anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony55 737
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań32 294

Roberts Nora - Nocna zmiana

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :887.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Nocna zmiana.pdf

anja011 EBooki Nora Roberts
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 249 stron)

Nora Roberts Nocna zmiana

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Uwaga, uwaga! Nadajemy komunikat dla noc­ nych marków. Zbliża się północ. Słuchacie naszej stacji KHIP. Przygotujcie się na blok pięciu przebo­ jów. Przy mikrofonie Cilla 0'Roarke, a ten kawałek jest właśnie dla ciebie, kochanie. Ten aksamitny głos uspokajał niczym whisky. Me­ lodyjny, a zarazem gardłowy, z leciutkim tchnieniem południowego akcentu, wydawał się wręcz stworzony do tego, by rozbrzmiewać na falach eteru. Każdy mężczyzna w Denver, odbierający na tej samej częstot­ liwości, gotów był uwierzyć, że mówi tylko do niego. Cilla rozsiadła się wygodniej przy konsolecie, prze­ syłając słuchaczom pierwszy z obiecanych przebojów. Muzyka wypełniła ciasne studio. Cilla mogła teraz zdjąć słuchawki i napawać się dwoma minutami i dwu­ dziestoma dwoma sekundami ciszy. Mogła, wolała jednak dźwięki. Miłość do muzyki była jednym zaled­ wie z elementów, składających się na jej radiowy sukces. Glos był jej przyrodzonym atrybutem. To dzięki niemu wywalczyła sobie pierwszą pracę w nadającej na niskiej częstotliwości, niskobudżetowej, prowinc- 7

jonalnej rozgłośni w stanie Georgia - bez doświad­ czenia, bez CV, jedynie ze świeżym świadectwem maturalnym. Cilla doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to głos zapewnił jej miejsce na antenie. Głos oraz zgoda na to, by pracować niemal za darmo, zaparzać kawę i pełnić dodatkowo funkcję recep­ cjonistki w radiostacji. Dziesięć lat później nikt już nie ośmieliłby się powiedzieć, że głos jest jej jedyną zaletą. Nadal jednak potrafiła z jego pomocą całkowicie zmienić postać rzeczy. Cilla nie znalazła czasu na to, by zrobić dyplom z dziennikarstwa, o czym nigdy nie przestała marzyć. Mogła jednak pełnić - i pełniła - funkcję technika, spikera dzienników radiowych, dziennikarza przepro­ wadzającego wywiady oraz reżysera programu. Miała encyklopedyczną wręcz pamięć do piosenek oraz na­ grywających artystów, jak również szacunek dla obu. Radio było od dekady jej domem, który szczerze kochała. Jej bezpośrednia i zalotna radiowa maniera często pozostawała w niezgodzie z zaangażowaną, ambitną i świetnie zorganizowaną kobietą, która rzadko sypiała dłużej niż sześć godzin, i zwykła jadać w biegu. Cilla 0'Roarke na użytek publiczności była seksowną radio­ wą księżniczką, obracającą się wśród znanych osobis­ tości i wykonującą pracę pełną splendorów i atrakcji. Natomiast jako osoba prywatna poświęcała dziesięć godzin dziennie swojej stacji lub jej sprawom, była absolutnie zdecydowana dopilnować, by jej młodsza siostra ukończyła naukę w college'u, i od dwóch lat nie miała randki w sobotni wieczór. Nie miała, bo nie chciała. Odłożyła na bok słuchawki i raz jeszcze przejrzała plan następnego, piętnastominutowego bloku. Na czas potrzebny do nadania hitu z pierwszej dziesiątki listy 8

przebojów w studiu zapadła cisza. Była tylko Cilla oraz światełka i wskaźniki na tablicy kontrolnej. Czyli to, co najbardziej lubiła. Gdy przed sześcioma miesiącami podejmowała pra­ cę w KHIP w Denver, wykłóciła się o pasmo między dziesiątą wieczorem a drugą w nocy, rezerwowane na ogół dla didżejów-nowicjuszy. Jako gwiazda z dziesię­ cioletnim stażem, mogła dostać jeden z lukratywnych dziennych programów, kiedy liczba słuchaczy osiąga szczyt. Wolała jednak noc, i przez ostatnie pięć lat wyrobiła sobie nazwisko podczas tych samotnych godzin. Lubiła być sama i lubiła przesyłać swój głos i muzy­ kę ludziom, którzy prowadzili nocne życie. Ze wzrokiem wbitym w zegar Cilla poprawiła słuchawki. Pomiędzy wyciszeniem przeboju numer cztery a zapowiedzią hitu numer pięć zanuciła motyw czwartej pozycji na liście swojej radiostacji, zapo­ wiedź przeboju numer pięć, hasło wywoławcze stacji oraz pasmo częstotliwości. A potem, po krótkiej przer­ wie na skrót wiadomości, rozpocznie ulubioną część swego programu, czyli koncert życzeń. Uwielbiała patrzeć, jak zapalają się światełka tele­ fonów, lubiła wsłuchiwać się w ludzkie głosy. Wycią­ gały ją ze studia na pięćdziesiąt minut każdej nocy, stanowiąc dowód na to, że są ludzie, prawdziwi ludzie z prawdziwym życiem, którzy jej słuchają. Zapaliła papierosa i odchyliła się na swoim obro­ towym krześle. To ostatnie chwile względnego spoko­ ju przed najbliższą godziną. Cilla nie sprawiała wrażenia osoby spokojnej. Nie wyglądała również, mimo swego głosu, na utajoną femme fatale. W jej twarzy oraz smukłym, nerwowym ciele kumulowało się zbyt wiele energii. Paznokcie miała nieumalowane, podobnie jak usta. Jej harmono- 9

