anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony54 388
  • Obserwuję52
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań31 800

4.2. Tron z Czaszek - Peter V. Brett

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :3.4 MB
Rozszerzenie:pdf

4.2. Tron z Czaszek - Peter V. Brett.pdf

anja011 EBooki Peter V. Brett, Cykl demoniczny
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 159 osób, 66 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 240 stron)

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

Spis treści Karta tytułowa Cykl demoniczny Thesa – mapa Złotogłosy Szept nocy Polityka herbaciana Braterska rywalizacja Chwaściarka Bal kawalerski Inkwizycja Briar Szpieg Pierwsze uderzenie Dama w ciemności Shar’dama Dama Gorja Gwardia księżniczki Świstacz Noc hora Głos w ciemności Drzewo genealogiczne Rodu Jardira Słownik krasjański Podziękowania Angus Watson – Czas żelaza Karta redakcyjna Okładka

Dla Lauren

Złotogłosy 333 rok plagi, zima Powóz angieriańskiego herolda w Zakątku wydawał się nie na miejscu, jednak Rojer rozpoznałby go wszędzie. Jeździli nim wraz z Arrickiem niezliczoną ilość razy w czasach, gdy jego mistrz cieszył się łaskami Rhinebecka. Tyle że teraz wóz należał do Jasina Złotogłosego. Smyczek Rojera zsunął się ze strun, gdy zaprzęg eskortowany przez tuzin Drewnianych Żołnierzy na smukłych angieriańskich rumakach wjechał na Cmentarzysko Otchłańców. Inni Minstrele i czeladnicy przerwali grę i podążyli za wzrokiem swojego nauczyciela. Kendall podchwyciła jego spojrzenie. – Wszystko dobrze? Jesteś biały jak płótno. Rojer ledwie ją słyszał. W głowie kłębiły mu się myśli pełne lęku. Pamiętał krzyki i śmiech tamtej krwawej nocy nie tak dawno temu. Jak zaczarowany patrzył na sługę, który opuścił schodki i otworzył drzwiczki powozu. Rozkołysany Hary położył Rojerowi rękę na ramieniu. – Idź, chłopcze, póki nikt cię nie zauważył. Przekażę twoje przeprosiny. Słowa i lekkie pchnięcie przywróciły młodzieńca do rzeczywistości. Starszy Minstrel ujął swoje skrzypce i stanął na czele orkiestry, aby przywołać muzyków do porządku i odwrócić ich uwagę, podczas gdy Rojer wymknął się ze sceny. Gdy tylko zniknął innym z oczu, pomknął, przeskakując po trzy stopnie naraz, a kiedy znalazł się za sceną, pognał jak zając na tyły muszli akustycznej. Widział jeszcze, jak Złotogłosy wysiada z powozu. Pomimo że upłynął już rok od tamtej nocy, uczucia młodego Minstrela wcale nie osłabły i widok człowieka, który zamordował mistrza Jaycoba, a Rojera zostawił na pewną śmierć wśród zaułków Angiers, tylko mocniej rozniecił nienawiść. Skryty w cieniu Rojer wykrzywił usta. Ręka świerzbiła go i sama wyciągała się po jeden z noży przytroczonych do przedramienia. Wystarczy celny rzut... I co? – zapytał się w duchu. Zawisnę za zamordowanie książęcego herolda? Mimo to nie mógł rozprostować palców. Dyszał ciężko, choć stał nieruchomo, a jego ciało chłonęło powietrze do walki lub do ucieczki. Jasin zawołał Hary’ego i stary Minstrel zeszedł przed scenę. Mężczyźni uścisnęli się i poklepali po plecach, a Rojerowi nóż jakby sam wsunął się w dłoń. Nigdzie nie było widać czeladników, Abruma i Sali. Abrum połamał Rojerowi skrzypce i przytrzymał go na ziemi. Sali śmiała się, gdy katowała mistrza Jaycoba na śmierć. Jednak czeladnicy byli tylko narzędziami. Rozkaz wydał Jasin. I to on musiał zapłacić za swoją zbrodnię. – Rojerze, na Otchłań, co ty wyprawiasz? – Minstrel niemal podskoczył, gdy za plecami usłyszał chrapliwy szept Kendall. Jak jej się udało podkraść tak blisko? – Pilnuj własnego instrumentu, Kendall. To nie twoja sprawa. – Niech to Otchłań, jak najbardziej moja sprawa, skoro mam zostać twoją żoną. Rojer podniósł głowę. Jego spojrzenie sprawiło, że dziewczyna gwałtownie nabrała tchu. – Na razie – powiedział cicho – musisz tylko wiedzieć, że gdyby demon rzucił się na Jasina Złotogłosego, a ja musiałbym zagrać tylko kilka nut, żeby go uratować, to prędzej rozbiłbym skrzypce na tysiąc kawałków. – Kim jest Jasin Złotogłosy? – zapytała Amanvah, gdy tylko Rojer wszedł do ich komnaty. Miała na sobie kolorowe jedwabie, a odsłonięta twarz wyglądała pięknie nawet wykrzywiona w gniewie. Minstrel spodziewał się, że Amanvah dowie się o wszystkim, ale nie sądził, że tak szybko. Kendall i jego żony

przez ostatnie tygodnie stały się sobie bliskie jak noc i demony. – Jasin Złotogłosy to tylko moja pieprzona sprawa – warknął. – Demonie gówno. – Amanvah splunęła na podłogę. Jej gwałtowność go zaskoczyła. – Jesteśmy twoimi jiwah. Twoi wrogowie to nasi wrogowie. Splótł ramiona na piersi. – Dlaczego nie zapytasz kości, skoro chcesz wszystko wiedzieć? Amanvah uśmiechnęła się chłodno. – Ach, mężu. Wiesz, że już to zrobiłam. Daję ci szansę, żebyś opowiedział mi wszystko sam. Posłał jej spojrzenie bez wyrazu, zastanawiając się nad odpowiedzią. Bez wątpienia Amanvah rzuciła kości, ale ich odpowiedź to zupełnie inna sprawa. Może ujawniły całą historię – nawet więcej, niż wiedział Rojer – albo przekazały tylko niejasne wskazówki, a żona próbowała wyciągnąć więcej informacji. – Jeżeli rzuciłaś kości, wiesz tyle, ile Everam postanowił ci ujawnić – odgryzł się, choć wiedział, że stąpa po niebezpiecznie cienkim lodzie. Ku jego zaskoczeniu Amanvah uśmiechnęła się nieco serdeczniej. – Uczysz się, mężu. Skłonił się lekko. – Mam wspaniałe nauczycielki. – Musisz się nauczyć ufać swoim jiwah, mężu. – Żona położyła mu dłoń na ramieniu i przyciągnęła bliżej. Rojer wiedział, że to wyrachowane posunięcie, zupełnie jak wcześniej jej gniew, ale nie mógł zaprzeczyć, że działało. – Ja tylko... – Przełknął ślinę, bo czuł ucisk w gardle. – Nie jestem gotów, żeby o tym mówić. – Hora stwierdziły, że jest między wami krew. Krew, którą można zmazać tylko krwią. – Nie rozumiesz... Amanvah parsknęła śmiechem. – Jestem córką Ahmanna Jardira! Myślisz, że nie rozumiem krwawej zemsty? Raczej ty nie rozumiesz, mężu. Musisz zabić tego człowieka. I to jak najszybciej, żeby uprzedzić jego atak na ciebie i twoich bliskich. – Nie ośmieliłby się – zaoponował Rojer. – Nie tutaj. Nie teraz. – Takie waśnie mogą przetrwać pokolenia, mężu. Nie zdołasz go zabić w porę i jego prawnuki wezmą odwet na twoich potomkach. – I powstrzymam to, jeżeli zabiję go teraz? A może tylko sprawię, że jego dzieci staną się moimi wrogami? – Może lepiej będzie zabić też jego dzieci, jeżeli jakieś ma – zamyśliła się Amanvah. – Na Stwórcę, mówisz poważnie? – oburzył się Rojer. – Poślę Coliva. To Wypatrywacz z plemienia Krevakh i jeden z Włóczni Wybawiciela. Zrobi to niepostrzeżenie, a dla świadków twój wróg po prostu spadnie z konia albo udławi się pestką. – Nie! Żadnych Wypatrywaczy. Żadnych trucizn dama’ting. Niech nikt się nie wtrąca, zwłaszcza ty. Jasin Złotogłosy jest mój i tylko ja zemszczę się na nim lub nie, a jeżeli nie potrafisz tego uszanować, nasze małżeństwo uznaj za zakończone. Wtedy zapadła cisza. Cisza tak głęboka, że Rojer słyszał bicie swego serca. W głębi duszy chciał cofnąć wypowiedziane słowa, byle przełamać milczenie, ale nie potrafił. Powiedział prawdę. Amanvah popatrzyła na niego uważnie, a Rojer odpowiedział nieruchomym spojrzeniem, jakby wyzywał żonę, żeby mrugnęła pierwsza. I w końcu tak się stało. Amanvah spuściła wzrok i skłoniła się nisko. Jej słowa ociekały jadem. – Jak sobie życzysz, mężu. Jego krew należy tylko do ciebie. A potem znowu popatrzyła mu w oczy. – Wiedz jednak, że im dłużej pozwalasz temu człowiekowi żyć, tym mocniej jego uczynki będą ci ciążyć, gdy wyruszysz na samotną ścieżkę i zostaniesz osądzony. – Zaryzykuję – prychnął Rojer. Amanvah parsknęła gniewnie, odwróciła się na pięcie i trzasnąwszy drzwiami, odeszła do swoich komnat. Rojer pragnął ruszyć za nią, zapewnić, że ją kocha i wcale nie chce zrywać ich małżeństwa, ale siły go opuściły, a rzeczywistość przygniotła. Jasin Złotogłosy przebywał w Zakątku, a Rojer nie mógł go wiecznie unikać.

