babybo

  • Dokumenty595
  • Odsłony135 209
  • Obserwuję126
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań71 468

Sophie Kinsella - Noc poślubna

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Sophie Kinsella - Noc poślubna.pdf

babybo EBooki Sophie Kinsella
Użytkownik babybo wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 233 osób, 150 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 305 stron)

===a11oWW1YaVs4CTlfZlRjWm5cOFo7XW4KOls6XGgNOA8=

WEDDING NIGHT Copyright © Sophie Kinsella 2013 Copyright © 2015 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2015 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska Korekta: Joanna Rodkiewicz, Aneta Iwan ISBN: 978-83-7999-172-3 WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: info@soniadraga.pl www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2015 Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o. ===a11oWW1YaVs4CTlfZlRjWm5cOFo7XW4KOls6XGgNOA8=

Spis treści Dedykacja Prolog. Arthur 1. Lottie 2. Fliss 3. Lottie 4. Lottie 5. Fliss 6. Fliss 7. Fliss 8. Lottie 9. Fliss 10. Lottie 11. Fliss 12. Lottie 13. Lottie 14. Fliss 15. Lottie 16. Fliss 17. Lottie

18. Fliss 19. Lottie 20. Fliss 21. Lottie 22. Lottie 23. Fliss 24. Lottie 25. Fliss 26. Lottie 27. Fliss 28. Lottie 29. Arthur 30. Lottie 31. Fliss 32. Lottie 33. Fliss 34. Lottie 35. Fliss 36. Lottie Drodzy Czytelnicy! ===a11oWW1YaVs4CTlfZlRjWm5cOFo7XW4KOls6XGgNOA8=

Dedykuję Sybelli ===a11oWW1YaVs4CTlfZlRjWm5cOFo7XW4KOls6XGgNOA8=

Wszystkim, którzy pomogli: dziękuję. ===a11oWW1YaVs4CTlfZlRjWm5cOFo7XW4KOls6XGgNOA8=

PROLOG Arthur Młodzi! Wiecznie gdzieś pędzą, zdenerwowani i niecierpliwi, wszystko muszą wiedzieć od razu. Zamęczą mnie te biedne, udręczone istoty. Nie wracajcie, zawsze im powtarzam. Nie wracajcie tu. Młodość należy do przeszłości i tam niech pozostanie. Wszystko, co warto było zabrać w dorosłe życie, już zabraliście. Powtarzam to od dwudziestu lat, ale czy ktoś mnie kiedykolwiek słuchał? Akurat. O, znów idzie jeden, cały zdyszany, w końcu to jednak spore wzniesienie. Na moje oko zbliża się do czterdziestki. Dość przystojny, w każdym razie na tle błękitu nieba prezentuje się nie najgorzej. Ma w sobie coś z polityka. Nie, zaraz, raczej z gwiazdy filmowej. Nie pamiętam go z dawnych czasów. Co w sumie nic nie znaczy. Dziś z ledwością poznaję w lustrze własną twarz. Facet się rozgląda. I dostrzega mnie pod moim ulubionym drzewkiem oliwnym. – Pan Arthur? – pyta niemal agresywnie. – Winny. Przyglądam mu się z uwagą. Wygląda zamożnie, bardzo markowa koszulka. Wreszcie będzie się z kim napić. – Nie odmówi pan pewnie szklaneczki whisky? – zagajam przyjaźnie. Zawsze z przyjemnością kieruję rozmowę na tematy barowe, im wcześniej, tym lepiej. – Odmówię – odpowiada tamten. – Nie przyjechałem pić, chcę się dowiedzieć, co tu się wydarzyło. Tłumię ziewnięcie. Jakie to przewidywalne. Chce wiedzieć, co się wydarzyło. Kolejny bankier, którego dopadł kryzys wieku średniego, więc odwiedza miejsca swojej młodości. Odpuść, mam ochotę powiedzieć. Odwróć się i wracaj, skąd przyszedłeś. Wracaj do swojego dorosłego, pełnego problemów życia, bo tutaj i tak ich nie rozwiążesz. – Drogi chłopcze – mówię łagodnie. – Dorosłeś i tyle. To się wydarzyło. – Nie, nie – odpowiada niecierpliwie, pocierając spocone czoło. – Nie rozumie pan. Jestem tutaj z ważnego powodu. Proszę mnie wysłuchać. – Podchodzi bliżej, jego potężna sylwetka zasłania mi słońce, przystojna twarz jest wyraźnie przejęta. – Mam do pana bardzo ważną sprawę. Początkowo nie chciałem się w to mieszać, ale

wyszło inaczej. Po prostu muszę to załatwić. Muszę wiedzieć, co dokładnie się wydarzyło… ===a11oWW1YaVs4CTlfZlRjWm5cOFo7XW4KOls6XGgNOA8=

