ROZDZIAŁ 1
Niebo było idealnie błękitne. Jego nieskazitelności nie psuła ani jedna chmurka. Wyciągnęłam
się na siedzeniu skutera wodnego, z nogami na kierownicy. Rękę opuściłam nad wodę, przeciągnęłam
palcami po jej powierzchni.
– Drażnisz się ze mną, tak? – zapytałam niebo. – Akurat dzisiaj. – Wyciągnęłam z kieszeni
komórkę i zrobiłam mu zdjęcie. Wrzuciłam je do sieci z podpisem: „Ja się nie zgadzam”.
Telefon zadzwonił, tak mnie zaskakując, że o mało nie wrzuciłam go do jeziora. Siadłam prosto
i odebrałam.
– Słucham?
– Kate, gdzie jesteś? – To była mama.
– Hm…
– Nietrudno zgadnąć – stwierdziła, jak wyczułam, z uśmiechem. – Na jeziorze, co? Za
dwadzieścia minut jedziesz do szkoły.
– Aha. – Szkoła. Starałam się udawać, że to jeszcze nie jest początek roku. Gdybym chodziła do
szkoły u siebie, w Lakesprings, zaczynalibyśmy po Święcie Pracy1
. Niestety, Lakesprings liczyło zbyt
mało stałych mieszkańców, by pozwolić sobie na szkołę. Dlatego moje liceum mieściło się w Oak Court,
pół godziny jazdy z górki ode mnie. A Oak Court nie przejmowało się sezonem kąpielowym.
– Rusz się – powiedziała mama. – To dla twojego brata i waszej kuzynki pierwszy dzień
w liceum. Niech się przez ciebie nie spóźnią.
– Zaraz będę – odparłam. Rozłączyłam się i odpaliłam skuter. Właśnie wtedy tuż koło mnie
śmignął inny skuter wodny, obryzgując wodą cały prawy bok mojego.
– Odstęp! – zawołałam. Nie znoszę, gdy ktoś nie zachowuje dystansu, choć na pewno mnie widzi.
Lewym rękawem przetarłam wyświetlacz, wepchnęłam komórkę do kieszeni spodenek
kąpielowych i skierowałam się w stronę mariny. Gdy przybijałam do brzegu, mama już czekała na
przystani. Ludzie często mówili, że jesteśmy jak dwie krople wody. Nie o takich komplementach marzą
szesnastoletnie córki czterdziestoletnich matek. Rozumiałam to jednak: obie miałyśmy długie
jasnobrązowe włosy, cerę podatną na opaleniznę, a oczy orzechowe, czyli mówiąc mniej wymyślnie
– brązowe z nutą zieleni.
– Już tylko piętnaście minut – oznajmiła mama, patrząc znacząco na mój mokry kostium.
Błysnęłam uśmiechem.
– Zaraz się przebiorę. Będzie dobrze. – Podpłynęłam do nabrzeża, a ona sięgnęła do kierownicy
skutera, by go przywiązać. – Od ósmej ma rezerwację – poinformowałam ją.
– Trzeba zatankować?
– Pewnie tak – potwierdziłam. – Mogę się tym zająć.
– Szkoła, Kate. – Ostrożnie mnie uściskała.
Liceum czasem wydawało mi się bez sensu, bo już i tak wiedziałam, co zrobię ze swoim życiem
– będę wraz z rodzicami prowadzić tę marinę.
– Okej, okej. – Pocałowałam ją w policzek. – Dzięki, mamo.
– Miłego dnia! – zawołała.
Przeszłam przez ulicę, skręciłam za róg, potem weszłam do domu od frontu. W drzwiach
przebiegł obok mnie jakiś nieduży osobnik, któremu deptał po piętach drugi dzieciak, wrzeszczący:
– Wujek Luke powiedział, że to moja kolej!
Oto cały urok naszego sąsiedztwa. Moi dziadkowie całe życie spędzili w Lakesprings. Należała
do nich zarówno marina, jak i dwa hektary ziemi po drugiej stronie ulicy. Decydując się na emeryturę,
jedno i drugie przekazali trojgu swoim dzieciom, które potem podzieliły między siebie tę działkę
i postawiły na niej po sąsiedzku trzy domy. Ciotka i wujek, nie chcąc rezygnować ze swojej
dotychczasowej pracy, odsprzedali udziały w marinie moim rodzicom, którzy już i tak nią zarządzali.
W ten sposób dostała się nam przystań i życie w czymś na kształt rodzinnej wspólnoty.
Pognałam korytarzem do siebie i szybko wskoczyłam w czyste spodenki i koszulkę w paski.
Przejechałam szczotką włosy; były jeszcze wilgotne, ale wyschną po drodze do szkoły. Złapałam za
plecak i wypadłam z pokoju.
Max, mój młodszy brat, czekał przy frontowych drzwiach, też z plecakiem.
– Gotowy? – zapytałam.
– Jak nigdy – odparł oschle.
– Gdzie jest Liza? – Rozejrzałam się za naszą kuzynką.
– Jak widać, jeszcze nie tutaj.
– Pójdę po nią.
Wyszłam na ulicę i skierowałam się w prawo. Nasz dom stał w środku, wciśnięty między posesję
wujka Tima z lewej i cioci Marinn z prawej. Ciotka i wujek pozakładali już rodziny i dorobili się
gromadek dzieci.
Zapukałam w drzwi cioci Marinn. Nikt w całej rodzinie nie uważał, że wchodzenie do
któregokolwiek z domów należy poprzedzić pukaniem, ja jednak przestrzegałam tej reguły dobrego
wychowania, licząc na to, że inni wezmą ze mnie przykład. Gdy nikt nie zareagował, westchnęłam
i weszłam.
– Lizo! – zawołałam. – Musimy jechać!
Moja czternastoletnia kuzynka pojawiła się przy drzwiach w cudnej letniej sukience i oparach
owocowych aromatów.
Zakrztusiłam się.
– Co to jest i czy ty się w tym kąpałaś?
– To Mango Dreams i z czasem wywietrzeje. – Zarzuciła swoimi blond lokami i wyciągnęła
mnie za rękę z domu, jakby to ona na mnie czekała.
Max już siedział w moim samochodzie, na miejscu obok kierowcy. Liza siadła za nim i ścisnęła
go za ramiona.
– Pierwsza klasa liceum! – zawołała. – Oto początek nowego rozdziału w życiu, gdy wszystko
staje się możliwe.
– Jasne – przyznałam. Albo będzie dokładnie tak samo jak rok wcześniej: oby tylko doczekać do
lata.
* * *
Pierwszy dzwonek rozbrzmiał, gdy wjeżdżałam na parking przy szkole. Liza i Max wypadli
z samochodu tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy. W chwili gdy go zamykałam i wrzucałam
kluczyki do plecaka, byli już w połowie placu.
– Spóźnienie w pierwszy dzień szkoły? – spytała Alana, podchodząc i biorąc mnie pod rękę.
– Jeszcze nie jestem spóźniona. A ty nie musiałaś na mnie czekać.
– Co byłaby ze mnie za przyjaciółka, gdybym nie zaczekała?
– Taka, która stawia na punktualność.
– Jesteśmy już w trzeciej klasie. Dzwonki to opresja – oświadczyła Alana, przesuwając okulary
słoneczne na czubek głowy.
– Zdaje się, że coś podobnego powiedziałaś w zeszłym roku.
Kiedy wchodziłyśmy razem do budynku, Alana wzruszyła ramionami.
– Chyba nie oczekujesz, że będę pamiętać wszystko, co mówiłam?
Liceum Sequoia High w pełni odpowiadało zapowiedziom zawartym w jego nazwie – było
szkołą średnią wzniesioną pośród sekwoi. Zajmowało duży trzykondygnacyjny budynek. Stołówka
i biblioteka stały osobno i dzięki temu zdarzało nam się zaznać w ciągu dnia smaku wolności i świeżego
powietrza.
W tym roku Alanie i mnie udało się tak zgrać lekcje, że na trzy z sześciu chodziłyśmy razem,
a że dotyczyło to również pierwszej, stanowiło najprawdopodobniej powód, dla którego na mnie czekała.
Kiedy szłyśmy korytarzem, w kieszeni zabrzęczała mi komórka. Z wyjęciem jej zaczekałam, aż
usadowimy się na historii, słuchając przemowy pana Warda o oczekiwaniach na ten rok.
Hunter wrzucił do sieci fotkę na pierwszy dzień w szkole. To był selfik przedstawiający jego
z siostrą przed ich nowym domem. „Nowy” było tu określeniem względnym, mieszkali w nim już od
trzech miesięcy, bo wyprowadzili się na zakończenie zeszłego roku szkolnego. Pod zdjęciem napisał:
„Życzcie nam szczęścia”.
Wyglądał na… zadowolonego. Włosy barwy popielaty blond miał podniesione nad czołem,
a jego niebieskie oczy promieniały. Kliknęłam jego profil i przewinęłam stare posty, znajdując tamten
sprzed roku, również z pierwszego dnia szkoły – nas dwoje przy jego samochodzie. Ja podnosiłam wzrok
na Huntera, mrużąc oczy w uśmiechu, on patrzył w obiektyw. Podpis brzmiał: „Tę dziewczynę
wyłowiłem z jeziora, żeby chodziła z nami do szkoły”. Już zapomniałam, że wtedy, przed rozpoczęciem
lekcji, też wybrałam się na jezioro.
Alana chrząknęła, więc podniosłam głowę, myśląc, że pan Ward wywołał mnie do odpowiedzi.
On jednak nadal pisał coś na tablicy. Alana zmarszczyła brwi i ruchem głowy wskazała mój telefon,
wyraźnie pytając, co się dzieje. Bezgłośnie odpowiedziałam: „Nic” i zamknęłam profil Huntera.
Należało powiedzieć stop. Skończyłam z Hunterem. Powiedzieliśmy sobie, że będziemy w kontakcie,
on jednak w miarę upływu lata powoli przestawał odpowiadać na wiadomości i maile i w końcu
musiałam przyznać się do klęski. Odłożyłam komórkę i spróbowałam się mocniej skupić na lekcji.
– Co oglądałaś na telefonie? – zapytała Alana po dzwonku, gdy szłyśmy korytarzem na następne
zajęcia. – Chyba z dziesięć minut wgapiałaś się w niego z rozmarzeniem w oczach.
– Wcale nie. Po prostu przeglądałam wszystkie wpisy z pierwszego dnia w szkole.
– Taa, jasne – odparła. I pewnie nie porzuciłaby tak łatwo tego tematu, gdyby jej uwagi nie
przyciągnęło coś na końcu korytarza. Dech jej zaparło.
– Co jest?
Odciągnęła mnie na bok, poza tłum idących.
– Pamiętasz Diega? – spytała szeptem.
– Kogo?
– Diega Martineza. Z ostatniej klasy.
– Nie. Nie przypominam sobie.
– Serio? Przysięgłabym, że raz o nim wspominałam… A może pięćset razy. Pamiętasz, jak
w maju odwalałam praktyki w pracowni matematycznej? To on był opiekunem. Chodził z taką Pam,
więc nie mogłam do niego startować, ale… Nie? – upewniła się, widząc, że wciąż jeszcze grzebię
w pamięci. – Raz przemycił do szkoły pieska, bo z powodu wyjazdu mamy musiał się nim opiekować.
I uszło mu to na sucho.
– Zmyślasz to wszystko na poczekaniu? – spytałam. – Bo nic takiego sobie nie przypominam.
– A nie dlatego, że nie jest znad jeziora? – Alana wzięła się pod boki. – Tobie nawet nie w głowie
poznawanie miastowych.
Nazywaliśmy ich miastowymi, chociaż Oak Court tak naprawdę nie zasługiwało na tę nazwę.
Mogło się pochwalić jedynie piętnastoma tysiącami mieszkańców. Tyle że było to i tak o trzynaście
tysięcy więcej, niż liczyło Lakesprings.
– To nieprawda! – zaprzeczyłam. – Nie w głowie mi poznawanie kogokolwiek. Wiesz, że nie
cierpię ludzi.
Alana się roześmiała, wiedząc, że przynajmniej trochę zażartowałam.
– Przypominam sobie kolesia z kółkiem w nosie, o którym opowiadałaś…
– Duncana – powiedziałam, przekrzywiając głowę. – I był jeszcze jakiś Mac…
– Okej, kumam. Dowiodłaś, że moja teoria o „jeziornych” jest błędna.
Jej koncepcja w pewnym sensie odpowiadała prawdzie. Niewiele czasu spędzałam w Oak Court.
Dla mnie liczyło się przede wszystkim jezioro.
– Tu nie chodzi o wyższość jeziornych nad miastowymi – wyjaśniłam. – Rzecz w tym, że
opowiadasz o całej masie chłopaków.
– Bo ich lubię. To coś złego?
– Nie. Po prostu tłumaczę ci, dlaczego akurat tego mogę nie pamiętać.
– Mimo że opowiadałam o nim pięćset razy?
– Nie o nim. Tamten to był Brady, koleś, który z okazji twoich urodzin zapalił w stołówce zimne
ognie i został za to zawieszony na tydzień.
Alana należała do dziewczyn, dla których chłopcy robili takie rzeczy. Była wysoka, miała ciemne
kręcone włosy i niemal całkiem czarne oczy. Była Polinezyjką i wszyscy uwielbiali jej opowieści
o dzieciństwie na Hawajach, tak jakby były rodem z innego świata. W pełni to rozumiem, bo mnie też
zachwycały.
Machnęła ręką.
– Brady to przeszłość. – Chwyciła mnie za ramiona i nakierowała na koniec korytarza. Stał tam
przed szafką chłopak z niesforną ciemną czupryną. – A to jest teraźniejszość – dodała.
– A więc to jest ten koleś od pieska?
– Tak. Diego.
– Wydawało mi się, że wspominałaś coś o tym, że chodzi z Pam. – O jaką Pam chodziło, też nie
miałam pojęcia. Jedynie powtarzałam uzyskane informacje.
– Wygląda na to, że latem ze sobą zerwali.
– Okej, fakt odnotowany. Możemy już iść?
– Najpierw powiedz mi, co sądzisz?
– O czym?
– O nim.
– Czemu?
– Ponieważ jesteś moją najlepszą przyjaciółką i jeśli zamierzam cały mój czas poświęcić na
myślenie o tym chłopaku i mówienie o nim, potrzebuję twojej aprobaty.
Parsknęłam śmiechem. Alana nigdy nikogo nie pytała o zdanie. Poklepałam ją po policzku.
– To uroczo z twojej strony, że chcesz, bym czuła się potrzebna.
– Pytam poważnie. Co o nim sądzisz?
– Oczekujesz, że ocenię go z ponad piętnastu metrów bez żadnych danych wstępnych?
– Na podstawie pierwszego wrażenia i historii z pieskiem.
Przyjrzałam się więc temu chłopakowi, mrużąc oczy, jakby miało mi to pomóc głębiej w niego
wejrzeć.
– Odnoszę wrażenie, że nienaturalnie długo sterczy przy swojej szafce.
Jakby mnie usłyszał, Diego wyjął z niej książkę, zatrzasnął drzwiczki i gwałtownie odwrócił się
w naszą stronę.
Alana wciąż stała za mną, z palcami zaciśniętymi na moich ramionach, przez co nie dało się
ukryć, że się na niego gapimy. Dotknęło mnie spojrzenie jego ciepłych brązowych oczu, które przeniosło
się następnie na Alanę. Widząc jego twarz, pojęłam, czemu moja przyjaciółka chce rozmyślać o nim
godzinami. Był cudny. Falujące ciemne włosy, jasnobrązowa cera, duże oczy, wysokie kości policzkowe,
pełne wargi.
– Hej, Alana – powiedział, przechodząc, jakby zdarzyło się coś najnormalniejszego w świecie.
Jakby dziewczyny stale wystawały na korytarzu, żeby patrzeć, jak bierze książki z szafki.
I już go nie było. Alana dała spokój moim ramionom, a ja stanęłam twarzą do niej.
– I jak? Co sądzisz? – zapytała.
– Sądzę, że to było trochę krępujące.
– Nie, o nim. Potrzebuję twojej rady.
– Owszem, jest cudny. W dodatku tak powiedział to „hej”, że niewątpliwie jest na dobrej drodze,
żeby się w tobie zakochać. Masz moją aprobatę.
Uśmiechnęła się.
– Dzięki. – Rozległ się ostatni dzwonek, sygnalizujący, że faktycznie najwyższa pora, abyśmy
rozeszły się na drugą lekcję.
– Widzimy się na obiedzie – zawołałam, machając, bo już się oddalała.
– Na razie. Aha, i nie zapomnij, że na ostatniej lekcji mamy zajęcia z podkastów! – odparła
Alana, też machając.
– Jak mogłabym zapomnieć? – jęknęłam. – Jeszcze nie wierzę, że dałam ci się namówić.
Alana uśmiechnęła się triumfalnie, a potem odwróciła się i pognała w głąb korytarza.
W USA Święto Pracy (Labor Day) jest obchodzone w pierwszy poniedziałek września
(wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza). [wróć]
ROZDZIAŁ 2
Wysłuchaliście pierwszego podkastu liceum Sequoia High. Dla nastolatków, od nastolatków
i o nastolatkach. Jedynego podkastu nagranego w szkole średniej. Przynajmniej o ile nam wiadomo.
Szkoła się skończyła, ale czy w waszych nozdrzach, słuchacze, macie jeszcze ten zapach pozostawiony
przez sześć setek nastolatków? Nie ma to jak miks pikantnych cheetosów, dezodorantów i potu. My,
maturzyści, tęsknimy za nim niemal tak, jak wy będziecie tęsknić za nami. Ale głowa do góry, w przyszłym
roku będzie tu kolejna klasa podkastowców, która albo nas przebije, albo totalnie wszystko schrzani. Już
nie możemy się doczekać, jak to będzie. Siemka!
Pani Lyon wyłączyła nagranie gwałtownym wduszeniem przycisku, a potem zmierzyła
wzrokiem uczniów. Była malutka, o dużych oczach, w tej chwili dodatkowo rozszerzonych
z podekscytowania.