gram był tak napięty, że rzadko udawało jej się wygospodarować czas na pilnik i szminkę. Siedziała teraz z na wpół przymkniętymi oczyma, a jej ciało ładowało akumulatory. Piwne oczy i długie rzęsy odziedziczyła po ojcu-marzycielu. Jej rysy, w kontra­ ście do jedwabistych rzęs i bladokremowej cery, były zdecydowane i wyraziste. Natura obdarzyła ją masą gęstych czarnych włosów, które ściągała bezlitośnie do tyłu albo upinała na karku lub na czubku głowy, ze względu na słuchawki. Nie spuszczając wzroku z zegara, Cilla zgasiła papierosa i wypiła łyk wody, a potem włączyła mikrofon. Na tablicy zapaliła się zielona lampka. - Była to piosenka dla wszystkich zakochanych. Bez względu na to, czy macie się do kogo przytulić tej nocy, czy tylko o tym marzycie. Zostańcie z nami. Tu Cilla 0'Roarke z Denver. Słuchacie KHIP. A oto znów nasz koncert życzeń. Włączyła taśmę z reklamą i podniosła głowę. - Cześć, Nick. Jak tam? Nick Peters, student odrabiający staż w rozgłośni, podsunął do góry okulary w ciemnej oprawce i uśmiech­ nął się. - Zaliczyłem na szóstkę test z literatury. - Oby tak dalej. - Z wdzięcznością przyjęła od niego kubek gorącej kawy. - Czy ciągle pada śnieg? - Przestało sypać jakąś godzinę temu. Pokiwała głową i odetchnęła z ulgą. Martwiła się o Deborah, swoją młodszą siostrę. - Na drogach muszą panować trudne warunki. - Nie jest tak źle. Masz ochotę na coś do kawy? Posłała mu zdawkowy uśmiech, zbyt skupiona na innych sprawach, by zauważyć wyraz uwielbienia w jego oczach. - Nie, dzięki. Weź sobie kilka tych starych pącz- 10

ków, zanim się odmeldujesz. - Wcisnęła guzik i znów zaczęła mówić do mikrofonu. Nick patrzył na nią i czuł, że to beznadziejne, a nawet głupie, ale jest w niej nieprzytomnie zakocha­ ny. W jego oczach była najpiękniejszą kobietą na świecie, przy której jego koleżanki ze studiów wy­ glądały jak niezdarne, tyczkowate cienie prawdziwej kobiety. Cilla była silną, seksowną kobietą sukcesu. Niestety, ledwie zdawała sobie sprawę z jego istnienia. A kiedy już go zauważyła, kwitowała to roztargnionym uśmiechem lub gestem. Od ponad trzech miesięcy zbierał się na odwagę, by ją zaprosić na randkę. I wciąż wyobrażał sobie, co to będzie za uczucie, móc znaleźć się na cały wieczór w centrum jej uwagi. Cilla była tego jednak kompletnie nieświadoma. Gdyby wiedziała, dokąd zawiodła go wyobraźnia, uznałaby to za śmieszne raczej niż pochlebne. Nick miał zaledwie dwadzieścia jeden lat i kalendarzowo był od niej o siedem lat młodszy. Natomiast o całe dekady, jeśli chodzi o resztę. Polubiła go. Nie narzucał się, był kompetentny i nie bal się długich godzin ciężkiej pracy. W ciągu ostatnich miesięcy zdążyła się przyzwy­ czaić do tego, że przed wyjściem z rozgłośni przynosił jej kawę. Przywykła też do myśli, że będzie ją później piła w kompletnej samotności. Nick zerknął na zegar. - No... to widzimy się jutro. - Hmm? Tak, tak, jasne. Dobranoc, Nick. - Ledwie zniknął za drzwiami, już o nim zapomniała. Wcisnęła jeden z podświetlonych guzików telefonu. - Tu radio KHIP. Jesteś na antenie. - Cilla? - Tak jest. A kto mówi? - Mam na imię Kate. 11

- Skąd dzwonisz, Kate? - Z domu, w Lakewood. Mój mąż jest kierowcą ciężarówki. Pracuje na nocną zmianę. Oboje słuchamy twojego programu. Mogłabyś puścić „Peaceful, Easy Feeling" dla Kate i Raya? - Masz to jak w banku, Kate. Chuchaj w domowe ognisko. - Wcisnęła następny guzik. - Tu KHIP. Jesteś na antenie. Wszystko przebiegało rutynowo i gładko. Będzie odbierała telefony i zapisywała tytuły oraz dedykacje. Małe studio obudowane było regałami, na których trzymała albumy oraz płyty analogowe i kompaktowe, wszystkie starannie opisane, dla łatwiejszej orientacji. Po kilku telefonach zrobi przerwę na reklamy oraz promocje, by dać sobie trochę czasu na przygotowanie pierwszego bloku piosenek. Niektórzy będą dzwonili po raz kolejny, więc pogada z nimi przez moment czy dwa. Inni to samotnicy, telefonujący tylko po to, by usłyszeć czyjś głos. A po­ między nich wszystkich wmiesza się od czasu do czasu jakiś świrus, którego spławi w żartobliwy sposób lub się po prostu rozłączy. Nie mogła sobie przypomnieć ani chwili nudy w ciągu tych wszystkich lat odbierania telefonów na żywo. Rozmowy i żarciki z dzwoniącymi sprawiały jej niebywałą przyjemność. W zaciszu radiowego studia była w stanie rozluźnić się i bez trudu nawiązać kontakt z nieznajomymi, co nie przychodziło jej wcale tak łatwo, gdy stała z nimi oko w oko. Nikomu, kto słuchał jej głosu, nawet nie przyszłoby do głowy, że jest nieśmiała lub niepewna siebie. - Tu KHIP. Jesteś na antenie. - Cilla? - Tak. Mów trochę głośniej, kolego. Jak się nazy­ wasz? 12

