ania351

  • Dokumenty1 556
  • Odsłony82 517
  • Obserwuję68
  • Rozmiar dokumentów49.8 GB
  • Ilość pobrań55 929

Tadeusz Kruk -Termopile

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :7.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Tadeusz Kruk -Termopile.pdf

ania351
Użytkownik ania351 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 78 osób, 43 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 135 stron)

Obrona Termopil, kiedy to trzystu Spartan stanęło przeciwko całej armii perskiej, pozostała do dziś aktualnym symbolem bohaterstwa i patriotyzmu. Nie należy jednak zapominać, że słowa te miały w tamtych czasach nieco inne znaczenie, a rzeczywistość wojen grecko-perskich często różniła się od tego, co możemy sobie wyobrazić na podstawie ogólnikowych informacji zawartych w podręcznikach historii starożytnej. W swej opowieści o królu Spartan Leonidasie Tadeusz Kruk przedstawia także tło obyczajowe i skomplikowaną sytuację polityczną epoki i nie ogranicza się tylko do bitwy pod Termopilami, lecz w zbeletryzowanej formie opisuje przebieg wojen grecko-perskich w latach 490—449 p.ne., w tym słynne bitwy pod Maratonem, Salaminą i Platejami. Wydarzenia te, choć tak odległe w czasie, nadal nie przestają budzić zainteresowania, wpłynęły bowiem w sposób zasadniczy na dzieje Europy i rozwój cywilizacji europejskiej w jej obecnym kształcie.

Obwolutę, okładkę i kartę tytułow ą projektow ał W aldemar Żaczek R edaktor Ewa M arkowska R edakcja m ap Maria Glinka R edaktor techniczny Jadw iga Jegorow K orektor Beata Kondcj © CopyrtRlit by W ydaw nictw o M inisterstw a Obrony N arodow ej W arszaw a 1983 Dzeus na to nam przeznaczył zły los, abyśmy wśród przyszłych pokoleń żyli w pieśni. Homer, Iliada, Księga VI ISBN 83-11-06899-2

LEONIDAS I ł Długo nie mógł się doczekać następcy Anaksandridas, szesnasty, jeśli wierzyć Herodotowi, dwudziesty ósmy zaś, jeśli li­ czyć według Pauzaniasza — król Sparty. Eforowie czekali cierpliwie dziesięć lat „potem wezwali go do siebie i rzekli: «Jeżeli ty sam o siebie nie dbasz, to my pomyśleliśmy o tym, żeby nie wymarł ród Eurystenesa. Rozwiedź się zatem z obecną żoną, ponieważ nie rodzi ci dzieci, i ożeń się z inną*. Ale on im odpowiedział, że nie uczyni ani jednego, ani drugiego; bo niedobra jest ich rada, żeby żonę, która jest bez winy — odepchnął, a inną w dom wprowadził; przeto ich nie usłucha” 1 — w sto lat później zapisał Herodot. Wówczas w Domu Rady zebrali się eforowie i geronci. „Zasiedli na gładkich kamieniach, jeden obok drugiego” — dwu­ dziestu ośmiu starców po żołniersku suro- 1 Wykaz źródeł, z których autor czerpał cytaty, znajduje się na końcu książki. 7

wych, oczadziałych władzą. Anaksandridas stał przed nimi nie jak król, lecz jak bła- galnik z gałązką oliwną w ręku. Najstar­ szy z eforów oświadczył: „Widzimy, że jesteś przywiązany do obecnej swej żony, więc uczyń, co nastę­ puje, i nie sprzeciwiaj się, jeśli nie chcesz, żeby spartiaci co innego przeciw tobie po­ stanowili. Nie żądamy od ciebie, abyś się z żoną rozwodził, ale oprócz niej weź sobie inną za żonę, żeby ci dała potomstwo”. Anaksandridas patrzył w nieruchome twarze gerontów, których szpakowate bro­ dy przypominały zeszłoroczny śnieg na szczytach Tajgetu. Ich wyblakłe oczy były twarde, usta zaciśnięte w starczym uporze. Szukał poparcia u Aristona, lecz drugi król Sparty spuścił oczy i uciekł z nimi w bok. Niedawno ożenił się po raz trzeci, tym razem z najpiękniejszą Spartanką w Lakonii; wziął ją podstępem i nie rozumiał skrupułów Anaksandridasa. Eforowie i geronci czekali w milcze­ niu. Byli zdecydowani złożyć Anaksandri­ dasa z tronu, gdyby odmówił. Szło o przy­ szłość Sparty, o nienaruszalność jej spiżo­ wych praw i ciągłość królewskiego szczepu Heraklesa. Nie mogli sobie pozwolić na ża­ dne nowinki, szerzące się w Attyce i na północy Peloponezu; tacy na przykład Ateńczycy dawno pozbyli się królów i ostatnio — po raz drugi w ciągu dziesięciu lat — wygnali tyrana Pizystrata; lecz oni nie mieli na karku helotów ani dyszących pragnieniem odwetu Messeńczyków i mo­ 8 gli eksperymentować z archontami, areo- pagiem i rządami ludu. Anaksandridas zrozumiał, że nie ma wyboru. Ugiął się przed Radą i wziął dru­ gą żonę. Pierwsza, córka jego siostry, była z rodu heraklesowego, druga nie, lecz mu­ siał dzielić odtąd stół i łoże z obiema, jak­ by były sobie równe, „prowadząc dwa do­ my, całkiem nie według obyczaju spartań­ skiego. Po niedługim czasie druga żona porodziła Kleomenesa. Gdy więc ona dała spartiatom następcę tronu — zapisał He- rodot — zdarzyło się, że pierwsza żona, dotąd niepłodna, zaszła w ciążę. Była na­ prawdę brzemienna, lecz krewni później­ szej żony podnieśli wrzask mówiąc, że ona tylko się chełpi i chce sobie dziecko pod­ rzucić. Dlatego w chwili porodu eforowie nie dowierzając zasiedli dokoła rodzącej i pilnowali. A ona porodziła Dorieusa i wkrótce potem Leonidasa”. Pierwsza żona dała mężowi jeszcze najmłodszego, Kleom- brota; druga zaś żona, wzięta z musu, stała się bezpłodna. Leonidas przyszedł na świat gdzieś w latach 540—535 przed naszą erą.1 Data urodzin nie jest ścisła, ale przed dwudzie­ stu pięciu wiekami czas miał inny, dostoj­ niejszy wymiar, nie upominał się o minuty i sekundy, całe dni umykały spod jego rachuby. Miesiące księżycowe kłóciły się ze słonecznym porządkiem, co osiem lat powstawał zamęt i trzeba było do kalenda- 1 Wszystkie daty w tej książce odnoszą się do czasów przed naszą erą. 9 t

rza dorzucać dodatkowe tygodnie, a nawet miesiące. Mimo to ten młody czas szóste­ go wieku zasługuje na uwagę. Był czasem narodzin filozofii, epoką siedmiu mędrców, a zarazem epoką twórców nowych religii: Konfucjusza, Buddy i Zaratustry. Kartaginie minęły dwa wieki, Rzymo­ wi niewiele więcej ab urbe condita k W Persji doszedł do władzy Cyrus, pogromca Krezusa, którego państwo lidyjskie wraz z koloniami greckimi na wybrzeżu dostało się w moc perską. Tales z Miletu, który wodę uważał za praźródło wszechrzeczy, dożywał swoich dni; drugi mędrzec, Bias z sąsiedniej Prieny, głosił wyższość spra­ wiedliwości nad mądrością, dobroci nad sprawiedliwością i trwałość wiedzy, której „ogień nie spali, woda nie zabierze”. Pi­ tagoras z Samos uczył, że wszechświat jest ognistą kulą, ogień zaś to nasienie, z któ­ rego zrodziła się ziemia. Uczeń Talęsa, Anaksymander z Mile­ tu, dowodził, że stawanie jest skutkiem wyłaniania się przeciwieństw, będących w ciągłym ruchu wewnątrz „nieokreślone­ go”. Jego uczeń Anaksymenes uczynił je­ szcze jeden krok: „nieokreślone” to we­ dług niego powietrze, tchnienie życia; ta cząstka, która jest uwięziona w ciele czło­ wieka lub zwierzęcia, uwalnia się z nich w chwili śmierci. Wiatr znad Araratu od dziesięcioleci przysypywał piaskiem ruiny Niniwy — sta 1 ab urbe condita (łac.) - od założenia mia- podczas gdy odrodzony Babilon o stu spiżowych bramach pysznił się swymi pa­ łacami i piętrowymi świątyniami, mienią­ cymi się srebrem i złotem, purpurą, bielą i zielenią — i żadna ręka nie wypisała je­ szcze na jego murach manę, thekel, fa~ res 1. Lud Izraela, wygnany z Jerozolimy, pokutował w niewoli babilońskiej. Prorocy gromili córy swego ludu wybranego za „wszeteczeństwa popełniane z nierządni- kami babilońskimi, których ciała są jako ciała osłów”. W przejrzystym niebie Attyki płowy złom ateńskiego Akropolu — jak za mędrca Solona — dźwigał świątynię Agla- ury oraz Erechtejon ze słonym źródłem Posejdona i oliwką, zasadzoną przez samą Pallas Atenę. W dole, dwieście pięćdzie­ siąt stóp niżej, kolejne wiosny jak zawsze rozzieleniały aleję platanów, prowadzącą z agory na Pnyks, lecz nie było to już to samo miasto. Po zamieszkach trwających przez trzydzieści lat władzę zagarnął Pizystrat, „uchodzący za najbardziej oddanego de­ mokracji”, który w roku 560 obsadził Akropol. Na początek skonfiskował dobra opornej arystokracji i rozparcelował je między bezrolnych. Zburzył lepianki na podgrodziu i na ich gruzach wzniósł nową dzielnicę, Atenę zaś uczcił wybudowaniem 1 manę, thekel, fares (aram.) — groźne ostrzeżenie, które tłumaczy się Jako: policzono, zważono, rozdzielono (królestwo twoje i dano je Medom i Persom; Biblia, Daniel, 5, 25) 11

