Przepowiednia
Zhou Lijuan patrzyła w wielki metalowy dysk wiszący na dalekiej ścianie naprzeciw jej tronu.
Było to dzieło sztuki podarowane jej przez admiratora dawno, dawno temu. Admirator zaginął we
mgle jej wielowiekowej pamięci, ale zatrzymała prezent, było coś w eleganckim połysku dysku,
w delikatnym sposobie w jaki ukształtowane zostały jego krawędzie, co przemawiało do niej. Nawet
po tysiącach lat oglądania go w sali tronowej jej najskrytszej twierdzy, wydawał się jej fascynujący.
Może ponieważ odbijał jej postać tak czysto jak lustro, lecz nie był tak kruchy. Metalowy dysk może
się wygiąć, ale nigdy się nie złamie. Odbijał jej siłę i ambicję jako młodej archanielicy, mądrość i moc,
kiedy przybywało jej lat. Dzisiaj, pokazywał jej niszczące skutki wojny.
Wielu na świecie wciąż myślało, że była martwa, a jej odpowiadało pozwalać im w to wierzyć
tak długo, jak trzymali ręce z dala od jej terytorium. Jej generałowie zajmowali się bezpieczeństwem,
choć nie sądziła, by nawet Michaela była tak arogancka, by podjąć próbę wtargnięcia. Wszyscy się jej
bali.
Dobrze.
Ale by strach pozostał, nie mogli zobaczyć kobiety w lustrze. Jeszcze nie. Ta kobieta miała
znajomo śnieżnobiałe włosy, Zhou Lijuan urodziła się z włosami czarnymi jak noc, ale kolor blaknął
wraz ze wzrostem jej mocy, jakby jej moc go wyługowała. Do czasu gdy miała tysiąc lat, jej włosy były
„białe jak śnieg”.
Matka tak do niej mówiła i jeśli bardzo się postarała, Lijuan mogła czasami przywołać twarz
kobiety, która dała jej życie. W większości dlatego, że to po niej Lijuan odziedziczyła rysy twarzy.
Odbicie w metalu miało dramatyczne kości policzkowe, które napierały na delikatną, prześwitującą
skórę tak cienką, że wydawało, że rozedrze się pod dotykiem. Pod nią pulsowały cienkie niebieskie
żyły, ale to czerwone krwawe naczynia wokół perłowych cieni jej tęczówek przyciągały uwagę.
Wydawało się, że jej tęczówki pływały we krwi.
I tak było. Raphael skrzywdził ją. Agresywny zimny gniew na tę wiedzę schowany był głęboko
w jej ciele. Nikt nie krzywdził Zhou Lijuan. Zniszczy Archanioła Nowego Jorku za tę zniewagę, lecz
najpierw każe mu patrzeć, jak zniewala jego śmiertelną małżonkę. A do tego potrzebowała
cierpliwości, musiała wyzdrowieć, skończyć stawanie się.
Ponieważ nie wszystko w niej zregenerowało się do stanu sprzed próby Raphaela, by wymazać
ją z istnienia.
Podnosząc rękę ze słabymi i trzęsącymi się mięśniami, sprawdziła swoje paznokcie. Odrosły
błyszcząco czerwone i zawinęły się na opuszkach jej palców jak szpony wielkiego drapieżnego ptaka.
Siekacze w jej ustach również nie były takie same. Jej pozostałe zęby były czysto białe, siekacze
ciemno szkarłatne.
Były dziwnie piękne. Pasujące do bogini.
Siekacze jeszcze jednak nie funkcjonowały. Próbowała nakarmić się jarzącą siłą życiową
lojalnych sług, którzy chcieli poświęcić się, by ich bogini mogła wyzdrowieć szybciej i mniej cierpieć,
ale chociaż jej siekacze wydawały się silne, nie były dojrzałe. Nie mogła przebić skóry, i nawet kiedy
użyła noża by wykonać cięcie, mogła wessać tylko trochę bezużytecznej krwi, nie siłę życia ofiary.
Agonia paliła jej zakończenia nerwowe każdego dnia.
Kości bolały.
Skrzydła nie mogły utrzymać niej w powietrzu.
Tylko jej umysł był cały.
Kładąc swoją w pełni zregenerowaną prawą rękę na podłokietniku tronu z jadeitu
wyrzeźbionego z koszmarów i snów i uważanym za skarb wśród tych aniołów, którzy go widzieli,
skupiła się na klęczącej postaci anioła poniżej podwyższenia. Położył czoło na podłodze, jego skrzydła
z gracją złożone były na plecach. Nie pamiętała jak długo tam klęczał i nie mogła dokładnie dostrzec
jego postaci.
Jej krwawiące oczy nie zawsze działały jak powinny.
- Mów – powiedziała. Jej słowo wyszło przez zniszczone gardło, a dźwięk był ciężkim szeptem,
który jednak wył krzykami.
Podnosząc głowę z podłogi, mężczyzna… ach, to był Skryba. Tak, rozpoznawała te żółte włosy
do ramion. Skryba położył ręce na udach i z szacunkiem trzymał pochyloną głowę kiedy zaczął mówić.
- Zakończyłem moją pracę nad przepowiednią, Pani.
Jej krew zapulsowała, jej zmysły wyostrzyły się. Pamiętała przydzielenie mu tego zadania na
miesiące przed bitwą z Raphaelem, pamiętała nawet czytanie przepowiedni ze starego zwoju, kiedy
była zaledwie aniołem. W tym czasie nic dla niej nie znaczyła i zapomniała o niej na wieczność. Wtedy
nadeszła jej rosnąca moc i z nią, słaby podszept pamięci, który mówił jej, że zwój był ważny.
Jej uczonym i śledczym prawie rok zajęło ponowne odkrycie starożytnego tekstu i od tego
momentu jego słowa stały się stałym echem w jej podświadomości, rytmem, którego nie mogła nie
słyszeć.
Archanielico Śmierci. Bogini Koszmaru. Upiorze bez cienia.
Powstań, powstań do swojego Królestwa Śmierci.
Do swojego końca.
Twój koniec nadejdzie.
Z rąk nowego i starego.
Archanioła pocałowanego przez śmiertelność.
Srebrzystoskrzydłego Śpiącego, który obudzi się zanim jego Sen się skończy.
Przerwany sen z oczyma z ognia.
Roztrzaskany. Roztrzaskany. Roztrzaskany.
- Powiedz mi – rozkazała Skrybie.
Głos Skryby był krystalicznie czysty kiedy powiedział:
- Prześledziłem pochodzenie przepowiedni do Archanielicy Cassandry.
Ręka Lijuan zamknęła się na podłokietniku jadeitowego tronu, rzeźbienia wbiły się w jej ciało
kiedy cienkie włoski na jej karku podniosły się w pierwotnej odpowiedzi.
- Jesteś pewien? - Cassandra zapadła w Sen tak dawno temu, że była bardziej mitem niż
wspomnieniem, Starożytną wśród Starożytnych. Ale jedna rzecz w jej legendzie nigdy się nie
zmieniała: w swoim wznoszeniu się zyskała wspaniały i przerażający dar widzenia przyszłości.
Legenda mówiła, że wybrała Sen zaraz po wydłubaniu sobie oczu w próżnej próbie zatrzymania
wizji. Jej oczy odrosły w ciągu dnia, a godzinę później, w ciągle zakrwawionej sukni, zniknęła.
Większość z jej przepowiedni zaginęła z czasem, a te które pozostały były często uważane za
gryzmoły nieznanego fantasty.
- Raphael jest tym pocałowanym przez śmiertelność. – Lijuan nie rozumiała jak tak słaby
archanioł był w stanie prawie ją pokonać, ale nie popełni błędu, nie doceniając go ponownie.
- Nie mam odpowiedzi na wspomniany na końcu zniszczony sen z oczyma z ognia –
odpowiedział Skryba. – Ale srebrzystoskrzydłym Śpiącym może być tylko jeden.
Chwyt Lijuan na podłokietniku stał się brutalny, kiedy jej plecy wygięły się. Jej skrzydła odrosły
po jej mózgu i kręgosłupie, zgodnie z anielską hierarchią tego, co ważne, ale były słabe i sprawiały, że
jej tors dostawał skurczy, kolejne zaostrzenie pozostałości po jej ranach.
Oddychając przez brutalne sensacje, patrzyła w metalowy dysk, który działał jak lustro
i wypowiedziała imię Śpiącego, który musiał umrzeć.
- Alexander.
Rozdział 1
Naasir polował od siedmiu miesięcy. Siedem miesięcy odkąd powiedział Ashwini, że był
gotowy, aby znaleźć partnerkę. Siedem miesięcy, przez które jego partnerka wciąż się mu nie
ujawniła. Czyżby nie wiedziała, że jej szukał?
Przykucnął na pozbawionej poręczy krawędzi balkonu Wieży i warknął.
Wojownik Legionu, który właśnie przelatywał, odwrócił się, aby zmierzyć go oceniającym
wzrokiem. Naasir kłapnął zębami na mężczyznę z nietoperzowymi skrzydłami, ciesząc się, kiedy
wojownik zmienił kierunek, aby ruszyć w stronę nowego domu Legionu. Naasir lubił ten dom, nawet
mimo tego, że miał ściany. Był to wieżowiec, który został zmieniony w gigantyczną cieplarnię, okna
wyjęto w celu utworzenia balkonów, tam, gdzie było to możliwe, ściany zastąpiono ogromnymi
taflami szkła, a w samym środku stworzono tunel przelotowy, na tyle duży, aby pomieścić skrzydła.
Wraz z jesienią czerwień, pomarańcz i żółć zapłonęły wzdłuż Central Parku, inżynierowie dodali
również sprytne przezroczyste „zasłony”, które według tego, co powiedział Illium składały się
z zaawansowanego technologicznie materiału, pozwalającemu Legionowi wlatywać i wylatywać do
woli, ale utrzymującego jednocześnie wewnątrz ciepło, temperaturę dla wzrostu roślin. Za każdym
razem, kiedy wojownik przez nie przechodził, zasłony spadały automatycznie na swoje miejsce,
zatrzymując ciepło w środku.
Naasir zakradł się do wieżowca tuż po tym, jak dwa tygodnie wcześniej powrócił do Nowego
Jorku. Wnętrze zostało tak skonstruowane, aby pozostałe części wewnętrznych podłóg i sufitów
sterczały pod nietypowymi kątami; często odległości między jedną a następną były całkiem spore.
Rozkoszując się znajdującą się w środku bujną zielenią, winorośle pięły się po bokach, od razu mocno
się ukorzeniając, podczas gdy małe drzewa zagłębiały się w ich korzeniach, tak samo jak kwitnące
kwiaty, Naasir wspiął się niedbale na szczyt, bez alarmowania Legionu, że znajdował się na ich
terenie.
Wątpił, aby Pierwotny był zadowolony, gdyby Naasir pojawił się na szybie dachu, jednak lider
Legionu był lojalny wobec Raphaela, a Naasir należał do Siódemki Raphaela, więc żyli oni
w ostrożnym rozejmie. Samo myślenie o Legionie wywoływało ciarki na skórze Naasira i sprawiało, że
napinały się mu mięśnie.
Byli tak starzy i tak odmienni, że często musiał walczyć z przymusem, aby ich nie ugryźć.
Mimo to, a może właśnie dzięki temu, czasami czuł, jakby ci dziwni wojownicy, którzy latali na
pozbawionych piór skrzydłach, byli bardziej do niego podobni niż ktokolwiek inny na całym świecie.
Naasir mógł nie mieć skrzydeł, ale był tak samo odmienny. Z wyjątkiem tego, że Legion liczył
siedemset siedemdziesiąt siedmiu, on był tylko jeden.
Złościsz się na nas, bo jest nas wielu, ale głęboko w środku, wiesz, że jesteś jednym z nas.
Dzieckiem ziemi. Gorzko młodym w porównaniu do naszego dalece wiekowego istnienia, ale
w połączeniu z życiem, które jest tak samo pierwotne.
Przywódca Legionu powiedział to Naasirowi z kamienną twarzą. Mężczyzna, choć to określenie
nie wydawało się pasować do opisu, naprawdę wierzył w swoje słowa. Nie rozumiał, że Naasir nie był
czymś naturalnym. Nie narodził się z ziemi; został stworzony przez potwora.
Potwora, którego wątrobę i serce Naasir wydarł pazurami i zjadł.
Z obnażonymi zębami spojrzał w lewo w dół na znajdujący się dwa piętra niżej balkon,
zauważając, że był to jeden z tych rzadkich z poręczami. Dmitri powiedział, że nie może zeskoczyć na
ulice miasta, bo skończy jak spłaszczony naleśnik, ale ten skok nie był daleki, a wiatr, chociaż ostry,
nie zepchnąłby go prosto na krawędź. Ułamek sekundy po tym, jak jego wzrok spoczął na balkonie
napiął mięśnie i skoczył.
Zimne powietrze uderzyło go w twarz, przyklejając mu koszulkę do ciała i piekąc w oczy, po
czym gołe stopy uderzyły w twardą powierzchnię balkonu. Pochłaniając siłę uderzenia całym ciałem
i celowo kończąc w kociej pozie, zauważył że wiatr zepchnął go dalej niż oczekiwał, jeszcze kilka cali i
uderzyłby w górną barierkę, musiałby się chwycić czubkami palców, aby uchronić się od stoczenia
w pustkę.
Uśmiechnął się na to, jak mało brakowało, żeby wydarzyło się coś złego, kiedy zdał sobie
sprawę, że ktoś wbiegł na balkon. Nie musiał się oglądać, aby wiedzieć kto to taki; znał zapach Honor
jak swój własny. Prostując się na pełną wysokość, podczas gdy się odwracał, zauważył, że pod
pocałowaną złotem skórą miała blade policzki i rozszerzone zielone oczy.
- Naasirze! – Podbiegła do niego, gorączkowo przesuwając dłonie po jego ramionach i w dół po
rękach. – Zraniłeś się?
Naasir uświadomił sobie nagle, że mógł się znaleźć w tarapatach.
- Nie – uspokoił ją. – To tylko krótki skok.
- Krótki skok? – Honor przycisnęła jedną dłoń do serca, drugą łapiąc go mocno za ramię, jakby
się bała, że spadnie z balkonu. – Wystraszyłeś mnie niemal na śmierć.
Powoli, aby nie przestraszyć jej jeszcze bardziej, owinął ją ramionami i przytulił policzek do jej
włosów.
- Nie mów Dmitriemu – wyszeptał.
- Jesteś osobą. - Powiedział Naasirowi śmiercionośny wampir, który był partnerem Honor,
kiedy ten był tylko dzikim dzieckiem. - Jesteś Naasirem. Stracę kawałek siebie, jeśli zginiesz i będzie to
kawałek, którego nigdy nie odzyskam.
Na zawsze wyryło się to w jego pamięci, aż do tej pory Naasir nigdy właściwie nie zrozumiał, że
ktokolwiek może go uważać za prawdziwą osobę, osobę, za którą będzie się tęsknić, jeśli odejdzie
i która ma prawo do miłości, czułości oraz opieki innych ludzi. Tego dnia, w ciemnych oczach
Dmitriego, zobaczył ból na samą myśl o świecie bez Naasira, a także surową złość na fakt, że Naasir
miałby narazić się jeszcze raz na niebezpieczeństwo i to wszystko na zawsze zmieniło chłopca, którym
wtedy był.
Pod wieloma względami ten moment wyznaczał jego prawdziwe narodziny. Narodziny Naasira,
osoby.
Nawet dzisiaj, choć był już w pełni rozwinięty, Naasir nie lubił, kiedy Dmitri bał lub gniewał się
na niego i to samo czuł w stosunku do Honor. Była teraz partnerką Dmitriego, częścią rodziny Naasira.
Traktowała go, jakby był jej do dbania, do rozpieszczania i rozczulania jak w rodzinie. Powinno
wydawać się to dziwne, ale takie nie było. Nie miał problemu w stosowaniu się do poleceń Honor,
bez względu na to, że był znacznie niebezpieczniejszym drapieżnikiem.
Może dlatego że należała do Dimitriego… a może dlatego że sprawiała, że czuł się bezpieczny
i chroniony. Nie miało to sensu, ale kiedy przebywał z Honor, zaciągając się jej delikatnym zapachem
przy każdym oddechu, czuł się tak, jak myślał, że musiały czuć się młode przy pocieszającym cieple
matki. Dbała o niego i nie robiła tego w sposób, przez który jeżyłaby mu się włosy na karku.
Śmiejąc się trochę niepewnie, przejechała dłońmi po jego plecach.