- To nieważne. - Okej, panie X. - Otarła o nogawki spodni zwilgot­ niałe nagle dłonie. Intuicja podpowiadała jej, że tym razem będą kłopoty, więc palec już zawisł nad guzi­ kiem, umożliwiającym siedmiosekundową zwłokę. - Masz jakieś życzenie? - Zapłacisz za wszystko, ty dziwko. Już ja tego dopilnuję. A kiedy skończę, będziesz mi dziękować, że cię zabiłem. Zapamiętaj to sobie. Cilla zastygła na moment, przeklinając się za to w duchu, a potem przerwała połączenie w samym środku litanii plugawych wyzwisk. Dzięki silnej samo­ kontroli udało jej się zapanować nad głosem. - No, no. Wygląda na to, że komuś lekko odbiło tej nocy. Jeżeli to oficer Marks, zapłacę wszystkie mandaty za złe parkowanie. Przysięgam. A teraz piosenka dla Joyce i Lany'ego. Nastawiła najnowszy hitowy singiel Springsteena, a potem odchyliła się na krześle, by drżącymi rękami zdjąć słuchawki. Ale z niej idiotka! Wstała, by wyjąć z półki kolej­ ny zestaw. Po tylu latach nie powinny dziwić jej telefony od jakiegoś świrusa. Rzadko trafiała się noc bez choćby jednego. A ona nauczyła się radzić sobie z dziwakami, furiatami, z propozycjami i po­ gróżkami równie zręcznie, jak radziła sobie z tablicą kontrolną. Wszystko to wpisane jest w twoją pracę, powiedzia­ ła sobie w duchu. W sam fakt bycia osobą publiczną, zwłaszcza na nocnej zmianie, kiedy szajbusom odbija jeszcze bardziej. A jednak przyłapała się na tym, że wciąż zerka przez ramię na szklane drzwi, za którymi ciągnął się mrocz­ ny korytarz. Dalej były już tylko cienie i cisza. Mimo 13

że ubrana w gruby sweter, dygotała oblana zimnym potem. Była sama. Absolutnie sama. Gdy nastawiała kolejne piosenki, przypomniała so­ bie, że studio jest zamknięte na klucz i alarm został włączony. Gdyby się uruchomił, najlepsi chłopcy z Denver dotarliby na miejsce w ciągu kilku minut. Była tu tak bezpieczna jak w bankowym sejfie. Mimo to, patrząc na migoczące światełka telefonu, poczuła, że ogarnia ją strach. Śnieg przestał już padać, ale jego zapach nadal unosił się w chłodnym marcowym powietrzu. Cilla opuściła o parę centymetrów szybę w swoim samo­ chodzie i podkręciła radio na cały regulator. Połącze­ nie wiatru i muzyki działało na nią wybitnie uspokaja­ jąco. Odkrycie, że Deborah na nią czeka, wcale jej nie zdziwiło. Skręciła na podjazd przed domem, który kupiła zaledwie pół roku wcześniej, i z pewną ulgą, a zarazem irytacją odnotowała, że palą się wszystkie światła. Zirytowało ją to, gdyż oznaczało, że Deborah nie śpi, tylko się denerwuje. A ulżyło jej, bo spokojna podmiejska uliczka wydawała się bezludna, a ona czuła się bezbronna. Przekręciła kluczyk w stacyjce, wyłączając silnik, a także przyjemne dźwięki całonoc­ nego programu Jima Jacksona. Głucha cisza, jaka po tym zapadła, sprawiła, że ogarnął ją irracjonalny nie­ pokój. Przeklinając się w duchu, zatrzasnęła drzwi samo­ chodu i, kuląc się pod zimnymi podmuchami wiatru, wbiegła po schodach na ganek. Deborah czekała na nią przy drzwiach. - Ejże, nie masz zajęć o dziewiątej rano? - Cilla zdjęła płaszcz i powiesiła go w szafie. A potem 14

poczuła zapach gorącej czekolady i pasty do podłóg, i westchnęła. Deborah zawsze brała się do porządków, gdy była zdenerwowana. - Czemu jesteś na nogach o tej godzinie? - Wszystko słyszałam. Ten człowiek... - Och, daj spokój, kochanie. - Cilla odwróciła się i objęła siostrę. W białym frotowym szlafroczku Debo­ rah nadal wyglądała w jej oczach na dwunastolatkę. Cilla kochała ją najbardziej ze wszystkich. - To tylko jeszcze jeden nieszkodliwy błazen w tym cyrku, jakim jest nasz świat. - Nie sprawiał wrażenia nieszkodliwego. Deborah, niższa o kilka centymetrów, kurczowo trzymała się siostry. Dało się między nimi zauważyć pewne podobieństwo, zwłaszcza w zarysie ust. Obie miały usta, znamionujące upór i zmysłowość. Rysy Deborah były jednak łagodniejsze, miękkie raczej niż wyraziste. A jej oczy o gęstych rzęsach miały barwę najczystszego błękitu. Oczy te były teraz pełne niepo­ koju. - Moim zdaniem, powinnaś zadzwonić na policję. - Na policję? - Cilla mogła roześmiać się tylko dlatego, że taka opcja nie przyszła jej do głowy. - Jeden obsceniczny telefon i już każesz mi pędzić na policję? Za kogo ty mnie uważasz? Deborah wsunęła ręce do kieszeni. - To nie są żarty. - W porządku, to nie są żarty. Ale, Deb, obie doskonale wiemy, jak niewiele może zdziałać policja w sprawie jednego paskudnego telefonu do publicznej radiostacji, i to w środku nocy. - To naprawdę zabrzmiało groźnie. Przeraziłam się. - Ja też. Deborah zaśmiała się nerwowo. - Ty nigdy się nie boisz. 15

