Obrona Termopil,
kiedy to trzystu Spartan
stanęło przeciwko
całej armii perskiej,
pozostała do dziś aktualnym
symbolem bohaterstwa
i patriotyzmu.
Nie należy jednak zapominać,
że słowa te miały w tamtych
czasach nieco inne znaczenie,
a rzeczywistość wojen
grecko-perskich często
różniła się od tego,
co możemy sobie wyobrazić
na podstawie ogólnikowych
informacji zawartych
w podręcznikach
historii starożytnej.
W swej opowieści o królu
Spartan Leonidasie
Tadeusz Kruk
przedstawia także tło
obyczajowe i skomplikowaną
sytuację polityczną epoki
i nie ogranicza się tylko
do bitwy pod Termopilami,
lecz w zbeletryzowanej formie
opisuje przebieg wojen
grecko-perskich w latach
490—449 p.ne., w tym
słynne bitwy pod Maratonem,
Salaminą i Platejami.
Wydarzenia te, choć tak
odległe w czasie, nadal nie
przestają budzić
zainteresowania, wpłynęły
bowiem w sposób zasadniczy
na dzieje Europy i rozwój
cywilizacji europejskiej
w jej obecnym kształcie.
LEONIDAS
I
ł
Długo nie mógł się doczekać następcy
Anaksandridas, szesnasty, jeśli wierzyć
Herodotowi, dwudziesty ósmy zaś, jeśli li
czyć według Pauzaniasza — król Sparty.
Eforowie czekali cierpliwie dziesięć lat
„potem wezwali go do siebie i rzekli:
«Jeżeli ty sam o siebie nie dbasz, to
my pomyśleliśmy o tym, żeby nie wymarł
ród Eurystenesa. Rozwiedź się zatem z
obecną żoną, ponieważ nie rodzi ci dzieci,
i ożeń się z inną*. Ale on im odpowiedział,
że nie uczyni ani jednego, ani drugiego;
bo niedobra jest ich rada, żeby żonę, która
jest bez winy — odepchnął, a inną w dom
wprowadził; przeto ich nie usłucha” 1 —
w sto lat później zapisał Herodot.
Wówczas w Domu Rady zebrali się
eforowie i geronci. „Zasiedli na gładkich
kamieniach, jeden obok drugiego” — dwu
dziestu ośmiu starców po żołniersku suro-
1 Wykaz źródeł, z których autor czerpał
cytaty, znajduje się na końcu książki.
7
wych, oczadziałych władzą. Anaksandridas
stał przed nimi nie jak król, lecz jak bła-
galnik z gałązką oliwną w ręku. Najstar
szy z eforów oświadczył:
„Widzimy, że jesteś przywiązany do
obecnej swej żony, więc uczyń, co nastę
puje, i nie sprzeciwiaj się, jeśli nie chcesz,
żeby spartiaci co innego przeciw tobie po
stanowili. Nie żądamy od ciebie, abyś się z
żoną rozwodził, ale oprócz niej weź sobie
inną za żonę, żeby ci dała potomstwo”.
Anaksandridas patrzył w nieruchome
twarze gerontów, których szpakowate bro
dy przypominały zeszłoroczny śnieg na
szczytach Tajgetu. Ich wyblakłe oczy były
twarde, usta zaciśnięte w starczym uporze.
Szukał poparcia u Aristona, lecz drugi
król Sparty spuścił oczy i uciekł z nimi w
bok. Niedawno ożenił się po raz trzeci,
tym razem z najpiękniejszą Spartanką w
Lakonii; wziął ją podstępem i nie rozumiał
skrupułów Anaksandridasa.
Eforowie i geronci czekali w milcze
niu. Byli zdecydowani złożyć Anaksandri
dasa z tronu, gdyby odmówił. Szło o przy
szłość Sparty, o nienaruszalność jej spiżo
wych praw i ciągłość królewskiego szczepu
Heraklesa. Nie mogli sobie pozwolić na ża
dne nowinki, szerzące się w Attyce i na
północy Peloponezu; tacy na przykład
Ateńczycy dawno pozbyli się królów i
ostatnio — po raz drugi w ciągu dziesięciu
lat — wygnali tyrana Pizystrata; lecz oni
nie mieli na karku helotów ani dyszących
pragnieniem odwetu Messeńczyków i mo
8
gli eksperymentować z archontami, areo-
pagiem i rządami ludu.
Anaksandridas zrozumiał, że nie ma
wyboru. Ugiął się przed Radą i wziął dru
gą żonę. Pierwsza, córka jego siostry, była
z rodu heraklesowego, druga nie, lecz mu
siał dzielić odtąd stół i łoże z obiema, jak
by były sobie równe, „prowadząc dwa do
my, całkiem nie według obyczaju spartań
skiego. Po niedługim czasie druga żona
porodziła Kleomenesa. Gdy więc ona dała
spartiatom następcę tronu — zapisał He-
rodot — zdarzyło się, że pierwsza żona,
dotąd niepłodna, zaszła w ciążę. Była na
prawdę brzemienna, lecz krewni później
szej żony podnieśli wrzask mówiąc, że ona
tylko się chełpi i chce sobie dziecko pod
rzucić. Dlatego w chwili porodu eforowie
nie dowierzając zasiedli dokoła rodzącej
i pilnowali. A ona porodziła Dorieusa i
wkrótce potem Leonidasa”. Pierwsza żona
dała mężowi jeszcze najmłodszego, Kleom-
brota; druga zaś żona, wzięta z musu, stała
się bezpłodna.
Leonidas przyszedł na świat gdzieś w
latach 540—535 przed naszą erą.1 Data
urodzin nie jest ścisła, ale przed dwudzie
stu pięciu wiekami czas miał inny, dostoj
niejszy wymiar, nie upominał się o minuty
i sekundy, całe dni umykały spod jego
rachuby. Miesiące księżycowe kłóciły się
ze słonecznym porządkiem, co osiem lat
powstawał zamęt i trzeba było do kalenda-
1 Wszystkie daty w tej książce odnoszą się
do czasów przed naszą erą.
9
t
rza dorzucać dodatkowe tygodnie, a nawet
miesiące. Mimo to ten młody czas szóste
go wieku zasługuje na uwagę. Był czasem
narodzin filozofii, epoką siedmiu mędrców,
a zarazem epoką twórców nowych religii:
Konfucjusza, Buddy i Zaratustry.
Kartaginie minęły dwa wieki, Rzymo
wi niewiele więcej ab urbe condita k W
Persji doszedł do władzy Cyrus, pogromca
Krezusa, którego państwo lidyjskie wraz
z koloniami greckimi na wybrzeżu dostało
się w moc perską. Tales z Miletu, który
wodę uważał za praźródło wszechrzeczy,
dożywał swoich dni; drugi mędrzec, Bias
z sąsiedniej Prieny, głosił wyższość spra
wiedliwości nad mądrością, dobroci nad
sprawiedliwością i trwałość wiedzy, której
„ogień nie spali, woda nie zabierze”. Pi
tagoras z Samos uczył, że wszechświat jest
ognistą kulą, ogień zaś to nasienie, z któ
rego zrodziła się ziemia.
Uczeń Talęsa, Anaksymander z Mile
tu, dowodził, że stawanie jest skutkiem
wyłaniania się przeciwieństw, będących w
ciągłym ruchu wewnątrz „nieokreślone
go”. Jego uczeń Anaksymenes uczynił je
szcze jeden krok: „nieokreślone” to we
dług niego powietrze, tchnienie życia; ta
cząstka, która jest uwięziona w ciele czło
wieka lub zwierzęcia, uwalnia się z nich
w chwili śmierci.
Wiatr znad Araratu od dziesięcioleci
przysypywał piaskiem ruiny Niniwy —
sta
1 ab urbe condita (łac.) - od założenia mia-
podczas gdy odrodzony Babilon o stu
spiżowych bramach pysznił się swymi pa
łacami i piętrowymi świątyniami, mienią
cymi się srebrem i złotem, purpurą, bielą
i zielenią — i żadna ręka nie wypisała je
szcze na jego murach manę, thekel, fa~
res 1. Lud Izraela, wygnany z Jerozolimy,
pokutował w niewoli babilońskiej. Prorocy
gromili córy swego ludu wybranego za
„wszeteczeństwa popełniane z nierządni-
kami babilońskimi, których ciała są jako
ciała osłów”.
W przejrzystym niebie Attyki płowy
złom ateńskiego Akropolu — jak za
mędrca Solona — dźwigał świątynię Agla-
ury oraz Erechtejon ze słonym źródłem
Posejdona i oliwką, zasadzoną przez samą
Pallas Atenę. W dole, dwieście pięćdzie
siąt stóp niżej, kolejne wiosny jak zawsze
rozzieleniały aleję platanów, prowadzącą
z agory na Pnyks, lecz nie było to już to
samo miasto.
Po zamieszkach trwających przez
trzydzieści lat władzę zagarnął Pizystrat,
„uchodzący za najbardziej oddanego de
mokracji”, który w roku 560 obsadził
Akropol. Na początek skonfiskował dobra
opornej arystokracji i rozparcelował je
między bezrolnych. Zburzył lepianki na
podgrodziu i na ich gruzach wzniósł nową
dzielnicę, Atenę zaś uczcił wybudowaniem
1 manę, thekel, fares (aram.) — groźne
ostrzeżenie, które tłumaczy się Jako: policzono,
zważono, rozdzielono (królestwo twoje i dano je
Medom i Persom; Biblia, Daniel, 5, 25)
11
Hekatompedonu. Za pierwszym razem
utrzymał się przy władzy przez pięć lat,
do czasu zjednoczenia się opozycji arysto
kratów z handlowcami z wybrzeża pod
przewodem Alkmeonidy Megaklesa.
Opozycja wygnała tyrana, lecz na
krótko, skoro powrócił na Akropol już w
roku 551. Poprzedzała go na rydwanie do
rodna Fye „wysoka na cztery łokcie mniej
trzy palce, a i z resztą pięknie zbudowa
na”, przebrana za Pallas Atenę, „i w mie
ście uwierzono, że niewiasta jest samą bo
ginią, modlono się do ludzkiej istoty i
przyjęto Pizystrata”. W rzeczywistości
sprowadził go Megakles, poróżniony z ary
stokracją. Rękojmią nowego przymierza
miało być małżeństwo tyrana z Kojzyrą,
córką Megaklesa. Pizystrat nie spełnił
jednak nadziei młodej małżonki. Miał już
pięćdziesiąt lat, trzech dorosłych synów
„i żył z nią w nienaturalnym stosunku”.
Kojzyra przez dwa lata ukrywała
rzecz przed rodzicami. Jej matka Agariste,
prababka Peryklesa, nie puściła płazem
zniewagi i — jeśli wierzyć Herodotowi —
doprowadziła do ponownego upadku tyra
na, który uszedł z Attyki do Eretrii na Eu-
bei. Z zachodniego brzegu wyspy mógł
obserwować tamtą stronę, omywaną fala
mi siwego morza, z kobiercem dzikiego ko
pru na równinie maratońskiej. Aten zasło
niętych garbem Parnesu nie widział nigdy.
Tym bardziej pragnął do nich powrócić.
Udało mu się to dopiero w roku 538, po
12
jedenastu latach wygnania. Tym razem
rządził Attyką aż do śmierci.
Sparta za panowania Anaksandridasa
i Aristona, Sparta młodości Leonidasa to
miasto i kraj od dziesięciu pokoleń rządzo
ne według praw Likurga, znane z wysokiej
cywilizacji. Kwitła tu poezja, muzyka i
taniec. Już Homer śpiewał o „szero
kich placach tanecznych” Sparty. Terpan-
der z Lesbos założył tu już przed wiekiem
szkołę muzyki; lirykę chóralną zaszczepili
Taletas z Gortyny i Alkman z lidyjskiego
Sardes, który z subtelną galanterią głosił
urodę dziewcząt spartańskich; chromy zaś
Tyrtajos w swych elegiach z męską prosto
tą sławił bohaterstwo żołnierzy.
Miasto nad Eurotasem zdobiły okazałe
budowle. Świątynia Ateny Chalkiojkos1,
wzniesiona na północnym stoku akropolu,
zawdzięczała nazwę spiżowym płaskorzeź
bom. Na podmokłym brzegu rzeki wyro
sły mury Limnajonu, świątyni Artemidy
Wyprostowanej, bogini płodności i urodza
ju, wojny i łowów, chroniącej ludzi przed
wyziewami bagien. Spartanki modliły się
do niej żarliwie, upatrując w niej uosobie
nie Gei, Wielkiej Matki Bogów.
U podstaw państwa zreformowanego
przez Likurga, w którym surowość wycho
wania i „lakoniczna mowa” staiy się przy
słowiowe już w starożytności, leżał nowy
podział na plemiona i dzielnice — rozbił
1 Atena Mająca Spiżowy Dom
13
on stare układy plemienne i rodowe. W
miejsce trzecli plemion i związanych z ni
mi rodów Likurg utworzył pięć nowych
plemion i pięć nowych dzielnic o tych sa
mych nazwach. Weszły do nich cztery wsie
na równinie 2 i Amyklaj. Do nowych ple
mion zaliczeni zostali stali mieszkańcy wsi
obdarzeni prawami obywatelskimi.
Na gruncie nowego podziału powsta
ło pięć jednostek terytorialnych armii
spartańskiej. Było to pierwsze na konty
nencie miasto-państwo, czyli — mówiąc
słowami Arystotelesa — „połączenie kilku
wsi, które osiągnęło prawie zupełną samo
wystarczalność”. Połączenie to było poli
tyczne, nie fizyczne; nie powstało bowiem
miasto w pojęciu urbanistycznym; powstał
tylko nowy, jakościowo wyższy organizm,
który wchłonął polityczną niezależność
wsi. W ten sposób Likurg stworzył w
Sparcie silne i zwarte grono obywateli,
zobowiązanych do pełnej służby dla pań
stwa, uprzywilejowanych w stosunku do
podległych im poddanych i niewolników.
Obywatelstwo było przywilejem dziedzicz
nym.
Sparta za jednym zamachem osiągnę
ła dojrzałość polityczną, do której inne
państwa doszły dopiero po wiekach. Li
kurg przeciął więzy plemion i rodów. Inne
państwa zachowały je; były one jak wirus,
zatruwający ich politykę wewnętrzną.
Państwa te musiały przejść przez stadia
wojen domowych i tyranii, dopóki nie
* Pitune, Mesoa, Lemnaj, Kynosura
14
ustanowiły prymatu lojalności wobec pań
stwa w miejsce wierności rodowi i nie za
pewniły równych praw obywatelom.
Temu ustrojowi zawdzięczała Sparta
potęgę militarną, wolność od tyranii i
wpływy w świecie greckim. Państwo zro
dzone z połączenia pięciu wsi podbiło w
latach 800 - 730 inne wsie Lakonii, ich zaś
mieszkańców zamieniło w periojków. Wsie
te płaciły dziesięciny z części swej ziemi
królom spartańskim i nie prowadziły wła
snej polityki zagranicznej, ich ludność nie
miała praw obywatelskich, lecz podlegała
poborowi podczas wojny. Następnym kro
kiem był podbój Messenii. Trwająca
dwadzieścia lat wojna zakończyła się przy
łączeniem kraju równie wielkiego jak La
konia. Twierdzę messeńską Itome zburzo
no, Messeńczyków zaś, którzy przeżyli,
zamieniono w poddanych „harujących jak
woły wielce obciążone i oddających poło
wę plonów rolnych swym panom pod cię
żkim przymusem”.
Anaksandridas zasiadł na tronie spar
tańskim w roku 570. Panował wraz z kró
lem Aristonem. Za sprawą efora Chilona,
mędrca, dokonał zwrotu w tradycyjnej po
lityce państwa. Zrezygnował z bezpośre
dnich podbojów, które zastąpił elastycz
nym systemem sojuszy. Powstała Symma-
chia Spartańska — związek m iast-
-państw, „Lacedemończycy i ich sprzymie
rzeńcy” — która za panowania Anaksan-
dridasa rozszerzyła swoje wpływy na
cały Peloponez, z wyjątkiem Argos i
Achai. Wiosną roku 555 Anaksandridas i
Chilon uwolnili Sykion, a być może rów
nież Fhus i Megarę od tyranii. Obecność
armii spartańskiej na Istmie przyspieszyła
ucieczkę z Aten Pizystrata. Państwa so
jusznicze me składały danin, dostarczały
jedynie kontyngent wojska, nad którym
oparta sprawowała dowództwo. Usuwając
tyranów Anaksandridas porządkował pro
blemy sojuszników, tak że do władzy do-
cnodziły u nich prospartańskie oligarchie
Nie wszystko jednak w symmachii
szło ku lepszemu. U schyłku panowania
Anaksandridasa i Aristona, a nawet
wcześniej, Sparta przestała się uśmiechać
obumierała i zanikała sztuka. Dziewczęta
nuciły jeszcze wprawdzie pieśni Taletasa
i Alkmana, żołnierze zaś powtarzali strofy
Tyrtajosa:
Przeto niech każdij opiera się mocno na
nogach i w ziemię
Stopy zaryje co sił, zęby przyciśnie do
T war9,
Uda, golenie i kostki, i pierś, i ramiona
pod brzuścem
1arczy szerokiej niech tak kryje, by
ustrzegł się ran.
Prawą zaś ręką niech żywo potrząsa
potężnym oszczepem,
A na szyszaku niech drży groźny
pióropusz, znak sił.
