anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony55 975
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań32 383

Singh Nalini - Psi i Zmiennokształtn 9,5 - Deklaracja zalotów

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :519.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - Psi i Zmiennokształtn 9,5 - Deklaracja zalotów.pdf

anja011 EBooki Psi i zmiennokształtni
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 62 stron)

Nalini Singh Deklaracja Zalotów w: Antologii Dzikie Zaproszenie Tłumaczenie nieoficjalne rozdz 1-11: zapiski_mola_ksiazkowego Korekta: Lucek01 Tłumaczenie nieoficjalne rozdz 12-14: Arionka ROZDZIAŁ 1 Cooper był dobry. Bardzo dobry. Więcej, był lepszy niż kiedykolwiek w swoim życiu. Trzymał się z daleka od swojej seksownej pani inżynier do utrzymywania systemu przez ponad sześć miesięcy. Sześć miesięcy. Równie dobrze mogła to być dekada, jeżeli o niego się rozchodziło. Dominujący drapieżni zmiennokształtni mężczyźni nie byli cierpliwi, gdy podjęli decyzję dotyczącą kobiety, ale okoliczności wymusiły na nim cierpliwość i właśnie ta cierpliwość sprawiła, że temperament jego wilka był na dzikiej krawędzi. Przemawiała do każdego jego męskiego instynktu z tym swoim krągłym ciałem i miękkimi hebanowymi włosami, w których chciał zacisnąć pięści i użyć zębów na jej kremowej skórze. Wilk, który był jego drugą połową w pełni się z nim zgadzał. Obie jego strony chciały ją zagarnąć, aż nikt nie miałby żadnych wątpliwości, że należy do niego. Zacisnął zęby i walczył z tym prymitywnym pragnieniem świadomy tego, że ponieważ był porucznikiem zarządzającym północnym krańcem Gór San Gabriel Grace znajdowała się pod jego ochroną. Jego status nie powstrzymałby go w pogoni za nią, gdyby była chociaż w przybliżeniu silnym dominującym osobnikiem, ale Grace była jednym z najbardziej uległych wilków wśród Śnieżnych Tancerzy. Cooper cholernie dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że ulegli nie słuchali się dominujących automatycznie, ale impuls, by to zrobić był zakorzeniony w komórki ich ciała. Dodać należało do tego fakt, że Grace była bardzo bezbronna zaraz po przeniesieniu się do nowego legowiska. Cooper wiedział, że nie mógł ruszyć za nią aż sformułuje nowe przyjaźnie, stworzy system, który da jej siłę, by go odrzucić, gdyby jego zaloty były nie mile widziane. Jego pazury wbiły się we wnętrze dłoni na myśl o tym, ale mężczyzna i wilk obaj wiedzieli, że jeżeli ona powie nie, to będzie musiał się wycofać. Natychmiast. Ponieważ, gdy dominująca kobieta mogła uciekać, by zainicjować u mężczyzny pogoń w wyzwaniu pochodzącym z dzikiego serca jej wilka, jeżeli uległa uciekała, a nie było to częścią otwartej zabawy znaczyło to, że naprawdę chce uciec.

Nie uciekaj ode mnie kochanie, pomyślał, gdy robił ostatnie kroki w jej kierunku. Gryzę tylko odrobinę. Nie była to całkiem prawda, ale planował zachowywać się najlepiej jak tylko zdoła aż zaufa mu wystarczająco mocno, by poradzić sobie z agresywną zmysłowością, która była integralnym aspektem jego natury. „Grace.” Grace poczuła jak, jej serce wali po żebrach na dźwięk tego głębokiego, męskiego głosu równie mrocznie smakowitego, jak i niebezpiecznego w stosunku do jej zdrowego rozsądku. Weź się w garść Grace. Zachowujesz się komicznie. Była to ta sama rzecz, którą sobie powtarzała w kółko od pierwszego dnia w legowisku w San Gabriel, gdy Cooper powitał ją w tym regionie. Był wielki, śmiertelnie niebezpieczny i cudowny. Nie było trudno zrozumieć dlaczego od pierwszego spojrzenia pozbawił ją oddechu. Ten mężczyzna był żywym, chodzącym afrodyzjakiem. Gdyby byli sami nie była pewna czy przeżyłaby to spotkanie bez zrobienia czegoś bardzo głupiego. Jak na przykład spróbowanie zagarnięcia przywilejów skóry od mężczyzny, którego nikt nie ośmielał się dotknąć bez jego wyraźnego pozwolenia. Była tego pewna. Jednak nawet w swoim zamurowanym stanie wiedziała, że to przyciąganie było dziką niemożliwością. Choć dominujący dosyć często wiązali się albo łączyli się więzią z uległymi, do tego stopnia, że nie uważano tego za coś nadzwyczajnego, jednak luka w dominacji między nią a Cooperem była zbyt szeroka. Znajdowali się dosłownie na dwóch przeciwległych krańcach hierarchii – jej wilk wiedział, że Cooper mógł ją przeżuć, a potem wypluć nawet tego nie zauważając. Jednak za każdym razem, gdy był blisko niej jej całe ciało napinało się w wyczekiwaniu. „Cześć.” Powiedziała nie spoglądając w górę z miejsca, w którym klęczała w rogu obok ciągu grzewczego, który wymagał przeglądu. Legowisko w Górach San Rafael, gdzie spędziła czas jako nastolatka było podobne do legowiska w Górach Sierra Newada, tylko mniejsze. To legowisko zostało natomiast dosłownie wyżłobione pod górą, a potem wzmocnione kamiennymi ścianami. Tunele były szerokie i przestronne, a pokoje hojne. Jednak pod surowym naturalnym pięknem kamienia poprzecinanego pasmami błyszczących minerałów znajdowało się bardzo skomplikowane technologiczne serce, w którego utrzymaniu pomagała Grace. „Wystąpiła awaria w jednym z krytycznych systemów?” Zapytała, zgadując, że właśnie dlatego Cooper poświęcił czas, by osobiście ją wyśledzić. Zarówno szef jej wydziału i jego zastępca byli nieobecni z powodu wyjazdu na różne konferencje technologiczne. To Grace obecnie dowodziła wydziałem. „Mogę się tym zaraz zająć – to nie jest nic pilnego.” „Nie, wszystko jest w porządku.” Przykucnął obok niej natychmiast zagarniając całe dostępne w pobliżu powietrze. Skoncentruj się na pracy, rozkazała sobie próbując skupić się na cyfrowym kluczu, którego używała, by usunąć przepalony bezpiecznik… ale jej całe ciało było dostrojone do jego każdego oddechu, a mięśnie były napięte jak postronki. „Jak ci idzie w tej sekcji?” Jego głos był nastrojony do poziomu, który rozpoznała jako „ostrożny”. Walczyła z samobójczym pragnieniem, by walnąć go w głowę jakimś narzędziem. Jej miejsce w hierarchii nie determinowało jej całej osobowości. Tak jak w przypadku wielu osób dominujących, ulegli mogli być nieśmiali albo rozentuzjazmowani, pogodni albo pochmurni, zmysłowi albo zdystansowani. Grace mogła być cicha i odrobinę nieśmiała w porównaniu do większości członków jej stada, ale potrafiła doskonale radzić sobie z głośnym głosem – dorastała z dójką adoptowanego rodzeństwa. Dominujących, którzy odziedziczyli temperament z krótkim zapalnikiem po swoim ojcu. Wysłuchała sporego udziału podniesionych głosów. „Jesteśmy na półmetku przeglądu.” Powiedziała marząc, by zapomniał o jej miejscu w hierarchii i

dostrzegł w niej po prostu kobietę … kobietę, której pragnął. Gdyby tak się stało, to co byś zrobiła? Prawdopodobnie uciekła bardzo szybko w przeciwnym kierunku. Przekręciła klucz odrobinę za mocno i niemal złamała rurkę. „Cholera.” Policzki spłonęły jej rumieńcem, wygięła palce, wzięła głęboki wdech i ostrożnie dokończyła wymianę, bardzo świadoma czujnego spojrzenia Coopera. „Już. Możemy poddać komponenty recyklingowi.” „Wymienione bez jednego zadrapania. Imponujące.” Podniósł wypalony bezpiecznik. „Dostałaś nową dostawę, której chciałaś?” Oderwała oczy od jego dłoni. Jej twarz zaczerwieniła się jeszcze mocniej od surowych obrazów, które sformowały się nieposkromione w jej umyśle – na temat tych wielkich dłoni na jej ciele, piersiach. Jego skóra wyjątkowo szorstka na jej własnym ciele. Nigdy nie reagowała na żadnego mężczyznę w ten sposób. I to jeszcze w odniesieniu do mężczyzny, którego sama obecność sprawiała, że jej wilk czuł się znacznie niekomfortowo. Z pewnością przeznaczenie nieźle się śmiało kosztem Grace. „Tak.” Zdołała powiedzieć w odpowiedzi na jego pytanie. „Dostałam. Była wysokiej jakości, tak jak obiecali.” Usłyszała delikatne kliknięcie, gdy odłożył bezpiecznik na podłogę. Odłożyła klucz i chciała podnieść … „Grace.” Palce owinęły się wokół jej nadgarstka. Jej puls przyspieszył, gdy wpatrywała się w tą silną, ciemnoskórą dłoń – taką ciepłą i delikatną. Stwardnienia na jego dłoni były zmysłową pieszczotą. Nie mogła mówić. Przypływ hałasu wewnątrz jej głowy był zbyt głośny, przytłaczał wszystko inne. „Grace.” Powiedział tym razem delikatniej. Uspokajając. „Spójrz na mnie.” Przełknęła i zaryzykowała krótkie zerknięcie. Jej wilk zesztywniał w czujności. Gdyby jej rozkazał natychmiast, by go posłuchała. Jej natura determinowała, że nieposłuszeństwo wobec rozkazu porucznika stresował ją na pierwotnym poziomie. Fakt, że była zmiennokształtną a nie dzikim wilkiem oznaczał, że miała zdolność do takiego nieposłuszeństwa. Jednak wymagałoby to przeszywającego kości poczucia niezgody z treścią rozkazu. Wystarczającego, by ludzka część jej natury zwyciężyła nad silnymi instynktami jej wilka. Cooper jednak nie wydał rozkazu. Poprosił … w sposób, który sprawił, że cała kobiecość w Grace zaczęła drżąco zwracać uwagę na wszystko. Teraz, jej oczy zrównały się z jego intensywnymi niemal czarnymi oczami i uciekły w bok. Gdy nie zrobił nic poza czekaniem z cierpliwością, której nigdy by się po nim nie spodziewała ponownie uniosła rzęsy i zrównała się z nim spojrzeniem. To przesłało dreszcz przez jej wilka. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego z porucznikiem było odważnym ruchem ze strony każdego wilka, ale dla uległego było to coś więcej. W każdych innych okolicznościach mogło to być niebezpieczne – tak jak ona miała swoje instynkty, dominujący mieli swoje. Jeżeli któryś zinterpretowałby kontakt wzrokowy jako wyzwanie mogło się to źle skończyć. Fakt, że większość takich przypadków miała miejsce, gdy obaj uczestnicy byli w wilczej formie w żaden sposób nie negował niebezpieczeństwa uruchomienia niezamierzonej niebezpiecznej reakcji. Ponieważ uległy nigdy nie wyszedłby z tego zwycięsko. Kciuk Coopera przesunął się po rozedrganym pulsie na jej nadgarstku. „Tutaj jesteś.” Niski szept dotknął ją niczym bardzo intymna pieszczota. Czuła się tak, jakby była całkowicie naga, obnażona i bezbronna. Wzięła rozedrgany wdech i przerwała szokujący kontakt wzrokowy. Pociągnęła delikatnie za nadgarstek. Serce jej zadrżało, gdy palce Coopera zacisnęły się na chwilę. Wypuścił ją przed następnym uderzeniem serca. Nie była niczego pewna, więc oparła się na tym, co znała. Podniosła kolejne ze swoich narzędzi, by zrobić … coś. Tylko, że jej myśli były skołowane. Odczuwała