– To był ostatni odcinek zeszłorocznej audycji – oznajmiła. – Oczekiwania wobec was są więc
duże. Wiem, że to dopiero pierwszy dzień roku szkolnego, ale nasi słuchacze są wygłodniali. Tego lata
opublikowaliśmy więcej odcinków niż przez dwa poprzednie. Nasz podkast może i dopiero raczkuje, bo
wchodzi w czwarty rok istnienia, ale nabiera impetu. Na was wszystkich spoczywa podtrzymanie tego
pędu.
Popatrzyłyśmy z Alaną na siebie. Mnóstwo dramatyzmu jak na pierwszy dzień szkoły.
– W coś ty mnie wkopała? – szepnęłam.
Alana nalegała, żebyśmy obie zdecydowały się na te zajęcia jako nasz przedmiot do wyboru.
Wypełniła nawet za mnie formularz zgłoszeniowy, zapewniając, że będzie niesamowicie. „Podkasty
– powiedziała – to coś jak rozrywka na zawołanie. Nagrane, gotowe do odtworzenia rozmowy na każdy
możliwy temat”.
Naprawdę tak powiedziała. Zupełnie jakby wynalazca podkastu zatrudnił ją do wypromowania
swego dzieła jak świat długi i szeroki. Widząc, że tego nie kupuję, dodała, iż będę mogła opanować
tajniki stołu mikserskiego, nauczyć się montażu lub czegoś innego, co przyda mi się w życiu. Uznając,
że to lepsze niż garncarstwo, ustąpiłam.
– Waszym zadaniem na ten tydzień – kontynuowała pani Lyon – będzie uzgodnienie tematyki
naszego tegorocznego podkastu. Każde z was musi przedstawić jedną propozycję. Śledźcie w internecie
napływające tematy, bo liczyć się będzie tylko pierwsze zgłoszenie. Powtórzeń nie będę uznawać.
Rozstrzygająca będzie liczba głosów. Moje jedyne wymagania? Temat nie może być powieleniem
wcześniejszych i musi dotyczyć młodzieży. Jak już bowiem wiecie, to podkast dla nastolatków, od
nastolatków i o nastolatkach.
Na prawo ode mnie wystrzeliła w górę czyjaś ręka.
– Tak? – Pani Lyon przyjrzała się rozkładowi miejsc, który uzupełniła na początku lekcji, jak
tylko się rozsiedliśmy. – Mallory.
– Jakie dotąd były tematy?
– O, miło, że pytasz. Chociaż miałam nadzieję, że wszyscy przygotowaliście się do zajęć
i zapoznaliście z odcinkami z minionych lat, widocznie jednak spodziewałam się zbyt wiele.
Osobiście nie słuchałam żadnej z tych audycji, ale okazało się, że inni tak.
– Ja znam wszystkie trzy tematy z minionych trzech lat. Słuchałam od pierwszej klasy
– zaświergotała dziewczyna po mojej lewej.
– Wspaniale! – Pani Lyon znów pochyliła się nad rozkładem miejsc.
– Victoria – uprzedziła ją dziewczyna.
– Victorio. Właśnie taki entuzjazm lubię. Może byś podeszła i wypisała te tematy na tablicy?
– Wyciągnęła w jej stronę suchościeralny pisak, a mnie zaciekawiło, czy Victoria się nie wykręci. Ja
bym tak zrobiła. Ona natomiast wstała i śmiało wzięła pisak. Co więcej, pisząc, komentowała:
– W pierwszym roku zabrali się za innowacje. Wyszukiwali różne wynalazki stworzone przez
młodzież i przedstawiali je w swoich audycjach. Poza tym zachęcali nastolatków, by do nich dzwonili
i opowiadali, nad czym pracują, albo o nieudanych wynalazkach, co było nawet zabawne. – Victoria się
odwróciła, cała uśmiechnięta. – Moim ulubionym wynalazkiem z tamtego roku była aplikacja Jak się
ubrać. – Przyszło mi do głowy, że może chodzić też na kółko teatralne. Stała przy tablicy tak swobodnie,
jakby specjalnie się przygotowała do tej prezentacji.
– Mnie też się spodobała – przyznała pani Lyon.
– W drugim roku skupiono się na nastolatkach, którzy zapisali się w historii – ciągnęła Victoria.
– Zabawnie było słuchać o tym, jak nasi rówieśnicy robili w przeszłości tak interesujące rzeczy jak
władanie narodami czy ograbianie banków. Ogólnie jednak moim zdaniem tamten rok okazał się trochę
niewypałem. Był za mało interaktywny. Mało ludzi dzwoniło. Robiło się takie bla, bla, bla.
Siedząca obok mnie Alana jęknęła.
– To machanie pisakiem musiało uderzyć jej do głowy – szepnęła.
Mnie też zaskoczyło, że Victoria pozwala sobie na krytyczne opinie na temat wcześniejszych
audycji w obecności opiekunki tych projektów, czyli naszej nauczycielki. Przecież to ona miała władzę
nad dziennikiem ocen. Pani Lyon uniosła brew.
Victoria nie milkła.
– Na szczęście poprzedni rocznik podniósł poprzeczkę polemikami na temat kontrowersyjnych
procesów sądowych z udziałem nastolatków. Ludzie chętnie dzwonili i wyrażali opinię na ich temat. Czy
tamten zespół korzystał przy tym z pomocy researcherów?
Pani Lyon kiwnęła głową.
– Owszem. Wszyscy w jakiś sposób wniesiecie coś w ten podkast, zaczynając od wyszukiwania
informacji, poprzez montaż, po zajmowanie się sprzętem nagrywającym. Na realizację takiej audycji
należy patrzeć pod różnymi kątami. Przez ten rok poznacie je wszystkie.
Zastanawiałam się, gdzie pani Lyon nauczyła się tyle na temat podkastów. Wyglądała na osobę
starszą, może nawet pod pięćdziesiątkę. W czasach, gdy studiowała, na pewno nie było tego tematu.
– Skoro jesteśmy przy obsadzie stanowisk – powiedziała Victoria, wciąż trzymając w ręce pisak,
chociaż do niczego jej już nie był potrzebny – chciałabym być jedną z prowadzących.
– Przydzieleniem tej roli odpowiednim osobom, podobnie jak funkcjami dla reszty grupy, zajmę
się w przyszłym tygodniu. – Pani Lyon wyciągnęła rękę po pisak, Victoria więc go oddała. – Teraz
najważniejsze jest znalezienie jak najlepszego tematu. – Wyrzuciła rękę w bok, w stronę tablicy. – Te
tutaj nie wchodzą w grę, wszystko inne tak. Bądźcie twórczy, wykraczajcie myślą poza to, co oczywiste.
Tematy musicie przedstawić do piątku.
W sali rozległy się jęki.
– Nie chcę słyszeć narzekań w kwestii tak ważnej jak temat – oznajmiła pani Lyon. – I mam
nadzieję, że wszyscy rozżaleni pamiętają, iż zajęcia w pracowni związane z naszym kursem odbywają
się po lekcjach, raz w tygodniu. Jedna trzecia z was będzie mieć w środy studio produkcyjne, pozostałe
dwie trzecie postprodukcję, w czwartki. – Dwukrotnie klasnęła, potem uderzyła dłonią w tablicę. – Nie
zapomnieliście przyjść w pierwszy dzień szkoły z zeszytami? To spiszcie sobie te tematy, resztę lekcji
będziecie mogli poświęcić na burzę mózgów nad nowymi pomysłami ze swoim sąsiadem.
Przez chwilę w klasie słychać było tylko rozpinanie plecaków i wyciąganie zeszytów. Spisałam
sobie tematy, które nie wchodziły w grę, potem odwróciłam się do Alany.
– Jakieś pomysły? – spytałam.
– Żadnych – odparła.
– Ja trochę się zastanawiałam nad tymi wykorzystanymi tematami.
– Ja też. To znaczy, komu mógł przyjść do głowy ten o nastolatkach w dziejach?
– Mnie ten akurat wydał się interesujący.
– Serio? A myślałam, że cię znam. – Napisała u mnie na czystej stronie słowo „Historia”, a potem
przekreśliła je wielkim iksem.
– Powinniśmy zrobić coś związanego z jeziorem – stwierdziłam, rysując ludzika surfującego po
jej iksie jak po fali. – Nastoletni surferzy albo ludowe legendy znad jeziora.
– Aha. Wszystko jasne. Jednak cię poznaję.
– To świetny pomysł! – zaprotestowałam.
– Naprawdę myślisz, że miastowi za nim zagłosują?
Rozejrzałam się po klasie, żeby się przekonać, jak wielu w niej jest uczniów z Lakesprings.
I właśnie wtedy w ostatnim rzędzie zauważyłam Franka Younga. Skrzywiłam się. Do jego rodziców
należała połowa Lakesprings i mieli ochotę na resztę. Od lat starali się odkupić od nas marinę. Działkę,
którą zajmowała, upatrzyli sobie pod wypasiony hotel. A że moi rodzice nie kwapili się do sprzedaży,
Youngowie imali się wszystkiego, żeby ich do niej zmusić – od zamawiania ocen oddziaływania na
środowisko po składanie skarg na nieprzestrzeganie przepisów, długo można było ciągnąć tę listę.
– Widziałaś go? – syknęłam.
– Mhm. Dziwne, że sama dopiero teraz go zauważyłaś – odparła Alana.
– Wiedziałaś, że wybierze ten przedmiot?
– A niby skąd?
Frank siedział obok Victorii. Gryzmolił coś w otwartym zeszycie, podczas gdy ona rozprawiała
o tematach.
– Według mnie super byłaby muzyka. Tego jeszcze nie robili – powiedziała.
– Podkastów o muzyce jest milion. Nie wspominając o stacjach radiowych, które je nadają
– odpowiedział Frank.
– Potraktowała to bardzo poważnie – stwierdziła Alana, która najwyraźniej też usłyszała
Victorię.
Próbowałam się nie skrzywić i wzięłam głęboki oddech. Nie miałam ochoty myśleć o Franku.
Może uda się nam ignorować się wzajemnie na tych zajęciach. Wyszłoby to nam na dobre.
– Pewnie dlatego, że chce zostać prowadzącą – przypomniałam Alanie. – Człowiek o wiele
bardziej przykłada się do tematu, o którym miałby rozprawiać przez następne nie wiadomo ile tygodni.
– Ja też nie miałabym nic przeciwko prowadzeniu programu – zauważyła Alana.
– Nadajesz się na prowadzącą. – Dla mnie byłoby to torturą.
– A ty jaką funkcję byś chciała? – spytała.
Wzruszyłam ramionami.
– Researcherki, chyba.
– No to oby nasze typy się sprawdziły. – Stuknęła długopisem w mój, wznosząc coś w rodzaju
toastu z użyciem przyborów do pisania.
Rozległ się dzwonek, wepchnęłam więc zeszyt do plecaka, wstałam i nagle ktoś, przechodząc,
trącił mnie w ramię.
– Cześć, Odstęp – powiedział Frank, oddalając się.
– Słucham?
– Tym razem przynajmniej byłaś sucha – rzucił przez ramię, a potem wyszedł z sali.
Z początku nie zajarzyłam, ale potem przypomniałam sobie poranek na jeziorze. Tym gościem
na skuterze musiał być Frank. Ochlapał mnie celowo. Perspektywa całego roku w małej salce z Frankiem
Youngiem nie rysowała się wesoło.
ROZDZIAŁ 3
Po powrocie ze szkoły zajrzałam do kuchni, gdzie mama akurat mieszała mrożoną herbatę.
– Będę potrzebna tacie w marinie? – zapytałam.
– Nie, po południu ruch zmalał.
Uniosłam brwi.
– To znaczy, że znajdzie się dla mnie wolny skuter, żebym mogła popływać?
Mama parsknęła śmiechem.
– Faktycznie chcesz wydać całe swoje kieszonkowe na benzynę?
– Tak. W sumie moglibyście od razu mi je w niej wypłacać.
Otworzyła lodówkę i wyjęła jabłko.
– Jak było w szkole?
– Nieźle.
– Możliwe, że to właśnie trzecia klasa będzie dla ciebie najfajniejsza.
– Co roku tak mówisz.
– Lubię myśleć pozytywnie. – Puściła wodę, umyła jabłko i mi je podała.
– Dzięki, mamo. – Akurat gdy opuszczałam kuchnię, wszedł Max i mama zaczęła wypytywać go
o pierwszy dzień w nowej szkole.
Kiedy szłam korytarzem do swojego pokoju, zadzwoniła komórka, więc wyciągnęłam ją
z plecaka.
– Hej, Alana. Już się za mną stęskniłaś?
– Przydałoby się zrobić burzę mózgów w sprawie tematu na podkast – odparła.
– Czemu? Zajęcia były dopiero co, a to zadanie jest na piątek.
– Tematy trzeba będzie wybrać szybko. Im dłużej będziemy zwlekać, tym będzie ciężej. A przy
okazji, posłuchałaś choć trochę tych podkastów, o których ci mówiłam?
Otworzyłam drzwi pokoju i zsunęłam plecak z ramienia na podłogę. Potem klapnęłam na
poduchę w kącie, wgryzając się w jabłko. Spojrzałam na przeciwległą ścianę, na mój ogromny plakat
z surferem wzbijającym łuk wodnej mgiełki.
– Byłam zajęta.
– Wiesz, że na skuterze też możesz słuchać podkastów?
– Wiem, wiem. Który jest twój ulubiony? Posłucham go.
– Lubię te śmieszne recenzje filmowe. Aha, albo ten zabawny o jedzeniu. Ten o pierwszych
randkach też jest niesamowity.
– Czyli wszystkie?
– Najlepiej.
Do pokoju weszła moja kuzynka z głośnym „grrr”.
Tak mnie zamurowało, że o mało nie udławiłam się jabłkiem.
– Co się stało? – zaciekawiła się Alana.
Za Lizą wtargnął mocny aromat cytrusów.
– To Liza. Chyba się cieszy.
– Wcale się nie cieszę – oznajmiła Liza.
– Aha, tylko tak pachniesz, pomyliło mi się.
– Jak masz problem z moimi perfumami, to nad tym popracuj.
– Rozmawiasz teraz ze mną czy z Lizą? – spytała przez telefon Alana.
– Sorki, z tobą – zapewniłam ją.
– Mam problem – oznajmiła głośno Liza.
– Czy Liza powiedziała, że ma problem? – spytała Alana.
– Tak.
– Daj na głośnomówiący.
Westchnęłam, ale wykonałam polecenie.
– Hej, Liza – odezwała się Alana. – Opowiedz nam o swoim problemie.
– Mama chce mnie wysłać na korepetycje do tego ośrodka przy spożywczaku w mieście
– oświadczyła zafrasowana Liza.
– Okej… – powiedziała Alana.
– Raz w tygodniu, po szkole. Żeby „zapobiec problemom”, tak powiedziała.
– Jakie problemy? – zdziwiłam się.
– Wiesz, moje z ocenami.
Nie wiedziałam.
– Masz problemy z ocenami?
Liza wzruszyła ramionami.
– Gdy mam się zabrać do zadania domowego, ciężko mi się zmotywować. – Za pomocą dwóch
palców wyciągnęła z ust wstęgę gumy do żucia.
– A co jest nie tak z chodzeniem do centrum korepetycyjnego? – zapytała Alana. – Aż tak źle jest
się zmusić raz na tydzień do odrabiania pracy domowej i jeszcze mieć pod ręką pomoc?
Liza okręciła gumę wokół palca wskazującego, a potem zeskrobała ją zębami.
– Jestem w pierwszej klasie. Pomyślcie o mojej reputacji.
Nie bardzo wiedziałam, o jaką reputację jej chodzi, ale rozumiałam, co ma na myśli.
– Kto się o tym dowie? – spytałam. – Tylko ci, którzy sami też biorą korepetycje.
Liza tak epicko przewróciła oczami, jakby w życiu nie widziała ignorantki większej niż ja,
i przysiadła na skraju mojego łóżka.
– To tuż przy spożywczaku. Masz pojęcie, ilu ludzi z naszej szkoły chodzi do tego sklepu?
– Nie mam. – Rzadko bywałam w spożywczaku w Oak Court. My w Lakesprings mieliśmy swój
sklepik i chociaż należał do Youngów, stanowił o wiele wygodniejsze rozwiązanie.
– Ja też nie – przyznała Liza – ale na pewno mnóstwo. Ktoś mnie zobaczy.
Z telefonu dobiegł głos Alany.
– Czemu nie pogadasz z mamą i nie powiesz, że jesteś gotowa sama odrabiać lekcje? Zaproponuj
jej, żeby co tydzień sprawdzała stronę szkoły i jak tylko zobaczy na niej, że któregoś zadania brakuje,
zgodzisz się na plan z korepetycjami.
Liza siadła prosto, uszczęśliwiona.
– Doskonały pomysł, Alano. Ty zawsze umiesz doradzić. Dziękuję! – Poderwała się i wybiegła
z pokoju, niewątpliwie po to, by natychmiast podzielić się z mamą tym rozwiązaniem.
– Nie ma sprawy – zapewniła mój pokój Alana.
– Już wyszła – poinformowałam ją.
– Zabawna jest ta dziewczyna. Sorry, moja mama właśnie przyszła z pracy i cierpliwie czeka,
żeby ze mną porozmawiać.
– Okej, to do jutra. – Rozłączyłam się i podeszłam do szafy, żeby wyjąć strój kąpielowy. Kiedy
się odwróciłam, żeby zamknąć drzwi, stała w nich mama oparta o framugę.
– To niezły pomysł – oświadczyła.
– Który?
– Sprawdzanie w internecie, czy odrobiłaś lekcje, zanim puścimy cię na jezioro.
– Takiego pomysłu nikt nie sugerował.
Mrugnęła do mnie.
– Odrobinę go zmodyfikowałam. Słyszałam, jak mówiłaś Alanie, że macie coś do zrobienia na
piątek.
– Chodzi tylko o temat na podkast. Nic wielkiego.
Rozpromieniła się.
– Jak tam zajęcia z podkastów? Jesteś zachwycona?
W zeszłym roku w ramach strategii przekonywania mnie do podkastów Alana zaraziła tą
koncepcją moją mamę.
– Było okej.
– Daj im szansę. Może cię jeszcze zaskoczą.
– Ty też chciałabyś móc chodzić na zajęcia z podkastów, mamo?
– Bardzo śmieszne. A więc musicie wymyślić temat audycji?