Zaproszenie przyszło następnego ranka. Po południu miało się odbyć spotkanie ścisłego kręgu doradców hrabiego, aby oficjalnie powitać książęcego herolda. Rojer zgniótł papier, ale przezornie nie zostawił zaproszenia tam, gdzie ktoś mógłby je znaleźć. Amanvah nie opuściła swojej komnaty, od drzwi wiało chłodem. – Pójdę zobaczyć się z baronem – powiedział Minstrel Sikvah. Druga żona od razu wzięła się do przygotowania odpowiedniego stroju. Nawet w garderobie Minstrela dało się dostrzec wpływ Amanvah. Pierwsza Żona była wstrząśnięta, gdy okazało się, że ubrania, które Rojer nosił w Lennie Everama, to jedyne, jakie posiadał. Nie minęła nawet godzina, a już krawcowe Shamavah zdjęły z niego miarę. Dobrze, że wkrótce skończy się budowa rezydencji. Jeżeli szafy Rojera będą nadal wypełniać się w tym tempie, trzeba będzie przeznaczyć osobne skrzydło domu tylko na ubrania. Oczywiście Rojer nie narzekał. Miał teraz strój na każdą okazję, z tkanin najwyższej jakości i w każdym kolorze. Na Otchłań, mógł nawet przez miesiąc codziennie zmieniać ubranie i ani razu nie założyć tego samego. Przypominało mu to o czasach, gdy z Arrickiem, wtedy jeszcze heroldem księcia, mieszkali w pałacu. Nawet teraz, chociaż wiedział już, jakim to było kłamstwem, uważał tamten okres za najszczęśliwszy w swoim życiu. Na początku Rojer próbował sam dobierać sobie stroje, ale żony szybko położyły temu kres. I szczerze mówiąc, lepiej się na tym znały. Żakiet i bryczesy, które Sikvah wybrała na nieoficjalne spotkanie z baronem, haftowane były w zawiły wzór stłumionych barw, jak krasjańskie kobierce. Luźna koszula z nieskazitelnie białego jedwabiu wydawała się lekka jak obłok. Pod powiewnymi szatami medalion Rojera zwisał mu ciężko na piersi. Był to Królewski Angieriański Medal Honoru na grubym, plecionym łańcuchu. Na awersie wygrawerowano dwie skrzyżowane włócznie za tarczą z godłem księcia Rhinebecka – liściastą koroną unoszącą się nad tronem spowitym w bluszcz. Pod tarczą znajdował się napis: Arrick Słodka Pieśń Rojer jednak nosił ten medalion odwrócony czarnym rewersem na zewnątrz, Minstrel wyrył po tej stronie jeszcze cztery imiona: Kally Jessum Geral Jaycob Imiona tych, którzy zginęli, chroniąc Rojera. Pięć imion. Pięć istnień, które przez niego zostały przerwane wcześniej. Ile jeszcze warte było jego żałosne życie? Pod pozorem, że bawi się sznurkami, dotknął odznaczenia. Gdy tylko palce musnęły zimny metal, Rojera ogarnęła ulga, która odegnała dręczący go niepokój. Chociaż rozsądek podpowiadał co innego, w głębi serca czuł, że nie spotka go żadna krzywda, dopóki mógł dotknąć medalionu. Było to głupie przekonanie, ale Rojer i tak w nie wierzył, więc się sprawdzało. Sikvah odsunęła mu ręce jak matka ubierająca dziecko i sama zawiązała sznurki. Jednak niepokój ponownie ścisnął mu pierś, więc Minstrel odruchowo sięgnął do medalionu. Sikvah uderzyła go w grzbiet dłoni. Zabolało, ale zaraz pozostało tylko lekkie odrętwienie. Żona wygładziła mu koszulę. Rojer cofnął się zaskoczony. – Sikvah!

Otworzyła szeroko oczy, po czym płynnie opadła na kolana i przycisnęła dłonie do ziemi. – Wybacz, że cię uderzyłam, szlachetny mężu. Jeżeli chcesz mnie wychłostać, masz prawo... Rojer zamarł z niedowierzaniem. – Nie, ja... Sikvah uderzyła czołem o ziemię. – Oczywiście przekażę dama’ting, aby wymierzyła mi karę... – Nikt nie będzie nikogo chłostał! – wybuchnął Minstrel. – Co z wami, ludzie? Po prostu zapomnij i znajdź mi inną koszulę. Taką z guzikami. Gdy tylko Sikvah się odwróciła, młodzieniec zacisnął palce na medalionie, jakby od tego zależało jego życie. Talizman był jednym z niewielu sekretów, jakie Rojer miał przed żonami. Znały imiona rodziców Minstrela, imię Posłańca, przyjaciela rodziny, a także obu mistrzów, u których terminował. Zmarłych z honorem. Ale związane z nimi opowieści, historie morderstwa, zdrady i głupoty, pozostały dla Krasjanek tajemnicą. Sikvah przyniosła inną koszulę, obszerną, z dużym koronkowym żabotem, która pasowałaby raczej na bardziej uroczyste spotkanie, ale doskonale zasłaniała tors, dzięki czemu Minstrel mógł dotykać swojego talizmanu bez przyciągania uwagi. Czy żona zrobiła to celowo? Kiedy Sikvah zostawiła górny trzeci guzik niezapięty, zdał sobie sprawę, że rozumiała, i ścisnęło mu się serce. Wszyscy, których kochał, umarli i zostawili go samego, lecz co, jeśli dług nadal nie jest całkiem spłacony? Czy następną osobą, która umrze za Rojera, będzie Sikvah? Amanvah? Kendall? Nie mógł nawet o tym myśleć. Ścisnął medalion tak mocno, że zabolały go palce. Jak długo tego nie robił? Od miesięcy. Po ataku w Nowiu niewiele już go przerażało. Ale teraz był przerażony. Thamos traktował go chłodno, po tym jak Minstrel odmówił przyjęcia stanowiska herolda hrabstwa Zakątka. Dlatego hrabiego nie wzruszy teraz opowieść o morderstwie jakiegoś ulicznego grajka, nie należało też liczyć, że z tego powodu ukarze herolda swojego brata. Co gorsza, Jasin mógł przybyć z nakazem aresztowania Rojera albo jego żon. Córka i siostrzenica krasjańskiego przywódcy byłyby cennymi zakładniczkami, zwłaszcza po najeździe Krasjan na Lakton. Oskarżenie o morderstwo mogłoby jedynie wzbudzić gniew herolda, a Rojer wiedział bardzo dobrze, co znaczy gniew Jasina Złotogłosego. Ten mężczyzna hołubił ten gniew, głaskał go i karmił. A potem, kiedy już się myślało, że herold dawno zapomniał, wszystko wracało na ostrzu noża w ciemnym zaułku. Rojer zakrztusił się i zaczął kasłać, gdy próbował nabrać tchu. – Mężu, dobrze się czujesz? – zaniepokoiła się Sikvah. – Powiem dama’ting... – Nic mi nie jest! – Minstrel cofnął się i wygładził żabot. Kusiło go, aby chwycić medalion, ale się powstrzymał, sięgnął po skrzypce i płaszcz. – Łyczek wina mi pomoże. – Najlepsza będzie woda. – Sikvah ruszyła, aby napełnić czarkę. Jiwah już nie próbowały powstrzymać go od picia alkoholu, ale bynajmniej tego nie popierały. – Wino – powtórzył Rojer stanowczo. Sikvah skłoniła się i sięgnęła po bukłak. Minstrel zignorował podaną czarkę, wziął bukłak i skierował się do wyjścia. – Kiedy wrócisz, mężu? – zawołała za nim Sikvah. – Nie wcześniej niż po południu. – I zamknął za sobą drzwi. Coliv stał w cieniu tuż za progiem. Wypatrywacz skinął Minstrelowi głową, ale nie zagaił rozmowy. – Rozstaw dodatkowych Sharum przy gospodzie – polecił Rojer. – Za dnia mamy wrogów. – Wszyscy mężczyźni mają wrogów za dnia – odparł Coliv. – Tylko w nocy stajemy się braćmi. – Po prostu rozstaw tych przeklętych ludzi – warknął Minstrel. Wypatrywacz skłonił się nieznacznie. – To już załatwione, synu Jessuma. Święta córka wydała wczoraj rozkazy. Rojer westchnął. – Oczywiście. Wojownik przekrzywił głowę. – Ten człowiek, Złotogłosy. Ma wobec ciebie dług krwi, czy tak? Minstrel zachował nieprzenikniony wyraz twarzy. – Tak. Ale nie chcę, żeby ktokolwiek się do tego wtrącał. Ani ty, ani moje jiwah. Coliv skłonił się ponownie, tym razem niżej i na dwa uderzenia serca dłużej.

