anfas

  • Dokumenty60
  • Odsłony71 610
  • Obserwuję29
  • Rozmiar dokumentów91.4 MB
  • Ilość pobrań34 170

Venturi Maria - A jednak miłość

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :671.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Venturi Maria - A jednak miłość.pdf

anfas EBooki M. Venturi
Użytkownik anfas wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Maria Venturi A jednak miłość

Zakład Nagrań i Wydawnictw Związku Niewidomych Warszawa 2001 Przełożyła Joanna Kluza Skład, druk i oprawa Zakład Nagrań i Wydawnictw Związku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: Wydawnictwo "Książnica", Katowice 1999 Przedmowa Po raz pierwszy piszę dalszy ciąg książki, ponieważ namówili mnie przyjaciele: Giampaolo Sodano, dyrektor Raidue (drugiego programu włoskiej telewizji), zachwycony powieścią "Zwycięstwo miłości", oraz producenci Guido De Angelis i Giuseppe Giacchi z T$p$i, którzy napisali na jej podstawie scenariusz, powierzając rolę Chiary grającej po mistrzowsku aktorce, Barbarze De Rossi. Film "Zwycięstwo miłości", nadawany w telewizji wiosną 1992 roku, cieszył się tak wielkim powodzeniem, że Sodano i producenci dosłownie zmusili mnie do pracy nad... "Zwycięstwem miłości 2R". Początkowo bardzo się wahałam: co jeszcze mogło się przydarzyć młodej kobiecie, która po tylu cierpieniach i perypetiach dotarła wreszcie do szczęśliwego zakończenia? Po licznych spotkaniach, na których padały rozmaite propozycje i sugestie, dałam się w końcu przekonać i napisałam scenariusz o objętości około sześćdziesięciu stron, tworząc kolejną opowieść o Chiarze - Barbarze De Rossi.

Gwałtowne zmiany we władzach R$a$i, trudności realizacyjne i zmiany w pierwotnej wersji scenariusza, jakich domagał się współproducent niemiecki, spowodowały "zamrożenie" projektu na dwa lata. Temat ten tak mnie jednak wciągnął, że nie mogłam go porzucić. Postanowiłam więc napisać książkę. I tak powstała "A jednak miłość", która znalazła się w księgarniach równocześnie z rozpoczęciem zdjęć do jej wersji telewizyjnej. Różni się ona od pierwotnej wersji, gdyż wprowadziłam do niej pewne zmiany, nie zmieniona pozostała wszakże postać Chiary, kobiety zbyt dumnej i odważnej, aby zrządzenia losu mogły zniszczyć jej życie. Poza przyjaciółmi pomysłodawcami pragnę podziękować wielu osobom, które pomogły mi w napisaniu tej książki: w szczególności antykwariuszowi Serge’owi Cohenowi za wszystkie cenne informacje techniczno artystyczne na temat jego pracy, Patrizii Navie, która z prawdziwym oddaniem i cierpliwością uporządkowała mój chaotyczny maszynopis, Grazii Repossi, która śledziła jego drogę od pierwszych szkiców aż do publikacji. I wreszcie dziękuję matce, która jest moją najbardziej zagorzałą, ale i najbardziej surową czytelniczką, a także kimś o wiele więcej. Maria Venturi Wszystko, co nas uszczęśliwia nie unieszczęśliwiając równocześnie innych, jest moralne, należy się jednak liczyć także z ludźmi, którzy są szczęśliwi tylko wówczas, gdy uda im się unieszczęśliwić innych.

I - W porządku, nie przejmuj się, nic nie szkodzi - zaszczebiotała Chiara głosem, który jej samej wydał się przesadnie swobodny. Mówiła tak ze względu na swą siostrę, Giovannę, która odwróciwszy wzrok od ekranu telewizora wpatrywała się w nią, nie próbując nawet ukryć ciekawości. Chiara ze zdenerwowania zacisnęła palce na słuchawce. Dlaczego się zmuszam, żeby ukryć rozczarowanie, którego wcale nie odczuwam? Po co udaję obojętność, skoro naprawdę ją czuję? - Szerokiej drogi, zdzwonimy się - ucięła odkładając słuchawkę. - To Bruno - uśmiechnęła się do siostry bliźniaczki. - Jutro musi wcześnie rano jechać do Londynu i nie może... - Na co czekasz, żeby go rzucić? Wasz związek stał się nieznośny, nieprzyzwoity! - wybuchnęła z wojowniczą szczerością Giovanna, zdobywszy się wreszcie na odwagę, by wyrzucić z siebie kłopotliwą i niemiłą prawdę. Zbita z tropu Chiara zamilkła na chwilę, po czym odparła sucho: - Pozwolisz, że to ja o tym zdecyduję. Mnie ten stan rzeczy odpowiada. - Nie do wiary! Odpowiada ci mężczyzna, który cię zdradza, przychodzi i odchodzi, kiedy mu się podoba, uchyla się od odpowiedzialności i nie chce się wiązać? Chiara spurpurowiała na twarzy. - Bruno chciał się ze mną ożenić. To ja nie... - Nie wydaje mi się, żeby zbytnio nalegał! A poza tym uczciwość i szacunek obowiązują także bez ślubu. - Nie mam ochoty o tym rozmawiać. - Prawda jest taka, że nie wiesz, co odpowiedzieć. Prawda jest taka, że nikt nie potrafiłby tego zrozumieć, pomyślała nieco później Chiara, nie mogąc zasnąć i przewracając się z boku na bok. Ze stojącej na nocnym stoliku fotografii w srebrnej ramce spoglądał na nią smutno i z poczuciem winy Marco. Patrzysz tak na mnie już od osiemnastu miesięcy i trzech dni, krzyknęła bezgłośnie Chiara. A kiedy ona przestała wracać myślą do chwili, w której ich związek na zawsze przestał istnieć? Stłumiony jęk, skrzyżowane dłonie wpijające się w pierś, wykrzywiona z bólu, pełna niedowierzania twarz. Źle się czuję, Chiaro... Wszystko stało się tak nagle, kilka minut i było po wszystkim. Zawał. Gdy nadjechała karetka, jej mąż już nie żył. Litościwy pielęgniarz zamknął mu oczy, lecz mimo opuszczonych powiek ciągle widziała jego smutne, pełne poczucia winy ostatnie spojrzenie. W ogóle nie pamiętała zgiełku pierwszych godzin i nieubłaganego rytmu następnych dni. Jedynie idiotyczne strzępy szeptów i słów pocieszenia: jest w szoku, powinna płakać, byli znowu razem dopiero od dwóch miesięcy, tak bardzo cię kochał...

Kocham cię... To były jego ostatnie słowa, cichy szept. Podczas gdy wszyscy myśleli, że jest kompletnie przybita z powodu bólu, ona walczyła z demonami bezgranicznej urazy. Marco zakpił z niej po raz ostatni, pozostawiając jej ów ostateczny rozkaz jako wspomnienie: kocham cię, więc musisz mi wybaczyć to, że cię opuszczam. Wybaczyła mu. Lecz nigdy więcej nie dopuści do tego, by miłość zniszczyła jej życie, nigdy więcej nie pozwoli żadnemu mężczyźnie, by powiedział: "Kocham cię". Kocham cię, więc musisz mnie kochać. Kocham cię, więc musisz zatrzymać mnie przy sobie, rozumieć, poświęcać się, akceptować takiego, jaki jestem, czekać na mnie, znów mnie przyjąć, wybaczyć, cierpieć, drżeć, rozpaczać. Mój Boże, ileż bezwzględności i ukrytego szantażu kryje w sobie to najsilniejsze uczucie na świecie, pomyślała z goryczą Chiara. Marco sprawił, że doświadczyła tego wszystkiego. Sześć lat miłości przerwanych zdradą i rozwodem. Ożenił się z inną, a po jej tragicznej śmierci powrócił skruszony z Sarą, córeczką, która narodziła się z tego nieszczęśliwego, krótkotrwałego związku. - Byłem szalony. Nigdy nie przestałem cię kochać. Gdy napięcie emocjonalne i wywołana cudownym powrotem euforia osłabły, posklejanie wszystkich wydarzeń, jakie złożyły się na te sześć lat, nie było łatwe. Powinnam była czuć się szczęśliwa, pomyślała Chiara, a jednak miałam wrażenie, jakby smutek ogarnął każdą cząstkę mojego ciała, przynosząc pustkę i otępienie. Przyszła kolej na ostrożne rozmowy i długie chwile milczenia, pełne pytań, na które nigdy nie zdołaliby znaleźć odpowiedzi: Dlaczego wróciłeś? Dlaczego nie potrafimy być szczęśliwi, choć tak bardzo się kochamy? Czy rzeczywiście nadal się kochamy, czy tylko jesteśmy zakochani w tej wielkiej miłości, która nas połączyła? Po nocach pulsujących namiętnym oddaniem, kiedy to wszystko wydawało się jasne i proste, następowały noce, podczas których leżała skulona na brzegu łóżka, pogrążając się w oceanie żalu. - Oddałbym życie, żeby wszystko było jak dawniej - powiedział pewnego razu Marco cichym i słabym głosem. Zrobiłeś coś gorszego, pomyślała Chiara w nagłym przypływie żalu. Po upływie dwóch miesięcy uznałeś się za pokonanego i zszedłeś ze sceny w wielkim stylu, zostawiając mnie samą z twoją córką i ze wszystkimi problemami, których nie chciałeś rozwiązać. Biedne maleństwo. Śmierć ojca wywołała u niej te same reakcje co śmierć matki: milczenie, agresję, poczucie winy. Pewnego wieczoru Chiarę odwiedziła teściowa, zalewając potokiem wszystkich boleśnie niepotrzebnych pytań, które następują po każdej tragedii: Jak to się mogło stać? Jak to możliwe, żeby młody człowiek o zdrowym sercu zmarł na zawał? Czy naprawdę nie można było nic zrobić, żeby go uratować? Sara podniosła wzrok znad talerza i spojrzała babce w oczy. - Tatuś umarł, bo jestem niegrzeczna - powiedziała głosikiem pełnym rezygnacji i zdecydowania, który przebił serce Chiary niczym sztylet. Mój Boże, na co patrzyłam i o czym

