aniolek47

  • Dokumenty50
  • Odsłony2 385
  • Obserwuję4
  • Rozmiar dokumentów69.2 MB
  • Ilość pobrań1 410

Nie dajesz mi spać - Alice Clayton

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Nie dajesz mi spać - Alice Clayton.pdf

aniolek47
Użytkownik aniolek47 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 313 stron)

Dla mojej mamy, która pozwoliła mi dodać kokos do mojego tortu urodzinowego, chociaż nikt inny za nim nie przepada. Dla taty, za to, że czytał mi komiksy o Garfieldzie i oboje śmialiśmy się do łez. Dziękuję.

Rozdział pierwszy O , tak. Łup. – O, tak. Łup. Łup. Co, do cholery…? – Ooo, tak. Cudownie. Gwałtownie wybudzona ze snu, rozglądałam się nieprzytomnie po obco wyglądającym pokoju. Pudła na podłodze. Zdjęcia oparte o ścianę. Moja sypialnia w nowym mieszkaniu. Musiałam to sobie przypomnieć. Położyłam dłonie na kołdrze i skupiłam uwagę na wykwintnym splocie materiału. Nawet na wpół śpiąco zachwycało mnie zdobienie mojej pościeli. – Mmmm. Właśnie tak, skarbie. Tak mi rób. Nie przestawaj! O, raju… Usiadłam, przetarłam zaspane oczy i popatrzyłam na ścianę za moimi plecami, powoli rozumiejąc, co mnie obudziło. Nadal bezmyślnie gładziłam kołdrę – przykuło to uwagę mojego cudownego kota Clive’a. Kocur podłożył pyszczek pod moją dłoń, domagając się głaskania. Pieściłam go, jednocześnie rozglądając się dookoła i próbując oswoić nową przestrzeń. Dziś się wprowadziłam do tego wspaniałego mieszkania z przestronnymi pokojami, drewnianymi podłogami i łukowatymi przejściami. Był tu nawet kominek! Oczywiście nie miałam bladego pojęcia, jak rozpala się ogień w czymś takim. Zawsze chciałam móc postawić ozdoby na półeczce nad kominkiem. Mam taki nawyk, że układam różne przedmioty w każdej wolnej przestrzeni, bez znaczenia, czy należy ona do mnie, czy nie. To chyba taka choroba zawodowa projektanta wnętrz. Czasem wkurzam moich znajomych tym ciągłym przestawianiem ich bibelotów. Po całym dniu spędzonym na przeprowadzce moczyłam się w

niesamowitej stylowej wannie na nóżkach tak długo, aż skóra na dłoniach pomarszczyła mi się jak rodzynka. Później położyłam się do łóżka i z przyjemnością wsłuchiwałam się w odgłosy nowego domu: spokojny ruch uliczny, cicha muzyka w oddali i kojące stukanie łap mojego ciekawskiego kota. Widzicie, Clive ma nieobcięte pazury… „Mój nowy dom” – myślałam z zadowoleniem, kiedy zapadałam w łagodny sen. Dlatego byłam tak zaskoczona tą pobudką o… niech no sprawdzę… drugiej trzydzieści nad ranem. Tępo wpatrywałam się w sufit, żeby na nowo wprowadzić się w stan relaksu. Na darmo jednak, bo zagłówek mojego łóżka gwałtownie poruszył się, a właściwie to uderzył w ścianę. „To chyba jakieś żarty”. – Ooo, Simon. Cudownie. Mmm. – Dobiegło mnie bardzo wyraźnie. „O, litości”. Rozbudziłam się jeszcze bardziej, zaintrygowało mnie to, co działo się za ścianą. Popatrzyłam na kota i mogłabym przysiąc, że mrugnął do mnie. To pewnie przemęczenie. „Zdaje się, że mnie też przydałoby się trochę takich atrakcji”. Ostatnio u mnie posucha. Trwa ona już dość długo. Fatalny, szybki i w zupełnie nieodpowiednim momencie, jednonocny wyskok pozbawił mnie zdolności odczuwania orgazmu. Już od pół roku jest na urlopie. To bardzo długie półrocze. Obawiam się, że jestem bliska urazu nadgarstka od tych wszystkich desperackich prób samozaspokojenia. Najwidoczniej O zniknął na dobre. I nie mówię o programie Oprah. Odgoniłam rozważania nad utraconym O i zwinęłam się w kłębek. Wyglądało na to, że za ścianą zapadła cisza. Próbowałam ponownie zasnąć, a obok mnie cicho pomrukiwał kot. Nagle piekło rozpętało się na nowo. – Tak! Tak! O, tak! Dobrze. Obraz, który oparłam o ścianę na półce nad łóżkiem, spadł i boleśnie uderzył mnie w głowę. Mam nauczkę – mieszkając w San Francisco, wszystko trzeba mocno przywalić do ściany. „Skoro już o waleniu mowa…”. Załamując ręce i przeklinając, tak że chyba zawstydziłam Clive’a – o ile koty potrafią się zawstydzać – popatrzyłam jeszcze raz na ścianę

za moimi plecami. Zagłówek łóżka uderzał o nią w rytm trwającej u sąsiadów gimnastyki. – Ooo, tak, kochanie, tak, tak, tak! – zaintonowała krzykaczka, kończąc swoją pieśń westchnieniem pełnym zadowolenia. I wtedy usłyszałam, z całym szacunkiem dla rzeczy świętych, klapsy. Odgłosu wymierzanych klapsów nie można pomylić z niczym innym. Tak więc za ścianą właśnie ktoś je dostawał. – O, Simon. Tak. Byłam niegrzeczną dziewczynką. Tak! „Nie do wiary…”. Usłyszałam jeszcze kilka uderzeń, a potem męskie gardłowe pojękiwanie i posapywanie. Wstałam z łóżka, odsunęłam je o kilka centymetrów od ściany i z powrotem wskoczyłam pod kołdrę, nie spuszczając oka z wezgłowia. Zasypiając, obiecałam sobie, że będę walić pięściami w ścianę, jeśli ponownie usłyszę choćby piśnięcie. Choćby jęknięcie. Albo odgłos klapsa. Witajcie, sąsiedzi.

