anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony55 737
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań32 294

Singh Nalini - Psi i Zmiennokształtni 09 - Gra pragnienia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - Psi i Zmiennokształtni 09 - Gra pragnienia.pdf

anja011 EBooki Psi i zmiennokształtni
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 174 stron)

Nalini Singh Gra pragnienia. Tłumaczenie nieoficjalne: zapiski_mola_ksiazkowego Okładka: augen CZYSTOŚĆ Psi byli czyści. Byli Cisi od ponad stu lat. Ich emocje były usuwane z nich za pomocą warunkowania, aż od świata oddzielała ich ściana lodu. Pasja i miłość, nienawiść i smutek nie były już rzeczami, które znali. Uznawali je za jedne ze słabości emocjonalnych ras ludzi i zmiennokształtnych. Ale, gdy zima 2081 r. zmieniła się w wiosnę zmiana stała się czymś więcej niż tylko szeptem na horyzoncie. Zbyt wielu Psi uciekło. Zbyt wielu przełamało warunkowanie. I zbyt wiele pęknięć odcina się na powierzchni Sieci. Niektórzy uważają, że upadek Ciszy jest nieunikniony. A inni są gotowi, by zabić, aby ją utrzymać. ROZDZIAŁ 1 Indigo wytarła deszcz z twarzy, by ją oczyścić choćby na ułamek sekundy. Huraganowa ulewa nadal uderzała z nieustanną furią uderzając lodowato zimnymi kulami o jej skórę i zmieniając ciemny niczym w nocy las w niemożliwy do przeniknięcia wzrokiem. Pochyliła głowę i odezwała się do wodoodpornego mikrofonu dołączonego do przemoczonego kołnierzyka swojej czarnej koszulki. „Masz go w polu widzenia?” Głos, który jej odpowiedział był głęboki, znajomy i w tym momencie śmiertelnie skupiony. „Północny-zachód, osiemset metrów. Idę w twoją stronę.” „Północny-zachód, osiemset metrów.” Powtórzyła, by się upewnić, że dobrze się rozumieli. Słuch zmiennokształtnego był niesamowicie dokładny, ale deszcz był dziki. Uderzał w jej czaszkę aż nawet zaawansowany technicznie odbiornik, który miała włożony do ucha szumiał. „Indy, bądź ostrożna. On obecnie funkcjonuje na poziomie dzikiego wilka.” W normalnych okolicznościach prychnęłaby na niego za używanie tego idiotycznego przezwiska. Dzisiaj, była zbyt zmartwiona. „Ty również. Zranił cię podczas pierwszego starcia.”

„To tylko powierzchowna rana. Cisza radiowa.” Założyła włosy do tyłu i wzięła głęboki wdech wilgotnego powietrza. Zaczęła skradać się w stronę ich zdobyczy. Jej kolega – myśliwy miał rację, manewr przyszpilający był ich najlepszą szansą, by pojmać Joshu'ę bez uszkodzenia go. Wnętrzności Indigo zacisnęły się. Ból rozkwitł w jej sercu. Nie chciała być zmuszona, by go skrzywdzić. Nie chciał tego również tropiciel podążający śladem chłopca – był to powód dla którego większy i silniejszy wilk został ranny w ich wcześniejszej bójce. Ale będzie musiał to zrobić, jeżeli nie zdołają sprowadzić Joshu'y z powrotem znad krawędzi. Chłopiec był tak zagubiony w poczuciu bezsilności i bólu, że poddał się swojej wilczej stronie. A wilk, młody i poza kontrolą, zmienił te uczucia we wściekłość. Joshua był teraz zagrożeniem dla stada. Ale był również jednym z nich. Krwawili. Rzucili się w bezkresny deszcz. Nie wykonają jednak na nim egzekucji do momentu, gdy nie wyczerpią wszystkich innych opcji. Gałąź uderzyła ją po policzku, gdy nie poruszyła się wystarczająco szybko podczas tej burzowej pogody. Ostre. Żelazo. Krew. Indigo przeklęła nisko pod nosem. Joshua złapie jej zapach, jeżeli nie będzie ostrożna. Obróciła twarz ku deszczu. Pozwoliła, by obmył krew z rozcięcia. Ale krew nadal była zbyt jasna. Jej zapach był zbyt niemożliwy do pomylenia z czymś innym. Jęknęła – ich uzdrowicielka wygarbuje jej za to skórę – przykucnęła i rozsmarowała błoto po powierzchownej rance. Zapach przytłumił się, stał się zmieszany z zapachem ziemi. Może być. Joshua był tak daleko w szale, że nie wykryje subtelnego tonu, który pozostał. „Gdzie jesteś?” Wydała z siebie bezdźwięczny szept, gdy skradała się przez nasączoną deszczem noc. Joshua jeszcze nie odebrał życia. Nie zabił, ani nie uszkodził żywej istoty. Mógł zostać sprowadzony z powrotem – jeżeli jego ból pozwoli mu wrócić. A był to żywy obezwładniający ból młodego mężczyzny na granicy dorosłości. Uderzający wiatr … razem z nim przyszedł również zapach jej zdobyczy. Indigo przyspieszyła tępo. Zaufała oczom wilka, który był jej drugą połową. Jego wzrok był silniejszy w ciemności. Poziom tego zapachu zyskiwał na sile, gdy rozwścieczone wycie wilka przecięło powietrze. Warczenia. Przyprawiający o mdłości dźwięk uderzających o siebie zębów. Więcej żelaza w powietrzu. „Nie!” Zwiększając prędkość do niebezpiecznych poziomów. Przeskoczyła przez powalone kłody i nowo utworzone strumieni z błota i wody tak naprawdę nie dostrzegając ich. Kierowała się w stronę sceny walki. Zajęło jej to może dwadzieścia sekund i jednocześnie całe życie. W momencie, gdy dotarła do małego przejaśnienia, gdzie walczyli uderzył piorun. Zobaczyła ich otoczonych elektrycznie ciemnym niebem. Dwóch zmiennokształtnych w pełnej wilczej formie. Złączonych w walce. Upadli na ziemię, gdy piorun zniknął, ale nadal mogła ich zobaczyć. Ich oczy śledziły się nawzajem ze śmiertelnie niebezpiecznym celem i skupieniem. Tropiciel, myśliwy był większy. Jego normalnie olśniewające srebrne futro było przemoczone i niemal czarne, ale to mniejszy wilk z sierścią czerwonawego koloru wygrywał. Ponieważ myśliwy powstrzymywał się próbując nie zabić. Świadoma, że jej przemoczone ubranie sprawiłoby problem przy rozbieraniu się, Indigo zmieniła się tak jak stała. Był to przeszywający ból i rozdzierająca agonalna radość. Ubrania, które miała na sobie zdezintegrowały się. Jej ciało obróciło się w prysznicu światła zanim uformowało się w gładkiego muskularnego wilka z budową ciała stworzoną do biegania. Wskoczyła do bójki, gdy czerwony wilk – Joshua – rozciął linię boku swojego oponenta. Większy wilk złapał kark nastolatka. W tym momencie mógł z łatwością zabić. Tak jak mógł to zrobić i wcześniej. Ale próbował jedynie skłonić go do poddania się. Joshua był jednak za bardzo

zagubiony, by posłuchać. Sięgnął pazurami i próbował uderzyć w brzuch myśliwego. Indigo skoczyła z obnażonymi zębami. Jej łapy uderzyły w mniejszego wilka. Przytrzymała jego wiercące się i prychające ciało przy ziemi. Nie wiedziała jak długo tak tam stali przytrzymując wypełnionego przemocą wilka. Odmawiali pozwolenia mu, by przeszedł przez tą destrukcyjną krawędź. Oczy myśliwego spojrzały w jej oczy. W jego wilczej formie miały genialny miedziany kolor. Były tak nietypowe, że nigdy nie widziała takich u jakiegokolwiek innego wilka, zarówno zmiennokształtnego jak i prawdziwego – dzikiego. Dostrzegła w tym spojrzeniu przeszywającą inteligencję. Wielu ludzi ją przegapiało dlatego, że śmiał się z taką łatwością i czarował z taką otwartą psotą. Większość osób w stadzie Śnieżnych Tancerzy nie zdawało sobie nawet sprawy z tego, że był ich śledczym będącym w stanie namierzyć zdziczałe wilki przez śnieg, wiatr, i tak jak to miało miejsce dzisiaj – niekończący się deszcz. I choć nie mieli w zwyczaju nazywać go Myśliwym, właśnie tym był. Spoczywał na nim obowiązek wykonywania egzekucji na tych, których nie mógł ocalić. Ale Joshua rozumiał kto stał przed nim. Ponieważ w końcu uciszył się, a jego ciało stało się bezwładne pod naporem ich ciał. Indigo ostrożnie wypuściła go z uścisku, ale on nie podskoczył na nogi nawet, gdy wypuścił go większy wilk. Zmartwiona zmieniła się w ludzką formę. W ciągu jednej chwili jej mokre włosy przykleiły się do jej nagiego ciała. Tropiciel stał obok niej na straży. Jego mokre futro ocierało się o jej skórę. „Joshua.” Powiedziała pochylając się, by przemówić do chłopca. Zdeterminowana, by sprowadzić go z powrotem od jego wilka. „Twoja siostra żyje. Zdołaliśmy zawieść ją na czas do przychodni.” W tych ciemno żółtych oczach nie było rozpoznania, ale Ingdigo nie była porucznikiem Śnieżnych Tancerzy dlatego, że łatwo się poddawała. „Pyta się o ciebie, więc lepiej otrząśnij się z tego i wstawaj.” W następny rozkaz włożyła każdy fragment swojej dominacji. „W tej chwili.” Wilk zamrugał i uniósł głowę. Gdy Indigo obserwowała wstał na trzęsących się nogach. Gdy sięgnęła po niego skulił głowę jęcząc. „Ćśś.” Powiedziała łapiąc go za pysk i wpatrując się w te jasne wilcze oczy. Jego spojrzenie uciekło w bok. Joshua był zbyt młody, zbyt uległy w porównaniu z jej siłą, by rzucić jej w ten sposób wyzwanie. „Nie jestem zła.” Powiedziała Indigo upewniając się, by usłyszał w każdym jej słowie prawdę. By wyczuwał ją w sposobie w jaki go trzymała – pewnie, ale nie w sposób, który spowodowałby ból. „Ale potrzebuję, byś stał się człowiekiem.” Nadal brak kontaktu wzrokowego. Ale usłyszał ją. Ponieważ w następnej chwili powietrze wypełniło się iskrami światła, a ułamek sekundy później młody mężczyzna, który ledwie skończył czternaście lat klęczał nago na ziemi. Jego twarz była ściągnięta. „Na prawdę nic jej nie jest?” Powiedział szorstkim tonem. Wilk nadal był obecny w jego głosie. „Czy kiedykolwiek cię okłamałam?” „Miałem jej pilnować, tylko że ...” „To nie była twoja wina.” Położyła palce na jego szczęce dając mu ratunek dotykiem, poczuciem Stada. „To była lawina skał – nic nie mogłeś zrobić. Ma złamaną rękę, dwa złamane żebra i całkiem fajną bliznę na łuku brwiowym, którą już wszystkim pokazuje niczym paw swój ogon.” Recytacja tych zranień wydawała się stabilizować stan Joshu'i. „To brzmi zupełnie jak ona.” Niepewny uśmiech. Szybkie ostrożne zerknięcie na nią zanim opuścił wzrok. Indigo uśmiechnęła się – bo jeżeli bał się konsekwencji swoich czynów, to znaczyło, że wrócił. Poddała się swojemu poczuciu ulgi i uszczypnęła ostro szczeniaka w ucho. Jęknął. A potem zakopał twarz w jej szyi. „Przepraszam.”

