Sarah J. Maas
DZIEDZICZKA OGNIA
trzecia część serii
"Szklany Tron"
2
Dotychczach na chomiku
ukazały się:
"Tron ze Szkła"
"Korona Północy "
tytuły oficjalne:
"Szklany Tron"
"Korona w Mroku"
oraz
"Ostrze Zabójczyni"
w skład książki wchodzą
opowiadania:
"Zabójczyni i Władca Piratów"
"Zabójczyni i Uzdrowicielka"
"Zabójczyni i Pustynia"
"Zabójczyni i Podziemie"
"Zabójczyni i Imperium"
3
Tłumaczenie: KlaudiaRyan
Korekta: Ma_cul, Nata262,
staaleks
Tłumaczenie zawiera przypisy dodane przez tłumaczkę i bety – mogą
się w nich znajdować wulgaryzmy i treści o podtekście erotycznym –
osoby, którym to nie odpowiada prosimy o ich NIECZYTANIE.
4
Część pierwsza:
Dziedziczka Popiołu
5
Rozdział 1
Bogowie, gotowała się już w tym królestwie.
Być może było tak, ponieważ Celaena Sardothien wylegiwała się od południa
na krawędzi dachu, z ramieniem zarzuconym na oczy, powoli piekąc się w słońcu
niczym bochenek marnego chleba wyrabianego przez najbiedniejszych obywateli
miasta, których nie było stać na wybudowanie pieca.
I, o bogowie, niedobrze jej było od tego chleba - teggya, jak go nazywano.
Mdliło ją od chrupkiego pieczywa o smaku, którego nawet kilka łyków wody nie
było w stanie zmyć. Jeśli jeszcze kiedykolwiek miałaby zjeść choć kawałek teggyi, to
na pewno nie nastąpi to szybko.
Głównie dlatego, że tylko na to mogła sobie pozwolić po dopłynięciu dwa
tygodnie temu do Wendlyn i pojechaniu do stolicy, Varese, gdzie została
oddelegowana przez Jego Cesarską Mość i Wielkiego Mistrza Ziemi, króla Adarlanu.
Niedługo po tym, gdy przyjrzała się silnie ufortyfikowanemu, wapiennemu
zamkowi z elitarną strażą oraz dumnie powiewającymi na gorącym i suchym wietrze
sztandarami i zdecydowała nie zabijać swoich celów, skończyły jej się pieniądze,
przez co zmuszona była do kradzieży teggyi i wina.
Więc pozostało jej kraść teggyę... i wino. Kwaśne wino - pochodzące z winnic
wybudowanych przy wzgórzach, w pobliżu stolicy - które po pierwszym
spróbowaniu wypluła, jednak teraz picie go sprawiało jej przyjemność. Zwłaszcza od
dnia, gdy zdecydowała, że o nic nie będzie szczególnie dbała.
Sięgnęła po dzbanek stojący za nią, ten, który wniosła na dach tego poranka.
Poklepała dach, pomacała przestrzeń za sobą i... zaklęła.
Gdzie, do cholery, podziało się wino?
Świat przechylił się i rozbłysł, gdy uniosła się na łokciach. Powyżej krążyły
ptaki, trzymając się z dala od jastrzębi siedzących na szczycie pobliskiego kamienia i
czekających na następny posiłek. Poniżej znajdował się kolorowy i głośny targ, pełen
6
ryczących osłów i reklamujących swoje towary kupców, głównie ubrań, które
jednocześnie były obce i znajome, a także terkotu kół na wapiennych drogach. Ale
gdzie, do cholery, był...
Ach. Tam. Schowany za jedną z ciężkich, czerwonych cegieł, żeby się nie
zagrzał. Dokładnie tam, gdzie go postawiła kilka godzin temu po wspięciu się na
dach zabudowanego rynku, by obserwować teren wokół zamku znajdującego się
dwie przecznice dalej. Albo robić cokolwiek, co brzmiało oficjalnie i użytecznie
zanim zorientowała się, że woli wylegiwać się w cieniu. Cieniu, który już dawno
spłonął w ogniu bezwzględnego wendlynowskiego słońca.
Celaena wzięła łyk wina... a raczej próbowała to zrobić. Był pusty, co powinna
uznać za błogosławieństwo, bo - o bogowie - jej głowa. Potrzebowała wody... i
teggyi. A może coś na cholernie bolącą i pękniętą wargę oraz otartą kość policzkową
- obrażenia te nabyła zeszłej nocy w jednej z miastowych tawern.
Jęcząc, Celaena przekręciła się na brzuch i rozejrzała po ulicy czterdzieści stóp
poniżej. Widziała strażników patrolujących drogę - i wyeksponowaną broń, tak samo
jak u strażników na szczycie murów. Znała na pamięć ich trasy i to, jak otaczali trzy
bramy prowadzące do zamku. Wydawało się, że Ashryverowie kwestię ich
bezpieczeństwa biorą bardzo, bardzo poważnie.
Minęło dziesięć dni odkąd przybyła do Varese i przyciągnęła tu swój tyłek z
wybrzeża. Nie dlatego, że jakoś szczególnie chciała zabić swoje cele, lecz dlatego, że
miasto było tak cholernie duże, że miała tu największą szansę na uniknięcie
urzędników od spraw imigrantów, którym oszczędziła pracy w ich napiętym
harmonogramie. Pospieszna podróż do stolicy stanowiła też świetną rozgrzewkę po
tygodniach spędzonych na morzu, gdzie tak naprawdę nie miała ochoty na nic innego
niż leżenie na wąskim łóżku w kajucie i pilnowanie swojej broni z wręcz nabożną
gorliwością.
Jesteś niczym więcej niż tchórzem, powiedziała jej Nehemia.
Każdy skrawek dachu wciąż to powtarzał. Tchórz, tchórz, tchórz. Słowo to
towarzyszyło jej od samego początku podróży. Złożyła przysięgę, że wyzwoli
7
Eyllwe. Między chwilami rozpaczy, wściekłości i żalu, między myślami o Chaolu,
Kluczach Wyrda i wszystkim, co pozostawiła czy utraciła, Celaena, po dotarciu na
brzeg, postanowiła realizować jeden plan. Jeden, nieważne jak szalony i mało
prawdopodobny plan - wyzwoli zniewolone królestwo: znajdzie i pozbędzie się
Kluczy Wyrda, które król Adarlanu wykorzystał do zbudowania swojego okropnego
imperium.
Z chęcią zniszczyłaby samą siebie, jeśli tylko dzięki temu wykonałaby to
zadanie.
Tylko ona, tylko on. Tak jak powinno być; żadnych straconych żyć, żadnej
splamionej duszy, poza jej własną. Poświęcić potwora, by zniszczyć potwora.
Skoro musiała tu być przez niewłaściwie dobre intencje Chaola, może
przynajmniej odnaleźć niezbędne odpowiedzi. W Erilei żyła już tylko jedna osoba,
która dzierżyła Klucze Wyrda w czasie ataku demonów, które stały się trzema
narzędziami posiadającymi potężną moc, które ukryto na tysiące lat i niemal
wymazano z pamięci.
Maeve, królowa Fae. Maeve wiedziała wszystko - co nie jest dziwne, gdy jest
się starszym niż brud.
Tak więc, pierwszy krok w jej głupim, lekkomyślnym planie był prosty:
musiała odnaleźć Maeve, dowiedzieć się jak zniszczyć Klucze Wyrda, a potem
wrócić do Adarlanu.
Przynajmniej tyle mogła zrobić. Dla Nehemii, dla... wielu innych osób. W niej
tak naprawdę nic już nie zostało. Jedynie popiół, nicość i przysięga, zakorzeniona
głęboko w jej ciele, złożona przyjaciółce, która ujrzała w niej to, kim naprawdę była.
Gdy dopływali do największego miasta portowego w Wendlyn, była pod
wrażeniem ostrożności, z jaką statek zbliżał się do brzegu - czekali aż zapadnie
bezksiężycowa noc, a następnie przetransportowali Celaenę i inne kobiety wąskimi
kanałami wśród raf. To było zrozumiałe: rafa stanowiła główną barierę
powstrzymującą legiony Adarlanu od dopłynięcia na brzeg. Dlatego właśnie wysłano
ją - królewską Obrończynię - z misją.
8
W czeluściach jej umysłu czaiło się inne zadanie: znalezienie sposobu na
powstrzymanie króla przed zabiciem Chaola i rodziny Nehemii. Obiecał, że zrobi to,
jeśli zawiedzie na misji, w trakcie której miała zamordować króla i jego syna podczas
corocznego balu z okazji mijającego lata. Lecz odepchnęła wszystkie te myśli na bok,
gdy dopłynęli do brzegu i wraz z innymi kobietami poprowadzono ją w miejsce,
gdzie mieli przystąpić do rejestracji
Wiele kobiet było w bardzo złym stanie fizycznym i psychicznym, a ich oczy
lśniły wspomnieniami okropieństw, jakich doznały w Adarlanie. Więc nawet po
zejściu z łodzi, na której zapanował lekki chaos, gdy przybili do brzegu, zatrzymała
się na jednym z dachów w pobliżu budynku, do którego prowadzono kobiety - tam
mieli przydzielić im domy i pracę. Potem wendlynowscy urzędnicy mogli
przetransportować je do tych cichszych części miasta i zrobić z nimi, co tylko im się
spodoba. Sprzedać. Skrzywdzić. Były uchodźcami: niechcianymi, bez żadnych praw.
Bez głosu.
Lecz nie zwlekała tylko z powodu paranoi. Nie... Nehemia upewniłaby się, że
są bezpieczne. Zdając sobie z tego sprawę, Celaena ruszyła ulicą w kierunku stolicy
kiedy tylko upewniła się, że nic im nie będzie. Nauka, jak zinfiltrować zamek, tylko
zajmowała jej czas, gdy decydowała, w jaki sposób wprowadzić w życie pierwszą
część planu. Gdy starała się nie myśleć o Nehemii.
Wszystko przebiegło pomyślnie - dobrze i łatwo. Ukrywając się w zagajnikach
i stodołach, przebyła trasę niczym cień.
Wendlyn. Kraina mitów i potworów - legend i koszmarów, które stają się
rzeczywistością. Królestwo samo w sobie tworzyły ciepłe, żwirowate piaski i gęste
lasy, zieleńsze nawet niż wzgórza rozsiane po całej krainie i zmieniające się w
strzeliste szczyty. Ziemie przy wybrzeżu i wokół stolicy były suche, a słońce piekło
niemiłosiernie, jednak tutaj okres wegetacji trwał najdłużej. Wszystko to znacznie się
różniło od rozmokłego, zimnego imperium, które zostawiła za sobą.
Ziemia obfitości i możliwości, gdzie ludzie nie brali po prostu tego, czego
chcieli, gdzie drzwi nie były zamknięte, a ci, którzy mijali cię na ulicach, posyłali
9
uśmiechy. Ale nie obchodziło jej, czy ktoś się do niej uśmiechał czy nie - odkryła, że
z każdym mijającym dniem coraz trudniej było jej zmusić się do dbania o cokolwiek.
Te strzępy determinacji, wściekłości i czegokolwiek, co jeszcze czuła po opuszczeniu
Adarlanu opuściły ją, pochłonięte przez ogarniającą ją nicość.
Minęły cztery dni, odkąd Celaena ujrzała ogromną stolicę zbudowaną u
podnóża gór. Varese, miasto, w którym urodziła się jej mama; tętniące życiem serce
królestwa.
