, kto to zrobił i po co, kiedy juŜ stałam
przy telefonie i wy-
19
psy i szakaU
Barbara Wood
bierałam numer doktora Kellermana. Byłam zupełnie ro J trzęsiona i prawie płakałam ze
złości - fakt, Ŝe jakiś obcJ człowiek wdarł się przemocą w moje Ŝycie, oburzał mnie] Nie
mogłam tego znieść. Dopiero kiedy doktor Kellerman zadał mi najbardziej oczywiste pod
słońcem pytanie, zrol zumiałam, jak bardzo czułam się zniewaŜona. Pytanie bo-1 wiem
brzmiało: „Czy coś zginęło?" A ja aŜ do tego momentu nie brałam zupełnie pod uwagę
moŜliwości, Ŝe mnie okra-dziono. Myślałam wyłącznie o tym, Ŝe ktoś wdarł się bez-! prawnie
na moje terytorium, i ta myśl nie dawała mi ,
spokoju.
Czekając na doktora Kellermana, przeszukałam dokład-! nie mieszkanie i stwierdziłam, Ŝe nic
nie zginęło. Absolut-nie nic. Włamywacze nie zabrali biŜuterii, telewizora, pieniędzy ani
Ŝadnych innych cennych przedmiotów. Nie przyszli, Ŝeby kraść. Chcieli tylko przeszukać
moje rzeczy. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. - Niczego nie brakuje, doktorze.
Absolutnie nic nie zginęło. I muszę przyznać, Ŝe to byli porządni włamywacze, a nie zwykli
złodzieje, którzy przewracają człowiekowi dom do góry nogami. Starali się połoŜyć wszystko
na swoim miejscu, tak Ŝebym niczego nie zauwaŜyła. Ale zauwaŜyłam. Nic nie rozumiem.
Kogo interesuje moje mieszkanie? Czego w nim szukał?
Opadłam na kanapę tuŜ obok doktora i zaczęłam wpatrywać się w wygasły juŜ kominek.
Kellerman równieŜ patrzył przed siebie, a w jego niebieskich oczach pojawił się wyraz
zadumy i namysłu.
Po pewnym czasie usłyszałam jego cichy głos:
- Czy mogę zobaczyć to pudełko, w którym dostałaś szakala?
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Fantastyczna pora na zmianę tematu, nie uwaŜa pan?
- Przynieś mi je, Lidio.
Wstałam i juŜ miałam zamiar podejść do biurka, ale zatrzymałam się nagle i zaczęłam się
zastanawiać, gdzie właściwie zostawiłam pudełko i papiery, którymi zostało
zaniosłam tego do sypi«^. -
Uśmiechał się do mnie tylko oczami, jego usta nawci ^.
drgnęły, jakby przykryła je maska.
- Nie ma go tutaj - powiedziałam bezbarwnym głosem.
- Oczywiście - odparł. - Jednak coś ci zginęło. Znowu opadłam na kanapę i oparłam głowę na
rękach.
Zastanawiałam się nad naszym najnowszym odkryciem.
- Ktoś więc włamał się tutaj, przeszukał mieszkanie i zabrał pudełko. Wziął sznurek, karton i
papier ze środka, I a takŜe karteczkę z napisem OSTROśNIE. Ale dlaczego?
Szukał szakala?
- Tak mi się wydaje.
- Ale kto to był? Dlaczego zabrał karton i te wszystkie
papiery?
- Nie zapominaj, moja droga, Ŝe ktokolwiek by to był,
wiedział, Ŝe paczka nadeszła właśnie dzisiaj. Wykorzystał równieŜ twoją nieobecność, Ŝeby
się tu włamać. Ze zdziwienia otworzyłam szeroko oczy.
- Sugeruje pan, Ŝe ktoś mnie śledził?
- A skąd by inaczej wiedzieli, kiedy mogą wejść? Nie przypuszczali tylko, Ŝe weźmiesz ze
sobą szakala. Gdybyś go zostawiła, na pewno by go zabrali.
RozwaŜałam przez chwilę jego teorię, która napełniła mnie niesmakiem. Wstałam, podeszłam
zdecydowanym krokiem do leŜącej na podłodze torebki, wyjęłam z niej szakala, wróciłam na
miejsce na kanapie obok Kellermana. Zaczęliśmy znowu wpatrywać się w figurkę. Trwało to
dłuŜszą chwilę.
W końcu Kellerman powiedział:
- Zadzwoń na policję, Lidio.
- Nie - odparłam bez zastanowienia. - Ta sprawa ich nie zainteresuje. PrzecieŜ pan wie, Ŝe nie
znajdą Ŝadnych odcisków palców ani innych śladów. Nic nie będą mogli
zrobić.
- Jednak miało miejsce włamanie i coś zginęło.
- Och, niech pan będzie rozsądny, doktorze. W jaki spo-
21
Barbara Wood
sób mogą mi pomóc? Znaleźć pognieciony karton i zwróci mi go? A ja mam im powiedzieć,
Ŝe to jedyna rzecz, jaka mj zginęła, i chciałabym ją odzyskać? Nie, to przecieŜ bezsens
Obracałam w palcach szakala. Był chłodny i gładki. N* jego niesamowitym pysku malował
się chytry uśmiech. Miał szeroko otwarte oczy, potwornie wysokie i spiczaste uszy, które
nadawały mu diabelski wygląd. Był to naprawdę zadziwiający przedmiot.
- Jest zrobiony z kości słoniowej, więc to wyklucza od razu międzynarodowy gang,
specjalizujący się w kra-, dzieŜy kamieni szlachetnych -powiedziałam Ŝartem, w którym
jednak kryła się odrobina prawdy, poniewaŜ za wszelką cenę usiłowałam doszukać się
motywu włamania. - Chcę wiedzieć, dlaczego go szukają. Nie podoba mi się ta cała historia.
Zaskoczyła mnie i nie wiem, co mam robić. Nie jestem przyzwyczajona do takich tajemnic
albo niespodzianek. śyję w uporządkowanym świecie, w którym wszystkie kwestie
rozwiązuje się w sposób naukowy. Od pierwszej po południu moje Ŝycie zupełnie się
zmieniło. Najpierw zatelefonowała siostra, z którą nie rozmawiałam od czterech lat. Potem
przyszła paczka z tym niesamowitym upominkiem. A teraz - rozłoŜyłam ręce i
zatoczyłam łuk - to! Nie wiem, jakie znaczenie ma szakal w tej całej sprawie, ale z pewnością
są tacy, dla których jest ogromnie waŜny. A chciałabym wiedzieć, bo to jest mój szakal i
włamano się do mojego mieszkania. Ciekawa jestem... - Do głowy znów zaczęły mi się
niecierpliwie cisnąć bezładne myśli. - MoŜe on ma jakąś wartość pienięŜną? Sam pan mówił,
Ŝe moŜe okazać się wartościowy, jeŜeli istotnie jest autentyczny.
- Tak, ale nie popadajmy w przesadę. To tylko jeden pionek z całej gry. - Wzruszył
ramionami. - Z pewnością cenny dla kolekcjonera. Ale nie na tyle cenny, Ŝeby od razu
włamywać się komuś do mieszkania.
- A potem kraść pudełko i opakowanie! Szalenie zagadkowa historia, prawda? Co ten szakal
w sobie ma? - Popatrzyłam na figurkę pod światło, jakby kość słoniowa była
22
Psy i szakale
ezroczysta, a pod nią moŜna było wyczytać odpowiedź. PMówi pan, Ŝe były inne? I W
staroŜytnym Egipcie na pewno, ale nie wiem...
A gdyby się okazało... - przerwałam na chwilę - Ŝe tylko ói szakal przetrwał aŜ do dziś, czy
podniosłoby to jego
wartość?
- MoŜliwe. Z całą pewnością jednak moŜemy stwierdzić,
Ŝe tak nie jest.
- Oczywiście. Wystarczy popatrzeć na fotografię z pańskiej ksiąŜki. Są na niej inne pionki.
Dlaczego więc ten jest taki waŜny? A moŜe - w głowie zaczynała mi kiełkować pewna myśl -
ktoś chciał skompletować całą grę i brakowało mu tylko mojego szakala. Czy taki komplet
byłby cenny? Ta gra w psy i szakale?
- Myślę, Ŝe bezcenny.
- Dobrze. Przypuśćmy, Ŝe ktoś był juŜ bliski zebrania wszystkich pionków, bo zajmował się
tym całymi latami i brakowało mu zaledwie jednego czy dwóch. Taki zbieracz chciałby
koniecznie zdobyć szakala, prawda? Mógłby się posunąć nawet do rabunku.
- To śmieszne. Ktoś taki po prostu zgłosiłby się do | ciebie i zapytał o cenę. Za duŜo
oglądałaś filmów kryminalnych i nie myślisz logicznie. Kolekcjoner usiłowałby ubić z tobą
interes, bo wiedziałby dobrze, Ŝe dla ciebie to tylko pamiątka, bibelot, który moŜe ci słuŜyć co
najwyŜej za przycisk do papieru. UwaŜam, Ŝe przeoczyłaś sedno tej całej zagadki. Nie jest
nim wcale włamanie ani kradzieŜ pudełka, ani nawet sam szakal, choćby nie wiadomo ile był
I wart.
- A więc co tu jest najwaŜniejsze?
- Twoja siostra, Adela.
- Adela! - Klasnęłam w dłonie. - Oczywiście! PrzecieŜ od niej się to wszystko zaczęło. Ale
czy w ten sposób nie Powracamy znowu do anonimowego zbieracza? ZałóŜmy, Ŝe chciał
kupić szakala od Adeli, a ona nie chciała mu go sPrzedać. Odrzuciła ofertę i wysłała mi
figurkę. To mogłoby wiele wyjaśnić.
23
Barbara Wood
- Tak - powiedział wolno, ale widziałam wyraźnie, nie bardzo się ze mną zgadza.
Im dłuŜej zastanawialiśmy się nad tą sprawą, tym dziej stawała się tajemnicza. Kawałki tej
układanki nie do siebie nie pasowały. Gdyby szakal był pusty w ku i zawierał skradzione
diamenty, cała ta zagadka byłal z pewnością łatwiejsza do rozwiązania. Wtedy powiedzii łam
coś, co zdziwiło mnie samą o wiele bardziej niŜ Kej lermana:
- Muszę pojechać do Rzymu.
- Co? - zapytał, jakbym mu właśnie oświadczyła, KsięŜyc jest zrobiony z Ŝółtego sera.
Odwróciłam się niego i zobaczyłam, Ŝe w jego łagodnych niebieskiej oczach, pełnych ciepła i
dobroci, pojawił się wyraz nied( wierz ania.
- PrzecieŜ pan wie, Ŝe muszę.
W chwili gdy ubrałam swoje myśli w słowa, uwierzyłam,! Ŝe mam rację.
Aby dotrzeć do sedna tej sprawy, musiałam porozma-j wiać z Adelą. Po prostu nie miałam
innego wyjścia. Nici wątpiłam, Ŝe w ten sposób znajdę odpowiedź. Poza tymi byłam pewna
na pewno, Ŝe włamywacz wróci i tym razeml wszystko moŜe się skończyć o wiele gorzej,
jeŜeli będęl w domu.
- Nie rób tego - poprosił zupełnie zwyczajnie Keller-j man. Nie wygłaszał złowróŜbnych
przemówień ani teŜ nia opowiadał, jak bardzo przeraziłam go swoim pomysłeml Powiedział
tylko: „Nie rób tego" i w tym jednym zdaniii zawarł wszystkie przestrogi, obawy i lęki tego
świata.
- Ale przecieŜ ona tego chciała, doktorze. Dlatego dcl mnie dzwoniła. Wcale nie po to, Ŝeby
uprzedzić mniej o nadejściu przesyłki z szakalem, tylko po to, Ŝeby sprowa-i dzić mnie do
siebie. Nie miała okazji wytłumaczyć ma dlaczego, ale myślę, Ŝe musi być jakiś waŜny
powód. W jej| głosie było coś... - Z wyraźną determinacją potrząsnęła głową i powtórzyłam: -
Muszę jechać. Oprócz niej nie m< juŜ Ŝadnej rodziny.
24
Psy i szakale
Ale przecieŜ przez cztery lata...
I To wcale nie tak długo, jeśli zwaŜyć, Ŝe płynie w nas 'ama krew i straciłyśmy tych samych
rodziców. Takiej ^lnej więzi nie moŜe zerwać ani czas, ani odległość. Gdybym to ja do niej
zadzwoniła, choćby na drugi koniec świata, i poprosiła: „Przyjedź, jesteś mi potrzebna", na
pewno by to zrobiła. I pan doskonale o tym wie. Doktor Kellerman pokręcił głową i zrobiło
mi się go Ŝal.
- Lidio, to takie niebezpieczne. Ach te emancypantki! Chyba urodziłem się trochę za późno.
Poklepałam go po ręku, jakby był moim ojcem, i powiedziałam:
- Proszę się nie martwić. Pojadę do hotelu Residence Pałace, znajdę Adelę i oddam jej ten
nieoczekiwany prezent. Powspominamy stare, dobre czasy, popłaczemy troszkę i znowu będę
panu pomagać. Wrócę tak szybko, jak się da.
- Nie podoba mi się ten pomysł - powiedział, ale w jego oczach kryło się coś jeszcze.
Niestety ja nie zrozumiałam jego intencji, poniewaŜ słyszałam tylko wypowiedziane na głos
słowa. Nie zrozumiałam tego, co mówił swoim tęsknym spojrzeniem - było zbyt subtelne,
Ŝeby się przedrzeć przez kokon emancypantki, którym się opancerzyłam. O wiele później, za
późno, zrozumiałam, co doktor Kellerman chciał mi tyle razy powiedzieć. Chciał, ale nie
potrafił.
To jednak stało się o wiele później. Tymczasem doktor próbował metody łagodnej perswazji,
ale bezskutecznie. Wiedział, Ŝe jestem niezaleŜną, wyemancypowaną kobietą, i zdawał sobie
sprawę, Ŝe w Ŝaden sposób nie zdoła mnie odwieść od raz podjętej decyzji.
- Myślałam, Ŝe ucieszy pana moja podróŜ do Europy.
- Nie o taką podróŜ mi chodziło. Sama wiesz zresztą doskonale, Ŝe coś tu nie gra. Zdajesz
sobie równieŜ na Pewno sprawę z tego, Ŝe włamywacz lub, jak wolisz, włamywacze wrócą. A
moŜe nawet pojadą za tobą. Nie jesteś
bezpieczna, dopóki szakal znajduje się w twoim posiadaniu.
25
Barbara Wood
- ToteŜ oddam go osobiście ofiarodawczyni. Mam na paszport, bo zamierzałam jechać do
Hongkongu. Sz< pionka przeciwko ospie jest nadal waŜna i mam pienią w banku. Czy będzie
mi potrzebna wiza?
- Do Włoch? Lidio...
- Przez ten czas zamieszkam u Jenny. Powiem jej, Z( w mieszkaniu będą przeprowadzać
dezynfekcję. Potem \J ślę telegram do Adeli. Jutro powiem siostrze Cathcart, tf muszę
wyjechać w pilnych sprawach rodzinnych, i złapjj pierwszy samolot do Rzymu. Zaraz
zarezerwuję miejsce. I Zrobiłam dwa kroki w stronę telefonu.
- To zupełnie do ciebie niepodobne.
Jego słowa zrobiły na mnie piorunujące wraŜenie. Oczy* wiście, Ŝe miał rację. Odkąd
ukończyłam szkołę pielęgniarj ską, mieszkałam sama i przez cały ten czas nie zrobiłam nid
bez zastanowienia. Nic, czego musiałabym potem Ŝałować* A teraz proszę bardzo: jedna
rozmowa telefoniczna, jedna przesyłka, i stałam się tak samo nieobliczalna jak moj^j siostra.
W ciągu jednego popołudnia nabrałam tych wszyst kich cech, których tak w niej nie lubiłam.
Niestety nic nie mogłam na to poradzić. Wtedy, w czas tego dziwnego, szalonego wieczoru
wydawało mi się, Ŝ jedynie w taki sposób mogę rozwiązać swoje problemy.
Powinnam była posłuchać doktora Kellermana.
Rozdział trzeci
Doktor Kellerman odprowadził mnie na lotnisko i pocałował po raz pierwszy w czasie naszej
trzyletniej znajomości. Uścisnęłam go jak dobrego wujka i zapewniłam raz jeszcze, Ŝe
wszystko będzie dobrze.