Hekatompedonu. Za pierwszym razem utrzymał się przy władzy przez pięć lat, do czasu zjednoczenia się opozycji arysto­ kratów z handlowcami z wybrzeża pod przewodem Alkmeonidy Megaklesa. Opozycja wygnała tyrana, lecz na krótko, skoro powrócił na Akropol już w roku 551. Poprzedzała go na rydwanie do­ rodna Fye „wysoka na cztery łokcie mniej trzy palce, a i z resztą pięknie zbudowa­ na”, przebrana za Pallas Atenę, „i w mie­ ście uwierzono, że niewiasta jest samą bo­ ginią, modlono się do ludzkiej istoty i przyjęto Pizystrata”. W rzeczywistości sprowadził go Megakles, poróżniony z ary­ stokracją. Rękojmią nowego przymierza miało być małżeństwo tyrana z Kojzyrą, córką Megaklesa. Pizystrat nie spełnił jednak nadziei młodej małżonki. Miał już pięćdziesiąt lat, trzech dorosłych synów „i żył z nią w nienaturalnym stosunku”. Kojzyra przez dwa lata ukrywała rzecz przed rodzicami. Jej matka Agariste, prababka Peryklesa, nie puściła płazem zniewagi i — jeśli wierzyć Herodotowi — doprowadziła do ponownego upadku tyra­ na, który uszedł z Attyki do Eretrii na Eu- bei. Z zachodniego brzegu wyspy mógł obserwować tamtą stronę, omywaną fala­ mi siwego morza, z kobiercem dzikiego ko­ pru na równinie maratońskiej. Aten zasło­ niętych garbem Parnesu nie widział nigdy. Tym bardziej pragnął do nich powrócić. Udało mu się to dopiero w roku 538, po 12 jedenastu latach wygnania. Tym razem rządził Attyką aż do śmierci. Sparta za panowania Anaksandridasa i Aristona, Sparta młodości Leonidasa to miasto i kraj od dziesięciu pokoleń rządzo­ ne według praw Likurga, znane z wysokiej cywilizacji. Kwitła tu poezja, muzyka i taniec. Już Homer śpiewał o „szero­ kich placach tanecznych” Sparty. Terpan- der z Lesbos założył tu już przed wiekiem szkołę muzyki; lirykę chóralną zaszczepili Taletas z Gortyny i Alkman z lidyjskiego Sardes, który z subtelną galanterią głosił urodę dziewcząt spartańskich; chromy zaś Tyrtajos w swych elegiach z męską prosto­ tą sławił bohaterstwo żołnierzy. Miasto nad Eurotasem zdobiły okazałe budowle. Świątynia Ateny Chalkiojkos1, wzniesiona na północnym stoku akropolu, zawdzięczała nazwę spiżowym płaskorzeź­ bom. Na podmokłym brzegu rzeki wyro­ sły mury Limnajonu, świątyni Artemidy Wyprostowanej, bogini płodności i urodza­ ju, wojny i łowów, chroniącej ludzi przed wyziewami bagien. Spartanki modliły się do niej żarliwie, upatrując w niej uosobie­ nie Gei, Wielkiej Matki Bogów. U podstaw państwa zreformowanego przez Likurga, w którym surowość wycho­ wania i „lakoniczna mowa” staiy się przy­ słowiowe już w starożytności, leżał nowy podział na plemiona i dzielnice — rozbił 1 Atena Mająca Spiżowy Dom 13

on stare układy plemienne i rodowe. W miejsce trzecli plemion i związanych z ni­ mi rodów Likurg utworzył pięć nowych plemion i pięć nowych dzielnic o tych sa­ mych nazwach. Weszły do nich cztery wsie na równinie 2 i Amyklaj. Do nowych ple­ mion zaliczeni zostali stali mieszkańcy wsi obdarzeni prawami obywatelskimi. Na gruncie nowego podziału powsta­ ło pięć jednostek terytorialnych armii spartańskiej. Było to pierwsze na konty­ nencie miasto-państwo, czyli — mówiąc słowami Arystotelesa — „połączenie kilku wsi, które osiągnęło prawie zupełną samo­ wystarczalność”. Połączenie to było poli­ tyczne, nie fizyczne; nie powstało bowiem miasto w pojęciu urbanistycznym; powstał tylko nowy, jakościowo wyższy organizm, który wchłonął polityczną niezależność wsi. W ten sposób Likurg stworzył w Sparcie silne i zwarte grono obywateli, zobowiązanych do pełnej służby dla pań­ stwa, uprzywilejowanych w stosunku do podległych im poddanych i niewolników. Obywatelstwo było przywilejem dziedzicz­ nym. Sparta za jednym zamachem osiągnę­ ła dojrzałość polityczną, do której inne państwa doszły dopiero po wiekach. Li­ kurg przeciął więzy plemion i rodów. Inne państwa zachowały je; były one jak wirus, zatruwający ich politykę wewnętrzną. Państwa te musiały przejść przez stadia wojen domowych i tyranii, dopóki nie * Pitune, Mesoa, Lemnaj, Kynosura 14 ustanowiły prymatu lojalności wobec pań­ stwa w miejsce wierności rodowi i nie za­ pewniły równych praw obywatelom. Temu ustrojowi zawdzięczała Sparta potęgę militarną, wolność od tyranii i wpływy w świecie greckim. Państwo zro­ dzone z połączenia pięciu wsi podbiło w latach 800 - 730 inne wsie Lakonii, ich zaś mieszkańców zamieniło w periojków. Wsie te płaciły dziesięciny z części swej ziemi królom spartańskim i nie prowadziły wła­ snej polityki zagranicznej, ich ludność nie miała praw obywatelskich, lecz podlegała poborowi podczas wojny. Następnym kro­ kiem był podbój Messenii. Trwająca dwadzieścia lat wojna zakończyła się przy­ łączeniem kraju równie wielkiego jak La­ konia. Twierdzę messeńską Itome zburzo­ no, Messeńczyków zaś, którzy przeżyli, zamieniono w poddanych „harujących jak woły wielce obciążone i oddających poło­ wę plonów rolnych swym panom pod cię­ żkim przymusem”. Anaksandridas zasiadł na tronie spar­ tańskim w roku 570. Panował wraz z kró­ lem Aristonem. Za sprawą efora Chilona, mędrca, dokonał zwrotu w tradycyjnej po­ lityce państwa. Zrezygnował z bezpośre­ dnich podbojów, które zastąpił elastycz­ nym systemem sojuszy. Powstała Symma- chia Spartańska — związek m iast- -państw, „Lacedemończycy i ich sprzymie­ rzeńcy” — która za panowania Anaksan- dridasa rozszerzyła swoje wpływy na cały Peloponez, z wyjątkiem Argos i