Choć Varese było czystsze niż Rifthold, a między wyższymi i niższymi klasami
społecznymi istniała większa przepaść, to pozostawało taką samą stolicą, jak każde
inne miasto - slumsy, zaułki, dziwki i hazardziści - niewiele czasu zajęło jej poznanie
tego miejsca z gorszej strony.
Na ulicy poniżej, trzech strażników zatrzymało się, by porozmawiać, a Celaena
oparła brodę na dłoniach. Jak każdy strażnik w tym królestwie, ubrani byli w lekką
zbroję mieszczącą mnóstwo broni. Plotka głosiła, że podobno wendlynowkich
żołnierzy szkolą Fae, by stali się bezwzględni, sprytni i szybcy. A ona nie chciała
sprawdzać, czy to prawda, a istniało ku temu wiele powodów. Z pewnością byli o
wiele bardziej spostrzegawczy niż przeciętni strażnicy w Riftholdzie - nawet, jeśli
jeszcze nie zauważyli, że wśród nich jest zabójczyni. Ale Celaena wiedziała, że
jedynej osobie, której zagrażała, była ona sama.
Nawet po wylegiwaniu się dzień w dzień na słońcu, nawet po umyciu się w
pierwszej lepszej fontannie, jaką znalazła, wciąż czuła na swoim ciele i we włosach
krew Archera Finna. Nawet ponad ciągłym hałasem nadal słyszała jego jęk, gdy
patroszyła go w tych tunelach pod zamkiem. I nawet mimo ciepła i wina wciąż
widziała Chaola i ledwo skrywane przerażenie na jego twarzy, gdy dowiedział się o
jej dziedzictwie Fae oraz o potwornej mocy, która z łatwością mogła ją z niszczyć i o
tym, jak pusta1
i ciemna jest w środku.
Często zastanawiała się, czy znalazł już odpowiedź na to, co powiedziała mu w
dokach. A jeśli odkrył prawdę...
1 Oczywiście nie pusta w sensie, że tępa xD |K
10
Celaena nigdy nie pozwoliła swoim myślom popędzić tak daleko. Nie miała
teraz czasu na myślenie o Chaolu czy innych rzeczach, które pozostawiły jej duszę
tak bezwładną i wykończoną.
Celaena delikatnie szturchnęła się w rozciętą wargę i zmarszczyła brwi, patrząc
na strażników, a to sprawiło, że usta bolały ją jeszcze bardziej. Zasłużyła sobie na ten
cios, który sprowokowała wczorajszego wieczora w tawernie - kopnęła jakiegoś
faceta bardzo mocno w klejnoty, a gdy odzyskał oddech, był wściekły - co i tak było
dużym niedopowiedzeniem. Odsuwając dłoń od ust, obserwowała strażników przez
kilka chwil. Oni, w przeciwieństwie do strażników i urzędników w Riftholdzie, nie
brali łapówek, nie tyranizowali i nie grozili ludziom z rynku.
Wszyscy urzędnicy i strażnicy, których do tej pory widziała, wydawali się...
dobrzy. Tak jak Galan Ashryver, następca tronu Wendlyn, był dobry.
Pogłębiając coś przypominającego irytację, Celaena pokazała język.
Strażnikom, rynkowi, jastrzębiowi na pobliskim kominie, zamkowi i księciu, który
tam mieszkał. Żałowała, że wino skończyło się tak szybko.
Minął tydzień, odkąd odkryła, jak zinfiltrować zamek – stało się to trzy dni po
przybyciu do Varese. Tydzień, odkąd wszystkie jej plany się rozpadły.
Owiała ją chłodna bryza, niosąc ze sobą zapach przypraw ze sklepów
ciągnących się wzdłuż ulicy: gałka muszkatołowa, kminek, tymianek, werbena.
Wciągnęła powietrze głęboko, pozwalając oczyścić tej mieszaninie jej pełną wina i
nagrzaną od słońca głowę. Rozległ się dźwięk dzwonów dochodzący z jednego z
górskich miasteczek i z centralnego placu w mieście. Wybiło południe.
Nehemia pokochałaby to miejsce.
Świat runął szybko, pochłonięty przez otchłań, która w niej była. Nehemia
nigdy nie zobaczy Wendlyn. Nigdy nie przejdzie przez rynek pachnący przyprawami
i nie usłyszy dzwonów.
Niewidzialny, zabójczy ciężar przygniótł jej pierś.
Gdy przybyła do Varese, plan wydawał się idealny. W czasie, gdy godzinami
obserwowała ochronę zamku, zastanawiała się, jak znaleźć Maeve i dowiedzieć się o
11
kluczach. Wszystko szło gładko, bez zarzutu, aż w końcu...
Aż w końcu tego przeklętego przez bogów dnia zauważyła, że o drugiej po
południu strażnicy pozostawiają niestrzeżony fragment ściany południowej i odkryła,
jak funkcjonuje mechanizm bramy. Ale wtedy przez tę bramę przejechał Galan
Ashryver, idealnie widoczny z miejsca na dachu domu jakiegoś szlachcica, na którym
siedziała.
To nie na widok jego oliwkowej skóry i ciemnych włosów porzuciła plan
morderstwa. To nie dlatego, że nawet z tak dużej odległości widziała jego turkusowe
oczy... jej oczy, przez które zawsze, wychodząc na ulicę, zakładała kaptur.
Nie. To przez tych ludzi wiwatujących na jego widok.
Wiwatowali, uwielbiali swojego księcia. Adorowali go, zachwycali się jego
dziarskim uśmiechem i lśniącą w słońcu lekką zbroją, gdy jechał w eskorcie
żołnierzy w kierunku północnych wybrzeży, by wsiąść na jeden ze statków, które
miały stanowić kolejną warstwę ochrony. Ochrony. Książę - jej cel - był cholernym
żołnierzem, przeciwnikiem Adarlanu, a jego ludzie go za to kochali.
Podążała przez miasto za księciem i jego ludźmi, przeskakując z dachu na
dach, chociaż wystarczyłaby jedna strzała i byłby martwy. Ale podążała za nim aż do
murów, a z każdym krokiem okrzyki stawały się coraz głośniejsze, w powietrze
wyrzucano kwiaty dla idealnego księcia.
Dotarła do bram miasta w chwili, gdy je dla niego otwierali. A kiedy Galan
Ashryver popłynął w stronę zachodzącego słońca, by walczyć w chwale o dobro i
wolność, ona stała na dachu, aż stał się maleńkim punktem w oddali.
Wtedy poszła do najbliższej tawerny i wdała się w krwawą, najbardziej
brutalną bójkę, jaką kiedykolwiek wywołała, aż w końcu wezwano strażników, a ona
zniknęła chwilę przed tym jak wkroczyli do akcji. Potem, gdy krew z jej nosa
zalewała przód koszulki, a ona pluła na chodnik, zdecydowała, że nie ma zamiaru
zrobić nic.
Jej plany nie miały sensu. Nehemia i Galan powinni prowadzić świat ku
wolności, a Nehemia powinna żyć. Razem, księżniczka i książę, mogliby pokonać
12
króla Adarlanu. Ale Nehemia nie żyła, a przysięga Celaeny - głupia, żałosna
przysięga - była warta tyle co błoto, gdy żyli tacy dziedzice jak Galan, którzy mogli
zrobić znacznie więcej. Postąpiła głupio, składając ją.
Nawet Galan... Galan też ledwie mógł zaszkodzić Adarlanowi, choć do
dyspozycji miał całą armię. Ona była jedna - jedno marne życie. Jeśli Nehemii nie
udało się powstrzymać króla... wtedy plan, by skontaktować się z Maeve... ten plan
był kompletnie bezużyteczny.
Na szczęście wciąż nie zobaczyła ani jednego Fae - ani, cholera, jednego - czy
też faerie, nie mówiąc już o jakiejkolwiek magii. Robiła wszystko, co w jej mocy, by
tego unikać. Nawet zanim zaczęła śledzić Galana, unikała jak ognia stoisk na rynku,
gdzie oferowano ekstrakty lecznicze albo eliksiry, a zwłaszcza obszarów, gdzie
artyści uliczni i handlarze ujawniali swoje dary, by zarabiać na życie. Dowiedziała
się, w których tawernach lubiły przebywać osoby posiadające magię i omijała je
szerokim łukiem, bo czasami czuła, jak w jej ciele coś się porusza, wije i wiedziała,
że wystarczyła odrobina magii, by się obudziło.
Minął tydzień, odkąd porzuciła plan i wszelkie próby zmuszenia się, by na
czymś jej zależało. Podejrzewała, że potrzeba jeszcze wielu tygodni, by naprawdę
zbrzydł jej teggya, albo wielu bójek, by coś poczuła, ewentualnie przepicia się winem
przy całodziennym wylegiwaniu na dachu.
Ale w gardle miała sucho, a w brzuchu jej burczało, więc Celaena powoli
zsunęła się na krawędź dachu. Robiła to powoli nie dlatego, że mogła wpaść na
czujnych strażników, lecz dlatego, że kręciło jej się w głowie. Nie ufała sobie na tyle,
by zaryzykować upadek.
Patrzyła na cienką bliznę ciągnącą się wzdłuż dłoni, gdy zsuwała się po rynnie.
Była ona teraz jedynie żałosnym przypomnieniem obietnicy, którą złożyła miesiąc
temu na na wpół zamarzniętym grobie Nehemii, a także wszystkiego, w czym
zawiodła i wszystkich, których zawiodła. Tak jak pierścionek z ametystem, który co
noc traciła, by odzyskać go tuż przed wschodem słońca.
Mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, mimo udziału Chaola w śmierci
13
Nehemii, nawet po tym, jak zniszczyła to, co było między nimi, nadal nie mogła
stracić pierścionka. Trzykrotnie przegrywała go w karty tylko po to, by go odzyskać -
nieważne, czego musiała się dopuścić. Sztylet wciśnięty między żebra był o wiele
lepszy niż jakiekolwiek słowa.
Celaena uznała, że to cud, iż dotarła do końca alei, gdzie cienie momentalnie ją
oślepiły. Oparła dłoń o chłodny, kamienny mur, pozwalając oczom przyzwyczaić się
do ciemności, potrząsając głową, by pozbyć się z niej kołatania. Problem - była
jednym, wielkim, cholernym problemem. Zastanawiała się, kiedy się to zmieni.
Intensywny smród ciała kobiety uderzył w nozdrza Celaeny zanim ją jeszcze
zobaczyła. Wtedy spojrzały na nią szeroko otwarte oczy z pożółkłymi białkami, a
spomiędzy obwisłych, popękanych ust wydobył się syk:
- Brudasie! Nie waż się zbliżyć ponownie do moich drzwi.2
Celaena cofnęła się, mrugając, gdy stanęła przed nią ta włóczęga - a potem
spojrzała na dom, który... stanowił po prostu dziurę w ścianie, zapchaną śmieciami i
tym, co do niej należało. Kobieta była zgarbiona, miała przetłuszczone włosy i ruinę
zamiast zębów. Celaena zamrugała jeszcze raz, a w zasięgu jej wzroku ukazała się
twarz tej kobiety. Z wściekłą, nieco szaloną miną i, przede wszystkim, brudna.
Celaena podniosła ręce cofając się o krok, potem drugi.
- Przepraszam.
Kobieta splunęła flegmą tuż przy zakurzonych butach Celaeny. Nie chcąc
marnować energii na oburzenie czy wściekłość, Celaena odeszłaby, gdyby nie
przyjrzała się sobie znudzonym spojrzeniem.