- Nie naskarżę na ciebie – obiecała – ale nie możesz od tak robić takich rzeczy. – Pochyliła się,
aby przytrzymać jego oczy w swoim jasnym jak klejnoty spojrzeniu. – Co ja pocznę, jeśli zrobisz sobie
krzywdę?
Zwiesił głowę, patrząc na nią przez rzęsy. Nierównomiernie obcięte włosy zsunęły się wokół
jego twarzy, były niczym metal, nieludzko srebrne i piętnowały go jako innego.
- Przepraszam. Czasami zapominam myśleć jak człowiek.
Kręcąc głową, Honor zamknęła jego twarz w dłoniach.
- Jesteś idealny taki, jaki jesteś – wyszeptała z tak wielką miłością, że poczuł się, jakby był
przytulany. – Nie chcę tylko, abyś zrobił sobie krzywdę.
Uśmiechnął się w końcu, wiedząc, że przestraszenie jej zostało mu wybaczone. Unosząc ją
w ramionach nad ziemię, ścisnął ją mocno. Roześmiała się na tle bezchmurnego, chromowo
niebieskiego nieba, a kiedy ją odstawił, powiedziała:
- Przyjdź na obiad na czas. Poprosiłam Montgomery’ego o przepis na przyprawione mięso,
które lubisz.
Obiecując, Naasir odprowadził ją z powrotem do Wieży, uświadamiając sobie, że skoczył na
balkon przy jej pracowni. Myślał o zwinięciu się w kłębek na nasłonecznionym fotelu w rogu
i zdrzemnięciu się, kiedy poczuł grzmot fali i szczypiący, świeży dotyk wody, które zwiastowały głos
archanioła w jego głowie.
- Naasirze, muszę z tobą pomówić.
- Już idę, Panie.
Żegnając się z Honor potarciem policzka o jej policzek, na co przystała z uśmiechem, skierował
się do pomieszczenia w Wieży, w którym Raphael zarządzał swoim terytorium. Przecinająca niebo na
Manhattanie, należąca do Archanioła tego miasta Wieża składała się z niezliczonych pokoi, każde
z jakimś przeznaczeniem. Nad tym piętrem znajdowały się prywatne apartamenty.
Naasir posiadał jeden, ale wolał mieszkać razem z Honor i Dmitrim.
Czemu miałby chcieć być sam, skoro mógł być z rodziną?
Wchodząc do gabinetu Raphaela, poczuł się rozczarowany, kiedy nie zastał tam Eleny. Lubił
walczyć z małżonką Pana, robili to już kilka razy, odkąd Naasir został w końcu zwolniony
z długoterminowej służby w Amanat, mieście należącym do matki Raphaela, Caliane.
Oddziały Caliane rosły w siłę w miarę jak ci, którzy pamiętali jej panowanie, wracali do niej
i ponownie przysięgali wierność. Nie było już potrzeby, ale Raphael posyłał jednego z Siódemki do
Amanat, choć Naasir wiedział, że Pan nadal będzie pomagać matce, podczas jej dostosowywania się
do współczesnego świata.
- Panie.
Skrzydła Raphaela były podświetlone przez słońce, gdy stał za biurkiem, pióra iskrzyły się
białym złotem, tak metalicznym jak włosy Naasira, wzrok utkwił w szeregu ostrzy rozciągniętych na
błyszczącym wulkanicznym kamieniu nad biurkiem.
Nawet po tych wszystkich wiekach, w których był jednym z najbardziej zaufanych ludzi
Raphaela, część Naasira ciągle czuła uderzenie strachu w stosunku do brutalnej mocy stojącego przed
nim archanioła. Ten cios pochodził z pierwotnego rdzenia jego natury, części, która nigdy nie była
przeznaczona do przebywania w sąsiedztwie archanioła.
- Wypocząłeś?
Spoglądając w górę, Raphael pokazał oczy o tak czystym błękicie, że jako dziecko Naasir myślał,
że musiały zostać wykonane z prawdziwych szlachetnych kamieni.
Zafascynowany, zaczajał się na Raphaela i starał się ich dotknąć. Było tylko zasługą Raphaela, że
zniechęcił wytrwałość Naasira bez przerażania go lub zranienia. Dopiero jako dorosły Naasir
zrozumiał, jak tolerancyjnie i łagodnie Raphael się z nim obchodził.
Nawet zanim stał się archaniołem, Pan był mocą.
- Tak – powiedział w odpowiedzi na pytanie Raphaela. – Cieszę się, że tu jestem.
Nie miał nic przeciwko pracy w Amanat, lubił i szanował swojego partnera przy tym zadaniu,
fajnie też było zakradać się na terytorium Lijuan, aby sprawdzić jego emocjonalny rytm. Ale
posterunek znajdował się daleko od jego rodziny.
Jeśli Venom, Raphael, Janvier i Ashwini nie odwiedzaliby Amanat podczas tych sześciu miesięcy
od opuszczenia Nowego Jorku, Naasir mógłby wrócić do swoich dzikich korzeni. W tej sytuacji
namówił Janviera i Ashwini do pozostania tydzień dłużej niż zamierzali, zachwycony posiadaniem
towarzyszy zabawy, którzy rozumieli, jak pracuje jego mózg.
- Nie chcę odchodzić – powiedział do archanioła, któremu oddał swoją lojalność w dniu,
w którym Raphael go znalazł.
Naasir był wtedy małym chłopcem i w tamtej chwili żywił się z otwartej pazurami piersi
starożytnego anioła, który go Stworzył. Musiał wyglądać jak mały, pokryty krwią potwór, ale zamiast
go zabić, Raphael uniósł w ramionach jego warczące, dzikie ciało i powiedział:
- Cicho. Nie chcesz zjeść tego mięsa.
Naasir nie był pewien, co te słowa oznaczały, ponieważ jego Stworzyciel nie mówił do niego jak
człowiek, ale dotarł do niego ton wypowiedzi. Uspokoił się i pozwolił Raphaelowi zanieść się
w chmury i do jego domu w anielskiej twierdzy Azylu. Od tego dnia ani razu nie czuł ochoty, aby
wyzwać mężczyznę, który zabrał go z lodu i od potwora.
Raphael był alfą jego rodziny, a Dmitri był drugim alfy.
Naasir należał do młodych, ale już nim nie był.
Obchodząc biurko, ze skrzydłami uniesionymi ponad ziemią z bezwiedną siłą i dyscypliną
wojownika, Raphael spotkał się z nim pośrodku pokoju.
- Wiem, że chcesz zostać w Nowym Jorku – powiedział, bolesny błękit jego oczu nadal nie
puszczał wzroku Naasira. – Ale nie jesteś przeznaczony dla tego środowiska, zaczniesz odrzucać
cywilizowaną skórę, którą musisz nosić w mieście.
Naasir poczuł, jak zaciskają mu się dłonie, podczas gdy ryk rósł w piersi. Chciał skłamać,
powiedzieć Raphaelowi, że może na zawsze zostać w mieście, ale kłamstwo nie wyszło. Jego natura
już zaczęła się buntować, tęskniła za otwartą przestrzenią, gdzie mógłby biegać, wspinać się,
odkrywać.
- Jest tu moja rodzina – powiedział zamiast tego. – Nie chcę samotnego zadania.
- Masz też rodzinę w Azylu.
Zainteresowanie wezbrało w jego krwi.
- Tam się wybieram?
Nie będzie tam Honor, ale za to będzie Jessamy, jego relacja z nią była inna niż ta, którą miał
z Honor, ale kochał anielską historyczkę i nauczycielkę w ten sam sposób, w który kochał Honor.
Venom i Galen też obecnie stacjonowali w górach Azylu.
- Tam zacznie się twoje zadanie – powiedział Raphael – i chociaż będziesz musiał na pewien
czas opuścić Azyl i swoją rodzinę, myślę, że ci się ono spodoba.
Ponieważ Raphael też go rozumiał, Naasir czekał.
- Chcę, abyś dowiedział się, gdzie Śpi Alexander.
Naasir znieruchomiał. Miejsce Snu anioła lub archanioła było tematem tabu. Nawet Naasir,
który nie miał dużo szacunku do zasad, nie złamałby tej jednej.
- Chcesz go zabić?
Jeśli Raphael musiał zabić Alexandra, Naasir mu pomoże. Ponieważ Raphael nigdy nie pachniał
jak złe mięso. Kiedyś, zanim pojawiła się Elena, zaczął niepokojąco pachnieć, jak zimo i lód, ale to też
już zniknęło.
Teraz pachniał sobą i dotykiem Eleny.
Naasir chciał pachnieć jak swoja partnerka, pomyślał z wewnętrznym warknięciem. Dlaczego
się przed nim ukrywała?
- Nie, nie mam ochoty zabijać Alexandra. – Ton Raphaela ochłodził się. – Jason odwiedził w tym
miesiącu terytorium Lijuan.
Naasir syknął na dźwięk imienia Lijuan. Ona była na wskroś złym mięsem. Jako dziecko myślał,
że chciałby ją zabić i zjeść, ale teraz wiedział, że nie tknąłby jej nawet, gdyby przymierał głodem.
Nadal jednak pragnął jej śmierci.
- Ona żyje, prawda?
- Jasonowi nie udało się jej zauważyć, ale wszystko na to wskazuje.
Z ponurą twarzą Raphael rozciągnął skrzydła, po czym przycisnął je z powrotem do ciała, biały
ogień, który lizał jego pióra wydawał się iluzją stworzoną przez światło słoneczne.
Anielskie pióra fascynowały Naasira od dzieciństwa. Gdy Raphael go znalazł, chwycił mocno
pióra, wyrywając jedno duże i białe ze złotymi nitkami, które znalazło się w jego zaborczo zaciśniętej
pięści. Nie wiedział, że nie powinien dotykać anielskich skrzydeł, że była to intymność dozwolona
tylko wśród przyjaciół i kochanków i chociaż teraz nie miał już wymówki, i tak zdarzało mu się czasami
dotknąć któreś bez pytania.
Jednak tylko przyjaciół i rodziny. Tylko ludzi, którzy nie spojrzeliby na niego, jakby zrobił
okropną rzecz. Wczoraj po sesji sparringowej leżał z Eleną na trawie, kiedy to położyła skrzydło na
jego piersi, aby mógł głaskać ich eleganckie piękno tak długo jak chciał. Kolory czerni, indygo,
granatu, świtu i białego złota, Elena posiadała tak fascynujące pióra, że został skuszony, aby ukraść po
jednym z każdego odcienia, oprócz kolorów przechodzących płynnie w drugie.
Następnie zasnęła przy nim na trawie.
Myślał o przypomnieniu jej, że był niebezpieczny, ale skoro nie zamierzał jej nigdy zranić,
pozwolił jej spać, zamiast tego bawiąc się jej piórami. Był tak samo zafascynowany skrzydłami
Raphaela, ale oparł się pokusie chwycenia ich, kiedy Raphael odwrócił się, aby przejść na balkon. Nie
miał pewności, czy nieprzewidywalny biały ogień nie parzył.
Naasir podążył za Panem, zamierzając przykucnąć na krawędzi w swojej ulubionej pozycji.
Widział stąd strumień malutkich, żółtych taksówek, płynącej wzdłuż prostej wstęgi drogi. Na tej
wysokości zapachy były słabe, ale udało mu się złapać woń rzeki i zielonych, rosnących roślin z domu
Legionu. Zapach zieleni sprawiał, że pragnął się uwolnić, rozciągnąć się w sposób, w który nie mógł,
nawet w Central Parku.
- Czy Lijuan szuka Alexandra?
- Jason nie jest pewien, ale widział oddziały łowieckie wysyłane z cytadeli Lijuan. Członek
jednego z nich trochę za dużo wypił, kiedy zatrzymali się na noc i Jason słyszał, jak chwalił się, że
planują znaleźć Alexandra.
- Nie jest taki jak Lijuan, prawda?
Naasir miał tylko dwieście lat, kiedy Alexander udał się w Sen, nie pamiętał dużo
o srebrnoskrzydłym aniele ze złotymi włosami. Posiadał jednak jedno wyblakłe wspomnienie
o potężnej istocie pochylającej się nad nim, kiedy jeszcze był chłopcem, srebrne oczy były tak
podobne do tych Naasira, jak żadne inne.
- Myślę, że kiedyś dał mi jedno ze swoich piór. Chciałem je, ponieważ wyglądało jak moje
włosy.
Wtedy był za mały, aby zrozumieć przyczynę tego niezwykłego oddźwięku.
- Bez problemu mogę sobie to wyobrazić. – Ton Raphaela był trudny do rozszyfrowania. –
Nigdy nie był okrutny czy nieczuły, zwłaszcza dla dzieci. Obserwował cię, aż się w pełni rozwinąłeś.
Marszcząc brwi, Naasir starał się wyostrzyć wspomnienie o spotkaniu ze Starożytnym, ale był
wtedy za mały.
- Był dobrym przywódcą?
- Wspaniałym – powiedział cicho Rapahel, jego głos miał tyle warstw, że Naasir nie potrafił
odkryć ich wszystkich. – Był też zaciekle potężnym archaniołem, który wolał stare sposoby od nowych
i który nauczył mnie początków. W rezultacie prawie rozpoczął ze mną wojnę, ale w końcu wybrał
Sen nad angażowanie się w przemoc.
Skrzydła zaszeleściły, kiedy pióra otarły się o siebie, gdy Raphael podszedł, aby stanąć obok
Naasira. Jego moc paliła skórę Naasira, ale po tylu wiekach u jego boku ten nacisk był znajomy.
- Możliwe, iż Lijuan wierzy, że może on zostać jej sprzymierzeńcem ze względu na jego dawną
agresję w moim kierunku – kontynuował Raphael – ale biorąc pod uwagę jej urojenia boskości
bardziej prawdopodobne jest to, że chce zabić wszystkich, którzy mogą posiadać moc, aby się jej
sprzeciwić.
Do głosu doszły łowieckie instynkty Naasira.
- Czy Alexander jest tak potężny?
Jeśli tak, to może tym razem Lijuan pozostanie martwa.
- Trudno to przewidzieć. Był od niej potężniejszy, kiedy mniej więcej czterysta lat temu zapadł
w Sen, ale w tym okresie moc Lijuan wzrosła gwałtownie, podczas gdy jego była w zastoju.
Naasir wiedział, że gdy aniołowie Spali, to nie ulegali zmianom, ale nie to teraz zaprzątało jego
uwagę.
- Potrzebuję woni, aby móc tropić, a Alexander zbyt dawno zniknął z tego świata.
Nawet Naasir nie mógł tropić ducha.
Irytowało go to, nie lubił nie być w stanie znaleźć swojej ofiary.
Jak swojej partnerki. Która się przed nim ukrywała.
- Będziesz miał pomoc – odpowiedział Raphael, po czym przerwał, aby popatrzeć, jak samotny
szwadron wojowników wykonuje serię skomplikowanych ruchów w locie, podczas ćwiczeń z kuszą. –
Jessamy posiada studiującą uczoną, która specjalizuje się w Śpiących archaniołach. Twoim zadaniem
jest zapewnienie jej bezpieczeństwa i zbadanie miejsc, które zasugeruje.
Naasir zmarszczył brwi.
- Czy jej specjalizacja jest znana innym?
- Tak. – Głos Raphaela był tak zimny, że mógłby zamrozić powietrze. – Mało prawdopodobne,
aby nawet Lijuan zleciła porwanie anioła prosto z Azylu, ale biorąc pod uwagę jej rekord w łamaniu
anielskich tabu, zleciłem Galenowi i Venomomi pilnowanie Andromedy.
- Zaopiekuję się nią. – Naasir potrafił być dobrym psem stróżującym, kiedy było trzeba.
- Musisz też ją obserwować – powiedział Rapahel. – To wnuczka Charisemnona.
Naasir obnażył zęby na imię archanioła, który spowodował Upadek, okropne zdarzenie, które
zraniło lub zabiło tak wiele aniołów. Charisemnon był też odpowiedzialny za śmiertelną wampirzą
chorobę.
- Dlaczego z nią pracujemy?
- Jessamy zapewniła mnie, że Andromeda jest aż do szpiku kości uczoną, taką, która przecięła
wszystkie więzy z rodziną, kiedy przybyła do Azylu i która jest przerażona na myśl o zabójstwie
Śpiącego. Galen poparł osąd Jessamy.
Naasir skinął głową.
- Galen posiada dobry instynkt. – Jessamy była mądra, ale miała zbyt czułe serce. – Będę
w stanie określić, czy uczona kłamie. – Nieśmiertelny czy śmiertelny, kłamcy wydzielali
charakterystyczną i kwaśną woń. – Ale ponieważ ludzie Lijuan nie odnoszą sukcesu
w poszukiwaniach, Galem i Jessamy wydają się mieć rację w kwestii jej lojalności.