Zawsze się boję, pomyślała Cilla, a mimo to się uśmiechnęła. - Tym razem byłam przerażona. I to do tego stopnia, że nie zdążyłam wcisnąć guzika i wpuściłam go na antenę. - Przez moment zastanawiała się, jakie gromy spadną na nią nazajutrz za ten lapsus. - Więcej nie zadzwonił, ,co oznacza, że był to jednorazowy wyskok. Idź już do łóżka - dodała, głaszcząc siostrę po ciemnych, puszystych włosach. - Nie zostaniesz naj­ lepszą prawniczką w Kolorado, jeżeli będziesz się tu kręcić przez całą noc. - Położę się, jeżeli i ty pójdziesz spać. Cilla wiedziała, że musi minąć wiele godzin, nim odzyska spokój ducha. Położyła rękę na ramieniu siostry. - Umowa stoi. Nie zapalił światła. Mrok pokoju rozpraszało kilka palących się świeczek. Lubił ich tajemniczy, magiczny blask i delikatny, kościelny zapach. Pokój był mały, lecz pełen pamiątek - trofeów z jego przeszłości. Listów, zdjęć, porcelanowych zwierzaków i spłowia- łych wstążek. Na kolanach umieścił myśliwski nóż o długim ostrzu, połyskującym matowo w migoczą­ cym świetle. A świeżo naoliwiona automatyczna czter­ dziestka piątka leżała tuż przy jego łokciu, na wy- krochmalonej nicianej serwetce. W ręku trzymał zdjęcie w palisandrowej ramce. Wpatrywał się w nie, przemawiał do niego, oblewał je gorzkimi łzami. Przedstawiało jedynego człowieka, jakiego kiedykolwiek kochał; wszystko, co mu po nim pozostało, to jedynie ta fotografia, którą mógł przytulić do piersi. John. Niewinny, ufny John. Oszukany przez kobietę. Wykorzystany przez kobietę. Zdradzony. 16

Patrząc na jego fotografię, kołysał się, rozdarty między miłością a cierpieniem. Już ona za to zapłaci. I to najwyższą cenę. Ale najpierw dozna najstraszliw­ szych cierpień. Telefon - jeden obrzydliwy telefon - odbierała, o zgrozo, co noc. Pod koniec tygodnia Cilla miała nerwy w strzępach. Nie była w stanie obracać tego w żart ani na antenie, ani poza nią. Na szczęście, nauczyła się rozpoznawać ten glos - chrapliwy, pełen napięcia, zabarwiony furią - i rozłączała się już po pierwszych słowach. A potem siedziała porażona świadomością, że on znów zadzwoni, że jest tam, po drugiej stronie jednego z tych migoczących światełek, i czeka, by ponownie ją dręczyć. Co ona mu takiego zrobiła? Po włączeniu kasety ze skrótem wiadomości i re­ klamowymi spotami o drugiej w nocy Cilla oparła się łokciami o stół i ukryła twarz w dłoniach. Rzadko sypiała dobrze lub głęboko, a w ostatnim tygodniu trafiło jej się zaledwie kilka chwil porządnego snu. Czuła też, że zaczyna się to odbijać na jej nerwach oraz koncentracji. Co ona takiego zrobiła? Pytanie to wciąż ją prześladowało. Cóż mogła takiego uczynić, by wzbudzić w kimś równie silną nienawiść? Bo w jego głosie rozpoznała nienawiść - i to głęboko zakorzenioną. Wiedziała, że w kontak­ tach z ludźmi potrafi być niecierpliwa i szorstka. A czasami zdarzało jej się być nieczułą. Nigdy jednak umyślnie nie sprawiła nikomu przykrości. Za co więc będzie musiała zapłacić? Jaką to prawdziwą łub wy­ imaginowaną zbrodnię popełniła, że ten ktoś zapałał tak silną żądzą zemsty? 17

Kątem oka dostrzegła jakieś poruszenie - cień pośród cieni w korytarzu. Przerażona, podskoczyła, uderzając biodrem o konsolę. W uszach wciąż dźwię­ czał jej głos, z którym rozłączyła się zaledwie dziesięć minut wcześniej. Zmartwiała z przerażenia, patrzyła, jak obraca się gałka w drzwiach studia. Stąd nie było ucieczki. Czuła, że zaschło jej w ustach, i zaczęła się szykować do walki. - Cilla? Z głucho walącym sercem osunęła się na krzesło, klnąc w duchu swoje słabe nerwy. - Mark. - Przepraszam. Pewnie cię przestraszyłem. - Co najwyżej śmiertelnie. - Obdarzyła dyrektora radiostacji wymuszonym uśmiechem. Mark przekro­ czył trzydziestkę i był zabójczo przystojny. Miał ciem­ ne włosy, starannie wymodelowane i dość długie, dzięki czemu jego gładka i opalona twarz wydawała się jeszcze młodsza. A jego ubiór był, jak zwykle, bardzo modny. - Co cię sprowadza o tej porze? - Już czas, żeby zrobić coś więcej, niż tylko roz­ mawiać o tych telefonach. - Mieliśmy przecież zebranie zaledwie kilka dni temu. Mówiłam ci... - Owszem, mówiłaś - przyznał. - Masz zwyczaj wydawać rozkazy mnie i wszystkim innym. - Nie wezmę urlopu. - Odwróciła się na krześle, żeby spojrzeć mu w twarz. - Nie mam dokąd pojechać. - Każdy może dokądś pojechać. - Podniósł rękę, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć. - Nie będę o tym więcej dyskutował. Wiem, że trudno ci to przyjąć do wiadomości, ale to ja jestem tu szefem. Skubiąc dół bluzy, zapytała: - Co zamierzasz zrobić? Chcesz mnie wywalić? Mark nie mógł wiedzieć, że rzucając mu w twarz to 18