Brudne ubrania - poplamione, zakurzone i podarte. Nie wspominając już o
zapachu. Ta kobieta wzięła ją za... koleżankę włóczęgę, konkurującą z nią o
miejscówkę.
Cóż. Wspaniale. Niski upadek, nawet jak na nią. Może, któregoś dnia, będzie
ją to bawiło, jeśli zechce to zapamiętać. Nie była w stanie sobie przypomnieć, kiedy
ostatni raz się śmiała.
2 Cóż za gościnność – pozazdrościć tylko <3 |K.
14
Przynajmniej mogła pocieszyć się tym, że zawsze mogło być gorzej.
Lecz wtedy, w cieniu za nią, rozległ się męski chichot.
15
Rozdział 2
Człowiek - mężczyzna - na końcu alei był Fae.
Po dziesięciu latach, po wszystkich tych egzekucjach i płonących stosach, w jej
stronę szedł Fae. Prawdziwy, solidny Fae. Nie było przed nim ucieczki, gdy wyłonił
się z cieni. Kobieta-włóczęga i wszyscy inni znajdujący się w zaułku zamilkli, a
Celaena znowu usłyszała dzwony bijące w odległych górach.
Wysoki, barczysty, wyglądał jakby jego ciało zbudowane było z samych mięśni
- emanowała od niego moc. Zatrzymał się w plamie światła, w powietrzu wokół
niego latały pyłki kurzu, jego srebrne włosy lśniły.
Jak gdyby do wystraszenia każdego żyjącego gówna w okolicy, włączając w to
kobietę-włóczęgę, nie starczyły spiczaste uszy i kły, po lewej stronie jego twarzy i
dalej, w dół ciała, ciągnął się spiralny, czarny tatuaż, zakrywając opaloną skórę.
Znaki mogły być jedynie ozdobą, ale pamiętała język Fae na tyle, by rozróżnić
słowa, nawet tak artystycznie napisane. Zaczynając od skroni, tatuaż ciągnął się
wzdłuż szczęki i po szyi, gdzie znikał pod bladą opończą i płaszczem. Miała
przeczucie, że tam się nie kończył, a między fałdami materiału kryje się co najmniej
tuzin różnorakich broni. Kiedy sięgnęła po sztylet ukryty pod jej własnym płaszczem,
zdała sobie sprawę, że facet mógłby być przystojny, gdyby nie obietnica przemocy w
jego sosnowo-zielonych oczach.
Błędem byłoby nazwanie go młodym - tak samo błędem byłoby nazwanie go
inaczej niż wojownikiem, nawet, gdyby przez plecy nie miał przewieszonego miecza,
a u jego pasa nie zwisały noże. Poruszał się z zabójczym wdziękiem i zręcznością,
przeczesując zaułek wzrokiem, jakby spacerował przez pole śmierci.
Rękojeść sztyletu w jej dłoni była ciepła, a Celaena przyjęła postawę do walki,
zaskoczona, iż czuje... strach. I to starczyło, by rozwiać mgłę, która tępiła jej zmysły
przez ostatnie kilka tygodni.
Wojownik Fae szedł aleją, sięgające kolan skórzane buty nie wydawały
16
dźwięku w zetknięciu z brukiem. Niektórzy z bezdomnych cofnęli się; jedni
popędzili ku ulicy, drudzy do drzwi, gdziekolwiek, by uciec przed jego spojrzeniem.
Jeszcze zanim ich spojrzenia się spotkały, Celaena wiedziała, po co tu jest i kto
go przysłał.
Sięgnęła do Oka Eleny, by przypomnieć sobie, że już go nie ma. Oddała je
Chaolowi – była to jedyna rzecz, jaką mogła mu dać i która zapewniłaby mu ochronę
podczas jej nieobecności. Zapewne wyrzucił je, gdy tylko poznał prawdę. By móc się
chronić, będąc jej wrogiem. Może powie Dorianowi, a wtedy obaj będą bezpieczni.
Nim posłuchała instynktu i rzuciła się ku rynnie, by wspiąć się na dach,
porzuciła ten plan. Czy jednak jakieś bóstwo pamiętało o niej i zdecydowało się
rzucić jej kość? Musiała się spotkać z Maeve.
Cóż, teraz stał przed nią jeden z elitarnych wojowników Maeve. Zwarty.
Gotowy. A wnioskując po emanującym z niego bezwzględnym temperamencie, nie
do końca był z tego zadowolony.
Aleja przypominała ciszą cmentarz, gdy Fae się jej przyglądał. Jego nozdrza
poruszały się delikatnie, jak gdyby...
Próbował wyłapać jej woń.
Poczuła lekką satysfakcję na myśl, że cuchnie przerażająco, ale to nie o ten
zapach mu chodziło. Nie, on szukał zapachu, który określał ją - zapach rodu, krwi i
tego, kim jest. A gdyby wypowiedział jej imię przed tymi wszystkimi ludźmi...
wiedziała, że Galan Ashryver prędko wróciłby do domu. Strażnicy mieliby się ciągle
na baczności, a to na pewno nie było częścią jej planu.
Drań wyglądał na kogoś, kto pokazuje, na co go stać. Więc zebrała się w sobie
i ruszyła ku niemu, starając się przypomnieć, co zrobiłaby kilka miesięcy temu,
zanim cały ten świat poszedł w diabły.
- Dobrze cię widzieć, przyjacielu - mruknęła.
- Zaiste, dobrze.
Zignorowała zszokowane twarze otaczających ich ludzi, koncentrując się
jedynie na nim. Stał w bezruchu, na który stać było jedynie nieśmiertelnych.
17
Uspokoiła bijące szaleńczo serce i przyspieszony oddech. Mógłby prawdopodobnie
to usłyszeć, tak samo jak wyczuwał zapach, a w ten sposób poznałby szalejące w niej
emocje. Nie będzie oszukiwania go brawurą, nawet za tysiąc lat. Tyle to on zapewne
przeżył. I z pewnością go nie pokona. Była Celaeną Sardothien, ale on był Fae i,
znając życie, jednym z lepszych.
Zatrzymała się kilka kroków od niego. Bogowie, ale był wielki3
.
- Co za miła niespodzianka - powiedziała tak głośno, żeby wszyscy usłyszeli.
Kiedy ostatni raz brzmiała tak uprzejmie? Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy
ostatnio w ogóle wypowiadała się pełnymi zdaniami. - Myślałam, że mieliśmy się
spotkać przy murach miasta.
Nie skłonił się, dzięki bogom. Jego brutalna twarz nawet nie drgnęła. Pozwól
mu myśleć, co sobie chce. Była pewna, że nie wyglądała tak, jak mu powiedziano, że
powinna - i śmiał się, kiedy tamta kobieta wzięła ją za bezdomną.
- Chodźmy - powiedział, a jego głęboki, nieco znudzony głos zdawał odbijać
się echem od ścian, gdy skierował się ku wyjściu z alei. Założyłaby się o duże
pieniądze, że pod skórzanymi karwaszami4
miał ukryte ostrza.
Mogła odpowiedzieć mu coś ohydnego, żeby tylko nieco go wyczuć, ale ludzie
wciąż czekali. Gdy ich mijał, nie uraczył spojrzeniem żadnego z gapiów.
Nie wiedziała, czy była pod wrażeniem, czy raczej czuła oburzenie.
Podążyła za wojownikiem Fae w kierunku tętniącej życiem ulicy. Mijał
kolejnych ludzi, którzy przerywali aktualnie wykonywane czynności i gapili się na
niego.
Nie czekał, by go dogoniła, gdy podszedł do dwóch zwykłych klaczy
przywiązanych przy korycie na placu. Jeśli pamięć ją nie myliła, Fae mieli raczej
porządniejsze konie. Najprawdopodobniej przybył w innej formie, a wierzchowce
kupił na miejscu.
Wszyscy Fae posiadali drugą, zwierzęcą formę. Celaena była aktualnie w
swojej własnej, czyli ludzkiej. Ale jaka była jego? Mógłby być wilkiem, pomyślała, z
3 Ekhem... Moje skojarzenia są bardzo nie na miejscu xD |K
4 Inaczej "naramienniki" |K
18
tą opończą opadającą do połowy uda, stąpając tak bezgłośnie. Albo górskim kotem z
tą swoją drapieżną gracją.
Dosiadł większej klaczy, pozostawiając jej tę, która wyglądała na bardziej
zainteresowaną szukaniem szybkiego posiłku niż podróżą. Więc było ich dwie.
Zawędrowali wystarczająco daleko bez żadnych wyjaśnień.
Przewiesiła torbę prze siodło, układając ręce tak, by zakryć blizny na
nadgarstkach - przypomnienie tego, że kiedyś skuwały je kajdany. Tego, gdzie ona
przebywała. To nie był jego interes. I z pewnością nie interes Maeve. Im mniej o niej
wiedzieli, tym mniej mogli z tego obrócić przeciwko niej.
- Poznałam już paru wojowników myślicieli, ale myślę, że ty jesteś
największym myślicielem z nich wszystkich. - Odwrócił gwałtownie głowę w jej
stronę, a ona wycedziła: - Och, dzień dobry. Myślę, że wiesz, kim jestem, więc nie
będę się przedstawiać. Ale zanim wywieziesz mnie bogowie wiedzą gdzie,
chciałabym dowiedzieć się, kim ty jesteś.
Zacisnął usta. Rozejrzał się po placu, z którego obserwowali ich ludzie. I nagle
wszyscy zajęli się sobą.
Gdy się rozeszli, powiedział:
- Dowiedziałaś się o mnie tyle, ile powinnaś. - Mówił we wspólnej mowie,
akcent miał subtelny... piękny, gdyby była na tyle wspaniałomyślna, by to przyznać.
Miękki, zmieniający natężenie pomruk.
- W porządku. Ale jak mam się do ciebie zwracać? - Chwyciła siodło, ale na
nie nie wsiadła.
- Rowan. - Jego tatuaże wydawały pochłaniać słońce, tak ciemny był tusz.
- Cóż, Rowan... - Och, ani trochę nie podobał mu się jej ton. Zmrużył lekko
oczy w ostrzeżeniu, ale ciągnęła. - Ośmielę się zapytać: dokąd jedziemy?
Musiała być pijana - wciąż pijana, albo wchodziła na nowy poziom apatii -
jeśli mówiła do niego w ten sposób, ale nie mogła się powstrzymać, nawet jeśli
bogowie, Wyrd albo cholerny los miał ponownie poprowadzić ją tam, gdzie miała
realizować swój oryginalny plan.
19
- Zabieram cię tam, gdzie zostałaś wezwana.
Dopóki nie znajdzie Maeve i nie będzie miała możliwości zadania jej paru
pytań, naprawdę nie obchodziło ją, jak dotrze do Doranelle - albo z kim będzie
podróżowała.
Zrób, co trzeba zrobić, powiedziała jej Elena.
W znany jej już sposób, Elena określiła, co musi zrobić, gdy już znajdzie się w
Wendlyn. Przynajmniej było to lepsze od jedzenia marnego chleba, picia wina i
mylenia jej z bezdomnymi. Może w ciągu trzech tygodni będzie z powrotem na
statku do Adarlanu, posiadając odpowiedzi, które rozwiążą wszystko.
To powinno ją pokrzepić. Ale zamiast tego w milczeniu wsiadła na klacz, nie
mając słów i chęci, by je wykorzystać. Jakby kilka minut interakcji doszczętnie ją
wykończyło.