- Tak, biorąc pod uwagę, jak blisko Lijuan jest z Charisemnonem, podzieliłby się z nią wiedzą,
gdyby taką posiadał. Damy tej młodej uczonej przywilej zaufania i szansę, aby dowiodła siebie.
- Kto zapewni jej bezpieczeństwo, kiedy będę musiał zbadać zasugerowane przez nią lokalizacje
Snu Alexandra?
- Zabierzesz ją ze sobą.
Naasir spojrzał na Raphaela.
Zamrugał.
Potem warknął.
- Nie mogę ciągnął ze sobą historyczki. One są kruche.
Jako chłopiec złamał Jessamy rękę, skacząc na nią z wysokiej półki, tak bardzo był
podekscytowany, że ją widział. Powiedziała, aby się tym nie martwił, że wiedziała, że nie zrobił tego
specjalnie i że szybko się uzdrowi, ale nigdy nie zapomniał jej krzyku bólu i szoku albo okropnego
dźwięku chrupania, jakie wydało jej ramię, kiedy pękało.
- Twoja w tym głowa, aby upewnić się, że się nie złamie, Naasir. – Odcień północy we włosach
Raphaela smagnął wokół jego twarzy, kiedy wiatr wzrósł w nagłym podmuchu. – Andromeda jest
naszą największą szansą, abyśmy dotarli do Alexandra jako pierwsi, nie możemy zapominać o wieku
Lijuan lub wieku uczonych, znajdujących się na jej dworze. Może mieć dostęp do informacji, które
dadzą jej przewagę.
Przenosząc swoją uwagę na metal, szkło i błyszczące wody miasta, Naasir starał się zabrzmieć
jak człowiek, kiedy przemówił. Nie udało mu się to w pełni, słowa nadal brzmiały gardłowo.
- Jak mam znaleźć swoją partnerkę, jeśli wszędzie będę ciągać za sobą inną kobietę?
- Przeżyłeś sześćset lat bez partnerki. – Ton Raphaela dotknęło rozbawienie. – Dlaczego teraz
jesteś taki niecierpliwy?
- Bo nadszedł czas. – Naasir żył zgodnie z rytmem swojej krwi i duszy, a ten rytm bił teraz
w jednym tempie. – Czy ta uczona jest dzika i interesująca? – zapytał z nadzieją, bo tak jak swój pan
nie oceniał ludzi według rodu, ale według ich czynów.
- Nie według twojej definicji. Wygląda na to, że Andromeda złożyła śluby czystości.
Naasir jęknął.
- Myślę, że powinienem skoczyć prosto na jezdnię. Byłoby to mniej bolesne niż ta tortura.
Naasir lubił seks, lubił dotykać miękkie, ciepłe kobiece ciała, lubił wjeżdżać swoim penisem
w ich ciasne, mokre pochwy, podczas gdy wykrzykiwały jego imię. Nie robił tego od nocy, w której
zdecydował się zapolować na partnerkę, więc nie frustrowały go śluby czystości, bo zamierzał uwieść
uczoną, nie, był sfrustrowany, bo ta przysięga potwierdzała, że ona nie należy do niego, a na dodatek
utknął z nią teraz na kto wie, na jak długo.
Jego partnerka nie byłaby tak śmieszna, aby złożyć śluby czystości.
- Jaka dziwna osoba podejmuje się takiej przysięgi?
Anielski rodzaj nie był znany z umiaru.
Raphael zaśmiał się, głośnym, otwartym dźwiękiem, którego Naasir nie słyszał przez długi czas,
zanim Elena pojawiła się w życiu Pana. Tego właśnie chciał Naasir, partnerki, która by się z nim
bawiła, która rozśmieszałaby go, wyzywała. I która parzyłaby się z nim. Ciągle i ciągle. Wszystkie
idiotyczne śluby czystości były zakazane.
- Istnieje parę odmieńców – powiedział Rapgael, kiedy skończył się śmiać. – Czasami uczeni
wierzą, że odcięcie się od fizycznych rozproszeń wyostrza umysł.
- W takim razie wolę pozostać ociemniałym. – Podnosząc się, Naasir uchwycił spojrzenie
Raphaela. – Wyruszę, panie.
Przegapi kolację z Honor i Dmitrim, ale oni to zrozumieją, a kiedy powróci, przywitają go przy
swoim stole.
Raphael pokręcił głową, atramentowe kosmyki jego włosów przepłynęły przez bolesny błękit
jego oczu, gdy podmuch znowu uderzył.
- Nie dzisiaj, Naasirze. Ten wieczór spędzisz z rodziną w Nowym Jorku.
Rozdział 2
Naasir nienawidził podróżowania w metalowej komorze odrzutowca, ale był to najszybszy
sposób dla bezskrzydłego podróżnika na przebycie większości drogi do Azylu. Przez cały czas chodził
po kabinie, znalazł się na zewnątrz, kiedy tylko wylądowali, nawet zanim w pełni otworzono drzwi.
Uczucie słońca na twarzy, pocałunek wiatru były czystą przyjemnością.
Po raz pierwszy od kilku godzin oddychając głęboko, otrząsnął się, aby rozciągnąć skórę na
właściwe miejsca, po czym chwycił swój worek, który rzucił mu pilot. Uśmiechnął się i zasalutował
jednemu z mężczyzn, drugi był drugim pilotem, którego doprowadzał do szału przez cały lot. Tamten
wampir był do niego przyzwyczajony, więc zanim zniknął w środku, błysnął w stronę Naasira kłami.
Naasir zaśmiał się i przewieszając worek przez ramię, pobiegł na prywatny parking, na którym
przechowywał swój motocykl. Widział w oddali dotykające chmur góry, ale nie należały one do tych
Azylu. Wciąż był daleko, aniołowie nie życzyli sobie, by mieć wokół siebie cywilizację.
Każdy nieuprawiony wampir lub śmiertelnik, który przez przypadek wszedłby na terytorium
Azylu szybko o tym zapominał, jego pamięć po cichu usuwano. Krajobraz sam w sobie był tak groźny,
że trzymał większość na dystans, a potężni aniołowie, którzy na stałe przebywali w Azylu potrafili
wytworzyć coś, co owijało wejście do anielskiej przystani w gęstą mgłą.
Nieustępliwi wspinacze, którzy upierali się przy zapuszczaniu się dalej, zostawali otoczeni
lodem, nieprzyjazną krainą, która w stu procentach równała się połamanym członkom. Każdy, kto
powrócił, nie pozostawał przy życiu, anielski rodzaj nie bawił się w gry, kiedy chodziło o obronę
miejsca, które chroniło ich młode.
Kiwając głową na obecnego na służbie mechanika, Naasir podszedł prosto do swojego motoru.
- Jest gotowa do drogi – powiedział wampirzy mechanik w lokalnym języku, podchodząc, aby
pogłaskać podświetlane na niebiesko boczne panele. – Zazdroszczę ci przejażdżki. Masz idealną
pogodę.
Naasir nauczył się korzystać z motocykli razem z Janvierem po tym, kiedy maszyny po raz
pierwszy stały się szybkie i ekscytujące. Obydwoje spadli z nich więcej niż raz. Ani w ich trakcie, ani po
tym zdarzeniach Naasir nie nosił kasku. Dzisiaj zabrał jednak jeden, ostatnim razem, kiedy Ashwini
zobaczyła go jeżdżącego bez kasku, tak się wściekła, że musiał przeprosić, po czym poszedł z nią i go
kupił.
Łowczyni i partnerka Janviera niecały rok wcześniej straciła siostrę i brata; tak długo była
smutna, że Naasira bolało patrzenie na to. Nie zamierzał ponosić odpowiedzialności za sprawienie jej
ponownego smutku poprzez uszkodzenie się w takim stopniu, że nawet jego nieśmiertelność nie
mogłaby go ocalić, ponieważ w przeciwieństwie do tego, w co wierzyli śmiertelni, Naasir wiedział, że
nikt nie był całkowicie nieśmiertelny.
No i tu pojawiała się Lijuan.
Archanielica Chin miała brzydki zwyczaj powracania z martwych.
Po raz kolejny myśląc o tym, co mogłoby utrzymać ją martwą, założył kask i odpalił motor.
Zaskoczył z miękkim rykiem. Wrzucając bieg, pokazał mechanikowi uniesiony kciuk, po czym
wystartował. W odrzutowcu żywił się butelkowaną krwią i zimnym mięsem, co zapewniło mu paliwo
na następny etap podróży. Motor także będzie potrzebować paliwa, ale razem z Janvierem i paroma
innymi, którzy także korzystali z tej formy transportu mieli w wielu dyskretnych miejscach
poukrywane zapasy.
Na razie mógł tylko jechać górskimi ścieżkami i chełpić się w wychodzącym mu naprzeciw
wietrze. W połowie drogi groził on zepchnięciem go z motoru prosto do ogromnego wąwozu.
Obnażył zęby na to wyzwanie, pochylając się niżej nad ramą i dalej brnąc do przodu. W pewnym
momencie po tym, kiedy zwolnił, aby podziwiać iskrzącą się rzekę, zauważył znak ostrzegający przed
znajdującymi się w okolicy tygrysami.
Przypomniało mu to wysiłki, jakie podejmowała Elena, aby odkryć jego pochodzenie.
Śmiejąc się tak bardzo, że niemal spadł z motoru, odpalił silnik i ponownie wystartował. Nie
zatrzymał się nawet, kiedy surowy, czysty blask słoneczny przeszedł w cienie, a następnie w północ,
w nocy widział tak samo dobrze jak w zwykłym okolicznościach. Kiedy było potrzeba, wykorzystywał
ukryte zapasy paliwa i ruszał dalej. Parę godzin wcześniej musiał zatrzymać się na polowanie, ale
nawet jeśli nie znalazłby ofiary, nie groziło mu wygłodzenie, gdyż był wystarczająco stary, aby jego
ciało nie spalało tak dużo paliwa, jak ciało młodego wampira.
Chociaż tak dokładnie, to nie był wampirem, ale większość ludzi używała tego słowa, aby go
opisać. Elena nazwała go „tygrysim stworzeniem” i nie miała pojęcia, jak blisko prawdy przez
przypadek się znalazła. Lubił drażnić się z nią, każąc jej zgadywać, ale najbardziej w tym wszystkim
intrygowało go to, że Raphael też bawił się w tę grę. Pan również odmawiał powiedzenia Elenie
prawdy.
Naasir nigdy nie widział, aby Raphael bawił się w gry. Nie w ten sposób.
Ukryte reguły pomiędzy partnerami.
Tak jak sekrety, które będzie miał ze swoją partnerką, kiedy już ją upoluje i warknie na nią za
ukrywanie się przed nim. A może na nią nie warknie. Może zamiast tego ją ugryzie.
Z myślami o swojej nieuchwytnej partnerce jechał przez całą noc i następny dzień,
odpoczywając tylko, kiedy słońce grzało zbyt mocno i niewygodnie. W tym czasie znalazł sobie
drzewo, usadowił się na gałęzi i się rozluźnił. Dmitri znalazł go pewnego razu, kiedy jak dziecko tkwił
w tej samej pozycji i zawołał Naasira, aby zapytać go, co robił.
- Spałem! – Naasir skrzywił się na bycie obudzonym ze swojej drzemki.
Ubrany w spodnie z twardego, czarnego materiału, buty i ze spoconą od walki z Raphaelem
górną częścią ciała, Dmitri uniósł brew.
- Nie martwisz się, że możesz spaść?
- Nie. Właśnie dlatego śpię w ten sposób.
Pomachał znacząco rękami i nogami, które rozkraczył na gałęzi, zwieszając je poniżej leżącego
twarzą w dół ciała.
- W takim razie śpij dobrze.
Naasir dziś też dobrze wypoczął, a kiedy się obudził, znalazł trochę wody i napił się. Nie była tak
dobra jak krew, ale na razie wystarczyła. Jadąc przez całe popołudnie, w końcu dotarł motorem do
postoju na kolejnym parkingu. Został on wbudowany w zbocze góry i tak dobrze ukryty, że jeśli ktoś
nie wiedział, że się tam znajdował, nigdy by go nie znalazł.
Otworzył go, używając odcisku palca, po czym wprowadził motor w ciszę i zaparkował obok
solidnych wozów terenowych i znajomych motorów. Góra zamknęła się za nim ponownie, otaczając
garaż nieprzeniknioną ciemnością, ponieważ nie włączył świateł, kiedy wchodził. Zdjął kask i powiesił
go ostrożnie na kierownicy swojego motoru, żeby inni wiedzieli, że należał do niego, po czym złapał
swój worek i przebiegając dłonią przez włosy, ruszył na tyły jamistej przestrzeni.
Nienawidził tunelowej części tej podróży, ale przynajmniej był to szeroki tunel.
Zaciskając zęby, zaczął biec, aby szybciej poruszać się przez to podziemne przejście. Liczyło
tylko milę, według zapisów, które sprawdziła dla niego kiedyś Jessamy. Nie było więc to nic takiego,
nie dla Naasira, jeśli nie liczyć tego, że nienawidził przebywania w zamknięciu.
Kiedy w końcu znalazł się na zewnątrz, przeciągnął się, po czym zaczął biec susami przez
krajobraz, podczas gdy jego płuca rozszerzały się, aby poradzić sobie z rozcieńczonym powietrzem.
Jako że żywił silną niechęć do zimna, wykrzywił wargi na zimno i śnieg, które pokrywały wejście do
Azylu, choć sam Azyl pozostawał wolny od śniegu w sposób, którego nikt w pełni nie rozumiał.
Któregoś razu, gdy Naasir był bardzo mały, Raphael odpowiedział na jego ciekawskie pytania,
opowiadając mu historię o Starożytnych, którzy Spali pod Azylem.
- Pierwsi z naszego rodzaju – powiedział, oplatając ciało Naasira po bokach swoimi
muskularnymi ramionami, kiedy uczył go używać kuszy. – Ci sprzed spisanej historii, przed wszystkimi
znanymi Starożytnymi, ci tak starzy, że niemal traktowani jak inny gatunek.
Legenda głosiła, że to wpływ Śpiących Starożytnych utrzymywał łagodną pogodę Azylu,
z nieregularnymi porami śniegu i lodu.
– Kiedy nadchodzi zima - mruknął Raphael – to dlatego, że Starożytny zostaje rozproszony
przez sen. A może to tylko opowieść, którą opowiadała mi matka, kiedy byłem dzieckiem.
Nikt nie wiedział, czy w tej legendzie tkwiła jakaś prawda, ale było coś innego w fizyce Azylu.
Nic na tak wysokiej wysokości nie powinno być wolne od lodowatych cięć ujemnych temperatur.
Sekretne gniazdo Naasira znajdowało się właściwie poza Azylem, ale Aodhan umieścił w nim
dla niego ogrzewanie, w tym podłogowe, które utrzymywało całość w temperaturze, którą lubił.
Wszystko to było zasilane przez dyskretne panele słoneczne położone w pewnej odległości od jego
schronienia tak, żeby ktoś przez przypadek go nie odkrył.
Dzisiaj unikał wchodzenia na chłodniejsze wysokości tak długo, jak tylko się dało.
Kiedy nie dało się już ich omijać, umył się w lodowatym strumieniu, który sprawił, że syczał
i sapał, następnie wysuszył się i przebrał w czyste ubrania. Na górę założył czarny kaszmirowy sweter,
który nabył w Nowym Jorku, a pod niego ciemnoszarą koszulkę ze srebrnymi ćwiekami, którą kupiła
mu Honor. Zostawiając koszulę niewłożoną w dżinsy, zarzucił na siebie sponiewieraną skórzaną
kurtkę, którą przed dekadą dostał od Janviera.
Dołożył grube skarpety oraz poobdzierane, znoszone buty z ich specjalną przeciwpoślizgową
podeszwą i był gotowy.
To nie tak, że cokolwiek z tego było mu potrzebne. Nie zamierzał zamarznąć, miał na to za
gorącą krew. Ale kto powiedział, że chęć niezamarznięcia mogła być jedyną przyczyną? Cholernie
nienawidził czuć zimna. Miał nadzieję, że jego partnerka nie była kimś, kto lubił zimno i chciała
mieszkać w śniegu bez ciepła, które wyrównywałaby do normalnej temperatury. To byłoby straszne.
Musiałby przekonać ją do przeniesienia się w umiarkowany klimat, gdzie było zimno, ale nie poniżej
zera, jednak jeśli nie chciałaby tego zrobić, to by został. Oczywiście, żeby został.