O tej porze na lotnisku międzynarodowym w Los Angeles było tłoczno i gwarno, ale doktor
Kellerman rozmawiał ze mną tak, jakbyśmy byli sami w jego gabinecie. PołoŜył mi mocno
ręce na ramionach i powiedział po raz szósty tego ranka:
- To szaleństwo, Lidio. Powinnaś była wezwać policję i pozwolić, Ŝeby oni zajęli się tą
sprawą. PrzecieŜ włamywacze nie wrócili. Z tego, co wiesz, nie chodziło im jednak o szakala.
MoŜe zresztą coś ukradli, a ty nawet tego nie zauwaŜyłaś. Wydaje mi się, Ŝe ponosi cię
wyobraźnia. A twoja siostra jest zupełnie postrzelona i w dodatku samolubna. Chce cię
podstępem zwabić do Rzymu. Włamanie do twego mieszkania to czysty zbieg okoliczności.
Równie dobrze mogło ci się to przytrafić kiedy indziej.
Ale ja byłam pewna swego.
- Nie, doktorze. Nie zgadzam się z panem. Moja siostra wplątała się w jakąś dziwną aferę i
sądzę, Ŝe potrzebuje mojej pomocy. Im dłuŜej myślę o naszej rozmowie, tym bardziej
utwierdzam się w tym przekonaniu. Ona się czegoś bała. MoŜe właśnie dlatego tak nagle
wyprowadziła się z hotelu i nie mogła zostawić Ŝadnej wiadomości. MoŜe za tym szakalem -
poklepałam torebkę, w której go schowałam - kryje się coś więcej, niŜ nam się wydaje. W
końcu jest Pan tylko chirurgiem, doktorze. CóŜ pan moŜe wiedzieć
27
Barbara Wood
0 takich sprawach? - dodałam, Ŝeby się z nim trochę p droczyć.
Pocałował mnie po raz drugi w czasie naszej trzyletni znajomości.
- Cathcart bardzo się martwi. Dobrze wie, Ŝe nawet potwór jak ja musi docenić twoje
umiejętności ciebie nigdy nie ciskałem narzędziami o ścianę, prawda?
- Wrócę, zanim się pan obejrzy.
- A kto tak pięknie pozwija mi nici? Och, Lidio... Doktor Kellerman pokręcił głową z
rezygnacją.
Zgodnie z jego radą wymieniłam trochę pieniędzy na lk ry, kupiłam pisemko z krzyŜówkami i
zgłosiłam się do odj prawy. Uświadomiłam sobie, Ŝe naszemu poŜegnaniu towa* rzyszył
pewien rodzaj napięcia, i to odkrycie trochę mnid zaskoczyło. Kiedy tylko znalazłam się na
pokładzie 741
1 rozlokowałam na swoim miejscu, zamówiłam Krwawi Mary na pokrzepienie przed startem.
Stwierdziłam z ulg^ Ŝe sąsiednie miejsce jest wolne, i tak juŜ miało pozostać ai do Nowego
Jorku. Bardzo potrzebowałam paru godzin spokoju, Ŝeby pomyśleć.
W czasie naszego poŜegnania znowu nie dostrzegł w oczach Kellermana czegoś, co bardziej
wraŜliwa kobieta z pewnością by zauwaŜyła. W rezultacie opuściłam Los Angeles z błędnym
przekonaniem, Ŝe gdyby w Rzymie przytrafiło mi się jakieś nieszczęście, nikt by po mnie nie
płakał.
Wtedy, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, moje myśli przeniosły się z doktora Kellermana
na Jerry'ego Wildera, interesującego anestezjologa, z którym się kiedyś umawiałam. Wydało
mi się dziwne, Ŝe akurat teraz wspominam krótkotrwały romans sprzed dwóch lat. Kiedy
odrzutowiec oderwał się od ziemi i poczułam oddziaływanie ciśnienia na swoje ciało,
przypomniałam sobie zupełnie bez emocji nasze ostatnie spotkanie i jego cierpkie słowa:
- Jesteś bardzo dobrą pielęgniarką, Lidio. Prawdopodobnie najlepszą na całym oddziale.
Wspaniale asystujesz
28
Psy i szakale
• h Na OIOM-ie pracujesz jak niezawodna przy °^Taf robL naprawdę dobrą robotę. Cały P^
^ała *aszynl \Z Ŝe kiedy wychodzisz ze szpitala, nic się n * ^nleganatym,^* j___
nieleeniarką,
polega u« v^ ~,
tobie nie zmienia. W dalszym ciągu jesteś pielęgniarką, e kobietą. Zawsze na pierwszym
miejscu stawiasz me-H n vnę i nie sądzę, Ŝebyś miała jakiekolwiek inne zaintere-
° Byłam zaszokowana i uraŜona, a jednak wiedziałam, Ŝe jerry ma rację. W ciągu tych
krótkich trzech miesięcy, kiedy się z nim spotykałam, ani razu nie pomyślałam, Ŝe to miłość, i
właściwie nigdy mu się całkowicie nie oddałam. MoŜe nie mogłam, moŜe nie chciałam. Tak
czy inaczej związek nasz przybrał znów chłodny, ściśle zawodowy charakter.
Samolot nie ryczał juŜ teraz tak głośno, ciśnienie spadło i odetkały mi się uszy. Piłam właśnie
drugą Krwawą Mary i słuchałam muzyki klasycznej przez słuchawki, kiedy nagle zdałam
sobie w pełni sprawę ze swojej sytuacji...
Tak oto po raz pierwszy w Ŝyciu leciałam za granicę samolotem odrzutowym 747, Ŝeby
szukać siostry, której mogło tam juŜ wcale nie być. Ponadto, i to naprawdę mnie zadziwiło,
po raz pierwszy w swoim idealnie zorganizowanym Ŝyciu pomyślałam zaledwie przelotnie o
karierze zawodowej i rzuciłam wszystko dla czegoś, co mogło się okazać zwykłym
wariactwem. Tak właśnie zrobiłam.
I choć zdałam sobie sprawę ze swojej głupoty, podąŜałam dalej do celu, mimo Ŝe zupełnie nie
miałam pojęcia, co mnie moŜe spotkać na końcu tej drogi.
¦todczas przelotu nad oceanem miejsce obok zajęła inna pasaŜerka, ale na szczęście była to
cicha, spokojna zakonnica, która przez większość czasu spała lub czytała ksiąŜkę. Lot z
Nowego Jorku do Rzymu miał trwać siedem iodzin, tak więc pozostały nam jeszcze trzy
godziny podró-zy. Rzym przestawał być abstrakcją, powoli stawał się
rzeczywistością.
Usiłowałam usadowić się wygodnie w fotelu, Ŝeby się ""zemnąć, bo miałam za sobą dwie
prawie nie przespane
29
Barbara Wood
noce. Telefon Adeli wytrącił mnie z równowagi; jak strzał z rewolweru wywołał lawinę
wspomnień, kty przez wiele lat szczęśliwie udało mi się uniknąć. Lecz j$ głos otworzył drzwi
do przeszłości, a skoro juŜ raz zosta* otwarte, nie moŜna ich było z powrotem zamknąć. Nas^
dzieciństwo, dorastanie, śmierć rodziny, nagłe rozstań! i ostateczne poŜegnanie cztery lata
temu - wszystko wrócił do mnie z taką siłą, jakby nasza rozłąka trwała zaledwie o wczoraj.
Przez telefon nazwała mnie Liddie.
Zacisnęłam mocno powieki, ale wiadomo przecieŜ, 2 chowanie głowy w piasek nie uchroni
nikogo przed bolę nymi wspomnieniami. Widziałam wyraźnie przed sobą J twarz: Miała
makijaŜ rodem z „Vogue'a" i szałową fryzur Jej czarujący uśmiech kpił ze mnie, drwił z
mojego powa nego stosunku do Ŝycia i zachęcał do wspólnej włóczęgi \ świecie. Taka była
moja siostra cyganka, która w przeć wieństwie do mnie miała styl i osobowość, co zawsze
czyi niło z niej ozdobę wszystkich przyjęć.
Nie zdając sobie sprawy, Ŝe stałam się prawdziwą ko-l lekcjonerką ostatecznych poŜegnań,
usiłowałam przywołał w pamięci ostatnie spotkanie z Adelą, odtworzyć kaŜdl słowo i gest.
- Pora na mnie, Liddie. PowaŜnie. Wiem, Ŝe tak naj prawdę wcale nie chcesz, Ŝebym z tobą
mieszkała. Zawszd bardzo ceniłaś sobie swoją prywatność, więc się po prostsi wyprowadzę.
Poza tym uwaŜam, Ŝe Ameryka jest dla mnif za mała. Chcę podróŜować. Mam tyle do
zrobienia przed trzydziestką.
- Na miłość boską, przecieŜ dopiero skończyłaś dwa
dzieścia dwa lata!
- Osiem lat to wcale nie tak duŜo czasu. TV juŜ starannie zaplanowałaś swoje Ŝycie i
wszystko masz poukładane na swoim miejscu. W szufladkach. Jestem pewna, Ŝe zrealizujesz
swoje plany. Ale ja... - zrobiła dramatyczną pauzę i westchnęła - nie wiem, co jutro mi
przyniesie. Musze wiele przeŜyć, zanim mi stuknie trzydziestka.
30
Psy i szakate
p^ coz
. « widzie w tej trzydziestce takiego szczególne- z ty
- Adel
celu,
w dół.
a j ^5
L5
moją twarz, a po-
ze mną rozmowy,
po czym zmarszćBstarus; i kark,'
" Raczej nie. Czas szybciej leci przy ****«;*-& UB_______ t . m
nigdy ich nie kończę. Chce pan spróbować? - NiedbaW blemem częstej zn
gestem wręczyłam mu pismo, a on przyjął je chętnie, « ^ dłuzszą chwilę w, bardzo mnie
zaskoczyło. . M tem gdy nadal nie udało ti
- Dziękuję. Problem logiczny jeszcze nie ^wiązany ^ glowę mówiąc;
ne ]esi dosyc
Przewracał strony. - No, jest! O, chyba dosyc trudny! Ser _ ^ ^ ^ ^tAym razie to deczne
dzięki. Ostatnie dwie godziny zawsze najbaraz« ^^ ^^ ^^ ^^
"Spoglądałam się uwaŜnie nowemu towarzyszowi podrdl „^f^^S wzrok¦&[°^'L^timy^^ *ft
TSiczasem zagłębiał się w łamigłówki, które rorio| Myl ^it. Przypomniałam sobie na^ch
osiemnaści la
sobą na opuszczonym stoliku. Do rozwiązania proWe- q m ogląda^ M»
lonu, patrząc
mu logicznego podszedł z niemal naboŜnym s^^l i siedziałam w wykuszu .f ^f^. Mojej
młodszej wygładził stronę, poprawił się na siedzeniu, wyprosfj M pokryty rosą trawmk przed
do ^ wyszla na
Sew i dotknął ołówka koniuszkiem języka, ^PfłnfJ3 o rok siostry nie było. Poprzedmeg uS.
Jego wiek oceniłam na około trzydziestki, był swie*J ^
32
Barbara Wood
randkę i jeszcze nie wróciła. Rodzice i młodszy brat chali na weekend do San Diego, ale
spodziewałam się w domu juŜ parę godzin wcześniej. Siedziałam więc w oknie, świtało, a ja
zastanawiałam się, gdzie oni wsz;
się podziali.
Wtedy dwaj mundurowi policjanci nagle zapukali
drzwi.
- Rozwiązywała pani kiedyś taki? Uniosłam gwałtownie głowę.
- Problem logiczny? Próbowała pani?
- Nie, nie. Nie mam cierpliwości.
- Rozumiem. Niektóre naprawdę zabijają człowiek ćwieka. Na przykład ten. - Zaśmiał się i
pokręcił głc Upchnął pismo w kieszeni na siedzeniu na znak, Ŝe re nuje, i westchnął. -
Poddaję się.
Po raz pierwszy od chwili, gdy opuściłam Los Angel miałam ochotę się uśmiechnąć.
NiezaleŜnie od tego, k był mój nowy towarzysz podróŜy, z pewnością miał mi sposób bycia.
Jeszcze raz dokładnie go sobie obejrzała i dostrzegłam ładne szare oczy i zdrową opaleniznę.
Ubi ny był w garnitur, na którym nie było nawet zagniecen mimo wielogodzinnej podróŜy
przez Atlantyk. W ogóle w glądał świeŜo i rześko, jakby dopiero co wsiadł do samol tu. W
przeciwieństwie do mnie - pomyślałam z przeraź niem. Włosy miałam w nieładzie, makijaŜ
rozmazany, a1 pogniecionej sukience widniało kilka Ŝenujących pl? Widocznie pojawiły się
tam, kiedy jadłam kolację.
- John Treadwell - przedstawił się i wyciągnął dłoń.
- Lidia Harris - odparłam nieśmiało, podając mu rę Wymieniliśmy mocny uścisk dłoni.
- Pani czy panna?
- Kobieta.
- Tak teŜ mi się wydawało. Ale pani kobieta czy pan
kobieta?
Roześmiałam się i kręcąc głową dałam za wygraną. M łam wraŜenie, Ŝe John Treadwell
potrafiłby nawet wyci nąć ostrygę ze skorupy.
34
Psy i szakate
porabi
ia na tym
Rzymu
ale mam
szym razem. ^«*~—•-
Apani? „ Palące-odparłam z lekkim tylko waha
- W Residence Pałace ««h
niem. ' ,, Hill Bardzo ładna dzielnica.
- Wiem. To na Panoli HiU-»» podróŜy.? Przypuszczam, Ŝe tak pani poradź*) bm^P ^
^^
- Nie. Moja siostra *m mieszaj^ ibski. jeśli będzie
- Przepraszam,nie chciałembycwsci^ ^.^
pani miała wolne popo
Z przyjemnością pokaŜę r-
moŜemy przejechać autobusem oziui"-
Wydałam z siebie dźwięk, którym» ^ 0 Adeh, i znów zaczęłam patrzeć przea sieu • .
lam sie teŜ,
szakalu i moim niepewnym jutrze. Zastanaw kiedy się obudzę.
,
Rozdział czwarty
Psy i szakate świetna komunikacja autobusowa
znajdzie się panl
Samolot zaczął stopniowo schodzić do lądowania. Spój. lam na zegarek i stwierdziłam z ulgą,
Ŝe juŜ wkrótce znajd my się na międzynarodowym lotnisku Leonarda da Vi John Treadwell
mówił coś do mnie na temat Hiszpańsł Schodów i skórzanych rękawiczek, ale go nie słuchał
Przybrałam uprzejmy wyraz twarzy, a moje myśli rozpi chły się we wszystkich moŜliwych
kierunkach naraz.
JuŜ na włoskiej ziemi, kiedy samolot zakończył a stewardesa podziękowała w paru językach
pasaŜem wspólną podróŜ, z udaną energią chwyciłam tore i płaszcz, po czym poszłam za
Johnem Treadweliem do odpraw. Przeszliśmy razem przez kontrolę celną, a on proponował,
Ŝebyśmy pojechali tą samą taksówką. Prz łam jego propozycję z pewną ulgą, poniewaŜ bałam
trochę samodzielnej wyprawy w nieznane miasto.
Podczas prawie trzydziestokilometrowej jazdy z lotni połoŜonego niedaleko ujścia Tybru
prawie się do siebie odzywaliśmy. Pędziliśmy autostradą, wpatrzeni w okno, którym migał
przepiękny krajobraz. Kierowca taksówki gadatliwym małym człowieczkiem. Wyprzedzał
wszysi inne auta, ignorując sygnalizację świetlną, i opowia nam, jak wspaniale gotuje jego
siostra. Nie zwracaliśmy
niego uwagi.
John wytłumaczył mi, Ŝe hotel, w którym miałam zatrzymać, znajduje się wprawdzie nie w
samym centj ale w dobrej dzielnicy. Nie miało to dla mnie znaczeni Treadwell poprosił
kierowcę, Ŝeby najpierw odwiózł mw a potem wyjaśnił:
36
\ co jest za m,u""iV iuŜ dojeŜdŜamy. .
RZym, oczywisc«. NLJ»L 4skich zaułkach pięknej Samochód kluczył Po krę^ L ^ ^
Archimede
S"micy willowej, az ^oncu ^ Residence Pałace. al sie *aZleJ™*tolal się szczególnie
imponu-hotel nie pr^ento^1 oętaczające go kamieni
zapłacić fikało
słyszeć.
ella, Ŝeby pozwolił mi Nawet nie Cciał o tym
pani ze mną jutro albo
stoi?