Uznała, że to dobrze, że Rowan nie wyglądał na skorego do rozmów, gdy
podążała za nim w kierunku bram miasta. Strażnicy ledwie im pomachali z murów,
niektórzy nawet się cofnęli.
Gdy tak jechali, Rowan nie zapytał, dlaczego tu była i co robiła przez ostatnie
dziesięć lat, gdy świat zamienił się w piekło. Wciągnął tylko jasny kaptur na srebrne
włosy i kontynuował jazdę, choć nadal łatwo było zobaczyć w nim inność, niczym u
wojownika, i zachować to dla siebie.
Jeśli naprawdę był tak stary, jak podejrzewała, nie była dla niego niczym
więcej niż pyłkiem kurzu, fiaskiem życia w długo płonącym ogniu jego
nieśmiertelności. Prawdopodobnie mógłby zabić ją bez wahania - a potem zająć się
następnym zadaniem, zupełnie beztrosko kończąc jej istnienie.
Nie denerwowało ją to tak, jak powinno.
20
Rozdział 3
Od miesiąca, każdej nocy, śnił mu się ten sam sen, aż w końcu Chaol miał go
przed oczami nawet za dnia.
Archer Finn jęczy, gdy Celaena wbija mu sztylet między żebra, w serce.
Obejmuje przystojnego kurtyzana niczym kochanka, lecz gdy patrzy ponad
ramieniem Archera, jej oczy są martwe. Puste.
Sen się zmienia, a Chaol nie może nic powiedzieć ani zrobić, gdy złoto-
brązowe włosy wpadają w czerń, a twarz wykrzywiona w agonii nie należy do
Archera, lecz do Doriana.
Następca tronu szarpie się, a Celaena chwyta go mocniej, wykręcając sztylet
ostatni raz, zanim popycha Doriana na szare kamienie tunelu. Krew płynie - za
szybko. Lecz Chaol nadal nie jest w stanie się ruszyć, nie może pobiec do przyjaciela
ani kobiety, którą kocha. Na ciele Doriana pojawia się coraz więcej ran i krwi - tak
wiele krwi. Zna te rany. Choć nigdy nie widział ciała, przeczytał raporty na temat
tego, co Celaena zrobiła w alejce z zabójcą Grave'em, jak odwdzięczyła mu się za
zamordowanie Nehemii.
Celaena opuszcza sztylet. Każda spływająca z niego kropla krwi rozbryzguje
się na kamieniach u jej stóp. Odchyla głowę, oddychając głęboko. Wdycha śmierć,
która łączy się z jej duszą, napawając się zemstą i ekstazą po zabiciu wroga. Jej
prawdziwego wroga. Imperium Havilliardów.
Sen ponownie się zmienia, a Chaol leży pod nią, gdy ona, wijąc się, odrzuca
głowę do tyłu z tym samym wyrazem ekstazy na twarzy, cała zbryzgana krwią.5
Wróg. Ukochana.
Królowa.
***
5 Cóż za perwersja, Kapitanie! Celibat naprawdę Ci nie służy... |K.
21
Wspomnienie snu rozproszyło Chaola, ale spojrzał na Doriana, który siedział
obok niego przy stole w Wielkiej Sali - i czekał na odpowiedź na pytanie, które mu
zadał.
Chaol skrzywił się przepraszająco.
Następca Tronu nie odwzajemnił tego półuśmiechu. Zamiast tego, powiedział
cicho:
- Myślałeś o niej.
Chaol wziął kęs gulaszu jagnięcego, ale nie miał on żadnego smaku. Dorian
był zbyt spostrzegawczy. A Chaol nie miał ochoty rozmawiać o Celaenie. Nie z
Dorianem, nie z kimkolwiek. Prawda, którą znał, zagrażała nie tylko jej.
- Myślałem o ojcu - skłamał. – pojadę z nim, gdy wróci za kilka tygodni do
Anielle. - To była cena, jaką zapłacił za zapewnienie Celaenie bezpieczeństwa w
Wendlyn; ojciec zapragnął jego powrotu nad Srebrne Jezioro, by ponownie przyjął
swój tytuł lorda Anielle. A on był gotów się poświęcić; zrobiłby wszystko, byleby jej
sekret pozostał bezpieczny. Nawet teraz, gdy wiedział kim... czym jest. Nawet po
tym, co mu powiedziała o królu i Kluczach Wyrda. Jeśli taka miała być cena, to ją
poniesie.
Dorian spojrzał w kierunku stojącego na podwyższeniu stołu, gdzie król i
ojciec Chaola spożywali posiłek. Następca tronu powinien jeść z nimi, ale postanowił
usiąść z Chaolem. Dorian zrobił to po raz pierwszy od bardzo długiego czasu - po raz
pierwszy też rozmawiali od chwili ich dyskusji, do której doszło po wysłaniu Celaeny
do Wendlyn.
Dorian zrozumiałby, gdyby znał prawdę. Ale nie mógł się dowiedzieć, kim jest
Celaena, ani co tak naprawdę planuje król. Gdyby wszystko się wydało, katastrofa
byłaby nieunikniona.
Poza tym sam sekret Doriana stwarzał ogromne zagrożenie.
- Słyszałem plotki o twoim wyjeździe - powiedział ostrożnie Dorian. - Nie
wiedziałem, że to prawda.
Chaol skinął głową, próbując wymyślić coś - cokolwiek - by odpowiedzieć
22
przyjacielowi.
Nadal nie rozmawiali o ten drugiej sprawie, o drugiej prawdzie, która w
tunelach wyszła na jaw: Dorian miał magię. Chaol natomiast nie chciał nic na ten
temat wiedzieć. Gdyby król postanowił go przesłuchać... jeśli kiedykolwiek by do
tego doszło, miał nadzieję, że by to wytrzymał. Wiedział, że król zna mroczniejsze
sposoby na poznanie prawdy niż tortury. Dlatego nie pytał, nie powiedział w tej
sprawie ani słowa. Tak samo Dorian.
Napotkał spojrzenie przyjaciela. Nie było w nim życzliwości. Jednak książę
powiedział:
- Staram się, Chaol.
Starał się, ponieważ Chaol nie skonsultował z nim planu wywiezienia Celaeny
z Adarlanu, przez co stracił jego zaufanie, za co było mu wstyd, choć Dorian nigdy
nie mógł się o tym dowiedzieć.
- Wiem.
- I mimo tego, co się wydarzyło, chcę mieć pewność, że nie jesteśmy wrogami.
- Dorian wykrzywił lekko usta.
Zawsze będziesz moim wrogiem. Celaena wykrzyczała te słowa do Chaola w
noc, gdy zginęła Nehemia. Wykrzyczała to z tłumioną od dziesięciu lat nienawiścią,
po dekadzie skrywania głęboko w sobie największego na świecie sekretu.
Celaena była Aelin Ashryver Galathynius, dziedziczką tronu i prawowitą
królową Terrasenu.
To czyniło ją jego śmiertelnym wrogiem. To czyniło ją wrogiem Doriana.
Chaol nadal nie wiedział, co z tym zrobić, albo co to dla nich znaczyło, jakie miało
znaczenie, biorąc pod uwagę przyszłość, jaką sobie dla nich wyobrażał. Przyszłość, o
której marzył, która bezpowrotnie zniknęła.
Tamtej nocy w tunelach widział w jej oczach martwość, a także gniew, smutek
i wyczerpanie. Widział, jak po śmierci Nehemii staje na krawędzi i wiedział, że to, co
zrobiła Grave'owi, było zemstą. Nawet przez chwilę nie wątpił, że uczyniłaby to
jeszcze raz. W jej oczach kryła się tak bezdenna przepaść, że sięgała w głąb niej.
23
Śmierć Nehemii ją zniszczyła. To, co on zrobił, to, jak się przyczynił do tej
śmierci, także ją zniszczyło. Wiedział to. Modlił się tylko, by była w stanie ponownie
się pozbierać. Ponieważ załamana, nieprzewidywalna zabójczyni to jedno. Ale
królowa...
- Wyglądasz, jakbyś zaraz miał zwymiotować - powiedział Dorian, opierając
łokcie na stole. - Powiedz mi, co jest nie tak.
Chaol patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Przez moment ciężar tego
wszystkiego przygniatał go z taką siłą, że już otworzył usta.
Lecz wtedy w korytarzu rozległ się szczęk mieczy uniesionych w geście
pozdrowienia, a do Wielkiej Sali wkroczył Aedion Ashryver - niesławny Generał
króla Adarlanu i jednocześnie kuzyn Aelin.
W sali zapadła cisza, nawet przy stole, przy którym siedział król i ojciec
Chaola. Nim Aedion przebył połowę drogi przez salę, Chaol już stał przy podium.
Nie dlatego, że młody generał był zdrajcą. Raczej przez to, w jaki sposób Aedion
szedł w kierunku stołu; włosy sięgające ramion błyszczały w świetle pochodni, a on
szeroko się do nich wszystkich uśmiechał.
Przystojny nie było odpowiednim określeniem, jeśli chodziło o wygląd
Aediona.
Bardziej pasowało przytłaczający. Bardzo wysoki i umięśniony - Aedion w
każdym calu był wojownikiem, za jakiego się uważał. Nawet, jeśli miał na sobie strój
oficjalny, Chaol z łatwością mógł stwierdzić, że wykonano go solidnie i pięknie
przyozdobiono. Na ramiona zarzucone miał futro z białego wilka, przez plecy
przewiesił tarczę - spod niej natomiast wystawała rękojeść miecza wyglądającego na
wiekowy.6
Ale jego twarz. I oczy... O bogowie.
Chaol oparł dłoń na rękojeści miecza, przybierając obojętny wyraz twarzy,
nawet w chwili, gdy Wilk Północy stał wystarczająco blisko, by go zabić.
To były oczy Celaeny. Oczy Ashryverów. Wspaniała, turkusowa tęczówka
6 Wiekowy nie w sensie, że dziadowy i zniszczony, totalnie bezużyteczny, tylko że taki... WIEKOWY – z tradycją,
dziedziczony z pokolenia na pokolenie xD |K
24
okolona złotym pierścieniem w kolorze identycznym jak ich włosy. Ich włosy...
nawet odcień miały taki sam. Mogliby być bliźniakami, gdyby nie to, że Aedion miał
dwadzieścia cztery lata, a jego skórę pokrywała opalenizna, którą zawdzięczał słońcu
w śnieżnych górach Terrasenu.
Dlaczego król zachował go przy życiu? Dlaczego uczynił go jednym ze swoich
najwspanialszych generałów? Aedion był księciem królewskiego rodu Ashryverów i
dorastał w domu Galathyniusów - a mimo to służył królowi.
Nadal się uśmiechał, zatrzymując się przed stołem na podwyższeniu i kłaniając
tak płytko, że Chaol poczuł oszołomienie.
- Wasza królewska mość - powiedział z tym cholernym błyskiem w oku.
Chaol spojrzał w kierunku stołu, by sprawdzić czy król, czy ktokolwiek,
dostrzegł podobieństwo, które mogło uśmiercić nie tylko Aediona lecz także Chaola,
Doriana i każdego, na kim mu zależało. Jego ojciec posłał mu tylko krótki,
zadowolony uśmiech.
Lecz król zmarszczył brwi.
- Oczekiwałem cię miesiąc temu.
Aedion miał czelność wzruszyć ramionami.
- Przepraszam, oddział został zatrzymany przez zamieć w Jelenich Rogach.
Przybyłem, gdy tylko mogłem.