palący przedłużający się żar na nadgarstku. Zaczęła pracować nad przypadkową nieistotną częścią układu, gdzie mogłaby z łatwością później naprawić wszelkie błędy. Obok niej Cooper przesunął się odrobinę. Kilka centymetrów, które zmniejszył w dzielącej ich odległości wystarczyło, by jej wilk zadrżał i stał się czujny w wyniku oczekiwania, pragnienia i solidnej dawki paniki zmieszanych razem. „Grace, nigdy nie musisz się niczego obawiać z mojej strony.” Wymruczał szorstko. Była to dźwiękowa pieszczota dla jej zmysłów. „Jeżeli kiedykolwiek i gdziekolwiek będziesz chciała, żebym przestał wystarczy, że powiesz „nie”. Dobrze?” Przytaknęła szybko głową. Jej gardło było równie suche jak błyszczące piaski pustyni Mojave. „Nie zamierzam jednak odejść, aż mi powiesz, że mam to zrobić.” Kontynuował. „Zamierzam cię adorować.” Narzędzie wypadło z jej pozbawionych czucia palców i stuknęło o podłogę. Cooper podniósł je i odłożył do jej skrzynki. „Zostawię cię twojej pracy … ale Grace? Niedługo się zobaczymy.” Z tą obietnicą wstał i odszedł. Jego silne ciało poruszało się z dziką siłą mocno utrzymywaną w ryzach, gdy przechodził przez dosyć wąski korytarz techniczny w stronę głównego legowiska. Jej serce uderzało o żebra z wystarczającą mocą, by sprawiało to ból. Oddech był urywany i wiązł jej w gardle. Grace opadła na gładką kamienną ścianę. „O Boże. O Boże. O Boże.” Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w mocnym, nierównym rytmie, gdy próbowała zaczerpnąć powietrze i oczyścić głowę. Ten wysiłek zawiódł. Sięgnęła na ślepo swoją butelkę z wodą i wzięła łyka. Chłodny płyn zmoczył jej gardło, ale nie zrobił nic, by uspokoić gorączkę w jej krwi. „Zamierzam cię adorować.” Nigdy nawet w najdzikszych wyobrażeniach nie sądziła, że Cooper wypowie do niej te słowa. Jej największym ośmieleniem się były niepoprawne erotyczne fantazje, które zostawiały ją oblaną potem i pragnącą spełnienia. Fantazje, w których leżeli skóra do skóry. Jej usta znajdowały się na jego gardle. Jego dłonie ściskały jej biodra, gdy przytrzymywał ją w miejscu pod sobą w gotowości, by mógł ją posiąść. W prawdziwym życiu niemal na pewno spanikowałaby, gdyby kiedykolwiek znalazła się w takiej sytuacji. Jej wilk przejąłby kontrolę nad umysłem i zaprezentowałby spokojne poddanie się znajdującemu się z nią w łóżku drapieżnikowi. Jednak w jej fantazjach twarda rzeczywistość hierarchii nie miała znaczenia. Gdyby Cooper zaprosił ją do swojego łóżka te fantazje mogły dać jej pewien fundament, na którym mogłaby się oprzeć. Choć byłoby to ulotne. Jednakże zmiennokształtni mężczyźni tacy jak Cooper nie używali słowa „zaloty”, gdy witali kobietę do dzielenia się z nią swoim ciałem i łóżkiem, nie ważne czy na jedną noc, czy na dłużej. Nie, on mówił poważnie. Wielki, niebezpieczny, piękny Cooper chciał, żeby była jego. ROZDZIAŁ 2 Grace była niemal gotowa uwierzyć, że to wyobraziła sobie to wszystko. Uniosła do twarzy wnętrze nadgarstka i powąchała ze skóry dziki zapach ziemi i ciemnego bursztynu składającego się na zapach Coopera. Jego skomplikowana nuta sprawiała, że miała ochotę przesunąć nosem po jego gardle i wziąć głęboki wdech, aż będzie mogła oddzielić elementy, które składały się na dekadencką całość. Nawet teraz pozostały szept jego zapachu sprawiał, że mrowiła ją skóra. Jej umysł dostarczył

kaskadę zmysłowych wspomnień ciemnego żaru jego muskularnego ciała. Głębokiego brązu jego skóry. Czarnych włosów, które golił tak blisko głowy, że musiała nieustannie walczyć z pragnieniem, by przesunąć dłonią po ich jeżu. Takim jak ten na jego szczęce. Jęknęła, wzięła kolejny łyk wody. Nie pomógł on zbytnio. Adrenalina nadal mocno pompowała i szalała w jej żyłach, aż czuła się tak jakby jej skóra miała eksplodować od szalonej energii odbijającej się w jej ciele. Jej wilk był równie zdumiony, co jej ludzka połowa. Gdy więc usłyszała, że ktoś wchodzi do korytarza technicznego jej umysł rzucił się na powód do rozproszenia myśli. Miała ochotę płakać z radości, gdy wyczuła zapach Vivienne na sekundę zanim wysoka, szczupła kobieta pojawiła się za rogiem. Lodowata piękność – takie było pierwsze wrażenie, jakie Grace odniosła na temat koleżanki inżyniera o prostych czarnych włosach ściągniętych w gładki kucyk i migdałowych brązowych oczach kontrastujących z jej idealną białą skórą. A potem Vivienne uśmiechnęła się – tak jak teraz – z zaraźliwym ciepłem ujawniającym jej radosne usposobienie. „Cześć szefowo. Idę zacząć przegląd systemu komunikacyjnego w tej części – problem z linią komunikacyjna 7B wynikał jedynie z drobnego spięcia.” Grace dotknęła pustego miejsca obok siebie. „Zrób sobie przerwę.” Krytyczne znaczenie zarówno dla ich relacji w pracy, jak i ich przyjaźni miał fakt, że choć Vievienne była dominującą – choć na niższym krańcu skali intensywności – to nie miała problemu z przyjmowaniem rozkazów od uległego przełożonego. Poziom takiej elastyczności u każdej osoby bez względu na miejsce zajmowane w hierarchii był faktem, który „cywilni” kierownicy w stadzie musieli nieustannie mieć na myśli, gdy tworzyli zespoły pracownicze. Ponieważ, gdy przychodziło co, do czego nie byli ludźmi, byli zmiennokształtnymi, byli wilkami. „Coop był tutaj? Uwielbiam głębię jego zapachu.” Skomentowała wesoło Vievienne, gdy zajęła miejsce zaoferowane przez Grace. „Jest niczym kwintesencja męskości, wiesz? Gdyby mój wilk nie był w połowie tak przerażony na jego widok kusiłoby mnie, by zaoferować się mu na tacy.” Westchnęła. „Ta jego blizna powinna działać na niekorzyść jego wyglądu, ale dodaje mu jedynie seksapilu. Boże, wyobrażasz sobie, jaki byłby w łóżku?” Grace otworzyła usta i słowa same się z niej wylały. Brzmiały tak surrealistycznie jak za pierwszym razem, gdy je słyszała. „Powiedział, że zamierza mnie adorować.” Głowa Vivienne nagle uniosła się do góry. „Wiedziałam!” Powiedziała w wybuchu szalonej wesołości. „Powiedziałam Toddowi, żeby z tobą nie flirtował, ale czy mój głąbowaty bliźniak posłuchał mnie? Nie! Ha! Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę wyraz na jego twarzy, gdy mu powiem, że próbował zaskarbić sobie czas u kobiety porucznika.” Grace zamrugała słysząc tą niespodziewaną odpowiedź. „Nie wiedziałaś. A ja nie jestem jego kobietą.” Wypowiedzenie tych słów było takie dziwne. Jak choćby rozważanie tego poza światem jej fantazji. Vievienne machnęła ręką na to stwierdzenie. „Dobra, ok, nie wiedziałam – w sensie, że na pewno, ale podejrzewałam. Dorastałam w tym legowisku. Miałam siedemnaście lat, gdy Coop je przejął i pozwól, że ci to powiem – ten facet mógł trzymać się na dystans od czasu, gdy przyjechałaś, ale nigdy nie patrzył na kobietę w sposób, w jaki patrzy na ciebie. Tak intensywnie, opiekuńczo i wygłodniale jakby miał ochotę wziąć gryza.” Zadrżała. Myśl o ustach Coopera na jej skórze sprawiała, że Grace musiała mocniej ścisnąć uda, nawet, gdy inna jej część chciała krzyczeć, że postradała zmysły. Nie miała odpowiednich narzędzi, by poradzić sobie w łóżku z takim mężczyzną – silnym, surowym, wymagającym. „Nie pomagasz.” „Przepraszam.” Powiedziała Vivienne zatroskanym głosem i poklepała ją po udzie. „Tylko, że on jest taki gorący. Straciłam na chwilę kontakt z mózgiem.” Grace prychnęła i zaśmiała się ku własnemu zaskoczeniu. Było to bardzo potrzebne ujście nerwów.

„Jesteś idiotką.” Vivienne mrugnęła do niej. „Nie podoba ci się?” Zapytała. „Podoba się, nie jest słowem, którego bym użyła.” Powiedziała Grace głosem napiętym od pamiętanych emocji. „Ja … on jest gorący. I to ekstremalnie.” Taki żar mógł zrujnować ją w kontaktach z innymi mężczyznami, nawet, gdy spaliłby ją na popiół. „Ale on jest porucznikiem.” „Używa swojego stanowiska, by wywrzeć na tobie presję?” Zrobiła nerwową minę. „Nie wyobrażam sobie, żeby Coop ...” „Nie! Nie, on nigdy by tego nie zrobił.” Mógł być nieco szorstki, a jej wrażliwa strona ostrzegała ją w taki sposób, że jest znacznie poza jej seksualną ligą, i zdecydowanie niebezpieczny, ale był również honorowy aż do szpiku kości. „Jeżeli będziesz chciała, żebym przestał kiedykolwiek i gdziekolwiek, jedyne co musisz powiedzieć to „nie”.” Vivienne szturchnęła ją w ramię. Jej jedna długa noga była zgięta w kolanie, a stopa drugiej była oparta o ścianę naprzeciwko. „W takim razie, o co chodzi?” „Jestem uległa.” Oczywisty, niezaprzeczalny fakt. „Zawsze będę – jestem szczęśliwa z powodu mojego miejsca w hierarchii.” Była potrzebna. Jej rola wśród Śnieżnych Tancerzy była nie mniej ważna niż kogoś innego. Na przykład szczeniaki całkowicie się jej nie bały. W przypadku jakiegoś nagłego wydarzenia mogła chwycić jakiekolwiek dziecko i uciec wiedząc, że to dziecko przytuli się do niej zamiast z nią walczyć. Na co dzień, i bez wrzucania do tej mieszanki dynamitu pasji, Grace i jej podobni pomagali ich silniejszym pobratymcom utrzymać kontrolę nad ich agresywnymi naturami inicjując w nich intensywną i często nieświadomą opiekuńczość. Choć w przypadku osób uległych nie był to często efekt przypadku. Więcej niż jeden raz Grace poprosiła złego i sfrustrowanego dominującego o pomoc w jakimś zadaniu, które równie dobrze mogła wykonać sama. Była świadoma, że wpływ jej wilka uspokoi ich zwierzęcą naturę. Takie rzeczy były częścią rytmu zdrowego stada. Te stada, które straciły swój naturalny komponent złożony z uległych osobników – bez względu na to, czy nastąpiło to w wyniku wypadku, czy braku troski i szacunku – i nie odbudowały tego braku balansu w końcu rozpadały się, ponieważ energia w legowisku stawała się pełna przemocy. „Zawsze pamiętaj, że tak jak my potrzebujemy ich siły, by czuć się bezpiecznie głęboko w naszym wnętrzu, żołnierze i inni dominujący potrzebują nas, by trzymać się swojego człowieczeństwa.” Ciepła dłoń głaskająca ją po włosach. „Dlatego Śnieżni Tancerze są takim silnym stadem. Ponieważ jedna osoba nie jest uważana za bardziej lub mniej ważną niż inna.” „Ale wilki takie jak ja nie umawiają się z członkami stada tak silnymi jak Cooper.” Kontynuowała z zaciśniętym sercem z powodu echa delikatnego głosu jej utraconego ojca. Pragnienie zaćmiewało zasady na fundamentalnym poziomie. Zmieniało efekt wywoływany przez jej wilka na jego i jego na jej, aż nie byłaby w stanie przewidzieć jak którekolwiek z nich mogłoby się zachować w jakiekolwiek sytuacji. Następne słowa Vivienne były poważne. „Czujesz się przy nim nieswojo, prawda?” I to na najbardziej podstawowym kobiecym poziomie. „Jest tak bardzo przytłaczający.” Taki męski, pierwotny, taki pięknie szorstki. Po prostu … taki. „Rozumiem. Coop nie jest facetem, który będzie łatwym kochankiem.” Gardło Grace wyschło na myśl o możliwości nazwania Coopera swoim kochankiem. „Nie chodzi tylko o to.” Wydusiła z siebie po tym jak wzięła łyka wody zanim kontynuowała dalej. „Pamiętasz, co ci powiedziałam? Jak częściowym powodem, dla którego przyjęłam ten awans i przeniosłam się tutaj było nadopiekuńcze zachowanie mojej rodziny?” Aż zarówno wilk, jak i kobieta obie

