anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony55 737
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań32 294

Singh Nalini - Psi i Zmiennokształtni 04 - Moja by ją posiąść (nieof.)

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - Psi i Zmiennokształtni 04 - Moja by ją posiąść (nieof.).pdf

anja011 EBooki Psi i zmiennokształtni
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 196 stron)

Nalini Singh Moja, by ją posiąść. Tłumaczenie nieoficjalne: zapiski_mola_ksiazkowego ZAPOMNIENI Gdy Rada Psi zaproponowała w 1969 r. wprowadzenie Protokołu Ciszy, protokołu, który miał zlikwidować wszystkie emocje z rasy Psi, stanęła przed problemem pozornie nie do pokonania – brakiem jedności rasy. W przeciwieństwie do dzisiejszej zimnej i odizolowanej rasy Psi, tamtejsi Psi byli integralną i nierozłączną częścią populacji całego świata. Śnili, płakali, kochali. Czasami, naturalną koleją rzeczy, ci których kochali pochodzili z innych ras niż ich własna. Psi łączyli się w związki bratnich dusz ze zmiennokształtnymi, poślubiali ludzi, rodzili dzieci o mieszanej krwi. Zgodnie z przewidywaniami, ci „nieczyści” z rasy Psi mieli wśród siebie największą ilość zjadliwych oponentów Protokołu Ciszy. Rozumieli oni co skłania ich pobratymców do tego by potępić emocje – strach przed ogromną siłą szaleństwa, przed utratą ich dzieci na rzecz szaleństwa przechodzącego przez ich szeregi niczym powódź – ale rozumieli również, że przez przyjęcie Ciszy, stracą wszystko i wszystkich, których kochali. Na zawsze. Przed 1973 r. obie frakcje trwały w impasie. Większość wybrała pozostanie w Sieci Psi i poddanie swoich umysłów absolutnej ciszy zrodzonej z chłodu egzystencji pozbawionej emocji. Los mniejszości, tych z mieszanym pochodzeniem, bądź z ludzkimi lub zmiennokształtnymi partnerami, nie jest jasny. Większość wierzy, że zostali oni wyeliminowani przez zabójców Rady Psi. Cisza była zbyt ważna – była ostatnią nadzieją rasy Psi – by zaryzykować rozłam przez kilku rebeliantów. Istnieje również plotka, że rebelianci umarli na skutek masowego samobójstwa. Ostatnia z teorii głosi, że ci dawno zapomniani rebelianci byli pierwszymi z pacjentów nieochotniczej „rehabilitacji” nowo powstałego Centrum, ich umysły wyczyszczone, ich osobowości całkowicie zniszczone. Ponieważ metody Centrum w tamtym czasie były eksperymentalne, pacjenci, którzy przetrwali rehabilitację zakończyli ją w stanie wegetatywnym. Teraz, u zarania wiosny ponad sto lat później, w roku 2080, na ten temat jest jedyny konsensus: rebelianci zostali zneutralizowani w najbardziej finalny sposób. Rada Psi nie pozwala na bunt.

ROZDZIAŁ 1. Talin McKade powiedziała sobie, że dwudziestoośmioletnia kobieta – zwłaszcza dwudziestoośmioletnia kobieta, która widziała i przetrwała to co ona – nie powinna obawiać się czegoś tak prostego jak przejście na drugą stronę ulicy i wejście do baru, by zagadać z facetem. Tylko, że, oczywiście, to nie był jakiś zwykły mężczyzna. A bar był ostatnim miejscem, gdzie spodziewała się, że znajdzie Clay'a, biorąc pod uwagę to co się o nim dowiedziała w ciągu tych dwóch tygodni odkąd po raz pierwszy go namierzyła. Nie wróżyło to dobrze, że zajęła jej aż tak długo by nazbierać w sobie dość odwagi by do niego przyjść. Ale musiała mieć pewność. To co odkryła to, to że Clay, którego znała – wysoki, zły i silny chłopiec stał się kimś w rodzaju wysoko postawionego egzekutora na rzecz stada leopardów mieszczącego się w San Francisco. CiemnaRzeka była niezwykle mocno szanowana, więc pozycja Clay'a mówiła o zaufaniu i lojalności. To ostatnie słowo dźgnęło ją niczym ostrze głęboko w jej serce. Clay zawsze był w stosunku do niej lojalny. Nawet wtedy, gdy na to nie zasługiwała. Przełknęła donośnie, odsuwając od siebie wspomnienia, wiedząc, że nie może pozwolić na to by ją rozpraszały. Dawny Clay już nie istniał. Ten Clay … tego Clay'a nie znała. Wszystko co wiedziała na jego temat to, to, że nie miał żadnych spięć z prawem od czasu, gdy został zwolniony z poprawczaka, gdzie został zamknięty w wieku czternastu lat – za brutalne zamordowanie jednego z … Orrin'a Henderson'a. Ręce Talin zbielały od siły z jaką ściskała kierownicę. Czuła jak krew zalewa jej policzki, gdy serce waliło na wspomnienie strachu. Części Orrin'a, miękkie i mokre części, które nigdy nie powinny być wystawione na powietrze, flecking ją gdy przycupnęła w roku podczas gdy Clay … Nie! Nie mogła o tym myśleć, nie mogła wracać tam pamięcią. Wystarczającym było, że te koszmarne obrazy – pełne tego gęstego, wdzierającego się wszędzie zapachu popsutego surowego mięsa – nawiedzały ją po zmroku w snach. Nie odda im również godzin dnia. Błyskające biało-niebieskie światła przyciągnęły jej uwagę gdy kolejny pojazd Egzekutywy zaparkował na małym parkingu przy barze. Teraz były tam już dwa opancerzone pojazdy i czterech bardzo dobrze uzbrojonych policjantów, ale chociaż wszyscy z nich wysiedli, nikt z tej czwórki nie uczynił jednego kroku by wejść do baru. Nie pewna, co do tego, co się tam działo, została wewnątrz swojego Jeep'a, zaparkowanego na sąsiednim parkingu po drugiej stronie szerokiej ulicy. Na widok samochodów policyjnych pot spływał jej wzdłuż kręgosłupa. Jej mózg już za młodu nauczył się kojarzyć ich obecność z przemocą. Każdy jej instynkt popychał ją do tego, by uciekała. Ale musiała zaczekać, zobaczyć. Czy Clay się nie zmienił, czy nie stał się gorszy … Odczepiając jedną rękę od kierownicy, zwinęła ją w pięść i oparła o żołądek wypełniony kręcącą się i zwijającą się w nim rozpaczą. Był jej ostatnią nadzieją. W tym momencie drzwi baru otworzyły się z hukiem sprawiając, że jej serce aż podskoczyło. Dwa ciała wyleciały przez nie z hukiem. Ku jej niespodziance, policjanci po prostu usunęli się z ich toru lotu, zanim skrzyżowali ręce na piersi i obdarzyli wyrzuconą parę mierzącymi pełnymi dezaprobaty minami. Dwóch oszołomionych młodych chłopców chwiejnie stanęło na nogach … tylko po to, by ponownie upaść, gdy wylądowało na nich kolejnych dwóch chłopców. To były nastolatki – na pierwszy rzut oka mieli po osiemnaście, dziewiętnaście lat. Oczywistym było, że wszyscy są całkowicie pijani. Podczas gdy ta czwórka leżała na ziemi, najprawdopodobniej jęcząc i życząc sobie śmierci, inny mężczyzna wyszedł z baru o swoich własnych nogach. Był starszy i nawet z tej odległości, mogła wyczuć jego furię, gdy podniósł dwóch z nich i wrzucił na pakę zaparkowanej przed barem półciężarówki, jego włosy w kolorze nieskazitelnego blondu powiewały na bryzie wiejącej tego wieczoru. Powiedział coś do policjantów, co sprawiło, że się zrelaksowali. Ona zaś zaśmiała się na ten widok. Po pozbyciu się pierwszej dwójki, blondyn złapał pozostałą dwójkę za kołnierzyki przy ich karkach i zaczął ich ciągnąć na tył półciężarówki, nie przejmując się, że żwir

musiał zdrapywać skórę z wyeksponowanych części ich ciał. Talin skrzywiła się na ten widok. Ci nieszczęśni – i najprawdopodobniej źle się zachowujący – chłopcy jutro będą czuli sińce i przecięcia razem z ciężkimi od kaca głowami. Potem drzwi ponownie zaczęły się otwierać i zapomniała o wszystkim i wszystkich poza mężczyzną okolonym przez światło przebijające się z baru. Miał chłopca przewieszonego przez jedno ramię, a drugiego ciągnął w taki sam sposób, w jaki wcześniej zrobił to blondyn. „Clay.” Był to szept, który wydobył się z jej ust na skutek mrocznego przypływu potrzeby, gniewu i strachu. Wyrósł na wyższego, teraz miał około 190 cm wzrostu. A jego ciało – stuprocentowo wypełniło obietnicę czystej mocy, która zawsze w nim drzemała. Nad tą muskulaturą lśniła jego bogata, obiecująca brązowa skóra z pewną domieszką złotej tonacji. To krew Isl'y, pomyślała Talin, o egzotycznym pięknie mamy Clay'a, która miała pochodzenie egipskie, której wspomnienie nadal było żywe w umyśle Talin nawet po tylu latach. Isla miała skórę koloru gładkiej czarnej kawy i oczy koloru gorzkiej czekolady, ale ona stanowiła jedynie połowę dziedzictwa genetycznego Clay'a. Talin nie mogła z tej odległości dojrzeć koloru oczu Clay'a, ale wiedziała, że mają kolor zielony o odcieniu przykuwającym wzrok, oczy dzikiego kota – nieomylne dziedzictwo pochodzącego od jego ojca. Okolone przez jego cerę i czarne jak węgiel włosy, te oczy dominowały w twarzy chłopca, którym kiedyś był. Przeczucie mówiło jej, że nadal tak jest, przy czym teraz przybrało to zupełnie inną formę. Każdy jego ruch świadczył z krzykiem o jego męskiej pewności siebie. Wydawało się, że nawet nie czół wagi dwóch chłopców, gdy wrzucił ich na stos już utworzony na pace samochodu. Wyobraziła sobie płynność muskuł, siły, i zadrżała … w absolutnym, niegasnącym strachu. Logika, intelekt, zdrowy rozsądek, to wszystko pękło pod wpływem niepowstrzymanej powodzi wspomnień. Krew i ludzkie mięso, nie kończące się krzyki, mokre, zasysające dźwięki śmierci. I już wiedziała, że nie była w stanie tego zrobić. Ponieważ jeżeli bała się Clay'a jako dziecka, ten Clay całkowicie ją przerażał. Wciskając dłoń do swoich otwartych ust powstrzymała się przed jękiem. I w tym momencie Clay zamarł, a jego głowa poderwała się do góry. Wrzucając Cor'ego i Jason'a na tył bagażnika, Clay już miał się obrócić by powiedzieć coś Dorianowi, gdy pochwycił na drobnej bryzie niemal niesłyszalny dźwięk. Jego zwierzę zastygło w przyczajeniu do polowania, a potem skoczyło z niesamowitością zmysłów leoparda, gdy mężczyzna skanował oczami teren wokół niego. Znał ten dźwięk, ten kobiecy głos. Był to głos martwej kobiety. Nie obchodziło go to. Już dawno zaakceptował swoje szaleństwo. Więc teraz patrzył i patrzył, wciąż szukając. Szukając Tally. Na parkingu po przeciwnej stronie drogi było zbyt wiele samochodów, zbyt wiele miejsc, gdzie duch Tallin mógł się ukryć. Dobrze, że on wiedział jak polować. Zrobił jeden krok w tym kierunku, gdy Dorian klepnął go w plecy i wszedł w jego linię wzroku. „Gotowy, by uderzyć w drogę?” Clay poczuł jak warknięcie buduje się w jego gardle, reakcja ta była na tyle nieracjonalna, że zdołała przywołać jego umysł do względnego porządku. „Gliny?” Przesunął się by ponownie odzyskać widok parkingu naprzeciwko. „Sprawią nam jakieś kłopoty?” Dorian przecząco potrząsnął głową, jego blond włosy odbijały refleksy światła lamp ulicznych, które zaczęły się zapalać, gdy ich sensory wyczuły blednięcie dziennego światła. „Oddadzą właściwość, ponieważ w ten incydent była zaangażowana jedynie zmiennokształtna młodzież. I tak nie mają żadnego prawa interweniować w wewnętrzne sprawy stada.” „Kto po nich zadzwonił?” „Nie Joe.” Poinformował o przekonaniu dotyczącym właściciela baru – członka stada CiemnejRzeki. „On zadzwonił po nas, więc musiało chodzić o kogoś innego komu zdążyli zajść za skórę. Cholera, cieszę się, że Kit i Cory przezwyciężyli ich małą licytację kto jest bardziej wkurzający, ale nigdy nie myślałem, że staną się najlepszymi kumplami i będą nas doprowadzać do szaleństwa.”

