Twarzą w twarz
ze śmiercią
Nocna Łowczyni 3
Jeaniene FrostTłumaczenie
rainee (www.chomikuj.pl/rainee)
2
Mojemu mężowi,
za akceptowanie bez oceniania,
bezwarunkową miłość,
śmiech zamiast gniewu,
i myślenie przede wszystkim o innych.
Jestem prawdziwą szczęściarą.
3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mężczyzna uśmiechnął się, a ja pozwoliłam spojrzeniu błądzić po jego twarzy.
Jego oczy były w cudownym, chabrowym odcieniu. Ich kolor przypomniał mi te
u psów husky, tylko że osoba przede mną w żadnym razie nie była zwierzęciem.
Oczywiście, człowiekiem też nie.
- Muszę już iść, Nick - powiedziałam. – Dzięki za drinki.
Pogładził delikatnie moje ramię.
- Napij się jeszcze jednego. Pozwól mi jeszcze chwilę podziwiać twoją piękną
twarz.
Zdusiłam prychnięcie. Czyż nie lubił pochlebiać? Lecz skoro tak bardzo podobała
mu się moja twarz, nie powinien wbijać wzroku w mój dekolt.
- W porządku. Barman…
- Niech zgadnę. – Z przeciwnej strony baru dobiegł mnie donośny głos, a na nieznajomej
twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Gin z tonikiem, prawda Żniwiarzu?
O żesz.
Nick zamarł, a po chwili zrobił coś, czego się obawiałam. Uciekł.
- Kod czerwony! – warknęłam rzucając się za znikającą postacią. Ubrani na czarno
i potężnie uzbrojeni mężczyźni pobiegli w stronę baru, odpychając ludzi na boki.
Kiedy za nim biegłam, Nick zaczął rzucać we mnie ludźmi. Krzyczące i wymachujące
ramionami ciała uderzały we mnie sprawiając, że moje próby złapania ich
i wyrzucenia noży w stronę Nicka były niemal niemożliwe. Jedno z ostrzy wbiło
się w jego pierś, lecz było zbyt daleko od jego serca, żeby wyrządzić jakiekolwiek
szkody. Wciąż jednak, nie mogłam pozwolić, by ludzie ci padali na podłogę jak
jakieś śmieci. Nick mógł tak myśleć o śmiertelnych. Ja - nie.
Mój oddział rozprzestrzenił się po barze, pilnując wszystkich wyjść i starając się
odpędzić spanikowanych ludzi z drogi.
Nick dotarł do końca pomieszczenia i szalonym wzrokiem rozejrzał się wokół
siebie. Jego oczy spojrzały na mnie, gdy zbliżałam się do niego, a moi ludzie celowali
do niego ze swoich Magnum.
- Jesteś otoczony – stwierdziłam fakt. – Nie wkurzaj mnie. Bo kiedy wpadnę
w gniew, nie będziesz już myślał, że jestem ładna. Puść dziewczyny.
W uścisku miał dwie młode kobiety, z których każdej zaciskał dłoń na gardle.
Widząc przerażenie w oczach dziewczyn poczułam falę ogarniającej mnie wściekłości.
Tylko tchórze chowają się za zakładnikami. Albo mordercy - jak Nick.
- Gdy wyjdę, one przeżyją – syknął Nick. W jego głosie nie było już nawet śladu
romantyczności. – Powinienem był się domyśleć. Twoja skóra jest zbyt doskonała,
by była czysto ludzka, nawet jeśli twoje włosy nie są rude, a oczy szare.
4
- Kolorowe soczewki. Nowoczesna technologia to prawdziwa suka.
Bladoniebieskie oczy Nicka zapłonęły wampirzą zielenią, a z jego ust wysunęły
się kły.
- To był wypadek - krzyknął. – Nie chciałem jej zabić. Po prostu wziąłem za dużo!
Wypadek? Chyba jaja sobie robił.
- Ostrzegłoby cię coraz wolniejsze bicie jej serca - odparłam. – Nie wciskaj mi więc
kitu z wypadkiem. Żyję z wampirem, a jemu nawet raz nie zdarzyło się takie
„Upss”.
Jeśli to możliwe, Nick jeszcze bardziej zbladł.
- A skoro ty tutaj jesteś…
- Właśnie, koleś.
Akcent był angielski, a ton głosu - zabójczy. Poczułam na plecach falę mocy,
gdy moi ludzie przesunęli się, by przepuścić Bonesa – wampira, któremu najbardziej
ufałam… i kochałam.
Nick nie spojrzał na niego, na co w duchu liczyłam. Nie, nawet na chwilę nie
oderwał ode mnie wzroku. Nagle wyrwał z siebie sztylet i wbił go w pierś jednej
z dziewczyn, a następnie rzucił ją na mnie. Instynktownie starałam się złapać ją,
nim upadła.
- Pomóż jej! – krzyknęłam do Bonesa, który rzucił się na Nicka. Z taką raną, jeśli
Bones by jej nie uleczył, pozostało jej jedynie kilka sekund życia.
Usłyszałam jeszcze, jak Bones przeklął pod nosem, lecz zawrócił i ukląkł przy
dziewczynie. Rzuciłam się za Nickiem, sama klnąc jak szewc. Rozległy się strzały,
jednak zaledwie kilka. Biorąc pod uwagę tłum ludzi w barze usiłujących dostać się
do drzwi oraz Nicka trzymającego drugą z dziewczyn jak tarczę, mój zespół nie
mógł tak po prostu otworzyć ognia. Nick wiedział o tym równie dobrze jak ja.
Nick, wbrew zasadom grawitacji, wyskoczył w powietrze ponad głowami klientów,
rzucając dziewczyną w jednego z moich ludzi. Bezsilny żołnierz złapał
dziewczynę i upadł na plecy, gdy Nick zanurkował i chwycił jego broń.
Rzuciłam jeszcze trzy ostrza, lecz przy tylu przepychających się ludziach nie
potrafiłam dobrze wycelować. Nick krzyknął, kiedy jeden z noży utknął mu
w plecach, tuż obok serca. W następnej chwili odwrócił się i strzelił do mnie.
W ułamku sekundy dotarło do mnie, że jeżeli się uchylę, kule trafią w ludzi obok
mnie. Nie byli pół-wampirami, jak ja, więc pociski pewnie by ich zabiły. Zebrałam
się w sobie… i w następnej sekundzie ktoś błyskawicznie mnie odwrócił. Czołem
uderzyłam w pierś Bonesa i poczułam, jak jego ciałem wstrząsają wibracje od
trzech uderzeń. Kule, które przeznaczone były dla mnie.
Bones puścił mnie. Natychmiast obrócił się i błyskawicznie ruszył na Nicka, który
próbował chwycić kolejnego zakładnika. Nie udało mu się. Bones wpadł na
niego z taką siłą, że obaj przebili się przez ścianę.
Przeskakując nad ludźmi rzuciłam się w ich kierunku, i zobaczyłam jak Bones
przekręca sztylet w sercu Nicka.
5
Rozluźniłam się. Przecięcie serca srebrem oznaczało dla Nicka koniec przedstawienia…
jak i dla każdego innego wampira.
Bones dla pewności przekręcił nóż jeszcze raz, po czym wyrwał go z piersi Nicka
i przesunął na mnie swoje płonące spojrzenie.
- Krwawisz – powiedział, a na jego twarzy pojawiło się zmartwienie.
Dotknęłam policzka. Poczułam ranę w miejscu, gdzie czyjś pasek lub but, lub
cokolwiek innego trafiło mnie, gdy starając się mnie spowolnić Nick rzucał mi
ludzi pod nogi.
- Postrzelono cię, a ty się martwisz o zadrapanie na mojej twarzy?
Bones podszedł do mnie i musnął mój policzek.
- Ja się leczę natychmiast, słonko. Ty – nie.
Wiedziałam, że to co mówił było prawdą. Jednak nie mogłam się powstrzymać,
by nie pogładzić go po plecach. Chciałam osobiście się przekonać, że jego skóra
była gładka, bez krwawych ran po kulach.
- Skoro o tym mowa, jest tutaj mnóstwo ludzi, których musisz uleczyć. Potem
możesz zająć się moim zadrapaniem.
Bones zignorował moje słowa. Przeciągnął kciukiem po jednym z kłów, po czym
przesunął nim po mojej ranie, a następnie przytknął go do moich ust.
- Dla mnie zawsze jesteś pierwsza, Kotek.
Nikt inny mnie tak nie nazywał. Dla mojej matki byłam Catherine. Ludzie z jednostki
nazywali mnie Cat. A w świecie nieumarłych byłam znana jako Czerwony
Żniwiarz.
Zlizałam krew z jego palca. Wiedziałam, że spieranie się z nim nie miało sensu.
Poza tym, nie mogłam nic poradzić na to, że czułam do niego to samo.
- W porządku – powiedziałam czując, jak piekący ból znika z mojej twarzy. - Zabierajmy
się stąd.
Dziewczyna, którą Nick rzucił na jednego z moich ludzi, leżała niedaleko nas.
Bones spojrzał na nią swoim hipnotycznym wzrokiem, dostrzegł, że nie była ranna
i ruszył dalej.
- To… On nie jest… - zaczęła paplać, widząc jego płonące oczy i wystające kły.
Poklepałam ją po ramieniu.
- Nie martw się. Za dziesięć minut nie będziesz niczego pamiętać.
- A-ale co…?
Zignorowałam resztę jej jąkania i zaczęłam sprawdzać, co z innymi. Wydawało
się, że poza Nickiem nikt nie zginął. Dzięki Bogu. Bones uleczył drugą dziewczynę,
która była zakładniczką. Teraz jedyną rzeczą na jej piersi była rozmazana
krew i rozdarcie w koszuli, gdzie przebił ją mój sztylet. Mieliśmy szczęście.
- Jakie szkody? - spytałam Coopera, który stał przy jednym z klientów. Facet nie
odrywał ode mnie wzroku.
- Nieźle, Dowódco. Wiele złamań, otarć, kontuzji. To, co zwykle.
6
Patrzyłam, jak Bones chodził wśród rannych i zmuszał tych w poważniejszym
stanie, by przełknęli kilka kropel jego krwi. Do uleczania się nie było nic lepszego
niż wampirza krew.
- Kolejny czerwony kod, querida – zauważył jeden z moich kapitanów, Juan.
Wskazał na wampira-krzykacza, który nas wydał, a którego po drugiej stronie
baru przytrzymywał Dave, mój drugi kapitan. Dave był ghulem, co znaczyło, że
potrafił sobie poradzić ze schwytaniem wyrywającego się wampira. Żaden z ludzi
w oddziale by tego nie dokonał.
Skinęłam twierdząco.
- Niestety.
Juan westchnął.
- To trzeci raz z rzędu. Niezbyt ci wychodzi ten kamuflaż, pomimo innego koloru
oczu i włosów.
Nie mówił mi niczego, czego już nie wiedziałam. Dostrzegłam spojrzenie Bonesa.
Cała jego twarz wręcz krzyczała: „a nie mówiłem”.
W ciągu ostatnich miesięcy sprawy stały się bardziej niebezpieczne. Zbyt wielu
w nieumarłym świecie wiedziało, że jest pół-wampir, który na nich poluje. Wiedzieli
już czego szukać.
Wbiłam wzrok w schwytanego wampira.
- Dzięki za wydanie mnie.
- Chciałem tylko kupić ci drinka - rzucił. – Nie byłem nawet pewien czy to ty, jednak
twoja skóra… Jest zbyt doskonała, by była ludzka. I bez znaczenia jest to, że
oddychasz. Poza tym jesteś ruda – zobaczyłem to, gdy uniosłaś ramię. Ślad włosów,
który zobaczyłem nie był koloru blond.
Z niedowierzaniem uniosłam ramię i dokładnie przyjrzałam się wydepilowanemu
łukowi. Teraz słyszałam już wszystko.
Dave również spojrzał na moją skórę.
- Facet ma rację. Kto by pomyślał, że ktokolwiek będzie oglądał twoje pachy?
Rzeczywiście, kto? Z frustracją przesunęłam dłonią po moich rozjaśnionych
włosach. Nie miałam już do dyspozycji żadnych kolorów. Byłam już brunetką
i szatynką, by poderwać i załatwić mój cel, a do tego nosiłam wielokolorowe
soczewki. Ostatnio jednak nawet to nie pomagało.
- Juan, potrzymaj – powiedziałam do Juana, podając mu noże. Mrugnęłam kilka
razy i wyciągnęłam soczewki z oczu. Ach, co za ulga! Cały wieczór mnie wkurzały.
- Pokaż mi je – odezwał się nagle wampir. – Słyszałem o nich… Ale możesz mi je
pokazać?
Dave zacieśnił uścisk.
- Ona nie jest dziwadłem na festynie.
- Nie jestem? – westchnęłam, po czym pozwoliłam, by moje oczy zapłonęły zielenią.
7
Błyszczały teraz tak samo, jak u wszystkich wampirów. Był to niepodważalny
dowód mojego mieszanego pochodzenia.
- No dobra. Mów. Przekonaj mnie, że nie powinnam cię zabijać.
- Nazywam się Ernie. Jestem z linii Two-Chaina. Two-Chain jest przyjacielem
Bonesa. Sama więc widzisz – nie możesz mnie zabić.
- Z przyjaciółmi jak ty, komu potrzebni są wrogowie? – powiedział Bones zjadliwie,
podchodząc do mnie. Właśnie skończył leczyć ludzi i hipnozą wszczepiać im
nowe wspomnienia. – Cholera, wywrzaskując jej imię założyłeś jej stryczek na
szyję – ciągnął. – Tylko za to powinienem wyrwać ci jaja i wsadzić ci je do gęby.
U niektórych takie słowa były by tylko pustym wyrażeniem. Jednak nie u Bonesa.
On nigdy nie blefował. Najwyraźniej Ernie słyszał o jego reputacji, gdyż natychmiast
zasłonił krocze.
- Proszę, nie rób tego. – Porzucił negocjacje i przeszedł w błagania. Nie chciałem
jej skrzywdzić, przysięgam na Kaina.
- Jasne – odparł Bones zimno. – Jeśli jednak kłamiesz, będziesz potrzebował czegoś
więcej niż tylko przywołania imienia stwórcy wszystkich nieumarłych. Kotek,
chciałbym wsadzić go do pudła i przewieźć do ośrodka. Chciałbym zweryfikować
to, że naprawdę jest jednym z ludzi Two-Chaina.
Bones zwrócił się z tym do mnie, gdyż w sprawach służbowych to ja dowodziłam.
Jednakże jeśli chodziło o sprawy sypialniane, Bones przewyższał mnie
o ponad dwa stulecia.
- Pewnie. Jednak nie spodoba mu się kapsuła.
Bones ponuro się roześmiał. Wiedział z doświadczenia, jak nieprzyjemny był
nasz transport.
- Jeśli kłamie, będzie to najmniejsze z jego zmartwień.
Podszedł do nas Cooper.
- Dowódco, kapsuła jest na miejscu, gotowa do użycia.
- Zapnijcie go w niej. Jak najszybciej kończmy to przedstawienie.
Do klubu wszedł mój zastępca, Tate Bradley. Zatrzymał się zaraz za drzwiami
i granatowym spojrzeniem przesunął po zebranych, wyławiając mnie z tłumu.
- Cat, to już trzeci raz, kiedy cię rozpoznano.
Jak gdybym nie wiedziała.
- Będziemy musieli po prostu wymyśleć jakieś lepsze przebranie. I to szybko,
jeszcze przed zadaniem w następnym tygodniu.
Tate nie dał się zbyć.
- Przez takie ryzyko w końcu zginiesz. Któregoś dnia ktoś cię rozpozna i po prostu
wyciągnie broń, zamiast zaproponować ci drinka. To się robi coraz bardziej niebezpieczne,
nawet według twoich standardów.
- Nie mów mi, co mam robić, Tate. Ja tu dowodzę, nie musisz więc odgrywać
przede mną Taty Słonia.
- Wiesz, że moje uczucia do ciebie są dalekie od ojcowskich.
8
Zanim zdążyłam nawet mrugnąć, Bones chwycił Tate’a za gardło i podniósł go,
aż jego nogi zadyndały w powietrzu. Komentarz Tate’a tak mnie wkurzył, że
dopiero po chwili powiedziałam Bonesowi, by go puścił.
Gdybym nie znała Tate’a od dobrych kilku lat, sama zaczęłabym go dusić za to,
jak przeze mnie podpuszczał Bonesa. Zamiast jednak kopać i walczyć z uściskiem,
Tate wykrzywił twarz w grymasie podobnym do uśmiechu.
- I co mi zrobisz, Strażniku Grobowca? - wycharczał. – Zabijesz mnie?
- Zostaw go, Bones. Mamy większe problem niż jego zachowanie - powiedziałam.
– Musimy skończyć tutaj, sprawdzić pochodzenie Erniego, zdać Donowi raport,
a później dostać się jeszcze do domu. Chodź, jest już późno.
- Któregoś dnia posuniesz się za daleko - warknął Bones i puścił Tate’a, który
opadł na podłogę.
Rzuciłam Tate’owi ostrzegawcze spojrzenie. Tego również się obawiałam. Tate
był moim przyjacielem i zależało mi na nim, lecz jego uczucia do mnie biegły
zupełnie innym torem. Nie pomagało też, że ostatnio Tate wydawał się z determinacją
pokazywać te uczucia, szczególnie wtedy, gdy w pobliżu był Bones. Co
działało jak czerwona płachta na byka. Wampiry nie słynęły raczej ze swoich tendencji
do dzielenia się swoją własnością. Jak dotąd udawało mi się zapobiec regularnej
bójce między nimi. Wiedziałam jednak, że jeśli Tate kiedykolwiek sprawi,
że Bones naprawdę straci nad sobą kontrolę, nie pożyje na tyle długo, by tego
pożałować.
- Senator Thompson będzie zadowolony, że morderca jego córki został ukarany -
powiedział później mój wuj i szef, Don Williams. Wszyscy siedzieliśmy już w jego
biurze. - Cat, słyszałem, że ponownie cię rozpoznano. To już trzeci raz.
- Mam pomysł - powiedziałam. – Może ty, Tate i Juan ustawicie się w szereg
i zaczniecie krzyczeć o tym z dachu? Wiem, że to już trzeci pieprzony raz, Don!
Moja łacina go nie poruszyła. Don nie był obecny w moim życiu przez pierwsze
dwadzieścia dwa lata, lecz przez ostatnie pięć stanowił jego centrum. Do niedawna
nawet nie wiedziałam, że jestem z nim spokrewniona. Don ukrył przede
mną nasze rodzinne koligacje, ponieważ nie chciał, bym się dowiedziała, że
wampirem, który – rzekomo – zgwałcił moją matkę, był jego brat.
- Będziemy musieli znaleźć kolejną kobietę, która odgrywałaby przynętę -
stwierdził Don. – Wciąż będziesz dowodziła oddziałem, Cat, jednak teraz to już
zbyt niebezpieczne, żebyś sama to robiła. Wiem, że Bones się ze mną zgadza.
Słysząc to wybuchłam śmiechem. Bones w takim samym stopniu przepadał za
tym, że ryzykowałam życie, jak ja przepadałam za moim ojcem.
- Oczywiście, że się zgadza. Do diabła, Bones zatańczyłby na twoim grobie ze
szczęścia, gdybym odeszła z pracy.
Bones, zupełnie spokojny, uniósł brew, jednak nie zaprzeczył.
9
- Pewnie wtedy byś skłoniła go, by wyciągnął Dona spod ziemi, Cat – powiedział
Dave z uśmiechem.
Również się uśmiechnęłam. Właśnie to zrobił z Davem po tym, jak Dave’a zabito
podczas jednego z zadań. Wiedziałam, że wampirza krew była potężnym uzdrowicielskim
eliksirem, jednak nie wiedziałam, że jeśli śmiertelnie ranna osoba
połknie jej wystarczająco dużo, będzie można ją później wskrzesić jako ghula.
Don kaszlnął.
- Tak czy inaczej, wszyscy się zgadzamy, że to zbyt niebezpieczne, byś to ty była
przynętą. Pomyśl o przypadkowych ludziach, Cat. Kiedykolwiek ogłaszasz Kod
Czerwony, coraz więcej z nich jest zagrożonych śmiercią.
Miał rację. Dzisiejszy wieczór był tego najlepszym przykładem. Wampiry i ghule
popadały w desperację, kiedy przyparło się je do muru. Dodajmy do tego fakt, że
miałam reputację osoby, która nie bierze zakładników. Co więc im zależało zabić
przy tym tulu ludzi, ilu tylko zdołają?
- Cholera. – Tym jednym słowem przyznałam się do porażki. – Jednak dzięki twoim
seksistowskim zasadom, Don, nie mamy w zespole kolejnej kobiety, a następne
zadanie jest już w następnym tygodniu. To zbyt mało czasu na to, by znaleźć
nowego członka jednostki, przekazać jej złe wieści o istnieniu wampirów i ghuli,
odpowiednio ją wyszkolić i jeszcze wypacykować, żeby była gotowa do akcji.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Don zmarszczył brwi, Juan zagwizdał, a Dave
przetoczył głową po ramionach, strzelając kręgami.
- A Belinda? – zasugerował Tate.
Wbiłam w niego wzrok.
- Ale to morderczyni.
Tate mruknął coś.
- Tak, lecz jest dobra w walce i potrafi skusić mężczyzn. Biorąc pod uwagę jej
dobre zachowanie, obiecaliśmy wypuścić ją po dziesięciu latach. Być może zabranie
jej na akcję będzie dobrym wskaźnikiem tego czy rzeczywiście – jak twierdzi
– całkiem się zmieniła.
Bones lekko wzruszył ramionami.
- To ryzykowne, lecz Belinda jest wampirem. A to znaczy, że nadaje się do tej
roboty. Plus, jest wystarczająco pociągająca, by robić za przynętę i nie wymaga
treningu.
Nie lubiłam Belindy i to nie dlatego, że kiedyś próbowała mnie zabić. Miała również
pewną historię z Bonesem, która dotyczyła jego urodzin, jeszcze jednej
wampirzycy - Annette, dwóch innych dziewczyn i naprawdę małej ilości rozmów.
- Don? - spytałam.
- Wypróbujemy Belindę w następnym tygodniu – powiedział w końcu. – Jeśli
sobie nie poradzi, wtedy poszukamy kogoś innego na zastępstwo.
10
Wykorzystywanie wampirzycy, by zwabić i zabić inne wampiry. Ten pomysł był
niemal tak samo szalony jak to, co robiliśmy teraz. To znaczy, wykorzystywaliśmy
mnie – pół-wampira – do tego samego.
- Musimy porozmawiać o czymś jeszcze – powiedział Don. – Kiedy ponad trzy
miesiące temu Bones dołączył do jednostki, było to pod pewnym warunkiem. Nie
prosiłem o jego największy wkład w naszą jednostkę… aż do dzisiaj.
Zesztywniałam. Wiedziałam, co miał na myśli. Po mojej lewej, Bones znudzony
ponownie uniósł brew.
- Nie będę wypierał się tego warunku. Po prostu wymień osobę, którą mam
zmienić w wampira.
- Mnie.
To jedno słowo padło ze strony Tate’a. Z niedowierzaniem skierowałam na
niego wzrok.
- Ale ty nienawidzisz wampirów! - wybuchłam. – Dlaczego chcesz, by cię zmienił
w jednego z nich?
- Nienawidzę go – zgodził się natychmiast Tate. – Jednak ty sama powiedziałaś,
że to dana osoba decyduje o tym, jakim staje się wampirem, a nie odwrotnie. A to
znaczy, że nienawidziłbym Bonesa nawet wtedy, gdyby był człowiekiem.
Nieźle, pomyślałam wciąż zszokowana jego zamiarem. Dobrze wiedzieć, że ma
otwarty umysł, jeśli chodzi o nieumarłych. Tak, jasne.
Bones spojrzał na Dona.
- Będę potrzebował czasu, by przygotować go do przemiany. Pozwólcie jednak,
że od razu coś wyjaśnię. – Z powrotem spojrzał na Tate’a. – To nie sprawi, że ona
cię pokocha.
Przesunęłam wzrok na Bonesa. Powiedział na głos to, co również mnie martwiło.
Boże, miałam nadzieję, że nie miałam nic wspólnego z decyzją Tate’a, by być
pierwszą osobą w jednostce zmienioną w wampira. Proszę, niech nie robi nic tak
drastycznego tylko ze względu na mnie.
- Kocham cię jak przyjaciela, Tate. – Mój głos był łagodny. Nie znosiłam myśli, że
musiałam mówić o tym przy świadkach, jednak wszyscy wiedzieli, co Tate do
mnie czuł. Ostatnio nie był nieśmiały w okazywaniu tych uczuć. – W gruncie rzeczy
jesteś jednym z moich najlepszych przyjaciół. Jednak patrzę na ciebie jedynie
jak na przyjaciela.
Don odchrząknął.
- Dopóki ty lub Bones nie macie jakichś uzasadnionych obaw, osobiste uczucia
Tate’a są nieistotne.
- Obawiam się o jego motywację – odpowiedział natychmiast Bones. – A co, jeśli
ogarnie go zgorzknienie, gdy nie uda mu się oderwać jej od mojego boku –
a pozwól, że zapewnię cię, że nigdy ci się to nie uda. Wtedy pozostaje pytanie –
czy dokonuje tego wyboru dla siebie, czy dla niej? Jeśli robi to z innego powodu,
będzie miał mnóstwo czasu, by tego żałować.
11
W końcu odezwał się sam Tate.
- Mam swoje własne powody. Jednak zapewniam, że nie wpłyną one na moje
zaangażowanie i lojalność w stosunku do jednostki.
Bones uśmiechnął się do niego lekko.
- Za sto lat twojej pracy i szefa dawno już nie będzie, ale ty wciąż będziesz stworzony
przeze mnie. Będziesz winien lojalność mi, dopóki nie pozwolę ci założyć
własnej linii lub dopóki nie wyzwiesz mnie na pojedynek, na który się zgodzę.
Jesteś pewien, że się na to piszesz?
- Poradzę sobie – powiedział tylko Tate.
Bones wzruszył ramionami.
- W takim razie ustalone. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Don, będziesz miał swojego
wampira. Tak, jak obiecałem.
Na twarzy Dona pojawił się wyraz ponurej satysfakcji.
- Mam nadzieję, że nie będę tego żałował.
Ja również ją miałam.
12
ROZDZIAŁ DRUGI
W środku nocy obudziłam się w łóżku sama. Zaspana rozejrzałam się po pokoju,
lecz Bonesa w sypialni nie było. Zaciekawiona zeszłam na dół i znalazłam go
w salonie. Siedział na kanapie i zamyślony wpatrywał się za okno, w widoczny
w oddali górski masyw.
Wampiry miały zdolność siedzenia całkowicie nieruchomo, niczym prawdziwe
posągi. Oczywiście Bones był wystarczająco piękny, by stanowić dzieło sztuki.