wiedziały, że nie było to dla niej dobre. Choć kochała swoich adopcyjnych rodziców i rodzeństwo całym sercem, i wiedziała, że była przez nich kochana, czasami tak jak teraz tęskniła za swoimi utraconymi „Mamusią” i „Tatusiem” tak bardzo, że aż bolało. Jej ojciec był osobnikiem uległym. Rozumiał ją na fundamentalnym poziomie. Jej mama była dominującym żołnierzem, która związała się i pokochała uległego wystarczającego długo, by uzyskać zrozumienie, czego potrzebowała jej córka, by rozkwitnąć. Oboje rozpoznawali, że potrzeba Grace, by czuć się bezpiecznie nie równała się twardej ścianie roztaczanej opieki. „Rozumiem, co masz na myśli.” Głos Vivienne przedarł się przez słodko-gorzkie wspomnienia szczęśliwego, zadowolonego dziecka, którym była zanim stado spłynęło krwią. „Jako porucznik Coop praktycznie jest zbudowany, by bronić i opiekować się.” Obróciła się, by zwrócić się twarzą w stronę Grace. „Jeżeli mu powiesz, że ma się wycofać, on to zrobi. Wydaje mi się, że odsuwając na bok wszystko inne, pytanie brzmi – czy właśnie tego chcesz?” „Nie.” Padła natychmiastowa i kategoryczna odpowiedź. Grace nie mogła znieść myśli, że nigdy więcej nie poczuje szorstkiego ciepła dotyku Coopera. Nie usłyszy tej pieszczącej nuty obietnicy w jego głosie. Usta Vivienne wygięły się w szalonym uśmiechu. „W takim razie lepiej znajdź sposób, żeby poradzić sobie z wielkim, złym wilkiem, który chce cię na swoją prywatną osobistą przekąskę.” Tysiące motyli uniosło się do lotu w brzuchu Grace. Przestraszył ją. Żołnierz stojący przed Cooperem zbladł pod złotą opalenizną swojej skóry. „Proszę pana?” I teraz straszył wszystkich innych. Przesunął dłonią po twarzy w próbie zmazania z niej grymasu. Jego kciuk przesunął się po poszarpanej bliźnie wzdłuż jego lewego policzka. „Naruszenie granicy, jesteś pewien, że to tylko para dzieciaków podpuszczających się nawzajem?” Terytorium wilków było mocno oznakowane, ale nastolatki na całym świecie mieli tajemniczą zdolność, by wiedzieć tylko to, na co mieli ochotę. Daniel przytaknął, jego piaskowe włosy zsunęły mu się na czoło. „Sam ich złapałem. Upewniłem się, żeby wiedzieli, że naruszyli granicę terenów Śnieżnych Tancerzy. Powiedziałem im, że to jedyne ostrzeżenie, jakie dostaną zanim przystąpimy do działania.” Błysnął zębami. „Mało nie pogubili nóg.” „Dobrze.” Malowanie strachu w oczach nastolatkom, w których było więcej hormonów niż mózgu nie sprawiało Cooperowi radości, ale musiało to być zrobione. Dzika reputacja Śnieżnych Tancerzy była ich pierwszą linią obrony. Stado nie zawsze było tak otwarcie agresywne. Ich dyscyplina i skupienie na rodzinie sprawiło jednak, że ich wrogowie uwierzyli, że Śnieżni Tancerze są słabi. Wynikający z tego rozlew krwi zdewastował stado. Tak wielu zginęło w masakrze – włączając w to rodziców Grace. Nigdy więcej, pomyślał Cooper. „Miej na nich oko.” Powiedział do Daniela. „Czasami dzieciaki lubią grać w tchórza.” Młodzieńcza głupota nie miała granic bez względu na to, czy młodzież pochodziła ze zmiennokształtnych czy z ludzi. „Zaalarmuje pozostałych wartowników. Co mamy zrobić, jeżeli jeden z nas znowu ich złapie?” „Unieruchomcie ich pojazd i zadzwońcie po mnie.” Śnieżni Tancerze mieli całkowitą jurysdykcję na terenie swojej ziemi. Może kiedyś Egzekutywa sprzeciwiłaby się temu stwierdzeniu, ale już nie – nie, gdy świat drżał pod silną wagą zmian, które na nowo definiowały władzę. „Osobiście ich odprowadzę do granicy.” Jeżeli ludzkie szczeniaki były wystarczająco dorosłe, by stawiać sobie takie wyzwania, byli również

wystarczająco dorosłe, by wiedzieć, że nie należy podpuszczać stada drapieżnych zmiennokształtnych. Cooper zamierzał dać dwóm psotnym ludzkim nastolatkom taką samą reprymendę, jaką dałby młodzieży znajdującej się pod jego rozkazami, gdyby wywinęli jakiś głupi numer. „Nikt nigdy nie wrócił po raz trzeci.” Daniel uśmiechnął się. Po tym, jak żołnierz odszedł, Cooper przesunął dłońmi po krótkim szorstkim jeżu na swojej głowie i wpatrywał się pochmurnie w widok za oknem. Choć większość legowiska znajdowała się pod ziemią jego biuro znajdowało się na najwyższym poziomie. Było wciśnięte w naturalne zagłębienie w górze. Szkło zostało pokryte odpowiednią substancją, by nie odbijało światła, ale pozwalało mu na dobry widok głównej ścieżki prowadzącej do legowiska. Dziś skąpana w świetle słonecznym ziemia była bardzo zazieleniona drzewami, aż nikt nie pomyślałby, że pustynia Mojave rozpościerała się za daleką linią brzegu. Lubił to, że mógł mieć stąd oko na wszystko, ale brak okien w głównym legowisku nie przeszkadzał jego wilkom – uwielbiali wracać do domu i zaszywać się w legowisku. W miejscu, gdzie szczeniaki zawsze były chronione. Poza tym tunele były szerokie i skąpane w symulowanym świetle dnia bądź księżyca w zależności od pory dnia. Wentylacja powietrza i mechanizm kontroli temperatury były bardzo dobrze dostrojone, by tworzyć niewymagające zbytniego wysiłku przystosowanie się do przejścia między dworem i wnętrzami. Naukowe ramię Śnieżnych Tancerzy było odpowiedzialne za pierwotne wynalezienie tej technologii, ale to wysoce wykwalifikowani inżynierowie systemowi z dnia na dzień utrzymywali i dostrajali połączone między sobą systemy. Każdy z nich mógł zająć się większością drobnych problemów, które wyskakiwały od czasu do czasu, ale każdy miał też swoją specjalizację. Grace była ekspertem w symulowanym świetle naturalnym tak istotnym dla dobra stada. Jego dłoń zacisnęła się, a niezadowolona mina wróciła na twarz, gdy przypomniał sobie jak drżała pod wpływem jego dotyku. Tak, potrafił być przerażający – cholera, to była jego zaleta, gdy chodziło o obronę stada – ale nie chciał straszyć Grace. Chciał ją pieścić, tulić, nauczyć się zawiłości mądrej i seksownej kobiety, która radziła sobie z zaawansowanymi technologicznie narzędziami z troską i elegancją chirurga … i sprawiała, że zastanawiał się jak użyłaby tych dłoni na nim. Ponieważ on zdecydowanie chciał ją skłonić do tego, by rozebrała się ze swojego roboczego kombinezonu, który doprowadzał go do szaleństwa. Chciał wypełnić płuca jej zapachem, gdy ciałem i ustami badałby te niesamowite, niebezpieczne kobiece krągłości. Kawałek drewna spadł na podłogę. Zdał sobie sprawę z tego, że wystrzeliły mu pazury tworząc zadrapania w drewnie jego biurka. „Świetnie.” Wymruczał cofając je do wnętrza dłoni. „Cooper, jeżeli starasz się nie wystraszyć kobiety naucz się trzymać w ryzach swoje cholerne pazury.” Wstał od biurka i wyszedł z gabinetu robiąc po dwa kroki naraz po schodach, które prowadziły do głównego obszaru legowiska. ROZDZIAŁ 3 Bethany złapała go, gdy właśnie dotarł na dół. „Coop, muszę z tobą porozmawiać o nastolatkach.” „Cokolwiek zrobili, zakuj ich kajdany i zamknij na galerze. Uwolnię ich za kilka lat, gdy będą już w pełni dorośli.” „Zabawne.” Powiedziała niska matczyna kobieta o lokowanych włosach. Jej usta były otoczone liniami zmarszczek mimicznych wskazujących na częsty uśmiech, które opowiadały o dobrze przeżytym życiu. „Niektórzy z nas pamiętają, gdy ty byłeś najgorszy z całej twojej grupy rówieśniczej. Miałeś różową wstążkę? Czy może ty miałeś fioletową, a Riaz różową?” Jęknął i zatrzymał się. „Masz pamięć jak słoń, Ciociu Beth.”

„Przydaje się, gdy potrzebuję materiału do szantażu.” Dołeczki odmalowały się na jej okrągłych policzkach. Psotny wyraz twarzy w bardzo ciemnych oczach, które wskazywały na ich pokrewieństwo. „Co w tym przypadku nie będzie konieczne. Nastolatki były grzeczne.” „Wsypałaś narkotyki do ich zupy?” Udała, że chce pociągnąć go za ucho – prawdopodobnie zrobiłaby to, gdyby nie przewyższał jej o trzydzieści centymetrów. „Około piętnastu z nich przyłączyło się, by oczyścić jeden ze strumieni z rozpleniających się chwastów, które w jakiś sposób tam dotarły. Spędzili przy tym cały weekend, od dzisiaj te chwasty są już historią. Byłoby miło, gdybyś tam wpadł.” „Zrobię to teraz.” Zerknął na mały komunikator wbudowany w ścianę legowiska i zobaczył, że było niemal południe. „Dzieciaki jadły obiad?” „Zaniosłam im kilka koszy.” Bethany poklepała go po klacie. „Wystarczy również dla dużego, silnego porucznika.” „Czasami wydaje mi się, że uważasz za pewne to, że zrobię tak, jak chcesz.” Pochylił się i pocałował ją w policzek. Jej zapach wywoływał w nim mocną opiekuńczość. To Bethany przygarnęła go, gdy był pogrążonym w żałobie, pełnym złości szesnastolatkiem. Otoczyła go miłością. Nie próbowała jednak cofnąć nagłej dorosłości, w którą został rzucony tej zimnej, deszczowej nocy – ponieważ pewnych rzeczy nie da się zmienić, a strata jego dzieciństwa była trwała. „Jednakowoż tym razem postąpię zgodnie z twoim chytrym planem.” Dodał, gdy stanęła na palcach, by wygładzić mu koszulkę na ramionach. „Zawsze byłeś dobrym chłopcem Cooper, nawet w czasie, gdy byłeś diabelskim nastolatkiem.” Jej uśmiech był echem uśmiechu jego matki. Spowodował znajomy uścisk w jego sercu. „Teraz już idź zanim pochłoną cały obiad. Będziesz miał szczęście, jeżeli znajdziesz kilka kości, które będziesz mógł poobgryzać.” Nastolatki w rzeczywistości oparły się pokusie kanapek, ciasta i owoców i gdy przyszedł sprawdzały ostatni odcinek strumienia czujnymi oczami. Urośli w oczach, gdy się pojawił. Obstąpiły go, by pokazać mu, co zrobiły. „Jestem z was dumny.” Powiedział po wysłuchaniu ich wyjaśnień na temat projektu. Jego wilk mile się z nim zgadzał. Nastolatki promieniały z dumy i zaciągnęły go do innej części strumienia. Kilka minut później pojawiła się tam dwójka młodszych dzieciaków w formie szczeniaków. Podniósł ich zanim zdołali wsadzić ciekawskie nosy do koszy piknikowych. „Bądźcie grzeczni, albo wrócicie do przedszkola.” Łobuzy udawały, że drapią go pazurami warcząc i mrucząc. Zaśmiał się i postukał je po nosie w delikatnej reprymendzie, a potem postawił je na nogi, gdzie oparły swoje małe, ciepłe ciała o jego nogi, gdy kończył rozmawiać z nastolatkami. Zanim grupa siadła do obiadu napięcie opuściło jego mięśnie. Dwa szczeniaki zmieniły formę, by wtulić się w niego i zjeść więcej ciasta niż mogło wyjść im na zdrowie. Nic nie mogło zmienić faktu, że był agresywnym dominującym, ale jak pokazały nastolatki i szczeniaki – miał w sobie zdolność, by zaskarbić sobie zaufanie nawet najbardziej bezbronnych członków stada. W przypadku Grace zajmie to trochę czasu. Zaufanie, o które ją prosił było przeszywająco intymne, ale Cooper nie raz był nazywany upartym draniem. Nie było to nieuzasadnione oskarżenie. Był zdeterminowany, by pieścić i uwieść Grace w swoje ramiona. Gdzie zamierzał ją zatrzymać.