– Wybacz, że cię nie doceniłem, synu Jessuma. Wy, mieszkańcy zielonych krain, jednak rozumiecie Sharum. Posłanie zabójcy, żeby wyrównał dług krwi, nie przynosi żadnego zaszczytu. Rojer zamrugał. Takie słowa w ustach mistrza zabójców? – Zatem nie próbuj się wtrącać. Nawet gdyby Amanvah tak rozkazała. Coliv skłonił się po raz ostatni, nieznacznie i krótko. – Zabójstwo nie przynosi żadnego zaszczytu, panie, ale czasami jest konieczne. Jeżeli święta córka rozkaże, żebym się wtrącił, uczynię to. Rojer przełknął nerwowo ślinę. W głębi duszy cieszyła go myśl, że Coliv mógłby przebić włócznią serce Jasina i jego czeladników, na tym jednak by się nie skończyło. Jasin miał rodzinę. Potężną rodzinę, mocno związaną z Bluszczowym Tronem. Za krew odpłaciłaby krwią. Przeskoczył trzy stopnie naraz, gdy zbiegał po schodach, a potem do tylnych drzwi wiodących do stajni Shamavah. Krasjańskie dzieci w brązowych szatach zajmowały się zwierzętami, ale gdy tylko zobaczyły Minstrela, zaczęły się przepychać, kto pierwszy mu usłuży. Najszybsza okazała się Shalivah, wnuczka Kavala, Mistrza Ćwiczeń. Kaval również poświęcił dla Rojera życie. Podobnie jak strażnik Amanvah, Enkido. Jeszcze dwa imiona do wyrycia w medalionie. Siedmiu ludzi zapłaciło życiem za życie jednego Minstrela. – Czy mistrz będzie potrzebował swojego aksamitowego powozu? – zapytała dziewczynka. Mówiła szybko i z wyraźnym obcym akcentem. Rojer w okamgnieniu wszedł w rolę Minstrela. Dziewczynka nie dostrzegła, jak wyjął z nowiutkiej sakwy mały kwiatek – dla niej wyglądało to, jakby wyczarował go z powietrza. Westchnęła z zachwytu, gdy Rojer wręczył jej kwiat. – Aksamitny, Shalivah, nie aksamitowy. Rozumiesz? Dziewczynka skinęła głową, a Minstrel wyciągnął z sakwy cukierka. – Powtórz. Aksamitny. Shalivah uśmiechnęła się i podskoczyła, aby dostać smakołyk. Rojer nie należał do wysokich, ale dziewczynka i tak nie mogła dosięgnąć jego uniesionej ręki. – Aksamitny! – wykrzyknęła. – Aksamitny! Aksamitny! Rojer rzucił jej cukierka. Pisk radości przyciągnął uwagę innych dzieci. Popatrzyły na Minstrela wyczekująco. Nie rozczarował ich. W dłoniach miał już przygotowane słodycze. Roześmiał się scenicznie, aby ukryć, jak ciężko mu na sercu, gdy rzucał cukierki w wyciągnięte, zręczne rączki. Rodziny tych dzieci przelały dla niego krew, a Rojer odpłacał im za to cukierkami. Nowy baron wiercił się za swoim wielkim biurkiem ze złotodrzewa. W krzepkiej dłoni pióro wyglądało jak kolibrze, gdy bazgrał swój podpis – albo coś, co przypominało podpis – pod kolejnym dokumentem z rosnącej nieustannie sterty papierów, podsuwanych przez Emeta, pomniejszego szlachcica z Angiers, którego Thamos mianował sekretarzem barona. – Rojerze! – Gared zerwał się zza biurka, gdy tylko Minstrel wszedł do gabinetu. – Panie – zaczął sekretarz. – Rojer ma na pewno ważną sprawę. Będziesz musiał wrócić później, Emecie. – Rębacz spojrzał na sekretarza z góry, a Emet miał dość rozsądku, aby zebrać dokumenty i czym prędzej opuścić pokój. Gared zamknął ciężkie drzwi, oparł się o nie plecami i odetchnął głęboko, jakby właśnie udało mu się uciec przed hordą polnych demonów. – Stwórcy niech będą dzięki. Gdybym miał podpisać jeszcze jeden dokument, chyba wyrzuciłbym to biurko przez okno. Rojer zerknął na wielki mebel i okno o kilka stóp dalej. Tylko Gared Rębacz mógłby dokonać takiego wyczynu. Młodzieniec uśmiechnął się szeroko. Przy tym olbrzymie zawsze czuł się bezpiecznie. – Cieszę się, że mogłem cię uratować przed papierkową robotą. Gared wyszczerzył radośnie zęby.

– Jeżeli będziesz przychodził tutaj codziennie około jedenastej, zyskasz moją dozgonną wdzięczność. Napijesz się? – Na Otchłań, z przyjemnością. – Rojer zdążył już opróżnić bukłak, ale wino działało powoli. Gared zaś zasmakował w angieriańskiej brandy i w gabinecie zawsze trzymał butelkę tego trunku. Minstrel podszedł do barku, napełnił dwie szklaneczki. Szybko, żeby Rębacz nie zauważył, osuszył jedną i napełnił ponownie, zanim wrócił do biurka. Trącili się szklankami i wypili. Gared wziął tylko łyk, ale Rojer wypił do dna i znowu ruszył do barku. – Dręczy mnie niepokój. Muszę się napić, to pewne. – Hę? – zdziwił się Gared. – Słońce świeci i nic się nie pali, więc nie może być tak źle. Zapalmy i pogadajmy, zanim pójdziemy na spotkanie książęcego herolda. Myślisz, że ma głos, który dźwięczy jak złoto? Rojer opróżnił następną szklaneczkę i napełnił naczynie ponownie, dopiero wtedy usiadł na krześle przed biurkiem. Gared zajął miejsce obok i nabił fajkę. Rębacz nie należał do ludzi, którzy odgradzali się od innych wielkim meblem. Minstrel przyjął oferowany tytoń i zaczął nabijać swoją fajkę. – Pamiętasz, jak spotkałem Leeshę w szpitalu? – Wszyscy znają tę opowieść. To początek historii o tym, jak poznałeś Wybawiciela. Rojer nie miał siły, żeby się spierać. – Pamiętasz, jak zapytałeś, przez kogo się tam znalazłem? Gared skinął głową. Minstrel opróżnił szklaneczkę. – Był to właśnie książęcy herold o głosie jak złoto. Twarz Gareda pociemniała, jak u ojca, który zobaczył u córki podbite oko. Zacisnął ogromne pięści. – Kiedy z nim skończę, będzie miał szczęście, jeżeli Zielarkom Zakątka uda się go poskładać do kupy. – Nie bądź głupi – powstrzymał go Rojer. – Jesteś teraz baronem Zakątka Rębaczy, nie osiłkiem u Smitta. – Przecież nie można tego tak zostawić – oburzył się Gared. Minstrel spojrzał na niego przenikliwie. – Jasin Złotogłosy to herold księcia, reprezentant Bluszczowego Tronu. Gdy do niego mówisz, to tak, jakbyś zwracał się do samego księcia Rhinebecka. Wszystko, co mu zrobisz, uczynisz księciu Rhinebeckowi. Posłał Garedowi tak złowrogie spojrzenie, że nawet wielki Rębacz się wzdrygnął. – Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłby z tobą książę, co zrobiłby z Zakątkiem, gdybyś zatłukł jego przeklętego herolda na śmierć? Gared zmarszczył brwi. – Więc musimy posłać kogoś innego, żeby się tym zajął? Rojer zamknął oczy i policzył w duchu do dziesięciu. – Pozwól, że sam się tym zajmę. Rębacz spojrzał na niego z powątpiewaniem. Minstrel nie nadawał się do bitki. – Jak chcesz sam to załatwić, czemu mi o tym mówisz? – Nie chcę, żebyś zrobił coś Jasinowi – zastrzegł Rojer. – Ale nie spodziewam się, że on okaże podobną wspaniałomyślność. Gared zamrugał. – Wspa... co? – Łaskawość, łaskę – podpowiedział Rojer. – Może uznać, że chcę mu coś zrobić, i przyjdzie po mnie i moich bliskich. Spałbym spokojniej, gdybyś mógł posłać paru Rębaczy, żeby mieli oko na ludzi herolda. Gared skinął głową. – Jasne. Ale, Rojerze... – Wiem, wiem. Nie wolno pozwalać, aby ta rana jątrzyła się wiecznie. – Już cuchnie – zgodził się Gared. – Szkoda, że nie ma tu Wybawiciela. Urwałby głowę temu śmierdzielowi i nikt by się nie oburzył. Rojer potaknął w zamyśleniu. Właśnie tak to planował, gdy po raz pierwszy spotkał Arlena Balesa. Ale Malowany Człowiek, Naznaczony, nie wracał.