– Tak. – Wrzuciłam ogryzek do niedużego kosza na śmieci pod moim biurkiem.
– I jakie już masz pomysły?
– Ja żadnych. Wymyślimy coś razem z Alaną.
– Może porady z dziedziny mody?
Przyjrzałam się swoim starym zwykłym spodenkom i koszulce w paski.
– Czy to jakaś aluzja?
– W żadnym razie. Po prostu staram się wymyślić coś, co mogłoby interesować nastolatków.
– Lepiej zostaw to nastolatkom – poradziłam z uśmiechem.
– Albo „Co masz na śniadanie?” Wypowiedzi o tym, co się dzieje w szkole.
– Mamo, kocham cię i dziękuję, że się starasz, ale nie.
Wskazała strój kąpielowy, który wciąż trzymałam w ręce.
– To lepiej szybko coś wymyśl, bo dopóki tego nie zrobisz, nie ma mowy o jeziorze.
I już sobie szła, a ja rozdziawiłam usta.
– Od kiedy to tak?
– Od teraz – zawołała z głębi korytarza.
Cholera.
Koło pokoju akurat przechodził mój brat.
– Max! – krzyknęłam zdesperowana.
Zawrócił i stanął w otwartych drzwiach.
– Masz jakieś pomysły na podkast? – zapytałam.
Chwilę się zastanawiał.
– Hm. Gry? Komiksy?
– Coś bardziej dla wszystkich?
– Mnóstwo ludzi lubi te rzeczy – zaprotestował.
– Wiem, ale ten program musi mieć masowy oddźwięk. – Tak naprawdę nie to się chyba liczyło.
Pani Lyon nic nie mówiła o trafianiu do szerokiej publiczności. Podkreśliła tylko, że ma być oryginalny.
– Może powinnam zasugerować mity związane z jeziorem. Albo sporty wodne.
Max wzruszył ramionami i poszedł sobie.
Rzuciłam strój kąpielowy na łóżko, wyciągnęłam laptopa, a potem zalogowałam się na stronie
zajęć pani Lyon.
Ku swemu zaskoczeniu zobaczyłam, że jest tam już cała lista pomysłów. Inni mnie wyprzedzili.
A jeszcze bardziej zdziwiło mnie, że jedną z wymienionych propozycji były „Opowieści znad jeziora”.
Warknęłam. Frank to podsunął? Czy w klasie był ktoś jeszcze z Lakesprings? Wpisy na tej stronie były
anonimowe (jedynie pani Lyon mogłaby sprawdzić, kto co wprowadził). Czy gdybym dopisała „Sporty
wodne”, nie za bardzo kojarzyłoby się to z opowieściami znad jeziora?
Do pokoju znów wtargnęła Liza i rzuciła się na moje łóżko.
– Powiedziała nie!
– Słucham?
– Mama. Mówi, że w sprawie korepetycji nie ustąpi przynajmniej przez pierwszy rok.
A powiedziałam jej nawet, że ty byś mnie uczyła.
Zmroziło mnie.
– Czemu powiedziałaś jej coś takiego?
– Bo tamto, co poradziła mi Alana, nie podziałało.
Przewróciłam oczami.
– Zaczynam od przyszłego tygodnia – powiedziała ponuro.
– Bardzo mi przykro, Lizo. Ale chyba nie będzie tak źle?
– Gdy mama będzie mnie odprowadzać na cotygodniowe korepetycje?
– Ja mogę cię odwozić.
Liza zmarszczyła nos, jakby wcześniej na nic takiego nie wpadła i nie była teraz pewna, czy to
dobry pomysł.
– Okej. No… pewnie. Przecież jesteś teraz w trzeciej klasie. To oznacza, że z tobą byłoby jednak
trochę mniej obciachowo niż z mamą.
– Dzięki… Chyba.
– To się może sprawdzić! – I momentalnie znów jej nie było. Ta dziewczyna to istna błyskawica.
Ponownie przejrzałam listę tematów. Załapały się na nią nie tylko „Opowieści znad jeziora”, ale
też „Komiksy”, „Muzyka” i „Moda”. Ktoś nawet zasugerował to, co moja mama, czyli sondy z życia
liceum. A to był dopiero pierwszy dzień zgłaszania! Czekając, nic bym nie zyskała.
Lekko postukałam palcami w klawiaturę. Pozostało mi tylko wpaść na jakiś pomysł. I tak pewnie
by się nie sprawdził, gdyby cała klasa miała go przegłosować. Może więc powinnam zadzwonić do Alany
i poprosić ją o radę.
O radę.
Tego właśnie Alana chciała w sprawie Diega. I Liza w kwestii korepetycji. Czy nie czegoś
takiego zawsze poszukują nastolatki u swoich przyjaciół, rodziców lub nauczycieli? Audycja z poradami
totalnie by się sprawdziła.
Dopisałam swój pomysł. Wydawał się solidny. A przynajmniej na tyle oryginalny, żeby się liczył.
Pognałam do kuchni powiedzieć mamie, że znalazłam temat, a ona pokazała mi uniesione kciuki. Chwilę
później byłam już w kostiumie kąpielowym i w drodze nad jezioro.
ROZDZIAŁ 4
Następnego dnia, na przerwie obiadowej, omawiałyśmy z Alaną mój wybór tematu.
– Podoba mi się – stwierdziła, gdy siedziałyśmy obok siebie na naszej stałej ławce pod szkołą.
– Pytanie do Alany, problem rozwiązany. – Każde słowo wypunktowywała w powietrzu ruchem ręki.
– Dobrze się rymuje.
– Coś takiego można opatentować – stwierdziłam, wkładając słomkę w swoje smoothie.
– Tak czy inaczej, głosuję na twój pomysł.
– Nie musisz – powiedziałam.
– Wiem. Ale chcę. Fajnie będzie słuchać, jak ludzie dzwonią ze swoimi problemami.
Szturchnęłam ją w ramię.
– Bądź grzeczna.
– Powiedziałam coś złego? – spytała, odwijając kanapkę.
Zignorowałam to pytanie, przekonana, że żartowała, i zadałam swoje:
– A ty już wymyśliłaś temat?
Ostentacyjnie jęknęła.
– Nie. Może twój genialny mózg zrodził jeszcze inne pomysły, które mogłabym wykorzystać?
– Wystarczająco namęczyłam się z tym jednym!
Uwagę Alany przyciągnęło coś po drugiej stronie dziedzińca, jej wzrok całkiem się na tym skupił.
Wędrując jego śladem, dotarłam do Diega gawędzącego z grupką chłopaków. Trzymał puszkę pepsi
i kanapkę.
– Może „Vademecum stalkera”? – zaproponowałam. – Jak przyciągnąć i utrzymać uwagę
obiektu uczuć.
Alana się skrzywiła.
– Nie podpuszczaj mnie. W tym temacie też byłabym świetną prowadzącą.
– Gdyby taki był twój temat, pierwszy punkt brzmiałby: Namów swoją przyjaciółkę, by gapiła
się na niego na korytarzu. Punkt drugi: Gap się na niego, gdy je drugie śniadanie. Jaki będzie trzeci,
Alana?
– Uważasz, że ja tylko gadam, a nie działam? O to chodzi?
– Akurat tobie nie można zarzucić niedziałania. Widziałam cię w akcji. Zastanawiam się tylko,
jak rozegrasz ten konkretny przypadek.
– Punkt trzeci, moja niedowierzająca przyjaciółko, to będzie wzbudzenie w nim przekonania, że
to on na mnie leci.
– I jak tego dokonasz?
– Patrz i ucz się.
Alana zostawiła mnie ze smoothie na ławce. Obserwowałam, jak wyciąga z kieszeni komórkę.
Idąc, tak intensywnie wpatrywała się w wyświetlacz, że weszła prosto na Diega. Odskoczyła w tył,
podrywając rękę do piersi, jakby się przestraszyła. On wyciągnął ramiona, żeby podtrzymać Alanę. Coś
powiedziała, a on się uśmiechnął i opuścił rękę. Potem zwróciła się do innego chłopaka z ich grupy,
tamten wzruszył ramionami. Alana powiedziała coś jeszcze do trzeciego, wesoło kopnęła go w but,
a potem zawróciła i podeszła do mnie.
– Tak to się robi – powiedziała, siadając.
– Nie łapię tego, co się tam wydarzyło.
– Dałam mu zauważyć swoją obecność, ale zaraz uzmysłowiłam, że nie podeszłam po to, by do
niego zagadać.
– A ten drugi chłopak to kto? – spytałam.
– Bennett. Nie znasz Bennetta?
– Słyszałam o nim, ale nigdy go nie poznałam.
– Wracamy do mojej teorii o mieście i jeziorze.
Problem nie tkwił w tym, że jestem nietowarzyska… No, może trochę.
– Według mnie całą winę za to ponosi Hunter – kontynuowała Alana, odgryzając kęs kanapki.
– Zazdrośnie strzegł cię przez całe dziewięć miesięcy, a potem miał czelność się wynieść.
Bawiłam się słomką.
– Nie miał ochoty wyjeżdżać. Sama wiesz, że musiał, bo przeprowadzali się całą rodziną i bez
nich byłby jakby bezdomny. Ale przebolałam już Huntera. To było w zeszłym roku. Po co wyciągasz
historie z przeszłości? – spytałam.
Zabrzmiało to trochę tak, jakbym się broniła, jeśli wziąć pod uwagę, że tego dnia co rusz
zaglądałam na profil Huntera – na fotkę, na której na śniadanie je popcorn, na zdjęcie tablicy
informującej, że: „W Teksasie wszystko jest większe” i na fotę sterty podręczników.
– Ponieważ nie mogę przywołać nikogo aktualniejszego niż Hunter – odparła Alana. – Twoje
życie uczuciowe wyschło jak te sosnowe igiełki. – Kopnęła kupkę zrudziałych igieł, znajdującą się akurat
koło naszych stóp.
Odstawiłam smoothie.
– Nie spotkałam nikogo równie interesującego jak Hunter.
– Równie interesującego jak Hunter? – powtórzyła drwiąco Alana. – Jak gość, który samą swoją
obecnością uśpiłby niemowlaki?
Zjeżyłam się. Nie uważałam Huntera za nudziarza. Był spokojny. I cichy.
– Lubię spokojnych i cichych.
– Pytanie brzmi, jak taki spokojny, cichy chłopak ma cię odnaleźć – stwierdziła Alana, unosząc
brwi. – Do internetu wrzucasz tylko tyle, by dowieść, że w ogóle żyjesz, ale za mało, żeby ktoś mógł się
dowiedzieć, jaka jesteś.
Dbałam o prywatność. To przecież nic złego.
– Wydawało mi się, że istnieje też coś, co nazywa się rozmową – zauważyłam.
– I kto to mówi? Zdobyłabyś się na to, żeby z kimś porozmawiać? Ha. No, może jeśli posłuchasz
mojego podkastu, podłapiesz pewne triki. – Wyszczerzyła się.
A ja się roześmiałam.
– Okej. To powiem ci, kiedy wypatrzę kogoś interesującego.
Ktoś chrząknął, więc odwróciłam się gwałtownie w prawo.
Stał tam Diego. Czyżby słyszał całą tę wymianę zdań?
– Hej, Alana. Zgubiłaś coś. – Pokazał jej klucz ze srebrnym breloczkiem w kształcie deski
surfingowej.
Alana, wyraźnie zaskoczona tym spotkaniem, zamiast odebrać zgubę, wyjąkała:
– Ja… ja… Och.
Ja, znacznie mniej poruszona niż przyjaciółka, uśmiechnęłam się.
– Życie jej uratowałeś – oznajmiłam. – Inaczej musiałaby wejść do domu przez okno na piętrze.
Choć to akurat dla niej nie pierwszyzna.
Alana szybko doszła do siebie, podniosła się i wyciągnęła rękę.
– Taką wspinaczkę mam obcykaną.
Naprawdę tak było. Trudności z dostaniem się do domu zdarzały się Alanie częściej, niż
mogłabym zliczyć. Przyczyną było to, że jej rodzice długo ociągali się z dorobieniem jej klucza, a zamek
kodowy w drzwiach do garażu mieli popsuty. Teraz, mając już klucz, zwykle o nim zapominała.
– Może powinnaś trzymać go w jakimś bezpieczniejszym miejscu. – Diego położył klucz na
dłoni Alany, a potem zacisnął na nim jej palce, jeden po drugim. Zanim cofnął rękę, przez ułamek
sekundy przytrzymał jeszcze tę zaciśniętą w pięść dłoń.
Alana uniosła kącik ust w półuśmiechu.
– Racja, przydałby się lepszy system. – Wsunęła klucz do kieszeni.
Łał, co za mistrzowie flirtu.
– My się chyba jeszcze nie znamy – powiedział Diego, pewnie wyczuwając, że się na nich gapię.
– Och. – Alana położyła mu dłoń na ramieniu. – To moja najlepsza przyjaciółka, Kathryn. Kod
pocztowy: Lakesprings. Kate, to Diego.
– Cześć – powiedziałam, nie bardzo wiedząc, co dodać.
– Mówią na ciebie Kathryn czy Kate? – zapytał mnie.
– Dziwne, ale i tak, i tak.
– Bo Kathryn różnie się zdrabnia.
– Ja lubię tylko Kate – poinformowałam go, może z nadmierną emfazą.
– Zapamiętam.
– O, patrz! – przerwała nam Alana. – Kate, jest twój brat. Szukałyśmy go. Musimy iść.
– Odwróciła się i swobodnie ruszyła w stronę Maxa.
– Hm… Przepraszam – powiedziałam do Diega, mając wrażenie, że Alana odrobinę za szybko
sobie poszła. Pozbierałam pozostałości po drugim śniadaniu i wepchnęłam je do brunatnej papierowej
torby. – Musimy… – Wstałam i wskazałam mu brata.
– Poszukać kogoś interesującego? – spytał, puszczając oko.
A więc słyszał naszą rozmowę. Nic dziwnego, że spodobał się Alanie. Też miał tupet.
– Tak… To znaczy, nie. Miło było cię poznać.
– Wzajemnie.
Dogoniłam Alanę.
– Co to miało znaczyć? – szepnęłam.
– Zaufaj mistrzyni – odparła, gdy zbliżałyśmy się do Maxa. – Musiałam się pierwsza pożegnać.
– Okej. A to zgubienie klucza?
Kiedy się uśmiechnęła, pojęłam, że „niespodziewane” pojawienie się Diega wpisane było w jej
plan. Była naprawdę niezła.
Mój brat, w swoich przesadnie workowatych dżinsach i z przydługą brązową czupryną, kierował
się do biblioteki, gdy go dogoniłyśmy.
– Maximillian! – zawołała Alana, obejmując go za ramiona.
– Cześć – powiedział.
– Co robisz? – spytałam.
– Odnoszę książkę do biblioteki. – Pokazał nam coś na temat programowania.
– Oddajesz książkę do biblioteki w drugi dzień szkoły? Wypożyczyłeś ją w dniu rozpoczęcia
roku? – zdziwiła się Alana.
– Tak. Myślałem, że to coś innego.
– Przede wszystkim powinieneś się kierować tymi cyferkami z przodu – pouczyła go Alana.
– Choć może wolałbyś poszukać książek ze smokami lub mieczami na okładce?
– Na to nie wpadłem – odparł Max z absolutną powagą, a ja się uśmiechnęłam.
– Mam wrażenie, że twój brat sobie ze mnie żartuje – zwróciła się do mnie. – Pierwszaki mają
zakaz robienia sobie żartów ze starszych roczników. Tak jest w regulaminie. Ale daruję ci, bo jesteś
uroczy.
Max się zarumienił.
– Jestem wielce zobowiązany – odpowiedział. Zatrzymał się przed drzwiami do biblioteki.
– Zamierzacie tam ze mną wejść?
– To cię krępuje? – zapytałam.
– No, trochę tak.
– Serio? – zdziwiła się Alana. – Towarzystwo dwóch lasek z trzeciej klasy uważasz za krępujące?
– Jedna z nich to moja siostra.
Cofnęłam się i odciągnęłam Alanę.
– Zostawiamy cię samego, bo pewnie koledzy w bibliotece czekają. Bawcie się dobrze.
– Pewnie, dzięki.
– Masz zabawnego brata – stwierdziła Alana, kiedy drzwi się za nim zamknęły. – Gdybym to ja
była w pierwszej klasie, cały czas trzymałabym się mojego starszego brata i jego przyjaciela.
– Nie masz starszego brata.
– Żeby dowieść swojej tezy, posługuję się sytuacją hipotetyczną.
– Może nie jesteśmy aż tak super, jak nam się zdaje. – Wzięłam ją pod rękę i ruszyłam dalej.
– Niemożliwe – powiedziała. Potem rozpromieniła się i dodała: – Myślę, że jako swój temat
podkastu zgłoszę „Abecadło randkowania”.
– Powinnaś. – A biorąc pod uwagę to, jak rozegrała sprawę Diega, idealnie nadawałaby się też
na prowadzącą takiej audycji. – Założę się, że wygrasz.
Oczy jej rozbłysły.
– Może tak być.
ROZDZIAŁ 5
A zwycięskim tematem jest… – Tu pani Lyon zrobiła znaczącą pauzę.
Znowu był poniedziałek. Pierwszy tydzień szkoły nie przyniósł nic ciekawego poza zajęciami
z podkastów, na których poznawaliśmy przeróżne aspekty tworzenia takich audycji. Ku mojemu
zaskoczeniu okazało się to fascynujące. W weekend mieliśmy oddać w internecie głos na wybrany temat.
Ja z radością zagłosowałam na „Randkowe ABC” Alany.
Dlatego przeżyłam szok, kiedy pani Lyon podniosła marker i podkreśliła na tablicy „Kącik
porad”.
– Kathryn Bailey, wstań, proszę.
Zagryzałam wargę i powoli się podniosłam.
– Gratulacje! Twój pomysł zdobył najwięcej głosów.
– Oo, dziękuję – powiedziałam, czując, że się czerwienię.
– Zadając wam to zadanie, nie powiedziałam jednego – ciągnęła pani Lyon, poprawiając okulary
i się uśmiechając. – Tego, że pomysłodawca zwycięskiego tematu automatycznie stanie się jednym
z prowadzących.