„Gdybyśmy nie mieli problemów z Radą Psi próbującą skrzywdzić stado,” powiedział Clay, „nie miałbym nic przeciwko temu by wrzucić ich na jedną noc do więzienia.” Dorian wydał z siebie pomruk wyrażający, że zgadza się z tym osądem. „Joe prześle później rachunek. Wie, że stado pokryje szkody.” „A potem wyegzekwuje go z tych sześciu chuliganów.” Clay ponownie wcisnął Cor'ego na ziemię, gdy zdezorientowany dzieciak próbował się podnieść. „Będą odpracowywać ten dług dopóki nie dorosną.” Dorian uśmiechnął się. „Sam przypominam sobie, jak zrobiłem w barze piekło i skończyłem ze skopanym przez ciebie tyłkiem.” Clay obdarzył młodego Strażnika dezaprobującą miną, choć jego uwaga nigdy nie opuściła parkingu po przeciwnej stronie drogi. Nic się tam nie ruszało poza kurzem, ale on wiedział, że czasami zwierzyna ukrywała się na widoku. Zabawa z pomnik była jednym ze sposobów by okpić drapieżnika. Ale Clay nie był bezmyślną bestią – był doświadczonym i zaprawionym w krwi Strażnikiem CiemnejRzeki. „Byłeś od nich gorszy. Próbowałeś mnie zdjąć ze swoimi ruchami nindży.” Dorian powiedział mu coś w odpowiedzi, ale Clay to przeoczył, bo jego uwagę przyciągnął mały dżip, który ostro ruszył z parkingu. „Młodzi są twoi!” I z tym okrzykiem wystartował na nogach za swoją uciekającą zdobyczą. Gdyby był człowiekiem, ta pogoń byłaby czystą głupotą. Nawet dla zmiennego leoparda, miało to niewiele sensu. Był szybki, ale nie wystarczająco szybki, by nadążyć za pojazdem, jeżeli kierowca wcisnąłby gaz do dechy. Jak ona – zdecydowanie ona – teraz robiła. Zamiast kląć z powodu porażki, Clay obnażył swoje zęby w bezlitosnym uśmiechu, wiedząc o czymś, czego kierowca tego auta nie wiedział, coś co zmieniało jego pogoń z głupiej na uzasadnioną. Leopard mógł reagować na podstawie instynktu, ale ludzka strona jego natury funkcjonowała równie sprawnie. Co ten kierowca odkryje właśnie … teraz! Dżip stanął z piskiem, prawdopodobnie jedynie o centymetry unikając rumowiska blokującego drogę. To obsunięcie się gleby miało miejsce czterdzieści pięć minut tego. Zazwyczaj CiemnaRzeka już dawno by się tym zajęła, ale ponieważ inne małe obsunięcie gleby miało miejsce niemal w tym samym miejscu niecałe dwa dni temu, postanowiono pozostawić to na miejscu, dopóki obsuwisko – i ściana, z której się zsunęło – mogło zostać ocenione przez odpowiedniego specjalistę. Gdyby była w barze, usłyszałaby ogłoszenie i wiedziałaby, że należy zrobić sobie objazd. Ale jej nie było w barze. Ukrywała się na zewnątrz. Zanim dotarł na miejsce, kierowca podjął próbę nawrócenia. Ale zwlekał, jej panika powodowała, że przeciążyła oprogramowanie sterujące pojazdem. Mógł stąd wyczuć ostre, czyste ugryzienie jej strachu, ale było zadziwiająco znajomy, a jednocześnie niewytłumaczalnie zły zapach czający się za maską strachu, który sprawił, że był zdeterminowany by zobaczyć jej twarz. Ciężko oddychając, ale nie będąc naprawdę zdyszanym zatrzymał się na środku drogi za jej pojazdem, wyzywając ją do tego, by go rozjechała. Ponieważ on nie miał zamiaru dać jej uciec. Nie miał zielonego pojęcia kim była, ale pachniała niepokojąco jak Tally, i on chciał wiedzieć dlaczego. Pięć minut później, kierowca przestał próbować wycofać samochód. Kurz opadł ujawniając tablice rejestracyjne pojazdu. Ptaki znowu zaczęły śpiewać. A on nadal czekał … dopóki, w końcu, drzwi nie uchyliły się otworem. Szczupła noga okryta w niebieski dżins i czarne długie do kostek buty dotknęła gleby. Jego bestia stała się nieludzko cicho, gdy ręka wysunęła się by szerzej otworzyć drzwi. Piegowata skóra, jedynie muśnięta opalenizną. Mała kobieta wydobyła się z wnętrza dżipa. Nawet całkowicie na zewnątrz samochodu, stała tyłem do niego przez kilka długich minut. Nie zrobił nic by ją zmusić do tego, by się obróciła, nie wydał z siebie żadnego agresywnego dźwięku. Zamiast tego wykorzystał szansę na to by móc wchłonąć jej widok. Była niezaprzeczalnie mała, ale nie krucha, nie łatwa do złamania. Była siła w linii, w jakiej trzymała swój kręgosłup prosto, ale również

miękkość, która obiecywała otulenie twardego męskiego ciała. Ta kobieta miała krągłości. Bogate, słodkie krągłości. Jej pośladki doskonale wypełniały tył jej spodni, powodując powstanie głęboko zakorzenionych instynktów seksualnych należących zarówno do kota, jak i do mężczyzny. Chciał gryźć, szczypać, pieścić. Ściskając pięści powstrzymał się by pozostać w miejscu i zmusił swój wzrok do podążenia w górę. Będzie, pomyślał, łatwo podnieść ją w pasie, tak by mógł ją całować bez skrzywienia karku. A on planował całowanie tej kobiety, która pachniała jak Talin. Jego bestia nie przestawała warczeć, że ona była jego i, w tej minucie, nie czół się wystarczająco cywilizowany do tego by się z nią sprzeczać. Przyjdzie na to czas później, po tym jak odkryje prawdę na temat tego ducha. A do tej pory, będzie tonął w przypływie dzikiej zmysłowości, w jej znajomym, a jednak nie zupełnie zapachu. Nawet włosy miała w tym samym co Tanlin nietypowym odcieniu – głębokiego palonego blondu przesianego pasmami w kolorze czekoladowego brązu. Sierść, zawsze tak je nazywał. Były bowiem podobne do niewiarygodnych wariacji kolorów w futrze leoparda, było to coś, co niektórzy ludzie z zewnątrz nie zauważali. Jednak dla brata leoparda, te wariacje były tak oczywiste, jak plamy światła. Dokładnie tak jak włosy tej kobiety. Piękne. Grube. Unikatowe. „Talin,” powiedział delikatnie, poddając się całkowicie swojemu szaleństwu. Jej kręgosłup zesztywniał, ale nareszcie, odwróciła się. I w tym momencie cały świat przestał oddychać. ROZDZIAŁ 2. „Witaj Clay.” Powietrze ponownie ruszyło w głąb jego ciała z siłą podobną do tego, jakby go ktoś uderzył. Warknięcie zbudowało się w jego gardle, ale nie pozwolił mu się wydostać, silnie świadomy kwasowego zapachu strachu, który wydostawał się od niej falami. Jasna cholera! Tally się go bała. Równie dobrze mogła wziąć nóż i wbić go w jego serce. „Choć tu Tally.” Potarła ręce o swoje uda potrząsając jednocześnie przecząco głową. „Przyjechałam z tobą porozmawiać, to wszystko.” „Tak wygląda twój sposób rozmawiania ze mną? Odjechanie?” Sam sobie powiedział, by się zamknął, i nie warczał na nią. Była to pierwsza rozmowa, jaką odbyli od dwudziestu lat. Ale on miał wrażenie, jakby rozmawiali wczoraj, było to tak naturalne, tak pozbawione żadnego wysiłku. Za wyjątkiem jej strachu. „Zamierzałaś zatrzymać samochód w jakimś najbliższym czasie?” Głośno przełknęła. „Planowałam porozmawiać z tobą w barze.” Leopard miał już tego dość. Ruszając się z nieludzką prędkością właściwą swojemu rodzajowi, zatrzymał się o trzy cm od niej, zanim zdążył wziąć oddech do krzyku. „Podobno jesteś martwa.” Pozwolił by zobaczyła tkwiącą w nim wściekłość, wściekłość która miała dwadzieścia lat na to by się rozwinąć. Rozwinąć i rozrosnąć aż zmieszała się z każdą żyłą w jego ciele. „Okłamali mnie.” „Tak, wiem … wiedziałam.” Zamarł z czystego niedowierzania. „Ty, co?” Przez cały ten czas, gdy on ją śledził niczym ducha, był absolutnie pewien, że go okłamano, ale bez wiedzy Talin. Niszczyła go myśl, że była gdzieś tam w świecie myśląc, że on złamał daną jej obietnicę, że do niej wróci. Nigdy, nawet raz nie rozważył możliwości, że ona mogła brać w tym aktywny udział.

Oczy koloru burzowych chmur spotkały się z jego spojrzenie. „To ja poprosiłam ich by ci powiedzieli, że zginęłam w wypadku samochodowym.” Te słowa wbiły się tak głęboko w jego duszę, niczym wiercenie nożem, że czół jakby miał w niej dziurę. „Dlaczego?” „Ponieważ nie dałbyś mi być, Clay” wyszeptała, torturowana przez dziką bestię w tych wielkich szarych oczach okolonych przez cienką oprawkę złota. „Byłam u dobrej rodziny, próbowałam żyć normalnie” … wykrzywiła usta w dziwnym grymasie … „albo na tyle normalnie, na ile byłam w stanie. Ale nie mogłam się zrelaksować, rozluźnić. Czułam jak na mnie polujesz od momentu, gdy tylko wyszedłeś z poprawczaka. Miałam dwanaście lat i nie potrafiłam się ośmielić zamknąć oczu, na wypadek, gdybyś mógł mnie znaleźć w snach!” Leopard, który żył w jego wnętrzu obnażył zęby w warknięciu. „Byłaś moja, by cię bronić!” „Nie!” Ścisnęła pięści, odrzuceniu przezierało w każdym spiętym mięśniu jej ciała. „Nigdy nie byłam twoja!” Zarówno bestia, jak i mężczyzna, oboje zachwiali się od nieludzkiej siły uderzenia jakim było jej odrzucenie. Większość ludzi myślała, że był zbytnio podobny do lodowato zimnych Psi, że nic nie czuł. W tym momencie, żałował, że nie było to prawdą. Ostatni raz cierpiał tak mocno – jak gdyby jego dusza była wystawiona na tysiące kujących uderzeń bata – w dniu, gdy opuścił korytarz poprawczaka. Pierwszą rzeczą jaką zrobił, było zadzwonienie do Opieki Społecznej. „Przykro mi Clay. Talin zmarła trzy miesiące temu.” „Co?” Jego umysł stał się pusty, jego marzenia zostały zmiecione przez ścianę czerni. „Nie.” „To był wypadek samochodowy.” „Nie!” Ta informacja powaliła go na kolana, rozdarła go na kawałeczki od wewnątrz. Ale głębia tego zranienia, tnący, rozdzierający ból, był niczym w porównaniu do tego odrzucenia. A jednak, pomimo krwi, której z niego wydarła nadal chciał – nie, potrzebował – dotknąć jej. Jednakże, gdy uniósł dłoń, skuliła się. Nie mogła zrobić nic co bardziej, niż to byłoby w stanie skrzywdzić jego zwierzęce serce pełne opieki. Walczył z bólem, tak jak zawsze to robił – przez odcięcie się od delikatności i pozwolenie gniewowi na to by zbierał swoje żniwo. Ostatnimi dniami rzadko przestawał być zły. Ale dzisiaj, ból odmawiał ucichnięcia. Przeszywał się przez niego, grożąc, że pogrąży go w krwi. „Nigdy cię nie skrzywdziłem,” wydusił przez zaciśnięte zęby. „Nie potrafię zapomnieć o krwi, Clay.” Jej głos trząsł się, gdy to mówiła. „Nie potrafię zapomnieć.” On również tego nie potrafił. „Widziałem twój akt zgonu.” Po tym jak minął pierwszy szok, wiedział, że był sfałszowany. Ale … „Muszę wiedzieć, że jesteś prawdziwa, że jesteś żywa.” Tym razem, gdy uniósł dłoń do jej policzka nie drgnęła. Ale również nie schyliła się do jego dotyku, tak jak to robiła jako dziecko. Jej skóra była delikatna, koloru miodu. Piegi tańczyły na sklepieniu jej nosa i wzdłuż jej kości policzkowych. „Nie unikałaś słońca.” Obdarzyła go zdziwionym spojrzeniem, które poprzedziło nieśmiały uśmiech, który uderzył go niczym kopnięcie w trzewia. „Nigdy nie byłam w tym zbyt dobra.” Przynajmniej w tym aspekcie się nie zmieniła. Ale tyle w niej uległo zmianie. Jego Tally biegła w jego ramiona każdego dnia przez pięć najszczęśliwszych lat jego życia, patrząc na niego jak na jej obrońcę i przyjaciela. Teraz, popychała jego dłoń, aż do momentu, gdy ją opuścił na dół, ciche wielokrotne powtarzanie przez nią odrzucenia było przeszywającym zimnym płomieniem palącym jego duszę. To sprawiło, że jego głos był ostry, gdy powiedział, „Jeżeli aż tak bardzo mnie