myślałam, podczas gdy Sara pogrążała się w ciemnościach? W tamtej chwili żal ustąpił miejsca fali ogromnego wstydu. Tuląc rozpaczliwie dziewczynkę poprzysięgła sobie: dość. W ciągu kilku następnych tygodni, wystawiając na sprzedaż ukochany dom, gdzie mieszkała z Markiem, porzucając zawód psychologa dziecięcego, organizując przeprowadzkę z Mediolanu do Rzymu, aby zerwać wszelkie więzy łączące ją z przeszłością, czuła w sobie determinację i jasność umysłu niczym ktoś, kto planuje ucieczkę z więzienia. Jej więzieniem było cierpienie. Rzuciła losowi wyzwanie. Nigdy więcej nikogo nie pokocham, nie będę miała żadnych złudzeń, wymażę wszystkie złe wspomnienia, nie dam się wplątać w cudze kłopoty: zobaczymy, czy zdołasz mi zadać kolejny cios. Jak na razie wygrałam, pomyślała Chiara przewracając się na łóżku. Jej siostra nie potrafiła zrozumieć, że Bruno Marques stanowi dla niej polisę ubezpieczeniową na wypadek wielkiej miłości. Dawał jej wszystko to, czego ładna trzydziestoletnia wdowa mogłaby szukać, nie ryzykując przy tym, że uwikła się w kolejny związek: oparcie, przyjaźń, zrozumienie, seks. Oczekiwał w zamian tego samego. Nie było między nimi żadnych niedomówień, nie istniało też niebezpieczeństwo, że Chiara się zakocha. Różnica polegała na tym, że ona nie potrzebowała innych mężczyzn, podczas gdy jemu ów związek bez dreszczyka emocji i niespodzianek przestał wystarczać, toteż próbował znaleźć je gdzie indziej. Nie przejmowała się tym wcale, ponieważ dawał innym kobietom to, czego wcale nie pragnęła otrzymać. A poza tym było to zgodne z ich umową: żadnych więzów, żadnych zobowiązań. - Jesteś potwornie cyniczna - żartował Bruno, choć niezbyt często. Zdarzało mu się to jednak na początku, gdy jej chłód uczuciowy traktował jako subtelną strategię podboju. Podniecony i urażony do żywego w swej męskiej dumie, na pewien czas uwierzył nawet, że jest w niej zakochany do szaleństwa. I to do tego stopnia, że poprosił ją o rękę. Z trudem pogodził się z niewiarygodną prawdą: jej jest tak dobrze i nie chce za niego wyjść. Poznali się cztery miesiące po śmierci Marca. Chiara przeniosła się właśnie do stolicy, jej siostra Giovanna zaś zaprosiła na kolację wszystkich swych rzymskich przyjaciół, aby ich jej przedstawić. Wśród przyjaciół był także Bruno Marques, czterdziestoletni kawaler, właściciel słynnego antykwariatu. Usiedli obok siebie i zaczęli rozmawiać o starej biżuterii, osobliwych kolekcjach, epokowych fałszerstwach. - Gdyby nie była pani psychologiem - powiedział nagle - zaproponowałbym pani pracę asystentki. - Więc dlaczego mi pan tego nie zaproponuje? Nie jestem już psychologiem i właśnie szukam zupełnie innego zajęcia. Trzy dni po zaangażowaniu jej zaprosił ją na kolację. - Dziś wieczorem nie mogę, bo opiekunka mojej córki wychodzi o ósmej. Czy nie ma pan nic przeciwko temu, żebyśmy to odłożyli do jutra? Następnego dnia, czyli dziesięć dni od pierwszego spotkania, zostali kochankami.

- Dziwna z ciebie kobieta. Nie przypuszczałem, że ulegniesz tak... naturalnie i tak szybko - skwitował ostrożnie, ale i dobitnie. - Jestem tylko wyposzczoną wdową - odparła żartobliwie. Byłam naprawdę wyposzczona, przypomniała sobie bez wstydu Chiara. Moje ciało potrzebowało mężczyzny, aby wyrzucić z siebie żal, samotność, śmierć. Podczas pierwszych tygodni Bruno nie rozumiał tego. Kochał się ze mną namiętnie, traktując mnie jak piękną niezależną kobietę pozbawioną uprzedzeń, dbając jedynie o to, bym nie robiła sobie żadnych nadziei i nie próbowała go usidlić. Gdy pojął wreszcie, że ja też go wykorzystuję, zareagował wściekłością i niedowierzaniem. - Naprawdę za mnie nie wyjdziesz? Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? Jakiego chcesz związku? - Takiego: dającego poczucie bezpieczeństwa i przyjemnego. - Mógłbym odejść, zostawić cię, sprawić ci ból. - Już mi się to zdarzyło i jakoś przeżyłam. - Mówisz tak, jakbyś mnie nie kochała. - Nigdy nie powiedziałam, że cię kocham, Bruno. Spojrzał na nią wyzywająco. - Akurat byś mi powiedziała. Poświęcił kilka miesięcy, aby ją uwieść: nie można oczekiwać więcej po mężczyźnie takim jak on, niedojrzałym uczuciowo. Lecz również serdecznym, szlachetnym, kulturalnym. Dokładnie takim, jakiego pragnęła: mężczyźnie, z którym było jej dobrze i który dawał jej pewność, że nigdy się w nim nie zakocha. Chiara rzuciła okiem na radio z budzikiem: druga w nocy. Gdybym cię poznała mając trzydzieści lat zamiast dwudziestu, nie zakochałabym się nawet w tobie, powiedziała spoglądając na fotografię męża. Za błyskotliwym specjalistą od reklamy, który oczarował jej dziewczęcą wyobraźnię, krył się zamknięty w sobie, nerwowy pasjonat. Wspomnienie czułej mądrości, z jaką Marco uczył ją, czyniąc z niej zahartowaną przeciwniczkę, było potworne. Ranili się nawzajem, upokarzali, dręczyli, nie odstępowali siebie na krok, rozstali, zeszli na nowo. Dopiero po jego śmierci zrozumiała, że ich miłość była grą prowadzącą do zagłady i że to właśnie ona, jako silniejsza z nich obojga, miała przeżyć. Nie mogła znieść tego przeklętego, uporczywego spojrzenia pełnego smutku i poczucia winy. Lecz to mała Sara postawiła jej na stoliku nocnym fotografię ojca tuż po przeprowadzce, a Chiara za nic w świecie nie chciałaby sprawić jej przykrości chowając zdjęcie do szuflady. Sara była jej córką, tak jakby ją sama urodziła. Całe lata oczekiwania na macierzyństwo zostały przelane na tę milczącą i wystraszoną istotkę, którą Marco przyprowadził po tragicznej śmierci Margherity. - Być może nie byliśmy zdolni, aby ją kochać... Chiara nauczyła ją na nowo mówić, chodzić, bawić się, uśmiechać... Kochała ją do tego stopnia, że teściowie nie próbowali nawet odebrać jej wnuczki, chociaż mieli do tego prawo. Są przecież

