andgrus

  • Dokumenty12 974
  • Odsłony705 236
  • Obserwuję379
  • Rozmiar dokumentów20.8 GB
  • Ilość pobrań555 325

Wyrok - Mariusz Zielke

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Wyrok - Mariusz Zielke.pdf

andgrus EBooki Kryminały - Czarna seria
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 1691 stron)

Mariusz Zielke Wyrok powieść kryminalna ze świata finansów Jeśli dobrzy ludzie nie będą nic robili, to zło zatriumfuje. Edward Burke, irlandzki filozof i polityk Drogi Czytelniku! W ciągu ostatniego dziesięciolecia w

Polsce miało miejsce kilka dużych afer giełdowych, w tym dwa spektakularne bankructwa domów maklerskich. Wskutek tych zdarzeń oszczędności życia zniknęły z kont tysięcy klientów. Ich straty liczone są w setkach milionów złotych. Ani te, ani inne skandale finansowe nie zostały wyjaśnione. Osób odpowiedzialnych nie ukarano, procesy trwają latami, wyroki skazujące przestępców giełdowych należą do rzadkości. Oszukani klienci nieuczciwych finansistów na próżno domagają się sprawiedliwości i pozostają osamotnieni w starciu z biurokracją. Mam cichą nadzieję, że moja książka - pomimo sensacyjnego i fikcyjnego

charakteru - stanie się przyczynkiem do podjęcia dyskusji na te ważne dla tysięcy osób tematy. Powieść WYROK nie jest jednak kontynuacją mojej działalności śledczej ani tym bardziej jej zwieńczeniem. Nie należy jej traktować jako zbeletryzowanej prawdziwej historii. Nie jest to opowieść oparta na faktach, a jedynie historia od początku do końca wymyślona. W niektórych opisach sytuacji czerpałem z własnych doświadczeń i obserwacji, doszukiwanie się jednak w bohaterach mojej powieści prawdziwych osób jest całkowicie nieuprawnione i niedopuszczalne. Wszelkie

podobieństwa do osób i firm autentycznych są niezamierzone i przypadkowe. Prawdziwe nazwy instytucji przytoczone w książce zostały wykorzystane wyłącznie w celu umiejscowienia wymyślonej historii w realnym świecie. W końcu nic tak nie uprawdopodab-nia intrygi, jak poparcie fikcji kilkoma faktami. Mariusz Zielke

Prolog Zawsze odbywało się to podobnie. Spotykali się w hotelu Radisson w Wiedniu, jedli razem obiad lub kolację, po czym udawali się do jednej z kawiarenek przy pobliskim Standparku, gdzie omawiali szczegóły zlecenia. Znali się od dwudziestu lat. Ufali sobie. Zabójca wykonał już na zlecenie pośrednika 14 prac. Zarobił około pięciu milionów euro, które pomnażał na bezpiecznych lokatach i funduszach ulokowanych w trzech międzynarodowych bankach. Dzięki mało ryzykownej strategii oszczędzania

przetrwał bez większych strat kryzys rosyjski, problemy po aferach księgowych z początku XXI wieku i ostatni, trwający od końca 2008 r. krach związany ze spadkiem zaufania do instytucji finansowych. Mimo że miał już pięćdziesiąt dwa lata, nie zamierzał przechodzić na emeryturę. W kawiarni Pruckel na rogu Rosenbursenstr. i Stubenring poczekali chwilę na zwolnienie ustronnego miejsca w rogu sali, zamówili kawę macchiato, szarlotkę na ciepło z lodami i po kieliszku likieru. Pośrednik w końcu wygrzebał ze skórzanego nesesera szarą

kopertę i położył ją na stole. Zabójca bez słowa wyjął z niej kartkę zapisaną komputerowym drukiem i dwa zdjęcia. Przedstawiały mężczyznę około trzydziestki. Miał wyjątkowo chudą twarz, zmęczone oczy, długie, nierówno przystrzyżone włosy z wyraźnymi śladami przedwczesnej siwizny. Pośrednik czekał w milczeniu, aż jego towarzysz przejrzy zdjęcia i przeczyta notatki. Poza nazwiskiem, numerem telefonu i adresem, na kartce były też: marka i numer rejestracyjny samochodu, numery kont bankowych, adresy rodziców, bliższej rodziny i kilku przyjaciół.