nienawidzisz, dlaczego mnie odnalazłaś?” Dlaczego nie mogła zostawić mu jego wspomnień – o dziewczynie, która widziała w nim jedynie dobro? Te wspomnienia były wszystkim co mu pozostało do tego by walczyć o to, by pozostać w świetle. Zawsze nosił ciemność w swoim sercu, ale teraz miał ją gotową na poczekaniu w każdej minucie jego świadomości, szepczącą srebrne obietnice spokoju jaki by odnalazł w braku uczuć, braku cierpienia. Nawet silne więzi Stada nie były już wystarczające do tego by go utrzymać, nie, gdy czar przemocy bił w jego świadomości dniem i nocą, godzina po godzinie, sekunda po ciągnącej się w nieskończoność sekundzie. Oczy Talin rozszerzyły się. „Nie nienawidzę cię. Nigdy nie mogłabym cię nienawidzieć.” „Odpowiedz na pytanie Talin.” Nie nazwie jej już Tally. Nie była jego Tally, jedynym ludzkim istnieniem jakie kiedykolwiek kochało jego wstrętną duszę zanim został wciągnięty do CiemnejRzeki. To była Talin, ktoś obcy. „Chcesz czegoś.” Jej policzki oblały się gorącem. „Potrzebuję pomocy.” Nigdy nie mógłby jej odmówić, bez względu na wszystko. Ale słuchał nieporuszony, jego czułość dla niej groziła w przeistoczenie się w coś, co sprawiało że chciał uderzać i sprawiać ból. Jeżeli zdradziłby głębię swojej furii, jeżeli sprawiłby, że znowu by od niego uciekła, mogłoby go to pchnąć poza ostateczną krawędź. „Potrzebuję kogoś wystarczająco niebezpiecznego by pokonać potwora.” „Więc przyszłaś do stworzonego przez naturę mordercy.” Znowu drgnęła, a potem wyprostowała się dumnie. „Przyszłam do najsilniejszej osoby jaką kiedykolwiek znałam.” Prychnął. „Więc chciałaś porozmawiać. To mów.” Spojrzała ponad jego ramieniem. „Czy moglibyśmy udać się w bardziej prywatne miejsce? Jacyś ludzie mogą tu przyjechać.” „Nie zabieram obcych do mojego legowiska.” Clay był wkurzony, a kiedy był wkurzony robił się złośliwy. Talin uniosła brodę w geście odwagi, który przesłał promyki pamięci przeżerające się przez jego umysł. „Dobra. Możemy pojechać do mojego mieszkania w San Francisco.” „Jak cholera.” Okazjonalnie pracował w biznesowej kwaterze głównej CiemnejRzeki niedaleko Chinatown, ale kwatera główna była zbudowana z myślą o kotach. Nie sprawiała wrażenia, że go więzi. „Cztery lata spędziłem w klatce.” I to nie licząc czternastu jakie spędził w małym podobnym do pudełka mieszkaniu, które on i jego mama nazywali domem. „Nie czuje się zbyt dobrze wewnątrz czterech ścian.” Czysty ból przedarł się przez jej twarz, zmieniając burzową szarość jej oczu w bliską czerni okrążoną przez pierścień złotego ognia. „Przepraszam Clay. Przeze mnie poszedłeś do więzienia.” „Nie pochlebiaj sobie. To nie ty sprawiłaś, że rozdarłem wnętrzności twojego przyrodniego ojca czy urwałem jego twarz.” Przycisnęła dłoń do żołądka. „Przestań.” „Dlaczego?” brnął dalej, toksyczna mieszanina gniewu i zaborczości przezwyciężyła jego silne instynkty opiekuńcze w stosunku do Tally. Ponownie, przypomniał sobie, że to nie była jego Tally, nie była już dziewczyną, dla której bezpieczeństwa rozdzierał żyły. „Zabiłem Orrin'a podczas gdy ty byłaś w pokoju. Nie możemy tego ignorować, tak jakby to się nigdy nie zdarzyło.” „Nie musimy o tym rozmawiać.”

„Kiedyś miałaś w sobie bardziej silny kręgosłup.” Kolor ponownie zalał jej policzki, światło mimo blednącego dnia. Ale zrobiła krok na przód, a z jej postawy wibrował gniew. „To było zanim męska krew rozlała się na mojej twarzy, zanim moja głowa wypełniła się jego krzykami i warczeniem leoparda.” Zmiennokształtni drapieżcy mogli polować w absolutnej ciszy – zarówno w ludzkiej, jak i zwierzęcej formie – ale on czół taką nienawiść tego dnia, że zwierzę w nim całkowicie wypłynęło na powierzchnię. Przez te przesiąknięte krwią minuty był szalonym człowiekiem, leopardem na dwóch nogach. Musieli strzelić w niego zwiększoną dawkę środka uspokajającego by go odciągnąć od zmaltretowanego ciała Orrin'a Henderson'a. Ostatnią rzeczą jaką widział, gdy leżał na podłodze z twarzą przyciśniętą do nadal jeszcze ciepłej krwi, była Tally skurczona w roku, z twarzą poplamioną krwią i innymi rzeczami, różową i błyszczącą … i szarą, z plamami szarość. Jej oczy patrzyły prosto przez niego, jej piegi były jasnymi kropkami na tle śnieżnobiałej skóry widocznej przez całą tą czerwień. Część z tej krwi była jej własna. Większość należała do Orrin'a/ „Kiedyś miałaś więcej piegów na swoich policzkach,” skomentował, złapany w objęcia wspomnienia. Dla niego nie było ono przerażające. Był zwierzęciem w wystarczającym stopniu by nie przejmować się nikim spoza jego stada, zwłaszcza nie tymi, którzy ośmielili się skrzywdzić tych, którzy do niego należeli. A wtedy, Tally i Isla były jedynymi członkami jego stada. Zawsze wiedział, że byłby w stanie zabić by bronić każdej z nich. „Nie zmieniaj tematu.” „Nie robię tego. Twoja twarz była ostatnią rzeczą, jaką widziałem zanim mnie zamknęli.” Przesunął palcem po tych jej piegach. „Musiały zblednąć albo przemieścić się w czasie, gdy dorastałaś.” „Nie, wcale tego nie zrobiły,” odcięła się, i – po raz pierwszy – brzmiała dokładnie tak jak dziewczyna, którą znał. „Rozmnożyły się i rozsiały. Przeklęte.” „Teraz ty jesteś ich właścicielem,” powiedział, rozbawiony jak zawsze przez jej antypatię w stosunku do małych plam pigmentu. „Są twoje.” „Skoro kremy nie sprawiają, że znikną a ja nie chcę poddać się operacji laserowej, wydaje mi się, że owszem.” Niemal się rozluźnił, złapany w echo dawno minionej przeszłości. Och, moc, jaką Talin miała nad nim. Mogła sprawić, że by się przed nią płaszczył. Zdanie sobie sprawy z jego kontynuującej się słabości w odniesieniu do kobiety, która uważała jego pełne przemocy serce za odrzucające, sprawiło, że jego następne słowa miały ostrość noża. „Daj mi swoje kluczyki.” Wzięła ostrożny krok w tył. „Jest zastały. Mogę ...” „Daj mi te pieprzone kluczyki albo poszukaj innego głupca do pomocy.” „Kiedyś nie byłeś taki.” Wielkie, nawiedzone oczy, miękkie usta ściśnięte w linie, tak jakby miały powstrzymać emocje. „Clay?” Wyciągnął rękę. Po napiętej sekundzie położyła płaski komputerowy klucz na jego dłoni. Większość samochodów była ustawiona tak, by za klucz służył odcisk właściciela, ale z tego właśnie powodu, wypożyczalnie dawały wcześniej zaprogramowany w tym celu klucz, zamiast spędzać pół godziny na zakodowanie odcisku każdego nowego klienta. Oszczędzało to czas, ale pozwalało również złodziejom na kradzież pojazdów. Idioci. „Wsiadaj.” Przeszedł dookoła dżipa bez kolejnego słowa i wsiadł po stronie kierowcy. Zanim przestała się boczyć i wskoczyła do środka, on miał już pojazd na chodzie. Dał jej jedynie wystarczająco dużo

czasu by mogła się zapiąć pasami zanim wycofał, zawrócił i udał się dokładnie tam skąd przyjechała. Bar był na obrzeżach Napa, blisko masywnych lasów, które okalały ten region, lasów, które były częścią terytoriów CiemnejRzeki. Ruszył ku chłodnej prywatności tych drzew, robiąc co mógłby zignorować pikantny kobiecy zapach kobiety, która siedziała tak blisko niego. I choć ten zapach był tak intrygujący, nadal było z nim coś nie tak, coś co sprawiało, że jego leopard czół się zagubiony. Ale w tym momencie, nie był w najmniejszym stopniu w nastroju by analizować swoją reakcję. Funkcjonował na czystej adrenalinie. „Gdzie jedziemy?” zapytała dziesięć minut później, gdy zjechali z drogi w cienie wielkich świerków, które dominowały w tym terenie. „Clay?” Zawarczał nisko w gardle, zbyt mocno na nią wkurzony by przejmować się byciem miłym. Talin czuła jak włosy na tyle jej karku unoszą się w prymitywnym ostrzeżeniu. Clay zawsze był nieco mniej cywilizowany. Nawet uwięziony w klaustrofobicznej przestrzeni kompleksu mieszkaniowego na którym się spotkali jego furia była utrzymywana pod powierzchnią przez okleinę z jego cichej intensywności, poruszał się jak drapieżnik na polowaniu. Nikt nigdy nie ośmielił się próbować zastraszyć Clay'a, nawet chłopcy, którzy byli dwa razy od niego starsi, ani agresywni członkowie gangów, którzy żyli po to by terroryzować, ani nawet byli skazańcy. Ale to było wtedy – jego obecne zachowanie było czymś innym. „Przestań starać się mnie przestraszyć.” W odpowiedzi dosłownie kłapnął na nią zębami, powodując, że aż podskoczyła. „Nie muszę się starać. Jesteś przerażona tak, że mało nie zrobisz w gacie. Mogę wyczuć twój strach i jest to pieprzona zniewaga.” Zapomniała o tym aspekcie jego zdolności zmiennokształtnego. Przez więcej niż dwadzieścia lat żyła pośród ludzi i niedrapieżnych zmiennokształtnych, celowo zwiększając przestrzeń pomiędzy nią i Clay'em. Ale co w nią wstąpiło? Oto tu była, dokładnie tam skąd zaczęła … straciwszy wszystko co kiedykolwiek miało jakieś znaczenie. „Powiedziałeś to za pierwszym razem, kiedy się spotkaliśmy.” Był tym dużym, wysokim, niebezpiecznym chłopcem, a ona była bardziej niż przerażona z jego powodu. Całe jej krótkie życie ludzie ją krzywdzili, a on wydawał się dokładnie taką osobą, która mogłaby też to zrobić. Więc trzymała się na dystans. Ale tego dnia, gdy widziała jak upadł i złamał swoją nogę na podwórku ich kompleksu – śmietnisku, nie parku – nie była w stanie zostawić go, by cierpiał samotnie. Tak przerażona, że jej zęby groziły tym, że zaczną grzechotać, poszła do salonu i telefonu. Orrin był na kanapie, nieprzytomny. Jakimś cudem dała radę wykonać zakazany telefon na zewnątrz – po pogotowie. Potem, otworzyła drzwi i pobiegła posiedzieć z Clay'em aż do momentu, gdy przyjechała pomoc. Nie był szczęśliwy. Miał dziewięć lat, w porównaniu z jej cennymi i całkowicie mogącymi się wysłowić trzema, był stworzeniem całkowicie niebezpiecznym. „Warczałeś na mnie i powiedziałeś, że lubisz miażdżyć kości małych dziewczynek.” To była jej sztuczka, to wspomnienie. Potrafiła pamiętać wszystko co się jej przydarzyło od momentu urodzenia, a czasem nawet wcześniej. W ten sposób również nauczyła się mówić jeszcze przed innymi, i czytać, zanim nauczyła się mówić. „Powiedziałeś, że pachnę jak miękka, soczysta, pyszna zwierzyna łowna.” „Nadal tak pachniesz.” Ten komentarz sprawił, że rozpromieniła się mimo swojej czujności. „Clay, przestań. Zachowujesz się jak niedojrzały nastolatek.” Udawało mu się również nasilić jej strach – czy on chociaż zdawał sobie sprawę z tego jak był