krewnymi, ona jest obca. Tylko raz, dowiedziawszy się o jej związku z Brunonem Marquesem, matka Marca rzuciła od niechcenia: - Jeśli wyjdziesz drugi raz za mąż i będziesz miała dzieci, być może będziemy musieli ponownie rozpatrzyć problem Sary... - Ja i Sara jesteśmy rodziną i nie ma żadnego problemu - odparła lodowato tonem nie znoszącym sprzeciwu. Na początku ich znajomości pojawił się tylko jeden kłopot: jak powiedzieć małej o Brunonie i w jakiej roli go jej przedstawić. Zaradziła temu w najprostszy sposób wyjaśniając, że jest właścicielem sklepu, w którym ona pracuje, i że bardzo się zaprzyjaźnili. Nigdy nie pozwoliła Brunonowi spać w swoim domu, a kiedy Sara wychodziła bądź przebywała razem z nimi, starannie unikała gestów i zachowań mogących zdradzić intymny charakter ich związku. Chiara jednak zdawała sobie sprawę z doskonałej dziecięcej intuicji i wiedziała, że wcześniej czy później dziewczynka wyczuje łączącą ich bliskość. Najważniejsze to nie przyspieszać biegu wydarzeń i szczerze odpowiadać na wszystkie pytania, które córka będzie jej zadawać, a tym samym unikać niespokojnej ciekawości i nie uzewnętrznionych podejrzeń. Innymi słowy Sara miała stopniowo dowiedzieć się tego, co była w stanie pojąć. W dniu, w którym zapytałaby, czy Bruno jest jej mężczyzną, nie byłoby żadnych niedomówień ani sprzeciwów. Trzy dni wcześniej Chiara odniosła wrażenie, że Sara jest bardzo bliska poznania prawdy. - Mamusiu - spytała - dlaczego Bruno z nami nie mieszka? - Dlatego że to nasz dom, a Bruno ma swój. - A przecież jeśli ludzie biorą ślub, mieszkają w tym samym domu. - Oczywiście, ale dlaczego miałabym wyjść za Brunona? - Nie kochasz go tak... tak jak tatusia? - Nie. Nie potrafię pokochać żadnego mężczyzny tak jak tatusia. Sara westchnęła cichutko. - Bardzo się z tego cieszę, bo chcę zawsze mieszkać tylko z tobą. Boże, jakże kochała tę istotkę! Jeszcze dwa miesiące temu spały w jednym łóżku, mocno do siebie przytulone. Chiara musiała zadać sobie niemal fizyczny gwałt, by oderwać dziewczynkę od siebie i przekonać, że jest już duża i powinna mieć swój pokój. Zbyt dobrze zdawała sobie sprawę ze szkód, jakie mogą wyrządzić nadopiekuńcze i zaborcze matki, toteż panowała nad swym głęboko zakorzenionym instynktem macierzyńskim. Uwielbienie, jakie żywiła dla niej Sara, wzruszało ją, zachowywała wszakże czujność, aby nie zamieniło się w chorobliwe uzależnienie. Jeśli dziewczynka miała się stać w przyszłości dorosłą kobietą, zrównoważoną i mającą szacunek do samej siebie, musiała przeciąć pępowinę, która łączyła ją z Chiarą, i wydostać się poza ich mały świat. Muszę przestać ją przytłaczać, rozpieszczać, ochraniać, nie mogę być dla niej jedynym wzorem. Muszę pogodzić się z prawdą, że moja córka będzie szła przez życie o własnych siłach i że nie zdołam zrobić nic, aby ustrzec ją przed rozczarowaniami, popełnianiem błędów, cierpieniem.

Czwarta. Za dwie i pół godziny zadzwoni budzik. Westchnąwszy, Chiara zgasiła światło i zwinęła się w kłębek. Dosyć rozmyślań, dosyć wspomnień. Ii Jak głosił szyld, Marquesowie byli "antykwariuszami od 1872 roku". Sto lat później Bruno odziedziczył firmę po ojcu i przeniósł ją z pierwotnej siedziby w samym sercu Zatybrza do zabytkowego pałacyku w dzielnicy Prati. Parter i pierwsze piętro zostały przeznaczone na salon wystawowy, na drugim mieściły się biura. Już w pierwszych dniach pracy Chiarę uderzyła przedsiębiorczość Brunona. Obdarzony w równym stopniu talentem artystycznym i organizatorskim, nie ograniczał się tylko do sprzedaży mebli i bibelotów, lecz przekształcił pałacyk w galerię i dom aukcyjny. Nie było na świecie targu, którego Bruno nie przetrząsnąłby w poszukiwaniu cennych przedmiotów, ani też licytacji czy rozbiórki domu, w których by nie uczestniczył. Cztery razy w roku organizował wystawy tematyczne, dla śmietanki towarzyskiej i amatorów sztuki stały się one wydarzeniem, którego nie można za nic opuścić. Eksponował na nich srebra, biżuterię z danej epoki, dziewiętnastowieczne obrazy marynistyczne, rzadkie dywany kaukaskie, książki: ilekroć udało mu się zgromadzić wystarczającą liczbę egzemplarzy, aby udokumentować jakiś rodzaj, szkołę czy styl, Bruno drukował katalog i pod koniec wystawy urządzał licytację, podczas której sprzedawał to, co nie zostało zamówione bądź nie znalazło wcześniej nabywców. Swoje kontakty z klientami ograniczał do minimum. Na ogół albo był w podróży, albo siedział w swoim gabinecie na drugim piętrze. Dyrektorem do spraw sprzedaży był Paolo Lenzi, jego rówieśnik i dawny kolega szkolny: ten wysoki, masywnie zbudowany mężczyzna o białych jak mleko włosach i błękitnych, typowych dla albinosa oczach emanował szczerością i wzbudzał szacunek. Klientami zajmowało się czworo współpracowników (określenie "sprzedawca" było zakazane), których sam wybrał: dziewczyna i trzej mężczyźni, tańczący tak, jak im zagrała i słuchający jej we wszystkim. Do Chiary należało czuwanie nad przygotowaniem katalogów i wystaw oraz opieka nad eksponatami, czyli ubezpieczenie ich, opisanie, zanotowanie cen wyjściowych, dbałość o sfotografowanie i na koniec współpraca przy należytym wyeksponowaniu. W okresach między wystawami Chiara zajmowała się działem "Marques junior". To był jej pomysł: przyciągnąć młodszą klientelę, przeznaczając jedno pomieszczenie dla drobnych kolekcjonerów, którzy mogliby kupić przedmioty antykwaryczne po przystępnych cenach: plakaty, samochodziki, amerykańską sztuczną biżuterię z lat trzydziestych i czterdziestych, wieczne pióra, zegarki, upominki w starym stylu.

Myśl ta wpadła jej do głowy, gdy na jakimś jarmarku spostrzegła, że Bruno omija wszystkie te rzeczy z lekceważeniem. - Twoi starzy nadziani klienci kiedyś wymrą - zażartowała - powinieneś zawczasu pomyśleć o ich następcach. - Nie mogę wpuścić takich rupieci do sklepu, muszę przecież dbać o swój wizerunek - sprzeciwił się natychmiast. - Wszystko polega na tym, żeby wybrać odpowiednie przedmioty i umieć je pokazać z klasą. Jej prawdziwym sprzymierzeńcem stał się Paolo Lenzi, który złamał opór Brunona. Dziesięć miesięcy później okazało się, że obydwoje mieli słuszność: dział młodzieżowy nie tylko rozwinął skrzydła, ale dzięki niemu obraz kontynuatora stuletniej tradycji, antykwariusza Marquesa, nabrał świeżości i przestał onieśmielać. Paolo Lenzi, który początkowo traktował Chiarę nieufnie i wyniośle, oskarżając w duchu przyjaciela o mieszanie seksu do interesów, bardzo szybko zmienił zdanie: ze świecą szukać równie skrupulatnej, pomysłowej i pełnej zapału asystentki jak ona. - Kto by pomyślał, że kiedyś wykonywałaś całkiem inną pracę! - powtarzał jej często. - Jesteś urodzoną antykwariuszką... Była jedyną osobą, wobec której okazywał onieśmielenie i wahanie. W rzeczywistości nie potrafił wydawać jej poleceń, a od jakiegoś czasu pytał ją o zdanie przed podjęciem każdej poważnej decyzji, udowadniając tym samym, jak bardzo liczy się z jej opinią. Chiarze podobała się praca przy starych przedmiotach. Ich drogocenne piękno, które przetrwało dziesiątki lat, syciło jej oczy i serce, dając uczucie całkowitego spokoju. Miała wrażenie, że żyje w zaczarowanym świecie, z dala od upływającego czasu, od cierpień, od zepsucia. Wszystko przemijało i odchodziło, pozostawały jedynie przedmioty, zachowujące odwieczne tajemnicze przesłanie równowagi i harmonii. W tamtych dniach Chiara przygotowywała wystawę stanowiących okazy kunsztu jubilerskiego dziewiętnastowiecznych zegarków: czterdziestu dwóch egzemplarzy, które Bruno zdołał wypatrzyć i zgromadzić w ciągu dwóch lat i które miały być zaprezentowane jako "prawdziwe cacka". Jak bowiem inaczej określić te arcydzieła? Natura ofiarowała swe najcenniejsze klejnoty, dłoń artysty oprawiła je w platynę i złoto, podkreślając pieszczotliwą grę światła i koloru w delikatnym splocie intarsji, rzeźbień, spirali i reliefów. Przed wystawą skarby te spoczywały w podziemnym sejfie pałacyku. Ze względów bezpieczeństwa Chiara robiła zdjęcia do katalogu przed otwarciem i po zamknięciu sklepu, gdy pancerne drzwi były zaryglowane i nikt obcy nie spacerował w środku. Dlatego też od tygodnia musiała zjawiać się w pracy o siódmej rano i nie mogła wychodzić wcześniej niż o dziewiątej wieczorem.