Nowych pieśni jednak nikt już nie
komponował. Lakonia coraz szczelniej i co
raz skuteczniej zamykała się przed obcy
mi. Spartanom nie wolno już było wyjeż
dżać za granicę, cudzoziemcom zaś
podróżować po Sparcie. Życie zastygało
w starych formach. Tron Apollina w Amy-
klaj wzniesiony w latach trzydziestych
szóstego wieku był ostatnią wielką publi
czną budowlą. Słynna dawniej w całym
helleńskim świecie ceramika podupadła,
by wkrótce zaniknąć całkowicie. „Mia-
sto-państwo, w którym tak silnie prze
jawiały się wpływy ze Wschodu i które
potrafiło połączyć delikatny wdzięk z kul
tem męskości, zasklepiło się ostatecznie w
swoich surowych obyczajach”. Jedynym
wspomnieniem rozkwitu kultury nad
Eurotasem pozostała „sztuka pięknych
tańców”.
Narodziny Leonidasa oznajmiły mia
stu gałązki wawrzynu i kwiaty wywieszo
ne nad bramą królewskiego dworu. Chło
piec urodził się zdrowy i silny; gdyby
było inaczej, zginąłby już jako niemowlę,
wrzucony z rozkazu eforów w przepaść
Apotetaj pod granią Tajgetu, w której do
połowy roku leżał śnieg. Do ukończenia
siódmego roku życia wychowywała go
matka, siostrzenica Anaksandridasa. Nie
wiele z tego czasu zapamiętał; w mieście
nad Eurotasem dni, miesiące i lata pły
nęły, podobne do siebie jak białe obłoki,
przekraczając w pośpiechu białokamienne
mury podgrodzia, progi pracowni w dziel
nicy garncarzy, stopnie domów i świątyń
akropolu oraz ulice, zbiegające się ku
agorze od strony wschodzącego i zacho
17
dzącego słońca, z południa i z północy.
Jutrzenka regularnie wschodziła nad
Parnonem i Eurotasem, bogom i ludziom
zwiastując światło dnia. Po obydwu brze
gach rzeki ścieliła się dolina, niosąca szum
pszenicy i jęczmienia aż do pastwisk u
podnóża gór i lasów błękitnych w płynnej
dali. Leonidas wiedział od matki, że rzeka
otrzymała nazwę od króla Sparty Eurotasa,
który odprowadził kanałem do morza roz
ległe bagnisko, a pozostały po odpływie
nurt rzeczny nazwał swoim imieniem.
Nie mając potomka męskiego, przekazał
władzę królewską Lacedemonowi, synowi
Tajgete, od której wzięła miano góra.
Za żonę pojął Lacedemon Spartę, córę
Eurotasa. Dla Leonidasa wszystko w tej
historii było oczywiste, trudno mu było je
dynie wyobrazić sobie, jak wielcy byli jego
praprzodkowie, skoro mogli przekopywać
doliny i jak bogowie formować według
swej woli bieg rzek.
Leonidas wciąż od nowa zdumiewał
się pastwiskami i halami każdej wiosny
rozkwitającymi lentyszkiem i mirtem,
złotogłowiem i hiacyntami. Miedze rozgra
niczające działki obywateli zdobiły topole,
brzozy i zimozielone dęby, które zdawa
ły się dotykać wapiennych szczytów
Parnonu. Łańcuch Tajgetu był wyższy i
nagie, płowe skały sterczały wysoko po
nad koronami buków, jodeł i kasztanow
ców, rysując się ostro na tle błękitu nieba.
W tamtą krainę turni i żlebów, kamien
nych lawin i wichrów nie zapuszczały się
13
ani owce, ani najbardziej wygłodzone ko
zy. Zdziczałe psy i wilki, które zwlokły
się pod Apotetaj na cmentarzysko niemo
wląt, nie pogardzały i czworonożnym łu
pem, choć trudniejszym do upolowania.
Obywatel Sparty, który uniknął losu
słabych i ułomnych, zaraz po urodzeniu
otrzymywał od państwa działkę ziemi i he-
lotów do jej uprawy. Ziemi ciągle brako
wało i działki coraz głębiej wcinały się w
ścianę lasów wyrąbywanych na maszty
okrętów o białych żaglach. Chałupy i le
pianki helotów, sklecone z gliny i kamie
nia, ukryte w cieniu gajów oliwnych i
winnic, zdawały się wspinać na zbocza po
nitkach białych ścieżek.
Sama Sparta rozłożyła się na pra
wym, wyższym brzegu Eurotasu, w odle
głości dziennego marszu od jego ujścia.
Agora i akropol leżały w głębi doliny, u
stóp Tajgetu. Świątynie Dzeusa Lacede-
mońskiego, Hery Argiwskiej, Uzbrojonej
Afrodyty, Dionizosa Kolonos i Spiżowy
Dom Ateny rozrzucone były na wzgórzach,
tylko Artemida Wyprostowana miała przy
bytek nad wodą. Na przełomie siódmego
i szóstego wieku, jeszcze za Leona, oj
ca Anaksandridasa, wylew Eurotasu pod
mył fundamenty świątyni, którą — bar
dziej okazałą — odbudowano na nasypie
z piasku.
Miasta nie osłaniały mury, wały ani
nawet fosy, lecz każde dziecko w Helladzie
wiedziało, że murem Sparty są piersi jej
żołnierzy. Gród i podgrodzie, odkrywane
19
oczami dziecka, były dla Leonidasa krainą
ciągłych niespodzianek. Cudowny, legen
darny świat szóstego wieku pełen był bo
gów i bogiń, którzy schodzili wprost do
ludzi, herosów, mitów i bohaterów Home
ra. W zatokach morskich pląsały nereidy i
okeanidy, czystości źródeł strzegły najady.
Każda rzeka miała swojego boga, nato
miast każdą górą, grotą, gajem, nawet
drzewem opiekowała się nimfa. Nad twór
cami czuwały muzy, nad wszystkimi ludź-
m°jry, prządki ich żywota. Bogowie
rozmawiali z ludźmi mową błyskawic,
grzmotów i piorunów; ich wolę można by
ło odczytać z lotu ptaków, z gwiazd i
wnętrzności zwierząt ofiarnych—-i biada
tym, którzy tej mowy nie zrozumieli, czy
ją zlekceważyli. Leonidas do nich nie na
leżał. Obecność bogów, nimf, a nawet he
rosów wyczuwał mocniej niż dorośli.
Kleomenes awansował już na ejrena
z drugiego roku, Dorieus ćwiczył w od
działach chłopców z pierwszego roku, pod
czas gdy Leonidas i Kleombrotos ciągle
jeszcze tkwili przy matce. Wieczorem za
sypiali przy rechotaniu żab znad Eurotasu
i Maguli. Dzwonienie cykad w ogrodzie
za pałacem wyznaczało rytm ulubionych
heksametrów Odysei, których Leonidasa
nauczyła matka.
Oto Telemach i Nestoryda Pejsistra-
tos „przybyli do Lakedajmonu leżącego w
głębokiej kotlinie wśród górskich wąwo
zów i skierowali się wprost do domu
przesławnego Menelaosa. Właśnie sprawiał
20
gody weselne syna i córki urodziwej w
otoczeniu licznych członków swego rodu...
Zobaczył ich wychodzących na dwór pan
Eteoneus, czujny dworzanin przesławnego
Menelaosa, i... wybiegł z sali, zwołując
zwinnych pachołków, by pospieszyli za
nim. Wyprzęgli z jarzma spocone konie i
uwiązali przy żłobach, do których wrzuci
li orkisz zmieszany z białym jęczmieniem,
a wozy ustawili pod jasnym murem dzie
dzińca. I wprowadzili gości do boskiego
domu. A oni zdumieli się na widok tej
królewskiej siedziby. Pod wysokimi stro
pami domu przesławnego Menelaosa sze
rzył się blask jakby słońca albo księżyca.
Kiedy nacieszyli swe oczy, weszli do gład
kich wanien, aby się wykąpać. Dziewki
służebne myły ich i nacierały oliwą, potem
okryły chitonami i wełnianymi chlajnami
i posadziły na tronach przy Menelaosie,
synu Atreusa...”
Zmierzch zapadający na dworze roz
mazywał kolory, wyostrzał kontury i w tej
godzinie, którą Homer nazywał porą wie
czornego udoju, w ciepłym oddechu nad
ciągającej nocy zacierała się różnica mię
dzy marzeniem a rzeczywistością, i nie
możliwe stawało się możliwe. Puch ostów
w poduszce pod głową chrzęścił niczym
konie Telemacha i Nestorydy przy żło
bach, znajome zaś ściany domu srebrzyły
się w księżycowej poświacie jak megaron
w pałacu Menelaosa.
Zaraz potem, na pograniczu jawy
i snu, przychodził do niego Herakles —
21
pogromca byka z Krety i dzika, hydry
o dziewięciu głowach i wołów Geriona.
Herakles w skórze lwa, którego pokonał
w Nemei, zwycięzca Cerbera i oswobo-
dziciel Prometeusza, wyglądał zupełnie
tak samo, jak na wazach i płaskorzeźbach,
przedstawiających dwanaście jego prac.
Płaskorzeźby dłuta Gitiadasa ze Sparty
Leonidas podziwiał w Spiżowym Domu
Ateny.
Boska córka Dzeusa towarzyszyła
bohaterowi w walce i pracy; obok niej
widać było Jolaosa, przyjaciela z lat
dziecinnych, osłaniającego plecy Hera
klesa... I jego, małego Leonidasa, niedo
strzegalnego dla nikogo poza nim samym.
Herakles również nie zwracał na niego
uwagi, ale czasem w przystępie dobrego
humoru unosił go na rękach i kołysał w
potężnych ramionach. Ośmielony Leoni
das próbował wtedy z nim rozmawiać.
— Heraklesie! — prosił go, składa
jąc dłonie jak do modlitwy. — Weź mnie
na którąś z twoich wypraw!
— Na którą? — pytał olbrzym, a głos
jego huczał jak grzmot wśród gór.
— Słyszałem, że wybierasz się do
Amazonek. Pomogę ci zdobyć złoty pas
Aresa!
— Nie ma mowy! — bronił się Hera
kles. — Nie mogę cię narażać, mały. Do
Amazonek można się dostać tylko mokry
mi ścieżkami ciemnego morza. Mógłbyś
utonąć podczas burzy... Ale zabiorę cię na
wojnę z centaurem Nessosem.
— Boję się, że meter mnie nie
puści — wykręcał się Leonidas. Wiedział,
że zatruta krew Nessosa, którą zazdrosna
Dejanira nasyci chiton męża, stanie się
przyczyną męczeńskiej śmierci bohatera.
Próbował mu pomóc, choć był pewien,
że nic nie uchroni Heraklesa od losu na
znaczonego mu przez bogów i było mu
go żal.
Zasypiał z głową pełną rojeń, w któ
rych prawda przeplatała się z legendą
i mitem; to on sam, już dorosły, pomaga
skierować wody Penejosu do oczyszczenia
stajni Augiasza i w nagrodę otrzymuje
cudowne jabłko hesperyjskie, król Myken
zaś siedzi w beczce po szyję i trzęsie się
ze strachu przed parą rycerzy — Hera
klesem i Leonidasem.
Były to już ostatnie tygodnie Jego
dzieciństwa. Spieszył się, żeby wyciągnąć
od matki jak najwięcej wiadomości.
Zaczynał od swego praprzodka:
— Meter, czy Herakles był pierw
szym królem Sparty?
— Już ci mówiłam, że nie. Był nim
Ladas powstały z ziemi. Synami jego byli
Myles i Polikaon. Po śmierci Mylesa
władzę otrzymał syn jego, Eurotas.
— A kiedy Likurg był królem?
— Nigdy. On był tylko wychowawcą
i doradcą króla Labotasa.
— Dlaczego?
— Co dlaczego?
— No, dlaczego najważniejsi ludzie
w Sparcie nie byli królami?
23
— Nie nudź — zniecierpliwiła się
matka.
Leonidas pomyślał chwilę, pomilczał
i zapytał jeszcze:
— Co stało się z Heraklesem po
śmierci?
— Dzeus zabrał go na Olimp i uczy
nił bogiem.
— To może i w nas jest coś boskiego?
— Nie bluźnij!
— A czy ja zostanę królem, jak
urosnę?
— Nie — zdecydowanie wyjaśniła
matka. — Żeby to się stało, musieliby
przedtem umrzeć Kleomenes i Dorieus,
a nie chciałbyś chyba, aby twoi starsi
bracia umarli.
„Chłopiec, skoro do siedmiu łat do
szedł, zaraz był wzięty do szeregu naj
młodszych, na oddziały podzielonych —
zapisał Plutarch. — Tam z drugimi razem
obcował. Tam się wzajemnie do siebie
przyzwyczajali, biegając razem i razem
się bawiąc. Każdemu oddziałowi Likurg
wyznaczał takiego naczelnika, który się
wydawał roztropniejszy i śmielszy od in
nych. Z niego inni wzór brali, słuchali go
i podlegali mu w karaniu tak dalece, że
ich edukacja była właściwie nauką posłu
szeństwa. Cała ich nauka do tego zmie
rzała, aby umieli słuchać rozkazów,
prace wytrzymać i w boju zwyciężać”.
Tak więc w oddziałch chłopczyków
Leonidas zdobywał stopnie: malca-robi-
dasa, przed-chłopczyka, chłopczyka
24
i przed-chłopca od ósmego do jedenastego
roku życia. Od dwunastego do piętnastego
roku życia w formacjach chłopców awan
sował kolejno na: chłopca pierwszego
roku, chłopca drugiego roku, przyszłego
ejrena z pierwszego roku, przyszłego
ejrena z drugiego roku.
,,Z wiekiem pomnażały się ich ćwicze
nia. Strzyżono im włosy, kazano chodzić
boso i nago dla zwyczajnej wprawy — za
pisał Plutarch. — Jeden na rok płaszcz im
dawano, dlatego na sobie dość brudu
mieli — zwłaszcza że w pewne tylko dni
mogli używać kąpieli i namaszczenia.
Rówieśnicy razem w jednej izbie sypiali
na matach z trzciny, na brzegach Euro-
tasu zbieranej. Tę dla siebie każdy włas
nymi rękami wyrwać musiał, odłamawszy
wierzchołki, bez użycia noża. W zimie
z trzciną mieszali puch z główek ostu, iż
trochę więcej ciepła dawał”.
W tym samym czasie, kiedy Leonidas
zdobywał szlify chłopca drugiego roku —
w Persji, na stepach między Morzem
Kaspijskim i Jeziorem Aralskim, zginął w
walce z dzikimi plemionami koczowników
król Cyrus. Jeden z największych zdo
bywców w historii spoczął w mauzoleum
w Pasargade, nie opodal Persepolis — jed
nej z metropolii rozległego państwa, które
zbudował w ciągu dwudziestu jeden lat
panowania.
Państwo Cyrusa rozciągało się od
Efezu po Indus oraz od Morza Kaspijskie
go do Oceanu Indyjskiego. Z zachodu na
2 — T erm oplle 25
wschód miało długość czterech tysięcy
kilometrów, ponad cztery miesiące mar
szu wojska, i sam król nie zdawał sobie
sprawy z jego ogromu. Podbił Lidię wraz
z koloniami jońskimi, Kappadocję, Cylicję
i Armenię, Babilon i Arabię, Partię, Arię
i Baktrię, nie licząc pomniejszych państw
i ludów. Pozostała po nim sława wielkiego
wodza i wdzięczność ludów wyzwolonych
z niewoli babilońskiej. W szczególności
lud Izraela zachował pamięć o Cyrusie,
„pomazańcu bożym, którego prawicę
ujął Pan i poraził przed nim narody, biodra
królów rozpasal, krzywe drogi wyprosto
wał, wrota miedziane skruszył i zawory
żelazne porąbał”.
Cyrus dał Persom światowe mocar
stwo i następcę, Kambyzesa, Zaratustra
zaś — nową religię, wywodzącą się z od
wiecznej walki dobra ze złem, światła
z ciemnością, prawdy z kłamstwem. Nowy
prorok zdetronizował starych bogów —
Indrę i Mitrę — na rzecz Ormuzda, „pana
mądrego”, stwórcy wszechświata, władcy
światła i strażnika prawdy, oraz na rzecz
Arymana, księcia ciemności, który w
skórze węża wślizgnął się na ziemię, by
zaszczepić na niej zło, śmierć i kłamstwo,
a do ognia dodać dym, występek do
cnoty i noc do dnia.
Persowie od wieków zmagający się
z ubogą glebą i ostrym klimatem Iranu,
z dzikimi Scytami, najeżdżającymi ich od
północy, na każdym kroku widzieli oznaki
wałki Ormuzda z Arymanem. O każdego
człowieka bił się Frawaszi, duch dobry,
z diwami, sługami zła. Każde stworzenie
pożyteczne było sprzymierzeńcem Ormu
zda, każdy dobry postępek przybliżał jego
zwycięstwo. Uprawa roli, praca i czystość,
walka z drapieżnikami i pomnażanie
życia, miłosierdzie dla wszystkiego, co
żyje — to elementy wojny z Arymanem.
Wojny, która zakończy się zwycięstwem
światła , zmartwychwstaniem umarłych
i sądem ostatecznym. Wyznawcy Ormuzda
otrzymają ciała świetlane, słudzy Ary
mana zostaną strąceni w otchłań ciem
ności. Aryman uzna władzę Ormuzda
i na świccie na zawsze zapanuje dobro
i prawda.