1 Lottie Dwadzieścia dni wcześniej Zakupiłam pierścionek zaręczynowy. Czy to błąd? No bo zasadniczo nie przyjęło się, żeby kobieta z tej okazji kupowała pierścionek. Jest prosty, z maleńkim brylancikiem, facet w sklepie mnie do niego przekonał. A jeśli Richardowi nie spodoba się kamień, może go przekręcić tak, żeby nie było widać. Albo w ogóle nie nosić. Trzymać na szafce nocnej, w pudełku, czy gdzie tam chce. Albo go oddać i nigdy do sprawy nie wracać. Właściwie z każdą chwilą tracę pewność, czy to w ogóle dobry pomysł, ale zrobiło mi się jakoś przykro, że on nic nie dostanie. Faceci właściwie nic nie zyskują na takich zaręczynach. Muszą wszystko zorganizować, uklęknąć, zadać pytanie i jeszcze kupić pierścionek. A co my musimy zrobić? Powiedzieć „tak”. Albo „nie”, oczywiście. Ciekawe, ile takich okazji kończy „tak”, a ile „nie”. Procentowo. Już otwieram usta, by podzielić się tą myślą z Richardem, i natychmiast je zamykam. Idiotka. – Słucham? – Richard podnosi wzrok. – Nie, nic. – Uśmiecham się do niego promiennie. – Podoba mi się karta! Ciekawe, czy kupił już pierścionek. Dla mnie bez różnicy. Jeśli kupił, to cudownie romantyczne, a jeśli nie, równie romantycznie będzie wybrać go razem. Każda opcja jest korzystna. Popijam wodę i uśmiecham się do niego czule. Siedzimy w restauracji na Strandzie, tuż obok Savoya. Czarno-białe marmury, zabytkowe żyrandole i szare klubowe fotele. Elegancko, ale nie pretensjonalnie. Idealne miejsce na lunch, w czasie którego Richard poprosi mnie o rękę. Mam na sobie prostą białą bluzkę, jak przystało przyszłej pannie młodej, wzorzystą spódniczkę i samonośne pończochy, na wypadek gdybyśmy postanowili przypieczętować później nasze zaręczyny. Nigdy wcześniej nie kupiłam takich pończoch. Ale też nigdy wcześniej nikt mnie nie prosił o rękę. A jeśli Richard zarezerwował dla nas pokój w Savoyu? Nie, no skąd, to zbyt efekciarskie. W życiu nie zrobiłby nic tak pretensjonalnego.