- To bardzo mile z pana strony.
się
trzymać razem. Zgoda?
-Zgoda. Jeszcze raz bardzo aziC^ W-
Kola taksówki zaterkotały na bruku wąsa j Patrzyłam, jak samochód znika za zakrętem, po
czym niosłam wzrok na hotel.
Przy wejściu panował spokój. —- -przed podwójnymi szklanymi drzwiami, 2 tier nie walczył
z rozwścieczonymi turystami, nie tarasował całkowicie sznur taksoweK. vy stwie do innych
wielkomiejskich hoteli, gazie rojno i gwarno, Residence Palące spra\ ^" g przystani. Ja
szukałabym właśnie takiego
37
Barbara Wood
ale zupełnie nie rozumiałam, dlaczego zamieszkała tu siostra. Ten hotel zdecydowanie nie był
w jej guście.
Adela. Serce zabiło mi mocniej. Wyobraziłam sobie] otrzymała moją wiadomość i czeka na
mnie w pokoju, po tych czterech latach stałyśmy się sobie obce, czy nadal rozmawiamy ze
sobą jak siostry? Milkniemy co ch la, czy teŜ nie pozwalamy sobie nawzajem dojść do słów
JakŜe dziwne byłoby nasze spotkanie w tych niezwykł okolicznościach.
Weszłam do środka i znalazłam się w ciemnym pon holu. LeŜący na podłodze dywan był
trochę wytarty, a rośli zakurzone, ale moŜna się tu było dopatrzeć śladów da świetności. Na
tablicy ogłoszeń dostrzegłam wywieszkę. myśliłam się, Ŝe jest to program zwiedzania Rzymu
wycieczki. Na górze wywieszki widniała informacja z sem w języku japońskim: „Takashaki
Tours, Kyoto".
Przy recepcji kręciło się kilku turystów. Sami Japoń cy. Wszyscy mieli na głowach białe
kapelusze i a fotograficzne pod pachą. Oglądali pocztówki i paplali z zachwytem na ich
temat. Ale Adeli wśród nich nie Wyminęłam Japończyków i stanęłam naprzeciwko cjonisty.
- Przepraszam. Czy mówi pan po angielsku?
- Oczywiście, proszę pani. - Uśmiechnął się do m czarująco.
- Bogu dzięki. Na pewno będzie pan mógł mi pomóc] Szukam siostry, Adeli Harris, która
mieszkała tutaj przed| dwoma dniami. Być moŜe nie wymeldowała się jeszcze ni dobre albo
przynajmniej zostawiła dla mnie wiadomość. Ja równieŜ nazywam się Harris. Lidia Harris.
Czy byłby uprzejmy to sprawdzić?
- Jest Amerykanką? Przytaknęłam z zapałem.
- Amerykanie się u nas nie zatrzymują. W Rzymie niewielu turystów. Kiepski rok. Mieszkają
w murach « sta. Niedaleko Forum Romanum. U nas mieszkają lfc grupy. W zeszłym
tygodniu byli Francuzi, teraz Japończyk
Psy i szakale tek przyjadą Jugosłowianie. Ale Amerykanów
nie ma. przyjechała tu z grupą. Jest sama. Sądzę, Ŝe
°idowała się stąd dwa dni temu. Czy moŜe pan sprawczynie
dziĆ?n 7vwiście - Odwrócił się i przez chwilę studiował " mna ksiąŜkę hotelową. W końcu
powiedział: - Przykro
Ogr°ale taka osoba nie jest u nas zameldowana. 1 O mój BoŜe - westchnęłam. - Tego się
właśnie obawia-m Jednak się wyprowadziła. Czy jest pan pewien, Ŝe nie
zostawiła swojego obecnego adresu? Koniecznie muszę się
z nią skontaktować. MęŜczyzna był wyraźnie zdziwiony.
- Ja w ogóle nie przypominam sobie takiego nazwiska. Kiedy ona tu, według pani, była?
- Dwa dni temu. Zamówiła stąd rozmowę do Stanów. Dlatego jestem pewna, Ŝe tu mieszkała.
Wysłałam jej równieŜ telegram. Z pewnością go otrzymała. Byłabym wdzięczna,
gdyby pan sprawdził, czy nie zostawiła dla mnie wiadomości.
- Jak juŜ mówiłem, nie pamiętam takiego nazwiska, ale poszukam jeszcze raz.
Coś było nie w porządku. Sposób zachowania recepcjonisty, a moŜe to coś, co określamy jako
intuicję, mocno mnie zaniepokoiło. Wiedziałam, Ŝe nie mogę liczyć na Ŝadne dobre nowiny.
Nie myliłam się.
- Przykro mi, proszę pani, ale Ŝadna Adela Harris nie mieszkała nigdy w naszym hotelu. Być
moŜe zatrzymała się gdzie indziej.
- Telefonowała z Residence Pałace - powtórzyłam spokojnie. - Najprawdopodobniej
rozmawiała ze mną, stojąc w tym korytarzu. Wiem na pewno, Ŝe tu była. Dostałam od niej
paczkę z adresem zwrotnym. To jest wasz adres. Chciałabym, Ŝeby pan sprawdził jeszcze raz,
ale trochę uwaŜniej.
Moje zachowanie nie zrobiło na nim wraŜenia. ^Oczywiście, przepraszam na chwilę.
razem zniknął na dobre, a ja oparłam się łokciem
39
Barbara Wood
o blat i znowu popatrzyłam na hol. Japończycy bez wJ nia przygotowywali się do wycieczki.
Z jadalni doctt brzęk talerzy i oŜywione rozmowy tych, którzy spóźnij na śniadanie. Parę osób
pisało listy w przyległym do] salonie, w którym stały przesadnie wypchane krzesła i napy. Na
ścianach wisiały duŜe lustra w rzeźbionych mach oraz stare ryciny zabytków
archeologicznych. I wtedy go zobaczyłam. Miał w sobie coś, co z moją uwagę. Był tylko
nieco wyŜszy ode mnie, świel ubrany i trochę bardziej śniady niŜ większość Włoch Nosił
ogromne okulary słoneczne, które zasłaniały pr całą twarz. Oparł się niedbale o ścianę i czytał
jakąś ską gazetę. Zupełnie nie mogłam zrozumieć, co mnie w tak zafrapowało, ale kiedy juŜ
miałam odwrócić w mimowolnie znowu zaczęłam mu się przyglądać.
- Bardzo mi przykro, proszę pani - powiedział rec cjonista z Ŝalem w oczach. - Sprawdzałem
wiele razy. i nąłem się o całe dwa miesiące, ale w naszym hotelu ni nie mieszkała osoba o
tym nazwisku.
Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem.
- PrzecieŜ to niemoŜliwe! - krzyknęłam. - Wiem, Ŝe była!
RozłoŜył bezradnie ręce.
- Proszę posłuchać. Telefonowałam do tego hotelu eto dni temu, tuŜ po północy, i
rozmawiałam z kimś z recepc Ten męŜczyzna powiedział mi, Ŝe moja siostra uregulow
rachunek i się wyprowadziła.
Wzruszył ramionami kręcąc głową.
- MoŜe zameldowała się u was pod innym nazwiski MoŜe...
- Na pewno nie. Amerykanie nie mieszkają w nasz; hotelu, i to juŜ od dawna. Zatrzymują się
w Hiltonie al w Holliday Inn. Interesy idą bardzo kiepsko. Od pi miesięcy przyjeŜdŜają do nas
tylko grupy. Poza nimi b zaledwie parę osób.
Maksymalnie poirytowana, westchnęłam i cofnęłam > o krok. To wszystko do niczego nie
prowadziło.
40
Psy i szakale
w takim razie powiedziano mi przez telefon, rachunek? Kto był wtedy na dyŜurze?
Tnifii Barom.
ć ietnie. Czy będę mogła z nim porozmawiać? ' pTyjdzie tu wieczorem, proszę pani. ~~
wspaniale. - Znów rozejrzałam się po holu. Japończy-I 'uŜ wyszli, ale męŜczyzna z gazetą
nadal tkwił w tym Y 3vm miejscu. Robił na mnie dosyć dziwne wraŜenie i nic emogłam na to
poradzić. - W takim razie proszę o pokój. Osobną łazienką, o ile to moŜliwe.
- SłuŜę pani.
Kiedy wpisałam się juŜ do ksiąŜki hotelowej, złość tro-hę mi przeszła i doszłam do wniosku,
Ŝe to wszystko pewnością uda się w jakiś prosty sposób wytłumaczyć, ostanowiłam się
zdrzemnąć, wziąć prysznic, zejść do ja-alni i coś zjeść, a potem zagrozić Baroniemu, Ŝe go
za-trzelę, jeŜeli mi nie powie, gdzie jest Adela.
Recepcjonista potrząsnął dzwonkiem. Boy, ubrany w pa-iasty, biało-czerwony strój, pojawił
się natychmiast i wziął oją jedyną walizkę.
- Pręgo - powiedział, puszczając mnie przodem. Gdy go mijałam, zerknęłam szybko przez
ramię. Człowiek z gazetą zniknął.
-l o zapierającej dech w piersiach jeździe windą o rozmiarach budki telefonicznej i
pobieŜnych oględzinach ogromnego apartamentu, połoŜyłam się na łóŜku, Ŝeby sprawdzić,
czy jest wygodne, po czym natychmiast zapadłam w sen.
Spałam sześć godzin, podczas których nawiedziły mnie trzy
'szmary senne. Kiedy wreszcie się obudziłam, nie miałam
Ujęcia, gdzie jestem. Natychmiast jednak wszystko sobie
Przypomniałam, przeklinając jednocześnie ból pleców, które-
>*e nabawiłam, śpiąc tyle czasu w tej samej pozycji. Mimo
łatw froche wypoczęłam i czułam, Ŝe teraz będzie mi
lej stawić czoło nowym okolicznościom. Okazało się, Ŝe
am w Pięknym apartamencie umeblowanym antyka-
41
Barbara Wood
mi. Na podłodze leŜały stare piękne dywany, a na porozwieszano ryciny, takie same jak te,
które wid w holu. Poczułam się mile zaskoczona.
Nie zabrakło tu równieŜ balkonu z rozsuwanymi °3lie potem owinęłam go w
chusteczkę i schowałam Zebki. WłoŜyłam ją pod pachę i ruszyłam szybko po scł^
^staroświecki włoski hotel stanowił wyzwanie dla 6 tkich ścisłych umysłów, bo mimo Ŝe
mieszkałam na Terim piętrze w pokoju 307, minęłam sześć kondygnacji, anim znalazłam się
na dole. Być moŜe budynek został w ten sposób zaprojektowany, poniewaŜ był połoŜony na
zboczu wzgórza. Gdy tak pędziłam w dół, trzymając się pięknie wypolerowanej marmurowej
poręczy, usłyszałam echo własnych kroków i przez chwilę miałam wraŜenie, Ŝe jestem w
kościele. Otaczały mnie białe gipsowe ściany; co jakiś czas na mojej drodze pojawiał się
piękny antyczny mebel lub przedmiot z kutego Ŝelaza, a wokół panowała cisza jak makiem
zasiał. Mijałam ciche korytarze, zakurzone paprocie i myślałam, Ŝe nigdy w Ŝyciu nie byłam
w równie czarującym i osobliwym miejscu.
Jadalnia była naprawdę ogromna i z pewnością wiekowa. Ją równieŜ ozdabiały
charakterystyczne rzeźby, ryciny i wyblakłe gobeliny rozwieszone na ścianach. Gdy
pochłaniałam juŜ spaghetti, z pewnością lepsze od tego, które jadałam w Stanach,
wyobraŜałam sobie, Ŝe w czasach przed wynalezieniem klimatyzacji trudno byłoby chyba
zaprojektować chłodniejsze wnętrze. Jednocześnie zastanawiałam się, jaka temperatura
panuje tu w zimie.
Dwa kieliszki wina wprawiły mnie w doskonały nastrój. poszłam do holu i zaczęłam pisać list
do doktora Kellermana. ~ Tak? - Uniosłam gwałtownie głowę, bo ktoś wypowiedział nagle
moje nazwisko. TuŜ za mną stał otyły Włoch ze świecącą łysiną. "" To Ja jestem Luigi
Baroni. Zdaje się, Ŝe chciała pani
1 mr*ą rozmawiać.
cn tak! - Pospiesznie zebrałam swoje rzeczy i zaczę-upychać je w torebce. Wtedy wyczułam
końcami pal-
43
Barbara Wood
ców twardą figurkę. Pomyślałam, Ŝe muszę niej jakieś bezpieczniejsze schronienie. - Bardzo
szę, Ŝe pana widzę. Nazywam się Lidia Harris. 1 w nocy rozmawialiśmy ze sobą przez
telefon.
- Słucham? - Jego twarz pozbawiona była w wyrazu.
- No wie pan! Nie zapomina się chyba tak łatwo z Ameryki. Było po północy, a ja
usiłowałam znal strę. Powiedział mi pan, Ŝe się wyprowadziła.
- Przykro mi, proszę pani, ale ja nie odbierałem telefonu.
- W takim razie zrobił to ktoś inny. Proszę zrozu rozmawiałam z kimś, kto pracuje w tym
hotelu. -
Ps1j i
Mówił wspaniałą aa
, ale
ssrL;
rozmawiałam z kimś, kto pracuje w tym hotelu. - TracL tylko wzruszy^ gprawa jest prosta
powoli cierpliwość i mówiłam coraz bardziej piskał- W takim r ukać wasze rejestry.
ać a\e męŜ-
głosem. - Kto jeszcze dyŜuruje tu w nocy? Lsimy sami pi ^^ gwaltownie pr<^
^mie:
- Nikt, proszę pani. Ostatnio zawsze jestem sam. Intł Recepcjoni& , powiedział barazo y
. klopotów. sy idą kiepsko. Musieliśmy zwolnić trochę personelu; kyzna uniosi^ ^
oszczędzić panu meryteńslriei,
- Chwileczkę. - Mówiłam wolno, ale o wiele za głód - Pr0 , eL dama pójdzie do
ambaS^obeirzą pańskie
Atro ta mioa^^^ ^^ wszyscy sodi
Dzwoniłam do tego hotelu dwa dni temu. Rozma z recepcjonistą. Dziwnym zbiegiem
okoliczności macie nowie bardzo podobny głos. Dowiedziałam się od ni moja siostra
uregulowała rachunek i się wyprow Chciałabym zobaczyć pokwitowanie.
- AleŜ proszę pani...
- Staram się nie tracić cierpliwości. Chcę obejrzeć totekę.
- To są poufne dane. Nie mogę pozwolić, Ŝeby... JuŜ miałam zamiar zachować się bardzo
niegrzecz
gdy nagle do naszej rozmowy włączył się ktoś trzeci.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał.
Kiedy na niego spojrzałam, poczułam, jak mocno wali serce. Był to ten sam męŜczyzna,
którego widziała** lotnisku, a potem w hotelowym holu. Miał na nosie te s* przesadnie
wielkie okulary, które całkowicie zasłania oczy, a pod pachą trzymał zwiniętą gazetę.
- Niechcący podsłuchałem rozmowę państwa siałem, Ŝe moŜe postaram się w czymś pomoc.
44
ięgi
jedn
zrobiły wraŜenia, ak groźby te chyba
, powiedział:
11J UU Łiv^ ^ "- — •> .
la policję, to trudno, ale laszych gości.
- Więc ta młoda
Ameryki tylko po to, Ŝeby
lo policji?
- Przykro mi, proszę Pana. awiać z dyrekto-
- Czy moŜemy w takim razie y
oczywiście! -
lnie uszczęśliwiony, Ŝe — joir7pń
'odpowiedzialności za rozwój wydarzeń.
45
Barbara Wood
Kiedy wyruszył pospiesznie na poszukiwanie sweg0 fa, jeszcze raz przyjrzałam się
męŜczyźnie, który | mnie, Ŝebym przyjęła jego pomoc, i zaczęłam się zastj wiać, jak wygląda
bez okularów.
- Naprawdę nie musi pan zawracać sobie gło
sprawą, panie...
- Proszę wybaczyć. Nazywam się Ahmed Rasheed. AŜ uniosłam brwi ze zdziwienia. CóŜ jest
właściwie
nego w tym, Ŝe będąc w Rzymie, nawiązuję znajomość z bem? Nic, poza tym, Ŝe od
początku, nawet na lotrL wydawał mi się jakiś dziwny, a teraz wręcz niesamowity,
- Lidia Harris. Dziękuję raz jeszcze, ale sądzę, Ŝe j
sobie poradzę.