onieśmielający? Duży, niewiarygodnie silny, i taki cholernie zły, że gdy zwrócił na nią swoje spojrzenie czuła jakby uderzył w nią podmuch wiatru. „Dlaczego? Równie dobrze mogę mieć trochę rozrywki z tej wizyty. Torturowanie ciebie ujdzie w tłoku.” Zastanawiała się, czy czasem nie popełniła błędu. Clay jakiego znała, był dziki, ale był po stronie dobra. Co do tego mężczyzny, nie była tego taka pewna. Wyglądał jak czysty drapieżnik, bez honoru czy duszy. Ale jej zbyt miękkie serce mówiło jej, by brnęła dalej, że było w nim coś więcej niż tylko ta niesłabnąca wściekłość. „Należysz do stada CiemnejRzeki.” Brak odpowiedzi. „Czy to było stado twojego ojca?” Isla była człowiekiem. To po ojcu Clay uzyskał swoją zdolność zmiany postaci. „Wszystko co wiem na temat mojego ojca to to, że był kotem. Isla nigdy nie powiedziała mi niczego więcej.” „Myślałam, że może ...” „Co? Że zmieniła zdanie i stała się szalona na swoim łożu śmierci?” Jego śmiech był gorzki. „Najprawdopodobniej była związana z kotem, a on umarł. Zgaduję, że już od samego początku była krucha. Utrata swojej bratniej duszy załamała ją kompletnie.” „Ale myślałam, że nie wiedziałeś czy byli małżeństwem.” „Związani, nie zamężni. Cholerna różnica.” Skręcił w czarną jak noc ścieżkę, blednące światła wieczoru były blokowane przez rosnące konopie. „W tamtym czasie gówno wiedziałem na temat mojej własnej rasy. Za wyjątkiem interwencji lekarzy – a nawet wtedy byłby to strzał w ciemno – zmiennokształtni leopardy nie są płodne za wyjątkiem związanych pokrewnych dusz albo długotrwałych stabilnych związków. Nie ma przypadkowych ciąż, ani szybkich małżeństw.” „Oh.” Przygryzła swoją dolną wargę. „CiemnaRzeka nauczyła cię o byciu leopardem?” Rzucił jej przelotne spojrzenie z boku i nie było w tym nic przyjacielskiego. „Skąd ta nagła potrzeba rozmowy? Po prostu wyduś z siebie to, czego chcesz. Im szybciej to zrobisz, tym szybciej będziesz mogła ponownie zniknąć do dziury, w której żyłaś przez te cholerne dwadzieścia lat.” „Wiesz co? Nie jestem już pewna czy przyszłam do właściwej osoby,” odgryzła mu się, nierozsądnie w obliczu jego agresywności. Powietrze w samochodzie wypełniło się przeczuciem przyczajonego niebezpieczeństwa. „Dlaczego? Bo nie jestem już tak łatwy do manipulowania, jak to pamiętasz? Nie jestem już twoim udomowionym leopardem.” Wybuchła śmiechem na te słowa, aż bolał ją brzuch od siły tego śmiechu. „Clay, jeżeli ktokolwiek podążał za kimkolwiek, to byłam to ja biegająca za tobą. Nie śmiałam tobą drygować.” „Kupa bzdur,” wymruczał, ale wydawało jej się, że usłyszała jak jego ton nieco mięknie. „Sprawiłaś, że chodziłem na cholerne przyjęcia herbaciane” Pamiętała jego groźbę przed pierwszym z nich: Powiedz o tym komukolwiek, a zjem ciebie i użyje twoich kości jako wykałaczek. Powinna się go wystraszyć, ale Clay nie miał w sobie „zła”. I nawet po jedynie trzech latach na tej planecie, ona wiedziała już zbyt wiele na temat zła, mogła rozróżnić, którzy dorośli mieli je w sobie. Clay nie miał. Więc, z szeroko otwartymi oczyma, siedziała razem z nim i mieli swoje przyjęcie herbaciane. „Byłeś wtedy moim najlepszym przyjacielem,” powiedziała w cichej prośbie. „Nie możesz teraz też być moim przyjacielem?” „Nie.” Brak jakiegokolwiek uczucia z jakim to powiedział zszokowała nią. „Jesteśmy na miejscu.” Wyjrzała przez małą przednią szybę i zorientowała się, że są na małej polanie. „Gdzie?” „Chciałaś prywatności. Tu jest prywatnie.” Wyłączył światła i silnik, po czym wysiadł. Nie mając

innego wyboru, podążyła za nim, zatrzymując się w środku polany, gdy oparł się o pień drzewa po jej drugiej stronie stając naprzeciw niej. Jego oczy lśniły nocnym widzeniem, zszokowane westchnienie wydarło się z jej gardła na ten widok. Niebezpieczny, był zdecydowanie niebezpieczny. Ale był również piękny – w ten sam sposób jak piękni byli jego dzicy pobratymcy. Śmiertelnie groźny. Nie do dotyku. „Dlaczego mnie tu przywiozłeś?” „Jesteśmy na terenie CiemnejRzeki. Tu jest bezpiecznie.” Skrzyżowała ręce na piersi. Choć powietrze wczesnej wiosny było chłodne, nie był to powód, który kazał jej szukać komfortu. Powodował to zimny dystans jaki Clay między nimi budował, mówiąc jej tym samym co o niej myślał bez wypowiadania żadnych słów. To bolało. I wiedziała, że sama to na siebie ściągnęła. Ale nie potrafiła udawać. To co zobaczyła, gdy Clay przepełnił jej ośmioletni umysł traumą popchnęło ją do ciszy na blisko rok. „Byłeś brutalny,” powiedziała ku własnemu zdziwieniu zamiast poprosić o to, co chciała, powodu dla którego walczyła z pełnymi przemocy prawdami przeszłości i wyśledziła go. Potrzebowała by zrozumiał, by wybaczył jej zdradę. „Byłeś moim jedynym punktem bezpieczeństwa, jedyną osobą, co do której była pewna, że nigdy nie zatraci się w gniewie by mnie skrzywdzić,” ciągnęła dalej prosto w twarz jego ciszy. „A jednak okazałeś się bardziej pełen przemocy niż ktokolwiek inny. Jak mogłam nie zastanawiać się, czy ta przemoc pewnego dnia nie zostanie skierowana w moim kierunku, co, Clay?” Jego warczenie podniosło każdy włos na jej ciele. ROZDZIAŁ 3. Uciekaj! Krzyczał jej umysł. Talin nie uciekła. Miała już dosyć uciekania. Ale serce biło jej głośno w gardle. „Zawsze wiedziałaś czym byłem,” powiedział Clay tonem przepełnionym furią do szpiku kości. „Wybrałaś po prostu, by o tym nie myśleć, by udawać, że byłem tym, kim chciałaś żebym był.” „Nie.” Odmówiła, by się wycofać. „Przedtem byłeś inny.” Zanim odkrył co zrobił Orrin. Zanim zabił, by była bezpieczna. „Byłeś ...” „Wymyślasz bajki.” Był to najostrzejszy sposób odrzucenia. „Jedyną rzeczą jaka była we mnie inna to, to że traktowałem cię wtedy jak dziecko. Nie jesteś już dzieckiem.” A on nie zamierzał schować swoich pazurów, pomyślała. „Nie obchodzi mnie co na ten temat mówisz. Nadal jesteśmy przyjaciółmi.” „Nie, nie jesteśmy. Nie, gdy cała się trzęsiesz jak osika na mój widok. Moi przyjaciele nie widzą we mnie potwora, gdy na mnie patrzą.” Na to nie mogła mu nic odpowiedzieć. Nie bała się go, nie bardziej niż kogokolwiek innego na tej planecie. Clay już raz niemal ją zniszczył, był jedyną osobą, która mogła to zrobić nawet teraz. „Przykro mi.” Było jej przykro, że jej słabość zmusiła go do tego by zabił, przykro, że nie była wystarczająco silna by przejść ponadto co widziała w ty przemokniętym krwią pokoju. Było jej przykro, że tu przyszła. Nie. Nie było jej przykro, że go odnalazła. „Tęskniłam za tobą.” Każdym dniu bez niego, tęskniła za nim. Teraz, był jedynie cieniem w ciemności. Jedynym co była w stanie widzieć wyraźnie to jego

kocie oczy. Potem wyczuła, że się poruszył i zdała sobie sprawę, że skrzyżował ramiona. Odcinając się od niej. „To nie ma sensu,” wyszeptała, świadoma, że pękło w niej coś bardzo kruchego. „To moja wina, wiem.” Gdyby przyszła do niego mając osiemnaście lat, mógłby być zły na to co zrobiła, ale wybaczyłby jej, zrozumiałby jej potrzebę by przybrać na sile by potrafić z nim sobie radzić. Ale czekała zbyt długo i teraz on już nie był jej. „Powinnam wracać.” „Powiedz mi co chcesz, wtedy podejmę decyzję.” Szorstkość jego głosu spłynęła po niej w niepokojąco intymnej pieszczocie. Zadrżała. „Nie rozkazuj mi.” Wymsknęło jej się to, zanim mogła się powstrzymać. Jako dziecko, nauczyła się zachowywać swoje opinie dla siebie. Tak było bezpieczniej. Ale wystarczyła połowa godziny spędzona z Clay'em – Clay'em, który był niemal całkowicie obcy – i już popadała w stare schematy ich zachowań. Był jedyną osobą, która złościła się, jeżeli trzymała jej swoją buzię zamkniętą, niż na odwrót. Może, pomyślała rozbudzając w sobie iskierkę nadziei, może w tym zakresie się nie zmienił. „Nie jestem psem by mnie przywoływać do porządku.” Mały uśmiech, za którym podążył dźwięk poruszających się na skórze ubrań. „Nadal jesteś pyskata.” Uczucie ścisku w jej klatce piersiowej nieco zelżało. Gdyby Clay powiedział jej, żeby się zamknęła … „Czy mogę zadać Ci kilka pytań?” „Robisz mi przesłuchanie w sprawie pracy? Przykro mi Talin, ale to ja tu trzymam wszystkie asy.” To emocjonalne droczenie się bolało bardziej niż jakiegokolwiek fizyczny cios. Zawsze byli sobie równi – byli przyjaciółmi. „Po prostu chcę cię znowu poznać” „Wszystko co musisz wiedzieć to, to że teraz jestem jeszcze bardziej śmiercionośny niż byłem kiedyś.” Wydobył się z cienia dostatecznie mocno, że mogła widzieć nie mile widziany brak wyrazu na jego twarzy. „To ja jestem tym, który powinien zadawać pytania – powiedz mi, gdzie poszłaś po tym jak ciebie zabrali?” Jego słowa otworzyły kolejny kalejdoskop wspomnień. Groggy Clay podnoszony na nogi w niedźwiedzim uścisku przez oficerów Egzekutywy, jego ręce związane na plecach kajdankami o wyjątkowej sile. Nie opierał się, nie był w stanie tego robić z powodu narkotyków, którymi go ostrzelali. Ale jego oczy odmawiały by się zamknąć, nigdy nie zostawił jej samej. Zielony. To był kolor, który przesiąkał jej wspomnienia tego dnia. Nie bogata czerwień krwi, ale gorący ogień nieludzkiej zieleni. Oczy Clay'a. Płakała, gdy go zabierali ale jej oczy powiedziały jej by była silna, że po nią wróci. I wrócił. To Talin nie uhonorowała ich cichej umowy, Talin była zbyt pokiereszowana by ośmielić się tańczyć z leopardem. Ta porażka nawiedzała ją każdego dnia jej życia. „Śmierć Orrin'a przyciągnęła uwagę mediów,” powiedziała, zmuszając się do mówienia mimo ostrego poczucia straty. „Wtedy nie byłam tego świadoma, ale po czasie wróciłam do tego i je prześledziłam.” „Chcieli mnie uśpić. Jak zwierzę.” „Tak.” Opuściła ręce i zacisnęła pięści, nie będąc w stanie znieść myśli o świecie, na którym nie było Clay'a. „Ale zainterweniowała Agencja Ochrony Praw Dziecka. Byli zmuszeni do tego by działać po tym jak ktoś podał do wiadomości prawdę na temat Orrin'a … i tego co mi robił.” Gula w gardle sprawiała, że jej usta były bliskie zatkaniu, ale walczyła z tym z siłą wyhodowaną przez tak zwaną podróż przez samo piekło. Nie mogła wymazać przeszłości, jej eidetyczna pamięć była w tym przypadku jej przekleństwem, ale zmusiła się do myślenia mimo ogarniającej ją ciemności. „Stało się to małą aferą polityczną, więc władze oskarżyły cię o jakieś mniejsze zarzuty i wsadziły do poprawczaka aż do ukończenia przez ciebie osiemnastu lat.”