Achai. Wiosną roku 555 Anaksandridas i Chilon uwolnili Sykion, a być może rów­ nież Fhus i Megarę od tyranii. Obecność armii spartańskiej na Istmie przyspieszyła ucieczkę z Aten Pizystrata. Państwa so­ jusznicze me składały danin, dostarczały jedynie kontyngent wojska, nad którym oparta sprawowała dowództwo. Usuwając tyranów Anaksandridas porządkował pro­ blemy sojuszników, tak że do władzy do- cnodziły u nich prospartańskie oligarchie Nie wszystko jednak w symmachii szło ku lepszemu. U schyłku panowania Anaksandridasa i Aristona, a nawet wcześniej, Sparta przestała się uśmiechać obumierała i zanikała sztuka. Dziewczęta nuciły jeszcze wprawdzie pieśni Taletasa i Alkmana, żołnierze zaś powtarzali strofy Tyrtajosa: Przeto niech każdij opiera się mocno na nogach i w ziemię Stopy zaryje co sił, zęby przyciśnie do T war9, Uda, golenie i kostki, i pierś, i ramiona pod brzuścem 1arczy szerokiej niech tak kryje, by ustrzegł się ran. Prawą zaś ręką niech żywo potrząsa potężnym oszczepem, A na szyszaku niech drży groźny pióropusz, znak sił. Nowych pieśni jednak nikt już nie komponował. Lakonia coraz szczelniej i co­ raz skuteczniej zamykała się przed obcy­ mi. Spartanom nie wolno już było wyjeż­ dżać za granicę, cudzoziemcom zaś podróżować po Sparcie. Życie zastygało w starych formach. Tron Apollina w Amy- klaj wzniesiony w latach trzydziestych szóstego wieku był ostatnią wielką publi­ czną budowlą. Słynna dawniej w całym helleńskim świecie ceramika podupadła, by wkrótce zaniknąć całkowicie. „Mia- sto-państwo, w którym tak silnie prze­ jawiały się wpływy ze Wschodu i które potrafiło połączyć delikatny wdzięk z kul­ tem męskości, zasklepiło się ostatecznie w swoich surowych obyczajach”. Jedynym wspomnieniem rozkwitu kultury nad Eurotasem pozostała „sztuka pięknych tańców”. Narodziny Leonidasa oznajmiły mia­ stu gałązki wawrzynu i kwiaty wywieszo­ ne nad bramą królewskiego dworu. Chło­ piec urodził się zdrowy i silny; gdyby było inaczej, zginąłby już jako niemowlę, wrzucony z rozkazu eforów w przepaść Apotetaj pod granią Tajgetu, w której do połowy roku leżał śnieg. Do ukończenia siódmego roku życia wychowywała go matka, siostrzenica Anaksandridasa. Nie­ wiele z tego czasu zapamiętał; w mieście nad Eurotasem dni, miesiące i lata pły­ nęły, podobne do siebie jak białe obłoki, przekraczając w pośpiechu białokamienne mury podgrodzia, progi pracowni w dziel­ nicy garncarzy, stopnie domów i świątyń akropolu oraz ulice, zbiegające się ku agorze od strony wschodzącego i zacho­ 17

dzącego słońca, z południa i z północy. Jutrzenka regularnie wschodziła nad Parnonem i Eurotasem, bogom i ludziom zwiastując światło dnia. Po obydwu brze­ gach rzeki ścieliła się dolina, niosąca szum pszenicy i jęczmienia aż do pastwisk u podnóża gór i lasów błękitnych w płynnej dali. Leonidas wiedział od matki, że rzeka otrzymała nazwę od króla Sparty Eurotasa, który odprowadził kanałem do morza roz­ ległe bagnisko, a pozostały po odpływie nurt rzeczny nazwał swoim imieniem. Nie mając potomka męskiego, przekazał władzę królewską Lacedemonowi, synowi Tajgete, od której wzięła miano góra. Za żonę pojął Lacedemon Spartę, córę Eurotasa. Dla Leonidasa wszystko w tej historii było oczywiste, trudno mu było je­ dynie wyobrazić sobie, jak wielcy byli jego praprzodkowie, skoro mogli przekopywać doliny i jak bogowie formować według swej woli bieg rzek. Leonidas wciąż od nowa zdumiewał się pastwiskami i halami każdej wiosny rozkwitającymi lentyszkiem i mirtem, złotogłowiem i hiacyntami. Miedze rozgra­ niczające działki obywateli zdobiły topole, brzozy i zimozielone dęby, które zdawa­ ły się dotykać wapiennych szczytów Parnonu. Łańcuch Tajgetu był wyższy i nagie, płowe skały sterczały wysoko po­ nad koronami buków, jodeł i kasztanow­ ców, rysując się ostro na tle błękitu nieba. W tamtą krainę turni i żlebów, kamien­ nych lawin i wichrów nie zapuszczały się 13 ani owce, ani najbardziej wygłodzone ko­ zy. Zdziczałe psy i wilki, które zwlokły się pod Apotetaj na cmentarzysko niemo­ wląt, nie pogardzały i czworonożnym łu­ pem, choć trudniejszym do upolowania. Obywatel Sparty, który uniknął losu słabych i ułomnych, zaraz po urodzeniu otrzymywał od państwa działkę ziemi i he- lotów do jej uprawy. Ziemi ciągle brako­ wało i działki coraz głębiej wcinały się w ścianę lasów wyrąbywanych na maszty okrętów o białych żaglach. Chałupy i le­ pianki helotów, sklecone z gliny i kamie­ nia, ukryte w cieniu gajów oliwnych i winnic, zdawały się wspinać na zbocza po nitkach białych ścieżek. Sama Sparta rozłożyła się na pra­ wym, wyższym brzegu Eurotasu, w odle­ głości dziennego marszu od jego ujścia. Agora i akropol leżały w głębi doliny, u stóp Tajgetu. Świątynie Dzeusa Lacede- mońskiego, Hery Argiwskiej, Uzbrojonej Afrodyty, Dionizosa Kolonos i Spiżowy Dom Ateny rozrzucone były na wzgórzach, tylko Artemida Wyprostowana miała przy­ bytek nad wodą. Na przełomie siódmego i szóstego wieku, jeszcze za Leona, oj­ ca Anaksandridasa, wylew Eurotasu pod­ mył fundamenty świątyni, którą — bar­ dziej okazałą — odbudowano na nasypie z piasku. Miasta nie osłaniały mury, wały ani nawet fosy, lecz każde dziecko w Helladzie wiedziało, że murem Sparty są piersi jej żołnierzy. Gród i podgrodzie, odkrywane 19

oczami dziecka, były dla Leonidasa krainą ciągłych niespodzianek. Cudowny, legen­ darny świat szóstego wieku pełen był bo­ gów i bogiń, którzy schodzili wprost do ludzi, herosów, mitów i bohaterów Home­ ra. W zatokach morskich pląsały nereidy i okeanidy, czystości źródeł strzegły najady. Każda rzeka miała swojego boga, nato­ miast każdą górą, grotą, gajem, nawet drzewem opiekowała się nimfa. Nad twór­ cami czuwały muzy, nad wszystkimi ludź- m°jry, prządki ich żywota. Bogowie rozmawiali z ludźmi mową błyskawic, grzmotów i piorunów; ich wolę można by­ ło odczytać z lotu ptaków, z gwiazd i wnętrzności zwierząt ofiarnych—-i biada tym, którzy tej mowy nie zrozumieli, czy ją zlekceważyli. Leonidas do nich nie na­ leżał. Obecność bogów, nimf, a nawet he­ rosów wyczuwał mocniej niż dorośli. Kleomenes awansował już na ejrena z drugiego roku, Dorieus ćwiczył w od­ działach chłopców z pierwszego roku, pod­ czas gdy Leonidas i Kleombrotos ciągle jeszcze tkwili przy matce. Wieczorem za­ sypiali przy rechotaniu żab znad Eurotasu i Maguli. Dzwonienie cykad w ogrodzie za pałacem wyznaczało rytm ulubionych heksametrów Odysei, których Leonidasa nauczyła matka. Oto Telemach i Nestoryda Pejsistra- tos „przybyli do Lakedajmonu leżącego w głębokiej kotlinie wśród górskich wąwo­ zów i skierowali się wprost do domu przesławnego Menelaosa. Właśnie sprawiał 20 gody weselne syna i córki urodziwej w otoczeniu licznych członków swego rodu... Zobaczył ich wychodzących na dwór pan Eteoneus, czujny dworzanin przesławnego Menelaosa, i... wybiegł z sali, zwołując zwinnych pachołków, by pospieszyli za nim. Wyprzęgli z jarzma spocone konie i uwiązali przy żłobach, do których wrzuci­ li orkisz zmieszany z białym jęczmieniem, a wozy ustawili pod jasnym murem dzie­ dzińca. I wprowadzili gości do boskiego domu. A oni zdumieli się na widok tej królewskiej siedziby. Pod wysokimi stro­ pami domu przesławnego Menelaosa sze­ rzył się blask jakby słońca albo księżyca. Kiedy nacieszyli swe oczy, weszli do gład­ kich wanien, aby się wykąpać. Dziewki służebne myły ich i nacierały oliwą, potem okryły chitonami i wełnianymi chlajnami i posadziły na tronach przy Menelaosie, synu Atreusa...” Zmierzch zapadający na dworze roz­ mazywał kolory, wyostrzał kontury i w tej godzinie, którą Homer nazywał porą wie­ czornego udoju, w ciepłym oddechu nad­ ciągającej nocy zacierała się różnica mię­ dzy marzeniem a rzeczywistością, i nie­ możliwe stawało się możliwe. Puch ostów w poduszce pod głową chrzęścił niczym konie Telemacha i Nestorydy przy żło­ bach, znajome zaś ściany domu srebrzyły się w księżycowej poświacie jak megaron w pałacu Menelaosa. Zaraz potem, na pograniczu jawy i snu, przychodził do niego Herakles — 21