Przesunęła dłonią po jego plecach. „Już dobrze. Ale jeżeli kiedykolwiek zrobisz to jeszcze raz oskóruję cię i użyję twojego futra jako nowych poduszek na kanapę. Rozumiemy się?” Kolejny roztrzęsiony uśmiech i szybkie przytaknięcie. „Chcę do domu.” Przełknął ślinę i obrócił się w stronę śledzącego. „Dzięki, że mnie nie zabiłeś. Przepraszam, że zmusiłem cię do wyjścia w ten deszcz.” Wielki wilk obok Indigo z uniesionym w geście dominacji ogonem zacisnął swoje bardzo niebezpieczne zęby wokół gardła chłopca. Joshua pozostał nieruchomy, cichy, aż tropiciel wypuścił go. Przeprosiny zaakceptowane. Indigo podjęła bezcelowy wysiłek, by strząsnąć deszcz z włosów i spojrzała na chłopca. „Nie chcę byś zmieniał się w wilka przez cały tydzień.” Dotknęła jego ramiona, gdy wyglądał na zdruzgotanego. „To nie jest kara. Dzisiaj znalazłeś się zbyt blisko krawędzi. Nie ma sensu na podejmowanie ryzyka.” „Dobrze, zgadzam się.” Zamilkł. W jego oczach był szept wstydu. „Wilk staje się trudny do kontroli. Tak jakbym znowu był dzieckiem.” To wyjaśniało jego irracjonalną reakcję na wypadek siostry, pomyślała Indigo. Zapamiętała sobie, by skopać parę tyłków w związku z tą myślą. Młodzież i nastolatki mieli czasami problemy z kontrolą – nauczyciele Joshu'i powinni wyłapać sygnały, które świadczyłyby o tym. „To się czasami zdarza.” Powiedziała mu utrzymując spokojny i rzeczowy ton. „Mi też to się przytrafiło, gdy byłam mniej więcej w twoim wieku. To nic, czego należałoby się wstydzić. Jeżeli poczujesz, że wilk znów bierze kontrolę przyjdź bezpośrednio do mnie.” Gdy przytaknął pełen ulgi zmieniła się z powrotem w swoją drugą formę. Legowisko było ogromną siecią tuneli ukrytych poza wzrokiem wrogów w podziemiach Californijskich gór Sierra Nevada. Podróż do legowiska była cicha. Deszcz zelżał jakieś dziesięć minut po tym jak wyruszyli. Ludzie mogliby się pośliznąć i upaść ze sto razy w tym śliskim terenie, ale wilki miały pewny krok. Ich łapy były zaprojektowane tak, by zwiększały pewność i stabilność – i znajdowały łatwiejsze ścieżki dla Joshu'i. Ingdigo zagnała chłopca aż do otwartej przestrzeni drzwi czegoś, co każdemu innemu wydawałoby się nagą ścianą skalną. Tropiciel zajął pozycję za chłopcem. Roztrzęsiona matka chłopca czekała tam na nich razem z innym wilkiem – srebrno-złotym z oczami bardzo jasnego błękitu, tak że niemal przypominały lód. Chłopiec upadł na kolana przed alfą Śnieżnych Tancerzy. Indigo i tropiciel wycofali się. Ich zadanie zostało ukończone. Szczeniak był bezpieczny. Inni zatroszczą się o niego. Teraz potrzebowali wybiegać trochę napięcia dzisiejszej nocy. Naprawdę sądziła, że będą zmuszeni zabić Joshu'ę. Chłopiec był niemal szalony, gdy zdołali przygwoździć go wcześniej dzisiejszego dnia. Zerknęła na swojego kompana przywołując to wspomnienie – większy wilk z łatwością dotrzymywał jej tępa. Zdała sobie sprawę, że krwawił. Zatrzymała się i warknęła na niego. Zatrzymał się jedynie krok później. Obrócił się i przesunął po jej nosie własnym. Zmieniła się w ludzką postać i pochyliła nad nim odsuwając swoje mokre od deszczu włosy. „Musisz zobaczyć się z Lar'ą.” Ich uzdrowicielka będzie lepiej w stanie ocenić jego rany i upewnić się, że nie były poważne. Wilk uszczypnął jej szczękę warcząc nisko w gardle. Odepchnęła go. „Nie zmuszaj mnie, bym zastosowała na ciebie hierarchię.” Choć szczerze powiedziawszy, nie była pewna czy w ogóle mogła – a to przeszkadzało zarówno kobiecie, jak i wilkowi. Zajmował dziwne miejsce w hierarchii. Był od niej młodszy. Nie był porucznikiem, ale raportował bezpośrednio i tylko do alfy. A jako ich tropiciel jego umiejętności były krytyczne dla bezpieczeństwa i dobra stada. Kolejne warknięcie, kolejne uszczypnięcie – tym razem w jej ramię. Zmrużyła oczy. „Uważaj sobie, albo odgryzę ten twój nos.”

Wydał z siebie warczący dźwięk niezgody i pokazał zęby. Postukała go mocno w pysk. „Wracamy, i to natychmiast.” Kolor pod jej dłońmi. Wilk z futrem o wyróżniającym się kolorze srebrnej brzozowej kory zmienił się w człowieka o niebieskich oczach przypominających jezioro i gładkich od deszczu włosach. „Nie wydaje mi się.” Był na niej zanim zorientowała się co robi. Jej twarz była ujęta w jego dłonie, a jego usta były na jej wargach. Pieszczota była gorąca, mocna i uderzyła w nią niczym pięść, sprawiając, że znieruchomiała. A potem … piekło uderzyło przez jej ciało sprawiając, że wmieszała dłoń w jego grube brązowe włosy i odciągnęła jego głowę. „Co robisz?” Powiedziała nie mogąc złapać oddechu. „To nie jest oczywiste?” W jego oczach był śmiech. Miały odcień jeziora skąpanego w słońcu, gdy jego kciuki przesunęły się po jej policzkach. „Chcę cię całą wylizać.” Nie wzięła tego do siebie. „Jesteś pijany od adrenaliny wynikającej z polowania.” Odepchnęła jego dłonie i przechyliła głowę w bok. „I utraty krwi.” Płynęła w czystej rozluźnionej wodą linii po jego boku. „Zdecydowanie potrzebujesz szwów.” „Nie, wcale nie.” Ponownie pocałował ją i pchnął na ziemię. Tym razem nie wycofała się natychmiast. I otrzymała pełne uderzenie tego pocałunku … i twardego podniecenia uciskającego wrażliwe zagłębienie jej podbrzusza. Jej puls przyśpieszył zdumiewając ją wystarczająco, by mocno ugryzła jego wargę. „Tu jest zimno.” Choć śnieg już stopniał w tej części gór Sierra Nevada nadal trwały w chłodnym pocałunku zimy mimo rozkwitającej wiosny. Skruszone spojrzenie. Chwilę później znalazła się na górze. Nadal była całowana. Jęknęła na tego upartego wilka – który potrafił całować tak szaleńczo dobrze, że kusiło ją, by pozwolić mu na to. Pchnęła go w ramiona. „Wstawaj zanim zginiesz od utraty krwi, wariacie.” Niezadowolona mina. A potem Drew ponownie ją pocałował. ROZDZIAŁ 2 Andrew usłyszał jak Indigo jęknęła. Poczuł jak jej ciało zmiękło smakowitą odrobinę zanim porucznik zapanowała nad sobą. Popchnęła go w ramiona i odsunęła się, by ukucnąć obok niego na runie leśnym. Oczy, którym zawdzięczała swoje imię były jasne od nocnego wzroku wilka. „Tym razem wybaczę ci rozpływanie się na mnie. Ale zrób to jeszcze raz, a wylądujesz na tyłku.” „Już na nim siedzę.” Usiadł. „Wydaje mi się, że ty również się rozpływałaś.” Jej język w jego ustach był gładki i szybki, zanim ta jej cholerna samodyscyplina włączyła się, by im przeszkodzić. „Chcesz jeszcze trochę to po robić?” Odsunęła włosy. „Poddaję się. Zostań tutaj. Umrzyj z utraty krwi. Ja zamierzam wśliznąć się do miłej ciepłej kąpieli i zjeść kawałek sernika, który Lucy ukryła dla mnie przed wygłodniałymi hordami, po tym jak ją przekupiłam.” „Masz sernik?” Przesunął się, by kucnąć obok niej. Udawanie, że to tylko gra było trudne, cholernie trudne. Bawić się z nią, gdy jedynym czego pragnął to zanurzenie twarzy w jej szyi i po prostu … bycie. „Podzielisz się jeżeli wrócę?” Niskie kobiece warknięcie, które z pewnością sprawiłoby, że większość mężczyzn zaczęłaby się pakować. „Próbujesz mnie szantażować?” „Jak bym śmiał?” Potrzebował jej dotknąć. Pocałował ustami skórę na jej ramieniu. Nie odepchnęła go – była wysoko postawioną kobietą pozwalającą na przywileje skóry mężczyźnie ze stada, bo uważała, że potrzebuje tego, by się ustabilizować. Nie chciał być tylko kolejnym mężczyznom, tylko kolejnym wilkiem. Ale jeżeli dzięki temu będzie blisko niej, to zadowoli się

tym … na razie. „Indy.” Przesunął się tak, że teraz był za nią i zakopał noc w jej karku. Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się w dzikiej satysfakcji, gdy wyczuł jedynie ją. Żadnego mężczyzny. Nie miała kochanka, którego akceptowałaby na tym poziomie. Wiedział już o tym, ale dobrze było mieć potwierdzenie. Ponieważ podjął decyzję – zamierzał przestać krążyć i zacząć walczyć o to czego pragnął. A pragnął Indigo. Mądrej, niebezpiecznej, fascynującej Indigo. Sięgnęła do tyłu i pociągnęła go za włosy. „Żadnego sernika jeżeli nie przestaniesz używać tego głupiego przezwiska.” Skubnął jej palce. Westchnęła w odpowiedzi. „Choć. Chodźmy do domu.” Zmieniła się pod jego dłońmi. Piękny wilk o głęboko szarym futrze z oczami zadziwiającego wypolerowanego złota. Wziął głęboki wdech i zmienił się obok niej i pozwolił, by poprowadziła go z powrotem. Gdy już znaleźli się w legowisku zagoniła go do uzdrowicielki i stała warcząc nisko w gardle, aż zmienił się w ludzką postać i pozwolił Lar'ze się obstukiwać i obsłuchiwać. Wyszła dopiero, gdy była pewna, że będzie się zachowywał. Jego radość przytłumiła się. Nadal czuł jej skórę – jedwabną i mokrą pod jego dłońmi. Nadal potrafił wyczuć dziki żar jej ust. Boże, ale pragnął prawa, by ją mieć. Tylko, że ona była dominującą kobietą. Najwyższą rangą kobietą w stadzie. A on był mężczyzną, którego poziom dominacji był niejednoznaczny – była to nietypowa sytuacja w stadzie wilków. Jednak jego praca dla alfy zależała od tego, by był postrzegany jako ktoś spoza hierarchii. Bez względu na to jednak jak to ująć, przewyższała go rangą. Była porucznikiem już od lat. I do tego jeszcze była cztery lata starsza. Sfrustrowany z powodu swoich przemyśleń powoli poszedł do swoich pokojów, gdy Lara w końcu go wypuściła. Ledwie zauważał cienki bandaż koloru skóry, który uzdrowicielka przykleiła do jego boku. Właśnie wychodził spod prysznica, gdy usłyszał jak drzwi do jego pokoju otwierają się. Chwilę później wyczuł zapach Indigo. Potarł bezmyślnie włosy i otoczył ręcznikiem talię, a potem wyszedł. Znalazł ją siedzącą ze skrzyżowanymi nogami na swoim łóżku. Była oparta plecami do ściany. Miała na talerzyku wielki kawałek sernika. Była tutaj. Na jego terenie. Oparł się w przejściu do łazienki i tylko ją obserwował. Jej skóra była rozpalona od ciepła, więc wzięła tą kąpiel. A włosy, które zazwyczaj związywała w kucyk opadały gładkie i mokre na plecy jej białej koszulki. Jej miękkie spodnie od piżamy ukrywały długie nogi, ale Andrew zapamiętał każdy smukło umięśniony centymetr jej ciała. „Chcesz trochę, czy nie?” Uniosła widelczyk. Nie był wystarczająco głupi, by odmówić. Posłał jej uśmiech, który celowo zabarwił czystą psotą. „Pozwól, że włożę na siebie jakieś ubranie. Chyba, że chcesz mnie nagiego?” Odpowiedziało mu kobiece prychnięcie. „Już to widziałam i czułam, nie mam ochoty kupować koszulki zachwalającej ten towar.” Ta obraza cięła ostro. Był mężczyzną. Chciał ją tak mocno, że ledwie był w stanie cokolwiek zobaczyć. Ale nie mógł pozwolić, by o tym wiedziała, nie gdy już miała w garści wszystkie asy. Wzruszył więc ramionami. „Dobra.” I upuścił ręcznik. Indigo niemal zadławiła się sernikiem, gdy Drw podszedł do komody po drugiej stronie pokoju. O … matko. Jej oczy nie mogły oderwać się od jego tyłka. Twardy, umięśniony i proszący się o ugryzienie. Zdecydowanie proszący się o ugryzienie.