„Byłem tam. Wiem co się ze mną stało,” powiedział z sarkazmem. „Zapytałem o ciebie.” „Właśnie próbuję Ci powiedzieć!” Skrzyżowała ręce w obliczu jego dominującej muskulatury. „Przestań mnie popychać.” „Cholera, mam całą noc. Nie śpiesz się. Jestem tu dla twojej wygody.” „Sarkazm Ci nie przystoi.” Był na to zbyt ostry, zbyt ziemski, zbyt dziki. „Nie znasz mnie.” Nie, zaakceptowała to z następnym wybuchem bólu, nie znała go. Oddała wszelkie prawa do niego w dniu, w którym pozwoliła by wierzył, że zmarła we wraku samochodów. „Z powodu uwagi mediów,” kontynuowała, „wielu ludzi wystosowało propozycję adoptowania mnie.” „Wiem – to było w gazetach.” Przytaknęła. „Mój stary opiekun społeczny został zwolniony po tym jak media odkryły, że większość swojego czasu pracy spędzał na hazardzie.” Grał życiami, które powierzono pod jego opiekę. „Nowy opiekun – Zeke – miał małą córkę w moim wieku. Stanął na głowie, osobiście prześledził wszystkie podania.” Clay był cicho, ale jego oczy stały się kocie, zmieniły się w ekstremalny sposób. A ona przypomniała sobie – to właśnie Zeke był tym, który skłamał mu o jej śmierci. Spojrzała prosto w oczy leoparda, który stał naprzeciw niej, przestraszona, zadziwiona, głupio rozpalona. Czasami czuła się tak, jakby urodziła się pragnąc Clay'a. „Umieścił mnie w rodzinie Larkspur, głęboko w zakamarkach Iowa.” Przestrzeń, niezmierzone pola zieleni, nieskończone zasoby jedzenia, były całkowitym szokiem dla jej psychiki. „Spodobałoby ci się w Gnieździe – tak Larkspur'owie nazywali farmę. Cała masa miejsca do biegania, do zabawy.” Wydawało jej się, że jego postawa stała się odrobinę mniej agresywna. „Byli dla ciebie dobrzy?” Przytaknęła, mocno ugryzła się w język zanim poddałaby się chęci by go błagać, by sprawy między nimi wróciły do sposobu sprzed dnia, w którym wszystko się rozpadło. Orrin rozciął jej wargę, połamał żebra, ale to widok Clay'a wyprowadzonego siłą przez drzwi był tym, co ją zniszczyło. „Byłam uszkodzona, Clay.” Nie było sposobu by to pominąć. „Byłam wadliwa jeszcze przed śmiercią Orrin'a. To po prostu pchnęło mnie w moim umyśle poza krawędź. Ale Larkspur'owie mnie przygarnęli, nie osądzali mnie, próbowali uczynić mnie częścią rodziny. Nagle miałam dwóch starszych braci, jedną starszą siostrę i jedną młodszą.” „Brzmi na trochę zbyt wiele, by dać sobie z tym radę.” „Przez pewien czas, tak właśnie było.” Czuła się przytłoczona przez głośną, śmiejącą się rodzinę, zwijała się w kłębek w rogach pokoju i ukrywała się. „Potem, jednego dnia zdała sobie sprawę z tego, że byłam tam już ponad rok i nikt nie próbował mnie skrzywdzić. Zanim zostałeś wypuszczony, dorosłam do dwunastu lat i funkcjonowałam względnie dobrze.” Miała koszmary tylko raz, czy dwa razy w tygodniu, sprawiała coraz mniej problemów w szkole. „Więc postanowiłaś pozostawić mnie w przeszłości.” Roześmiał się gorzko. „Dlaczego nie, do cholery?” „Nie. To nie było tak.” Wyciągnęła do niego dłoń, opuszczając ją w połowie ruchu w momencie, gdy się wycofał jeszcze głębiej w ciemność. „Ja po prostu ...” Jak mogłaby być w stanie wyjaśnić pełen tortur zamęt uczuć, który nią wtedy kierował? Wiedziała, że nie była jeszcze wystarczająco silna by postawić się Clay'owi, by stawić czoła horrorom przeszłości, ale martwiła się też o niego. „Ukradłam cztery lata z twojej wolności. Byłam zdeterminowana by nie być ciężarem przez resztę twojego życia.” Miała zaledwie dwanaście lat, ale wiedziała, że on poświęciłby wszystko by ona była bezpieczna. „Nie chciałam zmuszać cię do zobowiązań, w troszczenia się o mnie bo byłam za słaba, żeby samemu się o siebie troszczyć. I tak spędziłeś już większość swojego życia robiąc to dla Isl'y.” Ten

fakt skrzywił relacje jakie powinny łączyć matkę z dzieckiem, zamieniły ich role w opiekuna i pacjenta. Myśl, że Clay wrzuciłby ją do tej samej kategorii sprawiała niepokój Talin. Nadal tak się działo. „Nie okłamuj mnie.” Było to ostateczne ostrzeżenie. „Byłaś przestraszona, więc uciekłaś.” „Mówię prawdę.” Przełknęła. „Ale tak, byłam też przestraszona. Nie widziałeś tego co ja, Clay. Tego dnia w sypialni Orrin'a zmieniłeś się w kogoś kogo nie znałam, kogoś bardziej zawziętego niż ktokolwiek kogo kiedykolwiek znałam.” Czekała aż powie, że zrobił to dla niej, ale nie zrobił tego. Jej poczucie winy wzrosło. „Dlaczego mnie nie obwiniasz? To by sprawiło, że ta sprawa stałaby się dla mnie dużo łatwiejsza. Obwiniaj mnie, krzycz na mnie, jasna cholera!” „Za co, Talin? Co ty zrobiłaś? Byłaś moim przyjacielem. To była twoja jedyna zbrodnia.” Pozostawał w takim bezruchu, do tego stopnia był częścią lasu, że ledwo mogła powiedzieć, gdzie on się zaczynał, a noc kończyła. „Ci Larkspur'owie – dlaczego nie zwrócisz się do nich o pomoc?” „Sprowadziłam na tą rodzinę ciemność. Nie mogę sprowadzić na nią jeszcze i zła.” „Są twoim stadem, staną za tobą.” Była zdumiona jego doborem słów. „Moim stadem? Nie, nie sądzę, że nim są. Ja … ja byłam tylko gościem. Sama się uczyniłam tylko gościem, opuściłam tą rodzinę w wieku szesnastu lat po otrzymaniu pełnego stypendium naukowego połączonego z zakwaterowaniem.” Nawet ich nazwisko, pożyczyła je tylko do osiągnięcia dorosłości – wystarczająco długo by rozmyć wody i zapędzić do ślepej uliczki wszelkie poszukiwania jaki Clay mógł poczynić. „Nigdy ich nie dopuściłam do siebie.” „Dlaczego nie?” „A ty pozwalasz swojemu stadu by dotykało twojej duszy?” zapytała, zdesperowana by dowiedzieć się czegoś o jego nowym życiu, jego nowym świecie, lata potrzeb skondensowały się do tego jednego momentu. „Koty z CiemnejRzeki mają sposób adoptowania cię, nawet wtedy, jeżeli ty niezbyt kwapisz się do tego by być adoptowanym.” Wywarczał. „Gdybym krwawił, przyszliby mi z pomocą. Zabili by dla mnie.” Przeszył ją dreszcz z powodu dzikiej przemocy zawartej w jego stwierdzeniu. Ale pociągała ją również tego rodzaju lojalność. Sprawiało to, że zaczęła się zastanawiać na temat więzi zupełnie innego rodzaju. „Czy masz... czy masz kogoś w swoim stadzie?” Znieruchomiał. „Nie wyczuwam na tobie partnera.” „Na mnie?” Głos, który się z niej wydobył był wysoki, zdumiony. „Nie. Ja – nie.” Nic na to nie odpowiedział. Odkaszlnęła by przerwać milczenie. „Nie chcę wchodzić w drogę twojemu związkowi przez angażowanie ciebie w swoje problemy.” „Zostaw mi moje związki.” Jej wnętrzności skręciły się w węzeł. „Dobra.” Clay czekał. Poprawczak był piekłem, ale nauczył go powściągać emocje, zatrzymywać gniew w swoim wnętrzu, aż do momentu, gdy będzie potrzebny – a wtedy użyć go jak broni. Naukowcy Psi, którzy przyszli obserwować „zachowania pojmanego zwierzęcia” byli nieświadomymi nauczycielami tego zachowania. W tamtym czasie, był jedynym drapieżnym zmiennokształtnym podlegającym długoterminowemu uwięzieniu – stada zmiennokształtnych zazwyczaj same wymierzały swoim karę bez udziału przedstawicieli Egzekutywy. Ale Clay nie tylko sam nie miał stada, jego przestępstwo przekroczyło również granicę ras. Orrin był człowiekiem.

Jednak zamiast poddać go intensywnej obserwacji i nauczyć się wielu rzeczy – rzeczy, które mogłyby dać Radzie Psi przewagę w zimnej wojnie przeciwko zmiennokształnym, która obecnie była na skraju wybuchu – Psi traktowali go jako ciekawostkę, zwierze za kratkami. I to właśnie jego zwierzęca część obserwowała i uczyła się. A teraz obserwował jak Talin przestępuje z nogi na nogę zanim ponownie skrzyżowała ręce na piersi. „Pracuję z dziećmi w San Francisco,” powiedziała bez ostrzeżenia. „Robiłam to odkąd tylko ukończyłam szkołę. Ale nie tutaj. Wcześniej zajmowałam się tym w Nowym Jorku, aż do początku tego roku.” „Czy jedno z nich jest w niebezpieczeństwie?” Czuł jak żar jego furii rozpala się do życia, gdy zdał sobie sprawę z tego, że była na jego terytorium od blisko trzech miesięcy. Przez cały ten czas w różnych momentach wyczuwał ślady jej zapachu to w Chinatown, albo w dole miasta przy Nabrzeżu Rybaka, tylko po to, by skończyć śledząc obcą osobę; myślał, że był to znak, że przeszedł poza krawędź przytomności umysłu. „To nie tak.” Opuszczając ramiona spojrzała w jego oczy, którym on znowu pozwolił by świeciły niczym oczy kota. „Clay, proszę. Przestań robić to kocie coś i wyjdź z cienia, żebym mogła widzieć twoją twarz.” „Nie.” Nie był gotowy na to by pokazywać jej cokolwiek. „Wiedziałaś, że byłem w mieście?” „Na początku nie. Nie miałam żadnej możliwości, żeby cię wyśledzić po tym jak wyszedłeś z poprawczaka.” Kopnęła nogą kępę trawy. „Potem, pewnego dnia, kilka tygodni temu, wydawało mi się, że ciebie widziałam. Doprowadzało mnie to do szaleństwa – myślałam, że mam halucynacje, że wymyślam sobie fantazje na temat tego jak byś wyglądał jako dorosły.” Nie zareagował na to, mimo tego, że jej wypowiedź niemal stanowiła echo jego wcześniejszych myśli. Powoli wypuściła z siebie powietrze. „Przysięgam ...” Można było słyszeć paskudny dźwięk zębów pocierających o siebie nawzajem. „Wróciłam tam, gdzie wydawało mi się, że ciebie widziałam, zdałam sobie sprawę z tego, że jest to biznesowa kwatera główna CiemnejRzeki, i sprawdziłam ich w internecie. Nadal jednak nie byłam jeszcze pewna – nie było tam twojego zdjęcia, a poza tym zmieniłeś nazwisko na Bennett.” Był to sposób na to wyjść poza światła jupiterów, by stracić pozostałości uwagi mediów. Ale z biegiem lat, stało się to jego prawdziwym nazwiskiem. „Później porozmawiamy o tym jak mnie wytropiłaś,” powiedział, podczas gdy zimny ogień furii wypalał dziurę w jego wnętrznościach. „Najpierw, powiedz mi dlaczego potrzebujesz mojej pomocy.” „Jeżeli próbujesz mnie wystraszyć, to, to działa. Ale nie oznacza, że podwinę ogon i ucieknę.” W tym wypełnionym odwagą wyzwaniu wyłapał kolejną niknącą iskrę dziewczyny, którą kiedyś była. W dniu, w którym się poznali, siedziała obok niego, przerażona aż po koniuszki palców i z szeroko otwartymi oczami, ale wystarczająco uparta by go nie opuścić aż do momentu, gdy przyjechała karetka. „Dlaczego nie?” powiedział przekształcając gniew w sarkazm. „Jesteś w tym naprawdę dobra.” Uniosła twarz w stronę rosnącej konopi i wzięła głęboki oddech, jakby próbowała zapanować nad własnym temperamentem. Zastanawiał się nad tym, czy jej się powiodło. Jego Tally zawsze była bardzo cicha … za wyjątkiem, gdy była z nim. Jedynie on wiedział, że nie była ani nieśmiała, ani szczególnie spokojna. Ta dziewczyna miała temperament jak laska dynamitu. Szybko się rozgrzewał, i równie szybko wybuchał. „Dzieci znikają, nie tylko tutaj, ale na terenie całego kraju,” powiedziała teraz, jej gniew był rozgrzany do czerwoności, ale nie był już skierowany na niego. „Na początku, stwierdzono po prostu, że dzieciaki uciekły, ale ja znałam niektórych z nich. To nie były tego rodzaju dzieci.” Jej ramiona zesztywniały. „Teraz mam dowód na to, że miałam rację, i każdego dnia wolałabym, go