Każda osoba w sali wstrzymywała oddech. Temperament i bezczelność
Aediona były niemal legendarne - między innymi dlatego stacjonował na najbardziej
wysuniętych na północ terenach. Chaol zawsze twierdził, że mądrym posunięciem
jest trzymanie go z dala od Riftholdu, zwłaszcza, że wydawał się dwulicowym
sukinsynem, a Zmora - legion Aediona - był znany ze swoich umiejętności i
brutalności, ale teraz... dlaczego król wezwał go do stolicy?
Król uniósł kielich i bawił się nim, mieszając wino.
- Nie dostałem informacji, że twój legion tu dotarł.
- Bo nie dotarł.
Chaol przygotował się na nakaz egzekucji, modląc się, by to nie on musiał go
25
Sarah J. Maas DZIEDZICZKA OGNIA trzecia część serii "Szklany Tron" 2
Dotychczach na chomiku ukazały się: "Tron ze Szkła" "Korona Północy " tytuły oficjalne: "Szklany Tron" "Korona w Mroku" oraz "Ostrze Zabójczyni" w skład książki wchodzą opowiadania: "Zabójczyni i Władca Piratów" "Zabójczyni i Uzdrowicielka" "Zabójczyni i Pustynia" "Zabójczyni i Podziemie" "Zabójczyni i Imperium" 3
Tłumaczenie: KlaudiaRyan Korekta: Ma_cul, Nata262, staaleks Tłumaczenie zawiera przypisy dodane przez tłumaczkę i bety – mogą się w nich znajdować wulgaryzmy i treści o podtekście erotycznym – osoby, którym to nie odpowiada prosimy o ich NIECZYTANIE. 4
Część pierwsza: Dziedziczka Popiołu 5
Rozdział 1 Bogowie, gotowała się już w tym królestwie. Być może było tak, ponieważ Celaena Sardothien wylegiwała się od południa na krawędzi dachu, z ramieniem zarzuconym na oczy, powoli piekąc się w słońcu niczym bochenek marnego chleba wyrabianego przez najbiedniejszych obywateli miasta, których nie było stać na wybudowanie pieca. I, o bogowie, niedobrze jej było od tego chleba - teggya, jak go nazywano. Mdliło ją od chrupkiego pieczywa o smaku, którego nawet kilka łyków wody nie było w stanie zmyć. Jeśli jeszcze kiedykolwiek miałaby zjeść choć kawałek teggyi, to na pewno nie nastąpi to szybko. Głównie dlatego, że tylko na to mogła sobie pozwolić po dopłynięciu dwa tygodnie temu do Wendlyn i pojechaniu do stolicy, Varese, gdzie została oddelegowana przez Jego Cesarską Mość i Wielkiego Mistrza Ziemi, króla Adarlanu. Niedługo po tym, gdy przyjrzała się silnie ufortyfikowanemu, wapiennemu zamkowi z elitarną strażą oraz dumnie powiewającymi na gorącym i suchym wietrze sztandarami i zdecydowała nie zabijać swoich celów, skończyły jej się pieniądze, przez co zmuszona była do kradzieży teggyi i wina. Więc pozostało jej kraść teggyę... i wino. Kwaśne wino - pochodzące z winnic wybudowanych przy wzgórzach, w pobliżu stolicy - które po pierwszym spróbowaniu wypluła, jednak teraz picie go sprawiało jej przyjemność. Zwłaszcza od dnia, gdy zdecydowała, że o nic nie będzie szczególnie dbała. Sięgnęła po dzbanek stojący za nią, ten, który wniosła na dach tego poranka. Poklepała dach, pomacała przestrzeń za sobą i... zaklęła. Gdzie, do cholery, podziało się wino? Świat przechylił się i rozbłysł, gdy uniosła się na łokciach. Powyżej krążyły ptaki, trzymając się z dala od jastrzębi siedzących na szczycie pobliskiego kamienia i czekających na następny posiłek. Poniżej znajdował się kolorowy i głośny targ, pełen 6
ryczących osłów i reklamujących swoje towary kupców, głównie ubrań, które jednocześnie były obce i znajome, a także terkotu kół na wapiennych drogach. Ale gdzie, do cholery, był... Ach. Tam. Schowany za jedną z ciężkich, czerwonych cegieł, żeby się nie zagrzał. Dokładnie tam, gdzie go postawiła kilka godzin temu po wspięciu się na dach zabudowanego rynku, by obserwować teren wokół zamku znajdującego się dwie przecznice dalej. Albo robić cokolwiek, co brzmiało oficjalnie i użytecznie zanim zorientowała się, że woli wylegiwać się w cieniu. Cieniu, który już dawno spłonął w ogniu bezwzględnego wendlynowskiego słońca. Celaena wzięła łyk wina... a raczej próbowała to zrobić. Był pusty, co powinna uznać za błogosławieństwo, bo - o bogowie - jej głowa. Potrzebowała wody... i teggyi. A może coś na cholernie bolącą i pękniętą wargę oraz otartą kość policzkową - obrażenia te nabyła zeszłej nocy w jednej z miastowych tawern. Jęcząc, Celaena przekręciła się na brzuch i rozejrzała po ulicy czterdzieści stóp poniżej. Widziała strażników patrolujących drogę - i wyeksponowaną broń, tak samo jak u strażników na szczycie murów. Znała na pamięć ich trasy i to, jak otaczali trzy bramy prowadzące do zamku. Wydawało się, że Ashryverowie kwestię ich bezpieczeństwa biorą bardzo, bardzo poważnie. Minęło dziesięć dni odkąd przybyła do Varese i przyciągnęła tu swój tyłek z wybrzeża. Nie dlatego, że jakoś szczególnie chciała zabić swoje cele, lecz dlatego, że miasto było tak cholernie duże, że miała tu największą szansę na uniknięcie urzędników od spraw imigrantów, którym oszczędziła pracy w ich napiętym harmonogramie. Pospieszna podróż do stolicy stanowiła też świetną rozgrzewkę po tygodniach spędzonych na morzu, gdzie tak naprawdę nie miała ochoty na nic innego niż leżenie na wąskim łóżku w kajucie i pilnowanie swojej broni z wręcz nabożną gorliwością. Jesteś niczym więcej niż tchórzem, powiedziała jej Nehemia. Każdy skrawek dachu wciąż to powtarzał. Tchórz, tchórz, tchórz. Słowo to towarzyszyło jej od samego początku podróży. Złożyła przysięgę, że wyzwoli 7
Eyllwe. Między chwilami rozpaczy, wściekłości i żalu, między myślami o Chaolu, Kluczach Wyrda i wszystkim, co pozostawiła czy utraciła, Celaena, po dotarciu na brzeg, postanowiła realizować jeden plan. Jeden, nieważne jak szalony i mało prawdopodobny plan - wyzwoli zniewolone królestwo: znajdzie i pozbędzie się Kluczy Wyrda, które król Adarlanu wykorzystał do zbudowania swojego okropnego imperium. Z chęcią zniszczyłaby samą siebie, jeśli tylko dzięki temu wykonałaby to zadanie. Tylko ona, tylko on. Tak jak powinno być; żadnych straconych żyć, żadnej splamionej duszy, poza jej własną. Poświęcić potwora, by zniszczyć potwora. Skoro musiała tu być przez niewłaściwie dobre intencje Chaola, może przynajmniej odnaleźć niezbędne odpowiedzi. W Erilei żyła już tylko jedna osoba, która dzierżyła Klucze Wyrda w czasie ataku demonów, które stały się trzema narzędziami posiadającymi potężną moc, które ukryto na tysiące lat i niemal wymazano z pamięci. Maeve, królowa Fae. Maeve wiedziała wszystko - co nie jest dziwne, gdy jest się starszym niż brud. Tak więc, pierwszy krok w jej głupim, lekkomyślnym planie był prosty: musiała odnaleźć Maeve, dowiedzieć się jak zniszczyć Klucze Wyrda, a potem wrócić do Adarlanu. Przynajmniej tyle mogła zrobić. Dla Nehemii, dla... wielu innych osób. W niej tak naprawdę nic już nie zostało. Jedynie popiół, nicość i przysięga, zakorzeniona głęboko w jej ciele, złożona przyjaciółce, która ujrzała w niej to, kim naprawdę była. Gdy dopływali do największego miasta portowego w Wendlyn, była pod wrażeniem ostrożności, z jaką statek zbliżał się do brzegu - czekali aż zapadnie bezksiężycowa noc, a następnie przetransportowali Celaenę i inne kobiety wąskimi kanałami wśród raf. To było zrozumiałe: rafa stanowiła główną barierę powstrzymującą legiony Adarlanu od dopłynięcia na brzeg. Dlatego właśnie wysłano ją - królewską Obrończynię - z misją. 8
W czeluściach jej umysłu czaiło się inne zadanie: znalezienie sposobu na powstrzymanie króla przed zabiciem Chaola i rodziny Nehemii. Obiecał, że zrobi to, jeśli zawiedzie na misji, w trakcie której miała zamordować króla i jego syna podczas corocznego balu z okazji mijającego lata. Lecz odepchnęła wszystkie te myśli na bok, gdy dopłynęli do brzegu i wraz z innymi kobietami poprowadzono ją w miejsce, gdzie mieli przystąpić do rejestracji Wiele kobiet było w bardzo złym stanie fizycznym i psychicznym, a ich oczy lśniły wspomnieniami okropieństw, jakich doznały w Adarlanie. Więc nawet po zejściu z łodzi, na której zapanował lekki chaos, gdy przybili do brzegu, zatrzymała się na jednym z dachów w pobliżu budynku, do którego prowadzono kobiety - tam mieli przydzielić im domy i pracę. Potem wendlynowscy urzędnicy mogli przetransportować je do tych cichszych części miasta i zrobić z nimi, co tylko im się spodoba. Sprzedać. Skrzywdzić. Były uchodźcami: niechcianymi, bez żadnych praw. Bez głosu. Lecz nie zwlekała tylko z powodu paranoi. Nie... Nehemia upewniłaby się, że są bezpieczne. Zdając sobie z tego sprawę, Celaena ruszyła ulicą w kierunku stolicy kiedy tylko upewniła się, że nic im nie będzie. Nauka, jak zinfiltrować zamek, tylko zajmowała jej czas, gdy decydowała, w jaki sposób wprowadzić w życie pierwszą część planu. Gdy starała się nie myśleć o Nehemii. Wszystko przebiegło pomyślnie - dobrze i łatwo. Ukrywając się w zagajnikach i stodołach, przebyła trasę niczym cień. Wendlyn. Kraina mitów i potworów - legend i koszmarów, które stają się rzeczywistością. Królestwo samo w sobie tworzyły ciepłe, żwirowate piaski i gęste lasy, zieleńsze nawet niż wzgórza rozsiane po całej krainie i zmieniające się w strzeliste szczyty. Ziemie przy wybrzeżu i wokół stolicy były suche, a słońce piekło niemiłosiernie, jednak tutaj okres wegetacji trwał najdłużej. Wszystko to znacznie się różniło od rozmokłego, zimnego imperium, które zostawiła za sobą. Ziemia obfitości i możliwości, gdzie ludzie nie brali po prostu tego, czego chcieli, gdzie drzwi nie były zamknięte, a ci, którzy mijali cię na ulicach, posyłali 9