Zapanuje tak samo, jak oni — pół
miliona Persów — zapanowali nad czter
dziestu milionami ludzi. Za Bosforem,
w Europie i w Afryce, za pustyniami
Arabii żyły ludy, których ujarzmienie
było tylko kwestią czasu. Kambyzes był
już pod piramidami i opanował Egipt,
lecz splamił się wymordowaniem rodziny
faraona. Jego wyprawa przeciw Etiopom
skończyła się klęską. Ormuzd odwrócił od
niego swoją twarz i uwięzieni w piaskach
pustyni Persowie najpierw zjedli zboże,
potem zwierzęta pociągowe, wreszcie „co
dziesiątego człowieka spośród siebie wy
dzielili losem i zjedli”.
Kambyzes, „obawiając się, żeby
wszyscy wzajemnie się nie pożarli, za
wrócił z drogi”. Były to ostatnie dni jego
panowania. Rozpoczął je od zgładzenia
27
swojego brata Smerdisa. „Podczas gdy
Kambyzes mitrężył czas w Egipcie
i szalał — zapisał Herodot — powstało
przeciw niemu dwu magów, braci,
z których jednego pozostawił jako za
rządcę swego domu. Ten zbuntował się
przeciw niemu; pokusił się o władzę
królewską i za Smerdisa podstawił swego
brata, podobnego do zamordowanego
brata króla. Kambyzes zrozumiał wów
czas, że niepotrzebnie zgładził brata.
Potem wsiadł na konia z zamiarem wy
ruszenia do Suzy przeciw magowi. Gdy
dosiadał konia, odpadła mu skuwka od
pochwy miecza, nagi zaś miecz ugodził go
w biodro”. Zraniona kość próchniała.
Wywiązała się gangrena i po dwudziestu
dniach choroby zmarł. „Panował siedem
lat, pięć miesięcy i nie pozostawił syna
ani córki”.
W ciągu tych lat i miesięcy Leonidas
dosłużył się stopnia ejrena. Był to ostatni
etap wyszkolenia, rozłożony na pięć lat,
od szesnastego do dwudziestego roku
życia, w czasie których zdobywał ostrogi:
ejrena pierwszego i drugiego roku, ejrena
trzeciego i czwartego roku, na koniec
ejrena-przywódcy. „Ejren przewodzi swo
jej gromadzie w utarczkach, posługuje się
wszystkimi we wspólnych potrzebach —
zapisał Plutarch. — Starszym i silniej
szym każe do kuchni drwa nosić, młod
szym i słabszym — jarzyny... Stoły ich
bardzo oszczędne, dlatego żeby głodny
odważnie się na przemysł puszczał,
28
szczupły zaś pokarm i dla zręczności był ■
we zwyczaju i dla wzrostu młodych po
trzebny... Ejren podczas jedzenia jednemu
każe śpiewać, drugiemu rozwiązać zagad
kę, która bacznej i roztropnej odpowiedzi
wymaga: kto najpoczciwszy w Sparcie?
co rozumiesz o tej albo innej sprawie?
Przez to oni przyzwyczajali się w młodo
ści do wydawania sądów o czynach
obywatelskich. Gdyby który nie umiał
powiedzieć, kto czci godniejszy, kto mniej
zacny albo zły obywatel, temu sama
zwłoka w szukaniu odpowiedzi poczyty
wana była za gnuśność i brak pilności
w szukaniu cnoty. Odpowiedzi powinny
być krótkie i zwięzłe, z uzasadnieniem
zdania. Kto źle lub nie natychmiast od
powiedział, ejren go w palec ugryzł.
Często on karał przy urzędnikach i star
szych dla doświadczenia, czy stosowne
kary zadaje. Starsi mu nie przeszkadzali,
ale po wyjściu młodszych nigdy mu nie
uszło bezkarnie, jeśli się w czymś surow
szym nad słuszność albo pobłażającym
okazał”.
„Przyuczano młodych do zwięzłych
i dowcipnych odpowiedzi, aby się w kilku
słowach mieściło dużo treści. Niepowścią-
gliwość języka próżnym i niezrozumiałym
gadanie czyni, przeto mowa lakońska
treściwa i dosadna była. Poezje ich
miały w sobie jakąś przejmującą zachętę
na wzbudzenie męstwa i zapału do dzieł
rycerskich. Ich treść wyrażała pochwałę
tych, co za ojczyznę polegli, lub naganę
29
innych, którzy, przed nieprzyjacielem
pierzchnąwszy, nędzne życie w Sparcie
wiodą”.
Ejren drugiego roku, Leonidas, egza
minował swoich podwładnych ze znajo
mości dziejów kraju:
— Kto był pierwszym królem Sparty,
Diomedesie?
— Był nim Ladas powstały z ziemi.
— Nie pytam cię o bajki dla dzieci,
tylko o prawdę! Masz dwie służby w ku
chni poza kolejnością! A ty wiesz, Eury-
tosie?
— Ajgimios, król Dorydy, po zwycię
stwie nad Lapitami ofiarował Heraklesowi
część swego królestwa, wdzięczny za
pomoc; ale on daru nie przyjął, więc po
jego śmierci uznał Hyllosa, syna Hera
klesa, dziedzicem swej korony.
— Co było dalej, Orsifantosie?
— Syn Hyllosa, po nim jego wnuk
wyprawiali się na Peloponez, lecz dopiero
prawnukowi Hyllosa, Aristodemosowi
z synami Eurystenesem i Proklesem udało
się podbić Lakonię. Od Eurystenesa i Pro-
klesa wywodzą się obecni królowie
Sparty. Anaksandridas i Ariston są ich
czternastymi potomkami.
— Bardzo dobrze! A kto zostanie
królem po Anaksandridasie i Aristonie?
— Kleomenes!
— Albo Dorieus!
— I Demaratos, syn Aristona!
— Nie, przecież on nie jest synem
Aristona!
M
30
— A czyim? Czyim, Diekenesie? —
powtórzył Leonidas i kiwnął ręką na
niego. — Chodź no tu, daj palec! Żebyś
pamiętał, że nie wolno powtarzać plotek.
Słowa Diekenesa były echem pogło
sek, jakie o Demaratosie krążyły po spar
tańskich domach, na targu i na agorze.
Ich źródłem był fakt, że Ariston dopiero
z trzeciej żony doczekał się potomka,
którego nazwał Demaratosem, „jako iż
był upragniony przez lud”. Lud może
i pragnął Demaratosa, ale dla Aristona syn
był niespodzianką: urodził się „w krót
szym niż zwykle czasie, przed upływem
dziesięciu miesięcy” księżycowych. Wiemy
o tym od Herodota:
„Jeden z helotów doniósł mu o tym,
gdy z eforami był na posiedzeniu Rady.
Lecz on, pamiętając o czasie, w którym
się ożenił, i obliczając miesiące — odprzy-
siągł się i zawołał: »To nie może być mój
syn!« Słyszeli to wprawdzie eforowie,
lecz nie przywiązywali do tego żadnej
wagi. Dziecię dorastało i Ariston żałował
swej wypowiedzi, bo był pewien, że
Demaratos był jego synem”.
Ojciec historii zapisał również wyjaś
nienia matki Demaratosa:
„Gdy Ariston wprowadzał mnie do
swojego domu, w trzecią noc po pierwszej
przyszła do mnie zjawa podobna do Aris
tona, spała ze mną i otoczyła mi głowę
wieńcami. Kiedy się oddaliła, nadszedł
Ariston i widząc mnie w wieńcach, za
pytał, kto mi je dał. Odpowiedziałam, że
31
on sam. Gdy się tego wypierał, złożyłam
mu przysięgę i rzekłam, że niepięknie
postępuje: boć krótko przedtem był przy
szedł, spał ze mną i dał mi wieńce. Moja
przysięga przekonała Aristona, że była to
sprawa boska, bo wieńce pochodziły
z kaplicy herosa, stojącej przy drzwiach
pałacowych, zwanej kaplicą Astraba-
kosa — i wieszczkowie orzekli, że to był
ten właśnie heros”.
Ostatni rok szkolenia, poprzedzający
pasowanie na ejrena-przywódcę, był ro
kiem najcięższej próby. Leonidas spędził
ten rok w odosobnieniu w pobliżu świę
tego kręgu kaplicy Artemidy Wyprosto
wanej. Jak pojedynczy żołnierz w głębi
nieprzyjacielskiego kraju musiał sobie
radzić sam, żywić się tym, co znalazł,
upolował albo ukradł. Kradzież nie była
w Sparcie przestępstwem; przestępstwem
było dać się na niej złapać. Na wyspie
Eurotasu, zwanej Platanistasem od alei
platanów, uczestniczył w walkach
z rówieśnikami; w tych zapasach ku czci
Artemidy wszystkie chwyty i ciosy były
dozwolone; imiona zwycięzców ku wiecz
nej rzeczy pamięci ryto na ścianach
świątyni. Leonidas dowodził też swoim
oddziałem w dorocznej bitwie o sery,
złożone przed ołtarzem bogini; walczono
tam na kije, pięści i zęby.
Ukoronowaniem próby było święto
Gymnopediów, symbolizujące wielkość
Sparty, jej ponadczasową trwałość. W ten
dzień wszyscy w mieście spieszyli nad
32
I urotas jako widzowie lub chórzyści. Na
dziedzińcu przed świątynią Artemidy Wy
prostowanej formowały się „wedle trois-
tych epok życia ludzkiego” trzy chóry
męskie, obrazujące przeszłość, teraźniej
szość i przyszłość Sparty; z prawej usta
wiali się starzy, z lewej dorośli, przed
nimi falanga młodzieży z wieńcami na
głowach. Dźwięczny głos aulosu wzbijał
•:ię w niebo nad świątynią i nad miastem,
gdy starzy intonowali hymn weteranów:
Niegdyś my, ludzie dawni,
Byliśmy męstwem sławni.
Mężczyźni odpowiadali im gromko,
aż spod okapu świątyni zrywały się spło
szone ptaki:
I my teraz w tym stanie
Gotowi na spotkanie.
Chłopcy i ejreni zapewniali dyszkan
tem:
Przyjdzie wam pola
Ustąpić przed nami!
Było w tym zaśpiewie skandowanym
w takt żołnierskiego marszu coś z modlit
wy i coś z przysięgi. Potem najstarszy z
gerontów dawał znak laską. Herold dął
w róg i trzej Spartanie z rózgami w rę
kach ustawiali się przed ołtarzem
Artemidy naprzeciw jej kapłanki. Ejreno-
wie zrzucali chitony i nadzy podchodzili
do ostatniego egzaminu przed pasowaniem
ich na mężczyzn. Egzamin to była chłosta,
33
którą trzeba było znieść bez jęku, z ka
mienną twarzą. Kres chłosty wyznaczała
kapłanka, podnosząc w górę spiżowy
posążek bogini, który trzymała w białych
dłoniach. Leonidas bez zmrużenia powiek
patrzył w oczy kapłanki i myślał o tym,
że prastara Matka Bogów złagodniała w
ciągu wieków pobytu w Sparcie; obecnie
zadowalała się chłostą, gdy dawniej _
w czasach, których już nikt nie pamię
tał — składano jej ofiary z ludzi.
Najlepsi synowie Sparty przechodzili
jeszcze jeden stopień wtajemniczenia _
szkolenie specjalne przed służbą w
w królewskiej straży przybocznej lub w
bractwie wilkołaków, tajnej policji na
usługach eforów. Jeśli gwardziści królów
chodzili w honorach i chwale w pełnym
blasku dnia, to wilkołaków czekało życie
w obcej skórze i w ciemnościach nocy.
Czekała ich brudna robota konfidentów
i skrytobójców, podsłuchiwanie rozmów
helotów, tropienie ich poczynań i zamia
rów, tłumienie w zarodku wszelkich bun
tów i niepokojów.
Szkolenie wojskowe Leonidas i Kle-
ombrotos kończyli już za nowych królów.
Ariston przeżył Kambyzesa o dwa lata.
Umarł w roku 521 po pięćdziesięciu czte
rech latach panowania i jeszcze jego
następca Demaratos nie zdążył przy
wyknąć do królewskiego urzędu (wolał
zaglądać w oczy Perkalos, młodej żony,
niż na Radę eforów), a już z akropolu
szły wieści o chorobie Anaksandridasa.
34
4
W obydwu pałacach starego króla nikt nie
mówił o śmierci, ale wszyscy czuli jej
oddech. Prządki snuły się po komnatach
bez celu, porzuciwszy kądziel i krosna.
Milczały żarna, do których nikt. nie sypał
pszenicy ani jęczmienia. Opustoszał nawet
sad, gdzie rosły grusze i młode granaty,
słodkie figi i bujne oliwki.
Do komnaty, w której leżał Anaksan-
dridas, skradał się świt, lecz nie było
słychać ani świergotu ptaków, ani recho
tania żab znad Eurotasu. Cisza obudziła
starego króla. Wsłuchiwał się w nią, za
nim otworzył oczy. Usłyszał chrapanie
obydwu żon i młodzieńcze poświstywanie
synów, rozbijające dzwoniącą w uszach
ciszę. Uniósł powieki. Wschodzące nad
Parnonem słońce rozjaśniało wysoki strop
domu i półmrok komnaty. Matka Kleome-
nesa, jego pierworodnego, kipiała wsparta
na ramieniu syna. Pierworodnego? Niko
mu nie wolno tak myśleć, zwłaszcza
eforom. Musi im to wyperswadować
jeszcze dziś...
Odwrócił głowę. Ta pierwsza, sio-
strzenica-żona, drzemała po drugiej stro
nie łoża. Czuwała najdłużej, lecz i ją
o świtaniu pokonał Morfeusz, syn Hyp-
nosa. Po obu jej bokach, z głowami opar
tymi o ścianę i zadartymi brodami, trwali
Leonidas i Kleombrotos. Król przymknął
powieki i uniósł je z nagłym przeraże
niem: gdzie jest Dorieus, jego prawdziwy
pierworodny z pierwszej żony? Drugą
wziął z musu i wszyscy o tym wiedzieli.
35
— Dorieus! Synu! — zawołał nad
ludzkim zrywem woli, lecz z jego ust
wyszedł zaledwie szept. Zbudził jedynie
matkę Kleomenesa, która ani jednym
gestem nie zdradziła, że cokolwiek usły
szała. Mocniej zacisnęła wargi, spod przy
mrużonych powiek obserwując tamtych
po drugiej stronie łoża. „Niedoczekanie
wasze z Dorieusem”, pomyślała. Nie na
darmo zakopała wczoraj w ziemi ołowianą
tabliczkę z gwoździem i magicznym za
klęciem: „Wiążę Dorieusa; niech wszy
stko, co robi, będzie daremne, niech żyje
i umrze bez celu”.
Prawda, Dorieusa poniosło na morze.
Zasmakował w mokrych ścieżkach, przy
pomniał sobie Anaksandridas. Dopiero
teraz przyszło mu do głowy, że stało się
to nie bez udziału Kleomenesa, który
właśnie teraz wolał pozbyć się rywala do
korony. „Może załatwił już następstwo
tronu z eforami? Ponoć pije jak barba
rzyńca i bogowie odbierają mu wtedy
rozum...” Lecz umie chodzić koło swoich
spraw. Chociaż może nie jest jeszcze za
późno?
— Dorieus! — wyszeptał.
Tym razem usłyszał go Leonidas,
który wstał, stłumił ziewnięcie i wyszedł
do sieni, gdzie czekali gońcy, aby zapytać,
czy nie ma wieści o bracie. Gońcy nic
jeszcze nie wiedzieli, lecz zaraz potem na
Drodze Startu, prowadzącej z południa,
z portu Gythejon, ukazał się jeździec,
oznajmiający powrót królewicza. Dorieus
36
prosto z drogi, omal nie zajeżdżając
konia, pospieszył do pałacu. Opodal akro
polu, w cieniu Spiżowego Domu Ateny
ściągnął cugle, aby odpowiedzieć na po
zdrowienia rówieśników.
Był pierwszym spośród nich i oni
wszyscy byli z niego dumni. Z twarzą
ogorzałą od wichrów nieposkromionego
morza, ze wzrostu i postawy przypominał
młodego Odysa, wyprawiającego się pod
Troję, jeszcze nieświadomego swego losu
i swoich przeznaczeń. Uchyliwszy drzwi
pałacowej sieni, minął opustoszały pery-
styl i zatrzymał się w następnych
drzwiach, by przyzwyczaić oczy do mroku
komnaty. Długo patrzył na nieruchome
ciało Anaksandridasa. Leonidas i Kleom-
brotos pozdrowili go gestem dłoni, lecz on
widział tylko otwarte oczy ojca.
— Witaj, Anaksandridasie — powie
dział cicho, ale dobitnie.
— Chaire — urywanym szeptem od
rzekł stary król.
W jego oczach, czarnych i zapadnię
tych, błysnęło coś w rodzaju uśmiechu.
Pospiesznie skinął na Kleomenesa:
— Na Dzeusa Lacedemońskiego przy
sięgnij, synu, że woli mojej i prawom
Sparty będziesz posłuszny, że nie staniesz
przeciw Dorieusowi i uszanujesz w nim
krew braterską.
— Przysięgam! — powiedział Kleome-
nes drewnianym głosem i zagadał prędko,
że niczego wbrew woli bogów ani ojcowej
nie uczyni, widać było jednak, że nie
37
mówi tego szczerze; uciekał z oczami wy
wodząc, że nie on przecież ustanowił
prawa i nie od niego zależy decyzja
0 sukcesji po ojcu; to rzecz eforów i ge-
rontów.