Na szczęście ten dzień był przedostatni, mimo że opiekunka chętnie zajmowała się Sarą o różnych porach, Chiara nie mogła ścierpieć, że wychodzi z domu, zanim dziewczynka się obudzi, i wraca, gdy mała już leży w łóżku. Wolałaby sama przygotowywać jej śniadanie, odprowadzać do przedszkola, kąpać i wkładać piżamę po wspólnej kolacji, rozmowie i zabawie. Tego dnia spóźniła się piętnaście minut i parkując samochód dostrzegła Paola Lenziego czekającego przed wejściem. On także ją dojrzał i natychmiast wyszedł jej na spotkanie: - Zaczynałem się niepokoić... - Przepraszam. Nie usłyszałam budzika, a po drodze niechcący wjechałam w ulicę jednokierunkową. - Nie przejmuj się, już prawie skończyliśmy. Fotograf poszedł na kawę, chcesz się do niego przyłączyć? - Nie, dziękuję. Wolę od razu zejść na dół i przygotować zegarki, które trzeba sfotografować. Brakuje nam Brunona do pomocy, a poza tym musimy się spieszyć. Za kwadrans dziewiąta zamknęli sejf i wrócili na górę. - Zostało tylko osiem egzemplarzy. Jeśli się pospieszymy, zdążymy zrobić wszystko jeszcze dziś wieczorem - powiedział na odchodnym fotograf, podczas gdy Paolo wyłączał system alarmowy, aby otworzyć mu drzwi. Do otwarcia sklepu zostało jeszcze kilka minut, akurat tyle, aby Chiara zdążyła zanieść do działu młodzieżowego osiem broszek od Trifariego, które skatalogowała poprzedniego wieczora. Lenzi obserwował, jak elegancko i zręcznie układa tę cenną biżuterię w gablotce. - Przypomniałaś Brunonowi, żeby wpadł do Rufusa? - zapytał. - Podobno ma sporo ciekawych okazów Krafta. Chiara potrząsnęła głową. - Dowiedziałam się, że leci do Londynu dopiero wczoraj wieczorem i jego telefon był dla mnie zaskoczeniem. Powinien zadzwonić znowu dziś rano, więc na pewno mu przypomnę. - Nasza praca często wymaga nagłych podróży i zmiany planów. W głosie Paola słychać było zakłopotanie, toteż czym prędzej go uspokoiła. - Mówisz tak, jakbym była niedoświadczoną nowicjuszką albo zaborczą i podejrzliwą kochanką - odparła z uśmiechem. Lenzi odwzajemnił uśmiech. - Wybacz mi. Dobrze wiem, że jesteś kobietą wyjątkową pod każdym względem, ale od czasu do czasu nie mogę się powstrzymać od przypisania ci jakiejś ludzkiej słabostki... - Teraz znowu robisz ze mnie istnego robota! - zażartowała. Na twarzy Lenziego ponownie odmalowało się zakłopotanie. - Nie potrafię zrozumieć, co cię łączy z Brunonem, to wszystko. On jest do ciebie na pewno bardzo przywiązany i każda inna kobieta na twoim miejscu skorzystałaby z tego, żeby... - Go usidlić? Wymagać wierności, oddania i dotrzymania obietnic?

- Mówisz tak, jakby to było coś dziwacznego albo szalonego. W rzeczywistości miałabyś do tego święte prawo. - Wczoraj wieczorem przeprowadziłam z siostrą długą rozmowę na ten temat: ona jest tego samego zdania co ty. Prawda jest taka, że nie chcę drugiego męża ani związku podobnego do małżeństwa. Czy tak trudno to zrozumieć? Paolo popatrzył na nią speszony. - Nie. Po prostu nie potrafię pojąć, co czujesz do Brunona i dlaczego z nim jesteś. - Bardzo go lubię, podoba mi się, pobudza mnie do myślenia, wiele kobiet zostaje z mężczyzną z dużo błahszych powodów. Paolo spojrzał na zegarek. - Nie należysz do nich, ale to temat na dłuższą rozmowę. Już czas otworzyć sklep. Przed chwilą widziałem dwóch chłopaków czekających przed drzwiami. Chiara ujrzała, jak chłopcy wchodzą i przystają niepewnie w holu. Jeden miał około dwudziestki, drugi wydawał się o kilka lat młodszy. Najprawdopodobniej szukali działu młodzieżowego, doświadczenie nauczyło ją jednak, by nie sugerować się ani wiekiem, ani ubiorem. Często zdarzało się, że młodzieńcy w dżinsach i podkoszulkach okazywali się potomkami bogatych rodzin, szukającymi wyjątkowego mebla albo rzadkiego przedmiotu. - Czym mogę służyć? - spytała podchodząc do pierwszych tego ranka klientów. - Chcielibyśmy się rozejrzeć, jeśli to możliwe - odrzekł młodszy z ujmującym uśmiechem, który odsłonił dwa krzywe siekacze. - Oczywiście. Czy interesuje was coś szczególnego? Chłopak wzruszył ramionami. - Nie... A właściwie tak. Jutro są urodziny mojej matki i szukam czegoś oryginalnego na prezent. - Jego matka szaleje na punkcie antyków - pospieszył z wyjaśnieniem starszy. Chiara skinęła głową i oznajmiła łagodniejszym tonem: - Tutaj możecie znaleźć wszystkiego po trochu... Jeśli mi powiecie, jaką mniej więcej sumę chcecie wydać, łatwiej będziemy mogli coś wybrać. Młodszy chłopak ponownie się uśmiechnął. - Chciałbym coś z biżuterii. Cena nie gra roli, jeśli coś znajdę, poproszę ojca, żeby wypisał czek. Jego kolega puścił oko do Chiary. - Nie ma co się podniecać, jego stary nie odpali więcej jak pięć, sześć milionów. - Nawet jeśli nie wystarczy na kupno biżuterii z Corony, według mnie jest to całkiem spora suma - odparła prawie niegrzecznie. Starszy wcale jej się nie podobał z tą swoją lekceważącą miną i prostackim językiem z lat sześćdziesiątych. Mimo woli dostrzegła, że ma poogryzane paznokcie i ohydny tatuaż w kształcie trupiej czaszki na prawym przedramieniu. Najwyraźniej stanowił złe

towarzystwo, którego obawiają się wszyscy rodzice, na szczęście jednak ten problem jeszcze jej nie dotyczył, zważywszy wiek Sary. Na myśl o małej powróciła do rzeczywistości. Dzisiaj nie miała czasu do stracenia. Dała znak chłopcom, by poszli za nią, i zaprowadziła ich do gabloty ze starym złotem. - Wszystko, co tu jest wystawione, kosztuje od miliona do pięciu, macie więc w czym wybierać. - A co pani by mi doradziła? - zapytał grzecznie młodszy. - To zależy od upodobań twojej matki. Jeśli o mnie chodzi, wzięłabym raczej broszkę... Na przykład tę - odrzekła Chiara wskazując palcem przez szybę. Był to mały pęd winorośli z żółtego emaliowanego złota, na łodyżce elegancko zdobiony brylantami. - Jest bardzo piękna - przytaknął chłopak. Jego kolega skrzywił się. - Jasne, ale czy nie da się obejrzeć nic innego? - Stara biżuteria w cenie od sześciu milionów wzwyż znajduje się tutaj. - Może być także coś innego. Zegar, obraz, dywan... Nie musimy się spieszyć. - Chłopcy, ja was wcale nie poganiam. Ekspozycja zajmuje cały parter i pierwsze piętro, proponuję więc, żebyście się rozejrzeli i zastanowili. Przyjaciele wymienili spojrzenia. - Świetnie - powiedział młodszy. - Jeśli tylko nie sprawi to pani kłopotu... - A dlaczego miałoby sprawić? Oglądajcie, co tylko chcecie, a jeśli coś was szczególnie zainteresuje, zapytajcie o cenę jednego z pracowników. - Pozbywa się nas pani, co? - uśmiechnął się złośliwie starszy. - Nie. Nie mamy zwyczaju oprowadzać klientów, to wszystko. - I pozwalacie ludziom się tu kręcić, mając tyle wartościowych rzeczy? - Rzeczy wartościowe są w pancernych gablotach albo w sejfie. - Chiara zdała sobie sprawę, że po raz drugi zachowała się niegrzecznie. Niech to diabli, pomyślała, jestem bardzo nerwowa i wyżywam się na chłopakach, których jedynym przewinieniem jest to, że wydają mi się antypatyczni. Przyszedł jej z odsieczą Paolo Lenzi. - Czy jest jakiś problem? - zapytał z troską. - Nie, nie. Idźcie, chłopcy. Podeszli do niej znowu po jakichś trzydziestu minutach. Młodszy oznajmił niemal ze wstydem: - Nie znaleźliśmy nic odpowiedniego... Najlepszym prezentem wydaje mi się ta broszka, którą pokazała nam pani na początku. Jeśli może mi ją pani odłożyć, jutro przyjdę z czekiem. - Dobrze - odparła krótko Chiara. Przeglądała właśnie zdjęcia zegarków do katalogu i nie chciała się rozpraszać. - O, to by dopiero był piękny prezent! - roześmiał się starszy, wskazując jedną z fotografii.