Rozdział drugi Pierwszy poranek w nowym miejscu rozpoczęłam od wypicia kawy i zjedzenia resztek pączka z wczorajszej parapetówki. W duchu przeklinałam nocne popisy sąsiadów, bo nie czułam się tak wyspana, jakbym chciała, a czekało mnie zamieszanie z rozpakowywaniem się. Dziewczyna została porządnie przeleciana, otrzymała kilka klapsów, miała orgazm, spała. To samo spotkało Simona. Założyłam, że to jego imię – w końcu osóbka lubiąca klapsy ciągle się tak do niego zwracała. Poważnie, raczej nie mogła zmyślić tego imienia. Jest przecież wiele innych i to bardziej seksownych, które można wykrzykiwać w ferworze uniesień. Uniesienia. „Jezu, jak mi ich brakuje”. – Nadal nic, co O? – Westchnęłam, patrząc w dół. Gdy mijał czwarty miesiąc bez O, zaczęłam z nim rozmawiać, jakby był żywą istotą. Dawno temu, kiedy jeszcze poruszał moim światem, wydawał się bardzo realny. Teraz, po tym, jak go straciłam, nie wiem, czy w ogóle bym go rozpoznała, gdyby wrócił. „To żałosne, kiedy dziewczyna nie potrafi rozpoznać własnego orgazmu”. Tęsknie patrzyłam przez okno na panoramę San Francisco. Rozprostowałam nogi i podeszłam do zlewu, żeby umyć kubek po kawie. Odłożyłam naczynie do wyschnięcia, zebrałam jasnoblond kosmyki włosów w kucyk i przebiegłam wzrokiem po otaczającym mnie rozgardiaszu. Nieważne, jak dobrze to zaplanowałam, nieważne, jak dokładnie oznaczyłam kartony, nieważne, ile razy powtarzałam temu idiocie od przeprowadzek, że jeśli na pudle było napisane „kuchnia”, to nie należało go dawać do łazienki. – To co, Clive? Zaczniemy tu czy w salonie? – Kot leżał zwinięty w kłębek na szerokim parapecie. Muszę przyznać, że szukając nowego mieszkania, zawsze zwracałam uwagę na parapety. Clive lubił obserwować świat, a mnie cieszył widok kota czekającego na mój powrót z pracy. W tej chwili popatrzył na mnie i miałam wrażenie, że kiwnął łebkiem w stronę salonu.

– Niech będzie salon – powiedziałam głośno, zdając sobie sprawę, że odkąd wstałam, odezwałam się kilka razy i za każdym razem mówiłam do kota. No tak… Jakieś dwadzieścia minut później, kiedy Clive uważnie przyglądał się gołębiowi, a ja układałam płyty DVD, w korytarzu usłyszałam głosy. Moi głośni sąsiedzi! O mało co nie potknęłam się o jedno z pudeł, biegnąc do drzwi, żeby wyjrzeć na korytarz przez wizjer. „No naprawdę jestem nienormalna”. Nie mogłam się powstrzymać przed podglądaniem. Niewiele widziałam, ale słyszałam ich rozmowę. Męski, łagodny głos w towarzystwie damskich westchnień. – Simon, miniona noc była fantastyczna. – Dzisiejszy poranek też był wspaniały – stwierdził, po czym złożył na jej ustach cholernie namiętny pocałunek. Aha. Rano musieli być w innym pokoju. Nic nie słyszałam. Mocno przyciskałam oko do wizjera. „Zupełnie szurnięta”. – Tak, to prawda. Zadzwonisz niedługo? – zapytała, nachylając się po kolejny pocałunek. – Oczywiście. Zadzwonię, gdy wrócę do miasta – obiecał i z plaskiem położył dłonie na jej pośladkach. Dziewczyna zachichotała i odwróciła się w stronę schodów. Wyglądało na to, że to nic poważnego. „Pa, pa, Panno Klapsiaro”. Simon szybko wrócił do mieszkania i nie zdążyłam mu się przyjrzeć. „Ciekawe. Czyli, że laska z nim nie mieszka”. Nie padły żadne czułe słówka, kiedy wychodziła, ale nie wydawali się sobą skrępowani. Bezwiednie włożyłam koniuszek kucyka do ust. Oczywiście, że musieli się czuć swobodnie, przy całym tym dawaniu klapsów. Wróciłam do alfabetycznego układania płyt, odsunąwszy na bok myśli o klapsach i Simonie. „Niesamowity Simon. Niezła nazwa dla zespołu”. Zajęłam się literą H. Akurat kładłam na półce Czarnoksiężnika z Oz obok Charliego i fabryki czekolady, gdy usłyszałam pukanie. Zza drzwi dobiegały odgłosy szamotaniny, które sprawiły, że szeroko się uśmiechnęłam. – Nie upuść tego, wariatko – padło siarczyście. – Przestań się wymądrzać i w ogóle to zamknij się – odparowała druga osoba.

Z westchnieniem otworzyłam drzwi, za którymi stały Sophia i Mimi, moje dwie najlepsze przyjaciółki, trzymające olbrzymie pudło. – Dziewczyny, bez kłótni. Obydwie jesteście urocze. – Roześmiałam się głośno. – Ha, ha, śmieszne – rzuciła Mimi, wchodząc do mieszkania. – Co to jest, do diabła? Nie wierzę, że wniosłyście to po schodach na czwarte piętro! – Moje przyjaciółki nie zajmowały się czynnościami, które mógł wykonać za nie ktoś inny. – Czekałyśmy na dole w taksówce, licząc, że ktoś się napatoczy, ale nic z tego. Więc wtargałyśmy to same. Mamy parapetówę! – relacjonowała Sophia. Kiedy odstawiły karton, usiadła w fotelu przy kominku. – Przestań się w końcu przeprowadzać. Mam dość ciągłego kupowania ci prezentów. – Mimi zaśmiała się, wykonując teatralny gest rękami i kładąc się na kanapie. Lekko szturchnęłam pudło stopą. – Co to jest? Nigdy nie oczekiwałam od was prezentów. A już na pewno nie prosiłam o sokowirówkę z telezakupów, którą dałyście mi w zeszłym roku. – Okaż choć trochę wdzięczności. Po prostu otwórz to – rozkazała Sophia, wskazując pakunek środkowym palcem, który chwilę później wyprostowała w moją stronę. Zrezygnowana usiadłam na podłodze obok prezentu. Wstążka z malutkimi ananasami przywiązanymi do niej zdradziła mi, że to coś ze sklepu Williams Sonoma. Karton był bardzo ciężki. – Co wyście wymyśliły? – zapytałam, przyłapując Mimi na puszczaniu oczka do Sophii. Rozwiązałam wstążkę i otworzyłam pudło. Zobaczywszy, co w nim jest, ucieszyłam się jak głupia. – Dziewczyny! To zbyt drogie! – Wiemy, jak bardzo tęsknisz za poprzednim. – Uśmiechnęła się do mnie Mimi. Lata temu dostałam od mojej nieżyjącej już ciotki mikser marki KitchenAid. Miał ponad czterdzieści lat, ale nadal działał bez zarzutu. Dawniej te rzeczy robiono tak, aby służyły latami. Kilka miesięcy temu mój robot dokonał żywota w pięknym stylu. Akurat wrzucałam do wymieszania składniki na chleb z cukinii, kiedy z urządzenia zaczęło się dymić. Nie miałam wyjścia i z bólem serca musiałam go wyrzucić.