wyzwanie, wstrzymała oddech. Choć pracował z nią od wielu miesięcy, nie zajrzał na tyle głęboko pod po­ wierzchnię, by dostrzec, jak nikłe było jej poczucie własnej wartości. Gdyby jej wtedy zagroził, byłaby się poddała. Ale on wiedział tylko jedno - że program Cilli tchnął nowe życie w radiostację, a ich notowania rosły w rekordowym tempie. - Nie byłoby to dobre dla nikogo z nas. - Gdy odważyła się odetchnąć, położył jej rękę na ramieniu. - Posłuchaj, Cilla, martwię się o ciebie. Wszyscy się o ciebie martwimy. Wzruszyło ją to i - jak zawsze - było dla niej zaskoczeniem. - Przecież on tylko mówi. - Do czasu, dodała w myśli. Przysunęła się wraz z krzesłem do konsolety, gotowa rozpocząć następny blok muzyczny. - Nie zamierzam przyglądać się z założonymi rę­ kami, jak dręczy się kogoś z moich ludzi. Zawiadomi­ łem policję. Cilla poderwała się z krzesła. - Niech cię diabli, Mark! Mówiłam ci... - Mówiłaś. - Uśmiechnął się. - Nie przerabiajmy tego po raz kolejny. Jesteś cennym nabytkiem dla naszej radiostacji. I chciałbym wierzyć, że jesteśmy przyjaciółmi. Znów usiadła, wyciągając przed siebie nogi w wy­ sokich botkach. - Jasne. Poczekaj chwilę. - Z trudem skupiła się, po czym weszła na antenę, podając hasło stacji oraz zapowiedź kolejnej piosenki. Następnie, wskazując na zegar, dodała: - Masz trzy minuty i piętnaście sekund, żeby mnie przekonać. - To bardzo proste, Cilla. To, co ten facet wy­ prawia, jest sprzeczne z prawem. Niepotrzebnie dałem się namówić i tak długo na to pozwalałem. 19

- Jeżeli go zignorujemy, w końcu się odczepi. - Twoja metoda okazała się nieskuteczna. - Znów położył jej rękę na ramieniu i zaczął cierpliwie maso­ wać napięte mięśnie. - Dlatego teraz wypróbujemy moją. Albo porozmawiasz z policją, albo bierzesz niezaplanowany urlop. Pokonana, przeniosła na niego wzrok i posłała mu blady uśmiech. - Czy swoją żoną też tak komenderujesz? - Nieustannie - odparł z uśmiechem, a potem się nachylił, żeby ją pocałować w czoło. - Ale ona to uwielbia. - Och, przepraszam - rozległo się nagle od drzwi. Cilla cofnęła się gwałtownie, co mogło zostać ; poczytane za objaw poczucia winy. Dwoje ludzi, stojących w progu studia, przyglądało jej się z profes­ jonalną obojętnością. Kobieta wyglądała jak ikona mody - z masą ciem- nokasztanowych włosów, opadających na ramiona, i drobnymi, eleganckimi szafirami w uszach. Miała delikatną porcelanową karnację właściwą tylko oso­ bom rudowłosym z natury. Jej szczupłe, sprężyste ciało kryło się pod doskonale uszytym garniturem w jaskrawych odcieniach zieleni i błękitu. Stojący za nią mężczyzna wyglądał, jakby spędził miesiąc na pastwisku, przeganiając bydło. Jasne włosy, spłowiałe od słońca, opadały mu na kołnierzyk dre­ lichowej bluzy. Zaś znoszone dżinsy o wystrzępionych nogawkach, opuszczone nisko na biodra, okrywały nogi co najmniej metrowej długości. Wysoki i chudy, garbił się w drzwiach, podczas gdy kobieta wypro­ stowała się jak struna. Buty miał zdarte, ale na roboczej koszuli nosił klasycznie skrojoną tweedową mary­ narkę. Nie uśmiechnął się. Cilla przyłapała się na tym, że 20

przygląda się jego twarzy dłużej niż powinna. Policzki miał zapadnięte, a w brodzie delikatnie zarysowany dołek. Opalona skóra napięła się na wystających koś­ ciach policzkowych, a jego usta, wciąż bez uśmiechu, były szerokie i wydatne. Oczy, wpatrujące się w nią tak intensywnie, że miała ochotę wić się jak robak pod ich spojrzeniem, były koloru butelkowej zieleni. - Panie Harrison. - Kobieta pierwsza zabrała głos. Gdy wysunęła się do przodu, Cilli wydało się, że dostrzega w jej oczach błysk rozbawienia. — Mam nadzieję, że daliśmy panu wystarczająco dużo czasu. Cilla przeszyła Marka morderczym wzrokiem. - Mówiłeś mi, że do nich dzwoniłeś, ale nie powie­ działeś, że czekają za drzwiami. - Teraz już wiesz. - Nadal trzymał rękę na jej ramieniu, ale już tylko po to, by ją poskromić raczej, niż uspokoić. - To panna 0'Roarke. - Inspektor Grayson. A to mój partner, inspektor Fletcher. - Jeszcze raz dzięki, że zechcieliście poczekać. - Mark gestem zaprosił kobietę oraz jej partnera do środka. Mężczyzna, po wyjściu spod framugi, wypros­ tował się leniwie. - Inspektor Fletcher i ja przywykliśmy do tego. A teraz poprosimy o trochę więcej informacji. - Jak już wiecie, panna 0'Roarke odbiera od jakie­ goś czasu niepokojące telefony, tutaj, w naszej radio­ stacji. - To jakiś świr - odezwała się Cilla, zirytowana tym, że się o niej mówi. - Mark nie powinien był zawracać wam czymś takim głowy. - Za to właśnie nam płacą. - Boyd Fletcher przy­ siadł na brzegu stołu. - Więc tu pani pracuje? We wzroku, jakim ją zmierzył, kryła się wystar­ czająca doza wyższości, by ją rozjuszyć. 21