Jeśli tylko udałoby mu się w końcu ją znaleźć.
Wpychając do worka swoje brudne ubrania, zauważył w środku błysk. Kiedy za niego pociągnął,
odkrył, że to bransoletka identyfikacyjna z wypolerowanego metalu. Podziwiając sposób, w jaki jego
imię wiło się wzdłuż paska, oderwał dołączoną do niego kartkę.
Bądź ostrożny i nie zapomnij nosić szalika. Wymieniłam też twoje skarpetki na lepsze
i włożyłam rękawiczki do przedniej kieszeni.
~ xo, Honor
Uśmiechnął się i założył bransoletkę, po czym ostrożnie schował kartkę w wewnętrznej
kieszeni. Jedno, drugie szarpnięcie i pokryte czarną skórą rękawiczki zostały włożone. Wyginając
palce w skarpetkach, owinął ciemnozielony wełniany szalik wokół szyi i dolnej części twarzy,
a następnie ponownie zarzucił worek na ramię.
- Będę ostrożny – obiecał. – Partnerka na mnie czeka.
Niemal mógł usłyszeć śmiech Honor. Ostatnim razem, gdy to jej powiedział, zadała mu pytanie.
- Co, jeśli będzie zła na ciebie, ponieważ kazałeś jej tak długo czekać? Co wtedy?
Naasira zastanowiło to przez chwilę, nigdy właściwie nie myślał o tym, że być może jego
partnerka żyła już dłużej od niego, czekając na niego, aby był gotowy. Takie rzeczy się zdarzały. Honor
była młodsza od Dmitriego, ale Jessamy była starsza od Galena.
- Będę się do niej zalecać – powiedział po dokładnym przemyśleniu sprawy. – Przekonam ją, że
warto było czekać.
Pamiętając o tej rozmowie, pozostałe godziny podróży do Azylu wypełnił planami zalotów.
Przez to udało mu się prawie zapomnieć o chrupkim zimnie i przejrzystym niebezpieczeństwie lodu,
a znajdujące się dookoła niego nierówne skały majaczyły na horyzoncie nie jako zagrożenie, ale jak
znajomy przeciwnik. W przeciwieństwie do nieszczęsnych wspinaczy, którzy, zanim w ogóle dotarli
tak daleko, mieli między innymi połamane liczne kończyny, Naasir wiedział, jak poruszać się po
ostrym naturalnym uzębieniu, które strzegło anielskiej twierdzy. Nie potrzebował chodzić. Mógł biec,
gdyż jego odziane w buty stopy pewnie trzymały się na lodowcach i lodowych powierzchniach, które
przedkładał nad głęboki śnieg, a oczy wypatrywały każdego niebezpieczeństwa.
Spojrzał w górę, kiedy cień dużego skrzydła przetoczył się nad nim, kiedy słońce chowało się za
horyzontem. Żywo czerwone włosy świeciły się szkarłatnym blaskiem wywołanym przez ostatnie
promienie słońca, a szare skrzydła usiane były białymi prążkami, kiedy Galen zniżał się na skrzydłach,
aby potwierdzić, że zauważył machnięcie ręką od Naasira, po czym okrążył obszar, aby wylądować
w pobliżu.
- Rozglądałeś się za mną? – powiedział Naasir po dotarciu do barczystego mężczyzny.
- Spodziewałem się, że będę musiał wyruszyć, aż do podnóża gór. – Mistrz broni objął Naasira
w stanowczo serdecznym uścisku, który prawie zwalił go z nóg przez siłę, jaką dysponował Galen. –
Musiałeś skrócić swój poprzedni czas o co najmniej dwie godziny.
- Jestem szybszy.
Rozwijał się na sposoby, których nawet Keir nie rozumiał, a uzdrowiciel rozumiał wiele rzeczy;
wszyscy wiedzieli, że chociaż Naasir był w pełni rozwiniętym dorosłym, jego zdolności i dary nie
przybrały jeszcze ostatecznej formy.
- Jesteś jedynym ze swojego gatunku, który przetrwał, aż do dorosłości. Nie ma żadnych
wytycznych dla twojego rozwoju, żadnego sposobu na przewidzenie twojej ostatecznej siły.
- Kiedy znajdziesz czas, musimy przetestować, o ile jesteś szybszy. – Głos Galena przebił się
przez echo słów Keira. – Planujesz biec przez całą drogę?
- Tak. – Naasir jako dziecko był noszony przez anioły i lubił to. Ale już nie. Teraz potrzebował
ziemi pod stopami, nie lubił nawet latać w koszach, które szwadrony wykorzystywały do przenoszenia
bezskrzydłych gości. – Powiedz Jessamy, że pojawię się na obiedzie.
Uśmiech Galena sięgnął zwykle bladej zieleni jego oczu, po czym rozwinął skrzydła.
- Ona wypatruje cię już od świtu.
To zachwyciło Naasira. Czekając, aż Galen wystartuje z potężnym uderzeniem skrzydeł, które
wzbudziło w powietrzu poruszenie śniegu, Naasir jeszcze bardziej zwiększył swoje tempo tak, że dla
każdego, kto by go zauważył, wyglądałby jak rozmyta plama. Przez następną godzinę coraz więcej
skrzydeł przelatywało nad jego głową, ruch powietrzny stale rósł, aż do jego uszu zaczął docierać pęd
lądowań, dźwięk odlotów oraz śmiech i rozmowy ludzi o swoim życiu.
Niebo było delikatną czernią przerywaną tylko przez kilka wczesnych gwiazd, kiedy nagle
skończył się śnieg, a ciepłe powietrze uderzyło w jego zmarzniętą twarz.
Skierował się prosto do znajdującego się na klifie domu Jessamy i Galena.
- Naasirze!
Wampir, którego oczy w kolorze zatrutej zieleni mrużyły się jak u żmii, a głęboko
ciemnobrązowe włosy urosły tak, że dotykały kołnierza koszulki, zamknął go w uścisku na
brukowanym dziedzińcu przed domem.
Klepiąc Venoma po plecach, Naasir upuścił swój worek na bruk, gdzie małe podwórko otaczały
doniczki z kwitnącymi kwiatami.
- Widzę, że Galen cię jeszcze nie połamał. – Zwrócił uwagę na dżinsy i prostą czarną koszulkę
młodszego wampira. – Koniec z garniturami?
Venom był dobrze znany ze swojego niebezpiecznie eleganckiego wyglądu, jego wdzięk był
równie płynny, jak śmiercionośny.
- Kto by się przejmował garniturami, kiedy codziennie na treningu dostaję po tyłku. – Venom
skrzywił się i wskazał na znajdujący się na szczęce niebiesko-czarny siniak, który odznaczał się
wyraźnie na jego jasnobrązowej skórze. – Czasami nie mam pewności, czy Galen mnie uczy, czy
próbuje zabić.
Naasir wyszczerzył zęby.
- Wiedziałbyś, gdyby Galen starał się cię zabić. – Mistrz broni nie walczył jak Naasir czy Venom,
jego styl był cięższy, bardziej stabilny, ale nadal stanowił brutalną i zabójczą siłę. – Próbuje cię
zahartować.
Venom był niebezpiecznym szczeniakiem, który w swojej krwi posiadał dar śmiercionośnej
trucizny, ale ze swoimi trzysta pięćdziesięcioma latami był najmłodszym z Siódemki.
Potrzebował, aby go bardziej utemperować.
- Tu jesteś!
Jessamy wybiegła z domu, mglista żółć jej przewiewnej, sięgającej do kostki sukni szumiała
wokół nóg, a kasztanowe fale włosów zostały zaplecione w luźny warkocz. Jej duże brązowe oczy
błyszczały z zadowolenia przy jej kremowej cerze, a uśmiech wydawał się wręcz świetlany.
Łapiąc jej wysoką i delikatną postać w swoje ramiona, aż jego skóra otarła się o wewnętrzną
stronę jej skrzydeł, Naasir obracał nią dookoła, póki nie zaprotestowała.
- Och, tęskniłam za tobą – powiedziała z zaszklonymi oczami, po czym zamknęła jego twarz
w dłoniach i pocałowała go w oba policzki. – Chodź do środka. Przygotowałam dla ciebie napój.
Jego żołądek zaburczał jak na zawołanie, ale nie zapomniał o swojej misji.
- Uczona, czy jest bezpieczna?
- Tak, pracuje w Bibliotece. Myślałam, żebyś może odpoczął i coś przekąsił, zanim was sobie
przedstawię; planuję zaprosić ją do nas na obiad.
Kierując się do domu razem z Jessamy i Venomem, podczas gdy Galen lądował za nimi, Naasir
odetchnął cicho. Dobrze znowu było być z rodziną.
*
Andromeda starała się skupić na iluminowanym manuskrypcie, który umieściła na stojaku na
tyłach Biblioteki, ale wszystko, co widziała, to słowa listu, który dotarł do niej godzinę wcześniej.
Za dwadzieścia dwa dni skończysz czterysta lat. Miałaś wiele lat na oddawanie się
przyjemnościom. Pozwoliliśmy ci na to wszystko, nawet gdy zdecydowałaś się porzucić swój ród.
Nadszedł już czas, aby powrócić do domu i podjąć się swoich zobowiązań wobec rodziny
i swojego archanioła. Będziemy oczekiwać cię na rozpoczęciu uroczystych obchodów, sześć dni przed
twoimi urodzinami, po których udasz się na dwór twojego dziadka, aby zająć swoje miejsce u jego
boku.
Nie mamy dużego zapotrzebowania na uczonych, ale jesteś jego wnuczką i w związku z tym jest
on gotowy zapomnieć o twoich wadach na tak długo, jak podczas swojej służby będziesz zachowywać
się jak księżniczka dworu. Nie zawiedź go, Andromedo. Miłosierdzie twojego dziadka nie jest
nieskończone.
Chwyciła za boki stojaka, wbijając drewniane krawędzie w swoje dłonie. Jej matka określiła
wieki jej nauki jako „oddawanie się przyjemnościom”, tej samej nauki, która dała jej możliwość
oferowania pomocy niezliczonym nieśmiertelnym, którzy przychodzili do Biblioteki po wsparcie. Była
opiekunką anielskiej historii i nauczycielką ich młodych. Jednak po zgoła trzystu dwudziestu pięciu
latach, tak mniej więcej, nadal była zwykłym uczniem. Miała jeszcze tyle do nauczenia się.
A podróże, które odbyła… świat ciągle się zmieniał, a ona wciąż chciała się nim upijać. Ale jej
czas się już skończył. Zawsze wiedziała, że tak się stanie, zawsze wiedziała, że jednego dnia, bez
względu na to, co zrobi, skończy te czterysta lat i będzie musiała wrócić na dwór archanioła
Charisemnona, spełnić warunki rodzinnej przysięgi krwi, którą w jej imieniu złożyli jej rodzice, kiedy
była ledwie niemowlęciem.
Jessamy zapytała ją, gdy tylko pojawiła się w Azylu, czy była zobowiązana jakimiś przysięgami.
Bojąc się, że nie zostanie przyjęta na staż, kiedy wyzna prawdę i przyzna, że będzie musiała zakończyć
studia w wieku czterystu lat, Andromeda skłamała i powiedziała, że Charisemnon zwolnił ją
z przysięgi, gdyż było oczywiste, że nie nadaje się do życia na dworze. A z biegiem lat kłamstwo
stawało się coraz trudniejsze do odkręcenia.
Jednak nic z tego się teraz nie liczyło. Zostawiając sobie jeden dzień na tę podróż, wciąż miała
piętnaście dni, zanim będzie musiała wrócić do oszałamiającej, łamiącej serce ziemi, z której uciekła
jako jeszcze nie w pełni dorosła dziewczynka. Wszelkie inne działania zostałyby potraktowane jak
zdrada stanu i ukarane śmiercią.
Nikt, wróg czy przyjaciel, nie mógł zaoferować jej bezpiecznej przystani. „Kradzież” dzieci
z rodu innego archanioła była uważana za akt cichej przemocy, która mogłaby przerodzić się w wojnę.
Rozważała poproszenie Raphaela lub Titusa o schronienie, ponieważ i tak znajdowali się już w stanie
wojny z jej dziadkiem, ale wiedziała, że nawet jeśli zwróciliby uwagę na petycję ucznia niskiego
szczebla, dwójka archaniołów i tak nie mogłaby jej dać tego, czego pragnęła.
Zrobienie tego równałoby się zszokowaniu i wzburzeniu bardziej tradycyjnych archaniołów,
którzy byli sojusznikami Raphaela i Titusa w walce przeciwko śmierci i chorobie jej dziadka i jego
koszmarnej partnerki, które rozsiewali po świecie. A i tak niezależnie od tego byłaby ścigana, aż do
końca swojego istnienia. Znacznie lepiej było odsłużyć te pięćset lat, które od niej wymagano i liczyć
na to, że jej dusza pozostanie nienaruszona.
Przez to, że będzie księżniczką na dworze, zacznie się od niej oczekiwać, iż stanie się
bezwzględnym i okrutnym ramieniem Charisemnona. Dziadek może nie zabić jej, gdy po raz pierwszy
odmówi wykonania rozkazu torturowania lub poniżenia kogoś, ale zrobi wszystko, co w jego mocy,
aby ją złamać, uczynić z niej swoją marionetkę. Charisemnon nie tolerował oporu.
Jeszcze piętnaście dni.
Biorąc głęboki, drżący oddech, ponownie podjęła próbę skupienia się na manuskrypcie w celu
znalezienia stabilnego gruntu, gdy poczuła, jak unoszą się włoski na jej karku. Od razu pożałowała
związania włosów w warkocz tak, że jej kark pozostawał wystawiony na widok, był tak bardzo
wrażliwy.
Z suchym gardłem odwróciła się ostrożnie, jednocześnie sięgając po ostrze brzytwy,
przywiązane do jej uda i łatwo dostępne przez otwór w kieszeni jej zwiewnej, malinowej sukni. Kiedy
dotarło do niej, że to Jessamy zmierzała w jej kierunku, zaczęła się uśmiechać… po czym uświadomiła
sobie, że jej mentorka nie przyszła sama.
Obok niej był cień.
Cień ze srebrnymi oczami, które bez mrugania obserwowały Andromedę.
Tym razem zjeżyły się wszystkie włosy na jej ciele, a przynajmniej tak się poczuła. Wiedziała,
kim był, wszyscy znali Naasira, chociaż tak jak ona nie mieli pojęcia o jego pochodzeniu. Był jedyny
w swoim rodzaju. Miał ciepłą głęboko brązową skórę, która mieniła się złotymi odcieniami
i zapraszała do pieszczącego dotyku oraz srebrne oczy i tego samego koloru włosy. Srebrne, nie szare.
Wyglądało to tak, jakby jego włosy i oczy zostały uformowane z wypolerowanego na wysoki połysk
metalu.
Wyróżniał się, zmuszał, aby go zapamiętano.
Oczywiście nigdy wcześniej nie była tak blisko niego. Naasir przechodził przez Azyl wiele razy
w ciągu jej trzystu dwudziestu pięciu lat mieszkania w nim, ale Andromeda zadbała o to, aby się nigdy
nie spotkali. Początkowo była za młoda i zbyt zdeterminowana, aby odnieść sukces w swoich
badaniach, żeby przejmować się którymkolwiek z mężczyzn. Ale później… Naasir wzbudzał w niej
uczucia, jakie nie były odpowiednie dla kobiety, która złożyła śluby czystości, podburzał
niekontrolowane zwierzę, które chciało wydostać się na wolność.
Nie oznaczało to jednak, że nie obserwowała go z daleka.
Poruszał się jak dziki kot, karmił się krwią, a mimo to jadł mięso, posiadał widzące w ciemności
oczy i z łatwością uwodził śmiertelniczki i nieśmiertelne. Andromeda mogła nigdy nie oddać się we
władanie tym pierwotnym popędom, ale rozumiała, że jego zdolność zachwycania była wyjątkowa.
Dodaj to tego jego dzikie piękno, tak pociągające i hipnotyzujące, jak również potężną głębię jego
mocy, a otrzymasz wielopoziomowe zagrożenie.
- Andromedo. – Jessamy przechyliła lekko głowę na bok. – Czy wszystko w porządku?
Uświadamiając sobie, że przez cały ten czas stała jak zamrożona w miejscu, obserwując
zbliżającego się do niej wampira, który nie był wampirem, zmusiła swoje zesztywniałe mięśnie do
ruchu.
- Tak, oczywiście – udało się jej powiedzieć. – Po prostu się zamyśliłam.
Jessamy wzięła jej słowa za dobrą monetę, ukrywając obawę za czułym uśmiechem, kiedy
dotknęła palcami ramienia Naasira.