nie mieć.” Jej głos się załamał. „Porozmawiaj ze mną.” Nie lubił widzieć jej jak cierpi, nigdy tego nie lubił, i prawdopodobnie nigdy nie polubi. Ta znajoma nieznajoma, ta kobieta, która widziała w nim potwora, była jego jedyną śmiertelną słabością, ale lipa! „Znaleźli ciało Mickey'a dwa tygodnie temu.” Łza spłynęła jej po policzku. Starła ją pełnym złości ruchem. „Miał jedenaście lat, był mądry, bardzo mądry, mógł zapamiętać wszystko co kiedykolwiek przeczytał.” „Tak jak ty.” „Taaa. Tylko, że zamiast zostać opuszczony jako niemowlę, miał pecha mieszkać z matką, która zawsze wybierała sobie partnerów, którzy mieli ciągoty do przemocy.” Obdarzyła go uśmiechem, ale nie było w nim nic z radości. „Był jednym z moich, Clay. Obiecałam mu, że będzie bezpieczny i w zamian za to, on codziennie chodził do szkoły.” Dreszcze przebiegły po jej ciele, a jej knykcie zbielały. „Ktoś pobił go na śmierć. Wszystko w jego ciele było połamane. Ci dranie zmasakrowali jego twarz – jakby chcieli mu ją zedrzeć!” Gniew wystrzelił w jego krążeniu. Pomyślał o dzieciach ze stada, o tym co by zrobił komukolwiek kto ośmieliłby się je skrzywdzić. „Jeden z facetów jego matki?” „Mogłabym tak pomyśleć, ale Mickey był na obozie poza stanem, gdy go porwali. I nie tylko jego straciliśmy.” Wzięła oddech, brzmiało to tak, jakby jej gardło było wysmarowane pobitym szkłem. „W tym tygodniu znaleźli kolejne dwa ciała. Przynajmniej jeden dzieciak nadal pozostaje zaginiony.” Jego leopardzia połowa duszy – zła, zraniona i nadal w szoku z powodu jej powrotu – chciała do niej podejść. Przytulić ją. Dać jej bliskości drugiej osoby, czułość jako metoda leczenia, była jednym ze sposobów zmiennokształtnych, było to coś, czego został nauczony po wciągnięciu do CiemnejRzeki. Ale Talin się go bała. Powiedziała mu to prosto w twarz, i ostrze tego wyznania nadal było pogrzebane w jego sercu. Mężczyzna nie był pewny, czy chciał zaryzykować kolejne odrzucenie. Trzymając instynkty zwierzęcia w ryzach, w końcu wyszedł z cienia. „Czy chcesz żebym Cię przytulił, Talin?” Jej mokre oczy rozszerzyły się na to bezpośrednie pytanie, potem przytaknęła w małym ostrym ruchu. Coś w nim przycichło, czekało. „Więc chodź do mnie.” Nastąpiła pauza podczas której cały las wydawał się zastygać, nocne stworzenia były świadome spiętej czujności leoparda. „O Boże, Clay.” Nagle jej ręce oplotły się wokół jego pleców, jej policzek przycisnął się do białej bawełny jego koszulki. Ledwo ośmielając się oddychać, zamknął w uścisku własnych ramion jej kobiece ciepło, oślepiająco świadomy każdego centymetra jej ciała, które było do niego przyciśnięte, każdej kropli wilgoci przemakającej przez jego koszulkę. Była taka drobna, taka cholernie miękka, jej człowieczeństwo było widoczne w delikatności jej skóry, lekkości jej kości. Psi mogli być krusi w porównaniu ze zmiennokształtnymi, ale mieli moce umysłu, które im to kompensowały. Ludzie mieli w sobie tą samą kruchość, ale nie mieli żadnych mocy psychicznych. Fala potrzeby chronienia jej przelała się przez niego. „Cśśś, Tally.” Użył jej przezwiska, ponieważ w tym momencie znał ją. Zawsze miała zbyt wielkie serce w stosunku do swojego ciała, serce, które czuło taki ból z uwagi na innych, ignorując jednocześnie własny. „Znajdę twojego zaginionego.” Potrząsnęła przecząco głową. „Już jest za późno. Już pojawiły się trzy ciała. Jonquil najprawdopodobniej też już nie żyje.”

„W takim razie dowiem się kto to im zrobił i ich powstrzymam.” Zamarła opierając się o niego. „Nie przyszłam do ciebie, by znowu zamienić cię w mordercę.” ROZDZIAŁ 4. „Jestem mordercom,” powiedział, nie zgadzając się na to, by pozwolić jej się od tego ukryć. „Jestem zmiennokształtnym leopardem i w moim świecie, zabijanie by chronić stado jest rozumiane i akceptowane.” „Nie jestem częścią twojego stada.” „Nie.” Więc dlaczego zamierzał jej pomóc? Zwłaszcza po tym jak dała mu jasno jak słońce do zrozumienia swoją opinię na jego temat. „Żadne dziecko nie zasługuje na to, by umrzeć w taki sposób.” Nastąpiła krótka chwila ciszy. „Dziękuję.” Nie puściła go. „Stałeś się silny.” „Zawsze byłem silny w porównaniu z tobą.” Teraz mógł ją złamać na pół bez większego zastanowienia. To właśnie ta różnica w sile sprawiała, że zawsze trzymał się z daleka od ludzkich kobiet. Kochanki, które z rzadka brał zawsze były zmiennokształtne. Był tym, kim był. A łagodnoś nie była częścią jego natury. „Chyba, że nabrałaś masy mięśniowej, której nie widać na powierzchni?” Zaśmiała się, ciepło, nieodłącznie kobiecy dźwięk. „Nadal jestem człowieczyną, ale ty – ty stałeś się leopardem.” Wiedział co miała na myśli. Znała go jako złego na wszystko chłopaka uwięzionego w klaustrofobicznych ścianach ich kompleksu mieszkaniowego. Brak świeżego powietrza przytłaczał leoparda, ranił go na jednym z najbardziej podstawowych poziomów. Nie był nawet w stanie zmienić postaci, tak by ktoś nie zadzwonił po policję by zgłosić dzikie zwierze na wolności. I była jeszcze Isla, nie będąca w stanie znieść widoku jej syna w formie leoparda. „Jesteś szczęśliwy z CiemnąRzeką?” zapytała Talin. „Są moją rodziną, moimi przyjaciółmi.” Dla Clay'a, ta lojalność była wszystkim. Zaakceptowali go takiego jaki był, nie robili mu wymówek, że częściej wolał chodzić własnymi ścieżkami, niż razem, zapraszali go do swoich domów, bez przymusu. „Kim był ten blondyn, który był z tobą?” Zesztywniał. „Dorian też jest Strażnikiem.” I to dosyć ładnym według większości kobiet. „Byliście dosyć szorstcy z tymi chłopcami.” „Zasłużyli na to. Upili się i zdemolowali bar.” „Więc przyjechałeś by zabrać ich do domu.” Mógł usłyszeć uśmiech przebijający się przez jej głos. „Dbacie o siebie nawzajem. Mam na myśli twoje stado.” „Do niedzieli przynajmniej na trzy sposoby będę kopał im za to tyłki, jak tylko wytrzeźwieją. Nie jesteśmy rodzinką jak z serialu.” Nie było ich na to stać, zwłaszcza nie teraz, z Radą Psi próbującą zdjąć jedyny grupy zmiennokształtnych – CiemnąRzekę i ŚnieżnychTancerzy – które ośmieliły się zakwestionować ich rządy absolutne. Coś spowodowało burczący dźwięk. „Jesteś głodna Tally?” Przytaknęła, ale nadal pozostawała przyklejona do niego. „Byłam taka zdenerwowana spotkaniem z

tobą, że nic nie jadłam przez cały dzień.” „Jeżeli nie chcesz mnie wkurzać,” warknął „przestań mówić na temat tego jak bardzo się mnie boisz.” „To nie zmieni prawdy.” Talin wiedziała, że go zaskoczyła. Jego mięśnie napięły się. A potem wypuścił z siebie niskie warknięcie, które przetoczyło się po jej kręgosłupie tysiącem małych uszczypnięć. „Przestań drżeć, albo ugryzę cię i wtedy naprawdę będziesz miała się o co martwić.” Zamrugała. „Nie ugryzłbyś mnie.” Prawda? „Chcesz się przekonać?” Otoczona przez tą całą masę silnych męskich mięśni, czując się ciepło i bezpiecznie, zdecydowała, że nie będzie się z nim już drażnić. Nie dzisiaj. „Pomożesz mi?” Jego odpowiedź była wydyszana z gorącym oddechem prosto do jej ucha. „Zadawaj dalej głupie pytania i zobacz gdzie cię to zaprowadzi.” Uznała, że to było – tak, i choć jej serce groziło wyrwaniem się z klatki piersiowej nadal pozostawała przyklejona do niego. I modliła się. Modliła się, żeby była w stanie zrobić to bez zdradzania jednego sekretu, który sprawiłby, że Clay naprawdę by ją znienawidził. Dwadzieścia minut później, znalazła się siedząc w tym samym barze, który zdemolowali młodzi mężczyźni. „Nie wygląda to tak strasznie.” Skinęła na względnie nie uszkodzone ściany. „Kierownik wie jak trwale budować. Joe jest jednym z członków stada.” „Oh.” Zamilkła gdy krągła blondynka z wyrazem złego humoru na twarzy położyła przed Talin jej posiłek, zanim zwróciła się do Clay'a. „Mam nadzieję, że Cory, Kit, Jase i reszta tych pijanych małp dostanie taką samą karę jak ja. Joe uważa, że zmuszanie mnie do noszenia tego cholernego stroju jest przezabawne.” Jej głos był bliski prychnięcia gdy wskazała na swoją koszulkę koloru żywego różu i czarną mini. W połączeniu z wysokimi do kolan traperami zmieniało ją to w seksowną laskę. Ale Talin miała przeczucie, że każdy facet wystarczająco głupi by położyć rękę na ciele tej kobiety szybko odkryje ją połamaną na maleńkie kawałeczki. Clay uniósł swoje piwo i pociągnął długiego łyka. „Trzeba było pomyśleć o tym, zanim uderzyłaś jego prawdziwą kelnerkę. Dopóki nos Opal się nie zagoi, ty jesteś nią.” Rina tupnęła nogą. „Nosowi Opal nic nie dolega! Ja tylko lekko ją stuknęłam!” „Jesteś żołnierzem CiemnejRzeki. Nie masz prawa dostawać ataków temperamentu.” Grymas Riny zamienił się w seksowną prośbę. „Clay, proszę.” „Nawet o tym nie myśl, kiciu,” powiedział z błyskiem rozbawienia w oczach, który uderzył w wnętrzności Talin z siłą powodującą mdłości. „Gdzie jest mój hamburger?” Rina dosłownie zasyczała, cały flirt natychmiast opuścił jej twarz i ciało. „Wiesz jaki masz problem? Powinieneś kogoś zaliczyć!” Talin zesztywniała, czekając na eksplozję uśpionego niczym wulkan temperamentu Clay'a, ale on jedynie odłożył piwo i palcem zawołał blondynkę bliżej. Gdy naburmuszona kobieta pochyliła się, wyszeptał jej coś do ucha, co sprawiło że cała się zaczerwieniła. Podniosła się i poszła prosto do kuchni. „Co jej powiedziałeś?” Talin była zszokowana ostrymi szponami zazdrości przeciągającymi się przez jej ciało. „Rina jest młoda. Potrzebowała po prostu nieco zachęty.” Jego oczy obserwowały ją jak bawi się swoim jedzeniem z niezmąconą intensywnością. „Jedz.”

Nie mogła, jej żołądek wrzał od myśli na temat tego, jak on „zachęcał” tą zmysłową młodą kobietę. Ale wzięła gryza w wysiłku by trzymać usta na kłódkę. Posiłek Clay'a przybył kilka sekund później dostarczony przez nadal czerwieniącą się Rin'ę. Młoda kobieta zawahała się, a potem pochyliła się by cmoknąć go w policzek zanim odeszła, z bijącym od niej kobiecym gorącem i długimi blond włosami. Talin musiała zmusić się by połknąć kęs, który wzięła w usta. Ten pocałunek – był znajomy, czuły. Nie pasował do wyobrażenia, które wyrobiła sobie o Clay'u w ciągu ostatniej godziny. „Jest bardzo ładna.” Jasna cholera! Wcisnęła burgera w swoje usta. Clay uniósł brew. „Nie pieprzę małych dziewczynek.” Niemal się udławiła, musiała wziąć łyka wody by pozbyć się jedzenia z gardła. „Nie to miałam na myśli.” „Zawsze byłaś zaborczą małą istotą.” Wziął gryza własnego burgera i popił go piwem. „Więc z kim rozmawiałaś na temat tych zabójstw?” Szybka zmiana tematu nieco wytrąciła ją z równowagi, ale tylko na chwilę. „Z Egzekutywą, gdy Mickey zniknął. Nie wzięli tego na serio.” Odłożyła swojego na wpół zjedzonego burgera. „A po tym jak odnaleziono ciała?” „Wszczęli śledztwo,” powiedziała. „Jeden z detektywów – Max Shannon – wydaje się naprawdę tym przejmować. To on powiedział mi o innych zaginięciach w całym kraju.” „Ale?” „Ale nie wydaje mi się by było to coś tak prostego jak morderca polujący na uciekinierów. To źle pachnie Clay.” „Nadal masz swoje przeczucia, co?” Wzruszyła ramionami, ten temat sprawiał, że czuła się niezręcznie. „Nie są nic warte. To tylko takie przeczucie „zła”. Kobieca intuicja. Co to komu daje dobrego?” Takie same przeczucia miała na temat Orrin'a, człowieka, który powinien być przykładnym ojcem zastępczym. Popełniła błąd dzieląc się tymi przeczuciami ze swoim starym opiekunem społecznym i zarobiła za to policzek w twarz. Powinnaś uważać się za szczęściarę, że on i jego żona są szczęśliwi, że mogą przygarnąć takiego śmiecia jak ty. Gdybym był na ich miejscu pozwoliłbym ci gnić w stanowym sierocińcu. Jako dorosły, wiedziała, że ten pracownik społeczny mocno przekroczył linię, był osobą, która nigdy nie powinna być dopuszczona w pobliże swoich podopiecznych. Ale jako dziecko o pięć tygodni oddalone od swoich trzecich urodzin, uwierzyła mu. Nie miałaby żadnego innego miejsca by tam pójść, nikogo, do kogo mogła się zwrócić. Więc nauczyła się milczeć na temat swoich przeczuć … i wszystkiego co nastąpiło później. Nie mając najmniejszego pragnienia by wypuścić na wierzch terror przeszłości, skupiła swoją uwagę na tu i teraz, licząc krople spływające wzdłuż butelki piwa Clay'a. „Powiedziałeś, że go znajdziesz – mężczyznę, który to robi.” „Tak.” Spojrzała prosto w niewiarygodną zieleń jego oczu. Las, pomyślała, zawsze widziała las w oczach Clay'a, wolność, która była jego darem dla niej. „Dlaczego wszyscy automatycznie zakładają, że jedynie mężczyźni robią złe rzeczy? Kobiety mogą być równie złe, równie zdeprawowane.” „Dlelia nadal jest w więzieniu.” Jego ręka zacisnęła się na butelce. „Nie długo po tym jak mnie zamknęli, znaleźli ciała, które ona i Orrin zakopali na śmietnisku. Było tyle dowodów, że będzie gniła w więzieniu, aż do momentu, gdy opieka penitencjarna się jej pozbędzie.”