– Co takiego? – wyrwało mi się. – Nie. Ja nie mogę.
Nauczycielka się roześmiała.
– Kathryn, zapisałaś się na zajęcia z podkastów. Nie przewidziałaś, że może będziesz musiała
coś mówić?
Nawet nie przyszło mi to do głowy.
– Wydaje mi się, że akurat w tej funkcji lepiej sprawdziłyby się inne osoby. – Serce zaczęło mi
galopować. Nie nadawałam się do tego, by coś komuś radzić.
– Na przykład ja – odezwała się Victoria.
– Tak, na przykład Victoria – potwierdziłam. – Ona powinna się tym zająć.
– Cieszę się, że tak uważasz – powiedziała pani Lyon. – Ponieważ Victoria będzie twoją
współprowadzącą.
Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie.
Poszukałam wzrokiem Alany. Wyglądała na urażoną.
– Albo Alana – powiedziałam szybko. – Alana byłaby doskonałą prowadzącą.
– Już poprzydzielałam wszystkim funkcje – wyjaśniła pani Lyon, podnosząc z biurka arkusz
papieru. – Zaraz umieszczę spis na tablicy. Kiedy to zrobię, proszę kolejno podchodzić, żeby zapoznać
się z listą. Potem znajdźcie na tamtym stole odpowiedni segregator. Do każdej funkcji przydzieliłam po
dwie osoby. Nasza pierwsza emisja nastąpi w środę po lekcjach. To takie ekscytujące! – Tuż po tym
wybuchu entuzjazmu przypięła arkusz papieru do tablicy magnesem.
Choć i tak już stałam, nawet się nie ruszyłam, gdy reszta klasy przepychała się koło mnie. Nikt
z idących w stronę listy nie odezwał się słowem. Nawet Alana. Coś we mnie wstąpiło i przepchnęłam
się przez innych.
– Naprawdę uważam, że wybrała pani nieodpowiednią uczennicę – oznajmiłam pani Lyon, gdy
tylko do niej dotarłam. – Wpadłam na ten temat tylko dlatego, że Alana udzieliła świetnej rady mojej
kuzynce. To Alana potrafi doradzać. Proszę o inny przydział.
Pani Lyon potrząsnęła głową.
– Kathryn, im bardziej nalegasz, tym wyraźniej widzę, że właśnie tego ci trzeba. Na pewno nie
bez powodu wybrałaś ten przedmiot.
Czy wytłumaczenie, że to Alana mnie zmusiła, uznałaby za wystarczające?
– Tyle że ja chciałam się nauczyć czegoś o pracy za kulisami – wyjaśniłam. – Może
prowadzących też by się zmieniło po dwóch tygodniach, jak obsadę reszty funkcji.
Pani Lyon znów pokręciła głową.
– Przykro mi, ale ze względu na słuchaczy gospodarze programu muszą być stali. Widzisz, to
jedyna funkcja, która nie podlega zmianom. Mimo to podczas zajęć poznasz wraz z innymi wszystkie
tajniki produkcji podkastów. – Spojrzała gdzieś za mnie. – Wygląda na to, że Victoria wzięła już wasz
segregator. Oczekuję, że dobrze się wzajemnie poznacie, żeby móc sprawnie współpracować na antenie.
Zarówno w postawie nauczycielki, jak i w stanowczym zaciśnięciu szczęk dostrzegłam coś, co
dało mi do zrozumienia, że nie uda mi się od tego wykręcić.
Ręce mi opadły, a gdy się odwróciłam, rzuciła mi się w oczy Alana. Miała już swój segregator
i siedziała obok Franka Younga. On miałby być jej partnerem? Robiło się coraz straszniej.
Dopadłam do mojej najlepszej przyjaciółki.
– Jaki dostałaś przydział?
– Zaczynam od marketingu – odpowiedziała, kartkując segregator.
– Z nim? – zapytałam niemal bezgłośnie.
– On ma imię i nazwisko i ty je znasz – wtrącił się Frank.
Należał do ludzi, którzy byliby całkiem fajni, gdyby nie ich charakter. Spojrzenie jego
niebieskich oczu wydawało się nieco senne, jak u kogoś wyluzowanego, do tego w brodzie miał
dołeczek. Nos, zakrzywiony i ponadprzeciętnych rozmiarów, nadawał mu wygląd twardziela. Włosy
miał brązowe, nad uszami podgolone, u góry zaś dłuższe i gęste.
– Codziennie staram się je zapomnieć – stwierdziłam.
– To nazwisko niedługo zawiśnie na waszej marinie, wtedy łatwiej ci je będzie zapamiętać.
Wszystko się we mnie zagotowało.
– Chciałbyś.
Alana podniosła rękę.
– Stop – zarządziła. – Tak, jestem w parze z Frankiem. Widziałaś w segregatorach tę uroczą
umowę, którą musimy podpisać? Generalnie sprowadza się do tego, że chociaż Frank to palant, muszę
się z nim dogadywać.
– Że niby jestem palantem? – Zmrużył oczy.
Alana zagryzła wargę, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Tak.
Swojego palanctwa Frank dowiódł wielokrotnie. Obstawanie przy tym na zajęciach nie
zaprowadziłoby nas jednak donikąd, więc ugryzłam się w język, jak zawsze, gdy zależało mi na spokoju.
– A więc marketing? – powiedziałam tylko.
– Będziemy zarządzać kontami podkastu w mediach społecznościowych i zachęcać ludzi, żeby
dzwonili, gdy będziemy nagrywać – wyjaśniła Alana.
– Dobrze się w tym sprawdzisz – oświadczyłam.
– Dzięki – powiedziała.
– Głupio wyszło – stwierdziłam. Chociaż się uśmiechała, widziałam jej rozczarowanie. – Wiesz,
że nie chcę tego prowadzić.
– Wiem. Ale nic się nie stało. Wypadniesz świetnie.
– Wypadnę fatalnie i obie o tym wiemy.
Zaśmiała się.
– Będzie dobrze, Kate.
Frank prychnął.
– Przymknij się. Ona sobie poradzi – powiedziała Alana. Potem znów zwróciła się do mnie.
– Lepiej już się zbieraj, bo twoja partnerka padnie na zawał. – Ruchem głowy wskazała Victorię.
Gdy obejrzałam się w tamtym kierunku, wspomniana Victoria podniosła segregator i zamachała
nim do mnie.
– Gdybym mogła oddać ci moją fuchę, zrobiłabym to – szepnęłam do Alany.
– Wiem. Niestety, nic się nie da zrobić. Leć rozkminić, jak można współpracować z Victorią, a ja
tu zostanę i postaram się rozgryźć, jak się dogadać z tym tutaj. – Strzeliła Franka w ramię, a on podniósł
wzrok, jeszcze przed chwilą całkowicie zatopiony w telefonie.
– Co jest? – zapytał.
Alana spojrzała na mnie porozumiewawczo.
– Życz mi szczęścia.
Zmarszczyłam nos.
– Ty mnie też.
O Victorii wiedziałam niewiele więcej niż to, że chodziła do ostatniej klasy, przestudiowała
wszystkie odcinki dotychczasowych podkastów i pewnie nieustannie faszerowała się innymi tego typu
produkcjami. Czyli, generalnie, była znawczynią tematu. Usiadłam przy stoliku koło niej.
– Nareszcie – powiedziała.
– Cześć. Jestem Kathryn.
– Kathryn? Hm. Będziemy musiały nad tym popracować.
– Co masz na myśli?
Wycelowała palec w pierwszą stronę w segregatorze.
– Musimy wymyślić chwytliwy tytuł naszej audycji, a po nim będziemy zawsze mówić:
„z waszymi prowadzącymi, Victorią – wskazała na siebie – i… z tobą”.
– Kathryn.
– Według mnie na „z Victorią i Kathryn” można połamać sobie język. Powinnyśmy skrócić twoje
imię. „Z Victorią i Kat”.
– Kat mi się nie podoba.
– Dlaczego?
Głównie dlatego, że aż się prosi, żeby dodawać przed nim „Kitty”.
– Po prostu Kat do mnie nie pasuje. Jeśli szukasz czegoś jednosylabowego, może być Kate.
– Z Victorią i Kate – powiedziała, sprawdzając, jak to zabrzmi.
– „Z Vic i Kate”? – zasugerowałam.
– Fuj. Nie – zaprotestowała, zbywając ten pomysł machnięciem ręką. – Z Victorią i Kate. To
chwyci.
– Okej.
– A jak powinnyśmy zatytułować nasz program? – spytała Victoria, coś sobie notując.
– „Z problemami zwracajcie się do nas”?
Załamało mnie to.
– Ja nawet nie myślałam, że ten pomysł wygra! – wypaliłam. – Bo niby jakie mamy kwalifikacje,
żeby rozwiązywać cudze problemy?
Pani Lyon musiała stać gdzieś w pobliżu, bo to ona odpowiedziała na moje pytanie.
– Absolutnie żadnych. Dlatego na początku każdej audycji będziecie musiały przytaczać
formułkę wyjaśniającą, że z uwagi na to, iż nie jesteście licencjonowanymi terapeutkami, wasze opinie
to jedynie wasze opinie itede, itepe.
Kiwnęłam głową.
– Proszę pani – zwróciła się do niej Victoria. – Co pani sądzi o tytule „Z problemami zwracajcie
się do nas”?
Nauczycielka przekrzywiła głowę na bok.
– To chyba powinno być coś bardziej wpadającego w ucho. Krótszego.
– Na przykład „To nie moja sprawa” – powiedziałam pod nosem.
Pani Lyon wycelowała we mnie palec.
– Spodobało mi się. To jest to.
– Oo. Hm, okej – zgodziłam się zaskoczona. W życiu nie przypuszczałam, że moje pomysły
mogą się tak podobać.
Victoria wydęła wargi.
– Czy to nie zniechęci ludzi do dzwonienia? Skoro będziemy im mówić, że dla nas to nie
problem?
– Przekonasz się – stwierdziła pani Lyon i przeszła do kolejnej grupy.
Victoria, wciąż wpatrując się we mnie, stuknęła długopisem w zeszyt, a ja uświadomiłam sobie,
że czeka, żebym odkryła tajemnicę skrywającą się za stworzonym przeze mnie tytułem.
– A gdybyśmy tak pytały słuchaczy, na jakie ich sprawy inni reagują słowami „To nie moja
sprawa”? – zasugerowałam.
– Dobry pomysł – przyznała niechętnie Victoria. Ponownie coś sobie zanotowała. Dotarło do
mnie, że chyba też powinnam robić jakieś notatki, więc wyciągnęłam z plecaka zeszyt.
– Oczywiście to ja będę główną prowadzącą – oznajmiła Victoria. – Jestem przecież w klasie
maturalnej, a ty nawet nie chciałaś prowadzić. Mogłabyś dorzucać w trakcie programu argumenty
wspierające to, co mówię.
Z czymś takim chyba mogłabym sobie poradzić.
– Okej.
– Może istnieją problemy, w jakich któraś z was mogłaby się specjalizować na podstawie
swojego doświadczenia? – usłyszałam nad sobą głos pani Lyon. Pojawiła się dosłownie znikąd.
Odwróciłam się, ale już jej nie było.
– Trochę to upiorne – stwierdziłam. Alana zgodziłaby się ze mną i razem byśmy się śmiały.
Victoria tylko spytała:
– Co takiego?
– Nic.
– W każdym razie ja jestem starsza, możliwe więc, że mam więcej doświadczenia w większości
kwestii. Z jakimi problemami ludzie mogliby dzwonić? – zapytała.
– Hm… – Spróbowałam sobie przypomnieć, na co w przeszłości użalali się moi znajomi
i rodzina. – Może związane z rodzicami?
– Faktycznie. Twoi rodzice nadal są razem?
– Tak.
– Zatem jako eksperta od problemów rodzinnych zapiszę siebie. Moi się rozwiedli, i to z hukiem.
– Okej.
– Wysokie miejsce na liście będą zajmowały też problemy w związkach. Porady miłosne i tak
dalej. Ile takich związków miałaś?
– Tylko jeden – odparłam, rumieniąc się na myśl o Hunterze.
– Okej, czyli znowu ja. – Ponownie zapisała swoje imię.
– Ja mogę udzielać dobrych rad związanych z jeziorem – rzuciłam.
– Z jeziorem? Sądzisz, że ludzie będą chcieli porad na temat jeziora?
– Nie wiem. Może? O jakiej porze najlepiej je oglądać, gdzie zabrać kogoś na randkę lub…
Widać było, że Victoria wątpi, iż ktoś chciałby się radzić w kwestii jeziora, mimo to powiedziała:
„Pewnie”, i zapisała to sobie.
– Uprawiam koszykówkę i biegi. A więc porady sportowe to też ja.
Reszta lekcji potoczyła się w tym samym stylu. Przydzieliła sobie niemal wszystko: modę,
zadania domowe, nauczycieli i znajomych. Mnie przypadło tylko rodzeństwo, ponieważ uznała moje
relacje z kuzynami za dość szczególne.
Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że nasza lista utwierdziła Victorię w przekonaniu, iż to ona
powinna udzielać porad, a ja mam ją wspierać. Nadal mi to pasowało. Im mniej będę miała do mówienia,
tym lepiej.
Zadzwonił dzwonek. Victoria spakowała się błyskawicznie i zniknęła za drzwiami, zanim
zdążyłam się podnieść. Napięcie paraliżujące mi ramiona zelżało i wzięłam głęboki oddech. Obiecana
przez Alanę frajda okazała się nadspodziewanie stresująca.
Moja przyjaciółka szybko mnie odszukała.
– Ja go zabiję.
– Franka?
Potwierdziła skinieniem głowy.
– Jeszcze nie wierzę, że mamy razem pracować.
– Przykro mi.
– Nie twoja wina. Zabierajmy się stąd. Może skoczymy na koktajl mleczny?
– Chciałabym, ale obiecałam Lizie, że zawiozę ją na pierwsze korepetycje. Jutro po szkole?
– Umowa stoi.
Przeszłyśmy w milczeniu kilka metrów. Wszystko się we mnie przewracało.
– Doradzanie to twoja specjalność, Alana. Jak w ogóle się do tego zabrać? – spytałam, kopiąc
ziemię.
Chwyciła mnie za ramiona i spojrzała mi w oczy.
– Kate, masz to w sobie. Też możesz się tak wyspecjalizować. Ludzie po prostu szukają
zrozumienia i rozwiązań.
Zaśmiałam się.
– No właśnie. A mnie ciężko przychodzi i jedno, i drugie.
– Przede wszystkim za dużo się nie zastanawiaj. To przyjdzie samoistnie. Wyobrażaj sobie, że to
ze mną siedzisz i rozmawiasz.
Kiwnęłam głową i ją uściskałam. Potem rozeszłyśmy się do samochodów.
Kiedy usiadłam, komórka zaczęła uwierać mnie w biodro, więc ją oswobodziłam i rzuciłam na
siedzenie obok. Zagapiłam się na nią. Miałam ochotę napisać do Huntera – opowiedzieć mu
o szaleństwie, z którym miałam dziś do czynienia. On by zrozumiał, czemu nie chciałam mówić na
antenie o rzeczach, o których nie mam pojęcia. Tyle że jeszcze nie odpowiedział na moją wiadomość
sprzed miesiąca. Czemu więc miałabym znów do niego pisać? Byłam całkowicie pewna, że gdyby
w wyborach tematu na podkast wygrała propozycja Alany, to „odpuszczenie sobie kogoś, kto wcześniej
odpuścił sobie ciebie” znalazłoby się w pierwszej dziesiątce randkowych porad. Wsadziłam kluczyk do
stacyjki i przekręciłam.
ROZDZIAŁ 6
Poszła już? – spytała Liza. Zaparkowałyśmy pod centrum korepetycyjnym, ale jak tylko zgasiłam
silnik, Liza wtuliła głowę między kolana. Zdumiało mnie, że nie przywaliła przy tym głową w deskę
rozdzielczą.
– Nie mam pojęcia, kogo zobaczyłaś, więc nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie.
– Chodzi o dziewczynę w moim wieku, która wchodziła z mamą do sklepu. Nie mówiłam, że tak
będzie?
– Wiesz, Liza – powiedziałam. – Korepetycje to nic złego. Masa moich znajomych całe lata miała
korepetytorów.
– Nikt, kogo znam, nie ma, więc nie wierzę.
– Jak chcesz. Wygląda na to, że teren czysty.
Powoli wysunęła głowę i się rozejrzała.
– Dobrze. Idźmy szybko. Umiesz chyba szybko chodzić?
– Owszem, posiadłam umiejętność szybkiego chodu. Wydawało mi się jednak, że pojechałam
z tobą wyłącznie dlatego, że gdyby ktoś zobaczył cię w moim towarzystwie, nie byłby to aż taki obciach.
– Tak. Ale uznałam, że aż tak się nie liczysz. W szkole prawie nikt cię nie zna – odparła
i wyskoczyła z samochodu.
Kiedy ją dogoniłam, była już przy drzwiach. A gdy je otworzyła, rozległ się donośny dzwonek
ogłaszający nasze przybycie. Przed nami znajdowała się wysoka lada, a za nią duża sala z długimi
stołami. Wzdłuż tylnej ściany ciągnęły się nieduże boksy. Jedną ze ścian pomieszczenia niemal w całości
zajmowały okna, dzięki którym wnętrze wydawało się jasne i przestronne. Gdyby wychodziły na jezioro,
sama bym tu przychodziła z zadaniami domowymi, żeby zasiąść do ich odrobienia przy jednym z tych
stołów. Ale nie byliśmy w Lakesprings. Za oknami był parking. Nie żeby w Oak Court nie należało
oczekiwać ładnych widoków. Zieleni było tu mnóstwo, otaczały nas przecież góry Sierra Nevada. Po
prostu to, co znajdowało się za oknami, nie zaliczało się do rzeczy ładnych.
Z jednego z boksów na tyłach ktoś wyszedł, minął stoły i podszedł do lady.
– Witam – powiedział.
Oboje momentalnie się rozpoznaliśmy.
– Kate.
– Diego – powiedziałam. – Nie miałam pojęcia, że tu pracujesz.
– Chodzisz tutaj?
– Moja kuzynka tu chodzi. Jestem tutaj z kuzynką. – Wskazałam na nią, by potwierdzić swoje
słowa.