uśmiechy. Ale nie obchodziło jej, czy ktoś się do niej uśmiechał czy nie - odkryła, że z każdym mijającym dniem coraz trudniej było jej zmusić się do dbania o cokolwiek. Te strzępy determinacji, wściekłości i czegokolwiek, co jeszcze czuła po opuszczeniu Adarlanu opuściły ją, pochłonięte przez ogarniającą ją nicość. Minęły cztery dni, odkąd Celaena ujrzała ogromną stolicę zbudowaną u podnóża gór. Varese, miasto, w którym urodziła się jej mama; tętniące życiem serce królestwa. Choć Varese było czystsze niż Rifthold, a między wyższymi i niższymi klasami społecznymi istniała większa przepaść, to pozostawało taką samą stolicą, jak każde inne miasto - slumsy, zaułki, dziwki i hazardziści - niewiele czasu zajęło jej poznanie tego miejsca z gorszej strony. Na ulicy poniżej, trzech strażników zatrzymało się, by porozmawiać, a Celaena oparła brodę na dłoniach. Jak każdy strażnik w tym królestwie, ubrani byli w lekką zbroję mieszczącą mnóstwo broni. Plotka głosiła, że podobno wendlynowkich żołnierzy szkolą Fae, by stali się bezwzględni, sprytni i szybcy. A ona nie chciała sprawdzać, czy to prawda, a istniało ku temu wiele powodów. Z pewnością byli o wiele bardziej spostrzegawczy niż przeciętni strażnicy w Riftholdzie - nawet, jeśli jeszcze nie zauważyli, że wśród nich jest zabójczyni. Ale Celaena wiedziała, że jedynej osobie, której zagrażała, była ona sama. Nawet po wylegiwaniu się dzień w dzień na słońcu, nawet po umyciu się w pierwszej lepszej fontannie, jaką znalazła, wciąż czuła na swoim ciele i we włosach krew Archera Finna. Nawet ponad ciągłym hałasem nadal słyszała jego jęk, gdy patroszyła go w tych tunelach pod zamkiem. I nawet mimo ciepła i wina wciąż widziała Chaola i ledwo skrywane przerażenie na jego twarzy, gdy dowiedział się o jej dziedzictwie Fae oraz o potwornej mocy, która z łatwością mogła ją z niszczyć i o tym, jak pusta1 i ciemna jest w środku. Często zastanawiała się, czy znalazł już odpowiedź na to, co powiedziała mu w dokach. A jeśli odkrył prawdę... 1 Oczywiście nie pusta w sensie, że tępa xD |K 10
Celaena nigdy nie pozwoliła swoim myślom popędzić tak daleko. Nie miała teraz czasu na myślenie o Chaolu czy innych rzeczach, które pozostawiły jej duszę tak bezwładną i wykończoną. Celaena delikatnie szturchnęła się w rozciętą wargę i zmarszczyła brwi, patrząc na strażników, a to sprawiło, że usta bolały ją jeszcze bardziej. Zasłużyła sobie na ten cios, który sprowokowała wczorajszego wieczora w tawernie - kopnęła jakiegoś faceta bardzo mocno w klejnoty, a gdy odzyskał oddech, był wściekły - co i tak było dużym niedopowiedzeniem. Odsuwając dłoń od ust, obserwowała strażników przez kilka chwil. Oni, w przeciwieństwie do strażników i urzędników w Riftholdzie, nie brali łapówek, nie tyranizowali i nie grozili ludziom z rynku. Wszyscy urzędnicy i strażnicy, których do tej pory widziała, wydawali się... dobrzy. Tak jak Galan Ashryver, następca tronu Wendlyn, był dobry. Pogłębiając coś przypominającego irytację, Celaena pokazała język. Strażnikom, rynkowi, jastrzębiowi na pobliskim kominie, zamkowi i księciu, który tam mieszkał. Żałowała, że wino skończyło się tak szybko. Minął tydzień, odkąd odkryła, jak zinfiltrować zamek – stało się to trzy dni po przybyciu do Varese. Tydzień, odkąd wszystkie jej plany się rozpadły. Owiała ją chłodna bryza, niosąc ze sobą zapach przypraw ze sklepów ciągnących się wzdłuż ulicy: gałka muszkatołowa, kminek, tymianek, werbena. Wciągnęła powietrze głęboko, pozwalając oczyścić tej mieszaninie jej pełną wina i nagrzaną od słońca głowę. Rozległ się dźwięk dzwonów dochodzący z jednego z górskich miasteczek i z centralnego placu w mieście. Wybiło południe. Nehemia pokochałaby to miejsce. Świat runął szybko, pochłonięty przez otchłań, która w niej była. Nehemia nigdy nie zobaczy Wendlyn. Nigdy nie przejdzie przez rynek pachnący przyprawami i nie usłyszy dzwonów. Niewidzialny, zabójczy ciężar przygniótł jej pierś. Gdy przybyła do Varese, plan wydawał się idealny. W czasie, gdy godzinami obserwowała ochronę zamku, zastanawiała się, jak znaleźć Maeve i dowiedzieć się o 11
kluczach. Wszystko szło gładko, bez zarzutu, aż w końcu... Aż w końcu tego przeklętego przez bogów dnia zauważyła, że o drugiej po południu strażnicy pozostawiają niestrzeżony fragment ściany południowej i odkryła, jak funkcjonuje mechanizm bramy. Ale wtedy przez tę bramę przejechał Galan Ashryver, idealnie widoczny z miejsca na dachu domu jakiegoś szlachcica, na którym siedziała. To nie na widok jego oliwkowej skóry i ciemnych włosów porzuciła plan morderstwa. To nie dlatego, że nawet z tak dużej odległości widziała jego turkusowe oczy... jej oczy, przez które zawsze, wychodząc na ulicę, zakładała kaptur. Nie. To przez tych ludzi wiwatujących na jego widok. Wiwatowali, uwielbiali swojego księcia. Adorowali go, zachwycali się jego dziarskim uśmiechem i lśniącą w słońcu lekką zbroją, gdy jechał w eskorcie żołnierzy w kierunku północnych wybrzeży, by wsiąść na jeden ze statków, które miały stanowić kolejną warstwę ochrony. Ochrony. Książę - jej cel - był cholernym żołnierzem, przeciwnikiem Adarlanu, a jego ludzie go za to kochali. Podążała przez miasto za księciem i jego ludźmi, przeskakując z dachu na dach, chociaż wystarczyłaby jedna strzała i byłby martwy. Ale podążała za nim aż do murów, a z każdym krokiem okrzyki stawały się coraz głośniejsze, w powietrze wyrzucano kwiaty dla idealnego księcia. Dotarła do bram miasta w chwili, gdy je dla niego otwierali. A kiedy Galan Ashryver popłynął w stronę zachodzącego słońca, by walczyć w chwale o dobro i wolność, ona stała na dachu, aż stał się maleńkim punktem w oddali. Wtedy poszła do najbliższej tawerny i wdała się w krwawą, najbardziej brutalną bójkę, jaką kiedykolwiek wywołała, aż w końcu wezwano strażników, a ona zniknęła chwilę przed tym jak wkroczyli do akcji. Potem, gdy krew z jej nosa zalewała przód koszulki, a ona pluła na chodnik, zdecydowała, że nie ma zamiaru zrobić nic. Jej plany nie miały sensu. Nehemia i Galan powinni prowadzić świat ku wolności, a Nehemia powinna żyć. Razem, księżniczka i książę, mogliby pokonać 12
króla Adarlanu. Ale Nehemia nie żyła, a przysięga Celaeny - głupia, żałosna przysięga - była warta tyle co błoto, gdy żyli tacy dziedzice jak Galan, którzy mogli zrobić znacznie więcej. Postąpiła głupio, składając ją. Nawet Galan... Galan też ledwie mógł zaszkodzić Adarlanowi, choć do dyspozycji miał całą armię. Ona była jedna - jedno marne życie. Jeśli Nehemii nie udało się powstrzymać króla... wtedy plan, by skontaktować się z Maeve... ten plan był kompletnie bezużyteczny. Na szczęście wciąż nie zobaczyła ani jednego Fae - ani, cholera, jednego - czy też faerie, nie mówiąc już o jakiejkolwiek magii. Robiła wszystko, co w jej mocy, by tego unikać. Nawet zanim zaczęła śledzić Galana, unikała jak ognia stoisk na rynku, gdzie oferowano ekstrakty lecznicze albo eliksiry, a zwłaszcza obszarów, gdzie artyści uliczni i handlarze ujawniali swoje dary, by zarabiać na życie. Dowiedziała się, w których tawernach lubiły przebywać osoby posiadające magię i omijała je szerokim łukiem, bo czasami czuła, jak w jej ciele coś się porusza, wije i wiedziała, że wystarczyła odrobina magii, by się obudziło. Minął tydzień, odkąd porzuciła plan i wszelkie próby zmuszenia się, by na czymś jej zależało. Podejrzewała, że potrzeba jeszcze wielu tygodni, by naprawdę zbrzydł jej teggya, albo wielu bójek, by coś poczuła, ewentualnie przepicia się winem przy całodziennym wylegiwaniu na dachu. Ale w gardle miała sucho, a w brzuchu jej burczało, więc Celaena powoli zsunęła się na krawędź dachu. Robiła to powoli nie dlatego, że mogła wpaść na czujnych strażników, lecz dlatego, że kręciło jej się w głowie. Nie ufała sobie na tyle, by zaryzykować upadek. Patrzyła na cienką bliznę ciągnącą się wzdłuż dłoni, gdy zsuwała się po rynnie. Była ona teraz jedynie żałosnym przypomnieniem obietnicy, którą złożyła miesiąc temu na na wpół zamarzniętym grobie Nehemii, a także wszystkiego, w czym zawiodła i wszystkich, których zawiodła. Tak jak pierścionek z ametystem, który co noc traciła, by odzyskać go tuż przed wschodem słońca. Mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, mimo udziału Chaola w śmierci 13
Nehemii, nawet po tym, jak zniszczyła to, co było między nimi, nadal nie mogła stracić pierścionka. Trzykrotnie przegrywała go w karty tylko po to, by go odzyskać - nieważne, czego musiała się dopuścić. Sztylet wciśnięty między żebra był o wiele lepszy niż jakiekolwiek słowa. Celaena uznała, że to cud, iż dotarła do końca alei, gdzie cienie momentalnie ją oślepiły. Oparła dłoń o chłodny, kamienny mur, pozwalając oczom przyzwyczaić się do ciemności, potrząsając głową, by pozbyć się z niej kołatania. Problem - była jednym, wielkim, cholernym problemem. Zastanawiała się, kiedy się to zmieni. Intensywny smród ciała kobiety uderzył w nozdrza Celaeny zanim ją jeszcze zobaczyła. Wtedy spojrzały na nią szeroko otwarte oczy z pożółkłymi białkami, a spomiędzy obwisłych, popękanych ust wydobył się syk: - Brudasie! Nie waż się zbliżyć ponownie do moich drzwi.2 Celaena cofnęła się, mrugając, gdy stanęła przed nią ta włóczęga - a potem spojrzała na dom, który... stanowił po prostu dziurę w ścianie, zapchaną śmieciami i tym, co do niej należało. Kobieta była zgarbiona, miała przetłuszczone włosy i ruinę zamiast zębów. Celaena zamrugała jeszcze raz, a w zasięgu jej wzroku ukazała się twarz tej kobiety. Z wściekłą, nieco szaloną miną i, przede wszystkim, brudna. Celaena podniosła ręce cofając się o krok, potem drugi. - Przepraszam. Kobieta splunęła flegmą tuż przy zakurzonych butach Celaeny. Nie chcąc marnować energii na oburzenie czy wściekłość, Celaena odeszłaby, gdyby nie przyjrzała się sobie znudzonym spojrzeniem. Brudne ubrania - poplamione, zakurzone i podarte. Nie wspominając już o zapachu. Ta kobieta wzięła ją za... koleżankę włóczęgę, konkurującą z nią o miejscówkę. Cóż. Wspaniale. Niski upadek, nawet jak na nią. Może, któregoś dnia, będzie ją to bawiło, jeśli zechce to zapamiętać. Nie była w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz się śmiała. 2 Cóż za gościnność – pozazdrościć tylko <3 |K. 14