Rojer poprawił się na krześle. W sali narad wszyscy siedzieli jak na szpilkach, czekając na Thamosa i Jasina. Lord Arther i kapitan Gamon wydawali się jeszcze sztywniejsi niż zwykle, chociaż nie wiadomo, czy spowodowały to wieści z Angiers, czy po prostu obecność książęcego emisariusza. Inkwizytor Hayes miał minę, jakby właśnie przełknął łyżkę dziegciu. Nawet Leesha wyszła z ukrycia i pojawiła się na zebraniu. Od dwóch tygodni, gdy zemdlała na podwórku, nie opuszczała swojej chaty. Zielarki czuwały przy jej łóżku i nie pozwalały na wizyty nawet Rojerowi. Teraz też Darsy pilnowała Leeshy jak wilczur Evina Rębacza. Nietrudno było się domyślić dlaczego. Leesha miała bladą, napuchniętą twarz i przekrwione oczy. Zwykle się nie malowała, więc gruba warstwa pudru wiele mówiła o jej samopoczuciu, podobnie jak napięte mięśnie szyi, rysujące się wyraźnie pod skórą. Była chora? Leesha może i należała do najlepszych uzdrowicielek w Thesie, ale na jej barkach spoczywała odpowiedzialność większa nawet niż u Rojera, do tego Zielarka wcale się nie oszczędzała. Posłała Minstrelowi słaby uśmiech, a on w odpowiedzi wyszczerzył radośnie zęby – choć ta radość była udawana. Gared obok niego sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał wyskoczyć ze skóry. Nigdy nie pozwalał, aby młodemu Minstrelowi działa się krzywda, jednak zdarzało się, że ten wielki Rębacz niszczył to, co chciał naprawić. Obok barona Erny i Smitt pochylali się do siebie w cichej rozmowie. Wątpliwe, aby zdawali sobie sprawę z rozgrywających się w tej sali dramatów, jednak nawet oni potrafili doskonale wyczuć napiętą atmosferę i domyślić się, że książęcy herold nie przybył tutaj z wizytą towarzyską. Rozkołysany Hary klepnął lekko Rojera w ramię. Stary Minstrel wiedział więcej od reszty zgromadzonych o tym, co zaszło między młodzieńcem i Jasinem, ale skrywał wszystko pod nieprzeniknionym wyrazem twarzy i nawet Rojer nie potrafił odgadnąć uczuć pod tą maską. – Jasin nie zamierza wywoływać kłopotów, o ile ty też nie zaczniesz – wyszkolony głos Hary’ego dotarł tylko do uszu Rojera. – Myślisz, że zaspokoił już żądzę krwi i wszystko jest teraz w porządku? – zdziwił się młodzieniec. – Jasne, że nie – skrzywił się Hary. – Pogłos nigdy nie zapomina urazy. „Pogłos”. Właśnie tak Minstrele przezywali Jasina Złotogłosego w czasach, gdy Arrick Słodka Pieśń był książęcym heroldem. Podobno Jasin zyskał więcej sławy dzięki koneksjom swojego wuja Jansona niż dzięki głosowi. Przynajmniej takie krążyły plotki, nikt jednak nie ośmielał się otwarcie nazwać Jasina Pogłosem, chyba że był gotów na walkę. Wuj Jasina znał się dobrze nie tylko na liczeniu złota. Mistrz Jaycob nie był pierwszą – ani nie ostatnią – ofiarą Jasina. Hary chyba czytał Rojerowi w myślach. – Nie jesteś już byle ulicznym grajkiem, Rojerze. Jeżeli coś ci się stanie, Zakątek chwyci za włócznie i będzie się domagać sprawiedliwości. – Wszystko pięknie, ale co mi po sprawiedliwości, gdy będę martwy? I wtedy właśnie Arther z Gamonem zerwali się na równe nogi. Reszta zgromadzonych poszła w ich ślady, gdy hrabia Thamos i Jasin Złotogłosy wkroczyli do sali. Od Złotogłosego biła wciąż ta sama oślizgła arogancja, którą Rojer tak dobrze pamiętał, ale stanowisko na książęcym dworze wyraźnie mu służyło. Gdy się widzieli poprzednim razem, herold był szczuplejszy. Rojer przywołał na twarz sztuczny uśmiech, ale pod tą maską zbierało mu się na wymioty. Czuł ciężar noży w pochwach na przedramieniu. Pod drzwiami stali na straży Drewniani Żołnierze, ale ani oni, ani oficerowie przy stole nie zdążyliby wyprzedzić ostrza rzuconego przez Rojera. Tylko co potem? Głupiec ze mnie. Powinienem stosować się do własnych rad, napomniał się w duchu. Może nie zasługuję na nic lepszego niż posmak zemsty, a zaraz potem śmierć z rąk Drewnianych Żołnierzy, ale jeśli zabiję książęcego herolda, co się stanie z Amanvah i Sikvah? Rhinebeck uzna zapewne, że zabójstwo Złotogłosego to doskonały pretekst, aby pojmać krasjańskie księżniczki i trzymać je jako zakładniczki.

Dlatego Rojer nie zrobił nic, choć bestia w jego piersi skrzeczała i szarpała go pazurami. I wydawało się, że jeszcze chwila, a rozedrze Minstrela na strzępy. Jasin przesuwał wzrokiem po kolejnych członkach rady przedstawianych mu przez Arthera. Spojrzenie herolda zatrzymało się dłużej na Rojerze, któremu posłał uprzejmy uśmiech. Młodzieniec miał ochotę zetrzeć mu ten uśmiech z twarzy, ale tylko odwzajemnił go równie uprzejmie. Po zakończonych prezentacjach Jasin z wyszkolonym dramatyzmem wyciągnął z tuby ozdobny zwój i złamał królewską pieczęć. Rozwinął arkusz, po czym zaczął czytać, a jego donośny głos wypełnił salę. – Bluszczowy Tron śle pozdrowienia hrabstwu Zakątka z woli Stwórcy w trzysta trzydziestym trzecim Roku Plagi. Jego Łaskawość książę Rhinebeck Trzeci, obrońca Leśnej Fortecy, powiernik Bluszczowej Korony i władca Angiers, winszuje swojemu bratu i wszystkim przywódcom oraz mieszkańcom hrabstwa Zakątka, że tak dobrze zatroszczyli się o bezpieczny powrót generała Gareda i nadwornej Zielarki Leeshy z ziem Krasjan. Jego Łaskawość pragnie też pogratulować zwycięskiej obrony Zakątka przed największym od stuleci atakiem demonów. Jednak w obliczu tak wielu zmian i wieści z Lakton pozostało jeszcze wiele do zrobienia. Jego Wysokość życzy sobie, aby hrabia Thamos oraz generał Gared stawili się natychmiast na audiencji wraz z mistrzynią Leeshą, Rojerem Bezpalcym oraz krasjańską księżniczką Amanvah. Bestia w piersi Rojera przestała się szarpać, zamarła na ostatnie słowa herolda. Jasin Złotogłosy okazał się tylko drugoplanową postacią w dramacie, który właśnie się rozgrywał. Rojer również. Wszyscy musieli udać się do Angiers – jak mogliby odmówić – ale Amanvah już stamtąd nie wróci. I ona, i zapewne Rojer będą tam przetrzymywani do końca życia, chyba że krasjańska armia przedrze się przez mury miasta. Jasin spojrzał młodzieńcowi w oczy z kolejnym fałszywym uśmiechem, ale tym razem Rojer nie znalazł w sobie dość siły, aby się odwzajemnić. Młodego Minstrela ścisnęło w dołku, gdy Jasin Złotogłosy zwinął arkusz, po czym złamał pieczęć kolejnego zwoju. – Jej Łaskawość księżna Araine, matka jego miłości księcia Rhinebecka Trzeciego, obrońcy Leśnej Fortecy, powiernika Bluszczowej Korony i władcy Angiers, przesyła powinszowania baronowi Garedowi Rębaczowi z okazji zmiany statusu. Aby stosownie przedstawić go innym i przy okazji wizyty księżniczki Amanvah księżna zamierza na cześć barona wydać bal kawalerski. – Co? – Gared wytrzeszczył oczy, a po sali poniósł się śmiech, który ucichł, gdy Rębacz zacisnął wielkie pięści. – Wybaczcie, baronie. – W głosie Thamosa pozostały nutki wesołości. – To znaczy, że moja matka zamierza wykorzystać twoją wizytę, żeby zrobić przyjęcie. Gared nieco się uspokoił. – To chyba nic złego? – Przyjęcie, na które zaprosi wszystkie niezamężne dziewczęta w Angiers z odrobiną choćby królewskiej krwi. I wtedy matka spróbuje was za wszelką cenę wyswatać. Garedowi opadła szczęka. – Oczywiście będzie też mnóstwo jedzenia – zapewnił Thamos, gdy baron nie odpowiedział. Oczy mu zabłysły chyba po raz pierwszy od dwóch tygodni. Hrabia wyraźnie dobrze się bawił. – I muzyka. Na pewno wystąpię – dodał Jasin i mrugnął porozumiewawczo. – I chętnie podpowiem, do których panien warto się zalecać. Gared przełknął nerwowo ślinę. – A jeżeli żadna mi się nie spodoba? – Wtedy matka będzie was wzywała do Angiers i wydawała bale, dopóki nie znajdziecie odpowiedniej panny – przyznał Thamos. – Zapewniam, że w tej sprawie będzie nieustępliwa. – A czemu miałaby ustąpić? – wtrącił się Inkwizytor Hayes i spojrzał na Gareda. – Wasza baronia potrzebuje dziedzica, a wy małżonki, która zatroszczy się o dom i zadba o wykształcenie i wychowanie następcy na przywódcę, gdy wy udacie się na łono Stwórcy. – Zakreślił run w powietrzu. – Z woli Stwórcy po długim życiu, gdy doczekacie się gromadki wnuków. – On ma rację, Garedzie. – Były to pierwsze słowa Leeshy tego dnia i wszystkie oczy zwróciły się na Zielarkę. –