Całą noc. Cały dzień. Zawsze. Grace, na wpół z poczuciem ulgi i zawodu, że nie widziała Coopera od czasu jego deklaracji zalotów, odłożyła narzędzia w swoim biurze, a potem rozebrała się ze swojego roboczego uniformu. Pod spodem miała dżinsy i gładką czarną koszulkę. Po długim dniu była głodna. Powinna pójść do domu, ale po nałożeniu swojego ulubionego niebieskiego swetra, którego tkanina była miła, a nie ciężka sprawdziła w lusterku swoje włosy i twarz, a potem poszła w kierunku wewnętrznego obszaru treningowego, gdzie słyszała, że Cooper pracował z paroma żołnierzami nowicjuszami. Zobaczyła drzwi techniczne przed sobą i użyła odcisku dłoni, by przez nie przejść, a potem zamknęła je za sobą. Dobrą rzeczą w byciu członkiem załogi utrzymującej systemy było to, że znała wszystkie ukryte zakamarki legowiska. Ten konkretny korytarz techniczny prowadził do innych drzwi w wewnętrznej ścianie obszaru ćwiczeń, a te drzwi miały okno, które pozwalało upewnić się, by personel techniczny nie wszedł przez przypadek w niebezpieczną sytuację treningową. Grace szybkimi krokami podeszła do tego okienka. Ucieszyła się, gdy zobaczyła, że było czyste jak wymagały tego regulaminy bezpieczeństwa. Wyglądając przez szkło spostrzegła, że nowicjusze zostali podzieleni na dwa zespoły i „znajdowali się w stanie wojny”, choć widziała, że kopnięcia były symulowane, a uderzenia zmienione w lekkie stuknięcia. Mimo wszystko ludzie od czasu do czasu lądowali na ziemi – zdała sobie sprawę, że ktoś liczył punkty. Pewna ich liczba oznaczała obezwładnienie lub śmierć. Zobaczyła zawiedzionego nowicjusza, który wylądował na kolanach zanim jej uwaga została pochwycona przez dorosłego mężczyznę, który tam podszedł. Pociągnął chudego młodzieńca na nogi, a potem pokazał mu, gdzie popełnił błąd. Działania Coopera były mocne, a wyraz jego twarzy skupiony. Młodszy mężczyzna przytaknął. Skopiował ruchy, które pokazał mu Cooper kompensując jednocześnie swoją lżejszą budowę ciała i uśmiechnął się, gdy jego inteligencja zarobiła mu klepnięcie po plecach. Grace nie mogła oderwać oczu od porucznika. Był to problem, który miała od dnia przybycia do tego legowiska. Niesamowite ile razy mogła znaleźć błąd, który wymagał sprawdzenia zaraz obok miejsca, gdzie Cooper mógł prowadzić sesję treningową lub ćwiczyć samemu. Teraz zobaczyła jak zatrzymuje bitwę ze zwycięskiego skandowania po lewej stronie pomieszczenia można było poznać, że wyłonił zwycięską stronę. Minutę później nowicjusze opuścili parkiet i stanęli przy ścianach. Na otwartą przestrzeń wyszedł starszy żołnierz, który pomagał nadzorować sesję treningową. Patrzyła jak Shamus ściągnął koszulkę i rzucił ją na bok. Obróciła głowę w stronę Coopera, by zobaczyć czy on też robi to samo. Robił. Prężne mięśnie pod gorącym, czarnym jedwabiem. Wspaniałe pasmo czarnych włosów na jego klacie. Jego policzki uniosły się, gdy zaśmiał się z czegoś, co powiedział Shamus. Był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Byli ubrani jedynie w bojówki. Ich stopy były bose. Dwaj dominujący zajęli pozycje naprzeciw siebie i zaczęli przechodzić przez sekwencję bojową – nawet Grace mogła powiedzieć, że poruszali się z połową prędkości. Była to pomoc w nauczaniu nowicjuszy. Shamus był dobrze zbudowany – chyba był seksowny – ale Grace widziała tylko Coopera. Jego płynne działania były podobne do rytmicznej muzyki. Jak to silne, wytrenowane ciało mogłoby się poruszać w innej, dużo bardziej intymnej sytuacji? Choć jej zęby zacisnęły się na dolnej wardze, a oddech przyspieszył, jej wilk krążył zdenerwowany i zdezorientowany. To przypomniało jej, że żądania Coopera będą mocne, a jego pragnienie szalone. Możliwość, że może nie być w stanie sprostać usatysfakcjonowaniu go sprawiła, że jej dobry nastrój popsuł się. Zwłaszcza, gdy w końcu przesunęła swoją świadomość na kobiety i mężczyzn,

którzy obserwowali ataki – zobaczyła, że trójka innych dorosłych dołączyła do ich grupy. Wszystkie były kobietami, dwie z nich nie spuszczały oczu z Coopera. Grace dokładnie zapamiętała sobie, kim były. Może zmieni temperaturę powietrza w ich kwaterach na lodowatą i upewni się, by przez dłuższy czas nie miały ciepłej wody. Te psotne myśli były poprawiły jej humor, ale nic nie równało się oglądaniu jak ciało Coopera wygina się z gracją drapieżnika, gdy on i Shamus przyśpieszyli nieco ruchy. Bycie świadkiem tego odbierało dech w piersi. Był to taniec równie pierwotny, co pełen przemocy. Serce stanęło jej w gardle, gdy nagle, niespodziewanie zatrzymali się … głowa Coopera obróciła się, a jego oczy spojrzały prosto na Grace. Cooper przesunął uwagę z powrotem na Shamusa po tym chwilowym rozproszeniu się. Był śmiertelnie pewien, że wyłapał cienki ślad zapachu Grace – brzoskwinie, dojrzałe i smakowite zmieszane z delikatnością będącą czystym, zmysłowym kobiecym zapachem. Zapachem jego kobiety. Wystrzelił dłoń, by zablokować kopnięcie w głowę, obrócił się i sam wykonał kopnięcie. „Pełna prędkość.” Zawołał, a ich dwójka przeszła do ostatniego stadium pokazu. Jego celem było zademonstrowanie nowicjuszom jak proste ruchy mogły zostać połączone razem do otrzymania śmiertelnie niebezpiecznego efektu. Później słuchał, jak Shamus przepytywał grupę. Spisali się całkiem nieźle, a Cooper wypuścił klasę z zajęć po tym, jak dobrał ich w pary na jutrzejszą sesję samoobrony. Po tym, jak nowicjusze wyszli zobaczył jak Shamus podszedł do nauczycielki matmy – swojej wybranki. Ciemnooka, czarnowłosa „Pani Lopez” jak nazywały ją szczeniaki przyszła pod koniec sesji i teraz uściskała swojego wybranka na powitanie. Para przesunęła po sobie nosami w wilczym pokazie uczucia. „Sądziłem, że macie swój pokój!” Zawołał przez arenę treningową. Nowo związana para uśmiechnęła się zanim Shamus owinął ramię wokół Emmy. „Z zielonym ci nie do twarzy, Coop.” Powiedział. „I właśnie idziemy do tego pokoju, gdzie zamierzam w nim robić rzeczy z Nauczycielką, o których ty możesz tylko marzyć w swoim zimnym, samotnym łóżku.” Cooper zobaczył jak Emma uderzyła dłonią w klatę Shamusa za te bezwstydne przechwałki, gdy znikali za drzwiami. Uśmiechnął i spotkał roześmiane spojrzenia dwóch starszych żołnierek, które przyszły z Emmą. „I co myślicie?” Odpowiedziała mu Margot. Jej niebieskie oczy tańczyły. „Na temat planów Shamusa czy nowicjuszy?” Vitoria zdmuchnęła dzikiego loka z oczu. Jej włosy były eksplozją brązu i czerni z dziwnymi, niespodziewanymi pasmami blondu i czerwieni. „Poczta pantoflowa donosi, że Emma przegapiła dzisiejszy obiad, podobnie jak Shamus.” „Mam lepszą nowinę.” Margot zamilkła dla efektu dramatycznego. Złota od słońca skóra jej twarzy była naznaczona bladym zielonkawym sińcem spowodowanym przez szaloną piłkę do baseballu. „Wygląda na to, że gdy Shamus rozebrał się, by się zmienić kilka godzin temu wytknięto mu, że ma na tyłku otarcia od dywanu.” Wilk Coopera zaśmiewał się do rozpuku, gdy obie kobiety prześcigały się, ale niech to cholera – był zazdrosny. Sam chciał wykraść pewną smakowitą, seksowną panią inżynier na własną przekąskę w czasie obiadu. Otarcia od dywanu mogły znajdować się w ramach opcji dodatkowych. „Zostawiając na boku życie seksualne Shamusa, co sądzicie o nowicjuszach?” Powiedział, gdy śmiech ustał. „Podoba mi się to, że słuchają, ale nadal zadają pytania.” Powiedziała Margot. „Pokazuje, że myślą bez stawania się zbyt pewnymi siebie.”

Vitoria przytaknęła. „Chciałyśmy powiedzieć, że możemy zająć się następnymi zajęciami – już ich uczyłyśmy.” „Świetnie.” To da mu więcej czasu, by zalecać się do Grace. „Dam znać Shamusowi.” Odłożył wodę i uniósł brew, gdy obie kobiety nadal się na niego patrzyły. Margot odpowiedziała mu uśmiechem pełnym zabawy. „Och, daj spokój Coop. Przecież wiesz.” „Wiem, że jesteście dobrymi przyjaciółkami, ale jeżeli oferujecie to, co myślę, to nie wiedziałem, że jesteście tak blisko.” Wymruczał. Vitoria prychnęła. „Nie jesteśmy. Uznałyśmy, że postąpimy uczciwie i damy sobie taką samą szansę. I?” Ciepłe zaproszenie w jadeitowych zielonych oczach kontrastujących ze skórą niezmąconej czystej kawy. „Zauważyłyśmy, że masz abstynencję.” Cholerne stado. Wścibskie jak cholera. „To z wyboru.” Powiedział wprost wiedząc, że kobiety wezmą to za zniewagę, jeżeli nie przyjmie ich czułej oferty, by zaspokoić jego zwiększający się głód dotyku – głód skupiony na jednej, jedynej kobiecie. Chciał na swoim ciele ręce Grace i żadnej innej. „Jestem zajęty.” Dwie pary oczu rozświetliły się z diabelskim rozradowaniem. „Powiedz.” Margot podeszła bliżej. „Dochowamy sekretu.” Tym razem to on prychnął. „Wilki plotkują jak stare baby.” To była druga strona ich niesamowitej lojalności – każdy chciał wsadzać nosa w sprawy wszystkich innych. „Powiem, gdy będę na to gotowy.” Nie, żeby to nie miało się niedługo stać oczywiste. Nie zamierzał zabiegać o Grace w sekrecie. Nie należał do osób subtelnych. Choć ponieważ miał się zachowywać najlepiej jak tylko mógł spróbuje dać jej odrobinę więcej przestrzeni do oddechu, by mogła się przyzwyczaić do myśli o nim. „To powinno być zabawne.” Vitoria dosłownie zatarła ręce. „Kto ośmieli się kazać Cooperowi się ścigać?” „Nie twoja sprawa.” Zawarczał. Vitoria uniosła się na palcach i pocałowała go w policzek opierając dłoń na jego ramieniu. „Wiesz, że obchodzi nas to tylko dlatego, że cię kochamy.” Kolejny pocałunek w przeciwny policzek, tym razem od Margot. Żołnierka była wystarczająco wysoka, by nie musiała sięgać tak jak Vitoria. „Więc … jej imię zaczyna się na literę …?” Zaśmiał się z powodu ich zabawnego droczenia się. Kłapnął na nie zębami. „Wypad. Mam sprawy do załatwienia.” Miał do złapania pewnego uległego wilka. Vitoria i Margot zrobiły w jego stronę niezadowolone miny, ale posłuchały jego rozkazu. To sprawiło, że został sam w sali treningowej. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było podejście do drzwi serwisowych i otworzenie ich. Pyszny zapach dojrzałych brzoskwiń ogrzanych na kremowej skórze pewnej kobiety szeptał do jego płuc. Był wystarczającego silny, by wiedział, że była tutaj niedawno. Jego usta wygięły się w uśmiechu. Jego nastrój był pogodniejszy niż miało to miejsce w ciągu sześciu długich miesięcy. Zamknął drzwi i poszedł do swoich kwater wziąć prysznic. Założył później parę czarnych bojówek i oliwkową koszulkę. Przesunął dłonią po policzku. Poczuł zarost. Zdecydował, że się ogoli. Po zrobieniu tego nałożył na siebie wodę po goleniu i uznał, że lepiej już wyglądać nie będzie. Nie był ładny. Co jeżeli Grace lubiła ładniutkich? Powstrzymał warknięcie. Złapał za małe pudełeczko, które przetrzymywał od ponad siedmiu tygodni. Już miał wyjść za drzwi, gdy zdał sobie sprawę, że w momencie, gdy członkowie jego