pogromca byka z Krety i dzika, hydry o dziewięciu głowach i wołów Geriona. Herakles w skórze lwa, którego pokonał w Nemei, zwycięzca Cerbera i oswobo- dziciel Prometeusza, wyglądał zupełnie tak samo, jak na wazach i płaskorzeźbach, przedstawiających dwanaście jego prac. Płaskorzeźby dłuta Gitiadasa ze Sparty Leonidas podziwiał w Spiżowym Domu Ateny. Boska córka Dzeusa towarzyszyła bohaterowi w walce i pracy; obok niej widać było Jolaosa, przyjaciela z lat dziecinnych, osłaniającego plecy Hera­ klesa... I jego, małego Leonidasa, niedo­ strzegalnego dla nikogo poza nim samym. Herakles również nie zwracał na niego uwagi, ale czasem w przystępie dobrego humoru unosił go na rękach i kołysał w potężnych ramionach. Ośmielony Leoni­ das próbował wtedy z nim rozmawiać. — Heraklesie! — prosił go, składa­ jąc dłonie jak do modlitwy. — Weź mnie na którąś z twoich wypraw! — Na którą? — pytał olbrzym, a głos jego huczał jak grzmot wśród gór. — Słyszałem, że wybierasz się do Amazonek. Pomogę ci zdobyć złoty pas Aresa! — Nie ma mowy! — bronił się Hera­ kles. — Nie mogę cię narażać, mały. Do Amazonek można się dostać tylko mokry­ mi ścieżkami ciemnego morza. Mógłbyś utonąć podczas burzy... Ale zabiorę cię na wojnę z centaurem Nessosem. — Boję się, że meter mnie nie puści — wykręcał się Leonidas. Wiedział, że zatruta krew Nessosa, którą zazdrosna Dejanira nasyci chiton męża, stanie się przyczyną męczeńskiej śmierci bohatera. Próbował mu pomóc, choć był pewien, że nic nie uchroni Heraklesa od losu na­ znaczonego mu przez bogów i było mu go żal. Zasypiał z głową pełną rojeń, w któ­ rych prawda przeplatała się z legendą i mitem; to on sam, już dorosły, pomaga skierować wody Penejosu do oczyszczenia stajni Augiasza i w nagrodę otrzymuje cudowne jabłko hesperyjskie, król Myken zaś siedzi w beczce po szyję i trzęsie się ze strachu przed parą rycerzy — Hera­ klesem i Leonidasem. Były to już ostatnie tygodnie Jego dzieciństwa. Spieszył się, żeby wyciągnąć od matki jak najwięcej wiadomości. Zaczynał od swego praprzodka: — Meter, czy Herakles był pierw­ szym królem Sparty? — Już ci mówiłam, że nie. Był nim Ladas powstały z ziemi. Synami jego byli Myles i Polikaon. Po śmierci Mylesa władzę otrzymał syn jego, Eurotas. — A kiedy Likurg był królem? — Nigdy. On był tylko wychowawcą i doradcą króla Labotasa. — Dlaczego? — Co dlaczego? — No, dlaczego najważniejsi ludzie w Sparcie nie byli królami? 23

— Nie nudź — zniecierpliwiła się matka. Leonidas pomyślał chwilę, pomilczał i zapytał jeszcze: — Co stało się z Heraklesem po śmierci? — Dzeus zabrał go na Olimp i uczy­ nił bogiem. — To może i w nas jest coś boskiego? — Nie bluźnij! — A czy ja zostanę królem, jak urosnę? — Nie — zdecydowanie wyjaśniła matka. — Żeby to się stało, musieliby przedtem umrzeć Kleomenes i Dorieus, a nie chciałbyś chyba, aby twoi starsi bracia umarli. „Chłopiec, skoro do siedmiu łat do­ szedł, zaraz był wzięty do szeregu naj­ młodszych, na oddziały podzielonych — zapisał Plutarch. — Tam z drugimi razem obcował. Tam się wzajemnie do siebie przyzwyczajali, biegając razem i razem się bawiąc. Każdemu oddziałowi Likurg wyznaczał takiego naczelnika, który się wydawał roztropniejszy i śmielszy od in­ nych. Z niego inni wzór brali, słuchali go i podlegali mu w karaniu tak dalece, że ich edukacja była właściwie nauką posłu­ szeństwa. Cała ich nauka do tego zmie­ rzała, aby umieli słuchać rozkazów, prace wytrzymać i w boju zwyciężać”. Tak więc w oddziałch chłopczyków Leonidas zdobywał stopnie: malca-robi- dasa, przed-chłopczyka, chłopczyka 24 i przed-chłopca od ósmego do jedenastego roku życia. Od dwunastego do piętnastego roku życia w formacjach chłopców awan­ sował kolejno na: chłopca pierwszego roku, chłopca drugiego roku, przyszłego ejrena z pierwszego roku, przyszłego ejrena z drugiego roku. ,,Z wiekiem pomnażały się ich ćwicze­ nia. Strzyżono im włosy, kazano chodzić boso i nago dla zwyczajnej wprawy — za­ pisał Plutarch. — Jeden na rok płaszcz im dawano, dlatego na sobie dość brudu mieli — zwłaszcza że w pewne tylko dni mogli używać kąpieli i namaszczenia. Rówieśnicy razem w jednej izbie sypiali na matach z trzciny, na brzegach Euro- tasu zbieranej. Tę dla siebie każdy włas­ nymi rękami wyrwać musiał, odłamawszy wierzchołki, bez użycia noża. W zimie z trzciną mieszali puch z główek ostu, iż trochę więcej ciepła dawał”. W tym samym czasie, kiedy Leonidas zdobywał szlify chłopca drugiego roku — w Persji, na stepach między Morzem Kaspijskim i Jeziorem Aralskim, zginął w walce z dzikimi plemionami koczowników król Cyrus. Jeden z największych zdo­ bywców w historii spoczął w mauzoleum w Pasargade, nie opodal Persepolis — jed­ nej z metropolii rozległego państwa, które zbudował w ciągu dwudziestu jeden lat panowania. Państwo Cyrusa rozciągało się od Efezu po Indus oraz od Morza Kaspijskie­ go do Oceanu Indyjskiego. Z zachodu na 2 — T erm oplle 25

wschód miało długość czterech tysięcy kilometrów, ponad cztery miesiące mar­ szu wojska, i sam król nie zdawał sobie sprawy z jego ogromu. Podbił Lidię wraz z koloniami jońskimi, Kappadocję, Cylicję i Armenię, Babilon i Arabię, Partię, Arię i Baktrię, nie licząc pomniejszych państw i ludów. Pozostała po nim sława wielkiego wodza i wdzięczność ludów wyzwolonych z niewoli babilońskiej. W szczególności lud Izraela zachował pamięć o Cyrusie, „pomazańcu bożym, którego prawicę ujął Pan i poraził przed nim narody, biodra królów rozpasal, krzywe drogi wyprosto­ wał, wrota miedziane skruszył i zawory żelazne porąbał”. Cyrus dał Persom światowe mocar­ stwo i następcę, Kambyzesa, Zaratustra zaś — nową religię, wywodzącą się z od­ wiecznej walki dobra ze złem, światła z ciemnością, prawdy z kłamstwem. Nowy prorok zdetronizował starych bogów — Indrę i Mitrę — na rzecz Ormuzda, „pana mądrego”, stwórcy wszechświata, władcy światła i strażnika prawdy, oraz na rzecz Arymana, księcia ciemności, który w skórze węża wślizgnął się na ziemię, by zaszczepić na niej zło, śmierć i kłamstwo, a do ognia dodać dym, występek do cnoty i noc do dnia. Persowie od wieków zmagający się z ubogą glebą i ostrym klimatem Iranu, z dzikimi Scytami, najeżdżającymi ich od północy, na każdym kroku widzieli oznaki wałki Ormuzda z Arymanem. O każdego człowieka bił się Frawaszi, duch dobry, z diwami, sługami zła. Każde stworzenie pożyteczne było sprzymierzeńcem Ormu­ zda, każdy dobry postępek przybliżał jego zwycięstwo. Uprawa roli, praca i czystość, walka z drapieżnikami i pomnażanie życia, miłosierdzie dla wszystkiego, co żyje — to elementy wojny z Arymanem. Wojny, która zakończy się zwycięstwem światła , zmartwychwstaniem umarłych i sądem ostatecznym. Wyznawcy Ormuzda otrzymają ciała świetlane, słudzy Ary­ mana zostaną strąceni w otchłań ciem­ ności. Aryman uzna władzę Ormuzda i na świccie na zawsze zapanuje dobro i prawda. Zapanuje tak samo, jak oni — pół miliona Persów — zapanowali nad czter­ dziestu milionami ludzi. Za Bosforem, w Europie i w Afryce, za pustyniami Arabii żyły ludy, których ujarzmienie było tylko kwestią czasu. Kambyzes był już pod piramidami i opanował Egipt, lecz splamił się wymordowaniem rodziny faraona. Jego wyprawa przeciw Etiopom skończyła się klęską. Ormuzd odwrócił od niego swoją twarz i uwięzieni w piaskach pustyni Persowie najpierw zjedli zboże, potem zwierzęta pociągowe, wreszcie „co dziesiątego człowieka spośród siebie wy­ dzielili losem i zjedli”. Kambyzes, „obawiając się, żeby wszyscy wzajemnie się nie pożarli, za­ wrócił z drogi”. Były to ostatnie dni jego panowania. Rozpoczął je od zgładzenia 27