Zbyt długo byłeś sam. Samotni mężczyźni robią głupstwa. Pora, żebyś się ustatkował. Gared pobladł lekko, ale skinął głową. Rojer był pod wrażeniem. Wiedział, że między tym dwojgiem pozostały pewne zaszłości, ale to... Thamos odchrząknął. – A zatem postanowione. Pod moją nieobecność rządy będzie sprawował lord Arther, a wszelkie jego decyzje będą musiały zyskać potwierdzenie rady. Baron i mistrzyni Leesha niech także wyznaczą swoich zastępców, którzy będą ich reprezentować. – Darsy z Rębaczy – stwierdziła Leesha. Darsy spojrzała na Zielarkę błagalnie. – Czy mistrzyni Jizell nie byłaby lepsza... – Darsy z Rębaczy – powtórzyła Leesha tonem niedopuszczającym żadnej dyskusji. – Tak, mistrzyni. – Darsy skinęła głową, ale szerokie ramiona pozostały nieco zgarbione. – Dug i Merrem Rzeźnicy – oznajmił Gared. – To dwóch... – zaczął protestować kapitan Gamon. – Pasują do siebie – przerwał mu Gared. – Wciąż jestem generałem, nie tylko baronem. Dlatego powinienem mieć dwóch zastępców. Thamos zerknął po zgromadzonych, aby sprawdzić, co o tym sądzą, zanim dojdzie do dyskusji. Arther i Gamon nie cieszyli się przychylnością Zakątka. – Baron ma rację. Arther zmarszczył brwi. – Który z nich będzie generałem, a który baronem? Gared wzruszył ramionami. – Wybierzcie sobie. Gdy tylko hrabia ich odprawił, Rojer zerwał się z krzesła. Nie zamierzał spędzić ani chwili dłużej, niż to było konieczne, w pobliżu Jasina. Zmierzał właśnie do drzwi, gdy zatrzymała go Leesha. – Zjemy razem, Rojerze? Minstrel przystanął i wziął głęboki oddech, po czym odwrócił się z promiennym uśmiechem i skłonił dwornie. – Oczywiście, mistrzyni. – Podał jej ramię, a Zielarka je przyjęła, ale nie zamierzała przyśpieszyć kroku, choć Minstrel starał się ją pociągnąć szybciej do wyjścia. Wsiedli do powozu Leeshy. Wonda zajęła miejsce obok woźnicy, więc zostali w środku sami. Powietrze było chłodne, nadciągała zima, ale w powozie panowało przyjemne ciepło. Mimo to Rojer zadrżał. Ona wie, pomyślał Minstrel, gdy na niego spojrzała. Leesha zwykle o wszystkim wiedziała więcej, niż powinna, a jej domysły były niemal równie trafne jak przepowiednie kości Amanvah i tak samo łatwo wydobywały na światło dzienne rozmaite sekrety. Zastanawiała się, dlaczego Rojer trafił do jej szpitala, a potem, gdy tylko zrosły mu się kości, uciekł z Angiers. Zapewne dostrzegła nienawiść w jego oczach i domyśliła się reszty. Zaraz zapyta o szczegóły i może najwyższa pora opowiedzieć jej wszystko. Jeżeli ktokolwiek zasługiwał, by poznać całą historię, to właśnie Leesha, która pozszywała i opatrzyła Rojera. Mimo że od tamtej pory młodzieniec wiele razy żałował, że Zielarka nie pozwoliła mu umrzeć. Leesha głęboko zaczerpnęła tchu. No to się zacznie, pomyślał Rojer. – Jestem w ciąży. Minstrel zamrugał. Jakże łatwo przyszło mu zapomnieć, że nie tylko jego dramat rozgrywał się w Zakątku. – Zastanawiałem się, kiedy zdecydujesz się mi powiedzieć. Miałem nadzieję, że nastąpi to jeszcze przed narodzinami tego dziecka. Tym razem to Leesha nie mogła ukryć zaskoczenia. – Amanvah ci powiedziała? – Nie jestem głupi, Leesho. Minstrele słyszą wszystkie plotki w Zakątku. Myślisz, że tę przeoczyłem? Gdy tylko