– Już sama rozumiesz, co to za wstyd – zauważyła Liza półgłosem.
Zignorowałam ją.
– Jesteś jej korepetytorem? – spytałam.
Diego spojrzał na leżącą na ladzie rozpiskę.
– Nie. Korepetycji będzie udzielał jej Tommy. – Obejrzał się przez ramię. – Tommy! Przyszła
twoja klientka.
– Widzisz, jesteś klientką – powiedziałam cicho do Lizy. – Bajerancko.
– Za późno. Teraz wiem, jak tak naprawdę będę się tu czuła.
Z zaplecza wyszedł wysoki chłopak o długich brązowych włosach, ubrany w koszulkę jakiejś
kapeli. Liza się wyprostowała.
– Tommy, to Liza – oznajmił Diego.
Tamten uśmiechnął się szeroko.
– Miło cię poznać. Mamy dziś tylko godzinę, tak? To rozprawmy się z twoimi zadaniami.
Liza kiwnęła głową i poszła za nim do długiego stołu przy oknie.
– Tommy jest świetny. Trafiła w dobre ręce – stwierdził Diego, widząc, jak odprowadzam ich
To książka dla marzycieli
ROZDZIAŁ 1 Niebo było idealnie błękitne. Jego nieskazitelności nie psuła ani jedna chmurka. Wyciągnęłam się na siedzeniu skutera wodnego, z nogami na kierownicy. Rękę opuściłam nad wodę, przeciągnęłam palcami po jej powierzchni. – Drażnisz się ze mną, tak? – zapytałam niebo. – Akurat dzisiaj. – Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i zrobiłam mu zdjęcie. Wrzuciłam je do sieci z podpisem: „Ja się nie zgadzam”. Telefon zadzwonił, tak mnie zaskakując, że o mało nie wrzuciłam go do jeziora. Siadłam prosto i odebrałam. – Słucham? – Kate, gdzie jesteś? – To była mama. – Hm… – Nietrudno zgadnąć – stwierdziła, jak wyczułam, z uśmiechem. – Na jeziorze, co? Za dwadzieścia minut jedziesz do szkoły. – Aha. – Szkoła. Starałam się udawać, że to jeszcze nie jest początek roku. Gdybym chodziła do szkoły u siebie, w Lakesprings, zaczynalibyśmy po Święcie Pracy1 . Niestety, Lakesprings liczyło zbyt mało stałych mieszkańców, by pozwolić sobie na szkołę. Dlatego moje liceum mieściło się w Oak Court, pół godziny jazdy z górki ode mnie. A Oak Court nie przejmowało się sezonem kąpielowym. – Rusz się – powiedziała mama. – To dla twojego brata i waszej kuzynki pierwszy dzień w liceum. Niech się przez ciebie nie spóźnią. – Zaraz będę – odparłam. Rozłączyłam się i odpaliłam skuter. Właśnie wtedy tuż koło mnie śmignął inny skuter wodny, obryzgując wodą cały prawy bok mojego. – Odstęp! – zawołałam. Nie znoszę, gdy ktoś nie zachowuje dystansu, choć na pewno mnie widzi. Lewym rękawem przetarłam wyświetlacz, wepchnęłam komórkę do kieszeni spodenek kąpielowych i skierowałam się w stronę mariny. Gdy przybijałam do brzegu, mama już czekała na przystani. Ludzie często mówili, że jesteśmy jak dwie krople wody. Nie o takich komplementach marzą szesnastoletnie córki czterdziestoletnich matek. Rozumiałam to jednak: obie miałyśmy długie jasnobrązowe włosy, cerę podatną na opaleniznę, a oczy orzechowe, czyli mówiąc mniej wymyślnie – brązowe z nutą zieleni. – Już tylko piętnaście minut – oznajmiła mama, patrząc znacząco na mój mokry kostium. Błysnęłam uśmiechem. – Zaraz się przebiorę. Będzie dobrze. – Podpłynęłam do nabrzeża, a ona sięgnęła do kierownicy skutera, by go przywiązać. – Od ósmej ma rezerwację – poinformowałam ją. – Trzeba zatankować? – Pewnie tak – potwierdziłam. – Mogę się tym zająć. – Szkoła, Kate. – Ostrożnie mnie uściskała. Liceum czasem wydawało mi się bez sensu, bo już i tak wiedziałam, co zrobię ze swoim życiem – będę wraz z rodzicami prowadzić tę marinę. – Okej, okej. – Pocałowałam ją w policzek. – Dzięki, mamo. – Miłego dnia! – zawołała. Przeszłam przez ulicę, skręciłam za róg, potem weszłam do domu od frontu. W drzwiach przebiegł obok mnie jakiś nieduży osobnik, któremu deptał po piętach drugi dzieciak, wrzeszczący: – Wujek Luke powiedział, że to moja kolej! Oto cały urok naszego sąsiedztwa. Moi dziadkowie całe życie spędzili w Lakesprings. Należała do nich zarówno marina, jak i dwa hektary ziemi po drugiej stronie ulicy. Decydując się na emeryturę, jedno i drugie przekazali trojgu swoim dzieciom, które potem podzieliły między siebie tę działkę i postawiły na niej po sąsiedzku trzy domy. Ciotka i wujek, nie chcąc rezygnować ze swojej dotychczasowej pracy, odsprzedali udziały w marinie moim rodzicom, którzy już i tak nią zarządzali. W ten sposób dostała się nam przystań i życie w czymś na kształt rodzinnej wspólnoty.
Pognałam korytarzem do siebie i szybko wskoczyłam w czyste spodenki i koszulkę w paski. Przejechałam szczotką włosy; były jeszcze wilgotne, ale wyschną po drodze do szkoły. Złapałam za plecak i wypadłam z pokoju. Max, mój młodszy brat, czekał przy frontowych drzwiach, też z plecakiem. – Gotowy? – zapytałam. – Jak nigdy – odparł oschle. – Gdzie jest Liza? – Rozejrzałam się za naszą kuzynką. – Jak widać, jeszcze nie tutaj. – Pójdę po nią. Wyszłam na ulicę i skierowałam się w prawo. Nasz dom stał w środku, wciśnięty między posesję wujka Tima z lewej i cioci Marinn z prawej. Ciotka i wujek pozakładali już rodziny i dorobili się gromadek dzieci. Zapukałam w drzwi cioci Marinn. Nikt w całej rodzinie nie uważał, że wchodzenie do któregokolwiek z domów należy poprzedzić pukaniem, ja jednak przestrzegałam tej reguły dobrego wychowania, licząc na to, że inni wezmą ze mnie przykład. Gdy nikt nie zareagował, westchnęłam i weszłam. – Lizo! – zawołałam. – Musimy jechać! Moja czternastoletnia kuzynka pojawiła się przy drzwiach w cudnej letniej sukience i oparach owocowych aromatów. Zakrztusiłam się. – Co to jest i czy ty się w tym kąpałaś? – To Mango Dreams i z czasem wywietrzeje. – Zarzuciła swoimi blond lokami i wyciągnęła mnie za rękę z domu, jakby to ona na mnie czekała. Max już siedział w moim samochodzie, na miejscu obok kierowcy. Liza siadła za nim i ścisnęła go za ramiona. – Pierwsza klasa liceum! – zawołała. – Oto początek nowego rozdziału w życiu, gdy wszystko staje się możliwe. – Jasne – przyznałam. Albo będzie dokładnie tak samo jak rok wcześniej: oby tylko doczekać do lata. * * * Pierwszy dzwonek rozbrzmiał, gdy wjeżdżałam na parking przy szkole. Liza i Max wypadli z samochodu tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy. W chwili gdy go zamykałam i wrzucałam kluczyki do plecaka, byli już w połowie placu. – Spóźnienie w pierwszy dzień szkoły? – spytała Alana, podchodząc i biorąc mnie pod rękę. – Jeszcze nie jestem spóźniona. A ty nie musiałaś na mnie czekać. – Co byłaby ze mnie za przyjaciółka, gdybym nie zaczekała? – Taka, która stawia na punktualność. – Jesteśmy już w trzeciej klasie. Dzwonki to opresja – oświadczyła Alana, przesuwając okulary słoneczne na czubek głowy. – Zdaje się, że coś podobnego powiedziałaś w zeszłym roku. Kiedy wchodziłyśmy razem do budynku, Alana wzruszyła ramionami. – Chyba nie oczekujesz, że będę pamiętać wszystko, co mówiłam? Liceum Sequoia High w pełni odpowiadało zapowiedziom zawartym w jego nazwie – było szkołą średnią wzniesioną pośród sekwoi. Zajmowało duży trzykondygnacyjny budynek. Stołówka i biblioteka stały osobno i dzięki temu zdarzało nam się zaznać w ciągu dnia smaku wolności i świeżego powietrza. W tym roku Alanie i mnie udało się tak zgrać lekcje, że na trzy z sześciu chodziłyśmy razem, a że dotyczyło to również pierwszej, stanowiło najprawdopodobniej powód, dla którego na mnie czekała. Kiedy szłyśmy korytarzem, w kieszeni zabrzęczała mi komórka. Z wyjęciem jej zaczekałam, aż
usadowimy się na historii, słuchając przemowy pana Warda o oczekiwaniach na ten rok. Hunter wrzucił do sieci fotkę na pierwszy dzień w szkole. To był selfik przedstawiający jego z siostrą przed ich nowym domem. „Nowy” było tu określeniem względnym, mieszkali w nim już od trzech miesięcy, bo wyprowadzili się na zakończenie zeszłego roku szkolnego. Pod zdjęciem napisał: „Życzcie nam szczęścia”. Wyglądał na… zadowolonego. Włosy barwy popielaty blond miał podniesione nad czołem, a jego niebieskie oczy promieniały. Kliknęłam jego profil i przewinęłam stare posty, znajdując tamten sprzed roku, również z pierwszego dnia szkoły – nas dwoje przy jego samochodzie. Ja podnosiłam wzrok na Huntera, mrużąc oczy w uśmiechu, on patrzył w obiektyw. Podpis brzmiał: „Tę dziewczynę wyłowiłem z jeziora, żeby chodziła z nami do szkoły”. Już zapomniałam, że wtedy, przed rozpoczęciem lekcji, też wybrałam się na jezioro. Alana chrząknęła, więc podniosłam głowę, myśląc, że pan Ward wywołał mnie do odpowiedzi. On jednak nadal pisał coś na tablicy. Alana zmarszczyła brwi i ruchem głowy wskazała mój telefon, wyraźnie pytając, co się dzieje. Bezgłośnie odpowiedziałam: „Nic” i zamknęłam profil Huntera. Należało powiedzieć stop. Skończyłam z Hunterem. Powiedzieliśmy sobie, że będziemy w kontakcie, on jednak w miarę upływu lata powoli przestawał odpowiadać na wiadomości i maile i w końcu musiałam przyznać się do klęski. Odłożyłam komórkę i spróbowałam się mocniej skupić na lekcji. – Co oglądałaś na telefonie? – zapytała Alana po dzwonku, gdy szłyśmy korytarzem na następne zajęcia. – Chyba z dziesięć minut wgapiałaś się w niego z rozmarzeniem w oczach. – Wcale nie. Po prostu przeglądałam wszystkie wpisy z pierwszego dnia w szkole. – Taa, jasne – odparła. I pewnie nie porzuciłaby tak łatwo tego tematu, gdyby jej uwagi nie przyciągnęło coś na końcu korytarza. Dech jej zaparło. – Co jest? Odciągnęła mnie na bok, poza tłum idących. – Pamiętasz Diega? – spytała szeptem. – Kogo? – Diega Martineza. Z ostatniej klasy. – Nie. Nie przypominam sobie. – Serio? Przysięgłabym, że raz o nim wspominałam… A może pięćset razy. Pamiętasz, jak w maju odwalałam praktyki w pracowni matematycznej? To on był opiekunem. Chodził z taką Pam, więc nie mogłam do niego startować, ale… Nie? – upewniła się, widząc, że wciąż jeszcze grzebię w pamięci. – Raz przemycił do szkoły pieska, bo z powodu wyjazdu mamy musiał się nim opiekować. I uszło mu to na sucho. – Zmyślasz to wszystko na poczekaniu? – spytałam. – Bo nic takiego sobie nie przypominam. – A nie dlatego, że nie jest znad jeziora? – Alana wzięła się pod boki. – Tobie nawet nie w głowie poznawanie miastowych. Nazywaliśmy ich miastowymi, chociaż Oak Court tak naprawdę nie zasługiwało na tę nazwę. Mogło się pochwalić jedynie piętnastoma tysiącami mieszkańców. Tyle że było to i tak o trzynaście tysięcy więcej, niż liczyło Lakesprings. – To nieprawda! – zaprzeczyłam. – Nie w głowie mi poznawanie kogokolwiek. Wiesz, że nie cierpię ludzi. Alana się roześmiała, wiedząc, że przynajmniej trochę zażartowałam. – Przypominam sobie kolesia z kółkiem w nosie, o którym opowiadałaś… – Duncana – powiedziałam, przekrzywiając głowę. – I był jeszcze jakiś Mac… – Okej, kumam. Dowiodłaś, że moja teoria o „jeziornych” jest błędna. Jej koncepcja w pewnym sensie odpowiadała prawdzie. Niewiele czasu spędzałam w Oak Court. Dla mnie liczyło się przede wszystkim jezioro. – Tu nie chodzi o wyższość jeziornych nad miastowymi – wyjaśniłam. – Rzecz w tym, że opowiadasz o całej masie chłopaków. – Bo ich lubię. To coś złego?
– Nie. Po prostu tłumaczę ci, dlaczego akurat tego mogę nie pamiętać. – Mimo że opowiadałam o nim pięćset razy? – Nie o nim. Tamten to był Brady, koleś, który z okazji twoich urodzin zapalił w stołówce zimne ognie i został za to zawieszony na tydzień. Alana należała do dziewczyn, dla których chłopcy robili takie rzeczy. Była wysoka, miała ciemne kręcone włosy i niemal całkiem czarne oczy. Była Polinezyjką i wszyscy uwielbiali jej opowieści o dzieciństwie na Hawajach, tak jakby były rodem z innego świata. W pełni to rozumiem, bo mnie też zachwycały. Machnęła ręką. – Brady to przeszłość. – Chwyciła mnie za ramiona i nakierowała na koniec korytarza. Stał tam przed szafką chłopak z niesforną ciemną czupryną. – A to jest teraźniejszość – dodała. – A więc to jest ten koleś od pieska? – Tak. Diego. – Wydawało mi się, że wspominałaś coś o tym, że chodzi z Pam. – O jaką Pam chodziło, też nie miałam pojęcia. Jedynie powtarzałam uzyskane informacje. – Wygląda na to, że latem ze sobą zerwali. – Okej, fakt odnotowany. Możemy już iść? – Najpierw powiedz mi, co sądzisz? – O czym? – O nim. – Czemu? – Ponieważ jesteś moją najlepszą przyjaciółką i jeśli zamierzam cały mój czas poświęcić na myślenie o tym chłopaku i mówienie o nim, potrzebuję twojej aprobaty. Parsknęłam śmiechem. Alana nigdy nikogo nie pytała o zdanie. Poklepałam ją po policzku. – To uroczo z twojej strony, że chcesz, bym czuła się potrzebna. – Pytam poważnie. Co o nim sądzisz? – Oczekujesz, że ocenię go z ponad piętnastu metrów bez żadnych danych wstępnych? – Na podstawie pierwszego wrażenia i historii z pieskiem. Przyjrzałam się więc temu chłopakowi, mrużąc oczy, jakby miało mi to pomóc głębiej w niego wejrzeć. – Odnoszę wrażenie, że nienaturalnie długo sterczy przy swojej szafce. Jakby mnie usłyszał, Diego wyjął z niej książkę, zatrzasnął drzwiczki i gwałtownie odwrócił się w naszą stronę. Alana wciąż stała za mną, z palcami zaciśniętymi na moich ramionach, przez co nie dało się ukryć, że się na niego gapimy. Dotknęło mnie spojrzenie jego ciepłych brązowych oczu, które przeniosło się następnie na Alanę. Widząc jego twarz, pojęłam, czemu moja przyjaciółka chce rozmyślać o nim godzinami. Był cudny. Falujące ciemne włosy, jasnobrązowa cera, duże oczy, wysokie kości policzkowe, pełne wargi. – Hej, Alana – powiedział, przechodząc, jakby zdarzyło się coś najnormalniejszego w świecie. Jakby dziewczyny stale wystawały na korytarzu, żeby patrzeć, jak bierze książki z szafki. I już go nie było. Alana dała spokój moim ramionom, a ja stanęłam twarzą do niej. – I jak? Co sądzisz? – zapytała. – Sądzę, że to było trochę krępujące. – Nie, o nim. Potrzebuję twojej rady. – Owszem, jest cudny. W dodatku tak powiedział to „hej”, że niewątpliwie jest na dobrej drodze, żeby się w tobie zakochać. Masz moją aprobatę. Uśmiechnęła się. – Dzięki. – Rozległ się ostatni dzwonek, sygnalizujący, że faktycznie najwyższa pora, abyśmy rozeszły się na drugą lekcję. – Widzimy się na obiedzie – zawołałam, machając, bo już się oddalała.