Patrzyłam na nowiuteńki mikser KitchenAid w kolorze nierdzewnej stali, a przed oczami tańczyły mi różne ciastka i ciasteczka. – Dziewczyny, jest piękny – piałam z zachwytu, wpatrując się z radością w moje nowe cacko. Delikatnie wyjęłam urządzenie z pudełka. Z podziwem przebiegłam palcami po gładkich krawędziach obudowy. Na skórze czułam przyjemny chłód metalu. Westchnęłam urzeczona i przytuliłam do siebie mikser. – Zostawić was samych? – spytała Sophia. – Nie. Chcę, żebyście były świadkami naszej miłości. Wiecie, to chyba jedyne urządzenie mechaniczne, które będzie mi dawało jakąkolwiek przyjemność w nadchodzącej przyszłości. Dzięki. Wykosztowałyście się. Naprawdę jestem wam wdzięczna – zapewniałam. Pojawił się Clive i obwąchawszy urządzenie, zwinnie wskoczył do pustego już pudła. – Kochana, obiecaj tylko, że będziesz nam donosiła smakołyki. To nam wszystko wynagrodzi. – Mimi wstała i popatrzyła na mnie wyczekująco. – Co? – zapytałam niepewnie. – Caroline, czy mogę zacząć z twoimi szufladami? – rzuciła pytanie i udała się małymi krokami w stronę sypialni. – Czy co możesz zacząć z moimi szufladami? – odpowiedziałam pytaniem, mocniej zaciągając pasek w talii. – Kuchnia! Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła w niej wszystko poukładać! – oznajmiła energicznie, przebierając w miejscu nogami. – O, kurczę. Jasne! Do dzieła! Baw się dobrze, wariatko – zawołałam za nią, bo przyjaciółka pobiegła już do kuchni. Mimi zawodowo zajmowała się zagospodarowywaniem przestrzeni mieszkań. W czasie studiów na uniwersytecie w Berkley doprowadzała nas do szału swoją obsesyjną dbałością o szczegóły. Pewnego dnia Sophia zasugerowała jej, żeby zajęła się profesjonalnym urządzaniem przestrzeni. Od ukończenia studiów Mimi nie robiła nic innego. Pracowała chyba już w całym stanie, pomagając różnym rodzinom zebrać ich manele do kupy. Biuro projektowe, w którym jestem zatrudniona, czasem korzystało z jej porad. Wystąpiła nawet w

kilku odcinkach programu o planowaniu wnętrz, które kręcono w San Francisco. Była stworzona do tej pracy. Pozwoliłam, żeby Mimi robiła to, co chce. Wiedziałam, że będę zachwycona efektem jej pracy. Razem z Sophią nadal obijałyśmy się w salonie, przeglądając płyty DVD i śmiejąc się z filmów, które obejrzałyśmy lata temu. Zatrzymywałyśmy się na każdej produkcji z lat osiemdziesiątych, w której występowała paczka naszych ulubionych aktorów, i usiłowałyśmy sobie przypomnieć, czy Bedner i Claire zostali parą. Sophia twierdziła, że nie, a ponadto ja upierałam się, że Claire nie dostała kolczyka z powrotem… *** Wieczorem po wyjściu przyjaciółek rozsiadłam się razem z kotem na kanapie, żeby na kanale kulinarnym obejrzeć powtórki Bosonogiej Contessy. Fantazjowałam, że z pomocą nowego miksera przyrządzam różne wspaniałości w kuchni podobnej do tej z programu. Z rozmarzenia wyrwał mnie dźwięk kroków w korytarzu i czyjaś rozmowa. Skrzywiłam się, patrząc na Clive’a. Pewnie wróciła Panna Klapsiara. Zerwałam się z kanapy i pobiegłam w stronę drzwi, by znowu przylgnąć do wizjera i spróbować przyjrzeć się sąsiadowi. Tym razem też mi się nie udało. Widziałam jedynie jego plecy, gdy wchodził do mieszkania za dość wysoką kobietą o długich brązowych włosach. „Ciekawe. Dwie kobiety w dwa dni. Męska dziwka”. Drzwi sąsiada zamknęły się, a do moich stóp łasił się, cicho pomrukując, Clive. – Nie mogę cię tu wypuścić, głuptasku – gadałam do kota, biorąc go na ręce. Wtuliłam się policzkiem w jego miękkie futro i uśmiechnęłam się, gdy przekręcił się brzuszkiem do góry. Clive jest moją prywatną męską dziwką. Oddałby się każdemu, kto pogłaskałby go po brzuchu. Wróciłam na kanapę, żeby zobaczyć, jak Ina Garten uczy widzów, w jaki sposób z prostotą i elegancją przygotować kolację w Hamptons. I z zasobnym portfelem. Parę godzin później z odciśniętą na czole fakturą kanapy poszłam do sypialni. Mimi poukładała wszystkie moje rzeczy tak, że jedyne, co mi pozostało do zrobienia, to zawiesić zdjęcia i poustawiać różne