o tym usłyszałem, zacząłem dostrzegać objawy. Jesteś blada, a rano wolisz nawet nie patrzeć na jedzenie. I zawsze dotykasz brzucha. I krzywisz się na sługi, gdy przynoszą ci mięso, które nie jest spieczone na węgiel. Do tego zmiany nastroju. Na noc, a myślałem, że wcześniej miałaś przesadne skłonności do dramatyzmu! Leesha zacisnęła usta. – Dlaczego nic nie powiedziałeś? – Czekałem, aż mi zaufasz. – Rojer wzruszył ramionami. – Ale chyba nie zaufałaś. – Teraz ci ufam – zapewniła. Minstrel spojrzał na nią z pobłażaniem. – Ufasz mi, bo połowa miasteczka już wie i uważasz, że nie da się tego dłużej trzymać w tajemnicy. Na noc, nawet Amanvah wie! Musiałem udawać, że jestem zupełnie zaskoczony, gdy mi powiedziała. – Oszukałeś dla mnie swoją żonę? – zdziwiła się Zielarka. Rojer złożył ramiona na piersi. – Oczywiście, że tak. Myślisz, że po czyjej jestem stronie? Kocham Amanvah i Sikvah, ale nie jestem pieprzonym zdrajcą. Czekałaś do ostatniej przeklętej chwili, żeby mi zawierzyć, a przecież mogłem ci pomóc już wcześniej. Zrobiłbym z ciebie bohaterkę, która nosi w łonie dziedzica krasjańskiego tronu. Zdajesz sobie sprawę, co zrobi rodzina Rhinebecka, gdy odkryją, że ich wykorzystałaś? I co zrobi dziecku? – Wkrótce się dowiemy. Powiedziałam Thamosowi prawdę. – Na Otchłań – westchnął Rojer. – To wyjaśnia, dlaczego hrabia ostatnio tak się zachowuje. Miałem nadzieję, że wysoko urodzeni po prostu nie znoszą się kłaniać na weselach. – Zraniłam go, Rojerze. To dobry człowiek, a ja złamałam mu serce. Minstrel omal się nie zakrztusił. – I tym się martwisz? Otchłań wkrótce zwali ci się na głowę, a ty się martwisz, że uraziłaś uczucia Thamosa? Leesha wzięła szal Bruny, który leżał obok niej na siedzisku, i owinęła się nim ciasno jak peleryną niewidką. – Martwię się o wszystko, Rojerze. O siebie, o dziecko, o Zakątek. Za wiele tego. Nie wiem już, co mam robić. Ale na pewno nie mogę wciąż kłamać. Przykro mi, że ci nie zaufałam. Powinnam była przyjść do ciebie wcześniej, ale się wstydziłam. Rojer westchnął. – Nie dodawaj mojej winy do swoich zmartwień. Ja też nie powiedziałem ci o paru ważnych sprawach. Leesha popatrzyła na niego przenikliwie, a ton jej głosu wyostrzył się jak u matki, która właśnie usłyszała łomot w sąsiednim pokoju. – Jakich sprawach? – O nocy, gdy się poznaliśmy – wyznał Rojer. – Kiedy mnie i Jaycoba przyniesiono do szpitala. Twarz Leeshy od razu złagodniała. Ona i Jizell godzinami cięły, szyły i składały Rojera tamtej nocy. Miał wtedy wielkie szczęście. – To przez Jasina Złotogłosego – wyznał Minstrel. – Nie był wtedy jeszcze książęcym heroldem, tylko nadętym dupkiem, któremu w bójce złamałem nos. On i jego czeladnicy zaczęli chodzić za mną i Jaycobem. Przyglądali się naszym występom, aż tamtej nocy przyłapali nas samych. Zatłukli Jaycoba na śmierć, a mnie zmusili, żebym na to patrzył, a potem zamierzali mnie również zabić. Miałem szczęście, że w samą porę pojawiła się straż. Leesha zmarszczyła brwi. – Nie możemy tego tak zostawić, Rojerze. Młodzieniec parsknął śmiechem. – Gared powiedział dokładnie to samo. – Powiedziałeś Garedowi przede mną?! – Leesha prawie pisnęła z oburzenia. Rojer wbił w nią wzrok, dopóki przyzwoitość nie zmusiła jej do spuszczenia oczu. – Pójdę do Thamosa – postanowiła. – Byłam świadkiem tego zdarzenia. Będzie musiał mnie wysłuchać. Minstrel pokręcił głową. – Nie zrobisz nic podobnego. Wątpię, żeby Thamos był teraz w nastroju do wyświadczenia tobie lub mnie nawet drobnej przysługi, a ty chcesz prosić o naprawdę wielką sprawę. – Dlaczego? – zdziwiła się Leesha. – Dlaczego zamknięcie mordercy w więzieniu to taka wielka sprawa? – Ponieważ Jasin Złotogłosy to bratanek ministra Jansona – wyjaśnił. – I to Janson podpisuje wypłaty dla sędziów w mieście. Na dodatek rodzina książęca nie potrafi nawet znaleźć pończoch bez jego pomocy. Równie dobrze mogłabyś oskarżyć samego Rhinebecka. A co z dowodami? Jestem jedynym naocznym świadkiem. Wystarczy, żeby Janson pstryknął palcami, a Jasin przyprowadzi tuziny ludzi, którzy zapewnią, że tamtej nocy

przebywał zupełnie gdzie indziej. – Więc zamierzasz tak po prostu to zostawić? – oburzyła się. – To do ciebie niepodobne, Rojerze. – Niczego nie zamierzam zostawić – zapewnił Minstrel. – Mówię tylko, że Thamos nie jest w tej sprawie po naszej stronie. – Zaśmiał się. – Wyobrażałem sobie, że Arlen mógłby zrzucić Jasina w przepaść. Można się wymigać od kary, gdy się uchodzi za Wybawiciela. – Zabijanie nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem – zauważyła Leesha surowo. Rojer przewrócił oczami. – W każdym razie lepiej teraz zachować to w sekrecie. Dopóki nic nie zrobimy, to Złotogłosy będzie się martwił, czy czegoś nie knujemy. Dopóki nie wykonamy żadnego ruchu, nie będzie mógł na żaden odpowiedzieć. – Skoro jest nietykalny, czym się martwi? – Na pewno nie karą. Ale nawet on woli się nie narażać Gildii Minstreli i mistrzowi Chollsowi. Cholls widział, jak uderzyłem Jasina, i słyszał jego groźby. Jest jedynym, którego słowo może mieć znaczenie. Leesha westchnęła. – Zapowiada się interesująca podróż. – To niedomówienie. – Rojer wyjął swoją piersiówkę i potrząsnął nią lekko. W naczyniu nie została nawet kropelka. – Masz u siebie coś mocniejszego niż herbata?

Szept nocy 333 rok plagi, zima Koperta wykonana była z grubego papieru i zamknięta woskową pieczęcią z herbem Araine, ale list okazał się zaskakująco nieformalny, napisany własnoręcznie przez księżną matkę. Leesha podczas czytania niemal słyszała głos starej damy. L., problem, o którym dyskutowałyśmy w trakcie Twoich odwiedzin, nadal jest aktualny. Wydarzenia w Lakton sprawiły, że stał się jeszcze pilniejszy. Nadworna Zielarka się poddała. Niezbędna jest Twoja wiedza. Nie chodzi tylko o Runiczną Wiedźmę. Wiedziałaś, że chłopi tak Cię nazywają? Zielarka Leesha, nowa hrabina Zakątka. Twoja sława ROŚNIE. O tym także porozmawiamy, gdy się zobaczymy. A. „Rośnie”. Słowo ciążyło jak kamień nawet na papierze. Araine wiedziała o dziecku, ale jak wiele? Co powiedział jej Thamos? Niezależnie od tego, co wiedziała, list był jasny. Thamos i inni tylko odwiedzą Angiers, ale Leesha nieprędko wróci do domu. Zwłaszcza jeżeli miała zapewnić rodowi panującemu dziedzica, zanim Krasjanie znajdą sposób na skuteczny podbój Lakton. Gdy tylko miasto na jeziorze zostanie zdobyte, nic nie powstrzyma krasjańskiej armii od dalszego marszu na północ. A Euchor z Miln, bezpieczny w górach, nie połączy swoich sił z Angiers, dopóki będzie uważał, że może wykorzystać zagrożenie do zgłoszenia własnych pretensji do tronu. Leesha bez słowa podała list Jizell. Starsza Zielarka przeczytała go, marszcząc brwi. Pokręciła głową. – Nie możesz jechać. Zostaniesz zamknięta w pałacu do narodzin dziecka. – Nie mam wyboru – westchnęła Leesha. – Jesteś zbyt chora na podróż – podsunęła Jizell. – Zemdlałam dwa tygodnie temu z powodu wyczerpania i zmartwień. Nie jestem obłożnie chora. Jizell wzruszyła ramionami. – Jako twoja Zielarka twierdzę co innego. Wyślij mnie w swoim imieniu. Mnie również uczyła Bruna. Mogę zrobić dla księcia dokładnie to samo co ty. Leesha potrząsnęła głową. – Nie chodzi tylko o wiedzę i umiejętności. To kwestia dostępu. Rhinebeck nie przyznaje nawet, że ma problem. Araine potrzebuje na dworze kogoś, kogo może ukryć na widoku. Jeżeli będę musiała operować, to jedyną zaufaną osobą, którą dopuści się z nożem do księcia, będzie właśnie nadworna Zielarka i potencjalna członkini rodziny. – Nie powiedziała, że Jizell wielokrotnie zasięgała rady młodszej Zielarki w skomplikowanych przypadkach niepłodności, a nie odwrotnie. Jizell uniosła brew. – Będziesz miała szczęście, jeżeli hrabia zatrzyma cię jako nadworną Zielarkę. Marnie to rokuje. Leesha pokiwała głową i przygryzła policzek, aby opanować falę uczuć wywołanych przez słowa starszej kobiety. – Owszem, ale Araine może jeszcze nie wiedzieć, że to nie jest dziecko Thamosa. W każdym razie jest na tyle sprytna, żeby zachować to w tajemnicy, dopóki nie dostanie ode mnie tego, czego chce. Mam nadzieję.