stada zobaczą błyszczący niebieski papier prezentowy i srebrną wstążkę będą go śledzić z bezwstydnym smakiem. Wykopał mały plecak, którego używał do noszenia wody i jedzenia, gdy chciał iść do lasu w ludzkiej postaci. Włożył pudełko do środka i przerzucił plecak przez ramię. Kilkoro ludzi powiedziało do niego cześć, gdy szedł przez legowisko. Odpowiedział tym samym, ale nie zatrzymywał się. Nikt nie zwracał na niego większej uwagi, gdy zapukał do drzwi Grace – każdy był przyzwyczajony do tego, by oglądać go w różnych częściach legowiska, a pod nieobecność dwóch jej bezpośrednich przełożonych to Grace dowodziła swoim wydziałem. „Sekundkę!” Mimo jej słów otworzenie drzwi zajęło jej przynajmniej dwie minuty, a po jej sfrustrowanym wyrazie twarzy i mokrych włosach można było się domyśleć, że była pod prysznicem. Obraz jej kremowej skóry mokrej i śliskiej od mydła nie działał zbyt dobrze na samokontrolę Coopera. Cierpliwości, warknął na siebie. Pociągnął tak mocno za smycz, że jego wilk aż zapiszczał w proteście, a jego głos był niemal warczeniem. „Mogę wejść?” ROZDZIAŁ 4 Natychmiast stał się świadomy tego, że mógł właśnie spieprzyć swoją próbę delikatnych zalotów. „Możemy też iść na dwór.” Powiedział. Tam mógłby spróbować ją przekonać do podarowania najbardziej grzesznych przywilejów skóry. Jej policzki rozbłysły delikatnym kolorem, który miał ochotę zlizać. „Nie, tutaj jest w porządku.” Nie dał jej czasu na zmianę zdania. Wśliznął się do środka i przymknął drzwi, aż były niemal zamknięte tworząc prywatność, której pragnął. „Cześć.” W końcu był z nią sam. Jej zapach pieścił jego skórę. Poczuł, że ma odrobinę większą kontrolę. Grace założyła mokre loki włosów za ucho. Jej uśmiech był nieśmiały. „Cześć.” Ściągnął plecak i otworzył go, by wyciągnąć pudełeczko. „Przyniosłem to dla ciebie.” Nigdy wcześniej do nikogo się nie zalecał. Nie wiedział, czy powinien przygotować najpierw pod to odpowiedni grunt, ale chciał dać jej prezent i nie widział powodu, by udawać, że było inaczej. Zdumienie odmalowało się w jej czekoladowo brązowych oczach zanim rzęsy po raz kolejny przysłoniły ten wyraz twarzy. Nie mógł się doczekać, aż będzie patrzeć mu w oczy, gdy tylko będzie miała na to ochotę. Wiedział jednak, że to będzie wymagało przytłaczającego zaufania z jej strony – akceptacji, że nigdy nie będzie widział tego kontaktu wzrokowego, jako wyzwania na poziomie stada, nawet, gdy będą w trakcie gigantycznej kłótni. Będzie to wymagało znacznego kompromisu z jego strony, którego jednak jego wilk był gotowy się podjąć. Żadna jego część nie chciała, by jego kobieta w jakikolwiek sposób czuła się na gorszej pozycji w ich związku. Oczywiście, pomyślał, gdy zaakceptowała jego prezent dziękując przejętym głosem, jeżeli poczułaby potrzebę wyzwania go na prywatnym damsko-męskim gruncie podniósłby rękawicę w ciągu jednego uderzenia serca. Myśl o tym, że Grace zaufałaby mu wystarczająco mocno, by bawić się z nim na tak intymnym poziomie sprawiała, że całe jego ciało napinało się od pragnienia. „Daj.” Wyciągnął dłoń po wstążkę, którą odwiązała. Ośmielił się podejść bliżej o kilka centymetrów, gdy podała mu ją z głębokim uśmiechem. Jego wilk ocierał się mu o skórę. Okazała się równie niecierpliwa w przypadku prezentów, co on sam – rozdarła papier i kilka sekund później trzymała w dłoniach pudełko. Wziął papier i obserwował jak zdjęła wieczko z pudełka. Na białym satynowym wnętrzu bransoletka z niebieskiego szkła niemal błyszczała. Maleńkie stokrotki wyżłobione w każdym z kwadratowych połączeń wydawały się być zebrane chwilę temu.

„Och!” Zniewolone westchnienie. „Skąd wiedziałeś?” Uśmiechnął się zadowolony i schował zużyty papier i wstążkę do plecaka, a potem rzucił go na podłogę. „Mam swoje sposoby.” Widział stokrotki na wazie, którą trzymała w biurze. Zauważył, że czasami nosiła sukienkę usianą takimi samymi kwiatami – zwiewną, letnią tkaninę, która sprawiała, że chciał ją posadzić sobie na kolana i zażądać tysiąca roześmianych pocałunków. „Chcesz, żebym ją tobie zapiął?” „Dziękuję Cooper.” Mógł całe wieki słuchać jak jej usta układają się w jego imię. Jego mięśnie napięły się od pragnienia, by przytulić ją blisko do siebie. Jego osobistą, ciepłą, ufającą kobietę. Podszedł zapiąć sprzączkę. Jego palce okazały się zbyt duże i niezgrabne do tego zadania – tak jak wydawały się zbyt szorstkie, by dotykać Grace. Wiedział, że było inaczej, że nigdy by jej nie skrzywdził. „Już.” Przytrzymał jej dłoń i przesunął kciukiem po skórze. Zadrżała, ale nie odsunęła się. „Nie powinnam jej zatrzymywać, to zbyt wiele.” Jej skóra była taka miękka, tak prosiła się o pogłaskanie, że zrobił to ponownie. „To normalne, że w czasie zalotów daje się kwiaty.” „Nie potrafię kłamać.” Przyznała z rozradowanym uśmiechem, który uderzył go prosto w serce. „Już ją uwielbiam. Będę ją zawsze nosić.” Boże, ale on pragnął zakryć te smakowite wargi własnymi ustami. Długo i mocno ją posmakować. Powoli, do cholery, powoli. „Pójdziesz ze mną na spacer?” Zapytał skrupulatnie trzymając oczy z dala od łóżka, które mógł dostrzec za rozsuwanymi drzwiami złożonymi z chińskiego parawanu pomalowanego we wzór zielonego bambusa. „Możemy się wymknąć przez tunel techniczny prowadzący do tylnego wyjścia.” Choć chciał, żeby wszyscy, a w szczególności niezwiązani więzią mężczyźni, wiedzieli, że była niedostępna, Grace nie była takim twardzielem jak on. Będzie jej trudno poradzić sobie z tą całą uwagą. Jej uśmiech zrobił się odrobinę nieśmiały. „Tylko zwiążę włosy i przebiorę się.” Powiedziała. Myśl o jej jedwabnej, nagiej skórze za cienką barierą pojedynczych drzwi zdławiła jego próbę dobrego zachowania. „Sądzę, że wyglądasz smakowicie.” Ponieważ i tak już to spieprzył poddał się pragnieniu i wziął głęboki wdech ledwie opierając się pokusie, by przesunąć nosem po jej szyi. „Brzoskwinie. Pachniesz jak smakowite, dojrzałe brzoskwinie. Mogę wziąć maleńkiego gryza?” Skóra Grace zabarwiła się kolorem, ale zamiast zawstydzić się i wycofać ze strachu wskazała mu drzwi. Poszedł uśmiechnięty, bo jego uległa wilczyca właśnie udowodniła, że jest w stanie doskonale poradzić sobie z nim nawet, gdy był niedobry. „Będę czekać.” Grace oparła się o drzwi po tym, jak Cooper wyszedł. Brała jeden głęboki wdech za drugim. Boże, był niebezpieczny – i to jeszcze bardziej, gdy włączał ten swój szorstki czar. „Mogę wziąć maleńkiego gryza?” Przełknęła jęknięcie i ruszyła się. Przebrała się z dresu, który założyła, gdy Cooper zaczął pukać i założyła dżinsy razem z delikatnym kaszmirowym kardiganem w mocnym malinowym odcieniu, który na jej skórze sprawiał wyśmienite wrażenie. Jeżeli planowała igrać z wilkiem tak silnym i agresywnym jak Cooper, musiała nauczyć się radzić sobie z faktem, że będzie naciskał. Mocno. To leżało w jego naturze. „Poradziłam sobie.” Wymruczała wiążąc sznurówki w butach nerwowymi ruchami po tym jak szybko uczesała włosy. „Nie podwinęłam ogona i nie uciekłam, prawda?” Nie, jasno wyraziła swoją opinię … a on się jej posłuchał. Wielki, droczący się wilk, który przewyższał rangą każdą jedną osobę w legowisku posłuchał się jej cichego rozkazu bez najmniejszego protestu. To był równie wspaniały prezent jak krucha bransoletka na jej nadgarstku. Nadzieja była niczym bogata przyprawa domieszana do jej krwi. Wyszła i odkryła, że przesunął się

na koniec korytarza i dyskutował z Shamusem, który sądząc po pudełku w jego ręce, pobiegł do kuchni po kawałek cytrynowego ciasta. Choć Grace nie znała dobrze starszego żołnierza stała się bliską przyjaciółką z jego wybranką, Emmą po tym, jak spotkała słodką, matczyną dominującą na spotkaniu klubu książki organizowanym raz w miesiącu przez Vivienne. Wiedziała zatem, że to ciasto było ulubionym ciastem Emmy. Tak samo jak szminka w konkretnym wibrującym czerwonym odcieniu, której ślad zdobił szczękę Shamusa. To, jak szaleńczo byli w sobie zakochani sprawiło, że Grace uśmiechnęła się. „Wybieracie się na spacer?” Zapytał Shamus z ciekawym spojrzeniem, gdy zatrzymała się obok Coopera. Cooper odpowiedział zanim zdołała poczuć się sfrustrowana. „Pomyślałem, że pokażę Grace jedną ze ścieżek ewakuacji na wszelki wypadek.” Shamus odrzucił głowę do tyłu w gardłowym śmiechu. Światło błysnęło w jego gęstych brązowych włosach. „A ja już miałem powiedzieć, że ta noc jest taka romantyczna. Dobrej zabawy.” Pomachali na do widzenia i zaczekali aż zniknie z pola widzenia zanim weszli do krętego korytarza technicznego, który prowadził do rzadko używanego wyjścia. Choć noc była pocałowana przez chłodny wiatr, który obiecywał deszcz była równie urocza jak powiedział Shamus. Satynowa czerń nieba usiana była kropkami, na które składały się miliony gwiazd. Dłoń Coopera owinęła się wokół jej dłoni. „Po pierwsze, żebym nie był kłamcą tam jest początek drogi ewakuacyjnej.” Wskazał na północny wschód. „Dobrze?” „Już znam drogi ewakuacyjne.” Powiedziała. Serce waliło jej z powodu kontaktu skóry o skórę. „To część modułu powitalnego w legowisku dla uległych wilków.” To uległym powierzano ewakuację szczeniaków, gdyby kiedykolwiek opuszczenie legowiska z powodu działań wroga okazało się konieczne, gdy żołnierze utrzymywali linię obrony. „Dobrze, że Shamus o tym nie wie.” Powiedział, gdy pociągnął ją w stronę drzew. Jego kciuk przesuwał się po jej skórze w ten przyprawiający o szaleństwo podniecający sposób. „Podoba ci się to.” Jej wilk miał szeroko otwarte oczy i był czujny. Szła cicho obok niego przez naturalną ścieżkę stworzoną przez dwa niemal idealne rzędy drzew. Ich gałęzie łączyły się tworząc koronkowy baldachim. Gwiazdy były widoczne w błyszczących mrugnięciach. Jednakże to nie aksamit nocy przyciągał jej uwagę, ale drapieżnik u jej boku. Ten, który zagarnął jej dłoń. Zagarnął przywileje skóry. I to na sposób, który krzyczał o przynależności. Myśl o należeniu do Coopera sprawiła, że jej wilk ponownie zaczął krążyć w jej skórze w zdumiewającej mieszaninie paniki i rozradowania. Jednak żadna jej część nie chciała być gdzieś indziej niż w tym miejscu, w tej rozkosznej, pięknej chwili. Może te zaloty były czymś niedorzecznym i niemożliwym, skazanym na porażkę, ale nie zmierzała się poddać i zrezygnować z Coopera bez starania się z całych sił. „Tutaj.” Jego ciało otarło się o nią, gdy zatrzymał ją przed małą polaną. „Czujesz to?” „Tak.” Dojrzałe, soczyste jeżyny. Zerwał jeżynę z jednego z krzaków, które ich otaczały. Przesunął nią po jej wargach. „Otwórz je dla mnie piękna, seksowna Grace.” Palce podkurczyły się jej w butach na tą wypowiedzianą szeptem prośbę. W jej brzuchu rozlał się płynny żar. Rozchyliła usta i pozwoliła mu nakarmić się tym pulchnym owocem. Sok rozlał się jej w ustach. Nie protestowała, gdy zerwał więcej i karmił ją jedną dekadencką jeżyną za drugą, a gdy rozchylił nogi i przyciągnął ją bliżej poszła, choć jej wilk drżał z powodu ryzyka. Przesunął jeżyną po jej dolnej wardze malując ją sokiem, gdy męski żar jego ciała wsiąkał w każdą jej komórkę. Jego twarz blokowała całą noc. „Zamierzam cię pocałować.” Jego głos zawibrował w miejscu, gdzie jej piersi przyciskały się do jego silnej klaty sprawiając, że zaczęły ją boleć z