Ledwie powstrzymała się przed jęknięciem, gdy naciągnął parę spodni dresowych na tą piękną złotą skórę i napięte mięśnie. Już miała go poprosić, by je ściągnął, gdy zdała sobie sprawę z tego kogo pożerała wzrokiem. Co było z nią nie tak? Przerażona dźgnęła widelcem w sernik i wcisnęła jego wielki kawałek w usta akurat, gdy Drew się obrócił. Na jego twarzy nie było już humoru. I nagle nie widziała już młodszego brata Riley'a. To nie był roześmiany i droczący się mężczyzna, który potrafił oczarować każdą kobietę w legowisku, by zrobiła to czego pragnął. Tylko tropiciel, który wytropił swoją zdobycz w burzy tak ostrej, że schroniły się przed nią nawet dzikie wilki. I nigdy nie stracił tropu – było to zadanie, które uważała za nie możliwe biorąc pod uwagę huraganowy deszcz i wiejący wiatr. Przesunął dłońmi po włosach i podszedł do łóżka. Mięśnie na przodzie jego ciała były równie imponujące jak te z tyłu, pomyślała. Ale w tym momencie jej oczy spoczywały na jego twarzy. Nie potrafiła go rozszyfrować zdała sobie sprawę, z przeszywającym wnętrzności szokiem. Nie tak jak to było w przypadku młodszych mężczyzn. Ale wiedziała, że obraziła go. Drapieżni zmiennokształtni mężczyźni byli bardzo drażliwi na tego rodzaju stwierdzenia padające z ust kobiety – ale tak było zazwyczaj w więzach jakiegoś związku, albo starania się o niego. Mimo wszystko … Rozłożył się obok niej i oparł plecami o ścianę. Obróciła się lekko i wzięła na widelczyk kawałek sernika, a potem uniosła go do jego ust. Wziął go utrzymując z nią kontakt wzrokowy, gdy wyciągała widelczyk z jego ust. Jej ciało rozgrzało się wolno płonącym żarem, gdy przypomniała sobie te usta na swoich wargach – silne i pewne siebie … i kuszące. Przesunął językiem, by zlizać śmietanę, która osadziła się mu na wardze. Jego oczy nigdy nie opuściły jej spojrzenia. Gdy przysiadł i wziął widelczyk z jej dłoni, pozwoliła mu na to. A, gdy uniósł kawałek sernika do jej ust niemal pozwoliła mu włożyć ten kawałeczek do swoich ust. Tylko, że nagle z oślepiającą siłą uderzyła w nią intymność tego aktu. „Drew, my nie jesteśmy ...” Sernik wylądował w jej ustach. Smak był głęboki i bogaty, a widelczyk ciepły, gdy wyciągnął go bardzo powoli z jej ust. Wziął długi głęboki wdech. „Potrafię wyczuć twój głód.” Wymruczał. Jego głos obniżył się, aż niemal drapał ją po skórze, mocno i podniecająco. „Chcę go posmakować.” Nieco wytrącona z równowagi przez tą szokującą zmianę w atmosferze potrząsnęła przecząco głową, mimo że jej mięśnie wydawały się topnieć. Jej ciało bolało w sposób, który nie miał nic wspólnego z polowaniem, które właśnie zakończyli. „Nie śpię z moimi podwładnymi.” „A ja nie raportuję do ciebie.” Kolejny kawałek sernika uniesiony do jej ust w droczącej się obietnicy. „Jestem niezależny od hierarchii poruczników.” Jej skóra zadrżała. Jej dłonie korciły ją, by prześledziła wyrzeźbione piękno jego klaty. Od tak dawna nie miała kochanka. Dominująca zmiennokształtna kobieta w tym regionie nie miała zbyt wiele możliwości. Choć odkąd brat Drew – Riley związał się więzią z kotem sprawdziła też kilku leopardów. Poszła nawet na kilka randek. Żaden z mężczyzn nie sprawił, że jej ciało buzowało. Nawet odrobinę. Ale to ciało teraz nadrabiało stracony czas. Jej skóra wydawała się naciągać, gdy ponętne ciepło nachodziło jej komórki i otulało się wokół jej żył, by pulsować pod skórom i sprawić, że stała się niewiarygodnie wrażliwa. Zbyt długo, pomyślała zszokowana rozprzestrzenianiem się tego pragnienia. To po prostu było zbyt długo. „Drew ...” Jego usta były tak blisko. Jego język przesunął się po konturze jej warg, by skraść drobny kawałek śmietanowego smakołyku, który przyniosła do pokoju. „Wpuść mnie Indy.” Jego żar był dziki, świeży, młody i głaskał ją niczym fizyczna pieszczota.

Jęknęła i włożyła następny kawałek w jego usta. „Nie mogę spać z młodszym bratem Riley'a.” Nie będzie w stanie stanąć twarzą w twarz ze swoim kolegą porucznikiem, gdy wróci ze swojej podróży do Południowej Ameryki. Twarde spojrzenie z tych niebieskich oczu, które zmieniły się w kobaltowe. „Nie jestem dzieckiem Indigo.” Była tak zadziwiona, że użył jej pełnego imienia, że aż zamrugała. „Jesteś dla mnie za młody. Na rany Boskie, byłam twoim trenerem.” Prychnął. „Następna wymówka.” Ton jego głosu sprawił, że futro na jej karku uniosło się. „Ostrożnie, Drew. Nie jestem jedną z twoich małych zabaweczek.” Na jedno kiwnięcie jego palca harem przewinął się przez jego łóżko. Wszystkie kobiety najwyraźniej opuszczały je zadowolone – żadna z jego wcześniejszych kochanek nigdy nie obgadywała go ze złością. Właściwie, z tego co wiedziała, nadal uwielbiały go. „A czy ja powiedziałem, że chcę zabawkę?” Odłożył sernik bez zainteresowania na materacu po swojej drugiej stronie. Przysunął się do niej. Jego palce spoczęły na jej szczęce, a usta na wargach, gdy ona nadal próbowała sformułować odpowiedź na wyburczane przez jego pytanie. Uderzenie doznań uderzyło ją prosto we wnętrzności, ale również zmieszanie wilka na tą nagłą zmianę w ich relacjach. Pchnęła go w klatkę piersiową. Oczywiście, ponieważ był drapieżnym zmiennokształtnym mężczyznom, nadal ją całował. Mogłaby uciec, ale nie chciała tak mocno go odrzucić. Więc ponownie go popchnęła. Przerwał jedynie wystarczająco długo, by stwierdzić. „Pragniesz mnie. Potrafię to wyczuć w zapachu.” Jego język polizał jej w otwartym żądaniu. Jego wolna ręka zacisnęła się na tyle jej szyi, gdy przycisnął ją do ściany. Żar jego skóry palił się w niej. Czerwona mgła gniewu. Wystarczająco silna, by musiała walczyć o to, by jej pazury pozostały ukryte. Oderwała się używając umiejętności i siły, które sprawiały, że była jednym z najwyższych rangą poruczników Śnieżnych Tancerzy. Wstała z łóżka. Wściekłość pulsowała w każdym centymetrze jej ciała. Pocałunek mógł być wybaczony. Nawet ta nachalność – rozumiała kim był, nie karałaby go za to. Ale dłoń wokół jej szyi. Sposób w jaki próbował użyć ciała, by ją przycisnąć do ściany. I co najgorsze – arogancja z jaką wziął ją sądząc, że to, że była rozpalona dawało mu prawo do tego, by to zrobić? O nie. „Nie dałam ci prawa, by mnie dotykać tak jak masz na to ochotę.” Powiedziała tak spokojnym tonem, że jego utrzymanie wymagało całej jej kontroli. Co innego zabawa … a co innego linie, których nie należało przekraczać. Zaborczy, właścicielski dotyk był jedną z nich. „Następnym razem, gdy dotkniesz mnie w ten sposób bądź gotowy na pokiereszowanie tej swojej pięknej buźki.” Była tak wkurzona, że nie słyszała nic poza tętnem własnej krwi. Obróciła się na pięcie i wyszła. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że ufała Drew. Sądziła, że był przyjacielem, który akceptował i doceniał ją jako dominującą kobietę, którą była. Ale najwyraźniej, był jedynie kolejnym zarozumiałym młodym mężczyznom, który sądził, że przez seks można sprowadzić porucznika pod obcas. I choć łatwo mogła wybaczyć wszystko inne, tej zdrady nie mogła. ROZDZIAŁ 3 Zamknięty w prywatnej przestrzeni swojego bezpiecznego mieszkania w Londynie Radny Henry Scott spojrzał ponad biurkiem na swoją „żonę” Radną Shoshann'ę Scott. Rozważał za i przeciw ich związku. Byli Psi – w przeciwieństwie do innych ras, emocje nie wchodziły w grę, w czasie

dokonywania tej oceny. Ich małżeństwo było częścią strategii politycznej. Sposobem, by ugłaskać ludzkie i zmiennokształtne media dając im łatwo przyswajalny obraz. Jednakże ostatnio ten plus był niwelowany przez pytania, które ludzie zadawali na temat dokładnej natury ich związku. Było zbyt wiele przecieków. Teraz emocjonalne rasy miały informacje, których nigdy nie powinny posiadać. Doprowadziło to do kilku uciążliwych dochodzeń w tej sprawie na ostatnich konferencjach prasowych. Pytań, które jeszcze dwa lata temu w ogóle, by nie padły. Ale, choć ta sprawa była problematyczna, mogła poczekać. „Nadal jest możliwe zamknięcie Sieci przed wpływami z zewnątrz.” Powiedział skupiając się na bardziej ważnym zmartwieniu. „Nikita nie nie ma racji stwierdzając, że sprawy dotarły do punktu krytycznego, a Cisza jest bliska upadkowi.” Radna Duncan została skażona przez nieustanny i wydłużający się kontakt ze zmiennokształtnymi znajdującymi się na jej terytorium. I jako taka, stanowiła zagrożenie dla czystości Ciszy – Protokołu, który wymazywał szaleństwo ich rasy jednocześnie wymazując emocje. Henry zamierzał odnowić tą czystość za wszelką cenę. Miał również znaczne wsparcie. Liczba członków Czystych Psi zwiększała się z dnia na dzień. Grupa została sformułowanej, by upewnić się, że Cisza nie upadnie. „Nasza rasa ani nie potrzebuje, ani nie chce zmiany w Protokole.” Przesuwając się w krześle Shoshanna podniosła pilota i przełączyła ekran po jej prawej stronie. „To są główni gracze, których musimy wyeliminować, by zainicjować całkowite zamknięcie Sieci.” Pierwszy obraz po lewej stronie pokazywał Sasch'ę Duncan, wadliwą córkę Nikit'y. Zaraz po nim następowało zdjęcie Faith NightStar i Ashay'i Aleine. „Wszyscy uciekinierzy z Sieci o wysokim poziomie umiejętności.” Wymruczał obserwując jak Shoshanna wywoływała kolejne zdjęcia. „Mężczyźni ze stada leopardów Ciemnej Rzeki, z którymi się związały również będą musieli zostać wyeliminowani.” Dodała Shoshanna. „Zmiennokształtni są zaborczy w odniesieniu do swoich kobiet.” „Są również nieustępliwi.” Powiedział Henry wpatrując się w rząd fotografii. „Musimy wyeliminować całe stado, albo przynajmniej jego najsilniejszą część, by zapewnić sobie sukces.” „Zgadza się.” Przełączyła kolejne zdjęcie. Pokazywało mężczyznę z lodowato niebieskimi oczami i włosami niezwykłego srebrno-złotego koloru. „Alfę Śnieżnych Tancerzy też należy zlikwidować, razem z jego porucznikami.” Na ekranie pojawiło się dziewięć zdjęć. „Wilki są zbyt mocno związane sojuszem z leopardami, by zaryzykować pozostawienie ich nietkniętych.” „Wydawało mi się, że nasze dane stwierdzały, że Śnieżni Tancerze mieli dziesięciu poruczników.” „Wygląda na to, że stracili jednego, albo na początku uzyskaliśmy błędne informacje.” A to, jak Henry wiedział było całkiem prawdopodobne. Ich szpieg w szeregach Śnieżnych Tancerzy został zabity ponad rok temu. Od tamtej pory jakiekolwiek informacje, które byli w stanie uzyskać były w najlepszym przypadku w zarysie. „Jakakolwiek próba zamachu na zmiennokształtnych nosi wysokie ryzyko porażki. Ich naturalne tarcze dają im wystarczające ostrzeżenie, by mieli okazję do odwetu.” I choć uważał zwierzęce rasy za dużo mniej inteligentne niż jego własna, szanował ich siłę fizyczną w porównaniu ze słabszymi ciałami Psi. „Zgadzam się, ale możemy później dopracować logistykę.” Kontynuowała. „Jednakże w świetle bliskiego sojuszu między Śnieżnymi Tancerzami i Ciemną Rzeką dobrym strategicznym posunięciem byłoby usunięcie z równania alfy wilków zanim ruszymy na leopardy. Ich emocjonalne natury sprawią, że będą osłabieni przez szkodliwe psychologiczne uderzenie takiej straty.” Henry nie kłócił się z tym założeniem, ponieważ Shoshanna udowodniła, że jest uzdolniona w przewidywaniu takich reakcji w ludziach i zmiennokształtnych. „Skupienie naszych środków najpierw na obszarze San Francisco ma sens. Większość problemów zostało spowodowanych przez relatywnie małą grupę.”