„Wiem.” Po przeniesieniu do Gniazda Larksur'ów, miała nieustające koszmary, w których Delia przychodziła by przyciągnąć ją z powrotem do Orrin'a. On siedziałby czekając na nią na łóżku, miałby postać gnijących zwłok pełnych robali toczących się z każdego możliwego otworu. Te sny trwały do momentu dopóki mama Larkspur nie weszła pewnej nocy do sypialni Talin by znaleźć ją skurczoną w wannie. Starsza kobieta siadła wtedy do internetu i znalazła film Delii zaciąganej do więziennego van'a. Talin przez miesiąc obsesyjnie oglądała to nagranie. „Znaleźli domowe nagrania morderstw, wiedziałeś?” „Mój prawnik powiedział mi o tym.” Odwzajemnił jej spojrzenie, chłodny, spokojny drapieżnik z sercem pełnym niepokojącego ognia. „Używali tych nagrań by ciebie terroryzować?” Potrząsnęła przecząco głową. „To była ich sekretna przyjemność – słyszałam ich oglądających nagrania późno w nocy.” Gdy była zamknięta w swoim pokoju. Dużo bardziej woleli wkładać ją do specjalnej szafy kar, ale szybko zrozumieli, że jej terror jest tym większy, jeżeli pozwalali jej biegać wolno bez kar przez kilka tygodni – ale brak wiedzy kiedy znowu zostanie wciśnięta do tej pozbawionej powietrza i światła dziury był torturą całkiem innego wymiaru. „Nikt nie jest pewien jak wiele dzieci zamordowali,” powiedziała zamykając wieko tego posępnego wspomnienia. „Byli inteligentni. Wzięli jedynie kilka dzieci w opiekę. Reszta była po prostu uciekinierami.” Tama pękła bez ostrzeżenia. „Nigdy nie powinieneś iść do więzienia! Wyświadczyłeś całemu światu przysługę pozbywając się Orrin'a!” Clay wzruszył ramionami. „Sędzia Biały dał mi wybór: poprawczak z dołączonym kursem panowania nad złością i regularnymi godzinami szkoły lub psychiatryk.” „Psychiatryk? Dlaczego?” „Dostrzegł, że miałem problem z panowaniem nad gniewem, i był wystarczająco dobrym człowiekiem by spróbować mi pomóc zanim całkowicie przekroczę granice.” Dokończył swoje piwo. „Wiedziałem, że jeżeli mnie zamkną w małym białym pokoju zwariuję. Poprawczak, w którym odbywałem karę był przynajmniej poza miastem i był przeznaczony dla chłopców. Mieliśmy przestrzeń by pobiegać i wyżyć się fizycznie.” „Ale tam były ogrodzenia,” wyszeptała. Jego oczy zmrużyły się. „Mówisz tak, jakbyś mnie odwiedziła.” Zaczęła metodycznie drzeć kawałek bibuły, który odpadł od jej burgera. „Zeke zrobił się desperacki, gdy długo po śmierci Orrin'a nie chciałam mówić. Pomyślał, że jeżeli cię zobaczę to może to pomóc.” „Opowiedz mi.” „Siedzieliśmy na parkingu otaczającym jedno z boisk do ćwiczeń.” Wtedy miała prawie dziewięć lat. Była niemową, złamaną, zagubioną. „Przekupił administratora by jakoś cię wyciągnął na zewnątrz. Byłeś ubrany w szare dresy i szarą bluzę z odciętymi rękawami. Patrzyłam jak biegasz kółka wokół boiska.” Clay znał dokładną datę i czas jej wizyty. Jego bestia rozszalała się tamtego dnia, była zdesperowana by poczuć jej zapach – tak zdesperowana, że wyobraził sobie, że może go poczuć na wiejącej bryzie. „Biegałem godzinami.” „Wiem. Zostałam tam aż do momentu dopóki nie wszedłeś do środka.” Obdarzyła go nieśmiałym uśmiechem. „Wiedziałam, że musisz nienawidzić tych ogrodzeń, ale byłeś tam, przetrwałeś. Pomyślałam, że jeżeli ty możesz to dla mnie zrobić, ja mogę zrobić to samo … dla ciebie.” Clay zacisnął ręce w pięści. Niech ją cholera. Jego gniew był dużo łatwiejszy by się go trzymać, gdy nie przypominała mu dziewczyny, którą kiedyś była. „Jak sobie radziłaś?” zapytał poddając się potrzebie by wiedzieć o niej wszystko. Wzięła oddech by odpowiedzieć, ale ktoś właśnie wybrał ten moment by włączyć szafę grającą.

Głośna muzyka zalała całe pomieszczenie. Była tak ustawiona by nie uszkodzić czułego słuchu zmiennokształtnych, ale nie była wystarczająco cicha by spokojnie przy niej porozmawiać. Przeciągnął swoją kartą kredytową po czytniku wbudowanym w stół i wstał. „Chodźmy.” Przytakując, wzięła szybkiego łyka wody, a później podążyła za nim trzymając się go blisko. Spotkali Doriana jak tylko wyszli. Blond Strażnik właśnie był w trakcie zsiadania z swojego błyszczącego czarnego motoru. „To twój króliczek?” Odwieszając kask uśmiechnął się do Talin swoim czarującym uśmiechem jedynie z odrobiną dzikości. Clay widział jak kobiety rzucały się na Doriana po otrzymaniu jednego z takich uśmiechów. „Jest na ciebie nieco za mała. Może mi ją oddasz?” Clay czekał na to co zrobi Talin, dobrze świadomy tego, że drugi Strażnik po prostu się z nią droczył. Zgodnie z prawem Stada, Talin była Clay'a ponieważ przyszła do niego. Dopóki i tylko na wypadek, gdyby sama chciała odejść – ręce Clay'a znowu zwinęły się w pięści – żaden członek stada jej nie tknie. „Co powiesz, mały króliczku?” „Przepraszam,” odpowiedziała Talin tonem słodkim jak miód. „Nie spotykam się ze słodkimi chłopcami. Właściwie, w ogóle nie spotykam się z chłopcami.” Dorian udławił się śmiechem, a potem spojrzał na zszokowaną twarz Clay'a. „Cóż, cholera. Jest cała twoja, koleś.” Clay przyciągnął Talin do jej dżipa i przyszpilił ją do drzwi pasażera swoimi rękami ustawionymi po obu stronach jej ciała. Jej strach był między nimi żywą siłą, oślizły intruz, który nie powinien znajdować się w tym miejscu. Walczył by utrzymać w ryzach odpowiadającą mu nienawiść leoparda i po wyrazie jej oczu widział, że odnosił jedynie częściowy sukces. „Lubisz dziewczyny?” zapytał bardzo, bardzo cicho. Potrząsnęła przecząco głową, z oczami wielkimi jak pięciozłotówki. „Nadal jestem w stanie poznać kiedy kłamiesz, a nie kłamałaś odpowiadając Dorian'owi.” „Nie, nie kłamałam.” Przygryzła dolną wargę. „Droczyłam się z nim, bo on droczył się ze mną. Powiedziałam, że nie lubię ładnych chłopców.” Leopard był zbyt nakręcony by dostrzec logikę. „Co w takim razie lubisz?” „Mężczyzn.” Czas się zatrzymał, gdy on testował wiedzę znajdującą się w jej oczach. „Byłaś z mężczyzną.” Czuł się tak, jakby podcięła mu nogi, a przecież nie powinien tak się czuć. Zmiennokształtni leopardy byli bardzo zmysłowymi istotami – regularny kontakt seksualny był uważany za zdrowy i naturalny. Nigdy wcześniej nie osądzał kobiety po tym z kim i jak często była. „Tak.” Jej skóra zbledła. „Z wieloma mężczyznami. Tak wieloma, że nie jestem w stanie spamiętać ich twarzy, a co dopiero imion. Było ich zbyt wielu ich było, by moja pamięć była w stanie poradzić sobie z tym obciążeniem.” Czy ona celowo próbowała go skrzywdzić? Fakt, że posiadała taką zdolność rozwścieczał leoparda. Trzymając ten gniew na smyczy jedynie dzięki wielu latom doświadczenia, odsunął się od samochodu. „Dlaczego? Wcześniej nie byłaś taka.” „Znałeś mnie zanim uderzył okres dojrzewania,” powiedział, ostra gorzkość przebijała się przez jej ton. „Czy możemy już iść, czy może masz ochotę na cios za cios?” „Wsiadaj do cholery!” Talin wsiadła do samochodu świadoma głębokiego poczucia pogardy dla samej siebie. Nigdy nie

chciała by Clay poznał głębie dna do którego upadła, ale czuła się tak jakby ktoś inny w tym momencie kontrolował jej usta, jakby jakaś jej odległa część chciała, by on o tym wiedział. I teraz już wiedział. I jeżeli kiedykolwiek mieli jakąś szansę, właśnie przepadła. Talin nie mogła go winić za jego reakcję. Psycholog, do którego w końcu poszła, i którego przez krótki czas odwiedzała po tym jak zaczęła pracować dla Światła, zapewnił ją, że jej wybryki jako nastolatki i młodej dziewczyny było zrozumiałą reakcją, czymś często widzianym u ofiar przemocy wobec dzieci. Kobieta sklasyfikowała to jako rodzaj samookaleczenia, powiedziała, że nie ma powodu do tego by czuła wstyd. Ale nawet po ośmiu latach celibatu, za wyjątkiem - Nie, nie będzie myślała o tych przypadkach. Krew opuściła całe jej pięści. Minęło osiem lat od jej ostatniej sesji terapeutycznej, osiem lat odkąd zaczęła traktować swoje ciało jak coś dobrego, coś wartego żeby uważać je za cenne, osiem lat … ale Talin nadal nie była pewna czy wierzyła pani psycholog. Może jednak była dziwką, którą Orrin chciał ją zrobić. Może ten defekt był wbudowany w jej geny. Klinika, w której została zostawiona jako niemowlę była darmowa, uczęszczana niemal wyłącznie przez prostytutki. Orrin nazywał ją córką dziwki. Jaka matka, taka córka. „Gdzie jest twoje mieszkanie?” Otrząsnęła się do rzeczywistości na to ostre pytanie, zdała sobie sprawę z tego, że dojechali na przedmieścia San Francisco. Miała suche usta, a usta pełne waty, dała mu wskazówki jak dojechać do małego wieżowca, w którym wynajmowała mieszkanie. „Dziękuję,” powiedziała, gdy zaparkował na ulicy przed wejściem. „Trzymaj.” Rzucił jej klucz. Nie całą sekundę później, otworzył drzwi i już go nie było, był śmiertelnie groźnym cieniem niewidocznym w powstającej mgle. Z piekącymi oczami, przesiadła się na fotel kierowcy i zaprowadziła dżipa w dół do podziemnego parkingu. Clay się jej brzydził. Atak płaczu uwiązł jej w gardle gdy siedziała w słabo oświetlonym garażu. Nawet kiedy Clay po raz pierwszy odkrył ponury sekret jej dzieciństwa – jedynie sekundy wcześniej, zanim zabił Orrin'a – nigdy nie spojrzał na nią obwiniając ją spojrzeniem. Zamiast tego, pisał do niej listy z poprawczaka, mówiąc jej, że nadal jest jego Tally, nadal jest najlepszą rzeczą jaka przytrafiła mu się w życiu. Te listy pozwoliły jej przetrwać przez więcej lat, niż Clay kiedykolwiek zda sobie z tego sprawę. Ale teraz … teraz obwiniał ją za to kim się stała. Jak mógłby tego nie robić? Spędził cztery lata w klatce, żeby nie musiała żyć w koszmarze i co ona z tym zrobiła? Napluła na jego dar, zmieniła go w tanie bezguście. Nic dziwnego, że ją nienawidził. To, że była bliska obłędu przez te zagubione, pełne udręki lata nie brzmiało jak zbyt dobra wymówka. Poddając się pragnieniu, przyłożyła głowę do kierownicy i zapłakała. ROZDZIAŁ 5. Ashaya Aleine była M-Psi plasującą się na poziomie 9,9 na skali. Czyniło ją to bardzo wyjątkową. Większość tak silnych Psi przekraczało ten poziom o 0,1 i stawało się kardynałami. Nie było sposobu by zmierzyć moc kardynała. Jedni byli silniejsi od innych, ale wszyscy mieli te same oczy – białe gwiazdy na aksamicie czarnego nieba. Wyróżniające się. Łatwe do zapamiętania. Ashaya taka nie była. Jej oczy miały zwykły szaroniebieski kolor, a jej włosy były po prostu czarne. Kręciły się, ale gdy zostały związane w ciasny kok, łatwo było o tym zapomnieć. Jej ciemnobrązowa skóra również nie była niczym zaskakującym wśród genetycznie zróżnicowanej populacji Psi. Ale Psi nie byli jedynymi, których musiała brać pod uwagę. Ponieważ by jej plan odniósł sukces, musiała nauczyć stawać się niewidzialną również wśród ludzi