Miły lunch, owszem, nieprzyzwoicie drogi pokój w hotelu, nie. Szanuję to. Wygląda na zdenerwowanego. Poprawia mankiety koszuli, sprawdza telefon, kręci wodą w szklance. Kiedy spostrzega, że mu się przyglądam, odwzajemnia mój uśmiech. – No tak. – No. Jakbyśmy się porozumiewali szyfrem, unikając tematu zasadniczego. Bawię się serwetką, potem poprawiam na krześle. To czekanie jest nie do zniesienia. Czemu się nie pospieszy, żeby mieć to już za sobą? To znaczy… nie to miałam na myśli. Oczywiście, że nie. To przecież nie szczepienie. To… No właśnie, co? Początek. Pierwszy krok. Zaczynamy nowy rozdział. Bo chcemy iść przez życie razem. Ze sobą. Nie chcemy dzielić tej podróży z nikim innym. Bo ja go kocham, a on kocha mnie. Rozczulam się. To beznadziejne. Ale tak jest już od jakiegoś czasu, a dokładnie odkąd się zorientowałam, jakie Richard ma plany. Nie jest zbyt subtelny, raczej dość siermiężny. To znaczy, na swój kochany, rozbrajający sposób. Jest bezpośredni i rzeczowy, nie lubi tych wszystkich gierek. (Dzięki Bogu). I nie zaskakuje człowieka co rusz nowymi niespodziankami. Przed ostatnimi urodzinami tysiąc razy dał mi do zrozumienia, że w prezencie dostanę wyjazd niespodziankę, i bardzo dobrze, bo dzięki temu mogłam wcześniej spakować torbę. Chociaż ostatecznie mnie jednak zaskoczył, gdyż nie chodziło, jak przewidywałam, o wypad weekendowy. Dokładnie w dzień moich urodzin, w samym środku tygodnia, znalazłam na biurku bilet kolejowy do Stroud. Okazało się, że załatwił z moim szefem dwa dni wolnego. Z pociągu przesiadłam się do samochodu i zostałam odwieziona do małego uroczego domku w Cotswold, gdzie Richard już na mnie czekał. W kominku buzował ogień, a przed nim leżała zachęcająco piękna barania skóra. (Mhm. Można powiedzieć, że seks przed płonącym ogniem to po prostu supersprawa. Oprócz tego momentu, gdy zbłąkana iskra oparzyła mi udo. Ale to nic. Szczegół). Więc gdy tym razem zaczął wysyłać sygnały, również nie były one zbyt subtelne. Przypominały raczej wielkie znaki drogowe z napisem „wkrótce poproszę cię o rękę”. Najpierw zorganizował ten lunch, nadając mu status „specjalnego”. Potem mówił o „bardzo ważnym pytaniu”, które ma mi zadać, niemal puszczając do mnie oko (udawałam, że nie rozumiem, to jasne). Następnie droczył się ze mną, pytając, czy podoba mi się jego nazwisko, Finch. (Tak się składa, że owszem, podoba. Nie twierdzę, że nie będę tęskniła za Lottie Graveney, ale bardzo chętnie zostanę panią Lottie Finch). W sumie troszkę mi szkoda, że bardziej się nie postarał, aby to jednak była

niespodzianka. Z drugiej strony miałam szansę zadbać o świeży manicure. – To jak, Lottie, zdecydowałaś już? – Richard patrzy na mnie z tym swoim uśmiechem, a ja czuję łaskotanie w żołądku. Przez moment myślałam, że okazał się superbłyskotliwy i to są oświadczyny. – Hm… – Spuszczam wzrok, by ukryć zmieszanie. Oczywiście odpowiedź zabrzmi „tak”. Wielkie rados​ne „tak”. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to się naprawdę dzieje. Wychodzę za mąż. Za mąż! Przez te trzy lata, odkąd jesteśmy razem, celowo nie poruszałam tego tematu – małżeństwa, zobowiązań i wszystkiego, co się z tym wiąże (dzieci, domy, komplety wypoczynkowe, zioła w doniczkach). Mieszkamy niby razem w jego mieszkaniu, ale ja mam nadal swoje. Jesteśmy parą, ale święta każde spędza ze swoją rodziną. Tak to wygląda. Mniej więcej po roku wiedziałam już, że do siebie pasujemy. Wiedziałam, że go kocham. Widziałam go w szczytowej formie (wyjazdowa niespodzianka urodzinowa plus ten incydent, gdy niechcący przejechałam mu po stopie, a on na mnie nie nakrzyczał) i w najgorszej kondycji (uparł się, że nie zapyta o drogę, gdy jechaliśmy do Norfolku, i przestała działać nawigacja, więc trwało to sześć godzin). I nadal chciałam z nim być. Rozumiem go. Nie należy do tych, którzy lubią się popisywać. Jest opanowany i rozsądny. Czasami się wydaje, że w ogóle nie słucha, aż jego niespodziewana reakcja uświadomi ci, że cały czas był czujny. Jak lew drzemiący pod drzewem, a jednak w każdej chwili gotów, by zabić. Ja natomiast bardziej przypominam gazelę, która skacze to tu, to tam. Uzupełniamy się. Po prostu. (Oczywiście nie w sensie łańcucha pokarmowego. Metaforycznie). A zatem po roku wiedziałam już, że to z nim chcę być. Ale wiedziałam również, co będzie, jeśli zrobię fałszywy krok. Z mojego doświadczenia wynika, że słowo „małżeństwo” działa jak enzym. Powoduje wielorakie reakcje w związku, a większość z nich należy do reakcji rozpadu. Wystarczy spojrzeć na Jamiego, mojego pierwszego poważnego chłopaka. Przez cztery lata byliśmy ze sobą szczęśliwi, a wystarczyło tylko wspomnieć, że moi rodzice pobrali się w tym samym wieku, w jakim my akurat byliśmy (dwadzieścia sześć i dwadzieścia trzy). I już. Po wszystkim. Jedno zdanie. Po którym mu odbiło i stwierdził, że powinniśmy zrobić sobie „przerwę”. Przerwę od czego? Aż do tamtej chwili wszystko grało. Najwyraźniej potrzebował przerwy od ryzyka usłyszenia ponownie słów „pobrać się”. Bał się tak bardzo, że nie był nawet w stanie się ze mną spotkać, lękając się zapewne, że je powtórzę. Jeszcze zanim przerwa się zakończyła, on już był z tą rudą. Nie przeszkadzało mi to, bo zdążyłam poznać Seamusa. Z jego seksownym, irlandzkim melodyjnym głosem. I właściwie do dziś nie wiem, co z nim poszło nie tak. Przez rok świata poza sobą nie widzieliśmy – szalone noce, fantastyczny seks, liczymy się tylko my i tak