- Założę się, że jest pan świetnym detektywem. - Cillo! - skarcił ją Mark. Był zmęczony i chciałby już być w domu, z żoną. - Proszę o współpracę - rzucił, po czym znów odwrócił się do detektywów. - Telefony zaczęły się podczas programu w ostatni wtorek. Nikt z nas nie przywiązywał do tego większej wagi, ale to trwa. Ostatni miał miejsce dziś w nocy, o dwunastej trzydzieści pięć. - Macie taśmy? - Althea Grayson zdążyła już wcześniej wyjąć notes. - Zacząłem robić kopie nagrań po trzecim telefo­ nie. - Na widok zaskoczonej miny Cilli Mark wzruszył ramionami. - Tak na wszelki wypadek. Mam je u sie­ bie w biurze. - Idź po nie. - Boyd dał głową znak Althei. - Ja spiszę zeznania pani 0'Roarke. - Masz współpracować! - rzucił Mark do Cilli, po czym wyprowadził Altheę. W ciszy, jaka potem zapadła, Cilla wyjęła papierosa z chudnącej w oczach paczki i zapaliła go szybkimi, nerwowymi ruchami. Boyd z lubością wciągnął w płu­ ca jego zapach. Palenie rzucił zaledwie sześć tygodni, trzy dni i dwanaście godzin temu. - Powolna śmierć - skomentował. Cilla przyjrzała mu się poprzez zasłonę dymu. - Chciał pan usłyszeć moje zeznanie. '- Tak. - Zaciekawiony, wyciągnął rękę, by się pobawić wyłącznikiem. Machinalnym ruchem odsunę­ ła jego palce. - Ręce przy sobie, Boyd uśmiechnął się. Odniósł nieodparte wrażenie, że ma na myśli również siebie, a nie tylko swój sprzęt. Cilla tymczasem zapowiedziała znany przebój. Po włączeniu mikrofonu, na tle cichnącej piosenki podała tytuł, wykonawcę, hasło radiostacji oraz swoje nazwis- 22

ko. Po czym płynnie przeszła do następnego zestawu wybranych piosenek. - Załatwmy to szybko - powiedziała. - Nie lubię mieć towarzystwa podczas pracy. - Nie jest pani dokładnie taka, jak się spodziewa­ łem. - Słucham? To prawda, pomyślał. Jest sto razy lepsza, niż mógł przypuszczać. - Złapałem w radiu pani program - rzucił jakby od niechcenia. - Kilka razy. - Więcej niż kilka. Stracił sporo godzin snu, słuchając tego melodyjnego głosu, ociekającego seksem. -Wyrobiłem sobie nawet pewną wizję. Jakiś metr sześćdziesiąt siedem. - Zmierzył ją obojętnym wzrokiem od czubka głowy po buty. - I chyba byłem blisko. Ale wziąłem panią za blondynkę, z włosami do pasa, niebieskimi oczyma i silną... osobowością. - Znów się uśmiechnął, bo rozbawił go błysk irytacji w jej oczach. Dużych, odnotował, i piwnych. Zdecydowanie różnych i bar­ dziej pociągających niż te, które sobie wyobraził. - Przykro mi, że się pan rozczarował. - Nie powiedziałem wcale, że doznałem zawodu. Zaciągnęła się wolno i ostrożnie, a potem z rozmys­ łem dmuchnęła dymem w jego stronę. Jedno, co naprawdę dobrze umiała, to spławiać antypatycznych facetów. - No więc chce pan to zeznanie czy nie, Cwaniaku? - Przecież po to tu jestem. - Fletcher wyjął z kie­ szeni marynarki notes i ogryzek ołówka. - Strzelaj! W zwięzłych, beznamiętnych słowach zrelacjono­ wała każdy telefon, godzinę, słownictwo. Mówiąc, ani na chwilę nie przestawała pracować - wsuwała taśmy z nagranymi reklamami, nastawiała płyty CD, wybie­ rała i zmieniała albumy. 23

Boyd zapisywał i coraz wyżej unosił brwi. Prze­ słucha oczywiście taśmy, odniósł jednak wrażenie, że Cilla przekazuje mu wszystko, słowo w słowo. A on w swoim zawodzie nauczył się cenić dobrą pamięć. - Mieszka pani w tym mieście od ilu miesięcy? Od sześciu? - Mniej więcej. - Naraziła się pani komuś? - Sprzedawcy, który próbował wcisnąć mi encyk­ lopedię. Przytrzasnęłam mu nogę drzwiami. Boyd zerknął na nią spod oka. Starała się pod­ chodzić do tego lekko, ale widział, jak wcześniej zgniotła w palcach papierosa, a teraz obskubywała paznokieć kciuka. - Jacyś odtrąceni wielbiciele? - Nie. - Ma pani kogoś? W jej spojrzeniu znów błysnął gniew. - To pan jest detektywem, więc niech się pan dowie. - I zrobiłbym to, ale prywatnie. - Znów popatrzył na nią tak przenikliwie i znacząco, że spociły jej się dłonie. -Natomiast w tej chwili wykonuję swoją pracę. Zazdrość i odmowa to potężne motywy. Zgodnie z tym, co pani zeznała, większość komentarzy na pani temat miała związek z pani obyczajami seksualnymi. Nawet jeśli szczerość była jej mocną stroną, nie miała najmniejszego zamiaru mówić mu, że jej jedy­ nym seksualnym obyczajem jest abstynencja. - Nie jestem aktualnie z nikim związana - rzuciła sucho. - To dobrze. - Nie podnosząc wzroku, zrobił kolej­ ną notatkę i dodał: - To moja prywatna opinia. - Panie inspektorze... 24