Anaksandridas znowu przymknął
oczy. Nie tylko dlatego, że był ogromnie
zmęczony. Nie chciał widzieć chmurnej,
zastygłej w grymasie zawziętości twarzy
Kleomenesa, lecz i tak obraz najstarszego
syna, przysłaniający wszystko inne, był
ostatnim, który zabierał z sobą do grobu.
Czuł, że to już koniec, że życie uchodzi
z niego jak powietrze z rybiego pęcherza.
Nie bał się śmierci, żałował tylko, że
umiera w łożu, nie na polu bitwy. Jeszcze
raz otworzył oczy, ale już nic nie zoba
czył.
Wszystko przestało być ważne i nic
mu już nie ciążyło. Od chwili kiedy na
jego sercu położyła chłodne dłonie Perse
fona, córka Demetry — poczuł się lekki
1 swobodny niczym obłok nad szczytami
Tajgetu. Pod powiekami, którymi ktoś
z bliskich przysłonił mu martwe źreni
ce, zobaczył łódkę Charona, kołyszącą się
na czarnych falach Styksu — i tamten
brzeg.
Na wieść o śmierci króla Spartanki
uderzyły w kotły, ogłaszając żałobę.
Żałobnicy tłukli się po czołach i lamento
wali po stracie najlepszego z dotychcza
sowych władców Sparty. W każdym domu
dwie wolno urodzone osoby przywdzie
wały żałobne szaty, gońcy zaś spod akro
polu ruszyli ze smutną wieścią do wszy
stkich krain Peloponezu.
Zaraz po pogrzebie eforowie i Rada
wybrali nowego króla. Dorieus miał za
sobą młodzież i matkę, lecz kobiet ani
młodych nikt nie pytał o zdanie; zresztą
0 matce eforowie nigdy nie byli dobrego
zdania: czy nie czuwali kiedyś przy jej
łożu, żeby sprawdzić, że to ona — nie kto
inny — urodziła Dorieusa? Kleomenesowi
sprzyjali możni w Sparcie i bogowie na
Olimpie. Głosowali za nim eforowie i Ra
da, ich wybór zaś potwierdziła wyrocz
nia w Delfach, po czym — w roku 520 —
Kleomenes zasiadł obok Demaratosa na
tronie królów Sparty.
Sparta, która przez swoją symmachię
zjednoczyła nieomal cały Peloponez, poza
Achają, Tegeą i Argos, mogła uważać się
za potęgę. Jej hegemonia w Helladzie nie
podlegała dyskusji, ale czym był, czym
mógł być cały helleński świat nawet w
granicach zakreślonych przez wielką kolo
nizację w porównaniu z niezmierzonym
ogromem państwa perskiego? Państwa, w
którym niedawno, po roku zamieszek
1 walk o władzę po Kambyzesie, objął
tron Dariusz.
Dwudziestoośmioletni władca wkrótce
uporał się z rywalami do tronu, rejestr
zaś swoich zwycięstw rozkazał utrwalić
w kamieniu — na prostopadłej ścianie
skalnej w Behistun, górującej nad ruch
liwym traktem do Babilonu. Olbrzymie
płyty napisu i płaskorzeźba przetrwały do
39
dziś. Przez dwadzieścia pięć wieków wy
prostowany Dariusz opiera się na wielkim
luku, prawą nogę trzyma na powalonym
Gaumacie — magu, który miał czelność
sięgnąć po berło królewskie. Nad głową
władcy rozpościera skrzydła Ormuzd,
u jego stóp z postronkami na szyi korzy
się dziewięciu buntowników, „dziewięciu
królów kłamstwa” — jak objaśnia napis.
Czternaście kolumn trójjęzycznego zapisu
głosi sławę Wielkiego Króla:
„Gdy byłem w Babilonii, oderwały
się ode mnie kraje Persów, Suzjanów
i Medów, Asyryjczyków i Egipcjan, Mar-
gianów, Skogatów i Scytów. W roku,
w którym zostałem królem, stoczyłem
dziewiętnaście bitew. Łaska Ormuzda
sprawiła, że wyszedłem z nich zwycięsko
i dziewięciu królów w niewolę pojma
łem... Ormuzd dał ich w moje ręce i zro
biłem z nimi, com chciał”.
Ostatnie kolumny napisu apelowały
do każdego poddanego z osobna:
„Niech cię przekona to, czego doko
nałem! Przekaż ludziom i nie ukrywaj
tego. Jeżeli tak uczynisz, niech Ormuzd
będzie twoim przyjacielem, niech twoja
rodzina żyje w dostatku, niech twoje
życie będzie długie! Lecz jeśli ukryjesz
moje słowa i nie przekażesz ich ludowi,
niech porazi cię Ormuzd, a twoja rodzina
niech nie będzie twoja!”
Dariuszowi, królowi prawdy, po po
konaniu królów kłamstwa pozostało
umocnić państwo ku chwale Ormuzda,
40
a poddanych uchronić od pokus Arymana.
Wielki król podzielił państwo na dwa
dzieścia satrapii. Władzę cywilną i woj
skową w prowincjach podzielił między
satrapę i dowódcę armii. Tajna policja,
„oczy i uszy królewskie”, wszędzie czu
wała nad prawomyślnością ludów. W miej
sce symbolicznych danin, składanych za
Cyrusa i Kambyzesa, wprowadził stały po
datek. Na każdego poddanego — z wyjąt
kiem uprzywilejowanych Persów — przy
padał obol dziennie.
Jonowie z wybrzeża znaleźli się w
jednej satrapii wraz z Eolami, Karami
i Lidyjczykami. Tu, nad skalisty brzeg
Morza Egejskiego, władza Ormuzda i Ary
mana nie sięgała. W Efezie rozpierającym
się u ujścia Kaystrosu królowała Arte
mida w świątyni wspartej na stu dwu
dziestu ośmiu kolumnach. Świątynię
ukończono niedawno i od razu uznana
została za jeden z siedmiu cudów świata.
Rywal Efezu, „perła Jonii” — Milet, pysz
nił się świątynią Apollina, wszystkich zaś
Jonów jednoczył kult Posejdona.
Jonowie modlili się do swoich bogów,
ale nade wszystko folgowali uciechom
ciała. Lubowali się w szatach kapiących
od złota, w trefionych fryzurach, won
nościach Wschodu i biesiadach, które tak
zapamiętał poeta i mędrzec, Ksenofanes
z Kolofonu:
Czysta podłoga jest dziś
I wszystkie już czyste są ręce,
41
Czyste puchary — I ten
icńenicc już wkłada na skroń,
Z wonnym bulsamem zaś kruż
podaje sąsiadowi znóiu inny.
Dzban, źródło wesela,
już stoi ponętny wśród czar.
Ksenofanes uszedł z Jonii przed Per
sami, by „sześćdziesiąt i siedem lat tułać
się po helleńskiej ziemicy” i umrzeć na
wygnaniu. Odrzucał bogów na rzecz jed
nego, niezmiennego, niewzruszonego i bez
cielesnego, który potęgą swojej myśli
rządzi materią.
Słodkie i gnuśne życie przejęte od
ludzi Wschodu zdawało się płynąć daw
nym nurtem we wszystkich miastach
wybrzeża. Lecz było to tylko złudzenie.
Wszystko zmieniło się od chwili, kiedy
Jonię obsadziły oddziały brodatych per
skich łuczników. Potem nadciągnęła
jeszcze konnica, młodzi Jonowie zaś
i Eolowie w służbie Wielkiego Króla pod
bijali obce ludy na krańcach imperium
lub w najlepszym razie pełnili służbę w
prowincjonalnych garnizonach Lidii.
Najeźdźcy zachowywali się popraw
nie, ale z każdego ich gestu wyzierała
buta zwycięzców, którzy wszędzie, na
wet tutaj czuli się jak u siebie w domu.
Jonowie po raz pierwszy poczuli, że są w
niewoli. Niewola trwała od roku 560, ale
dopiero teraz, po ściągnięciu cugli z całą
wyrazistością uświadomili sobie jej istnie
nie. Wolność, której nie pamiętał nikt
42
poza k zgrzybiałymi starcami, stała się
•prawą najważniejszą. Życie w tym soczy
ście zielonym kraju, pod nieskazitelnym
błękitem nieba z dnia na dzień stało się
szare i pozbawione sensu. Sens życiu
mogło przywrócić odzyskanie wolności.
Droga do niej wiodła przez walkę, przez
powstanie. Myśl o powstaniu kiełkowała
jednak długo na tej ziemi, poddanej
obezwładniającemu żarowi południa,
wśród tych ludzi nawykłych do wygód
i smakowania uciech życia —■ zanim
znalazła wyraz w konkretnym działaniu.
Heraklit z Efezu wkraczał właśnie w
wiek męski. Jak na mędrca przystało,
poświęcił się szukaniu prawdy, zbywszy
się urzędów i godności. Podejmował dzieło
swoich wielkich poprzedników, lecz nie
zgadzał się z nimi: ani woda, jak głosił
Tales z Miletu, ani powietrze, jak chciał
Anaksymenes, nie mogły być źródłem ni
prapoczątkiem wszechrzeczy. Zanurzając
dłonie w wartkich wodach Kaystrosu,
czując w palcach pieszczotę żywego nurtu
i obserwując wymykanie się strug upew
nił się, że nie mają racji pitagorejczycy
z koncepcją spoczynku i jedności, że
trzeba zacząć od tego, na czym skończył
Anaksymander: od wiecznego ruchu
sprzężonego z materią, od narodzin prze
ciwieństw — źródła przemiany żywiołów.
Jeśli tak, to zasadniczą cechą przy
rody jest zmienność. Wszystko płynie,
najdoskonalszym zaś obrazem rzeczy
wistości jest rzeka. Przemknąwszy chył-
43
kiem do domu, żeby uniknąć gawiedzi,
która okrzyczała go dziwakiem i ponu
rakiem, zapisał: „Niepodobna wstąpić
dwukrotnie do tej samej rzeki, gdyż w
tej, do której powtórnie wchodzimy, pły
ną już nowe wody”.
Obserwując ognistą kulę słoneczną
wschodzącą nad szczytami Tmolosu,
rosy parujące z traw o poranku i osiada
jące na nich wieczorem utwierdzał się w
przekonaniu, że w zmieniającym się usta
wicznie świecie tylko ogień jest wieczny,
a jego przemiany dokonują się w górę
i w dół. Wędrując ze słońca, ogień prze
kształca się w powietrze, które nad ziemią
skrapla się w wodę; ta spada na ziemię,
wsiąka w nią, paruje — by powrócić do
słońca jako ogień; zatem powietrze i woda
nie mogą być pierwszą przyczyną, jeśli są
skutkiem działania ognia.
Czy Persowie słusznie czczą słońce
jako boga? Dlaczego wobec tego nie czczą
gwiazd, również powstałych z ognia, po
dobnie jak nasza ziemia? Zapisał na
skrawku papirusu: „Świat nie został stwo
rzony przez żadnego z bogów ani przez
żadnego z ludzi, lecz był, jest i będzie
wiecznie żywym ogniem, który zgodnie
z rządzącymi nim prawami rozpłomie
nia się i gaśnie”.
Ta myśl tylko w pierwszej chwili wy
dawała się szalona. Wszystkie następne
potwierdzały ją. Nie mógł sobie pozwolić
na publiczne jej głoszenie, skoro Efezej-
czycy nie rozumieli nawet roli sprzecz
44
ności, „ojca i króla wszechrzeczy”.
A sprawa była prosta: rozwój świata do
konuje się dzięki sprzeczności, która za
razem stanowi o najwyższej harmonii;
właśnie ona jest wewnętrzną siłą zdolną
utrzymać w ładzie żywe i martwe, młode
i stare, noc i dzień, będąc jednocześnie
sprawczynią nieustannego przechodzenia
jednego elementu w drugi. Ot, zwyczajna
jedność i walka przeciwieństw! I dlaczego
nie tylko gmin, lecz także inni filozofo
wie, a nawet brat, nie mogą tego pojąć,
jego samego zaś Heraklita-mędrca nazy
wają ciemnym?
W sąsiednim Milecie, oddzielonym od
Efezu przylądkiem Mykale, Hekatajos
pracował nad Obejściem, ziemi i Genealo
giami. On również szukał prawdy:
„Opisuję wydarzenia tak, jak mi się
wydaje, że wyglądały — zwierzał się
zwitkom papirusu — gdyż opowieści
Hellenów są bardzo różne i według mnie
śmieszne”.
G O R G O ,
CÓRKA KLEOMENESA
II
Akropol górował nad agorą, nad
wzgórzem Uzbrojonej Afrodyty, nad pa
górkiem Kolonos i nad wzgórzem Hery
Argiwskiej — jak Spartanie górowali nad
wszystkimi Hellenami i jak ich herakleso-
wy ród królewski górował nad innymi ro
dami Lakonii, Messenii i Arkadii. Gorgo,
jedyna córka Kleomenesa, słyszała od
ojca, że Akropol w Atenach jest wyższy,
samo miasto zaś okazalsze — lecz dla niej
akropol spartański był i pozostał zawsze
najwyższy, a Spiżowy Dom Ateny naj
piękniejszą budowlą na świecie.
W tym, co opowiadali o innych mia
stach i krajach, szczególnie o Attyce,
bywali w świecie żołnierze, na pewno
było dużo przesady. Najlepsze mogło być
tylko to, co swojskie, rodzime. Gorgo
nienawidziła obcych całym swoim dzie
cięcym sercem, jak wszystko i wszystkich,
którzy zabierali jej ojca na dalekie i dłu
gie wyprawy wojenne. Nie cierpiała Te-
geatów i Argolidów za to, że nie poddali
46
się Spartanom dobrowolnie. Jeszcze moc
niej leżeli jej na wątrobie Ateńczycy;
kiedy była malutka, w roku 511 z ich
przyczyny Spartanie musieli lądować w
Attyce, a rok później byli zmuszeni wy
prawić się tam ponownie pod wodzą jej
ojca. Nie znosiła też Dorieusa i całej
„tamtej” gałęzi rodu.
Czy miała rację? Może nie we wszy-
i.tkim, ale raczej tak. Kleomenes od po
czątku panowania dążył do ostatecznej
rozprawy z Tegeatami i Argolidami.
Uważał Tegeę i Argos za dwie zastarzałe
plamy na honorze Sparty, plamy, które
można było zmyć jedynie krwią. Jego
poprzednicy puszczali płazem przegrane
bitwy. Był to błąd, oznaka słabości, na
którą nie mogli sobie pozwolić panowie
Peloponezu, jeśli mieli być prawdziwym,
nie malowanym hegemonem Hellady.
Plany podboju Tegei i Argos musiały
jednak ustąpić sprawie pozornie dalszej,
lecz nie cierpiącej zwłoki: uporządkowa
nia rządów w Atenach. Kleomenes lepiej
niż ktokolwiek zdawał sobie sprawę z roli
Attyki w kosmosie helleńskim i nieustan
nie śledził wydarzenia pod Akropolem,
nie tylko dlatego, że każda wróżba wy
roczni delfickiej wzywała Spartę do inter
wencji nad Kefisosem. Pizystrat nie żył
już od roku 528 i Attyka jednego starego
tyrana zamieniła na dwu młodych, Hip-
piasza i Hipparcha. Próbowali oni kon
tynuować dzieło ojca, lecz bez jego
doświadczenia i polotu — i z każdym ro-
47
kiem przybywało im wrogów. Na czele
walki o wolność stali wieczni buntownicy
Alkmeonidzi.
W dziewiątym roku panowania Kle-
omenesa uzyskali jego poparcie i Sparta
wysłała Anchimoliosa morzem przeciw
Pizystratydom. Spartanie liczyli na za
skoczenie. Wylądowali na wybrzeżu fale-
rońskim i ledwie uformowali falangę,
zatrzymali się zdumieni: nieprzyjaciel
ogołocił równinę z drzew, aby dać swobodę
manewru własnej konnicy. Do Aten było
stąd tylko pięć kilometrów, lecz Anchi-
molios nigdy tam nie doszedł. Zagrodziła
mu drogę konnica Pizystratydów i tysiąc
jeźdźców tesalskich.
Szeroka dolina uniemożliwiała zabez
pieczenie skrzydeł falangi. Konnica okrą
żyła Spartan z prawa i z lewa; zagrożeni
odcięciem od okrętów musieli się wycofać.
Na brzegu na zawsze pozostał Anchimolios
i wielu jego żołnierzy. Ci, którym udało
się ujść na okręty, odpłynęli do Lakonii.
Klęska pod Faleronem wołała o pomstę
do nieba, lecz Kleomenes poczekał z odwe
tem do następnego roku, do czasu uregu
lowania spraw z Dorieusem. Młodszemu
bratu za ciasno było w Sparcie, w której
nie mógł być królem. Już w roku 514 po
prosił eforów o załogę, żeby mokrymi
ścieżkami wyruszyć na poszukiwanie
własnego królestwa.
Wkrótce zbudował i spuścił na wodę
flotyllę okrętów z wygiętymi dziobami.