napięcia sutki. „Nie mów nie.” Wypuścił jej dłoń, gdy nadal była cicho w odpowiedzi na wypowiedzianą szorstkim głosem prośbę. Uniósł palcami jej podbródek i possał jej zmoczoną sokiem dolną wargę. Słodkie gorące doznanie skończyło się niemal zanim się zorientowała. Jej powieki zadrżały i otworzyły się. Wrócił po raz kolejny ssąc jej wargę i smakując ją skłaniając ją w tym samym momencie, by przytuliła się do niego bliżej. „Mmm.” Był to dźwięk głębokiej męskiej przyjemności. Jego dłoń ześliznęła się z jej podbródka, by ująć ją z boku szyi. „Jesteś smakowita.” Tym razem jego usta zakryły jej wargi, a pocałunek intymnie uwodził. Zacisnęła dłonie na jego koszulce, gdy uniosła się na palcach w stronę jego grzesznych ust. Poczuła napinające się ciepłe spięte mięśnie pod jego bawełnianą koszulką. Jęknął i polizał językiem po jej wargach. Jedna z jego dłoni spoczęła u dołu jej kręgosłupa. Napięty żar jego erekcji przyciskający o jej podbrzusze … Pazury przycisnęły wnętrze jej skóry. Wilk groził przejęciem kontroli. Odsunęła się z impetem i wzięła głęboki wdech chłodnego nocnego powietrza. Jej piersi sprawiały wrażenie opuchniętych. Miejsce między jej nogami było mokre, a ona nie miała wątpliwości, że Cooper wyczuł piżmowy zapach jej podniecenia. To nie było jednak jedyne źródło emocji, które tu odgrywało rolę. Nagłe, szarpiące poczucie olśnienia dotyczące zdolnej do przemocy siły drapieżnika, który ją trzymał było niczym prymitywny cios w brzuch. Wilk nie chciał uciekać. Wiedział, że takie działanie nie poskutkuje i jedynie rozwścieczy drapieżnika. Zamiast tego zażądał, by się położyła i pozwoliła Cooperowi zrobić to, na co tylko ma ochotę. Głęboko zakorzenione instynkty samozachowawcze wilka starły się z potrzebą człowieka, by dokonać świadomego wyboru. Jedynym, co była w stanie zrobić było powstrzymanie impulsu, by obnażyć gardło wobec mężczyzny, którego dziki i bogaty zapach jeszcze znajdował się w jej ustach. Powstrzymała jęk prymitywnej uległości – uległości, która zakończyłaby ten związek jeszcze zanim się zaczął. Ponieważ tego rodzaju bezmózgie poddanie się upokorzyłoby ją i przeraziłoby Cooper'a. „To się nie uda.” Padły urywane słowa. Żal był niczym pustka w jej piesi, który powodował prawdziwy ból fizyczny. „Jestem za bardzo uległa.” Cooper, który do tej chwili się nie ruszał przesunął się, zerwał jeżynę ze znajdującego się obok krzaczka i wrzucił ją sobie do ust. Obserwowała jak ją połyka. Chciała ustami prześledzić ruch mięśni w jego szyi. Miała ochotę polizać ciemny bursztyn i bogaty ziemisty odcień jego zapachu. Gdy w końcu przyciągnęła oczy do jego twarzy, jego usta były wygięte w uśmiechu. „Uda się.” Wymruczał jedząc kolejną jeżynę. „To może wymagać całego mnóstwa gry wstępnej, ale się uda.” „Cooper.” Odwróciła się od jego surowego seksapilu. Włożyła jeżynę do własnych ust, by dać sobie czas na myślenie. „Jeżeli ...” „Żadnego „jeżeli”.” Wymruczał tonem, który świadczył o jego dominacji, którą miał we krwi. „Jeszcze nie. Nawet, jeżeli nie jesteś w stanie zaufać mi w żaden inny sposób, zaufaj mi w tej kwestii – przestanę w chwili, gdy twój wilk przezwycięży cię bez twojego świadomego wyboru.” Poczuła jak podszedł bliżej, ale nie zanurzył twarzy w jej szyi tak jak tego pragnęła, choć wiedziała, że jej wilk nie był w stanie zaakceptować przeszywającej intymności tego, by był w pobliżu jej szczęki. Nawet teraz zakopał głowę w swoje łapy – smutny, przerażony i spragniony, wszystko naraz. „Skąd będziesz wiedzieć?” Zapytała nie będąc w stanie ukryć iskry nadziei w swoim głosie. „To chyba część tego, co sprawia, że jestem porucznikiem – umiejętność wyczucia, gdy wilk członka stada jest bliski jego skóry.” Zadrżała z ulgi. „Zawsze?” „Zawsze.” Muśnięcie o jej biodro. „Jadłaś coś?” „Nie.” Jej brzuch był zbyt pełen motyli po tej palącej chwili kontaktu wzrokowego w sali

treningowej. „Jestem głodna.” Padło pełne wahania zaproszenie, może miałby ochotę je przyjąć. Przesunął delikatnie knykciami po jej policzku. „Nie mogę się doczekać aż ciebie nakarmię.” Nisko mruknął wypowiadając to zdanie, które sprawiło, że zabrakło jej powietrza, a serce przyśpieszyło. „Zapracowałeś na swoją reputację, prawda?” Powiedziała zalotnie. Postukał palcem w jej dolną wargę. „Zabaw się ze mną, to nauczę cię całego stada bardzo złych rzeczy … ale będzie ci wolno robić je jedynie ze mną.” Grace wiedziała, że miała kłopoty. Wielkie, seksowne, niebezpieczne kłopoty. ROZDZIAŁ 5 Po odwiezieniu Grace do domu z kolacji w ulewie, która była zapowiedzią nieprzepowiedzianego frontu burzowego Cooper spodziewał się, że spędzi noc obracając się i rzucając w łóżku w rezultacie przedłużającej się frustracji seksualnej. I cóż, nie miał nic przeciwko pewnym gorącym, erotycznym snom z udziałem jego ulubionej pani inżynier. Jednakże to nie przyjemność czekała na niego, gdy padł do łóżka. Z początku jedynym co był w stanie usłyszeć był deszcz. Siedział pod nawisem skalnym osłaniającym go od wiatru przed legowiskiem. Przytulnie osłonięty przed zimnymi kroplami cieszył się ich muzyką. Zawsze lubił deszcz, aż do tej nocy. Co jakiś czas poruszał ogonem, by odgonić samobójczego kruka, który nie zasługiwał na to, by kłapnąć go zębami … … a potem znajdował się w ludzkiej postaci na długiej, śliskiej drodze obserwując jak dwa duże światła zbliżają się do niego. Nie bał się. Wiedział kim byli. Wiedział, że się zatrzymają. Tak zrobili. Otworzyli drzwi. Wsiadł na tylne siedzenie, tak jakby wejście do samochodu na samym środku drogi było czymś normalnym. Jego mama obróciła się. Śmiała się z czegoś co powiedział jego ojciec, gdy sięgnęła dłonią w stronę Cooper'a. Perłowe kolczyki, które tak uwielbiała błysnęły w szalejącym świetle ognia. Tylko, że tam nie powinno być ognia. Byli sami na ciemnej, krętej drodze … Był na zewnątrz samochodu. Krzyczał do nich, żeby się zatrzymali, ale oni nadal oboje się śmiali. Byli ubrani w ciuchy, które założyli idąc na wesele. Nie słyszeli go. Nawet go nie widzieli … … ogień! Był uwięziony wewnątrz samochodu, a płomienie smagały jego ciało. Krzyknął, sięgnął w stronę rodziców … ale zmienili się w kości, osmolone i czarne. „Nie! Nie!” Krzyczał, gdy jego ciało topiło się. Cooper krzycząc obudził się. Jego echo wisiało w powietrzu. Zadrżał i przesunął dłońmi po przemoczonych od potu włosach i sprawdził status tarczy dźwiękowej ustawionej wokół jego pokoju. Dzięki Bogu, pomyślał, gdy zobaczył, że włącznik był przesunięty w dobrym kierunku. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebowało legowisko było usłyszenie swojego porucznika krzyczącego w przerażeniu niczym dziecko. Zrzucił z siebie pościel skulaną wokół jego nóg. Poszedł pod prysznic. Wrzątek, taką chciał wodę. Po to, by stopiła blok lodu, który znajdował się w jego sercu. Zawsze budził się z tego koszmaru przemarznięty na kość. Nigdy tego nie rozumiał. Nie rozumiał dlaczego, skoro ogień był taki gorący. Stał pod wodą, aż kabina prysznicowa wypełniła się parą do tego stopnia, że nie mógł zobaczyć dłoni, które opierał o ścianę. Zakręcił kran. Wyszedł spod prysznica i wysuszył się. Wpatrzył się w lustro mając ręcznik owinięty wokół bioder. Jego szczęka była ciemna od zarostu, skupił się więc