Na ekranie pojawiły się jeszcze dwie fotografie – ludzkiego szefa ochrony Nikit'y i uszkodzonej J Psi, która najprawdopodobniej znajdowała się z nim w związku. Tarcze J-Psi były niewyjaśnione i niemożliwe do przedarcia się przez nie, ale fakt, że nadal znajdowała się w Sieci mimo tego, że złamała Ciszę był tak niemożliwy do zaakceptowania, że nie wymagał przedyskutowania. Kolejne trzy obrazy. Wszystkie pokazujące ich kolegów Radnych. „Nikita musi zniknąć.” Ton Shoshann'y był płaski i nie pozostawiał miejsca na kompromis. „Ming ma dostęp do znacznych źródeł wojskowych. Jeżeli nie będziemy mogli z nim współpracować, musimy go wyeliminować.” „Zgadzam się.” Powiedział Henry. „Ale nie jest priorytetowym celem.” Skinął na trzecie zdjęcie. „Co myślisz na temat Anthon'ego?” Nie ufał swojej żonie nawet na milimetr, ale szanował jej polityczną ocenę. Tak jak szanował fakt, że w niedługiej przyszłości będzie musiał ją zabić – by zapewnić, że ona nie zabije go pierwsza. „Jest niepewny.” Powiedziała teraz. „Anthony poparł Nikit'ę na spotkaniu Rady w sprawie Ciszy, ale kilka razy poparł również nas, więc może zostać jeszcze przekonany. Nie ma połączeń poza Siecią za wyjątkiem pośredniczenia w umowach z córką. Jest to decyzja, którą mogłabym sama podjąć będąc na jego miejscu.” Ponieważ Faith NightStar była najsilniejszym F-Psi na świecie była w stanie przewidzieć przyszłość, której inni jasnowidze nie mogli nawet dostrzec w zarysie. Jej usługi były warte miliony, jeżeli nie biliony dolarów. Henry również rozumiał decyzję Anthon'ego. „Broni jednak swojej inwestycji. Będziemy musieli o tym mocno pomyśleć zanim wyeliminujemy Faith.” „Tak, możemy ją rozważyć na sam koniec.” Zamilkła. „F-Psi w końcu są często wadliwe i trzymane pod strażą psychiczną. Może na nowo zostać włączona i zasymilowana do Sieci.” „Jest taka możliwość.” Henry zapamiętał sobie, by sprawdzić, czy Shoshanna sama nie miała „maskotki” F-Psi. Jej telepatyczny zasięg był wystarczająco silny był kierować niestabilnym umysłem złamanego F-Psi. „Tych dwoje jest celem pierwszego rzędu.” Powiedział podnosząc pilota i podświetlając dwa zdjęcia. „Zabijemy ich i położymy miasto na kolana.” A on już miał w toku operację mającą to zapewnić. ROZDZIAŁ 4 Andrew wiedział, że namieszał, i to bardzo. Stojąc pod zimnym strumieniem porannego prysznica przycisnął czoło do płytek. Jego dłoń zacisnęła się w pięść na chłodnej białej powierzchni. Nie winił Indy za to, że sądziła, że był zainteresowany tylko w seksie, w aspekcie fizycznym. Tak, był seksualnie wygłodniały. Bardzo, ale to bardzo wygłodniały. Ale nie tylko samego seksu. Seksu z Indigo – pragnął jej praktycznie od zawsze, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy jego potrzeby stały się bardzo specyficzne i to w każdy sposób. Jedyna rzecz jaka powstrzymywała go od wybuchu, był fakt, że wiedział, iż ona również od kilku miesięcy z nikim nie była. A teraz załatwił swoje szanse na dobrze. Nie tylko to, umocnił jeszcze jej opinię o nim jako młodym mężczyźnie prowadzonym jedynie za penisa i niewartego, by go traktować serio w sferze osobistej. „Cholera.” Chciał w coś uderzyć – najlepiej we własną głupotę. Wyszedł spod prysznica i wytarł się do sucha. Właśnie przesuwał dłonią po mokrych włosach, gdy zadzwonił jego telefon. Dzwonił jego alfa.

„Moje biuro. Pięć minut.” W wyniku tego wezwania adrenalina wpompowała mu się w żyły. Lepiej, dużo lepiej będzie zająć się jakimś zadaniem, które będzie wiązało się z podróżowaniem przez zimny klimat Sierra niż siedzieć uwięzionym w tym pokoju, w tym legowisku, nasączonym unikalnym zapachem Indigo. Burza i ogień, lód i stal – właśnie tym dla niego była Indigo. I właśnie ten zapach czekał na niego w biurze Hawk'a. Wziął głęboki wdech, gdy do niego wszedł. Musiał okiełznać swojego wilka, który chciał skoczyć do niej. Indigo zerknęła na niego z miejsca, w którym stała przed biurkiem alfy, ale jej oczy niczego mu nie powiedziały. Jednakże prosta linia jej kręgosłupa i kąt szczęki mówiły głośno i wyraźnie „zachowaj dystans”. Choć fakt, że złamał panujące między nimi zaufanie był dla niego niczym cios w brzuch, Andrew nie zamierzał posłuchać cichego rozkazu. A jeżeli Indigo sądziła, że podda się tak łatwo, to nie miała pojęcia z kim miała do czynienia. „Usiądźcie oboje.” Powiedział Hawke siadając we własnym krześle. „Drew, miałeś jakieś wieści od Riley'a?” Andrew wśliznął się na miejsce obok Indigo i rozprostował przed sobą nogi. „Dostałem sms mówiący, że zamierzają dzisiaj zwiedzić Rio de Janeiro. Och, i już zakochał się w babci Mercy. Ponieważ jeszcze nie wypruła mu wnętrzności sądzi, że ona też może go lubić.” Hawke uśmiechnął się. „Biedny Riley. Mam nadzieję, że przetrwa.” „Wiedział w co się pakuje, gdy związał się z dominującą kobietą.” Powiedziała Indigo stukając palcem o podłokietnik krzesła. „Jeżeli ma wystarczająco dużo rozsądku, by traktować Mercy zgodnie z tym jaka jest, to jestem pewna, że jej rodzina nie będzie miała nic przeciwko niemu.” Andrew wiedział, że te słowa były skierowane do niego. I tak, cięły ostro. Ale zwiększały również jego determinację. Bo nie było mowy, by wczorajszy wieczór stanowił ostatnie słowo w kwestii ich związku. „Pamiętacie te dwa koty, które przyjechały tutaj?” Powiedział głośno mentalnie obiecując sobie, by stopić tą lodowatą kontrolę i sprawić, by dostrzegła go. „Tych, którzy sądzili, że mogą mieć szansę u Mercy?” „Eduardo i Joaquin'a?” Powiedział Hawke. Jego włosy uchwyciły światło, gdy odchylił się w swoim fotelu i założył ręce za głowę. „Co z nimi?” „Wczoraj zabrali Riley'a na noc picia.” Ich troje trawiło to przez sekundę … zanim uśmiechy pojawiły się na ich twarzach zmieniając się w chichot, a potem w otwarty śmiech – włączając w to porucznika siedzącego prosto i sztywno obok niego. Jego wilk obnażył zęby w dzikim uśmiechu. Indy mogła sądzić, że zdoła go odmrozić tak jak każdego innego, ale niech tylko zaczeka. Po tym jak wyrzucili z siebie to rozbawienie Hawke podniósł swój notatnik. „Dobra, teraz, gdy nie ma Riley'a i Mercy musimy ruszyć trochę spraw. Potrzebuję, byś wykonał kilka dodatkowych zmian na obwodzie ochrony.” Powiedział zerkając na Andrew. „Nie ma sprawy.” Jego stanowisko jako oczy i uszy Hawk'a w całym stadzie, bardzo często musiał być w podróży. Podczas swojego pobytu w legowisku funkcjonował również jako żołnierz wyższego szczebla. Hawke zanotował coś sobie. „Indigo, pasuje ci kontynuowanie koordynowania naszymi środkami?” „Tak.” Ton Indigo był spokojny, praktyczny. Nie miał w sobie najdrobniejszego śladu pełnej pasji natury, którą dostrzegł przez krótki moment wczorajszej nocy. „Zajmujesz się kwestią przedstawicielstwa z leopardami?” Niezadowolona mina Hawk'a sprawiła, że Andrew musiał walczyć z uśmiechem. „Tak. Wiecie jak wielu nastolatków musiałem przegonić wczoraj z terytorium kotów? Pięciu.” Powiedział bez

czekania na odpowiedź. „Wpadły na genialny pomysł, by złapać nastolatka leopardów w zwierzęcej formie i pokryć go w niebieską i srebrną farbą.” Andrew prychnął. „Przynajmniej wybrali kolory stada.” „Tak, tylko na ich nieszczęście, że „nastolatek”, którego wybrali był tak naprawdę dorosłą kobietą żołnierzem, która po prostu jest nieco mniejsza rozmiarem.” Jęknięcie Indigo było niczym syk powietrza. „Jak mocno ich pokiereszowała?” „Przeżyją.” Wilk Hawk'a był widoczny w jego oczach, najwyraźniej rozbawiony. „Moja kara była pewnie dla nich gorsza. Oblałem idiotów ich własną farbą i powiedziałam, że nie wolno im się zmieniać, by się jej pozbyć. Albo zmyje się pod prysznicem, albo w ogóle nie zejdzie.” To tłumaczyło głupkowato wyglądającego nastolatka ze sztywnymi niebieskimi pasmami włosów, którego Andrew mijał po drodze tutaj. „Chcesz żebym się zajął, którymiś z tych spraw?” „Nie.” Hawke potrząsnął głową. „Indigo i ja będziemy przesuwać cię, gdy będziemy mieli jakąś lukę. Dzisiaj po południu przyjedzie Riaz, więc niedługo będziemy mieli kolejnego porucznika, ale będziemy potrzebował kilka dni na odpoczynek i doprowadzenie się do pełni sił.” Ingdigo pochyliła się odrobinę do przodu. „Nie wiedziałam, że wraca do domu.” Wilk Andrew warknął w jego głowie w ostrzeżeniu widząc oznaki jej zainteresowania drugim mężczyznom. Wiedział, że Riaz był mniej więcej w wieku Indigo, a w hierarchii znajdował się tylko odrobinę poniżej jej. Spędził większość ostatnich kilku lat poza terytorium Śnieżnych Tancerzy wędrując po różnych częściach kraju i świata, by zbierać informacje, funkcjonować jako biznesowy przedstawiciel stada, gdy było to konieczne, a ostatnio, by zainicjować kontakt lub nieformalny sojusz z innymi grupami zmiennokształtnych. Ale nic z tego nie było ważne dla jego wilka. Unoszenie się jego futra sprawiał jeden niemożliwy do przeoczenia fakt – Riaz i Indigo byli kiedyś kochankami. Jego dłoń zacisnęła się na poręczy krzesła, a pazury wyszły i przebiły syntetyczną skórę. Wycofał fizyczny dowód swoich emocji zanim ktokolwiek zdołał to zauważyć. Nie mógł jednak nic poradzić na pazury uderzające w wewnętrzną stronę jego skóry, gdy jego wilk krążył zdenerwowany i nisko warczał w tyle jego gardła. Intensywność tej reakcji zaskoczyła nawet jego. „Kiedy Riaz wrócił do kraju?” Mimo tego, że nadal kontynuował walkę z prymitywnymi odruchami swojego wilka, Andrew wiedział bez wątpienia, że nikt nie byłby w stanie zgadnąć, że miał problemy z utrzymaniem stabilności. Ta umiejętność, uciekania przed radarem była czymś co towarzyszyło mu przez całe życie. Ale tak naprawdę doprowadził ją do perfekcji w miesiącach następujących po porwaniu i torturach jego siostry Brenn'y. Riley miał swoje koszmary. Andrew … Andrew przez wiele tygodni co noc biegał tak długo, aż padał z wycieńczenia. Sam. „Ostatnio, gdy słyszałem coś na jego temat był w Europie.” „Był.” Powiedział Hawke przerywając jego mroczną serię wspomnień. „Dopiero kilka godzin temu wylądował w Nowym Jorku. Do południa powinien być w San Francisco.” „Odbiorę go.” Indigo zgłosiła się na ochotnika. Andrew rozprostował swoją dłoń na boku krzesła ukrytym przed widokiem Indigo. Jego pazury na zmianę to wysuwały się, to ponownie się chowały. „Czy to wszystko?” Potrzebował uciec od obezwładniającego i prowokującego zapachu Indigo. Musiał zapanować nad sobą zanim zrobi coś jeszcze głupszego. Hawke potrząsnął głową. „Mam coś, czym chciałbym byście się oboje zajęli.” Rozsiadł się i wypuścił z siebie oddech. „Sprawa z Joshu'ą? Nie powinna mieć miejsca. To sprawa całego stada, nie przypadek jednego czy dwóch osób opuszczających bal.” Andrew rozluźnił się nieco, gdy opiekuńcze potrzeby jego wilka dotyczące stada zwyciężyły nad