- Chciałam przed obiadem przedstawić ci Naasira. Zjesz z nami, prawda?
Z walącym sercem, jakby leciała w wycieńczającym wyścigu, Andromeda zamierzała
powiedzieć, że wolałaby zjeść sama, aby móc dokończyć badania, gdy Naasir się poruszył. Zanim
w ogóle miała szansę zorientować się, co się dzieje, znalazł się cale od niej. Poruszając nozdrzami,
kiedy te niesamowicie srebrne włosy spłynęły po jego soczystej skórze, zbliżył twarz do jej szyi.
Jej krew zawrzała, a puls przyśpieszył, kiedy jej dłoń zamknęła się na rękojeści noża.
„ARCHANGEL'S ENIGMA” „Zagadka Archanioła” Tłumaczyli: bacha383 - prolog, 11, 37 anonimowy chomik - 1-9, 13-34, 38-51, epilog rai-ssa - 10 dzwoneczek87 - 12,35,36 Korekta: Perunia i smok_z
Przepowiednia Zhou Lijuan patrzyła w wielki metalowy dysk wiszący na dalekiej ścianie naprzeciw jej tronu. Było to dzieło sztuki podarowane jej przez admiratora dawno, dawno temu. Admirator zaginął we mgle jej wielowiekowej pamięci, ale zatrzymała prezent, było coś w eleganckim połysku dysku, w delikatnym sposobie w jaki ukształtowane zostały jego krawędzie, co przemawiało do niej. Nawet po tysiącach lat oglądania go w sali tronowej jej najskrytszej twierdzy, wydawał się jej fascynujący. Może ponieważ odbijał jej postać tak czysto jak lustro, lecz nie był tak kruchy. Metalowy dysk może się wygiąć, ale nigdy się nie złamie. Odbijał jej siłę i ambicję jako młodej archanielicy, mądrość i moc, kiedy przybywało jej lat. Dzisiaj, pokazywał jej niszczące skutki wojny. Wielu na świecie wciąż myślało, że była martwa, a jej odpowiadało pozwalać im w to wierzyć tak długo, jak trzymali ręce z dala od jej terytorium. Jej generałowie zajmowali się bezpieczeństwem, choć nie sądziła, by nawet Michaela była tak arogancka, by podjąć próbę wtargnięcia. Wszyscy się jej bali. Dobrze. Ale by strach pozostał, nie mogli zobaczyć kobiety w lustrze. Jeszcze nie. Ta kobieta miała znajomo śnieżnobiałe włosy, Zhou Lijuan urodziła się z włosami czarnymi jak noc, ale kolor blaknął wraz ze wzrostem jej mocy, jakby jej moc go wyługowała. Do czasu gdy miała tysiąc lat, jej włosy były „białe jak śnieg”. Matka tak do niej mówiła i jeśli bardzo się postarała, Lijuan mogła czasami przywołać twarz kobiety, która dała jej życie. W większości dlatego, że to po niej Lijuan odziedziczyła rysy twarzy. Odbicie w metalu miało dramatyczne kości policzkowe, które napierały na delikatną, prześwitującą skórę tak cienką, że wydawało, że rozedrze się pod dotykiem. Pod nią pulsowały cienkie niebieskie żyły, ale to czerwone krwawe naczynia wokół perłowych cieni jej tęczówek przyciągały uwagę. Wydawało się, że jej tęczówki pływały we krwi. I tak było. Raphael skrzywdził ją. Agresywny zimny gniew na tę wiedzę schowany był głęboko w jej ciele. Nikt nie krzywdził Zhou Lijuan. Zniszczy Archanioła Nowego Jorku za tę zniewagę, lecz najpierw każe mu patrzeć, jak zniewala jego śmiertelną małżonkę. A do tego potrzebowała cierpliwości, musiała wyzdrowieć, skończyć stawanie się. Ponieważ nie wszystko w niej zregenerowało się do stanu sprzed próby Raphaela, by wymazać ją z istnienia. Podnosząc rękę ze słabymi i trzęsącymi się mięśniami, sprawdziła swoje paznokcie. Odrosły błyszcząco czerwone i zawinęły się na opuszkach jej palców jak szpony wielkiego drapieżnego ptaka.
Siekacze w jej ustach również nie były takie same. Jej pozostałe zęby były czysto białe, siekacze ciemno szkarłatne. Były dziwnie piękne. Pasujące do bogini. Siekacze jeszcze jednak nie funkcjonowały. Próbowała nakarmić się jarzącą siłą życiową lojalnych sług, którzy chcieli poświęcić się, by ich bogini mogła wyzdrowieć szybciej i mniej cierpieć, ale chociaż jej siekacze wydawały się silne, nie były dojrzałe. Nie mogła przebić skóry, i nawet kiedy użyła noża by wykonać cięcie, mogła wessać tylko trochę bezużytecznej krwi, nie siłę życia ofiary. Agonia paliła jej zakończenia nerwowe każdego dnia. Kości bolały. Skrzydła nie mogły utrzymać niej w powietrzu. Tylko jej umysł był cały. Kładąc swoją w pełni zregenerowaną prawą rękę na podłokietniku tronu z jadeitu wyrzeźbionego z koszmarów i snów i uważanym za skarb wśród tych aniołów, którzy go widzieli, skupiła się na klęczącej postaci anioła poniżej podwyższenia. Położył czoło na podłodze, jego skrzydła z gracją złożone były na plecach. Nie pamiętała jak długo tam klęczał i nie mogła dokładnie dostrzec jego postaci. Jej krwawiące oczy nie zawsze działały jak powinny. - Mów – powiedziała. Jej słowo wyszło przez zniszczone gardło, a dźwięk był ciężkim szeptem, który jednak wył krzykami. Podnosząc głowę z podłogi, mężczyzna… ach, to był Skryba. Tak, rozpoznawała te żółte włosy do ramion. Skryba położył ręce na udach i z szacunkiem trzymał pochyloną głowę kiedy zaczął mówić. - Zakończyłem moją pracę nad przepowiednią, Pani. Jej krew zapulsowała, jej zmysły wyostrzyły się. Pamiętała przydzielenie mu tego zadania na miesiące przed bitwą z Raphaelem, pamiętała nawet czytanie przepowiedni ze starego zwoju, kiedy była zaledwie aniołem. W tym czasie nic dla niej nie znaczyła i zapomniała o niej na wieczność. Wtedy nadeszła jej rosnąca moc i z nią, słaby podszept pamięci, który mówił jej, że zwój był ważny. Jej uczonym i śledczym prawie rok zajęło ponowne odkrycie starożytnego tekstu i od tego momentu jego słowa stały się stałym echem w jej podświadomości, rytmem, którego nie mogła nie słyszeć. Archanielico Śmierci. Bogini Koszmaru. Upiorze bez cienia. Powstań, powstań do swojego Królestwa Śmierci. Do swojego końca. Twój koniec nadejdzie. Z rąk nowego i starego.
Archanioła pocałowanego przez śmiertelność. Srebrzystoskrzydłego Śpiącego, który obudzi się zanim jego Sen się skończy. Przerwany sen z oczyma z ognia. Roztrzaskany. Roztrzaskany. Roztrzaskany. - Powiedz mi – rozkazała Skrybie. Głos Skryby był krystalicznie czysty kiedy powiedział: - Prześledziłem pochodzenie przepowiedni do Archanielicy Cassandry. Ręka Lijuan zamknęła się na podłokietniku jadeitowego tronu, rzeźbienia wbiły się w jej ciało kiedy cienkie włoski na jej karku podniosły się w pierwotnej odpowiedzi. - Jesteś pewien? - Cassandra zapadła w Sen tak dawno temu, że była bardziej mitem niż wspomnieniem, Starożytną wśród Starożytnych. Ale jedna rzecz w jej legendzie nigdy się nie zmieniała: w swoim wznoszeniu się zyskała wspaniały i przerażający dar widzenia przyszłości. Legenda mówiła, że wybrała Sen zaraz po wydłubaniu sobie oczu w próżnej próbie zatrzymania wizji. Jej oczy odrosły w ciągu dnia, a godzinę później, w ciągle zakrwawionej sukni, zniknęła. Większość z jej przepowiedni zaginęła z czasem, a te które pozostały były często uważane za gryzmoły nieznanego fantasty. - Raphael jest tym pocałowanym przez śmiertelność. – Lijuan nie rozumiała jak tak słaby archanioł był w stanie prawie ją pokonać, ale nie popełni błędu, nie doceniając go ponownie. - Nie mam odpowiedzi na wspomniany na końcu zniszczony sen z oczyma z ognia – odpowiedział Skryba. – Ale srebrzystoskrzydłym Śpiącym może być tylko jeden. Chwyt Lijuan na podłokietniku stał się brutalny, kiedy jej plecy wygięły się. Jej skrzydła odrosły po jej mózgu i kręgosłupie, zgodnie z anielską hierarchią tego, co ważne, ale były słabe i sprawiały, że jej tors dostawał skurczy, kolejne zaostrzenie pozostałości po jej ranach. Oddychając przez brutalne sensacje, patrzyła w metalowy dysk, który działał jak lustro i wypowiedziała imię Śpiącego, który musiał umrzeć. - Alexander.
Rozdział 1 Naasir polował od siedmiu miesięcy. Siedem miesięcy odkąd powiedział Ashwini, że był gotowy, aby znaleźć partnerkę. Siedem miesięcy, przez które jego partnerka wciąż się mu nie ujawniła. Czyżby nie wiedziała, że jej szukał? Przykucnął na pozbawionej poręczy krawędzi balkonu Wieży i warknął. Wojownik Legionu, który właśnie przelatywał, odwrócił się, aby zmierzyć go oceniającym wzrokiem. Naasir kłapnął zębami na mężczyznę z nietoperzowymi skrzydłami, ciesząc się, kiedy wojownik zmienił kierunek, aby ruszyć w stronę nowego domu Legionu. Naasir lubił ten dom, nawet mimo tego, że miał ściany. Był to wieżowiec, który został zmieniony w gigantyczną cieplarnię, okna wyjęto w celu utworzenia balkonów, tam, gdzie było to możliwe, ściany zastąpiono ogromnymi taflami szkła, a w samym środku stworzono tunel przelotowy, na tyle duży, aby pomieścić skrzydła. Wraz z jesienią czerwień, pomarańcz i żółć zapłonęły wzdłuż Central Parku, inżynierowie dodali również sprytne przezroczyste „zasłony”, które według tego, co powiedział Illium składały się z zaawansowanego technologicznie materiału, pozwalającemu Legionowi wlatywać i wylatywać do woli, ale utrzymującego jednocześnie wewnątrz ciepło, temperaturę dla wzrostu roślin. Za każdym razem, kiedy wojownik przez nie przechodził, zasłony spadały automatycznie na swoje miejsce, zatrzymując ciepło w środku. Naasir zakradł się do wieżowca tuż po tym, jak dwa tygodnie wcześniej powrócił do Nowego Jorku. Wnętrze zostało tak skonstruowane, aby pozostałe części wewnętrznych podłóg i sufitów sterczały pod nietypowymi kątami; często odległości między jedną a następną były całkiem spore. Rozkoszując się znajdującą się w środku bujną zielenią, winorośle pięły się po bokach, od razu mocno się ukorzeniając, podczas gdy małe drzewa zagłębiały się w ich korzeniach, tak samo jak kwitnące kwiaty, Naasir wspiął się niedbale na szczyt, bez alarmowania Legionu, że znajdował się na ich terenie. Wątpił, aby Pierwotny był zadowolony, gdyby Naasir pojawił się na szybie dachu, jednak lider Legionu był lojalny wobec Raphaela, a Naasir należał do Siódemki Raphaela, więc żyli oni w ostrożnym rozejmie. Samo myślenie o Legionie wywoływało ciarki na skórze Naasira i sprawiało, że napinały się mu mięśnie. Byli tak starzy i tak odmienni, że często musiał walczyć z przymusem, aby ich nie ugryźć. Mimo to, a może właśnie dzięki temu, czasami czuł, jakby ci dziwni wojownicy, którzy latali na pozbawionych piór skrzydłach, byli bardziej do niego podobni niż ktokolwiek inny na całym świecie. Naasir mógł nie mieć skrzydeł, ale był tak samo odmienny. Z wyjątkiem tego, że Legion liczył siedemset siedemdziesiąt siedmiu, on był tylko jeden.
Złościsz się na nas, bo jest nas wielu, ale głęboko w środku, wiesz, że jesteś jednym z nas. Dzieckiem ziemi. Gorzko młodym w porównaniu do naszego dalece wiekowego istnienia, ale w połączeniu z życiem, które jest tak samo pierwotne. Przywódca Legionu powiedział to Naasirowi z kamienną twarzą. Mężczyzna, choć to określenie nie wydawało się pasować do opisu, naprawdę wierzył w swoje słowa. Nie rozumiał, że Naasir nie był czymś naturalnym. Nie narodził się z ziemi; został stworzony przez potwora. Potwora, którego wątrobę i serce Naasir wydarł pazurami i zjadł. Z obnażonymi zębami spojrzał w lewo w dół na znajdujący się dwa piętra niżej balkon, zauważając, że był to jeden z tych rzadkich z poręczami. Dmitri powiedział, że nie może zeskoczyć na ulice miasta, bo skończy jak spłaszczony naleśnik, ale ten skok nie był daleki, a wiatr, chociaż ostry, nie zepchnąłby go prosto na krawędź. Ułamek sekundy po tym, jak jego wzrok spoczął na balkonie napiął mięśnie i skoczył. Zimne powietrze uderzyło go w twarz, przyklejając mu koszulkę do ciała i piekąc w oczy, po czym gołe stopy uderzyły w twardą powierzchnię balkonu. Pochłaniając siłę uderzenia całym ciałem i celowo kończąc w kociej pozie, zauważył że wiatr zepchnął go dalej niż oczekiwał, jeszcze kilka cali i uderzyłby w górną barierkę, musiałby się chwycić czubkami palców, aby uchronić się od stoczenia w pustkę. Uśmiechnął się na to, jak mało brakowało, żeby wydarzyło się coś złego, kiedy zdał sobie sprawę, że ktoś wbiegł na balkon. Nie musiał się oglądać, aby wiedzieć kto to taki; znał zapach Honor jak swój własny. Prostując się na pełną wysokość, podczas gdy się odwracał, zauważył, że pod pocałowaną złotem skórą miała blade policzki i rozszerzone zielone oczy. - Naasirze! – Podbiegła do niego, gorączkowo przesuwając dłonie po jego ramionach i w dół po rękach. – Zraniłeś się? Naasir uświadomił sobie nagle, że mógł się znaleźć w tarapatach. - Nie – uspokoił ją. – To tylko krótki skok. - Krótki skok? – Honor przycisnęła jedną dłoń do serca, drugą łapiąc go mocno za ramię, jakby się bała, że spadnie z balkonu. – Wystraszyłeś mnie niemal na śmierć. Powoli, aby nie przestraszyć jej jeszcze bardziej, owinął ją ramionami i przytulił policzek do jej włosów. - Nie mów Dmitriemu – wyszeptał. - Jesteś osobą. - Powiedział Naasirowi śmiercionośny wampir, który był partnerem Honor, kiedy ten był tylko dzikim dzieckiem. - Jesteś Naasirem. Stracę kawałek siebie, jeśli zginiesz i będzie to kawałek, którego nigdy nie odzyskam. Na zawsze wyryło się to w jego pamięci, aż do tej pory Naasir nigdy właściwie nie zrozumiał, że ktokolwiek może go uważać za prawdziwą osobę, osobę, za którą będzie się tęsknić, jeśli odejdzie
i która ma prawo do miłości, czułości oraz opieki innych ludzi. Tego dnia, w ciemnych oczach Dmitriego, zobaczył ból na samą myśl o świecie bez Naasira, a także surową złość na fakt, że Naasir miałby narazić się jeszcze raz na niebezpieczeństwo i to wszystko na zawsze zmieniło chłopca, którym wtedy był. Pod wieloma względami ten moment wyznaczał jego prawdziwe narodziny. Narodziny Naasira, osoby. Nawet dzisiaj, choć był już w pełni rozwinięty, Naasir nie lubił, kiedy Dmitri bał lub gniewał się na niego i to samo czuł w stosunku do Honor. Była teraz partnerką Dmitriego, częścią rodziny Naasira. Traktowała go, jakby był jej do dbania, do rozpieszczania i rozczulania jak w rodzinie. Powinno wydawać się to dziwne, ale takie nie było. Nie miał problemu w stosowaniu się do poleceń Honor, bez względu na to, że był znacznie niebezpieczniejszym drapieżnikiem. Może dlatego że należała do Dimitriego… a może dlatego że sprawiała, że czuł się bezpieczny i chroniony. Nie miało to sensu, ale kiedy przebywał z Honor, zaciągając się jej delikatnym zapachem przy każdym oddechu, czuł się tak, jak myślał, że musiały czuć się młode przy pocieszającym cieple matki. Dbała o niego i nie robiła tego w sposób, przez który jeżyłaby mu się włosy na karku. Śmiejąc się trochę niepewnie, przejechała dłońmi po jego plecach. - Nie naskarżę na ciebie – obiecała – ale nie możesz od tak robić takich rzeczy. – Pochyliła się, aby przytrzymać jego oczy w swoim jasnym jak klejnoty spojrzeniu. – Co ja pocznę, jeśli zrobisz sobie krzywdę? Zwiesił głowę, patrząc na nią przez rzęsy. Nierównomiernie obcięte włosy zsunęły się wokół jego twarzy, były niczym metal, nieludzko srebrne i piętnowały go jako innego. - Przepraszam. Czasami zapominam myśleć jak człowiek. Kręcąc głową, Honor zamknęła jego twarz w dłoniach. - Jesteś idealny taki, jaki jesteś – wyszeptała z tak wielką miłością, że poczuł się, jakby był przytulany. – Nie chcę tylko, abyś zrobił sobie krzywdę. Uśmiechnął się w końcu, wiedząc, że przestraszenie jej zostało mu wybaczone. Unosząc ją w ramionach nad ziemię, ścisnął ją mocno. Roześmiała się na tle bezchmurnego, chromowo niebieskiego nieba, a kiedy ją odstawił, powiedziała: - Przyjdź na obiad na czas. Poprosiłam Montgomery’ego o przepis na przyprawione mięso, które lubisz. Obiecując, Naasir odprowadził ją z powrotem do Wieży, uświadamiając sobie, że skoczył na balkon przy jej pracowni. Myślał o zwinięciu się w kłębek na nasłonecznionym fotelu w rogu i zdrzemnięciu się, kiedy poczuł grzmot fali i szczypiący, świeży dotyk wody, które zwiastowały głos archanioła w jego głowie. - Naasirze, muszę z tobą pomówić.