Przynajmniej mogła pocieszyć się tym, że zawsze mogło być gorzej. Lecz wtedy, w cieniu za nią, rozległ się męski chichot. 15
Rozdział 2 Człowiek - mężczyzna - na końcu alei był Fae. Po dziesięciu latach, po wszystkich tych egzekucjach i płonących stosach, w jej stronę szedł Fae. Prawdziwy, solidny Fae. Nie było przed nim ucieczki, gdy wyłonił się z cieni. Kobieta-włóczęga i wszyscy inni znajdujący się w zaułku zamilkli, a Celaena znowu usłyszała dzwony bijące w odległych górach. Wysoki, barczysty, wyglądał jakby jego ciało zbudowane było z samych mięśni - emanowała od niego moc. Zatrzymał się w plamie światła, w powietrzu wokół niego latały pyłki kurzu, jego srebrne włosy lśniły. Jak gdyby do wystraszenia każdego żyjącego gówna w okolicy, włączając w to kobietę-włóczęgę, nie starczyły spiczaste uszy i kły, po lewej stronie jego twarzy i dalej, w dół ciała, ciągnął się spiralny, czarny tatuaż, zakrywając opaloną skórę. Znaki mogły być jedynie ozdobą, ale pamiętała język Fae na tyle, by rozróżnić słowa, nawet tak artystycznie napisane. Zaczynając od skroni, tatuaż ciągnął się wzdłuż szczęki i po szyi, gdzie znikał pod bladą opończą i płaszczem. Miała przeczucie, że tam się nie kończył, a między fałdami materiału kryje się co najmniej tuzin różnorakich broni. Kiedy sięgnęła po sztylet ukryty pod jej własnym płaszczem, zdała sobie sprawę, że facet mógłby być przystojny, gdyby nie obietnica przemocy w jego sosnowo-zielonych oczach. Błędem byłoby nazwanie go młodym - tak samo błędem byłoby nazwanie go inaczej niż wojownikiem, nawet, gdyby przez plecy nie miał przewieszonego miecza, a u jego pasa nie zwisały noże. Poruszał się z zabójczym wdziękiem i zręcznością, przeczesując zaułek wzrokiem, jakby spacerował przez pole śmierci. Rękojeść sztyletu w jej dłoni była ciepła, a Celaena przyjęła postawę do walki, zaskoczona, iż czuje... strach. I to starczyło, by rozwiać mgłę, która tępiła jej zmysły przez ostatnie kilka tygodni. Wojownik Fae szedł aleją, sięgające kolan skórzane buty nie wydawały 16
dźwięku w zetknięciu z brukiem. Niektórzy z bezdomnych cofnęli się; jedni popędzili ku ulicy, drudzy do drzwi, gdziekolwiek, by uciec przed jego spojrzeniem. Jeszcze zanim ich spojrzenia się spotkały, Celaena wiedziała, po co tu jest i kto go przysłał. Sięgnęła do Oka Eleny, by przypomnieć sobie, że już go nie ma. Oddała je Chaolowi – była to jedyna rzecz, jaką mogła mu dać i która zapewniłaby mu ochronę podczas jej nieobecności. Zapewne wyrzucił je, gdy tylko poznał prawdę. By móc się chronić, będąc jej wrogiem. Może powie Dorianowi, a wtedy obaj będą bezpieczni. Nim posłuchała instynktu i rzuciła się ku rynnie, by wspiąć się na dach, porzuciła ten plan. Czy jednak jakieś bóstwo pamiętało o niej i zdecydowało się rzucić jej kość? Musiała się spotkać z Maeve. Cóż, teraz stał przed nią jeden z elitarnych wojowników Maeve. Zwarty. Gotowy. A wnioskując po emanującym z niego bezwzględnym temperamencie, nie do końca był z tego zadowolony. Aleja przypominała ciszą cmentarz, gdy Fae się jej przyglądał. Jego nozdrza poruszały się delikatnie, jak gdyby... Próbował wyłapać jej woń. Poczuła lekką satysfakcję na myśl, że cuchnie przerażająco, ale to nie o ten zapach mu chodziło. Nie, on szukał zapachu, który określał ją - zapach rodu, krwi i tego, kim jest. A gdyby wypowiedział jej imię przed tymi wszystkimi ludźmi... wiedziała, że Galan Ashryver prędko wróciłby do domu. Strażnicy mieliby się ciągle na baczności, a to na pewno nie było częścią jej planu. Drań wyglądał na kogoś, kto pokazuje, na co go stać. Więc zebrała się w sobie i ruszyła ku niemu, starając się przypomnieć, co zrobiłaby kilka miesięcy temu, zanim cały ten świat poszedł w diabły. - Dobrze cię widzieć, przyjacielu - mruknęła. - Zaiste, dobrze. Zignorowała zszokowane twarze otaczających ich ludzi, koncentrując się jedynie na nim. Stał w bezruchu, na który stać było jedynie nieśmiertelnych. 17
Uspokoiła bijące szaleńczo serce i przyspieszony oddech. Mógłby prawdopodobnie to usłyszeć, tak samo jak wyczuwał zapach, a w ten sposób poznałby szalejące w niej emocje. Nie będzie oszukiwania go brawurą, nawet za tysiąc lat. Tyle to on zapewne przeżył. I z pewnością go nie pokona. Była Celaeną Sardothien, ale on był Fae i, znając życie, jednym z lepszych. Zatrzymała się kilka kroków od niego. Bogowie, ale był wielki3 . - Co za miła niespodzianka - powiedziała tak głośno, żeby wszyscy usłyszeli. Kiedy ostatni raz brzmiała tak uprzejmie? Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio w ogóle wypowiadała się pełnymi zdaniami. - Myślałam, że mieliśmy się spotkać przy murach miasta. Nie skłonił się, dzięki bogom. Jego brutalna twarz nawet nie drgnęła. Pozwól mu myśleć, co sobie chce. Była pewna, że nie wyglądała tak, jak mu powiedziano, że powinna - i śmiał się, kiedy tamta kobieta wzięła ją za bezdomną. - Chodźmy - powiedział, a jego głęboki, nieco znudzony głos zdawał odbijać się echem od ścian, gdy skierował się ku wyjściu z alei. Założyłaby się o duże pieniądze, że pod skórzanymi karwaszami4 miał ukryte ostrza. Mogła odpowiedzieć mu coś ohydnego, żeby tylko nieco go wyczuć, ale ludzie wciąż czekali. Gdy ich mijał, nie uraczył spojrzeniem żadnego z gapiów. Nie wiedziała, czy była pod wrażeniem, czy raczej czuła oburzenie. Podążyła za wojownikiem Fae w kierunku tętniącej życiem ulicy. Mijał kolejnych ludzi, którzy przerywali aktualnie wykonywane czynności i gapili się na niego. Nie czekał, by go dogoniła, gdy podszedł do dwóch zwykłych klaczy przywiązanych przy korycie na placu. Jeśli pamięć ją nie myliła, Fae mieli raczej porządniejsze konie. Najprawdopodobniej przybył w innej formie, a wierzchowce kupił na miejscu. Wszyscy Fae posiadali drugą, zwierzęcą formę. Celaena była aktualnie w swojej własnej, czyli ludzkiej. Ale jaka była jego? Mógłby być wilkiem, pomyślała, z 3 Ekhem... Moje skojarzenia są bardzo nie na miejscu xD |K 4 Inaczej "naramienniki" |K 18
tą opończą opadającą do połowy uda, stąpając tak bezgłośnie. Albo górskim kotem z tą swoją drapieżną gracją. Dosiadł większej klaczy, pozostawiając jej tę, która wyglądała na bardziej zainteresowaną szukaniem szybkiego posiłku niż podróżą. Więc było ich dwie. Zawędrowali wystarczająco daleko bez żadnych wyjaśnień. Przewiesiła torbę prze siodło, układając ręce tak, by zakryć blizny na nadgarstkach - przypomnienie tego, że kiedyś skuwały je kajdany. Tego, gdzie ona przebywała. To nie był jego interes. I z pewnością nie interes Maeve. Im mniej o niej wiedzieli, tym mniej mogli z tego obrócić przeciwko niej. - Poznałam już paru wojowników myślicieli, ale myślę, że ty jesteś największym myślicielem z nich wszystkich. - Odwrócił gwałtownie głowę w jej stronę, a ona wycedziła: - Och, dzień dobry. Myślę, że wiesz, kim jestem, więc nie będę się przedstawiać. Ale zanim wywieziesz mnie bogowie wiedzą gdzie, chciałabym dowiedzieć się, kim ty jesteś. Zacisnął usta. Rozejrzał się po placu, z którego obserwowali ich ludzie. I nagle wszyscy zajęli się sobą. Gdy się rozeszli, powiedział: - Dowiedziałaś się o mnie tyle, ile powinnaś. - Mówił we wspólnej mowie, akcent miał subtelny... piękny, gdyby była na tyle wspaniałomyślna, by to przyznać. Miękki, zmieniający natężenie pomruk. - W porządku. Ale jak mam się do ciebie zwracać? - Chwyciła siodło, ale na nie nie wsiadła. - Rowan. - Jego tatuaże wydawały pochłaniać słońce, tak ciemny był tusz. - Cóż, Rowan... - Och, ani trochę nie podobał mu się jej ton. Zmrużył lekko oczy w ostrzeżeniu, ale ciągnęła. - Ośmielę się zapytać: dokąd jedziemy? Musiała być pijana - wciąż pijana, albo wchodziła na nowy poziom apatii - jeśli mówiła do niego w ten sposób, ale nie mogła się powstrzymać, nawet jeśli bogowie, Wyrd albo cholerny los miał ponownie poprowadzić ją tam, gdzie miała realizować swój oryginalny plan. 19
- Zabieram cię tam, gdzie zostałaś wezwana. Dopóki nie znajdzie Maeve i nie będzie miała możliwości zadania jej paru pytań, naprawdę nie obchodziło ją, jak dotrze do Doranelle - albo z kim będzie podróżowała. Zrób, co trzeba zrobić, powiedziała jej Elena. W znany jej już sposób, Elena określiła, co musi zrobić, gdy już znajdzie się w Wendlyn. Przynajmniej było to lepsze od jedzenia marnego chleba, picia wina i mylenia jej z bezdomnymi. Może w ciągu trzech tygodni będzie z powrotem na statku do Adarlanu, posiadając odpowiedzi, które rozwiążą wszystko. To powinno ją pokrzepić. Ale zamiast tego w milczeniu wsiadła na klacz, nie mając słów i chęci, by je wykorzystać. Jakby kilka minut interakcji doszczętnie ją wykończyło. Uznała, że to dobrze, że Rowan nie wyglądał na skorego do rozmów, gdy podążała za nim w kierunku bram miasta. Strażnicy ledwie im pomachali z murów, niektórzy nawet się cofnęli. Gdy tak jechali, Rowan nie zapytał, dlaczego tu była i co robiła przez ostatnie dziesięć lat, gdy świat zamienił się w piekło. Wciągnął tylko jasny kaptur na srebrne włosy i kontynuował jazdę, choć nadal łatwo było zobaczyć w nim inność, niczym u wojownika, i zachować to dla siebie. Jeśli naprawdę był tak stary, jak podejrzewała, nie była dla niego niczym więcej niż pyłkiem kurzu, fiaskiem życia w długo płonącym ogniu jego nieśmiertelności. Prawdopodobnie mógłby zabić ją bez wahania - a potem zająć się następnym zadaniem, zupełnie beztrosko kończąc jej istnienie. Nie denerwowało ją to tak, jak powinno. 20