– Na razie. Aha, i nie zapomnij, że na ostatniej lekcji mamy zajęcia z podkastów! – odparła Alana, też machając. – Jak mogłabym zapomnieć? – jęknęłam. – Jeszcze nie wierzę, że dałam ci się namówić. Alana uśmiechnęła się triumfalnie, a potem odwróciła się i pognała w głąb korytarza. W USA Święto Pracy (Labor Day) jest obchodzone w pierwszy poniedziałek września (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza). [wróć]
ROZDZIAŁ 2 Wysłuchaliście pierwszego podkastu liceum Sequoia High. Dla nastolatków, od nastolatków i o nastolatkach. Jedynego podkastu nagranego w szkole średniej. Przynajmniej o ile nam wiadomo. Szkoła się skończyła, ale czy w waszych nozdrzach, słuchacze, macie jeszcze ten zapach pozostawiony przez sześć setek nastolatków? Nie ma to jak miks pikantnych cheetosów, dezodorantów i potu. My, maturzyści, tęsknimy za nim niemal tak, jak wy będziecie tęsknić za nami. Ale głowa do góry, w przyszłym roku będzie tu kolejna klasa podkastowców, która albo nas przebije, albo totalnie wszystko schrzani. Już nie możemy się doczekać, jak to będzie. Siemka! Pani Lyon wyłączyła nagranie gwałtownym wduszeniem przycisku, a potem zmierzyła wzrokiem uczniów. Była malutka, o dużych oczach, w tej chwili dodatkowo rozszerzonych z podekscytowania. – To był ostatni odcinek zeszłorocznej audycji – oznajmiła. – Oczekiwania wobec was są więc duże. Wiem, że to dopiero pierwszy dzień roku szkolnego, ale nasi słuchacze są wygłodniali. Tego lata opublikowaliśmy więcej odcinków niż przez dwa poprzednie. Nasz podkast może i dopiero raczkuje, bo wchodzi w czwarty rok istnienia, ale nabiera impetu. Na was wszystkich spoczywa podtrzymanie tego pędu. Popatrzyłyśmy z Alaną na siebie. Mnóstwo dramatyzmu jak na pierwszy dzień szkoły. – W coś ty mnie wkopała? – szepnęłam. Alana nalegała, żebyśmy obie zdecydowały się na te zajęcia jako nasz przedmiot do wyboru. Wypełniła nawet za mnie formularz zgłoszeniowy, zapewniając, że będzie niesamowicie. „Podkasty – powiedziała – to coś jak rozrywka na zawołanie. Nagrane, gotowe do odtworzenia rozmowy na każdy możliwy temat”. Naprawdę tak powiedziała. Zupełnie jakby wynalazca podkastu zatrudnił ją do wypromowania swego dzieła jak świat długi i szeroki. Widząc, że tego nie kupuję, dodała, iż będę mogła opanować tajniki stołu mikserskiego, nauczyć się montażu lub czegoś innego, co przyda mi się w życiu. Uznając, że to lepsze niż garncarstwo, ustąpiłam. – Waszym zadaniem na ten tydzień – kontynuowała pani Lyon – będzie uzgodnienie tematyki naszego tegorocznego podkastu. Każde z was musi przedstawić jedną propozycję. Śledźcie w internecie napływające tematy, bo liczyć się będzie tylko pierwsze zgłoszenie. Powtórzeń nie będę uznawać. Rozstrzygająca będzie liczba głosów. Moje jedyne wymagania? Temat nie może być powieleniem wcześniejszych i musi dotyczyć młodzieży. Jak już bowiem wiecie, to podkast dla nastolatków, od nastolatków i o nastolatkach. Na prawo ode mnie wystrzeliła w górę czyjaś ręka. – Tak? – Pani Lyon przyjrzała się rozkładowi miejsc, który uzupełniła na początku lekcji, jak tylko się rozsiedliśmy. – Mallory. – Jakie dotąd były tematy? – O, miło, że pytasz. Chociaż miałam nadzieję, że wszyscy przygotowaliście się do zajęć i zapoznaliście z odcinkami z minionych lat, widocznie jednak spodziewałam się zbyt wiele. Osobiście nie słuchałam żadnej z tych audycji, ale okazało się, że inni tak. – Ja znam wszystkie trzy tematy z minionych trzech lat. Słuchałam od pierwszej klasy – zaświergotała dziewczyna po mojej lewej. – Wspaniale! – Pani Lyon znów pochyliła się nad rozkładem miejsc. – Victoria – uprzedziła ją dziewczyna. – Victorio. Właśnie taki entuzjazm lubię. Może byś podeszła i wypisała te tematy na tablicy? – Wyciągnęła w jej stronę suchościeralny pisak, a mnie zaciekawiło, czy Victoria się nie wykręci. Ja bym tak zrobiła. Ona natomiast wstała i śmiało wzięła pisak. Co więcej, pisząc, komentowała: – W pierwszym roku zabrali się za innowacje. Wyszukiwali różne wynalazki stworzone przez młodzież i przedstawiali je w swoich audycjach. Poza tym zachęcali nastolatków, by do nich dzwonili
i opowiadali, nad czym pracują, albo o nieudanych wynalazkach, co było nawet zabawne. – Victoria się odwróciła, cała uśmiechnięta. – Moim ulubionym wynalazkiem z tamtego roku była aplikacja Jak się ubrać. – Przyszło mi do głowy, że może chodzić też na kółko teatralne. Stała przy tablicy tak swobodnie, jakby specjalnie się przygotowała do tej prezentacji. – Mnie też się spodobała – przyznała pani Lyon. – W drugim roku skupiono się na nastolatkach, którzy zapisali się w historii – ciągnęła Victoria. – Zabawnie było słuchać o tym, jak nasi rówieśnicy robili w przeszłości tak interesujące rzeczy jak władanie narodami czy ograbianie banków. Ogólnie jednak moim zdaniem tamten rok okazał się trochę niewypałem. Był za mało interaktywny. Mało ludzi dzwoniło. Robiło się takie bla, bla, bla. Siedząca obok mnie Alana jęknęła. – To machanie pisakiem musiało uderzyć jej do głowy – szepnęła. Mnie też zaskoczyło, że Victoria pozwala sobie na krytyczne opinie na temat wcześniejszych audycji w obecności opiekunki tych projektów, czyli naszej nauczycielki. Przecież to ona miała władzę nad dziennikiem ocen. Pani Lyon uniosła brew. Victoria nie milkła. – Na szczęście poprzedni rocznik podniósł poprzeczkę polemikami na temat kontrowersyjnych procesów sądowych z udziałem nastolatków. Ludzie chętnie dzwonili i wyrażali opinię na ich temat. Czy tamten zespół korzystał przy tym z pomocy researcherów? Pani Lyon kiwnęła głową. – Owszem. Wszyscy w jakiś sposób wniesiecie coś w ten podkast, zaczynając od wyszukiwania informacji, poprzez montaż, po zajmowanie się sprzętem nagrywającym. Na realizację takiej audycji należy patrzeć pod różnymi kątami. Przez ten rok poznacie je wszystkie. Zastanawiałam się, gdzie pani Lyon nauczyła się tyle na temat podkastów. Wyglądała na osobę starszą, może nawet pod pięćdziesiątkę. W czasach, gdy studiowała, na pewno nie było tego tematu. – Skoro jesteśmy przy obsadzie stanowisk – powiedziała Victoria, wciąż trzymając w ręce pisak, chociaż do niczego jej już nie był potrzebny – chciałabym być jedną z prowadzących. – Przydzieleniem tej roli odpowiednim osobom, podobnie jak funkcjami dla reszty grupy, zajmę się w przyszłym tygodniu. – Pani Lyon wyciągnęła rękę po pisak, Victoria więc go oddała. – Teraz najważniejsze jest znalezienie jak najlepszego tematu. – Wyrzuciła rękę w bok, w stronę tablicy. – Te tutaj nie wchodzą w grę, wszystko inne tak. Bądźcie twórczy, wykraczajcie myślą poza to, co oczywiste. Tematy musicie przedstawić do piątku. W sali rozległy się jęki. – Nie chcę słyszeć narzekań w kwestii tak ważnej jak temat – oznajmiła pani Lyon. – I mam nadzieję, że wszyscy rozżaleni pamiętają, iż zajęcia w pracowni związane z naszym kursem odbywają się po lekcjach, raz w tygodniu. Jedna trzecia z was będzie mieć w środy studio produkcyjne, pozostałe dwie trzecie postprodukcję, w czwartki. – Dwukrotnie klasnęła, potem uderzyła dłonią w tablicę. – Nie zapomnieliście przyjść w pierwszy dzień szkoły z zeszytami? To spiszcie sobie te tematy, resztę lekcji będziecie mogli poświęcić na burzę mózgów nad nowymi pomysłami ze swoim sąsiadem. Przez chwilę w klasie słychać było tylko rozpinanie plecaków i wyciąganie zeszytów. Spisałam sobie tematy, które nie wchodziły w grę, potem odwróciłam się do Alany. – Jakieś pomysły? – spytałam. – Żadnych – odparła. – Ja trochę się zastanawiałam nad tymi wykorzystanymi tematami. – Ja też. To znaczy, komu mógł przyjść do głowy ten o nastolatkach w dziejach? – Mnie ten akurat wydał się interesujący. – Serio? A myślałam, że cię znam. – Napisała u mnie na czystej stronie słowo „Historia”, a potem przekreśliła je wielkim iksem. – Powinniśmy zrobić coś związanego z jeziorem – stwierdziłam, rysując ludzika surfującego po jej iksie jak po fali. – Nastoletni surferzy albo ludowe legendy znad jeziora. – Aha. Wszystko jasne. Jednak cię poznaję.
– To świetny pomysł! – zaprotestowałam. – Naprawdę myślisz, że miastowi za nim zagłosują? Rozejrzałam się po klasie, żeby się przekonać, jak wielu w niej jest uczniów z Lakesprings. I właśnie wtedy w ostatnim rzędzie zauważyłam Franka Younga. Skrzywiłam się. Do jego rodziców należała połowa Lakesprings i mieli ochotę na resztę. Od lat starali się odkupić od nas marinę. Działkę, którą zajmowała, upatrzyli sobie pod wypasiony hotel. A że moi rodzice nie kwapili się do sprzedaży, Youngowie imali się wszystkiego, żeby ich do niej zmusić – od zamawiania ocen oddziaływania na środowisko po składanie skarg na nieprzestrzeganie przepisów, długo można było ciągnąć tę listę. – Widziałaś go? – syknęłam. – Mhm. Dziwne, że sama dopiero teraz go zauważyłaś – odparła Alana. – Wiedziałaś, że wybierze ten przedmiot? – A niby skąd? Frank siedział obok Victorii. Gryzmolił coś w otwartym zeszycie, podczas gdy ona rozprawiała o tematach. – Według mnie super byłaby muzyka. Tego jeszcze nie robili – powiedziała. – Podkastów o muzyce jest milion. Nie wspominając o stacjach radiowych, które je nadają – odpowiedział Frank. – Potraktowała to bardzo poważnie – stwierdziła Alana, która najwyraźniej też usłyszała Victorię. Próbowałam się nie skrzywić i wzięłam głęboki oddech. Nie miałam ochoty myśleć o Franku. Może uda się nam ignorować się wzajemnie na tych zajęciach. Wyszłoby to nam na dobre. – Pewnie dlatego, że chce zostać prowadzącą – przypomniałam Alanie. – Człowiek o wiele bardziej przykłada się do tematu, o którym miałby rozprawiać przez następne nie wiadomo ile tygodni. – Ja też nie miałabym nic przeciwko prowadzeniu programu – zauważyła Alana. – Nadajesz się na prowadzącą. – Dla mnie byłoby to torturą. – A ty jaką funkcję byś chciała? – spytała. Wzruszyłam ramionami. – Researcherki, chyba. – No to oby nasze typy się sprawdziły. – Stuknęła długopisem w mój, wznosząc coś w rodzaju toastu z użyciem przyborów do pisania. Rozległ się dzwonek, wepchnęłam więc zeszyt do plecaka, wstałam i nagle ktoś, przechodząc, trącił mnie w ramię. – Cześć, Odstęp – powiedział Frank, oddalając się. – Słucham? – Tym razem przynajmniej byłaś sucha – rzucił przez ramię, a potem wyszedł z sali. Z początku nie zajarzyłam, ale potem przypomniałam sobie poranek na jeziorze. Tym gościem na skuterze musiał być Frank. Ochlapał mnie celowo. Perspektywa całego roku w małej salce z Frankiem Youngiem nie rysowała się wesoło.
ROZDZIAŁ 3 Po powrocie ze szkoły zajrzałam do kuchni, gdzie mama akurat mieszała mrożoną herbatę. – Będę potrzebna tacie w marinie? – zapytałam. – Nie, po południu ruch zmalał. Uniosłam brwi. – To znaczy, że znajdzie się dla mnie wolny skuter, żebym mogła popływać? Mama parsknęła śmiechem. – Faktycznie chcesz wydać całe swoje kieszonkowe na benzynę? – Tak. W sumie moglibyście od razu mi je w niej wypłacać. Otworzyła lodówkę i wyjęła jabłko. – Jak było w szkole? – Nieźle. – Możliwe, że to właśnie trzecia klasa będzie dla ciebie najfajniejsza. – Co roku tak mówisz. – Lubię myśleć pozytywnie. – Puściła wodę, umyła jabłko i mi je podała. – Dzięki, mamo. – Akurat gdy opuszczałam kuchnię, wszedł Max i mama zaczęła wypytywać go o pierwszy dzień w nowej szkole. Kiedy szłam korytarzem do swojego pokoju, zadzwoniła komórka, więc wyciągnęłam ją z plecaka. – Hej, Alana. Już się za mną stęskniłaś? – Przydałoby się zrobić burzę mózgów w sprawie tematu na podkast – odparła. – Czemu? Zajęcia były dopiero co, a to zadanie jest na piątek. – Tematy trzeba będzie wybrać szybko. Im dłużej będziemy zwlekać, tym będzie ciężej. A przy okazji, posłuchałaś choć trochę tych podkastów, o których ci mówiłam? Otworzyłam drzwi pokoju i zsunęłam plecak z ramienia na podłogę. Potem klapnęłam na poduchę w kącie, wgryzając się w jabłko. Spojrzałam na przeciwległą ścianę, na mój ogromny plakat z surferem wzbijającym łuk wodnej mgiełki. – Byłam zajęta. – Wiesz, że na skuterze też możesz słuchać podkastów? – Wiem, wiem. Który jest twój ulubiony? Posłucham go. – Lubię te śmieszne recenzje filmowe. Aha, albo ten zabawny o jedzeniu. Ten o pierwszych randkach też jest niesamowity. – Czyli wszystkie? – Najlepiej. Do pokoju weszła moja kuzynka z głośnym „grrr”. Tak mnie zamurowało, że o mało nie udławiłam się jabłkiem. – Co się stało? – zaciekawiła się Alana. Za Lizą wtargnął mocny aromat cytrusów. – To Liza. Chyba się cieszy. – Wcale się nie cieszę – oznajmiła Liza. – Aha, tylko tak pachniesz, pomyliło mi się. – Jak masz problem z moimi perfumami, to nad tym popracuj. – Rozmawiasz teraz ze mną czy z Lizą? – spytała przez telefon Alana. – Sorki, z tobą – zapewniłam ją. – Mam problem – oznajmiła głośno Liza. – Czy Liza powiedziała, że ma problem? – spytała Alana. – Tak. – Daj na głośnomówiący.
Westchnęłam, ale wykonałam polecenie. – Hej, Liza – odezwała się Alana. – Opowiedz nam o swoim problemie. – Mama chce mnie wysłać na korepetycje do tego ośrodka przy spożywczaku w mieście – oświadczyła zafrasowana Liza. – Okej… – powiedziała Alana. – Raz w tygodniu, po szkole. Żeby „zapobiec problemom”, tak powiedziała. – Jakie problemy? – zdziwiłam się. – Wiesz, moje z ocenami. Nie wiedziałam. – Masz problemy z ocenami? Liza wzruszyła ramionami. – Gdy mam się zabrać do zadania domowego, ciężko mi się zmotywować. – Za pomocą dwóch palców wyciągnęła z ust wstęgę gumy do żucia. – A co jest nie tak z chodzeniem do centrum korepetycyjnego? – zapytała Alana. – Aż tak źle jest się zmusić raz na tydzień do odrabiania pracy domowej i jeszcze mieć pod ręką pomoc? Liza okręciła gumę wokół palca wskazującego, a potem zeskrobała ją zębami. – Jestem w pierwszej klasie. Pomyślcie o mojej reputacji. Nie bardzo wiedziałam, o jaką reputację jej chodzi, ale rozumiałam, co ma na myśli. – Kto się o tym dowie? – spytałam. – Tylko ci, którzy sami też biorą korepetycje. Liza tak epicko przewróciła oczami, jakby w życiu nie widziała ignorantki większej niż ja, i przysiadła na skraju mojego łóżka. – To tuż przy spożywczaku. Masz pojęcie, ilu ludzi z naszej szkoły chodzi do tego sklepu? – Nie mam. – Rzadko bywałam w spożywczaku w Oak Court. My w Lakesprings mieliśmy swój sklepik i chociaż należał do Youngów, stanowił o wiele wygodniejsze rozwiązanie. – Ja też nie – przyznała Liza – ale na pewno mnóstwo. Ktoś mnie zobaczy. Z telefonu dobiegł głos Alany. – Czemu nie pogadasz z mamą i nie powiesz, że jesteś gotowa sama odrabiać lekcje? Zaproponuj jej, żeby co tydzień sprawdzała stronę szkoły i jak tylko zobaczy na niej, że któregoś zadania brakuje, zgodzisz się na plan z korepetycjami. Liza siadła prosto, uszczęśliwiona. – Doskonały pomysł, Alano. Ty zawsze umiesz doradzić. Dziękuję! – Poderwała się i wybiegła z pokoju, niewątpliwie po to, by natychmiast podzielić się z mamą tym rozwiązaniem. – Nie ma sprawy – zapewniła mój pokój Alana. – Już wyszła – poinformowałam ją. – Zabawna jest ta dziewczyna. Sorry, moja mama właśnie przyszła z pracy i cierpliwie czeka, żeby ze mną porozmawiać. – Okej, to do jutra. – Rozłączyłam się i podeszłam do szafy, żeby wyjąć strój kąpielowy. Kiedy się odwróciłam, żeby zamknąć drzwi, stała w nich mama oparta o framugę. – To niezły pomysł – oświadczyła. – Który? – Sprawdzanie w internecie, czy odrobiłaś lekcje, zanim puścimy cię na jezioro. – Takiego pomysłu nikt nie sugerował. Mrugnęła do mnie. – Odrobinę go zmodyfikowałam. Słyszałam, jak mówiłaś Alanie, że macie coś do zrobienia na piątek. – Chodzi tylko o temat na podkast. Nic wielkiego. Rozpromieniła się. – Jak tam zajęcia z podkastów? Jesteś zachwycona? W zeszłym roku w ramach strategii przekonywania mnie do podkastów Alana zaraziła tą koncepcją moją mamę.