Przez cztery dni niósł ich na południe
48
chłodny Eoreasz, do Cyrenajki odprowa-
il .Ja z ojczyzny Wielka Niedźwiedzica,
kochanka Dzeusa, wyniesiona przez niego
im sklepienie niebieskie. Z Cyrenajki je
szcze dwa tygodnie żeglowali wzdłuż brze
gów Afryki do Libii, by zarzucić kotwice
u ujścia Kynipsu. Dolina rzeki o miedzę
sąsiadująca z koloniami Kartaginy nie by
ła jednak, jak się spodziewali — ziemią
niczyją.
Najpierw przyszło im walczyć z tubyl
czymi Makami, potem z Kartagińczykami.
Wielka kolonizacja helleńska skończyła
się już i od dwudziestu lat na Sycylii, Kor
syce i w Libii trwała coraz się zaostrza
jąca rywalizacja z Kartaginą. Dorieusa do-
ćęgnęła ona nad Kynipsem. Po trzech la
lach zmagań zmuszony został do wycofa
nia się na okręty i do powrotu tam, skąd
przypłynął „morzem ciemnym jak wino”.
Powrócił do Sparty w czasie, kiedy tyra
nia w Atenach dożywała swoich ostatnich
tygodni.
W pierwszych latach panowania
1’izystratydzi dbali jeszcze o miasto:
llekatompedon, świątynia Ateny, wznie
siona przez Pizystrata, otrzymała portyk
1wspaniałą kolumnadę, skrzyżowania ulic
ozdobiły hermy ku czci Hermesa. Do cza
su — jak stwierdził Tukidydes — „rządzi
li uczciwie i mądrze, upiększali miasto,
prowadzili wojny i składali w świątyniach
ofiary”. Sztuką opiekował się Hipparch,
który sprowadził do Aten eposy Homera
ze zdobytej przez Persów Chios.
:i Term opile 49
Obrona Termopil, kiedy to trzystu Spartan stanęło przeciwko całej armii perskiej, pozostała do dziś aktualnym symbolem bohaterstwa i patriotyzmu. Nie należy jednak zapominać, że słowa te miały w tamtych czasach nieco inne znaczenie, a rzeczywistość wojen grecko-perskich często różniła się od tego, co możemy sobie wyobrazić na podstawie ogólnikowych informacji zawartych w podręcznikach historii starożytnej. W swej opowieści o królu Spartan Leonidasie Tadeusz Kruk przedstawia także tło obyczajowe i skomplikowaną sytuację polityczną epoki i nie ogranicza się tylko do bitwy pod Termopilami, lecz w zbeletryzowanej formie opisuje przebieg wojen grecko-perskich w latach 490—449 p.ne., w tym słynne bitwy pod Maratonem, Salaminą i Platejami. Wydarzenia te, choć tak odległe w czasie, nadal nie przestają budzić zainteresowania, wpłynęły bowiem w sposób zasadniczy na dzieje Europy i rozwój cywilizacji europejskiej w jej obecnym kształcie.
Obwolutę, okładkę i kartę tytułow ą projektow ał W aldemar Żaczek R edaktor Ewa M arkowska R edakcja m ap Maria Glinka R edaktor techniczny Jadw iga Jegorow K orektor Beata Kondcj © CopyrtRlit by W ydaw nictw o M inisterstw a Obrony N arodow ej W arszaw a 1983 Dzeus na to nam przeznaczył zły los, abyśmy wśród przyszłych pokoleń żyli w pieśni. Homer, Iliada, Księga VI ISBN 83-11-06899-2
LEONIDAS I ł Długo nie mógł się doczekać następcy Anaksandridas, szesnasty, jeśli wierzyć Herodotowi, dwudziesty ósmy zaś, jeśli li czyć według Pauzaniasza — król Sparty. Eforowie czekali cierpliwie dziesięć lat „potem wezwali go do siebie i rzekli: «Jeżeli ty sam o siebie nie dbasz, to my pomyśleliśmy o tym, żeby nie wymarł ród Eurystenesa. Rozwiedź się zatem z obecną żoną, ponieważ nie rodzi ci dzieci, i ożeń się z inną*. Ale on im odpowiedział, że nie uczyni ani jednego, ani drugiego; bo niedobra jest ich rada, żeby żonę, która jest bez winy — odepchnął, a inną w dom wprowadził; przeto ich nie usłucha” 1 — w sto lat później zapisał Herodot. Wówczas w Domu Rady zebrali się eforowie i geronci. „Zasiedli na gładkich kamieniach, jeden obok drugiego” — dwu dziestu ośmiu starców po żołniersku suro- 1 Wykaz źródeł, z których autor czerpał cytaty, znajduje się na końcu książki. 7
wych, oczadziałych władzą. Anaksandridas stał przed nimi nie jak król, lecz jak bła- galnik z gałązką oliwną w ręku. Najstar szy z eforów oświadczył: „Widzimy, że jesteś przywiązany do obecnej swej żony, więc uczyń, co nastę puje, i nie sprzeciwiaj się, jeśli nie chcesz, żeby spartiaci co innego przeciw tobie po stanowili. Nie żądamy od ciebie, abyś się z żoną rozwodził, ale oprócz niej weź sobie inną za żonę, żeby ci dała potomstwo”. Anaksandridas patrzył w nieruchome twarze gerontów, których szpakowate bro dy przypominały zeszłoroczny śnieg na szczytach Tajgetu. Ich wyblakłe oczy były twarde, usta zaciśnięte w starczym uporze. Szukał poparcia u Aristona, lecz drugi król Sparty spuścił oczy i uciekł z nimi w bok. Niedawno ożenił się po raz trzeci, tym razem z najpiękniejszą Spartanką w Lakonii; wziął ją podstępem i nie rozumiał skrupułów Anaksandridasa. Eforowie i geronci czekali w milcze niu. Byli zdecydowani złożyć Anaksandri dasa z tronu, gdyby odmówił. Szło o przy szłość Sparty, o nienaruszalność jej spiżo wych praw i ciągłość królewskiego szczepu Heraklesa. Nie mogli sobie pozwolić na ża dne nowinki, szerzące się w Attyce i na północy Peloponezu; tacy na przykład Ateńczycy dawno pozbyli się królów i ostatnio — po raz drugi w ciągu dziesięciu lat — wygnali tyrana Pizystrata; lecz oni nie mieli na karku helotów ani dyszących pragnieniem odwetu Messeńczyków i mo 8 gli eksperymentować z archontami, areo- pagiem i rządami ludu. Anaksandridas zrozumiał, że nie ma wyboru. Ugiął się przed Radą i wziął dru gą żonę. Pierwsza, córka jego siostry, była z rodu heraklesowego, druga nie, lecz mu siał dzielić odtąd stół i łoże z obiema, jak by były sobie równe, „prowadząc dwa do my, całkiem nie według obyczaju spartań skiego. Po niedługim czasie druga żona porodziła Kleomenesa. Gdy więc ona dała spartiatom następcę tronu — zapisał He- rodot — zdarzyło się, że pierwsza żona, dotąd niepłodna, zaszła w ciążę. Była na prawdę brzemienna, lecz krewni później szej żony podnieśli wrzask mówiąc, że ona tylko się chełpi i chce sobie dziecko pod rzucić. Dlatego w chwili porodu eforowie nie dowierzając zasiedli dokoła rodzącej i pilnowali. A ona porodziła Dorieusa i wkrótce potem Leonidasa”. Pierwsza żona dała mężowi jeszcze najmłodszego, Kleom- brota; druga zaś żona, wzięta z musu, stała się bezpłodna. Leonidas przyszedł na świat gdzieś w latach 540—535 przed naszą erą.1 Data urodzin nie jest ścisła, ale przed dwudzie stu pięciu wiekami czas miał inny, dostoj niejszy wymiar, nie upominał się o minuty i sekundy, całe dni umykały spod jego rachuby. Miesiące księżycowe kłóciły się ze słonecznym porządkiem, co osiem lat powstawał zamęt i trzeba było do kalenda- 1 Wszystkie daty w tej książce odnoszą się do czasów przed naszą erą. 9 t
rza dorzucać dodatkowe tygodnie, a nawet miesiące. Mimo to ten młody czas szóste go wieku zasługuje na uwagę. Był czasem narodzin filozofii, epoką siedmiu mędrców, a zarazem epoką twórców nowych religii: Konfucjusza, Buddy i Zaratustry. Kartaginie minęły dwa wieki, Rzymo wi niewiele więcej ab urbe condita k W Persji doszedł do władzy Cyrus, pogromca Krezusa, którego państwo lidyjskie wraz z koloniami greckimi na wybrzeżu dostało się w moc perską. Tales z Miletu, który wodę uważał za praźródło wszechrzeczy, dożywał swoich dni; drugi mędrzec, Bias z sąsiedniej Prieny, głosił wyższość spra wiedliwości nad mądrością, dobroci nad sprawiedliwością i trwałość wiedzy, której „ogień nie spali, woda nie zabierze”. Pi tagoras z Samos uczył, że wszechświat jest ognistą kulą, ogień zaś to nasienie, z któ rego zrodziła się ziemia. Uczeń Talęsa, Anaksymander z Mile tu, dowodził, że stawanie jest skutkiem wyłaniania się przeciwieństw, będących w ciągłym ruchu wewnątrz „nieokreślone go”. Jego uczeń Anaksymenes uczynił je szcze jeden krok: „nieokreślone” to we dług niego powietrze, tchnienie życia; ta cząstka, która jest uwięziona w ciele czło wieka lub zwierzęcia, uwalnia się z nich w chwili śmierci. Wiatr znad Araratu od dziesięcioleci przysypywał piaskiem ruiny Niniwy — sta 1 ab urbe condita (łac.) - od założenia mia- podczas gdy odrodzony Babilon o stu spiżowych bramach pysznił się swymi pa łacami i piętrowymi świątyniami, mienią cymi się srebrem i złotem, purpurą, bielą i zielenią — i żadna ręka nie wypisała je szcze na jego murach manę, thekel, fa~ res 1. Lud Izraela, wygnany z Jerozolimy, pokutował w niewoli babilońskiej. Prorocy gromili córy swego ludu wybranego za „wszeteczeństwa popełniane z nierządni- kami babilońskimi, których ciała są jako ciała osłów”. W przejrzystym niebie Attyki płowy złom ateńskiego Akropolu — jak za mędrca Solona — dźwigał świątynię Agla- ury oraz Erechtejon ze słonym źródłem Posejdona i oliwką, zasadzoną przez samą Pallas Atenę. W dole, dwieście pięćdzie siąt stóp niżej, kolejne wiosny jak zawsze rozzieleniały aleję platanów, prowadzącą z agory na Pnyks, lecz nie było to już to samo miasto. Po zamieszkach trwających przez trzydzieści lat władzę zagarnął Pizystrat, „uchodzący za najbardziej oddanego de mokracji”, który w roku 560 obsadził Akropol. Na początek skonfiskował dobra opornej arystokracji i rozparcelował je między bezrolnych. Zburzył lepianki na podgrodziu i na ich gruzach wzniósł nową dzielnicę, Atenę zaś uczcił wybudowaniem 1 manę, thekel, fares (aram.) — groźne ostrzeżenie, które tłumaczy się Jako: policzono, zważono, rozdzielono (królestwo twoje i dano je Medom i Persom; Biblia, Daniel, 5, 25) 11
Hekatompedonu. Za pierwszym razem utrzymał się przy władzy przez pięć lat, do czasu zjednoczenia się opozycji arysto kratów z handlowcami z wybrzeża pod przewodem Alkmeonidy Megaklesa. Opozycja wygnała tyrana, lecz na krótko, skoro powrócił na Akropol już w roku 551. Poprzedzała go na rydwanie do rodna Fye „wysoka na cztery łokcie mniej trzy palce, a i z resztą pięknie zbudowa na”, przebrana za Pallas Atenę, „i w mie ście uwierzono, że niewiasta jest samą bo ginią, modlono się do ludzkiej istoty i przyjęto Pizystrata”. W rzeczywistości sprowadził go Megakles, poróżniony z ary stokracją. Rękojmią nowego przymierza miało być małżeństwo tyrana z Kojzyrą, córką Megaklesa. Pizystrat nie spełnił jednak nadziei młodej małżonki. Miał już pięćdziesiąt lat, trzech dorosłych synów „i żył z nią w nienaturalnym stosunku”. Kojzyra przez dwa lata ukrywała rzecz przed rodzicami. Jej matka Agariste, prababka Peryklesa, nie puściła płazem zniewagi i — jeśli wierzyć Herodotowi — doprowadziła do ponownego upadku tyra na, który uszedł z Attyki do Eretrii na Eu- bei. Z zachodniego brzegu wyspy mógł obserwować tamtą stronę, omywaną fala mi siwego morza, z kobiercem dzikiego ko pru na równinie maratońskiej. Aten zasło niętych garbem Parnesu nie widział nigdy. Tym bardziej pragnął do nich powrócić. Udało mu się to dopiero w roku 538, po 12 jedenastu latach wygnania. Tym razem rządził Attyką aż do śmierci. Sparta za panowania Anaksandridasa i Aristona, Sparta młodości Leonidasa to miasto i kraj od dziesięciu pokoleń rządzo ne według praw Likurga, znane z wysokiej cywilizacji. Kwitła tu poezja, muzyka i taniec. Już Homer śpiewał o „szero kich placach tanecznych” Sparty. Terpan- der z Lesbos założył tu już przed wiekiem szkołę muzyki; lirykę chóralną zaszczepili Taletas z Gortyny i Alkman z lidyjskiego Sardes, który z subtelną galanterią głosił urodę dziewcząt spartańskich; chromy zaś Tyrtajos w swych elegiach z męską prosto tą sławił bohaterstwo żołnierzy. Miasto nad Eurotasem zdobiły okazałe budowle. Świątynia Ateny Chalkiojkos1, wzniesiona na północnym stoku akropolu, zawdzięczała nazwę spiżowym płaskorzeź bom. Na podmokłym brzegu rzeki wyro sły mury Limnajonu, świątyni Artemidy Wyprostowanej, bogini płodności i urodza ju, wojny i łowów, chroniącej ludzi przed wyziewami bagien. Spartanki modliły się do niej żarliwie, upatrując w niej uosobie nie Gei, Wielkiej Matki Bogów. U podstaw państwa zreformowanego przez Likurga, w którym surowość wycho wania i „lakoniczna mowa” staiy się przy słowiowe już w starożytności, leżał nowy podział na plemiona i dzielnice — rozbił 1 Atena Mająca Spiżowy Dom 13
on stare układy plemienne i rodowe. W miejsce trzecli plemion i związanych z ni mi rodów Likurg utworzył pięć nowych plemion i pięć nowych dzielnic o tych sa mych nazwach. Weszły do nich cztery wsie na równinie 2 i Amyklaj. Do nowych ple mion zaliczeni zostali stali mieszkańcy wsi obdarzeni prawami obywatelskimi. Na gruncie nowego podziału powsta ło pięć jednostek terytorialnych armii spartańskiej. Było to pierwsze na konty nencie miasto-państwo, czyli — mówiąc słowami Arystotelesa — „połączenie kilku wsi, które osiągnęło prawie zupełną samo wystarczalność”. Połączenie to było poli tyczne, nie fizyczne; nie powstało bowiem miasto w pojęciu urbanistycznym; powstał tylko nowy, jakościowo wyższy organizm, który wchłonął polityczną niezależność wsi. W ten sposób Likurg stworzył w Sparcie silne i zwarte grono obywateli, zobowiązanych do pełnej służby dla pań stwa, uprzywilejowanych w stosunku do podległych im poddanych i niewolników. Obywatelstwo było przywilejem dziedzicz nym. Sparta za jednym zamachem osiągnę ła dojrzałość polityczną, do której inne państwa doszły dopiero po wiekach. Li kurg przeciął więzy plemion i rodów. Inne państwa zachowały je; były one jak wirus, zatruwający ich politykę wewnętrzną. Państwa te musiały przejść przez stadia wojen domowych i tyranii, dopóki nie * Pitune, Mesoa, Lemnaj, Kynosura 14 ustanowiły prymatu lojalności wobec pań stwa w miejsce wierności rodowi i nie za pewniły równych praw obywatelom. Temu ustrojowi zawdzięczała Sparta potęgę militarną, wolność od tyranii i wpływy w świecie greckim. Państwo zro dzone z połączenia pięciu wsi podbiło w latach 800 - 730 inne wsie Lakonii, ich zaś mieszkańców zamieniło w periojków. Wsie te płaciły dziesięciny z części swej ziemi królom spartańskim i nie prowadziły wła snej polityki zagranicznej, ich ludność nie miała praw obywatelskich, lecz podlegała poborowi podczas wojny. Następnym kro kiem był podbój Messenii. Trwająca dwadzieścia lat wojna zakończyła się przy łączeniem kraju równie wielkiego jak La konia. Twierdzę messeńską Itome zburzo no, Messeńczyków zaś, którzy przeżyli, zamieniono w poddanych „harujących jak woły wielce obciążone i oddających poło wę plonów rolnych swym panom pod cię żkim przymusem”. Anaksandridas zasiadł na tronie spar tańskim w roku 570. Panował wraz z kró lem Aristonem. Za sprawą efora Chilona, mędrca, dokonał zwrotu w tradycyjnej po lityce państwa. Zrezygnował z bezpośre dnich podbojów, które zastąpił elastycz nym systemem sojuszy. Powstała Symma- chia Spartańska — związek m iast- -państw, „Lacedemończycy i ich sprzymie rzeńcy” — która za panowania Anaksan- dridasa rozszerzyła swoje wpływy na cały Peloponez, z wyjątkiem Argos i