- To dla mnie Ŝaden kłopot. Włosi są niezwykle gość i usłuŜni. Hotel teŜ bardzo mi się
podoba. Znajdziemy siostrę, zanim zdąŜymy się obejrzeć.
My? - pomyślałam.
Recepcjonista wrócił do nas i przyprowadził drugi męŜczyznę, który nazywał się Mangifrani i
był zastę dyrektora. Baroni właśnie zapoznał go z sytuacją. Ma frani uśmiechał się uroczo.
Eleganckim gestem zapr nas do swego gabinetu, zaproponował herbatę i pozwo przejrzeć
rejestr byłych gości hotelu.
- Strasznie mi przykro, proszę pani. Bardzo chciał" słuŜyć pomocą, ale jak sama pani widzi,
siostra pani n
u nas nie mieszkała.
Był bardzo uprzejmy i wielkoduszny, a ja zachował się tak niegrzecznie. Zrobiło mi się
wstyd. Nigdy nie r łam awantur w miejscach publicznych. Pan Mangifri który wyjątkowo
pasował do tego hotelu, okazał więcei dobrą wolę. Niestety, nie mógł jednak znaleźć mojej
sio: - A moŜe - zaczął Rasheed, który z jakiegoś niezr< miałego powodu nadal mnie nie
opuszczał - pani sio tylko odwiedzała tutaj kogoś, a ten ktoś juŜ się wypr( dził. Kiedy pani
zadzwoniła, recepcjonista powiedział to pani siostra opuściła hotel, a miał na myśli kogoś zu
nie innego.
46
psy i szakale
się
S
j, ale nie
SZa? 7 pewne ma pan rację. Dziękuję bardzo za pomoc. ' rzv mogę zaprosić panią na kawę? "
Nie - odmówiłam, moŜe trochę zbyt szybko. - Myślę, Ŝe -de do swojego pokoju i trochę
odpocznę. Adela na newno wkrótce się tu pojawi. Do widzenia.
Obróciłam się na pięcie i odeszłam najszybciej, jak mogłam PoniewaŜ obawiałam się trochę
windy, zdecydowałam się pójść schodami. Przypomniałam sobie jednak, Ŝe gdy znajdę się na
trzecim piętrze, będę musiała przejść następne trzy kondygnacje. A takŜe i to, Ŝe w moim
pokoju nie ma telewizora ani nic do czytania. Zawróciłam i poszłam z powrotem do holu.
Gdy byłam juŜ przy recepcji, w drzwiach pojawili się Japończycy. Rozmawiali cienkimi,
śpiewnymi głosami i uśmiechali się przyjaźnie, kiedy mnie mijali. Kilku z nich nie weszło do
hotelu. Powędrowali dalej w dół ulicy. Instynkt podpowiedział mi, Ŝeby pójść w ich ślady.
Minęliśmy kino amerykańskie, a potem szliśmy dalej ulicą Via Archi-mede. Moja intuicja
została nagrodzona. Weszliśmy wszyscy razem do małego sklepu o dźwięcznej nazwie Daily
American. Kiedy japońscy turyści nawiązali dwujęzyczny dialog z włoskim sprzedawcą, w
powietrze wystrzeliła kaskada perlistych dźwięków, a ja patrzyłam na półki z pa-Pierosami,
batonikami, ksiąŜkami i pismami. Przegląda-am nieliczne pozycje w języku angielskim i nie
mogłam ę zdecydować, co wybrać. Oderwałam na chwilę wzrok od SląŜek i wyjrzałam przez
okno. Po przeciwnej stronie ulicy stał Ahmed Rasheed i wy-
raznie mnie obserwował.
teresują mnie te - powiedziałam i zaczęłam znów
2Perac wśród ksiąŜek. - Ile kosztują?
^nquecento lirę, perfavore.
47
Barbara Wood
- Dobrze. - Czułam wyraźnie, Ŝe mam spocone r< Proszę zapakować.
Psy i szakale Barbara Wood PrzełoŜyła ElŜbieta Zawadowska DC DIOUD Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1995 HOUNDS Wydanie 1 ISBN 83-86611-^
Rozdział Pierwszy K*is *ss-. »• "ssą sS»S Ił*«s nił kostkę pacjenta, Ŝeby wprowadzić kateter. Usłyszałam czyjś okrzyk: - Odsunąć się! Strzelamy! LeŜące na stole ciało podskoczyło. Puls jednak nie powrócił. - Jeszcze raz! Cofnąć się! Teraz dwieście volt! Strzelamy! WciąŜ nie było pulsu. - Jeszcze jedna ampułka dwutlenku sodu. Lidio, trzymaj elektrody. Nie upuść! Mamy jego grupę krwi? Będzie potrzebna. Na razie ani słowa rodzinie! Lidio, elektrody! Strzelamy! Wszyscy wpatrywaliśmy się w monitor. Zobaczyliśmy punkcik. Zaraz potem drugi. Trzeci. Kreska na monitorze chwiała się i załamywała. - Dobrze. Jeszcze raz. Wyjdzie z tego. Strzelamy! Patrzyliśmy z nadzieją na ekran. Te dwieście volt uratowało mu Ŝycie. Pozostawał w stanie śmierci klinicznej trzy i pół minuty. Biologicznie nie umarł ani na chwilę. - Dobrze. MoŜemy wracać. - Kellerman mówił cichym, spokojnym głosem. - Potrzebne będzie łóŜko z OIOM-u. Trzeba go cały czas obserwować. Lidio, szew otrzewnowy. Kiedy podałam mu pojemnik z igłami, spojrzał na mnie, a w jego oczach błąkał się cień uśmiechu. Doktor mówił w ten sposób: „No, tym razem mało brakowało, ale wygraliśmy." Członkowie zespołu reanimacyjnego wychodzili powoli z sali, a my poszliśmy spokojnie do sali numer dwa, Ŝeby dokończyć operację. Byliśmy w nieco gorszych nastrojach niŜ wtedy, kiedy ją zaczynaliśmy, bo baliśmy się trochę i skoncentrowaliśmy się wyłącznie na pacjencie, który z takim zaufaniem oddał się w nasze ręce. Odetchnęliśmy dopiero, gdy wywieziono go na łóŜku. Objęłam wzrokiem roztaczający się wokół mnie bałagan: stosy zakrwawionych gąbek, porozrzucane narzędzia, puste ampułki, przeraŜający elektrokardiogram... Zawsze miałam wraŜenie, Ŝe sala operacyjna po skończonym zabiegu 6 Psy i szakale przypomina krajobraz po bitwie. Kiedy tak kręciłam z niezadowoleniem głową i oceniałam ogrom pracy, jaką będę musiała wykonać, Ŝeby to wszystko doprowadzić do ładu, pani Cathcart jeszcze raz zajrzała do pokoju. - Lidio, zrób sobie przerwę. Jenny obiecała, Ŝe posprząta. Idź zatelefonować. Uniosłam w gćrę brwi. Tak. Rzeczywiście. Adela. W Rzymie. Pilna rozmowa międzynarodowa. Zupełnie o tym zapomniałam. Jedną ręką, spoconą pod chirurgiczną rękawiczką, trzymałam słuchawkę przy uchu, a drugą szarpałam nerwowo maskę. W końcu udało mi się zapalić papierosa. Wydawało mi się, Ŝe juŜ od godziny czekam na zgłoszenie się telefonistki. - Cały czas próbuję, ale linia jest zajęta. MoŜe zadzwoni pani później? - Nie, to pilne. Zaczekam. - Dobrze, cały czas będę łączyć. PrzyłoŜyłam słuchawkę do drugiego ucha. Głos panienki z centrali brzmiał tak, jakby mówiła przez celofan.
W holu było pusto, miałam więc teraz trochę spokoju. Spokój ten był jednak pozorny, bo myślałam o wydarzeniach ostatnich szalonych godzin, w wyniku których siedziałam teraz ze słuchawką przy uchu i zastanawiałam się, jaka czeka mnie wiadomość. Nie kontaktowałam się z Adelą od czterech lat, a pielęgniarka oddziałowa twierdziła, Ŝe moja siostra telefonuje z Rzymu. Przypominając sobie zamieszanie, jakie wypełniło ostatnią godzinę, wcale nie byłam pewna, co bardziej mną wstrząsnęło: wiadomość, Ŝe siostra dzwoni do mnie zza Atlantyku czy zatrzymanie akcji serca u pacjenta, który leŜał właśnie na stole operacyjnym. -t roszę chwilę zaczekać - powiedział ktoś z włoskim akcentem. Udało mi się wreszcie dodzwonić pod numer, któryBarbara Wood podała mi Adela, czyli do hotelu Residence Pałace w Rzymie, i właśnie miałam usłyszeć głos dawno nie widzianej siostry. W rozbiegane myśli na temat operacji, nagłego zatrzymania akcji serca i stresów związanych z wykonywaniem zawodu pielęgniarki wkradła się równieŜ ciekawość, dlaczego Adela do mnie zadzwoniła, a przede wszystkim jakieŜ to wydarzenie moŜe być i dla niej, i dla mnie aŜ tak waŜne. Kiedyś byłyśmy sobie bardzo bliskie, ale po śmierci rodziców i brata wszystko się zmieniło. Na ogół śmierć najbliŜszych łączy pozostałych przy Ŝyciu członków rodziny. Nam jednak los spłatał głupiego figla i oddaliłyśmy się od siebie. Po wielu miesiącach smutku i Ŝałoby stałyśmy się sobie obce, a przed czterema laty poŜegnałyśmy się ostatecznie. Ja miałam wtedy dwadzieścia dwa, ona dwadzieścia trzy lata. Ja uczyłam się chirurgii, ona zaś -jak uwodzić męŜczyzn. W dniu wyjazdu prawie się do mnie nie odzywała, a ja napomknęłam coś na temat waŜnego spotkania, na które właśnie się wybieram. Potem wymieniłyśmy chłodny uścisk dłoni, jak uczciwe parafianki, które Ŝegnają się po kościelnej herbatce. I przez cały ten czas, aŜ do dziś, siostra nie dała znaku Ŝycia. - Liddie? Liddie? To ty? Usłyszałam jej głos i miałam wraŜenie, Ŝe stoi przede mną duch mojej siostry. - Tak. Adela? Mój BoŜe! - Och, tak się cieszę, Ŝe cię słyszę. To naprawdę niesamowite. Nie mogę się juŜ doczekać, Ŝeby ci wszystko opowiedzieć. Jej słaby, daleki głos brzmiał trochę piskliwie; szczebiotała jak egzaltowana nastolatka. Słyszałam ją wyraźnie w słuchawce i z niedowierzaniem wpatrywałam się w ścianę. Nazwała mnie Liddie. Adela nazwała mnie Liddie, tak jakbyśmy rozstały się dopiero wczoraj. - Uspokój się - powiedziałam i poczułam, Ŝe zaczyna mi się udzielać jej podniecenie. - Co się stało? Dobrze się czujesz? 8 Psy i szakale - Oczywiście. Po prostu wspaniale. Jestem w Rzymie, Liddie. - Wiem. - Nie, nie uległam wypadkowi, ani nic takiego. Ale to jest równie pilne. MoŜesz przyjechać do Rzymu? - Co takiego? - Słuchaj, wysłałam ci paczkę. Kiedy ją dostaniesz, wszystko zrozumiesz. Powinna nadejść lada dzień, bo rozumiem, Ŝe jeszcze do ciebie nie dotarła. Wysłałam ją pocztą lotniczą. A
moŜe powinnam była nadać jako wartościową? Teraz Ŝałuję, Ŝe tego nie zrobiłam. Och, Liddie. Musisz koniecznie przyjechać, błagam! W jej głosie wyczułam napięcie, a nawet panikę, więc lepiej nadstawiłam ucha. Adela była wyraźnie zadowolona i podniecona, ale siostrzany instynkt podpowiadał mi, Ŝe chyba nie wszystko wygląda tak świetnie. - Co się stało? - Nie mogę ci powiedzieć. Ale to zupełnie fantastyczna historia. Muszę ci ją opowiedzieć osobiście. Czy moŜesz przyjechać do Rzymu? - Oczywiście, Ŝe nie. Nie Ŝartuj. - Taka właśnie była Adela: kapryśna i popędliwa. - Nie mogę zostawić pracy. Powiedz mi, proszę, o co chodzi. - Daj sobie spokój z tą głupią pracą. Musisz przyjechać. Słuchaj, Liddie, spieszę się... - Urwała nagle. - Mów, mów. Słucham - powiedziałam po chwili. Milczała. - Adelo, nie wygłupiaj się. Nie zamówiłam tej pioruńsko drogiej rozmowy, Ŝeby bawić się z tobą w ciuciubabkę. Wykrztuś wreszcie, o co ci chodzi. Nie zamierzam cię ciągnąć za język. Adelo? Na linii było zupełnie głucho. Jak ostatnia idiotka wzięłam do ręki słuchawkę i obejrzałam ją. - Halo? Adela? Centrala? - Przycisnęłam guzik centrali wewnętrznej. Usłyszałam głos telefonistki. - Przerwano mi rozmowę - wyjaśniłam. - Czy moŜe pani połączyć mnie jeszcze raz? 9 Barbara Wood - Chwileczkę. Czekałam. Nasłuchiwałam. W słuchawce szumiało jak w oceanie. Słyszałam trzaski i czyjś oddech. W końcu znów odezwała się telefonistka: - Przykro mi, ale połączenie nie zostało przerwane. Ktoś po prostu odłoŜył słuchawkę. - Co? To niemoŜliwe. - Czy chce pani, Ŝebym jeszcze raz zamówiła rozmowę? - AłeŜ moja siostra nie połoŜyła słuchawki. Ktoś nas rozłączył. MoŜe tełefonistka w Rzymie. Ałbo ktoś z hotelu. - Przykro mi, ale oni twierdzą, Ŝe osoba, z ktdrą pani rozmawiała, odłoŜyła słuchawkę. Czy mam zamówić jeszcze raz? Zastanawiałam się przez chwilę, czy lepiej będzie rozmawiać z Adelą ze szpitala, czy z mojego mieszkania, gdzie nikt mi nie będzie przeszkadzał. - Nie, dziękuję - odparłam. - Spróbuję później. W szatni szybko wzięłam prysznic, przebrałam się w wyjściowe ubranie i zameldowałam w portierni, Ŝe wychodzę pdł godziny wcześniej. Nikt nie miał nic przeciwko temu. Przy Ocean Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, Ŝe wyglądała zupełnie jak biała ściana p^ f*~ wana siedziałam na psy i szakale - Jest pan pewien? Dokąd w Aki Rł S? z Ameiyki. Rozmawiałam z S?LJ?• ^^ Telef°nuje tam. W tym hotelu. MusiSa iw^H? P° P°łudniu- B*a mość. Choćby nowy numer Snu t*™*^ wiado-nana betonu. Jestem o tym przeko- nana.