- To unikatowy egzemplarz: kopertę zdobił Carreno de Miranda dla Marii Antoniny - odrzekła sucho Chiara. - Nie sądzę, żeby tatuś na to "odpalił". - A co to jest? - zapytał chłopak, nie zwracając uwagi na jej wyzywający ton i dotykając palcem kolejnego zdjęcia. - Prototyp cebuli marki "Rolex". - Jest prześliczny - wydawał się szczerze zachwycony. - Ten jest jeszcze piękniejszy - powiedziała Chiara pokazując fotografię cennego zegarka kieszonkowego ozdobionego motywem kwiatów. - To egzemplarz wykonany w Turynie około połowy siedemnastego wieku dla angielskiej rodziny królewskiej. - Skąd go macie? To znaczy, jak to się dzieje, że wszystkie te rzeczy trafiają na rynek? - W każdej rodzinie zdarzają się trudności materialne, zachłanni spadkobiercy, bezmyślni trwoniciele majątku, szczodrzy kochankowie albo hojni ofiarodawcy... - wyjaśniła z nieoczekiwaną cierpliwością Chiara, mile zaskoczona zainteresowaniem chłopców. Jej wzrok spoczął na trupiej czaszce wytatuowanej na przedramieniu. Przed iloma potwornościami moglibyśmy ustrzec młodzież, pomyślała, gdybyśmy tylko zechcieli jej zaszczepić ciekawość i miłość do tego co piękne... W nagłym porywie entuzjazmu pokazała chłopcom wszystkie fotografie. - Jeśli mi dacie adresy, przyślę wam zaproszenie na wystawę - powiedziała na zakończenie. - Oglądanie tych zegarków w naturze to zupełnie coś innego. Chłopcy wyszli rozpływając się w podziękowaniach, Chiara zaś czym prędzej odłożyła wybraną broszkę. Uwolniona wreszcie od klientów, zamknęła się w swoim biurze, aby zająć się katalogiem. Po wpisaniu cen należało umieścić przy każdym przedmiocie krótki tekst informacyjny na temat epoki, pochodzenia, firmy bądź marki, właściwości technicznych, materiału, z którego został wykonany, wagi kamieni szlachetnych. Za kwadrans pierwsza, gdy Paolo Lenzi zamierzał jak zwykle zabrać ją na ciepłą przekąskę do pobliskiego baru, Chiara poprosiła, by poszedł sam. Nie chciała się rozpraszać robiąc przerwę. - Dobrze by było skończyć wszystkie zdjęcia dziś wieczorem - oznajmiła. - Strasznie zaniedbuję córkę! Paolo Lenzi uśmiechnął się. - Sara nie mogłaby pragnąć lepszej matki. Ani ja i Bruno kompetentniejszej współpracownicy. Moim zdaniem powinnaś się czuć winna wyłącznie wobec siebie: co robisz poza pracą i domem? Chiara odwzajemniła uśmiech. - Pytanie powinno brzmieć następująco: czego mogłabym jeszcze chcieć poza córką, którą uwielbiam, i pracą, która mnie pasjonuje? Późnym popołudniem zadzwonił fotograf: niestety, z powodu nieprzewidzianych okoliczności dziś wieczorem nie może przyjechać, aby dokończyć zdjęcia. Umówili się zatem na jutro rano na wpół do ósmej.

Chiara czym prędzej zatelefonowała do domu, prosząc opiekunkę Sary, aby znów przyszła o siódmej. - Mam nadzieję, że to już ostatni raz. W zamian za to dzisiaj wrócę szybko i będzie pani wolna o wiele wcześniej. Kobieta uspokoiła ją: nie ma problemu, niech się nie martwi, może na nią liczyć. Tej nocy Chiara pozwoliła, by Sara spała z nią w dużym łóżku. Dziewczynka wtuliła się w jej ramiona. - Chcę zawsze być z tobą, mamusiu... - No pewnie! Dzieci zawsze są z mamą. - Nigdy nie odejdziesz, prawda? - Nigdy. Przyrzekam. - Mur_marmur? - spytała Sara krzyżując palce. W ich języku oznaczało to najświętszą przysięgę. - Mur_marmur - powtórzyła z powagą Chiara, także krzyżując palce. - A jeśli umrzesz jak tatuś i tamta mamusia? - To niemożliwe. Tatuś i tamta mamusia zostawili cię pod moją opieką i dobrze wiedzą, że gdyby zabrali mnie do nieba, zostałabyś sama. Pójdę do nich za wiele, bardzo wiele lat... - Tak, ale ja chcę pójść z tobą. Przyrzeknij na mur_marmur, że umrzemy razem. Oczy Chiary napełniły się łzami. W milczeniu przytuliła córeczkę, jak zwykle czując bezsilny gniew na myśl o całym złu, jakiego zaznała Sara w swym króciutkim życiu. Nie będąc dzieckiem zaplanowanym i oczekiwanym, rosła u boku rodziców, którzy tak bardzo skupili się na własnym nieszczęściu, że nie dali jej poczucia bezpieczeństwa ani miłości. Pewnego wieczoru, po kłótni z mężem, matka zapakowała ją do samochodu, ruszyła w drogę, po czym roztrzaskała się o ciężarówkę. Był to pech czy samobójstwo? Sara została wyciągnięta z wraku z połamanymi kośćmi, mając przed oczyma obraz martwej matki. Po miesięcznym pobycie w szpitalu orzeczono, że nic jej już nie grozi, ale przestała mówić, przestała się śmiać. Zerwawszy wszelki kontakt ze światem zewnętrznym, zamknęła się we własnym, niedostępnym świecie, pełnym lęków i upiorów. Trzeba było całych miesięcy terapii, aby z powrotem nawiązać z nią kontakt. A gdy wreszcie Sara odzyskała charakterystyczne dla normalnego dzieciństwa poczucie bezpieczeństwa i beztroskę, odszedł także jej ojciec. Teraz, nie mając nawet pięciu lat, żyła w strachu, że znów zostanie sama. - Mamusiu... - szepnęła uwalniając się z uścisku. - Tak, kochanie? - Nie przyrzekłaś, że umrzemy razem na mur_marmur. - Mur_marmur. Nigdy cię nie opuszczę. Nigdy. A teraz śpijmy, już późno. Iii

Zadzwonił telefon i Andrea Morello ściszył telewizor. W słuchawce usłyszał głos swojej matki, którego nie można było pomylić z żadnym innym. - Możesz mi dać twoją żonę? To było dla niej typowe: ani powitania, ani wstępnych grzeczności jeśli ten, kto podniósł słuchawkę, nie był osobą pożądaną, powinien ją natychmiast oddać komu trzeba. - Mariny nie ma, mamo. Czy możesz powiedzieć... - Jak to nie ma? Po południu, gdy do niej dzwoniłam, właśnie biegła do fryzjera. Umówiłyśmy się na telefon dziś wieczorem! - Została na kolacji u przyjaciółki. - Czy możesz mi dać numer telefonu tej przyjaciółki? - Tak naprawdę nie wiem, kto to jest. Marina dzwoniła z miasta i rozmawiała z gosposią. Może mnie powiesz, o co chodzi? Chwila ciszy. Po czym: - Daj mi Cecilię. Tym razem zawahał się Andrea. - Jej też nie ma w domu. - O dziesiątej wieczorem? - w jej głosie słychać było zdumienie i oburzenie. - Mamo, Cecilia ma piętnaście lat. - Czternaście i pięć miesięcy. A w jej wieku nie wychodzi się po kolacji i nie można mieć aż tyle swobody. Właśnie o tym chciałam porozmawiać z Mariną. Nauczyciel włoskiego Cecilii jest synem mojej przyjaciółki Nencioni i mówi, że dziewczyna się nie uczy, wagaruje i że jeśli tak dalej pójdzie, zostanie na drugi rok. Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego twoja żona nigdy nie raczyła pójść na rozmowę z nauczycielami? Andrea stracił cierpliwość. - To samo dotyczy mnie. Cecilia to także moja córka. - Ty pracujesz, a ona nic nie robi. Ale w te sprawy się nie wtrącam: jeśli odpowiada ci żona, która zabawia się przez cały dzień, to twoja rzecz. Ja się martwię tylko o Cecilię. Kto jej pilnuje? Kto jej mówi, co ma robić? Kto sprawdza, dokąd chodzi i z kim się spotyka? Dwa dni temu o jedenastej w nocy pokojówka mojej przyjaciółki widziała, jak Cecilia wychodzi z baru pod jej domem z jakimś chłopakiem i wsiada z nim na motor. Gdzie była wtedy Marina? Czy o tym wiedziała? - To oczywiste, że moja żona nie jest tak dobrze poinformowana jak twoja przyjaciółka. - Oszczędź mi tego sarkazmu, mówię poważnie. - Mamo, nie mogę brać serio plotek i docinków. Szczerze mówiąc uważam, że z powodu niechęci do Mariny widzisz wszystko w czarnych kolorach. Oczywiście wcale mi się nie podoba, że Cecilia włóczy się wieczorami, ale nie dramatyzujmy: mamy prawie lato, wystarczy przejść dwa