dalej, i tak dalej – aż nagle nic, tylko co wieczór kłótnia. W ciągu dwudziestu czterech godzin przeszliśmy od ekstazy do znużenia. Staliśmy się toksyczni. Rozpatrywaliśmy arcypoważne kwestie w rodzaju „dokąd my właściwie zmierzamy” i „czego oczekujemy od tego związku”. To nas oboje wykończyło. Kuśtykaliśmy jeszcze przez rok, ale z perspektywy czasu ten okres jawi się jako wielka czarna, żałosna plama. A potem nastał Julian. Też na dwa lata, choć to nigdy nie był prawdziwy związek. Raczej szkielet związku. Chyba oboje zbyt ciężko pracowaliśmy. Ja zaczynałam dopiero w Blay Pharmaceuticals i wciąż byłam w rozjazdach. On walczył w firmie o udział w zyskach. Właściwie to nie jestem pewna, czy nawet porządnie ze sobą zerwaliśmy, po prostu oddaliliśmy się, jakoś tak naturalnie. Czasami się spotykamy jak znajomi i nadal oboje nie wiemy, gdzie tkwił błąd. Zaprosił mnie kiedyś na kolację, chyba rok temu, ale musiałam odmówić, wyjaśniając, że jestem z kimś, i to bardzo szczęśliwa. Z kimś, czyli z Richardem. Z facetem, którego naprawdę kocham. Z facetem, który siedzi teraz naprzeciwko mnie z pierścionkiem w kieszeni (albo nie). Richard jest z całą pewnością przystojniejszy niż którykolwiek z moich byłych. (Może nie jestem obiektywna, ale uważam, że jest cudowny). Ciężko pracuje jako analityk mediów, ale nie jest pracoholikiem. Nie ma takiej kasy jak Julian, ale przecież nie o to chodzi. Jest energiczny, zabawny i śmieje się w sposób, który zawsze poprawia mi nastrój, choćby był nie wiadomo jak podły. Od czasu wspólnego pikniku, kiedy zaplotłam dla niego wianek ze stokrotek, zwraca się do mnie per „stokrotko”. Czasami, kiedy się zdenerwuje, traci panowanie nad sobą. No cóż, nikt nie jest doskonały. Patrząc wstecz na nasz związek, nie widzę czarnej plamy jak z Seamusem ani pustych miejsc jak z Julianem, widzę za to coś w rodzaju tandetnego pokazu slajdów z niebieskim niebem i uśmiechniętymi twarzami. Szczęśliwe czasy. Bliskość. Śmiech. A teraz dochodzimy do punktu kulminacyjnego. Zaraz przede mną klęknie, weźmie głęboki oddech i… Domyślam się, jaki musi być zdenerwowany, i mnie też się to udziela. Chciałabym, żeby wszystko wyszło perfekcyjnie. Żebym mogła opowiadać dzieciom, jak w dniu, gdy mi się oświadczył, zakochałam się w nim po raz kolejny. Dzieciom. Naszym dzieciom. W naszym domu. Gdzie wiedziemy nasze wspólne życie. Kiedy o tym wszystkim myślę, czuję, jak się wewnętrznie odprężam. Jestem gotowa. Mam trzydzieści trzy lata i jestem gotowa. Całe swoje dorosłe życie unikałam tematu małżeństwa. Moje koleżanki także. Jakby to było miejsce zbrodni otoczone kordonem policji: zakaz wstępu. Tam się nie wchodzi, bo jak wejdziesz, zapeszysz i twój chłopak cię zostawi.

