anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony55 975
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań32 383

05.Sparks Kerrelyn - Ja cię kocham, a ty śpisz, wampirze

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

05.Sparks Kerrelyn - Ja cię kocham, a ty śpisz, wampirze.pdf

anja011 EBooki Kerrelyn Sparks
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 256 stron)

1 Kerrelyn Sparks Ja cię kocham, a ty śpisz, wampirze Przekład Agata Kowalczyk Amber

2 Rozdział 1 Klub pulsował gitarowymi basami i niepohamowaną żądzą. Przyszedł we właściwe miejsce. Ian MacPhie szedł przez odnowiony magazyn, stawiając kroki w rytm uderzeń perkusji. Klub Horny Devils był najlepszym miejscem na poszukiwanie kobiety. Było ich tutaj całe mnóstwo. Wszystkie urocze i wszystkie były wampirzycami. Jaskrawoczerwone i niebieskie lasery omiatały halę, oświetlając skąpo ubrane damy tańczące pod sceną. Poruszały się w rytm głośnej muzyki jak wzburzone morze podczas przypływu, a lana popychał w ich stronę zachłanny prąd przyboju. Jedno z czerwonych świateł padło na niego, błyskając mu w twarz i oślepiając na kilka sekund. Ogarnęła go panika. A co będzie, jeśli żadna z tych kobiet nie uzna go za atrakcyjnego? Co, jeśli przez dwanaście dni znosił koszmarny ból po to, żeby wyglądać na starszego i... brzydkiego? Ponieważ był wampirem, nie mógł zobaczyć nowej twarzy w lustrze. Było go widać na kilku cyfrowych zdjęciach z wesela Jeana-Luca, a przynajmniej tak mu się zdawało. Nie rozpoznawał mężczyzny na fotografiach. Heather zapewniła go, że jest przystojny, ale Heather była szczęśliwą panną młodą, tego dnia wszystko wydawało się jej piękne. Kiedy odzyskał wzrok, zrozumiał, że niepotrzebnie się denerwował. Żadna z kobiet nie patrzyła na niego. Stały przodem do sceny, ze spojrzeniami wbitymi w tancerza, który paradował dumnie w indiańskim pióropuszu na głowie. Na bezwłosej piersi miał namalowaną strzałę w barwach wojennych. Była skierowana w dół, gdzie kępka strategicznie umieszczonych orlich piór skrywała jego wampum. łan odetchnął głęboko i ocenił sytuację. To prawda, damy go nie zauważyły, ale przecież nie próbował jeszcze zwrócić na siebie ich uwagi. Te dziewczyny z pewnością były napalone, więc miał spore szanse. Pora wypróbować nową twarz. Powoli wmieszał się w tłum. Ale co powinien powiedzieć? Jean-Luc zdobył Heather wdziękiem i inteligencją. Postanowił, że zastosuje ten sam sposób. - Dobry wieczór paniom. Muzyka ryczała tak głośno, że usłyszały go tylko dwie wampirzyce. Odwróciły głowy i przyjrzały mu się śmiało. - Niezły - krzyknęła jedna. łan posłał im uśmiech, jak miał nadzieję, uroczy, choć zawahał się, kiedy zauważył, że druga kobieta ma usta pomalowane na czarno. Podejrzewał, że współczesne dziewczęta uważały taki makijaż za atrakcyjny, ale jemu przypomniał epidemię dżumy. - Fajny kilt - krzyknęła ta z czarnymi ustami. -I zgrabne kolana. - Jesteś tancerzem? - zapytała pierwsza.

3 - Nie. Pozwolą panie, że się przedstawię. Jestem łan Mac... - Och, myślałam, że ten kilt to kostium! - roześmiała się pierwsza dziewczyna. - Na serio tak się ubierasz? - Musimy zobaczyć coś więcej niż ładne kolana! - roześmiała się czarnousta. łan się zawahał. Potrzebował dowcipnej, ciętej odpowiedzi. - Jestem pewien, że da się to załatwić. Niestety, dziewczyny nie zwróciły uwagi na próbę nawiązania flirtu. Rozległy się głośniejsze piski i odwróciły się do sceny. Pióra fruwały, a wampirzyce usiłowały je złapać na pamiątkę. - Bardzo przepraszam. - łan spróbował odzyskać zainteresowanie dziewczyn. - Mogę postawić paniom drinka? - To jest moje! - Czarnousta odepchnęła koleżankę, żeby chwycić pióro. łan odsunął się, skonsternowany zachowaniem kobiet. Spojrzał na scenę i przełknął ślinę. Na wszystkich świętych, kobiety oskubały tancerza jak kurczaka. Tenowoczesne panny były bardziej agresywne, niż sądził. Zakładał, że kiedy będzie szukał partnerki, to on będzie myśliwym. Cofnął się jeszcze bardziej, by zejść z drogi rozgorączkowanym amatorkom pierza. Może to tylko kwestia wybrania odpowiedniego momentu. Tak, odpowiedni moment był bardzo istotny, kiedy polowało się na zwierzynę. Postanowił, że usiądzie i poczeka. Prędzej czy później tancerze będą musieli zrobić sobie przerwę i może wtedy będzie łatwiej zrobić wrażenie na paniach. A kiedy będzie czekał, wypije drinka na ukojenie nerwów. Ruszył do baru. Wszystko sobie przemyślał. Szukał partnerki uczciwej, lojalnej, ładnej i inteligentnej. W takiej kolejności. I oczywiście powinna być w nim szaleńczo zakochana. Z tym ostatnim był pewien problem. Jak miał sprawić, żeby ta idealna dziewczyna się w nim zakochała? Wątpił, by jego rzekomo śliczne kolana wystarczyły. Barmanka trzymała telefon przy jednym uchu, a drugie zatykała dłonią, żeby cokolwiek usłyszeć przy ryczącej muzyce. - Jasne, nie przestaję mówić. Więc jesteście z Kalifornii? A niech mnie, strasznie daleko. Obok niej zmaterializowały się dwie młode damy. Wykorzystały głos barmanki jako sygnał naprowadzający, dzięki któremu teleportowały się we właściwe miejsce. - Witamy w Horny Devils. - Barmanka uśmiechnęła się, odkładając słuchawkę. - Czego się panie napiją? - Dwa razy blood lite - złożyła zamówienie jedna z dziewczyn. Zamknęła błyszczącą, ozdobioną brylancikami komórkę i wrzuciła ją do błyszczącej torebki. Druga wampirzyca wskazała palcem scenę. - Wow, ale on jest seksowny! Zapomniały o drinkach i przepchnęły się w stronę sceny, łan uniósł rękę na powitanie. - Dobry wieczór paniom. Minęły go z oczami wlepionymi w tańczącego Indianina, któremu zostały już tylko dwa pióra.

4 łan westchnął. Do czego to doszło, żeby mężczyzna o szlachetnych intencjach musiał konkurować ze stripti-zerem? Jak miał zrobić wrażenie na tych nowoczesnych dziewczynach? Może Vanda mogłaby mu dać jakąś radę. Vanda, która miała różowe, nastroszone włosy i nosiła ciuchy ze spandexu, stała się bardzo nowoczesną kobietą. 0najwyraźniej odniosła wielki sukces w interesach, skoro wampiry teleportowały się do jej klubu aż z Zachodniego Wybrzeża. łan usadowił się na stołku przy barze i został obdarzony promiennym uśmiechem barmanki. Panna Cora Lee Primrose nie nosiła już sukien z krynoliną i nie kręciła jasnych włosów w loczki, ale wciąż mówiła z akcentem piękności z Południa z czasów wojny secesyjnej. - Jak się miewasz - przywitała go. - Chciałbyś spróbować najnowszego drinka z linii fusion? - A jest coś nowego? - Za długo go nie było. - A jest. Nazywa się bleer. Syntetyczna krew zmieszana z... - Piwem? Cora Lee zrobiła zawiedzioną minę. - Już to piłeś? - Nie, tak strzeliłem. Spróbuję. - Ian wyjął pięć dolarów ze sporranu i położył na blacie, a ona napełniła szklankę bursztynowym płynem. Od aromatu krwi i drożdży ślinka napłynęła mu do ust. Na wszystkich świętych, od wieków nie pił piwa. - Proszę. - Cora Lee postawiła przed nim szklankę. Wypił długi łyk i zlizał z warg czerwonawą piankę. - Wyborne. Barmanka uśmiechnęła się szeroko. - Cieszę się, że ci smakuje. Jesteś nowy w mieście? Do diabła. Myślał, że jej powitalny uśmiech oznaczał, że go rozpoznała, ale tak nie było. Wypił kolejny potężny łyk bleera, żeby osłodzić sobie uczucie zawodu. Cora Lee była w haremie Romana przez pięćdziesiąt lat, w tym samym domu, w którym łan mieszkał i pracował jako strażnik. Czy naprawdę aż tak się zmienił? - To ja, łan. Jej niebieskie oczy otworzyły się szeroko. - łan? - Tak. łan MacPhie. - Nie możesz być łanem, łan to nastolatek. Spojrzał chmurnie w swoją szklankę bleera. Przez pięć wieków był traktowany jak dziecko. To cud, że nie oszalał. - Prosiłaś mnie, żebym ci pomagał sznurować gorset. Pewnie myślałaś, że jestem za młody, żeby zerkać na twoje krągłe biodra i na to, jak gorset wypycha twoje piersi...

5 - No coś ty! Ja? Nigdy! - Cora Lee odsunęła się o krok. - Nigdy bym nie poszła do łóżka z dzieckiem - obruszyła się. - Jestem trzysta lat starszy od ciebie - warknął. Przekrzywiła głowę, żeby mu się przyjrzeć. - Przyznaję, twoje oczy są niesamowicie podobne do oczu Iana. - Może dlatego, że jestem łanem. - Na pewno? - Oczywiście, że na pewno. Kim innym miałbym być? Zerknęła na niego podejrzliwie. - Widzisz... nie pamiętam, żebyś byl taki... - Czarujący? - Zgryźliwy. - Westchnęła. - łan był takim dobrze wychowanym i miłym chłopcem. Bardzo go lubiłam. - Do wszystkich diabłów, ja nie umarłem. Tylko wyglądam teraz dwanaście lat starzej. - A niech mnie. Jak to zrobiłeś? łan się zawahał. O specyfiku Romana, pozwalającym wampirom nie spać w dzień, lepiej było nie rozpowiadać. - To przez coś... co zjadłem. W Teksasie. - Chciałeś to zjeść? Chciałeś wyglądać starzej? - Aye. - Ale dlaczego miałbyś zrobić coś tak okropnego? Zazgrzytał zębami. Przez wieki był uwięziony w ciele piętnastolatka; to było piekło na ziemi. Jeśli Cora Lee tego nie rozumiała, on nie czuł się w obowiązku wyjaśniać. - Może po prostu chciałem się z kimś przespać. Obruszyła się. - A byłeś takim miłym chłopcem. - Aye. - Dopił swój bleer. Cora Lee przyjrzała mu się ze zmarszczonymi brwiami. - Skoro masz, czego chciałeś, to dlaczego jesteś taki skwaszony? - Nie jestem skwaszony! Otworzyła szeroko oczy. - Och, rozumiem! Jeszcze żadnej nie zaliczyłeś. Może mogę ci pomóc. Cholera, sam potrafi zapolować. Zauważył, że muzyka przycichła. Tancerz zszedł ze sceny i panie szukały innego obiektu zainteresowań. Musiał działać szybko. - Jest Vanda? Muszę się z nią zobaczyć. - Chwileczkę. - Cora Lee podbiegła do stolika, przy którym siedziała jakaś wampirzyca i gawędziła z innymi klientkami. - Pamela! Nigdy nie zgadniesz, kim jest ten facet. Czyżby Cora Lee próbowała umówić go z lady Pamelą Smythe-Worthing? Nie. Do diabła, nigdy. Brytyjska wice-hrabina z czasów regencji też była w haremie Romana i przez pięćdziesiąt lat patrzyła na niego ze złośliwą pogardą.

6 Lady Pamela wstała i mu się przyjrzała. Jej falbaniasta XIX-wieczna suknia zniknęła. Wicehrabina ubierała się stosownie do obecnych czasów, miała na sobie minispódniczkę i czarny skórzany stanik. - O rany, spójrzcie na ten stary wyświechtany kilt. -Lady Pamela wciąż mówiła tym samym wyniosłym tonem. - To pewnie kolejny barbarzyńca ze Szkocji. Czy nikt w tym okropnym kraju nie umiera już naturalną śmiercią? łan uniósł brew. Musiała wiedzieć, że ją słyszy. Cora Lee uśmiechnęła się szeroko. - Pamelo, to jest łan! Pamela wybałuszyła oczy. - Z pewnością żartujesz. Będę na ciebie bardzo zła, jeśli stroisz sobie ze mnie żarty. - To naprawdę jest łan - przekonywała ją Cora Lee. -Wydoroślał. - Jeszcze jak. - Pamela zmierzyła go wzrokiem. -I muszę przyznać, że nasuwa mi się pytanie o niezmiernie ważną kwestię. - Chodzi ci o to, jak to się stało? - domyśliła się Cora Lee. - Powiedział mi, że to przez to, że... - Nie. - Pamela lekceważąco machnęła ręką. - Pytanie brzmi - pochyliła się bliżej do Cory Lee - czy on jest prawiczkiem? - A niech mnie! - zachichotała Cora Lee. - Sam powiedział, że chce się z kimś przespać. - Hm. - Pamela postukała palcem w policzek, zastanawiając się nad tym. - Pięćsetletni prawiczek. To może być interesujące. Niech to licho. Jeśli ktoś potrafił sprawić, że łan czuł się jak dziwadło, to właśnie lady Pamela. Odwrócił się do niej plecami i ruszył do gabinetu Vandy. - Chwila! - Cora Lee błyskawicznie zastąpiła łanowi drogę. - Vanda bardzo się złości, jeśli jej przeszkadzamy, kiedy jest zajęta. - To prawda. - Lady Pamela podeszła seksownym krokiem. - Vanda jest mózgiem tego interesu. - Przygładziła długie jasne włosy. - My jesteśmy jego urodą. - O, z pewnością. - Cora Lee zatrzepotała rzęsami. - Gratuluję - burknął łan. Czy te kobiety zdawały sobie sprawę, że właśnie przyznały, iż nie mają mózgu? Na liście pożądanych zalet swojej wybranki przeniósł inteligencję z miejsca czwartego na trzecie. Cora Lee zajrzała do gabinetu Vandy. - Vanda! Ktoś do ciebie. - Mam nadzieję, że to nowy seksowny tancerz - warknęła Vanda. - W tym miesiącu interes kiepsko idzie. - Moim zdaniem kapitalny pomysł! - Pamela uśmiechnęła się przebiegle do lana. Szkot wszedł do gabinetu. Vanda oderwała wzrok od monitora komputera. - Niezły kostium. Pokaż, co masz pod kiltem. - Och, cudownie! - Cora Lee klasnęła w dłonie. Pamela zamknęła za nimi drzwi.

7 - Nie będę się obnażał. - Ian założył ręce i zmarszczył brwi. -1 to nie jest kostium. - Dziewczyny zakochają się w tym akcencie! - Vanda wstała i obejrzała lana. Wampirzyca była ubrana jak zwykle w fioletowy obcisły kombinezon, wokół talii miała przewiązany bicz. - Powinieneś mieć stringi w kratkę, żeby pasowały do kiltu. - Z czerwonym chwościkiem na końcu - dodała Cora Lee. - Kapitalne - mruknęła Pamela. - Umiałbyś zakręcić tym chwościkiem? - Vanda zrobiła palcem kółeczko w powietrzu. Co to ma być, do licha? łan ruszył w jej stronę. - Vando... - Przestańcie, biedak się zawstydził. - Pamela przysunęła się do Vandy i szepnęła: - Myślimy, że on jest prawiczkiem. Spojrzał na nie ze złością. - Vando, nie poznajesz mnie? - Kotku, gdybyśmy się już spotkali, nie byłbyś prawiczkiem. Pamela się roześmiała. - To która z nas będzie miała zaszczyt rozprawicze-nia go? - Możemy ciągnąć zapałki - zasugerowała Cora Lee. - Nie mam zamiaru spać z żadną z was - warknął łan. - Vando, to ja, łan. - Co? - Vanda zmrużyła oczy. - Nie, nie wydaje mi się. Jasna cholera. - Przeczesał ręką długie włosy związane rzemykiem. - Pomyślałem, że może mnie ostrzyżesz, jak zwykle. No i... muszę z tobą porozmawiać. - łan? - Vanda podeszła i przyjrzała mu się z bliska. -To naprawdę ty? Co się stało? - Ja wiem! - Cora Lee pomachała ręką. - Zjadł coś. - Zjadłeś coś? - Vanda spojrzała na niego z powątpiewaniem. - Mógłby zjeść mnie - mruknęła lady Pamela, posyłając mu uwodzicielskie spojrzenie spod rzęs. Cora Lee zasłoniła usta dłonią i zachichotała. - Nie mogę powiedzieć nic więcej. One nie potrafią utrzymać niczego w sekrecie. - Ian wskazał ruchem głowy Corę Lee i lady Pamelę. Vanda kiwnęła głową i zerknęła na dwie blondynki. - Wracajcie do klientów. - Hm. Po prostu chcesz prawiczka dla siebie. - Lady Pamela wyszła z pokoju. Cora Lee podążyła za nią. Vanda zamknęła drzwi i wróciła do lana. Uśmiechała się szeroko.

8 - Nie do wiary! Jesteś dorosły. - Uściskała go. Kiedyś byli równi wzrostem, ale teraz czubek jej głowy sięgał jego podbródka. - Coś ty zjadł, u licha, że się od tego postarzałeś? - Nie powtarzaj tego, ale wypiłem specyfik Romana, który umożliwia nam funkcjonowanie w dzień. Brałem go przez dwanaście dni, więc postarzałem się o dwanaście lat. - Jesteś o wiele potężniejszy i wyższy... to musiało boleć. Bolało. Wzruszył ramionami. - Włosy też mi bardzo urosły. Pomyślałem, że trzeba je ostrzyc. Ściągnęła rzemyk z jego kucyka i odsunęła się, żeby mu się przyjrzeć. - Krótkie loczki już ci chyba nie pasują. Teraz masz surową, kanciastą twarz. Surową i kanciastą? Jak na przykład kawał skały? Nic dziwnego, że miał takie problemy z goleniem. Zawsze miał dołek w podbródku, ale teraz bardziej przypominał cholerny krater. I, szczerze mówiąc, często lała się z niego krew jak lawa z krateru. Golenie się bez lustra było piekielnie trudne. - Podobasz mi się z długimi włosami. - Vanda podeszła do biurka i wyjęła nożyczki z górnej szuflady. - Ale są trochę zniszczone na końcach, więc ci je podetnę. - Dziękuję. - łan usiadł na krześle naprzeciw biurka. Vanda wyjęła z torebki szczotkę do włosów i zaczęła rozczesywać splątane loki. łan zamknął oczy, ciesząc się jej znajomym dotykiem. Strzygła go przez ostatnich pięćdziesiąt lat i przez ten czas dowiedziała się o nim więcej niż ktokolwiek inny. Nawet Connor i Angus. Nie mógł powiedzieć innemu mężczyźnie, jaki był sfrustrowany. Connor był jego bezpośrednim zwierzchnikiem i twardzielem, który uznałby jego frustracje za dziecinne narzekania. Angus MacKay był szefem Agencji MacKay, Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne, i przełożonym lana. On też uratował lana od pewnej śmierci, przemieniając go w 1542 roku. Ale Angus miał poczucie winy, że uwięził go w ciele piętnastolatka. Nie, łan nie mógł wyjawić Angusowi, jaki był nieszczęśliwy. Ale Vanda to rozumiała i zachowała zwierzenia lana dla siebie. Zaczęła go strzyc. - Kiedy wróciłeś do miasta? - spytała. - Dzisiaj. - Teleportowałeś się z Teksasu? - Nie. Byłem w Szkocji. - Ach. - Ciachała dalej. - Słyszałam ostatnio, że byłeś w Teksasie i chroniłeś Jeana-Luca. - Byłem. Latem. Vanda przestała strzyc. - Słyszałam, że Phil też tam był.

9 - Owszem, był. - Czyżby Vanda była nim zainteresowana? Phil pilnował domu Romana w dzień, kiedy jeszcze mieszkały tam wampirzyce z haremu. O ile łan się orientował, Phil trzymał się z daleka od pań. To była jedna z żelaznych zasad Angusa. Ochroniarzowi nie wolno było zadawać się z podopiecznymi. Vanda wróciła do strzyżenia. - A jak się miewa? - Dobrze. - łan był ciekaw, czy znała sekret Phila. - Wraca do Nowego Jorku? - W końcu tak. Szkoli nowego ochroniarza Jeana--Luca. - Tymczasem Connor zatrudnił ochroniarza śmiertelnika, Toniego, który miał zastąpić Phila do czasu jego powrotu, łan jeszcze go nie poznał, ale był ciekaw, czy Toni też był zmiennokształtnym. - Co robiłeś w Szkocji? - spytała Vanda. - Niewiele. Po kuracji Angus nalegał, żebym wziął kilka miesięcy wolnego, żeby... dojść do siebie. - Więc jednak to było bolesne. - Przechyliła się przez jego ramię, żeby na niego spojrzeć. - A teraz dobrze się czujesz? - Tak. - To nie była do końca prawda. Urósł trzynaście centymetrów w ciągu niecałych dwóch tygodni i musiał się do tego przyzwyczaić. Pił ogromne ilości syntetycznej krwi, stosownie do jego większych gabarytów. Kiedy był w Szkocji, zlecił remont swojego małego zamku. Nocami pomagał budowlańcom i wyrobił sobie mięśnie. Ale wciąż potykał się o swoje wielkie stopy i zacinał przy goleniu, zwłaszcza przy tym przeklętym kraterze w podbródku. -Już wszystko dobrze. Vanda prychnęła z powątpiewaniem. - A jak tam w Szkocji? - Pięknie. - Zawsze czuł radość, kiedy wracał na szkockie wyżyny, bo były jego domem, odnajdywał tam spokój. Ale po kilku nocach zawsze docierało do niego, że wszyscy śmiertelnicy, których znał z przeszłości, nie żyją. I dopadała go samotność. Vanda westchnęła. - Coś czuję, że nie mówisz mi o wielu sprawach. Myślałam, że chciałeś porozmawiać. - Przecież rozmawiamy. - Nie mogę przegadać całej nocy, tak jak kiedyś. Prowadzę interes. Umilkł na chwilę, słuchając metalicznego odgłosu nożyczek. Jak miał tak z marszu powiedzieć, że chce znaleźć prawdziwą miłość i być niebiańsko szczęśliwy w małżeństwie, które potrwa wieki, ale nie wie, jak zabrać się do szukania? - A jak tam interes? - Świetnie - wycedziła, rzucając nożyczki na biurko. Otrzepała z niego włosy energiczniej, niż to było potrzebne. - Będziesz mówił czy mam cię trzasnąć biczem? Wyszczerzył zęby. Vanda lubiła zgrywać herod babę, ale więcej szczekała, niż gryzła. - No dobrze, już mówię. Skoro już mam tę nową, starszą twarz, to pomyślałem...

10 - Niesamowite. Mózg też ci urósł? - Bardzo zabawne. Przyszedłem tu dzisiaj, bo szukam... - Nie był w stanie wydusić „kobiety". Vanda pewnie by go wyśmiała. - Mam krater w podbródku. Roześmiała się. - To jest doteczek. - Przekrzywiła głowę, przyglądając się mu uważnie. - Niech zgadnę, martwisz się o to, czy jesteś przystojny? - Nie, oczywiście, że nie. - Poruszył się niespokojnie na krześle. Vanda przysiadła na brzegu biurka. - Nikt ci nie powiedział, jak wyglądasz? - Mężczyźni nie rozmawiają o takich bzdurach. Żona Jeana-Luca powiedziała, że wyglądam... dobrze. Wampirzyca parsknęła. Do licha. Wiedział, że Heather kłamała. Vanda pokręciła głową. - Dobrze to duże niedopowiedzenie. Jesteś absolutnie boski. W sercu lana zakiełkowała nadzieja. Może jakaś kobieta się w nim zakocha. - Ty... ty nie mówisz tego tylko dlatego, że chcesz być miła? - A czy ja kiedykolwiek byłam szczególnie miła? - Dla mnie tak. - No cóż... - Zirytowana poprawiła bicz wokół bioder. - Przypominasz mi mojego młodszego brata. Ale chyba nie mogę cię już traktować jak dzieciaka. - Przykro mi, że ci zepsułem zabawę - burknął. Uśmiechnęła się szeroko. - Naprawdę bardzo się cieszę, łan. Na pewno jesteś zachwycony, że jesteś dorosły. - Tak. - Zabębnił palcami o poręcz krzesła. Uśmiech Vandy zniknął. - Nie wyglądasz na szczególnie zachwyconego. O co chodzi? - Teraz, kiedy już wyglądam doroślej... szukam... - Tak? - Kobiety. Uśmiechnęła się leciutko. - No cóż, to też jakiś początek. - Nagle wybałuszyła oczy. - O mój Boże, ty naprawdę jesteś prawiczkiem? - Nie! Mam prawie pięćset lat. Niby na co miałem czekać, do diabła?

11 - Lady Pamela uważa, że jesteś. A ty nie zaprzeczałeś. - To nie są tematy, na jakie mężczyzna powinien dyskutować publicznie. To prywatna sprawa. Vanda się roześmiała. - Jesteś taki staroświecki. Seks to nie jest coś, czego się trzeba wstydzić. - Ja się nie... - Nie mógł temu zaprzeczyć. Na wszystkich świętych, wstydził się. - Nie chodzi mi o seks, zrozum. Tylko o to, jak musiałem się do niego zabierać. Tonigdy nie było... w porządku. Twarz Vandy spoważniała. - Żeby przetrwać, wszyscy robiliśmy rzeczy, których żałujemy. - To było więcej niż pożałowania godne. Nie zachowywałem się honorowo. - Nigdy wcześniej nie przyznał się do tego nikomu. - A co robiłeś? Zebrał z tyłu włosy sięgające ramion i związał je rzemykiem. - Kiedy Angus mnie przemienił, powiedział mi, jak mam się pożywiać. W zamian za krew miałem dawać damom rozkosz i dbać o to, żeby były zadowolone. Vanda wciągnęła ze świstem powietrze. - Mnie się podoba ta metoda. Zażenowany łan odwrócił oczy. - Nie wiedziałem, jak to robić. Miałem ledwie piętnaście lat, rozumiesz, więc z początku chodziłem do burdeli, żeby się nauczyć. I... I byłem pojętnym uczniem. - To nie jest takie straszne. /robiło się straszne, kiedy przestałem chodzić do burdeli. Miałem problemy z uwodzeniem kobiet, które uważały mnie za dziecko. Żeby nie głodować, uciekałem się do kontroli umysłu, by widziały we mnie starszego mężczyznę. Potrafiłem je zadowolić, ale... - Miałeś poczucie winy? łan splótł palce obu dłoni. - Aye. Oszukiwałem je. Każdy związek, przez całe moje życie, był oparty na kłamstwie i podstępie. Nie zniosę tego dłużej. - Rozumiem. Wyprostował się na krześle. - Teraz po raz pierwszy w życiu mogę być uczciwy. Nareszcie mogę sobie poszukać kobiety odpowiedniej dla mnie. Vanda się uśmiechnęła. - W takim razie przyszedłeś we właściwe miejsce. Z taką twarzą nie będziesz miał problemu ze znalezieniem sobie dziewczyny na noc. - Nie chodzi mi o jedną noc. Przez całe wieki miałem jednonocne przygody. Chcę znaleźć prawdziwą miłość. Chcę takiego samego szczęścia, jakie znaleźli Roman, Angus i Jean-Luc.

12 Uśmiech Vandy zmienił się w grymas. - W takim razie nie przyszedłeś we właściwe miejsce. Kobiety, które tu przychodzą, zwykle nie są zainteresowane trwałymi związkami. łanowi zrzedła mina. - Więc jak mam ją znaleźć? - Może będę mogła ci pomóc. - Vanda zsunęła się z biurka. - Sama myślałam o znalezieniu jakiegoś miłego faceta, więc zarejestrowałam się na portalu randkowym. -Usiadła za biurkiem, chwyciła mysz i zaczęła klikać. - Tonajmodniejszy nowy portal dla singli. łan pochylił się nad biurkiem, by widzieć monitor komputera. Przyjrzał się stronie www.singlewwielkimmiescie. Chwaliła się ponad pół milionem klientów pochodzących z Nowego Jorku i okolic. - To nie dla mnie. Nie mogę się spotykać ze śmiertel-niczką. - Dlaczego nie? - Mówiłem ci. Nie chcę oszukiwać kobiety, do której będę się zalecał. A śmiertelniczkę musiałbym okłamywać, dopóki nie miałbym pewności, że mogę jej zaufać. A wtedy, przyznając się do mojej natury, zniszczyłbym jej zaufanie do mnie. Nic z tego nie wyjdzie. - Nie zgadzam się. Romanowi i Shannie wyszło. - On się do niej nie zalecał na początku. Potrzebował tylko dentystki. To był przypadek. I uwierz mi, bardzo się zdenerwowała, kiedy poznała prawdę. Vanda wzruszyła ramionami. - Przeszło jej. - Nie chcę okłamywać kobiety, do której będę się zalecał. Więc lepiej, żeby była wampirzycą. Wampirzyca zrozumie wszystko, przez co przeszedłem. Śmiertelniczka nie spojrzy łaskawie na to, w jaki sposób wykorzystywałem kobiety w przeszłości. I nie mógłbym mieć o to pretensji. - Jeśli będzie cię kochać, to zrozumie. - Już się zdecydowałem. Chcę wampirzycy. Vanda westchnęła. - Okej, ale uważam, że ograniczasz sobie możliwości. - I musi pić syntetyczną krew, być uczciwa, lojalna, inteligentna i ładna. - Teraz już się bardzo ograniczasz. - Vanda ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na ekran. - Na szczęście dla ciebie, można się zorientować, kto jest wampirem. -Kliknęła na swój profil. - Widzisz to? Ian przeczytał wers, który wskazała.

13 - Wszystkie wampiry umieszczają w profilu literkę W - wyjaśniła. - To nasz sekretny kod, pozwalający się nawzajem rozpoznać. Jeśli jakaś dziewczyna poprosi cię o spotkanie i nie będzie miała w profilu W, po prostu odmówisz. Serce lana zabiło szybciej. Nie tak wyobrażał sobie szukanie prawdziwej miłości, ale było to o wiele lepsze niż nic. - To się może udać. - Oczywiście że się uda. Mam tu aparat cyfrowy. -Vanda wysunęła szufladę biurka. - Zrobimy ci zdjęcie założymy profil. To zajmie kilka godzin. - Godzin? - Profil jest dość szczegółowy. Będziesz musiał napisać coś o sobie. - Twarz jej pojaśniała. - Wiem! Ja to zrobię. - Ty? Dlaczego? - Bo jestem kobietą i wiem, co kobiety chcą usłyszeć. Genialny plan! - Złapała długopis i notes. Jej propozycja była bardzo kusząca, jako że łan nie miał pojęcia, co miałby napisać. - Pamiętaj, jest dla mnie bardzo ważne, żebyś napisała prawdę. - Oczywiście, ale zejdź na ziemię, łan. Nie mogę napisać, że masz pięćset lat. - Czterysta osiemdziesiąt. Postukała długopisem w kartkę, czekając. - Dobrze - jęknął. - Możesz napisać, że mam dwadzieścia siedem. - Świetnie. - Zanotowała. - A ile masz teraz wzrostu? - Metr osiemdziesiąt osiem. - Zmarszczył brwi. -Tylko koniecznie napisz, że szukam kobiety lojalnej i uczciwej. No i inteligentnej i ładnej. - Żaden problem. A teraz uśmiechnij się i pokaż te iloteczki. - Uniosła aparat. -I o nic się nie martw. Napiszę tak, że żadna ci się nie oprze. Rozdział 2 Tuż przed świtem łan teleportował się przed tylne wejście kamienicy Romana przy Upper East Side. Wcisnął guzik pilota, żeby wyłączyć alarm, zanim otworzył drzwi kluczem. W kuchni było ciemno; świecił się tylko panel koło drzwi, łan wstukał kod, żeby włączyć alarm na nowo.

14 - Ani kroku dalej - ostrzegł szorstki głos. - Odwróć się powoli. Ian odwrócił się i dostrzegł błysk góralskiego sztyletu, trzymanego przez potężnego Szkota stojącego w drzwiach kuchni. - Dougal? - Tak. -Dougal Kincaid zapalił światło. W jego oczach pojawił się błysk rozpoznania, kiedy spojrzał na kilt lana. - To ty, łan? - Aye, to ja. Chcesz zobaczyć moją legitymację służbową. - Nie. - Dougal uśmiechnął się i schował broń do pochwy w podkolanówce. - Lepiej rozpoznaję twoją kratę niż twoją twarz. Spodziewaliśmy się ciebie dopiero w przyszłym tygodniu. - Nudziłem się. - A raczej czuł się samotny, ale nie chciał się do tego przyznawać. - Jak tam sprawy? - W zasadzie spokój. - Dougal wyjął z lodówki butelkę syntetycznej krwi i wstawił ją do mikrofalówki. - Czyli co, wracasz do pracy? - Nie. Mam jeszcze tydzień wakacji. - Tydzień na poszukiwania idealnej towarzyszki życia. Dougal przekrzywił głowę i przyjrzał się łanowi. - Słyszałem, że się postarzałeś, ale to niesamowite, jak się zmieniłeś z wyglądu. - Aye, ja sam ledwo się poznaję. - łan przez chwilę gapił się na zdjęcia zrobione przez Vandę. Nie tylko jego twarz się zmieniła. Zmężniał tak, że nie bardzo miał czas się przyzwyczaić do nowego ciała. Czasem zachowywał się jak słoń w składzie porcelany, zrzucał rozmaite przedmioty i potykał się o swoje stopy w rozmiarze czterdzieści sześć. Mikrofalówka zapikała i Dougal wyjął swoją przekąskę. - Właśnie trenowaliśmy na dole sztuki walki. - Łyknął trochę krwi. - Żałuj, że nie widziałeś. Nowy ochroniarz przewrócił Phineasa na tyłek. - Naprawdę? - łan był pod wrażeniem. Nieczęsto się zdarzało, żeby śmiertelnik pokonał wampira w walce wręcz. Dougal ruszył do drzwi. - Idę wziąć prysznic, zanim wzejdzie słońce. Słońce zbliżało się już do horyzontu, łan czuł, jak zwalnia mu metabolizm. Poszedł za Dougalem tylnymi schodami do kwater ochroniarzy w piwnicy. Stół bilardowy został odsunięty pod ścianę, koło sofy, żeby było więcej miejsca dla walczących. łan podniósł przewrócone krzesło i zauważył, że jedna z nóg jest złamana. - To musiała być niezła bójka. - Aye. I trochę żenująca dla Phineasa. - Dougal opróżnił do końca butelkę i poszedł do sypialni. Trzasnęły drzwi łazienki.

15 łan spodziewał się zobaczyć w sypialni Phineasa McKinneya, ale młodego czarnoskórego wampira nie było. Z obu łazienek słychać było szum wody, więc Phineas pewnie brał prysznic, jak Dougal. Wiele wampirów lubiło się umyć przed zapadnięciem w śmiertelny sen. Lepiej się wtedy czuli; nie tak jak zmarli. Sypialnia była prawie pusta, łan pamiętał czasy, kiedy stało tu dziesięć trumien, w których sypiali ochroniarze. Teraz większość wampirów była w Europie Środkowej, polowali na Casimira. Wyższe piętra były równie opustoszałe. Wcześniej mieszkali tam Roman, dziesięć wampirzyc z haremu i liczni goście. Dom był ekscytującym miejscem. Ale teraz wszyscy się wyprowadzili. Roman mieszkał ze swoją śmiertelną żoną i dzieckiem w White Plains, ochraniał go Connor. Wampiry zajmowały jego dom w centrum, pracowały jako ochroniarze w Romatech Industries, gdzie wytwarzano syntetyczną krew i napoje fusion. Connor był szefem ochrony w firmie, ale zamierzał przekazać stanowisko łanowi, żeby skupić się na zapewnieniu bezpieczeństwa Romanowi i jego rodzinie. łan bardzo się cieszył na ten awans, ale trochę go irytowało to, że awansował dopiero teraz, kiedy wygląda jak dorosły mężczyzna. Zaczął pracować w firmie MacKaya w 1955 roku i nigdy nie zajmował wyższego stanowiska niż zastępca. Nawet jego najlepszym przyjaciołom było trudno traktować go jak dorosłego, kiedy wyglądał na piętnaście lat. Ściągnął wełniany sweter przez głowę i wrzucił go do kosza na pranie Podszedł do trumny, w której sypiał od ponad pięćdziesięciu lat. Poduszka i koc były z czerwo-no-zielonego tartanu klanu MacPhie, takiego samego jak jego kilt. Zdjął sporran, wyjął nóż ze skarpety i schował je w małej komódce koło trumny. Zrzucił buty, ale nagle uświadomił sobie, że przecież urósł o trzynaście centymetrów. Do licha. Wyrósł ze swojej trumny. Położył się w niej i oczywiście stopy wystawały mu poza krawędź. W sypialni była jeszcze druga trumna, ale należała do Dougala. Podwójne łóżko było Phineasa. Pozostałe łóżka były na górze. Oj, a dlaczego nie? Przecież za parę tygodni miał zostać szefem i tu, i w Romatechu. Mógł spać, gdzie mu się podobało. Wyszedł z sypialni i ruszył w górę po schodach. Zwykle przed snem wrzucał coś na ząb, ale dzisiaj wypił dużo bleera. Koło czwartej nad ranem Vanda przyłączyła się do niego przy barze i oznajmiła, że jego profil jest już zamieszczony na portalu singlewwielkim-miescie. Trzecia szklanka bleera dodała mu pewności siebie. Porozmawiał z dwiema kobietami i zgodziły się z nim spotkać w klubie następnego wieczoru. Kiedy dotarł na parter, włączył się alarm, łan znieruchomiał i dopiero po chwili zrozumiał, co się dzieje. Intruz! Niech to licho, reagował za wolno. Nie powinien był pić czwartej szklanki bleera. Wbiegł do salonu. Pusto. Odwrócił się, potknął o własne stopy i pobiegł do panelu przy głównym wejściu. Wyłączył alarm, żeby cokolwiek słyszeć. Uchwycił cichy dźwięk dochodzący z biblioteki. Zaczął się skradać do drzwi.

16 Podmuch zimnego powietrza z otwartego okna poruszył zasłony. Ten ktoś, kto otworzył okno, uruchomił alarm. I wciąż był w pokoju. Kobieta. I to śmiertelna. Owionął go zapach jej krwi, pieścił jego skórę jak dotyk kochanki. Była w jego ulubionym smaku - grupa AB Rh+. Chwała Bogu, że Roman wynalazł w 1987 roku syntetyczną krew; dzięki temu łan i inne wampiry nie byli już niewolnikami żądzy krwi. Mimo to jego ciało zareagowało instynktownie, tak jak po transformacji w 1542 roku. Zaczęły go mrowić dziąsła. Miał wystarczająco duże doświadczenie, by wiedzieć, jak się kontrolować, ale dziś wymagało to trochę więcej wysiłku. Piąta szklanka bleera to był fatalny pomysł. Stała plecami do niego i oglądała półki z książkami. Zapewne zamierzała ukraść najcenniejsze tomy z kolekcji Romana. W tej bibliotece było wszystko, od średniowiecznych ksiąg ręcznie pisanych przez mnichów po pierwsze wydania z XIX wieku. Nie usłyszała, kiedy wszedł w samych skarpetach. I nie słyszała alarmu, jako że był ustawiony na częstotliwość słyszalną tylko dla wampirów i psów. A już z całą pewnością nie wyczuła reakcji, jaką w nim obudziła. Zrobiło mu się nagle gorąco mimo zimnego grudniowego powietrza, które płynęło przez otwarte okno i owiewało jego biały podkoszulek. Lampa między dwoma wysokimi fotelami była ustawiona na najniższy poziom światła; widoczna na tle jej złocistego blasku postać tej kobiety wydawała się otoczona migotliwą aurą. Śliczna z niej była włamywaczka, ubrana w czarny spandex opinający jej talię i słodką krzywiznę bioder. Złote włosy miała spięte w koński ogon. Końcówki falowały lekko na wysokości łopatek, kiedy poruszała głową, przyglądając się półce. Przesunęła się o krok, cichutko, w czarnych skarpetkach. Widocznie zostawiła buty pod oknem, sądząc, że bez nich będzie się poruszać ciszej, łan zauważył jej smukłe kostki, ale jego spojrzenie pobiegło z powrotem do jej złocistych włosów. Pomyślał, że będzie musiał uważać, kiedy będzie ją łapał. Tak jak każdy wampir miał nadludzką siłę, a dziewczyna wyglądała dosyć krucho. Po cichutku przeszedł obok foteli do okna. Skrzypnęło cicho, kiedy je zamknął. Dziewczyna zachłysnęła się z zaskoczenia i odwróciła w jego stronę. Otworzyła szeroko oczy. Zielone jak wzgórza otaczające jego dom w Szkocji. Ogarnęło go pożądanie, przez moment nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ją też zatkało. Bez wątpienia szukała drogi ucieczki. Powoli ruszył w jej stronę. - Nie uciekniesz przez okno. I nie zdążysz do drzwi przede mną. Cofnęła się. - Kim jesteś? Mieszkasz tutaj? - To ja będę zadawał pytania, kiedy cię zwiążę. -Słyszał, że jej serce zabiło szybciej. Zachowała kamienną twarz, z wyjątkiem oczu, które błyszczały wojowniczo. Były piękne.

17 Zdjęła z półki ciężki tom. - Przyszedłeś sprawdzić moje kwalifikacje? Dziwne pytanie. Czyżby błędnie zinterpretował sytuację? - A kim... - Uchylił się, kiedy cisnęła książkę w jego twarz. Do licha, tak wiele wycierpiał, żeby zyskać tę nową, bardziej męską twarz, a ona o mało jej nie uszkodziła. Książka przeleciała obok niego i wywróciła lampę. Światło zamrugało i zgasło, łan mający nadludzki wzrok zobaczył ciemną postać dziewczyny pędzącą do drzwi. Pognał za nią. Gdy usiłował ją złapać, odwróciła się i kopnęła go w pierś. Zatoczył się do tyłu. Niech to szlag, była silniejsza, niż mu się wydawało. A on tyle wycierpiał, żeby mieć szeroki muskularny tors. Zaatakowała go serią ciosów i kopnięć, ale odparował wszystkie. W akcie rozpaczy kopnęła go w krocze. Do licha, zbyt wiele wycierpiał dla większych klejnotów. Odskoczył do tyłu, ale palcami stopy zahaczył o brzeg kil-tu. Bez sporranu, który by obciążał materiał, kilt podfrunął Ianowi powyżej pasa. Spojrzenie dziewczyny przesunęło się w dół i zamarło. Szczęka jej opadła. O tak, teraz był hojnie obdarzony. Rzucił się do przodu i przewrócił ją na podłogę. Zaczęła go okładać pięściami, więc chwycił ją za nadgarstki i przygwoździł. Wykręciła się, próbując walnąć go kolanem. Warcząc ze złością, zablokował je swoim kolanem. Wreszcie powoli opadł na nią i unieruchomił swoim ciężarem. Jej ciało było cudownie gorące i pulsowało siłą życiową, od której łan zaczął drżeć z pożądania. - Przestań się wiercić, dziewczyno. - Jego większe przyrodzenie reagowało zdecydowanie po męsku. - Miej nade mną litość. - Litość? - Nie przestawała się pod nim wić. - To ja jestem uwięziona. - Przestań. - Nacisnął na nią mocniej. Otworzyła szeroko oczy. Nie miał wątpliwości, że to poczuła. Jej spojrzenie pomknęło w dół, ale szybko wróciło na jego twarz. - Złaź ze mnie. Już. - Wolałbym nie - mruknął. - Puszczaj! - Usiłowała się wyrwać z jego uchwytu. - Jak cię puszczę, to mnie kopniesz. A lubię swoje klejnoty. - Nie podzielam twoich uczuć. Uśmiechnął się powoli. - Przyglądałaś się dość długo. Musiały ci się spodobać. - Ha! Zrobiłeś na mnie tak maciupkie wrażenie, że ledwie to pamiętam. Roześmiał się. Była bystra. Przyjrzała mu się z zainteresowaniem.

18 - Śmierdzisz piwem. - Wypiłem trochę. - Zauważył jej powątpiewające spojrzenie. - Okej, więcej niż trochę, ale i tak dałem radę cię pobić. - Skoro piłeś piwo, to znaczy, że nie jesteś... - Czym nie jestem? Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Załamał się, kiedy zrozumiał, że ona bierze go za śmiertelnika. Chciała, żeby był śmiertelnikiem. A to znaczyło, że wiedziała o wampirach. Przyjrzał się jej uroczej twarzy - wysokim kościom policzkowym, delikatnej linii podbródka i tym hipnotycznym zielonym oczom. Niektóre wampiry twierdziły, że śmiertelnicy nie mają żadnych mocy. Bardzo się myliły. Ich oczy się spotkały i zapomniał, jak się oddycha. W ich zielonej toni coś się kryło. Osamotnienie. Rana, która wydawała się zbyt stara jak na jej młody wiek. Przez chwilę czuł się tak, jakby patrzył na odbicie własnej duszy. - Tynie jesteś złodziejką, co? - szepnął. Lekko pokręciła głową, wciąż uwięziona jego spojrzeniem. A może to on był uwięziony w jej oczach. - łan. - Zbliżyły się do nich czyjeś kroki. - łan, co ty robisz, do diabła? Z trudem oderwał od niej wzrok i zobaczył Phineasa stojącego obok nich. - Co? Phineas patrzył na niego zdezorientowany. - Dlaczego bijesz się z Toni? łan zamrugał i spojrzał na kobietę, którą przygniatał do podłogi. - Tyjesteś... Toni? - Nowy ochroniarz był kobietą? - A ty jesteś łan? - Rozczarowanie błysnęło w jej oczach, zanim zdążyła odwrócić wzrok. - Jesteś jednym z nich. To zabolało. Od wieków był uważany za zbyt młodego, a teraz, po całym bólu, który wycierpiał, wciąż mu czegoś brakowało. Zacisnął zęby. - Masz coś przeciwko wampirom? Jej oczy zapłonęły gniewem. - Tak. Zwykle mocno się wkurzam, kiedy mnie atakują. - Ma trochę racji, ziom - mruknął Phineas, poprawiając pasek szlafroka z fioletowej satyny. - Nie trzeba było jej atakować. To nasza przyjaciółka. łan ją uwolnił. - Na przyjaźń trzeba sobie zapracować. Wysunęła się spod niego i usiadła. - Nie jestem tu po to, żeby się z tobą przyjaźnić. Mam cię pilnować i nic więcej. Wciąż się na nią gapił. Connor zatrudnił kobietę, żeby strzegła mężczyzn? O tym jeszcze nie słyszano w świecie wampirów. Śmiertelna kobieta nie była dość silna... Chyba że była zmiennokształtną, jak Phil i Howard.

19 - Czy ty nie... - Jak miał to ująć, skoro istnienie zmiennokształtnych było tajemnicą? - Czy ty nie zmieniasz się troszeczkę w pewne dni w miesiącu? Spojrzała na niego, jakby uszom nie wierzyła. - Pytasz mnie, czy miewam zespół napięcia przedmie-siączkowego? Mówisz poważnie? - Nie! Nie chodziło mi o... - Ianowi przerwał śmiech Phineasa. -Wiem, co masz na myśli, stary, ale ona jest zwyczajna. - Zwyczajna? - Toni spojrzała na niego ze złością. -Wieczorem stłukłam ci tyłek. Phineas uniósł ręce, poddając się. - Nie rób mi krzywdy, cukiereczku. Jesteś silną, piękną herod babą. Skinęła mu głową. - Dziękuję. - Connor powiedział mi przez telefon, że nowy ochroniarz nazywa się Toni - mruknął łan. - Myślałem, że jesteś mężczyzną. Dziewczyna zmrużyła oczy. - A ja myślałam, że jesteś bardziej inteligentny. - Trach! - Phineas wyszczerzył się w uśmiechu. -Trafiony, zatopiony, ziom. łan spochmurniał. - Zakładanie, że Toni to męskie imię, jest absolutnie logiczne. Wysunęła podbródek. - A atakowanie ludzi, zanim się z nimi porozmawia, też jest logiczne? - W tym przypadku owszem, było. Okno było otwarte... - Ja je otworzyłam - przerwała mu. - Tu było duszno jak w grobie, a mnie było gorąco. - Cukiereczku, to mnie się robi tak gorąco na twój widok, aż skwierczę. - Phineas syknął kilka razy. Ian posłał mu zirytowane spojrzenie i wrócił do wyjaśnień. - Czujnik w oknie uruchomił alarm. Zastałem cię tu oglądającą bardzo drogie książki i ubraną jak włamy-waczka. - Fakt, wyglądasz jak seksowna kobieta kot. - Phineas podrapał pazurami powietrze. - Miau! Ssss! Teraz to ona spojrzała na Phineasa ze złością. - To moje ciuchy treningowe. - Zwróciła gniewne spojrzenie zielonych oczu na lana. - I nie słyszałam żadnego alarmu. - Słyszą go tylko wampiry i psy. - Tak? A ty czym jesteś?

20 - Trach! - Phineas klepnął się w udo. - Ona cię morduje, stary. - Phineas - warknął łan. - Ja tu próbuję prowadzić rozmowę. - Zwrócił się do Toni. - Przykro mi, dziewczyno, ale to się nie sprawdzi. Nie możesz pilnować domu pełnego mężczyzn. Widzisz, jak Phineas na ciebie reaguje. - Jest o wiele milszy niż ty! - Jej oczy błyszczały gniewem. -1 to nie jest mój problem, jeśli jesteście bandą sek-sistowskich świń. I mogę wykonywać tę pracę, czy mam napięcie przedmiesiączkowe, czy nie. Wcześniej pokonałam Phineasa i ciebie też bym przygwoździła, gdybym miała więcej czasu. - Dziewczyno, nigdy byś mnie nie przygwoździła. -Pochylił się w jej stronę. - Ja lubię być na górze. Jej oczy zapłonęły zielonym ogniem. - Dobre! - Phineas uśmiechnął się od ucha do ucha. -Wracasz na całego, ziom. Szacun! - Mówiłam, że jest świnią - burknęła Toni. - Kwik, kwik - rzucił Phineas. - Dość, Phineas! - Ian zgromił go wzrokiem. - Już rozumiem, dlaczego zamordowano cię tak młodo. Toni parsknęła śmiechem, ale szybko go zdusiła i zmarszczyła brwi, patrząc na niego. Czyżby miała poczucie humoru? W ogólnym rozrachunku nie było to aż tak istotne, ale lana ogarnęła nagle ochota - to było wręcz jak wyzwanie - by sprawić, żeby znów się roześmiała, a przynajmniej uśmiechnęła. Niestety, nie potrafił wymyślić niczego zabawnego do powiedzenia. Wstał z podłogi i skłonił się z galanterią. - Przepraszam, że cię zaatakowałem. Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci krzywdy. - Nic mi nie jest. Pomógł jej wstać. Przyjrzała mu się nieufnie. - Ale nie naskarżysz na mnie Connorowi? Ja naprawdę mogę wykonywać tę pracę. Coś tu nie gra. Dlaczego, na miłość boską, śliczna śmiertelniczka chce pilnować wampirów? - Pozwolę ci zostać, jeśli odpowiesz szczerze na kilka pytań. Spojrzała na niego nieufnie, ale zaraz uśmiechnęła się promiennie i przyjęła jego dłoń. - Jasne. A co chcesz wiedzieć? - Zgrabnie wstała z podłogi. Mocniej ścisnął jej rękę. Zdecydowanie coś tu nie gra. Wiedział, że nie będzie całkiem szczera. Jej uśmiech był wymuszony, a serce przyspieszyło. - Dlaczego chcesz tę pracę? - spytał cicho. Wysunęła dłoń z jego uścisku. - Jest doskonale płatna. A do tego mam darmowy pokój i wyżywienie, co na Manhattanie jest warte fortunę. - I przez cały dzień tkwisz w domu z martwymi ciałami. - Żadna praca nie jest doskonała. - Skrzyżowała ręce. - Za to żaden z was nie obudzi się z płaczem i nie będzie potrzebował zmiany pieluchy, więc to łatwiejsze niż zwykła opieka nad dziećmi.

21 Opieka nad dziećmi? To było wkurzające. Phineas chichotał w najlepsze. - O tak, zaopiekuj się mną, mamciu. Trzeba mnie wykąpać. I calutkiego natrzeć oliwką. Jestem trochę poodpa-rzany tu i ówdzie, kumasz. Jej usta zadrgały. Czyżby Phineas wydawał jej się zabawny? To zirytowało lana jeszcze bardziej. Zbliżył się do niej o krok, zaciskając zęby. - Nie jesteśmy dziećmi. Jesteśmy zaprawionymi w boju wojownikami. Zadrżała teatralnie. - Uu, ale się boję. Czy wątpiła w ich waleczność? Podszedł jeszcze bliżej. - Dziewczyno, nie masz pojęcia, jacy potrafimy być groźni. Jej uśmiech zniknął, skrzywiła się. - Wiem aż za dobrze. Nie musisz mi przypominać. - Zostałaś zaatakowana? - łan spojrzał na jej szyję, ale nie dostrzegł śladów ugryzień nad wysoką stójką czarnego kostiumu. - To w taki sposób się o nas dowiedziałaś? Uparte wysunięcie podbródka wskazywało, że nie ma zamiaru udzielać więcej informacji. Ale wspomniała wcześniej, że zwykle się wkurza, kiedy atakują ją wampiry. Wschód słońca był tuż-tuż; łan i reszta wampirów mieli zapaść w sen. Przez cały długi dzień będą leżeć bezbronni. A wyglądało na to, że ich strażniczka żywi do nich urazę. - Dziewczyno, dlaczego mam ci zaufać, że będziesz nas strzec? Uniosła brwi. - Martwisz się, co mogę zrobić, kiedy będziecie leżeli całkowicie bezradni i na mojej łasce? Chwycił ją za ramiona. - Grozisz nam? Mógłbym ci wykasować całą pamięć i w tej chwili wyrzucić za drzwi. - Nie! - Teraz wpadła w panikę. - Proszę cię. Ja... ja naprawdę potrzebuję tej pracy. Przysięgłam Connorowi, że nie skrzywdzę żadnego z was. Zapytaj go. On mi wierzy. łan puścił ją i się odsunął. - Owszem, zapytam. Spojrzała na niego nerwowo. - Muszę się przebrać w uniform, zanim zacznie się moja zmiana. Phineas ziewnął. - Tak. Robię się senny. Dobranoc, skarbie. - Wyciągnął w stronę Toni zaciśniętą pięść. Odpowiedziała mu uśmiechem i stuknięciem kostkami o kostki palców. - Do zobaczenia jutro, doktorze Kieł.

22 Phineas wyszczerzył zęby, idąc leniwym krokiem w stronę schodów. - Tak, to ja, doktor Kieł. Długie zęby i inne takie. -Gdy schodził do piwnicy, wciąż go słyszeli. - Pan doktor jest w domu. Och, mała, mam dla ciebie lekarstwo. łan też robił się senny, ale że dłużej był wampirem niż Phineas, potrafił nad tym panować. - Może powinniśmy zacząć jeszcze raz. - Wyciągnął rękę. - Jestem łan MacPhie. Spojrzała na niego nieufnie. - ToniDavis. - Uścisnęła jego dłoń, puściła szybko i ruszyła w stronę schodów. Poszedł za nią. - Naprawdę myślałem, że jesteś złodziejką. Zwykle nie atakuję kobiet. - Chyba że jesteś głodny. - Zaczęła wchodzić na górę. - Nie atakuję, by się pożywić. To przeszłość. Ewoluowaliśmy i już tego nie robimy. - Tak, jasne. - Szła po schodach, nie oglądając się za siebie. On ruszył za nią. - Nie wierzysz mi? Wzruszyła ramionami. - Widziałam, jak pijecie z butelek. - Więc wiesz, że różnimy się od Malkontentów. Kostki jej palców zbielały, kiedy nagle ścisnęła poręcz. Ale szybko ją puściła i szła dalej. - O ile się orientuję, wasza szlachetna natura to dość świeża sprawa. Przed wynalezieniem syntetycznej krwi musieliście atakować ludzi, żeby jeść. Zacisnął zęby. - Nigdy nie stosowałem przemocy. Dotarła na półpiętro, odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego ze złością. - A stosowałeś kontrolę umysłu? Wzdrygnął się. - Nie rozumiesz tego. - O, chyba jednak rozumiem. Kontrola umysłów ułatwiała ci manipulowanie ludźmi. - Zmrużyła oczy. -Ale to mimo wszystko były ofiary, a ty mimo wszystko je krzywdziłeś. - Nigdy nie byliśmy tacy jak Malkontenci. Te dranie są mordercami. My nigdy nie zabijaliśmy dla pożywienia. - Okej. Nie byliście mordercami. Byliście tylko pasożytami. - Odwróciła się. Chwycił ją za ramię. - Skoro nas nienawidzisz, dlaczego przyjęłaś pracę naszego ochroniarza? Wyrwała mu się i szła dalej.

23 - Nie nienawidzę was. I mam swoje powody. - Jakie powody? - Potknął się na schodach w swoich nowych butach w rozmiarze czterdzieści sześć. Obejrzała się. -Dlaczego za mną idziesz? Nie powinieneś iść do piwnicy i... umrzeć? -Nie śpię tam. -Ale widziałam na dole twoją trumnę. - Spojrzała na niego kwaśno. - Wygląda tak przytulnie. - To sama sobie w niej śpij. - Po moim trupie. A nie, zaraz, to ty będziesz trupem. Za jakieś pięć minut, więc chyba powinnam się pospieszyć. - Resztę schodów pokonała biegiem. Dowcipnisia. Jego spojrzenie ześlizgnęło się na jej okrągły, zgrabny tyłeczek, tak smakowicie podkreślony czarnym spandexem. Już samo to wystarczało, żeby znów miał ochotę gryźć. Szedł za nią korytarzem, patrząc, jak kołysze biodrami. Zatrzymała się przy drzwiach po prawej. - Już się nie mieszczę. - W czym? We własnym ego? - Dziewczyno, ty nie musisz nosić broni. Twój język potrafi pociąć człowieka na strzępy. Uśmiechnęła się. - Uznam to za komplement. - Nie mieszczę się w swojej trumnie. Jestem trzynaście centymetrów wyższy, niż kiedy byłem tu ostatni raz. Otworzyła szerzej oczy ze zdumienia. - Connor wspomniał, że urosłeś, ale nie całkiem w to wierzyłam. Myślałam, że wampiry zawsze zostają w tym wieku, w którym umarły. - To prawda, w normalnych okolicznościach. Ale ja postarzałem się przez lato o dwanaście lat. - Och. - Usta jej drgnęły. - Witamy wśród dorosłych. Położył rękę na ścianie obok niej i pochylił się do przodu. - Zajrzałaś mi pod kilt. Wiesz, że jestem dorosły. Zadziornie wysunęła podbródek, ale jej policzki po- różowiały. - Bardzo się staram wymazać ten nieszczęsny incydent z pamięci. łan uśmiechnął się powoli. - Daj znać, czy ci się udało. Zarumieniła się jeszcze bardziej. - Panie MacPhie, powinnam panu przypomnieć... - Mów mi łan. Czy Toni to zdrobnienie twojego imienia?

24 - Nie. Posłuchaj, próbuję ci przypomnieć, że, o ile dobrze liczę, za jakieś trzy minuty padniesz martwy. - Jeśli tak się stanie, położysz mnie do łóżka? - Takie rozmowy są nieodpowiednie... - Masz na imię Antonia? Jej oczy pociemniały. - Nie. - Tonatella? Tonisha? - Nie. - Toni Baloni? Jej usta znów drgnęły. - Ja usiłuję być poważna. - Ja też. - Pozwolił spojrzeniu błądzić po jej ciele. -Jestem śmiertelnie poważny. Parsknęła. - Panie MacPhie, dwie noce temu podpisałam umowę, w której było wyraźnie napisane, że nie mogę romansować z nikim, kogo pilnuję. Jego serce się zatrzymało i nie było temu winne wschodzące słońce. - Nie wiedziałem, że romansujemy. - Bo nie! - obruszyła się. - Ale pan ze mną flirtuje i to się musi skończyć. Zamrugał. To było flirtowanie? Miał większą ochotę skręcić jej kark, niż ją uwodzić. - Myślisz, że z tobą flirtuję? - No cóż, tak. Pochylił się bliżej. - I podobało ci się? - Cały czas to robisz. Uśmiechnął się leniwie. - Skarbie, mógłbym to robić całą noc. - Noc się skończyła. - Odwróciła się i złapała gałkę drzwi. - Słodkich snów, panie MacPhie. Odsunął się. Nie zamierzał się przejmować, że go odprawiła. Dlaczego miałby się przejmować? - To nie było na poważnie. Nie musisz się martwić, że będę cię nękał. Szukam prawdziwej miłości, szukam tej jedynej wampirzycy. Puściła gałkę i zwróciła się do niego. - Więc uważasz, że martwe kobiety są lepsze niż żywe?

25 - Tego nie powiedziałem. Ale lepiej pasuję do wampirzycy. - Naprawdę? Czyżby te żywe były dla ciebie zbyt gorące? Czy to miało być wyzwanie? - Nie spotkałem jeszcze kobiety, z którą bym sobie nie poradził. - No tak. - Przyjrzała mu się nieufnie. - Pewnie kontrolowałeś ich umysły. Do licha, dokładnie wiedziała, w które miejsce wbić nóż. - O tak, kontrolowałem ich umysły. I były tym zachwycone. Dzięki temu miały silniejsze orgazmy. - Uniósł brew. - Chcesz, żebym ci zademonstrował? W jej oczach zapłonął gniew. - Chcę, żebyś sobie poszedł. I umarł. - Otworzyła drzwi swojej sypialni. Podszedł bliżej. - Dlaczego nas strzeżesz, skoro nas nie lubisz? Dlaczego chcesz żyć uwięziona w domu pełnym nieumar- tych? - Miłych snów, panie MacPhie. - Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. - Dowiem się, co w tobie siedzi, Toni- krzyknął. Słońce dotykało już horyzontu. Czuł, jak traci świadomość. Spojrzał w górę klatki schodowej, na czwarte piętro, i się skoncentrował. W mgnieniu oka był na górze. Potykając się, wpadł do gabinetu Romana i zatrzasnął za sobą drzwi. Dzięki aluminiowym okiennicom zasłaniającym okna w pokoju było ciemno, ale doskonale widział w ciemnościach. Przeszedł przez gabinet do sypialni i zwalił się na podwójne łóżko. Na wszystkich świętych, to było o wiele lepsze niż wąska trumna. Wyciągnął ręce i nogi, rozkoszując się wygodą. Oddychał coraz wolniej, zapadał w sen. Zaraz. Pokręcił głową. Musiał się jeszcze dowiedzieć czegoś o Toni. Przeturlał się do nocnej szafki i złapał bezprzewodowy telefon. Wzrok mu się mącił, kiedy wybierał numer komórki Connora. Jeszcze tylko parę minut, tylko tyle potrzebował. - Halo? - Connor miał zaspany głos. łan wyciągnął się na plecach, trzymając telefon przy uchu. - Opowiedz mi o Toni. - To ty, łan? - ziewnął Connor. - Zadzwoń później. - Opowiedz mi o Toni. Jak ją znalazłeś? - Natknąłem się na nią w Central Parku. - Connor znów ziewnął. - W poniedziałek, w nocy. A był raptem wtorek rano. łan otworzył usta, ale nie wydał żadnego dźwięku. Powieki mu opadły.