swojego brata Smerdisa. „Podczas gdy Kambyzes mitrężył czas w Egipcie i szalał — zapisał Herodot — powstało przeciw niemu dwu magów, braci, z których jednego pozostawił jako za­ rządcę swego domu. Ten zbuntował się przeciw niemu; pokusił się o władzę królewską i za Smerdisa podstawił swego brata, podobnego do zamordowanego brata króla. Kambyzes zrozumiał wów­ czas, że niepotrzebnie zgładził brata. Potem wsiadł na konia z zamiarem wy­ ruszenia do Suzy przeciw magowi. Gdy dosiadał konia, odpadła mu skuwka od pochwy miecza, nagi zaś miecz ugodził go w biodro”. Zraniona kość próchniała. Wywiązała się gangrena i po dwudziestu dniach choroby zmarł. „Panował siedem lat, pięć miesięcy i nie pozostawił syna ani córki”. W ciągu tych lat i miesięcy Leonidas dosłużył się stopnia ejrena. Był to ostatni etap wyszkolenia, rozłożony na pięć lat, od szesnastego do dwudziestego roku życia, w czasie których zdobywał ostrogi: ejrena pierwszego i drugiego roku, ejrena trzeciego i czwartego roku, na koniec ejrena-przywódcy. „Ejren przewodzi swo­ jej gromadzie w utarczkach, posługuje się wszystkimi we wspólnych potrzebach — zapisał Plutarch. — Starszym i silniej­ szym każe do kuchni drwa nosić, młod­ szym i słabszym — jarzyny... Stoły ich bardzo oszczędne, dlatego żeby głodny odważnie się na przemysł puszczał, 28 szczupły zaś pokarm i dla zręczności był ■ we zwyczaju i dla wzrostu młodych po­ trzebny... Ejren podczas jedzenia jednemu każe śpiewać, drugiemu rozwiązać zagad­ kę, która bacznej i roztropnej odpowiedzi wymaga: kto najpoczciwszy w Sparcie? co rozumiesz o tej albo innej sprawie? Przez to oni przyzwyczajali się w młodo­ ści do wydawania sądów o czynach obywatelskich. Gdyby który nie umiał powiedzieć, kto czci godniejszy, kto mniej zacny albo zły obywatel, temu sama zwłoka w szukaniu odpowiedzi poczyty­ wana była za gnuśność i brak pilności w szukaniu cnoty. Odpowiedzi powinny być krótkie i zwięzłe, z uzasadnieniem zdania. Kto źle lub nie natychmiast od­ powiedział, ejren go w palec ugryzł. Często on karał przy urzędnikach i star­ szych dla doświadczenia, czy stosowne kary zadaje. Starsi mu nie przeszkadzali, ale po wyjściu młodszych nigdy mu nie uszło bezkarnie, jeśli się w czymś surow­ szym nad słuszność albo pobłażającym okazał”. „Przyuczano młodych do zwięzłych i dowcipnych odpowiedzi, aby się w kilku słowach mieściło dużo treści. Niepowścią- gliwość języka próżnym i niezrozumiałym gadanie czyni, przeto mowa lakońska treściwa i dosadna była. Poezje ich miały w sobie jakąś przejmującą zachętę na wzbudzenie męstwa i zapału do dzieł rycerskich. Ich treść wyrażała pochwałę tych, co za ojczyznę polegli, lub naganę 29

innych, którzy, przed nieprzyjacielem pierzchnąwszy, nędzne życie w Sparcie wiodą”. Ejren drugiego roku, Leonidas, egza­ minował swoich podwładnych ze znajo­ mości dziejów kraju: — Kto był pierwszym królem Sparty, Diomedesie? — Był nim Ladas powstały z ziemi. — Nie pytam cię o bajki dla dzieci, tylko o prawdę! Masz dwie służby w ku­ chni poza kolejnością! A ty wiesz, Eury- tosie? — Ajgimios, król Dorydy, po zwycię­ stwie nad Lapitami ofiarował Heraklesowi część swego królestwa, wdzięczny za pomoc; ale on daru nie przyjął, więc po jego śmierci uznał Hyllosa, syna Hera­ klesa, dziedzicem swej korony. — Co było dalej, Orsifantosie? — Syn Hyllosa, po nim jego wnuk wyprawiali się na Peloponez, lecz dopiero prawnukowi Hyllosa, Aristodemosowi z synami Eurystenesem i Proklesem udało się podbić Lakonię. Od Eurystenesa i Pro- klesa wywodzą się obecni królowie Sparty. Anaksandridas i Ariston są ich czternastymi potomkami. — Bardzo dobrze! A kto zostanie królem po Anaksandridasie i Aristonie? — Kleomenes! — Albo Dorieus! — I Demaratos, syn Aristona! — Nie, przecież on nie jest synem Aristona! M 30 — A czyim? Czyim, Diekenesie? — powtórzył Leonidas i kiwnął ręką na niego. — Chodź no tu, daj palec! Żebyś pamiętał, że nie wolno powtarzać plotek. Słowa Diekenesa były echem pogło­ sek, jakie o Demaratosie krążyły po spar­ tańskich domach, na targu i na agorze. Ich źródłem był fakt, że Ariston dopiero z trzeciej żony doczekał się potomka, którego nazwał Demaratosem, „jako iż był upragniony przez lud”. Lud może i pragnął Demaratosa, ale dla Aristona syn był niespodzianką: urodził się „w krót­ szym niż zwykle czasie, przed upływem dziesięciu miesięcy” księżycowych. Wiemy o tym od Herodota: „Jeden z helotów doniósł mu o tym, gdy z eforami był na posiedzeniu Rady. Lecz on, pamiętając o czasie, w którym się ożenił, i obliczając miesiące — odprzy- siągł się i zawołał: »To nie może być mój syn!« Słyszeli to wprawdzie eforowie, lecz nie przywiązywali do tego żadnej wagi. Dziecię dorastało i Ariston żałował swej wypowiedzi, bo był pewien, że Demaratos był jego synem”. Ojciec historii zapisał również wyjaś­ nienia matki Demaratosa: „Gdy Ariston wprowadzał mnie do swojego domu, w trzecią noc po pierwszej przyszła do mnie zjawa podobna do Aris­ tona, spała ze mną i otoczyła mi głowę wieńcami. Kiedy się oddaliła, nadszedł Ariston i widząc mnie w wieńcach, za­ pytał, kto mi je dał. Odpowiedziałam, że 31

on sam. Gdy się tego wypierał, złożyłam mu przysięgę i rzekłam, że niepięknie postępuje: boć krótko przedtem był przy­ szedł, spał ze mną i dał mi wieńce. Moja przysięga przekonała Aristona, że była to sprawa boska, bo wieńce pochodziły z kaplicy herosa, stojącej przy drzwiach pałacowych, zwanej kaplicą Astraba- kosa — i wieszczkowie orzekli, że to był ten właśnie heros”. Ostatni rok szkolenia, poprzedzający pasowanie na ejrena-przywódcę, był ro­ kiem najcięższej próby. Leonidas spędził ten rok w odosobnieniu w pobliżu świę­ tego kręgu kaplicy Artemidy Wyprosto­ wanej. Jak pojedynczy żołnierz w głębi nieprzyjacielskiego kraju musiał sobie radzić sam, żywić się tym, co znalazł, upolował albo ukradł. Kradzież nie była w Sparcie przestępstwem; przestępstwem było dać się na niej złapać. Na wyspie Eurotasu, zwanej Platanistasem od alei platanów, uczestniczył w walkach z rówieśnikami; w tych zapasach ku czci Artemidy wszystkie chwyty i ciosy były dozwolone; imiona zwycięzców ku wiecz­ nej rzeczy pamięci ryto na ścianach świątyni. Leonidas dowodził też swoim oddziałem w dorocznej bitwie o sery, złożone przed ołtarzem bogini; walczono tam na kije, pięści i zęby. Ukoronowaniem próby było święto Gymnopediów, symbolizujące wielkość Sparty, jej ponadczasową trwałość. W ten dzień wszyscy w mieście spieszyli nad 32 I urotas jako widzowie lub chórzyści. Na dziedzińcu przed świątynią Artemidy Wy­ prostowanej formowały się „wedle trois- tych epok życia ludzkiego” trzy chóry męskie, obrazujące przeszłość, teraźniej­ szość i przyszłość Sparty; z prawej usta­ wiali się starzy, z lewej dorośli, przed nimi falanga młodzieży z wieńcami na głowach. Dźwięczny głos aulosu wzbijał •:ię w niebo nad świątynią i nad miastem, gdy starzy intonowali hymn weteranów: Niegdyś my, ludzie dawni, Byliśmy męstwem sławni. Mężczyźni odpowiadali im gromko, aż spod okapu świątyni zrywały się spło­ szone ptaki: I my teraz w tym stanie Gotowi na spotkanie. Chłopcy i ejreni zapewniali dyszkan­ tem: Przyjdzie wam pola Ustąpić przed nami! Było w tym zaśpiewie skandowanym w takt żołnierskiego marszu coś z modlit­ wy i coś z przysięgi. Potem najstarszy z gerontów dawał znak laską. Herold dął w róg i trzej Spartanie z rózgami w rę­ kach ustawiali się przed ołtarzem Artemidy naprzeciw jej kapłanki. Ejreno- wie zrzucali chitony i nadzy podchodzili do ostatniego egzaminu przed pasowaniem ich na mężczyzn. Egzamin to była chłosta, 33