- Przykro mi, proszę pani. Nie ma Ŝadnej wiadomości. - Dla Lidii Harris? Na pewno? Widziałam niemalŜe, jak wzrusza ramionami. - Panna Harris wyjechała juŜ jakiś czas temu. Jej pokój m jest pusty, zapłaciła rachunek. Nic mi nie mówiła. -----mt przeciwko temu. _ Rozumiem. - Oczywiście nie rozumiałam nic. Ani ~v v^can Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, Ŝe w ząb. - No cdŜ, trudno. Do widzenia, wyglądała zupełnie jak biała ściana. Po tym upiornym dniu _ Do widzenia pani. podziałała na mnie orzeźwiająco. JuŜ nie mogłam się do- Trochę paliła mnie twarz, bo na kominku płonął ogień, czekać swwne&m&nam w moim mieszkania -*--••• Patrzyłam tępo przed siebie. Ach, to postrzelone dziecko - ledy to bede p^*»i~ «-- , mysjajam L>zwonj ^o mnie do szpitala, Ŝąda, Ŝeby mnie natychmiast poproszono do telefonu, wmawia wszystkim, Ŝe to takie pilne, potem robi sobie ze mnie Ŝarty, nie zdradzając ani słowem, o co jej chodzi, a na koniec odkłada słuchawkę. Po czym wyprowadza się z hotelu. Niezły numer z ciebie, Acjelo. Miałam właśnie ochotę wrzucić aparat telefoniczny do ognia, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. To była Shelly, moja sąsiadka, barmanka, ktdra pracowała w nocy, a spała w dzień. Trzymała w rękach pogniecioną paczkę. ~ Cześć, strasznie się spieszę. To przyszło dla ciebie pocztą. - Tak? - Wzięłam od niej pudełko opakowane w szary 11 v/ Ł.yni upiornym dniu na mnie orzeźwiająco. JuŜ nie mogłam się doczekać spokojnego wieczoru w moim mieszkaniu w Malibu, kiedy to będę czytała ksiąŜkę albo zajmę się szyciem. Po pracy nigdy nie robiłam nic nadzwyczajnego. Dzisiejszy wieczór zatem nie będzie róŜnił się od innych. Z wyjątkiem tego, Ŝe zamierzałam porozmawiać z siostrą. Iłlocno poirytowana siedziałam ze słuchawką przy uchu, podczas gdy osoba na drugim końcu linii szukała kogoś, kto mówiłby po angielsku. Miałam juŜ za sobą rozmowę z włoską telefonistką, ktdra powiedziała mi, Ŝe Ŝadna Adela Harris nie mieszka w hotelu Residence Palące. Poprosiłam ją zatem, Ŝeby połączyła mnie z kimś z recepcji, bo z pewnością zaszła jakaś pomyłka. Zdawałam sobie sprawę, Ŝe to moŜe zająć nawet pdł godziny, więc zrezygno- 10 Barbara Wood papier, który był wymięty i podarty. Przesyłkę zaadresowała niewątpliwie Adela we własnej osobie. - Listonosz nie chciał zostawić paczki pod drzwiami, więc zaproponowałam, Ŝe ja ją wezmę. Pokwitowałam. Dobrze zrobiłam? - Świetnie. Bardzo ci dziękuję. Zapraszam na drinka. - Wybacz, ale juŜ i tak jestem spóźniona. Powiedz tylko, co moŜe być w środku? To od twojej siostry? Nazwisko Adeli widniało w rogu, tuŜ nad adresem hotelu Residence Pałace przy Via Archimede w Rzymie. - Tak, to od niej.
- O ile pamiętam, nigdy nie przysłała ci nawet kartki na święta. Masz urodziny, czy co? - Niezupełnie. Bardzo ci dziękuję, Shelly. Jestem naprawdę zobowiązana. Zamknęłam drzwi i popatrzyłam na paczkę. Z pewnością była to ta sama przesyłka, o której Adela wspomniała przez telefon. Wysłała ją zwykłą pocztą lotniczą i Ŝałowała, Ŝe nie jako poleconą. Widocznie paczka zawierała coś naprawdę waŜnego, a nie jakiś zwykły upominek. Nagle przyszło mi do głowy, Ŝe w środku znajduje się z pewnością list z wyjaśnieniem. Przestałam więc zachodzić w głowę i rozerwałam papier. Ujrzałam zwyczajne białe pudełko wypchane pomiętą włoską gazetą i kilkoma serwetkami z hotelu. Wyczułam palcami jakiś twardy przedmiot. Miałam właśnie zamiar go odwinąć, gdy w rogu pudełka dostrzegłam mały kartonik. Wyjęłam go spośród pomiętych papierów i zobaczyłam, Ŝe ktoś napisał na nim: OSTROśNIE. To było wszystko. Zdarłam prowizoryczne opakowanie i stanęłam na środku salonu, trzymając w rękach niesamowity przedmiot. Rozdział drugi intrygujący przedmiot miał dwa centymetry długości, a wykonany był z gładkiego kremowego materiału, w którym rozpoznałam kość słoniową. Przypominał szeroki nóŜ do rozcinania kartek, zwęŜał się ku końcowi i był rzeźbiony u nasady. Zupełnie jak miniaturowa laska, miał głowę w kształcie psa rzadkiej rasy. Z pewnością wpatrywałam się długo w tę figurkę, bo kiedy wreszcie wyrwałam się spod jej uroku, stwierdziłam, Ŝe ogień na kominku wygasł, a w pokoju zrobiło się chłodno. Trzymając „psa" z kości słoniowej oraz pudełko i papier,; w które był opakowany, cięŜko opadłam na krzesło. Obejrzałam dokładnie papier i pudełko, ale poza karteczką z napisem OSTROśNIE przyklejoną do paczki niczego interesującego nie znalazłam. Tylko tyle. śadnego listu. Nadal nie miałam pojęcia, co to za przedmiot i dlaczego właściwie Adela mi go przysłała. CzyŜby był tak cenny, Ŝe musiała zadzwonić do mnie zza oceanu, by uprzedzić mnie o nadejściu tej przesyłki? I jeszcze Ŝałować poniewczasie, Ŝe nie nadała paczki wartościowej? Oczywiście najbardziej chciałam zrozumieć, dlaczego przysłała tę figurkę właśnie mnie. Obracałam ją w palcach. Wydawało mi się, Ŝe jest dosyć stara, ale nie byłam ekspertem w tych sprawach. Zagadkę stanowił równieŜ pies wyrzeźbiony na grubszym końcu. Jeśli w ogóle to był pies. Figurka miała dziwny kształt. Jeśliby przyjąć psa za jej podstawę, przypominała rzeźbioną świecę. Nie wiedziałam teŜ zupełnie, co robić dalej, i to był mój 13 Barbara Wood Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Na fotografii widniał wyraźnie nasz szakal, a w najgorszym wypadku jego brat bliźniak. Kellerman przeczytał mi krótki opis staroegipskiej gry zwanej „Psy i szakale". W ksiąŜce zamieszczono rysunek przedstawiający planszę i fotografię szakala z kości słoniowej. Na hebanowej planszy wyryso-wane były róŜne dziwne wzory. Wywiercono w niej równieŜ dziurki, które układały się w linie. Spiczasty koniec pionka tkwił w dziurce, a rzut kostką decydował o sposobie poruszania się po planszy. Choć trudno dziś odtworzyć zasady tej gry, moŜna się domyślić, Ŝe było kilka pionków w kształcie psów, które wyglądały mniej więcej tak jak nasze psy, oraz tyle samo szakali. Być moŜe poruszano się nimi po planszy tak, jak dziś gramy w warcaby. Wszystko to zrobiło na mnie ogromne wraŜenie.
- Jeśli ten szakal jest autentyczny, ma z pewnością ogromną wartość - oświadczył Kellerman, wręczając mi ksiąŜkę. - JeŜeli naprawdę pochodzi ze staroŜytnego Egiptu, a zakładam, Ŝe tak, to dostałaś wspaniały upominek. - Rzeczywiście. - Patrzyłam ze zdziwieniem na szakala z kości słoniowej spoczywającego spokojnie w mojej dłoni. - Ale dlaczego ona mi go wysłała? PrzecieŜ nie jestem egiptologiem. Nie interesuję się takimi rzeczami. - A twoja siostra? - TeŜ raczej nie. ChociaŜ muszę przyznać, Ŝe Adela zawsze lubiła zagadki i tajemnice. WróŜyła sobie z ręki i wierzyła w staroŜytne klątwy. Przypuszczam, Ŝe natknęła się na szakala w Rzymie i chciała po prostu rozpalić moją ciekawość. - Zmarszczyłam brwi, bo sama nie wierzyłam w to, co mówię. Nie byłam szczera. Tak naprawdę nie chciałam przyjąć do wiadomości jedynego prawdopodobnego wytłumaczenia tej historii, a mianowicie tego, Ŝe Adela chciała mi przekazać jakąś wiadomość. - Mówisz, Ŝe chce cię ściągnąć do Rzymu? I nie powiedziała dlaczego. No cóŜ. - Potarł podbródek. W przeciwieństwie do innych chirurgów w jego wieku, to znaczy około pięćdziesiątki, doktor Kellerman nosił brodę. - Myślę za- 16 Psy i szakale Ŝe ona chce cię tam zwabić. Z jakiegoś powodu jesteś Q\ potrzebna. RównieŜ z jakiegoś powodu, którego akurat moŜna się domyślić, wiedziała, Ŝe nie będziesz chciała pojechać, więc posłuŜyła się szakalem jak przynętą. - To bez sensu. Nawet Adela by się tak nie zachowała. Nie po czterech latach. Napisałaby. Choćby krótki list. Ale - wskazałam tę zwariowaną figurkę - nie wysyłałyby czegoś takiego. - Dlaczego nie? - Kellerman dołoŜył do ognia i zmruŜył powieki, Ŝeby iskra nie wpadła mu do oka. Był jednym z nielicznych ludzi - nawet wśród moich znajomych lekarzy - których zdanie bardzo się dla mnie liczyło. Mimo wszystko tym razem nie bardzo zgadzałam się z jego opinią. - Nie wiem. Tak mi się wydaje. Jestem pewna, Ŝe ona znów się do mnie odezwie. - MoŜliwe. Pozwolisz się jej zwabić do Rzymu? - Do Rzymu? - Zaśmiałam się i dotknęłam jego ramienia. - A w kogo by pan rzucał kleszczami, gdyby coś poszło nie tak? - Nigdy nigdzie nie wyjeŜdŜasz, Lidio. - AleŜ wyjeŜdŜam - zaprotestowałam głośno. - Pewnie. Niech no pomyślę. W zeszłym roku byłaś w Columbus na kongresie pielęgniarek z OIOM-u. Przedtem jeszcze w Oakland na zjeździe instrumentariuszek. Rok wcześniej... - Nie jestem typem turysty, doktorze. - To prawda. Zwiedziłaś Columbus w stanie Ohio i Oakland w Kalifornii. Zaraz! Kiedyś miałaś jeszcze jechać do Hongkongu, ale stchórzyłaś w ostatniej chwili. - Nie widzę związku, doktorze. A poza tym mam właśnie zamiar odbyć podróŜ do domu. Zabiorę tę ksiąŜkę, mojego cennego szakala i będę czekała na telefon od mojej nieobliczalnej siostry. I mam nadzieję, Ŝe się doczekam. - Wstałam i ostroŜnie ułoŜyłam figurkę w torebce. -
Nie rozumiem, dlaczego tak nagle przerwała roznifrwe^ A na dodatek wyprowadziła się z hotelu i nie zadzwoniła do tej pory- Ach ta Adela! 17 Barbara Wood Kiedy przygotowywałam się do wyjścia, zauwaŜyłam, % Kellerman patrzy na ogromny zegar wiszący nad korni kiem. Po chwili doktor odwrócił się do mnie i zapytał: - O której dokładnie dzwoniła? - Zaraz. Niech no sobie przypomnę. W czasie reanim ej i. Koło pierwszej. - Kiedy ty do niej zatelefonowałaś? - Godzinę później. Dlaczego pan o to pyta? - Więc u nas była druga, kiedy z nią rozmawiałaś. ,, - Chyba tak. Nie wiem, do czego pan zmierza? - Ja równieŜ zaczęłam spoglądać na ozdobny zegar, który tykał cicho. - Jeśli dobrze pamiętam, w Rzymie jest dziewięć godzin później niŜ u nas. A to znaczy, Ŝe tam było wtedy koło jedenastej. - Tak. - A zatem wyprowadziła się z hotelu koło północy. -Kellerman spojrzał na mnie surowo. - UwaŜam, Ŝe to dziwne. A ty? Odwzajemniłam spojrzenie. - Ja teŜ. - Czy ci z centrali byli pewni, Ŝe twoja siostra odłoŜyła słuchawkę, a nie na przykład została rozłączona? Po co, u licha, miałaby do ciebie telefonować, a potem ni z tego, ni z owego wyprowadzać się z hotelu w środku nocy? Znowu zerknęłam na zegar i wyobraziłam sobie pogrąŜony we śnie Rzym o dwunastej w nocy, Adelę, która płaci rachunek zaspanemu recepcjoniście i szuka taksówki na opustoszałej o tej porze ulicy. - Idiotyzm! - Chciałam jeszcze dodać, Ŝe nawet moja zwariowana siostra nie zamawiałaby międzynarodowej rozmowy błyskawicznej tylko po to, Ŝeby w połowie zdania odłoŜyć słuchawkę, ale dostrzegłam zatroskany wyraz twarzy patrzącego w ogień Kellermana i przybrałam nonszalancki ton. - MoŜe to rzeczywiście wygląda idiotycznie, ale jestem pewna, Ŝe znajdzie się jakieś logiczne wytłumaczenie tej całej historii. Adela zatelefonuje do mnie i wszystko 18 Psy i szakale wviaśni A na razie będę uŜywała szakala do otwierania kopert* Doktor Kellerman odprowadził mnie do samochodu; na naszych włosach i ramionach osiadła skroplona mgła, z ust leciała nam para. Kellerman mieszkał w ładnej okolicy. Była to stara elegancka dzielnica, odizolowana od reszty miasta. - Chciałbym, Ŝebyś mogła czasem zostać u mnie dłuŜej. Odwzajemniłam jego uśmiech. Zaczęłam mu asystować trzy lata temu i staliśmy się przez ten czas dobrymi przyjaciółmi. - Dobranoc - szepnęłam i odjechałam w zamgloną noc.