drobiazgi. Z rozmysłem zdjęłam fotki z półki nad łóżkiem. Tej nocy nie chciałam ryzykować. Stałam na środku pokoju i nasłuchiwałam odgłosów zza ściany. Cisza i spokój na froncie. Zapowiadało się dobrze. Może poprzednia noc była tylko jednorazowym wybrykiem. Szykując się do spania, popatrzyłam na oprawione fotografie mojej rodziny i przyjaciół. Ja i rodzice w Tahoe na nartach. Ja z przyjaciółkami przy Coit Tower. Sophia uwielbiała robić zdjęcia ze wszystkim, co ma falliczny kształt. Była wiolonczelistką w orkiestrze symfonicznej San Francisco i mimo że całe życie spędziła pośród instrumentów muzycznych, nigdy nie potrafiła odpuścić sobie żartu, kiedy widziała flet. Była pokręcona. Obecnie żadna z naszej trójki nie była w związku. Wyjątkowa sytuacja. Zazwyczaj przynajmniej jedna z nas z kimś się spotykała, ale odkąd Sophia zerwała ze swoim ostatnim chłopakiem, dopadła nas wszystkie klątwa. Na szczęście dla przyjaciółek ich przeklęcie nie było tak silne jak moje. Z tego, co wiedziałam, utrzymywały kontakt ze swoimi O. Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz na wspomnienie nocy, kiedy O poszedł swoją drogą. Po kilku fatalnych pierwszych randkach byłam tak wyposzczona i sfrustrowana, że zdecydowałam się pójść z facetem, którego nie chciałabym już nigdy więcej spotkać. Nie miałam nic przeciwko przelotnym przygodom. Przeżyłam wiele poranków przepełnionych wstydem. Ale z nim? Powinnam była wiedzieć, jak to się skończy. Przeklęty Cory Weinstein. Jego rodzina miała sieć pizzerii rozsianych po całym Zachodnim Wybrzeżu. Brzmi super, co? Tylko tak brzmi. Okazał się całkiem sympatyczny, ale nudny. Wszystko przez to, że od dawna nie byłam z mężczyzną. Kilka drinków i pogaduchy w samochodzie sprawiły, że uległam i pozwoliłam Cory’emu, by zrobił ze mną, co chciał. Do tamtej nocy byłam zwolenniczką teorii, że seks jest jak pizza. Nawet jeśli nie smakuje, to i tak jest całkiem niezły. Teraz nie znoszę pizzy. Z kilku powodów. To był najgorszy rodzaj seksu. W stylu karabinu maszynowego: bang, bang, bang. Trzydzieści sekund dla cycków, minuta poświęcona na macanie punktu, jakiś centymetr poniżej tego właściwego, a potem pchnięcie. I wysunięcie. I pchnięcie. I wysunięcie. I pchnięcie. I wysunięcie.

Przynajmniej szybko było po wszystkim, no nie? Jasne, że nie. Ten koszmar ciągnął się całe wieki. Tak naprawdę było to jakieś pół godziny pchnięć i wysunięć. Miałam wrażenie, jakby ktoś heblował moją biedną muszelkę. Zanim to coś dobiegło końca i Cory, opadając na mnie, krzyknął: „Jak dobrze!”, w myślach zdążyłam zrobić porządki w przyprawach i właśnie zaczęłam przeglądać środki czystości pod zlewem. Ubrałam się, co nie zabrało mi zbyt wiele czasu, bo właściwie wcale nie byłam rozebrana, i wyszłam. Następnego dnia po tym, jak Caroline Dolna odpoczęła, postanowiłam zafundować jej subtelną sesję samozaspokojenia z kochankiem ze snów każdej kobiety – George’em Clooneyem, czyli doktorem Rossem. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu O nie pojawił się. Pomyślałam, że może potrzeba mu jeszcze więcej czasu, żeby otrząsnąć się z zespołu stresu pourazowego wywołanego przez chłoptasia od pizzy. A kolejnej nocy co? Nic. Tydzień po tygodniu, a tu ani śladu po O. W końcu tygodnie przerodziły się w ciągnące się w nieskończoność miesiące, a we mnie narastała nienawiść do Cory’ego Weinsteina. Pieprzony kałasznikow. Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się myśli o O i weszłam do łóżka. Clive czekał, aż się ułożę, po czym usadowił się w zgięciu moich kolan. Kiedy gasiłam światło, sennie zamruczał. – Dobranoc, panie Clive – wyszeptałam i od razu zasnęłam. *** Łup. – O, tak. Łup. Łup. – O, tak. „Nie do wiary…”. Tym razem przebudziłam się szybciej, bo wiedziałam, co słyszę. Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w ścianę za mną. Łóżko stało w bezpiecznej odległości od niej, tak że nie czułam drgań, ale z całą pewnością był tam jakiś ruch. Nagle usłyszałam… syczenie? Popatrzyłam na Clive’a, który z nastroszonym ogonem i

wygiętym grzbietem biegał wte i wewte w nogach łóżka. – Mały, spokojnie. To tylko nasi hałaśliwi sąsiedzi – próbowałam uspokoić kota. Wyciągnęłam rękę, żeby go pogłaskać, i wtedy usłyszałam znajomy dźwięk. – Miaaauuu. Zamarłam i nasłuchiwałam, przyglądając się jednocześnie kotu, który zdawał się mówić: „to nie ja”. – Miaaauuu! O, tak! Miiiauuu! Miauczała dziewczyna za ścianą. Co, do diabła, oni biorą, że się tak zachowują? W tym momencie Clive całkowicie oszalał i rzucił się w stronę ściany, próbując wspiąć się po niej. Usiłował przedostać się na drugą stronę do źródła miauczenia i jednocześnie sam przeraźliwie miauczał. – Ooo, tak. Bardzo dobrze, Simon. Mmmm. Miau. Miau. Miau! Panie Jezu, zostałam zaatakowana przez marcujące koty. Kobieta miała obcy akcent, ale nie potrafiłam go określić. Z pewnością europejski. Czeski? Może polski? Nie wierzyłam, że po pierwszej w nocy staram się odgadnąć narodowość kobiety, którą ktoś posuwa w mieszkaniu obok. Próbowałam złapać i uspokoić kota, ale bez skutku. Owszem, był wykastrowany, ale i tak pozostał chłopcem i też pragnął tego, co się działo za ścianą. Nie przerywał swoich kocich wrzasków, które mieszały się z miauczeniem sąsiadki. Jedyne, co mogłam zrobić, to śmiać się z komizmu tej sytuacji. Moje życie przeistaczało się w teatr absurdu z kocim chórem w tle. Moją uwagę przykuło jęczenie Simona – niskie i gardłowe. Clive i kobieta nadal się przekrzykiwali, ale ja słuchałam tylko głosu Simona. Kiedy mruknął, ponownie zaczęło się walenie w ścianę. Zmierzał do mety. Kobieta miauczała coraz głośniej, zbliżając się do orgazmu. Miauczenie przeszło w idiotyczne wrzaski, aż w końcu wykrzyknęła: „Da! Da! Da!”. No jasne. Była Rosjanką. Pozdrowienia z Moskwy. Ostatni stukot, ostatni jęk i miauknięcie. Potem wszystko się błogo uciszyło. Za wyjątkiem kota. Nie przestawał wołać za swoją utraconą miłością aż do cudownej czwartej nad ranem. Tak oto zaczęła się zimna wojna.