~ Spokojnie, 0'Roarke - powiedział. - To była tylko uwaga, a nie propozycja. - Spojrzeniem ciem­ nych oczu oszacował jej wymiary. - Jestem na służbie. Potrzebna mi lista mężczyzn, z którymi utrzymywała pani kontakty na gruncie prywatnym. Ograniczmy się do ostatnich sześciu miesięcy. Może pani pominąć sprzedawcę encyklopedii. - Nie jestem z nikim związana. - Wstała, zacis­ kając pięści. - Nie byłam. I nie mam najmniejszej ochoty na to. - A gdzie jest powiedziane, że ochota nie może być jednostronna? - Mówiąc to, był święcie przekonany, że tak właśnie jest w jego przypadku. Nagle ogarnęło ją śmiertelne zmęczenie. Przeczesa­ ła palcami włosy, modląc się o odrobinę cierpliwości. - To chyba jasne dla każdego, że ten gość uczepił się głosu na antenie. Przecież on mnie nawet nie zna. I pewnie nigdy mnie nie widział na własne oczy. Ma tylko swoją wizję - powiedziała, podrzucając mu jego własne słowa. - Wizja. To wszystko, czym dla niego jestem. W tym zawodzie to się ciągle zdarza. Nic mu nie zrobiłam. - Nie powiedziałem, że pani zrobiła. W jego głosie nie było już drażniącej nuty. Za­ brzmiał nagle tak łagodnie, że Cilla odwróciła się, gwałtownie mrugając powiekami, bliska łez. To tylko przepracowanie, uznała. I zdenerwowanie. W ogóle, wszystko razem wzięte. Odwrócona plecami do Boy- da, usilnie próbowała wziąć się w garść. Jest twarda, pomyślał. Sposób, w jaki zaciskała pięści, zmagając się z emocjami, wydał mu się znacz­ nie bardziej pociągający i seksowny niż urywane westchnienia i bezradne gesty. Miał ochotę podejść, powiedzieć jej parę słów pocieszenia lub ukojenia i przesunąć dłonią po jej 25

włosach. Zresztą, zapewne odgryzłaby mu ją przy samym nadgarstku. - Niech się pani dobrze zastanowi nad ostatnimi miesiącami. Może przypomni sobie pani coś, choćby nawet wydało się to pani nieistotnym drobiazgiem, co mogło wywołać te telefony. - Jego ton znów się zmienił. Był teraz rzeczowy. I beznamiętny. - Nie możemy przecież ściągnąć na przesłuchanie wszyst­ kich mężczyzn z Denver i okolic. Policja nie pracuje w taki sposób. - Wiem, jak pracuje policja. Gorycz w jej glosie sprawiła, że zmarszczył brwi. Widocznie chodzi tu o coś jeszcze, ale teraz nie pora, by się w to zagłębiać. - Rozpoznałaby pani ten głos, gdyby go pani znów usłyszała? - Tak. - Brzmiał znajomo? - Nie. - Myśli pani, że on zmienia głos? Wzruszyła niecierpliwie ramionami, ale kiedy się odwróciła, była już opanowana. - Mówi cichym, stłumionym głosem. Jakby... sy­ czał. - Ma pani jakieś obiekcje, żebym posiedział z pa­ nią podczas jutrzejszego nocnego programu? Cilla spojrzała na niego przeciągłe. - Owszem, cale mnóstwo. Pochylił głowę. - Wobec tego pójdę do pani szefa. Zirytowana, sięgnęła po papierosy. W tym momen­ cie Boyd położył rękę na jej dłoni. Popatrzyła na ich splecione palce i wstrząśnięta uświadomiła sobie, że ten fizyczny kontakt dwukrotnie przyspieszył tempo jej pulsu. 26

- Pozwól mi wykonywać moją pracę, Cillo, proszę. Wszystko pójdzie łatwiej, jeżeli pozwolisz mnie i in­ spektor Grayson przejąć kontrolę nad tą sprawą. - Nikt nie będzie przejmował kontroli nad moim życiem. - Wyszarpnęła dłoń i schowała ją do kieszeni. - No to choćby nad tym małym fragmentem. - Nim zdążyła go powstrzymać, wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy za ucho. - Idź do domu i prześpij się. Wyglądasz na wykończoną. Cofnęła się i z wymuszonym uśmiechem rzuciła: - Dzięki, inspektorze. Już mi lepiej. Mimo burkliwych protestów, nie udało jej się od­ wieść go od poczekania, póki nie zejdzie z anteny i nie przekaże wszystkiego człowiekowi, prowadzącemu całonocne studio. Wyraźny brak entuzjazmu nie po­ wstrzymał go też przed odprowadzeniem jej do samo­ chodu, przypomnieniem, by zablokowała drzwi, oraz czekaniem, póki nie odjedzie. Zaniepokojona spojrze­ niem jego oczu - a także własną reakcją - patrzyła na niego we wstecznym lusterku, dopóki nie zniknął z pola widzenia. - Tego mi tylko potrzeba - mruknęła sama do siebie. - Kowboja-gliniarza. Kilka chwil później Althea dołączyła do Boyda na parkingu. W torbie miała taśmy z nagraniami oraz zeznanie Marka. - No i jak, Fletcher... - Przyjacielskim gestem położyła mu rękę na ramieniu. - Jaki jest werdykt? - Jest rzeczowa, twarda jak skała i kłująca jak krzak głogu. - Z rękami w kieszeniach, zakołysal się na piętach. - Myślę, że przyczyną jest miłość.