- Już idę, Panie. Żegnając się z Honor potarciem policzka o jej policzek, na co przystała z uśmiechem, skierował się do pomieszczenia w Wieży, w którym Raphael zarządzał swoim terytorium. Przecinająca niebo na Manhattanie, należąca do Archanioła tego miasta Wieża składała się z niezliczonych pokoi, każde z jakimś przeznaczeniem. Nad tym piętrem znajdowały się prywatne apartamenty. Naasir posiadał jeden, ale wolał mieszkać razem z Honor i Dmitrim. Czemu miałby chcieć być sam, skoro mógł być z rodziną? Wchodząc do gabinetu Raphaela, poczuł się rozczarowany, kiedy nie zastał tam Eleny. Lubił walczyć z małżonką Pana, robili to już kilka razy, odkąd Naasir został w końcu zwolniony z długoterminowej służby w Amanat, mieście należącym do matki Raphaela, Caliane. Oddziały Caliane rosły w siłę w miarę jak ci, którzy pamiętali jej panowanie, wracali do niej i ponownie przysięgali wierność. Nie było już potrzeby, ale Raphael posyłał jednego z Siódemki do Amanat, choć Naasir wiedział, że Pan nadal będzie pomagać matce, podczas jej dostosowywania się do współczesnego świata. - Panie. Skrzydła Raphaela były podświetlone przez słońce, gdy stał za biurkiem, pióra iskrzyły się białym złotem, tak metalicznym jak włosy Naasira, wzrok utkwił w szeregu ostrzy rozciągniętych na błyszczącym wulkanicznym kamieniu nad biurkiem. Nawet po tych wszystkich wiekach, w których był jednym z najbardziej zaufanych ludzi Raphaela, część Naasira ciągle czuła uderzenie strachu w stosunku do brutalnej mocy stojącego przed nim archanioła. Ten cios pochodził z pierwotnego rdzenia jego natury, części, która nigdy nie była przeznaczona do przebywania w sąsiedztwie archanioła. - Wypocząłeś? Spoglądając w górę, Raphael pokazał oczy o tak czystym błękicie, że jako dziecko Naasir myślał, że musiały zostać wykonane z prawdziwych szlachetnych kamieni. Zafascynowany, zaczajał się na Raphaela i starał się ich dotknąć. Było tylko zasługą Raphaela, że zniechęcił wytrwałość Naasira bez przerażania go lub zranienia. Dopiero jako dorosły Naasir zrozumiał, jak tolerancyjnie i łagodnie Raphael się z nim obchodził. Nawet zanim stał się archaniołem, Pan był mocą. - Tak – powiedział w odpowiedzi na pytanie Raphaela. – Cieszę się, że tu jestem. Nie miał nic przeciwko pracy w Amanat, lubił i szanował swojego partnera przy tym zadaniu, fajnie też było zakradać się na terytorium Lijuan, aby sprawdzić jego emocjonalny rytm. Ale posterunek znajdował się daleko od jego rodziny. Jeśli Venom, Raphael, Janvier i Ashwini nie odwiedzaliby Amanat podczas tych sześciu miesięcy od opuszczenia Nowego Jorku, Naasir mógłby wrócić do swoich dzikich korzeni. W tej sytuacji
namówił Janviera i Ashwini do pozostania tydzień dłużej niż zamierzali, zachwycony posiadaniem towarzyszy zabawy, którzy rozumieli, jak pracuje jego mózg. - Nie chcę odchodzić – powiedział do archanioła, któremu oddał swoją lojalność w dniu, w którym Raphael go znalazł. Naasir był wtedy małym chłopcem i w tamtej chwili żywił się z otwartej pazurami piersi starożytnego anioła, który go Stworzył. Musiał wyglądać jak mały, pokryty krwią potwór, ale zamiast go zabić, Raphael uniósł w ramionach jego warczące, dzikie ciało i powiedział: - Cicho. Nie chcesz zjeść tego mięsa. Naasir nie był pewien, co te słowa oznaczały, ponieważ jego Stworzyciel nie mówił do niego jak człowiek, ale dotarł do niego ton wypowiedzi. Uspokoił się i pozwolił Raphaelowi zanieść się w chmury i do jego domu w anielskiej twierdzy Azylu. Od tego dnia ani razu nie czuł ochoty, aby wyzwać mężczyznę, który zabrał go z lodu i od potwora. Raphael był alfą jego rodziny, a Dmitri był drugim alfy. Naasir należał do młodych, ale już nim nie był. Obchodząc biurko, ze skrzydłami uniesionymi ponad ziemią z bezwiedną siłą i dyscypliną wojownika, Raphael spotkał się z nim pośrodku pokoju. - Wiem, że chcesz zostać w Nowym Jorku – powiedział, bolesny błękit jego oczu nadal nie puszczał wzroku Naasira. – Ale nie jesteś przeznaczony dla tego środowiska, zaczniesz odrzucać cywilizowaną skórę, którą musisz nosić w mieście. Naasir poczuł, jak zaciskają mu się dłonie, podczas gdy ryk rósł w piersi. Chciał skłamać, powiedzieć Raphaelowi, że może na zawsze zostać w mieście, ale kłamstwo nie wyszło. Jego natura już zaczęła się buntować, tęskniła za otwartą przestrzenią, gdzie mógłby biegać, wspinać się, odkrywać. - Jest tu moja rodzina – powiedział zamiast tego. – Nie chcę samotnego zadania. - Masz też rodzinę w Azylu. Zainteresowanie wezbrało w jego krwi. - Tam się wybieram? Nie będzie tam Honor, ale za to będzie Jessamy, jego relacja z nią była inna niż ta, którą miał z Honor, ale kochał anielską historyczkę i nauczycielkę w ten sam sposób, w który kochał Honor. Venom i Galen też obecnie stacjonowali w górach Azylu. - Tam zacznie się twoje zadanie – powiedział Raphael – i chociaż będziesz musiał na pewien czas opuścić Azyl i swoją rodzinę, myślę, że ci się ono spodoba. Ponieważ Raphael też go rozumiał, Naasir czekał. - Chcę, abyś dowiedział się, gdzie Śpi Alexander.
Naasir znieruchomiał. Miejsce Snu anioła lub archanioła było tematem tabu. Nawet Naasir, który nie miał dużo szacunku do zasad, nie złamałby tej jednej. - Chcesz go zabić? Jeśli Raphael musiał zabić Alexandra, Naasir mu pomoże. Ponieważ Raphael nigdy nie pachniał jak złe mięso. Kiedyś, zanim pojawiła się Elena, zaczął niepokojąco pachnieć, jak zimo i lód, ale to też już zniknęło. Teraz pachniał sobą i dotykiem Eleny. Naasir chciał pachnieć jak swoja partnerka, pomyślał z wewnętrznym warknięciem. Dlaczego się przed nim ukrywała? - Nie, nie mam ochoty zabijać Alexandra. – Ton Raphaela ochłodził się. – Jason odwiedził w tym miesiącu terytorium Lijuan. Naasir syknął na dźwięk imienia Lijuan. Ona była na wskroś złym mięsem. Jako dziecko myślał, że chciałby ją zabić i zjeść, ale teraz wiedział, że nie tknąłby jej nawet, gdyby przymierał głodem. Nadal jednak pragnął jej śmierci. - Ona żyje, prawda? - Jasonowi nie udało się jej zauważyć, ale wszystko na to wskazuje. Z ponurą twarzą Raphael rozciągnął skrzydła, po czym przycisnął je z powrotem do ciała, biały ogień, który lizał jego pióra wydawał się iluzją stworzoną przez światło słoneczne. Anielskie pióra fascynowały Naasira od dzieciństwa. Gdy Raphael go znalazł, chwycił mocno pióra, wyrywając jedno duże i białe ze złotymi nitkami, które znalazło się w jego zaborczo zaciśniętej pięści. Nie wiedział, że nie powinien dotykać anielskich skrzydeł, że była to intymność dozwolona tylko wśród przyjaciół i kochanków i chociaż teraz nie miał już wymówki, i tak zdarzało mu się czasami dotknąć któreś bez pytania. Jednak tylko przyjaciół i rodziny. Tylko ludzi, którzy nie spojrzeliby na niego, jakby zrobił okropną rzecz. Wczoraj po sesji sparringowej leżał z Eleną na trawie, kiedy to położyła skrzydło na jego piersi, aby mógł głaskać ich eleganckie piękno tak długo jak chciał. Kolory czerni, indygo, granatu, świtu i białego złota, Elena posiadała tak fascynujące pióra, że został skuszony, aby ukraść po jednym z każdego odcienia, oprócz kolorów przechodzących płynnie w drugie. Następnie zasnęła przy nim na trawie. Myślał o przypomnieniu jej, że był niebezpieczny, ale skoro nie zamierzał jej nigdy zranić, pozwolił jej spać, zamiast tego bawiąc się jej piórami. Był tak samo zafascynowany skrzydłami Raphaela, ale oparł się pokusie chwycenia ich, kiedy Raphael odwrócił się, aby przejść na balkon. Nie miał pewności, czy nieprzewidywalny biały ogień nie parzył. Naasir podążył za Panem, zamierzając przykucnąć na krawędzi w swojej ulubionej pozycji. Widział stąd strumień malutkich, żółtych taksówek, płynącej wzdłuż prostej wstęgi drogi. Na tej
wysokości zapachy były słabe, ale udało mu się złapać woń rzeki i zielonych, rosnących roślin z domu Legionu. Zapach zieleni sprawiał, że pragnął się uwolnić, rozciągnąć się w sposób, w który nie mógł, nawet w Central Parku. - Czy Lijuan szuka Alexandra? - Jason nie jest pewien, ale widział oddziały łowieckie wysyłane z cytadeli Lijuan. Członek jednego z nich trochę za dużo wypił, kiedy zatrzymali się na noc i Jason słyszał, jak chwalił się, że planują znaleźć Alexandra. - Nie jest taki jak Lijuan, prawda? Naasir miał tylko dwieście lat, kiedy Alexander udał się w Sen, nie pamiętał dużo o srebrnoskrzydłym aniele ze złotymi włosami. Posiadał jednak jedno wyblakłe wspomnienie o potężnej istocie pochylającej się nad nim, kiedy jeszcze był chłopcem, srebrne oczy były tak podobne do tych Naasira, jak żadne inne. - Myślę, że kiedyś dał mi jedno ze swoich piór. Chciałem je, ponieważ wyglądało jak moje włosy. Wtedy był za mały, aby zrozumieć przyczynę tego niezwykłego oddźwięku. - Bez problemu mogę sobie to wyobrazić. – Ton Raphaela był trudny do rozszyfrowania. – Nigdy nie był okrutny czy nieczuły, zwłaszcza dla dzieci. Obserwował cię, aż się w pełni rozwinąłeś. Marszcząc brwi, Naasir starał się wyostrzyć wspomnienie o spotkaniu ze Starożytnym, ale był wtedy za mały. - Był dobrym przywódcą? - Wspaniałym – powiedział cicho Rapahel, jego głos miał tyle warstw, że Naasir nie potrafił odkryć ich wszystkich. – Był też zaciekle potężnym archaniołem, który wolał stare sposoby od nowych i który nauczył mnie początków. W rezultacie prawie rozpoczął ze mną wojnę, ale w końcu wybrał Sen nad angażowanie się w przemoc. Skrzydła zaszeleściły, kiedy pióra otarły się o siebie, gdy Raphael podszedł, aby stanąć obok Naasira. Jego moc paliła skórę Naasira, ale po tylu wiekach u jego boku ten nacisk był znajomy. - Możliwe, iż Lijuan wierzy, że może on zostać jej sprzymierzeńcem ze względu na jego dawną agresję w moim kierunku – kontynuował Raphael – ale biorąc pod uwagę jej urojenia boskości bardziej prawdopodobne jest to, że chce zabić wszystkich, którzy mogą posiadać moc, aby się jej sprzeciwić. Do głosu doszły łowieckie instynkty Naasira. - Czy Alexander jest tak potężny? Jeśli tak, to może tym razem Lijuan pozostanie martwa. - Trudno to przewidzieć. Był od niej potężniejszy, kiedy mniej więcej czterysta lat temu zapadł w Sen, ale w tym okresie moc Lijuan wzrosła gwałtownie, podczas gdy jego była w zastoju.
Naasir wiedział, że gdy aniołowie Spali, to nie ulegali zmianom, ale nie to teraz zaprzątało jego uwagę. - Potrzebuję woni, aby móc tropić, a Alexander zbyt dawno zniknął z tego świata. Nawet Naasir nie mógł tropić ducha. Irytowało go to, nie lubił nie być w stanie znaleźć swojej ofiary. Jak swojej partnerki. Która się przed nim ukrywała. - Będziesz miał pomoc – odpowiedział Raphael, po czym przerwał, aby popatrzeć, jak samotny szwadron wojowników wykonuje serię skomplikowanych ruchów w locie, podczas ćwiczeń z kuszą. – Jessamy posiada studiującą uczoną, która specjalizuje się w Śpiących archaniołach. Twoim zadaniem jest zapewnienie jej bezpieczeństwa i zbadanie miejsc, które zasugeruje. Naasir zmarszczył brwi. - Czy jej specjalizacja jest znana innym? - Tak. – Głos Raphaela był tak zimny, że mógłby zamrozić powietrze. – Mało prawdopodobne, aby nawet Lijuan zleciła porwanie anioła prosto z Azylu, ale biorąc pod uwagę jej rekord w łamaniu anielskich tabu, zleciłem Galenowi i Venomomi pilnowanie Andromedy. - Zaopiekuję się nią. – Naasir potrafił być dobrym psem stróżującym, kiedy było trzeba. - Musisz też ją obserwować – powiedział Rapahel. – To wnuczka Charisemnona. Naasir obnażył zęby na imię archanioła, który spowodował Upadek, okropne zdarzenie, które zraniło lub zabiło tak wiele aniołów. Charisemnon był też odpowiedzialny za śmiertelną wampirzą chorobę. - Dlaczego z nią pracujemy? - Jessamy zapewniła mnie, że Andromeda jest aż do szpiku kości uczoną, taką, która przecięła wszystkie więzy z rodziną, kiedy przybyła do Azylu i która jest przerażona na myśl o zabójstwie Śpiącego. Galen poparł osąd Jessamy. Naasir skinął głową. - Galen posiada dobry instynkt. – Jessamy była mądra, ale miała zbyt czułe serce. – Będę w stanie określić, czy uczona kłamie. – Nieśmiertelny czy śmiertelny, kłamcy wydzielali charakterystyczną i kwaśną woń. – Ale ponieważ ludzie Lijuan nie odnoszą sukcesu w poszukiwaniach, Galem i Jessamy wydają się mieć rację w kwestii jej lojalności. - Tak, biorąc pod uwagę, jak blisko Lijuan jest z Charisemnonem, podzieliłby się z nią wiedzą, gdyby taką posiadał. Damy tej młodej uczonej przywilej zaufania i szansę, aby dowiodła siebie. - Kto zapewni jej bezpieczeństwo, kiedy będę musiał zbadać zasugerowane przez nią lokalizacje Snu Alexandra? - Zabierzesz ją ze sobą. Naasir spojrzał na Raphaela.