kroki, żeby zobaczyć ulice pełne wyrostków, którzy rozmawiają, jedzą arbuzy albo lody, zbierają się w grupy... - Jakoś nigdy nie zauważyłam takiego tłoku. Tak czy inaczej matki zawsze wiedzą, z kim się zadają ich dzieci i o której godzinie wrócą do domu. - Dlaczego z góry zakładasz, że Marina nie należy do tych matek? - Bo tak jest! I dobrze o tym wiesz. Po prostu wygodniej ci nic nie widzieć i udawać, że problem nie istnieje. - Jestem dorosły, mam trzydzieści osiem lat i nie pozwolę, żebyś się wtrącała w moje sprawy i w moje życie - odparł Andrea robiąc nadludzki wysiłek, by nie stracić panowania nad sobą. - Niestety nigdy mi na to nie pozwoliłeś! Nawet podczas studiów, kiedy dałeś się omotać tej... tej dziewczynie, z którą musiałeś się ożenić w wielkim pośpiechu! - Dosyć już. - Mogę zamilknąć, ale to i tak niczego nie zmieni. Gdybyś mnie posłuchał, nie musiałbyś się tak męczyć, żeby skończyć studia pracując w dzień i ucząc się w nocy. A dzisiaj nie byłbyś związany z kobietą, która cię wykorzystuje i stale oszukuje. To jej powinieneś powiedzieć: dosyć. Albo sobie. Jak długo jeszcze zamierzasz ponosić konsekwencje młodzieńczego wyskoku? Andrea westchnął głęboko. - Powiedziałaś to, co myślisz. Czy teraz możemy się wreszcie pożegnać i skończyć tę rozmowę? - Nie traktuj mnie jak starą wariatkę! - Mamo, powtarzasz ciągle to samo już od piętnastu lat. Powinnaś zrozumieć, że ja mam inne zdanie niż ty. Czy ci się to podoba czy nie. Marina jest moją żoną i jej też nie było łatwo ponosić konsekwencje naszego, jak ty to nazywasz, młodzieńczego wyskoku. Podczas gdy ja studiowałem i pracowałem, ona wychowywała naszą córkę. W wynajętym pokoju. Gotując na maszynce i dokonując cudów, żeby nakarmić rodzinę za te marne grosze, które wtedy zarabiałem. - Zrobiła świetną inwestycję, zważywszy, że dzisiaj jest żoną znakomitego adwokata i mieszka w luksusowym apartamencie... - Zapomniałaś o tym, co się wydarzyło cztery lata temu. A dokładniej o tym, kim się stałem. Ale lepiej dajmy sobie spokój: nienawiść do mojej żony kazałaby ci i w tym wypadku przeinaczać fakty i interpretować je w nieżyczliwy i wykrętny sposób... Matka jest tylko jedna: czy musiała się przytrafić akurat mnie? Było to stare powiedzonko Mina Binellego, jego najlepszego przyjaciela, podobnie jak on jedynego syna owdowiałej matki, która kocha miłością zaborczą. Odkładając słuchawkę Andrea uśmiechnął się mimo woli. Zaraz jednak spoważniał i zaczął analizować tę rozmowę. Oskarżenia i wyrazy niechęci znał już na pamięć niczym stary refren, lecz tym razem został postawiony przed nowym i konkretnym problemem: problemem Cecilii. Matka miała rację twierdząc, że dziewczyna cieszy się zbyt dużą swobodą. On zaś popełnił poważny błąd, nie spostrzegłszy tego wcześniej i założywszy z góry, że Marina pilnuje i kontroluje

ich córkę oraz że nią pokieruje. Doskonale wiedział, że Marina, osoba zbyt infantylna, zbyt roztrzepana, zbyt powierzchowna i zbyt lekkomyślna, nie jest stworzona do tego, by brać na siebie jakąkolwiek odpowiedzialność. Jedynie w nagłych wypadkach przeobrażała się w cudowny sposób w kobietę zaradną, mającą tysiąc pomysłów, ale zdarzało się tak dlatego, że traktowała owe nagłe wypadki jak zabawę, jak podniecające wyzwanie. Nie zdając sobie sprawy z czyhającego niebezpieczeństwa ani z konsekwencji fałszywego kroku, natychmiast szukała najbardziej ryzykownych, błyskotliwych i genialnych rozwiązań. Albo z kolei, jak to miało miejsce cztery lata temu, wybierała wyjście tak oczywiste, że ktokolwiek inny odrzuciłby je bez namysłu, kierując się wstydem lub zarozumialstwem. W szarej codzienności jednakże Marina nie istniała. Z pewnością z góry założyła, że Cecilia potrafi sama o siebie zadbać, i nawet przez myśl jej nie przeszło, że może to robić źle albo wpaść w tarapaty. Czyż nie to właśnie go w niej urzekło przed szesnastu laty? Wyrósł u boku matki, która była zawsze przygotowana na najgorsze, a co za tym idzie, podejrzliwa i ostrożna, i która nieustannie miała się na baczności, toteż przeżył wstrząs na widok nie zważającego na niebezpieczeństwa optymizmu Mariny. Ona nie uznawała żadnych przeszkód, strachu, zakazów. - Życie jest jak rzeka, wystarczy dać się ponieść z prądem - lubiła powtarzać. Mimo że dewiza ta wszystko nadmiernie upraszczała, uległ jej urokowi. Jego matka uparcie wierzyła, że ożenił się z Mariną, bo była w ciąży. W rzeczywistości jednak i tak by ją poślubił, choć z mniejszym pośpiechem, ponieważ w głębi duszy odpowiadał mu jej sposób bycia, wiążąc się z nią zaś miał wrażenie, że naprawdę daje się unieść prądowi. Było w tym coś nieuniknionego i nieuchronnego. Wraz z upływem czasu z goryczą przejrzał na oczy i zdał sobie sprawę, że to, co uważał za heroiczne pobudki, było jedynie młodzieńczym wyskokiem. Jego żona w niczym tu nie zawiniła, jako że nigdy nie oszukiwała ani nie usiłowała uchodzić za kogoś, kim nie jest. To on popełnił błąd biorąc powierzchowność za optymizm, lenistwo za mądrość, infantylizm za czarującą kobiecość. Jak to zwykle bywa, miłość skończyła się w chwili, gdy zalety, które uwielbiał, przemieniły się w najbardziej nieznośne wady. Nigdy wszakże nie rozwiódłby się z tego powodu: biorąc ślub z Mariną zobowiązał się pozostać z nią na zawsze, na dobre i na złe, i miał zbyt silne poczucie obowiązku, aby złamać tę przysięgę. Ostatecznie życia z nią nie można nazwać "złym losem". Ich związek był związkiem dwóch "jedynek", które dzieliły dom, swobodnie wchodząc i wychodząc, przy czym jedna nigdy nie wtrącała się w sprawy drugiej, nie miała pretensji, nie narzucała swego zdania. Skoro dzielili także łoże, wiadomo było, że od czasu do czasu będą uprawiać seks. Marina nigdy nie odrzucała jego zalotów ani też nigdy nie okazywała rozgoryczenia bądź zdumienia, gdy z upływem lat stawały się coraz rzadsze i coraz mniej namiętne, co również przemawiało na jej korzyść. Dzięki niej Andrea mógł znieść spadek własnego libido, nie czując się równocześnie sfrustrowany czy winny. Praca pochłaniała całą jego energię i sprawiała mu zadowolenie, którego potrzebował.

Teraz jednak telefon od matki podawał nagle wszystko w wątpliwość, grożąc zawaleniem się misternej konstrukcji odgrywanych ról i zachwianiem równowagi. Haniebnie zapomniał o umieszczeniu w niej własnej córki i musiał czym prędzej naprawić szkody. Spojrzał na zegar: #/23#10. Dokąd, u licha, poszła Cecilia? Do kina? Na przyjęcie? A może krąży po ulicach na motorze ryzykując skręcenie karku? Nagły przypływ paniki zamienił się w gniew: już ja jej powiem do słuchu, jak tylko przyjdzie, od dzisiaj wszystko się zmieni, muszę wygarnąć także Marinie. Naraz zdał sobie sprawę z własnej śmieszności i skierował gniew przeciw samemu sobie. Ojcu, który budzi się z długiego snu i wkracza na wojenną ścieżkę... A gdzie był do tej pory? Jak mógł nie zauważyć, że jego córka dorasta pozostawiona praktycznie samej sobie? Gdy usłyszał, że otwierają się drzwi wejściowe, minęła północ, poczucie winy zaś zdążyło ustąpić miejsca obezwładniającemu przeświadczeniu, że zaraz nastąpi katastrofa: za chwilę ktoś oznajmi, iż Cecilia została ranna, zgwałcona, okradziona, zabita... Dzięki Ci, Boże, że oszczędziłeś mi tego wszystkiego, pomyślał rzucając się do drzwi. To była Marina. Ujrzawszy naprzeciwko siebie zdyszanego męża z wybałuszonymi oczyma, stanęła jak wryta i wpatrywała się weń z otwartymi ustami. - Gdzie Cecilia? - Rany, aleś mnie wystraszył! Cecilia poszła się uczyć do koleżanki i została u niej na noc. - Uprzedziła cię? - Andrea, co się z tobą dzieje? Oczywiście, że mnie uprzedziła. Tak z marszu nie przypomnę sobie, co to za koleżanka, ale dała mi jej imię, nazwisko i adres. Zdaje się, że mieszka w E$u$r. Andrea poszedł za nią do salonu. - Szkoła niedługo się skończy i może byłoby lepiej, gdyby uczyła się sama - powiedział ostrożnie. - Młodzież woli się uczyć razem i nie widzę w tym nic złego. Ja też tak robiłam - odparła Marina zdejmując biżuterię i kładąc ją na stoliku. - Problem tkwi w czym innym... Moim zdaniem Cecilia ma zbyt dużą swobodę jak na swój wiek. - Starannie dobierał słowa. Znając upór i ducha przekory żony, musiał być bardzo ostrożny, aby nie sprowokować starcia. - Nie rozmawiałeś przypadkiem z kochaną mamusią? - spytała Marina, rzucając mu ni to rozbawione, ni to ironiczne spojrzenie. - Nie rozumiem, co tu ma do rzeczy moja matka - odrzekł, przechodząc nagle od ataku do obrony. - Dziś po południu powiedziała mi przez telefon coś w tym rodzaju. - Wieczorem znów do ciebie dzwoniła. - I wszystko jasne: nie zastawszy mnie, ucięła sobie pogawędkę z synusiem. O co mnie oskarża tym razem?

- Marina, nikt cię o nic nie oskarża, a poza tym dobrze wiesz, że zawsze trzymałem się z dala od waszych kłótni. Rzeczywiście wieczorem rozmawiałem z matką i powiedziała mi o czymś, co nie ma nic wspólnego z żadną "pogawędką". - Co na przykład? - teraz Marina przeszła do obrony. - Cecilia może nie zdać do następnej klasy... - Od kiedy to twoja matka jest jasnowidzem? - Niestety usłyszała o tym bezpośrednio od nauczyciela, który jest synem jej najlepszej przyjaciółki. Żadne z nas nie miało pojęcia o tej katastrofalnej sytuacji w szkole i... - Ach, te twoje apokaliptyczne wizje! Przypuśćmy nawet, że to prawda, ale któż z nas nie powtarzał kiedyś klasy? Cecilia przeżywa typowy kryzys wieku dojrzewania. Jest leniwa, gnuśna, zbuntowana. Dajmy jej czas, żeby dorosła! - Na razie powinniśmy jej bardziej pilnować. Każąc jej wracać o określonej porze, sprawdzając, z kim się spotyka, ograniczając jej swobodę. - Czy ja dobrze słyszę? Proponujesz, żebyśmy wprowadzili reżim policyjny? Możesz sobie być świetnym adwokatem, mój kochany, ale jako psycholog jesteś do niczego. Tylko spróbuj tych metod wobec dzisiejszej młodzieży, a zobaczysz, co na tym zyskasz: w najlepszym razie zaczną się ucieczki z domu albo narkotyzowanie, żeby ci zrobić na złość. - Teraz ty masz apokaliptyczne wizje. Ja wcale nie chcę więzić naszej córki, ale między reżimem policyjnym a anarchią można znaleźć złoty środek. Niespełna piętnastoletnia dziewczynka nie może sama o sobie decydować i żyć bez najmniejszej kontroli... - Wreszcie doszliśmy do sedna sprawy. Jestem złą matką. Dodamy jeszcze do tego, że jestem także złą żoną? No dalej, nie krępuj się, dobij mnie - zawołała Marina z wyzywającą miną. - O nic cię nie oskarżam, a już na pewno nie zamierzam cię dobijać. Skoro ty jesteś złą matką, co mam powiedzieć o sobie? Przecież żaden ze mnie ojciec. - Nie rób z siebie męczennika. Pokaż mi mężczyznę, który ma czas zajmować się dziećmi. Cecilia jest w o wiele lepszej sytuacji niż inni, bo każdą wolną chwilę jej poświęcasz. Zeszłego lata zabrałeś ją ze sobą do Nowego Jorku, zimą chodziliście razem na koncerty, nie ma tygodnia, żebyś nie szedł z nią do kina... Najlepszy dowód, że ona patrzy w ciebie jak w obraz. - Ale nie wiem nic o jej przyjaciołach, nauce, problemach... W rzeczywistości bardzo mało rozmawiamy. - O rany, przestańmy wreszcie mitologizować te całe rozmowy! Niby o czym mielibyście rozmawiać? Kiedy ludzie mieszkają razem, znają się jak łyse konie. Robią i myślą ciągle to samo... - Gdy minął jej wojowniczy nastrój. Marina wydawała się odprężona i rozmowna. Nie sposób prowadzić z nią poważną dyskusję, pomyślał Andrea z milczącym westchnieniem, więc lepiej dać sobie spokój. - Gdzie dzisiaj byłaś? - spytał, żeby coś powiedzieć.

- U fryzjera. Nawet nie zauważyłeś, że mam nowy rudy odcień włosów! A potem poszłam do Carmen. Wyobraź sobie, co za szczęście, jakaś firma kosmetyczna zaproponowała jej kontrakt na reklamę ich produktów... Nastał złoty wiek dla trzydziestopięcioletnich kobiet z klasą. Carmen Grandi była jej najlepszą przyjaciółką. W przeszłości modelka i fotomodelka, od kilku lat utrzymywała się z kapitału zgromadzonego w latach świetności, wiodąc życie, które Andrei wydawało się błahe i próżniacze. Dla Mariny jednak stanowiło ono szczyt marzeń. Przyjaźń ta nobilitowała ją i przepełniała dumą. Od dawna już podejrzewał, że Carmen traktuje jego żonę tak jak podziwiana gwiazda uległą wielbicielkę, mimo to zrezygnował z otwarcia jej oczu, bo kiedy raz spróbował, zarzuciła mu, że jest męskim szowinistą. - Słyszysz, co do ciebie mówię? - Marina z uśmiechem przywołała go do rzeczywistości. - Zamyśliłem się, przepraszam. - Nastał złoty wiek dla trzydziestopięcioletnich kobiet... Tylko że ty tego nie dostrzegasz. Wyobraź sobie, że ja też chcę być wielbiona i pieszczona - zażartowała. - Dopiero co powiedziałaś, że słowa są zbędne... Jak mógłbym nie dostrzec, że jesteś czarującą i piękną kobietą? Tej nocy się kochali. Nie zdarzyło im się to już od dwóch miesięcy. Andrea obudził się o szóstej, na pół godziny przed dzwonkiem budzika, z potwornym bólem głowy. Poszedł na palcach do kuchni, rozpuścił dwie aspiryny w szklance wody i zamknął się w swoim pokoju. Miał przed sobą kilka godzin, aby spokojnie popracować. Za parę dni rozpoczynał się proces karabiniera oskarżonego o konszachty z mafią. Jego przyjaciel, Mino Binelli, poprosił go, aby podjął się obrony, i przesyłał mu w liście poufnym akta. Andrea zamierzał dokładnie je przestudiować przed udaniem się do sądu. Przez sześć lat on i Mino tworzyli żelazny zespół: zastępca prokuratora Morello i kapitan karabinierów Binelli. Potem nastąpiła tragedia, która zmusiła Andreę do rezygnacji z funkcji urzędnika. Lecz ich przyjaźń pozostała. Kiedy przestał myśleć o tym strasznym wydarzeniu? To dziwne, że w ciągu ostatnich dni jego umysł powrócił do niego już dwukrotnie. Andrea otworzył akta i zaczął czytać, ogarnięty jakimś tajemniczym niepokojem. Iv Budzik zadzwonił o szóstej. Chiara, wyswobodziwszy się delikatnie z objęć Sary, przez chwilę z zachwytem przyglądała się pogrążonej we śnie twarzyczce, którą okalały czarne loki. Lekko pocałowała ją w czoło, po czym ruszyła po cichu do łazienki. Biorąc prysznic zmniejszyła jak tylko

się dało strumień wody, aby nie hałasować, następnie wśliznęła się do kuchni zaparzyć kawę. Nie chciała budzić dziewczynki, za pół godziny zrobi to opiekunka i odprowadzi małą do przedszkola. Na szczęście miał to być ostatni ranek wytężonej pracy. Teksty do katalogu zostały już opracowane i były właśnie przepisywane na maszynie, po wywołaniu zaś ostatnich zdjęć cały materiał można będzie oddać do drukarni. Chiara postanowiła już, że zanim przyjdą odbitki do korekty, weźmie kilka dni wolnych i wyjadą gdzieś z córką. Tylko we dwie, w jakieś miejsce, gdzie znajdą czyste powietrze, park do zabawy i trasę do pięknych spacerów. W sierpniu natomiast pojadą na Sardynię, do domu jej siostry Giovanny. Sara była tam zeszłego lata i świetnie się bawiła, do czego przyczyniło się także dwoje dzieci szwagierki Giovanny, będących mniej więcej w tym samym wieku. - Przyrzekasz na mur_marmur, że znowu tam pojedziemy? - powtarzała w kółko. Mur_marmur, powtórzyła w myśli Chiara wracając do sypialni po rzeczy. Właśnie w tym momencie zadzwonił telefon. Natychmiast rzuciła się do stolika nocnego i podniosła słuchawkę. Była to opiekunka Sary. - Bardzo mi przykro, proszę pani... Dziś w nocy zabrali moją matkę do szpitala, bo miała krwotok. Chyba będę musiała się nią opiekować co najmniej przez kilka dni. - Proszę się nie martwić, jakoś dam sobie radę. Dopiero po odłożeniu słuchawki Chiara zdała sobie sprawę, że nie zapytała opiekunki o stan jej matki ani nie okazała współczucia. W gruncie rzeczy trochę ją zirytowała ta niespodziewana trudność. I co mam teraz zrobić? zastanawiała się podchodząc do szafy. O siódmej trzydzieści fotograf i Paolo Lenzi będą na nią czekać przed sklepem. Ani pozostawienie Sary samej w domu, ani nieobecność w pracy nie wchodziły w grę, miała więc tylko jedno wyjście: obudzić dziewczynkę, jak najszybciej ją ubrać i zabrać ze sobą do sklepu. O dziewiątej zwolni się na pół godziny, by odwieźć ją do przedszkola, po południu odbierze. Pochyliła się nad córeczką i potrząsnęła nią delikatnie. - Hej, śpiochu, mam dla ciebie niespodziankę... Sara otworzyła oczy i kompletnie rozbudzona usiadła na łóżku. - Jaką niespodziankę? - Dziś idziesz ze mną do pracy. Cieszysz się? - Taak. Myślałam, że jedziemy na Sardynię... - Pojedziemy w sierpniu, przecież wiesz. Teraz ciocia Giovanna jest w Mediolanie i nikogo nie ma w tym domu. - Niech ci będzie - dziewczynka wydawała się bardzo rozczarowana. - No dalej, musimy się szybko ubrać. W sklepie będziesz się mogła pobawić tą śliczną lalką, która ci się tak podoba... - Tą z buzią, która się może zbić, z zamykającymi się oczami i w balowej sukni, takiej jak ma Barbie? - spytała jednym tchem Sara.