na tym. Ogolił się. To zadanie zajęło mu zaledwie kilka minut, a potem nie miał nawet tego drobnego bufora między sobą i echem koszmaru. Tym razem to było gorsze, bo się tego nie spodziewał. Nie przygotował się na horror, który oczekiwał na niego w mroku nocy. Minęło tak wiele lat odkąd był uwięziony we wnętrzu tego fantomowego samochodu wciąż płonąć. „Dosyć.” Cicho sobie rozkazał. Opuścił łazienkę. Założył bieliznę, dżinsy, czarną koszulkę, skarpetki i buty. Gdy wyszedł legowisko było ciche. Nie było to nietypowe o piątej nad ranem. Niemal skręcił w stronę pokoju Grace. Tak desperacko chciał ją poprosić, by go przytuliła. Tylko to. Nie miał jednak prawa, by naciskać na te przywileje skóry, więc poszedł do biura i zaczął przeglądać sporą liczbę raportów finansowych, które przysłała mu Jem. Jego koleżanka porucznik miała oko na Los Angeles i otaczające go tereny. Była pierwszą, do której dzwonił Sebastian z San Diego jeżeli miał jakiś problem. Cooper dla odmiany pilnował granicy z Arizoną, miał oko na Joshua Tree i wysuszone tereny Mojave. To był jego obszar. Bliskość geograficzna jego i Jem – względnie to ujmując – oznaczała, że mogli od czasu do czasu spotykać się twarzą w twarz, ale większość pracy załatwiali przez komunikator. Oboje mieli uzdolnienia i przeszkolenie w dziedzinie finansów. Byli odpowiedzialni za inwestycje stada. Pracowali z małym, oddanym zespołem, by upewnić się, że Śnieżni Tancerze mieli w tym aspekcie zdrowe zaplecze. Normalnie Cooper uważał złożoność tej pracy za pobudzającą. Była to kompleksowa dżungla innego rodzaju. Dzisiaj jednak czuł się tak jakby przemierzał ruchome piaski. Mimo to, zrobił to wszystko, a potem zaczął powoli przedzierać się przez inną pracę papierkową, która nazbierała się na jego biurku. Przez cały ten czas deszcz nadal padał za oknem i bez względu na to co robił nie mógł zapomnieć zwęglonych ciał swoich rodziców. Następnego ranka Grace wróciła do pracy w sektorze 4B. Po spotkaniu techników i osób odpowiedzialnych za utrzymanie systemów ujawniono, że burza z poprzedniej nocy wyrządziła znaczne uszkodzenia w panelach słonecznych. Były specjalnie zaprojektowane, by wtapiać się w środowisko naturalne, tak by nie ujawnić lokalizacji legowiska. Panele były głównym źródłem jego energii. „Przełączamy się na moc ze stacji wodnej, aż do momentu, gdy przyjdą panele zastępcze.” Powiedział główny technik odnosząc się do ekologicznego systemu, który korzystał z energii kinetycznej wody, która z wrzawą spływała z gór. „To nie powinno wywołać żadnych problemów, ale i tak miejcie oko na skoki napięcia.” Grace pracując nie mogła nic poradzić na ponowne odtwarzanie w umyśle wcześniejszej nocy. Nawet teraz od czasu do czasu podwijała rękaw swojego kombinezonu i rzucała okiem na bransoletkę, którą podarował jej Cooper. Co prowadziło do przypomnienia sobie szorstkiej skóry jego dłoni na jej szyi. Jego dzikiego, mrocznego smaku w jej ustach, gdy jego język lizał jej własny. Rzeczy, do których porucznik mógł ją namówić delikatną perswazją … Sutki otarły się jej o giętką tkaninę stanika. Rozejrzała się dookoła z poczuciem winy. Zobaczyła, że nadal jest sama. Jednak ta chwila wystarczyła, by z powrotem wróciła uwagą do pracy. Pora obiadu przyszła i minęła – obiadu, który zjadła ze swoją załogą – bez jednego słowa od Coopera. Dominujący mężczyźni nigdy się nie wycofywali w trakcie zalotów. Może Cooper w świetle dnia ponownie przemyślał sprawy odnoszące się do reakcji jej wilka przy jeżynach i zdecydował, że nie potrzebuje zachodu związanego z użeraniem się z płochliwą uległą, gdy, kiedy tylko zechce, może mieć entuzjastycznie nastawioną dominującą. „A może jest porucznikiem, któremu powierzono legowisko i zakopał się w pracy.” Wymruczała zła

sama na siebie. Odłożyła narzędzia. Zamknęła skrzynkę skrzyżowania światłowodów, które właśnie skończyła sprawdzać, a potem zerknęła na zegarek. Trzecia czterdzieści pięć. Ponieważ znacznie wyprzedziła harmonogram pracując z wyprzedzeniem niczym demon licząc na niewielką szansę, że Cooper wpadnie z wizytą zdecydowała, że czas na przerwę na kawę. Już miała zadzwonić do Vivienne, ale się zawahała. Żadna ze stron jej natury nie czuła się komfortowo goniąc za mężczyzną, ale ten jasno wyraził swoje zainteresowanie. Wzięła głęboki wdech. Schowała narzędzia w biurze i poszła szukać Coopera. Nie było go w jego biurze, ale Bethany zobaczyła jak schodzi po gładkich kamiennych schodach. „Jeżeli próbujesz wyśledzić Coopa, to wyjechał z załogą zajmującą się osunięciem skalnym spowodowanym przez deszcz z wczorajszej nocy.” „Nic nie słyszałam.” Nie wspomniano tego w codziennym e-biuletynie legowiska. „Ktoś został ranny?” Bethany potrząsnęła przecząco głową. „Nie, ale miało to miejsce na drodze ewakuacyjnej, dlatego trzeba ją oczyścić i ustabilizować ziemię. Przynajmniej przestało na razie padać.” „Cały dzień byłam w legowisku.” Powiedziała Grace mając nadzieję, że ciotka Coopera przyjmie jej słowa bez dociekania. „Mogę rozprostować nogi i zanieść ekipie kawę.” „Jesteś kochana.” Olśniewający uśmiech. „Jest ich czworo – Cooper, Shamus, Vitoria i jeden z inżynierów strukturalnych, chyba Todd.” Nie wysilała się, by się przebrać z kombinezonu roboczego biorąc pod uwagę, że ten obszar był i tak najprawdopodobniej błotnisty. Grace wpadła do dużej kuchni komunalnej i przygotowała duży termos kawy i mniejszy termos herbaty. Potem dołożyła trochę plastikowych kubeczków. Kucharka właśnie upiekła kilka tac bułeczek jagodowych, więc również ich trochę zabrała. Dodała owoce i włożyła to wszystko do torby izolacyjnej. Dzięki zapewnionym przez Bethany wskazówkom dojście do miejsca, gdzie nastąpiło obsunięcie zajęło jej tylko dziesięć minut. Gdy przyszła Cooper stał obrócony do niej plecami. Koszulka przykleiła mu się do skóry, a buty były zanurzone w błocie. Zobaczyła, że oczyścili ścieżkę i pracowali nad czasowym systemem przytrzymującym ziemię, aż uszkodzone przez burzę drzewa będą mogły ponownie przytrzymać ziemię, albo aż zostaną zasadzone nowe w ich miejsce. Obserwowała jak wbija łopatę … i obraca się, by na nią spojrzeć. Jego niemal czarne oczy były intensywne od emocji tak surowych, że uderzyły ją prosto w serce. „Powiedz, że masz herbatę!” Głos Todda roztrzaskał przeszywającą intensywność tego cichego połączenia. „To napój mięczaków!” Krzyknął Shamus w odpowiedzi. „Grace jest wystarczająco mądra, by przynieść męski napój, taki, jak czarna kawa.” Kolorowa wstążka Vitorii przytrzymująca jej loki z dala od twarzy uderzyła go w ramię. „Kogo nazywasz męskim?” „Auł.” Shamus potarł rękę, gdy skierowali się w stronę starego powalonego drzewa, na którego płaskiej powierzchni Grace wykładała jedzenie i napoje. „Kawa” Powiedziała stukając w jeden termos. „Herbata.” Postukała w drugi. „Wiedziałem, że można na ciebie liczyć.” Todd pocałował ją w policzek zanim ruszył w stronę herbaty. Dopiero, gdy pozostała trójka była zajęta Cooper przesunął palcami po dole jej pleców w ulotnej, ale bez wątpienia zaborczej pieszczocie. „Wiesz, że Todd lubi herbatę.” Tak, zdecydowanie zaborczy. „Wielokrotnie jadłam posiłki z nim i z Vivienne.” Nalała Cooperowi kubek kawy, a potem dodała do niej śmietanki z małej buteleczki, którą przyniosła ze sobą. „Wiem

również, że pewien porucznik niezbyt lubi męską, czarną kawę Shamusa.” Wyszeptała. Jego usta wygięły się w rogach, gdy usłyszał to delikatne droczenie i wziął od niej kubek. Świadomość, że sprawiła, że się uśmiechnął zmieniła coś w niej. „Dziękuję Grace.” Proste, codzienne słowa, a jednak brzmiały niczym pieszczota. Gdy Shamus zapytał go o coś, Grace zaryzykowała zerknięcie na niego. Pragnęła nasycić się jego widokiem bez martwienia się o sprawy dominacji. Tylko, że on spojrzał z powrotem na nią przez jedną elektryzującą sekundę zanim wrócił uwagą do starszego żołnierza. W tej chwili Grace poczuła jak całe jej ciało budzi się do życia … mimo tego, że po raz kolejny dostrzegła cienie bólu w głębi jego ciemnego niczym nocne niebo spojrzenia. Nie będąc w stanie zrozumieć, jak nikt inny nie mógł dostrzec zranienia, które nosił w sobie zaczekała, aż inni wrócą do pracy, a Cooper został w tyle udając, że chce porozmawiać z nią o sprawach związanych z utrzymaniem systemu. „Cooper? Wszystko w porządku?” Znieruchomiał na chwilę zanim podał jej do spakowania pusty termos. „Jasne. Chyba jestem trochę zestresowany tym obsunięciem.” Jego odmowa do przyznania się do cierpienia nie była niespodzianką. Grace była całkowicie świadoma tego, że często kobieta mogła zmusić dominującego mężczyznę do otworzenia się jedynie przez uderzanie w jego ochronne ściany. Tylko, że ona nie należała do tego rodzaju osób. Nie była pewna czy miała do tego prawo. Ich związek dopiero się formował. „Odprowadzisz mnie kawałek?” „Zawsze.” Przerzucił torbę przez ramię. Grace zatrzymała się, gdy znaleźli się za rogiem i poza polem widzenia reszty zespołu. Potem zrobiła to, co przyszło jej naturalnie w tej sytuacji i otuliła rękami muskularny żar jego ciała. Zapach w jej płucach był mieszaniną czystego, męskiego potu i Coopera. „Przykro mi ze względu na to, co sprawiło, że w twoich oczach znalazło się to spojrzenie.” Jego ręce owinęły się wokół niej. Jego policzek otarł się o jej skroń, gdy jej wilk ocierał się o jego w wysiłku, by ofiarować mu pocieszenie. W tej chwili nie czuła strachu z powodu jego siły. Jedynie potrzebę, by zmniejszyć jego ból. „Nic mi nie jest.” Wymruczał. „Zwłaszcza teraz, gdy cię tulę.” Frustracja wbiła w nią swoje szpony z powodu muru, którym się otoczył, ale Cooper nie był człowiekiem, który ufał z łatwością. To, że zaakceptował jej potrzebę, by się o niego zatroszczyć, że zaakceptował jej czułość, gdy musiał się czuć bezbronny, było mocnym krokiem na przód. Więc po prostu go trzymała głaszcząc jego plecy aż poczuła, że ostatnie fragmenty napięcia opuszczają jego ciało … a gdy potarł zabawnie nos o jej własny, nieśmiało ugłaskała go powolnym pocałunkiem, który sprawił, że w jej krwi rozszalały się bąbelki szampana. Cooper wrócił na miejsce osuwiska czując się w znaczniejszym stopniu sobą, niż miało to miejsce odkąd obudził się z koszmaru. Nie był to pierwszy raz, gdy uległy wilk zrobił lub powiedział coś, by uleczyć emocjonalne zranienie w osobniku dominującym – na swój własny sposób byli równie mocno opiekuńczy jak żołnierze. Był to jednak pierwszy raz, gdy Grace zrobiła to dla Coopera. Co więcej, to był pierwszy raz, gdy sama zainicjowała przywileje skóry. Jej pocałunek był pysznym podarunkiem, który podsunął mu całe mnóstwo pomysłów jak wygrać od niej kolejny dzisiejszego wieczora przy kolacji, którą obiecała, że z nim zje. „W legowisku wszystko w porządku?” Zapytał Shamus, gdy wrócił Cooper wycierając twarz rękawem koszulki. „Chwilę ci zeszło z Grace.” „Nic, z czym nie mogłyby sobie poradzić zespoły techników i osób utrzymujących system.” Powiedział i gestem wskazał na miejsce, w które planowali wcisnąć zakotwiczenie do tymczasowej maty stabilizującej grunt. Nie było to najlepsze rozwiązanie, ale z kolejnym deszczem na horyzoncie musieli coś tutaj zrobić. Przynajmniej na następne kilka dni. „Jak umieścimy to na

miejscu bez powodowania wibracji, które mogą jeszcze mocniej zdestabilizować ten obszar?” „Mam pewien pomysł. Rozmawiałem z Toddem – uważa, że to zadziała.” Gdy we dwóch ponownie wrócili do pracy Cooper pomyślał o Grace. Jego bardzo inteligentna pani inżynier z niezłą intuicją była bardzo spostrzegawcza. Dostrzegła to, czego nie zauważył nikt inny. Nie chciał, żeby o tym wiedziała, ale inna jego część wyła w rozradowaniu. Widząc w jej spostrzegawczości obietnicę więzi, która sprawi, że będzie jego na najbardziej elementarnym i pierwotnym poziomie.