Kiedy stanęłam na progu swego mieszkania, najpierw poczułam, Ŝe nogi wrastają mi w ziemię, a usta otwierają się bezwiednie. Potem ogarnęła mnie furia, podparłam się pod boki i wrzasnęłam: - Chryste Panie! Ktoś włamał mi się do domu. Postronny obserwator, a nawet dobry znajomy, najprawdopodobniej niczego by nie zauwaŜył, bo włamywacze właściwie nie zostawili Ŝadnych śladów. Jedynie ktoś, kto zamieszkiwał ten nieskazitelnie utrzymany apartament, mógł dostrzec ślady najścia. Kiedy tylko przekroczyłam próg, zanim zdołałam cokolwiek zobaczyć, doznałam wraŜenia, Ŝe w pokoju panuje jakaś inna, obca atmosfera. Dopiero wtedy odkryłam, co konkretnie się zmieniło. AbaŜur lampy był przekrzywiony o całe dziesięć stopni, aparat telefoniczny stał w innym miejscu na biurku, a szuflady nie domknięto dokładnie. W moim mieszkaniu panuje taki porządek, jak na sali operacyjnej, moŜe nawet trochę przesadny, ale cóŜ, taka juŜ jestem. Właśnie dlatego zorientowałam się od razu - w ciągu tych pierwszych dziesięciu sekund po przekroczeniu progu, Ŝe ktoś pogwałcił moją prywatność. Nawet nie byłam jeszcze na etapie zastanawiania się, kto to zrobił i po co, kiedy juŜ stałam przy telefonie i wy- 19 psy i szakaU Barbara Wood bierałam numer doktora Kellermana. Byłam zupełnie ro J trzęsiona i prawie płakałam ze złości - fakt, Ŝe jakiś obcJ człowiek wdarł się przemocą w moje Ŝycie, oburzał mnie] Nie mogłam tego znieść. Dopiero kiedy doktor Kellerman zadał mi najbardziej oczywiste pod słońcem pytanie, zrol zumiałam, jak bardzo czułam się zniewaŜona. Pytanie bo-1 wiem brzmiało: „Czy coś zginęło?" A ja aŜ do tego momentu nie brałam zupełnie pod uwagę moŜliwości, Ŝe mnie okra-dziono. Myślałam wyłącznie o tym, Ŝe ktoś wdarł się bez-! prawnie na moje terytorium, i ta myśl nie dawała mi , spokoju. Czekając na doktora Kellermana, przeszukałam dokład-! nie mieszkanie i stwierdziłam, Ŝe nic nie zginęło. Absolut-nie nic. Włamywacze nie zabrali biŜuterii, telewizora, pieniędzy ani Ŝadnych innych cennych przedmiotów. Nie przyszli, Ŝeby kraść. Chcieli tylko przeszukać moje rzeczy. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. - Niczego nie brakuje, doktorze. Absolutnie nic nie zginęło. I muszę przyznać, Ŝe to byli porządni włamywacze, a nie zwykli złodzieje, którzy przewracają człowiekowi dom do góry nogami. Starali się połoŜyć wszystko na swoim miejscu, tak Ŝebym niczego nie zauwaŜyła. Ale zauwaŜyłam. Nic nie rozumiem. Kogo interesuje moje mieszkanie? Czego w nim szukał? Opadłam na kanapę tuŜ obok doktora i zaczęłam wpatrywać się w wygasły juŜ kominek. Kellerman równieŜ patrzył przed siebie, a w jego niebieskich oczach pojawił się wyraz zadumy i namysłu. Po pewnym czasie usłyszałam jego cichy głos: - Czy mogę zobaczyć to pudełko, w którym dostałaś szakala? Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. - Fantastyczna pora na zmianę tematu, nie uwaŜa pan? - Przynieś mi je, Lidio. Wstałam i juŜ miałam zamiar podejść do biurka, ale zatrzymałam się nagle i zaczęłam się zastanawiać, gdzie właściwie zostawiłam pudełko i papiery, którymi zostało
zaniosłam tego do sypi«^. - Uśmiechał się do mnie tylko oczami, jego usta nawci ^. drgnęły, jakby przykryła je maska. - Nie ma go tutaj - powiedziałam bezbarwnym głosem. - Oczywiście - odparł. - Jednak coś ci zginęło. Znowu opadłam na kanapę i oparłam głowę na rękach. Zastanawiałam się nad naszym najnowszym odkryciem. - Ktoś więc włamał się tutaj, przeszukał mieszkanie i zabrał pudełko. Wziął sznurek, karton i papier ze środka, I a takŜe karteczkę z napisem OSTROśNIE. Ale dlaczego? Szukał szakala? - Tak mi się wydaje. - Ale kto to był? Dlaczego zabrał karton i te wszystkie papiery? - Nie zapominaj, moja droga, Ŝe ktokolwiek by to był, wiedział, Ŝe paczka nadeszła właśnie dzisiaj. Wykorzystał równieŜ twoją nieobecność, Ŝeby się tu włamać. Ze zdziwienia otworzyłam szeroko oczy. - Sugeruje pan, Ŝe ktoś mnie śledził? - A skąd by inaczej wiedzieli, kiedy mogą wejść? Nie przypuszczali tylko, Ŝe weźmiesz ze sobą szakala. Gdybyś go zostawiła, na pewno by go zabrali. RozwaŜałam przez chwilę jego teorię, która napełniła mnie niesmakiem. Wstałam, podeszłam zdecydowanym krokiem do leŜącej na podłodze torebki, wyjęłam z niej szakala, wróciłam na miejsce na kanapie obok Kellermana. Zaczęliśmy znowu wpatrywać się w figurkę. Trwało to dłuŜszą chwilę. W końcu Kellerman powiedział: - Zadzwoń na policję, Lidio. - Nie - odparłam bez zastanowienia. - Ta sprawa ich nie zainteresuje. PrzecieŜ pan wie, Ŝe nie znajdą Ŝadnych odcisków palców ani innych śladów. Nic nie będą mogli zrobić. - Jednak miało miejsce włamanie i coś zginęło. - Och, niech pan będzie rozsądny, doktorze. W jaki spo- 21 Barbara Wood sób mogą mi pomóc? Znaleźć pognieciony karton i zwróci mi go? A ja mam im powiedzieć, Ŝe to jedyna rzecz, jaka mj zginęła, i chciałabym ją odzyskać? Nie, to przecieŜ bezsens Obracałam w palcach szakala. Był chłodny i gładki. N* jego niesamowitym pysku malował się chytry uśmiech. Miał szeroko otwarte oczy, potwornie wysokie i spiczaste uszy, które nadawały mu diabelski wygląd. Był to naprawdę zadziwiający przedmiot. - Jest zrobiony z kości słoniowej, więc to wyklucza od razu międzynarodowy gang, specjalizujący się w kra-, dzieŜy kamieni szlachetnych -powiedziałam Ŝartem, w którym jednak kryła się odrobina prawdy, poniewaŜ za wszelką cenę usiłowałam doszukać się motywu włamania. - Chcę wiedzieć, dlaczego go szukają. Nie podoba mi się ta cała historia. Zaskoczyła mnie i nie wiem, co mam robić. Nie jestem przyzwyczajona do takich tajemnic albo niespodzianek. śyję w uporządkowanym świecie, w którym wszystkie kwestie rozwiązuje się w sposób naukowy. Od pierwszej po południu moje Ŝycie zupełnie się
zmieniło. Najpierw zatelefonowała siostra, z którą nie rozmawiałam od czterech lat. Potem przyszła paczka z tym niesamowitym upominkiem. A teraz - rozłoŜyłam ręce i zatoczyłam łuk - to! Nie wiem, jakie znaczenie ma szakal w tej całej sprawie, ale z pewnością są tacy, dla których jest ogromnie waŜny. A chciałabym wiedzieć, bo to jest mój szakal i włamano się do mojego mieszkania. Ciekawa jestem... - Do głowy znów zaczęły mi się niecierpliwie cisnąć bezładne myśli. - MoŜe on ma jakąś wartość pienięŜną? Sam pan mówił, Ŝe moŜe okazać się wartościowy, jeŜeli istotnie jest autentyczny. - Tak, ale nie popadajmy w przesadę. To tylko jeden pionek z całej gry. - Wzruszył ramionami. - Z pewnością cenny dla kolekcjonera. Ale nie na tyle cenny, Ŝeby od razu włamywać się komuś do mieszkania. - A potem kraść pudełko i opakowanie! Szalenie zagadkowa historia, prawda? Co ten szakal w sobie ma? - Popatrzyłam na figurkę pod światło, jakby kość słoniowa była 22 Psy i szakale ezroczysta, a pod nią moŜna było wyczytać odpowiedź. PMówi pan, Ŝe były inne? I W staroŜytnym Egipcie na pewno, ale nie wiem... A gdyby się okazało... - przerwałam na chwilę - Ŝe tylko ói szakal przetrwał aŜ do dziś, czy podniosłoby to jego wartość? - MoŜliwe. Z całą pewnością jednak moŜemy stwierdzić, Ŝe tak nie jest. - Oczywiście. Wystarczy popatrzeć na fotografię z pańskiej ksiąŜki. Są na niej inne pionki. Dlaczego więc ten jest taki waŜny? A moŜe - w głowie zaczynała mi kiełkować pewna myśl - ktoś chciał skompletować całą grę i brakowało mu tylko mojego szakala. Czy taki komplet byłby cenny? Ta gra w psy i szakale? - Myślę, Ŝe bezcenny. - Dobrze. Przypuśćmy, Ŝe ktoś był juŜ bliski zebrania wszystkich pionków, bo zajmował się tym całymi latami i brakowało mu zaledwie jednego czy dwóch. Taki zbieracz chciałby koniecznie zdobyć szakala, prawda? Mógłby się posunąć nawet do rabunku. - To śmieszne. Ktoś taki po prostu zgłosiłby się do | ciebie i zapytał o cenę. Za duŜo oglądałaś filmów kryminalnych i nie myślisz logicznie. Kolekcjoner usiłowałby ubić z tobą interes, bo wiedziałby dobrze, Ŝe dla ciebie to tylko pamiątka, bibelot, który moŜe ci słuŜyć co najwyŜej za przycisk do papieru. UwaŜam, Ŝe przeoczyłaś sedno tej całej zagadki. Nie jest nim wcale włamanie ani kradzieŜ pudełka, ani nawet sam szakal, choćby nie wiadomo ile był I wart. - A więc co tu jest najwaŜniejsze? - Twoja siostra, Adela. - Adela! - Klasnęłam w dłonie. - Oczywiście! PrzecieŜ od niej się to wszystko zaczęło. Ale czy w ten sposób nie Powracamy znowu do anonimowego zbieracza? ZałóŜmy, Ŝe chciał kupić szakala od Adeli, a ona nie chciała mu go sPrzedać. Odrzuciła ofertę i wysłała mi figurkę. To mogłoby wiele wyjaśnić. 23 Barbara Wood - Tak - powiedział wolno, ale widziałam wyraźnie, nie bardzo się ze mną zgadza.
Im dłuŜej zastanawialiśmy się nad tą sprawą, tym dziej stawała się tajemnicza. Kawałki tej układanki nie do siebie nie pasowały. Gdyby szakal był pusty w ku i zawierał skradzione diamenty, cała ta zagadka byłal z pewnością łatwiejsza do rozwiązania. Wtedy powiedzii łam coś, co zdziwiło mnie samą o wiele bardziej niŜ Kej lermana: - Muszę pojechać do Rzymu. - Co? - zapytał, jakbym mu właśnie oświadczyła, KsięŜyc jest zrobiony z Ŝółtego sera. Odwróciłam się niego i zobaczyłam, Ŝe w jego łagodnych niebieskiej oczach, pełnych ciepła i dobroci, pojawił się wyraz nied( wierz ania. - PrzecieŜ pan wie, Ŝe muszę. W chwili gdy ubrałam swoje myśli w słowa, uwierzyłam,! Ŝe mam rację. Aby dotrzeć do sedna tej sprawy, musiałam porozma-j wiać z Adelą. Po prostu nie miałam innego wyjścia. Nici wątpiłam, Ŝe w ten sposób znajdę odpowiedź. Poza tymi byłam pewna na pewno, Ŝe włamywacz wróci i tym razeml wszystko moŜe się skończyć o wiele gorzej, jeŜeli będęl w domu. - Nie rób tego - poprosił zupełnie zwyczajnie Keller-j man. Nie wygłaszał złowróŜbnych przemówień ani teŜ nia opowiadał, jak bardzo przeraziłam go swoim pomysłeml Powiedział tylko: „Nie rób tego" i w tym jednym zdaniii zawarł wszystkie przestrogi, obawy i lęki tego świata. - Ale przecieŜ ona tego chciała, doktorze. Dlatego dcl mnie dzwoniła. Wcale nie po to, Ŝeby uprzedzić mniej o nadejściu przesyłki z szakalem, tylko po to, Ŝeby sprowa-i dzić mnie do siebie. Nie miała okazji wytłumaczyć ma dlaczego, ale myślę, Ŝe musi być jakiś waŜny powód. W jej| głosie było coś... - Z wyraźną determinacją potrząsnęła głową i powtórzyłam: - Muszę jechać. Oprócz niej nie m< juŜ Ŝadnej rodziny. 24 Psy i szakale Ale przecieŜ przez cztery lata... I To wcale nie tak długo, jeśli zwaŜyć, Ŝe płynie w nas 'ama krew i straciłyśmy tych samych rodziców. Takiej ^lnej więzi nie moŜe zerwać ani czas, ani odległość. Gdybym to ja do niej zadzwoniła, choćby na drugi koniec świata, i poprosiła: „Przyjedź, jesteś mi potrzebna", na pewno by to zrobiła. I pan doskonale o tym wie. Doktor Kellerman pokręcił głową i zrobiło mi się go Ŝal. - Lidio, to takie niebezpieczne. Ach te emancypantki! Chyba urodziłem się trochę za późno. Poklepałam go po ręku, jakby był moim ojcem, i powiedziałam: - Proszę się nie martwić. Pojadę do hotelu Residence Pałace, znajdę Adelę i oddam jej ten nieoczekiwany prezent. Powspominamy stare, dobre czasy, popłaczemy troszkę i znowu będę panu pomagać. Wrócę tak szybko, jak się da. - Nie podoba mi się ten pomysł - powiedział, ale w jego oczach kryło się coś jeszcze. Niestety ja nie zrozumiałam jego intencji, poniewaŜ słyszałam tylko wypowiedziane na głos słowa. Nie zrozumiałam tego, co mówił swoim tęsknym spojrzeniem - było zbyt subtelne, Ŝeby się przedrzeć przez kokon emancypantki, którym się opancerzyłam. O wiele później, za późno, zrozumiałam, co doktor Kellerman chciał mi tyle razy powiedzieć. Chciał, ale nie potrafił.
To jednak stało się o wiele później. Tymczasem doktor próbował metody łagodnej perswazji, ale bezskutecznie. Wiedział, Ŝe jestem niezaleŜną, wyemancypowaną kobietą, i zdawał sobie sprawę, Ŝe w Ŝaden sposób nie zdoła mnie odwieść od raz podjętej decyzji. - Myślałam, Ŝe ucieszy pana moja podróŜ do Europy. - Nie o taką podróŜ mi chodziło. Sama wiesz zresztą doskonale, Ŝe coś tu nie gra. Zdajesz sobie równieŜ na Pewno sprawę z tego, Ŝe włamywacz lub, jak wolisz, włamywacze wrócą. A moŜe nawet pojadą za tobą. Nie jesteś bezpieczna, dopóki szakal znajduje się w twoim posiadaniu. 25 Barbara Wood - ToteŜ oddam go osobiście ofiarodawczyni. Mam na paszport, bo zamierzałam jechać do Hongkongu. Sz< pionka przeciwko ospie jest nadal waŜna i mam pienią w banku. Czy będzie mi potrzebna wiza? - Do Włoch? Lidio... - Przez ten czas zamieszkam u Jenny. Powiem jej, Z( w mieszkaniu będą przeprowadzać dezynfekcję. Potem \J ślę telegram do Adeli. Jutro powiem siostrze Cathcart, tf muszę wyjechać w pilnych sprawach rodzinnych, i złapjj pierwszy samolot do Rzymu. Zaraz zarezerwuję miejsce. I Zrobiłam dwa kroki w stronę telefonu. - To zupełnie do ciebie niepodobne. Jego słowa zrobiły na mnie piorunujące wraŜenie. Oczy* wiście, Ŝe miał rację. Odkąd ukończyłam szkołę pielęgniarj ską, mieszkałam sama i przez cały ten czas nie zrobiłam nid bez zastanowienia. Nic, czego musiałabym potem Ŝałować* A teraz proszę bardzo: jedna rozmowa telefoniczna, jedna przesyłka, i stałam się tak samo nieobliczalna jak moj^j siostra. W ciągu jednego popołudnia nabrałam tych wszyst kich cech, których tak w niej nie lubiłam. Niestety nic nie mogłam na to poradzić. Wtedy, w czas tego dziwnego, szalonego wieczoru wydawało mi się, Ŝ jedynie w taki sposób mogę rozwiązać swoje problemy. Powinnam była posłuchać doktora Kellermana. Rozdział trzeci Doktor Kellerman odprowadził mnie na lotnisko i pocałował po raz pierwszy w czasie naszej trzyletniej znajomości. Uścisnęłam go jak dobrego wujka i zapewniłam raz jeszcze, Ŝe wszystko będzie dobrze. O tej porze na lotnisku międzynarodowym w Los Angeles było tłoczno i gwarno, ale doktor Kellerman rozmawiał ze mną tak, jakbyśmy byli sami w jego gabinecie. PołoŜył mi mocno ręce na ramionach i powiedział po raz szósty tego ranka: - To szaleństwo, Lidio. Powinnaś była wezwać policję i pozwolić, Ŝeby oni zajęli się tą sprawą. PrzecieŜ włamywacze nie wrócili. Z tego, co wiesz, nie chodziło im jednak o szakala. MoŜe zresztą coś ukradli, a ty nawet tego nie zauwaŜyłaś. Wydaje mi się, Ŝe ponosi cię wyobraźnia. A twoja siostra jest zupełnie postrzelona i w dodatku samolubna. Chce cię podstępem zwabić do Rzymu. Włamanie do twego mieszkania to czysty zbieg okoliczności. Równie dobrze mogło ci się to przytrafić kiedy indziej. Ale ja byłam pewna swego. - Nie, doktorze. Nie zgadzam się z panem. Moja siostra wplątała się w jakąś dziwną aferę i sądzę, Ŝe potrzebuje mojej pomocy. Im dłuŜej myślę o naszej rozmowie, tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu. Ona się czegoś bała. MoŜe właśnie dlatego tak nagle
wyprowadziła się z hotelu i nie mogła zostawić Ŝadnej wiadomości. MoŜe za tym szakalem - poklepałam torebkę, w której go schowałam - kryje się coś więcej, niŜ nam się wydaje. W końcu jest Pan tylko chirurgiem, doktorze. CóŜ pan moŜe wiedzieć 27 Barbara Wood 0 takich sprawach? - dodałam, Ŝeby się z nim trochę p droczyć. Pocałował mnie po raz drugi w czasie naszej trzyletni znajomości. - Cathcart bardzo się martwi. Dobrze wie, Ŝe nawet potwór jak ja musi docenić twoje umiejętności ciebie nigdy nie ciskałem narzędziami o ścianę, prawda? - Wrócę, zanim się pan obejrzy. - A kto tak pięknie pozwija mi nici? Och, Lidio... Doktor Kellerman pokręcił głową z rezygnacją. Zgodnie z jego radą wymieniłam trochę pieniędzy na lk ry, kupiłam pisemko z krzyŜówkami i zgłosiłam się do odj prawy. Uświadomiłam sobie, Ŝe naszemu poŜegnaniu towa* rzyszył pewien rodzaj napięcia, i to odkrycie trochę mnid zaskoczyło. Kiedy tylko znalazłam się na pokładzie 741 1 rozlokowałam na swoim miejscu, zamówiłam Krwawi Mary na pokrzepienie przed startem. Stwierdziłam z ulg^ Ŝe sąsiednie miejsce jest wolne, i tak juŜ miało pozostać ai do Nowego Jorku. Bardzo potrzebowałam paru godzin spokoju, Ŝeby pomyśleć. W czasie naszego poŜegnania znowu nie dostrzegł w oczach Kellermana czegoś, co bardziej wraŜliwa kobieta z pewnością by zauwaŜyła. W rezultacie opuściłam Los Angeles z błędnym przekonaniem, Ŝe gdyby w Rzymie przytrafiło mi się jakieś nieszczęście, nikt by po mnie nie płakał. Wtedy, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, moje myśli przeniosły się z doktora Kellermana na Jerry'ego Wildera, interesującego anestezjologa, z którym się kiedyś umawiałam. Wydało mi się dziwne, Ŝe akurat teraz wspominam krótkotrwały romans sprzed dwóch lat. Kiedy odrzutowiec oderwał się od ziemi i poczułam oddziaływanie ciśnienia na swoje ciało, przypomniałam sobie zupełnie bez emocji nasze ostatnie spotkanie i jego cierpkie słowa: - Jesteś bardzo dobrą pielęgniarką, Lidio. Prawdopodobnie najlepszą na całym oddziale. Wspaniale asystujesz 28 Psy i szakale • h Na OIOM-ie pracujesz jak niezawodna przy °^Taf robL naprawdę dobrą robotę. Cały P^ ^ała *aszynl \Z Ŝe kiedy wychodzisz ze szpitala, nic się n * ^nleganatym,^* j___ nieleeniarką, polega u« v^ ~, tobie nie zmienia. W dalszym ciągu jesteś pielęgniarką, e kobietą. Zawsze na pierwszym miejscu stawiasz me-H n vnę i nie sądzę, Ŝebyś miała jakiekolwiek inne zaintere- ° Byłam zaszokowana i uraŜona, a jednak wiedziałam, Ŝe jerry ma rację. W ciągu tych krótkich trzech miesięcy, kiedy się z nim spotykałam, ani razu nie pomyślałam, Ŝe to miłość, i właściwie nigdy mu się całkowicie nie oddałam. MoŜe nie mogłam, moŜe nie chciałam. Tak czy inaczej związek nasz przybrał znów chłodny, ściśle zawodowy charakter.