– Przykro mi, Stelo – powiedziała Leesha. – Muszę udać się do Angiers z rozkazu samego księcia. – Ale, mistrzyni, tusz wyblaknie już za parę dni. – Strach w głosie dziewczyny budził niepokój. – Gdy tylko wrócę, podejmiemy znowu eksperymenty, obiecuję – zapewniła Zielarka. – Ale inni zatrzymają broń, kiedy wyjdziecie – zaprotestowała Stela. – Nadal będą mogli walczyć. A my znowu staniemy się nikim. – Nie jesteś nikim, Stelo. Dziewczyna jednak nie słuchała. Przestąpiła z nogi na nogę, podrapała namalowane na skórze runy. Stała w cieniu, z dala od okna – próbowała zatrzymać moc na choćby chwilę dłużej, ale nawet rozproszone światło w pokoju wysysało z niej magię. Inni, którym Leesha wymalowała runy, zachowywali się tak samo. Nosili proste stroje, bardzo podobne do tych, które widziała u Arlena, gdy go poznała, z długimi, szerokimi rękawami i kapturem opadającym na oczy, zasłaniającym znaki przed światłem. Wiele dzieci z wymalowanymi runami za dnia ukrywało się w ciemnych piwnicach i stodołach, gdzie wolały się przespać parę godzin, niż utracić nadludzką siłę. Wonda, gdy tylko mogła, wyganiała je na światło, ale nie zawsze jej się udawało. Naznaczone dzieci stały się przyczyną i innych problemów. Wzrosła przemoc domowa. Stefny pokłóciła się ze zwykle bierną Stelą, a ta uderzyła pięścią w ciężki stół i rozbiła blat na pół. Ella z Rębaczy złamała swojemu chłopakowi szczękę, gdy przyłapała go na rozmowie z inną dziewczyną. Jas Rybak może i był usprawiedliwiony, ponieważ bronił matki, ale niemal zabił brutalnego ojca. Leesha musiała użyć cennych hora, żeby ocalić pobitemu życie, ale wciąż nie wiadomo było, czy ten mężczyzna odzyska władzę w nogach. Może kilka tygodni przerwy dobrze zrobi naznaczonym dzieciom – ochłoną i uspokoją się, zanim dojdzie do czegoś naprawdę strasznego. – Mogę pojechać z wami? – zapytała Stela z nadzieją. – Jako strażniczka podczas waszej podróży na północ? Leesha pokręciła głową. – Dziękuję ci, dziecko, ale będę miała eskortę Rębaczy i Drewnianych Żołnierzy, a o moje bezpieczeństwo zatroszczy się też Wonda. – Moglibyście wytatuować... – zaczęła dziewczyna. – Nie – przerwała jej stanowczo Zielarka. – Nie wiadomo, co wtedy może się z tobą stać... – Oczywiście, że wiadomo! Byłabym jak Renna Bales, która powstrzymała demony, gdy Wybawiciel upadł. – Absolutnie nie. Stela zacisnęła pięści i Leesha sięgnęła do kieszeni fartucha po oślepiający proszek. Wonda stanęła między nimi szybciej, niż Zielarka dostrzegła jej ruch. Starsza dziewczyna uniosła pięść dwukrotnie większą niż Steli. – Na pewno chcesz się cofnąć i przeprosić panią Leeshę. Skrzyżowały spojrzenia, a Leesha przestraszyła się, że Wonda tylko pogarsza sytuację. Magia wzmacniała chęć do walki, nawet przy małych szansach na zwycięstwo, a Stela miała w sobie dość mocy, aby stawić czoło silniejszej przeciwniczce. Jednak dziewczyna się opamiętała, cofnęła się, rozluźniła palce i skłoniła nisko. – Wybaczcie, mistrzyni, ja tylko... – Rozumiem – zapewniła Leesha. – Magia roznieca iskrę gniewu w demoni płomień. Tym bardziej ty i pozostali powinniście zrobić sobie przerwę. – Ale co się stanie, jeżeli demony umysłu wrócą tu w Nowiu, a was nie będzie? – nie dawała za wygraną Stela. – Zakątkowi przyda się każda para rąk. – Zdążę wrócić do tego czasu – skłamała Zielarka. – Zresztą demony umysłu rozbiegły się po ostatnim starciu. Wrócą, ale myślę, że nieprędko. – Moglibyście przynajmniej poprawić mi runy? – poprosiła Stela błagalnie i uniosła ramię. Początkowo czarny tusz był już jasnobrązowy. – Te, co mam, wytrzymają najwyżej kilka dni. Leesha znowu odmówiła. – Przykro mi, Stelo. Nie mam czasu. Będziesz musiała poradzić sobie bez nich do mojego powrotu.

Dziewczynka miała minę, jakby ją poproszono, aby radziła sobie bez rąk, ale tylko ze smutkiem spuściła głowę i pozwoliła Wondzie wyprowadzić się z chaty. – Stela to dobre dziecko – stwierdziła Wonda po powrocie, chociaż obie były w tym samym wieku. – Rozumiem, jak się czuje. Nie mogłabyś... – Nie, Wondo – westchnęła Leesha. – Zaczynam się zastanawiać, czy ten eksperyment nie był pomyłką, i na pewno nie pozwolę, żeby trwał bez mojego nadzoru. Rozległo się pukanie do drzwi i Wonda poszła otworzyć. Zielarka pomasowała sobie lewą skroń, próbując zwalczyć ból głowy. Znała napary, które mogłyby jej pomóc, ale wywoływały zawroty głowy i kłopoty ze skupieniem myśli. Co gorsza, Leesha martwiła się, jak mogłyby wpłynąć na dziecko. Nie miała już dostępu do jedynego lekarstwa, które przynosiło jej ulgę. Thamos nie dotknął Leeshy od tygodni, a kiedy sama się pieściła, nie dawało to równie dobrego rezultatu. Musiała po prostu przywyknąć do bólu. Do pokoju weszła jej matka i Leesha poczuła się jeszcze gorzej. – Podobno księżna wydaje bal dla Gareda? O co chodzi? – zapytała napastliwie Elona. – Ma sobie obejrzeć każdy na wpół rozkwitły kwiatek, powąchać i zerwać? – Też się cieszę, że cię widzę, matko. – Leesha zerknęła na Wondę. – Bądź tak miła i upewnij się, że Stela i reszta naznaczonych dzieci wyszli na słońce. – Tak, mistrzyni. – Jak większość, Wonda z radością znikała, gdy tylko Elona pojawiała się z wizytą. Leesha nalała matce herbaty. – Mówisz tak, jakby księżna Araine zamierzała zabrać go do burdelu. – Z mojego punktu widzenia nie ma wielkiej różnicy. – Elona sięgnęła po napar. – Odkąd pamiętam, próbowałaś wepchnąć mi Gareda Rębacza w ramiona. A teraz, gdy po raz pierwszy do ponad dziesięciu lat ma widoki na przyszłość, wolisz, żeby został na zawsze kawalerem? – Gdy był z tobą, mogłam mieć na niego oko. – Elona mrugnęła porozumiewawczo. – A gdybyś się o niego nie troszczyła, zadbać, żeby to ze mną w pierwszej kolejności pozbywał się nasienia. Ból w oku zapłonął ze zdwojoną siłą i Leesha pomyślała, że chyba się rozklei. – Naprawdę jesteś okropna, matko. Elona prychnęła. – Nie zgrywaj niewiniątka, dziewczyno. Nie jesteś lepsza. – Akurat, na Otchłań – mruknęła Leesha. – Demonie gówno – skrzywiła się Elona. – Spójrz mi prosto w oczy i przyznaj, że podniecało cię, gdy się obłapiałaś z demonem pustyni za plecami Inevery. Zielarka zamrugała. – To co innego. Elona parsknęła śmiechem. – Wmawiaj to sobie dalej, dziewczyno. Ani trochę nie zmieni to prawdy. Leesha miała wrażenie, jakby demon próbował wydrapać sobie drogę na wolność przez jej oko. – Czego chcesz, matko? – Pojechać do Angiers. – Absolutnie nie. – Potrzebujesz mnie. Tym razem Leesha parsknęła śmiechem. Zabrzmiał niepokojąco podobnie do chichotu matki. – Dlaczego? Nagle zajęłaś się dyplomacją? – Księżna matka będzie próbowała wydać cię za hrabiego. Będzie ci potrzebny ktoś, kto zajmie się negocjacjami. – To nie dwór Krasjan – zaoponowała Leesha. – Mogę mówić za siebie. Chcesz po prostu wykorzystać ostatnią okazję, żeby zająć się Garedem podczas podróży, a potem syczeć jak kocica na panny, które wpiszą mu się do karnetu na balu.