Zamrugał. Potem warknął. - Nie mogę ciągnął ze sobą historyczki. One są kruche. Jako chłopiec złamał Jessamy rękę, skacząc na nią z wysokiej półki, tak bardzo był podekscytowany, że ją widział. Powiedziała, aby się tym nie martwił, że wiedziała, że nie zrobił tego specjalnie i że szybko się uzdrowi, ale nigdy nie zapomniał jej krzyku bólu i szoku albo okropnego dźwięku chrupania, jakie wydało jej ramię, kiedy pękało. - Twoja w tym głowa, aby upewnić się, że się nie złamie, Naasir. – Odcień północy we włosach Raphaela smagnął wokół jego twarzy, kiedy wiatr wzrósł w nagłym podmuchu. – Andromeda jest naszą największą szansą, abyśmy dotarli do Alexandra jako pierwsi, nie możemy zapominać o wieku Lijuan lub wieku uczonych, znajdujących się na jej dworze. Może mieć dostęp do informacji, które dadzą jej przewagę. Przenosząc swoją uwagę na metal, szkło i błyszczące wody miasta, Naasir starał się zabrzmieć jak człowiek, kiedy przemówił. Nie udało mu się to w pełni, słowa nadal brzmiały gardłowo. - Jak mam znaleźć swoją partnerkę, jeśli wszędzie będę ciągać za sobą inną kobietę? - Przeżyłeś sześćset lat bez partnerki. – Ton Raphaela dotknęło rozbawienie. – Dlaczego teraz jesteś taki niecierpliwy? - Bo nadszedł czas. – Naasir żył zgodnie z rytmem swojej krwi i duszy, a ten rytm bił teraz w jednym tempie. – Czy ta uczona jest dzika i interesująca? – zapytał z nadzieją, bo tak jak swój pan nie oceniał ludzi według rodu, ale według ich czynów. - Nie według twojej definicji. Wygląda na to, że Andromeda złożyła śluby czystości. Naasir jęknął. - Myślę, że powinienem skoczyć prosto na jezdnię. Byłoby to mniej bolesne niż ta tortura. Naasir lubił seks, lubił dotykać miękkie, ciepłe kobiece ciała, lubił wjeżdżać swoim penisem w ich ciasne, mokre pochwy, podczas gdy wykrzykiwały jego imię. Nie robił tego od nocy, w której zdecydował się zapolować na partnerkę, więc nie frustrowały go śluby czystości, bo zamierzał uwieść uczoną, nie, był sfrustrowany, bo ta przysięga potwierdzała, że ona nie należy do niego, a na dodatek utknął z nią teraz na kto wie, na jak długo. Jego partnerka nie byłaby tak śmieszna, aby złożyć śluby czystości. - Jaka dziwna osoba podejmuje się takiej przysięgi? Anielski rodzaj nie był znany z umiaru. Raphael zaśmiał się, głośnym, otwartym dźwiękiem, którego Naasir nie słyszał przez długi czas, zanim Elena pojawiła się w życiu Pana. Tego właśnie chciał Naasir, partnerki, która by się z nim bawiła, która rozśmieszałaby go, wyzywała. I która parzyłaby się z nim. Ciągle i ciągle. Wszystkie idiotyczne śluby czystości były zakazane.
- Istnieje parę odmieńców – powiedział Rapgael, kiedy skończył się śmiać. – Czasami uczeni wierzą, że odcięcie się od fizycznych rozproszeń wyostrza umysł. - W takim razie wolę pozostać ociemniałym. – Podnosząc się, Naasir uchwycił spojrzenie Raphaela. – Wyruszę, panie. Przegapi kolację z Honor i Dmitrim, ale oni to zrozumieją, a kiedy powróci, przywitają go przy swoim stole. Raphael pokręcił głową, atramentowe kosmyki jego włosów przepłynęły przez bolesny błękit jego oczu, gdy podmuch znowu uderzył. - Nie dzisiaj, Naasirze. Ten wieczór spędzisz z rodziną w Nowym Jorku.
Rozdział 2 Naasir nienawidził podróżowania w metalowej komorze odrzutowca, ale był to najszybszy sposób dla bezskrzydłego podróżnika na przebycie większości drogi do Azylu. Przez cały czas chodził po kabinie, znalazł się na zewnątrz, kiedy tylko wylądowali, nawet zanim w pełni otworzono drzwi. Uczucie słońca na twarzy, pocałunek wiatru były czystą przyjemnością. Po raz pierwszy od kilku godzin oddychając głęboko, otrząsnął się, aby rozciągnąć skórę na właściwe miejsca, po czym chwycił swój worek, który rzucił mu pilot. Uśmiechnął się i zasalutował jednemu z mężczyzn, drugi był drugim pilotem, którego doprowadzał do szału przez cały lot. Tamten wampir był do niego przyzwyczajony, więc zanim zniknął w środku, błysnął w stronę Naasira kłami. Naasir zaśmiał się i przewieszając worek przez ramię, pobiegł na prywatny parking, na którym przechowywał swój motocykl. Widział w oddali dotykające chmur góry, ale nie należały one do tych Azylu. Wciąż był daleko, aniołowie nie życzyli sobie, by mieć wokół siebie cywilizację. Każdy nieuprawiony wampir lub śmiertelnik, który przez przypadek wszedłby na terytorium Azylu szybko o tym zapominał, jego pamięć po cichu usuwano. Krajobraz sam w sobie był tak groźny, że trzymał większość na dystans, a potężni aniołowie, którzy na stałe przebywali w Azylu potrafili wytworzyć coś, co owijało wejście do anielskiej przystani w gęstą mgłą. Nieustępliwi wspinacze, którzy upierali się przy zapuszczaniu się dalej, zostawali otoczeni lodem, nieprzyjazną krainą, która w stu procentach równała się połamanym członkom. Każdy, kto powrócił, nie pozostawał przy życiu, anielski rodzaj nie bawił się w gry, kiedy chodziło o obronę miejsca, które chroniło ich młode. Kiwając głową na obecnego na służbie mechanika, Naasir podszedł prosto do swojego motoru. - Jest gotowa do drogi – powiedział wampirzy mechanik w lokalnym języku, podchodząc, aby pogłaskać podświetlane na niebiesko boczne panele. – Zazdroszczę ci przejażdżki. Masz idealną pogodę. Naasir nauczył się korzystać z motocykli razem z Janvierem po tym, kiedy maszyny po raz pierwszy stały się szybkie i ekscytujące. Obydwoje spadli z nich więcej niż raz. Ani w ich trakcie, ani po tym zdarzeniach Naasir nie nosił kasku. Dzisiaj zabrał jednak jeden, ostatnim razem, kiedy Ashwini zobaczyła go jeżdżącego bez kasku, tak się wściekła, że musiał przeprosić, po czym poszedł z nią i go kupił. Łowczyni i partnerka Janviera niecały rok wcześniej straciła siostrę i brata; tak długo była smutna, że Naasira bolało patrzenie na to. Nie zamierzał ponosić odpowiedzialności za sprawienie jej ponownego smutku poprzez uszkodzenie się w takim stopniu, że nawet jego nieśmiertelność nie
mogłaby go ocalić, ponieważ w przeciwieństwie do tego, w co wierzyli śmiertelni, Naasir wiedział, że nikt nie był całkowicie nieśmiertelny. No i tu pojawiała się Lijuan. Archanielica Chin miała brzydki zwyczaj powracania z martwych. Po raz kolejny myśląc o tym, co mogłoby utrzymać ją martwą, założył kask i odpalił motor. Zaskoczył z miękkim rykiem. Wrzucając bieg, pokazał mechanikowi uniesiony kciuk, po czym wystartował. W odrzutowcu żywił się butelkowaną krwią i zimnym mięsem, co zapewniło mu paliwo na następny etap podróży. Motor także będzie potrzebować paliwa, ale razem z Janvierem i paroma innymi, którzy także korzystali z tej formy transportu mieli w wielu dyskretnych miejscach poukrywane zapasy. Na razie mógł tylko jechać górskimi ścieżkami i chełpić się w wychodzącym mu naprzeciw wietrze. W połowie drogi groził on zepchnięciem go z motoru prosto do ogromnego wąwozu. Obnażył zęby na to wyzwanie, pochylając się niżej nad ramą i dalej brnąc do przodu. W pewnym momencie po tym, kiedy zwolnił, aby podziwiać iskrzącą się rzekę, zauważył znak ostrzegający przed znajdującymi się w okolicy tygrysami. Przypomniało mu to wysiłki, jakie podejmowała Elena, aby odkryć jego pochodzenie. Śmiejąc się tak bardzo, że niemal spadł z motoru, odpalił silnik i ponownie wystartował. Nie zatrzymał się nawet, kiedy surowy, czysty blask słoneczny przeszedł w cienie, a następnie w północ, w nocy widział tak samo dobrze jak w zwykłym okolicznościach. Kiedy było potrzeba, wykorzystywał ukryte zapasy paliwa i ruszał dalej. Parę godzin wcześniej musiał zatrzymać się na polowanie, ale nawet jeśli nie znalazłby ofiary, nie groziło mu wygłodzenie, gdyż był wystarczająco stary, aby jego ciało nie spalało tak dużo paliwa, jak ciało młodego wampira. Chociaż tak dokładnie, to nie był wampirem, ale większość ludzi używała tego słowa, aby go opisać. Elena nazwała go „tygrysim stworzeniem” i nie miała pojęcia, jak blisko prawdy przez przypadek się znalazła. Lubił drażnić się z nią, każąc jej zgadywać, ale najbardziej w tym wszystkim intrygowało go to, że Raphael też bawił się w tę grę. Pan również odmawiał powiedzenia Elenie prawdy. Naasir nigdy nie widział, aby Raphael bawił się w gry. Nie w ten sposób. Ukryte reguły pomiędzy partnerami. Tak jak sekrety, które będzie miał ze swoją partnerką, kiedy już ją upoluje i warknie na nią za ukrywanie się przed nim. A może na nią nie warknie. Może zamiast tego ją ugryzie. Z myślami o swojej nieuchwytnej partnerce jechał przez całą noc i następny dzień, odpoczywając tylko, kiedy słońce grzało zbyt mocno i niewygodnie. W tym czasie znalazł sobie drzewo, usadowił się na gałęzi i się rozluźnił. Dmitri znalazł go pewnego razu, kiedy jak dziecko tkwił w tej samej pozycji i zawołał Naasira, aby zapytać go, co robił.
- Spałem! – Naasir skrzywił się na bycie obudzonym ze swojej drzemki. Ubrany w spodnie z twardego, czarnego materiału, buty i ze spoconą od walki z Raphaelem górną częścią ciała, Dmitri uniósł brew. - Nie martwisz się, że możesz spaść? - Nie. Właśnie dlatego śpię w ten sposób. Pomachał znacząco rękami i nogami, które rozkraczył na gałęzi, zwieszając je poniżej leżącego twarzą w dół ciała. - W takim razie śpij dobrze. Naasir dziś też dobrze wypoczął, a kiedy się obudził, znalazł trochę wody i napił się. Nie była tak dobra jak krew, ale na razie wystarczyła. Jadąc przez całe popołudnie, w końcu dotarł motorem do postoju na kolejnym parkingu. Został on wbudowany w zbocze góry i tak dobrze ukryty, że jeśli ktoś nie wiedział, że się tam znajdował, nigdy by go nie znalazł. Otworzył go, używając odcisku palca, po czym wprowadził motor w ciszę i zaparkował obok solidnych wozów terenowych i znajomych motorów. Góra zamknęła się za nim ponownie, otaczając garaż nieprzeniknioną ciemnością, ponieważ nie włączył świateł, kiedy wchodził. Zdjął kask i powiesił go ostrożnie na kierownicy swojego motoru, żeby inni wiedzieli, że należał do niego, po czym złapał swój worek i przebiegając dłonią przez włosy, ruszył na tyły jamistej przestrzeni. Nienawidził tunelowej części tej podróży, ale przynajmniej był to szeroki tunel. Zaciskając zęby, zaczął biec, aby szybciej poruszać się przez to podziemne przejście. Liczyło tylko milę, według zapisów, które sprawdziła dla niego kiedyś Jessamy. Nie było więc to nic takiego, nie dla Naasira, jeśli nie liczyć tego, że nienawidził przebywania w zamknięciu. Kiedy w końcu znalazł się na zewnątrz, przeciągnął się, po czym zaczął biec susami przez krajobraz, podczas gdy jego płuca rozszerzały się, aby poradzić sobie z rozcieńczonym powietrzem. Jako że żywił silną niechęć do zimna, wykrzywił wargi na zimno i śnieg, które pokrywały wejście do Azylu, choć sam Azyl pozostawał wolny od śniegu w sposób, którego nikt w pełni nie rozumiał. Któregoś razu, gdy Naasir był bardzo mały, Raphael odpowiedział na jego ciekawskie pytania, opowiadając mu historię o Starożytnych, którzy Spali pod Azylem. - Pierwsi z naszego rodzaju – powiedział, oplatając ciało Naasira po bokach swoimi muskularnymi ramionami, kiedy uczył go używać kuszy. – Ci sprzed spisanej historii, przed wszystkimi znanymi Starożytnymi, ci tak starzy, że niemal traktowani jak inny gatunek. Legenda głosiła, że to wpływ Śpiących Starożytnych utrzymywał łagodną pogodę Azylu, z nieregularnymi porami śniegu i lodu. – Kiedy nadchodzi zima - mruknął Raphael – to dlatego, że Starożytny zostaje rozproszony przez sen. A może to tylko opowieść, którą opowiadała mi matka, kiedy byłem dzieckiem.
Nikt nie wiedział, czy w tej legendzie tkwiła jakaś prawda, ale było coś innego w fizyce Azylu. Nic na tak wysokiej wysokości nie powinno być wolne od lodowatych cięć ujemnych temperatur. Sekretne gniazdo Naasira znajdowało się właściwie poza Azylem, ale Aodhan umieścił w nim dla niego ogrzewanie, w tym podłogowe, które utrzymywało całość w temperaturze, którą lubił. Wszystko to było zasilane przez dyskretne panele słoneczne położone w pewnej odległości od jego schronienia tak, żeby ktoś przez przypadek go nie odkrył. Dzisiaj unikał wchodzenia na chłodniejsze wysokości tak długo, jak tylko się dało. Kiedy nie dało się już ich omijać, umył się w lodowatym strumieniu, który sprawił, że syczał i sapał, następnie wysuszył się i przebrał w czyste ubrania. Na górę założył czarny kaszmirowy sweter, który nabył w Nowym Jorku, a pod niego ciemnoszarą koszulkę ze srebrnymi ćwiekami, którą kupiła mu Honor. Zostawiając koszulę niewłożoną w dżinsy, zarzucił na siebie sponiewieraną skórzaną kurtkę, którą przed dekadą dostał od Janviera. Dołożył grube skarpety oraz poobdzierane, znoszone buty z ich specjalną przeciwpoślizgową podeszwą i był gotowy. To nie tak, że cokolwiek z tego było mu potrzebne. Nie zamierzał zamarznąć, miał na to za gorącą krew. Ale kto powiedział, że chęć niezamarznięcia mogła być jedyną przyczyną? Cholernie nienawidził czuć zimna. Miał nadzieję, że jego partnerka nie była kimś, kto lubił zimno i chciała mieszkać w śniegu bez ciepła, które wyrównywałaby do normalnej temperatury. To byłoby straszne. Musiałby przekonać ją do przeniesienia się w umiarkowany klimat, gdzie było zimno, ale nie poniżej zera, jednak jeśli nie chciałaby tego zrobić, to by został. Oczywiście, żeby został. Jeśli tylko udałoby mu się w końcu ją znaleźć. Wpychając do worka swoje brudne ubrania, zauważył w środku błysk. Kiedy za niego pociągnął, odkrył, że to bransoletka identyfikacyjna z wypolerowanego metalu. Podziwiając sposób, w jaki jego imię wiło się wzdłuż paska, oderwał dołączoną do niego kartkę. Bądź ostrożny i nie zapomnij nosić szalika. Wymieniłam też twoje skarpetki na lepsze i włożyłam rękawiczki do przedniej kieszeni. ~ xo, Honor Uśmiechnął się i założył bransoletkę, po czym ostrożnie schował kartkę w wewnętrznej kieszeni. Jedno, drugie szarpnięcie i pokryte czarną skórą rękawiczki zostały włożone. Wyginając palce w skarpetkach, owinął ciemnozielony wełniany szalik wokół szyi i dolnej części twarzy, a następnie ponownie zarzucił worek na ramię. - Będę ostrożny – obiecał. – Partnerka na mnie czeka. Niemal mógł usłyszeć śmiech Honor. Ostatnim razem, gdy to jej powiedział, zadała mu pytanie.