– Było okej. – Daj im szansę. Może cię jeszcze zaskoczą. – Ty też chciałabyś móc chodzić na zajęcia z podkastów, mamo? – Bardzo śmieszne. A więc musicie wymyślić temat audycji? – Tak. – Wrzuciłam ogryzek do niedużego kosza na śmieci pod moim biurkiem. – I jakie już masz pomysły? – Ja żadnych. Wymyślimy coś razem z Alaną. – Może porady z dziedziny mody? Przyjrzałam się swoim starym zwykłym spodenkom i koszulce w paski. – Czy to jakaś aluzja? – W żadnym razie. Po prostu staram się wymyślić coś, co mogłoby interesować nastolatków. – Lepiej zostaw to nastolatkom – poradziłam z uśmiechem. – Albo „Co masz na śniadanie?” Wypowiedzi o tym, co się dzieje w szkole. – Mamo, kocham cię i dziękuję, że się starasz, ale nie. Wskazała strój kąpielowy, który wciąż trzymałam w ręce. – To lepiej szybko coś wymyśl, bo dopóki tego nie zrobisz, nie ma mowy o jeziorze. I już sobie szła, a ja rozdziawiłam usta. – Od kiedy to tak? – Od teraz – zawołała z głębi korytarza. Cholera. Koło pokoju akurat przechodził mój brat. – Max! – krzyknęłam zdesperowana. Zawrócił i stanął w otwartych drzwiach. – Masz jakieś pomysły na podkast? – zapytałam. Chwilę się zastanawiał. – Hm. Gry? Komiksy? – Coś bardziej dla wszystkich? – Mnóstwo ludzi lubi te rzeczy – zaprotestował. – Wiem, ale ten program musi mieć masowy oddźwięk. – Tak naprawdę nie to się chyba liczyło. Pani Lyon nic nie mówiła o trafianiu do szerokiej publiczności. Podkreśliła tylko, że ma być oryginalny. – Może powinnam zasugerować mity związane z jeziorem. Albo sporty wodne. Max wzruszył ramionami i poszedł sobie. Rzuciłam strój kąpielowy na łóżko, wyciągnęłam laptopa, a potem zalogowałam się na stronie zajęć pani Lyon. Ku swemu zaskoczeniu zobaczyłam, że jest tam już cała lista pomysłów. Inni mnie wyprzedzili. A jeszcze bardziej zdziwiło mnie, że jedną z wymienionych propozycji były „Opowieści znad jeziora”. Warknęłam. Frank to podsunął? Czy w klasie był ktoś jeszcze z Lakesprings? Wpisy na tej stronie były anonimowe (jedynie pani Lyon mogłaby sprawdzić, kto co wprowadził). Czy gdybym dopisała „Sporty wodne”, nie za bardzo kojarzyłoby się to z opowieściami znad jeziora? Do pokoju znów wtargnęła Liza i rzuciła się na moje łóżko. – Powiedziała nie! – Słucham? – Mama. Mówi, że w sprawie korepetycji nie ustąpi przynajmniej przez pierwszy rok. A powiedziałam jej nawet, że ty byś mnie uczyła. Zmroziło mnie. – Czemu powiedziałaś jej coś takiego? – Bo tamto, co poradziła mi Alana, nie podziałało. Przewróciłam oczami. – Zaczynam od przyszłego tygodnia – powiedziała ponuro. – Bardzo mi przykro, Lizo. Ale chyba nie będzie tak źle?
– Gdy mama będzie mnie odprowadzać na cotygodniowe korepetycje? – Ja mogę cię odwozić. Liza zmarszczyła nos, jakby wcześniej na nic takiego nie wpadła i nie była teraz pewna, czy to dobry pomysł. – Okej. No… pewnie. Przecież jesteś teraz w trzeciej klasie. To oznacza, że z tobą byłoby jednak trochę mniej obciachowo niż z mamą. – Dzięki… Chyba. – To się może sprawdzić! – I momentalnie znów jej nie było. Ta dziewczyna to istna błyskawica. Ponownie przejrzałam listę tematów. Załapały się na nią nie tylko „Opowieści znad jeziora”, ale też „Komiksy”, „Muzyka” i „Moda”. Ktoś nawet zasugerował to, co moja mama, czyli sondy z życia liceum. A to był dopiero pierwszy dzień zgłaszania! Czekając, nic bym nie zyskała. Lekko postukałam palcami w klawiaturę. Pozostało mi tylko wpaść na jakiś pomysł. I tak pewnie by się nie sprawdził, gdyby cała klasa miała go przegłosować. Może więc powinnam zadzwonić do Alany i poprosić ją o radę. O radę. Tego właśnie Alana chciała w sprawie Diega. I Liza w kwestii korepetycji. Czy nie czegoś takiego zawsze poszukują nastolatki u swoich przyjaciół, rodziców lub nauczycieli? Audycja z poradami totalnie by się sprawdziła. Dopisałam swój pomysł. Wydawał się solidny. A przynajmniej na tyle oryginalny, żeby się liczył. Pognałam do kuchni powiedzieć mamie, że znalazłam temat, a ona pokazała mi uniesione kciuki. Chwilę później byłam już w kostiumie kąpielowym i w drodze nad jezioro.
ROZDZIAŁ 4 Następnego dnia, na przerwie obiadowej, omawiałyśmy z Alaną mój wybór tematu. – Podoba mi się – stwierdziła, gdy siedziałyśmy obok siebie na naszej stałej ławce pod szkołą. – Pytanie do Alany, problem rozwiązany. – Każde słowo wypunktowywała w powietrzu ruchem ręki. – Dobrze się rymuje. – Coś takiego można opatentować – stwierdziłam, wkładając słomkę w swoje smoothie. – Tak czy inaczej, głosuję na twój pomysł. – Nie musisz – powiedziałam. – Wiem. Ale chcę. Fajnie będzie słuchać, jak ludzie dzwonią ze swoimi problemami. Szturchnęłam ją w ramię. – Bądź grzeczna. – Powiedziałam coś złego? – spytała, odwijając kanapkę. Zignorowałam to pytanie, przekonana, że żartowała, i zadałam swoje: – A ty już wymyśliłaś temat? Ostentacyjnie jęknęła. – Nie. Może twój genialny mózg zrodził jeszcze inne pomysły, które mogłabym wykorzystać? – Wystarczająco namęczyłam się z tym jednym! Uwagę Alany przyciągnęło coś po drugiej stronie dziedzińca, jej wzrok całkiem się na tym skupił. Wędrując jego śladem, dotarłam do Diega gawędzącego z grupką chłopaków. Trzymał puszkę pepsi i kanapkę. – Może „Vademecum stalkera”? – zaproponowałam. – Jak przyciągnąć i utrzymać uwagę obiektu uczuć. Alana się skrzywiła. – Nie podpuszczaj mnie. W tym temacie też byłabym świetną prowadzącą. – Gdyby taki był twój temat, pierwszy punkt brzmiałby: Namów swoją przyjaciółkę, by gapiła się na niego na korytarzu. Punkt drugi: Gap się na niego, gdy je drugie śniadanie. Jaki będzie trzeci, Alana? – Uważasz, że ja tylko gadam, a nie działam? O to chodzi? – Akurat tobie nie można zarzucić niedziałania. Widziałam cię w akcji. Zastanawiam się tylko, jak rozegrasz ten konkretny przypadek. – Punkt trzeci, moja niedowierzająca przyjaciółko, to będzie wzbudzenie w nim przekonania, że to on na mnie leci. – I jak tego dokonasz? – Patrz i ucz się. Alana zostawiła mnie ze smoothie na ławce. Obserwowałam, jak wyciąga z kieszeni komórkę. Idąc, tak intensywnie wpatrywała się w wyświetlacz, że weszła prosto na Diega. Odskoczyła w tył, podrywając rękę do piersi, jakby się przestraszyła. On wyciągnął ramiona, żeby podtrzymać Alanę. Coś powiedziała, a on się uśmiechnął i opuścił rękę. Potem zwróciła się do innego chłopaka z ich grupy, tamten wzruszył ramionami. Alana powiedziała coś jeszcze do trzeciego, wesoło kopnęła go w but, a potem zawróciła i podeszła do mnie. – Tak to się robi – powiedziała, siadając. – Nie łapię tego, co się tam wydarzyło. – Dałam mu zauważyć swoją obecność, ale zaraz uzmysłowiłam, że nie podeszłam po to, by do niego zagadać. – A ten drugi chłopak to kto? – spytałam. – Bennett. Nie znasz Bennetta? – Słyszałam o nim, ale nigdy go nie poznałam. – Wracamy do mojej teorii o mieście i jeziorze.
Problem nie tkwił w tym, że jestem nietowarzyska… No, może trochę. – Według mnie całą winę za to ponosi Hunter – kontynuowała Alana, odgryzając kęs kanapki. – Zazdrośnie strzegł cię przez całe dziewięć miesięcy, a potem miał czelność się wynieść. Bawiłam się słomką. – Nie miał ochoty wyjeżdżać. Sama wiesz, że musiał, bo przeprowadzali się całą rodziną i bez nich byłby jakby bezdomny. Ale przebolałam już Huntera. To było w zeszłym roku. Po co wyciągasz historie z przeszłości? – spytałam. Zabrzmiało to trochę tak, jakbym się broniła, jeśli wziąć pod uwagę, że tego dnia co rusz zaglądałam na profil Huntera – na fotkę, na której na śniadanie je popcorn, na zdjęcie tablicy informującej, że: „W Teksasie wszystko jest większe” i na fotę sterty podręczników. – Ponieważ nie mogę przywołać nikogo aktualniejszego niż Hunter – odparła Alana. – Twoje życie uczuciowe wyschło jak te sosnowe igiełki. – Kopnęła kupkę zrudziałych igieł, znajdującą się akurat koło naszych stóp. Odstawiłam smoothie. – Nie spotkałam nikogo równie interesującego jak Hunter. – Równie interesującego jak Hunter? – powtórzyła drwiąco Alana. – Jak gość, który samą swoją obecnością uśpiłby niemowlaki? Zjeżyłam się. Nie uważałam Huntera za nudziarza. Był spokojny. I cichy. – Lubię spokojnych i cichych. – Pytanie brzmi, jak taki spokojny, cichy chłopak ma cię odnaleźć – stwierdziła Alana, unosząc brwi. – Do internetu wrzucasz tylko tyle, by dowieść, że w ogóle żyjesz, ale za mało, żeby ktoś mógł się dowiedzieć, jaka jesteś. Dbałam o prywatność. To przecież nic złego. – Wydawało mi się, że istnieje też coś, co nazywa się rozmową – zauważyłam. – I kto to mówi? Zdobyłabyś się na to, żeby z kimś porozmawiać? Ha. No, może jeśli posłuchasz mojego podkastu, podłapiesz pewne triki. – Wyszczerzyła się. A ja się roześmiałam. – Okej. To powiem ci, kiedy wypatrzę kogoś interesującego. Ktoś chrząknął, więc odwróciłam się gwałtownie w prawo. Stał tam Diego. Czyżby słyszał całą tę wymianę zdań? – Hej, Alana. Zgubiłaś coś. – Pokazał jej klucz ze srebrnym breloczkiem w kształcie deski surfingowej. Alana, wyraźnie zaskoczona tym spotkaniem, zamiast odebrać zgubę, wyjąkała: – Ja… ja… Och. Ja, znacznie mniej poruszona niż przyjaciółka, uśmiechnęłam się. – Życie jej uratowałeś – oznajmiłam. – Inaczej musiałaby wejść do domu przez okno na piętrze. Choć to akurat dla niej nie pierwszyzna. Alana szybko doszła do siebie, podniosła się i wyciągnęła rękę. – Taką wspinaczkę mam obcykaną. Naprawdę tak było. Trudności z dostaniem się do domu zdarzały się Alanie częściej, niż mogłabym zliczyć. Przyczyną było to, że jej rodzice długo ociągali się z dorobieniem jej klucza, a zamek kodowy w drzwiach do garażu mieli popsuty. Teraz, mając już klucz, zwykle o nim zapominała. – Może powinnaś trzymać go w jakimś bezpieczniejszym miejscu. – Diego położył klucz na dłoni Alany, a potem zacisnął na nim jej palce, jeden po drugim. Zanim cofnął rękę, przez ułamek sekundy przytrzymał jeszcze tę zaciśniętą w pięść dłoń. Alana uniosła kącik ust w półuśmiechu. – Racja, przydałby się lepszy system. – Wsunęła klucz do kieszeni. Łał, co za mistrzowie flirtu. – My się chyba jeszcze nie znamy – powiedział Diego, pewnie wyczuwając, że się na nich gapię. – Och. – Alana położyła mu dłoń na ramieniu. – To moja najlepsza przyjaciółka, Kathryn. Kod
pocztowy: Lakesprings. Kate, to Diego. – Cześć – powiedziałam, nie bardzo wiedząc, co dodać. – Mówią na ciebie Kathryn czy Kate? – zapytał mnie. – Dziwne, ale i tak, i tak. – Bo Kathryn różnie się zdrabnia. – Ja lubię tylko Kate – poinformowałam go, może z nadmierną emfazą. – Zapamiętam. – O, patrz! – przerwała nam Alana. – Kate, jest twój brat. Szukałyśmy go. Musimy iść. – Odwróciła się i swobodnie ruszyła w stronę Maxa. – Hm… Przepraszam – powiedziałam do Diega, mając wrażenie, że Alana odrobinę za szybko sobie poszła. Pozbierałam pozostałości po drugim śniadaniu i wepchnęłam je do brunatnej papierowej torby. – Musimy… – Wstałam i wskazałam mu brata. – Poszukać kogoś interesującego? – spytał, puszczając oko. A więc słyszał naszą rozmowę. Nic dziwnego, że spodobał się Alanie. Też miał tupet. – Tak… To znaczy, nie. Miło było cię poznać. – Wzajemnie. Dogoniłam Alanę. – Co to miało znaczyć? – szepnęłam. – Zaufaj mistrzyni – odparła, gdy zbliżałyśmy się do Maxa. – Musiałam się pierwsza pożegnać. – Okej. A to zgubienie klucza? Kiedy się uśmiechnęła, pojęłam, że „niespodziewane” pojawienie się Diega wpisane było w jej plan. Była naprawdę niezła. Mój brat, w swoich przesadnie workowatych dżinsach i z przydługą brązową czupryną, kierował się do biblioteki, gdy go dogoniłyśmy. – Maximillian! – zawołała Alana, obejmując go za ramiona. – Cześć – powiedział. – Co robisz? – spytałam. – Odnoszę książkę do biblioteki. – Pokazał nam coś na temat programowania. – Oddajesz książkę do biblioteki w drugi dzień szkoły? Wypożyczyłeś ją w dniu rozpoczęcia roku? – zdziwiła się Alana. – Tak. Myślałem, że to coś innego. – Przede wszystkim powinieneś się kierować tymi cyferkami z przodu – pouczyła go Alana. – Choć może wolałbyś poszukać książek ze smokami lub mieczami na okładce? – Na to nie wpadłem – odparł Max z absolutną powagą, a ja się uśmiechnęłam. – Mam wrażenie, że twój brat sobie ze mnie żartuje – zwróciła się do mnie. – Pierwszaki mają zakaz robienia sobie żartów ze starszych roczników. Tak jest w regulaminie. Ale daruję ci, bo jesteś uroczy. Max się zarumienił. – Jestem wielce zobowiązany – odpowiedział. Zatrzymał się przed drzwiami do biblioteki. – Zamierzacie tam ze mną wejść? – To cię krępuje? – zapytałam. – No, trochę tak. – Serio? – zdziwiła się Alana. – Towarzystwo dwóch lasek z trzeciej klasy uważasz za krępujące? – Jedna z nich to moja siostra. Cofnęłam się i odciągnęłam Alanę. – Zostawiamy cię samego, bo pewnie koledzy w bibliotece czekają. Bawcie się dobrze. – Pewnie, dzięki. – Masz zabawnego brata – stwierdziła Alana, kiedy drzwi się za nim zamknęły. – Gdybym to ja była w pierwszej klasie, cały czas trzymałabym się mojego starszego brata i jego przyjaciela. – Nie masz starszego brata.
– Żeby dowieść swojej tezy, posługuję się sytuacją hipotetyczną. – Może nie jesteśmy aż tak super, jak nam się zdaje. – Wzięłam ją pod rękę i ruszyłam dalej. – Niemożliwe – powiedziała. Potem rozpromieniła się i dodała: – Myślę, że jako swój temat podkastu zgłoszę „Abecadło randkowania”. – Powinnaś. – A biorąc pod uwagę to, jak rozegrała sprawę Diega, idealnie nadawałaby się też na prowadzącą takiej audycji. – Założę się, że wygrasz. Oczy jej rozbłysły. – Może tak być.