Księżycowy blask sprawiał, że jego włosy wydawały się jaśniejszy od jego zwyczajnego,
ciemnego brązu. Powtórnie wrócił do swojego naturalnego koloru, by
nie wyróżniać się tak bardzo podczas wykonywanych zadań. Delikatne, srebrne
promienie wydobywały również wypukłości i wgłębienia jego doskonałej skóry,
podkreślając jego szczupłą i doskonałą budowę. Jego ciemniejsze brwi pasowały
do niemal czarnych oczu, kiedy te nie lśniły zielenią. Kiedy odwrócił głowę i zobaczył
mnie w progu, jego kości policzkowe zdawały się być jeszcze bardziej wyraziste.
- Hej – Zawiązałam ciaśniej szlafrok, który na siebie narzuciłam, wyczuwając
w powietrzu . – Coś nie tak?
- Wszystko w porządku, słonko. Nieco się jednak denerwuję.
To przykuło moją uwagę. Usiadłam obok niego.
- Ty się nigdy nie denerwujesz.
Bones uśmiechnął się.
- Mam coś dla ciebie. Jednak nie mam pojęcia czy to zechcesz.
- A dlaczego miałabym nie chcieć?
Bones ześlizgnął się z kanapy i uklęknął przede mną. Wciąż nic do mnie nie docierało.
Dopiero, kiedy w jego dłoni dostrzegłam niewielkie pudełko z czarnego
aksamitu zrozumiałam, co zamierzał.
- Catherine. – Gdybym nawet nie zgadła, użycie przez niego mojego pełnego
imienia z pewnością naprowadziło by mnie na właściwy trop. - Catherine Kathleen
Crawfield, wyjdziesz za mnie?
Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, jak bardzo chciałam, by Bones zadał
mi to pytanie. Pewnie, wedle wampirzego prawa byliśmy zaślubieni, lecz przecięcie
dłoni przez Bonesa, złączenie jej z moją i zadeklarowanie mnie jako swojej
żony nie było szczytem marzeń, jakie miałam jako mała dziewczynka. Plus, Bones
zrobił to, by zapobiec wojnie między swoimi ludźmi a ludźmi Iana, swojego
stwórcy, przez kwestię dotyczącą tego, do kogo należę.
Jednakże patrząc teraz na Bonesa, wszystkie moje dziecinne marzenia rozmyły
się w nicość. Prawda, Bones był byłym-śmiertelnym-żigolo-zmienionym w wam13
pira-zabójcą, a nie księciem z bajki, lecz żadna bohaterka z baśni nie mogła czuć
się tak jak ja teraz, kiedy mężczyzna, którego kochałam jak szalona na kolanach
prosił mnie o rękę. Z napływających emocji poczułam aż ściskanie w gardle. Jakim
cudem spotkało mnie takie szczęście?
Bones westchnął z pełną rozbawienia irytacją.
- Akurat teraz nie wiesz, co powiedzieć. Jeśli nie masz jednak nic przeciwko, to
wybierz jedną z dwóch odpowiedzi. To napięcie to prawdziwa tortura.
- Tak.
Do oczu napłynęły mi łzy, mimo że śmiałam się, dając upust kipiącej we mnie
radości. Poczułam, jak na palec wślizguje mi się coś twardego i chłodnego. Ledwie
widziałam co to, gdyż mój wzrok był zamglony od łez, lecz dostrzegłam błysk
czerwieni.
- Dałem go do ścięcia i oszlifowania już pięć lat temu - powiedział Bones. – Wiem,
że sądzisz, że byłem zmuszony do związania się z tobą wcześniej. Zapewniam cię
jednak, że to nieprawda. Zawsze miałem zamiar się z tobą ożenić.
Po raz tysięczny pożałowałam, że lata temu opuściłam Bonesa w taki sposób.
Myślałam, że go chronię. Okazało się jednak, że bez potrzeby raniłam nas oboje.
- Jakże mogłeś się denerwować poproszeniem mnie o rękę, Bones? Umarłabym
dla ciebie. Dlaczego więc nie miałabym dla ciebie żyć?
Pocałował mnie długo i głęboko, szepcząc do mnie jedynie wtedy, gdy musiałam
zaczerpnąć powietrza.
- Wiem, że teraz zamierzam zrobić to.
Dużo później leżałam wyciągnięta w jego ramionach i czekałam na świt, który
miał nadejść lada chwila.
- Chcesz gdzieś uciec i wziąć cichy ślub czy raczej myślisz o hucznym weselu? –
spytałam sennie.
Bones uśmiechnął się.
- Wiesz, jakie są wampiry, zwierzaczku. Nigdy nie gardzimy wielką pokazówką.
Wiem również, że nasza wampirza „ceremonia” niespecjalnie spełniła twoje wyobrażenia
o ślubie. Dlatego właśnie chciałem dać ci coś, co to zmieni.
Mruknęłam z rozbawieniem.
- Wow, wielkie wesele. Będziemy mieli piekielny problem z wyjaśnieniem wszystkiego
potencjalnej firmie cateringowej. Wybór dania głównego: wołowina bądź
owoce morza dla ludzi, surowe mięso i różne części ciała dla ghuli… a dla wampirów
wielka beczka ciepłej, świeżej krwi przy barze. Boże, już wyobrażam sobie
wyraz twarzy mojej matki.
Bones uśmiechnął się przebiegle i wstał. Zaciekawiona nie odrywałam od niego
wzroku, kiedy przeszedł przez pokój i wybrał numer na swojej komórce.
- Justina.
14
Kiedy tylko usłyszałam imię mojej matki, wyskoczyłam z łóżka jak oparzona.
Bones uciekł ode mnie walcząc, by nie wybuchnąć śmiechem i kontynuował rozmowę.
- Tak, z tej strony Bones. Ach, co za brzydkie słowo na określenie mojej osoby…
Taa. I nawzajem, jak sądzę…
- Oddaj mi telefon - zażądałam.
Zignorował mnie, ponownie uciekając poza zasięg moich rąk. Od momentu
poznania mojego ojca, moja matka nienawidziła wampirów z niewiarygodną więc
zaciekłością. Kiedyś nawet próbowała zabić Bonesa – dwa razy – i właśnie dlatego
czerpał tak wiele przyjemności mogąc teraz nieco się na niej odegrać.
- Tak naprawdę, Justino, nie zadzwoniłem do ciebie, by porozmawiać o tym,
jakim to jestem obrzydliwym, nieumarłym mordercą … A tak, zdegenerowanym
skurwielem również. Czyż wspominałem już, że moja mama była kurwą? Nie?
Och, cholera, tak naprawdę, to pochodzę z długiej linii prostytutek…
Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, gdy Bones zaczął rozwodzić się nad kolejnym
rarytasem ze swojej przeszłości. Do tej pory moja matka pewnie toczyła
już pianę z ust.
- …zadzwoniłem, by przekazać ci wspaniałe wieści. Poprosiłem twoją córkę
o rękę, a ona mnie przyjęła. Gratulacje! Teraz oficjalnie zostanę twoim zięciem.
Chcesz, żebym od razu zaczął mówić ci „mamo”, czy mam zaczekać z tym aż do
ślubu?
Rzuciłam się przez pokój i zanurkowałam w powietrzu. Wpadłam na niego
z impetem i w końcu udało mi się wyrwać mu z dłoni telefon. Bones śmiał się tak
bardzo, że zaczął przy tym regularnie oddychać.
- Mamo? Jesteś tam? Mamo…?
- Coś mi się zdaje, że będziesz musiała dać jej chwilkę. Zdaje się, że zemdlała.
Bywały dni, kiedy czułam dojmujący żal, że nigdy nie zostanę matką. Pewnie,
mój ojciec był wystarczająco młodym wampirem, by zapłodnić moją matkę, lecz
generalnie wampiry nie mogły się rozmnażać. A ja nigdy nie przekazałabym moich
zmutowanych genów dziecku poczętemu w drodze sztucznego zapłodnienia,
ani nie naraziłabym adoptowanego dziecka na mój niebezpieczny styl życia.
Teraz jednak byłam wdzięczna za to, że nie jestem matką. Polując na wampiry
i ghule widziałam już dużo potworności. Jednak hordy dzieci naszprycowanych
cukrem, wrzeszczących podczas grania to w jedną, to w drugą grę, kiedy wiedziałam,
że to przede mną nie ma ucieczki? Prawdziwie przerażająca wizja.
Bones był na zewnątrz „Chuck E. Cheese”, szczęśliwy drań. To ze względu na
jego poziom mocy. Kiedy był blisko, to znaczy w środku lokalu, inne wampiry go
wyczuwały. Zazwyczaj Bones obserwował nas do chwili rozpoczęcia akcji, gdy
nasz cel wiedział, że on lub ona był na celowniku. Ja nie miałam aury typowej dla
nieumarłych, przypominającej wszystko od wyładowania elektrostatycznego do
15
porażenia prądem, w zależności od mocy posiadanej przez wampira. Nie, moje
serce biło i oddychałam, przez co wydawałam się nieszkodliwa dla tych, którzy
i tak nie wiedzieli czego szukać.
Na koniec, moja skóra była niemal w całości zakryta. Hej, nie byłam przynętą,
nie musiałam więc nosić mojego zwyczajnego stroju zdziry. To Belinda miała na
sobie głęboko wycięty top i biodrówki, ukazujące kilkanaście centymetrów jej
brzucha. Miała zakręcone włosy i makijaż. To rzadkość, gdyż jako więzień Dona,
nie wychodziła zbyt często.
Patrząc na Belindę, jej blond włosy, pełne, rozciągnięte w uśmiechu usta i ponętne
krągłości, ludzie nigdy by nie zgadli, że jest wampirem. Szczególnie, że był
dzień. Nawet ci skłonni uwierzyć, że wampiry istnieją wierzyli w błędne mity,
według których mogły one wychodzić jedynie nocą. Mówiąc krótko wszystkie te
historie, razem ze spaniem w trumnach, wstrętem do symboli religijnych lub
zabiciem ich przy pomocy drewnianego kołka, były nieprawdziwe.
Mały chłopiec stanął obok mnie i pociągnął mnie za ramię.
- Jestem głodny – powiedział.
Zmieszałam się.
- Ale dopiero co jadłeś.
Przewrócił oczami.
- Paniusiu, to było godzinę temu.
- Mów do mnie mamo, Ethan – przypomniałam mu z szerokim uśmiechem, jednocześnie
wyławiając z torebki pieniądze.
To miało być zadanie najprostsze ze wszystkich. Nie miałam pojęcia, skąd Don
załatwił dziesięciolatka, by odgrywał mojego syna. Jednak załatwił, by Ethan do
nas dołączył. Powiedział, że jeśli mamy spędzić kilka godzin w „Chuck E. Cheese”
bez dziecka, nasz wampirzy cel założy, że albo jesteśmy pedofilami, albo – jak
rany – łowcami wampirów.
Ethan chwycił mi z dłoni garść drobnych, nie czekając nawet, aż wyjmę banknoty.
- Dzięki! – powiedział i pędem rzucił się w kierunku kolejki po pizzę. No dobra. To
wyglądało autentycznie. Przez cały dzisiejszy dzień, plus również wczorajszy,
patrzyłam jak dzieci robią to swoim rodzicom. Dobry Boże… Przez dwa dni wydałam
więcej pieniędzy na niekończące się jedzenie i różne gry niż przez cały tydzień
w robocie, kupując w barach niezliczone giny z tonikiem. Przynajmniej
wszystko fundował Wuj Sam, nie ja.
W „Chuck E. Cheese” było tylko jedno piętro, łatwiej więc było nie spuszczać
wzroku z Belindy. Nie było nawet potrzeby, by siedzieć obok niej i dyszeć jej
w kark. Stała teraz na lewo od głównych drzwi, grając w Skee-Ball. Kolejny raz
rzuciła piłką, idealnie trafiając w sam środek kół. Światełka maszyny przygasły
nieco, gdy kolejna warstwa biletów wypadła z jej boku. Przy stopach Belindy
16
widniała już ich sterta, a obok zgromadziła się już pokaźna grupa dzieci z podziwiającymi
ją ojcami.
Jednak w „Chuck E. Cheese” nie było żadnego wampira, mimo że lokal ten był
powiązany z tajemniczym zniknięciem całej rodziny przed trzema tygodniami.
Nie, żeby ktokolwiek z klientów o tym wiedział. Don zaczął podejrzewać, że
wampiry mają cokolwiek z tym wspólnego, gdyż kamery przemysłowe zarejestrowały
osobę z płonącymi, zielonymi oczami.
Nieumarli zabójcy lubili kilka razy polować na tym samym terenie. Co – prawdę
mówiąc - stanowiło dla mnie piekielne zaskoczenie. Gdyby wampiry czy ghule nie
powracały dwa razy w to samo miejsce, wydział specjalny Departamentu Bezpieczeństwa
Wewnętrznego, którym kierował mój wuj, nie miał by pracy. Tylko
niektórzy z krwiopijców byli wystarczająco inteligentni, by – jak błyskawica –
nigdy nie uderzać dwa razy w to samo miejsce.
Poczułam wibracje mojej komórki. Zdjęłam ją z paska, spojrzałam na numer…
i uśmiechnęłam się. Na wyświetlaczu widniało „911”, co znaczyło, że na parkingu
właśnie zauważono wampira. Powoli przeszłam do miejsca, w którym stała Belinda,
nie spuszczając przy tym wzroku z Ethana. Położyłam jej dłoń na ramieniu,
na co spojrzała na mnie z irytacją.
- Czas na pokaz - mruknęłam.
- Zabieraj ręce – odparła, nie przestając słodko się uśmiechać. Zamiast tego ścisnęłam
ją jeszcze bardziej.
- Jeśli tylko czegoś spróbujesz – zabiję cię. Jeśli tylko Bones nie zrobi tego pierwszy.
Oczy Belindy na moment zamigotały jasną zielenią, po czym dziewczyna wzruszyła
ramionami.
- Jeszcze dziesięć lat i nie będę musiała więcej na ciebie patrzeć.
Puściłam ją.
- Masz rację. Nie spieprz więc oferty lepszej niż na to zasługujesz.
- Nie musisz być gdzieś indziej, Żniwiarzu? – syknęła tak cicho, że ledwie ją słyszałam.
– Nie chcesz chyba wystraszyć rybki, co?
Zanim odeszłam, rzuciłam Belindzie chłodne i oceniające spojrzenie. Mówiłam
poważnie. Jeśli będzie chciała wyciąć jakiś numer i narazi którekolwiek z dzieci,
zabiję ją. Ale – zgodnie z przysłowiem – daliśmy jej w ręce pełen dzban. Teraz
tylko musieliśmy poczekać i zobaczyć czy urwie się od niego ucho.
W drodze do Ethana moja komórka ponownie zawibrowała. Zerknęłam na nią
i jęknęłam w duchu. Kolejne „911”. To znaczyło, że pojawił się kolejny wampir.
Niedobrze.
Dotarłam do Ethana, chcąc mieć na oku zarówno jego, jak i drzwi. Nie trwało
długo, gdy zobaczyłam jak obaj wchodzą do środka. Poznałam ich po lśniącej
skórze i charakterystycznych ruchach, które odróżniały ich od zwyczajnych ludzi.
17
Ponownie z frustracją rozejrzałam się po „Chuck E. Cheese”. Ze wszystkimi
obecnymi tu dziećmi, było to najgorsze miejsce na walkę z nieumarłymi. Gdybym
to ja robiła za przynętę, starałabym się zwabić wampiry z powrotem na parking,
by zminimalizować ewentualne ofiary w ludziach. Jednak Belinda pewnie nie
dbała o śmiertelnych. Cóż, będę musiała zostać i jej pomóc.
Chwyciłam Ethana za rękę.
- Już czas – powiedziałam.
Jego zielono błękitne oczy rozszerzyły się.
- Są tutaj źli ludzie? – wyszeptał.
Wątpiłam, by Don wyjaśnił Ethanowi – lub jego rodzicom, kimkolwiek byli wariaci,
którzy zgodzili się na udział ich syna w operacji – jakiego rodzaju „złych
ludzi” ścigamy. Ja również nie chciałam się nad tym rozwodzić.
- Masz nie znikać mi z oczu, pamiętasz? – powiedziałam łagodnie, acz stanowczo.
– Wszystko będzie dobrze.
Skinął głową, wyraźnie gromadząc w sobie odwagę.
- Dobrze.
Jaki dobry chłopiec.
Moja komórka znów zawibrowała, a na ekranie pojawiła się seria cyfr - „911–
911”.
- O żesz k..urka – W ostatniej chwili się powstrzymałam. Ethan zerknął na mnie.
- Co się stało?
Ciaśniej ujęłam jego dłoń.
- Nic.
Oczywiście, to było kłamstwo. Podniosłam wzrok na tyle, by dostrzec trzeciego
wampira wchodzącego właśnie przez drzwi. Potem czwartego. Zobaczyłam, jak
Belinda zamarła w połowie zagrywki do Skee-Ball, popatrzyła na nich i uśmiechnęła
się. Szeroko.
To będzie piekielne popołudnie.
18
ROZDZIAŁ TRZECI
Zauważenie Belindy nie zajęło wampirom dużo czasu. Być może nawet wyczuli
jej zapach zanim ją w ogóle zobaczyli, gdyż nie minęła nawet minuta od ich wejścia,
gdy skierowali się w jej stronę. Trzymałam Ethana mocno za rękę i słyszałam,
jak Belinda się z nimi wita. Wytężałam przy tym słuch, by upewnić się, że nie
powie niczego, czego nie powinna. Jak na przykład „pułapka”, albo „Żniwiarz”.
Jak dotąd, było nieźle. Belinda po prostu sobie flirtowała… przy czym robiła to
nieco uszczypliwie i z podtekstem, pytając ich czy zamierzali tu kogoś zjeść.
- A myślałaś, że po co tu jesteśmy? – powiedział jeden z nich, uśmiechając się
z wyższością. – Z pewnością nie dla tej wielkiej, grubej myszy.
Pozostali roześmiali się, a ja mimowolnie zacisnęłam zęby. Skurwiele.
- Jesteś tu z kimś? – spytał kolejny, spoglądając na Belindę z pożądaniem.
- Z jakąś laską, którą tu spotkałam i jej synem - odparła Belinda wymijająco. –
Jeden z was może ją zjeść, ale do chłopaka pierwszeństwo mam ja.
- Wskaż ich – odezwał się brunet.
Gdy Belinda uniosła wzrok i wskazała na nas palcem, odwróciłam od nich wzrok
i spojrzałam na Ethana, a na twarzy pojawił mi się fałszywy uśmiech. Nie martw
się. Nic ci się nie stanie.
- Blondynka w czarnym golfie, która trzyma chłopca za rękę. To oni.
- Ładna – powiedział brunet przeciągle, po czym dodał szybko. – Ale nie tak ładna
jak ty, oczywiście.
- Dzięki. – Głos Belindy jasno wskazywał, że nie był jednak wystarczająco szybki,
lecz postanowiła dać sobie spokój. – To jak zazwyczaj to robicie? Po prostu łapiecie
dzieciaka i zwiewacie?
- Widzisz tamtego faceta? – Wysoki, chudy wampir wskazał mężczyznę z plakietką
pracownika lokalu. – Wystarczy, że spojrzę mu w oczy i zahipnotyzuję, a odda
mi swój strój.
- A niby po co chcesz nosić łachy jakiegoś gościa? – spytała Belinda z niedowierzaniem.
Swobodnie spojrzałam w ich kierunku. Sama się nad tym zastanawiałam.
- Nie jego ubranie, ale uniform „Chuck E. Cheese” – odparł wampir z uśmiechem.
– Dzieciaki łatwo jest wyprowadzić bez wzbudzania zbędnych podejrzeń, kiedy
go nosisz. Nawet, jeśli zauważą nas ich rodzice, jeden z nas po prostu ich hipnotyzuje,
a wracają do domu myśląc, że wszystko w porządku. Dopiero po jakichś
dwóch dniach zauważają, że ich dzieci nie ma w domu, lecz nie pamiętają, gdzie
je zostawili.
19
- Wyprowadzamy ich po kolei i przechowujemy w bagażniku – dodał inny. – O tej
porze roku jest wystarczająco chodno, by nie umarli i zgnili, a dzięki hipnozie nie
robią zamieszania i siedzą cicho.
Tak mocno ścisnęłam dłoń Ethana, że aż jęknął. Szybko rozluźniłam uścisk,
walcząc by z furii moje oczy nagle nie rozbłysły. Każda śmierć będzie dla nich zbyt
szybka.
Belinda uśmiechnęła się.
- Wampir w kostiumie „Chuck E. Cheese”? Muszę to zobaczyć.
Mężczyzna również odpowiedział uśmiechem.
- Poczekaj tu, skarbie. Spodoba ci się przedstawienie.
Jak na zawołanie, przypominające roboty postacie zaczęły poruszać się na scenie.
Dzieci zapiszczały z uciechy. Patrzyłam, jak jeden z wampirów podążył za
wskazanym pracownikiem za kulisy. Miałam zamiar pójść za nimi, lecz słysząc
następne słowa stanęłam jak wryta.
- …głodny teraz. Idę wrzucić coś na ząb – powiedział rudowłosy wampir, po czym
zaczął oddalać się od Belindy i pozostałych.
Puściłam dłoń Ethana. Belinda podkreśliła, że chłopiec należy do niej, a to
w obecnej sytuacji czyniło go najbezpieczniejszym dzieckiem na sali. Uklękłam
obok niego, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Widzisz tamtą grę? – spytałam wskazując na maszynę najbliżej nas. – Zagraj
w nią i nie odchodź stąd, dopóki ja lub jeden z mężczyzn, których poznałeś wcześniej
po ciebie nie przyjdzie. Obiecaj mi.
Ethan skinął głową.
- Obiecuję.
- Dobry chłopiec - mruknęłam. Ethan podszedł do automatu i wrzucił do niego
wszystkie swoje drobne. Obserwowałam, jak rudowłosy wampir poluje na swoją
ofiarę i poczułam, jak budzi się we mnie wściekłość.
- Wszystkie jednostki, przygotować się – powiedziałam cicho do komórki. Sprawy
szybko mogły przybrać zły obrót.
Kiedy wampir krążył po sali, dyskretnie wodziłam za nim wzrokiem. Bystrym
wzrokiem wyłapywał, które dzieci były z opiekunem, a które bez. Przy maszynie
wymieniającej bilety stał chłopiec zbierający zamienione żetony. Wampir obserwował
go i podszedł do niego z tyłu w chwili, gdy chłopiec zaczął przeglądać różne
gry. Potem poczekał, aż podejdą do rogu sali i położył mu dłoń na ramieniu.
Chłopiec podniósł wzrok… i tyle wystarczyło. Wampirze oczy zalśniły zielonym
światłem, a wampir mruknął coś tak cicho, że nie zdołałam tego usłyszeć. Nikt nic
nie zauważył. Chłopiec bez wahania podążył za wampirem do następnej sali, po
czym zniknął za jednym z przepierzeń.
Ruszyłam za nimi. Zauważyłam, że wampir wybrał najmniej uczęszczane miejsce,
które służyło do magazynowania zepsutych automatów. Klęczał, a chłopiec
20
stał zwrócony do niego twarzą. Widziałam zieloną poświatę odbijającą się od
twarzy dziecka, które nie próbowało nawet uciekać czy krzyczeć.
Wampir zamierzał go właśnie ugryźć. Dokładnie w tym miejscu, gdzie w mniej
niż minutę mógł ukryć małe ciało za jedną z zepsutych maszyn. A jego rodzice
zaczną podejrzewać, że coś mu grozi dopiero wtedy, gdy on już będzie martwy…
Rudowłosy pochylił się do szyi chłopca, niepowstrzymywany przez strach przed
rodzicami, Bogiem, czy czymkolwiek innym. Wyciągnęłam z rękawa srebrny
sztylet i podkradłam się bliżej. Przywitaj się z moim małym przyjacielem, dupku!
- Co do…?
Czując falę mocy za plecami obróciłam się gwałtownie tuż przed tym, jak usłyszałam
zdziwiony głos. Stał za mną wampir w przebraniu „Chuck E. Cheese”,
który pytająco przekrzywił głowę przyozdobioną wielką, pluszową myszą. Wampir
przed chłopcem zdjął ręce z jego ramion i podszedł do mnie, zmrużonymi
oczami wpatrując się w mój nóż.
- Srebro – mruknął.
Wpadliśmy.
- Ruszać! – wrzasnęłam wiedząc, że Bones mnie usłyszy, po czym rzuciłam nożem.
Ostrze aż po rękojeść zatopiło się w jego piersi. Niemal w tym samym momencie
rzuciłam się na niego, przewracając go i kilkukrotnie przekręcając sztylet.
Poczułam jednak, jak coś na mnie spadło. Coś ciężkiego… i miękkiego. Wampir
w przebraniu myszy.
Przetoczyłam się na bok, podciągając nogi do piersi i kopniakiem go z siebie
zrzuciłam. Upadł na jedną z maszyn z grami video, która pchnięta impetem wypadła
przez okno. Usłyszałam Tate’a krzyczącego „Departament Bezpieczeństwa
Wewnętrznego, nie ruszać się!” i rzuciłam kolejnymi ostrzami, które bezbłędnie
wylądowały w pluszowej piersi krwiopijcy. Cofnął się, jednak nie upadł. Cholerny
kostium musiał być zbyt gruby.
Chwyciłam kolejne noże i zaatakowałam go. Walczył z zaciekłością niezwykłą
jak na kogoś uwiązanego w kostiumie myszy. Zaczęliśmy tarzać się po ziemi. Ja
próbowałam wbić w niego sztylet na tyle głęboko, by go zabić, a on usiłował mnie
pobić pomimo krępującego go przebrania.
- Zostaw Chucky’ego w spokoju! – usłyszałam dziecięce zawodzenie, po którym
nastąpił zbiorowy płacz.
Jezu Nazareński, jak tu nie mówić o psychicznym okaleczaniu dzieci? szczególnie,
gdy patrzyły na kogoś, kto według nich był jakąś wariatką usiłującą zasztyletować
ich ukochanego idola. Jeśli Bones nie usunie im tego wspomnienia, przez
całe lata będą śnić koszmary.
Nie skupiałam jednak na tym uwagi. Wciąż wbijałam w wampira noże, gdy usłyszałam
niedaleko wybuch innej bójki. Pozostałe wampiry. W końcu udało mi się
21
wystarczająco głęboko wepchnąć ostrze w ciało pode mną, by wampir zwiotczał,
i przekręciłam ostrze.
Podniosłam się z ziemi i napotkałam przerażony wzrok dzieci i ich rodziców. Nie
miałam jednak czasu wyjaśniać, że Chucky nie był Chuckym, lecz jego złym bliźniakiem.
Z wrzaskiem wampir o blond włosach rzucił się na mnie, niemal tratując
ludzi po drodze. Sięgnęłam po kolejny nóż i zauważyłam, że pozostało mi ich już
zaledwie kilka sztuk. Nie miałam jednak wyboru. Z odsłoniętym ostrzem wyszłam
mu naprzeciw. Nie mogłam ryzykować rzucenia sztyletu. Gdyby zrobił unik, trafiłabym
kogoś stojącego za nim. Nie, to musiała być bezpośrednia walka. Pozwoliłam,
by moje oczy w końcu zalśniły.