bardziej prymitywnymi instynktami. „Byliśmy tak zajęci ochroną Śnieżnych Tancerzy przed Radą, że nie poświęciliśmy wystarczająco dużo uwagi młodym.” „Drew ma rację.” Indigo oparła przedramiona na udach. Jej niezadowolona mina była widoczna również w tonie głosu. „Skupiliśmy się na trenowaniu starszych żołnierzy, dominujących, ze szkodą dla osobników innych rang. Tak nie funkcjonuje zdrowe stado. Nasze stado nie powinno tak funkcjonować.” Brzmiała na jednocześnie złą i sfrustrowaną – na samą siebie. „Dlaczego do cholery nie zauważyliśmy wcześniej tego problemu?” „Ktoś zauważył. Powiedziałem mu, że to nie jest sprawa priorytetowa.” Zdumiona, Indigo podążyła za wzrokiem Hawk'a i spojrzała na Drew, który wzruszył ramionami w płynny sposób typowy dla siebie. „Powinienem mocniej na ciebie naciskać w tej sprawie.” Powiedział do ich alfy. „I to nie wydawało się w tamtym czasie konieczne. A Joshua został pchnięty nad krawędź w bardzo skrajnej sytuacji. Żaden z pozostałych nie jest nawet w pobliżu tego stanu. Zmusiłbym ciebie, byś zwrócił na to uwagę, gdyby było tak źle.” Indigo nie była przyzwyczajona do tego, by być poza kręgiem informacji. Irytowało ją to, a co więcej – sprawiało, że zaczęła się zastanawiać czego dokładnie jeszcze nie wiedziała na temat rzeczy, które Drew robił dla stada i dla Hawk'a. Usiadła bardziej prosto, skrzyżowała ręce i przygwoździła go spojrzeniem. „Jak to się stało, że jesteś na bieżąco na temat tego co się dzieje z młodzieżą?” „Ludzie ze mną rozmawiają.” Jego słowa były luźne, ale miały w sobie coś jeszcze. Jego wilk wyszczerzył zęby w odpowiedzi na jej agresywny ton. „Chodzi nie tylko o dzieciaki z legowiska.” Kontynuował dalej. „Jest jeszcze kilkoro w dalszym terytorium, którzy na różne sposoby walczą ze sobą.” „Sprowadź ich tutaj przed weekendem.” Powiedział Hawke. Jego jasne oczy były pełne niebezpiecznego skupienia. Idigo zastanawiała się co dostrzegał, ale nie zapytała się o to. Ponieważ nie była pewna, czy chciała wiedzieć. Wczorajszej nocy Drew zmienił status quo. Zmienił go w sposób, który pozostawił jedynie zmieszanie i nieustępliwą furię. Nie było to uczucie, które lubiła. „Co planujesz?” Zapytała Hawk'a zdeterminowana, by ponownie odnaleźć swój balans. Inne wilki mogły lubić chaos, ale Indigo, zarówno wilk, jak i kobieta, wolała porządek. Hierarchia była solidnym fundamentem tego porządku. Żadne stado wilków równie silne jak Śnieżni Tancerze nie mogło bez niej przetrwać. Hawke – mężczyzna u szczytu tego łańcucha dowodzenia odpowiedział jej. „Chcę, żebyście oboje zabrali młodzież, której to dotyczy w góry na kilka dni. Dajcie im trochę intensywnego kontaktu i osobistej uwagi. Dowiedzcie się czy pod powierzchnią nie ma jakiś bardziej poważnych problemów, którymi musielibyśmy się zająć.” Przekazał jej kawałek papieru. „To osoby, które Drew wskazał mi ostatnio. Dodajcie do tego innych, którzy waszym zdaniem mogliby na tym zyskać. Jeżeli będzie ich zbyt wiele możemy podzielić ich na dwie grupy.” Wilk Indigo dostrzegł sens tego co zasugerował – nawiązywanie relacji było sercem zdrowego stada. Obecnie, sprawy były wystarczająco spokojne, by mogli poświęcić czas, by zatroszczyć się o tych w niebezpieczeństwie załamania się. Ale myśl o spędzeniu takiej ilości czasu samej z młodym mężczyznom siedzącym po jej lewej drażniło jej futro w niezbyt dobry sposób. Przed wczorajszym wieczorem, zajęłaby się tym z nim bez mrugnięcia okiem ufając, że zrobi to co było konieczne – i nie będzie zachowywał się jak dupek. Jednakże nadal była porucznikiem Śnieżnych Tancerzy, mimo sfrustrowanego gniewu i braku możliwości zrozumienia dlaczego zrobił to, co zrobił. „Będą chcieli też zobaczyć się z tobą.” Powiedziała do Hawk'a. „Załatwiam sprawy tak, bym mógł dołączyć do was przynajmniej na jeden dzień.” Mięśnie jego twarzy spięły się bez ostrzeżenia.

Sekundę później Indigo wyłapała na prądach powietrznych znajomy zapach. Nie długo po tym ładna dziewczyna z brązowymi oczami i włosami związanymi w długi warkocz wystawiła głowę zza rogu. „O, wrócę póź...” Zaczęła widząc ich trójkę. „Nie. Właśnie skończyliśmy.” Drew wstał z muskularną gracją, o której Indigo zawsze wiedziała po tym jak trenowała z nim więcej niż jeden raz. Często wspinali się również razem. Oboje cieszyli się adrenaliną wynikającą z mierzenia się ze wzniesieniami Sierr'a Nevad'y. Ale nigdy tak naprawdę nie dostrzegała tej gracji, aż do tego momentu. Nagła świadomość jego jako mężczyzny, i nie tylko tyle – jako silnego i przystojnego mężczyzny ponownie zburzyła balans, który zdołała odzyskać. Po raz pierwszy odkryła, że tak naprawdę zaczyna się martwić tym, że sprawy nigdy nie wrócą do stanu w jakim były kiedyś. Ich przyjaźń umarła w jego pokoju wczorajszego wieczora. Ta myśl zszokowała ją wystarczająco mocno, że musiała świadomie wysilić się, by wychwycić następne słowa Drew. „Dzisiaj zamkniemy listę.” Powiedział do Hawk'a. „Będziemy mogli zdecydować o szczegółach, czasie wyjazdu itd., gdy już skontaktujemy się ze wszystkimi. To ci pasuje, Indy?” Jej zmartwienie zostało przesunięte przez napływ złości, gdy zastanawiała się, czy ten cholerny wilk o miedzianych oczach uważał, że może wygładzić sprawy z takim niewielkim wysiłkiem. „Dobra. Zajmiesz się skontaktowaniem z tymi spoza miasta. Ja zajmę się młodzieżą w legowisku.” Andrew przytaknął i poszedł w stronę drzwi świadomy narastającego poziomu napięcia panującego w pokoju – nie wszystko było winą jego i Indigo. Sienna posłała mu delikatny uśmiech, gdy podszedł blisko miejsca, gdzie czekała w przejściu. Nawet po tych wszystkich miesiącach dziwnie było widzieć ją z tymi oczami i brązowymi włosami, które nawet w przybliżeniu nie przypomniały jej spektakularnego prawdziwego odcienia. Ale bez względu na łupinę, którą przywdziała by pozwolić sobie na bezpieczne poruszanie się po zewnętrznym świecie, jej osobowość przebijała się przez nią. Cicha, zdeterminowana … i z odrobiną diablika wrzuconą w ramach przyprawy. Pochylił się i ujął dłonią jej szczękę, a potem pocałował ją w policzek. „Jak się miewasz, siostrzyczko?” To pytanie nie było zwyczajną kurtuazją. Miała kłopoty. Jej psychiczne umiejętności zaczynały wymykać się spod kontroli zanim odsunęła się z legowiska, by spędzić czas pod opieką leopardów Ciemnej Rzeki. „Tylko na tyle zasłużyłem, po tym jak przysłałem ci całe pudło ekstra czekoladowych wiśniowych ciastek?” Zapytał udając niesamowity zawód. „Tylko „dobrze”?” Zmarszczki pojawiły się między jej brwiami. Ciemne linie, które przeszywały jej piękną skąpaną w słońcu skrę. „Drew.” Ale, gdy uśmiechnął się i przytulił ją nie tylko pozwoliła na ten objaw uczucia, ale sama otuliła go rękami. Sprawienie, by zaufała mu ze swoim ciałem w ten sposób zajęło mu miesiące cierpliwej troski. „Czy ten chłopak leopardów … jak on ma na imię ...” Andrew udawał, że myśli … „Kit, właśnie. Czy Kit dobrze cię traktuje?” Wymruczał to pytanie tonem, który był pewien, że Hawke podsłucha. Doskonale zdając sobie sprawę, że wciska kij w mrowisko. „Drew.” Sienna odsunęła się i zacisnęła w pięść dłoń na jego klacie. Jej oczy uderzały w niego piorunami i przez chwilę mógł niemal dostrzec przez ciemnobrązowe szkła kontaktowe znajdujące się pod nimi nocne niebo. Białe gwiazdy na tle czarnego aksamitu. Mówiono, że oczy kardynalnych Psi odzwierciedlały obezwładniające piękno Sieci Psi. Pochylił się i pocałował ją w drugi policzek. Obniżył głos wystarczająco mocno, by uciekł nawet przed wyczulonym słuchem jego alfy. „Zrób mu piekło, kochanie. A potem przyjdź mi o tym opowiedzieć.” Zmierzwił jej włosy i w końcu pozwolił jej przejść obok siebie i wyszedł z biura. Indigo podążyła za nim sekundę później. „Słynny czar Andrew Kincaid'a w akcji?” Jej pytanie było

ostre … ale miało w sobie cień rozbawienia. Bo była wystarczająco blisko, by usłyszeć co powiedział do Sienn'y na samym końcu. Nie dał się oszukać – lód nie stopniał. Został chwilowo przytłumiony przez ciekawą naturę wilka. „Trochę czaru nie zaszkodzi Sienn'ie.” Dziewczyna Psi, teraz już młoda kobieta, przeszła przez rzeczy, które złamałyby i przeraziłby dużo starszych i silniejszych mężczyzn. „Gdyby Hawke to zrozumiał byłby dużo szczęśliwszy.” Indigo prychnęła. „Tak, właśnie widzę jak wyciąga czar prosto z kapelusza.” Andrew skierował swoje ciało w jej stronę. Planował przeprosić za swoje zachowanie wczorajszej nocy jak tylko mieliby chwilę prywatności, ale, gdy już miał otworzyć usta dostrzegł w jej oczach ulotne oczekiwanie. Porucznik czekała, aż to powie. A gdy to zrobi, ona mu wybaczy – zarówno dlatego, że nie była tego rodzaju kobietą, która obrażała się, jak i dla tego, że to z pewnością pchnęłoby ich z powrotem w role, które jak zdecydowała były dla nich jedynymi możliwymi do zaakceptowania. Jego wilk ucichł. Myślał. Lepiej, dużo lepiej będzie jeżeli nadal będzie na niego zła i będzie o nim rozmyślała, pomyślał czując się podstępny i rozbawiony własną osobą. Och, nie było żadnych wątpliwości, że był dupkiem i musiał za to przeprosić, ale zrobi to w czasie i miejscu, które sam wybierze. I w sposób, który poprze jego sprawę, nie jej. „Do zobaczenia Indy.” Był niemal pewien, że usłyszał niskie kobiece prychnięcie, gdy szedł w dół korytarza. Jego wilk odsłonił zęby w dzikim uśmiechu. ROZDZIAŁ 5 Sienna jedynie w połowie świadomie przesunęła dłońmi po włosach zastanawiając się jak bardzo Drew je potargał. „Nie chciałam przeszkadzać.” Jej słowa były sztywne, nerwowe. Bez względu na to jak bardzo pozbierana była przy wszystkich innych, gdy przychodziła do Hawk'a cała się rozpadała. Choć więcej niż tylko jeden wilk w legowisku nazywał ją „starą duszą”. Wstał. Jego biurko znajdowało się między nimi. „Już skończyliśmy.” Lodowato niebieskie oczy przemknęły po jej twarzy … policzkach – które jak wiedziała były niesamowicie obsypane piegami po czasie jaki spędzała na świeżym powietrzu. „Nie wiedziałem, że jesteś tak blisko z Drew.” Padło pytanie zakamuflowane jako stwierdzenie. Walczyła z pragnieniem, by zakryć swoje policzki, gdy nadal się w nie wpatrywał i wzruszyła ramionami. Był to ruch typowy dla ludzi i zmiennokształtnych. Coś co podłapała po spędzeniu niemal trzech lat poza Siecią Psi. Kiedyś nie odpowiedziałaby na zasugerowane pytanie Hawk'a czekając na bezpośrednie ujęcie tej kwestii. Ale kiedyś była również Cicha, a jej emocje był schłodzone niczym lód … nie były tak przepełnione ogniem, że ją przerażały. „Drew uznał, że skoro jego siostra związała się z moim wujkiem daje mu to prawo do uznania mnie za swoją rodzinę.” Powiedziała skupiając się na plamie nad ramieniem Hawk'a w wysiłku, by odzyskać równowagę. Była kardynalnym Psi. Jej moc psychiczna była oślepiająca, ale nadal nie mogła zrozumieć jak Drew zdołał wśliznąć się pod jej systemami obronnymi i zrobić dla siebie miejsce w jej życiu. Wiedziała jedynie, że jeżeli kiedykolwiek odejdzie będzie za nim straszliwie tęsknić. „Ale stwierdził, że nie jest wystarczająco stary, by być moim wujkiem więc zdecydował, że będzie mnie traktować jak kolejną młodszą siostrę.” Powiedziała. Jej głos był idiotycznie zdyszany. Większość ludzi przewróciłaby oczami z powodu tego zawiłego rozumowania, ale Hawke po prostu