Zabójca schował wszystko z powrotem do koperty, którą włożył do swojej aktówki i spojrzał na pośrednika. - Jaki jest powód? Pośrednik wbił wzrok w szybę, za którą majaczyły kontury Uniwersytetu Sztuki Użytkowej Kunst in Wien. Pamiętał jak dwadzieścia lat temu po raz pierwszy spotkali się na promenadzie dunajskiego kanaliku zaledwie kilkaset metrów stąd. Długo trwało, zanim mu w pełni zaufał. - Jest zagrożeniem dla klienta - powiedział ogólnikowo. Zabójca zdziwił się, że pośrednik nie mówi wprost. Przy większości

poprzednich spraw nie miał obaw przed dokładnym opisem problemu, co pomagało w doborze strategii i metod działania. Uznał jednak, że widocznie są tego powody, które w gruncie rzeczy nie powinny go interesować. Rozstali się około 21. Zabójca patrzył, jak jego niedawny rozmówca rusza w kierunku alei prowadzących na Prater. Wyglądał na prawnika, ale w rzeczywistości kiedyś był konsultantem ds. bezpieczeństwa informacji. W 1988 wyrzucono go z pracy za pomoc w kradzieży danych z banku Raiffeisen.

Dostał wilczy bilet i założył małą agencję konsultingową, która - ze względu na poszargane imię właściciela, nie miała najmniejszych szans utrzymać się na rynku. Przez pierwszy rok działalności nie pozyskał ani jednego kontraktu. Rozpił się, odeszła od niego żona, próbował popełnić samobójstwo. A potem karta się odwróciła - do niewielkiej agencji zaczęły płynąć konsultingowe zlecenia ze spółek celowych działających na obrzeżach wielkich międzynarodowych koncernów i firm zakładanych w rajach podatkowych. Zabójca wrócił do hotelu, położył się spać i zaraz po śniadaniu zamówił bilety

pierwszej klasy na pociąg do Krakowa. Zamierzał spędzić tam dzień lub dwa, a następnie udać się do Warszawy. Nie lubił samolotów ze względu na zbyt dokładne kontrole. Poza tym nie przepadał za lataniem. W Polsce ostatni raz był dziesięć lat temu, przy okazji jednego z najtrudniejszych zleceń. Tym razem nie spodziewał się większych problemów. Zabójstwa dziennikarzy potrafią wywołać sporo zamieszania i krzykliwe apele mediów. Zwykle jednak gasną one równie gwałtownie jak się pojawiają.

Część pierwsza Pieniądz Rozdział 1 Pieniądze! Ze wszystkich wynalazków ludzkości - ten wynalazek jest najbliższy szatanowi. Antoni Makarenko Jarosław Szrem badawczo popatrzył w oczy dyrektorowi Kozłowskiemu. Ten nie pierwszy raz prosił go o tego rodzaju przysługę, jednak uzasadniał ją zwykle

dość precyzyjne. Tym razem jedynie mruknął coś niezrozumiale. Oczywiście Szrem mógł odmówić. Skoro jednak nigdy dotąd nie odmawiał, to dlaczego teraz miałby się wahać? Ponadto sam problem wydawał się poważny i wymagający ich współpracy. W końcu byli po jednej stronie barykady. Działali w imieniu dobra rynku, inwestorów, drobnych ciułaczy, którzy lokowali swoje oszczędności w akcjach firm giełdowych, licząc na to, że są pod ich ochroną. Pod lupą KNF - Komisji Nadzoru Finansowego, która miała pilnować, żeby pazerni biznesmeni wypełniali właściwie obowiązki informacyjne, przestrzegali przepisów związanych z wykorzystywaniem

informacji poufnych czy zakazów konkurencji. Słowem, nie oszukiwali drobnych akcjonariuszy i nie okradali firm, które w momencie wprowadzenia na giełdę przestały być „ICH" firmami i stawały się dobrem wspólnym. Nadzorowanym przez urzędników KNF. - Sprawdzisz? - ponowił pytanie Kozłowski. Szrem wzruszył ramionami. Teodor Kozłowski był dyrektorem Departamentu Emitentów, który nadzorował wprowadzanie nowych spółek na giełdę. Szrem kierował

działem analiz w Departamencie Nadzoru Rynku, którego zadaniem było m.in. typowanie przestępstw związanych ze spółkami giełdowymi. Nieprzypadkowo ich departamenty organizacyjnie należały do jednego Pionu Nadzoru Rynku Kapitałowego, będącego oczkiem w głowie szefa całej Komisji. Musieli ze sobą współpracować. Jednak tym razem prośba Teodora dotyczyła działań z zakresu bezpieczeństwa obrotu. Dyrektora Departa -mentu Emitentów takie sprawy w ogóle nie powinny interesować. Z drugiej strony sytuacja była rzeczywiście wyjątkowa. Szrem odwrócił się do bezpiecznego

terminala IBM. Mogła z niego korzystać tylko osoba posiadająca kartę chipową. Wczytał kartę, zalogował się do terminala i czekał na odpowiedź z KSIP*, do którego miał od niedawna dostęp dzięki specjalnemu rozporządzeniu premiera. Premier wydał je z powodu rosnącej fali przestępstw giełdowych udając, że przejmuje się ich wykrywalnością. Rzeczywistość była inna. Przestępstw na rynku kapitałowym nie rozumiał nikt: ani politycy ani sędziowie, ani prokuratorzy, ba, nawet komisarze KNF. Szrem był w walce z nimi osamotniony.