Dalej, blondynku, zobaczmy co potrafisz.
Na widok moich oczu zawahał się, lecz zaledwie na chwilę. Kątem oka zauważyłam,
jak Belinda zmaga się z ciemnowłosym wampirem. Z oczywistych powodów
nie daliśmy jej żadnej broni, lecz widok jej walczącej dla nas, a nie przeciwko
nam, stanowił pewną ulgę.
Za blondwłosym wampirem pojawił się ostatni z ich grupy. Kiedy mnie zobaczył,
warknął dziko i również ruszył w moim kierunku. Niemal natychmiast jednak
zatrzymał się i spojrzał na drzwi.
- O żesz – powiedział, po czym błyskawicznie uciekł za scenę.
Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć co go tak przestraszyło. Czułam, że na
sali pojawił się Bones. W tym samym jednak momencie drugi z wampirów zaatakował
mnie, nie mogłam więc rozkoszować się widokiem również jego, podwijającego
pod siebie ogon.
- Idź za nim, ja się zajmę blondynkiem – zawołałam uchylając się przed parą kłów
próbujących rozszarpać mi gardło.
- Dorwę skurwiela – warknął Bones, po czym zniknął za dużymi, puszystymi,
automatycznymi postaciami, które wciąż śpiewały i żartowały na scenie.
- Na zewnątrz, ludzie! – rozkazałam między jednym a drugim ciosem. I to szybko,
nim ktokolwiek z dzieci lub rodziców zostanie zakładnikiem, pomyślałam.
Zerknęłam na Belindę, która złapała już jednego z wampirów i teraz w niemal
niedźwiedzim uścisku wyprowadzała go na zewnątrz. Wydawało mi się, że jednocześnie
coś do niego mówi, jednak w całym tym zgiełku niech mnie diabli, jeśli
cokolwiek zdołałabym usłyszeć.
Potężny cios ponownie zwrócił moją uwagę na wampira przede mną. Jeszcze
tylko troszkę, mówiłam sobie w myślach. Nie chcę zabić również ciebie na oczach
tych dzieci. I tak będą miały koszmary.
Kiedy stanął przed dziurą w wybitym oknie, przez które wyleciał automat z grą,
zaatakowałam go nisko, starając się uniknąć jego kłów. Wypadliśmy na parking,
twardo uderzając o asfalt. Miałam przy sobie zaledwie kilka noży, nie oczekiwałam
bowiem, że tyle ich stracę wbijając je w ubranko Chucky’ego. Musiałam dobrze
wybrać moment.
22
- Mamusiu, niech oni przestaną – zawyło jakieś dziecko, a ja zaklęłam w duchu.
To najgorsze miejsce na obławę wampirów.
Sądząc po odgłosach, chłopaki mieli wystarczająco dużo kłopotu z powstrzymaniem
spanikowanych rodziców i dzieci przed wybiegnięciem na parking, co
jeszcze bardziej skomplikowało by sprawy. Dave warknął rozkaz, by ciemnowłosego
wampira, z którym zmagała się Belinda, umieszczono w kapsule. Sprytnie.
Zamknięty w tym pudle nie będzie już zagrożeniem, a zawsze będziemy mogli go
zabić później, po powrocie do ośrodka.
Pochyliłam się, starając uniknąć potężnego ciosu, który przetrącił by mi kark
i spojrzałam na Belindę. Jakby w zwolnionym tempie patrzyłam, jak pozbawiona
już swojego więźnia wampirzyca doskoczyła nagle do Zachary’ego, nowego
w naszej jednostce, i zatopiła kły w jego szyi.
- Tate, powstrzymaj ją! – wrzasnęłam bezradna, że nie mogę nic zrobić. Belinda
poderwała głowę, puszczając Zachary’ego, który upadł na ziemię. Ranny trzymał
się za gardło, a ciepła krew tryskała spomiędzy jego palców. Wtedy Belinda uciekła.
Usłyszałam strzały, przekleństwa i tupot wielu stóp, kiedy pozostali żołnierze
z jednostki pospieszyli do nas.
- Wróg na wolności! Zabezpieczyć teren! - krzyknął Cooper.
Zimnym wzrokiem spojrzałam na wampira przede mną.
- Nie mam na to czasu – warknęłam i natarłam na niego, przewracając nas oboje.
Zaczął młócić pięściami, zadając liczne ciosy, lecz nie broniłam się. Przyjmowałam
je wszystkie, jedną ręką odsuwając od siebie jego szczękę, drugą zaś chwytając
sztylet i przebijając nim jego serce. Wystarczyły trzy ruchy ostrzem, by był
dosłownie martwy.
Odsunęłam się od niego. Żebra bolały mnie jak diabli, jednak nie przycisnęłam
do nich ręki, jak instynktownie chciałam. Nagle po mojej lewej wybuchło zamieszanie.
Odwróciłam głowę w samą porę, by zobaczyć jak ciemnowłosy wampir,
którego właśnie umieszczano w kapsule, powala dwóch najbliżej stojących żołnierzy
na ziemię.
Większość oddziału, która nie pilnowała wyjść z lokalu, pobiegła za Belindą.
Zostali jedynie ci, którzy opatrywali Zachary’ego. Ten wampir zaś w pełni wykorzystał
ich nieuwagę.
Dave rzucił się na niego, lecz krwiopijca zrobił unik, niczym makabryczny pingwin
na brzuchu prześlizgnął się po asfalcie, po czym pędem puścił się przed
siebie.
Rzuciłam się za nim, gdy usłyszałam głosy Tate’a i Coopera, którzy ścigali Belindę.
Jako śmiertelnicy nie mieli najmniejszych szans, by ją dogonić. W ułamku
sekundy podjęłam decyzję i podjęłam pościg za Belindą. Była dla nas większym
zagrożeniem. Belinda znała nazwiska ludzi z jednostki. Znała wszelkie szczegóły
działalności organizacji Dona i – będąc tak długo uwięzioną w naszym systemie
23
bezpieczeństwa – mogła przekazać jego dokładny opis temu, ko byłby wystarczająco
głupi, by spróbować się do niego włamać. Nie mogłam pozwolić, by komukolwiek
przekazała te informacje.
Biegłam tak szybko, jak tylko mogłam, szybko doganiając Tate’a i Juana. Nie
widziałam przed sobą Belindy, usłyszałam jednak pisk hamulców i gniewne
okrzyki ludzi, gdy przebiegała przez coś, co wydawało mi się ruchliwym skrzyżowaniem.
- Weź samochód – wydyszałam do Tate’a, mijając go pędem. – Namierzcie mnie!
W pagerze miałam zamontowany nadajnik, a samochodem mogli dogonić mnie
o wiele szybciej. Oraz załatwić sprawę z policją, gdyby do tego doszło. Rozległy
się kolejne piski hamulców, gdy wypadłam na skrzyżowanie i dostrzegłam Belindę
znikającą w jednej z bocznych uliczek. O nie, moja droga, pomyślałam.
Wytężyłam siły marząc o tym, by moje żebra nie bolały tak, jakby przy każdym
kroku miały się złamać. W duchu modliłam się, by Belinda nie wpadła do jakiegoś
domu i próbowała wziąć zakładnika. Może jednak widziała i słyszała wystarczająco
dużo o mnie i o jednostce, by wiedzieć, że nie wyszło by jej to na dobre. Nie,
uciekała jak sto diabłów, a ja – depcząc jej po piętach - przeklinałam ją w duchu
na czym świat stoi.
Nie zmniejszając tempa Belinda wyrzuciła ciało w powietrze i przeskoczyła
przez płot. Dzięki Bogu nie należała do wysokich rangą wampirów, którzy potrafili
latać. Wtedy było by po mnie. Pokonałam płot niemal tak szybko, jak ona, jednak
rana, jaką zadał mi wystający kawałek drutu nie uleczyła się natychmiast, jak
w jej przypadku.
Bywały dni, kiedy zazdrościłam nieumarłym ich uzdrawiających zdolności. Nie
na tyle jednak, by w pełni stać się jednym z nich.
Kiedy dogoniłam ją na tyle, by móc zaryzykować, wyrzuciłam z dłoni noże. Zostały
mi zaledwie dwa, musiałam więc dobrze wycelować. Sztylety wbiły się w jej
plecy. Belinda zachwiała się, lecz nie upadła. Cholera, nie trafiłam w serce! Moja
orientacja podczas gorączkowego biegu po nierównym gruncie i z ruchomym
celem nie mogła się równać z tą, którą prezentowałam w zamkniętym ośrodku
i nieruchomo. Zapamiętać: popracować nad rzucaniem do celu w czasie pościgu.
Jednak ostrza zaczęły ją spowalniać. Całe to podskakiwanie podczas biegu musiało
przesunąć jedno z nich w pobliże jej serca. Belinda jednak nie mogła po
prostu zatrzymać się, by sięgnąć do tyłu i wyszarpnąć je z ciała. Próbowała zamachnąć
się i pochwycić je nie zmniejszając swojej zabójczej prędkości, jednak
jedyne, co jej się udało, to wepchnąć noże jeszcze głębiej. Belinda ponownie się
zachwiała, a ja zmusiłam się do jeszcze szybszego biegu.
Już prawie… Gaz do dechy, Cat, nie możesz pozwolić jej zwiać!
Zebrałam wszystkie siły i skoczyłam na nią. Udało mi się chwycić ją za kostki
i przewrócić. Momentalnie obróciła się i zaatakowała kłami każdy skrawek moje24
go ciała, jaki tylko znalazła. Zignorowałam to i rzuciłam się na nią, całym ciężarem
naciskając na jej pierś.
Belinda natychmiast znieruchomiała. Jej ogromne, chabrowe oczy na sekundę
napotkały mój wzrok, po czym szybko je zamknęła. Z jej gardła wyrwał się krzyk,
który nagle zamarł. Ostrza, wciąż tkwiące w jej plecach, przecięły jej serce.
Nie zamierzałam jednak ryzykować. Przewróciłam ją na brzuch, chwyciłam za
rękojeści i mocnym ruchem przekręciłam noże. Momentalnie poczułam, jak jej
ciało pode mną zwiotczało. Powinnaś skorzystać z dziesięcioletniej umowy, pomyślałam
chłodno. A teraz zobacz, co z tego masz.
Głośny krzyk przywrócił mnie do rzeczywistości. Wyglądało na to, że Belinda i ja
znajdowałyśmy się na skraju czyjegoś trawnika. Właścicielka domu, starsza kobieta,
była najwyraźniej poruszona widokiem dwóch dziewcząt toczących śmiertelną
walkę na jej podwórku.
Usiadłam z westchnieniem.
- No dalej, proszę zadzwonić na 911. Poczuje się pani lepiej. – Pomimo faktu, że
policja nigdy mnie nie dostanie. Nie z referencjami Dona. Poza tym gotowa byłam
się założyć, że niedługo zjawią się tu zarówno Tate z chłopakami, jak i Bones.
Nie potrzebował żadnego nadajnika, by mnie zlokalizować. Wystarczył mu mój
zapach.
Kobieta zaczęła mamrotać coś w stylu „Morderczyni” i weszła do domu, zatrzaskując
za sobą drzwi. Chwilę później usłyszałam, jak dzwoni na policję.
Zostałam na trawie, przy ciele Belindy, uprzejmie kiwając głową na powitanie
kilkorgu jej sąsiadom, którzy z ciekawości wyszli na zewnątrz. Natychmiast jednak
wracali do domów i - wzorem staruszki – dzwonili na policję. Nie minęły jeszcze
trzy minuty, kiedy zobaczyłam Bonesa. Zwolnił, kiedy mnie dostrzegł i ostatnie
kilka metrów pokonał spacerem.
- Nic ci nie jest, słonko?
Skinęłam głową.
- Tylko zadrapania i siniaki. Nic poważnego. A co z wampirem, którego ścigałeś?
Bones uklęknął obok mnie.
- Sądzę, że w tej chwili w piekle wita się z Belindą.
Świetnie. Jeden może i uciekł, ale trzech nie, a najbardziej niebezpieczna z tej
trójki zaczynała marszczyć się i wysychać w późnym, popołudniowym słońcu.
- A Zachary?
Bones potrząsnął głową. Głęboko zaczerpnęłam powietrza i pożałowałam, że
nie mogę jeszcze raz zabić Belindy.
Pisk opon zapowiedział przyjazd chłopaków. Juan i Tate wyskoczyli z samochodu,
który zatrzymał się tuż obok nas. Wstałam i otrzepałam się z trawy i kurzu.
- Jak widzicie, chłopcy, Belinda została zwolniona.
25
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ciemnowłosemu wampirowi udało się uciec. Dave obwiniał się, że osobiście nie
umieszczał go w kapsule, jednak atak Belindy na Zachary’ego, który oczywiście
od początku planowała, całkowicie odwrócił jego uwagę. Zachary wykrwawił się,
zanim jeszcze Bones skończył z ostatnim wampirem, nie było więc szans, by go
uzdrowić. Zachary miał również swoją wersję testamentu za życia. Nie chciał, by
w przypadku śmierci podczas misji wskrzeszono go jako nieumarłego. Dlatego
też, pomimo smutku, pochowaliśmy go.
Okazało się, że Ethan jest sierotą. Wyjaśniało to, dlaczego jego rodzice nie oponowali,
by odgrywał mojego syna. Zmusiłam Dona, by obiecał, że nigdy więcej
nie wykorzysta jego lub jakiegokolwiek innego dziecka do tak niebezpiecznych
zadań i że znajdzie chłopcu dobrą rodzinę zastępczą. Skoro potrafił kierować
tajnym wydziałem rządowym do odnajdywania nieumarłych, znalezienie takiej
rodziny nie powinno sprawić mu większych kłopotów.
W końcu dla Tate’a nadeszła godzina „W”. Tego dnia wszyscy znajdowali się
w ośrodku. Brakowało tylko jednej osoby, lecz tylko przez problemy techniczne
z samolotem. Annette - pierwszy wampir stworzony przez Bonesa - przyjeżdżała,
by pomóc nam z Tatem.
To ja wpadłam na ten pomysł. Od chwili, gdy Annette starała się odsunąć mnie
od niego przy pomocy pikantnych historii z przeszłości, Bones ledwie z nią rozmawiał.
Wiedziałam jednak, że ta obcość mu przeszkadzała. Zaproponowałam
więc, by Annette mogła pilnować Tate’a, kiedy po przemianie będzie zamknięty
w celi. Zanim Tate zacznie kontrolować swój głód na tyle, by nie rozrywać pierwszej
żyły, jaką tylko zobaczy, jedynie ktoś nieumarły będzie mógł pomóc mu
w ciągu tych pierwszych dni. Dave już się zgłosił. Jednak gdyby był ktoś trzeci,
Bones miałby więcej wolnego czasu. A Annette miałaby szansę dojść z nim do
porozumienia. Czyż nie byłam świetnym rozjemcą?
Teraz jednak denerwowałam się. Za pół godziny Bones zabije Tate’a tylko po to,
by zaraz potem go wskrzesić. Okres pomiędzy jego śmiercią a ponownymi narodzinami
mógł wynieść godzinę, a może nawet kilka. Wszystko zaplanowane było
na dwudziestą, zaraz po zachodzie słońca, kiedy Bones będzie najsilniejszy.
Przemiana wiele wymaga od wampira. Tak przynajmniej słyszałam. To jednak
było moje pierwsze takie doświadczenie.
Zgodnie z przewidywaniami, Don zainstalował zestaw kamer. Podłączył nawet
Tate’a do monitorów, by zarejestrować dokładny moment zgonu i zaniku fal
mózgowych. Na widok całego tego wysokiej klasy sprzętu Bones tylko potrząsnął
głową i kwaśno spytał czy wszystko będzie również transmitowane w sieci.
26
Don zignorował go. Zamierzał zebrać tyle informacji do badań, ile tylko zdoła.
Jeśli o to chodziło, nie miał wstydu.
Tate znajdował się w pomieszczeniu ze wzmocnionym tytanowymi zamkami
wejściem. Do diabła, mieli tam nawet stół operacyjny wyposażony w klamry
z tego samego metalu. Bones powiedział Donowi, że wszystkie te zabezpieczenia
to gruba przesada, lecz Don martwił się, że Tate wydostanie się i zacznie szaleć.
Tate leżał właśnie na tym stole, przypięty już klamrami. Dla lepszego dostępu
przypiętych do jego ciała diod, miał na sobie jedynie szorty. Wśliznęłam się do
środka, by po raz ostatni porozmawiać z nim jako człowiekiem.
W pobliżu dostrzegłam lodówkę, w której umieszczono worki z krwią. Jego
pierwszy wampirzy posiłek. Spojrzałam w jego ciemnoniebieskie oczy, jednocześnie
manewrując mechanizmem pochyłej płyty, aż usiadł prosto.
- Boże, Tate – powiedziałam łamiącym się głosem. – Jesteś tego pewien?
Starał się uśmiechnąć, lecz nie za bardzo mu to wyszło.
- Nie bój się tak, Cat. Ktoś by pomyślał, że to ty masz umrzeć, nie ja.
Położyłam dłoń na jego policzku. Jego skóra była tak samo ciepła, jak moja.
Niedługo jednak to się zmieni. Tate westchnął i nachylił do mnie głowę.
- To była niezła jazda, prawda? - mruknął. – Pamiętam, jak kiedyś nie wierzyłem
w wampiry. A teraz popatrz. Mam wejść w ich szeregi, prowadzony przez sukinsyna,
którego nie znoszę. To się nazywa ironia, nie?
- Tate, nie musisz tego robić. Możesz zmienić zdanie, a wtedy wszystko odwołamy.
Odetchnął głęboko.
- Jako wampir będę silniejszy, szybszy i trudniej będzie mnie zabić. Jednostka
tego potrzebuje… i ty też.
- Nie waż się robić tego tylko i wyłącznie dla mnie, Tate. – Mój głos aż drżał od
pasji. – Jeśli tak jest, to natychmiast zejdź z tego stołu.
- Nie ma mowy – odparł równie porywczo. – Nie namówisz mnie, bym zrezygnował,
Cat.
Bones podszedł do mnie z tyłu, oszczędzając mi odpowiedzi.
- Już czas, Kotek.
Poszłam do niewielkiej sali piętro wyżej, z której można było obserwować Tate’a.
Właśnie tam znajdowała się reszta sprzętu rejestrująca całe wydarzenie. Mój
wuj już się tam znajdował, wbijając wzrok w monitory.
Juan, Cooper i Dave weszli do pokoju za mną. Nie mogłam odwrócić wzroku od
ekranu, kiedy z powolną gracją prawdziwego drapieżnika Bones podszedł do
Tate’a, którego tętno nagle przyspieszyło.
Bones wbił w niego obojętny wzrok.
- Kolego, nie dostaniesz tego, na co tak liczysz, a z tą decyzją będziesz musiał żyć
do końca swoich dni. Tak więc pytam po raz ostatni. Naprawdę tego chcesz?
Tate głęboko zaczerpnął powietrza.
27
- Od dawna chciałeś mnie zabić. Teraz masz swoją szansę. Zrób to.
W następnej sekundzie Bones zatopił kły w szyi Tate’a. Żołnierz zesztywniał,
a maszyny ukazały jego szalejący puls. Dave chwycił moją dłoń, a ja odpowiedziałam
równie mocnym uściskiem, patrząc jak Bones głębokimi pociągnięciami wypijał
życie z mojego przyjaciela.
Gdy przełykał, blada skóra na jego szyi regularnie się poruszała. Dźwięki monitora
EKG zwolniły, po czym ich częstotliwość gwałtownie spadła. W końcu, kiedy
Bones podniósł głowę, rozlegały się jedynie sporadyczne, krótkie sygnały.
Bones zlizał z warg ostatnie krople krwi i wyjął ostrze, którym naciął sobie szyję.
Potem przycisnął do rany bezwładną głowę Tate’a. Wciąż jednak nie wyjmował
końcówki noża z nacięcia, by rana nie zamknęła się zbyt szybko.
Wargi Tate’a poruszyły się. Na początku wątle reagowały na skapującą w jego
usta krew, lecz zaraz zaczęły pić ją z większym wigorem. Monitor EEG zaczął
piszczeć, sygnalizując alarm. Bones upuścił nóż w chwili, gdy Tate z zamkniętymi
oczami zacisnął zęby na ranie, rozrywając ją jeszcze bardziej. Nie puszczał przy
tym głowy Tate’a, nie opierając się gwałtownemu atakowi jego zębów. Minuty
mijały, a Tate wciąż zgrzytał zębami i pił. Pomiędzy uderzeniami jego serca były
coraz dłuższe przerwy, aż w końcu nastąpiła… cisza.
Bones szarpnięciem oderwał od siebie usta Tate’a, po czym chwiejnie się od
niego odsunął. EEG zaczęło szaleć, a na ekranie EKG pokazała się płaska, ciągła
linia. Ciałem Tate’a wstrząsnęły potężne drgawki, przez które trzymające go
w miejscu klamry głucho zaklekotały. Po chwili jednak nieruchomo opadł na stół.
Martwy, lecz czekający na wskrzeszenie.
Godziny mijały wręcz boleśnie wolno.
Bones usiadł na podłodze celi. Wyglądał, jakby odpoczywał, lecz wiedziałam, że
nie spał. Od czasu do czasu zerkał na nieruchome ciało Tate’a i zastanawiałam się
czy wyczuwał już zmianę energii wokół niego. Sam Bóg wiedział, że EEG coś
wyłapywało. Przez cały ten czas maszyna nawet na chwilę nie ucichła. Przez cały
ten hałas Bones chciał pewnie rozwalić sprzęt w diabły.
Ze zgromadzonych zapasów wypił dwie torby krwi, od chwili gdy Tate… umarł?
Stracił przytomność? Jakim określeniem można było teraz nazwać jego stan?
Zrobił to, mimo że nienawidził zimnej krwi z plastiku. Kiedy któregoś razu spytałam
go, dlaczego gryzł ludzi zamiast pić krew z torebki, porównał jej smak do
zgniłego mleka. Jednak po tym, ile wypił z niego Tate, potrzebował uzupełnienia
płynu bez względu na jego smak.
Juan ziewnął. Było już po północy, a my wciąż jedynie wbijaliśmy wzrok w nieruchome
ciało Tate’a. Nikt jednak nawet na chwilę nie odrywał oczu od monitora.
- Może pójdziecie się przespać. Obudzę was, gdy nastąpi jakaś zmiana - zaproponowałam.
Przywykłam już do siedzenia do późna - bycie pół-wampirem miało
swoje zalety.
Don rzucił mi zmęczone, acz stanowcze spojrzenie.
28
- Myślę, że wszyscy podzielą moje zdanie. A ja, do diabła, zostaję.
Natychmiast rozległy się zgodne pomrukiwania. Pokonana wzruszyłam ramionami,
po czym wróciłam wzrokiem na ekran.
Bones podniósł się z miejsca. Był to jedyny znak, że w ogóle coś się działo.
W następnej chwili ciało Tate’a zmieniło się w masę wstrząsaną agonalnymi
drgawkami. Otworzył oczy, każdym jednym mięśniem napierając na metalowe
obręcze, a z jego warg wyrwał się krzyk tak dziki, że aż wcisnęło mnie w oparcie
fotela.
- Jezu Chryste - mruknął Don. Po jego senności nie zostało nawet wspomnienie.
Krzyk Tate’a rozbrzmiewał coraz głośniej. Poprzez jego oszalałe rzucanie głową,
gdy walczył z więzami, dostrzegłam jego rozchylone usta… z których oprócz
wydobywającego się, piekielnego wrzasku wyraźnie wystawały kły.
Bones powiedział kiedyś, że nowe wampiry budzą się z niewiarygodnym, palącym
wprost pragnieniem. Ta rzeczywistość rozgrywała się właśnie na moich własnych
oczach. Wydawało się, jakby Tate nie zdawał sobie sprawy z tego gdzie lub
nawet kim jest. W spojrzeniu, którym potoczył po pomieszczeniu, nie było nic
z dawnego Tate’a.
Bones nie wykazywał nawet śladu paniki, którą czułam. Ruszył w stronę lodówki,
wyciągnął z niej kilka torebek krwi i podszedł do Tate’a. Przez płynące z głośników
krzyki nie usłyszałam co powiedział, lecz zobaczyłam jak poruszył wargami
i upuścił jedną z nich wprost w otwarte usta nowego wampira.
Mniam, mniam? – podsunął mój zmartwiały umysł. Czy raczej: Do dna?
To bez znaczenia. Tate nie zaczął pić z torebki. Rozerwał ją zębami, aż szkarłatny
płyn spryskał mu twarz, a z kłapiącymi zębami wyglądał bardziej jak rekin niż
mężczyzna. Bones, nieporuszony, ściągnął resztki torebki z twarzy Tate’a, ledwie
unikając odcięcia palców ostrymi zębami. Sekundę później położył kolejną torebkę
na wargach wampira, którą jednak spotkał ten sam los, co pierwszą.
Z niepokojem odwróciłam wzrok. Nie miało to sensu, gdyż wiedziałam co nastąpi.
Jednak słyszeć a widzieć to dwie różne rzeczy. Dostrzegłam, że stojący po
mojej prawej Juan również nie patrzył na ekran. Z zamkniętymi oczami pocierał
skronie.
- To wciąż jest on.
Głos Dave’a wydawał się niezwykle łagodny, kiedy ghul odezwał się w przerwie
rozbrzmiewających krzyków Tate’a. Dave głową wskazał na monitor.
- Wiem, że trudno w to uwierzyć po tym, co widać na ekranie, lecz Tate wciąż tam
jest. To tylko przejściowy stan. Wkrótce znów będzie sobą.
Boże, jakże chciałam w to wierzyć. Wiedziałam, że nie było żadnego powodu,
bym tego nie robiła, lecz teraz Tate wyglądał nawet bardziej przerażająco niż
którykolwiek z wampirów-morderców, których spotkałam. W przeciwieństwie do
mojego wcześniejszego przekonania, chyba rzeczywiście nie byłam gotowa na
to, by widzieć mojego przyjaciela w ten sposób.
29
Potrzeba było pięciu torebek krwi, by rozszalały blask zniknął z jego oczu.
Oczywiście większość z pierwszych dwóch pokrywała teraz jego twarz. Teraz
jednak, kiedy spojrzał na Bonesa, wydawał się go poznawać.
- To boli – powiedział.
Słysząc jego ochrypły głos łzy napłynęły mi do oczu. To jedno zdanie wydawało
się kapać rozpaczą.
Bones skinął głową.
- Będzie lepiej, kolego. Możesz wierzyć mi na słowo.
Tate spojrzał na siebie, zlizując każdą kroplę krwi, jaką tylko zobaczył. Nagle
jednak zamarł i spojrzał prosto w kamerę.
- Cat.
Pochyliłam się do mikrofonu i włączyłam mechanizm umożliwiający im mnie
słyszeć.
- Jestem tu, Tate. Wszyscy jesteśmy.
Tate zamknął oczy.