ROZDZIAŁ 5 A zwycięskim tematem jest… – Tu pani Lyon zrobiła znaczącą pauzę. Znowu był poniedziałek. Pierwszy tydzień szkoły nie przyniósł nic ciekawego poza zajęciami z podkastów, na których poznawaliśmy przeróżne aspekty tworzenia takich audycji. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się to fascynujące. W weekend mieliśmy oddać w internecie głos na wybrany temat. Ja z radością zagłosowałam na „Randkowe ABC” Alany. Dlatego przeżyłam szok, kiedy pani Lyon podniosła marker i podkreśliła na tablicy „Kącik porad”. – Kathryn Bailey, wstań, proszę. Zagryzałam wargę i powoli się podniosłam. – Gratulacje! Twój pomysł zdobył najwięcej głosów. – Oo, dziękuję – powiedziałam, czując, że się czerwienię. – Zadając wam to zadanie, nie powiedziałam jednego – ciągnęła pani Lyon, poprawiając okulary i się uśmiechając. – Tego, że pomysłodawca zwycięskiego tematu automatycznie stanie się jednym z prowadzących. – Co takiego? – wyrwało mi się. – Nie. Ja nie mogę. Nauczycielka się roześmiała. – Kathryn, zapisałaś się na zajęcia z podkastów. Nie przewidziałaś, że może będziesz musiała coś mówić? Nawet nie przyszło mi to do głowy. – Wydaje mi się, że akurat w tej funkcji lepiej sprawdziłyby się inne osoby. – Serce zaczęło mi galopować. Nie nadawałam się do tego, by coś komuś radzić. – Na przykład ja – odezwała się Victoria. – Tak, na przykład Victoria – potwierdziłam. – Ona powinna się tym zająć. – Cieszę się, że tak uważasz – powiedziała pani Lyon. – Ponieważ Victoria będzie twoją współprowadzącą. Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie. Poszukałam wzrokiem Alany. Wyglądała na urażoną. – Albo Alana – powiedziałam szybko. – Alana byłaby doskonałą prowadzącą. – Już poprzydzielałam wszystkim funkcje – wyjaśniła pani Lyon, podnosząc z biurka arkusz papieru. – Zaraz umieszczę spis na tablicy. Kiedy to zrobię, proszę kolejno podchodzić, żeby zapoznać się z listą. Potem znajdźcie na tamtym stole odpowiedni segregator. Do każdej funkcji przydzieliłam po dwie osoby. Nasza pierwsza emisja nastąpi w środę po lekcjach. To takie ekscytujące! – Tuż po tym wybuchu entuzjazmu przypięła arkusz papieru do tablicy magnesem. Choć i tak już stałam, nawet się nie ruszyłam, gdy reszta klasy przepychała się koło mnie. Nikt z idących w stronę listy nie odezwał się słowem. Nawet Alana. Coś we mnie wstąpiło i przepchnęłam się przez innych. – Naprawdę uważam, że wybrała pani nieodpowiednią uczennicę – oznajmiłam pani Lyon, gdy tylko do niej dotarłam. – Wpadłam na ten temat tylko dlatego, że Alana udzieliła świetnej rady mojej kuzynce. To Alana potrafi doradzać. Proszę o inny przydział. Pani Lyon potrząsnęła głową. – Kathryn, im bardziej nalegasz, tym wyraźniej widzę, że właśnie tego ci trzeba. Na pewno nie bez powodu wybrałaś ten przedmiot. Czy wytłumaczenie, że to Alana mnie zmusiła, uznałaby za wystarczające? – Tyle że ja chciałam się nauczyć czegoś o pracy za kulisami – wyjaśniłam. – Może prowadzących też by się zmieniło po dwóch tygodniach, jak obsadę reszty funkcji. Pani Lyon znów pokręciła głową. – Przykro mi, ale ze względu na słuchaczy gospodarze programu muszą być stali. Widzisz, to
jedyna funkcja, która nie podlega zmianom. Mimo to podczas zajęć poznasz wraz z innymi wszystkie tajniki produkcji podkastów. – Spojrzała gdzieś za mnie. – Wygląda na to, że Victoria wzięła już wasz segregator. Oczekuję, że dobrze się wzajemnie poznacie, żeby móc sprawnie współpracować na antenie. Zarówno w postawie nauczycielki, jak i w stanowczym zaciśnięciu szczęk dostrzegłam coś, co dało mi do zrozumienia, że nie uda mi się od tego wykręcić. Ręce mi opadły, a gdy się odwróciłam, rzuciła mi się w oczy Alana. Miała już swój segregator i siedziała obok Franka Younga. On miałby być jej partnerem? Robiło się coraz straszniej. Dopadłam do mojej najlepszej przyjaciółki. – Jaki dostałaś przydział? – Zaczynam od marketingu – odpowiedziała, kartkując segregator. – Z nim? – zapytałam niemal bezgłośnie. – On ma imię i nazwisko i ty je znasz – wtrącił się Frank. Należał do ludzi, którzy byliby całkiem fajni, gdyby nie ich charakter. Spojrzenie jego niebieskich oczu wydawało się nieco senne, jak u kogoś wyluzowanego, do tego w brodzie miał dołeczek. Nos, zakrzywiony i ponadprzeciętnych rozmiarów, nadawał mu wygląd twardziela. Włosy miał brązowe, nad uszami podgolone, u góry zaś dłuższe i gęste. – Codziennie staram się je zapomnieć – stwierdziłam. – To nazwisko niedługo zawiśnie na waszej marinie, wtedy łatwiej ci je będzie zapamiętać. Wszystko się we mnie zagotowało. – Chciałbyś. Alana podniosła rękę. – Stop – zarządziła. – Tak, jestem w parze z Frankiem. Widziałaś w segregatorach tę uroczą umowę, którą musimy podpisać? Generalnie sprowadza się do tego, że chociaż Frank to palant, muszę się z nim dogadywać. – Że niby jestem palantem? – Zmrużył oczy. Alana zagryzła wargę, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią. – Tak. Swojego palanctwa Frank dowiódł wielokrotnie. Obstawanie przy tym na zajęciach nie zaprowadziłoby nas jednak donikąd, więc ugryzłam się w język, jak zawsze, gdy zależało mi na spokoju. – A więc marketing? – powiedziałam tylko. – Będziemy zarządzać kontami podkastu w mediach społecznościowych i zachęcać ludzi, żeby dzwonili, gdy będziemy nagrywać – wyjaśniła Alana. – Dobrze się w tym sprawdzisz – oświadczyłam. – Dzięki – powiedziała. – Głupio wyszło – stwierdziłam. Chociaż się uśmiechała, widziałam jej rozczarowanie. – Wiesz, że nie chcę tego prowadzić. – Wiem. Ale nic się nie stało. Wypadniesz świetnie. – Wypadnę fatalnie i obie o tym wiemy. Zaśmiała się. – Będzie dobrze, Kate. Frank prychnął. – Przymknij się. Ona sobie poradzi – powiedziała Alana. Potem znów zwróciła się do mnie. – Lepiej już się zbieraj, bo twoja partnerka padnie na zawał. – Ruchem głowy wskazała Victorię. Gdy obejrzałam się w tamtym kierunku, wspomniana Victoria podniosła segregator i zamachała nim do mnie. – Gdybym mogła oddać ci moją fuchę, zrobiłabym to – szepnęłam do Alany. – Wiem. Niestety, nic się nie da zrobić. Leć rozkminić, jak można współpracować z Victorią, a ja tu zostanę i postaram się rozgryźć, jak się dogadać z tym tutaj. – Strzeliła Franka w ramię, a on podniósł wzrok, jeszcze przed chwilą całkowicie zatopiony w telefonie. – Co jest? – zapytał.
Alana spojrzała na mnie porozumiewawczo. – Życz mi szczęścia. Zmarszczyłam nos. – Ty mnie też. O Victorii wiedziałam niewiele więcej niż to, że chodziła do ostatniej klasy, przestudiowała wszystkie odcinki dotychczasowych podkastów i pewnie nieustannie faszerowała się innymi tego typu produkcjami. Czyli, generalnie, była znawczynią tematu. Usiadłam przy stoliku koło niej. – Nareszcie – powiedziała. – Cześć. Jestem Kathryn. – Kathryn? Hm. Będziemy musiały nad tym popracować. – Co masz na myśli? Wycelowała palec w pierwszą stronę w segregatorze. – Musimy wymyślić chwytliwy tytuł naszej audycji, a po nim będziemy zawsze mówić: „z waszymi prowadzącymi, Victorią – wskazała na siebie – i… z tobą”. – Kathryn. – Według mnie na „z Victorią i Kathryn” można połamać sobie język. Powinnyśmy skrócić twoje imię. „Z Victorią i Kat”. – Kat mi się nie podoba. – Dlaczego? Głównie dlatego, że aż się prosi, żeby dodawać przed nim „Kitty”. – Po prostu Kat do mnie nie pasuje. Jeśli szukasz czegoś jednosylabowego, może być Kate. – Z Victorią i Kate – powiedziała, sprawdzając, jak to zabrzmi. – „Z Vic i Kate”? – zasugerowałam. – Fuj. Nie – zaprotestowała, zbywając ten pomysł machnięciem ręką. – Z Victorią i Kate. To chwyci. – Okej. – A jak powinnyśmy zatytułować nasz program? – spytała Victoria, coś sobie notując. – „Z problemami zwracajcie się do nas”? Załamało mnie to. – Ja nawet nie myślałam, że ten pomysł wygra! – wypaliłam. – Bo niby jakie mamy kwalifikacje, żeby rozwiązywać cudze problemy? Pani Lyon musiała stać gdzieś w pobliżu, bo to ona odpowiedziała na moje pytanie. – Absolutnie żadnych. Dlatego na początku każdej audycji będziecie musiały przytaczać formułkę wyjaśniającą, że z uwagi na to, iż nie jesteście licencjonowanymi terapeutkami, wasze opinie to jedynie wasze opinie itede, itepe. Kiwnęłam głową. – Proszę pani – zwróciła się do niej Victoria. – Co pani sądzi o tytule „Z problemami zwracajcie się do nas”? Nauczycielka przekrzywiła głowę na bok. – To chyba powinno być coś bardziej wpadającego w ucho. Krótszego. – Na przykład „To nie moja sprawa” – powiedziałam pod nosem. Pani Lyon wycelowała we mnie palec. – Spodobało mi się. To jest to. – Oo. Hm, okej – zgodziłam się zaskoczona. W życiu nie przypuszczałam, że moje pomysły mogą się tak podobać. Victoria wydęła wargi. – Czy to nie zniechęci ludzi do dzwonienia? Skoro będziemy im mówić, że dla nas to nie problem? – Przekonasz się – stwierdziła pani Lyon i przeszła do kolejnej grupy. Victoria, wciąż wpatrując się we mnie, stuknęła długopisem w zeszyt, a ja uświadomiłam sobie,
że czeka, żebym odkryła tajemnicę skrywającą się za stworzonym przeze mnie tytułem. – A gdybyśmy tak pytały słuchaczy, na jakie ich sprawy inni reagują słowami „To nie moja sprawa”? – zasugerowałam. – Dobry pomysł – przyznała niechętnie Victoria. Ponownie coś sobie zanotowała. Dotarło do mnie, że chyba też powinnam robić jakieś notatki, więc wyciągnęłam z plecaka zeszyt. – Oczywiście to ja będę główną prowadzącą – oznajmiła Victoria. – Jestem przecież w klasie maturalnej, a ty nawet nie chciałaś prowadzić. Mogłabyś dorzucać w trakcie programu argumenty wspierające to, co mówię. Z czymś takim chyba mogłabym sobie poradzić. – Okej. – Może istnieją problemy, w jakich któraś z was mogłaby się specjalizować na podstawie swojego doświadczenia? – usłyszałam nad sobą głos pani Lyon. Pojawiła się dosłownie znikąd. Odwróciłam się, ale już jej nie było. – Trochę to upiorne – stwierdziłam. Alana zgodziłaby się ze mną i razem byśmy się śmiały. Victoria tylko spytała: – Co takiego? – Nic. – W każdym razie ja jestem starsza, możliwe więc, że mam więcej doświadczenia w większości kwestii. Z jakimi problemami ludzie mogliby dzwonić? – zapytała. – Hm… – Spróbowałam sobie przypomnieć, na co w przeszłości użalali się moi znajomi i rodzina. – Może związane z rodzicami? – Faktycznie. Twoi rodzice nadal są razem? – Tak. – Zatem jako eksperta od problemów rodzinnych zapiszę siebie. Moi się rozwiedli, i to z hukiem. – Okej. – Wysokie miejsce na liście będą zajmowały też problemy w związkach. Porady miłosne i tak dalej. Ile takich związków miałaś? – Tylko jeden – odparłam, rumieniąc się na myśl o Hunterze. – Okej, czyli znowu ja. – Ponownie zapisała swoje imię. – Ja mogę udzielać dobrych rad związanych z jeziorem – rzuciłam. – Z jeziorem? Sądzisz, że ludzie będą chcieli porad na temat jeziora? – Nie wiem. Może? O jakiej porze najlepiej je oglądać, gdzie zabrać kogoś na randkę lub… Widać było, że Victoria wątpi, iż ktoś chciałby się radzić w kwestii jeziora, mimo to powiedziała: „Pewnie”, i zapisała to sobie. – Uprawiam koszykówkę i biegi. A więc porady sportowe to też ja. Reszta lekcji potoczyła się w tym samym stylu. Przydzieliła sobie niemal wszystko: modę, zadania domowe, nauczycieli i znajomych. Mnie przypadło tylko rodzeństwo, ponieważ uznała moje relacje z kuzynami za dość szczególne. Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że nasza lista utwierdziła Victorię w przekonaniu, iż to ona powinna udzielać porad, a ja mam ją wspierać. Nadal mi to pasowało. Im mniej będę miała do mówienia, tym lepiej. Zadzwonił dzwonek. Victoria spakowała się błyskawicznie i zniknęła za drzwiami, zanim zdążyłam się podnieść. Napięcie paraliżujące mi ramiona zelżało i wzięłam głęboki oddech. Obiecana przez Alanę frajda okazała się nadspodziewanie stresująca. Moja przyjaciółka szybko mnie odszukała. – Ja go zabiję. – Franka? Potwierdziła skinieniem głowy. – Jeszcze nie wierzę, że mamy razem pracować. – Przykro mi.
– Nie twoja wina. Zabierajmy się stąd. Może skoczymy na koktajl mleczny? – Chciałabym, ale obiecałam Lizie, że zawiozę ją na pierwsze korepetycje. Jutro po szkole? – Umowa stoi. Przeszłyśmy w milczeniu kilka metrów. Wszystko się we mnie przewracało. – Doradzanie to twoja specjalność, Alana. Jak w ogóle się do tego zabrać? – spytałam, kopiąc ziemię. Chwyciła mnie za ramiona i spojrzała mi w oczy. – Kate, masz to w sobie. Też możesz się tak wyspecjalizować. Ludzie po prostu szukają zrozumienia i rozwiązań. Zaśmiałam się. – No właśnie. A mnie ciężko przychodzi i jedno, i drugie. – Przede wszystkim za dużo się nie zastanawiaj. To przyjdzie samoistnie. Wyobrażaj sobie, że to ze mną siedzisz i rozmawiasz. Kiwnęłam głową i ją uściskałam. Potem rozeszłyśmy się do samochodów. Kiedy usiadłam, komórka zaczęła uwierać mnie w biodro, więc ją oswobodziłam i rzuciłam na siedzenie obok. Zagapiłam się na nią. Miałam ochotę napisać do Huntera – opowiedzieć mu o szaleństwie, z którym miałam dziś do czynienia. On by zrozumiał, czemu nie chciałam mówić na antenie o rzeczach, o których nie mam pojęcia. Tyle że jeszcze nie odpowiedział na moją wiadomość sprzed miesiąca. Czemu więc miałabym znów do niego pisać? Byłam całkowicie pewna, że gdyby w wyborach tematu na podkast wygrała propozycja Alany, to „odpuszczenie sobie kogoś, kto wcześniej odpuścił sobie ciebie” znalazłoby się w pierwszej dziesiątce randkowych porad. Wsadziłam kluczyk do stacyjki i przekręciłam.
ROZDZIAŁ 6 Poszła już? – spytała Liza. Zaparkowałyśmy pod centrum korepetycyjnym, ale jak tylko zgasiłam silnik, Liza wtuliła głowę między kolana. Zdumiało mnie, że nie przywaliła przy tym głową w deskę rozdzielczą. – Nie mam pojęcia, kogo zobaczyłaś, więc nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie. – Chodzi o dziewczynę w moim wieku, która wchodziła z mamą do sklepu. Nie mówiłam, że tak będzie? – Wiesz, Liza – powiedziałam. – Korepetycje to nic złego. Masa moich znajomych całe lata miała korepetytorów. – Nikt, kogo znam, nie ma, więc nie wierzę. – Jak chcesz. Wygląda na to, że teren czysty. Powoli wysunęła głowę i się rozejrzała. – Dobrze. Idźmy szybko. Umiesz chyba szybko chodzić? – Owszem, posiadłam umiejętność szybkiego chodu. Wydawało mi się jednak, że pojechałam z tobą wyłącznie dlatego, że gdyby ktoś zobaczył cię w moim towarzystwie, nie byłby to aż taki obciach. – Tak. Ale uznałam, że aż tak się nie liczysz. W szkole prawie nikt cię nie zna – odparła i wyskoczyła z samochodu. Kiedy ją dogoniłam, była już przy drzwiach. A gdy je otworzyła, rozległ się donośny dzwonek ogłaszający nasze przybycie. Przed nami znajdowała się wysoka lada, a za nią duża sala z długimi stołami. Wzdłuż tylnej ściany ciągnęły się nieduże boksy. Jedną ze ścian pomieszczenia niemal w całości zajmowały okna, dzięki którym wnętrze wydawało się jasne i przestronne. Gdyby wychodziły na jezioro, sama bym tu przychodziła z zadaniami domowymi, żeby zasiąść do ich odrobienia przy jednym z tych stołów. Ale nie byliśmy w Lakesprings. Za oknami był parking. Nie żeby w Oak Court nie należało oczekiwać ładnych widoków. Zieleni było tu mnóstwo, otaczały nas przecież góry Sierra Nevada. Po prostu to, co znajdowało się za oknami, nie zaliczało się do rzeczy ładnych. Z jednego z boksów na tyłach ktoś wyszedł, minął stoły i podszedł do lady. – Witam – powiedział. Oboje momentalnie się rozpoznaliśmy. – Kate. – Diego – powiedziałam. – Nie miałam pojęcia, że tu pracujesz. – Chodzisz tutaj? – Moja kuzynka tu chodzi. Jestem tutaj z kuzynką. – Wskazałam na nią, by potwierdzić swoje słowa. – Już sama rozumiesz, co to za wstyd – zauważyła Liza półgłosem. Zignorowałam ją. – Jesteś jej korepetytorem? – spytałam. Diego spojrzał na leżącą na ladzie rozpiskę. – Nie. Korepetycji będzie udzielał jej Tommy. – Obejrzał się przez ramię. – Tommy! Przyszła twoja klientka. – Widzisz, jesteś klientką – powiedziałam cicho do Lizy. – Bajerancko. – Za późno. Teraz wiem, jak tak naprawdę będę się tu czuła. Z zaplecza wyszedł wysoki chłopak o długich brązowych włosach, ubrany w koszulkę jakiejś kapeli. Liza się wyprostowała. – Tommy, to Liza – oznajmił Diego. Tamten uśmiechnął się szeroko. – Miło cię poznać. Mamy dziś tylko godzinę, tak? To rozprawmy się z twoimi zadaniami. Liza kiwnęła głową i poszła za nim do długiego stołu przy oknie. – Tommy jest świetny. Trafiła w dobre ręce – stwierdził Diego, widząc, jak odprowadzam ich