Achai. Wiosną roku 555 Anaksandridas i Chilon uwolnili Sykion, a być może rów nież Fhus i Megarę od tyranii. Obecność armii spartańskiej na Istmie przyspieszyła ucieczkę z Aten Pizystrata. Państwa so jusznicze me składały danin, dostarczały jedynie kontyngent wojska, nad którym oparta sprawowała dowództwo. Usuwając tyranów Anaksandridas porządkował pro blemy sojuszników, tak że do władzy do- cnodziły u nich prospartańskie oligarchie Nie wszystko jednak w symmachii szło ku lepszemu. U schyłku panowania Anaksandridasa i Aristona, a nawet wcześniej, Sparta przestała się uśmiechać obumierała i zanikała sztuka. Dziewczęta nuciły jeszcze wprawdzie pieśni Taletasa i Alkmana, żołnierze zaś powtarzali strofy Tyrtajosa: Przeto niech każdij opiera się mocno na nogach i w ziemię Stopy zaryje co sił, zęby przyciśnie do T war9, Uda, golenie i kostki, i pierś, i ramiona pod brzuścem 1arczy szerokiej niech tak kryje, by ustrzegł się ran. Prawą zaś ręką niech żywo potrząsa potężnym oszczepem, A na szyszaku niech drży groźny pióropusz, znak sił. Nowych pieśni jednak nikt już nie komponował. Lakonia coraz szczelniej i co raz skuteczniej zamykała się przed obcy mi. Spartanom nie wolno już było wyjeż dżać za granicę, cudzoziemcom zaś podróżować po Sparcie. Życie zastygało w starych formach. Tron Apollina w Amy- klaj wzniesiony w latach trzydziestych szóstego wieku był ostatnią wielką publi czną budowlą. Słynna dawniej w całym helleńskim świecie ceramika podupadła, by wkrótce zaniknąć całkowicie. „Mia- sto-państwo, w którym tak silnie prze jawiały się wpływy ze Wschodu i które potrafiło połączyć delikatny wdzięk z kul tem męskości, zasklepiło się ostatecznie w swoich surowych obyczajach”. Jedynym wspomnieniem rozkwitu kultury nad Eurotasem pozostała „sztuka pięknych tańców”. Narodziny Leonidasa oznajmiły mia stu gałązki wawrzynu i kwiaty wywieszo ne nad bramą królewskiego dworu. Chło piec urodził się zdrowy i silny; gdyby było inaczej, zginąłby już jako niemowlę, wrzucony z rozkazu eforów w przepaść Apotetaj pod granią Tajgetu, w której do połowy roku leżał śnieg. Do ukończenia siódmego roku życia wychowywała go matka, siostrzenica Anaksandridasa. Nie wiele z tego czasu zapamiętał; w mieście nad Eurotasem dni, miesiące i lata pły nęły, podobne do siebie jak białe obłoki, przekraczając w pośpiechu białokamienne mury podgrodzia, progi pracowni w dziel nicy garncarzy, stopnie domów i świątyń akropolu oraz ulice, zbiegające się ku agorze od strony wschodzącego i zacho 17
dzącego słońca, z południa i z północy. Jutrzenka regularnie wschodziła nad Parnonem i Eurotasem, bogom i ludziom zwiastując światło dnia. Po obydwu brze gach rzeki ścieliła się dolina, niosąca szum pszenicy i jęczmienia aż do pastwisk u podnóża gór i lasów błękitnych w płynnej dali. Leonidas wiedział od matki, że rzeka otrzymała nazwę od króla Sparty Eurotasa, który odprowadził kanałem do morza roz ległe bagnisko, a pozostały po odpływie nurt rzeczny nazwał swoim imieniem. Nie mając potomka męskiego, przekazał władzę królewską Lacedemonowi, synowi Tajgete, od której wzięła miano góra. Za żonę pojął Lacedemon Spartę, córę Eurotasa. Dla Leonidasa wszystko w tej historii było oczywiste, trudno mu było je dynie wyobrazić sobie, jak wielcy byli jego praprzodkowie, skoro mogli przekopywać doliny i jak bogowie formować według swej woli bieg rzek. Leonidas wciąż od nowa zdumiewał się pastwiskami i halami każdej wiosny rozkwitającymi lentyszkiem i mirtem, złotogłowiem i hiacyntami. Miedze rozgra niczające działki obywateli zdobiły topole, brzozy i zimozielone dęby, które zdawa ły się dotykać wapiennych szczytów Parnonu. Łańcuch Tajgetu był wyższy i nagie, płowe skały sterczały wysoko po nad koronami buków, jodeł i kasztanow ców, rysując się ostro na tle błękitu nieba. W tamtą krainę turni i żlebów, kamien nych lawin i wichrów nie zapuszczały się 13 ani owce, ani najbardziej wygłodzone ko zy. Zdziczałe psy i wilki, które zwlokły się pod Apotetaj na cmentarzysko niemo wląt, nie pogardzały i czworonożnym łu pem, choć trudniejszym do upolowania. Obywatel Sparty, który uniknął losu słabych i ułomnych, zaraz po urodzeniu otrzymywał od państwa działkę ziemi i he- lotów do jej uprawy. Ziemi ciągle brako wało i działki coraz głębiej wcinały się w ścianę lasów wyrąbywanych na maszty okrętów o białych żaglach. Chałupy i le pianki helotów, sklecone z gliny i kamie nia, ukryte w cieniu gajów oliwnych i winnic, zdawały się wspinać na zbocza po nitkach białych ścieżek. Sama Sparta rozłożyła się na pra wym, wyższym brzegu Eurotasu, w odle głości dziennego marszu od jego ujścia. Agora i akropol leżały w głębi doliny, u stóp Tajgetu. Świątynie Dzeusa Lacede- mońskiego, Hery Argiwskiej, Uzbrojonej Afrodyty, Dionizosa Kolonos i Spiżowy Dom Ateny rozrzucone były na wzgórzach, tylko Artemida Wyprostowana miała przy bytek nad wodą. Na przełomie siódmego i szóstego wieku, jeszcze za Leona, oj ca Anaksandridasa, wylew Eurotasu pod mył fundamenty świątyni, którą — bar dziej okazałą — odbudowano na nasypie z piasku. Miasta nie osłaniały mury, wały ani nawet fosy, lecz każde dziecko w Helladzie wiedziało, że murem Sparty są piersi jej żołnierzy. Gród i podgrodzie, odkrywane 19
oczami dziecka, były dla Leonidasa krainą ciągłych niespodzianek. Cudowny, legen darny świat szóstego wieku pełen był bo gów i bogiń, którzy schodzili wprost do ludzi, herosów, mitów i bohaterów Home ra. W zatokach morskich pląsały nereidy i okeanidy, czystości źródeł strzegły najady. Każda rzeka miała swojego boga, nato miast każdą górą, grotą, gajem, nawet drzewem opiekowała się nimfa. Nad twór cami czuwały muzy, nad wszystkimi ludź- m°jry, prządki ich żywota. Bogowie rozmawiali z ludźmi mową błyskawic, grzmotów i piorunów; ich wolę można by ło odczytać z lotu ptaków, z gwiazd i wnętrzności zwierząt ofiarnych—-i biada tym, którzy tej mowy nie zrozumieli, czy ją zlekceważyli. Leonidas do nich nie na leżał. Obecność bogów, nimf, a nawet he rosów wyczuwał mocniej niż dorośli. Kleomenes awansował już na ejrena z drugiego roku, Dorieus ćwiczył w od działach chłopców z pierwszego roku, pod czas gdy Leonidas i Kleombrotos ciągle jeszcze tkwili przy matce. Wieczorem za sypiali przy rechotaniu żab znad Eurotasu i Maguli. Dzwonienie cykad w ogrodzie za pałacem wyznaczało rytm ulubionych heksametrów Odysei, których Leonidasa nauczyła matka. Oto Telemach i Nestoryda Pejsistra- tos „przybyli do Lakedajmonu leżącego w głębokiej kotlinie wśród górskich wąwo zów i skierowali się wprost do domu przesławnego Menelaosa. Właśnie sprawiał 20 gody weselne syna i córki urodziwej w otoczeniu licznych członków swego rodu... Zobaczył ich wychodzących na dwór pan Eteoneus, czujny dworzanin przesławnego Menelaosa, i... wybiegł z sali, zwołując zwinnych pachołków, by pospieszyli za nim. Wyprzęgli z jarzma spocone konie i uwiązali przy żłobach, do których wrzuci li orkisz zmieszany z białym jęczmieniem, a wozy ustawili pod jasnym murem dzie dzińca. I wprowadzili gości do boskiego domu. A oni zdumieli się na widok tej królewskiej siedziby. Pod wysokimi stro pami domu przesławnego Menelaosa sze rzył się blask jakby słońca albo księżyca. Kiedy nacieszyli swe oczy, weszli do gład kich wanien, aby się wykąpać. Dziewki służebne myły ich i nacierały oliwą, potem okryły chitonami i wełnianymi chlajnami i posadziły na tronach przy Menelaosie, synu Atreusa...” Zmierzch zapadający na dworze roz mazywał kolory, wyostrzał kontury i w tej godzinie, którą Homer nazywał porą wie czornego udoju, w ciepłym oddechu nad ciągającej nocy zacierała się różnica mię dzy marzeniem a rzeczywistością, i nie możliwe stawało się możliwe. Puch ostów w poduszce pod głową chrzęścił niczym konie Telemacha i Nestorydy przy żło bach, znajome zaś ściany domu srebrzyły się w księżycowej poświacie jak megaron w pałacu Menelaosa. Zaraz potem, na pograniczu jawy i snu, przychodził do niego Herakles — 21
pogromca byka z Krety i dzika, hydry o dziewięciu głowach i wołów Geriona. Herakles w skórze lwa, którego pokonał w Nemei, zwycięzca Cerbera i oswobo- dziciel Prometeusza, wyglądał zupełnie tak samo, jak na wazach i płaskorzeźbach, przedstawiających dwanaście jego prac. Płaskorzeźby dłuta Gitiadasa ze Sparty Leonidas podziwiał w Spiżowym Domu Ateny. Boska córka Dzeusa towarzyszyła bohaterowi w walce i pracy; obok niej widać było Jolaosa, przyjaciela z lat dziecinnych, osłaniającego plecy Hera klesa... I jego, małego Leonidasa, niedo strzegalnego dla nikogo poza nim samym. Herakles również nie zwracał na niego uwagi, ale czasem w przystępie dobrego humoru unosił go na rękach i kołysał w potężnych ramionach. Ośmielony Leoni das próbował wtedy z nim rozmawiać. — Heraklesie! — prosił go, składa jąc dłonie jak do modlitwy. — Weź mnie na którąś z twoich wypraw! — Na którą? — pytał olbrzym, a głos jego huczał jak grzmot wśród gór. — Słyszałem, że wybierasz się do Amazonek. Pomogę ci zdobyć złoty pas Aresa! — Nie ma mowy! — bronił się Hera kles. — Nie mogę cię narażać, mały. Do Amazonek można się dostać tylko mokry mi ścieżkami ciemnego morza. Mógłbyś utonąć podczas burzy... Ale zabiorę cię na wojnę z centaurem Nessosem. — Boję się, że meter mnie nie puści — wykręcał się Leonidas. Wiedział, że zatruta krew Nessosa, którą zazdrosna Dejanira nasyci chiton męża, stanie się przyczyną męczeńskiej śmierci bohatera. Próbował mu pomóc, choć był pewien, że nic nie uchroni Heraklesa od losu na znaczonego mu przez bogów i było mu go żal. Zasypiał z głową pełną rojeń, w któ rych prawda przeplatała się z legendą i mitem; to on sam, już dorosły, pomaga skierować wody Penejosu do oczyszczenia stajni Augiasza i w nagrodę otrzymuje cudowne jabłko hesperyjskie, król Myken zaś siedzi w beczce po szyję i trzęsie się ze strachu przed parą rycerzy — Hera klesem i Leonidasem. Były to już ostatnie tygodnie Jego dzieciństwa. Spieszył się, żeby wyciągnąć od matki jak najwięcej wiadomości. Zaczynał od swego praprzodka: — Meter, czy Herakles był pierw szym królem Sparty? — Już ci mówiłam, że nie. Był nim Ladas powstały z ziemi. Synami jego byli Myles i Polikaon. Po śmierci Mylesa władzę otrzymał syn jego, Eurotas. — A kiedy Likurg był królem? — Nigdy. On był tylko wychowawcą i doradcą króla Labotasa. — Dlaczego? — Co dlaczego? — No, dlaczego najważniejsi ludzie w Sparcie nie byli królami? 23
— Nie nudź — zniecierpliwiła się matka. Leonidas pomyślał chwilę, pomilczał i zapytał jeszcze: — Co stało się z Heraklesem po śmierci? — Dzeus zabrał go na Olimp i uczy nił bogiem. — To może i w nas jest coś boskiego? — Nie bluźnij! — A czy ja zostanę królem, jak urosnę? — Nie — zdecydowanie wyjaśniła matka. — Żeby to się stało, musieliby przedtem umrzeć Kleomenes i Dorieus, a nie chciałbyś chyba, aby twoi starsi bracia umarli. „Chłopiec, skoro do siedmiu łat do szedł, zaraz był wzięty do szeregu naj młodszych, na oddziały podzielonych — zapisał Plutarch. — Tam z drugimi razem obcował. Tam się wzajemnie do siebie przyzwyczajali, biegając razem i razem się bawiąc. Każdemu oddziałowi Likurg wyznaczał takiego naczelnika, który się wydawał roztropniejszy i śmielszy od in nych. Z niego inni wzór brali, słuchali go i podlegali mu w karaniu tak dalece, że ich edukacja była właściwie nauką posłu szeństwa. Cała ich nauka do tego zmie rzała, aby umieli słuchać rozkazów, prace wytrzymać i w boju zwyciężać”. Tak więc w oddziałch chłopczyków Leonidas zdobywał stopnie: malca-robi- dasa, przed-chłopczyka, chłopczyka 24 i przed-chłopca od ósmego do jedenastego roku życia. Od dwunastego do piętnastego roku życia w formacjach chłopców awan sował kolejno na: chłopca pierwszego roku, chłopca drugiego roku, przyszłego ejrena z pierwszego roku, przyszłego ejrena z drugiego roku. ,,Z wiekiem pomnażały się ich ćwicze nia. Strzyżono im włosy, kazano chodzić boso i nago dla zwyczajnej wprawy — za pisał Plutarch. — Jeden na rok płaszcz im dawano, dlatego na sobie dość brudu mieli — zwłaszcza że w pewne tylko dni mogli używać kąpieli i namaszczenia. Rówieśnicy razem w jednej izbie sypiali na matach z trzciny, na brzegach Euro- tasu zbieranej. Tę dla siebie każdy włas nymi rękami wyrwać musiał, odłamawszy wierzchołki, bez użycia noża. W zimie z trzciną mieszali puch z główek ostu, iż trochę więcej ciepła dawał”. W tym samym czasie, kiedy Leonidas zdobywał szlify chłopca drugiego roku — w Persji, na stepach między Morzem Kaspijskim i Jeziorem Aralskim, zginął w walce z dzikimi plemionami koczowników król Cyrus. Jeden z największych zdo bywców w historii spoczął w mauzoleum w Pasargade, nie opodal Persepolis — jed nej z metropolii rozległego państwa, które zbudował w ciągu dwudziestu jeden lat panowania. Państwo Cyrusa rozciągało się od Efezu po Indus oraz od Morza Kaspijskie go do Oceanu Indyjskiego. Z zachodu na 2 — T erm oplle 25
wschód miało długość czterech tysięcy kilometrów, ponad cztery miesiące mar szu wojska, i sam król nie zdawał sobie sprawy z jego ogromu. Podbił Lidię wraz z koloniami jońskimi, Kappadocję, Cylicję i Armenię, Babilon i Arabię, Partię, Arię i Baktrię, nie licząc pomniejszych państw i ludów. Pozostała po nim sława wielkiego wodza i wdzięczność ludów wyzwolonych z niewoli babilońskiej. W szczególności lud Izraela zachował pamięć o Cyrusie, „pomazańcu bożym, którego prawicę ujął Pan i poraził przed nim narody, biodra królów rozpasal, krzywe drogi wyprosto wał, wrota miedziane skruszył i zawory żelazne porąbał”. Cyrus dał Persom światowe mocar stwo i następcę, Kambyzesa, Zaratustra zaś — nową religię, wywodzącą się z od wiecznej walki dobra ze złem, światła z ciemnością, prawdy z kłamstwem. Nowy prorok zdetronizował starych bogów — Indrę i Mitrę — na rzecz Ormuzda, „pana mądrego”, stwórcy wszechświata, władcy światła i strażnika prawdy, oraz na rzecz Arymana, księcia ciemności, który w skórze węża wślizgnął się na ziemię, by zaszczepić na niej zło, śmierć i kłamstwo, a do ognia dodać dym, występek do cnoty i noc do dnia. Persowie od wieków zmagający się z ubogą glebą i ostrym klimatem Iranu, z dzikimi Scytami, najeżdżającymi ich od północy, na każdym kroku widzieli oznaki wałki Ormuzda z Arymanem. O każdego człowieka bił się Frawaszi, duch dobry, z diwami, sługami zła. Każde stworzenie pożyteczne było sprzymierzeńcem Ormu zda, każdy dobry postępek przybliżał jego zwycięstwo. Uprawa roli, praca i czystość, walka z drapieżnikami i pomnażanie życia, miłosierdzie dla wszystkiego, co żyje — to elementy wojny z Arymanem. Wojny, która zakończy się zwycięstwem światła , zmartwychwstaniem umarłych i sądem ostatecznym. Wyznawcy Ormuzda otrzymają ciała świetlane, słudzy Ary mana zostaną strąceni w otchłań ciem ności. Aryman uzna władzę Ormuzda i na świccie na zawsze zapanuje dobro i prawda. Zapanuje tak samo, jak oni — pół miliona Persów — zapanowali nad czter dziestu milionami ludzi. Za Bosforem, w Europie i w Afryce, za pustyniami Arabii żyły ludy, których ujarzmienie było tylko kwestią czasu. Kambyzes był już pod piramidami i opanował Egipt, lecz splamił się wymordowaniem rodziny faraona. Jego wyprawa przeciw Etiopom skończyła się klęską. Ormuzd odwrócił od niego swoją twarz i uwięzieni w piaskach pustyni Persowie najpierw zjedli zboże, potem zwierzęta pociągowe, wreszcie „co dziesiątego człowieka spośród siebie wy dzielili losem i zjedli”. Kambyzes, „obawiając się, żeby wszyscy wzajemnie się nie pożarli, za wrócił z drogi”. Były to ostatnie dni jego panowania. Rozpoczął je od zgładzenia 27