- Nie chcę, żebyś widziała mnie w takim stanie – wymamrotał.
Ze wstydu, jaki czułam na moją pierwszą reakcję, mój głos stał się ochrypły.
- To nic, Tate. Jesteś…
- Nie chcę, żebyś oglądała mnie w tym stanie! – warknął, ponownie szarpiąc się
w więzach.
- Kotek. - Bones spojrzał na mnie z ekranu. – To go denerwuje. A przez brak spokoju
trudniej mu będzie zapanować nad żądzą krwi. Lepiej zrobić to, co chce.
Moje poczucie winy stało się jeszcze głębsze. Czy to zbieg okoliczności, czy Tate
w jakiś sposób wiedział, że patrząc na niego wcześniej czułam odrazę? Byłam
naprawdę parszywym dowódcą, nie mówiąc już o tym, że naprawdę złym przyjacielem.
- Dobrze, idę – powiedziałam jakimś cudem spokojnym głosem. - Ja… Zobaczymy
się, jak poczujesz się lepiej, Tate.
Wyszłam z pomieszczenia, lecz doszły mnie jeszcze krzyki Tate’a, które ponownie
rozbrzmiały z głośników.
Siedziałam na biurku w swoim gabinecie i wpatrywałam się w przestrzeń, kiedy
nagle zadzwonił telefon. Na ekranie rozpoznałam numer mojej matki i zawahałam
się. Nie byłam w nastroju, by znów się z nią spierać. Jednak nigdy tak późno
nie dzwoniła, zdecydowałam się więc odebrać.
- Cześć, mamo.
- Catherine. - Zamilkła. Czekałam, delikatnie bębniąc palcami w blat. Jednak
potem powiedziała coś, przez co niemal spadłam z biurka. – Zdecydowałam się
przyjść na twój ślub.
Az spojrzałam na wyświetlacz, by upewnić się, że to rzeczywiście dzwoniła moja
matka.
30
- Upiłaś się? – wykrztusiłam, kiedy mogłam już mówić.
Westchnęła.
- Chciałabym, żebyś nie wychodziła za tego wampira, jednak zmęczona jestem
tym, że on ciągle staje między nami.
Obcy ją porwali i podstawili impostora, pomyślałam. To jedyne wyjaśnienie.
- To… Przychodzisz na mój ślub? – Nie mogłam się powstrzymać, by nie powtórzyć.
- Właśnie to powiedziałam, prawda? – odpowiedziała z typową dla niej irytacją.
- Eee. To wspaniale. – Niech mnie diabli, jeśli wiedziałam co powiedzieć. Jej słowa
mnie powaliły.
- Nie sądzę, byś potrzebowała pomocy przy planowaniu go? – spytała moja matka,
brzmiąc jednocześnie buntowniczo i niepewnie.
Gdybym otworzyła usta jeszcze bardziej, moja szczęka całkowicie by mi odpadła.
- Było by mi niezmiernie miło – zdołałam powiedzieć.
- To dobrze. Spotkamy się później na obiedzie?
Miałam na końcu języka: „Przykro mi, ale nie ma takiej możliwości”, kiedy zawahałam
się. Tate nie chciał, żebym nawet oglądała na ekranie, jak zmaga się
z głodem. Bones wyjeżdżał, by odebrać Annette z lotniska. Mogłam wyjechać
razem z nim, kiedy by po nią jechał, po czym spotkałabym się z nim później
w ośrodku.
- A co powiesz na późny lunch zamiast obiadu? Powiedzmy tak o czwartej?
- Dobrze, Catherine. – Ponownie zamilkła, jakby chcąc powiedzieć coś jeszcze.
Jakaś moja część oczekiwała, że zaraz krzyknie „Prima Aprilis! ”, lecz teraz był
listopad, więc o wiele na to za wcześnie. – Do zobaczenia o czwartej.
Kiedy o świcie Bones przyszedł do mnie, gdyż teraz Dave rozpoczął dwunastogodzinną
zmianę w celi Tate’a, wciąż byłam oszołomiona. Najpierw mój najlepszy
przyjaciel zostaje zmieniony w wampira, po czym moja matka mięknie w sprawie
mojego ślubu z jednym z nich.
Dzisiaj naprawdę był pamiętny dzień.
Bones zaproponował podrzucić mnie w drodze na lotnisko, po czym odebrać
mnie, kiedy będzie już wracał do ośrodka. Odmówiłam jednak. Nie chciałam
ryzykować, że zostanę bez samochodu, gdy zacznie obrzucać go obelgami –
a zawsze była taka możliwość – lub ryzykować zepsucia mojej pierwszej prawdziwej
rozmowy matki z córką przez pojawienie się Bonesa z obcym wampirem
przy boku. Moja matka nie mogła powstrzymać się przed uwagami widząc parę
kłów, a Annette działała mi na nerwy nawet w mój dobry dzień.
Poza tym już widziałam, jak wyjaśniam matce, kim była Annette. Mamo, poznaj
Annette. W osiemnastym wieku, kiedy Bones był żigolakiem, płaciła mu by ją
pieprzył. Teraz, po ponad dwustu latach, są dobrymi przyjaciółmi.
31
Taa. Przedstawię Annette mojej matce… zaraz po tym, jak sama zrobię sobie
lobotomię.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że chce rozmawiać o naszym ślubie – powiedziałam
do Bonesa wsiadając do samochodu.
Spojrzał na mnie z powagą.
- Ona nigdy nie zerwie swojego związku z tobą. Mogłabyś poślubić samego Szatana,
a i tak byś się jej nie pozbyła. Ona cię kocha, Kotek. Mimo tego, że okazywanie
tego ostatnio naprawdę kiepsko jej wychodzi. – Zamilkł na moment, po
czym uśmiechnął się złośliwie. – Mam zadzwonić do ciebie za godzinę, na wypadek
gdyby zrobiła się nieprzyjemna? Mogłabyś wtedy udać, że jest jakaś pilna
sprawa, którą musisz się zająć.
- A co, jeśli coś się stanie z Tatem? – spytałam z namysłem. – Może jednak nie
powinnam jechać.
- Twojemu kumplowi nic nie jest. Oprócz srebrnego sztyletu w sercu nic mu już
nie zaszkodzi. Jedź, spotkaj się z mamą. I zadzwoń do mnie, jeśli będziesz chciała,
bym przyjechał i ją ugryzł.
Naprawdę nie było dla mnie nic do roboty w ośrodku. Tate będzie w zamknięciu
przynajmniej jeszcze kilka dni, a z oczywistych powodów nie mieliśmy zaplanowanych
żadnych działań. To był najbardziej odpowiedni czas, by sprawdzić czy
moja matka mówiła poważnie o ociepleniu naszych stosunków.
- Trzymaj komórkę pod ręką – zażartowałam, po czym odjechałam.
Moja matka mieszkała trzydzieści minut drogi od ośrodka. Wciąż mieszkała
w Richmond, jednak w bardziej wiejskiej okolicy. Jej osobliwa dzielnica przypominała
miejsce w Ohio, gdzie się obie wychowałyśmy, lecz nie znajdowało się
daleko od Dona, na wypadek, gdyby coś się stało. Podjechałam pod jej dom,
zatrzymałam samochód i zauważyłam, że okiennice wymagały ponownego malowania.
Czy wyglądały tak, kiedy byłam tu ostatnio? Boże, ile czasu minęło odkąd
odwiedziłam ja po raz ostatni?
Jednak kiedy tylko wysiadłam z samochodu, zamarłam. Poczułam falę szoku,
który nie miał nic wspólnego z faktem, że nie odwiedziłam matki od chwili, kiedy
kilka miesięcy temu Bones ponownie zjawił się w moim życiu.
Po energii płynącej z domu poznałam, że moja matka nie była w środku sama.
Ktokolwiek tam jednak z nią był, nie miał tętna. Sięgnęłam dłonią do torebki,
w której zawsze trzymałam jakiś srebrny nóż, lecz zamarłam słysząc za sobą zimny
śmiech.
- Na twoim miejscu nie robiłbym tego – odezwał się za mną znienawidzony głos.
Drzwi w domu mojej matki otworzyły się. Stanęła w progu, obok wyglądającego
znajomo, ciemnowłosego wampira, który niemal pieszczotliwie obejmował
dłońmi jej gardło.
Nie potrzebowałam oglądać się za siebie, by wiedzieć, że wampirem za mną był
mój ojciec.
32
ROZDZIAŁ PIĄTY
Mój ojciec, Max, stał jakieś dwadzieścia metrów ode mnie, ukryty w cieniu
drzew. Wiatr rozwiewał jego rude włosy, gdy wbijał we mnie spojrzenie identycznych
jak moje, szarych oczu. Jednak moją uwagę przyciągnęła nie jego twarz,
a niewielka wyrzutnia rakietowa, którą trzymał opartą o ramię. W drugiej dłoni
ściskał broń. Rozbieżność między rozmiarami obu śmiercionośnych przedmiotów
była tak wielka, że z czystej histerii niemal wybuchłam śmiechem.
- Zamierzałem wysadzić twój samochód zanim jeszcze zatrzymałaś się na podjeździe
– powiedział wesoło i wskazał głową wyrzutnię. – Potem jednak zobaczyłem,
że jesteś sama. A który ojciec przegapiłby okazję spędzenia odrobiny czasu
ze swoją córeczką?
Jeśli raz ci się nie uda, próbuj dalej. To były ostatnie słowa Maxa, kiedy kilka
miesięcy temu został przyłapany na tym, że najął dwóch zabójców, by ukrócili me
cierpienia. Po tym, jak Bones poślubił mnie na wampirzy sposób nie sądziłam, by
Max próbował jeszcze jakichś bezczelnych prób zabicia mnie. Wyglądało jednak
na to, że byłam w błędzie.
- Gdzie twój Pan, Max? – spytałam spokojnie. – Spóźnia się? Czy wciąż jest wkurzony,
że wymknęłam mu się z rąk?
- Ian? – roześmiał się Max. – Pieprzyć mojego Pana, nie potrzebuję go. Mam nowych
sponsorów, dziewczynko, a oni tak samo jak ja pragną twojej śmierci.
Ponownie rozważyłam sięgnięcie po noże. Na twarzy Maxa pojawił się zimny
uśmiech, który wystarczająco przypominał mój własny, by można było stwierdzić
łączące nas pokrewieństwo.
- Myślisz, że zdążysz dostać się do swojej broni, zanim cię zastrzelę? Być może.
Jednak prędzej twoja matka zginie od uderzenia rakiety. A to była by prawdziwa
szkoda.
Zacisnęłam zęby. Max i ten drugi wampir stali dokładnie po przeciwnych kierunkach.
Nawet, gdybym była wystarczająco szybka, by zdjąć jednego z nich,
drugi z pewnością zdążyłby zabić moją matkę.
- Może wejdziemy do środka? Sądzę, że dawno już powinniśmy przeprowadzić
rodzinną naradę – powiedział Max, wskazując gestem wejście do domu.
Mowy nie było, bym mogła cokolwiek zrobić, gdy stali tak bardzo od siebie
oddaleni. Ruszyłam w stronę domu, lecz zatrzymał mnie jego śmiech. – Upuść
najpierw torbę, mała, a potem kopnij ją w moją stronę. Powoli.
Przez głowę przemknęły mi liczne plany ataku, jednak ze strachu o matkę odrzuciłam
każdy z nich. Gdyby tylko Max był tu sam. Gdybym tylko zapięła na
33
sobie trochę broni, nim tu przyjechałam. Gdybym tylko posiadała drugi taki zegarek
z alarmem, by Bones dowiedział się, że mamy z matką kłopoty.
Upuściłam torbę i kopnęłam ją na bok od Maxa. Mruknął coś i podszedł nieco
bliżej mnie, nawet na chwilę nie przestając we mnie celować.
- Nauczmy cię odrobiny szacunku – powiedział i nacisnął spust.
Kula trafiła mnie nisko w brzuch, a siła uderzenia cofnęła mnie dwa kroki. Nie od
razu poczułam ból, lecz kiedy nadszedł, był bezlitosny.
Za plecami usłyszałam śmiech drugiego wampira, niewiele głośniejszy od samego
wystrzału. Max nałożył na broń tłumik.
- Do środka – powiedział i ponownie wskazał mi bronią kierunek. – Albo następną
kulę dostaniesz w nogę.
Zacisnęłam dłonie na krwawiącej gwałtownie ranie na brzuchu i chwiejnym
krokiem skierowałam się w stronę domu. Kiedy tylko Max zamknął za nami drzwi,
wystrzelił ponownie, trafiając mnie w biodro.
Krzyknęłam z bólu. Uderzenie było tak silne, że przewróciłam się i w męczarniach
zwinęłam na podłodze.
- Mam zbyt wielką frajdę, by się powstrzymać - prychnął Max, po czym machnął
bronią w kierunku mojej matki. – Odezwij się chociaż raz, a wtedy to ona dostanie.
Max z radością zastrzeliłby matkę. Zauważyłam, że na jej twarzy malowało się
oszołomienie i pustka. Zahipnotyzował ją, by była mu posłuszna. Na myśl, jak
bardzo musiała być przerażona, gdy otworzyła drzwi i zobaczyła za nimi mojego
ojca, furia zapłonęła we mnie równie mocno, co ból.
Jednak nie na długo. Zalała mnie fala nowego bólu, mdłości i zawrotów głowy.
Max mógł nie trafić w tętnice i ważniejsze organy, jednak w obecnym stanie nie
byłabym w stanie walczyć z nimi dwoma i jej ratować. A tylko dzięki mojemu
wampirzemu dziedzictwu byłam jeszcze w ogóle przytomna.
Bones. Często żartowałam z niego, że miał paranoję na punkcie mojego bezpieczeństwa,
jednak wyglądało na to, że ten żart obrócił się przeciwko mnie. Pewnie,
jeśli później nie pojawię się w ośrodku, będzie się martwił. Prawdopodobnie
nawet wystarczająco, by przyjechać prosto tutaj. Sądząc jednak po wyrazie twarzy
Maxa, przybyłby za późno.
- Trzeba było mnie zabić, kiedy miałaś taką szansę – powiedział Max, patrząc na
mnie z góry. – Założę się, że żałujesz teraz, że zamiast tego poślubiłaś wtedy
Bonesa.
Nawet, gdyby to był dla mnie koniec – a nie byłam gotowa, by na dłuższą metę
się do tego przyznać – nie mogłam zmusić się, by przyznać mu rację.
- Czy kiedykolwiek powiedziałam ci, jak bardzo cię nienawidzę, Max? - wykrztusiłam.
Może uda mi się zagrać na czas. Wkurzyć go na tyle, by przeciągał moją
śmierć.
Drugi wampir roześmiał się.
34
- Ma hart – powiedział, jednocześnie głaszcząc włosy mojej matki. – Wielka szkoda.
Nagle olśniło mnie, skąd znam ciemnowłosego wampira. To właśnie on uciekł
nam wtedy z „Chuck E. Cheese”!
- Ty – powiedziałam.
Uśmiechnął się.
- Mnie również miło cię widzieć.
Max odłożył wyrzutnię rakiet, jednak teraz nie przyszło mi z tego nic dobrego.
Gdyby zrobił to kilka minut temu, było by zupełnie inaczej.
- Calibos – powiedział. – Jeśli moja córka nawet się poruszy, zabij jej matkę.
Z tym ponurym rozkazem, Max zniknął w kuchni. Wciąż uciskałam ranę na
brzuchu, gdyż krwawiła gorzej niż ta na nodze. Niech cię szlag, Max, pomyślałam
przez ból. Umrzesz, nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek zrobię.
A w obecnej sytuacji, to było bardzo prawdopodobne.
Moja matka wciąż w milczeniu wpatrywała się w przestrzeń. Ku mojej uldze, po
za tym nie wyglądała na ranną. Calibos, jak Max nazwał drugiego wampira, pozwolił
dłoniom wędrować po jej ciele, by w końcu ścisnąć piersi. Z mojego gardła
wydobył się cichy warkot, na co on tylko uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Charakterek – powiedział i opuścił dłoń, błądząc nią niżej.
Max wyszedł z kuchni i wbił wzrok w Calibosa.
- Nie ona – powiedział spokojnie. – Jak zostanie nam czas, możesz wziąć sobie
Cat. Jednak Justina jest moja.
Och, mój Boże. Poczułam przypływ determinacji. Nie mogłam pozwolić Maxowi
żyć, nawet jeśli oznaczało to również śmierć moją i matki. Znałam ją. Wolałaby
umrzeć niż zostać zgwałconą przez wampira. Szczególnie zaś Maxa.
- Myślę, ze już czas, by ją obudzić, nie? – zapytał mnie ojciec tym samym co
wcześniej, wesołym tonem. Podał broń Calibosowi z rozkazem zabicia mnie,
gdybym drgnęła, po czym pot rzedł do mojej matki. Max jednym z noży przyniesionych
z kuchni naciął kciuk, po czym wsunął jej go do ust.
- Pobudka kogutka, Justina - powiedział, wcierając jej w wargi swoją krew.
Moja matka zlizała ją, zamrugała oczami i wrzasnęła. Max natychmiast zasłonił
jej usta dłonią. Starałam się odepchnąć od siebie ból, by móc skoncentrować się
na jakimś planie. Dalej, Cat, myśl! Musi być jakiś sposób, by się z tego wydostać.
- Witaj, piękna - powiedział Max, przykładając twarz do policzka mojej matki. –
Zabiorę rękę. Jednak za każdym razem, gdy krzykniesz, odetnę coś twojej córce.
Zrozumiałaś?
Matka spojrzała na mnie z przerażeniem, po czym skinęła głową. Max opuścił
dłoń.
- Tak lepiej. A teraz upewnijmy się, że kotek nie zepsuje całej zabawy…
35
Max podszedł do mnie, wciąż trzymając w dłoniach noże. Spięłam się, niczego
w życiu bardziej nie pragnąc, jak tylko chwycić je i wyszarpnąć mu z dłoni. Lecz
Calibos celował we mnie z broni, mając moją matkę w zasięgu swoich kłów.
Z pewnością ich zaatakuję, jednak jeszcze nie teraz.
Max uśmiechnął się i uklęknął, by chwycić mnie za nadgarstek.
- Niedługo umrzesz – powiedział wystarczająco cicho, bym tylko ja go słyszała. –
Jednak pozwolę twojej matce żyć, by pamiętała, że widziała twoją śmierć. Spróbuj
jednak ze mną walczyć, maleńka, a zanim cię wykończę zgwałcę ją i zabiję na
twoich oczach. Jak bardzo chcesz jej oszczędzić tego losu?
Nigdy nie żywiłam do nikogo takiej nienawiści, jaką teraz czułam do mojego
ojca. Istniała szansa, że Max i tak zabije nas obie, miałam jednak trzy możliwości
do wyboru. Nadzieję, że wymyślę jakiś genialny plan i uratuję i ją, i siebie, nadzieję,
że Max tak długo będzie delektował się torturowaniem mnie, że Bones zdąży
zjawić się na czas… lub rzucić się na te noże i zaryzykować, że Max zrealizuje
groźbę pod adresem mojej matki. Wiedziałam, że był do tego zdolny. Nie sądziłam,
by wiele rzeczy mogło go powstrzymać.
- Wypuść ją, kiedy już skończysz – powiedziałam łagodnie, wahając się między
planem A i B.
Max uśmiechnął się.
- Mądra dziewczynka. – Kciukiem gładził mój nadgarstek. – Dlaczego przyjechałaś
sama? Gdzie jest Bones?
Kłamstwo zawsze wydawało się bardziej autentyczne, kiedy zmieszane było
z prawdą.
- Jest w ośrodku. Zmienił jednego z członków mojej jednostki w wampira. Został
z nim do chwili, aż minie mu żądza krwi.
Max uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Tate.
Nie zdołałam ukryć szoku. Widząc to, mój ojciec roześmiał się.
- Skąd to wiem? Belinda podała Calibosowi wszystkie informacje. Kiedy już znalazłem
twoją matkę zahipnotyzowałem ją, by zaprosiła cię do siebie. Jestem winien
Belindzie ogromną wdzięczność.
Belinda. Ja pieprzę, nie docenialiśmy tej niebieskookiej dziwki.
Teraz wiedziałam już, co szeptała do Calibosa, wyprowadzając go z „Chuck E.
Cheese”. Co takiego wiedziała Belinda, o czym nie miał pojęcia nikt inny w jednostce?
Dokładny czas, kiedy mieliśmy zmienić Tate’a.
Belinda musiała zaplanować moją śmierć, bez względu na to jakim sposobem
Max by to zrobił. Nie przewidziała jednak własnej śmierci.
Poczułam kolejną falę oszołomienia. Musiałam mieć krwotok wewnętrzny, gdyż
krew spływająca na podłogę nie odpowiadała temu, jak się czułam.
- Będziesz musiał zrezygnować z podziękowań dla niej, Max. Ona nie żyje.
Wzruszył ramionami.
36
- Wielka szkoda. Miła dziewczyna.
- Max.
Oboje odwróciliśmy głowy. Moja matka wciąż stała tam, gdzie wcześniej, a po
jej twarzy powoli spływały łzy. Nigdy wcześniej nie widziałam, by płakała.
- To mnie chcesz – powiedziała ochrypłym głosem. – To ja wychowałam Catherine
i nauczyłam jej nienawidzić każdego wampira, jakiego spotkała. Puść ją. To
sprawa między tobą a mną.
Te słowa, a nie dwukrotny postrzał, sprawiły, że do oczu napłynęły mi łzy. Tyle
razy myślałam, że mnie nie kocha. A teraz chciała wymienić mnie na siebie, by
oddać się wampirowi, którego bała się najbardziej.
Max spojrzał na nią nagle lśniącymi, zielonymi oczami.
- Och, mam z tobą pewne niedokończone sprawy, Justino. Wiesz, jakim wrzodem
na dupie był fakt, że jestem ojcem mieszańca? Obcy bili mnie na sam mój widok!
Jednak nie dostanę żadnej ochrony, gdy cię po prostu zabiję. Jeśli zaś uśmiercę
ją, zdobędę kilku wpływowych przyjaciół. Chcieli również Bonesa widzieć martwym,
jednak muszę jednak radzić sobie z tym, co mam.
Miałam właśnie spytać kim są ci przyjaciele, kiedy Max wziął jeden z noży i wbił
go w mój nadgarstek. Zrobił to wystarczająco mocno, by przybić go do podłogi.
Powstrzymałam krzyk, gwałtownie zaczerpując powietrza, czego jednak nie
zrobiła moja matka.
- Przestań!
Max uśmiechnął się szeroko, usuwając resztę ostrzy spoza mojego zasięgu.
- Dzięki, Justino. Teraz, dzięki tobie, coś jej obetnę.
Calibos westchnął z irytacją, co usłyszałam nawet przez swój ciężki oddech.
- To jest nudne. Czy dzisiaj zdarzy mi się zrobić coś zabawnego?
Max wziął do ręki kolejny nóż i spojrzał znacząco na moją matkę, po czym przyłożył
ostrze do mojego policzka.
- No dalej, walcz ze mną. Daj mi powód, bym zmusił cię do patrzenia na cierpienia
twojej matki, nim umrze - wyszeptał.
Zacisnęłam zęby, gdy powolnym ruchem przebijał mój drugi nadgarstek. Bolało
jeszcze bardziej niż za pierwszym razem. Z ust mojej matki wyrwał się jęk, jakby
sama również czuła ten ból.
- Proszę – powiedziała ledwie słyszalnie i wyciągnęła do Maxa dłoń. – Proszę,
przestań. To moja wina, zostaw ją w spokoju!
- O której godzinie twój chłopak-playboy oczekuje twojego powrotu? – spytał
Max ignorując ją.
Dotarcie z ośrodka na lotnisko zajmie Bonesowi dwadzieścia minut, choć przy
jego sposobie jazdy może i mniej. Potem jakieś piętnaście, by zapakować niedorzecznie
wielki bagaż Annette i wrócić.
Czy Bones zadzwoni do mnie po powrocie do ośrodka? Mój telefon ustawiony
był na wibracje, więc i tak bym go nie usłyszała. Został w torebce, porzuconej na
37
ulicy. Boże, po ilu godzinach zacznie zastanawiać się, dlaczego jeszcze mnie nie
ma?
- Trzy godziny – odparłam z nadzieją, że nic nie pokazało się na mojej twarzy.
Max uśmiechnął się złośliwie.
- Założę, że tak naprawdę będzie to jedna godzina. Ale nie martw się. Zapewniam
cię, że będzie niezapomniana. Och… Pozwól, że to zabiorę.
Max brutalnie ściągnął mi z palca pierścionek zaręczynowy. Uniósł go do światła
i uśmiechnął się z zadowoleniem
- Musi mieć z pięć karatów – powiedział z podziwem. – Z łatwością zarobię na nim
kilka milionów.
- To rubin - rzuciłam, nie znosząc widoku mojego pierścionka w jego rękach.
Max roześmiał się.
- Głupia mała. To diament. Czerwone diamenty są najrzadziej spotykanymi kamieniami
na świecie. Ten okaz zaś Bones posiada już ponad wieku. Ian od kilkudziesięciu
lat próbował go od niego kupić. Tobie jednak nie będzie już potrzebny.
Max rozciął przód mojej bluzki, ze słowami, że to dla przyjemności Calibosa, nie
jego. Pulsowanie moich nadgarstków, połączone z palącym bólem w biodrze
i brzuchu sprawiły, że zaczęłam tracić przytomność. Z całych sił jednak walczyłam
z czającą się blisko ciemnością.
Moja matka rzuciła się naprzód. Calibos złapał ją jednak, mocnym szarpnięciem
zmuszając do cofnięcia się.
- Jesteście niczym więcej jak zwierzętami – syknęła do nich.
- Obelgi liczą się jako krzyk – odparł Max i wybuchnął śmiechem na widok niedowierzania
na jej twarzy. – To moja gra, więc ja ustalam zasady. To już dwie rzeczy,
jakie mam odciąć Cat. Chcesz, by wzrosły do trzech?
Spojrzałam na matkę nad ramieniem Maxa. Ze strachu jej oczy były szeroko
otwarte i pełne łez. Ledwie widocznie potrząsnęłam głową. Proszę, nie rób tego.
Nie poprawisz sytuacji. Po prostu uciekaj, kiedy tylko nadarzy się taka możliwość.
Oczywiście nie słyszała moich milczących próśb. Max wbił nóż w moje jeansy,
po czym przeciągnął nim w dół i rozchylił rozcięty materiał.
- Zaczniemy stąd – powiedział i chwycił w dłoń moje biodro. W następnej sekundzie
opuścił kolejny nóż, odcinając fragment ciała.
Powstrzymując krzyk tak mocno zagryzłam wargę, że poczułam w ustach krew.
Calibos prychnął z rozbawieniem, a Max jak trofeum podniósł w górę zakrwawiony
kawałek skóry.
- Niezły tatuaż – powiedział, odrzucając go na bok. – Może wyślę go Bonesowi
pocztą. Wtedy będzie miał zapasowy.