Rozdział trzeci W końcu kot się uspokoił, ale i tak byłam porządnie rozbudzona i zmęczona. Na domiar złego musiałam wstać za mniej więcej godzinę. Nie miałam co liczyć na wyspanie się, więc uznałam, że będzie lepiej, jeśli wstanę i zrobię śniadanie. – Głupia Kicia – rzuciłam w stronę ściany za plecami. Poszłam do salonu, włączyłam telewizor, a potem nastawiłam w kuchni kawę. Promienie budzącego się dnia wkradały się przez okna, a Clive łasił mi się do nóg. – Teraz chcesz pieszczot ode mnie, tak? Po tym, jak w nocy porzuciłeś mnie dla jakiejś Kici? Drań z ciebie, kotku – szeptałam, głaszcząc go stopą. Rozłożył się na podłodze i prężył przede mną. Dobrze wiedział, że nie potrafię się temu oprzeć. Zaśmiałam się i uklękłam obok niego. – Wiem, wiem. Przymilasz się, bo jestem twoim żywicielem. – Westchnęłam i pogłaskałam go po brzuszku. Clive nie przestawał się łasić, więc nasypałam mu karmy do miseczki. Teraz, gdy dostał to, co chciał, poszłam w odstawkę. Kiedy zmierzałam do łazienki, z korytarza dobiegły mnie głosy. Faktycznie przerodziłam się w podglądaczkę, bo od razu przywarłam do wizjera, żeby zobaczyć, co słychać u Simona i Kici. Mój sąsiad stał w progu mieszkania tak głęboko, że nie widziałam jego twarzy, a Kicia była na korytarzu. Dostrzegłam jego dłoń, bo głaskał ją po długich włosach. Nawet przez te cholerne drzwi słyszałam, jak dziewczyna rozkosznie mruczy. – Mrrr, Simon. Ta noc była… mrrr – zamruczała, opierając policzek o jego dłoń. – To prawda. Wspaniałe podsumowanie wczorajszej nocy i dzisiejszego poranka – powiedział cicho, a potem obydwoje się zaśmiali. Nieźle, kolejne dwa w jednym. – Zadzwonisz, jak wrócisz do miasta? – zapytała kobieta. Simon odgarnął jej włosy z twarzy. Wypoczętej twarzy. Zazdrościłam jej.

– Jasne, możesz być tego pewna – odpowiedział i przyciągnął kochankę do siebie po to, jak się domyśliłam, żeby pocałować ją ogniście. Kobieta zgięła jedną nogę w kolanie, unosząc ją jak w romantycznej scenie filmowej. Prawie wybiłam sobie oko, wciskając je z niedowierzaniem w wizjer. – Da swidanija – wyszeptała ze wschodnim akcentem. Brzmiał przyjemniej, kiedy nie miauczała jak kotka na gorącym dachu. – Na razie! – Simon roześmiał się, a jego dziewczyna z wdziękiem odeszła. Liczyłam, że go zobaczę, zanim wejdzie do mieszkania, ale nic z tego. Znowu się nie udało. Szczerze mówiąc, po klapsach i miauczeniu umierałam z ciekawości, żeby zobaczyć, jak wygląda. Za tamtymi drzwiami odbywały się interesujące schadzki erotyczne. Nie rozumiałam tylko, czemu musieli tak wpływać na mój sen. Oderwałam się od drzwi i poszłam pod prysznic. Zastanawiałam się, co takiego musi zrobić facet, żeby doprowadzić kobietę do miauczenia. O wpół do ósmej siedziałam w trolejbusie i robiłam plan dnia. Miałam spotkanie z nowym klientem, potem chciałam dopieścić świeżo naszkicowany projekt, a później szłam z szefową na lunch. Uśmiechnęłam się na myśl o Jillian. Jillian Sinclair była właścicielką biura projektowego, w którym miałam szczęście być praktykantką na ostatnim roku studiów. Zbliżała się do czterdziestki, ale wyglądała na mniej niż trzydzieści lat. Dość wcześnie wypracowała sobie renomę w światku projektantów. Działała niekonwencjonalnie. Była jednym z pierwszych projektantów, którzy zanegowali styl shabby chic. Wyznaczała nowe trendy. Wprowadzała stonowaną kolorystykę i geometryczne zdobienia, budząc w ten sposób do życia nowoczesność, która stała się ostatnim krzykiem mody. Zatrudniła mnie, kiedy skończył mi się staż. Dzięki niej zdobyłam bezcenne doświadczenie. Wysoko stawiała poprzeczkę i była wymagająca, ale miała także niesamowitą intuicję oraz bardzo wyczulone oko na detale. A co okazało się najfajniejsze w pracy z nią? Lubiła się bawić. Wyskoczyłam z trolejbusu i popatrzyłam na budynek naszego biura. Znajdowało się ono w uroczej dzielnicy Russian Hill z bajkowymi posiadłościami, spokojnymi ulicami i niesamowitym widokiem ze szczytu wzgórza. Niektóre z dużych domów zostały