- Co, jeśli będzie zła na ciebie, ponieważ kazałeś jej tak długo czekać? Co wtedy? Naasira zastanowiło to przez chwilę, nigdy właściwie nie myślał o tym, że być może jego partnerka żyła już dłużej od niego, czekając na niego, aby był gotowy. Takie rzeczy się zdarzały. Honor była młodsza od Dmitriego, ale Jessamy była starsza od Galena. - Będę się do niej zalecać – powiedział po dokładnym przemyśleniu sprawy. – Przekonam ją, że warto było czekać. Pamiętając o tej rozmowie, pozostałe godziny podróży do Azylu wypełnił planami zalotów. Przez to udało mu się prawie zapomnieć o chrupkim zimnie i przejrzystym niebezpieczeństwie lodu, a znajdujące się dookoła niego nierówne skały majaczyły na horyzoncie nie jako zagrożenie, ale jak znajomy przeciwnik. W przeciwieństwie do nieszczęsnych wspinaczy, którzy, zanim w ogóle dotarli tak daleko, mieli między innymi połamane liczne kończyny, Naasir wiedział, jak poruszać się po ostrym naturalnym uzębieniu, które strzegło anielskiej twierdzy. Nie potrzebował chodzić. Mógł biec, gdyż jego odziane w buty stopy pewnie trzymały się na lodowcach i lodowych powierzchniach, które przedkładał nad głęboki śnieg, a oczy wypatrywały każdego niebezpieczeństwa. Spojrzał w górę, kiedy cień dużego skrzydła przetoczył się nad nim, kiedy słońce chowało się za horyzontem. Żywo czerwone włosy świeciły się szkarłatnym blaskiem wywołanym przez ostatnie promienie słońca, a szare skrzydła usiane były białymi prążkami, kiedy Galen zniżał się na skrzydłach, aby potwierdzić, że zauważył machnięcie ręką od Naasira, po czym okrążył obszar, aby wylądować w pobliżu. - Rozglądałeś się za mną? – powiedział Naasir po dotarciu do barczystego mężczyzny. - Spodziewałem się, że będę musiał wyruszyć, aż do podnóża gór. – Mistrz broni objął Naasira w stanowczo serdecznym uścisku, który prawie zwalił go z nóg przez siłę, jaką dysponował Galen. – Musiałeś skrócić swój poprzedni czas o co najmniej dwie godziny. - Jestem szybszy. Rozwijał się na sposoby, których nawet Keir nie rozumiał, a uzdrowiciel rozumiał wiele rzeczy; wszyscy wiedzieli, że chociaż Naasir był w pełni rozwiniętym dorosłym, jego zdolności i dary nie przybrały jeszcze ostatecznej formy. - Jesteś jedynym ze swojego gatunku, który przetrwał, aż do dorosłości. Nie ma żadnych wytycznych dla twojego rozwoju, żadnego sposobu na przewidzenie twojej ostatecznej siły. - Kiedy znajdziesz czas, musimy przetestować, o ile jesteś szybszy. – Głos Galena przebił się przez echo słów Keira. – Planujesz biec przez całą drogę? - Tak. – Naasir jako dziecko był noszony przez anioły i lubił to. Ale już nie. Teraz potrzebował ziemi pod stopami, nie lubił nawet latać w koszach, które szwadrony wykorzystywały do przenoszenia bezskrzydłych gości. – Powiedz Jessamy, że pojawię się na obiedzie. Uśmiech Galena sięgnął zwykle bladej zieleni jego oczu, po czym rozwinął skrzydła.
- Ona wypatruje cię już od świtu. To zachwyciło Naasira. Czekając, aż Galen wystartuje z potężnym uderzeniem skrzydeł, które wzbudziło w powietrzu poruszenie śniegu, Naasir jeszcze bardziej zwiększył swoje tempo tak, że dla każdego, kto by go zauważył, wyglądałby jak rozmyta plama. Przez następną godzinę coraz więcej skrzydeł przelatywało nad jego głową, ruch powietrzny stale rósł, aż do jego uszu zaczął docierać pęd lądowań, dźwięk odlotów oraz śmiech i rozmowy ludzi o swoim życiu. Niebo było delikatną czernią przerywaną tylko przez kilka wczesnych gwiazd, kiedy nagle skończył się śnieg, a ciepłe powietrze uderzyło w jego zmarzniętą twarz. Skierował się prosto do znajdującego się na klifie domu Jessamy i Galena. - Naasirze! Wampir, którego oczy w kolorze zatrutej zieleni mrużyły się jak u żmii, a głęboko ciemnobrązowe włosy urosły tak, że dotykały kołnierza koszulki, zamknął go w uścisku na brukowanym dziedzińcu przed domem. Klepiąc Venoma po plecach, Naasir upuścił swój worek na bruk, gdzie małe podwórko otaczały doniczki z kwitnącymi kwiatami. - Widzę, że Galen cię jeszcze nie połamał. – Zwrócił uwagę na dżinsy i prostą czarną koszulkę młodszego wampira. – Koniec z garniturami? Venom był dobrze znany ze swojego niebezpiecznie eleganckiego wyglądu, jego wdzięk był równie płynny, jak śmiercionośny. - Kto by się przejmował garniturami, kiedy codziennie na treningu dostaję po tyłku. – Venom skrzywił się i wskazał na znajdujący się na szczęce niebiesko-czarny siniak, który odznaczał się wyraźnie na jego jasnobrązowej skórze. – Czasami nie mam pewności, czy Galen mnie uczy, czy próbuje zabić. Naasir wyszczerzył zęby. - Wiedziałbyś, gdyby Galen starał się cię zabić. – Mistrz broni nie walczył jak Naasir czy Venom, jego styl był cięższy, bardziej stabilny, ale nadal stanowił brutalną i zabójczą siłę. – Próbuje cię zahartować. Venom był niebezpiecznym szczeniakiem, który w swojej krwi posiadał dar śmiercionośnej trucizny, ale ze swoimi trzysta pięćdziesięcioma latami był najmłodszym z Siódemki. Potrzebował, aby go bardziej utemperować. - Tu jesteś! Jessamy wybiegła z domu, mglista żółć jej przewiewnej, sięgającej do kostki sukni szumiała wokół nóg, a kasztanowe fale włosów zostały zaplecione w luźny warkocz. Jej duże brązowe oczy błyszczały z zadowolenia przy jej kremowej cerze, a uśmiech wydawał się wręcz świetlany.
Łapiąc jej wysoką i delikatną postać w swoje ramiona, aż jego skóra otarła się o wewnętrzną stronę jej skrzydeł, Naasir obracał nią dookoła, póki nie zaprotestowała. - Och, tęskniłam za tobą – powiedziała z zaszklonymi oczami, po czym zamknęła jego twarz w dłoniach i pocałowała go w oba policzki. – Chodź do środka. Przygotowałam dla ciebie napój. Jego żołądek zaburczał jak na zawołanie, ale nie zapomniał o swojej misji. - Uczona, czy jest bezpieczna? - Tak, pracuje w Bibliotece. Myślałam, żebyś może odpoczął i coś przekąsił, zanim was sobie przedstawię; planuję zaprosić ją do nas na obiad. Kierując się do domu razem z Jessamy i Venomem, podczas gdy Galen lądował za nimi, Naasir odetchnął cicho. Dobrze znowu było być z rodziną. * Andromeda starała się skupić na iluminowanym manuskrypcie, który umieściła na stojaku na tyłach Biblioteki, ale wszystko, co widziała, to słowa listu, który dotarł do niej godzinę wcześniej. Za dwadzieścia dwa dni skończysz czterysta lat. Miałaś wiele lat na oddawanie się przyjemnościom. Pozwoliliśmy ci na to wszystko, nawet gdy zdecydowałaś się porzucić swój ród. Nadszedł już czas, aby powrócić do domu i podjąć się swoich zobowiązań wobec rodziny i swojego archanioła. Będziemy oczekiwać cię na rozpoczęciu uroczystych obchodów, sześć dni przed twoimi urodzinami, po których udasz się na dwór twojego dziadka, aby zająć swoje miejsce u jego boku. Nie mamy dużego zapotrzebowania na uczonych, ale jesteś jego wnuczką i w związku z tym jest on gotowy zapomnieć o twoich wadach na tak długo, jak podczas swojej służby będziesz zachowywać się jak księżniczka dworu. Nie zawiedź go, Andromedo. Miłosierdzie twojego dziadka nie jest nieskończone. Chwyciła za boki stojaka, wbijając drewniane krawędzie w swoje dłonie. Jej matka określiła wieki jej nauki jako „oddawanie się przyjemnościom”, tej samej nauki, która dała jej możliwość oferowania pomocy niezliczonym nieśmiertelnym, którzy przychodzili do Biblioteki po wsparcie. Była opiekunką anielskiej historii i nauczycielką ich młodych. Jednak po zgoła trzystu dwudziestu pięciu latach, tak mniej więcej, nadal była zwykłym uczniem. Miała jeszcze tyle do nauczenia się. A podróże, które odbyła… świat ciągle się zmieniał, a ona wciąż chciała się nim upijać. Ale jej czas się już skończył. Zawsze wiedziała, że tak się stanie, zawsze wiedziała, że jednego dnia, bez względu na to, co zrobi, skończy te czterysta lat i będzie musiała wrócić na dwór archanioła
Charisemnona, spełnić warunki rodzinnej przysięgi krwi, którą w jej imieniu złożyli jej rodzice, kiedy była ledwie niemowlęciem. Jessamy zapytała ją, gdy tylko pojawiła się w Azylu, czy była zobowiązana jakimiś przysięgami. Bojąc się, że nie zostanie przyjęta na staż, kiedy wyzna prawdę i przyzna, że będzie musiała zakończyć studia w wieku czterystu lat, Andromeda skłamała i powiedziała, że Charisemnon zwolnił ją z przysięgi, gdyż było oczywiste, że nie nadaje się do życia na dworze. A z biegiem lat kłamstwo stawało się coraz trudniejsze do odkręcenia. Jednak nic z tego się teraz nie liczyło. Zostawiając sobie jeden dzień na tę podróż, wciąż miała piętnaście dni, zanim będzie musiała wrócić do oszałamiającej, łamiącej serce ziemi, z której uciekła jako jeszcze nie w pełni dorosła dziewczynka. Wszelkie inne działania zostałyby potraktowane jak zdrada stanu i ukarane śmiercią. Nikt, wróg czy przyjaciel, nie mógł zaoferować jej bezpiecznej przystani. „Kradzież” dzieci z rodu innego archanioła była uważana za akt cichej przemocy, która mogłaby przerodzić się w wojnę. Rozważała poproszenie Raphaela lub Titusa o schronienie, ponieważ i tak znajdowali się już w stanie wojny z jej dziadkiem, ale wiedziała, że nawet jeśli zwróciliby uwagę na petycję ucznia niskiego szczebla, dwójka archaniołów i tak nie mogłaby jej dać tego, czego pragnęła. Zrobienie tego równałoby się zszokowaniu i wzburzeniu bardziej tradycyjnych archaniołów, którzy byli sojusznikami Raphaela i Titusa w walce przeciwko śmierci i chorobie jej dziadka i jego koszmarnej partnerki, które rozsiewali po świecie. A i tak niezależnie od tego byłaby ścigana, aż do końca swojego istnienia. Znacznie lepiej było odsłużyć te pięćset lat, które od niej wymagano i liczyć na to, że jej dusza pozostanie nienaruszona. Przez to, że będzie księżniczką na dworze, zacznie się od niej oczekiwać, iż stanie się bezwzględnym i okrutnym ramieniem Charisemnona. Dziadek może nie zabić jej, gdy po raz pierwszy odmówi wykonania rozkazu torturowania lub poniżenia kogoś, ale zrobi wszystko, co w jego mocy, aby ją złamać, uczynić z niej swoją marionetkę. Charisemnon nie tolerował oporu. Jeszcze piętnaście dni. Biorąc głęboki, drżący oddech, ponownie podjęła próbę skupienia się na manuskrypcie w celu znalezienia stabilnego gruntu, gdy poczuła, jak unoszą się włoski na jej karku. Od razu pożałowała związania włosów w warkocz tak, że jej kark pozostawał wystawiony na widok, był tak bardzo wrażliwy. Z suchym gardłem odwróciła się ostrożnie, jednocześnie sięgając po ostrze brzytwy, przywiązane do jej uda i łatwo dostępne przez otwór w kieszeni jej zwiewnej, malinowej sukni. Kiedy dotarło do niej, że to Jessamy zmierzała w jej kierunku, zaczęła się uśmiechać… po czym uświadomiła sobie, że jej mentorka nie przyszła sama. Obok niej był cień.
Cień ze srebrnymi oczami, które bez mrugania obserwowały Andromedę. Tym razem zjeżyły się wszystkie włosy na jej ciele, a przynajmniej tak się poczuła. Wiedziała, kim był, wszyscy znali Naasira, chociaż tak jak ona nie mieli pojęcia o jego pochodzeniu. Był jedyny w swoim rodzaju. Miał ciepłą głęboko brązową skórę, która mieniła się złotymi odcieniami i zapraszała do pieszczącego dotyku oraz srebrne oczy i tego samego koloru włosy. Srebrne, nie szare. Wyglądało to tak, jakby jego włosy i oczy zostały uformowane z wypolerowanego na wysoki połysk metalu. Wyróżniał się, zmuszał, aby go zapamiętano. Oczywiście nigdy wcześniej nie była tak blisko niego. Naasir przechodził przez Azyl wiele razy w ciągu jej trzystu dwudziestu pięciu lat mieszkania w nim, ale Andromeda zadbała o to, aby się nigdy nie spotkali. Początkowo była za młoda i zbyt zdeterminowana, aby odnieść sukces w swoich badaniach, żeby przejmować się którymkolwiek z mężczyzn. Ale później… Naasir wzbudzał w niej uczucia, jakie nie były odpowiednie dla kobiety, która złożyła śluby czystości, podburzał niekontrolowane zwierzę, które chciało wydostać się na wolność. Nie oznaczało to jednak, że nie obserwowała go z daleka. Poruszał się jak dziki kot, karmił się krwią, a mimo to jadł mięso, posiadał widzące w ciemności oczy i z łatwością uwodził śmiertelniczki i nieśmiertelne. Andromeda mogła nigdy nie oddać się we władanie tym pierwotnym popędom, ale rozumiała, że jego zdolność zachwycania była wyjątkowa. Dodaj to tego jego dzikie piękno, tak pociągające i hipnotyzujące, jak również potężną głębię jego mocy, a otrzymasz wielopoziomowe zagrożenie. - Andromedo. – Jessamy przechyliła lekko głowę na bok. – Czy wszystko w porządku? Uświadamiając sobie, że przez cały ten czas stała jak zamrożona w miejscu, obserwując zbliżającego się do niej wampira, który nie był wampirem, zmusiła swoje zesztywniałe mięśnie do ruchu. - Tak, oczywiście – udało się jej powiedzieć. – Po prostu się zamyśliłam. Jessamy wzięła jej słowa za dobrą monetę, ukrywając obawę za czułym uśmiechem, kiedy dotknęła palcami ramienia Naasira. - Chciałam przed obiadem przedstawić ci Naasira. Zjesz z nami, prawda? Z walącym sercem, jakby leciała w wycieńczającym wyścigu, Andromeda zamierzała powiedzieć, że wolałaby zjeść sama, aby móc dokończyć badania, gdy Naasir się poruszył. Zanim w ogóle miała szansę zorientować się, co się dzieje, znalazł się cale od niej. Poruszając nozdrzami, kiedy te niesamowicie srebrne włosy spłynęły po jego soczystej skórze, zbliżył twarz do jej szyi. Jej krew zawrzała, a puls przyśpieszył, kiedy jej dłoń zamknęła się na rękojeści noża.