Choć w policyjnych archiwach dyrektor Szrem czuł się trochę intruzem, dostęp do potężnego systemu analitycznego wielokrotnie okazał się pomocny. Szrem wpisał swoje dane do logowania i wprowadził w wyszukiwarkę zapytanie, które automatycznie stawało się informacją dla wszystkich innych użytkowników KSIP o odpowiednim poziomie dostępu. Otworzył okno drugiej przeglądarki i zalogował się w terminalu Interpolu, powtarzając podobne czynności i składając niemal identyczne zlecenie. Następnie wszedł do Aplikacji Nadzoru Giełdy, która została niedawno połączona z wszystkimi

* KSIP - Krajowy System Informacji Policji.biurami maklerskimi w Polsce. Kilkoma stuknięciami w klawisze mógł wyszukać historyczne transakcje dokonywane za pośrednictwem biura maklerskiego każdej osoby w kraju. Zgodnie z prawem, wolno mu było korzystać z tego narzędzia jedynie w określonych sytuacjach - odbiegających od normy wzrostów czy spadków kursu lub innych cech wskazujących na manipulację. W praktyce mógł sprawdzić każdego. Biura maklerskie współpracowały chętnie, bo nie chciały kłopotów. Ponownie zerknął na kartkę, którą

otrzymał od Kozłowskiego. Widniały na nim trzy nazwiska. Tylko jedno znał dość dobrze. Dwa po -zostałe nic mu nie mówiły. Dziwne - przemknęło mu przez głowę - myślałem, że znam wszystkich przestępców giełdowych w kraju. Wpisując ponownie dane w wyszukiwarce rzucił niby od niechcenia: - Jesteście pewni, że dobrze robimy? Kozłowski uśmiechnął się. Nie miał cienia wątpliwości. - To przestępcy. Słyszałeś, co powiedział Szef. Przecież sobie tego nie wymyślił.

- Uhm - przytaknął Szrem. Nie zamierzał dyskutować z poleceniami, nawet wydawanymi poza oficjalnym trybem i za pośrednictwem kolegi. Kozłowski jasno dał do zrozumienia, że działa na polecenie Szefa. A naczelną zasadą urzędnika jest nie wychylać się. Szrem bardzo lubił swoją pracę. Nie zamierzał szukać innej. Kozłowski zaraz po wyjściu od Szrema zadzwonił do gabinetu Przewodniczącego KNF, jednak sekretarka poinformowała go, że Szef „uciekł" już na posiedzenie rządu.

Mieli dziś omawiać rekomendację „K", która powinna nieco przyblokować bankom możliwość udzielania kredytów w walucie obcej. Zadłużenie Polaków we frankach wzrosło do bardzo niebezpiecznego poziomu i groziło katastrofą w przypadku nagłego osłabienia złotówki. Kozłowski rozumiał, że to priorytet. Sprawa Consulting Partners była jednak równie poważna. W końcu, jeśli ich podejrzenia okażą się słuszne, kolejny raz może dojść do kompromitacji całego rynku kapitałowego. Bananowa giełda; Burundi Warszawa, jedna sprawa - to najłagodniejsze z komentarzy na forach internetowych, które pojawiały się przy

takich okazjach. Gdyby nie działania zaradcze podjęte przez Kozłowskiego, oczywiście z aprobatą i wsparciem Szefa, za chwilę mogliby się obudzić z ręką w nocniku. Tłumaczenie takich skandali wcale nie było przyjemną rzeczą. Kozłowski pośpiesznie przeszedł korytarzem wyłożonym zielonym dywanem. Przed jego gabinetem czekała już kolejka prawników, ze stertami pism do podpisania. Hossa. Mieli w departamencie prawie 50 prospektów do zaakceptowania. W trybie pilnym - naciskali ich brokerzy, zarząd giełdy, która połykała łapczywie

każdą nową ofertę, czasem politycy. No i przepisy, które obligowały urząd do zakończenia prac nad każdym dokumentem w ciągu niespełna miesiąca. Istne szaleństwo. Każdy z jego ludzi musiał jednocześnie obrabiać pięć, sześć dokumentów ofertowych, z których część potrafiła mieć po 500-00 stron. Samemu Ko - złowskiemu już mieniło się w oczach od składanych podpisów. Mimo że brali pracę do domu, harowali za dwóch, nie wyrabiali się. A zarabiający dziesięć razy więcej prawnicy z domów maklerskich i spółek dostarczali im pełne wad stosy nieobrobionych dokumentów oraz zasypywali pytaniami: