ania351

  • Dokumenty1 974
  • Odsłony107 138
  • Obserwuję93
  • Rozmiar dokumentów65.8 GB
  • Ilość pobrań70 592

Ian Wilson - Święte oblicza

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :11.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Ian Wilson - Święte oblicza.pdf

ania351 Religja
Użytkownik ania351 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 161 stron)

Poszukiwanie prawdziwego wizerunku Chrystusa

Jego Świątobliwości Janowi Pawłowi U H ’ pełnej szacunku nadziei, że zezwoli na nieco więcej głasnosti w „tajemnych miejscach” Watykanu

Spis treści Słowo wstępne autora i podziękowania / 9 Wprowadzenie / 15 1. Całun poehod/.i z wieków średnich / 2 I 2. Wędrówka w głąb średniowiecza / 33 3. Co się kryje nad posągiem św. Weroniki / 50 4. Walijczyk w starej bazylice św. Piotra / 65 5. U zarania lat świętych / 82 6. Od rozpusty do obskurantyzmu / 98 7. Oszust z epoki wiktoriańskiej / 117 8. Jak sprawić, by kopie całunu sprzed 1527 roku przemówiły / 140 9. Przełom - dzięki sumiennemu notariuszowi / 156 10. Wędrówka w jeszcze odleglejszą przeszłość / 172 11. Rozstrzygająca kwestia tożsamości... / 190 12. Tajemnicza postać ze skrzyżowanymi rękami / 217 13. Odcisk stopy Pięlaszka? / 236 14. Całun: Czy datowanie radiowęglowe może dawać błędne wyniki? / 249 15. „Należy je wydobyć na światło dzienne...” / 261 Z ostatniej chwili / 275 Przypisy / 277 Bibliografia / 305 Spis rysunków i ilustracji / 315

SŁOWO WSTĘPNE AUTORA I PODZIĘKOWANIA Przyczyny powstania książek są często dziwne; historia mojej nie jest wyjątkiem. Choć od dłuższego czasu przeja­ wiałem niejakie zaciekawienie rzekomymi „świętymi obli­ czami" odbitymi na tkaninie, pomysł napisania książki zro­ dził się w trakcie gorącej dyskusji z australijskim pisarzem i publicystą, Rexem Morganem (Członkiem Kapituły Orderu Imperium Brytyjskiego), o angielskim artyście Thomasie łleaphym Młodszym, który twierdził, że uzyskał bezpośred­ ni dostęp do chusty .sw. Weroniki oraz innych „świętych obliczy" i przedstawił je na swych szkicach. Morgan brał twierdzenia Iłeaphy'ego za dobrą monetę, ja natomiast dłu­ go wątpiłem vr ich prawdziwość. Jedynym sposobem roz­ strzygnięcia tego sporu było pójście śladami Iłeaphy ego i próba uzyskania takiego samego dostępu do relikwii, jaki on ponoć uzyskał. Inni, a wśród nich ksiądz kościoła episko- palnego, wielebny Kim Dreisbach z Atlanty w stanie Geor­ gia, zachęcili mnie do realizacji tego pomysłu. I tak, entuzja­ stycznie popierany przez Williama Barry'ego i Theresę ł) Orsogna z wydawnictwa Doubleday, narodził się ów pro­ jekt. W rezultacie książka stała się jednym z największych wyzwań, jakie podjąłem w swym życiu, i nie mogłaby po­ wstać bez wspaniałomyślnej pomocy ludzi z wielu krajów na

10 łan Wilson całym ,święcie. Szczególnie wdzięczny jestem za bezpośrednią pomoc w badaniach przygotowawczych następującym oso­ bom: Mario Fusco z Rzymu (za szybkie załatwienie mikro­ filmu z rękopisem Grimaldiego); profesorowi Gino Zaninotto (za korespondencję na temat rękopisów Grzegorza i Reguła Sancti Spiritus); profesorowi Heinrichowi Pfeifferowi (za korespondencję na temat jego badań nad chustą św. Weroni­ ki); profesor Emanueli Marinelli, mojej „łączniczce” we Włoszech; profesorowi Lamberto Coppiniemu z Bolonii (za zaproszenie na bardzo interesujący kongres ikonograficzny w Bolonii, na którym pokazano „święte oblicze” z Genui); Don Luigiemu Fossati w Turynie (za zdjęcia techniczne genueńskiego „świętego oblicza"); Ojcu A.M. Dubarle z zakonu paulinów (za korespondencję w sprawie rękopisu Grzegorza i rękopisu modlitewnego); Rogerowi Sartre z Wa­ lencji (za zdjęcia kopii chusty św. Weroniki z kościoła II Gesu); profesorowi Hansowi Rohsmannowi z Wiednia (za uzyskanie zdjęć i dodatkowych informacji na temat kopii chusty .vw\ Weroniki pędzla Piętro Strozziego); doktor Tere­ sie łglesias z Hiszpanii (za zdobycie zdjęć i informacji na temat „świętych obliczy" z Jaen i Alicante); profesorowi doktorowi Wernerowi Bulstowi z Darmstadt (za zdobycie kserokopii od dawna wyczerpanego „Christusbilder" von Dohschiitza); .ludith Stylianou z Cypru (za informacje na temat bizantyjskich fresków na Cyprze); łsabel Piczek z l.o\ Angeles (za wierny opis chusty św. Weroniki); profesora wi Danielowi Scarone z Uniwersytetu Stanowego Południa wej Indiany (za umożliwienie wglądu w bizantyjskie teksty), profesor Marcie Caldwell z Uniwersytetu Stanowego Ir/ mant (za informację o azbeście Marco Polo); doktorom Ala nowi i Mary Whangerom z Durham w Północnej Karolinie (za materiały dotyczące techniki nakładania obrazów spa laryzowanych); Dorothy Piepke z Fast Aurora w stanie Nowy Jork (za bardzo cenną wskazówkę dotyczącą kapo MHfllW Święte oblicza II chusty .w. Weroniki Piętro Strozziego); wielebnemu Mauruso- wi Greenowi z Anglii (za zapoznanie mnie z rękopisem Gri- maldiego); Jamesowi Lees-Milne (za korespondencję w spra­ wie filaru św. Weroniki); Annie Hulhert (za informacje o me­ todach malowania stosowanych w średniowieczu); Peterowi Jenningsowi (za rady w sprawie watykańskich stosunków); Jean Glover (za informację o pochówku czternastowiecznego całunu z St. Bees) oraz łanowi Dickinsonowi (za wnikliwe uwagi o wymiarach całunu). Im wszystkim oraz wszystkim innym osobom pominiętym przez nieuwagę składam wyrazy wdzięczności; dziękuję również osobistemu sekretarzowi pa­ pieża, księdzu prałatowi Stanisławowi Dziwiszowi oraz taksa- torowi watykańskiego Sekretariatu Stanu, księdzu prałatowi C. Sepe. Ponieważ materiał badawczy był rozproszony po ty­ lu krajach, sporo kłopotu przy pisaniu książki sprawiły mi sprawy językowe. Rękopis Grimaldiego, składający się ze 130 podwójnych stron po łacinie stanowił szczególnie zniechęcające zadanie. W przetłumaczeniu kluczowych ustępów pomógł mi ogromnie Bernard Slatei; obecnie emerytowany nauczyciel języków klasycznych, oraz Mat- thew Heavens z Pembroke College w Oksfordzie. Tłuma­ czenia bardzo ważnego artykułu profesora Carlo Ber- tellego z języka włoskiego na angielski dokonała Maria Jepps z Shepton Mallet; przepisał je na maszynie mój ojciec, a Maria wraz z mą sąsiadką Faustą Walsby pomo­ gły na dodatek uporać się z korespondencją w języku wło­ skim. Moje podziękowania należą się Billowi Meachamowi z Hongkongu, profesorowi Paulowi Dantonowi z Uniwer­ sytetu Stanowego Arizony, doktorowi Sheridanowi Bowma- nowi z Laboratorium Badawczego Britisli Museum, profe­ sorowi Edwardowi Hallowi i profesorowi Michaelowi lite’owi z Laboratorium Badawczego w Oksfordzie oraz

12 tan Wilson doktorowi Bobowi Otletowi i Nickowi Hance z Harwell szczególnie za wnikliwe uwagi na temat datowania radiowę­ glowego. Do instytucji, które okazały się szczególnie pomocne, należą: Wydział Grafiki i Rysunku w British Museum (al­ bum szkiców Thomasa Heaphy’ego), National Portrait Gal- lery vt’Londynie (portret Thomasa Heaphy’ego); Royal Aca- demy of Arts, Biblioteca Nazionale we Florencji (rękopis Grimaldiego), Archivo di Stato w Rzymie (rękopis Reguła Sancti Spiritus), Musee du Petit Palais w Awinionie, Musee Conde w Chantilly, Fundacao Calouste Gulbenkian Museum w Lizbonie (Apokalipsa Gulbenkiana - szczególne podzię­ kowania dla Marii Teresy Gomes Ferreiry), Sammlung fur Plastik und Kunstgewerbe, Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, a także, jak zawsze, British Library oraz Bi­ bliotece Głównej i Uniwersyteckiej w moim rodzinnym Bris­ tolu. Człowiekiem, któremu należą się dość niezwykłe podzię­ kowania, jest „doktor od dysków" David Smith, który uratował materiały badawcze będące efektem wielotygo­ dniowej pracy (a zwłaszcza moje notatki dotyczące rękopi­ su Grimaldiego), umieszczone na pozbawionym kopii zapa­ sowej dysku procesora tekstu, w którym nastąpił niespo­ dziewany defekt. I wreszcie nie mniej ważne, specjalne podziękowania mojej żonie Judith, która sprawdzała każdy rozdział, oraz Mariannę Yetmans, Sally Gaminarze i Broo Doherty z wydawnictwa Douhleday w Londynie, które wy­ trwale kierowały redakcją książki w Zjednoczonym Króle­ stwie. Jeszcze jedna końcowa uwaga: ludzi wierzących i nie­ wierzących w autentyczność całunu turyńskiego odróżnia chyba to, że ci pierwsi pisząc o nim zawsze używają duże­ go C. W przeszłości wolałem tę formę jako najpraktycz­ niejszy sposób zapisu (tak jak pisało się o chińskim Święte oblicza 13 Wielkim Murze). Teraz jednak, chcąc uniknąć oskarżeń o przesadną stronniczość, powróciłem do pisowni małymi literami. Ten, który być może był albo nie był owinięty całunem, nie zaprząta sobie chyba głowy taką różnicą w za­ pisie... łan Wilson Bristol, Wielkanoc 1990

WPROWADZENIE W mitotwórczym chrześcijańskim świecie ludów basenu Morza Śródziemnego zarówno łacińskich, jak i greckich, koncepcja „świętych obliczy”, przechowywanych w tajem­ nych miejscach, od dawna miała posmak prymitywizmu i za- gadkowości. Na terenach państw leżących w basenie Morza Śródziem­ nego rozsiane są stare kościoły i katedry kryjące pilnie strze­ żone, wierne ponoć wizerunki Jezusa Chrystusa. Przykładem mogą być podobizny w zachodniochrześcijańskich świą­ tyniach Rzymu, Genui i Turynu, francuskiego Laon oraz hiszpańskich Jaen i Alicante. Chrześcijaństwo obrządku wschodniego szczyci się swoimi odmiennymi „świętymi wi­ zerunkami”. Rzadko kiedy należą one do stałej ekspozycji muzealnej; najczęściej zamykane są w starannie dobranym miejscu - w skarbcu świątyni, w zakrystii czy też w kaplicy pod klu­ czem, a przywilej wstępu doń mają tylko nieliczni. Ale nawet i w takim sanktuarium zastosowane środki bez­ pieczeństwa utrudniają obejrzenie „świętego oblicza”. Dostępu do najtajniejszego miejsca świątyni może strzec zamknięta na klucz krata, za którą w dwóch albo i więcej szczelnych po­ jemnikach spoczywa obiekt kultu. Klucze otwierające zamki zazwyczaj są w posiadaniu trzech lub czterech znamienitych

16 łan Wilson osób: kanonika, miejscowego księcia, arcybiskupa czy pod­ skarbiego. Podobnie jak nowoczesne zabezpieczenia przed nuklearnym Armageddonem, system ten uniemożliwia dostęp do świętego wizerunku jednej z osób bez wiedzy i zgody posiadaczy pozostałych kluczy. Niektóre ze „świętych obliczy” przedstawiają tak wielką wartość, że nigdy nie są pokazywane zwiedzającym - jak choćby w przypadku relikwii, która spoczywa w armarium (rodzaj kasy pancernej) w prywatnej kaplicy papieskiej z bia­ łego marmuru, w Watykanie. Niektóre pokazywane są tylko raz na kilkadziesiąt lat dla uczczenia wyjątkowych okazji, tak jak całun turyński, jeszcze inne mogą być wystawiane na widok publiczny w specjalnie wyznaczone dni świąteczne, raz bądź dwa razy do roku. Chroni je jednak wtedy tak gruba szyba, „odziane” są w tak bogatą barokową ramę i pokazy­ wane z tak wysokiego balkonu, że przeciętny człowiek po ich obejrzeniu ma niewiele lepsze pojęcie, jak wyglądają, niż miał do tej pory. Jeden ze świętych wizerunków, mimo że jest to już koniec dwudziestego wieku, nie doczekał się żadnej fotografii, a oglądać go może jedynie papież i jego najbliżsi współpracownicy. Wspólną cechą znanych obliczy jest dziwnie oderwana od reszty ciała twarz Jezusa, umieszczona albo bezpośrednio na kawałku tkaniny, albo na desce, do której przyklejono lub przytwierdzono kawałek materii. Barwy wizerunku Chrystu sa są bardzo przygaszone, rysy twarzy mają zazwyczaj kolor sepii, oczy są zupełnie lub częściowo otwarte, jak u człowie­ ka cierpiącego, albo zamknięte niczym w chwili śmierci. W zależności od wyglądu, źródeł ich pochodzenia można szukać w opisach bądź to św. Łukasza, bądź to św. Piotra: Jezus mógł otrzeć swą twarz, w chwilach śmiertelnej udręki w Ogrójcu, bądź niosąc krzyż na Kalwarię, wizerunek mógł też odcisnąć się na prześcieradle, w którym złożono ciało martwego Jezusa w grobowcu. Święte oblicza 17 Do dziś pamiętam chwilę, gdy po raz pierwszy - właśnie rozpoczynałem naukę w szkole - ujrzałem taki wizerunek. W galerii sztuki w południowym Londynie wystawiono na sprzedaż tanią kopię, która - jak się znacznie później dowie­ działem — nosiła tytuł Jesus Christus i w dość fantazyjny sposób przedstawiała chustę św. Weroniki z Rzymu. Autorem był dziewiętnastowieczny czeski artysta Gabriel Max; obraz ten znajduje się obecnie w zbiorach prywatnych w Pradze. A choć był to tylko obraz, emanowała z niego niezwykła wprost siła i myśl, że niegdyś na skrawku zwykłego sukna odbity został wizerunek bliskiego śmierci lub martwego Jezu­ sa, stawała się po prostu oczywistością. Jako nastolatek dowiedziałem się, rzecz jasna, o całunie turyńskim, długim na ponad cztery metry kawałku płótna, którym rzekomo owinięto Jezusa po śmierci i na którym odbił się podwójny wizerunek (od przodu i od tyłu) całego ciała Chrystusa [ilustracja 1 i 3]. Gdy w jednym z tygodni­ ków po raz pierwszy ujrzałem słynną twarz „w negatywie” |ilustracja 2], wrażenie, że nie wyszła spod ręki żadnego artysty malarza, było tak silne, iż zapoczątkowało wieloletnią pasję badania każdego szczegółu dotyczącego natury i pocho­ dzenia całunu. Otarłem się w ciągu tych lat o medycynę, archeologię, fotografikę, studia biblijne, botanikę, fizykę, chemię, badania mikroskopowe, tkactwo, historię sztuki i wiele innych dyscyplin. Otrzymawszy w 1973 roku wyjąt­ kowy przywilej samodzielnego obejrzenia całunu, nie tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że wizerunek nie jest dzie­ łem ludzkiej ręki, ale uznałem też, że twarz na całunie jest „prawdziwym” pierwowzorem, z którego artyści kopiowali wszystkie inne „święte oblicza”. Dzięki temu napisałem książkę na ten temat, opublikowaną w 1978 roku, kiedy to po raz pierwszy od czterdziestu pięciu lat całun pokazano publi­ cznie. Jak już powszechnie wiadomo, dokładnie dziesięć lat

18 łan Wilson później, w październiku 1988 roku, cała imponująca wiedza potwierdzająca autentyczność całunu, po opublikowaniu wy­ ników badania radiowęglowego, naukowo określającego wiek lnu, z którego utkano całun, rozleciała się w pył. Pod nadzorem cieszącego się powszechnym uznaniem Laborato­ rium Badawczego British Museum laboratoria w Tucson, Zurychu i Oksfordzie uzyskały bardzo zbliżone wyniki dato­ wania radiowęglowego, wskazujące, że całun utkano pomię­ dzy 1260 a 1390 rokiem. Szczególnie przekonujący okazał się fakt, że odkrycie to uwiarygodniło dokumenty historycz­ ne, w których francuski biskup stwierdzał, iż całun będący dziełem „zręcznej ręki” powstał mniej więcej w połowie czternastego stulecia. Tym samym można by mówić o jesz­ cze jednej z fałszywych „relikwii”, z których słynęły wieki średnie. Jednakże z powodu entuzjazmu, z jakim przyjęto wyraźny triumf nauki nad przesądem, przeoczono jeden niepodważal­ ny fakt historyczny: niezależnie od autentyczności całunu i niezależnie od artystycznych czy też innych źródeł „świę­ tych obliczy” nie można zaprzeczyć, że przynajmniej niektó­ re pochodzą z czasów znacznie wcześniejszych niż rok 1260, a przecież datowanie radiowęglowe ten rok uznało za dolną granicę czasu powstania całunu. Jeżeli zatem wyniki badań naukowych zmuszają nas do zrezygnowania z koncepcji, że całun był inspiracją dla „świętych obliczy” (powyższe „jeże­ li” pozostanie obwarowane zastrzeżeniami), nie można nie zadać pytania, jaka jest geneza wizerunków twarzy Jezusa na tkaninie? Aby ustawić tę kwestię we właściwej perspektywie, warto przypomnieć, że poza Jezusem żadna inna postać religijna, ani żaden człowiek na przestrzeni dziejów, nie ma swego wizerunku odbitego na tkaninie. Muzułmanie nie mają takie­ go wizerunku Mahometa, buddyści oblicza Buddy, a Żydzi - ani Mojżesza, ani żadnego innego proroka. Święte oblicza 19 Dlatego też, choć rozpoczniemy tę książkę od omówienia sprawy całunu - przede wszystkim po to, by osadzić go w ogólnym kontekście - naszym zamierzeniem jest na tyle dogłębne i rozległe zbadanie tematu „świętych obliczy”, na ile pozwalają ograniczenia wymyślnych zabezpieczeń ich tajemnic. Przekonamy się, że system zabezpieczeń i stopień tajności są wprost proporcjonalne do zainteresowania „obli­ czem”, które chronią. Choć musimy się liczyć z tym, że drzwi niektórych świętych miejsc pozostaną dla nas zamknięte i niedostępne, pamiętajmy, że kto nie spróbuje przynajmniej w nie zapukać, nigdy niczego się nie dowie.

1 Całun pochodzi z wieków średnich Ktoś wziął kawałek lnu, owinął nim nagiego człowieka i wysmagał biczem Profesor Edward Hall, Uniwersytet w Oksfordzie T ajem ne miejsce, w którym znajduje się całun turyński, jest klasycznym przykładem ukrycia „świętego oblicza”. Turysta zwiedzający turyńską katedrę św. Jana Chrzciciela i przechodzący wzdłuż nawy, dostrzega w przelocie, przez okno umieszczone wysoko nad głównym ołtarzem, tam gdzie zwykle znajduje się absyda, niewyraźny, ciemny i błyszczący kształt. Jest to usytuowana w górze prywatna kaplica rodziny Savoia, dawnego rodu panującego we Wło­ szech, zbudowana przez architekta Guarino Guariniego w latach 1668-94 z przeznaczeniem na miejsce przecho­ wywania całunu.1 Członkowie rodu mieli wprawdzie oddzielne wejście do kaplicy wprost z przylegającego do niej pałacu, ale można się do niej dostać i od strony katedry; prowadzą tam dość szero­ kie schody, naturalnie pod warunkiem, że drzwi kaplicy nie są zamknięte na klucz. Każdy, kto wspina się po tych stromych, biegnących łu-

22 !an Wilson kiem schodach, szybko zauważy, że architekt zmyślnie „za­ pomniał” o źródłach bezpośredniego światła i zastosował pewne architektoniczne sztuczki, by idący miał poczucie zagubienia. Gdy dotrzemy wreszcie do kaplicy, całej z czarnego marmuru, w widocznym z dołu ciemnym, błyszczącym kształcie natychmiast rozpoznamy środkowy ołtarz, także z czarnego marmuru, a właściwie bliźniacze ołtarze [ilustra­ cja 44, u góry]. Na ich szczycie, otoczona barokowym wyob­ rażeniem promieni świecącego słońca, stoi druga marmuro­ wa konstrukcja oddzielona zamkniętą na klucz żelazną kratą. Za nią znajduje się klatka z żelaza z potrójnym zamkiem. W klatce spoczywa drewniana skrzynia z namalowanym na wierzchu całunem. W skrzyni mieści się żelazna kaseta owinięta azbestem. Dopiero po jej otwarciu można sięgnąć po szkatułkę z posrebrzanego drewna, ozdobioną symbola­ mi Męki Pańskiej, w której leży całun, przykryty czerwo­ nym jedwabiem i owinięty wokół pokrytego aksamitem drzewca. Przedmiot określany obecnie mianem całunu turyńskiego przechowywano w ten sposób od 1694 roku. W początkach szesnastego wieku całun trzymano w srebrnej szkatułce w zakratowanej wnęce w ścianie nad ołtarzem w Świętej Kaplicy w Chambery, należącej do rodziny Savoia. Gdy w 1532 roku w kaplicy wybuchł groźny pożar, praktyka prze­ chowywania kluczy u trzech różnych osób omal nie dopro wadziła do zniszczenia całunu.2 Tylko błyskawiczne przyby cie i bohaterstwo wezwanego kowala pozwoliły uratować relikwię z płomieni. Ogień pozostawił jednak trwałe uszko dzenia. Od tej pory okazje obejrzenia całunu wystawianego na widok publiczny stawały się coraz rzadsze. W obecnym stuleciu można go było zobaczyć w 1931, 1933, 1973 (pokaz tylko dla telewizji) i 1978 roku. Kiedy więc na początku 1988 roku dla potrzeb datowania Święte oblicza 23 radiowęglowego zezwolono na wycięcie z całunu próbki, okazało się, że nawyk zachowywania tajemnicy tak głęboko zakorzenił się w psychice duchownych i naukowców sprawu­ jących pieczę nad całunem, iż dołożyli oni wszelkich starań, by świat zewnętrzny nie wiedział o niczym aż do chwili samej operacji. Choc dla zmylenia udzielono informacji, że wyznaczonym dniem będzie 23 kwietnia, faktycznie wybrano 21 kwietnia, dzień, w którym prezydent Włoch miał odwie­ dzić Turyn. Przewidywano, że tego dnia wizyta prezydenta nie tylko skupi na sobie uwagę prasy, ale i sprawi, że wywie­ szki z napisem chiuso w katedrze nie wzbudzą przesadnych podejrzeń. Co więcej, mentalność „nocnych złodziei” okazała się tak silna, że godzinę otwarcia relikwiarza na ołtarzu ustalono na czwartą rano, zaskakując nawet strażników, którzy najwy­ raźniej nie zostali wcześniej o tym powiadomieni. Po prze­ niesieniu z „macierzystej” kaplicy do zakrystii katedry całun ułożono na dużym stole i ostrożnie rozwinięto na całą dłu­ gość. Już wcześniej zażyczyli sobie tego przedstawiciele trzech laboratoriów wybranych do przeprowadzenia dato­ wania radiowęglowego. 1 oto profesorowie Damon i Do- nahue z Tucson, Wolfli z Zurychu i Hall oraz doktor Hedges / Oksłordu mieli po raz pierwszy okazję przyjrzeć się do­ kładnie czterometrowemu kawałkowi płótna. Obserwowali dobrze widoczne plamy i dziury wypalone przez pożar w 1532 roku i dumali nad dziwnym, niewyraźnym podwój­ nym odbiciem ludzkiej postaci z plamami krwi niczym po ukrzyżowaniu. Potem luryński mikroanalityk, profesor Giovanni Riggi, długoletni przyjaciel profesora Luigiego Gonelli, głównego doradcy naukowego arcybiskupa Turynu, starannie odciął w jednym z rogów całunu siedmiocentymetrowy pasek. Każdy jego ruch rejestrowała kamera video. Pod nadzo­ rem doktora Michaela Tite’a z Laboratorium Badawczego

24 lan Wilson British Museum skrawek został zważony i pocięty na kawał­ ki o wymiarach potrzebnych dla przeprowadzenia datowania radiowęglowego. Kawałki włożono do specjalnie oznakowa­ nych i zapieczętowanych pojemników i w końcu wręczono szefom trzech laboratoriów, razem z podobnie oznakowany­ mi pojemnikami zawierającymi kawałki innych tkanin, któ­ rych wiek był już dobrze znany, załączonymi jako próbki kontrolne. Parę godzin później siwowłosy i zrównoważony profesor Paul Damon, kierujący Zespołem Akceleratora do Analizy Radioizotopowej na Uniwersytecie Stanowym Arizony, oraz jego zastępca profesor Douglas Donahue wsiedli na pokład samolotu, odlatującego do Stanów Zjednoczonych. Mieli ze sobą maleńki skrawek tkaniny, która, obojętnie z jakiej epoki pochodziła, najpewniej nigdy nie odbyła tak dalekiej podróży na zachód. Jedno z najcenniejszych wspomnień profesora Donahue wiąże się z krótkim spotkaniem z amerykańskim urzędnikiem celnym tuż po przylocie. Zapytany, czy ma coś do oclenia, odparł: - Tylko butelkę ginu, czekoladę... i kawa­ łek całunu turyńskiego. - Celnik machnięciem ręki kazał mu przejść dalej.3 Laboratorium radioizotopowe Damona i Donahue mieści się w Tucson, w środku arizońskiej pustyni Sonora, pełnej kaktusów saguaro. Wraz z laboratoriami w Oksfordzie i Zu­ rychu zawdzięcza ono swe powstanie wynalazkowi profesora Harry'ego Gove’a z Laboratorium Badawczego Struktur Ją­ drowych Uniwersytetu w Rochester. Pod koniec lat siedem­ dziesiątych Gove jako pierwszy opracował nową metodę datowania radiowęglowego przy użyciu akceleratora i spe­ ktrometru masowego, którą stosują wszystkie trzy laborato­ ria. W wyniku różnych politycznych przetasowań Gove’owi uniemożliwiono zbadanie próbki całunu w jego laboratorium. Profesor Damon zdobył się jednak na uprzejmy gest i wbrew tajnemu porozumieniu, podpisanemu w Turynie, zaprosił Go- Swięte oblicza 25 ve’a do siebie. I tak Gove przebył dwa tysiące mil dzielące Rochester od Tucson, by być obecny w chwili, gdy na ekra­ nie arizońskiego komputera pojawią się dane określające wiek całunu. Datowanie radiowęglowe opiera się na założeniu, że wszystko, co kiedykolwiek żyło, zwierzę bądź roślina, po śmierci zmniejsza naturalną zawartość węgla promienio­ twórczego w dokładnie określonym tempie. Opracowana po raz pierwszy w końcu lat czterdziestych przez Willarda F. Libby’ego z Chicago wczesna metoda obliczania utraty bądź „rozpadu” izotopu węgla-14 polegała na wyodrębnia­ niu gazu powstałego przy spalaniu próbki, a następnie mie­ rzeniu nowoczesnym licznikiem Geigera-Mullera stosunku, w jakim zawartość węgla-14 pozostaje do stałej zawartości węgla-12. Udoskonalenie zaproponowane przez Gove'a po­ legało na konwersji spalanej próbki w bryłkę czystego węgla lub grafitu, a potem oddzielaniu węgla-14, którego zawar­ tość można od razu obliczyć przy użyciu cezu, argonu i prądu o napięciu paru milionów woltów. Jedną z zalet tej ostatniej metody jest to, że wymaga użycia znacznie mniej­ szej próbki niż wcześniej stosowana. I właśnie dlatego wy­ brano ją do badania całunu. Natura człowieka sprawia, że każde niemożliwe do do­ kładnego przewidzenia zdarzenie pobudza w nim instynkt hazardzisty i nawet datowanie całunu nie zaprzeczyło tej regule. Profesor Damon, będący kwakrem, nie miał co pra­ wda z góry wyrobionego sądu o wyniku badań przeprowa­ dzanych w jego laboratorium, jednak Donahue - katolik - miał nadzieję, że padnie data z pierwszego stulecia; nato­ miast cynik Gove zdążył się już wcześniej założyć z innym fizykiem jądrowym, Shirley Brignall z Brookhaven, o to, że całun pochodzi z drugiego tysiąclecia naszej ery. Umówili się oni, że ten, kto przegra zakład, kupi zwycięzcy parę kowboj­ skich butów.4

26 łan Wilson Kiedy więc komputer arizońskiego laboratorium wy­ drukował wreszcie wynik, właśnie na twarzy Harry’ego Gove’a wykwitł najszerszy uśmiech. Zgodnie z odczytem wskazań laboratoryjnych przyrządów, próbka całunu miała jedynie od sześciuset do siedmiuset lat. Sam całun musiał więc pochodzić z okresu średniowiecza i był trzynaście wieków młodszy, niż musiałby być, aby spowijać ciało Jezusa. Choć Damon, Donahue i Gove dowiedzieli się o tym jako pierwsi i byli zobowiązani do zachowania informacji w tajemnicy, tego samego lata ich koledzy z laboratoriów w Zurychu i Oksfordzie uzyskali podob­ ne wyniki; wszystkie one dotarły do doktora Michaela Tite’a z British Museum, pełniącego rolę koordynatora badań. Mimo paru irytujących „przecieków”, zgodę na oficjalne ujawnienie światu wyników wydano dopiero 13 października. Wczesnym rankiem tego dnia sprawujący pieczę nad całunem kardynał Anastasio Ballestrero otwarcie stwierdził doniosłe fakty i obwieścił w imieniu Kościoła rzymskokatolickiego przyjęcie ich do wiadomości.5 Za tę wyraźną kapitulację został później we Włoszech obrzucony kalumniami. Tego samego dnia po południu doktor Michael Tite w obecności tłumu dziennikarzy ujawnił na konferencji pra­ sowej zorganizowanej w londyńskim British Museum dalsze szczegóły. Za stołem konferencyjnym zasiadł w towarzy­ stwie profesora Halla i doktora Roberta Hedgesa z laborato­ rium w Oksfordzie. Chcąc ograniczyć do minimum ryzyko mylnej interpretacji wyników, Tite bądź ktoś inny, nabazgrał dużymi cyframi na tablicy: 1260- 1390! Zdaniem Tite’a wyniki datowań uzyskane w trzech labo­ ratoriach różniły się od siebie o mniej niż sto lat i dawały Święte oblicza 27 95 procent pewności, że całun powstał w okresie między 1260 a 1390 rokiem, oraz 99,9 procenta pewności, że pocho­ dzi z okresu od 1000 do 1500 r.n.e. Wszystkie laboratoria z zadowalającą dokładnością określiły także wiek próbek kontrolnych. Wedle ocen prasy sprawa była prosta; oto pobożne wierze­ nia w zupełnie już spowszedniałą relikwię, wzięte pod lupę bezlitosnej nauki, w końcu zasłużenie okazały się pozbawio­ ne podstaw. Tego wieczoru i przez kolejnych parę dni wiado­ mości prasowe i telewizyjne na całym świecie ukazywały znaną podobiznę na całunie, a towarzyszył temu komentarz, że badania naukowe dowiodły, iż całun jest dziełem fałszerzy. Brytyjski dziennik „Independent” komentował w typowo obraźliwym stylu: Nie zanosi się bynajmniej na to, by rozczarowanie wierzących w autentyczność całunu mogło odstraszyć entuzjastów dziesiątków tysięcy relikwii, które spoczywają w złoconych skrzyniach i mięk­ ko wyściełanych szkatułkach na kosztowności w kościołach całej Italii i z których wiele jest produktem średniowiecznych oszustów. W Rzymie w kościele Santa Croce in Gcrusalemmc można oglą­ dać pióro ze skrzydeł Archanioła Gabriela. Inne egzemplarze to fiolki z ostatnim tchnieniem św. Józefa, kilka głów św. Jana Chrzci­ ciela, niezliczone drzazgi z prawdziwego Krzyża Chrystusowego i dwa ciernie z korony Jezusa.fi W lutym 1989 roku w znaczącym międzynarodowym cza­ sopiśmie naukowym „Naturę” ukazał się oficjalny artykuł, pod którym podpisało się dwudziestu jeden badaczy bezpo­ średnio zaangażowanych w datowanie całunu. Po drobiazgo­ wym przedstawieniu wszystkich procedur, towarzyszących badaniom, w artykule stwierdzono: Wyniki te stanowią zatem rozstrzygający dowód na to, że płótno, z którego wykonano całun turyński, pochodzi ze śred­ niowiecza.7

28 łan Wilson Było oczywiście wielu ludzi, zaliczał się również do nich autor tej książki, którzy po przeprowadzeniu własnych badań nad całunem uważali, że określenie „rozstrzygający” dla takiej daty jest chyba przesadzone, zwłaszcza iż samo dato­ wanie radiowęglowe nie wyjaśniało jeszcze, jak ktoś żyjący w średniowieczu mógł stworzyć wizerunek tak niezwykle subtelny i skomplikowany. A jednak wyniki badań zaakceptowano z taką gorliwo­ ścią, że większość zastrzeżeń, jeśli je w ogóle zgłaszano, była odrzucana przez środki masowego przekazu. Ku wiel­ kiej radości brytyjskiej prasy profesor Hall z Oksfordu pogardliwie określił protestujących mianem „ciemno­ grodu”. Najostrzejszy kontratak, podjęty głównie przez włoską i francuską prasę, przypuścił francuski ksiądz, brat Bru­ no Bonnet-Eymard. Reprezentując reakcyjną grupę ludzi zwących się „katolicką kontrreformacją dwudziestego stu­ lecia”, Bonnet-Eymard twierdził ni mniej, ni więcej tylko to, że fałszywe są wyniki datowania radiowęglowego8 a nie całun. Zdaniem Bonnet-Eymarda rolę czarnego charaketru w całej tej historii odegrał człowiek ogólnie szanowany, koordynator projektu, Michael Tite z Laboratorium Ba­ dawczego British Museum. Tuż przed wyjazdem do Tu­ rynu doktor Tite miał jakoby potajemnie zamówić i otrzy­ mać próbkę średniowiecznego płótna, bardzo podobne­ go do tego, z którego wykonano całun. Płótno pocho­ dziło z kapy św. Ludwika Andegaweńskiego żyjącego w trzynastym wieku, przechowywanej w kościele w Saint- -Maximin w Prowansji. O próbkę wystarał się znajo­ my fizyk jądrowy Jacques Evin z laboratorium datowania radiowęglowego w Lyonie i przekazał Tite’owi w Tury­ nie za pośrednictwem Gabriela Viala. Vial był specjali stą z Muzeum Włókiennictwa w Lyonie, zaproszonym do Święte oblicza 29 uczestniczenia w pobraniu próbki całunu - jego zadanie polegało na dokładnym zbadaniu, w jaki sposób utkano i zszyto len. Bonnet-Eymard twierdzi, że gdy próbka została już wy­ cięta z całunu i rozdzielona pomiędzy trzy laboratoria, Tite i kardynał przez chwilę znaleźli się sami w pokoju obok. Wtedy właśnie Tite miał obowiązek włożyć kawałki całunu i próbki kontrolne do odpowiednio oznakowanych pojem­ ników przeznaczonych dla każdego laboratorium. Był to właściwie jedyny moment całej operacji, którego nie na­ grywano na taśmę video i którego nie obserwowali inni. Zgodnie z zarzutami Bonnet-Eymarda, Tite miał w ten spo­ sób możliwość ukradkowego zniszczenia próbek prawdzi­ wego całunu i zastąpienia ich próbkami średniowiecznej kapy. Dzięki temu datowanie radiowęglowe zostało sfałszo­ wane, a czyn Tite’a nagrodzono później niespodziewaną nominacją na stanowisko dyrektora oksfordzkiego laborato­ rium radiowęglowego, piastowane dotąd przez profesora Kalla. Te przykre i żałosne zarzuty przytaczam tylko dlatego, że zdobyły już niezasłużenie szeroki krąg zwolenników na kon­ tynencie europejskim, i dlatego, że należy je jak najszybciej odeprzeć. Niezależnie bowiem od dokładności wyników uzy­ skanych w laboratoriach nie może być absolutnie żadnego usprawiedliwienia dla tego rodzaju oskarżeń. Doktor Tite rzeczywiście otrzymał materiał z kapy św. Ludwika, stało się to jednak w ramach poszukiwań próbek kontrolnych, do cze­ go miał pełne prawo. Tkanina, z której uszyto kapę św. Ludwika, nie tylko jest lnem o splocie prostym, zupełnie odmiennym od jodełkowe­ go splotu całunu, ale na dodatek jej próbki dostarczono w postaci nitek. Zdjęcia każdej z próbek całunu, wykonane przez laboratoria przed przystąpieniem do datowania, wyraźnie ukazują znany splot całunu turyńskiego, splot do­

30 łan Wilson statecznie niezwykły, by Tite nie mógł znaleźć dokładnego odpowiednika. Jednym z wielu innych dowodów na to, że laboratoria otrzymały próbki wycięte z prawdziwego cału­ nu, jest fakt, że przy okazji mojej wizyty w laboratorium oksfordzkim, wkrótce po otrzymaniu przezeń próbki (zanim jeszcze rozpoczęto badania), profesor Hall wspomniał o drobnych kawałkach niebieskich nitek, które znalazł w tka­ ninie. Wiedząc, że podobne nitki raz po raz znajdowano podczas wcześniejszych badań mikroanalitycznych, mogłem to wytłumaczyć zetknięciem całunu ze stosunkowo nowym materiałem, w który go zawinięto. Pomijam już fakt obelży­ wej próby podważenia przez Bonnet-Eymarda uczciwości doktora Tite’a; nawet moja krótka lecz serdeczna znajomość z doktorem Tite’em (obecnie profesorem Laboratorium Ba­ dawczego w Oksfordzie) pozwala uznać to za zupełnie nie usprawiedliwione. Dlatego też ważne jest, by pomijając wszelkie inne względy - a rozmaite argumenty przemawiające za auten­ tycznością całunu zostały przedstawione w dalszej części książki - pogodzić się z faktem, że ludzie o niepodważal­ nej uczciwości w sposób kompetentny i przy użyciu uzna­ nej metody badawczej określili wiek całunu na czternaste stulecie. Musimy również pogodzić się z tym, że wiek ów szczególnie zasłynął z fałszerstw takich relikwii jak całun. Jak stwierdził z pewną przesadą, niemniej słusznie, profe­ sor Hall na konferencji prasowej zorganizowanej przez British Museum: W czternastym wieku fałszerstwa wszelkiego rodzaju przynosi­ ły zyski wartości wielu milionów funtów. Ktoś wziął po prostu kawałek płótna, owinął nim nagiego człowieka i wysmagał biczem1*. Asystent Halla, doktor Hedges, zlekceważył sugestie, iż zawartość radiowęgla w całunie mogła ulec zmianie w wyni Święte oblicza 31 ku gwałtownego wzrostu napromieniowania podczas zmar- Iwychwstania Chrystusa10 i dodał z dużą pewnością siebie, że owe hipotetyczne promieniowanie dziwnie dokładnie umiejscowiło całun w czternastym stuleciu, z którego pocho­ dzą najwcześniejsze w miarę pewne wzmianki historyczne o całunie.11 Najbardziej kłopotliwy dla wszystkich (także i dla mnie) wciąż niezdolnych do zaakceptowania całunu ja­ ko dzieła człowieka żyjącego w czternastym wieku, jest lakt, że właśnie z tego wieku pochodzą wiarygodne doku­ menty, wyraźnie stwierdzające, że całun został „namalowa­ ny zręczną ręką” ówczesnego artysty; podstawowym do­ wodem jest napastliwy w treści list groźnego biskupa Troy­ es, Pierre’a d’Arcisa, do antypapieża. Choć o istnieniu tych dokumentów wiedziano od dawna i uznawano ich prawdzi­ wość, były one w ostatnich latach nieco zbyt łatwo pomi­ jane, ponieważ nie mogły się przyczynić do wyjaśnienia anatomicznej i fotograficznej złożoności wizerunku na ca­ łunie. Obecnie, w świetle wyników datowania radiowęglowego, wspomniane dokumenty z pewnością wymagają ponownego zbadania jako punktu wyjścia do całościowego studium „świętych obliczy”. Oto jak w liście do mnie profesor Paul Damon z Arizony podsumował całą sprawę: Datowanie radiowęglowe potwierdziło po prostu wyniki czter­ nastowiecznego dochodzenia biskupa Pierre’a d'Arcisa... Nikt z nas nic kwestionował uczciwości i umiejętności artysty mala­ rza. Całun pozostaje obiektem godnym zadumy, a tożsamość nieznanego, genialnego autora jest największą z pozostałych do wyjaśnienia tajemnic... Może więc zajmie się pan tymi proble­ mami?^ Mimo że staram się, jak mogę, nadal nie potrafię uznać całunu za dzieło wieku, w którym Damon i laboratoria je-

32 lan Wilson go kolegów go umieściły, ale wiem, że niedostrzeganie lo­ giki w tym, co pisze w liście, byłoby zgoła nierozsądne. Czternasty wiek i choćby próba poznania człowieka, który mógł wykonać wówczas całun, oraz sposobu, w jaki tego dokonał rzeczywiście wydawały się rozsądnym punktem wyjścia. 2 Wędrówka w głąb średniowiecza ...tkanina, pomalowana zręczną ręką... Pierre d'Arcis, biskup Troyes, 1389 rok .leżeli istnieje dokument, który bardziej niż inne zdaje się potwierdzać wyniki datowania radiowęglowego całunu, to |est nim pisany po łacinie list sprzed sześciuset lat1 spoczy­ wający w Bibliotece Narodowej w Paryżu pośród innych za­ chowanych historycznych dokumentów francuskiej Szampa­ nii. List napisano pod koniec 1389 roku, autorem jest Pierre il Arcis, biskup miasta Troyes, leżącego sto mil na południo­ wy wschód od Paryża, a odbiorcą listu Jego Świątobliwość Klemens VII —człowiek, który dla ówczesnych Francuzów był prawowitym papieżem, rządzącym z Awinionu, a które­ mu historia wyznaczyła rolę antypapieża. Biskup d’Arcis pisał: Oto jak się przedstawia ta sprawa, Ojcze Święty. Jakiś czas temu w diecezji Troyes dziekan pewnej kolegiaty, a mianowicie kole­ giaty w Lircy, trawiony żądzą zysku, w oszukańczy sposób wystarał się dla swego kościoła o płótno, na którym zręczna ręka namalowała podwójny wizerunek mężczyzny, to znaczy przód i tył jego ciała. On zaś (dziekan] dawał fałszywe świadec­ two i udawał, żc jest to prawdziwy całun, w którym ciało naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa złożono w grobie, i na którym odcisnął się wizerunek Zbawiciela, wraz ze śladami

34 łan Wilson Jego ran. Historię ową rozgłoszono nic tylko w królestwie Fran­ cji, ale również, że tak powiem, na całym świecie, tak iż lu­ dzie przybywali ze wszystkich stron, by całun ten obejrzeć. I aby zwabić jeszcze większe tłumy i podstępnie wyciągnąć od nich pieniądze, czyniono niby-cuda najmując pewnych ludzi, by przedstawiali się jako uzdrowieni na widok całunu, który wszyscy uznali za całun grobowy naszego Pana.2 W średniowieczu, bardziej nawet niż dziś, takie oskarżenia były bardzo poważne i d’Arcis postarał się wyczerpująco wyjaśnić, dlaczego je wysunął, i przekazać wszystko, co wiedział o okolicznościach sfałszowania całunu. Problem ten pojawił się już za czasów jednego z jego poprzedników, Henryka z Poitiers, który sprawował urząd biskupi w latach 1353-1370. Według d’Arcisa Henryka zaniepokoiły podej­ rzane wydarzenia w Lirey, maleńkiej wiosce oddalonej o dwanaście mil od Troyes; był on również: ...nakłaniany przez wiele roztropnych osób do podjęcia sto­ sownych działań, co zaiste było jego obowiązkiem wynikłym z pełnienia zwykłej jurysdykcji. W końcu po rzetelnym śledź twie i zbadaniu sprawy Henryk odkrył oszustwo i sposób, w ja­ ki wspomnianą tkaninę pomalowano. Artysta, który ją poma­ lował, dał świadectwo prawdzie, to znaczy przyznał, że całun jest dziełem ludzkich rąk, a nie cudu. | Biskup] wszczął przeto formalne postępowanie przeciwko rzeczonemu dziekanowi i współsprawcom, aby wykorzenić owe fałszywe przekonanie wiernych. Oni zaś, widząc, że odkryto ich niegodziwość, scho­ wali wspomnianą tkaninę, tak by ordynariusz ]tj. biskup] nic mógł jej znaleźć, i trzymali ją potem w ukryciu przez trzydzie­ ści cztery mniej więcej lata aż do tego roku.1 Jak wyjaśni! dalej d’Arcis, w 1389 roku następca dziekana z Lirey pojechał do swego protektora „Kawalera GeolTreyii de Charny” i poprosił, by wydobyto całun i aby „dzięki nowym pielgrzymkom kościoł mógł się wzbogacić ofiarami składanymi przez wiernych”. De Charny [rys. 11 (syn (icol Święte oblicza 35 , ^e<>frey " de Charny~rysunek wykonany na podstawie 't erunku widniejącego na jego grobowcu w kościele opactwa 1 1stersow we froidmont, koło Beauvais, zniszczonym w czasie I'"'1wszcj wojny światowej

36 łan Wilson freya de Charny z czasów biskupa Henryka, określany z tego powodu mianem Geoffreya II de Chamy) prosił potem kar­ dynała de Thury, nuncjusza apostolskiego Klemensa VII, o zgodę na ponowne wystawienie całunu. Zwracając się ze swą prośbą Geoffrey Ił najwyraźniej rozmyślnie ani słowem nie wspomniał o wcześniejszym spo­ rze, przedstawiając tkaninę jako „obraz bądź postać z całunu, odwiedzaną przez wielu ludzi z nabożeństwa, której w tym kościele oddawano głęboką cześć i u której szukano ratun­ ku”. De Thury chętnie udzielił odpowiedniego zezwolenia, po czym, wedle relacji d’Arcisa: ...chronieni tym pisemnym zezwoleniem otwarcie wystawiali płótno i pokazywali ludziom w tymże kościele w wielkie świę­ ta, a często także przy okazji innych uroczystości, z całą powa­ gą, większą nawet niżli wtedy, gdy Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa jest wystawiane; to znaczy przez dwóch kapłanów odzianych w komże zc stułami i manipularzami, z największą czcią, przy zapalonych głowniach i na wysokim podium zbudo­ wanym specjalnie do tego celu. 1 choć nikt nie twierdził publi­ cznie, że to prawdziwy całun Chrystusa, rozgłasza się to w roz­ mowach na osobności i wielu w to wierzy, tym bardziej że jak wspomnieliśmy powyżej, poprzednio twierdzono, że tak właś­ nie jest.4 Problem jednak w tym, że z dwóch egzemplarzy listu Pierre’a d’Arcisa, jakie zachowały się do naszych czasów, tylko jeden jest kompletny, a żaden nie zawiera daty i nie wydaje się być oryginałem. Nie ma jednak wątpliwości, że list o podobnej przynajmniej treści został rzeczywiście wy­ słany do Klemensa VII do Awinionu. Zachowało się kilka innych dokumentów związanych z tą sprawą, szczególnie raport urzędnika francuskich stanów generalnych, który z na­ mowy d’Arcisa wcześniej próbował bez powodzenia zawład­ nąć całunem w Lirey; jest również odpowiedź dla d’Arcisa, którą Klemens VII wysłał w postaci kilku listów z Awinionu Swięte oblicza 37 b stycznia 1390 roku5. Wszystkie potwierdzają, że d’Arcis i Klemens VII przynajmniej korespondowali ze sobą na wspomniany temat. Wiemy również, że d’Arcis przeżywał wówczas trudne chwile. Jego katedrę w Troyes budowano od ponad dwóch stuleci, a w ostatnich dekadach w pracach konstrukcyjnych przeszkadzały wielokrotne najazdy angielskie na terytorium I rancji (podczas wojny stuletniej). W czasie Świąt Bożego Narodzenia 1389 roku znaczna część nawy głównej runęła w wyniku zawalenia się okna, a wkrótce potem runęła wielka rozeta północnego transeptu.6 Mogło się to wydarzyć tylko luż po wysłaniu listu w sprawie całunu, a już na pewno w czasie, gdy Klemens VII dyktował w Awinionie swą odpowiedź, gdyż d’Arcis w Troyes był bardzo zajęty werbo­ waniem trzydziestu robotników do uprzątnięcia gruzu / przejść kościoła. D’Arcis nie mógł też zbytnio ucieszyć się z odpowiedzi Klemensa VII, kiedy ta nadeszła już z Awinionu.7 Papież potwierdził wprawdzie, że księża w Lirey powinni wyjaśnić ..głośno i wyraźnie”, iż to, co pokazują „nie jest prawdziwym całunem Chrystusa, lecz kopią tylko i wyobrażeniem”, pod- Irzymał jednak prawo tamtejszego kleru do organizowania następnych ekspozycji wystawień całunu, a nawet zagroził ekskomuniką samemu d’Arcisowi, gdyby ten próbował stwa- izać trudności. Zaledwie parę miesięcy później, 1 lipca 1390 mku, Klemens VII obłudnie wydał bullę zapewniającą spe­ cjalne odpusty wiernym odwiedzającym kolegiatę w Lirey, wyraźnie stwierdzając w niej, że powodem jest fakt, że „ca­ łun z odciśniętym wizerunkiem naszego Pana Jezusa Chry- siusa przechowuje się w niej z należną czcią.”8. Trudno nie wyczuć tutaj zapaszku korupcji i nepotyzmu, aż nadto znamiennego dla średniowiecznego papiestwa, za­ równo awiniońskiego, jak i rzymskiego. Klemens VII to przecież słynny Robert z Genewy, który czternaście lat

38 lan Wilson wcześniej, usiłując na czele armii najemnej odzyskać Pań­ stwo Kościelne, osobiście nakazał brutalną masakrę obywate­ li Ceseny, choć wcześniej, w krytycznej dla siebie i swych ludzi sytuacji przysięgał na swój kardynalski kapelusz, że obejdzie się z nimi łaskawie.9 Równie obłudnie zachowywał się w okolicznościach, które doprowadziły do objęcia prze­ zeń papieskiego tronu w Awinionie. Na prawdopodobnie je­ dynym ze znanych nam współczesnych mu portretów, zacho­ wanym na rzeźbie w Awinionie10, Klemens nie wygląda na człowieka, któremu łatwo byłoby pokrzyżować plany. Podejrzenia o nepotyzm w kwestii całunu usprawiedliwia także fakt, że Klemens był bratankiem Aymona z Genewy, właściciela ziemskiego z Górnej Sabaudii. Aymon poślubił Jeanne de Vergy, wdowę po właścicielu całunu, Geolfreyu I de Chamy, dwa lub trzy lata po jego śmierci pod Poitiers w 1356 roku. Po zawarciu drugiego małżeństwa Jeanne de Vergy opuściła najprawdopodobniej Lirey, by zamieszkać z Aymonem w jego alpejskich posiadłościach w Anthon, Cruseilles, Rumilly i Momex; wszystkie te miejscowości le żały blisko Annecy, w którym Klemens VII urodził się i do rastał.11 1niemal na pewno Jeanne zabrała ze sobą całun, gdy dołączyła do męża. W Górnej Sabaudii był bezpieczniejszy niż w Lirey, gdzie postrach siali angielscy maruderzy. Io mogłoby tłumaczyć tak szybkie przekazanie całunu przez Margarel de Chamy rodzinie Savoia w następnym stuleciu; potwierdzałaby to również wzmianka d’Arcisa o ukrywaniu go „przez trzydzieści cztery mniej więcej lata aż do lego roku”. Klemens mógł więc zobaczyć całun w czasie, gdy odwiedzał dom swego stryja. Ożywienie w Lirey, które tak poruszyło biskupa d Arcisa, można również z łatwością wytłumaczyć tym, że zaledwie rok wcześniej zmarł Aymon z Genewy12, a Jeanne de Vcrgy powróciła do dawnego domu w Lirey i widocznie przywiozła ze sobą całun. Jeżeli miała zamiar przywrócić dawny kuli Święte oblicza 39 całunu w Lirey, szukanie wsparcia u Klemensa VII, póki nie osłabła rodzinna więź, byłoby rzeczą naturalną. Musiała też uważać, by nie przeszkodziła jej śmierć, była bowiem już wtedy dobrze po sześćdziesiątce. Geoffrey II de Chamy, człowiek bardzo szanowany na francuskim dworze, chyba w pełni popierał wysiłki matki. Uwaga zawarta w jednym z listów Klemensa wyraźnie świadczy o tym, że Geoffrey II nawiązał z nim bezpośredni kontakt w tej sprawie.13 Biskup d'Arcis z gniewem wspominał o tym, jak Geoffrey pozwolił sobie „własnoręcznie trzymać tkaninę... i pokazywać ją ga­ wiedzi ’ po wyraźnym zakazie czynienia tego, wydanym przezeń duchownym z Lirey. Tajemnica całunu wiąże się jednak z okresem pierwszych pokazów w Lirey, czyli z czasami, gdy Jeanne de Vergy była zoną Geoffreya I de Chamy. Według biskupa d’Arcisa wtedy właśnie jego poprzednik, Henryk z Poitiers, przeprowadził dochodzenie i wtedy też artysta, który rzekomo pomalował całun, wyznał prawdę. D’Arcis umieścił te zdarzenia „trży- dzieści cztery mniej więcej lata” przed napisaniem swego listu, czyli gdzieś w 1355 roku. lakie datowanie wydaje się bardzo sensowne, jako że pokazy i śledztwo miałyby wówczas miejsce na rok przed śmiercią Geoffreya I de Charny w bitwie pod Poitiers oraz, lak wiadomo z zachowanych dokumentów, dwa lata po tym, |,ik Geoffrey zaczął gromadzić zezwolenia i środki pieniężne niezbędne do ufundowania małej kolegiaty w Lirey. Tam właśnie zamierzano wystawiać całun. Istnieją jednak poważne rozbieżności pomiędzy tym, co ijak d’Arcis twierdził w 1389 r.) wydarzyło się około 1355 ioku, a bardzo skąpymi informacjami, które można wydobyć / autentycznych dokumentów zachowanych z tego okresu. I lak d Arcis opisał, jak to dziekan z Lirey, którego imię nie pada, wystarał się o całun od artysty malarza, ustanowił jego kult, rozgłosił o tym „nie tylko w królestwie Francji ale, że

tak powiem, na całym świecie” i zwabił pielgrzymów „ze wszystkich stron”. W dalszej części listu opisał, jak biskup łłenryk z Poitiers wszczął dochodzenie, odkrył, iż całun zo- 1 stał sfałszowany, i rozpoczął „formalne postępowanie prze­ ciwko rzeczonemu dziekanowi i współsprawcom . Trzy pierwsze z zachowanych dokumentów zawierają: akt ufundowania kościoła 20 czerwca 1353 roku, bullę i list I papieża Innocentego VI, uznające kanoników z Lirey i za­ pewniające rozmaite odpusty, a datowane 30 stycznia 1354 roku, oraz dokument z 3 sierpnia 1354 roku poświadczający nadanie dodatkowych odpustów.14O dziwo jednak dokumen­ ty te, choć zawierają wykaz rozmaitych relikwii związanych z ufundowaniem kościoła, nie wspominają o niczym, co ■■ odpowiadałoby opisowi całunu. Kolejnym ważnym dokumentem jest list Henryka z Poi- I tiers do Geoffreya I de Charny, napisany 28 maja 1356 roku15, a więc pochodzący z okresu gdy trwało dochodzenie biskupa Henryka i gdy doszło do konfrontacji z duchownymi z Lirey, bądź okresu nieco późniejszego. W liście tym Hen­ ryk gratuluje jednak Geotfreyowi wszystkiego, czego doko­ nał fundując kościół w Lirey, i wyraźnie używa słów „po­ chwalamy, zatwierdzamy i aprobujemy”. Wydaje się zatem niemożliwe, by spór mógł się rozpocząć właśnie wtedy. Jeżeli jednak przydarzył się za życia Geołłreya I de Charny, jak , zgodnie przypuszczano, czasu na jego wywołanie pozostało niewiele: niespełna cztery miesiące później, 19 września, Geoffrey 1 poległ w bitwie pod Poitiers. Nawet ostatni dokument, jaki zachował się z tamtych cza­ sów16, wysłany z dworu papieskiego w Awinionie 5 czerwca ' 1357 roku (a więc już po śmierci Geoffreya) i zapewniający ( odpust tym, którzy odwiedzają kolegiatę w Lirey w wyzna­ czone dni święte, także nie zawiera żadnej wzmianki o ca łunie. I Z tego wszystkiego można by wysnuć wniosek, że przy­ 4 ( 1 łan Wilson najmniej Geołfrey I nie miał nic wspólnego z całunem. Nie­ wykluczone, a nawet zgodne z raportem d’Arcisa, że to ano­ nimowy szelma-dziekan z Lirey wystarał się o niego w okre­ sie pomiędzy małżeństwami Jeanne de Vergy z Geoffreyem I de Chamy i z Aymonem z Genewy. Ajednak kilka źródeł, nawet tych nie w pełni wyczerpują­ cych, także zdaje się zaprzeczać relacji d’Arcisa przypisując nabycie całunu Geoffreyowi I. Bulla papieża Klemensa VII / 1390 roku wspomina, że to „ojciec Geoffreya [t.j. Geoi­ d y 11 II] wiedziony gorliwym oddaniem zdobył całun dla kościoła”.17 Margaret de Chamy, wnuczka Geoffreya I, zapew­ niła, że całun został „concjuis par feu” przez jej dziadka.111 lakkolwiek nie do końca wiadomo, co „conquis par feu” znaczy w tym kontekście - według niektórych interpretacji chodzi 0 ogień bitewny, według innych o pewną formę opłaty lennej19- panuje powszechna zgodność, że to Geoffrey I de Chamy, a nie dziekan z Lirey, był pierwszym nabywcą całunu. Niezbitym dowodem na to, że kult całunu mocno związa­ ny z Geolfreyem I de Chamy panował w Lirey, zanim jesz- 1ze Jeanne de Vergy wyszła za Aymona z Genewy, jest pamiątkowa rozetka z wizerunkiem całunu, znaleziona w 1855 roku w szlamie Sekwany przy Pont-au-Change w Pa- iyżu |ilustracja 4|.20 W średniowieczu na Pont-au-Change mieli swoje sklepy i stragany jubilerzy, złotnicy i właściciele kantorów wymiany; ową rozetkę zgubił prawdopodobnie ja­ kiś pielgrzym, który był w Lirey, kupił ją do noszenia na kapeluszu (jak było wówczas we zwyczaju - patrz: ilustra- i ja 7), a potem stracił, wychyliwszy się z mostu podczas przerwy w paryskich zakupach. Kimkolwiek był ów nieznany pielgrzym, jego rozetka ma ngromne znaczenie, bowiem jako pierwsza w dziejach przed- lawia całun w postaci tkaniny z podwójnie odbitym wize- iunkiem, trzymanej przez dwóch duchownych. Została za- pi wne zakupiona podczas wizyty w Lirey w okresie pierw­ Vwięłe oblicza 4 (

42 łan Wilson szych tajemniczych pokazów całunu, ponieważ widnieje na niej herb Geoffreya I de Chamy (trzy małe tarcze na jednej większej) i Jeanne de Vergy. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości: wiadomo bowiem, że herb Geotłreya II de Chamy różnił się wyraźnie od herbu jego ojca. Możemy więc tylko dojść do wniosku, iż albo Geofłrey I de Charny wraz z Jeanne de Vergy ustanowił za życia kult całunu, albo sama Jeanne de Vergy uczyniła to w ich imieniu po śmierci Geoffreya, ale jeszcze przed poślubieniem Aymo- na z Genewy. I niezależnie od roli, jaką odegrał ów szelma, dziekan z Lirey, zamieszczenie herbu rodowego na pamiątko­ wej rozetce pozwala przypuszczać, że zarówno Geofłrey, jak i Jeanne, a przynajmniej sama Jeanne, w pełni aprobowali i wspierali pokazy całunu. Żaden z powyższych wniosków nie wyjaśnia zbyt wiele, choćby dlatego, że wprawdzie o Jeanne wiemy bardzo niewiele, ale za to Geofłrey zapisał się w dziejach wyłącznie korzystnie, jako wcielenie Chaucerowskiego „rycerza szlachetnego i be/ skazy”. Geoffrey nosił na epoletach motto „honor wszystko zwycięża” i pisał głęboko religijne wiersze; niektóre zachowały się do dziś.21 Król Francji powierzył mu w bitwie najświętszą chorągiew, Sztandar św. Denisa. Zaszczyt ten spotykał tylko najszlachetniejszych z rycerzy. 1, co nie mniej ważne, Geoffrey zginął jak bohater, chroniąc króla własnym ciałem w ostatnich minutach bitwy pod Poitiers. Czternaście lat po śmierci spoczął w paryskim kościele celestynów we wzniesionym na kos/t króla grobowcu godnym bohatera. Ogromnie trudno zrozumieć, jak człowiek tej miary mógłby firmować swoim nazwiskiem, a tym bardziej poświadczyć swym herbem autentyczność oszu stwa stwierdzonego przez Pierre’a d’Arcisa. Jeszcze większa tajemnica otacza artystę, jego nazwisko i pochodzenie, który przypuszczalnie namalował całun dla samego Geoffreya albo dla jego żony. Biskup d'Arcis pisał o „zręcznej ręce” malarza. Jeżeli jednak zapytamy o współ Święte oblicza 43 czesne dowody prawdziwości tych przypuszczeń, okaże się, /.c przytłaczająca większość amerykańskich naukowców, któ- izy badali całun w 1978 roku, twierdziła, iż nie ma żadnych siadów wskazujących na użycie farby do stworzenia wizerun­ ku ciała i krwawych ran.22 Poza jednym istotnym wyjątkiem. Ponad siedem lat przed ujawnieniem wyników datowania radiowęglowego chicagowski mikroanalityk, doktor Walter McCrone, przebadawszy próbki taśmy klejącej zdjęte z wize- imiku na całunie, twierdził, że natrafił na wyraźne ślady drobnoziarnistych cząsteczek tlenku żelaza zawieszonych w żelatynowym spoiwie, czyli innymi słowy temperę.23 McCrone dostarczył nawet dowodów historycznych, bo­ wiem w czasach Geoffreya de Chamy identyczną metodę malowania na tkaninie stosowano co najmniej w dwóch kra­ tach: Anglii i Niemczech. Uważnie przeglądając pierwszy toin „Metod i materiałów malarskich stosowanych w wiel­ kich szkołach i przez wielkich mistrzów” (Methods and Ma­ terials of Painting of the Great Schools and Mastcrs) pióra Su Charlesa Eastlake a, malarza z początków dziewiętnaste­ go wieku, McCrone znalazł pod nagłówkiem „Praktyki ma­ larskie powszechnie stosowane w czternastym wieku” nastę­ pujące informacje: Wśród pozostałych metod, znanych po tej stronie Alp, można wspomnieć o malowaniu pr/.ez Anglików i Niemców na płótnie oraz o osobliwym sposobie apreturowania w temperze... W kro­ nice Trcviso, zachowanej przez Guid’Antonio Zanctticgo, wspomniano o niemieckim sposobie malowania (farbami wod­ nymi) na tkaninie. Tę dyscyplinę sztuki praktykowano, jak się wydaje, powszechnie w czternastowiecznej Anglii, ahy zwrócić uwagę obcokrajowców... tym sposobem maluje się len, który jest tak wiotki, jakby go w ogóle nie malowano, ponieważ farby są rzadkie jak woda... Co się zaś tyczy angielskich i niemieckich malowideł na płótnie, to bez wątpienia wiotkość, z której słynę­ ły... służyła zwiększeniu ich trwałości... Z opisu ów angielsko- "iemiecki sposób wydaje się pod każdym względem przypomi­

44 łan Wilson Święte oblicza 45 nać współczesne akwarele, tyle że wówczas cienka tkanina, odpowiednio przygotowana, spełniała rolę papieru.-1 Rzeczywiście intrygująca hipoteza McCrone a, że całun j mógłby być dziełem średniowiecznego artysty angielskiego (a Geoffrey de Charny był w Anglii, wprawdzie tylko jako jeniec wojenny, w latach 1350-51), nie uzyskała wsparcia ze strony znanej specjalistki sztuki angielskiego średniowiecza, | Anny Hulbert. Hulbert, która zdobyła doświadczenie konser­ watora w Courtauld Institute, pracowała też we Florencji, gdzie wiele skarbów sztuki tego miasta zniszczyły powodzie, a na co dzień zajmuje się renowacją i konserwacją dzieł średniowiecznej sztuki angielskiej. O całunie powiedziała. Nic przychodzi mi na myśl żadna ze znanych technik stosowa­ nych w średniowieczu, która pozwoliłaby artyście nanieść obraz na płótno bez wniknięcia farbą we włókna lnu. Malarz uznałby bez wątpienia, że im głębiej wniknie w tkaninę, tym trwalszy będzie obraz... Nic widziałam całunu pod mikroskopem, ale miałam okazję dokładnie zbadać obraz „Buxton Achievement pędzla anonimowego późnośredniowiecznego artysty, będący w zbiorach muzeum w Norwich. Jest to jedyne średniowieczne angielskie malowidło na płótnie, które przychodzi mi na myśl, lecz nawet na tych fragmentach, które są zbyt zniszczone, by zachował się jakiś obraz, jest mnóstwo widocznych, nawet w małym powiększeniu, śladów zastosowanej techniki malar­ skiej.25 Warto również zauważyć, że Eastlake pisał o tkaninie „należycie przygotowanej” i że każdy właściwie malarz czuł- I by się w obowiązku przygotować kawałek płótna przed ma lowaniem. A na całunie turyńskim nie widać śladów takiego I przygotowania. Jeszcze trudniej pojąć, jak człowiek średniowiecza, cza sów gdy uwaga artystów skupiała się na konturach, a zauv teresowanie grą światła i cienia było znikome, zdołał stwo- J rzyć na całunie wizerunek, który - co jest oczywiste, jeśli i lylko przyjrzeć się dokładnie samemu całunowi czy też nega­ tywom jego zdjęć - nie tylko składa się wyłącznie ze światła i cienia, ale na dodatek światło i cień tak idealnie się uzupeł­ niają, że obraz widziany w negatywie przypomina prawdziwą lotografię. Jak bardzo wyjątkowym osiągnięciem jest ów obraz, do­ wodzą późniejsze próby skopiowania opisanego efektu przez uajbieglejszych nawet malarzy. Typowym przykładem jest .ikwarela z siedemnastego wieku26 namalowana na płótnie, i zachowana w kościele Notre Damę w Chambery —mieście, w którym w 1532 roku całun omal nie spłonął. Wyraźnie widać, że twarz i ciało ukazano niezdarnie, bez uwypukleń, i obraz przypomina postacie powstające przy użyciu foremekbraz na całunie odzwierciedla wypukłości ludzkiego ciała.28 Poszukując wyjaśnienia, jak ktoś żyjący w epoce średnio­ wiecza mógł wykonać tego rodzaju obraz, prawdopodobnie me zdając sobie nawet sprawy z jego negatywowych właści­ wości, Joe Nickell, naukowiec z Uniwersytetu Stanowego Kentucky, stworzył coś, co jak twierdzi, stanowi dobre repliki i ałunu. Szczelnie owijał płaskorzeźbę tkaniną zmoczoną go­ lącą wodą, a potem nakładał na nią pigment żelazowy.29 Według Nickella repliki zawierają te same substancje, klo­ m b obecność na całunie stwierdził McCrone, mają iden­ tyczne delikatne sepiowe zabarwienie, nie widać na nich

46 lan Wilson Święte oblicza 47 pociągnięć pędzla ani śladów farby i jego zdaniem stanowią „prawdziwy obraz negatywowy” (aczkolwiek w tym ostat­ nim przypadku jest kwestią osobistego odczucia, czy negaty­ wy Nickella wytrzymują porównanie z subtelnym wizerun­ kiem twarzy na całunie). Kolejnym problemem, jakiego nie wyjaśniają jednak tezy Nickella i McCrona, jest fakt, że poza tym wszystkim musie­ libyśmy jeszcze uwierzyć, iż domniemany malarz-lałszerz I zwieńczył swe dzieło śladami wypływającej krwi i innych ran, które nie tylko dla laika wyglądają niezwykle naturalnie i przekonywająco, ale za takie zostały uznane również przez renomowanych specjalistów medycyny. Słynny przypadek umieszczenia ran po gwoździach na przegubach rąk jest tylko jednym z licznych wyjątkowych lub bardzo rzadkich cech I fizjologicznych, które wyczerpująco są omówione w dalszej I części książki. Trudno dostatecznie mocno podkreślić takt, iż mimo I istnienia mnóstwa średniowiecznych dzieł przedstawiają- I cych rany Chrystusa oraz rany w ogóle, te na całunie są I nieporównywalne w swym naturalizmie, anatomicznej do I kładności i subtelności. Dopiero w szesnastym wieku, wraz I z publikacją De humani corporis fabrica („O budowie lud/.- I kiego ciała”) Andreasa Vesaliusa, zaczęto wykonywać praw dziwie naukowe ilustracje medyczne. Ilustracje średnio- I wieczne były, zdaniem specjalisty z British Library, Pete­ ra Murraya Jonesa30, „niezdarne i dziecinne”, co dość do I brze widać nawet na piętnastowiecznym rysunku „rannego i człowieka” zachowanym w londyńskiej Wellcome lnstituic Library. ^ Warto też dodać, że profesor James Malcolm Cameron z London Hospital31, doktor Frederick Zugibe z Rocklaml County, w Nowym Jorku32 oraz doktor Robert Bueklm I z Okręgowego Biura Koronera w Los Angeles są tylkoł jednymi z wielu renomowanych patologów sądowych i s|k-- I cjalistów medycznych, którzy uznali ślady ran od ukrzyżowa­ nia na całunie za tak przekonująco prawdziwe, że trudno mniemać, że mogłyby być dziełem artysty malarza. Sposobem uniknięcia przykrej konieczności wyboru po­ między podaniem w wątpliwość kompetencji tych ludzi a wiarą w istnienie średniowiecznego artysty-fałszerza tak genialnego, że zdołał okpić nawet współczesnych nam spe­ cjalistów, jest poważna hipoteza, wysunięta ostatnio przez brytyjskiego fizyka doktora Michaela Straitona.34 Otóż suge- iuje on, że jakiś czternastowieczny krzyżowiec mógł zostać schwytany przez Saracenów i ukrzyżowany dokładnie w taki sam sposób, w jaki ukrzyżowano Jezusa, po to, by wykpić śmierć tego ostatniego. Zdaniem Straitona zwłoki krzyżowca owinięto potem na modłę bliskowschodnią, a odbity wizeru­ nek ciała powstał w wyniku procesu związanego z silnym działaniem słońca. Jednak hipoteza brytyjskiego naukowca stoi rzecz jasna w całkowitej sprzeczności z zarzutami wysu­ niętymi przez biskupa d’Arcisa. Mimo wrażenia, że znaleźliśmy się właśnie w zupełnym impasie, w rzeczywistości jest trochę inaczej. Jeżeli bowiem, niezależnie od wszystkiego, co do tej pory stwierdziliśmy, w Lirey był ktoś, kto pragnął spreparować fałszywą relikwię, i hcąc przysporzyć dochodów nowo ufundowanemu kościoło­ wi - a według naszych współczesnych opinii świątynia ufun­ dowana przez Geofłreya de Charny była skromną, wymaga- |.|cą środków drewnianą budowlą, która popadła w ruinę w niespełna sto lat później - to dokładnie w połowie czterna­ stego wieku miało miejsce słynne zdarzenie, mogące być /rodłem inspiracji dla niego. Chodzi o pokaz w Rzymie, w specjalnie ogłoszonym Ro­ ku Świętym „świętego oblicza” na płótnie, znanego jako Weronika”. Święty wizerunek powstał ponoć w chwili, nly Weronika otarła Jezusowi, z mozołem pnącemu się ku szczytowi Kalwarii, twarz z potu i krwi. Siła przyciągania i

48 łan Wilson odbitego na chuście oblicza Chrystusa, w połączeniu z odpu­ stami i darowaniami win, z którymi go kojarzono, była ogromna. Dla Rzymu, który zaraza, konflikty wewnętrzne i długa nieobecność papieża zamieniły nieomal w miasto- -widmo, nastał wtedy czas dobrej koniunktury. Do grodu napływał wielotysięczny tłum pielgrzymów, wszyscy przyno­ sili dary ofiarne, wszyscy potrzebowali jedzenia i miejsca do spania. Miejscowi rzemieślnicy wytwarzali dla potrzeb rynku pamiątkarskiego licencjonowane rozetki, przypinane do ka­ peluszy i przedstawiające cudowną chustę - rozetki lego samego rodzaju jak te, które wytwarzano w Lirey niespełna dziesięć lat później, tym razem z wizerunkiem całunu |ilu­ stracja 4|. Jeżeli więc, mimo wszystkich omówionych tu problemów, . wydarzenie to istotnie zainspirowało kogoś, kto sfałszował [ całun, moglibyśmy chyba zrekonstruować proces myślowy ^ tego człowieka. Skoro w drodze na Górę Kalwarię Jezus pozostawił odciśnięty na chuście wizerunek swej twarzy, czemuż by nie miał pozostawić podobnego wizerunku całego j ciała, gdy spowito je w całun przed złożeniem do grobu .' Jeżeli dotąd nikt nie wiedział o istnieniu takiego całunu, jakąż I atrakcją mógłby się stać dla pielgrzymów, gdyby udało się go I specjalnie stworzyć! Potrzebny był tylko czarodziej, kloiy I urzeczywistniłby ów pomysł... Zakrawa to na ironię, ale spośród ludzi, których ta mysi J mogłaby zainspirować, Geoftrey de Chamy był chyba na| mniej prawdopodobnym kandydatem. Przez cały Rok Świrly Geoffrey z pewnością nie wyjechał do Rzymu, był bowiem aż do lipca 1351 roku więziony w Anglii (z krótką przerwą pozwalającą na udział w uroczystości ślubnej w Paryżu) Możliwe jest oczywiście, że pielgrzymkę taką odbył dziekan z Lirey. Możliwe jest również, że w podobną podróż wybml się artysta malarz, którego tożsamości nie jesteśmy w staiiM1 nawet odgadnąć. Święte oblicza 49 Jakkolwiek by było, już sam fakt, że chusta Weroniki przedstawiała „święte oblicze”, istniejące bez wątpienia na długo przed pojawieniem się w Lirey wzbudzającego kontro­ wersje całunu, wprowadza nas na główny tor dociekań: do ■rodeł wyobrażenia Jezusa odciskającego swój wizerunek na tkaninie. W poszukiwaniu najświętszych obliczy ukrytych w najbardziej tajemnych miejscach udajemy się najpierw do Kzymu.

3 Co się kryje nad posągiem św. Weroniki Ponad ogromnym posągiem św. Weroniki znajduje się obraz uznany za tak święty, że nie może nań spojrzeć żaden człowiek świecki... Thomas Heaphy, 1861 rok F akt, że najtajniejszym miejscem może być miejsce tak wszystkim znane, że tylko nieliczni zdają sobie sprawę, iż kryje jakąś tajemnicę, zakrawa na ironię. Paradoks ten z pew­ nością dotyczy miejsca ukrycia świętego oblicza znanego jako „Weronika”. Choć każdy, kto zwiedza bazylikę św. Piotra w Rzymie może zobaczyć prosty z pozoru filar pod­ pierający sklepienie, rzadko kto domyśla się, że jego wnętrze jest tak niedostępne i tak pilnie strzeżone, iż wszystko, co napisaliśmy o całunie turyńskim, wygląda przy tym na wzór otwartości. Gdy, jak inni turyści, przestępujemy progi bazyliki św. Piotra, mamy w pamięci informacje z przewodnika, że znajdujemy się w największym w dziejach chrzcścijań- stwak ościele, długości 211,5, szerokości 137,5 i wysokości 132,5 metrów, mieszczącym 395 posągów, 44 ołtarze i 77 Święte oblicza 51 kolumn wsporczych (dane liczbowe wg polskich źródeł, przyp. tłumacza). Po przejściu wzdłuż całej nawy głównej przystaniemy być może, by zajrzeć do strefy podziemnej, /.nanej jako Konfesja, która zawiera domniemany grób sw. Piotra. Spojrzawszy w górę, będziemy zapewne po­ dziwiać wspaniały barokowy baldacchino rozpięty nad ołtarzem głównym na czterech spiralnych kolumnach z brązu wysokości trzydziestu jeden metrów. Jeżeli spoj- izymy jeszcze wyżej, otworzymy usta z zachwytu nad niezrównaną podniebną kopułą projektu Michała Anioła. Wielki artysta nie dożył chwili zakończenia jej budowy. Pośród tych wszystkich cudów architektonicznych mo­ żemy nie zauważyć nawet czterech wielkich pięciokąt- nychf ilarów, które pozornie bez trudu utrzymują cały cię­ żar arcydzieła stworzonego przez Michelangelo Buonarro- liego. Filar będący obiektem naszego zainteresowania | ilustra­ cja 44, u goryl to ten najbardziej na lewo, jeśli staniemy twarzą do Cattedra Petri, barokowej kompozycji ozdobnej Iworzącej oprawę starego drewnianego tronu; według tra­ dycji zasiadał na nim Piotr apostoł, gdy po raz pierwszy przybył do Rzymu. Nieliczni tylko zwiedzający dowiadują się, że podstawa filaru, znajdująca się głęboko poniżej obe­ cnego poziomu posadzki, jest najstarszym elementem nowej bazyliki. To właśnie tutaj, 18 kwietnia 1506 roku, na dnie wielkiego wykopu, siedem i pół metra poniżej posadzki starej bazyliki, stetryczały papież Juliusz II, który zlecił Michałowi Aniołowi wykonanie fresków na suficie Kapli­ cy Sykstyńskiej, położył kamień węgielny pod budowę obecnego gmachu bazyliki. Z tej okazji na skraju wykopu /.ebrał się ponoć tak wielki tłum gapiów, że biedny Juliusz, / obawy, że ściany mogą runąć i pogrzebać go żywcem, / przesadnym pośpiechem odklepał słowa uroczystej prze­ mowy.1