Elona wyglądała, jakby miała wybuchnąć. – Te wypieszczone dziewczyny na dworze i tak nie będą umiały poradzić sobie z Garedem. Dziecko Rębacza rozerwie taką nadworną smarkulę, o ile wcześniej nie zrobi tego ten konar, który Gared ma w spodniach. Leesha odstawiła filiżankę i wstała. – Nie mam czasu słuchać tych sprośności, matko. Nie pojedziesz. Trafisz sama do wyjścia. – Muszę ci przypominać, że może dziecko, które noszę, jest Gareda? – Elona ani myślała posłuchać. – Ciąży jeszcze nie widać tak jak u ciebie, ale suknie już robią się dla mnie ciasne. – Jeszcze jeden powód, żeby pozwolić mu odejść – zauważyła Leesha. – Jaki masz wybór? Rozwiedziesz się z tatą i wyjdziesz za Gareda? Myślisz, że Inkwizytor pobłogosławi taki związek? Albo hrabia? Czy też księżna matka? Elona nie miała na to gotowej odpowiedzi, więc Leesha przypuściła kolejny atak. – Sądzisz, że Gared nadal będzie cię kochał, jeżeli przez ciebie straci tytuł? Na noc, wydaje ci się, że wciąż cię kocha? Zbliżył się do ciebie tylko dlatego, że byłaś do mnie podobna. – To nieprawda... – zaczęła Elona. – Owszem – nie pozwoliła jej dokończyć Leesha. – Sam mi powiedział. Byłaś po prostu starą szmatą, w którą pchał kutasa, gdy myślał o mnie. Elona popatrzyła na córkę, szeroko otwierając oczy. Leesha posunęła się za daleko i dobrze o tym wiedziała. Matka zawsze wyzwalała w niej to, co najgorsze. W powietrzu zawisła cisza, a potem Elona wstała i zagarnęła spódnice. – Mówisz, że jestem okropna, ale ty, gdy chcesz, potrafisz być wredna jak demon. Leesha patrzyła smętnie przez okno, gdy powóz mijał Zakątek. Z pewnością było to głupie, ale miała wrażenie, że widzi to miejsce po raz ostatni. Kiedy była dzieckiem, Zakątek Rębaczy stanowił niewielką osadę zamieszkaną przez kilkaset osób, ale na tyle dużą, aby zamieszczono ją na mapach. Leesha znała tutejsze ścieżki i domy jak siebie samą, była częścią tego miejsca. Wszyscy się tutaj znali z imienia i zawodu. Niewiele pozostało z tej krainy dzieciństwa, tylko Święty Dom, kilka chat i parę drzew. I nawet one nosiły ślady ognia i demonów. Jednak na zgliszczach wyrosło hrabstwo Zakątka, miejsce, które pod względem liczebności mieszkańców wkrótce dorówna Wolnym Miastom, a może nawet je przewyższy. Dziesiątki tysięcy ludzi przez niecałe dwa lata uciekło tutaj przed Krasjanami lub przybyło z północy na wezwanie Arlena do walki z otchłańcami. Ulice Zakątka zostały wytyczone na nowo, ale Leesha pamiętała je bardzo dokładnie jako stare ścieżki. Stała u boku Arlena, gdy tworzył kształt wielkiego runu, którego kręgi będzie można powiększać, aż dawny Zakątek Rębaczy stanie się centrum chronionego runami świata. Może Gared miał rację i Arlen naprawdę był Wybawicielem? A ty pozwoliłaś, żeby wymknął ci się z rąk. Nawet gdy dzieliło je wiele mil, Leesha nie mogła uwolnić się od głosu swojej matki. – Podróż do Angiers potrwa co najmniej tydzień – odezwała się Jizell. – Zamierzasz spędzić ją na patrzeniu w okna? Leesha drgnęła i skupiła się na swoich towarzyszkach, Jizell i Vice. Jizell musiała wrócić do swojego szpitala w Fort Angiers, a Vika chciała odwiedzić męża – Opiekuna Jonę, przetrzymywanego przez Opiekunów Stwórcy celem przesłuchania. Jona był w dzieciństwie przyjacielem Leeshy i miała zapewnienie księżnej matki, że nie stanie mu się żadna krzywda, ale chyba nadeszła pora, aby Opiekun powrócił do domu. Jeszcze jedna sprawa do omówienia z księżną Araine. Podobnie jak Leesha, Vika przez ostatnie kilka godzin wpatrywała się w okno i ogryzała paznokcie niemal do krwi. – Wybaczcie – westchnęła Leesha. – Odbiegłam myślami bardzo daleko stąd. – Właśnie – zgodziła się Vika.

– No to wróć tutaj – uśmiechnęła się Jizell. – Kiedy ostatnio miałyśmy choć chwilę dla siebie, nie mówiąc już o całym tygodniu? Powinnyśmy to dobrze wykorzystać. – Porozmawiamy o pracy? – Leesha rozpromieniła się na samą myśl. Rozmowa o zielarstwie i uzdrawianiu oderwałaby ją od kłębiących się w głowie obaw i pozwoliła skupić się na czymś innym niż niejasne przeczucie zbliżającej się zagłady. – Dojdziemy do tego – zapewniła Jizell. – Ale nie zamierzam spędzić tygodnia tylko na pracy. Pomyślałam, że mogłybyśmy w coś zagrać. – W co? – zainteresowała się Vika. – Nazwiemy to „Laską Jędzy Bruny”. Leesha odruchowo potarła grzbiet dłoni. Wspomnienie o tej lasce wiązało się z bólem. Była na tyle gruba, żeby w razie czego podtrzymać ciężar Bruny, ale lekka, a mentorka posługiwała się nią równie zręcznie jak Ahmann Włócznią Kajiego. Laska służyła za pałkę, gdy trzeba było odpędzić głupców stojących Brunie na drodze do pacjentów, ale także za rózgę do bicia czeladniczek po rękach. Nigdy nie zostawał ślad, ale ręka mrowiła boleśnie jeszcze przez długi czas. Bruna nie biła Leeshy ani często, ani bez powodu. Za każdym razem była to lekcja. Taka, od której zależało życie i śmierć. Jak sztuczki wspomagające zapamiętywanie, tak uderzenia w rękę uczyły Leeshę, aby nie powtarzała głupich błędów, przypominały jej o władzy i odpowiedzialności związanej z noszeniem fartucha Zielarki. Leesha zapisała wszystkie te nauki w swoim dzienniku, ale znała je doskonale na pamięć. – Jak się w to gra? – zapytała. – Ty zaczynasz – wyjaśniła Jizell. – Kiedy pierwszy raz Bruna cię uderzyła i czego się wtedy nauczyłaś? – Wymieszałam szarorzeń z nasionami jajecznika, bo myślałam, że to wyleczy Merrema Rzeźnika z migren. – Leesha uśmiechnęła się, po czym złożyła dłonie i odezwała się piskliwie, naśladując gniewne skrzeczenie Bruny: – Głupia dziewucho! Myślisz, że ślepota przez tydzień jest lepsza od przeklętej migreny? Wszystkie się roześmiały. Leesha niemal zapomniała, jak to jest. A przeczucie nieuchronnej zagłady zbladło. – Teraz ja! – zawołała Vika. Rojerowi nie chciało się ćwiczyć z Kendall i żonami, gdy powóz powoli pokonywał milę za milą. Nie interesowały go nawet bardziej przyjemne zajęcia. Przez lata nosił na szyi pętlę wisielca, ale dopiero teraz czuł, że się zaciska. Siedział tylko i stroił skrzypce, szukając tego niemożliwego, doskonałego tonu. „Nigdy go nie znajdziesz” – powiedział mu kiedyś Arrick. „Ale to nie znaczy, że powinieneś przestać szukać”. Kobiety wyczuły jego nastrój i zostawiły Rojera w spokoju, a same zabawiały się krasjańskimi grami planszowymi albo czytały Kendall fragmenty Evejah. Śmiały się, co cieszyło Rojera, choć nie mógł przyłączyć się do ich radości. Nie wiadomo było, co każde z nich czeka w Angiers. Kendall ze swoimi umiejętnościami zaklinania otchłańców mogłaby przyciągnąć uwagę księcia, a gdyby następca tronu jej zapragnął, byłby to jeszcze jeden powód, aby ich zatrzymać na zawsze. Zakątek rozrósł się tak bardzo, że jechali już dzień, a ledwie dotarli do granic. Ale przynajmniej znajdowała się tutaj gospoda. Kolejne noce prześpią w namiotach, za czym Rojer nie przepadał. Namiot Amanvah przypominał bardziej altanę, w której pół tuzina sług dbało o wszystkie potrzeby świętej córki i jej najbliższych, ale Minstrel wolałby spać w schowku na miotły, o ile ściany byłyby na tyle solidne, że tłumiłyby odgłosy demonów. Gospoda została opróżniona z okazji przyjazdu możnych gości, ale hrabia postanowił zjeść w swoich pokojach. Nie zaprosił Leeshy, aby mu towarzyszyła, co według angieriańskiej herbacianej polityki było bardzo znaczące. Jasin również nie pojawił się we wspólnej izbie, chociaż akurat to nie było zaskakujące. Chyba starał się unikać Rojera tak samo jak Rojer jego. Amanvah także chętnie poszłaby do siebie, ale Minstrel do tego nie dopuścił. Głośno zaprosił Leeshę, Gareda i Wondę, aby się przyłączyli do posiłku. Zaczynał się uczyć, kiedy może użyć krasjańskich obyczajów dla własnej korzyści. Jak tym razem: jego jiwah nie mogły odejść, gdy zaprosił gości. Sikvah zajęła połowę kuchni, odpędziła obsługę i nakazała dal’ting służącym Amanvah przygotowanie i podanie posiłku. Niech Stwórca ma w opiece kuchenną, która obraziłaby Jej Wysokość niestosownym ukłonem.