którą trzeba było znieść bez jęku, z ka­ mienną twarzą. Kres chłosty wyznaczała kapłanka, podnosząc w górę spiżowy posążek bogini, który trzymała w białych dłoniach. Leonidas bez zmrużenia powiek patrzył w oczy kapłanki i myślał o tym, że prastara Matka Bogów złagodniała w ciągu wieków pobytu w Sparcie; obecnie zadowalała się chłostą, gdy dawniej _ w czasach, których już nikt nie pamię­ tał — składano jej ofiary z ludzi. Najlepsi synowie Sparty przechodzili jeszcze jeden stopień wtajemniczenia _ szkolenie specjalne przed służbą w w królewskiej straży przybocznej lub w bractwie wilkołaków, tajnej policji na usługach eforów. Jeśli gwardziści królów chodzili w honorach i chwale w pełnym blasku dnia, to wilkołaków czekało życie w obcej skórze i w ciemnościach nocy. Czekała ich brudna robota konfidentów i skrytobójców, podsłuchiwanie rozmów helotów, tropienie ich poczynań i zamia­ rów, tłumienie w zarodku wszelkich bun­ tów i niepokojów. Szkolenie wojskowe Leonidas i Kle- ombrotos kończyli już za nowych królów. Ariston przeżył Kambyzesa o dwa lata. Umarł w roku 521 po pięćdziesięciu czte­ rech latach panowania i jeszcze jego następca Demaratos nie zdążył przy­ wyknąć do królewskiego urzędu (wolał zaglądać w oczy Perkalos, młodej żony, niż na Radę eforów), a już z akropolu szły wieści o chorobie Anaksandridasa. 34 4 W obydwu pałacach starego króla nikt nie mówił o śmierci, ale wszyscy czuli jej oddech. Prządki snuły się po komnatach bez celu, porzuciwszy kądziel i krosna. Milczały żarna, do których nikt. nie sypał pszenicy ani jęczmienia. Opustoszał nawet sad, gdzie rosły grusze i młode granaty, słodkie figi i bujne oliwki. Do komnaty, w której leżał Anaksan- dridas, skradał się świt, lecz nie było słychać ani świergotu ptaków, ani recho­ tania żab znad Eurotasu. Cisza obudziła starego króla. Wsłuchiwał się w nią, za­ nim otworzył oczy. Usłyszał chrapanie obydwu żon i młodzieńcze poświstywanie synów, rozbijające dzwoniącą w uszach ciszę. Uniósł powieki. Wschodzące nad Parnonem słońce rozjaśniało wysoki strop domu i półmrok komnaty. Matka Kleome- nesa, jego pierworodnego, kipiała wsparta na ramieniu syna. Pierworodnego? Niko­ mu nie wolno tak myśleć, zwłaszcza eforom. Musi im to wyperswadować jeszcze dziś... Odwrócił głowę. Ta pierwsza, sio- strzenica-żona, drzemała po drugiej stro­ nie łoża. Czuwała najdłużej, lecz i ją o świtaniu pokonał Morfeusz, syn Hyp- nosa. Po obu jej bokach, z głowami opar­ tymi o ścianę i zadartymi brodami, trwali Leonidas i Kleombrotos. Król przymknął powieki i uniósł je z nagłym przeraże­ niem: gdzie jest Dorieus, jego prawdziwy pierworodny z pierwszej żony? Drugą wziął z musu i wszyscy o tym wiedzieli. 35

— Dorieus! Synu! — zawołał nad­ ludzkim zrywem woli, lecz z jego ust wyszedł zaledwie szept. Zbudził jedynie matkę Kleomenesa, która ani jednym gestem nie zdradziła, że cokolwiek usły­ szała. Mocniej zacisnęła wargi, spod przy­ mrużonych powiek obserwując tamtych po drugiej stronie łoża. „Niedoczekanie wasze z Dorieusem”, pomyślała. Nie na darmo zakopała wczoraj w ziemi ołowianą tabliczkę z gwoździem i magicznym za­ klęciem: „Wiążę Dorieusa; niech wszy­ stko, co robi, będzie daremne, niech żyje i umrze bez celu”. Prawda, Dorieusa poniosło na morze. Zasmakował w mokrych ścieżkach, przy­ pomniał sobie Anaksandridas. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że stało się to nie bez udziału Kleomenesa, który właśnie teraz wolał pozbyć się rywala do korony. „Może załatwił już następstwo tronu z eforami? Ponoć pije jak barba­ rzyńca i bogowie odbierają mu wtedy rozum...” Lecz umie chodzić koło swoich spraw. Chociaż może nie jest jeszcze za późno? — Dorieus! — wyszeptał. Tym razem usłyszał go Leonidas, który wstał, stłumił ziewnięcie i wyszedł do sieni, gdzie czekali gońcy, aby zapytać, czy nie ma wieści o bracie. Gońcy nic jeszcze nie wiedzieli, lecz zaraz potem na Drodze Startu, prowadzącej z południa, z portu Gythejon, ukazał się jeździec, oznajmiający powrót królewicza. Dorieus 36 prosto z drogi, omal nie zajeżdżając konia, pospieszył do pałacu. Opodal akro­ polu, w cieniu Spiżowego Domu Ateny ściągnął cugle, aby odpowiedzieć na po­ zdrowienia rówieśników. Był pierwszym spośród nich i oni wszyscy byli z niego dumni. Z twarzą ogorzałą od wichrów nieposkromionego morza, ze wzrostu i postawy przypominał młodego Odysa, wyprawiającego się pod Troję, jeszcze nieświadomego swego losu i swoich przeznaczeń. Uchyliwszy drzwi pałacowej sieni, minął opustoszały pery- styl i zatrzymał się w następnych drzwiach, by przyzwyczaić oczy do mroku komnaty. Długo patrzył na nieruchome ciało Anaksandridasa. Leonidas i Kleom- brotos pozdrowili go gestem dłoni, lecz on widział tylko otwarte oczy ojca. — Witaj, Anaksandridasie — powie­ dział cicho, ale dobitnie. — Chaire — urywanym szeptem od­ rzekł stary król. W jego oczach, czarnych i zapadnię­ tych, błysnęło coś w rodzaju uśmiechu. Pospiesznie skinął na Kleomenesa: — Na Dzeusa Lacedemońskiego przy­ sięgnij, synu, że woli mojej i prawom Sparty będziesz posłuszny, że nie staniesz przeciw Dorieusowi i uszanujesz w nim krew braterską. — Przysięgam! — powiedział Kleome- nes drewnianym głosem i zagadał prędko, że niczego wbrew woli bogów ani ojcowej nie uczyni, widać było jednak, że nie 37