swojego brata Smerdisa. „Podczas gdy Kambyzes mitrężył czas w Egipcie i szalał — zapisał Herodot — powstało przeciw niemu dwu magów, braci, z których jednego pozostawił jako za rządcę swego domu. Ten zbuntował się przeciw niemu; pokusił się o władzę królewską i za Smerdisa podstawił swego brata, podobnego do zamordowanego brata króla. Kambyzes zrozumiał wów czas, że niepotrzebnie zgładził brata. Potem wsiadł na konia z zamiarem wy ruszenia do Suzy przeciw magowi. Gdy dosiadał konia, odpadła mu skuwka od pochwy miecza, nagi zaś miecz ugodził go w biodro”. Zraniona kość próchniała. Wywiązała się gangrena i po dwudziestu dniach choroby zmarł. „Panował siedem lat, pięć miesięcy i nie pozostawił syna ani córki”. W ciągu tych lat i miesięcy Leonidas dosłużył się stopnia ejrena. Był to ostatni etap wyszkolenia, rozłożony na pięć lat, od szesnastego do dwudziestego roku życia, w czasie których zdobywał ostrogi: ejrena pierwszego i drugiego roku, ejrena trzeciego i czwartego roku, na koniec ejrena-przywódcy. „Ejren przewodzi swo jej gromadzie w utarczkach, posługuje się wszystkimi we wspólnych potrzebach — zapisał Plutarch. — Starszym i silniej szym każe do kuchni drwa nosić, młod szym i słabszym — jarzyny... Stoły ich bardzo oszczędne, dlatego żeby głodny odważnie się na przemysł puszczał, 28 szczupły zaś pokarm i dla zręczności był ■ we zwyczaju i dla wzrostu młodych po trzebny... Ejren podczas jedzenia jednemu każe śpiewać, drugiemu rozwiązać zagad kę, która bacznej i roztropnej odpowiedzi wymaga: kto najpoczciwszy w Sparcie? co rozumiesz o tej albo innej sprawie? Przez to oni przyzwyczajali się w młodo ści do wydawania sądów o czynach obywatelskich. Gdyby który nie umiał powiedzieć, kto czci godniejszy, kto mniej zacny albo zły obywatel, temu sama zwłoka w szukaniu odpowiedzi poczyty wana była za gnuśność i brak pilności w szukaniu cnoty. Odpowiedzi powinny być krótkie i zwięzłe, z uzasadnieniem zdania. Kto źle lub nie natychmiast od powiedział, ejren go w palec ugryzł. Często on karał przy urzędnikach i star szych dla doświadczenia, czy stosowne kary zadaje. Starsi mu nie przeszkadzali, ale po wyjściu młodszych nigdy mu nie uszło bezkarnie, jeśli się w czymś surow szym nad słuszność albo pobłażającym okazał”. „Przyuczano młodych do zwięzłych i dowcipnych odpowiedzi, aby się w kilku słowach mieściło dużo treści. Niepowścią- gliwość języka próżnym i niezrozumiałym gadanie czyni, przeto mowa lakońska treściwa i dosadna była. Poezje ich miały w sobie jakąś przejmującą zachętę na wzbudzenie męstwa i zapału do dzieł rycerskich. Ich treść wyrażała pochwałę tych, co za ojczyznę polegli, lub naganę 29
innych, którzy, przed nieprzyjacielem pierzchnąwszy, nędzne życie w Sparcie wiodą”. Ejren drugiego roku, Leonidas, egza minował swoich podwładnych ze znajo mości dziejów kraju: — Kto był pierwszym królem Sparty, Diomedesie? — Był nim Ladas powstały z ziemi. — Nie pytam cię o bajki dla dzieci, tylko o prawdę! Masz dwie służby w ku chni poza kolejnością! A ty wiesz, Eury- tosie? — Ajgimios, król Dorydy, po zwycię stwie nad Lapitami ofiarował Heraklesowi część swego królestwa, wdzięczny za pomoc; ale on daru nie przyjął, więc po jego śmierci uznał Hyllosa, syna Hera klesa, dziedzicem swej korony. — Co było dalej, Orsifantosie? — Syn Hyllosa, po nim jego wnuk wyprawiali się na Peloponez, lecz dopiero prawnukowi Hyllosa, Aristodemosowi z synami Eurystenesem i Proklesem udało się podbić Lakonię. Od Eurystenesa i Pro- klesa wywodzą się obecni królowie Sparty. Anaksandridas i Ariston są ich czternastymi potomkami. — Bardzo dobrze! A kto zostanie królem po Anaksandridasie i Aristonie? — Kleomenes! — Albo Dorieus! — I Demaratos, syn Aristona! — Nie, przecież on nie jest synem Aristona! M 30 — A czyim? Czyim, Diekenesie? — powtórzył Leonidas i kiwnął ręką na niego. — Chodź no tu, daj palec! Żebyś pamiętał, że nie wolno powtarzać plotek. Słowa Diekenesa były echem pogło sek, jakie o Demaratosie krążyły po spar tańskich domach, na targu i na agorze. Ich źródłem był fakt, że Ariston dopiero z trzeciej żony doczekał się potomka, którego nazwał Demaratosem, „jako iż był upragniony przez lud”. Lud może i pragnął Demaratosa, ale dla Aristona syn był niespodzianką: urodził się „w krót szym niż zwykle czasie, przed upływem dziesięciu miesięcy” księżycowych. Wiemy o tym od Herodota: „Jeden z helotów doniósł mu o tym, gdy z eforami był na posiedzeniu Rady. Lecz on, pamiętając o czasie, w którym się ożenił, i obliczając miesiące — odprzy- siągł się i zawołał: »To nie może być mój syn!« Słyszeli to wprawdzie eforowie, lecz nie przywiązywali do tego żadnej wagi. Dziecię dorastało i Ariston żałował swej wypowiedzi, bo był pewien, że Demaratos był jego synem”. Ojciec historii zapisał również wyjaś nienia matki Demaratosa: „Gdy Ariston wprowadzał mnie do swojego domu, w trzecią noc po pierwszej przyszła do mnie zjawa podobna do Aris tona, spała ze mną i otoczyła mi głowę wieńcami. Kiedy się oddaliła, nadszedł Ariston i widząc mnie w wieńcach, za pytał, kto mi je dał. Odpowiedziałam, że 31
on sam. Gdy się tego wypierał, złożyłam mu przysięgę i rzekłam, że niepięknie postępuje: boć krótko przedtem był przy szedł, spał ze mną i dał mi wieńce. Moja przysięga przekonała Aristona, że była to sprawa boska, bo wieńce pochodziły z kaplicy herosa, stojącej przy drzwiach pałacowych, zwanej kaplicą Astraba- kosa — i wieszczkowie orzekli, że to był ten właśnie heros”. Ostatni rok szkolenia, poprzedzający pasowanie na ejrena-przywódcę, był ro kiem najcięższej próby. Leonidas spędził ten rok w odosobnieniu w pobliżu świę tego kręgu kaplicy Artemidy Wyprosto wanej. Jak pojedynczy żołnierz w głębi nieprzyjacielskiego kraju musiał sobie radzić sam, żywić się tym, co znalazł, upolował albo ukradł. Kradzież nie była w Sparcie przestępstwem; przestępstwem było dać się na niej złapać. Na wyspie Eurotasu, zwanej Platanistasem od alei platanów, uczestniczył w walkach z rówieśnikami; w tych zapasach ku czci Artemidy wszystkie chwyty i ciosy były dozwolone; imiona zwycięzców ku wiecz nej rzeczy pamięci ryto na ścianach świątyni. Leonidas dowodził też swoim oddziałem w dorocznej bitwie o sery, złożone przed ołtarzem bogini; walczono tam na kije, pięści i zęby. Ukoronowaniem próby było święto Gymnopediów, symbolizujące wielkość Sparty, jej ponadczasową trwałość. W ten dzień wszyscy w mieście spieszyli nad 32 I urotas jako widzowie lub chórzyści. Na dziedzińcu przed świątynią Artemidy Wy prostowanej formowały się „wedle trois- tych epok życia ludzkiego” trzy chóry męskie, obrazujące przeszłość, teraźniej szość i przyszłość Sparty; z prawej usta wiali się starzy, z lewej dorośli, przed nimi falanga młodzieży z wieńcami na głowach. Dźwięczny głos aulosu wzbijał •:ię w niebo nad świątynią i nad miastem, gdy starzy intonowali hymn weteranów: Niegdyś my, ludzie dawni, Byliśmy męstwem sławni. Mężczyźni odpowiadali im gromko, aż spod okapu świątyni zrywały się spło szone ptaki: I my teraz w tym stanie Gotowi na spotkanie. Chłopcy i ejreni zapewniali dyszkan tem: Przyjdzie wam pola Ustąpić przed nami! Było w tym zaśpiewie skandowanym w takt żołnierskiego marszu coś z modlit wy i coś z przysięgi. Potem najstarszy z gerontów dawał znak laską. Herold dął w róg i trzej Spartanie z rózgami w rę kach ustawiali się przed ołtarzem Artemidy naprzeciw jej kapłanki. Ejreno- wie zrzucali chitony i nadzy podchodzili do ostatniego egzaminu przed pasowaniem ich na mężczyzn. Egzamin to była chłosta, 33
którą trzeba było znieść bez jęku, z ka mienną twarzą. Kres chłosty wyznaczała kapłanka, podnosząc w górę spiżowy posążek bogini, który trzymała w białych dłoniach. Leonidas bez zmrużenia powiek patrzył w oczy kapłanki i myślał o tym, że prastara Matka Bogów złagodniała w ciągu wieków pobytu w Sparcie; obecnie zadowalała się chłostą, gdy dawniej _ w czasach, których już nikt nie pamię tał — składano jej ofiary z ludzi. Najlepsi synowie Sparty przechodzili jeszcze jeden stopień wtajemniczenia _ szkolenie specjalne przed służbą w w królewskiej straży przybocznej lub w bractwie wilkołaków, tajnej policji na usługach eforów. Jeśli gwardziści królów chodzili w honorach i chwale w pełnym blasku dnia, to wilkołaków czekało życie w obcej skórze i w ciemnościach nocy. Czekała ich brudna robota konfidentów i skrytobójców, podsłuchiwanie rozmów helotów, tropienie ich poczynań i zamia rów, tłumienie w zarodku wszelkich bun tów i niepokojów. Szkolenie wojskowe Leonidas i Kle- ombrotos kończyli już za nowych królów. Ariston przeżył Kambyzesa o dwa lata. Umarł w roku 521 po pięćdziesięciu czte rech latach panowania i jeszcze jego następca Demaratos nie zdążył przy wyknąć do królewskiego urzędu (wolał zaglądać w oczy Perkalos, młodej żony, niż na Radę eforów), a już z akropolu szły wieści o chorobie Anaksandridasa. 34 4 W obydwu pałacach starego króla nikt nie mówił o śmierci, ale wszyscy czuli jej oddech. Prządki snuły się po komnatach bez celu, porzuciwszy kądziel i krosna. Milczały żarna, do których nikt. nie sypał pszenicy ani jęczmienia. Opustoszał nawet sad, gdzie rosły grusze i młode granaty, słodkie figi i bujne oliwki. Do komnaty, w której leżał Anaksan- dridas, skradał się świt, lecz nie było słychać ani świergotu ptaków, ani recho tania żab znad Eurotasu. Cisza obudziła starego króla. Wsłuchiwał się w nią, za nim otworzył oczy. Usłyszał chrapanie obydwu żon i młodzieńcze poświstywanie synów, rozbijające dzwoniącą w uszach ciszę. Uniósł powieki. Wschodzące nad Parnonem słońce rozjaśniało wysoki strop domu i półmrok komnaty. Matka Kleome- nesa, jego pierworodnego, kipiała wsparta na ramieniu syna. Pierworodnego? Niko mu nie wolno tak myśleć, zwłaszcza eforom. Musi im to wyperswadować jeszcze dziś... Odwrócił głowę. Ta pierwsza, sio- strzenica-żona, drzemała po drugiej stro nie łoża. Czuwała najdłużej, lecz i ją o świtaniu pokonał Morfeusz, syn Hyp- nosa. Po obu jej bokach, z głowami opar tymi o ścianę i zadartymi brodami, trwali Leonidas i Kleombrotos. Król przymknął powieki i uniósł je z nagłym przeraże niem: gdzie jest Dorieus, jego prawdziwy pierworodny z pierwszej żony? Drugą wziął z musu i wszyscy o tym wiedzieli. 35
— Dorieus! Synu! — zawołał nad ludzkim zrywem woli, lecz z jego ust wyszedł zaledwie szept. Zbudził jedynie matkę Kleomenesa, która ani jednym gestem nie zdradziła, że cokolwiek usły szała. Mocniej zacisnęła wargi, spod przy mrużonych powiek obserwując tamtych po drugiej stronie łoża. „Niedoczekanie wasze z Dorieusem”, pomyślała. Nie na darmo zakopała wczoraj w ziemi ołowianą tabliczkę z gwoździem i magicznym za klęciem: „Wiążę Dorieusa; niech wszy stko, co robi, będzie daremne, niech żyje i umrze bez celu”. Prawda, Dorieusa poniosło na morze. Zasmakował w mokrych ścieżkach, przy pomniał sobie Anaksandridas. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że stało się to nie bez udziału Kleomenesa, który właśnie teraz wolał pozbyć się rywala do korony. „Może załatwił już następstwo tronu z eforami? Ponoć pije jak barba rzyńca i bogowie odbierają mu wtedy rozum...” Lecz umie chodzić koło swoich spraw. Chociaż może nie jest jeszcze za późno? — Dorieus! — wyszeptał. Tym razem usłyszał go Leonidas, który wstał, stłumił ziewnięcie i wyszedł do sieni, gdzie czekali gońcy, aby zapytać, czy nie ma wieści o bracie. Gońcy nic jeszcze nie wiedzieli, lecz zaraz potem na Drodze Startu, prowadzącej z południa, z portu Gythejon, ukazał się jeździec, oznajmiający powrót królewicza. Dorieus 36 prosto z drogi, omal nie zajeżdżając konia, pospieszył do pałacu. Opodal akro polu, w cieniu Spiżowego Domu Ateny ściągnął cugle, aby odpowiedzieć na po zdrowienia rówieśników. Był pierwszym spośród nich i oni wszyscy byli z niego dumni. Z twarzą ogorzałą od wichrów nieposkromionego morza, ze wzrostu i postawy przypominał młodego Odysa, wyprawiającego się pod Troję, jeszcze nieświadomego swego losu i swoich przeznaczeń. Uchyliwszy drzwi pałacowej sieni, minął opustoszały pery- styl i zatrzymał się w następnych drzwiach, by przyzwyczaić oczy do mroku komnaty. Długo patrzył na nieruchome ciało Anaksandridasa. Leonidas i Kleom- brotos pozdrowili go gestem dłoni, lecz on widział tylko otwarte oczy ojca. — Witaj, Anaksandridasie — powie dział cicho, ale dobitnie. — Chaire — urywanym szeptem od rzekł stary król. W jego oczach, czarnych i zapadnię tych, błysnęło coś w rodzaju uśmiechu. Pospiesznie skinął na Kleomenesa: — Na Dzeusa Lacedemońskiego przy sięgnij, synu, że woli mojej i prawom Sparty będziesz posłuszny, że nie staniesz przeciw Dorieusowi i uszanujesz w nim krew braterską. — Przysięgam! — powiedział Kleome- nes drewnianym głosem i zagadał prędko, że niczego wbrew woli bogów ani ojcowej nie uczyni, widać było jednak, że nie 37