Samolot nie ryczał juŜ teraz tak głośno, ciśnienie spadło i odetkały mi się uszy. Piłam właśnie drugą Krwawą Mary i słuchałam muzyki klasycznej przez słuchawki, kiedy nagle zdałam sobie w pełni sprawę ze swojej sytuacji... Tak oto po raz pierwszy w Ŝyciu leciałam za granicę samolotem odrzutowym 747, Ŝeby szukać siostry, której mogło tam juŜ wcale nie być. Ponadto, i to naprawdę mnie zadziwiło, po raz pierwszy w swoim idealnie zorganizowanym Ŝyciu pomyślałam zaledwie przelotnie o karierze zawodowej i rzuciłam wszystko dla czegoś, co mogło się okazać zwykłym wariactwem. Tak właśnie zrobiłam. I choć zdałam sobie sprawę ze swojej głupoty, podąŜałam dalej do celu, mimo Ŝe zupełnie nie miałam pojęcia, co mnie moŜe spotkać na końcu tej drogi. ¦todczas przelotu nad oceanem miejsce obok zajęła inna pasaŜerka, ale na szczęście była to cicha, spokojna zakonnica, która przez większość czasu spała lub czytała ksiąŜkę. Lot z Nowego Jorku do Rzymu miał trwać siedem iodzin, tak więc pozostały nam jeszcze trzy godziny podró-zy. Rzym przestawał być abstrakcją, powoli stawał się rzeczywistością. Usiłowałam usadowić się wygodnie w fotelu, Ŝeby się ""zemnąć, bo miałam za sobą dwie prawie nie przespane 29 Barbara Wood noce. Telefon Adeli wytrącił mnie z równowagi; jak strzał z rewolweru wywołał lawinę wspomnień, kty przez wiele lat szczęśliwie udało mi się uniknąć. Lecz j$ głos otworzył drzwi do przeszłości, a skoro juŜ raz zosta* otwarte, nie moŜna ich było z powrotem zamknąć. Nas^ dzieciństwo, dorastanie, śmierć rodziny, nagłe rozstań! i ostateczne poŜegnanie cztery lata temu - wszystko wrócił do mnie z taką siłą, jakby nasza rozłąka trwała zaledwie o wczoraj. Przez telefon nazwała mnie Liddie. Zacisnęłam mocno powieki, ale wiadomo przecieŜ, 2 chowanie głowy w piasek nie uchroni nikogo przed bolę nymi wspomnieniami. Widziałam wyraźnie przed sobą J twarz: Miała makijaŜ rodem z „Vogue'a" i szałową fryzur Jej czarujący uśmiech kpił ze mnie, drwił z mojego powa nego stosunku do Ŝycia i zachęcał do wspólnej włóczęgi \ świecie. Taka była moja siostra cyganka, która w przeć wieństwie do mnie miała styl i osobowość, co zawsze czyi niło z niej ozdobę wszystkich przyjęć. Nie zdając sobie sprawy, Ŝe stałam się prawdziwą ko-l lekcjonerką ostatecznych poŜegnań, usiłowałam przywołał w pamięci ostatnie spotkanie z Adelą, odtworzyć kaŜdl słowo i gest. - Pora na mnie, Liddie. PowaŜnie. Wiem, Ŝe tak naj prawdę wcale nie chcesz, Ŝebym z tobą mieszkała. Zawszd bardzo ceniłaś sobie swoją prywatność, więc się po prostsi wyprowadzę. Poza tym uwaŜam, Ŝe Ameryka jest dla mnif za mała. Chcę podróŜować. Mam tyle do zrobienia przed trzydziestką. - Na miłość boską, przecieŜ dopiero skończyłaś dwa dzieścia dwa lata! - Osiem lat to wcale nie tak duŜo czasu. TV juŜ starannie zaplanowałaś swoje Ŝycie i wszystko masz poukładane na swoim miejscu. W szufladkach. Jestem pewna, Ŝe zrealizujesz swoje plany. Ale ja... - zrobiła dramatyczną pauzę i westchnęła - nie wiem, co jutro mi przyniesie. Musze wiele przeŜyć, zanim mi stuknie trzydziestka. 30
Psy i szakate p^ coz . « widzie w tej trzydziestce takiego szczególne- z ty - Adel
celu, w dół. a j ^5 L5 moją twarz, a po- ze mną rozmowy, po czym zmarszćBstarus; i kark,' " Raczej nie. Czas szybciej leci przy ****«;*-& UB_______ t . m nigdy ich nie kończę. Chce pan spróbować? - NiedbaW blemem częstej zn gestem wręczyłam mu pismo, a on przyjął je chętnie, « ^ dłuzszą chwilę w, bardzo mnie zaskoczyło. . M tem gdy nadal nie udało ti - Dziękuję. Problem logiczny jeszcze nie ^wiązany ^ glowę mówiąc; ne ]esi dosyc Przewracał strony. - No, jest! O, chyba dosyc trudny! Ser _ ^ ^ ^ ^tAym razie to deczne dzięki. Ostatnie dwie godziny zawsze najbaraz« ^^ ^^ ^^ ^^ "Spoglądałam się uwaŜnie nowemu towarzyszowi podrdl „^f^^S wzrok¦&[°^'L^timy^^ *ft TSiczasem zagłębiał się w łamigłówki, które rorio| Myl ^it. Przypomniałam sobie na^ch osiemnaści la sobą na opuszczonym stoliku. Do rozwiązania proWe- q m ogląda^ M» lonu, patrząc mu logicznego podszedł z niemal naboŜnym s^^l i siedziałam w wykuszu .f ^f^. Mojej młodszej wygładził stronę, poprawił się na siedzeniu, wyprosfj M pokryty rosą trawmk przed do ^ wyszla na Sew i dotknął ołówka koniuszkiem języka, ^PfłnfJ3 o rok siostry nie było. Poprzedmeg uS. Jego wiek oceniłam na około trzydziestki, był swie*J ^ 32 Barbara Wood randkę i jeszcze nie wróciła. Rodzice i młodszy brat chali na weekend do San Diego, ale spodziewałam się w domu juŜ parę godzin wcześniej. Siedziałam więc w oknie, świtało, a ja zastanawiałam się, gdzie oni wsz; się podziali. Wtedy dwaj mundurowi policjanci nagle zapukali drzwi. - Rozwiązywała pani kiedyś taki? Uniosłam gwałtownie głowę. - Problem logiczny? Próbowała pani? - Nie, nie. Nie mam cierpliwości. - Rozumiem. Niektóre naprawdę zabijają człowiek ćwieka. Na przykład ten. - Zaśmiał się i pokręcił głc Upchnął pismo w kieszeni na siedzeniu na znak, Ŝe re nuje, i westchnął. - Poddaję się. Po raz pierwszy od chwili, gdy opuściłam Los Angel miałam ochotę się uśmiechnąć. NiezaleŜnie od tego, k był mój nowy towarzysz podróŜy, z pewnością miał mi sposób bycia. Jeszcze raz dokładnie go sobie obejrzała i dostrzegłam ładne szare oczy i zdrową opaleniznę. Ubi ny był w garnitur, na którym nie było nawet zagniecen mimo wielogodzinnej podróŜy przez Atlantyk. W ogóle w glądał świeŜo i rześko, jakby dopiero co wsiadł do samol tu. W
przeciwieństwie do mnie - pomyślałam z przeraź niem. Włosy miałam w nieładzie, makijaŜ rozmazany, a1 pogniecionej sukience widniało kilka Ŝenujących pl? Widocznie pojawiły się tam, kiedy jadłam kolację. - John Treadwell - przedstawił się i wyciągnął dłoń. - Lidia Harris - odparłam nieśmiało, podając mu rę Wymieniliśmy mocny uścisk dłoni. - Pani czy panna? - Kobieta. - Tak teŜ mi się wydawało. Ale pani kobieta czy pan kobieta? Roześmiałam się i kręcąc głową dałam za wygraną. M łam wraŜenie, Ŝe John Treadwell potrafiłby nawet wyci nąć ostrygę ze skorupy. 34 Psy i szakate porabi ia na tym Rzymu ale mam szym razem. ^«*~—•- Apani? „ Palące-odparłam z lekkim tylko waha - W Residence Pałace ««h niem. ' ,, Hill Bardzo ładna dzielnica. - Wiem. To na Panoli HiU-»» podróŜy.? Przypuszczam, Ŝe tak pani poradź*) bm^P ^ ^^ - Nie. Moja siostra *m mieszaj^ ibski. jeśli będzie - Przepraszam,nie chciałembycwsci^ ^.^ pani miała wolne popo Z przyjemnością pokaŜę r- moŜemy przejechać autobusem oziui"- Wydałam z siebie dźwięk, którym» ^ 0 Adeh, i znów zaczęłam patrzeć przea sieu • . lam sie teŜ, szakalu i moim niepewnym jutrze. Zastanaw kiedy się obudzę. , Rozdział czwarty Psy i szakate świetna komunikacja autobusowa znajdzie się panl Samolot zaczął stopniowo schodzić do lądowania. Spój. lam na zegarek i stwierdziłam z ulgą, Ŝe juŜ wkrótce znajd my się na międzynarodowym lotnisku Leonarda da Vi John Treadwell mówił coś do mnie na temat Hiszpańsł Schodów i skórzanych rękawiczek, ale go nie słuchał Przybrałam uprzejmy wyraz twarzy, a moje myśli rozpi chły się we wszystkich moŜliwych kierunkach naraz. JuŜ na włoskiej ziemi, kiedy samolot zakończył a stewardesa podziękowała w paru językach pasaŜem wspólną podróŜ, z udaną energią chwyciłam tore i płaszcz, po czym poszłam za Johnem Treadweliem do odpraw. Przeszliśmy razem przez kontrolę celną, a on proponował,
Ŝebyśmy pojechali tą samą taksówką. Prz łam jego propozycję z pewną ulgą, poniewaŜ bałam trochę samodzielnej wyprawy w nieznane miasto. Podczas prawie trzydziestokilometrowej jazdy z lotni połoŜonego niedaleko ujścia Tybru prawie się do siebie odzywaliśmy. Pędziliśmy autostradą, wpatrzeni w okno, którym migał przepiękny krajobraz. Kierowca taksówki gadatliwym małym człowieczkiem. Wyprzedzał wszysi inne auta, ignorując sygnalizację świetlną, i opowia nam, jak wspaniale gotuje jego siostra. Nie zwracaliśmy niego uwagi. John wytłumaczył mi, Ŝe hotel, w którym miałam zatrzymać, znajduje się wprawdzie nie w samym centj ale w dobrej dzielnicy. Nie miało to dla mnie znaczeni Treadwell poprosił kierowcę, Ŝeby najpierw odwiózł mw a potem wyjaśnił: 36 \ co jest za m,u""iV iuŜ dojeŜdŜamy. . RZym, oczywisc«. NLJ»L 4skich zaułkach pięknej Samochód kluczył Po krę^ L ^ ^ Archimede S"micy willowej, az ^oncu ^ Residence Pałace. al sie *aZleJ™*tolal się szczególnie imponu-hotel nie pr^ento^1 oętaczające go kamieni zapłacić fikało słyszeć. ella, Ŝeby pozwolił mi Nawet nie Cciał o tym pani ze mną jutro albo stoi? - To bardzo mile z pana strony. się trzymać razem. Zgoda? -Zgoda. Jeszcze raz bardzo aziC^ W- Kola taksówki zaterkotały na bruku wąsa j Patrzyłam, jak samochód znika za zakrętem, po czym niosłam wzrok na hotel. Przy wejściu panował spokój. —- -przed podwójnymi szklanymi drzwiami, 2 tier nie walczył z rozwścieczonymi turystami, nie tarasował całkowicie sznur taksoweK. vy stwie do innych wielkomiejskich hoteli, gazie rojno i gwarno, Residence Palące spra\ ^" g przystani. Ja szukałabym właśnie takiego 37 Barbara Wood ale zupełnie nie rozumiałam, dlaczego zamieszkała tu siostra. Ten hotel zdecydowanie nie był w jej guście. Adela. Serce zabiło mi mocniej. Wyobraziłam sobie] otrzymała moją wiadomość i czeka na mnie w pokoju, po tych czterech latach stałyśmy się sobie obce, czy nadal rozmawiamy ze sobą jak siostry? Milkniemy co ch la, czy teŜ nie pozwalamy sobie nawzajem dojść do słów JakŜe dziwne byłoby nasze spotkanie w tych niezwykł okolicznościach. Weszłam do środka i znalazłam się w ciemnym pon holu. LeŜący na podłodze dywan był trochę wytarty, a rośli zakurzone, ale moŜna się tu było dopatrzeć śladów da świetności. Na tablicy ogłoszeń dostrzegłam wywieszkę. myśliłam się, Ŝe jest to program zwiedzania Rzymu
wycieczki. Na górze wywieszki widniała informacja z sem w języku japońskim: „Takashaki Tours, Kyoto". Przy recepcji kręciło się kilku turystów. Sami Japoń cy. Wszyscy mieli na głowach białe kapelusze i a fotograficzne pod pachą. Oglądali pocztówki i paplali z zachwytem na ich temat. Ale Adeli wśród nich nie Wyminęłam Japończyków i stanęłam naprzeciwko cjonisty. - Przepraszam. Czy mówi pan po angielsku? - Oczywiście, proszę pani. - Uśmiechnął się do m czarująco. - Bogu dzięki. Na pewno będzie pan mógł mi pomóc] Szukam siostry, Adeli Harris, która mieszkała tutaj przed| dwoma dniami. Być moŜe nie wymeldowała się jeszcze ni dobre albo przynajmniej zostawiła dla mnie wiadomość. Ja równieŜ nazywam się Harris. Lidia Harris. Czy byłby uprzejmy to sprawdzić? - Jest Amerykanką? Przytaknęłam z zapałem. - Amerykanie się u nas nie zatrzymują. W Rzymie niewielu turystów. Kiepski rok. Mieszkają w murach « sta. Niedaleko Forum Romanum. U nas mieszkają lfc grupy. W zeszłym tygodniu byli Francuzi, teraz Japończyk Psy i szakale tek przyjadą Jugosłowianie. Ale Amerykanów nie ma. przyjechała tu z grupą. Jest sama. Sądzę, Ŝe °idowała się stąd dwa dni temu. Czy moŜe pan sprawczynie dziĆ?n 7vwiście - Odwrócił się i przez chwilę studiował " mna ksiąŜkę hotelową. W końcu powiedział: - Przykro Ogr°ale taka osoba nie jest u nas zameldowana. 1 O mój BoŜe - westchnęłam. - Tego się właśnie obawia-m Jednak się wyprowadziła. Czy jest pan pewien, Ŝe nie zostawiła swojego obecnego adresu? Koniecznie muszę się z nią skontaktować. MęŜczyzna był wyraźnie zdziwiony. - Ja w ogóle nie przypominam sobie takiego nazwiska. Kiedy ona tu, według pani, była? - Dwa dni temu. Zamówiła stąd rozmowę do Stanów. Dlatego jestem pewna, Ŝe tu mieszkała. Wysłałam jej równieŜ telegram. Z pewnością go otrzymała. Byłabym wdzięczna, gdyby pan sprawdził, czy nie zostawiła dla mnie wiadomości. - Jak juŜ mówiłem, nie pamiętam takiego nazwiska, ale poszukam jeszcze raz. Coś było nie w porządku. Sposób zachowania recepcjonisty, a moŜe to coś, co określamy jako intuicję, mocno mnie zaniepokoiło. Wiedziałam, Ŝe nie mogę liczyć na Ŝadne dobre nowiny. Nie myliłam się. - Przykro mi, proszę pani, ale Ŝadna Adela Harris nie mieszkała nigdy w naszym hotelu. Być moŜe zatrzymała się gdzie indziej. - Telefonowała z Residence Pałace - powtórzyłam spokojnie. - Najprawdopodobniej rozmawiała ze mną, stojąc w tym korytarzu. Wiem na pewno, Ŝe tu była. Dostałam od niej paczkę z adresem zwrotnym. To jest wasz adres. Chciałabym, Ŝeby pan sprawdził jeszcze raz, ale trochę uwaŜniej. Moje zachowanie nie zrobiło na nim wraŜenia. ^Oczywiście, przepraszam na chwilę. razem zniknął na dobre, a ja oparłam się łokciem 39 Barbara Wood o blat i znowu popatrzyłam na hol. Japończycy bez wJ nia przygotowywali się do wycieczki. Z jadalni doctt brzęk talerzy i oŜywione rozmowy tych, którzy spóźnij na śniadanie. Parę osób