ROZDZIAŁ 6 Po spędzeniu pozostałego popołudnia w sektorze 4B Grace skierowała się do domu około osiemnastej. Pragnęła jedynie zmyć z siebie kurz z czołgania się po korytarzach technicznych i krętych konduktach. Choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że były sprzątane zaledwie dwa tygodnie temu. Szkoda, że pająki potrzebowały jedynie jednego dnia, by zbudować swoją klejącą się fortecę razem z całą masą pokoi i składzików. Zadrżała na wspomnienie robaków, które widziała uwięzione w sieciach. Tak, była zmiennokształtną. Polowała, gdy potrzebowała tego jej wilczyca. Jednak było coś bardzo odrażającego w trzymaniu jedzenia wiszącego dookoła. Jej komunikator zadzwonił wskazując przychodzącą rozmowę, gdy wyszła spod prysznica. Rozpoznała numer rozmówcy. Owinęła się ręcznikiem i odebrała z uśmiechem. Podniosła kolejny ręcznik, by wytrzeć włosy, gdy włączył się obraz na żywo. „Cześć Mamo.” Dokonała tego wyboru jako dziecko – zdecydowała, że będzie nazywała Milenę i Jamesa Mamą i Tatą. Dało im to ukochane miejsce w jej życiu, na które zasługiwali, a jednocześnie odróżniało ich od jej utraconych mamusi i tatusia. „Cześć psotniku.” Rozpromieniła się Milena. Naturalny głęboki miodowy odcień jej skóry był muśnięty przez poświatę, która wskazywała, że spędziła kilka godzin na dworze w jasnych promieniach słońca. „Jak minął ci dzień?” „Świetnie.” Grace nie była w stanie się powstrzymać i poprzynudzała odrobinę na temat tego, jak jej załoga wyprzedziła rozkład, a potem zapytała mamę o resztę rodziny. „Wiem, że rozmawiasz też z Pią i Revelem.” Powiedziała Milena po tym, jak uaktualniła jej informacje w kilku kwestiach. „Nie wiem jednak, jak długo będę w stanie powstrzymywać tych dwoje, nie wspominając o twoim ojcu, przed złożeniem wizyty, by sprawdzić, co z tobą.” „Jeżeli się pojawią, to zaraz wykopię ich z powrotem.” Uwielbiała swoją rodzinę, ale nadal widzieli w niej na wpół niemą siedmiolatkę, którą przyjęli po tym, jak jej rodzice zginęli w katastrofalnych wydarzeniach, które zawładnęły głównym legowiskiem w Sierra Nevada około dwadzieścia lat temu. Tak wiele dzieci w tamtym czasie stało się sierotami, jednak żadne z nich nie zostało pozostawione bez wsparcia, bez rodziny. Milena i James, i ich nastoletnie dzieci – Pia i Revel stali się jej rodziną. Nastolatki były wystarczająco duże, by nie mieć nic przeciwko intruzowi w ich domu otoczyły Grace swoją opieką. Nie było to zaskakujące, biorąc pod uwagę, że zarówno Pia. jak i Rev byli silnymi dominującymi, którzy teraz zajmowali status starszych żołnierzy. Jako zszokowane dziecko potrzebowała komfortu ich opiekuńczych natur. Potrzebowała klatki zapewnionej przez możliwość zaśnięcia zwiniętej między swoim rodzeństwem, gdy wszyscy znajdowali się w wilczej postaci. To sprawiło, że czuła się bezpiecznie, gdy jej świat rozpadł się na tak wiele kawałeczków. Nie wiedziała, co robić. Jak przetrwać każdą bolesną godzinę. Jednak już od dłuższego czasu nie miała siedmiu lat. „Przekażę tę wiadomość.” Powiedziała wzdychając Milena. „Wiesz jednak, jacy są uparci.” Potem roześmiała się, a jej orzechowe oczy zabłysły. „I do kogo ja to mówię – zawsze byłaś małym uparciuchem. Pamiętam, jak próbowałam namówić cię, żebyś puściła swój kocyk, żebym mogła go wyprać. Nie krzyczałaś, nie płakałaś, nie podrapałaś mnie ani na mnie nie warczałaś, ale czy go puściłaś? Nie. Musiałam uciec się do wykradnięcia go jednej z nocy, gdy zasnęłaś bez zaciśnięcia go w swoich dziecięcych piąstkach.” Ta opowieść była jedną z ulubionych historii jej mamy i nadal sprawiała, że Grace miała ochotę się roześmiać. Teraz podniosła futrzanego pomarańczowego misia, którego Milena zrobiła z kawałków jej kocyka po tym jak w końcu się rozpadł. Przetrwał jej dzieciństwo i teraz siedział wesoło na jej

półce na książki zaraz obok zdjęć jej rodziny. „Przysięgam, że go piorę.” „Bezczelna dziewucha.” Milena posłała jej buziaka. „Lepiej już kończę. Obiecałam twojemu ojcu, że zrobię jego ulubione danie. Kocham cię dziecino.” „Ja ciebie też kocham Mamo.” Grace zakończyła rozmowę i podziękowała Bogu, że ani Pia, ani Rev nie zostali przypisani do tego legowiska – byliby przerażeni wizją tego, że ich siostrzyczka umawia się na randki z porucznikiem. Grace oczywiście powiedziałaby tej dwójce, żeby się odwalili, ale wolała bawić się z Cooperem bez nikogo spoglądającego jej przez ramię. „Powiedz mi, jakie niedobre rzeczy wyczyniałaś jako nastolatka.” Na jej komórkę przyszła wiadomość w czasie, gdy żar rozkwitł w jej podbrzuszu na wspomnienie tego leniwego, pieszczotliwego głosu pytającego się jej o szalone rzeczy przy kolacji wcześniejszego wieczora – karmiąc ją łyżeczką dekadenckim musem czekoladowym. Uszkodzone przez burzę drzewo znaleziono na głównej drodze do legowiska. Trzeba je usunąć. Rachunek, jaki deszcz wystawił nam za kolację. Coop. Zawiedziona już miała napisać w porządku, gdy zatrzymała się na chwilę. Twój zespół już jadł? Nie. Bethany przyniesie obiad za pół godziny. Ja to zrobię. Xx Głupawy uśmiech wypłynął na jej twarz, gdy zobaczyła, że Cooper pożegnał się buziaczkami. Ubrała się szybko i znalazła Bethany w kuchni, gdy przygotowywała posiłek. Zaproponowała, że go zaniesie. Starsza kobieta w odpowiedzi uniosła brew. „Todd?” Grace zaczęła się wić. „Yyy, nie.” „Hmm. Kto jeszcze tam jest?” Nadal robiła kanapki. „Bill zastąpił Shamusa, ale oni obaj są związani więzią. Co pozostawia mojego Coopera.” Grace skończyła swój własny zestaw kanapek i zapakowała je, by pozostały miękkie. „Przyniosę trochę babeczek.” „Grace.” Zamarła i przygryzła wargę. „To nowa sprawa. Nie jesteśmy gotowi, by stado o tym wiedziało.” Bethany nie zatrzymała jej kolejny raz, gdy poszła po babeczki. Ponieważ miejsce zdarzenia znajdowało się w odległości, co najmniej półgodzinnego spaceru Grace skierowała się do garażu. Bethany odprowadziła ją tam. Zobaczyły po drodze Victorię, która wróciła do legowiska, by przeprowadzić lekcję z nowicjuszami. „Masz więcej ciepłych napojów dla wszystkich?” Zapytała z drugiego końca korytarza kobieta w stopniu starszego żołnierza. „Dzisiaj jest chłodno.” Grace przytaknęła i otrzymała w odpowiedzi uniesione kciuki zanim Victoria dalej poszła w swoją stronę. „On zawsze sam ustanawiał dla siebie zasady.” Dumała Bethany, gdy Grace wsiadła za kierownicę mocnego pojazdu z napędem na cztery koła. „Dlatego powiem tylko – bez względu na to, czy jesteś uległa czy nie, upewnij się, że nie będziesz tylko siedzieć i brać to, co on ma tobie do zaoferowania. Odwzajemnij mu się tym samym.” Dłonie Grace zacisnęły się na kierownicy. „Jeżeli uważasz, że tylko osoby dominujące potrafią kochać, to nie znasz zbyt dobrze członków własnego stada.” Odpowiedź Bethany była zdumiewająca. Roześmiana pochyliła się, by pocałować Grace w policzek z otwartą czułością. „Sprawdzam tylko, czy masz twardy kręgosłup – będziesz go potrzebowała przy Coopie. Ten chłopak lubi stawiać na swoim. Powodzenia.”

Po tym jak Cooper pomógł wchłonąć jedzenie, które przyniosła Grace sprzeciwił się jej ofercie, by zostać i pomóc z drzewem. Od Todda otrzymał niespodziewane poparcie swojej decyzji. „Nie możemy ryzykować tych dłoni.” Powiedział inżynier. „Jesteś niczym chirurg przy utrzymywaniu systemów.” „Tak, czy siak to nie powinno już długo potrwać.” Dodał Bill przesuwając dłoń przez blond czuprynę. „Teraz, gdy już mamy je na ziemi musimy jedynie pociąć tą dziecinę na wystarczające kawałki, by móc oczyścić drogę. Resztę sprzątania może załatwić jutro ekipa składająca się z nowicjuszy.” Grace skrzyżowała ręce w wyrazie buntu. „Dobra, ale zaczekam i odwiozę was wszystkich do legowiska.” Todd wybuchł śmiechem, a zaraz po nim Bill. Grace zrobiła niezadowoloną minę. Cooper uniósł jej podbródek do góry i pocałunkiem szybko zmazał ten wyraz twarzy w szybkiej, delikatnej pieszczocie, która nie zdumiałaby ani nie przestraszyła jej wilka. „Jesteś z trójką dominujących.” Uśmiechnął się. Jego wargi muskały jej usta, gdy mówił. „Wszyscy jesteśmy dobrze znani, a okazjonalnie nawet kpi się z nas, że mamy tendencje do przejmowania kontroli nad pojazdami, w których jesteśmy. Jak sądzisz, jakie są szanse, że zachowasz kierownicę?” „Dobra, tym razem przyznam ci rację.” Posłała mu rozbawiony uśmiech, ale jej oczy uciekły w stronę Todda i Billa, którzy nawet nie udawali, że ich nie obserwują. Na ich twarzach widniały ogromne uśmiechy. Cooper ujął jej biodro w opiekuńczej pieszczocie i wskazał palcem na dwóch mężczyzn. „Jesteście zobowiązani do zachowania tajemnicy.” „Och, daj spokój, Coop!” Padł wspólny refren, ale on zmusił ich spojrzeniem do wyrażenia zgody … a później tej nocy dostał następny, nieśmiały, seksowny pocałunek od Grace w nagrodę za zadanie sobie kłopotu. Jej wilk ocierał się o jej skórę z uczuciem, które jego wilk odwzajemniał. Nawet jednak, gdy padł do łóżka przemęczony do szpiku kości z wyśmienitym smakiem Grace na ustach śnił o horrorze. „Nie! Nie!” Następny dzień był szalony. Jeden z głównych ciągów wentylacyjnych po prostu padł bez ostrzeżenia wyciągając z łóżek Grace i cały jej zespół o szóstej rano. Paul, ich ekspert od systemu powietrza kazał im pracować bez przerwy aż do piątej popołudniu, gdy orzekł, że zadanie zostało wykonane. Zmęczeni, ale zadowoleni poklepali się po plecach i rozeszli się każdy w swoją drogę. Dopiero po prysznicu Grace zdała sobie sprawę, że Cooper nie powiedział nic na temat spotkania dzisiejszego wieczora, gdy wpadł, by zobaczyć, jaki jest postęp w naprawie. Oczywiście, nie była to zbyt prywatna chwila – Cooper zaś starał się, jak mógł, by dać jej czas, by przywykła do ich związku w prywatności, zanim dokona się nieuniknione i stanie się on obiektem publicznego zainteresowania. Nie potrwa to już długo, wiedziała o tym, zwłaszcza po tym pocałunku przy zawalonym drzewie. Drapieżni zmiennokształtni mężczyźni, bez względu na miejsce w hierarchii, byli otwarcie zaborczy. Fakt, że Cooper tak długo walczył ze swoimi instynktami do tego stopnia … cóż, to po prostu sprawiało, że topniała dla niego jeszcze bardziej. „Lubię twoje pocałunki, niegrzeczna dziewczyno.” Na samą myśl podwinęły jej się palce u stóp. Sprawdziła wiadomości w telefonie. Odkryła jedynie jedną od brata, ale nic od Coopera. Wiedziała na pewno, że był w legowisku, więc nie został nigdzie odwołany z powodu obowiązków. Zmarszczyła brwi i przysiadła na łóżku, by przemyśleć tą sprawę. Biorąc pod uwagę, że Cooper jasno dał do zrozumienia, że zamierzał ją mieć … zatrzymać i dodając do tego fakt, ze dominujący mężczyźni podążali za kobietami, których pragnęli bez żadnych zahamowań to, że nie wykazał w tym zakresie żadnego wysiłku mógł znaczyć jedynie jedno – traktował ją jak swoją. Tak jakby