Moje biodro płonęło bólem w miejscu, gdzie na miejscu skrzyżowanych kości,
które wytatuowałam, by pasowały do tych na ramieniu Bonesa, była duża, krwawiąca
rana. Tym razem moja matka nie krzyknęła, lecz zaczerpnęła gwałtowny,
drżący oddech.
38
- Kocham cię, Catherine - szepnęła.
Musiałam odwrócić wzrok. Nie chciałam dać Maxowi satysfakcji na widok mojego
płaczu. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz mi to powiedziała. Musiała wierzyć,
że obie nas czeka śmierć.
- Mam dosyć trzymania jej. Hipnotyzuję ją - powiedział Calibos, zwracając zielone
oczy na moją matkę.
- Przestań. – Głos Maxa przeciął powietrze niczym bicz. – Ona musi to widzieć.
Będzie wiedziała.
Calibos westchnął z irytacją, po czym zaciągnął moją matkę w stronę zasłon
przy oknie. Zerwał jedną z nich, rozciął przez środek i zawiązał jeden z końców
wokół jej szyi.
- Max – powiedziałam ostrzegawczym tonem.
W odpowiedzi mocno uderzył mnie pięścią w twarz.
- Cicho. Chcę zobaczyć, co mu chodzi po głowie.
Calibos przerzucił drugi koniec przez poręcz balustrady na drugim piętrze. Moja
matka szarpała się, jednak nie miała szans z wampirem. Naprężyłam mięśnie
i zaczęłam naciskać na trzymające mnie noże. Wtedy Max, jakby po namyśle,
wbił kolejny z nich w jeden z nadgarstków, po czym uderzył mnie pięścią w ranę
Twarzą w twarz ze śmiercią Nocna Łowczyni 3 Jeaniene FrostTłumaczenie rainee (www.chomikuj.pl/rainee) 2 Mojemu mężowi, za akceptowanie bez oceniania, bezwarunkową miłość, śmiech zamiast gniewu, i myślenie przede wszystkim o innych. Jestem prawdziwą szczęściarą. 3 ROZDZIAŁ PIERWSZY Mężczyzna uśmiechnął się, a ja pozwoliłam spojrzeniu błądzić po jego twarzy. Jego oczy były w cudownym, chabrowym odcieniu. Ich kolor przypomniał mi te u psów husky, tylko że osoba przede mną w żadnym razie nie była zwierzęciem. Oczywiście, człowiekiem też nie. - Muszę już iść, Nick - powiedziałam. – Dzięki za drinki. Pogładził delikatnie moje ramię. - Napij się jeszcze jednego. Pozwól mi jeszcze chwilę podziwiać twoją piękną twarz. Zdusiłam prychnięcie. Czyż nie lubił pochlebiać? Lecz skoro tak bardzo podobała mu się moja twarz, nie powinien wbijać wzroku w mój dekolt. - W porządku. Barman… - Niech zgadnę. – Z przeciwnej strony baru dobiegł mnie donośny głos, a na nieznajomej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Gin z tonikiem, prawda Żniwiarzu? O żesz. Nick zamarł, a po chwili zrobił coś, czego się obawiałam. Uciekł. - Kod czerwony! – warknęłam rzucając się za znikającą postacią. Ubrani na czarno i potężnie uzbrojeni mężczyźni pobiegli w stronę baru, odpychając ludzi na boki. Kiedy za nim biegłam, Nick zaczął rzucać we mnie ludźmi. Krzyczące i wymachujące ramionami ciała uderzały we mnie sprawiając, że moje próby złapania ich i wyrzucenia noży w stronę Nicka były niemal niemożliwe. Jedno z ostrzy wbiło się w jego pierś, lecz było zbyt daleko od jego serca, żeby wyrządzić jakiekolwiek szkody. Wciąż jednak, nie mogłam pozwolić, by ludzie ci padali na podłogę jak jakieś śmieci. Nick mógł tak myśleć o śmiertelnych. Ja - nie. Mój oddział rozprzestrzenił się po barze, pilnując wszystkich wyjść i starając się odpędzić spanikowanych ludzi z drogi. Nick dotarł do końca pomieszczenia i szalonym wzrokiem rozejrzał się wokół siebie. Jego oczy spojrzały na mnie, gdy zbliżałam się do niego, a moi ludzie celowali do niego ze swoich Magnum. - Jesteś otoczony – stwierdziłam fakt. – Nie wkurzaj mnie. Bo kiedy wpadnę
w gniew, nie będziesz już myślał, że jestem ładna. Puść dziewczyny. W uścisku miał dwie młode kobiety, z których każdej zaciskał dłoń na gardle. Widząc przerażenie w oczach dziewczyn poczułam falę ogarniającej mnie wściekłości. Tylko tchórze chowają się za zakładnikami. Albo mordercy - jak Nick. - Gdy wyjdę, one przeżyją – syknął Nick. W jego głosie nie było już nawet śladu romantyczności. – Powinienem był się domyśleć. Twoja skóra jest zbyt doskonała, by była czysto ludzka, nawet jeśli twoje włosy nie są rude, a oczy szare. 4 - Kolorowe soczewki. Nowoczesna technologia to prawdziwa suka. Bladoniebieskie oczy Nicka zapłonęły wampirzą zielenią, a z jego ust wysunęły się kły. - To był wypadek - krzyknął. – Nie chciałem jej zabić. Po prostu wziąłem za dużo! Wypadek? Chyba jaja sobie robił. - Ostrzegłoby cię coraz wolniejsze bicie jej serca - odparłam. – Nie wciskaj mi więc kitu z wypadkiem. Żyję z wampirem, a jemu nawet raz nie zdarzyło się takie „Upss”. Jeśli to możliwe, Nick jeszcze bardziej zbladł. - A skoro ty tutaj jesteś… - Właśnie, koleś. Akcent był angielski, a ton głosu - zabójczy. Poczułam na plecach falę mocy, gdy moi ludzie przesunęli się, by przepuścić Bonesa – wampira, któremu najbardziej ufałam… i kochałam. Nick nie spojrzał na niego, na co w duchu liczyłam. Nie, nawet na chwilę nie oderwał ode mnie wzroku. Nagle wyrwał z siebie sztylet i wbił go w pierś jednej z dziewczyn, a następnie rzucił ją na mnie. Instynktownie starałam się złapać ją, nim upadła. - Pomóż jej! – krzyknęłam do Bonesa, który rzucił się na Nicka. Z taką raną, jeśli Bones by jej nie uleczył, pozostało jej jedynie kilka sekund życia. Usłyszałam jeszcze, jak Bones przeklął pod nosem, lecz zawrócił i ukląkł przy dziewczynie. Rzuciłam się za Nickiem, sama klnąc jak szewc. Rozległy się strzały, jednak zaledwie kilka. Biorąc pod uwagę tłum ludzi w barze usiłujących dostać się do drzwi oraz Nicka trzymającego drugą z dziewczyn jak tarczę, mój zespół nie mógł tak po prostu otworzyć ognia. Nick wiedział o tym równie dobrze jak ja. Nick, wbrew zasadom grawitacji, wyskoczył w powietrze ponad głowami klientów, rzucając dziewczyną w jednego z moich ludzi. Bezsilny żołnierz złapał dziewczynę i upadł na plecy, gdy Nick zanurkował i chwycił jego broń. Rzuciłam jeszcze trzy ostrza, lecz przy tylu przepychających się ludziach nie potrafiłam dobrze wycelować. Nick krzyknął, kiedy jeden z noży utknął mu w plecach, tuż obok serca. W następnej chwili odwrócił się i strzelił do mnie. W ułamku sekundy dotarło do mnie, że jeżeli się uchylę, kule trafią w ludzi obok mnie. Nie byli pół-wampirami, jak ja, więc pociski pewnie by ich zabiły. Zebrałam się w sobie… i w następnej sekundzie ktoś błyskawicznie mnie odwrócił. Czołem uderzyłam w pierś Bonesa i poczułam, jak jego ciałem wstrząsają wibracje od trzech uderzeń. Kule, które przeznaczone były dla mnie. Bones puścił mnie. Natychmiast obrócił się i błyskawicznie ruszył na Nicka, który próbował chwycić kolejnego zakładnika. Nie udało mu się. Bones wpadł na niego z taką siłą, że obaj przebili się przez ścianę. Przeskakując nad ludźmi rzuciłam się w ich kierunku, i zobaczyłam jak Bones przekręca sztylet w sercu Nicka. 5 Rozluźniłam się. Przecięcie serca srebrem oznaczało dla Nicka koniec przedstawienia… jak i dla każdego innego wampira. Bones dla pewności przekręcił nóż jeszcze raz, po czym wyrwał go z piersi Nicka i przesunął na mnie swoje płonące spojrzenie. - Krwawisz – powiedział, a na jego twarzy pojawiło się zmartwienie. Dotknęłam policzka. Poczułam ranę w miejscu, gdzie czyjś pasek lub but, lub cokolwiek innego trafiło mnie, gdy starając się mnie spowolnić Nick rzucał mi
ludzi pod nogi. - Postrzelono cię, a ty się martwisz o zadrapanie na mojej twarzy? Bones podszedł do mnie i musnął mój policzek. - Ja się leczę natychmiast, słonko. Ty – nie. Wiedziałam, że to co mówił było prawdą. Jednak nie mogłam się powstrzymać, by nie pogładzić go po plecach. Chciałam osobiście się przekonać, że jego skóra była gładka, bez krwawych ran po kulach. - Skoro o tym mowa, jest tutaj mnóstwo ludzi, których musisz uleczyć. Potem możesz zająć się moim zadrapaniem. Bones zignorował moje słowa. Przeciągnął kciukiem po jednym z kłów, po czym przesunął nim po mojej ranie, a następnie przytknął go do moich ust. - Dla mnie zawsze jesteś pierwsza, Kotek. Nikt inny mnie tak nie nazywał. Dla mojej matki byłam Catherine. Ludzie z jednostki nazywali mnie Cat. A w świecie nieumarłych byłam znana jako Czerwony Żniwiarz. Zlizałam krew z jego palca. Wiedziałam, że spieranie się z nim nie miało sensu. Poza tym, nie mogłam nic poradzić na to, że czułam do niego to samo. - W porządku – powiedziałam czując, jak piekący ból znika z mojej twarzy. - Zabierajmy się stąd. Dziewczyna, którą Nick rzucił na jednego z moich ludzi, leżała niedaleko nas. Bones spojrzał na nią swoim hipnotycznym wzrokiem, dostrzegł, że nie była ranna i ruszył dalej. - To… On nie jest… - zaczęła paplać, widząc jego płonące oczy i wystające kły. Poklepałam ją po ramieniu. - Nie martw się. Za dziesięć minut nie będziesz niczego pamiętać. - A-ale co…? Zignorowałam resztę jej jąkania i zaczęłam sprawdzać, co z innymi. Wydawało się, że poza Nickiem nikt nie zginął. Dzięki Bogu. Bones uleczył drugą dziewczynę, która była zakładniczką. Teraz jedyną rzeczą na jej piersi była rozmazana krew i rozdarcie w koszuli, gdzie przebił ją mój sztylet. Mieliśmy szczęście. - Jakie szkody? - spytałam Coopera, który stał przy jednym z klientów. Facet nie odrywał ode mnie wzroku. - Nieźle, Dowódco. Wiele złamań, otarć, kontuzji. To, co zwykle. 6 Patrzyłam, jak Bones chodził wśród rannych i zmuszał tych w poważniejszym stanie, by przełknęli kilka kropel jego krwi. Do uleczania się nie było nic lepszego niż wampirza krew. - Kolejny czerwony kod, querida – zauważył jeden z moich kapitanów, Juan. Wskazał na wampira-krzykacza, który nas wydał, a którego po drugiej stronie baru przytrzymywał Dave, mój drugi kapitan. Dave był ghulem, co znaczyło, że potrafił sobie poradzić ze schwytaniem wyrywającego się wampira. Żaden z ludzi w oddziale by tego nie dokonał. Skinęłam twierdząco. - Niestety. Juan westchnął. - To trzeci raz z rzędu. Niezbyt ci wychodzi ten kamuflaż, pomimo innego koloru oczu i włosów. Nie mówił mi niczego, czego już nie wiedziałam. Dostrzegłam spojrzenie Bonesa. Cała jego twarz wręcz krzyczała: „a nie mówiłem”. W ciągu ostatnich miesięcy sprawy stały się bardziej niebezpieczne. Zbyt wielu w nieumarłym świecie wiedziało, że jest pół-wampir, który na nich poluje. Wiedzieli już czego szukać. Wbiłam wzrok w schwytanego wampira. - Dzięki za wydanie mnie. - Chciałem tylko kupić ci drinka - rzucił. – Nie byłem nawet pewien czy to ty, jednak twoja skóra… Jest zbyt doskonała, by była ludzka. I bez znaczenia jest to, że oddychasz. Poza tym jesteś ruda – zobaczyłem to, gdy uniosłaś ramię. Ślad włosów,
który zobaczyłem nie był koloru blond. Z niedowierzaniem uniosłam ramię i dokładnie przyjrzałam się wydepilowanemu łukowi. Teraz słyszałam już wszystko. Dave również spojrzał na moją skórę. - Facet ma rację. Kto by pomyślał, że ktokolwiek będzie oglądał twoje pachy? Rzeczywiście, kto? Z frustracją przesunęłam dłonią po moich rozjaśnionych włosach. Nie miałam już do dyspozycji żadnych kolorów. Byłam już brunetką i szatynką, by poderwać i załatwić mój cel, a do tego nosiłam wielokolorowe soczewki. Ostatnio jednak nawet to nie pomagało. - Juan, potrzymaj – powiedziałam do Juana, podając mu noże. Mrugnęłam kilka razy i wyciągnęłam soczewki z oczu. Ach, co za ulga! Cały wieczór mnie wkurzały. - Pokaż mi je – odezwał się nagle wampir. – Słyszałem o nich… Ale możesz mi je pokazać? Dave zacieśnił uścisk. - Ona nie jest dziwadłem na festynie. - Nie jestem? – westchnęłam, po czym pozwoliłam, by moje oczy zapłonęły zielenią. 7 Błyszczały teraz tak samo, jak u wszystkich wampirów. Był to niepodważalny dowód mojego mieszanego pochodzenia. - No dobra. Mów. Przekonaj mnie, że nie powinnam cię zabijać. - Nazywam się Ernie. Jestem z linii Two-Chaina. Two-Chain jest przyjacielem Bonesa. Sama więc widzisz – nie możesz mnie zabić. - Z przyjaciółmi jak ty, komu potrzebni są wrogowie? – powiedział Bones zjadliwie, podchodząc do mnie. Właśnie skończył leczyć ludzi i hipnozą wszczepiać im nowe wspomnienia. – Cholera, wywrzaskując jej imię założyłeś jej stryczek na szyję – ciągnął. – Tylko za to powinienem wyrwać ci jaja i wsadzić ci je do gęby. U niektórych takie słowa były by tylko pustym wyrażeniem. Jednak nie u Bonesa. On nigdy nie blefował. Najwyraźniej Ernie słyszał o jego reputacji, gdyż natychmiast zasłonił krocze. - Proszę, nie rób tego. – Porzucił negocjacje i przeszedł w błagania. Nie chciałem jej skrzywdzić, przysięgam na Kaina. - Jasne – odparł Bones zimno. – Jeśli jednak kłamiesz, będziesz potrzebował czegoś więcej niż tylko przywołania imienia stwórcy wszystkich nieumarłych. Kotek, chciałbym wsadzić go do pudła i przewieźć do ośrodka. Chciałbym zweryfikować to, że naprawdę jest jednym z ludzi Two-Chaina. Bones zwrócił się z tym do mnie, gdyż w sprawach służbowych to ja dowodziłam. Jednakże jeśli chodziło o sprawy sypialniane, Bones przewyższał mnie o ponad dwa stulecia. - Pewnie. Jednak nie spodoba mu się kapsuła. Bones ponuro się roześmiał. Wiedział z doświadczenia, jak nieprzyjemny był nasz transport. - Jeśli kłamie, będzie to najmniejsze z jego zmartwień. Podszedł do nas Cooper. - Dowódco, kapsuła jest na miejscu, gotowa do użycia. - Zapnijcie go w niej. Jak najszybciej kończmy to przedstawienie. Do klubu wszedł mój zastępca, Tate Bradley. Zatrzymał się zaraz za drzwiami i granatowym spojrzeniem przesunął po zebranych, wyławiając mnie z tłumu. - Cat, to już trzeci raz, kiedy cię rozpoznano. Jak gdybym nie wiedziała. - Będziemy musieli po prostu wymyśleć jakieś lepsze przebranie. I to szybko, jeszcze przed zadaniem w następnym tygodniu. Tate nie dał się zbyć. - Przez takie ryzyko w końcu zginiesz. Któregoś dnia ktoś cię rozpozna i po prostu wyciągnie broń, zamiast zaproponować ci drinka. To się robi coraz bardziej niebezpieczne, nawet według twoich standardów. - Nie mów mi, co mam robić, Tate. Ja tu dowodzę, nie musisz więc odgrywać przede mną Taty Słonia.
- Wiesz, że moje uczucia do ciebie są dalekie od ojcowskich. 8 Zanim zdążyłam nawet mrugnąć, Bones chwycił Tate’a za gardło i podniósł go, aż jego nogi zadyndały w powietrzu. Komentarz Tate’a tak mnie wkurzył, że dopiero po chwili powiedziałam Bonesowi, by go puścił. Gdybym nie znała Tate’a od dobrych kilku lat, sama zaczęłabym go dusić za to, jak przeze mnie podpuszczał Bonesa. Zamiast jednak kopać i walczyć z uściskiem, Tate wykrzywił twarz w grymasie podobnym do uśmiechu. - I co mi zrobisz, Strażniku Grobowca? - wycharczał. – Zabijesz mnie? - Zostaw go, Bones. Mamy większe problem niż jego zachowanie - powiedziałam. – Musimy skończyć tutaj, sprawdzić pochodzenie Erniego, zdać Donowi raport, a później dostać się jeszcze do domu. Chodź, jest już późno. - Któregoś dnia posuniesz się za daleko - warknął Bones i puścił Tate’a, który opadł na podłogę. Rzuciłam Tate’owi ostrzegawcze spojrzenie. Tego również się obawiałam. Tate był moim przyjacielem i zależało mi na nim, lecz jego uczucia do mnie biegły zupełnie innym torem. Nie pomagało też, że ostatnio Tate wydawał się z determinacją pokazywać te uczucia, szczególnie wtedy, gdy w pobliżu był Bones. Co działało jak czerwona płachta na byka. Wampiry nie słynęły raczej ze swoich tendencji do dzielenia się swoją własnością. Jak dotąd udawało mi się zapobiec regularnej bójce między nimi. Wiedziałam jednak, że jeśli Tate kiedykolwiek sprawi, że Bones naprawdę straci nad sobą kontrolę, nie pożyje na tyle długo, by tego pożałować. - Senator Thompson będzie zadowolony, że morderca jego córki został ukarany - powiedział później mój wuj i szef, Don Williams. Wszyscy siedzieliśmy już w jego biurze. - Cat, słyszałem, że ponownie cię rozpoznano. To już trzeci raz. - Mam pomysł - powiedziałam. – Może ty, Tate i Juan ustawicie się w szereg i zaczniecie krzyczeć o tym z dachu? Wiem, że to już trzeci pieprzony raz, Don! Moja łacina go nie poruszyła. Don nie był obecny w moim życiu przez pierwsze dwadzieścia dwa lata, lecz przez ostatnie pięć stanowił jego centrum. Do niedawna nawet nie wiedziałam, że jestem z nim spokrewniona. Don ukrył przede mną nasze rodzinne koligacje, ponieważ nie chciał, bym się dowiedziała, że wampirem, który – rzekomo – zgwałcił moją matkę, był jego brat. - Będziemy musieli znaleźć kolejną kobietę, która odgrywałaby przynętę - stwierdził Don. – Wciąż będziesz dowodziła oddziałem, Cat, jednak teraz to już zbyt niebezpieczne, żebyś sama to robiła. Wiem, że Bones się ze mną zgadza. Słysząc to wybuchłam śmiechem. Bones w takim samym stopniu przepadał za tym, że ryzykowałam życie, jak ja przepadałam za moim ojcem. - Oczywiście, że się zgadza. Do diabła, Bones zatańczyłby na twoim grobie ze szczęścia, gdybym odeszła z pracy. Bones, zupełnie spokojny, uniósł brew, jednak nie zaprzeczył. 9 - Pewnie wtedy byś skłoniła go, by wyciągnął Dona spod ziemi, Cat – powiedział Dave z uśmiechem. Również się uśmiechnęłam. Właśnie to zrobił z Davem po tym, jak Dave’a zabito podczas jednego z zadań. Wiedziałam, że wampirza krew była potężnym uzdrowicielskim eliksirem, jednak nie wiedziałam, że jeśli śmiertelnie ranna osoba połknie jej wystarczająco dużo, będzie można ją później wskrzesić jako ghula. Don kaszlnął. - Tak czy inaczej, wszyscy się zgadzamy, że to zbyt niebezpieczne, byś to ty była przynętą. Pomyśl o przypadkowych ludziach, Cat. Kiedykolwiek ogłaszasz Kod Czerwony, coraz więcej z nich jest zagrożonych śmiercią. Miał rację. Dzisiejszy wieczór był tego najlepszym przykładem. Wampiry i ghule popadały w desperację, kiedy przyparło się je do muru. Dodajmy do tego fakt, że miałam reputację osoby, która nie bierze zakładników. Co więc im zależało zabić przy tym tulu ludzi, ilu tylko zdołają? - Cholera. – Tym jednym słowem przyznałam się do porażki. – Jednak dzięki twoim
seksistowskim zasadom, Don, nie mamy w zespole kolejnej kobiety, a następne zadanie jest już w następnym tygodniu. To zbyt mało czasu na to, by znaleźć nowego członka jednostki, przekazać jej złe wieści o istnieniu wampirów i ghuli, odpowiednio ją wyszkolić i jeszcze wypacykować, żeby była gotowa do akcji. W pomieszczeniu zapadła cisza. Don zmarszczył brwi, Juan zagwizdał, a Dave przetoczył głową po ramionach, strzelając kręgami. - A Belinda? – zasugerował Tate. Wbiłam w niego wzrok. - Ale to morderczyni. Tate mruknął coś. - Tak, lecz jest dobra w walce i potrafi skusić mężczyzn. Biorąc pod uwagę jej dobre zachowanie, obiecaliśmy wypuścić ją po dziesięciu latach. Być może zabranie jej na akcję będzie dobrym wskaźnikiem tego czy rzeczywiście – jak twierdzi – całkiem się zmieniła. Bones lekko wzruszył ramionami. - To ryzykowne, lecz Belinda jest wampirem. A to znaczy, że nadaje się do tej roboty. Plus, jest wystarczająco pociągająca, by robić za przynętę i nie wymaga treningu. Nie lubiłam Belindy i to nie dlatego, że kiedyś próbowała mnie zabić. Miała również pewną historię z Bonesem, która dotyczyła jego urodzin, jeszcze jednej wampirzycy - Annette, dwóch innych dziewczyn i naprawdę małej ilości rozmów. - Don? - spytałam. - Wypróbujemy Belindę w następnym tygodniu – powiedział w końcu. – Jeśli sobie nie poradzi, wtedy poszukamy kogoś innego na zastępstwo. 10 Wykorzystywanie wampirzycy, by zwabić i zabić inne wampiry. Ten pomysł był niemal tak samo szalony jak to, co robiliśmy teraz. To znaczy, wykorzystywaliśmy mnie – pół-wampira – do tego samego. - Musimy porozmawiać o czymś jeszcze – powiedział Don. – Kiedy ponad trzy miesiące temu Bones dołączył do jednostki, było to pod pewnym warunkiem. Nie prosiłem o jego największy wkład w naszą jednostkę… aż do dzisiaj. Zesztywniałam. Wiedziałam, co miał na myśli. Po mojej lewej, Bones znudzony ponownie uniósł brew. - Nie będę wypierał się tego warunku. Po prostu wymień osobę, którą mam zmienić w wampira. - Mnie. To jedno słowo padło ze strony Tate’a. Z niedowierzaniem skierowałam na niego wzrok. - Ale ty nienawidzisz wampirów! - wybuchłam. – Dlaczego chcesz, by cię zmienił w jednego z nich? - Nienawidzę go – zgodził się natychmiast Tate. – Jednak ty sama powiedziałaś, że to dana osoba decyduje o tym, jakim staje się wampirem, a nie odwrotnie. A to znaczy, że nienawidziłbym Bonesa nawet wtedy, gdyby był człowiekiem. Nieźle, pomyślałam wciąż zszokowana jego zamiarem. Dobrze wiedzieć, że ma otwarty umysł, jeśli chodzi o nieumarłych. Tak, jasne. Bones spojrzał na Dona. - Będę potrzebował czasu, by przygotować go do przemiany. Pozwólcie jednak, że od razu coś wyjaśnię. – Z powrotem spojrzał na Tate’a. – To nie sprawi, że ona cię pokocha. Przesunęłam wzrok na Bonesa. Powiedział na głos to, co również mnie martwiło. Boże, miałam nadzieję, że nie miałam nic wspólnego z decyzją Tate’a, by być pierwszą osobą w jednostce zmienioną w wampira. Proszę, niech nie robi nic tak drastycznego tylko ze względu na mnie. - Kocham cię jak przyjaciela, Tate. – Mój głos był łagodny. Nie znosiłam myśli, że musiałam mówić o tym przy świadkach, jednak wszyscy wiedzieli, co Tate do mnie czuł. Ostatnio nie był nieśmiały w okazywaniu tych uczuć. – W gruncie rzeczy jesteś jednym z moich najlepszych przyjaciół. Jednak patrzę na ciebie jedynie
jak na przyjaciela. Don odchrząknął. - Dopóki ty lub Bones nie macie jakichś uzasadnionych obaw, osobiste uczucia Tate’a są nieistotne. - Obawiam się o jego motywację – odpowiedział natychmiast Bones. – A co, jeśli ogarnie go zgorzknienie, gdy nie uda mu się oderwać jej od mojego boku – a pozwól, że zapewnię cię, że nigdy ci się to nie uda. Wtedy pozostaje pytanie – czy dokonuje tego wyboru dla siebie, czy dla niej? Jeśli robi to z innego powodu, będzie miał mnóstwo czasu, by tego żałować. 11 W końcu odezwał się sam Tate. - Mam swoje własne powody. Jednak zapewniam, że nie wpłyną one na moje zaangażowanie i lojalność w stosunku do jednostki. Bones uśmiechnął się do niego lekko. - Za sto lat twojej pracy i szefa dawno już nie będzie, ale ty wciąż będziesz stworzony przeze mnie. Będziesz winien lojalność mi, dopóki nie pozwolę ci założyć własnej linii lub dopóki nie wyzwiesz mnie na pojedynek, na który się zgodzę. Jesteś pewien, że się na to piszesz? - Poradzę sobie – powiedział tylko Tate. Bones wzruszył ramionami. - W takim razie ustalone. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Don, będziesz miał swojego wampira. Tak, jak obiecałem. Na twarzy Dona pojawił się wyraz ponurej satysfakcji. - Mam nadzieję, że nie będę tego żałował. Ja również ją miałam. 12 ROZDZIAŁ DRUGI W środku nocy obudziłam się w łóżku sama. Zaspana rozejrzałam się po pokoju, lecz Bonesa w sypialni nie było. Zaciekawiona zeszłam na dół i znalazłam go w salonie. Siedział na kanapie i zamyślony wpatrywał się za okno, w widoczny w oddali górski masyw. Wampiry miały zdolność siedzenia całkowicie nieruchomo, niczym prawdziwe posągi. Oczywiście Bones był wystarczająco piękny, by stanowić dzieło sztuki. Księżycowy blask sprawiał, że jego włosy wydawały się jaśniejszy od jego zwyczajnego, ciemnego brązu. Powtórnie wrócił do swojego naturalnego koloru, by nie wyróżniać się tak bardzo podczas wykonywanych zadań. Delikatne, srebrne promienie wydobywały również wypukłości i wgłębienia jego doskonałej skóry, podkreślając jego szczupłą i doskonałą budowę. Jego ciemniejsze brwi pasowały do niemal czarnych oczu, kiedy te nie lśniły zielenią. Kiedy odwrócił głowę i zobaczył mnie w progu, jego kości policzkowe zdawały się być jeszcze bardziej wyraziste. - Hej – Zawiązałam ciaśniej szlafrok, który na siebie narzuciłam, wyczuwając w powietrzu . – Coś nie tak? - Wszystko w porządku, słonko. Nieco się jednak denerwuję. To przykuło moją uwagę. Usiadłam obok niego. - Ty się nigdy nie denerwujesz. Bones uśmiechnął się. - Mam coś dla ciebie. Jednak nie mam pojęcia czy to zechcesz. - A dlaczego miałabym nie chcieć? Bones ześlizgnął się z kanapy i uklęknął przede mną. Wciąż nic do mnie nie docierało. Dopiero, kiedy w jego dłoni dostrzegłam niewielkie pudełko z czarnego aksamitu zrozumiałam, co zamierzał. - Catherine. – Gdybym nawet nie zgadła, użycie przez niego mojego pełnego imienia z pewnością naprowadziło by mnie na właściwy trop. - Catherine Kathleen Crawfield, wyjdziesz za mnie? Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, jak bardzo chciałam, by Bones zadał