przekształcone na powierzchnie handlowe, a budynek naszego biura był najładniejszy. Weszłam do środka nieco ociężale. Jillian kazała każdemu z projektantów urządzić swój gabinet po swojemu. Miało to pokazywać klientom, czego mogą się spodziewać. Długo zastanawiałam się nad urządzeniem mojego miejsca pracy. Welurowe zasłony kontrastowały z ciemnoszarymi ścianami. Zdecydowałam się na ciemne, hebanowe biurko i fotel obleczony miękkim, złotym jak szampan jedwabiem. Pomieszczenie miało wytworny charakter i wymyślne dodatki, takie jak kolekcja reklam zup Campbell z lat trzydziestych i czterdziestych. Znalazłam całą ich stertę na wyprzedaży garażowej. Wszystkie były wycięte z magazynu „Life”. Oprawiłam je i zawiesiłam na ścianach. Uśmiechałam się za każdym razem, gdy na nie patrzyłam. Parę minut poświęciłam na wyrzucenie kwiatów z zeszłego tygodnia i ułożenie nowych. W każdy poniedziałek kupowałam bukiety do biura w pobliskiej kwiaciarni. Wybierałam różne gatunki, ale trzymałam się tej samej palety barw. Najbardziej lubiłam intensywne, pomarańczowe i różowe kolory oraz brzoskwiniowe i ciepłe złote odcienie. Dziś wybrałam róże herbaciane o koralowych płatkach z malinową obwódką. Ziewnęłam i gotowa do rozpoczęcia pracy usiadłam za biurkiem. Kątem oka zobaczyłam Jillian przemykającą obok moich drzwi, więc pomachałam do niej. Cofnęła się, żeby zajrzeć do mnie. Wysoka, smukła i urocza. Dzisiaj cała była ubrana na czarno. Wyjątek stanowiły fuksjowe czółenka bez palców. Wyglądała stylowo i oszałamiająco. – Cześć, dziewczyno! Jak mieszkanie? – zapytała, siadając naprzeciwko mnie. – Super. Jeszcze raz bardzo dziękuję. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę za to. Jesteś niezastąpiona – rozpływałam się. Jillian podnajęła mi mieszkanie, które należało do niej, odkąd przyjechała lata temu do San Francisco. Teraz wykańczała dom w Sausalito. W porównaniu z wysokością czynszów, które płaciło się w mieście, opłata za jej mieszkanie to pikuś. Dzięki regulacji czynszów była obrzydliwie niska. Chciałam nadal wychwalać moją szefową, ale ona przerwała mi ruchem ręki. – Już dobrze. To nic takiego. Pewnie powinnam się pozbyć tego mieszkania, ale to było moje pierwsze dorosłe gniazdko. Szkoda je

stracić ze względu na czynsz. Zresztą, podoba mi się to, że ktoś w nim mieszka. No i to wspaniałe sąsiedztwo. Uśmiechnęła się, a ja ziewnęłam. Nie umknęło to jej uwadze. – Caroline, jest poniedziałkowy poranek, a ty już ziewasz? – Popatrzyła na mnie z naganą. Roześmiałam się. – Jillian, kiedy tam ostatnio nocowałaś? – zapytałam, po czym upiłam łyk kawy. To już trzeci kubek. Niedługo będę lewitować. – Matko, dawno temu. Może z rok? Benjamina nie było w mieście, a ja nadal miałam tam łóżko. Czasem, gdy pracowałam do późna, zostawałam tutaj na noc. Czemu pytasz? Benjamin to jej narzeczony. Milioner zawdzięczający sukces samemu sobie, inwestor lubiący ryzykowne transakcje i zniewalający przystojniak. Durzyłyśmy się w nim z przyjaciółkami. – Słyszałaś kiedyś jakieś hałasy zza ściany? – pytałam dalej. – Nie. Nie przypominam sobie. Jakie hałasy? – Zwykłe późnonocne odgłosy. – Nigdy. Nie wiem, kto tam teraz mieszka, ale wydaje mi się, że ktoś się tam wprowadził właśnie mniej więcej rok temu. A może rok wcześniej? Nigdy go nie spotkałam. O co chodzi? Co słyszałaś? Z zakłopotaniem popijałam kawę. – Czekaj… Późnonocne odgłosy? Caroline? Poważnie? Słyszałaś, jak ktoś uprawia seks? – dopytywała się. Z głuchym odgłosem wsparłam głowę o biurko. Matko. To wywoływało złe skojarzenia. Żadnego stukania. Popatrzyłam na Jillian, która zanosiła się śmiechem. – Caroline, skąd mogłam wiedzieć! Mój sąsiad był po osiemdziesiątce i jedyne dźwięki, jakie dobiegały z jego sypialni, to muzyka z ulubionego serialu. Jak teraz o tym myślę, to zaskakująco dobrze było słychać telewizor – przypomniała sobie. – Widzisz, teraz to nie odgłosy serialu dobiegają zza ściany. Słychać porządne rypanko. Nie żaden słodki czy nudny seks. Raczej… ciekawy. – Uśmiechnęłam się. – Co słyszałaś? – zainteresowała się żywo szefowa. Nieważne, ile masz lat i z jakiego pochodzisz środowiska. Każdego z nas dotyczą dwie uniwersalne prawdy. Zawsze będziemy się śmiali z bąków puszczonych w niewłaściwym momencie i zawsze

będziemy chcieli wiedzieć, co inni robią w swoich sypialniach. – Mówię ci, Jillian. Po raz pierwszy w życiu słyszałam coś takiego. Pierwszej nocy ładowali w ścianę tak mocno, że spadł z niej obraz i walnął mnie w głowę. Patrzyła ze zdumieniem i z coraz większą ciekawością. – Nie gadaj! – Powaga. A później, o Jezu, usłyszałam, jak ktoś dostaje klapsy. – Rozmawiałam z moją szefową o klapsach w łóżku. Rozumiecie, czemu uwielbiałam moją pracę? – Nieee – rzuciła z niedowierzaniem i zachichotałyśmy jak licealistki. – Taaak. Moje łóżko się poruszało. Dasz wiarę? Rano widziałam Pannę Klapsiarę, jak wychodziła. – Nadałaś jej ksywkę? – Jasne! A tej nocy… – Dwie noce z rzędu! Panna Klapsiara dostała swoje klapsy? – Nie, zeszłą noc umiliła mi swoimi dziwactwami Rosjanka, którą nazwałam Kicią – ciągnęłam. – Kicią? Czemu? – Bo sąsiad doprowadził ją do miauczenia. Jillian zaśmiała się tak głośno, że zwabiło to do nas Steve’a z księgowości. – Co was tak bawi, kwoczki? – zapytał, kręcąc głową. – Nic takiego – odpowiedziałyśmy chóralnie i ponownie zaniosłyśmy się śmiechem. – Dwie noce i dwie kobiety. Imponujące – westchnęła Jillian. – Daj spokój. Nie. Męska dziwka. Tak. – Wiesz, jak ma na imię? – W zasadzie tak. Nazywa się Simon. Wiem, bo Panna Klapsiara i Kicia wykrzykiwały to imię non stop. Udało mi się je wyłapać pomiędzy walnięciami o ścianę. Głupi wallbanger1) – mamrotałam. 1) Slangowe określenie na stosunek seksualny, w czasie którego wezgłowie łóżka głośno uderza o ścianę, co irytuje sąsiadów (przypisy pochodzą od tłumacza). Jillian przez chwilę siedziała cicho, a potem uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Simon Wallbanger – dobre! – Jasne. Podoba ci się, bo to nie twój kot próbował spółkować z Kicią przez ścianę. – Zaśmiałam się żałośnie i z powrotem położyłam głowę na biurku. – Spoko, bierzmy się do pracy – postanowiła Jillian, przecierając załzawione od śmiechu oczy. – Musisz dziś usidlić tych nowych klientów. O której mają przyjść? – A, tak. Państwo Nicholson są umówieni na pierwszą. Mam już gotową prezentację dla nich i projekt. Myślę, że spodoba im się mój pomysł na reorganizację ich sypialni. Zaproponuję im też wykonanie przylegającego pokoju dziennego i nowiuteńkiej łazienki. Będzie super. – Z pewnością. Omówisz swoje pomysły przy lunchu? – Jasne, przygotowałam się do tego – zapewniłam, gdy już stała w drzwiach. – Jeśli uda ci się ich złapać, będzie to naprawdę wielka rzecz dla firmy – powiedziała, patrząc na mnie badawczo przez okulary w szylkretowych oprawkach. – Poczekaj, aż zobaczysz, jak zaaranżowałam ich pokój do kina domowego. – Nie mają pokoju do kina domowego. – Jeszcze nie – odparłam z diabelskim uśmieszkiem. – Nieźle – pochwaliła i poszła do swojego gabinetu. Nicholsonowie byli smakowitym kąskiem. W zeszłym roku Mimi pracowała dla bogatej hrabianki Natalie Nicholson, organizując jej biuro. Poleciła mnie, gdy na tapetę mieli wejść projektanci wnętrz. Od razu wzięłam się do zmiany ich sypialni. Wallbanger, pffff. *** – Caroline, wspaniale. To naprawdę rewelacja. – Natalie zachwycała się, gdy odprowadzałam ich do wyjścia. Prawie dwie godziny spędziliśmy nad projektami. W kilku kluczowych sprawach poszliśmy na kompromis i wiedziałam, że to będzie ekscytujące zadanie. – Sądzisz, że jesteś dla nas odpowiednim projektantem? – zapytał Sam, obejmując żonę w talii i bawiąc się jej kucykiem. – A jak myślisz? – droczyłam się z uśmiechem.