ROZDZIAŁ DRUGI Jest naprawdę dobra, myślał Boyd, pijąc gorzką kawę i przyglądając się Cilli przy pracy. Obsługiwała sprzęt z bezwiedną zręcznością, świadczącą o długo­ letnim doświadczeniu. Niemal automatycznie prze­ rzucała się z muzyki na nagrane wcześniej komunika­ ty, by później włączyć swój mikrofon. Miała doskona­ le wyczucie czasu, łatwość wysławiania się - i ob­ gryzione do skóry paznokcie. Była kłębkiem nerwów; ponadto emanowała wro­ gością. To pierwsze starała się ukryć, ale wrogości nawet nie próbowała zakamuflować. Przez dwie godzi­ ny, jakie spędzili razem w studiu, prawie się do niego nie odzywała. Niezła sztuczka, bo kabina mierzyła niespełna trzy na trzy metry. Zresztą, mniejsza o to. Jako policjant, przywykł do bycia tam, gdzie go nie chcą. Był też na tyle przekorny, by to zaakceptować. Boyd lubił swoją pracę i nie przejmował się czymś takim, jak irytacja, wrogość czy agresja. Bo prawda wyglądała tak, że znacznie łatwiej można było obronić się przed wrogimi uczuciami niż przed kulą z czter­ dziestki piątki. A on w swoim życiu był już celem i jednego, i drugiego. 28

Choć określenie „filozof byłoby dla niego krępu­ jące, miał zwyczaj analizować wszystko aż do samych podstaw. A u źródeł takiej życiowej postawy leżała wiara w istnienie rzeczy słusznych i niesłusznych. Albo raczej, choć pewnie wahałby się użyć tego sformułowania, w istnienie dobra i zła. Był na tyle rozsądny, by zdawać sobie sprawę, że zbrodnia często popłaca, i to bardzo. Natomiast satys­ fakcja bierze się z przekonania, że ma się swój udział w udowadnianiu, iż nigdy tak nie jest na dalszą metę. A on był cierpliwy. Bez względu na to, czy ujęcie przestępcy trwało sześć godzin, czy sześć miesięcy, wynik był zawsze ten sam. Zwyciężało dobro. Z wyciągniętymi przed siebie nogami przerzucał stronnice książki, napawając się głosem Cilli. Przywo­ dził mu na myśl ławeczki na werandzie, upalne letnie noce i plusk płynącej leniwie rzeki. W całkowitej sprzeczności z nim pozostawało emanujące z niej napięcie i niespożyta energia. Z tego pierwszego czer­ pał przyjemność, temu drugiemu się dziwił. Doprowadzał ją do szału. Samą tylko swoją obec­ nością. Cilla przełączyła mikrofon na reklamy i spraw­ dziła listę kolejnych przebojów. Wciąż go przy tym ignorowała - albo przynajmniej próbowała ignorować. Nie lubiła mieć towarzystwa w studiu. Cóż z tego, że po tym, jak zdecydowanie ucięła wszelkie próby na­ wiązania rozmowy, rozsiadł się z tyłu z książką. I to nie z jakimś westernem albo męską literaturą przygodową, jak się można było spodziewać, tylko z wygniecionym egzemplarzem „Na wschód od Edenu" Steinbecka. Cóż z tego, że milczał cierpliwie przez prawie dwie godziny... Był obok. I już samo to wystarczyło. Nie potrafiła udawać, że telefony się skończyły, że to nieważne, że jej życie wróciło na dawne tory. Nie 29

wtedy, gdy w kącie studia siedział ten tyczkowaty kowboj i czytał wielką amerykańską powieść, tak że nieomal musiała przez niego przechodzić, by zdjąć albumy z półki znajdującej się za jego plecami. To przez niego puściły jej nerwy. Nie znosiła go za to. I za to, że jest intruzem. No i za to, że jest policjantem. Ale to czysto prywatne odczucia, przypomniała sobie natychmiast. A ona ma przecież pracę do wykonania. - Tu KHIP. Towarzyszyliśmy wam aż do północy. Rozpoczął się nowy dzień, dwudziestego ósmego mar­ ca, ale nie myślcie sobie, że ulotnimy się po cichu. Jest dwunasta dwie, a na dworze minus siedem stopni, więc włączcie radia, żeby się rozgrzać. Słuchacie KHIP, gdzie nadają jeszcze więcej przebojów na godzinę. Za chwilę wiadomości, a potem koncert życzeń. Dzwońcie. Ruszamy w tango. Boyd poczekał, aż skończą się wiadomości i Cilla włączy reklamy. Dopiero wtedy zaznaczył miejsce w książce i wstał. Zajmując fotel stojący obok krzesła Cilli, poczuł nagle narastające napięcie. - Nie rozłączaj się, kiedy zadzwoni. Żachnęła się i spróbowała nadać głosowi sarkas­ tyczne brzmienie. - Moi wielbiciele nie po to mnie słuchają, żeby być świadkami takiego przedstawienia, Cwaniaku. - Możesz przecież trzymać go na linii i odsłuchać w studiu, nie wpuszczając na antenę, prawda? - Tak, ale nie chcę... - Zrób przerwę na reklamy albo muzykę - powie­ dział grzecznie Boyd - ale trzymaj go na linii. Może nam się poszczęści i namierzymy tego faceta. I, jeżeli to możliwe, przyjmuj zamówienia aż do końca pro­ gramu, żeby dać mu czas na jego ruch. Z zaciśniętymi pięściami popatrzyła na światełka, 30