Rozdział 3 Od miesiąca, każdej nocy, śnił mu się ten sam sen, aż w końcu Chaol miał go przed oczami nawet za dnia. Archer Finn jęczy, gdy Celaena wbija mu sztylet między żebra, w serce. Obejmuje przystojnego kurtyzana niczym kochanka, lecz gdy patrzy ponad ramieniem Archera, jej oczy są martwe. Puste. Sen się zmienia, a Chaol nie może nic powiedzieć ani zrobić, gdy złoto- brązowe włosy wpadają w czerń, a twarz wykrzywiona w agonii nie należy do Archera, lecz do Doriana. Następca tronu szarpie się, a Celaena chwyta go mocniej, wykręcając sztylet ostatni raz, zanim popycha Doriana na szare kamienie tunelu. Krew płynie - za szybko. Lecz Chaol nadal nie jest w stanie się ruszyć, nie może pobiec do przyjaciela ani kobiety, którą kocha. Na ciele Doriana pojawia się coraz więcej ran i krwi - tak wiele krwi. Zna te rany. Choć nigdy nie widział ciała, przeczytał raporty na temat tego, co Celaena zrobiła w alejce z zabójcą Grave'em, jak odwdzięczyła mu się za zamordowanie Nehemii. Celaena opuszcza sztylet. Każda spływająca z niego kropla krwi rozbryzguje się na kamieniach u jej stóp. Odchyla głowę, oddychając głęboko. Wdycha śmierć, która łączy się z jej duszą, napawając się zemstą i ekstazą po zabiciu wroga. Jej prawdziwego wroga. Imperium Havilliardów. Sen ponownie się zmienia, a Chaol leży pod nią, gdy ona, wijąc się, odrzuca głowę do tyłu z tym samym wyrazem ekstazy na twarzy, cała zbryzgana krwią.5 Wróg. Ukochana. Królowa. *** 5 Cóż za perwersja, Kapitanie! Celibat naprawdę Ci nie służy... |K. 21
Wspomnienie snu rozproszyło Chaola, ale spojrzał na Doriana, który siedział obok niego przy stole w Wielkiej Sali - i czekał na odpowiedź na pytanie, które mu zadał. Chaol skrzywił się przepraszająco. Następca Tronu nie odwzajemnił tego półuśmiechu. Zamiast tego, powiedział cicho: - Myślałeś o niej. Chaol wziął kęs gulaszu jagnięcego, ale nie miał on żadnego smaku. Dorian był zbyt spostrzegawczy. A Chaol nie miał ochoty rozmawiać o Celaenie. Nie z Dorianem, nie z kimkolwiek. Prawda, którą znał, zagrażała nie tylko jej. - Myślałem o ojcu - skłamał. – pojadę z nim, gdy wróci za kilka tygodni do Anielle. - To była cena, jaką zapłacił za zapewnienie Celaenie bezpieczeństwa w Wendlyn; ojciec zapragnął jego powrotu nad Srebrne Jezioro, by ponownie przyjął swój tytuł lorda Anielle. A on był gotów się poświęcić; zrobiłby wszystko, byleby jej sekret pozostał bezpieczny. Nawet teraz, gdy wiedział kim... czym jest. Nawet po tym, co mu powiedziała o królu i Kluczach Wyrda. Jeśli taka miała być cena, to ją poniesie. Dorian spojrzał w kierunku stojącego na podwyższeniu stołu, gdzie król i ojciec Chaola spożywali posiłek. Następca tronu powinien jeść z nimi, ale postanowił usiąść z Chaolem. Dorian zrobił to po raz pierwszy od bardzo długiego czasu - po raz pierwszy też rozmawiali od chwili ich dyskusji, do której doszło po wysłaniu Celaeny do Wendlyn. Dorian zrozumiałby, gdyby znał prawdę. Ale nie mógł się dowiedzieć, kim jest Celaena, ani co tak naprawdę planuje król. Gdyby wszystko się wydało, katastrofa byłaby nieunikniona. Poza tym sam sekret Doriana stwarzał ogromne zagrożenie. - Słyszałem plotki o twoim wyjeździe - powiedział ostrożnie Dorian. - Nie wiedziałem, że to prawda. Chaol skinął głową, próbując wymyślić coś - cokolwiek - by odpowiedzieć 22
przyjacielowi. Nadal nie rozmawiali o ten drugiej sprawie, o drugiej prawdzie, która w tunelach wyszła na jaw: Dorian miał magię. Chaol natomiast nie chciał nic na ten temat wiedzieć. Gdyby król postanowił go przesłuchać... jeśli kiedykolwiek by do tego doszło, miał nadzieję, że by to wytrzymał. Wiedział, że król zna mroczniejsze sposoby na poznanie prawdy niż tortury. Dlatego nie pytał, nie powiedział w tej sprawie ani słowa. Tak samo Dorian. Napotkał spojrzenie przyjaciela. Nie było w nim życzliwości. Jednak książę powiedział: - Staram się, Chaol. Starał się, ponieważ Chaol nie skonsultował z nim planu wywiezienia Celaeny z Adarlanu, przez co stracił jego zaufanie, za co było mu wstyd, choć Dorian nigdy nie mógł się o tym dowiedzieć. - Wiem. - I mimo tego, co się wydarzyło, chcę mieć pewność, że nie jesteśmy wrogami. - Dorian wykrzywił lekko usta. Zawsze będziesz moim wrogiem. Celaena wykrzyczała te słowa do Chaola w noc, gdy zginęła Nehemia. Wykrzyczała to z tłumioną od dziesięciu lat nienawiścią, po dekadzie skrywania głęboko w sobie największego na świecie sekretu. Celaena była Aelin Ashryver Galathynius, dziedziczką tronu i prawowitą królową Terrasenu. To czyniło ją jego śmiertelnym wrogiem. To czyniło ją wrogiem Doriana. Chaol nadal nie wiedział, co z tym zrobić, albo co to dla nich znaczyło, jakie miało znaczenie, biorąc pod uwagę przyszłość, jaką sobie dla nich wyobrażał. Przyszłość, o której marzył, która bezpowrotnie zniknęła. Tamtej nocy w tunelach widział w jej oczach martwość, a także gniew, smutek i wyczerpanie. Widział, jak po śmierci Nehemii staje na krawędzi i wiedział, że to, co zrobiła Grave'owi, było zemstą. Nawet przez chwilę nie wątpił, że uczyniłaby to jeszcze raz. W jej oczach kryła się tak bezdenna przepaść, że sięgała w głąb niej. 23
Śmierć Nehemii ją zniszczyła. To, co on zrobił, to, jak się przyczynił do tej śmierci, także ją zniszczyło. Wiedział to. Modlił się tylko, by była w stanie ponownie się pozbierać. Ponieważ załamana, nieprzewidywalna zabójczyni to jedno. Ale królowa... - Wyglądasz, jakbyś zaraz miał zwymiotować - powiedział Dorian, opierając łokcie na stole. - Powiedz mi, co jest nie tak. Chaol patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Przez moment ciężar tego wszystkiego przygniatał go z taką siłą, że już otworzył usta. Lecz wtedy w korytarzu rozległ się szczęk mieczy uniesionych w geście pozdrowienia, a do Wielkiej Sali wkroczył Aedion Ashryver - niesławny Generał króla Adarlanu i jednocześnie kuzyn Aelin. W sali zapadła cisza, nawet przy stole, przy którym siedział król i ojciec Chaola. Nim Aedion przebył połowę drogi przez salę, Chaol już stał przy podium. Nie dlatego, że młody generał był zdrajcą. Raczej przez to, w jaki sposób Aedion szedł w kierunku stołu; włosy sięgające ramion błyszczały w świetle pochodni, a on szeroko się do nich wszystkich uśmiechał. Przystojny nie było odpowiednim określeniem, jeśli chodziło o wygląd Aediona. Bardziej pasowało przytłaczający. Bardzo wysoki i umięśniony - Aedion w każdym calu był wojownikiem, za jakiego się uważał. Nawet, jeśli miał na sobie strój oficjalny, Chaol z łatwością mógł stwierdzić, że wykonano go solidnie i pięknie przyozdobiono. Na ramiona zarzucone miał futro z białego wilka, przez plecy przewiesił tarczę - spod niej natomiast wystawała rękojeść miecza wyglądającego na wiekowy.6 Ale jego twarz. I oczy... O bogowie. Chaol oparł dłoń na rękojeści miecza, przybierając obojętny wyraz twarzy, nawet w chwili, gdy Wilk Północy stał wystarczająco blisko, by go zabić. To były oczy Celaeny. Oczy Ashryverów. Wspaniała, turkusowa tęczówka 6 Wiekowy nie w sensie, że dziadowy i zniszczony, totalnie bezużyteczny, tylko że taki... WIEKOWY – z tradycją, dziedziczony z pokolenia na pokolenie xD |K 24
okolona złotym pierścieniem w kolorze identycznym jak ich włosy. Ich włosy... nawet odcień miały taki sam. Mogliby być bliźniakami, gdyby nie to, że Aedion miał dwadzieścia cztery lata, a jego skórę pokrywała opalenizna, którą zawdzięczał słońcu w śnieżnych górach Terrasenu. Dlaczego król zachował go przy życiu? Dlaczego uczynił go jednym ze swoich najwspanialszych generałów? Aedion był księciem królewskiego rodu Ashryverów i dorastał w domu Galathyniusów - a mimo to służył królowi. Nadal się uśmiechał, zatrzymując się przed stołem na podwyższeniu i kłaniając tak płytko, że Chaol poczuł oszołomienie. - Wasza królewska mość - powiedział z tym cholernym błyskiem w oku. Chaol spojrzał w kierunku stołu, by sprawdzić czy król, czy ktokolwiek, dostrzegł podobieństwo, które mogło uśmiercić nie tylko Aediona lecz także Chaola, Doriana i każdego, na kim mu zależało. Jego ojciec posłał mu tylko krótki, zadowolony uśmiech. Lecz król zmarszczył brwi. - Oczekiwałem cię miesiąc temu. Aedion miał czelność wzruszyć ramionami. - Przepraszam, oddział został zatrzymany przez zamieć w Jelenich Rogach. Przybyłem, gdy tylko mogłem. Każda osoba w sali wstrzymywała oddech. Temperament i bezczelność Aediona były niemal legendarne - między innymi dlatego stacjonował na najbardziej wysuniętych na północ terenach. Chaol zawsze twierdził, że mądrym posunięciem jest trzymanie go z dala od Riftholdu, zwłaszcza, że wydawał się dwulicowym sukinsynem, a Zmora - legion Aediona - był znany ze swoich umiejętności i brutalności, ale teraz... dlaczego król wezwał go do stolicy? Król uniósł kielich i bawił się nim, mieszając wino. - Nie dostałem informacji, że twój legion tu dotarł. - Bo nie dotarł. Chaol przygotował się na nakaz egzekucji, modląc się, by to nie on musiał go 25