mi to pytanie. Pewnie, wedle wampirzego prawa byliśmy zaślubieni, lecz przecięcie dłoni przez Bonesa, złączenie jej z moją i zadeklarowanie mnie jako swojej żony nie było szczytem marzeń, jakie miałam jako mała dziewczynka. Plus, Bones zrobił to, by zapobiec wojnie między swoimi ludźmi a ludźmi Iana, swojego stwórcy, przez kwestię dotyczącą tego, do kogo należę. Jednakże patrząc teraz na Bonesa, wszystkie moje dziecinne marzenia rozmyły się w nicość. Prawda, Bones był byłym-śmiertelnym-żigolo-zmienionym w wam13 pira-zabójcą, a nie księciem z bajki, lecz żadna bohaterka z baśni nie mogła czuć się tak jak ja teraz, kiedy mężczyzna, którego kochałam jak szalona na kolanach prosił mnie o rękę. Z napływających emocji poczułam aż ściskanie w gardle. Jakim cudem spotkało mnie takie szczęście? Bones westchnął z pełną rozbawienia irytacją. - Akurat teraz nie wiesz, co powiedzieć. Jeśli nie masz jednak nic przeciwko, to wybierz jedną z dwóch odpowiedzi. To napięcie to prawdziwa tortura. - Tak. Do oczu napłynęły mi łzy, mimo że śmiałam się, dając upust kipiącej we mnie radości. Poczułam, jak na palec wślizguje mi się coś twardego i chłodnego. Ledwie widziałam co to, gdyż mój wzrok był zamglony od łez, lecz dostrzegłam błysk czerwieni. - Dałem go do ścięcia i oszlifowania już pięć lat temu - powiedział Bones. – Wiem, że sądzisz, że byłem zmuszony do związania się z tobą wcześniej. Zapewniam cię jednak, że to nieprawda. Zawsze miałem zamiar się z tobą ożenić. Po raz tysięczny pożałowałam, że lata temu opuściłam Bonesa w taki sposób. Myślałam, że go chronię. Okazało się jednak, że bez potrzeby raniłam nas oboje. - Jakże mogłeś się denerwować poproszeniem mnie o rękę, Bones? Umarłabym dla ciebie. Dlaczego więc nie miałabym dla ciebie żyć? Pocałował mnie długo i głęboko, szepcząc do mnie jedynie wtedy, gdy musiałam zaczerpnąć powietrza. - Wiem, że teraz zamierzam zrobić to. Dużo później leżałam wyciągnięta w jego ramionach i czekałam na świt, który miał nadejść lada chwila. - Chcesz gdzieś uciec i wziąć cichy ślub czy raczej myślisz o hucznym weselu? – spytałam sennie. Bones uśmiechnął się. - Wiesz, jakie są wampiry, zwierzaczku. Nigdy nie gardzimy wielką pokazówką. Wiem również, że nasza wampirza „ceremonia” niespecjalnie spełniła twoje wyobrażenia o ślubie. Dlatego właśnie chciałem dać ci coś, co to zmieni. Mruknęłam z rozbawieniem. - Wow, wielkie wesele. Będziemy mieli piekielny problem z wyjaśnieniem wszystkiego potencjalnej firmie cateringowej. Wybór dania głównego: wołowina bądź owoce morza dla ludzi, surowe mięso i różne części ciała dla ghuli… a dla wampirów wielka beczka ciepłej, świeżej krwi przy barze. Boże, już wyobrażam sobie wyraz twarzy mojej matki. Bones uśmiechnął się przebiegle i wstał. Zaciekawiona nie odrywałam od niego wzroku, kiedy przeszedł przez pokój i wybrał numer na swojej komórce. - Justina. 14 Kiedy tylko usłyszałam imię mojej matki, wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Bones uciekł ode mnie walcząc, by nie wybuchnąć śmiechem i kontynuował rozmowę. - Tak, z tej strony Bones. Ach, co za brzydkie słowo na określenie mojej osoby… Taa. I nawzajem, jak sądzę… - Oddaj mi telefon - zażądałam. Zignorował mnie, ponownie uciekając poza zasięg moich rąk. Od momentu poznania mojego ojca, moja matka nienawidziła wampirów z niewiarygodną więc zaciekłością. Kiedyś nawet próbowała zabić Bonesa – dwa razy – i właśnie dlatego czerpał tak wiele przyjemności mogąc teraz nieco się na niej odegrać. - Tak naprawdę, Justino, nie zadzwoniłem do ciebie, by porozmawiać o tym,
jakim to jestem obrzydliwym, nieumarłym mordercą … A tak, zdegenerowanym skurwielem również. Czyż wspominałem już, że moja mama była kurwą? Nie? Och, cholera, tak naprawdę, to pochodzę z długiej linii prostytutek… Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, gdy Bones zaczął rozwodzić się nad kolejnym rarytasem ze swojej przeszłości. Do tej pory moja matka pewnie toczyła już pianę z ust. - …zadzwoniłem, by przekazać ci wspaniałe wieści. Poprosiłem twoją córkę o rękę, a ona mnie przyjęła. Gratulacje! Teraz oficjalnie zostanę twoim zięciem. Chcesz, żebym od razu zaczął mówić ci „mamo”, czy mam zaczekać z tym aż do ślubu? Rzuciłam się przez pokój i zanurkowałam w powietrzu. Wpadłam na niego z impetem i w końcu udało mi się wyrwać mu z dłoni telefon. Bones śmiał się tak bardzo, że zaczął przy tym regularnie oddychać. - Mamo? Jesteś tam? Mamo…? - Coś mi się zdaje, że będziesz musiała dać jej chwilkę. Zdaje się, że zemdlała. Bywały dni, kiedy czułam dojmujący żal, że nigdy nie zostanę matką. Pewnie, mój ojciec był wystarczająco młodym wampirem, by zapłodnić moją matkę, lecz generalnie wampiry nie mogły się rozmnażać. A ja nigdy nie przekazałabym moich zmutowanych genów dziecku poczętemu w drodze sztucznego zapłodnienia, ani nie naraziłabym adoptowanego dziecka na mój niebezpieczny styl życia. Teraz jednak byłam wdzięczna za to, że nie jestem matką. Polując na wampiry i ghule widziałam już dużo potworności. Jednak hordy dzieci naszprycowanych cukrem, wrzeszczących podczas grania to w jedną, to w drugą grę, kiedy wiedziałam, że to przede mną nie ma ucieczki? Prawdziwie przerażająca wizja. Bones był na zewnątrz „Chuck E. Cheese”, szczęśliwy drań. To ze względu na jego poziom mocy. Kiedy był blisko, to znaczy w środku lokalu, inne wampiry go wyczuwały. Zazwyczaj Bones obserwował nas do chwili rozpoczęcia akcji, gdy nasz cel wiedział, że on lub ona był na celowniku. Ja nie miałam aury typowej dla nieumarłych, przypominającej wszystko od wyładowania elektrostatycznego do 15 porażenia prądem, w zależności od mocy posiadanej przez wampira. Nie, moje serce biło i oddychałam, przez co wydawałam się nieszkodliwa dla tych, którzy i tak nie wiedzieli czego szukać. Na koniec, moja skóra była niemal w całości zakryta. Hej, nie byłam przynętą, nie musiałam więc nosić mojego zwyczajnego stroju zdziry. To Belinda miała na sobie głęboko wycięty top i biodrówki, ukazujące kilkanaście centymetrów jej brzucha. Miała zakręcone włosy i makijaż. To rzadkość, gdyż jako więzień Dona, nie wychodziła zbyt często. Patrząc na Belindę, jej blond włosy, pełne, rozciągnięte w uśmiechu usta i ponętne krągłości, ludzie nigdy by nie zgadli, że jest wampirem. Szczególnie, że był dzień. Nawet ci skłonni uwierzyć, że wampiry istnieją wierzyli w błędne mity, według których mogły one wychodzić jedynie nocą. Mówiąc krótko wszystkie te historie, razem ze spaniem w trumnach, wstrętem do symboli religijnych lub zabiciem ich przy pomocy drewnianego kołka, były nieprawdziwe. Mały chłopiec stanął obok mnie i pociągnął mnie za ramię. - Jestem głodny – powiedział. Zmieszałam się. - Ale dopiero co jadłeś. Przewrócił oczami. - Paniusiu, to było godzinę temu. - Mów do mnie mamo, Ethan – przypomniałam mu z szerokim uśmiechem, jednocześnie wyławiając z torebki pieniądze. To miało być zadanie najprostsze ze wszystkich. Nie miałam pojęcia, skąd Don załatwił dziesięciolatka, by odgrywał mojego syna. Jednak załatwił, by Ethan do nas dołączył. Powiedział, że jeśli mamy spędzić kilka godzin w „Chuck E. Cheese” bez dziecka, nasz wampirzy cel założy, że albo jesteśmy pedofilami, albo – jak rany – łowcami wampirów.
Ethan chwycił mi z dłoni garść drobnych, nie czekając nawet, aż wyjmę banknoty. - Dzięki! – powiedział i pędem rzucił się w kierunku kolejki po pizzę. No dobra. To wyglądało autentycznie. Przez cały dzisiejszy dzień, plus również wczorajszy, patrzyłam jak dzieci robią to swoim rodzicom. Dobry Boże… Przez dwa dni wydałam więcej pieniędzy na niekończące się jedzenie i różne gry niż przez cały tydzień w robocie, kupując w barach niezliczone giny z tonikiem. Przynajmniej wszystko fundował Wuj Sam, nie ja. W „Chuck E. Cheese” było tylko jedno piętro, łatwiej więc było nie spuszczać wzroku z Belindy. Nie było nawet potrzeby, by siedzieć obok niej i dyszeć jej w kark. Stała teraz na lewo od głównych drzwi, grając w Skee-Ball. Kolejny raz rzuciła piłką, idealnie trafiając w sam środek kół. Światełka maszyny przygasły nieco, gdy kolejna warstwa biletów wypadła z jej boku. Przy stopach Belindy 16 widniała już ich sterta, a obok zgromadziła się już pokaźna grupa dzieci z podziwiającymi ją ojcami. Jednak w „Chuck E. Cheese” nie było żadnego wampira, mimo że lokal ten był powiązany z tajemniczym zniknięciem całej rodziny przed trzema tygodniami. Nie, żeby ktokolwiek z klientów o tym wiedział. Don zaczął podejrzewać, że wampiry mają cokolwiek z tym wspólnego, gdyż kamery przemysłowe zarejestrowały osobę z płonącymi, zielonymi oczami. Nieumarli zabójcy lubili kilka razy polować na tym samym terenie. Co – prawdę mówiąc - stanowiło dla mnie piekielne zaskoczenie. Gdyby wampiry czy ghule nie powracały dwa razy w to samo miejsce, wydział specjalny Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, którym kierował mój wuj, nie miał by pracy. Tylko niektórzy z krwiopijców byli wystarczająco inteligentni, by – jak błyskawica – nigdy nie uderzać dwa razy w to samo miejsce. Poczułam wibracje mojej komórki. Zdjęłam ją z paska, spojrzałam na numer… i uśmiechnęłam się. Na wyświetlaczu widniało „911”, co znaczyło, że na parkingu właśnie zauważono wampira. Powoli przeszłam do miejsca, w którym stała Belinda, nie spuszczając przy tym wzroku z Ethana. Położyłam jej dłoń na ramieniu, na co spojrzała na mnie z irytacją. - Czas na pokaz - mruknęłam. - Zabieraj ręce – odparła, nie przestając słodko się uśmiechać. Zamiast tego ścisnęłam ją jeszcze bardziej. - Jeśli tylko czegoś spróbujesz – zabiję cię. Jeśli tylko Bones nie zrobi tego pierwszy. Oczy Belindy na moment zamigotały jasną zielenią, po czym dziewczyna wzruszyła ramionami. - Jeszcze dziesięć lat i nie będę musiała więcej na ciebie patrzeć. Puściłam ją. - Masz rację. Nie spieprz więc oferty lepszej niż na to zasługujesz. - Nie musisz być gdzieś indziej, Żniwiarzu? – syknęła tak cicho, że ledwie ją słyszałam. – Nie chcesz chyba wystraszyć rybki, co? Zanim odeszłam, rzuciłam Belindzie chłodne i oceniające spojrzenie. Mówiłam poważnie. Jeśli będzie chciała wyciąć jakiś numer i narazi którekolwiek z dzieci, zabiję ją. Ale – zgodnie z przysłowiem – daliśmy jej w ręce pełen dzban. Teraz tylko musieliśmy poczekać i zobaczyć czy urwie się od niego ucho. W drodze do Ethana moja komórka ponownie zawibrowała. Zerknęłam na nią i jęknęłam w duchu. Kolejne „911”. To znaczyło, że pojawił się kolejny wampir. Niedobrze. Dotarłam do Ethana, chcąc mieć na oku zarówno jego, jak i drzwi. Nie trwało długo, gdy zobaczyłam jak obaj wchodzą do środka. Poznałam ich po lśniącej skórze i charakterystycznych ruchach, które odróżniały ich od zwyczajnych ludzi. 17 Ponownie z frustracją rozejrzałam się po „Chuck E. Cheese”. Ze wszystkimi obecnymi tu dziećmi, było to najgorsze miejsce na walkę z nieumarłymi. Gdybym to ja robiła za przynętę, starałabym się zwabić wampiry z powrotem na parking, by zminimalizować ewentualne ofiary w ludziach. Jednak Belinda pewnie nie
dbała o śmiertelnych. Cóż, będę musiała zostać i jej pomóc. Chwyciłam Ethana za rękę. - Już czas – powiedziałam. Jego zielono błękitne oczy rozszerzyły się. - Są tutaj źli ludzie? – wyszeptał. Wątpiłam, by Don wyjaśnił Ethanowi – lub jego rodzicom, kimkolwiek byli wariaci, którzy zgodzili się na udział ich syna w operacji – jakiego rodzaju „złych ludzi” ścigamy. Ja również nie chciałam się nad tym rozwodzić. - Masz nie znikać mi z oczu, pamiętasz? – powiedziałam łagodnie, acz stanowczo. – Wszystko będzie dobrze. Skinął głową, wyraźnie gromadząc w sobie odwagę. - Dobrze. Jaki dobry chłopiec. Moja komórka znów zawibrowała, a na ekranie pojawiła się seria cyfr - „911– 911”. - O żesz k..urka – W ostatniej chwili się powstrzymałam. Ethan zerknął na mnie. - Co się stało? Ciaśniej ujęłam jego dłoń. - Nic. Oczywiście, to było kłamstwo. Podniosłam wzrok na tyle, by dostrzec trzeciego wampira wchodzącego właśnie przez drzwi. Potem czwartego. Zobaczyłam, jak Belinda zamarła w połowie zagrywki do Skee-Ball, popatrzyła na nich i uśmiechnęła się. Szeroko. To będzie piekielne popołudnie. 18 ROZDZIAŁ TRZECI Zauważenie Belindy nie zajęło wampirom dużo czasu. Być może nawet wyczuli jej zapach zanim ją w ogóle zobaczyli, gdyż nie minęła nawet minuta od ich wejścia, gdy skierowali się w jej stronę. Trzymałam Ethana mocno za rękę i słyszałam, jak Belinda się z nimi wita. Wytężałam przy tym słuch, by upewnić się, że nie powie niczego, czego nie powinna. Jak na przykład „pułapka”, albo „Żniwiarz”. Jak dotąd, było nieźle. Belinda po prostu sobie flirtowała… przy czym robiła to nieco uszczypliwie i z podtekstem, pytając ich czy zamierzali tu kogoś zjeść. - A myślałaś, że po co tu jesteśmy? – powiedział jeden z nich, uśmiechając się z wyższością. – Z pewnością nie dla tej wielkiej, grubej myszy. Pozostali roześmiali się, a ja mimowolnie zacisnęłam zęby. Skurwiele. - Jesteś tu z kimś? – spytał kolejny, spoglądając na Belindę z pożądaniem. - Z jakąś laską, którą tu spotkałam i jej synem - odparła Belinda wymijająco. – Jeden z was może ją zjeść, ale do chłopaka pierwszeństwo mam ja. - Wskaż ich – odezwał się brunet. Gdy Belinda uniosła wzrok i wskazała na nas palcem, odwróciłam od nich wzrok i spojrzałam na Ethana, a na twarzy pojawił mi się fałszywy uśmiech. Nie martw się. Nic ci się nie stanie. - Blondynka w czarnym golfie, która trzyma chłopca za rękę. To oni. - Ładna – powiedział brunet przeciągle, po czym dodał szybko. – Ale nie tak ładna jak ty, oczywiście. - Dzięki. – Głos Belindy jasno wskazywał, że nie był jednak wystarczająco szybki, lecz postanowiła dać sobie spokój. – To jak zazwyczaj to robicie? Po prostu łapiecie dzieciaka i zwiewacie? - Widzisz tamtego faceta? – Wysoki, chudy wampir wskazał mężczyznę z plakietką pracownika lokalu. – Wystarczy, że spojrzę mu w oczy i zahipnotyzuję, a odda mi swój strój. - A niby po co chcesz nosić łachy jakiegoś gościa? – spytała Belinda z niedowierzaniem. Swobodnie spojrzałam w ich kierunku. Sama się nad tym zastanawiałam. - Nie jego ubranie, ale uniform „Chuck E. Cheese” – odparł wampir z uśmiechem.
– Dzieciaki łatwo jest wyprowadzić bez wzbudzania zbędnych podejrzeń, kiedy go nosisz. Nawet, jeśli zauważą nas ich rodzice, jeden z nas po prostu ich hipnotyzuje, a wracają do domu myśląc, że wszystko w porządku. Dopiero po jakichś dwóch dniach zauważają, że ich dzieci nie ma w domu, lecz nie pamiętają, gdzie je zostawili. 19 - Wyprowadzamy ich po kolei i przechowujemy w bagażniku – dodał inny. – O tej porze roku jest wystarczająco chodno, by nie umarli i zgnili, a dzięki hipnozie nie robią zamieszania i siedzą cicho. Tak mocno ścisnęłam dłoń Ethana, że aż jęknął. Szybko rozluźniłam uścisk, walcząc by z furii moje oczy nagle nie rozbłysły. Każda śmierć będzie dla nich zbyt szybka. Belinda uśmiechnęła się. - Wampir w kostiumie „Chuck E. Cheese”? Muszę to zobaczyć. Mężczyzna również odpowiedział uśmiechem. - Poczekaj tu, skarbie. Spodoba ci się przedstawienie. Jak na zawołanie, przypominające roboty postacie zaczęły poruszać się na scenie. Dzieci zapiszczały z uciechy. Patrzyłam, jak jeden z wampirów podążył za wskazanym pracownikiem za kulisy. Miałam zamiar pójść za nimi, lecz słysząc następne słowa stanęłam jak wryta. - …głodny teraz. Idę wrzucić coś na ząb – powiedział rudowłosy wampir, po czym zaczął oddalać się od Belindy i pozostałych. Puściłam dłoń Ethana. Belinda podkreśliła, że chłopiec należy do niej, a to w obecnej sytuacji czyniło go najbezpieczniejszym dzieckiem na sali. Uklękłam obok niego, by móc spojrzeć mu w oczy. - Widzisz tamtą grę? – spytałam wskazując na maszynę najbliżej nas. – Zagraj w nią i nie odchodź stąd, dopóki ja lub jeden z mężczyzn, których poznałeś wcześniej po ciebie nie przyjdzie. Obiecaj mi. Ethan skinął głową. - Obiecuję. - Dobry chłopiec - mruknęłam. Ethan podszedł do automatu i wrzucił do niego wszystkie swoje drobne. Obserwowałam, jak rudowłosy wampir poluje na swoją ofiarę i poczułam, jak budzi się we mnie wściekłość. - Wszystkie jednostki, przygotować się – powiedziałam cicho do komórki. Sprawy szybko mogły przybrać zły obrót. Kiedy wampir krążył po sali, dyskretnie wodziłam za nim wzrokiem. Bystrym wzrokiem wyłapywał, które dzieci były z opiekunem, a które bez. Przy maszynie wymieniającej bilety stał chłopiec zbierający zamienione żetony. Wampir obserwował go i podszedł do niego z tyłu w chwili, gdy chłopiec zaczął przeglądać różne gry. Potem poczekał, aż podejdą do rogu sali i położył mu dłoń na ramieniu. Chłopiec podniósł wzrok… i tyle wystarczyło. Wampirze oczy zalśniły zielonym światłem, a wampir mruknął coś tak cicho, że nie zdołałam tego usłyszeć. Nikt nic nie zauważył. Chłopiec bez wahania podążył za wampirem do następnej sali, po czym zniknął za jednym z przepierzeń. Ruszyłam za nimi. Zauważyłam, że wampir wybrał najmniej uczęszczane miejsce, które służyło do magazynowania zepsutych automatów. Klęczał, a chłopiec 20 stał zwrócony do niego twarzą. Widziałam zieloną poświatę odbijającą się od twarzy dziecka, które nie próbowało nawet uciekać czy krzyczeć. Wampir zamierzał go właśnie ugryźć. Dokładnie w tym miejscu, gdzie w mniej niż minutę mógł ukryć małe ciało za jedną z zepsutych maszyn. A jego rodzice zaczną podejrzewać, że coś mu grozi dopiero wtedy, gdy on już będzie martwy… Rudowłosy pochylił się do szyi chłopca, niepowstrzymywany przez strach przed rodzicami, Bogiem, czy czymkolwiek innym. Wyciągnęłam z rękawa srebrny sztylet i podkradłam się bliżej. Przywitaj się z moim małym przyjacielem, dupku! - Co do…? Czując falę mocy za plecami obróciłam się gwałtownie tuż przed tym, jak usłyszałam
zdziwiony głos. Stał za mną wampir w przebraniu „Chuck E. Cheese”, który pytająco przekrzywił głowę przyozdobioną wielką, pluszową myszą. Wampir przed chłopcem zdjął ręce z jego ramion i podszedł do mnie, zmrużonymi oczami wpatrując się w mój nóż. - Srebro – mruknął. Wpadliśmy. - Ruszać! – wrzasnęłam wiedząc, że Bones mnie usłyszy, po czym rzuciłam nożem. Ostrze aż po rękojeść zatopiło się w jego piersi. Niemal w tym samym momencie rzuciłam się na niego, przewracając go i kilkukrotnie przekręcając sztylet. Poczułam jednak, jak coś na mnie spadło. Coś ciężkiego… i miękkiego. Wampir w przebraniu myszy. Przetoczyłam się na bok, podciągając nogi do piersi i kopniakiem go z siebie zrzuciłam. Upadł na jedną z maszyn z grami video, która pchnięta impetem wypadła przez okno. Usłyszałam Tate’a krzyczącego „Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego, nie ruszać się!” i rzuciłam kolejnymi ostrzami, które bezbłędnie wylądowały w pluszowej piersi krwiopijcy. Cofnął się, jednak nie upadł. Cholerny kostium musiał być zbyt gruby. Chwyciłam kolejne noże i zaatakowałam go. Walczył z zaciekłością niezwykłą jak na kogoś uwiązanego w kostiumie myszy. Zaczęliśmy tarzać się po ziemi. Ja próbowałam wbić w niego sztylet na tyle głęboko, by go zabić, a on usiłował mnie pobić pomimo krępującego go przebrania. - Zostaw Chucky’ego w spokoju! – usłyszałam dziecięce zawodzenie, po którym nastąpił zbiorowy płacz. Jezu Nazareński, jak tu nie mówić o psychicznym okaleczaniu dzieci? szczególnie, gdy patrzyły na kogoś, kto według nich był jakąś wariatką usiłującą zasztyletować ich ukochanego idola. Jeśli Bones nie usunie im tego wspomnienia, przez całe lata będą śnić koszmary. Nie skupiałam jednak na tym uwagi. Wciąż wbijałam w wampira noże, gdy usłyszałam niedaleko wybuch innej bójki. Pozostałe wampiry. W końcu udało mi się 21 wystarczająco głęboko wepchnąć ostrze w ciało pode mną, by wampir zwiotczał, i przekręciłam ostrze. Podniosłam się z ziemi i napotkałam przerażony wzrok dzieci i ich rodziców. Nie miałam jednak czasu wyjaśniać, że Chucky nie był Chuckym, lecz jego złym bliźniakiem. Z wrzaskiem wampir o blond włosach rzucił się na mnie, niemal tratując ludzi po drodze. Sięgnęłam po kolejny nóż i zauważyłam, że pozostało mi ich już zaledwie kilka sztuk. Nie miałam jednak wyboru. Z odsłoniętym ostrzem wyszłam mu naprzeciw. Nie mogłam ryzykować rzucenia sztyletu. Gdyby zrobił unik, trafiłabym kogoś stojącego za nim. Nie, to musiała być bezpośrednia walka. Pozwoliłam, by moje oczy w końcu zalśniły. Dalej, blondynku, zobaczmy co potrafisz. Na widok moich oczu zawahał się, lecz zaledwie na chwilę. Kątem oka zauważyłam, jak Belinda zmaga się z ciemnowłosym wampirem. Z oczywistych powodów nie daliśmy jej żadnej broni, lecz widok jej walczącej dla nas, a nie przeciwko nam, stanowił pewną ulgę. Za blondwłosym wampirem pojawił się ostatni z ich grupy. Kiedy mnie zobaczył, warknął dziko i również ruszył w moim kierunku. Niemal natychmiast jednak zatrzymał się i spojrzał na drzwi. - O żesz – powiedział, po czym błyskawicznie uciekł za scenę. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć co go tak przestraszyło. Czułam, że na sali pojawił się Bones. W tym samym jednak momencie drugi z wampirów zaatakował mnie, nie mogłam więc rozkoszować się widokiem również jego, podwijającego pod siebie ogon. - Idź za nim, ja się zajmę blondynkiem – zawołałam uchylając się przed parą kłów próbujących rozszarpać mi gardło. - Dorwę skurwiela – warknął Bones, po czym zniknął za dużymi, puszystymi, automatycznymi postaciami, które wciąż śpiewały i żartowały na scenie.