i zmiennokształtnych, co było o wiele trudniejszym zadaniem. Pusty panel jej ekranu komputerowego błysnął sygnalizując rozmowę przychodzącą. Odebrała ją by znaleźć się naprzeciwko kobiety o oczach kształtu migdałów i prostymi jak druty czarnymi włosami. „Radna Duncan. Co mogę dla pani zrobić?” Nikita Duncan odłożyła to co wydawało się elektronicznym piórem. „Chciałabym raportu na temat postępów. Jak daleko na przód się pani posunęła?” Jej twarz miała wyraz ściany spokoju, była świadectwem doskonałości Ciszy Radnej. „Na samym początku.” Pozostała niewzruszona, tak jak Radna. „Atak sabotażysty na poprzednie laboratorium zniszczył większość moich badań.” A jej mała pułapka w oprogramowaniu prototypu implantu załatwiła tych kilka, które udało się ocalić z laboratorium bez jej wiedzy. „Nie ma nic, co można by odzyskać?” „Może być to możliwe,” przyznała. „Jednakże, w mojej opinii, bardziej efektywnym będzie rozpoczęcie prac od samego początku. We wcześniejszych prototypach były błędy, których nie byłam w stanie wyodrębnić. Jeżeli zacznę od początku posiadając wiedzę na ich temat, mogę być w stanie ich uniknąć.” „Oczywiście.” Nikita nie mrugnęła nawet swoimi ciemnymi oczami słysząc tą odpowiedź. Oczami podobnymi do oczu węża. Było to dobre porównanie, biorąc pod uwagę, że reputacja Nikity mówiła iż posiada ona śmiertelną umiejętność by zarażać inne umysły mentalnym wirusem – była to doskonała, nie możliwa do wytropienia metoda by pozbyć się konkurencji. „Kiedy Rada może spodziewać się pełnego raportu?” „Wyślę go w tym tygodniu, ale będzie to jedynie uszczegółowione powtórzenie tego, co już wskazałam.” „Zrozumiałam. Będę czekać na ten raport.” Nikita wyłączyła się. Ashaya nie znalazła niczego nietypowego w łatwości z jaką Radna się na to zgodziła. Jako szef zespołu M-Psi poświęconemu implementacji Protokołu I – również znanego pod nazwą Protokół Implantów – Ashaya miała całkowitą autonomię w dziedzinie badań i rozwoju. Ich cel był prosty: wynaleźć implant, który będzie mógł być wprowadzony w umysły Psi – ale ze szczególnym uwzględnieniem umysłów niemowląt – w celu stworzenia społeczeństwa całkowicie zunifikowanego. Innymi słowy, umysłu roju. ROZDZIAŁ 6. Zanim Talin dotarła w końcu do swojego mieszkania, nie mając pojęcia jak dużo czasu spędziła w dżipie, jej oczy stały się opuchnięte, i najprawdopodobniej krwawoczerwone. Smakując sól na swoich ustach przycisnęła dłoń do skanera znajdującego się obok drzwi, zaczekała aż zamek się dezaktywuje, a potem pchnęła je otworem. Światła włączyły się automatycznie – nienawidziła być zamkniętą w ciemnej przestrzeni. Bycie na zewnątrz, gdy było ciemno nie przerażało jej. To właśnie poczucie bycia zamkniętą jej przeszkadzało – i nie potrzebowała mieć dyplomu z psychologii by domyślić się dlaczego. Zamykając drzwi za sobą zrobiła krok na przód. I zamarła. Najpierw, nie mogła przyswoić tego co widziała. Potem uderzyło ją to prosto w żołądek, w kalejdoskopie koloru i zniszczenia zabarwionego zapachem śmierci. Intruzów już nie było, tyle było oczywiste. Ale odcisnęli swój znak. Zjechała oparta plecami o drzwi w ich dół by usiąść, nie będąc w stanie oderwać oczu od wiadomości kapiącej po przeciwnej stronie napisanej ciemną czerwienią, która aż krzyczała swoim bogactwem żelaza, że jest krwią. Przestań. Albo będziesz następna.

Co za głupia wiadomość, pomyślała, dziecinna w swojej ukradkowej prostocie. Ale podziałała. Chłód przemożnego strachu wdzierał się do jej ciała, aż do momentu, gdy zacisnął się na jej gardle sprawiając, że zaczęła mieć chęć zwymiotować. Ale nadal nawet nie mrugnęła, nie odwróciła wzroku. Jak oni śmią? Jak śmią! Nie obchodziło jej zarówno najście, jak i bałagan. Te rzeczy znaczyły niewiele w przypadku kobiety, która nigdy nie pozwalałaby żadne miejsce stało się jej domem. Ale żeby zrobić to, co zrobili ze zdjęciami jej dzieci? Ramki holograficzne zostały wgniecione w dywan, ale na tym nie poprzestali. Twarde kopie zostały podarte na małe kawałki, które oni przyczepili do krwi spływającej złowieszczo po ścianie. Tego świętokradztwa nie mogła wybaczyć. Sprawiało to, że miała chęć krzyczeć, płakać, i podczołgać się by zebrać potargane kawałeczki. Ale nie była głupcem. Choć poczucie zasadzki i głęboki aż po kości gniew buzowały w jej wnętrzu, nie próbowała ratować tych małych rzeczy, które znaczyły dla niej tak wiele. Oni tego właśnie chcieli, potwór lub potwory, które zabrały i zamordowały dzieci będące pod jej opieką. Chcieli zniszczyć jej wiarygodność, zamienić ją w szaloną kobietę, której nikt nie będzie wierzył. Cóż, pieprzyć ich. Sięgnęła po komórkę i zaczęła wciskać klawisze. Dopiero w ostatniej chwili zdała sobie sprawę z tego, że wybijała numer linii biurowej Clay'a. Innego rodzaju mdłości wypełniały jej usta. Wzięła kilka krótkich oddechów nie chcąc wdychać naruszonego powietrza swojego mieszkania, potrząsnęła głową, wyczyściła ekran i wcisnęła dużo bardziej znajomy numer. Po opuszczeniu Talin, Clay udał się z powrotem do baru i zaczął upijanie się do upadłego. Był świadomy tego, że Dorian przyszedł się do niego przysiąść, świadomy, że Rina rzucała w jego stronę pełne zmartwienia spojrzenia i Joe'go przychodzącego do niego kilka razy, ale zignorował ich wszystkich, zdeterminowany by wymazać z głowy obraz Tally, jego Tally, z innymi mężczyznami. „Dosyć.” Dorian wyrwał mu butelkę z ręki. Clay przywalił drugiemu Strażnikowi, odzyskując w tym samym czasie butelkę z powrotem. „Boże.” Dorian podniósł się z podłogi pocierając szczękę. „Nie pozwolę ci, byś tu padł.” „Spadaj.” Clay miał całkowity zamiar upić się w trupa. Dorian przeklął, a potem zamilkł. „No, dzięki Bogu. Może ty będziesz w stanie przemówić mu trochę do rozsądku.” Clay nic nie powiedział, gdy Nathan usiadł w przeciwnym końcu jego boksu. Najstarszy Strażnik CiemnejRzeki rozłożył swoje ramiona i oparł się o oprawione w czerwoną sztuczną skórę oparcie ławki. „Daj nam minutę, Dorian. Rina daj mu lodu na tego sińca.” „Zawołaj mnie jeżeli będziesz potrzebował drugiej ręki by go stąd wyciągnąć.” Clay czekał, aż Nate zacznie wlewać w niego jakieś światło, ale drugi mężczyzna po prostu obserwował go tymi swoimi niebieskimi oczami, które zawsze były tak cholernie spokojne. „No co?” powiedział płaskim tonem. Inny leopard mógł na to zawarczeć albo kłapnąć zębami, ale Clay wiedział, że jeżeli wypuści swoją wściekłość na światło dzienne skończy się to w rozlewie krwi. „Jeden, jedyny raz, gdy widziałem cię pijanego,” odpowiedział Nate, „było gdy wyrzuciłem twoją żałosną dupę z tego baru w Nowym Jorku.” Clay mruknął, dobrze świadomy tego, że Nate uratował mu życie tej nocy. Świeżo z poprawczaka i dopiero co dowiedziawszy się, że Talin nie żyje, był daleko na dobrej drodze do samozagłady. To

właśnie w tym napędzanym bólem gniewie wszczął bójkę z Nate'm. Ponad dziesięć lat od niego starszym i wytrenowanym żołnierzem, Nate wytarł nim podłogę. Ale zamiast zostawić go na pastwę padlinożercom, Strażnik zaciągnął Clay'a do swojego pokoju hotelowego. Bratnia dusza Nathan'a, Tamsyn, rzuciła jedno spojrzenie na niego i powiedziała, „Dobry Boże, nie sądziłam, że w Nowym Jorku są jakiegokolwiek duże koty!” Był to pierwszy raz w jego życiu, gdy Clay był w towarzystwie innych leopardów. „Wtedy,” skomentował Nate, „chodziło o dziewczynę. Straciłeś swoją Talin.” „Nie powinienem wcale ci o niej mówić.” „Byłeś młody.” Nate wzruszył ramionami. „Rina mówiła, że byłeś tu wcześniej z kobietą.” „Rina ma zbyt niewyparzoną gębę.” Nate uśmiechnął się. „Prawo stada. Bycie wścibskim w stosunku do innych członków stada jest wymagane. To co, powiesz mi o co chodzi?” „Nie.” „Dobrze.” Nate podniósł się na nogi. „Jeżeli skończyłeś już sam się niszczyć, może przypomnisz sobie, że Lucas i Sascha mają jutro spotkanie z Nikit'ą Duncan. A ty powinieneś troszczyć się o bezpieczeństwo naszej pary alfa.” „Cholera!” Clay odłożył butelkę, czarna mgła jego gniewu rozwiała się pod wpływem ostrego przypływu realizmu. Nikita Duncan była matką Sasch'y, ale i członkiem silnej Rady Psi. Była również morderczą suką. „Będę tam.” „Nie.” Oczy Nate'a zrobiły się zimne. „Nie jesteś w pełni sił. Zastąpię cię.” To przebiło się do Clay'a tak, jak nic innego nie było w stanie. Jego lojalność do CiemnejRzeki była tym, co trzymało go po właściwej stronie barykady. Gdyby mu tego zabrakło byłby zimnokrwistym zabójcom. Zwłaszcza teraz, gdy Talin wycięła mu serce. „Rozumiem.” „Jutro i tak nie idziesz.” Nate wyciągnął rękę w jego kierunku. „Chodź.” Po niebezpiecznej pauzie w trakcie której jego leopard wstał do gotowości ataku, głodny przemocy, Clay zaakceptował jego ofertę i pozwolił by jeden z nielicznych ludzi, których nazywał przyjaciółmi pomógł mu wstać. Podłoga zatańczyła przed nim. „Cholera. Jestem pijany.” Przeżucił ramię na plecy Nate'a. „Tak uważasz Sherlock'u?” Dorian pojawił się by podtrzymać go z drugiej strony. „Chłopie, musiało cię nieźle trzepnąć to, że twoja dziewczyna lubi inne dziewczyny.” „Co?” Nate zachwiał się, grożąc wywróceniem ich wszystkich. Clay wyszczerzył zęby. „Ona lubi mężczyzn” - zalała go kolejna fala furii - „a nie takich ładnych chłopców jak ty.” Dorian zrobił niezadowoloną minę. „Cwaniak. Zaczekaj, aż ją spotkam następnym razem.” Clay już miał mu odpowiedzieć, gdy siła alkoholu wreszcie go dopadła, a jego ciało zmiennokształtnego zdecydowało, że będzie lepiej, jeżeli prześpi okres upojenia alkoholowego. Max przyjechał z zespołem badającym sceny zbrodni pół godziny po tym jak Talin do niego zadzwoniła. W tym czasie wykorzystała swoją szansę by zmyć łzy, myśląc wystarczająco trzeźwo by kupić butelki z zimną wodą z automatu na parterze, zamiast iść i użyć do tego własnego zlewu. „Dotykałaś czegoś?” zapytał Max po tym jak rozejrzał się po scenie zbrodni, jego oczy skierowane kącikami do góry i oliwkowa skóra sprawiały, że jego twarz miała wrażenie egzotycznej.