przytaknął, tak jakby to miało całkowity sens. Oczywiście, dla niego pewnie tak było. Drapieżni zmiennokształtni, których znała byli jedną wielką rodziną – i musiała przyznać, że było … miło być traktowaną z taką łatwą uczuciowością prze tych, którym ufała. Drew rozumiał, że była potężna i mogła spowodować niesamowite szkody, a jednak nadal się z nią droczył równie bezlitośnie jak ze swoją prawdziwą siostrą, Brenn'ą. Czasami, Sienna nawet odpowiadała mu tym samym. Nazywała to samoobroną. „Chcesz zgody na powrót na ziemie Ciemnej Rzeki?” Zapytał Hawke. Jego głos był tak chłodny, jak głos Drew był ciepły. Roztrzaskał stabilność, którą dała radę ponownie uzyskać. Nie, pomyślała przypominając sobie to co powiedziała jej Sascha ostatnim razem, gdy spędziła noc w domu kobiety, która też była uciekinierem z Sieci Psi – empatki będącej w stanie wyczuć i wyleczyć zranienia emocjonalne. Nikt nie może zabrać ci tego, czego nie chcesz dać. To twój wybór. I pomyślała usztywniając kręgosłup, ona wybierała, by nie pozwolić na złamanie się temu dziwnemu przyciąganiu do mężczyzny, który nie był nią zainteresowany i nigdy nie będzie. „Chciałam podziękować za pozwolenie, bym spędzała tyle czasu z kotami.” Powiedziała kontrolując niechciane emocje recytując swoją uspokajającą mantrę, którą nauczyła się podczas warunkowania w Sieci Psi. Hawke w końcu wyszedł zza biurka, które zawsze trzymał między nimi niczym niemożliwą do przejścia ścianę. I tak szybko wszystko się zmieniło. Jej tarcze zadrżały pod uderzeniem jego obecności. „To pomogło?” Zapytał. „Tak.” Nie podda się, nie dzisiaj. „Moja kontrola nad umiejętnościami jest dużo lepsza.” Ponieważ jego tam nie było. Nie przedzierał się przez jej systemy obronne niczym innym niż samą swoją obecnością. „Sascha i Faith pomagały mi ulepszyć i wzmocnić moje tarcze.” „Faith?” „F-Psi mają niesamowicie silne tarcze. A Faith skalibrowała swoje w celu uzyskania maksymalnej efektywności.” Na razie, takie same tarcze dawały Sienn'ie pewną dozę spokoju. Choć teraz, dzisiaj, jej serce biło między żebrami niczym uwięziony królik. Jej skóra nagle stała się zbyt ciasna dla rozgrzanego ciała. Hawke dotknął góry jej prawego policzka. Był to najlżejszy z możliwych dotyków … ale był to pierwszy raz od ponad roku, gdy ją dotknął. Pęknięcia pojawiły się na całej powierzchni jej tarcz. Nagłe i silne, groziły wepchnięciem jej w mroczną otchłań jej mocy. Zadrżała i zrobiła krok w tył. „Proszę, nie do tykaj mnie.” Padły powściągliwe słowa. Dłoń Hawk'a zacisnęła się w pięść na niemal cichy rozkaz Sienn'y. Jego wilk warczał, by się wydostać i nauczyć tą szczupłą dziewczynę, że jego się nie odrzuca. „Masz tam rozcięcie.” Jej palce uniosły się do tego policzka. Policzka, który nosił rozsypane pasmo złotych od słońca pieg, których nie miała na sobie, gdy ostatnim razem rozmawiali. „Och.” Powiedziała po chwili. „To pewnie z czasu, który spędziłam wczoraj z Kit'em.” Jego wilk obnażył śmiertelnie niebezpieczne zęby. Kit był młody, niesamowicie dominujący i bardzo zbliżony wiekiem do Sienn'y. To nie znaczyło, że miał do niej prawo. „On cię skrzywdził?” Padło chłodne pytanie. Jego wilk stał się nieruchomy niczym drapieżnik na chwilę przed atakiem. Oczy Sienn'y rozszerzyły się. „Nie. Nie patrzyłam gdzie idę, gdy biegliśmy z powrotem z sesji

sparingowej i potknęłam się.” Zawstydzone spojrzenie. „Nigdy nie będę tak pełna gracji jak zmiennokształtny.” Hawke niczego nie powiedział. Nie był w stanie nic powiedzieć. Jego umysł wypełnił się obrazami jak młody mężczyzna leopard dotyka jej. Śmieje się z nią, gdy pomaga jej wstać z ziemi. „O ile dłużej zamierzasz zostać w legowisku?” Walczył przeciwko jej wyjeździe na teren Ciemnej Rzeki, ale nie było wątpliwości, że teraz była dużo bardziej stabilna niż wcześniej. „Trochę dłużej. Bardzo tęsknię za Toby'm, gdy jestem z kotami.” Powiedziała odnosząc się do małego brata, którego kochała z taką intensywnością, która przypominała naturę wilka. „Chcę również porozmawiać z Judd'em na temat pewnych spraw związanych z moimi umiejętnościami. Ale pod koniec miesiąca jadę na małą podróż wspinaczkową z Kit'em i kilkoma innymi młodszymi żołnierzami z Ciemnej Rzeki.” „Upewnij się, żeby porozmawiać z Indigo tak, by dostosowała twoje obowiązki.” Wilk Hawk'a teraz drapał o wewnętrzną stronę jego skóry, a jego wzrok zaczynał się rozmazywać. „I trzymaj się z dala ode mnie, gdy tutaj jesteś.” Jego rozkaz wypadł równie ostro szorstko jak krawędź zardzewiałego noża. Twarz Sienn'y zrobiła się biała mimo że furia sprawiła, że zacisnęła usta. „Nie martw się. Nie wróciłam, żeby zobaczyć się z tobą.” Indigo stała obrócona plecami do ściany lotniska. Czekała, aż Riaz wyjdzie ze swojej bramki. Już namierzyła i rozmawiała z nastolatkami ze swojej połowy listy. Poinformowała ich, że muszą być spakowani i gotowi do wyruszenia za kilka dni w zimne ale spektakularnie piękne góry. Reakcje były zróżnicowane – od zdumionych westchnień szoku do otwartego rozradowania. Dostała również odpowiedź od Drew mówiącą, że on też niemal skończył ze swoją połową listy. Ale nie widziała się z nim tak naprawdę od spotkania u Hawk'a. To tylko jeszcze bardziej rozpalało jej gniew – bo jeżeli niczego innego to spodziewała się chociaż przeprosin za jego zachowanie. Zamiast tego zachował się tak jakby nic się nie stało. Idiota. Zrobiła niezadowoloną minę i uniosła głowę, gdy Riaz właśnie pojawił się w strumieniu pasażerów wychodzących z lotu z Nowego Jorku. Przy jego 188 cm wzrostu, był wyższy niż ona o dziesięć centymetrów. Był zbudowany z solidną gracją typową dla jego wilczej formy. Same czyste mięśnie – a Riaz doskonale wiedział jak dobrze się nimi posługiwać. Wyczuł ją już od samego wyjścia. Jego zęby rozbłysły bielą na tle śniadej cery, gdy ich oczy spojrzały na siebie. „Witaj, piękna.” Powiedział upuszczając bagaże na podłogę i unosząc ją w silnym uścisku, gdy spotkała się z nim w połowie drogi. Śmiejąc się pocałowała go w szczękę i poczuła szorstki zarost przesuwający się po ustach. „Witaj, nieznajomy. Wróciłeś na dobre?” „Zależy od tego kto pyta.” Leniwy uśmiech w oczach, które miały tak jasno brązowy kolor, że przypomniały przytłumione złoto. Nietypowe. I dla większości kobiet, fascynujące. Uniósł brew, gdy nadal się w niego wpatrywała. „Urósł mi drugi nos, czy coś w tym stylu?” Wyszła z jego uścisku nasączonego mydłem-ziemią-ciepłem i obserwowała o tym jak podnosi swoje torby. „Nie, ale przybrałeś trochę więcej mięśni.” To był unik. Bo tak naprawdę myślała o czymś zupełnie innym – że Riaz, jego czarne jak węgiel włosy i oczy koloru hiszpańskiego złota były cudowne i seksowne – i co bardzo ważne – dominujące na poziomie jedynie odrobinę poniżej jej w hierarchii. Nie była to wystarczająca różnica, by przeszkadzała jej wilkowi. A oni nigdy nie mieli problemów z fizyczną chemią. To wszystko były fakty, które należy rozważyć. Usta Riaz'a wygięły się w głębszym uśmiechu, gdy przerzucił jedną z toreb przez ramię, a drugą złapał w swoją wolną dłoń. „Więc zauważyłaś. Chcesz poczuć?”

„Możesz być seksowny, ale Don Juan'em to ty nie jesteś.” Śmiejąc się z powodu jego urażonego spojrzenia poprowadziła go do pojazdu. Załadowali się do niego po tym jak wrzucili jego torby do bagażnika. „Jak było w Europie?” „Cały czas ładne dziewczyny, eleganckie hotele, pięciogwiazdkowe jedzenie.” Jęknął i odsunął fotel tak daleko jak tylko było to możliwe, by mógł rozciągnąć te długie i mocno umięśnione nogi. „Sądziłem, że oszaleję.” Uśmiech flirtował z jej ustami. Przesunęła kartą przy bramkach parkingowych, które otworzyły się z cichym szumem. „Biedactwo.” Riaz nic nie powiedział przez kilka minut. Obniżył okno i pozwolił wiatrowi zmierzwić sobie włosy. „Boże, Indigo, jak dobrze być w domu.” W każdym jego słowie przebrzmiewało serce. Tęsknota jego wilka za domem była ewidentna w każdej sylabie. „Nie mogę się doczekać aż przebiegnę się po lesie, przejdę się po legowisku i urządzę imprezę zresztą z was.” „Byłeś w domu od czasu do czasu.” „Ale zawsze wiedziałem, że znowu będę wyjeżdżał.” Powiedział drugi porucznik. „Więc nigdy nie dałem sobie szansy, żeby się na dobre zadomowić. Ale teraz ...” Wziął głęboki wdech – długi i powolny. „Coś co powinienem wiedzieć?” „Riley pojechał spotkać się z dziadkami swojej bratniej duszy.” Riaz potrząsnął głową. Jego czarne jak noc włosy uderzyły w jego twarz, gdy przyśpieszyła. „Gdy to usłyszałem, nie mogłem uwierzyć, że związał się z kotem. Po tym jednak jak spotkałem Mercy w czasie mojej ostatniej podróży do domu muszę stwierdzić, że ten facet ma doskonały gust.” Kolejna cisza, która w niczym nie przeszkadzała. „Więc o co chodziło ci na lotnisku w związku z tym, że jestem wysoki, śniady i nie można mi się oprzeć?” „Nie przypominam sobie, bym używała tych słów.” Na jedną chwilę oczy przytłumionego złota spojrzały w jej oczy, zanim wróciła spojrzeniem na drogę. Przesunął dłoń na tył jej szyi i delikatnie go pomasował. Był to znajomy i intymny dotyk. W przeciwieństwie do Drew, jej wilk pozwolił na ten ruch. Ponieważ Riaz zasłużył na zaufanie jej wilka na tym poziomie. Jej wilk dał mu to prawo. Nie próbował po prostu go sobie wziąć w sposób w jaki zrobił to Drew – tak jakby kilka pocałunków dało mu prawo do żądania wszystkiego. Jej dłonie zacisnęły się na kierownicy do sterowania ręcznego. „Nie jestem z nikim związany Indigo.” Powiedział Riaz z powagą, która w pewien sposób uderzyła ją jako „nie dobra”, choć nie mogła dokładnie stwierdzić dlaczego. „Więc jeżeli uważasz, że potrzebujesz kogoś z kim mogłabyś spuścić napięcie, będę więcej niż zadowolony mogąc się tego podjąć.” Powoli przytaknęła spychając na bok wspomnienie pocałunków Drew i rozwścieczającą arogancję jego prób, by użyć jej głodne dotyku ciało przeciwko niej. „Pomyślę o tym.” Andrew czuł się tak jakby uderzono go we wnętrzności, a potem wypruto je na wierz, gdy widział Indigo śmiejącą się z innym mężczyznom. Mężczyznom, który nie miał w ogóle pojęcia o prawdziwej wartości idącej obok niego kobiety. Nie, to było niesprawiedliwe. Niesamowite oczy Riaz'a błyszczały inteligencją i szacunkiem, gdy patrzył na Indigo. Porucznik dokładnie rozumiał kim była. Pozostał w zacienionym miejscu – w tyle pokoju, gdzie wszyscy starsi stopniem członkowie stada zebrali się, by urządzić Riaz'owi nieformalne przyjęcie powitalne. Andrew pił swoje piwo i zmusił swoją uwagę, by przesunęła się z pary po drugiej stronie pokoju na coś innego, cokolwiek. Zobaczył Hawk'a rozmawiającego z Elias'em i Yuki. Dostrzegł jak Sing-Liu zabawnie łapie tyłek swojego wybranka, i … - Zamrugał. Walker Lauren był tutaj. To nie była ogromna niespodzianka, bo choć cichy, mężczyzna Psi okazał się genialny gdy chodziło o radzenie sobie z młodymi narwańcami. Do tego stopnia, że Hawke wyznaczył go jako osobę, do której należało się udać dla