- Na zewnątrz, ludzie! – rozkazałam między jednym a drugim ciosem. I to szybko, nim ktokolwiek z dzieci lub rodziców zostanie zakładnikiem, pomyślałam. Zerknęłam na Belindę, która złapała już jednego z wampirów i teraz w niemal niedźwiedzim uścisku wyprowadzała go na zewnątrz. Wydawało mi się, że jednocześnie coś do niego mówi, jednak w całym tym zgiełku niech mnie diabli, jeśli cokolwiek zdołałabym usłyszeć. Potężny cios ponownie zwrócił moją uwagę na wampira przede mną. Jeszcze tylko troszkę, mówiłam sobie w myślach. Nie chcę zabić również ciebie na oczach tych dzieci. I tak będą miały koszmary. Kiedy stanął przed dziurą w wybitym oknie, przez które wyleciał automat z grą, zaatakowałam go nisko, starając się uniknąć jego kłów. Wypadliśmy na parking, twardo uderzając o asfalt. Miałam przy sobie zaledwie kilka noży, nie oczekiwałam bowiem, że tyle ich stracę wbijając je w ubranko Chucky’ego. Musiałam dobrze wybrać moment. 22 - Mamusiu, niech oni przestaną – zawyło jakieś dziecko, a ja zaklęłam w duchu. To najgorsze miejsce na obławę wampirów. Sądząc po odgłosach, chłopaki mieli wystarczająco dużo kłopotu z powstrzymaniem spanikowanych rodziców i dzieci przed wybiegnięciem na parking, co jeszcze bardziej skomplikowało by sprawy. Dave warknął rozkaz, by ciemnowłosego wampira, z którym zmagała się Belinda, umieszczono w kapsule. Sprytnie. Zamknięty w tym pudle nie będzie już zagrożeniem, a zawsze będziemy mogli go zabić później, po powrocie do ośrodka. Pochyliłam się, starając uniknąć potężnego ciosu, który przetrącił by mi kark i spojrzałam na Belindę. Jakby w zwolnionym tempie patrzyłam, jak pozbawiona już swojego więźnia wampirzyca doskoczyła nagle do Zachary’ego, nowego w naszej jednostce, i zatopiła kły w jego szyi. - Tate, powstrzymaj ją! – wrzasnęłam bezradna, że nie mogę nic zrobić. Belinda poderwała głowę, puszczając Zachary’ego, który upadł na ziemię. Ranny trzymał się za gardło, a ciepła krew tryskała spomiędzy jego palców. Wtedy Belinda uciekła. Usłyszałam strzały, przekleństwa i tupot wielu stóp, kiedy pozostali żołnierze z jednostki pospieszyli do nas. - Wróg na wolności! Zabezpieczyć teren! - krzyknął Cooper. Zimnym wzrokiem spojrzałam na wampira przede mną. - Nie mam na to czasu – warknęłam i natarłam na niego, przewracając nas oboje. Zaczął młócić pięściami, zadając liczne ciosy, lecz nie broniłam się. Przyjmowałam je wszystkie, jedną ręką odsuwając od siebie jego szczękę, drugą zaś chwytając sztylet i przebijając nim jego serce. Wystarczyły trzy ruchy ostrzem, by był dosłownie martwy. Odsunęłam się od niego. Żebra bolały mnie jak diabli, jednak nie przycisnęłam do nich ręki, jak instynktownie chciałam. Nagle po mojej lewej wybuchło zamieszanie. Odwróciłam głowę w samą porę, by zobaczyć jak ciemnowłosy wampir, którego właśnie umieszczano w kapsule, powala dwóch najbliżej stojących żołnierzy na ziemię. Większość oddziału, która nie pilnowała wyjść z lokalu, pobiegła za Belindą. Zostali jedynie ci, którzy opatrywali Zachary’ego. Ten wampir zaś w pełni wykorzystał ich nieuwagę. Dave rzucił się na niego, lecz krwiopijca zrobił unik, niczym makabryczny pingwin na brzuchu prześlizgnął się po asfalcie, po czym pędem puścił się przed siebie. Rzuciłam się za nim, gdy usłyszałam głosy Tate’a i Coopera, którzy ścigali Belindę. Jako śmiertelnicy nie mieli najmniejszych szans, by ją dogonić. W ułamku sekundy podjęłam decyzję i podjęłam pościg za Belindą. Była dla nas większym zagrożeniem. Belinda znała nazwiska ludzi z jednostki. Znała wszelkie szczegóły działalności organizacji Dona i – będąc tak długo uwięzioną w naszym systemie 23 bezpieczeństwa – mogła przekazać jego dokładny opis temu, ko byłby wystarczająco
głupi, by spróbować się do niego włamać. Nie mogłam pozwolić, by komukolwiek przekazała te informacje. Biegłam tak szybko, jak tylko mogłam, szybko doganiając Tate’a i Juana. Nie widziałam przed sobą Belindy, usłyszałam jednak pisk hamulców i gniewne okrzyki ludzi, gdy przebiegała przez coś, co wydawało mi się ruchliwym skrzyżowaniem. - Weź samochód – wydyszałam do Tate’a, mijając go pędem. – Namierzcie mnie! W pagerze miałam zamontowany nadajnik, a samochodem mogli dogonić mnie o wiele szybciej. Oraz załatwić sprawę z policją, gdyby do tego doszło. Rozległy się kolejne piski hamulców, gdy wypadłam na skrzyżowanie i dostrzegłam Belindę znikającą w jednej z bocznych uliczek. O nie, moja droga, pomyślałam. Wytężyłam siły marząc o tym, by moje żebra nie bolały tak, jakby przy każdym kroku miały się złamać. W duchu modliłam się, by Belinda nie wpadła do jakiegoś domu i próbowała wziąć zakładnika. Może jednak widziała i słyszała wystarczająco dużo o mnie i o jednostce, by wiedzieć, że nie wyszło by jej to na dobre. Nie, uciekała jak sto diabłów, a ja – depcząc jej po piętach - przeklinałam ją w duchu na czym świat stoi. Nie zmniejszając tempa Belinda wyrzuciła ciało w powietrze i przeskoczyła przez płot. Dzięki Bogu nie należała do wysokich rangą wampirów, którzy potrafili latać. Wtedy było by po mnie. Pokonałam płot niemal tak szybko, jak ona, jednak rana, jaką zadał mi wystający kawałek drutu nie uleczyła się natychmiast, jak w jej przypadku. Bywały dni, kiedy zazdrościłam nieumarłym ich uzdrawiających zdolności. Nie na tyle jednak, by w pełni stać się jednym z nich. Kiedy dogoniłam ją na tyle, by móc zaryzykować, wyrzuciłam z dłoni noże. Zostały mi zaledwie dwa, musiałam więc dobrze wycelować. Sztylety wbiły się w jej plecy. Belinda zachwiała się, lecz nie upadła. Cholera, nie trafiłam w serce! Moja orientacja podczas gorączkowego biegu po nierównym gruncie i z ruchomym celem nie mogła się równać z tą, którą prezentowałam w zamkniętym ośrodku i nieruchomo. Zapamiętać: popracować nad rzucaniem do celu w czasie pościgu. Jednak ostrza zaczęły ją spowalniać. Całe to podskakiwanie podczas biegu musiało przesunąć jedno z nich w pobliże jej serca. Belinda jednak nie mogła po prostu zatrzymać się, by sięgnąć do tyłu i wyszarpnąć je z ciała. Próbowała zamachnąć się i pochwycić je nie zmniejszając swojej zabójczej prędkości, jednak jedyne, co jej się udało, to wepchnąć noże jeszcze głębiej. Belinda ponownie się zachwiała, a ja zmusiłam się do jeszcze szybszego biegu. Już prawie… Gaz do dechy, Cat, nie możesz pozwolić jej zwiać! Zebrałam wszystkie siły i skoczyłam na nią. Udało mi się chwycić ją za kostki i przewrócić. Momentalnie obróciła się i zaatakowała kłami każdy skrawek moje24 go ciała, jaki tylko znalazła. Zignorowałam to i rzuciłam się na nią, całym ciężarem naciskając na jej pierś. Belinda natychmiast znieruchomiała. Jej ogromne, chabrowe oczy na sekundę napotkały mój wzrok, po czym szybko je zamknęła. Z jej gardła wyrwał się krzyk, który nagle zamarł. Ostrza, wciąż tkwiące w jej plecach, przecięły jej serce. Nie zamierzałam jednak ryzykować. Przewróciłam ją na brzuch, chwyciłam za rękojeści i mocnym ruchem przekręciłam noże. Momentalnie poczułam, jak jej ciało pode mną zwiotczało. Powinnaś skorzystać z dziesięcioletniej umowy, pomyślałam chłodno. A teraz zobacz, co z tego masz. Głośny krzyk przywrócił mnie do rzeczywistości. Wyglądało na to, że Belinda i ja znajdowałyśmy się na skraju czyjegoś trawnika. Właścicielka domu, starsza kobieta, była najwyraźniej poruszona widokiem dwóch dziewcząt toczących śmiertelną walkę na jej podwórku. Usiadłam z westchnieniem. - No dalej, proszę zadzwonić na 911. Poczuje się pani lepiej. – Pomimo faktu, że policja nigdy mnie nie dostanie. Nie z referencjami Dona. Poza tym gotowa byłam się założyć, że niedługo zjawią się tu zarówno Tate z chłopakami, jak i Bones. Nie potrzebował żadnego nadajnika, by mnie zlokalizować. Wystarczył mu mój zapach.
Kobieta zaczęła mamrotać coś w stylu „Morderczyni” i weszła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Chwilę później usłyszałam, jak dzwoni na policję. Zostałam na trawie, przy ciele Belindy, uprzejmie kiwając głową na powitanie kilkorgu jej sąsiadom, którzy z ciekawości wyszli na zewnątrz. Natychmiast jednak wracali do domów i - wzorem staruszki – dzwonili na policję. Nie minęły jeszcze trzy minuty, kiedy zobaczyłam Bonesa. Zwolnił, kiedy mnie dostrzegł i ostatnie kilka metrów pokonał spacerem. - Nic ci nie jest, słonko? Skinęłam głową. - Tylko zadrapania i siniaki. Nic poważnego. A co z wampirem, którego ścigałeś? Bones uklęknął obok mnie. - Sądzę, że w tej chwili w piekle wita się z Belindą. Świetnie. Jeden może i uciekł, ale trzech nie, a najbardziej niebezpieczna z tej trójki zaczynała marszczyć się i wysychać w późnym, popołudniowym słońcu. - A Zachary? Bones potrząsnął głową. Głęboko zaczerpnęłam powietrza i pożałowałam, że nie mogę jeszcze raz zabić Belindy. Pisk opon zapowiedział przyjazd chłopaków. Juan i Tate wyskoczyli z samochodu, który zatrzymał się tuż obok nas. Wstałam i otrzepałam się z trawy i kurzu. - Jak widzicie, chłopcy, Belinda została zwolniona. 25 ROZDZIAŁ CZWARTY Ciemnowłosemu wampirowi udało się uciec. Dave obwiniał się, że osobiście nie umieszczał go w kapsule, jednak atak Belindy na Zachary’ego, który oczywiście od początku planowała, całkowicie odwrócił jego uwagę. Zachary wykrwawił się, zanim jeszcze Bones skończył z ostatnim wampirem, nie było więc szans, by go uzdrowić. Zachary miał również swoją wersję testamentu za życia. Nie chciał, by w przypadku śmierci podczas misji wskrzeszono go jako nieumarłego. Dlatego też, pomimo smutku, pochowaliśmy go. Okazało się, że Ethan jest sierotą. Wyjaśniało to, dlaczego jego rodzice nie oponowali, by odgrywał mojego syna. Zmusiłam Dona, by obiecał, że nigdy więcej nie wykorzysta jego lub jakiegokolwiek innego dziecka do tak niebezpiecznych zadań i że znajdzie chłopcu dobrą rodzinę zastępczą. Skoro potrafił kierować tajnym wydziałem rządowym do odnajdywania nieumarłych, znalezienie takiej rodziny nie powinno sprawić mu większych kłopotów. W końcu dla Tate’a nadeszła godzina „W”. Tego dnia wszyscy znajdowali się w ośrodku. Brakowało tylko jednej osoby, lecz tylko przez problemy techniczne z samolotem. Annette - pierwszy wampir stworzony przez Bonesa - przyjeżdżała, by pomóc nam z Tatem. To ja wpadłam na ten pomysł. Od chwili, gdy Annette starała się odsunąć mnie od niego przy pomocy pikantnych historii z przeszłości, Bones ledwie z nią rozmawiał. Wiedziałam jednak, że ta obcość mu przeszkadzała. Zaproponowałam więc, by Annette mogła pilnować Tate’a, kiedy po przemianie będzie zamknięty w celi. Zanim Tate zacznie kontrolować swój głód na tyle, by nie rozrywać pierwszej żyły, jaką tylko zobaczy, jedynie ktoś nieumarły będzie mógł pomóc mu w ciągu tych pierwszych dni. Dave już się zgłosił. Jednak gdyby był ktoś trzeci, Bones miałby więcej wolnego czasu. A Annette miałaby szansę dojść z nim do porozumienia. Czyż nie byłam świetnym rozjemcą? Teraz jednak denerwowałam się. Za pół godziny Bones zabije Tate’a tylko po to, by zaraz potem go wskrzesić. Okres pomiędzy jego śmiercią a ponownymi narodzinami mógł wynieść godzinę, a może nawet kilka. Wszystko zaplanowane było na dwudziestą, zaraz po zachodzie słońca, kiedy Bones będzie najsilniejszy. Przemiana wiele wymaga od wampira. Tak przynajmniej słyszałam. To jednak było moje pierwsze takie doświadczenie. Zgodnie z przewidywaniami, Don zainstalował zestaw kamer. Podłączył nawet
Tate’a do monitorów, by zarejestrować dokładny moment zgonu i zaniku fal mózgowych. Na widok całego tego wysokiej klasy sprzętu Bones tylko potrząsnął głową i kwaśno spytał czy wszystko będzie również transmitowane w sieci. 26 Don zignorował go. Zamierzał zebrać tyle informacji do badań, ile tylko zdoła. Jeśli o to chodziło, nie miał wstydu. Tate znajdował się w pomieszczeniu ze wzmocnionym tytanowymi zamkami wejściem. Do diabła, mieli tam nawet stół operacyjny wyposażony w klamry z tego samego metalu. Bones powiedział Donowi, że wszystkie te zabezpieczenia to gruba przesada, lecz Don martwił się, że Tate wydostanie się i zacznie szaleć. Tate leżał właśnie na tym stole, przypięty już klamrami. Dla lepszego dostępu przypiętych do jego ciała diod, miał na sobie jedynie szorty. Wśliznęłam się do środka, by po raz ostatni porozmawiać z nim jako człowiekiem. W pobliżu dostrzegłam lodówkę, w której umieszczono worki z krwią. Jego pierwszy wampirzy posiłek. Spojrzałam w jego ciemnoniebieskie oczy, jednocześnie manewrując mechanizmem pochyłej płyty, aż usiadł prosto. - Boże, Tate – powiedziałam łamiącym się głosem. – Jesteś tego pewien? Starał się uśmiechnąć, lecz nie za bardzo mu to wyszło. - Nie bój się tak, Cat. Ktoś by pomyślał, że to ty masz umrzeć, nie ja. Położyłam dłoń na jego policzku. Jego skóra była tak samo ciepła, jak moja. Niedługo jednak to się zmieni. Tate westchnął i nachylił do mnie głowę. - To była niezła jazda, prawda? - mruknął. – Pamiętam, jak kiedyś nie wierzyłem w wampiry. A teraz popatrz. Mam wejść w ich szeregi, prowadzony przez sukinsyna, którego nie znoszę. To się nazywa ironia, nie? - Tate, nie musisz tego robić. Możesz zmienić zdanie, a wtedy wszystko odwołamy. Odetchnął głęboko. - Jako wampir będę silniejszy, szybszy i trudniej będzie mnie zabić. Jednostka tego potrzebuje… i ty też. - Nie waż się robić tego tylko i wyłącznie dla mnie, Tate. – Mój głos aż drżał od pasji. – Jeśli tak jest, to natychmiast zejdź z tego stołu. - Nie ma mowy – odparł równie porywczo. – Nie namówisz mnie, bym zrezygnował, Cat. Bones podszedł do mnie z tyłu, oszczędzając mi odpowiedzi. - Już czas, Kotek. Poszłam do niewielkiej sali piętro wyżej, z której można było obserwować Tate’a. Właśnie tam znajdowała się reszta sprzętu rejestrująca całe wydarzenie. Mój wuj już się tam znajdował, wbijając wzrok w monitory. Juan, Cooper i Dave weszli do pokoju za mną. Nie mogłam odwrócić wzroku od ekranu, kiedy z powolną gracją prawdziwego drapieżnika Bones podszedł do Tate’a, którego tętno nagle przyspieszyło. Bones wbił w niego obojętny wzrok. - Kolego, nie dostaniesz tego, na co tak liczysz, a z tą decyzją będziesz musiał żyć do końca swoich dni. Tak więc pytam po raz ostatni. Naprawdę tego chcesz? Tate głęboko zaczerpnął powietrza. 27 - Od dawna chciałeś mnie zabić. Teraz masz swoją szansę. Zrób to. W następnej sekundzie Bones zatopił kły w szyi Tate’a. Żołnierz zesztywniał, a maszyny ukazały jego szalejący puls. Dave chwycił moją dłoń, a ja odpowiedziałam równie mocnym uściskiem, patrząc jak Bones głębokimi pociągnięciami wypijał życie z mojego przyjaciela. Gdy przełykał, blada skóra na jego szyi regularnie się poruszała. Dźwięki monitora EKG zwolniły, po czym ich częstotliwość gwałtownie spadła. W końcu, kiedy Bones podniósł głowę, rozlegały się jedynie sporadyczne, krótkie sygnały. Bones zlizał z warg ostatnie krople krwi i wyjął ostrze, którym naciął sobie szyję. Potem przycisnął do rany bezwładną głowę Tate’a. Wciąż jednak nie wyjmował końcówki noża z nacięcia, by rana nie zamknęła się zbyt szybko. Wargi Tate’a poruszyły się. Na początku wątle reagowały na skapującą w jego
usta krew, lecz zaraz zaczęły pić ją z większym wigorem. Monitor EEG zaczął piszczeć, sygnalizując alarm. Bones upuścił nóż w chwili, gdy Tate z zamkniętymi oczami zacisnął zęby na ranie, rozrywając ją jeszcze bardziej. Nie puszczał przy tym głowy Tate’a, nie opierając się gwałtownemu atakowi jego zębów. Minuty mijały, a Tate wciąż zgrzytał zębami i pił. Pomiędzy uderzeniami jego serca były coraz dłuższe przerwy, aż w końcu nastąpiła… cisza. Bones szarpnięciem oderwał od siebie usta Tate’a, po czym chwiejnie się od niego odsunął. EEG zaczęło szaleć, a na ekranie EKG pokazała się płaska, ciągła linia. Ciałem Tate’a wstrząsnęły potężne drgawki, przez które trzymające go w miejscu klamry głucho zaklekotały. Po chwili jednak nieruchomo opadł na stół. Martwy, lecz czekający na wskrzeszenie. Godziny mijały wręcz boleśnie wolno. Bones usiadł na podłodze celi. Wyglądał, jakby odpoczywał, lecz wiedziałam, że nie spał. Od czasu do czasu zerkał na nieruchome ciało Tate’a i zastanawiałam się czy wyczuwał już zmianę energii wokół niego. Sam Bóg wiedział, że EEG coś wyłapywało. Przez cały ten czas maszyna nawet na chwilę nie ucichła. Przez cały ten hałas Bones chciał pewnie rozwalić sprzęt w diabły. Ze zgromadzonych zapasów wypił dwie torby krwi, od chwili gdy Tate… umarł? Stracił przytomność? Jakim określeniem można było teraz nazwać jego stan? Zrobił to, mimo że nienawidził zimnej krwi z plastiku. Kiedy któregoś razu spytałam go, dlaczego gryzł ludzi zamiast pić krew z torebki, porównał jej smak do zgniłego mleka. Jednak po tym, ile wypił z niego Tate, potrzebował uzupełnienia płynu bez względu na jego smak. Juan ziewnął. Było już po północy, a my wciąż jedynie wbijaliśmy wzrok w nieruchome ciało Tate’a. Nikt jednak nawet na chwilę nie odrywał oczu od monitora. - Może pójdziecie się przespać. Obudzę was, gdy nastąpi jakaś zmiana - zaproponowałam. Przywykłam już do siedzenia do późna - bycie pół-wampirem miało swoje zalety. Don rzucił mi zmęczone, acz stanowcze spojrzenie. 28 - Myślę, że wszyscy podzielą moje zdanie. A ja, do diabła, zostaję. Natychmiast rozległy się zgodne pomrukiwania. Pokonana wzruszyłam ramionami, po czym wróciłam wzrokiem na ekran. Bones podniósł się z miejsca. Był to jedyny znak, że w ogóle coś się działo. W następnej chwili ciało Tate’a zmieniło się w masę wstrząsaną agonalnymi drgawkami. Otworzył oczy, każdym jednym mięśniem napierając na metalowe obręcze, a z jego warg wyrwał się krzyk tak dziki, że aż wcisnęło mnie w oparcie fotela. - Jezu Chryste - mruknął Don. Po jego senności nie zostało nawet wspomnienie. Krzyk Tate’a rozbrzmiewał coraz głośniej. Poprzez jego oszalałe rzucanie głową, gdy walczył z więzami, dostrzegłam jego rozchylone usta… z których oprócz wydobywającego się, piekielnego wrzasku wyraźnie wystawały kły. Bones powiedział kiedyś, że nowe wampiry budzą się z niewiarygodnym, palącym wprost pragnieniem. Ta rzeczywistość rozgrywała się właśnie na moich własnych oczach. Wydawało się, jakby Tate nie zdawał sobie sprawy z tego gdzie lub nawet kim jest. W spojrzeniu, którym potoczył po pomieszczeniu, nie było nic z dawnego Tate’a. Bones nie wykazywał nawet śladu paniki, którą czułam. Ruszył w stronę lodówki, wyciągnął z niej kilka torebek krwi i podszedł do Tate’a. Przez płynące z głośników krzyki nie usłyszałam co powiedział, lecz zobaczyłam jak poruszył wargami i upuścił jedną z nich wprost w otwarte usta nowego wampira. Mniam, mniam? – podsunął mój zmartwiały umysł. Czy raczej: Do dna? To bez znaczenia. Tate nie zaczął pić z torebki. Rozerwał ją zębami, aż szkarłatny płyn spryskał mu twarz, a z kłapiącymi zębami wyglądał bardziej jak rekin niż mężczyzna. Bones, nieporuszony, ściągnął resztki torebki z twarzy Tate’a, ledwie unikając odcięcia palców ostrymi zębami. Sekundę później położył kolejną torebkę na wargach wampira, którą jednak spotkał ten sam los, co pierwszą.
Z niepokojem odwróciłam wzrok. Nie miało to sensu, gdyż wiedziałam co nastąpi. Jednak słyszeć a widzieć to dwie różne rzeczy. Dostrzegłam, że stojący po mojej prawej Juan również nie patrzył na ekran. Z zamkniętymi oczami pocierał skronie. - To wciąż jest on. Głos Dave’a wydawał się niezwykle łagodny, kiedy ghul odezwał się w przerwie rozbrzmiewających krzyków Tate’a. Dave głową wskazał na monitor. - Wiem, że trudno w to uwierzyć po tym, co widać na ekranie, lecz Tate wciąż tam jest. To tylko przejściowy stan. Wkrótce znów będzie sobą. Boże, jakże chciałam w to wierzyć. Wiedziałam, że nie było żadnego powodu, bym tego nie robiła, lecz teraz Tate wyglądał nawet bardziej przerażająco niż którykolwiek z wampirów-morderców, których spotkałam. W przeciwieństwie do mojego wcześniejszego przekonania, chyba rzeczywiście nie byłam gotowa na to, by widzieć mojego przyjaciela w ten sposób. 29 Potrzeba było pięciu torebek krwi, by rozszalały blask zniknął z jego oczu. Oczywiście większość z pierwszych dwóch pokrywała teraz jego twarz. Teraz jednak, kiedy spojrzał na Bonesa, wydawał się go poznawać. - To boli – powiedział. Słysząc jego ochrypły głos łzy napłynęły mi do oczu. To jedno zdanie wydawało się kapać rozpaczą. Bones skinął głową. - Będzie lepiej, kolego. Możesz wierzyć mi na słowo. Tate spojrzał na siebie, zlizując każdą kroplę krwi, jaką tylko zobaczył. Nagle jednak zamarł i spojrzał prosto w kamerę. - Cat. Pochyliłam się do mikrofonu i włączyłam mechanizm umożliwiający im mnie słyszeć. - Jestem tu, Tate. Wszyscy jesteśmy. Tate zamknął oczy. - Nie chcę, żebyś widziała mnie w takim stanie – wymamrotał. Ze wstydu, jaki czułam na moją pierwszą reakcję, mój głos stał się ochrypły. - To nic, Tate. Jesteś… - Nie chcę, żebyś oglądała mnie w tym stanie! – warknął, ponownie szarpiąc się w więzach. - Kotek. - Bones spojrzał na mnie z ekranu. – To go denerwuje. A przez brak spokoju trudniej mu będzie zapanować nad żądzą krwi. Lepiej zrobić to, co chce. Moje poczucie winy stało się jeszcze głębsze. Czy to zbieg okoliczności, czy Tate w jakiś sposób wiedział, że patrząc na niego wcześniej czułam odrazę? Byłam naprawdę parszywym dowódcą, nie mówiąc już o tym, że naprawdę złym przyjacielem. - Dobrze, idę – powiedziałam jakimś cudem spokojnym głosem. - Ja… Zobaczymy się, jak poczujesz się lepiej, Tate. Wyszłam z pomieszczenia, lecz doszły mnie jeszcze krzyki Tate’a, które ponownie rozbrzmiały z głośników. Siedziałam na biurku w swoim gabinecie i wpatrywałam się w przestrzeń, kiedy nagle zadzwonił telefon. Na ekranie rozpoznałam numer mojej matki i zawahałam się. Nie byłam w nastroju, by znów się z nią spierać. Jednak nigdy tak późno nie dzwoniła, zdecydowałam się więc odebrać. - Cześć, mamo. - Catherine. - Zamilkła. Czekałam, delikatnie bębniąc palcami w blat. Jednak potem powiedziała coś, przez co niemal spadłam z biurka. – Zdecydowałam się przyjść na twój ślub. Az spojrzałam na wyświetlacz, by upewnić się, że to rzeczywiście dzwoniła moja matka. 30 - Upiłaś się? – wykrztusiłam, kiedy mogłam już mówić. Westchnęła.