mówi tego szczerze; uciekał z oczami wy­ wodząc, że nie on przecież ustanowił prawa i nie od niego zależy decyzja 0 sukcesji po ojcu; to rzecz eforów i ge- rontów. Anaksandridas znowu przymknął oczy. Nie tylko dlatego, że był ogromnie zmęczony. Nie chciał widzieć chmurnej, zastygłej w grymasie zawziętości twarzy Kleomenesa, lecz i tak obraz najstarszego syna, przysłaniający wszystko inne, był ostatnim, który zabierał z sobą do grobu. Czuł, że to już koniec, że życie uchodzi z niego jak powietrze z rybiego pęcherza. Nie bał się śmierci, żałował tylko, że umiera w łożu, nie na polu bitwy. Jeszcze raz otworzył oczy, ale już nic nie zoba­ czył. Wszystko przestało być ważne i nic mu już nie ciążyło. Od chwili kiedy na jego sercu położyła chłodne dłonie Perse­ fona, córka Demetry — poczuł się lekki 1 swobodny niczym obłok nad szczytami Tajgetu. Pod powiekami, którymi ktoś z bliskich przysłonił mu martwe źreni­ ce, zobaczył łódkę Charona, kołyszącą się na czarnych falach Styksu — i tamten brzeg. Na wieść o śmierci króla Spartanki uderzyły w kotły, ogłaszając żałobę. Żałobnicy tłukli się po czołach i lamento­ wali po stracie najlepszego z dotychcza­ sowych władców Sparty. W każdym domu dwie wolno urodzone osoby przywdzie­ wały żałobne szaty, gońcy zaś spod akro­ polu ruszyli ze smutną wieścią do wszy­ stkich krain Peloponezu. Zaraz po pogrzebie eforowie i Rada wybrali nowego króla. Dorieus miał za sobą młodzież i matkę, lecz kobiet ani młodych nikt nie pytał o zdanie; zresztą 0 matce eforowie nigdy nie byli dobrego zdania: czy nie czuwali kiedyś przy jej łożu, żeby sprawdzić, że to ona — nie kto inny — urodziła Dorieusa? Kleomenesowi sprzyjali możni w Sparcie i bogowie na Olimpie. Głosowali za nim eforowie i Ra­ da, ich wybór zaś potwierdziła wyrocz­ nia w Delfach, po czym — w roku 520 — Kleomenes zasiadł obok Demaratosa na tronie królów Sparty. Sparta, która przez swoją symmachię zjednoczyła nieomal cały Peloponez, poza Achają, Tegeą i Argos, mogła uważać się za potęgę. Jej hegemonia w Helladzie nie podlegała dyskusji, ale czym był, czym mógł być cały helleński świat nawet w granicach zakreślonych przez wielką kolo­ nizację w porównaniu z niezmierzonym ogromem państwa perskiego? Państwa, w którym niedawno, po roku zamieszek 1 walk o władzę po Kambyzesie, objął tron Dariusz. Dwudziestoośmioletni władca wkrótce uporał się z rywalami do tronu, rejestr zaś swoich zwycięstw rozkazał utrwalić w kamieniu — na prostopadłej ścianie skalnej w Behistun, górującej nad ruch­ liwym traktem do Babilonu. Olbrzymie płyty napisu i płaskorzeźba przetrwały do 39

dziś. Przez dwadzieścia pięć wieków wy­ prostowany Dariusz opiera się na wielkim luku, prawą nogę trzyma na powalonym Gaumacie — magu, który miał czelność sięgnąć po berło królewskie. Nad głową władcy rozpościera skrzydła Ormuzd, u jego stóp z postronkami na szyi korzy się dziewięciu buntowników, „dziewięciu królów kłamstwa” — jak objaśnia napis. Czternaście kolumn trójjęzycznego zapisu głosi sławę Wielkiego Króla: „Gdy byłem w Babilonii, oderwały się ode mnie kraje Persów, Suzjanów i Medów, Asyryjczyków i Egipcjan, Mar- gianów, Skogatów i Scytów. W roku, w którym zostałem królem, stoczyłem dziewiętnaście bitew. Łaska Ormuzda sprawiła, że wyszedłem z nich zwycięsko i dziewięciu królów w niewolę pojma­ łem... Ormuzd dał ich w moje ręce i zro­ biłem z nimi, com chciał”. Ostatnie kolumny napisu apelowały do każdego poddanego z osobna: „Niech cię przekona to, czego doko­ nałem! Przekaż ludziom i nie ukrywaj tego. Jeżeli tak uczynisz, niech Ormuzd będzie twoim przyjacielem, niech twoja rodzina żyje w dostatku, niech twoje życie będzie długie! Lecz jeśli ukryjesz moje słowa i nie przekażesz ich ludowi, niech porazi cię Ormuzd, a twoja rodzina niech nie będzie twoja!” Dariuszowi, królowi prawdy, po po­ konaniu królów kłamstwa pozostało umocnić państwo ku chwale Ormuzda, 40 a poddanych uchronić od pokus Arymana. Wielki król podzielił państwo na dwa­ dzieścia satrapii. Władzę cywilną i woj­ skową w prowincjach podzielił między satrapę i dowódcę armii. Tajna policja, „oczy i uszy królewskie”, wszędzie czu­ wała nad prawomyślnością ludów. W miej­ sce symbolicznych danin, składanych za Cyrusa i Kambyzesa, wprowadził stały po­ datek. Na każdego poddanego — z wyjąt­ kiem uprzywilejowanych Persów — przy­ padał obol dziennie. Jonowie z wybrzeża znaleźli się w jednej satrapii wraz z Eolami, Karami i Lidyjczykami. Tu, nad skalisty brzeg Morza Egejskiego, władza Ormuzda i Ary­ mana nie sięgała. W Efezie rozpierającym się u ujścia Kaystrosu królowała Arte­ mida w świątyni wspartej na stu dwu­ dziestu ośmiu kolumnach. Świątynię ukończono niedawno i od razu uznana została za jeden z siedmiu cudów świata. Rywal Efezu, „perła Jonii” — Milet, pysz­ nił się świątynią Apollina, wszystkich zaś Jonów jednoczył kult Posejdona. Jonowie modlili się do swoich bogów, ale nade wszystko folgowali uciechom ciała. Lubowali się w szatach kapiących od złota, w trefionych fryzurach, won­ nościach Wschodu i biesiadach, które tak zapamiętał poeta i mędrzec, Ksenofanes z Kolofonu: Czysta podłoga jest dziś I wszystkie już czyste są ręce, 41

Czyste puchary — I ten icńenicc już wkłada na skroń, Z wonnym bulsamem zaś kruż podaje sąsiadowi znóiu inny. Dzban, źródło wesela, już stoi ponętny wśród czar. Ksenofanes uszedł z Jonii przed Per­ sami, by „sześćdziesiąt i siedem lat tułać się po helleńskiej ziemicy” i umrzeć na wygnaniu. Odrzucał bogów na rzecz jed­ nego, niezmiennego, niewzruszonego i bez­ cielesnego, który potęgą swojej myśli rządzi materią. Słodkie i gnuśne życie przejęte od ludzi Wschodu zdawało się płynąć daw­ nym nurtem we wszystkich miastach wybrzeża. Lecz było to tylko złudzenie. Wszystko zmieniło się od chwili, kiedy Jonię obsadziły oddziały brodatych per­ skich łuczników. Potem nadciągnęła jeszcze konnica, młodzi Jonowie zaś i Eolowie w służbie Wielkiego Króla pod­ bijali obce ludy na krańcach imperium lub w najlepszym razie pełnili służbę w prowincjonalnych garnizonach Lidii. Najeźdźcy zachowywali się popraw­ nie, ale z każdego ich gestu wyzierała buta zwycięzców, którzy wszędzie, na­ wet tutaj czuli się jak u siebie w domu. Jonowie po raz pierwszy poczuli, że są w niewoli. Niewola trwała od roku 560, ale dopiero teraz, po ściągnięciu cugli z całą wyrazistością uświadomili sobie jej istnie­ nie. Wolność, której nie pamiętał nikt 42 poza k zgrzybiałymi starcami, stała się •prawą najważniejszą. Życie w tym soczy­ ście zielonym kraju, pod nieskazitelnym błękitem nieba z dnia na dzień stało się szare i pozbawione sensu. Sens życiu mogło przywrócić odzyskanie wolności. Droga do niej wiodła przez walkę, przez powstanie. Myśl o powstaniu kiełkowała jednak długo na tej ziemi, poddanej obezwładniającemu żarowi południa, wśród tych ludzi nawykłych do wygód i smakowania uciech życia —■ zanim znalazła wyraz w konkretnym działaniu. Heraklit z Efezu wkraczał właśnie w wiek męski. Jak na mędrca przystało, poświęcił się szukaniu prawdy, zbywszy się urzędów i godności. Podejmował dzieło swoich wielkich poprzedników, lecz nie zgadzał się z nimi: ani woda, jak głosił Tales z Miletu, ani powietrze, jak chciał Anaksymenes, nie mogły być źródłem ni prapoczątkiem wszechrzeczy. Zanurzając dłonie w wartkich wodach Kaystrosu, czując w palcach pieszczotę żywego nurtu i obserwując wymykanie się strug upew­ nił się, że nie mają racji pitagorejczycy z koncepcją spoczynku i jedności, że trzeba zacząć od tego, na czym skończył Anaksymander: od wiecznego ruchu sprzężonego z materią, od narodzin prze­ ciwieństw — źródła przemiany żywiołów. Jeśli tak, to zasadniczą cechą przy­ rody jest zmienność. Wszystko płynie, najdoskonalszym zaś obrazem rzeczy­ wistości jest rzeka. Przemknąwszy chył- 43