mówi tego szczerze; uciekał z oczami wy wodząc, że nie on przecież ustanowił prawa i nie od niego zależy decyzja 0 sukcesji po ojcu; to rzecz eforów i ge- rontów. Anaksandridas znowu przymknął oczy. Nie tylko dlatego, że był ogromnie zmęczony. Nie chciał widzieć chmurnej, zastygłej w grymasie zawziętości twarzy Kleomenesa, lecz i tak obraz najstarszego syna, przysłaniający wszystko inne, był ostatnim, który zabierał z sobą do grobu. Czuł, że to już koniec, że życie uchodzi z niego jak powietrze z rybiego pęcherza. Nie bał się śmierci, żałował tylko, że umiera w łożu, nie na polu bitwy. Jeszcze raz otworzył oczy, ale już nic nie zoba czył. Wszystko przestało być ważne i nic mu już nie ciążyło. Od chwili kiedy na jego sercu położyła chłodne dłonie Perse fona, córka Demetry — poczuł się lekki 1 swobodny niczym obłok nad szczytami Tajgetu. Pod powiekami, którymi ktoś z bliskich przysłonił mu martwe źreni ce, zobaczył łódkę Charona, kołyszącą się na czarnych falach Styksu — i tamten brzeg. Na wieść o śmierci króla Spartanki uderzyły w kotły, ogłaszając żałobę. Żałobnicy tłukli się po czołach i lamento wali po stracie najlepszego z dotychcza sowych władców Sparty. W każdym domu dwie wolno urodzone osoby przywdzie wały żałobne szaty, gońcy zaś spod akro polu ruszyli ze smutną wieścią do wszy stkich krain Peloponezu. Zaraz po pogrzebie eforowie i Rada wybrali nowego króla. Dorieus miał za sobą młodzież i matkę, lecz kobiet ani młodych nikt nie pytał o zdanie; zresztą 0 matce eforowie nigdy nie byli dobrego zdania: czy nie czuwali kiedyś przy jej łożu, żeby sprawdzić, że to ona — nie kto inny — urodziła Dorieusa? Kleomenesowi sprzyjali możni w Sparcie i bogowie na Olimpie. Głosowali za nim eforowie i Ra da, ich wybór zaś potwierdziła wyrocz nia w Delfach, po czym — w roku 520 — Kleomenes zasiadł obok Demaratosa na tronie królów Sparty. Sparta, która przez swoją symmachię zjednoczyła nieomal cały Peloponez, poza Achają, Tegeą i Argos, mogła uważać się za potęgę. Jej hegemonia w Helladzie nie podlegała dyskusji, ale czym był, czym mógł być cały helleński świat nawet w granicach zakreślonych przez wielką kolo nizację w porównaniu z niezmierzonym ogromem państwa perskiego? Państwa, w którym niedawno, po roku zamieszek 1 walk o władzę po Kambyzesie, objął tron Dariusz. Dwudziestoośmioletni władca wkrótce uporał się z rywalami do tronu, rejestr zaś swoich zwycięstw rozkazał utrwalić w kamieniu — na prostopadłej ścianie skalnej w Behistun, górującej nad ruch liwym traktem do Babilonu. Olbrzymie płyty napisu i płaskorzeźba przetrwały do 39
dziś. Przez dwadzieścia pięć wieków wy prostowany Dariusz opiera się na wielkim luku, prawą nogę trzyma na powalonym Gaumacie — magu, który miał czelność sięgnąć po berło królewskie. Nad głową władcy rozpościera skrzydła Ormuzd, u jego stóp z postronkami na szyi korzy się dziewięciu buntowników, „dziewięciu królów kłamstwa” — jak objaśnia napis. Czternaście kolumn trójjęzycznego zapisu głosi sławę Wielkiego Króla: „Gdy byłem w Babilonii, oderwały się ode mnie kraje Persów, Suzjanów i Medów, Asyryjczyków i Egipcjan, Mar- gianów, Skogatów i Scytów. W roku, w którym zostałem królem, stoczyłem dziewiętnaście bitew. Łaska Ormuzda sprawiła, że wyszedłem z nich zwycięsko i dziewięciu królów w niewolę pojma łem... Ormuzd dał ich w moje ręce i zro biłem z nimi, com chciał”. Ostatnie kolumny napisu apelowały do każdego poddanego z osobna: „Niech cię przekona to, czego doko nałem! Przekaż ludziom i nie ukrywaj tego. Jeżeli tak uczynisz, niech Ormuzd będzie twoim przyjacielem, niech twoja rodzina żyje w dostatku, niech twoje życie będzie długie! Lecz jeśli ukryjesz moje słowa i nie przekażesz ich ludowi, niech porazi cię Ormuzd, a twoja rodzina niech nie będzie twoja!” Dariuszowi, królowi prawdy, po po konaniu królów kłamstwa pozostało umocnić państwo ku chwale Ormuzda, 40 a poddanych uchronić od pokus Arymana. Wielki król podzielił państwo na dwa dzieścia satrapii. Władzę cywilną i woj skową w prowincjach podzielił między satrapę i dowódcę armii. Tajna policja, „oczy i uszy królewskie”, wszędzie czu wała nad prawomyślnością ludów. W miej sce symbolicznych danin, składanych za Cyrusa i Kambyzesa, wprowadził stały po datek. Na każdego poddanego — z wyjąt kiem uprzywilejowanych Persów — przy padał obol dziennie. Jonowie z wybrzeża znaleźli się w jednej satrapii wraz z Eolami, Karami i Lidyjczykami. Tu, nad skalisty brzeg Morza Egejskiego, władza Ormuzda i Ary mana nie sięgała. W Efezie rozpierającym się u ujścia Kaystrosu królowała Arte mida w świątyni wspartej na stu dwu dziestu ośmiu kolumnach. Świątynię ukończono niedawno i od razu uznana została za jeden z siedmiu cudów świata. Rywal Efezu, „perła Jonii” — Milet, pysz nił się świątynią Apollina, wszystkich zaś Jonów jednoczył kult Posejdona. Jonowie modlili się do swoich bogów, ale nade wszystko folgowali uciechom ciała. Lubowali się w szatach kapiących od złota, w trefionych fryzurach, won nościach Wschodu i biesiadach, które tak zapamiętał poeta i mędrzec, Ksenofanes z Kolofonu: Czysta podłoga jest dziś I wszystkie już czyste są ręce, 41
Czyste puchary — I ten icńenicc już wkłada na skroń, Z wonnym bulsamem zaś kruż podaje sąsiadowi znóiu inny. Dzban, źródło wesela, już stoi ponętny wśród czar. Ksenofanes uszedł z Jonii przed Per sami, by „sześćdziesiąt i siedem lat tułać się po helleńskiej ziemicy” i umrzeć na wygnaniu. Odrzucał bogów na rzecz jed nego, niezmiennego, niewzruszonego i bez cielesnego, który potęgą swojej myśli rządzi materią. Słodkie i gnuśne życie przejęte od ludzi Wschodu zdawało się płynąć daw nym nurtem we wszystkich miastach wybrzeża. Lecz było to tylko złudzenie. Wszystko zmieniło się od chwili, kiedy Jonię obsadziły oddziały brodatych per skich łuczników. Potem nadciągnęła jeszcze konnica, młodzi Jonowie zaś i Eolowie w służbie Wielkiego Króla pod bijali obce ludy na krańcach imperium lub w najlepszym razie pełnili służbę w prowincjonalnych garnizonach Lidii. Najeźdźcy zachowywali się popraw nie, ale z każdego ich gestu wyzierała buta zwycięzców, którzy wszędzie, na wet tutaj czuli się jak u siebie w domu. Jonowie po raz pierwszy poczuli, że są w niewoli. Niewola trwała od roku 560, ale dopiero teraz, po ściągnięciu cugli z całą wyrazistością uświadomili sobie jej istnie nie. Wolność, której nie pamiętał nikt 42 poza k zgrzybiałymi starcami, stała się •prawą najważniejszą. Życie w tym soczy ście zielonym kraju, pod nieskazitelnym błękitem nieba z dnia na dzień stało się szare i pozbawione sensu. Sens życiu mogło przywrócić odzyskanie wolności. Droga do niej wiodła przez walkę, przez powstanie. Myśl o powstaniu kiełkowała jednak długo na tej ziemi, poddanej obezwładniającemu żarowi południa, wśród tych ludzi nawykłych do wygód i smakowania uciech życia —■ zanim znalazła wyraz w konkretnym działaniu. Heraklit z Efezu wkraczał właśnie w wiek męski. Jak na mędrca przystało, poświęcił się szukaniu prawdy, zbywszy się urzędów i godności. Podejmował dzieło swoich wielkich poprzedników, lecz nie zgadzał się z nimi: ani woda, jak głosił Tales z Miletu, ani powietrze, jak chciał Anaksymenes, nie mogły być źródłem ni prapoczątkiem wszechrzeczy. Zanurzając dłonie w wartkich wodach Kaystrosu, czując w palcach pieszczotę żywego nurtu i obserwując wymykanie się strug upew nił się, że nie mają racji pitagorejczycy z koncepcją spoczynku i jedności, że trzeba zacząć od tego, na czym skończył Anaksymander: od wiecznego ruchu sprzężonego z materią, od narodzin prze ciwieństw — źródła przemiany żywiołów. Jeśli tak, to zasadniczą cechą przy rody jest zmienność. Wszystko płynie, najdoskonalszym zaś obrazem rzeczy wistości jest rzeka. Przemknąwszy chył- 43
kiem do domu, żeby uniknąć gawiedzi, która okrzyczała go dziwakiem i ponu rakiem, zapisał: „Niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki, gdyż w tej, do której powtórnie wchodzimy, pły ną już nowe wody”. Obserwując ognistą kulę słoneczną wschodzącą nad szczytami Tmolosu, rosy parujące z traw o poranku i osiada jące na nich wieczorem utwierdzał się w przekonaniu, że w zmieniającym się usta wicznie świecie tylko ogień jest wieczny, a jego przemiany dokonują się w górę i w dół. Wędrując ze słońca, ogień prze kształca się w powietrze, które nad ziemią skrapla się w wodę; ta spada na ziemię, wsiąka w nią, paruje — by powrócić do słońca jako ogień; zatem powietrze i woda nie mogą być pierwszą przyczyną, jeśli są skutkiem działania ognia. Czy Persowie słusznie czczą słońce jako boga? Dlaczego wobec tego nie czczą gwiazd, również powstałych z ognia, po dobnie jak nasza ziemia? Zapisał na skrawku papirusu: „Świat nie został stwo rzony przez żadnego z bogów ani przez żadnego z ludzi, lecz był, jest i będzie wiecznie żywym ogniem, który zgodnie z rządzącymi nim prawami rozpłomie nia się i gaśnie”. Ta myśl tylko w pierwszej chwili wy dawała się szalona. Wszystkie następne potwierdzały ją. Nie mógł sobie pozwolić na publiczne jej głoszenie, skoro Efezej- czycy nie rozumieli nawet roli sprzecz 44 ności, „ojca i króla wszechrzeczy”. A sprawa była prosta: rozwój świata do konuje się dzięki sprzeczności, która za razem stanowi o najwyższej harmonii; właśnie ona jest wewnętrzną siłą zdolną utrzymać w ładzie żywe i martwe, młode i stare, noc i dzień, będąc jednocześnie sprawczynią nieustannego przechodzenia jednego elementu w drugi. Ot, zwyczajna jedność i walka przeciwieństw! I dlaczego nie tylko gmin, lecz także inni filozofo wie, a nawet brat, nie mogą tego pojąć, jego samego zaś Heraklita-mędrca nazy wają ciemnym? W sąsiednim Milecie, oddzielonym od Efezu przylądkiem Mykale, Hekatajos pracował nad Obejściem, ziemi i Genealo giami. On również szukał prawdy: „Opisuję wydarzenia tak, jak mi się wydaje, że wyglądały — zwierzał się zwitkom papirusu — gdyż opowieści Hellenów są bardzo różne i według mnie śmieszne”.
G O R G O , CÓRKA KLEOMENESA II Akropol górował nad agorą, nad wzgórzem Uzbrojonej Afrodyty, nad pa górkiem Kolonos i nad wzgórzem Hery Argiwskiej — jak Spartanie górowali nad wszystkimi Hellenami i jak ich herakleso- wy ród królewski górował nad innymi ro dami Lakonii, Messenii i Arkadii. Gorgo, jedyna córka Kleomenesa, słyszała od ojca, że Akropol w Atenach jest wyższy, samo miasto zaś okazalsze — lecz dla niej akropol spartański był i pozostał zawsze najwyższy, a Spiżowy Dom Ateny naj piękniejszą budowlą na świecie. W tym, co opowiadali o innych mia stach i krajach, szczególnie o Attyce, bywali w świecie żołnierze, na pewno było dużo przesady. Najlepsze mogło być tylko to, co swojskie, rodzime. Gorgo nienawidziła obcych całym swoim dzie cięcym sercem, jak wszystko i wszystkich, którzy zabierali jej ojca na dalekie i dłu gie wyprawy wojenne. Nie cierpiała Te- geatów i Argolidów za to, że nie poddali 46 się Spartanom dobrowolnie. Jeszcze moc niej leżeli jej na wątrobie Ateńczycy; kiedy była malutka, w roku 511 z ich przyczyny Spartanie musieli lądować w Attyce, a rok później byli zmuszeni wy prawić się tam ponownie pod wodzą jej ojca. Nie znosiła też Dorieusa i całej „tamtej” gałęzi rodu. Czy miała rację? Może nie we wszy- i.tkim, ale raczej tak. Kleomenes od po czątku panowania dążył do ostatecznej rozprawy z Tegeatami i Argolidami. Uważał Tegeę i Argos za dwie zastarzałe plamy na honorze Sparty, plamy, które można było zmyć jedynie krwią. Jego poprzednicy puszczali płazem przegrane bitwy. Był to błąd, oznaka słabości, na którą nie mogli sobie pozwolić panowie Peloponezu, jeśli mieli być prawdziwym, nie malowanym hegemonem Hellady. Plany podboju Tegei i Argos musiały jednak ustąpić sprawie pozornie dalszej, lecz nie cierpiącej zwłoki: uporządkowa nia rządów w Atenach. Kleomenes lepiej niż ktokolwiek zdawał sobie sprawę z roli Attyki w kosmosie helleńskim i nieustan nie śledził wydarzenia pod Akropolem, nie tylko dlatego, że każda wróżba wy roczni delfickiej wzywała Spartę do inter wencji nad Kefisosem. Pizystrat nie żył już od roku 528 i Attyka jednego starego tyrana zamieniła na dwu młodych, Hip- piasza i Hipparcha. Próbowali oni kon tynuować dzieło ojca, lecz bez jego doświadczenia i polotu — i z każdym ro- 47
kiem przybywało im wrogów. Na czele walki o wolność stali wieczni buntownicy Alkmeonidzi. W dziewiątym roku panowania Kle- omenesa uzyskali jego poparcie i Sparta wysłała Anchimoliosa morzem przeciw Pizystratydom. Spartanie liczyli na za skoczenie. Wylądowali na wybrzeżu fale- rońskim i ledwie uformowali falangę, zatrzymali się zdumieni: nieprzyjaciel ogołocił równinę z drzew, aby dać swobodę manewru własnej konnicy. Do Aten było stąd tylko pięć kilometrów, lecz Anchi- molios nigdy tam nie doszedł. Zagrodziła mu drogę konnica Pizystratydów i tysiąc jeźdźców tesalskich. Szeroka dolina uniemożliwiała zabez pieczenie skrzydeł falangi. Konnica okrą żyła Spartan z prawa i z lewa; zagrożeni odcięciem od okrętów musieli się wycofać. Na brzegu na zawsze pozostał Anchimolios i wielu jego żołnierzy. Ci, którym udało się ujść na okręty, odpłynęli do Lakonii. Klęska pod Faleronem wołała o pomstę do nieba, lecz Kleomenes poczekał z odwe tem do następnego roku, do czasu uregu lowania spraw z Dorieusem. Młodszemu bratu za ciasno było w Sparcie, w której nie mógł być królem. Już w roku 514 po prosił eforów o załogę, żeby mokrymi ścieżkami wyruszyć na poszukiwanie własnego królestwa. Wkrótce zbudował i spuścił na wodę flotyllę okrętów z wygiętymi dziobami. Przez cztery dni niósł ich na południe 48 chłodny Eoreasz, do Cyrenajki odprowa- il .Ja z ojczyzny Wielka Niedźwiedzica, kochanka Dzeusa, wyniesiona przez niego im sklepienie niebieskie. Z Cyrenajki je szcze dwa tygodnie żeglowali wzdłuż brze gów Afryki do Libii, by zarzucić kotwice u ujścia Kynipsu. Dolina rzeki o miedzę sąsiadująca z koloniami Kartaginy nie by ła jednak, jak się spodziewali — ziemią niczyją. Najpierw przyszło im walczyć z tubyl czymi Makami, potem z Kartagińczykami. Wielka kolonizacja helleńska skończyła się już i od dwudziestu lat na Sycylii, Kor syce i w Libii trwała coraz się zaostrza jąca rywalizacja z Kartaginą. Dorieusa do- ćęgnęła ona nad Kynipsem. Po trzech la lach zmagań zmuszony został do wycofa nia się na okręty i do powrotu tam, skąd przypłynął „morzem ciemnym jak wino”. Powrócił do Sparty w czasie, kiedy tyra nia w Atenach dożywała swoich ostatnich tygodni. W pierwszych latach panowania 1’izystratydzi dbali jeszcze o miasto: llekatompedon, świątynia Ateny, wznie siona przez Pizystrata, otrzymała portyk 1wspaniałą kolumnadę, skrzyżowania ulic ozdobiły hermy ku czci Hermesa. Do cza su — jak stwierdził Tukidydes — „rządzi li uczciwie i mądrze, upiększali miasto, prowadzili wojny i składali w świątyniach ofiary”. Sztuką opiekował się Hipparch, który sprowadził do Aten eposy Homera ze zdobytej przez Persów Chios. :i Term opile 49