- Chciałabym, żebyś nie wychodziła za tego wampira, jednak zmęczona jestem tym, że on ciągle staje między nami. Obcy ją porwali i podstawili impostora, pomyślałam. To jedyne wyjaśnienie. - To… Przychodzisz na mój ślub? – Nie mogłam się powstrzymać, by nie powtórzyć. - Właśnie to powiedziałam, prawda? – odpowiedziała z typową dla niej irytacją. - Eee. To wspaniale. – Niech mnie diabli, jeśli wiedziałam co powiedzieć. Jej słowa mnie powaliły. - Nie sądzę, byś potrzebowała pomocy przy planowaniu go? – spytała moja matka, brzmiąc jednocześnie buntowniczo i niepewnie. Gdybym otworzyła usta jeszcze bardziej, moja szczęka całkowicie by mi odpadła. - Było by mi niezmiernie miło – zdołałam powiedzieć. - To dobrze. Spotkamy się później na obiedzie? Miałam na końcu języka: „Przykro mi, ale nie ma takiej możliwości”, kiedy zawahałam się. Tate nie chciał, żebym nawet oglądała na ekranie, jak zmaga się z głodem. Bones wyjeżdżał, by odebrać Annette z lotniska. Mogłam wyjechać razem z nim, kiedy by po nią jechał, po czym spotkałabym się z nim później w ośrodku. - A co powiesz na późny lunch zamiast obiadu? Powiedzmy tak o czwartej? - Dobrze, Catherine. – Ponownie zamilkła, jakby chcąc powiedzieć coś jeszcze. Jakaś moja część oczekiwała, że zaraz krzyknie „Prima Aprilis! ”, lecz teraz był listopad, więc o wiele na to za wcześnie. – Do zobaczenia o czwartej. Kiedy o świcie Bones przyszedł do mnie, gdyż teraz Dave rozpoczął dwunastogodzinną zmianę w celi Tate’a, wciąż byłam oszołomiona. Najpierw mój najlepszy przyjaciel zostaje zmieniony w wampira, po czym moja matka mięknie w sprawie mojego ślubu z jednym z nich. Dzisiaj naprawdę był pamiętny dzień. Bones zaproponował podrzucić mnie w drodze na lotnisko, po czym odebrać mnie, kiedy będzie już wracał do ośrodka. Odmówiłam jednak. Nie chciałam ryzykować, że zostanę bez samochodu, gdy zacznie obrzucać go obelgami – a zawsze była taka możliwość – lub ryzykować zepsucia mojej pierwszej prawdziwej rozmowy matki z córką przez pojawienie się Bonesa z obcym wampirem przy boku. Moja matka nie mogła powstrzymać się przed uwagami widząc parę kłów, a Annette działała mi na nerwy nawet w mój dobry dzień. Poza tym już widziałam, jak wyjaśniam matce, kim była Annette. Mamo, poznaj Annette. W osiemnastym wieku, kiedy Bones był żigolakiem, płaciła mu by ją pieprzył. Teraz, po ponad dwustu latach, są dobrymi przyjaciółmi. 31 Taa. Przedstawię Annette mojej matce… zaraz po tym, jak sama zrobię sobie lobotomię. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że chce rozmawiać o naszym ślubie – powiedziałam do Bonesa wsiadając do samochodu. Spojrzał na mnie z powagą. - Ona nigdy nie zerwie swojego związku z tobą. Mogłabyś poślubić samego Szatana, a i tak byś się jej nie pozbyła. Ona cię kocha, Kotek. Mimo tego, że okazywanie tego ostatnio naprawdę kiepsko jej wychodzi. – Zamilkł na moment, po czym uśmiechnął się złośliwie. – Mam zadzwonić do ciebie za godzinę, na wypadek gdyby zrobiła się nieprzyjemna? Mogłabyś wtedy udać, że jest jakaś pilna sprawa, którą musisz się zająć. - A co, jeśli coś się stanie z Tatem? – spytałam z namysłem. – Może jednak nie powinnam jechać. - Twojemu kumplowi nic nie jest. Oprócz srebrnego sztyletu w sercu nic mu już nie zaszkodzi. Jedź, spotkaj się z mamą. I zadzwoń do mnie, jeśli będziesz chciała, bym przyjechał i ją ugryzł. Naprawdę nie było dla mnie nic do roboty w ośrodku. Tate będzie w zamknięciu przynajmniej jeszcze kilka dni, a z oczywistych powodów nie mieliśmy zaplanowanych żadnych działań. To był najbardziej odpowiedni czas, by sprawdzić czy moja matka mówiła poważnie o ociepleniu naszych stosunków.
- Trzymaj komórkę pod ręką – zażartowałam, po czym odjechałam. Moja matka mieszkała trzydzieści minut drogi od ośrodka. Wciąż mieszkała w Richmond, jednak w bardziej wiejskiej okolicy. Jej osobliwa dzielnica przypominała miejsce w Ohio, gdzie się obie wychowałyśmy, lecz nie znajdowało się daleko od Dona, na wypadek, gdyby coś się stało. Podjechałam pod jej dom, zatrzymałam samochód i zauważyłam, że okiennice wymagały ponownego malowania. Czy wyglądały tak, kiedy byłam tu ostatnio? Boże, ile czasu minęło odkąd odwiedziłam ja po raz ostatni? Jednak kiedy tylko wysiadłam z samochodu, zamarłam. Poczułam falę szoku, który nie miał nic wspólnego z faktem, że nie odwiedziłam matki od chwili, kiedy kilka miesięcy temu Bones ponownie zjawił się w moim życiu. Po energii płynącej z domu poznałam, że moja matka nie była w środku sama. Ktokolwiek tam jednak z nią był, nie miał tętna. Sięgnęłam dłonią do torebki, w której zawsze trzymałam jakiś srebrny nóż, lecz zamarłam słysząc za sobą zimny śmiech. - Na twoim miejscu nie robiłbym tego – odezwał się za mną znienawidzony głos. Drzwi w domu mojej matki otworzyły się. Stanęła w progu, obok wyglądającego znajomo, ciemnowłosego wampira, który niemal pieszczotliwie obejmował dłońmi jej gardło. Nie potrzebowałam oglądać się za siebie, by wiedzieć, że wampirem za mną był mój ojciec. 32 ROZDZIAŁ PIĄTY Mój ojciec, Max, stał jakieś dwadzieścia metrów ode mnie, ukryty w cieniu drzew. Wiatr rozwiewał jego rude włosy, gdy wbijał we mnie spojrzenie identycznych jak moje, szarych oczu. Jednak moją uwagę przyciągnęła nie jego twarz, a niewielka wyrzutnia rakietowa, którą trzymał opartą o ramię. W drugiej dłoni ściskał broń. Rozbieżność między rozmiarami obu śmiercionośnych przedmiotów była tak wielka, że z czystej histerii niemal wybuchłam śmiechem. - Zamierzałem wysadzić twój samochód zanim jeszcze zatrzymałaś się na podjeździe – powiedział wesoło i wskazał głową wyrzutnię. – Potem jednak zobaczyłem, że jesteś sama. A który ojciec przegapiłby okazję spędzenia odrobiny czasu ze swoją córeczką? Jeśli raz ci się nie uda, próbuj dalej. To były ostatnie słowa Maxa, kiedy kilka miesięcy temu został przyłapany na tym, że najął dwóch zabójców, by ukrócili me cierpienia. Po tym, jak Bones poślubił mnie na wampirzy sposób nie sądziłam, by Max próbował jeszcze jakichś bezczelnych prób zabicia mnie. Wyglądało jednak na to, że byłam w błędzie. - Gdzie twój Pan, Max? – spytałam spokojnie. – Spóźnia się? Czy wciąż jest wkurzony, że wymknęłam mu się z rąk? - Ian? – roześmiał się Max. – Pieprzyć mojego Pana, nie potrzebuję go. Mam nowych sponsorów, dziewczynko, a oni tak samo jak ja pragną twojej śmierci. Ponownie rozważyłam sięgnięcie po noże. Na twarzy Maxa pojawił się zimny uśmiech, który wystarczająco przypominał mój własny, by można było stwierdzić łączące nas pokrewieństwo. - Myślisz, że zdążysz dostać się do swojej broni, zanim cię zastrzelę? Być może. Jednak prędzej twoja matka zginie od uderzenia rakiety. A to była by prawdziwa szkoda. Zacisnęłam zęby. Max i ten drugi wampir stali dokładnie po przeciwnych kierunkach. Nawet, gdybym była wystarczająco szybka, by zdjąć jednego z nich, drugi z pewnością zdążyłby zabić moją matkę. - Może wejdziemy do środka? Sądzę, że dawno już powinniśmy przeprowadzić rodzinną naradę – powiedział Max, wskazując gestem wejście do domu. Mowy nie było, bym mogła cokolwiek zrobić, gdy stali tak bardzo od siebie oddaleni. Ruszyłam w stronę domu, lecz zatrzymał mnie jego śmiech. – Upuść
najpierw torbę, mała, a potem kopnij ją w moją stronę. Powoli. Przez głowę przemknęły mi liczne plany ataku, jednak ze strachu o matkę odrzuciłam każdy z nich. Gdyby tylko Max był tu sam. Gdybym tylko zapięła na 33 sobie trochę broni, nim tu przyjechałam. Gdybym tylko posiadała drugi taki zegarek z alarmem, by Bones dowiedział się, że mamy z matką kłopoty. Upuściłam torbę i kopnęłam ją na bok od Maxa. Mruknął coś i podszedł nieco bliżej mnie, nawet na chwilę nie przestając we mnie celować. - Nauczmy cię odrobiny szacunku – powiedział i nacisnął spust. Kula trafiła mnie nisko w brzuch, a siła uderzenia cofnęła mnie dwa kroki. Nie od razu poczułam ból, lecz kiedy nadszedł, był bezlitosny. Za plecami usłyszałam śmiech drugiego wampira, niewiele głośniejszy od samego wystrzału. Max nałożył na broń tłumik. - Do środka – powiedział i ponownie wskazał mi bronią kierunek. – Albo następną kulę dostaniesz w nogę. Zacisnęłam dłonie na krwawiącej gwałtownie ranie na brzuchu i chwiejnym krokiem skierowałam się w stronę domu. Kiedy tylko Max zamknął za nami drzwi, wystrzelił ponownie, trafiając mnie w biodro. Krzyknęłam z bólu. Uderzenie było tak silne, że przewróciłam się i w męczarniach zwinęłam na podłodze. - Mam zbyt wielką frajdę, by się powstrzymać - prychnął Max, po czym machnął bronią w kierunku mojej matki. – Odezwij się chociaż raz, a wtedy to ona dostanie. Max z radością zastrzeliłby matkę. Zauważyłam, że na jej twarzy malowało się oszołomienie i pustka. Zahipnotyzował ją, by była mu posłuszna. Na myśl, jak bardzo musiała być przerażona, gdy otworzyła drzwi i zobaczyła za nimi mojego ojca, furia zapłonęła we mnie równie mocno, co ból. Jednak nie na długo. Zalała mnie fala nowego bólu, mdłości i zawrotów głowy. Max mógł nie trafić w tętnice i ważniejsze organy, jednak w obecnym stanie nie byłabym w stanie walczyć z nimi dwoma i jej ratować. A tylko dzięki mojemu wampirzemu dziedzictwu byłam jeszcze w ogóle przytomna. Bones. Często żartowałam z niego, że miał paranoję na punkcie mojego bezpieczeństwa, jednak wyglądało na to, że ten żart obrócił się przeciwko mnie. Pewnie, jeśli później nie pojawię się w ośrodku, będzie się martwił. Prawdopodobnie nawet wystarczająco, by przyjechać prosto tutaj. Sądząc jednak po wyrazie twarzy Maxa, przybyłby za późno. - Trzeba było mnie zabić, kiedy miałaś taką szansę – powiedział Max, patrząc na mnie z góry. – Założę się, że żałujesz teraz, że zamiast tego poślubiłaś wtedy Bonesa. Nawet, gdyby to był dla mnie koniec – a nie byłam gotowa, by na dłuższą metę się do tego przyznać – nie mogłam zmusić się, by przyznać mu rację. - Czy kiedykolwiek powiedziałam ci, jak bardzo cię nienawidzę, Max? - wykrztusiłam. Może uda mi się zagrać na czas. Wkurzyć go na tyle, by przeciągał moją śmierć. Drugi wampir roześmiał się. 34 - Ma hart – powiedział, jednocześnie głaszcząc włosy mojej matki. – Wielka szkoda. Nagle olśniło mnie, skąd znam ciemnowłosego wampira. To właśnie on uciekł nam wtedy z „Chuck E. Cheese”! - Ty – powiedziałam. Uśmiechnął się. - Mnie również miło cię widzieć. Max odłożył wyrzutnię rakiet, jednak teraz nie przyszło mi z tego nic dobrego. Gdyby zrobił to kilka minut temu, było by zupełnie inaczej. - Calibos – powiedział. – Jeśli moja córka nawet się poruszy, zabij jej matkę. Z tym ponurym rozkazem, Max zniknął w kuchni. Wciąż uciskałam ranę na brzuchu, gdyż krwawiła gorzej niż ta na nodze. Niech cię szlag, Max, pomyślałam przez ból. Umrzesz, nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek zrobię.
A w obecnej sytuacji, to było bardzo prawdopodobne. Moja matka wciąż w milczeniu wpatrywała się w przestrzeń. Ku mojej uldze, po za tym nie wyglądała na ranną. Calibos, jak Max nazwał drugiego wampira, pozwolił dłoniom wędrować po jej ciele, by w końcu ścisnąć piersi. Z mojego gardła wydobył się cichy warkot, na co on tylko uśmiechnął się z zadowoleniem. - Charakterek – powiedział i opuścił dłoń, błądząc nią niżej. Max wyszedł z kuchni i wbił wzrok w Calibosa. - Nie ona – powiedział spokojnie. – Jak zostanie nam czas, możesz wziąć sobie Cat. Jednak Justina jest moja. Och, mój Boże. Poczułam przypływ determinacji. Nie mogłam pozwolić Maxowi żyć, nawet jeśli oznaczało to również śmierć moją i matki. Znałam ją. Wolałaby umrzeć niż zostać zgwałconą przez wampira. Szczególnie zaś Maxa. - Myślę, ze już czas, by ją obudzić, nie? – zapytał mnie ojciec tym samym co wcześniej, wesołym tonem. Podał broń Calibosowi z rozkazem zabicia mnie, gdybym drgnęła, po czym pot rzedł do mojej matki. Max jednym z noży przyniesionych z kuchni naciął kciuk, po czym wsunął jej go do ust. - Pobudka kogutka, Justina - powiedział, wcierając jej w wargi swoją krew. Moja matka zlizała ją, zamrugała oczami i wrzasnęła. Max natychmiast zasłonił jej usta dłonią. Starałam się odepchnąć od siebie ból, by móc skoncentrować się na jakimś planie. Dalej, Cat, myśl! Musi być jakiś sposób, by się z tego wydostać. - Witaj, piękna - powiedział Max, przykładając twarz do policzka mojej matki. – Zabiorę rękę. Jednak za każdym razem, gdy krzykniesz, odetnę coś twojej córce. Zrozumiałaś? Matka spojrzała na mnie z przerażeniem, po czym skinęła głową. Max opuścił dłoń. - Tak lepiej. A teraz upewnijmy się, że kotek nie zepsuje całej zabawy… 35 Max podszedł do mnie, wciąż trzymając w dłoniach noże. Spięłam się, niczego w życiu bardziej nie pragnąc, jak tylko chwycić je i wyszarpnąć mu z dłoni. Lecz Calibos celował we mnie z broni, mając moją matkę w zasięgu swoich kłów. Z pewnością ich zaatakuję, jednak jeszcze nie teraz. Max uśmiechnął się i uklęknął, by chwycić mnie za nadgarstek. - Niedługo umrzesz – powiedział wystarczająco cicho, bym tylko ja go słyszała. – Jednak pozwolę twojej matce żyć, by pamiętała, że widziała twoją śmierć. Spróbuj jednak ze mną walczyć, maleńka, a zanim cię wykończę zgwałcę ją i zabiję na twoich oczach. Jak bardzo chcesz jej oszczędzić tego losu? Nigdy nie żywiłam do nikogo takiej nienawiści, jaką teraz czułam do mojego ojca. Istniała szansa, że Max i tak zabije nas obie, miałam jednak trzy możliwości do wyboru. Nadzieję, że wymyślę jakiś genialny plan i uratuję i ją, i siebie, nadzieję, że Max tak długo będzie delektował się torturowaniem mnie, że Bones zdąży zjawić się na czas… lub rzucić się na te noże i zaryzykować, że Max zrealizuje groźbę pod adresem mojej matki. Wiedziałam, że był do tego zdolny. Nie sądziłam, by wiele rzeczy mogło go powstrzymać. - Wypuść ją, kiedy już skończysz – powiedziałam łagodnie, wahając się między planem A i B. Max uśmiechnął się. - Mądra dziewczynka. – Kciukiem gładził mój nadgarstek. – Dlaczego przyjechałaś sama? Gdzie jest Bones? Kłamstwo zawsze wydawało się bardziej autentyczne, kiedy zmieszane było z prawdą. - Jest w ośrodku. Zmienił jednego z członków mojej jednostki w wampira. Został z nim do chwili, aż minie mu żądza krwi. Max uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Tate. Nie zdołałam ukryć szoku. Widząc to, mój ojciec roześmiał się. - Skąd to wiem? Belinda podała Calibosowi wszystkie informacje. Kiedy już znalazłem twoją matkę zahipnotyzowałem ją, by zaprosiła cię do siebie. Jestem winien
Belindzie ogromną wdzięczność. Belinda. Ja pieprzę, nie docenialiśmy tej niebieskookiej dziwki. Teraz wiedziałam już, co szeptała do Calibosa, wyprowadzając go z „Chuck E. Cheese”. Co takiego wiedziała Belinda, o czym nie miał pojęcia nikt inny w jednostce? Dokładny czas, kiedy mieliśmy zmienić Tate’a. Belinda musiała zaplanować moją śmierć, bez względu na to jakim sposobem Max by to zrobił. Nie przewidziała jednak własnej śmierci. Poczułam kolejną falę oszołomienia. Musiałam mieć krwotok wewnętrzny, gdyż krew spływająca na podłogę nie odpowiadała temu, jak się czułam. - Będziesz musiał zrezygnować z podziękowań dla niej, Max. Ona nie żyje. Wzruszył ramionami. 36 - Wielka szkoda. Miła dziewczyna. - Max. Oboje odwróciliśmy głowy. Moja matka wciąż stała tam, gdzie wcześniej, a po jej twarzy powoli spływały łzy. Nigdy wcześniej nie widziałam, by płakała. - To mnie chcesz – powiedziała ochrypłym głosem. – To ja wychowałam Catherine i nauczyłam jej nienawidzić każdego wampira, jakiego spotkała. Puść ją. To sprawa między tobą a mną. Te słowa, a nie dwukrotny postrzał, sprawiły, że do oczu napłynęły mi łzy. Tyle razy myślałam, że mnie nie kocha. A teraz chciała wymienić mnie na siebie, by oddać się wampirowi, którego bała się najbardziej. Max spojrzał na nią nagle lśniącymi, zielonymi oczami. - Och, mam z tobą pewne niedokończone sprawy, Justino. Wiesz, jakim wrzodem na dupie był fakt, że jestem ojcem mieszańca? Obcy bili mnie na sam mój widok! Jednak nie dostanę żadnej ochrony, gdy cię po prostu zabiję. Jeśli zaś uśmiercę ją, zdobędę kilku wpływowych przyjaciół. Chcieli również Bonesa widzieć martwym, jednak muszę jednak radzić sobie z tym, co mam. Miałam właśnie spytać kim są ci przyjaciele, kiedy Max wziął jeden z noży i wbił go w mój nadgarstek. Zrobił to wystarczająco mocno, by przybić go do podłogi. Powstrzymałam krzyk, gwałtownie zaczerpując powietrza, czego jednak nie zrobiła moja matka. - Przestań! Max uśmiechnął się szeroko, usuwając resztę ostrzy spoza mojego zasięgu. - Dzięki, Justino. Teraz, dzięki tobie, coś jej obetnę. Calibos westchnął z irytacją, co usłyszałam nawet przez swój ciężki oddech. - To jest nudne. Czy dzisiaj zdarzy mi się zrobić coś zabawnego? Max wziął do ręki kolejny nóż i spojrzał znacząco na moją matkę, po czym przyłożył ostrze do mojego policzka. - No dalej, walcz ze mną. Daj mi powód, bym zmusił cię do patrzenia na cierpienia twojej matki, nim umrze - wyszeptał. Zacisnęłam zęby, gdy powolnym ruchem przebijał mój drugi nadgarstek. Bolało jeszcze bardziej niż za pierwszym razem. Z ust mojej matki wyrwał się jęk, jakby sama również czuła ten ból. - Proszę – powiedziała ledwie słyszalnie i wyciągnęła do Maxa dłoń. – Proszę, przestań. To moja wina, zostaw ją w spokoju! - O której godzinie twój chłopak-playboy oczekuje twojego powrotu? – spytał Max ignorując ją. Dotarcie z ośrodka na lotnisko zajmie Bonesowi dwadzieścia minut, choć przy jego sposobie jazdy może i mniej. Potem jakieś piętnaście, by zapakować niedorzecznie wielki bagaż Annette i wrócić. Czy Bones zadzwoni do mnie po powrocie do ośrodka? Mój telefon ustawiony był na wibracje, więc i tak bym go nie usłyszała. Został w torebce, porzuconej na 37 ulicy. Boże, po ilu godzinach zacznie zastanawiać się, dlaczego jeszcze mnie nie ma? - Trzy godziny – odparłam z nadzieją, że nic nie pokazało się na mojej twarzy.
Max uśmiechnął się złośliwie. - Założę, że tak naprawdę będzie to jedna godzina. Ale nie martw się. Zapewniam cię, że będzie niezapomniana. Och… Pozwól, że to zabiorę. Max brutalnie ściągnął mi z palca pierścionek zaręczynowy. Uniósł go do światła i uśmiechnął się z zadowoleniem - Musi mieć z pięć karatów – powiedział z podziwem. – Z łatwością zarobię na nim kilka milionów. - To rubin - rzuciłam, nie znosząc widoku mojego pierścionka w jego rękach. Max roześmiał się. - Głupia mała. To diament. Czerwone diamenty są najrzadziej spotykanymi kamieniami na świecie. Ten okaz zaś Bones posiada już ponad wieku. Ian od kilkudziesięciu lat próbował go od niego kupić. Tobie jednak nie będzie już potrzebny. Max rozciął przód mojej bluzki, ze słowami, że to dla przyjemności Calibosa, nie jego. Pulsowanie moich nadgarstków, połączone z palącym bólem w biodrze i brzuchu sprawiły, że zaczęłam tracić przytomność. Z całych sił jednak walczyłam z czającą się blisko ciemnością. Moja matka rzuciła się naprzód. Calibos złapał ją jednak, mocnym szarpnięciem zmuszając do cofnięcia się. - Jesteście niczym więcej jak zwierzętami – syknęła do nich. - Obelgi liczą się jako krzyk – odparł Max i wybuchnął śmiechem na widok niedowierzania na jej twarzy. – To moja gra, więc ja ustalam zasady. To już dwie rzeczy, jakie mam odciąć Cat. Chcesz, by wzrosły do trzech? Spojrzałam na matkę nad ramieniem Maxa. Ze strachu jej oczy były szeroko otwarte i pełne łez. Ledwie widocznie potrząsnęłam głową. Proszę, nie rób tego. Nie poprawisz sytuacji. Po prostu uciekaj, kiedy tylko nadarzy się taka możliwość. Oczywiście nie słyszała moich milczących próśb. Max wbił nóż w moje jeansy, po czym przeciągnął nim w dół i rozchylił rozcięty materiał. - Zaczniemy stąd – powiedział i chwycił w dłoń moje biodro. W następnej sekundzie opuścił kolejny nóż, odcinając fragment ciała. Powstrzymując krzyk tak mocno zagryzłam wargę, że poczułam w ustach krew. Calibos prychnął z rozbawieniem, a Max jak trofeum podniósł w górę zakrwawiony kawałek skóry. - Niezły tatuaż – powiedział, odrzucając go na bok. – Może wyślę go Bonesowi pocztą. Wtedy będzie miał zapasowy. Moje biodro płonęło bólem w miejscu, gdzie na miejscu skrzyżowanych kości, które wytatuowałam, by pasowały do tych na ramieniu Bonesa, była duża, krwawiąca rana. Tym razem moja matka nie krzyknęła, lecz zaczerpnęła gwałtowny, drżący oddech. 38 - Kocham cię, Catherine - szepnęła. Musiałam odwrócić wzrok. Nie chciałam dać Maxowi satysfakcji na widok mojego płaczu. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz mi to powiedziała. Musiała wierzyć, że obie nas czeka śmierć. - Mam dosyć trzymania jej. Hipnotyzuję ją - powiedział Calibos, zwracając zielone oczy na moją matkę. - Przestań. – Głos Maxa przeciął powietrze niczym bicz. – Ona musi to widzieć. Będzie wiedziała. Calibos westchnął z irytacją, po czym zaciągnął moją matkę w stronę zasłon przy oknie. Zerwał jedną z nich, rozciął przez środek i zawiązał jeden z końców wokół jej szyi. - Max – powiedziałam ostrzegawczym tonem. W odpowiedzi mocno uderzył mnie pięścią w twarz. - Cicho. Chcę zobaczyć, co mu chodzi po głowie. Calibos przerzucił drugi koniec przez poręcz balustrady na drugim piętrze. Moja matka szarpała się, jednak nie miała szans z wampirem. Naprężyłam mięśnie i zaczęłam naciskać na trzymające mnie noże. Wtedy Max, jakby po namyśle, wbił kolejny z nich w jeden z nadgarstków, po czym uderzył mnie pięścią w ranę