- Właśnie tą. - Chiara roześmiała się w duchu, wyobrażając sobie reakcję Brunona na taki opis jego drogocennej poup~ee, przywiezionej pół roku temu jako zdobycz z podróży. - A teraz się pospieszmy - dodała. - Idź się umyć do łazienki, a ja ci zrobię śniadanie. - Mleko chcę bez miodu, nie dodawaj mi go po kryjomu, dobrze? - zastrzegła dziewczynka wstając z łóżka. Wyszły z domu dziesięć po siódmej. Ruch uliczny jeszcze się nie zaczął, więc bez trudu dotarły na miejsce. Przed sklepem stał tylko fotograf. - Pięć minut temu Paolo Lenzi dzwonił do mnie z samochodu - rzekł. - Musi jechać do biura przewozowego, bo są jakieś problemy z dokumentami, ale powiedział, że umiesz otworzyć sejf... Będzie tu punktualnie o dziewiątej, na otwarcie sklepu. - Od samego rana są jakieś nieprzewidziane trudności - odparła Chiara. - Opiekunka nie mogła dziś przyjść, dlatego musiałam wziąć ze sobą córkę. - Cześć, ślicznotko. - Fotograf pochylił się, by ją pogłaskać. Sara odruchowo wczepiła się w nogi Chiary. Bała się wszystkich obcych. Stała tak wtulona w matkę, podczas gdy ta wyłączała system alarmowy przy wejściu i ponownie go uruchamiała. Nie chciała także zostać z mężczyzną, gdy Chiara weszła do biura Lenziego, aby wyjąć z kasy pancernej klucze do podziemnego sejfu. Chiara wydobyła z gabloty lalkę i podała ją dziewczynce. - Pobaw się nią, gdy mamusia będzie pracować. Trzymaj ją bardzo mocno, bo jest delikatna i... - Już mi to mówiłaś. Przyrzekam na mur_marmur, że będę uważać... W podziemiach Chiara znalazła taboret i posadziła na nim Sarę. Spoglądała na nią od czasu do czasu. Nie musiała się wcale obawiać, że dziewczynka upuści lalkę. Było coś wzruszającego w lekkości, z jaką jej drobne paluszki pieściły lalczyne włosy, i w czułości, z jaką przytulała ją do siebie. To jakby zapowiedź macierzyństwa, pomyślała z zachwytem Chiara. Pewnego dnia Sara będzie tulić w ten sposób własne dzieci, z tą pełną miłości, instynktowną mądrością... A dzieci te nie zaznają przemocy, rozłąki, straty... Tak bardzo cię kocham, moja maleńka, powiedziała w duchu, czując, jak do oczu napływają jej łzy. - Skończyliśmy - głos fotografa przywołał Chiarę do rzeczywistości. Było dopiero pięć po wpół do dziewiątej. Gdyby prędko weszli na górę, zdążyłaby odwieźć córkę do przedszkola jeszcze przed otwarciem sklepu. Zresztą do tej pory wróci już na pewno Paolo Lenzi. Zamknęła podziemny sejf, wystukała kod alarmowy, po czym ruszyła na parter do biura Lenziego, aby włożyć z powrotem klucze do kasy pancernej. Sara szła za nią przyciskając lalkę do piersi. - Chcę zostać tutaj i bawić się nią, nie odprowadzaj mnie do przedszkola - poprosiła. Chiara zawahała się przez chwilę.

- Dobrze, dziś nie będzie przedszkola. Ale musisz być bardzo grzeczna, bo mama musi pracować. - Będę cichutko jak trusia. Fotograf czekał na nią przed wyjściem. - Dziś wieczorem przyniosę odbitki. - Ja wyjdę trochę wcześniej, zostaw je u Lenziego. - Chiara wyłączyła alarm, aby go wypuścić, i właśnie miała zamknąć za nim drzwi, gdy spostrzegła zbliżającą się dziewczynę. - Czy mogłabym wejść? Chiara spojrzała na zegarek: była za kwadrans dziewiąta. - Do otwarcia sklepu pozostało piętnaście minut - odrzekła. - Personel jeszcze nie przyszedł, a ja... - Błagam panią, strasznie się spieszę. Koledzy z klasy kazali mi kupić prezent dla nauczycielki i spóźnię się do szkoły - nalegała dziewczyna. Wyglądała na onieśmieloną i wylęknioną. - Dobrze - zgodziła się Chiara przepuszczając ją - wejdź. Wszystko odbyło się w mgnieniu oka. Nagle do sklepu wtargnęło dwóch mężczyzn w kominiarkach, jeden z nich wepchnął Chiarę brutalnie do wnętrza. - Zamknij drzwi i rób, co ci każę - syknął. Chiarze krew w żyłach zmroził nie tyle wycelowany w nią pistolet, ile widok córki. Sara stała jak wryta kilka kroków od niej, przerażenie zaparło jej dech w piersiach. Z pobladłej jak płótno twarzyczki wyzierały nieruchome, martwe oczy. Z niewypowiedzianą ulgą Chiara spostrzegła, że jej dolna warga drży w mimowolnym tiku. Rzuciła się do dziewczynki i wzięła ją na ręce. - Nie bój się, nic nam się nie stanie - szepnęła. Bandzior zbliżył się do niej. - Postaw dziecko, nie mamy czasu. Chiara natychmiast wykonała rozkaz, ale przycisnęła Sarę do boku i chwyciła ją za rączkę. - Zrobię wszystko, co zechcecie - powiedziała starając się panować nad głosem - ale wy nie róbcie żadnych głupstw. Drugi bandzior wystąpił krok do przodu: - Chcemy zegarki. Te z wystawy. - To niemożliwe! Zamknęłam je dziesięć minut temu w piwnicy, w sejfie na zamek czasowy... - Co to znaczy? - Tam jest mechanizm zegarowy... Przez najbliższe dwie godziny nie da się go otworzyć ani szyfrem, ani kluczem... - Była to prawda i błagała w myślach ich obu, aby jej uwierzyli. Zawahali się przez chwilę.

- Możecie wziąć wszystko, co tu widzicie - rzekła robiąc szeroki gest ręką. - Mam klucze od gablot... Jest tu zabytkowa biżuteria i przedmioty o wysokiej wartości... - nalegała, przejęta grozą na dźwięk własnego głosu posępnej handlarki. - Ona ma rację! Bierzcie to wszystko i wiejmy! - wrzasnęła rozdygotana dziewczyna. Chiara, która zapomniała o jej obecności, odwróciła się gwałtownie, by na nią popatrzeć. Mój Boże, czy to możliwe, żeby była ich wspólniczką? Wydawało jej się, że zadała to pytanie samej sobie, tymczasem okazało się, że wypowiedziała je głośno. - Wiejmy! - powtórzyła dziewczyna, tym razem z płaczem. - Przestań! - ryknął jeden z rabusiów, po czym zwrócił się do Chiary: - Chcemy zegarki, reszta nas nie interesuje. Jeśli trzeba czekać dwie godziny, poczekamy razem. - Zaraz przyjdą kierownik sklepu i sprzedawcy... A jak się zorientują, co się tutaj dzieje, wezwą policję i karabinierów... - w głosie Chiary zabrzmiała nuta histerii. Nie śmiała sobie nawet wyobrazić, co by się mogło stać podczas starcia sił porządkowych z dwoma uzbrojonymi złodziejami. Poczuła, że oplatające ją ciałko Sary drży. Ogarnął ją gniew, zdołała się jednak opanować. Zwróciła się do jednego z bandziorów, szukając jego oczu w czarnych otworach kominiarki: - Błagam, nie róbcie żadnych głupstw... - powtórzyła. - Już wam mówiłam, że przedmioty w gablotach mają dużą wartość. Możecie to wyjąć w parę minut i pójść sobie, nie ryzykując niczym. Spostrzegła, że bandzior daje znak swemu wspólnikowi, ten zaś wyciąga spod kurtki czarny plastikowy worek na śmiecie. - Puść dzieciaka i otwórz gabloty - rozkazał. Chiara wzięła Sarę na ręce. - Moja córka zostanie ze mną - odrzekła sucho przechodząc na lewą stronę sklepu. Napastnicy zagrodzili jej drogę, mierząc do niej z pistoletów. - Dokąd idziesz? - Wyjąć klucze z mojego biurka. Wyższy chciał wyrwać jej z rąk dziewczynkę i wówczas rękaw jego kurtki podciągnął się nieco, odsłaniając wytatuowaną na przedramieniu trupią czaszkę. Chiara, która stawiała zaciekły opór, pragnąc zatrzymać dziecko, naraz zamarła bez ruchu. - Ty jesteś... To wy byliście tu wczoraj, to wy mieliście kupić prezent dla mamy! - powiedziała zdławionym głosem. W okamgnieniu złość, że została oszukana, ustąpiła miejsca poczuciu ulgi i ogarnął ją spokój. Dwaj osobnicy w kominiarkach, których aż do tej pory uważała za gotowych na wszystko groźnych bandytów, w rzeczywistości okazali się tylko chłopcami. Dzięki temu zaś, że znała ich twarze i wcześniej z nimi rozmawiała, obecna niebezpieczna sytuacja wydała jej się mniej groźna, a co za tym idzie łatwiejsza do opanowania.