– Będzie się nam doskonale współpracowało – stwierdziła Natalie, ściskając moją rękę. W środku skakałam ze szczęścia, ale nie dałam nic po sobie poznać. – Doskonale. Niedługo się odezwę i będziemy mogli opracować harmonogram – obiecałam i przytrzymałam dla nich drzwi. Stałam w progu, odprowadzając ich wzrokiem. W końcu weszłam do biura i popatrzyłam na recepcjonistkę Ashley. Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco. – I? – zapytała w końcu. – O, tak. Są moi. – Zaczęłyśmy piszczeć i tańczyć z radości. Jillian, która akurat schodziła po schodach, stanęła jak wryta. – Co wy, do diabła, wyrabiacie? – zapytała z szerokim uśmiechem. – Nicholsonowie zatrudnili Caroline! – wykrzyczała Ashley. – Super. – Szefowa uściskała mnie przelotnie. – Jestem z ciebie dumna, mała – wyszeptała. Promieniałam. Cholernie promieniałam. Tanecznym krokiem, od czasu do czasu podskakując i uśmiechając się, wróciłam do swojego gabinetu. Usiadłam za biurkiem, zakręciłam się na krześle i popatrzyłam na zatokę. „Caroline, nieźle to rozegrałaś. Naprawdę nieźle”. *** Wieczorem wyszłyśmy z Mimi i Sophią, żeby uczcić mój sukces i chyba wypiłam morze margarity. Potem jeszcze wlałam w siebie kilka kieliszków tequili. Kiedy dziewczyny odprowadzały mnie do drzwi mieszkania, zlizywałam z nadgarstka sól, której już dawno tam nie było. – Sophio, jesteś taka śliczna. Wiesz o tym, prawda? – ćwierkałam, opierając się o przyjaciółkę, kiedy wchodziłyśmy po schodach. – Tak, Caroline, jestem śliczna. Przecież to oczywiste – odpowiedziała. Sophia była bardzo wysoka i miała ognistorude włosy. Zdawała sobie sprawę ze swojej urody. Mimi zaśmiała się, czym zwróciła moją uwagę. – A ty, Mimi, jesteś moją najlepszą przyjaciółką. I jesteś taka malutka! Pewnie mogłabym zmieścić cię w kieszeni. – Chichotałam,

próbując włożyć dłoń do kieszeni. Mimi była niziutką Filipinką o karmelowej cerze i kruczoczarnych włosach. – Szkoda, że nie powstrzymałyśmy jej zaraz po tym, jak zjadłyśmy całe guacamole – gderała Mimi. – Nie możemy jej pozwalać pić bez przekąsek. – Wciągnęła mnie na ostatnie kilka stopni. – Nie mówcie o mnie tak, jakby mnie tu nie było – marudziłam, ściągając kurtkę i próbując rozpiąć koszulę. – Spoko, może wyluzuj z rozbieraniem się w korytarzu, co? – odparowała Sophia i wyjęła klucze z mojej torebki, żeby otworzyć drzwi. Próbowałam pocałować ją w policzek, ale mnie odepchnęła. – Cuchniesz tequilą i seksualną desperacją. Odsuń się ode mnie. – Śmiejąc się, otworzyła drzwi. W drodze do sypialni kątem oka zobaczyłam Clive’a siedzącego na parapecie. – Cześć, kotku. Jak się ma mój cudowny chłopczyk? – nuciłam. Rzucił mi gniewne spojrzenie, zeskoczył z parapetu i poszedł do salonu. Nie lubił, gdy piłam. Wystawiłam język w jego stronę. Padłam na łóżko i przyglądałam się dziewczynom, które stały w drzwiach. Uśmiechały się złośliwie, jakby chciały powiedzieć: „Jesteś zalana, a my nie, więc mamy prawo ci dokuczać”. – Dziewczyny, wyluzujcie. Setki razy widziałam was dużo bardziej wstawione – wytknęłam im. Zdjęłam spodnie i bluzkę. Nie pytajcie, dlaczego zostałam w szpilkach, bo sama nie wiem. Przyjaciółki odchyliły kołdrę, żebym mogła pod nią wejść. Leżąc, wpatrywałam się w nie. Opatuliły mnie tak szczelnie, że spod przykrycia wystawały mi tylko oczy, nos i rozczochrane włosy. – Czemu pokój się kręci? Co zrobiłyście z mieszkaniem Jillian? Zabije mnie, jeśli z mojego powodu podniosą jej czynsz! – wykrzyczałam. Zaczęłam jęczeć, bo cała sypialnia wirowała. – Pokój się nie kręci. Oddychaj – powiedziała rozbawiona Mimi i poklepała mnie po ramieniu. – I ten stukot. Co to jest, do cholery? – wyszeptałam prosto w pachę Mimi, którą następnie powąchałam i pochwaliłam jej wybór dezodorantu. – Caroline, nic nie stuka. Chryste, chyba wypiłaś więcej, niż przypuszczałam – stwierdziła Sophia, siadając w nogach łóżka. – Też to słyszę. A ty nie? – spytała cicho Mimi. Sophia nie odpowiedziała. We trzy nasłuchiwałyśmy. Z oddali

dobiegł nas pojedynczy stukot, a po nim nastąpiło jęknięcie. – Ślicznotki, usiądźcie wygodnie. Za chwilę poznacie Pana Wallbangera – poinformowałam je. Przyjaciółki wyglądały na zdziwione, ale o nic nie pytały. Panna Klapsiara czy Kicia? Clive przyszedł do nas i wskoczył na łóżko, zapewne spodziewając się tej drugiej. W napięciu gapił się na ścianę. Cała nasza czwórka siedziała i czekała. Nie potrafię opisać, na co byliśmy narażeni w tym czasie. – O, tak. Łup. – Tak. Łup. Łup. Sophia i Mimi popatrzyły na mnie i kota. Możecie nie wierzyć, ale i ja, i on kręciliśmy z niedowierzaniem głowami. Sophia dyskretnie uśmiechnęła się. Ja skupiłam się na dobiegającym zza ściany głosie. Był inny. O niższej barwie i niestety nie dosłyszałam słów. To nie była ani Panna Klapsiara, ani Kicia. – Mmm, Simon – śmieszek – dokładnie – śmieszek – tu – śmieszek. Że co? – Tak, tak – parsknięcie – tak! Kurwa, kurwa – śmiech przypominający rżenie – tak, kurwa. Dziewczyna chichotała. Była nieznośną Chichotką. Wybuchnęłyśmy śmiechem, gdy kobieta, zbliżając się do orgazmu, na zmianę rechotała i parskała. Clive szybko zrozumiał, że jego ukochana nie pojawi się, więc pośpiesznie uciekł do kuchni. – Co to, do diabła, ma być? – wyszeptała ze zdziwieniem Mimi. – Erotyczna tortura, na którą jestem skazana od dwóch nocy. Nie macie pojęcia, jak to jest – narzekałam, czując działanie tequili. – Ktoś obraca Chichotkę w ten sposób przez dwie ostatnie noce? – zapytała głośno Sophia i zakryła usta dłonią, kiedy zza ściany dobiegła nas kolejna mieszanka śmiechu i pojękiwania. – O, nie. Dziś po raz pierwszy mam przyjemność ją słyszeć. Pierwszą noc spędziła tam Panna Klapsiara. Była bardzo, ale to bardzo niegrzeczną dziewczynką i musiała zostać ukarana. Wczorajszej nocy debiutowała Kicia, wielka miłość Clive’a.

– Czemu nazywasz ją Kicią? – przerwała mi Sophia. – Ponieważ miauczy w czasie szczytowania – wyjaśniłam i schowałam się pod kołdrę. Alkohol powoli przestawał działać. Brak snu, który mi dokuczał, odkąd się wprowadziłam do tego przybytku rozpusty, zaczął o sobie dawać znać. Przyjaciółki uniosły kołdrę. – O, tak. To takie, ha, ha, ha, ha, cudowne! – krzyczała laska za ścianą. – Twój sąsiad potrafi doprowadzić kobietę do miauczenia? – spytała z niedowierzaniem Sophia. – Najwyraźniej tak. – Stłumiłam śmiech, czując ogarniające mnie nudności. – Czemu ona się śmieje? Kto się śmieje w czasie takiego fajnego bzykanka? – dociekała Mimi. – Nie mam pojęcia, ale dobrze wiedzieć, że się dziewczyna fajnie bawi – stwierdziła Sophia, którą wyraźnie śmieszył szczególnie głośny chichot sąsiadki. „Śmiej się, śmiej, ciociu Fanny”. – Widziałaś go już? – zapytała Mimi wpatrzona w ścianę. – Nie. Ale pracuję nad tym przez moją dziurkę do podglądania. – Cieszę się, że choć jedna dziurka ma trochę przyjemności – wyszeptała Sophia. Wbiłam w nią wzrok. – Jesteś urocza. Widziałam go tylko z tyłu – odpowiedziałam, siadając. – Brawo, trzy noce i każda z inną. To świadczy o jego niesamowitej kondycji – skomentowała Mimi i spojrzała na ścianę z podziwem. – To świadczy o jego obleśności i nic więcej. Nie mogę przez to spać. Moja biedna ściana! – zawyłam żałośnie, słysząc gardłowe męskie jęknięcie. – Co twoja ściana ma… – zaczęła Sophia, ale przerwałam jej gestem. – Cierpliwości – powiedziałam. On zmierzał do finiszu. Ściana zaczęła się trząść w rytm uderzeń, a chichotanie kobiety stawało się coraz głośniejsze. Sophia i Mimi zamarły ze zdziwienia. Ja tylko kręciłam głową. Słyszałam jęki Simona i wiedziałam, że niedługo dojdzie. W

pewnym momencie jego pojękiwania zostały zagłuszone przez Chichotkę. – Och – śmieszek – właśnie – śmieszek – tak – śmieszek – nie – śmieszek – przestawaj – śmieszek – nie przestawaj – śmieszek – ooo – śmieszek – matko – prychnięcie – nie – śmieszek – przestawaj! – śmieszek. „Przestań, proszę. Proszę. Proszę”. Prychnięcie. Po ostatnim chichocie i jęknięciu zapanowała cisza. Dziewczyny wymieniały spojrzenia, aż w końcu postanowiły się odezwać. – O – zaczęła Sophia. – Mój – dodała Mimi. – Boże – dokończyły chórem. – Dlatego nie sypiam – westchnęłam. Dochodziłyśmy do siebie po występie Chichotki, podczas gdy w rogu pokoju Clive w najlepsze bawił się piłeczką. Chichotko, ciebie nie znoszę najbardziej…