tłumu w wieku od dziesięciu do trzynastu lat. Uwagę Andrew przyciągnął fakt, że Walker stał bardzo blisko Lar'y. Biorąc pod uwagę wyraz na pięknej twarzy uzdrowicielki, sposób w jaki niemal dźgała w dużo wyższego mężczyznę w klatę – była mocno i naprawdę wkurzona. Wyraz twarzy Walker'a był dużo trudniejszy do odczytania, ale… Niski kobiecy śmiech. Intymny. Zabawny. Znajomy. Zacisnął szczękę i zmusił się, by nie obracać się, by popatrzeć. „Wyglądasz tak jak byś został uderzony w brzuch.” Ciche słowa padające od mężczyzny, który kiedyś był cieniem w ciemności, zabójcom, którego nigdy się nie widziało i nie wiedziało się o nim, aż do momentu, gdy było za późno. Andrew zerknął na wybranka siostry, gdy Judd stanął obok niego przy ścianie. „Czuję się dużo gorzej.” Ozy Judd'a znajdowały się po drugiej stronie pokoju – na ciekawym obrazku prezentowanym przez jego starszego brata i Lar'ę – ale rozmawiał z Andrew. „Chcesz, żebym zostawił cię samego?” I właśnie dlatego Andrew lubił Judd'a. Mimo faktu, że ten regularnie ośmielał się pójść do łóżka z jego ukochaną siostrzyczką. „Nie, ale muszę się stąd zabrać w cholerę.” Judd nie powiedział nic, tylko odłożył własny napój i przesunął się w stronę drzwi. Andrew podążył za nim zostawiając swoje niedokończone piwo na stoliku w roku, gdy wychodził. Odmówił dalszego torturowania się. To zawsze było trudne – oglądanie jak wchodzi z innym mężczyznom w interakcje w jakie nie chciała wchodzić z nim, ale nigdy do tego stopnia. Dlatego, że wiedział jak bardzo Riaz był groźny dla jego celów. Jego zmysły mówiły mu, że między Riaz'em i Indigo nie było niczego seksualnego … teraz. Ostatnie słowo było kluczowe. Ponieważ sposób w jaki Riaz patrzył na Indigo, i sposób, w jaki ona patrzyła na niego wskazywały, że rozważali to na pewnym poziomie. A jeżeli Andrew nie będzie ostrożny, sama bliskość może pchnąć ich do decyzji, która rozerwie jego serce na tysiące kawałeczków. „W tą stronę.” Judd skinął na korytarz, który prowadził do jednego z mniej uczęszczanych wyjść. Wychodząc przez nie przeszli przez Białą Strefę – zamknięty obszar legowiska, gdzie młodzi mogli bawić się do woli. Udali się do bardziej gęsto zalesionego obszaru leżącego za nią. Wciśniętego między bardzo mocno strzeżonej granicy i równie mocno strzeżonego wejścia do Białej Strefy, że zapewniało ogromna przestrzeń dla dorosłych i nastoletnich wilków, w której mogli biegać, bawić się i znaleźć samotność. Tak jak teraz. Cisza była czymś w czym Judd był dobry, ale po niemal dziesięciu minutach ciszy mężczyzna Psi zerknął na Andrew. „Gdyby chodziło o mnie zrozumiałbym potrzebę, by pochodzić samemu. Ale ty jesteś osobą społeczną, jedną z najbardziej popularnych osób wśród Śnieżnych Tancerzy.” Niewypowiedziane pytanie wisiało między nimi w powietrzu. ROZDZIAŁ 6 Andrew nie rozmawiał ze swoim przyciąganiem do Indigo z nikim, nigdy. Ponieważ choć kochał swoje stado każdym oddechem nie chciał, by podglądali mu przez ramię, gdy walczył o swoje prawo, by ją adorować. „Boże, gdyby Riley mógł mnie teraz widzieć.” Nieustannie napastował brata na temat Mercy. Judd nadal szedł obok niego. Jego krok był elegancki nawet w przemokniętej ziemi. Była to nie

możliwa do wyjaśnienia gracja biorąc pod uwagę, że większość ludzi uważała, że był telepatą. Tak naprawdę był również bardzo silnym telekinetykiem. Judd już był częścią stada przez dobrze ponad rok zanim, ktokolwiek z nich odkrył prawdę. Więc Andrew nie miał wątpliwości, że potrafił dotrzymać sekretów – przynajmniej przed stadem. „Powiesz Brenn'ie, prawda?” Porucznik Psi obrócił się i po prostu na niego spojrzał. „Tak.” Andrew powoli wypuścił powietrze. „Nie, żeby w ogóle coś innego wchodziło w grę.” Nie było to również wystarczający powód, by zachować ciszę – jego siostra była lojalna aż do szpiku kości. Prywatnie może się z nim droczyć, ale jeżeli poprosi ją o to, to zachowa tą sprawę dla siebie. „Nie musisz nic mówić.” Głos Judd'a był spokojny i czysty w nasyconym śniegiem chłodzie nocy. „Widziałem sposób w jaki patrzysz na panią Porucznik. Brenna również.” „Cholera.” Stado, ze swoim ukochanym droczeniem się może teraz narobić więcej szkody niż pożytku, gdy Indigo była tak zdeterminowana, by narysować między nimi linię na piasku. „To jest tak cholernie oczywiste?” „Nie.” Judd zaczekał, aż Andrew ponownie zacznie iść. „Jednak, my jesteśmy … rodziną.” Emocje – otwarte ich okazywanie – nadal było trudne dla Judd'a. Ale Drew nie tylko raz stanął na drodze kuli wycelowanej w kobietę, która stanowiła serce Judd'a. Wilczy mężczyzna użył swojego znacznego czaru, by sprowadzić uśmiech na twarz Sienn'y. Za same te dwie rzeczy, Judd zawsze będzie jego dłużnikiem. Ale nawet zanim Drew zaczął wchodzić w interakcje z Sienn'ą i innymi dziećmi Lauren'ów, on i Judd również wypracowali ostrożny rodzaj przyjaźni – zbudowany na ich wspólnej miłości do Brenn'y. „Brenna martwi się o ciebie.” Drew wydał z siebie zdumiony śmiech. „Co? Ja to nie Riley. Nie biorę na siebie odpowiedzialności za całe zło świata.” Powiedział to z otwartym przywiązaniem dla brata, który jak Judd wiedział niemal wychował zarówno Drew, jak i Brenn'ę. Używając drobnej ilości Tk, Judd bezmyślnie podtrzymał nasączoną wodą gałąź, która właśnie miała złamać się nad ich głowami. „Sądzę, że Mercy próbuje go z tego wyleczyć.” Minuta … dwie ciszy. Tylko, że to tak naprawdę nie była cisza. Był zabójcą. Wiedział jak poruszać się bez uruchomiania pędów powietrza. Choć był również zaznajomiony z cichą ciemnością nocy. Ale Brenna, jego wybranka, pokazała mu jej noc, jej ciszę. Był to niesamowity, piękny świat. Szum, gdy zając wyłapał ich zapach i zamarł. Przytłumione uderzenie gałęzi uderzającej o ziemię. Delikatny dotyk ciężkiego od wilgoci powietrza na jego twarzy. Małe rzeczy, które wypełniały ciszę i mrok, aż przestawały być puste i stawały się niezwykłą krainą czarów. „Indigo uważa, że Riaz – albo ktoś taki jak Riaz, będzie dla niej dobry. Widzę to jasno jak słońce.” Powiedział w końcu Drew swoim napiętym głosem. „Ty się z tym nie zgadzasz.” „Nikt z nich jej nie zna, nie tak jak ja.” Judd delikatnie skierował swoje ciało w lewą stronę prowadząc ich do delikatnego wzniesienia, które w końcu doprowadzi ich do jednego z jezior usianych po Sierra. Większość znajdujących się w wyższych partiach gór, zwłaszcza w centralnym i południowym obszarze była nadal zamarznięta, ale to było płynne. Jego wody przesuwały się pod światłem księżyca, gdy chmury rozsuwały się by je ujawnić. „Na prawdę ją znasz, Drew?” Andrew poczuł jak jego ramiona sztywnieją, a wilk szczerzy kły w instynktownej reakcji. Szanował jednak inteligencję Judd'a wystarczająco, by się powstrzymać. „Sugerujesz, że jest inaczej?”

„Mówię, że z tego co zauważyła Brenna jesteś zauroczony Indigo od czasu, gdy byłeś bardzo młodym mężczyznom.” Judd wyciągnął do góry rękę, gdy Andrew chciał mu przerwać. „Nie kwestionuję tego co czujesz. Nie mówię ci, że się mylisz. Po prostu proszę cię, byś przemyślał i sprawdził swoje własne emocje.” Powiedział z nieznośną logiką. „Zapytaj siebie czy to Indigo jest tą, której pragniesz, czy może chcesz obrazu, który stworzyłeś sobie na jej temat we własnej głowie.” Po tych słowach Judd zbiegł ostatnią stromą część zbocza, aż na brzeg jeziora. Andrew podążył za nim z dużo mniejszą gracją mimo tego, że był zmiennokształtnym. Jego umysł szalał, a ciało nie było zupełnie pod jego kontrolą. Czuł się tak jakby świat wstrząsnął się na swoich podstawach. Kilka metrów dalej jezioro obijało się regularnie falami o gładkie ukształtowane przez wodę kamienie. Był to ogromny kontrast w stosunku do jego zdezorientowanego stanu. Przeklął pod nosem, rozdarł bluzę i ściągnął buty. Judd odszedł bez słowa idąc ścieżką wzdłuż zaokrąglonej krawędzi ciemnej powierzchni wody. Andrew rozebrał się do naga. Spojrzał na księżyc. Jego wilk był zagubiony. Jasna tarcza księżyca chwilę później zakryta chmurami nie mogła dać mu odpowiedzi. A im więcej myślał, tym bardziej zaplątywał się w klejące zagubienie tysięcy pajęczych sieci. Wzruszył ramionami na mroźne uszczypnięcie wiatru, przeszedł przez płyciznę i zanurkował. Lód. Szok temperatury wydarł mu powietrze z płuc i zmroził krew w jego żyłach … przywracając czystość umysłu. Indigo warcząca na niego, bo opierdzielał się podczas treningu. Indigo pozwalająca mu się do niej przytulić, bo sądziła, że potrzebował dotyku Stada. Indigo wkurzona podczas krótkiej podróży, którą razem odbyli do Los Angeles. Indigo śmiejąca się z Mercy, gdy obie droczyły się z Riley'em. Indigo spokojna i mądra, gdy doradzała Hawk'owi wskazując wady zaplanowanego manewru. Indigo wykrzykująca w zwycięstwie i radości, gdy skończyli wdrapywanie się na jedną z najtrudniejszych prób wspinaczkowych, których się podjęli. Wkurzająca Indigo, gdy kierowała się w stronę mężczyzny, którego uważała za właściwego. Starł wodę z twarzy i wziął głęboki oddech mroźnego powietrza, a potem wywrzeszczał do nocy. „Znam każdą jej część, razem z wadami i całą resztą! I nadal ją uwielbiam!” Zaczął kierować się w stronę brzegu bez czekania na jakąkolwiek odpowiedź. Nawet jego twarde zmiennokształtne ciało nie było w stanie znieść zbyt długo tak lodowatej wody. Obok jego porzuconych ciuchów czekał na niego ręcznik. Uśmiechnął się. Posiadanie przyjaciela telekinetyka czasami się przydawało. Wytarł się szorstkimi ruchami, które sprawiły, że jego krew ponownie zaczęła krążyć. Potarł włosy i włożył swoje ciuchy. Siedział na kamienistym brzegu z ręcznikiem zarzuconym na kark, gdy Judd wrócił do jego boku. Zajął miejsce obok niego. Jego ruchy były tak ciche, że gdyby Andrew nie wyczuł jego zapachu nigdy nie byłby w stanie powiedzieć, że ktoś jest obok niego. „I co zamierzasz zrobić?” Zapytał Judd. „To co robiłem do tej pory.” Powiedział Andrew, a jego wilk warczał w dzikim potwierdzeniu. „Nie zamierzam pozwolić jej się ignorować tylko dla tego, że nie pasuję gładko do pudełeczka, które oznaczyła dla mężczyzny, którego weźmie za swojego.” Chciał użyć słowa „zwiąże się” ale dla zmiennokształtnych miało ono bardzo specyficzne znaczenie. I choć przyznanie tego bolało go. Między nim a Indigo nie było tańca bratnich dusz. Nie było przyciągania dzikich serc ich natur, które choćby skierowałoby ją w jego stronę i zmusiło do