pisało listy w przyległym do] salonie, w którym stały przesadnie wypchane krzesła i napy. Na ścianach wisiały duŜe lustra w rzeźbionych mach oraz stare ryciny zabytków archeologicznych. I wtedy go zobaczyłam. Miał w sobie coś, co z moją uwagę. Był tylko nieco wyŜszy ode mnie, świel ubrany i trochę bardziej śniady niŜ większość Włoch Nosił ogromne okulary słoneczne, które zasłaniały pr całą twarz. Oparł się niedbale o ścianę i czytał jakąś ską gazetę. Zupełnie nie mogłam zrozumieć, co mnie w tak zafrapowało, ale kiedy juŜ miałam odwrócić w mimowolnie znowu zaczęłam mu się przyglądać. - Bardzo mi przykro, proszę pani - powiedział rec cjonista z Ŝalem w oczach. - Sprawdzałem wiele razy. i nąłem się o całe dwa miesiące, ale w naszym hotelu ni nie mieszkała osoba o tym nazwisku. Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. - PrzecieŜ to niemoŜliwe! - krzyknęłam. - Wiem, Ŝe była! RozłoŜył bezradnie ręce. - Proszę posłuchać. Telefonowałam do tego hotelu eto dni temu, tuŜ po północy, i rozmawiałam z kimś z recepc Ten męŜczyzna powiedział mi, Ŝe moja siostra uregulow rachunek i się wyprowadziła. Wzruszył ramionami kręcąc głową. - MoŜe zameldowała się u was pod innym nazwiski MoŜe... - Na pewno nie. Amerykanie nie mieszkają w nasz; hotelu, i to juŜ od dawna. Zatrzymują się w Hiltonie al w Holliday Inn. Interesy idą bardzo kiepsko. Od pi miesięcy przyjeŜdŜają do nas tylko grupy. Poza nimi b zaledwie parę osób. Maksymalnie poirytowana, westchnęłam i cofnęłam > o krok. To wszystko do niczego nie prowadziło. 40 Psy i szakale w takim razie powiedziano mi przez telefon, rachunek? Kto był wtedy na dyŜurze? Tnifii Barom. ć ietnie. Czy będę mogła z nim porozmawiać? ' pTyjdzie tu wieczorem, proszę pani. ~~ wspaniale. - Znów rozejrzałam się po holu. Japończy-I 'uŜ wyszli, ale męŜczyzna z gazetą nadal tkwił w tym Y 3vm miejscu. Robił na mnie dosyć dziwne wraŜenie i nic emogłam na to poradzić. - W takim razie proszę o pokój. Osobną łazienką, o ile to moŜliwe. - SłuŜę pani. Kiedy wpisałam się juŜ do ksiąŜki hotelowej, złość tro-hę mi przeszła i doszłam do wniosku, Ŝe to wszystko pewnością uda się w jakiś prosty sposób wytłumaczyć, ostanowiłam się zdrzemnąć, wziąć prysznic, zejść do ja-alni i coś zjeść, a potem zagrozić Baroniemu, Ŝe go za-trzelę, jeŜeli mi nie powie, gdzie jest Adela. Recepcjonista potrząsnął dzwonkiem. Boy, ubrany w pa-iasty, biało-czerwony strój, pojawił się natychmiast i wziął oją jedyną walizkę. - Pręgo - powiedział, puszczając mnie przodem. Gdy go mijałam, zerknęłam szybko przez ramię. Człowiek z gazetą zniknął. -l o zapierającej dech w piersiach jeździe windą o rozmiarach budki telefonicznej i pobieŜnych oględzinach ogromnego apartamentu, połoŜyłam się na łóŜku, Ŝeby sprawdzić, czy jest wygodne, po czym natychmiast zapadłam w sen. Spałam sześć godzin, podczas których nawiedziły mnie trzy
'szmary senne. Kiedy wreszcie się obudziłam, nie miałam Ujęcia, gdzie jestem. Natychmiast jednak wszystko sobie Przypomniałam, przeklinając jednocześnie ból pleców, które- >*e nabawiłam, śpiąc tyle czasu w tej samej pozycji. Mimo łatw froche wypoczęłam i czułam, Ŝe teraz będzie mi lej stawić czoło nowym okolicznościom. Okazało się, Ŝe am w Pięknym apartamencie umeblowanym antyka- 41 Barbara Wood mi. Na podłodze leŜały stare piękne dywany, a na porozwieszano ryciny, takie same jak te, które wid w holu. Poczułam się mile zaskoczona. Nie zabrakło tu równieŜ balkonu z rozsuwanymi°3lie potem owinęłam go w
chusteczkę i schowałam Zebki. WłoŜyłam ją pod pachę i ruszyłam szybko po scł^
^staroświecki włoski hotel stanowił wyzwanie dla 6 tkich ścisłych umysłów, bo mimo Ŝe
mieszkałam na Terim piętrze w pokoju 307, minęłam sześć kondygnacji, anim znalazłam się
na dole. Być moŜe budynek został w ten sposób zaprojektowany, poniewaŜ był połoŜony na
zboczu wzgórza. Gdy tak pędziłam w dół, trzymając się pięknie wypolerowanej marmurowej
poręczy, usłyszałam echo własnych kroków i przez chwilę miałam wraŜenie, Ŝe jestem w
kościele. Otaczały mnie białe gipsowe ściany; co jakiś czas na mojej drodze pojawiał się
piękny antyczny mebel lub przedmiot z kutego Ŝelaza, a wokół panowała cisza jak makiem zasiał. Mijałam ciche korytarze, zakurzone paprocie i myślałam, Ŝe nigdy w Ŝyciu nie byłam w równie czarującym i osobliwym miejscu. Jadalnia była naprawdę ogromna i z pewnością wiekowa. Ją równieŜ ozdabiały charakterystyczne rzeźby, ryciny i wyblakłe gobeliny rozwieszone na ścianach. Gdy pochłaniałam juŜ spaghetti, z pewnością lepsze od tego, które jadałam w Stanach, wyobraŜałam sobie, Ŝe w czasach przed wynalezieniem klimatyzacji trudno byłoby chyba zaprojektować chłodniejsze wnętrze. Jednocześnie zastanawiałam się, jaka temperatura panuje tu w zimie. Dwa kieliszki wina wprawiły mnie w doskonały nastrój. poszłam do holu i zaczęłam pisać list do doktora Kellermana. ~ Tak? - Uniosłam gwałtownie głowę, bo ktoś wypowiedział nagle moje nazwisko. TuŜ za mną stał otyły Włoch ze świecącą łysiną. "" To Ja jestem Luigi Baroni. Zdaje się, Ŝe chciała pani 1 mr*ą rozmawiać. cn tak! - Pospiesznie zebrałam swoje rzeczy i zaczę-upychać je w torebce. Wtedy wyczułam końcami pal- 43 Barbara Wood ców twardą figurkę. Pomyślałam, Ŝe muszę niej jakieś bezpieczniejsze schronienie. - Bardzo szę, Ŝe pana widzę. Nazywam się Lidia Harris. 1 w nocy rozmawialiśmy ze sobą przez telefon. - Słucham? - Jego twarz pozbawiona była w wyrazu. - No wie pan! Nie zapomina się chyba tak łatwo z Ameryki. Było po północy, a ja usiłowałam znal strę. Powiedział mi pan, Ŝe się wyprowadziła. - Przykro mi, proszę pani, ale ja nie odbierałem telefonu. - W takim razie zrobił to ktoś inny. Proszę zrozu rozmawiałam z kimś, kto pracuje w tym hotelu. - Ps1j i Mówił wspaniałą aa , ale ssrL; rozmawiałam z kimś, kto pracuje w tym hotelu. - TracL tylko wzruszy^ gprawa jest prosta powoli cierpliwość i mówiłam coraz bardziej piskał- W takim r ukać wasze rejestry. ać a\e męŜ- głosem. - Kto jeszcze dyŜuruje tu w nocy? Lsimy sami pi ^^ gwaltownie pr<^ ^mie: - Nikt, proszę pani. Ostatnio zawsze jestem sam. Intł Recepcjoni& , powiedział barazo y . klopotów. sy idą kiepsko. Musieliśmy zwolnić trochę personelu; kyzna uniosi^ ^ oszczędzić panu meryteńslriei, - Chwileczkę. - Mówiłam wolno, ale o wiele za głód - Pr0 , eL dama pójdzie do ambaS^obeirzą pańskie Atro ta mioa^^^ ^^ wszyscy sodi
Dzwoniłam do tego hotelu dwa dni temu. Rozma z recepcjonistą. Dziwnym zbiegiem okoliczności macie nowie bardzo podobny głos. Dowiedziałam się od ni moja siostra uregulowała rachunek i się wyprow Chciałabym zobaczyć pokwitowanie. - AleŜ proszę pani... - Staram się nie tracić cierpliwości. Chcę obejrzeć totekę. - To są poufne dane. Nie mogę pozwolić, Ŝeby... JuŜ miałam zamiar zachować się bardzo niegrzecz gdy nagle do naszej rozmowy włączył się ktoś trzeci. - Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał. Kiedy na niego spojrzałam, poczułam, jak mocno wali serce. Był to ten sam męŜczyzna, którego widziała** lotnisku, a potem w hotelowym holu. Miał na nosie te s* przesadnie wielkie okulary, które całkowicie zasłania oczy, a pod pachą trzymał zwiniętą gazetę. - Niechcący podsłuchałem rozmowę państwa siałem, Ŝe moŜe postaram się w czymś pomoc. 44 ięgi jedn zrobiły wraŜenia, ak groźby te chyba , powiedział: 11J UU Łiv^ ^ "- — •> . la policję, to trudno, ale laszych gości. - Więc ta młoda Ameryki tylko po to, Ŝeby lo policji? - Przykro mi, proszę Pana. awiać z dyrekto- - Czy moŜemy w takim razie y oczywiście! - lnie uszczęśliwiony, Ŝe — joir7pń 'odpowiedzialności za rozwój wydarzeń. 45 Barbara Wood Kiedy wyruszył pospiesznie na poszukiwanie sweg0 fa, jeszcze raz przyjrzałam się męŜczyźnie, który | mnie, Ŝebym przyjęła jego pomoc, i zaczęłam się zastj wiać, jak wygląda bez okularów. - Naprawdę nie musi pan zawracać sobie gło sprawą, panie... - Proszę wybaczyć. Nazywam się Ahmed Rasheed. AŜ uniosłam brwi ze zdziwienia. CóŜ jest właściwie nego w tym, Ŝe będąc w Rzymie, nawiązuję znajomość z bem? Nic, poza tym, Ŝe od początku, nawet na lotrL wydawał mi się jakiś dziwny, a teraz wręcz niesamowity, - Lidia Harris. Dziękuję raz jeszcze, ale sądzę, Ŝe j sobie poradzę. - To dla mnie Ŝaden kłopot. Włosi są niezwykle gość i usłuŜni. Hotel teŜ bardzo mi się podoba. Znajdziemy siostrę, zanim zdąŜymy się obejrzeć. My? - pomyślałam.
Recepcjonista wrócił do nas i przyprowadził drugi męŜczyznę, który nazywał się Mangifrani i był zastę dyrektora. Baroni właśnie zapoznał go z sytuacją. Ma frani uśmiechał się uroczo. Eleganckim gestem zapr nas do swego gabinetu, zaproponował herbatę i pozwo przejrzeć rejestr byłych gości hotelu. - Strasznie mi przykro, proszę pani. Bardzo chciał" słuŜyć pomocą, ale jak sama pani widzi, siostra pani n u nas nie mieszkała. Był bardzo uprzejmy i wielkoduszny, a ja zachował się tak niegrzecznie. Zrobiło mi się wstyd. Nigdy nie r łam awantur w miejscach publicznych. Pan Mangifri który wyjątkowo pasował do tego hotelu, okazał więcei dobrą wolę. Niestety, nie mógł jednak znaleźć mojej sio: - A moŜe - zaczął Rasheed, który z jakiegoś niezr< miałego powodu nadal mnie nie opuszczał - pani sio tylko odwiedzała tutaj kogoś, a ten ktoś juŜ się wypr( dził. Kiedy pani zadzwoniła, recepcjonista powiedział to pani siostra opuściła hotel, a miał na myśli kogoś zu nie innego. 46 psy i szakale się S j, ale nie SZa? 7 pewne ma pan rację. Dziękuję bardzo za pomoc. ' rzv mogę zaprosić panią na kawę? " Nie - odmówiłam, moŜe trochę zbyt szybko. - Myślę, Ŝe -de do swojego pokoju i trochę odpocznę. Adela na newno wkrótce się tu pojawi. Do widzenia. Obróciłam się na pięcie i odeszłam najszybciej, jak mogłam PoniewaŜ obawiałam się trochę windy, zdecydowałam się pójść schodami. Przypomniałam sobie jednak, Ŝe gdy znajdę się na trzecim piętrze, będę musiała przejść następne trzy kondygnacje. A takŜe i to, Ŝe w moim pokoju nie ma telewizora ani nic do czytania. Zawróciłam i poszłam z powrotem do holu. Gdy byłam juŜ przy recepcji, w drzwiach pojawili się Japończycy. Rozmawiali cienkimi, śpiewnymi głosami i uśmiechali się przyjaźnie, kiedy mnie mijali. Kilku z nich nie weszło do hotelu. Powędrowali dalej w dół ulicy. Instynkt podpowiedział mi, Ŝeby pójść w ich ślady. Minęliśmy kino amerykańskie, a potem szliśmy dalej ulicą Via Archi-mede. Moja intuicja została nagrodzona. Weszliśmy wszyscy razem do małego sklepu o dźwięcznej nazwie Daily American. Kiedy japońscy turyści nawiązali dwujęzyczny dialog z włoskim sprzedawcą, w powietrze wystrzeliła kaskada perlistych dźwięków, a ja patrzyłam na półki z pa-Pierosami, batonikami, ksiąŜkami i pismami. Przegląda-am nieliczne pozycje w języku angielskim i nie mogłam ę zdecydować, co wybrać. Oderwałam na chwilę wzrok od SląŜek i wyjrzałam przez okno. Po przeciwnej stronie ulicy stał Ahmed Rasheed i wy- raznie mnie obserwował. teresują mnie te - powiedziałam i zaczęłam znów 2Perac wśród ksiąŜek. - Ile kosztują? ^nquecento lirę, perfavore. 47 Barbara Wood - Dobrze. - Czułam wyraźnie, Ŝe mam spocone r< Proszę zapakować.