kiem do domu, żeby uniknąć gawiedzi, która okrzyczała go dziwakiem i ponu­ rakiem, zapisał: „Niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki, gdyż w tej, do której powtórnie wchodzimy, pły­ ną już nowe wody”. Obserwując ognistą kulę słoneczną wschodzącą nad szczytami Tmolosu, rosy parujące z traw o poranku i osiada­ jące na nich wieczorem utwierdzał się w przekonaniu, że w zmieniającym się usta­ wicznie świecie tylko ogień jest wieczny, a jego przemiany dokonują się w górę i w dół. Wędrując ze słońca, ogień prze­ kształca się w powietrze, które nad ziemią skrapla się w wodę; ta spada na ziemię, wsiąka w nią, paruje — by powrócić do słońca jako ogień; zatem powietrze i woda nie mogą być pierwszą przyczyną, jeśli są skutkiem działania ognia. Czy Persowie słusznie czczą słońce jako boga? Dlaczego wobec tego nie czczą gwiazd, również powstałych z ognia, po­ dobnie jak nasza ziemia? Zapisał na skrawku papirusu: „Świat nie został stwo­ rzony przez żadnego z bogów ani przez żadnego z ludzi, lecz był, jest i będzie wiecznie żywym ogniem, który zgodnie z rządzącymi nim prawami rozpłomie­ nia się i gaśnie”. Ta myśl tylko w pierwszej chwili wy­ dawała się szalona. Wszystkie następne potwierdzały ją. Nie mógł sobie pozwolić na publiczne jej głoszenie, skoro Efezej- czycy nie rozumieli nawet roli sprzecz­ 44 ności, „ojca i króla wszechrzeczy”. A sprawa była prosta: rozwój świata do­ konuje się dzięki sprzeczności, która za­ razem stanowi o najwyższej harmonii; właśnie ona jest wewnętrzną siłą zdolną utrzymać w ładzie żywe i martwe, młode i stare, noc i dzień, będąc jednocześnie sprawczynią nieustannego przechodzenia jednego elementu w drugi. Ot, zwyczajna jedność i walka przeciwieństw! I dlaczego nie tylko gmin, lecz także inni filozofo­ wie, a nawet brat, nie mogą tego pojąć, jego samego zaś Heraklita-mędrca nazy­ wają ciemnym? W sąsiednim Milecie, oddzielonym od Efezu przylądkiem Mykale, Hekatajos pracował nad Obejściem, ziemi i Genealo­ giami. On również szukał prawdy: „Opisuję wydarzenia tak, jak mi się wydaje, że wyglądały — zwierzał się zwitkom papirusu — gdyż opowieści Hellenów są bardzo różne i według mnie śmieszne”.

G O R G O , CÓRKA KLEOMENESA II Akropol górował nad agorą, nad wzgórzem Uzbrojonej Afrodyty, nad pa­ górkiem Kolonos i nad wzgórzem Hery Argiwskiej — jak Spartanie górowali nad wszystkimi Hellenami i jak ich herakleso- wy ród królewski górował nad innymi ro­ dami Lakonii, Messenii i Arkadii. Gorgo, jedyna córka Kleomenesa, słyszała od ojca, że Akropol w Atenach jest wyższy, samo miasto zaś okazalsze — lecz dla niej akropol spartański był i pozostał zawsze najwyższy, a Spiżowy Dom Ateny naj­ piękniejszą budowlą na świecie. W tym, co opowiadali o innych mia­ stach i krajach, szczególnie o Attyce, bywali w świecie żołnierze, na pewno było dużo przesady. Najlepsze mogło być tylko to, co swojskie, rodzime. Gorgo nienawidziła obcych całym swoim dzie­ cięcym sercem, jak wszystko i wszystkich, którzy zabierali jej ojca na dalekie i dłu­ gie wyprawy wojenne. Nie cierpiała Te- geatów i Argolidów za to, że nie poddali 46 się Spartanom dobrowolnie. Jeszcze moc­ niej leżeli jej na wątrobie Ateńczycy; kiedy była malutka, w roku 511 z ich przyczyny Spartanie musieli lądować w Attyce, a rok później byli zmuszeni wy­ prawić się tam ponownie pod wodzą jej ojca. Nie znosiła też Dorieusa i całej „tamtej” gałęzi rodu. Czy miała rację? Może nie we wszy- i.tkim, ale raczej tak. Kleomenes od po­ czątku panowania dążył do ostatecznej rozprawy z Tegeatami i Argolidami. Uważał Tegeę i Argos za dwie zastarzałe plamy na honorze Sparty, plamy, które można było zmyć jedynie krwią. Jego poprzednicy puszczali płazem przegrane bitwy. Był to błąd, oznaka słabości, na którą nie mogli sobie pozwolić panowie Peloponezu, jeśli mieli być prawdziwym, nie malowanym hegemonem Hellady. Plany podboju Tegei i Argos musiały jednak ustąpić sprawie pozornie dalszej, lecz nie cierpiącej zwłoki: uporządkowa­ nia rządów w Atenach. Kleomenes lepiej niż ktokolwiek zdawał sobie sprawę z roli Attyki w kosmosie helleńskim i nieustan­ nie śledził wydarzenia pod Akropolem, nie tylko dlatego, że każda wróżba wy­ roczni delfickiej wzywała Spartę do inter­ wencji nad Kefisosem. Pizystrat nie żył już od roku 528 i Attyka jednego starego tyrana zamieniła na dwu młodych, Hip- piasza i Hipparcha. Próbowali oni kon­ tynuować dzieło ojca, lecz bez jego doświadczenia i polotu — i z każdym ro- 47

kiem przybywało im wrogów. Na czele walki o wolność stali wieczni buntownicy Alkmeonidzi. W dziewiątym roku panowania Kle- omenesa uzyskali jego poparcie i Sparta wysłała Anchimoliosa morzem przeciw Pizystratydom. Spartanie liczyli na za­ skoczenie. Wylądowali na wybrzeżu fale- rońskim i ledwie uformowali falangę, zatrzymali się zdumieni: nieprzyjaciel ogołocił równinę z drzew, aby dać swobodę manewru własnej konnicy. Do Aten było stąd tylko pięć kilometrów, lecz Anchi- molios nigdy tam nie doszedł. Zagrodziła mu drogę konnica Pizystratydów i tysiąc jeźdźców tesalskich. Szeroka dolina uniemożliwiała zabez­ pieczenie skrzydeł falangi. Konnica okrą­ żyła Spartan z prawa i z lewa; zagrożeni odcięciem od okrętów musieli się wycofać. Na brzegu na zawsze pozostał Anchimolios i wielu jego żołnierzy. Ci, którym udało się ujść na okręty, odpłynęli do Lakonii. Klęska pod Faleronem wołała o pomstę do nieba, lecz Kleomenes poczekał z odwe­ tem do następnego roku, do czasu uregu­ lowania spraw z Dorieusem. Młodszemu bratu za ciasno było w Sparcie, w której nie mógł być królem. Już w roku 514 po­ prosił eforów o załogę, żeby mokrymi ścieżkami wyruszyć na poszukiwanie własnego królestwa. Wkrótce zbudował i spuścił na wodę flotyllę okrętów z wygiętymi dziobami. Przez cztery dni niósł ich na południe 48 chłodny Eoreasz, do Cyrenajki odprowa- il .Ja z ojczyzny Wielka Niedźwiedzica, kochanka Dzeusa, wyniesiona przez niego im sklepienie niebieskie. Z Cyrenajki je­ szcze dwa tygodnie żeglowali wzdłuż brze­ gów Afryki do Libii, by zarzucić kotwice u ujścia Kynipsu. Dolina rzeki o miedzę sąsiadująca z koloniami Kartaginy nie by­ ła jednak, jak się spodziewali — ziemią niczyją. Najpierw przyszło im walczyć z tubyl­ czymi Makami, potem z Kartagińczykami. Wielka kolonizacja helleńska skończyła się już i od dwudziestu lat na Sycylii, Kor­ syce i w Libii trwała coraz się zaostrza­ jąca rywalizacja z Kartaginą. Dorieusa do- ćęgnęła ona nad Kynipsem. Po trzech la­ lach zmagań zmuszony został do wycofa­ nia się na okręty i do powrotu tam, skąd przypłynął „morzem ciemnym jak wino”. Powrócił do Sparty w czasie, kiedy tyra­ nia w Atenach dożywała swoich ostatnich tygodni. W pierwszych latach panowania 1’izystratydzi dbali jeszcze o miasto: llekatompedon, świątynia Ateny, wznie­ siona przez Pizystrata, otrzymała portyk 1wspaniałą kolumnadę, skrzyżowania ulic ozdobiły hermy ku czci Hermesa. Do cza­ su — jak stwierdził Tukidydes — „rządzi­ li uczciwie i mądrze, upiększali miasto, prowadzili wojny i składali w świątyniach ofiary”. Sztuką opiekował się Hipparch, który sprowadził do Aten eposy Homera ze zdobytej przez Persów Chios. :i Term opile 49