zwrócenia na niego uwagi. Nie, miał jedynie swoją upartą determinacje … i serce. Judd westchnął. „To nie jest twoja silna strona.” „Dajesz mi rady na temat randek?” Andrew był oszołomiony. „Jestem związany więzią.” Wytknął Judd z chłodną arogancją, która niemal ukryła śmiech w jego głosie. „A ty nie jesteś nawet w stanie sprawić, by kobieta której pragniesz poszła z tobą do łóżka. Na twoim miejscu posłuchałbym.” Andrew posłał mu środkowy palec, ale jego wilk nadstawił uszu. „Tak, i co?” „Sienna.” Powiedział Judd w nagłej zmianie tematu. „Bardzo wolno dopuszcza do siebie ludzi. Jest podejrzliwa w stosunku do motywów każdej osoby. Musiała taka się stać, by się bronić. A jednak pozwala ci się przytulać. Rozumiesz jak wielka jest to dla niej sprawa?” Za pierwszym razem, gdy Judd widział jak Drew przyciąga Sienn'ę w uścisk niemal zainterweniował. Ale potem, na chwilę przed tym zanim zmienił kości Drew w zapałki zobaczył jak ręce Sienn'y wędrują wokół tali wilka, a jej twarz rozświetla się maleńkim uśmiechem powitania. Ten widok dosłownie zamurował go. „Tak.” Drew odpowiedział na jego pytanie. W jego głosie przebrzmiewała czułość, która zazwyczaj uwidaczniała się, gdy rozmawiał ze swoją siostrą. „Wiedziałem, że cierpiała. Cholera, prawdopodobnie lepiej rozumiem niż ktokolwiek inny przez co przechodzi w tym jednym szczególnym obszarze życia.” Judd nie podążył za tą ścieżką myślową – zbierały się tam kłopoty, ale jeszcze mieli czas. Dzisiaj, skupił się na Drew. „Jak sprawiłeś, że Sienna ci zaufała?” „Jak?” Wzruszył ramionami w sposób, który Judd bardziej wyczuł niż zobaczył. Księżyc był zasłonięty przez ciężkie deszczowe chmury. „Rozmawiałem z nią.” „I przekupiłeś ją tuzinem ekstra babeczek, z których każda miała swoją własną warstwę lukru.” Judd nadal pamiętał jak trójka kuzynostwa – Sienna, Toby i córka Walker'a, Marlee – siedzieli dookoła opakowania i pochłaniali słodkie przysmaki. „Na koniec dnia nie było nawet jednego małego okruszka. Jestem przekonany, że Sienna i dzieciaki miały śpiączki cukrowe.” Śmiech Drew był ciepły w otaczającej ich ciemności. „Widziałem jak przygląda się ich zdjęciu w jednej z gazet. To był tylko sposób, by wprowadzić ją w dobry nastrój.” „Tak samo było z namalowaniem różowych stokrotek na drzwiach pojazdu, który najczęściej używa do dostania się na terytorium Ciemnej Rzeki?” „To była farba wodna.” Powiedział Drew, który najwyraźniej w ogóle nie odczuwał skruchy z tego powodu. „Zmazanie jej zajęło ledwie minutę.” Uśmiechnął się. „Zezłościła się dopiero, gdy odkryła, że jej torbę też pomalowałem.” Judd nie mógł się powstrzymać. Roześmiał się. To nadal było dla niego coś nowego – ten dźwięk, jego uczucie. Ale lubił się śmiać. Lubił bąbelki radości w krwiobiegu i uczucie w jaki mięśnie jego klatki piersiowej rozciągały się w sposób całkowicie kiedyś dla niego nieznany. „Jesteś idiotą Drew.” Niskie warknięcie zabarwiło powietrze. „Moja siostra może mieć słabość do twojej twarzyczki, ale to nie znaczy, że będę powstrzymywał swoje ciosy.” „Ponownie zadam ci to pytanie – jak sprawiłeś, że Sienna ci zaufała?” Najwyraźniej zirytowany przez powtórzenie tego pytania Drew puścił kaczkę na wodzi i podniósł kolejny kamień. „Ingdigo powiedziałaby, że czarem sprawiłem, że … - Och.” Nadal trzymając kamień w dłoni wpatrywał się w Judd'a. „Jestem idiotą.” Judd zostawił Drew, by zaplanował swój następny krok w adorowaniu Indigo i poszedł do domu ucałować swoją wybrankę i obiecać jej, że wróci za kilka godzin.

Brenna przyciągnęła do siebie jego głowę i z uczuciem potarła swój nos o jego. „Bądź ostrożny.” Padł rozkaz. „Dzisiaj nic niebezpiecznego.” Wymruczał przesuwając dłonią po jej plecach oszołomiony jak zawsze jej delikatną siłą. Taka moc w takiej małej ramie. „Planujesz założyć jedną z tych koronkowych koszulek do spania?” „Nie wiem po co się wysilam.” Uśmiechnęła się w jego usta, a wilk tańczył w jej oczach. „Nigdy długo nie wytrzymują.” „Lubię je.” A najbardziej lubił ściąganie ich z niej centymetr po powolnym centymetrze. Zachrypnięty śmiech. „Więc nie wracaj zbyt późno.” Odpowiednio zmotywowany, by dokończyć swoje zadanie i wrócić w jej ramiona szedł przez zasłonięte nocą ulice San Francisco, a stamtąd do spokojnego szumu miejsca, które Ojciec Xavier Perez nazywał swoim domem i powołaniem. Xavier czekał na niego w poza tym pustej przestrzeni kościoła Drugiej Reformacji. Lekki nastrój Judd'a zmienił się w zmartwienie, gdy podszedł bliżej i zobaczył lnie napięcia na twarzy mężczyzny, który normalnie nosił wyraz pogodnego oblicza. „Xavier, o co chodzi?' Powiedział spotykając się z człowiekiem Boga w centralnej alejce zaraz pod końcem chóru. „Tego co ci teraz powiem nie możesz przekazać naszemu wspólnemu znajomemu.” Oczy Xavier'a były zmartwione, ale rezolutne. „Nie chodzi o to, że mu nie ufam ...” „Ale Duch ma swoje własne cele.” Judd też martwił się o silnego rebelianta Psi, który był trzecią siłą ich trójkąta. Duch był połączony i lojalny w stosunku do Sieci Psi. Ale rosnąca ciemność w tej Sieci wydawała się zagrażać skorodowaniem tego co jeszcze pozostało z jego duszy. A jeżeli Duch pęknie … Dreszcz przeszedł po kręgosłupie Judd'a. „Nie powiem mu.” Xavier pochylił głowę w bezdźwięcznym zrozumieniu, zanim zaczął kontynuować dalej. „Nigdy o tym nie rozmawiałem, ale w moim zgromadzeniu jest pewna liczba Psi.” Judd ledwo powstrzymał swoją zaskoczoną reakcję. Religia nie istniała w Sieci Psi. Cisza nie pozwalała na nią. „Przychodzą do ciebie po poradę?” Delikatny uśmiech, który w żaden sposób nie zmniejszył napięcia wokół ust Xavier'a. „Nie, chowają się w cieniach. Ale są tam, a niektórzy przychodzą wystarczająco długo, bym czuł, że są moi i powinienem nad nimi czuwać.” Judd zaczekał, aż ksiądz otworzył swoją Biblię i wyciągnął kawałek papieru. „Kilkoro z nich z czasem zaufało mi podając swoje szczegóły kontaktowe.” Przekazał papier Judd'owi. „Ta kobieta, Gloria przychodziła na mszę w każdy wtorek wieczór bez wyjątku już od dwóch lat.” Jud był zabójcą, Strzałą używaną przez Radę jako broń. Połączył kropki, zanim Xavier je narysował. „Przestała przychodzić.” „Tylko raz, dzisiaj.” Powiedział Xavier. „Ale zawsze kontaktowała się ze mną, jeżeli była możliwość, że nie uda jej się dotrzeć na mszę. Dzisiaj nie otrzymałem żadnej wiadomości, a nikt nie odbiera, gdy próbuję do niej zadzwonić.” Judd zapamiętał informacje zapisane na kartce papieru – prosty numer telefonu, i oddał ją z powrotem Xavier'owi. „Zobaczę czego będę w stanie się dowiedzieć.” Xavier ponownie schował papier do Biblii. Jego oczy skąpane były w zmartwieniu. „Jej dusza była tak zagubiona, gdy po raz pierwszy zaczęła przychodzić – była tak zimna, że wydawała się nie mieć w sobie życia. Jednak w ciągu ostatniego roku potrafiłem dostrzec jak budzi się do życia.” Judd nic nie odpowiedział, ale miał przeczucie, że przebudzenie Glori'i przyciągnęło do niej niewłaściwy rodzaj uwagi – taki, który prowadził do rehabilitacji. Nikt nie wracał z rehabilitacji.

Wymazywała ona osobowość, czyściła umysł i pozostawiała za sobą jedynie pustą łupię. ROZDZIAŁ 7 Następnego ranka Indigo nie widziała Drew idąc przez korytarze. Jej celem było małe własne biuro znajdujące się blisko sal treningowych. Widziała jak wczorajszego wieczora razem z Judd'em wcześnie opuścił przyjęcie dla Riaz'a. Teraz zaczęła się zastanawiać, czy został z porucznikiem Psi, czy upolował jedną ze swoich małych zabaweczek i trenował gimnastykę łóżkową. Zacisnęła zęby, gdy jej umysł podesłał jej serię obrazów ukazującego Drew złączonego z jakąś nieposiadającą twarzy kobitą. Stwierdziła, że trzeba było przyjąć jedną z ofert, które wczoraj posypały się w jej kierunku, gdy starsi rangą członkowie stada wyłożyli karty na stół. Dobra wyciskająca pot pościelowa gimnastyka z pewnością usunęłaby napięcie z jej ciała. Ale nie zrobiła tego – z jakiegoś powodu, którego sama nie była w stanie zrozumieć – a teraz płaciła za to cenę. Jej skóra była zbyt wrażliwa, a wilk poirytowany z jakiegoś powodu. Rozkazała sobie, by się skupić i idąc włączyła swój notatnik wywołując dzisiejszy rozkład dnia. Od ośmiu lat zarządzała treningiem nowych żołnierzy, cztery jako asystentka ojca. Ostatnie cztery już samodzielnie po tym jak jej ojciec przejął inną rolę. Jednakże w ciągu ostatnich kilku lat zaczęła również zajmować się bardziej osobistymi sprawami związanymi z młodymi dominującymi osobnikami w stadzie. Przychodzili do niej z pytaniami, po radę, wybadać grunt, a czasami po prostu, by spędzić razem trochę czasu – bo jej wilk uspokajał ich wilki. „Czego nie będzie w stanie zrobić, jeżeli nie weźmiesz się pod kontrolę.” Wymruczała rozzłoszczona na siebie, za to, że pozwoliła Drew rozstroić się w ten sposób. Właśnie wtedy wpadła na jedyną osobę, której wystarczyło jedno spojrzenie, by ją odczytać niczym otwartą księgę. „Dziecko, przytul mnie.” Powiedziała jej mama z uśmiechem tak pełnym miłości, że serce Indigo aż bolało. Już i tak pochylała się, by dokładnie to zrobić. Każda część tej cudownej kobiety była świątynią, z której się wywodziła. Tarah Riviere miała takie same czarne jak smoła włosy, choć nosiły teraz kilka – bardzo niewiele – pasm srebra. Miała też takie same żywe niebieskie oczy usiane iskrami, które były niemal purpurowe i była równie wysoka co jej córka. Ale na tym podobieństwa się kończyły. Ciało Indigo składało się z mocnych mięśni, jej mama tymczasem była sprawna, ale słodko zaokrąglona. Indigo była osobnikiem dominującym, co ujawniło się niedługo po jej urodzeniu, Tarah była prawdziwą uległą, jedną z najdelikatniejszych osób w całym stadzie. I choć Indigo nigdy nie zrezygnuje ze wszystkiego dla jakiegokolwiek mężczyzny – nawet tego, którego pokocha – Tarah znajdywała niewymowną radość mogąc we wszystkim polegać na swoim wybranku. „Witaj, Mamo.” Jej mama ujęła twarz córki w obie dłonie i dokładnie zbadała ją tymi swoimi wielkimi oczami. „Co cię martwi moja starsza córko?” W przypadku każdej innej osoby w legowisku Indigo postawiłaby się i zmroziła wszelkie pytania. W obliczu czułego zaniepokojenia swojej matki wysypała się niczym dziurawy balon. „Kłócę się z Drew.” Powiedziała mając nadzieję, że Tarah przyjmie to bez dalszych wyjaśnień. Naprawdę nie chciała jej tłumaczyć źródła tego konfliktu. Tarah roześmiała się i opuściła dłonie od jej twarzy. Wśliznęła rękę pod rękę Indigo i zaczęła iść w stronę jednej z większych części wspólnych znajdujących się w legowisku. „Masz czas na poranną kawę z mamą?”