Teraz nie ma co zapeszać. Czuję miłość między nami, jak dosłownie przepływa ponad stołem. Mam ochotę wziąć go za ręce. Chcę je trzymać w swoich dłoniach. Jest takim wspaniałym mężczyzną. Ale ze mnie szczęściara. Za czterdzieści lat posiwiali i pomarszczeni będziemy spacerować Strandem i wspominać ten dzień, dziękując Bogu, że się odnaleźliśmy. No bo jakie mieliśmy szanse, w tym świecie, gdzie wszyscy są sobie tak obcy? Miłość tak rzadko się zdarza. Tak rzadko. Właściwie to cud… Boże, chyba się rozpłaczę… – Lottie? – Richard zauważył moje wilgotne oczy. – Hej, stokrotko markotko, co się dzieje? Mimo że z Richardem jestem bardziej szczera niż z poprzednimi partnerami, to chyba jednak wyjawienie mu całego mojego procesu myślowego nie byłoby tu na miejscu. Fliss, moja starsza siostra, twierdzi, że widzę świat w technikolorze i powinnam pamiętać, że reszta ludzkości nie słyszy tych grających w tle smyczków. – Przepraszam. – Wycieram oczy. – To nic. Po prostu smutno mi, że musisz jechać. Richard wylatuje jutro do San Francisco. Na trzy miesiące – mogło być gorzej – ale i tak będę strasznie tęsknić. Właściwie liczę na to, że uda mi się przetrwać, bo pochłonie mnie planowanie naszego ślubu. – Nie płacz, kochanie. Nie mogę na to patrzeć. – Bierze mnie za rękę. – Codziennie spotkamy się na Skypie. – Wiem. – Ściskam jego dłoń. – Będę czekać. – Chociaż mogłabyś zapamiętać, że jak jestem w biurze, każdy może usłyszeć, co mówisz. Włącznie z szefem. Ledwie dostrzegalny błysk w jego oczach zdradza, że się ze mną droczy. Gdy tak ostatnio rozmawialiśmy, zaczęłam mu tłumaczyć, co ma zrobić ze swoim koszmarnym szefem, zapominając, że Richard nie siedzi w zamkniętym gabinecie, a rzeczony szef może w każdej chwili przejść obok. (Na szczęście nie przechodził). – Dzięki, zapamiętam. – Wzruszam ramionami, równie poważna jak on. – Poza tym mogą cię również zobaczyć. Więc pewnie wolałabyś nie występować zupełnie naga. – Absolutnie. Włożę przezroczysty biustonosz i majtki. Prosto i gustownie. Richard się uśmiecha i mocniej ściska moją rękę. – Kocham cię – mówi niskim, ciepłym głosem, a ja cała topnieję. To mi się nigdy nie znudzi. – Ja ciebie też. – Wiesz, Lottie… – Richard odchrząka. – Właściwie to chcę cię o coś zapytać. Czuję, że przewraca mi się w brzuchu, chyba wybuchnę. Moja twarz zastyga w grymasie wyczekiwania, za to myśli krążą w zawrotnym tempie. „Boże, to już…

Właśnie zmienia się moje życie… Skup się, skup, Lottie, smakuj tę chwilę… Cholera! Coś się dzieje z moją nogą”. Spoglądam na nią. Ten, kto wymyślił te idiotyczne samonośne pończochy, to kłamca i będzie się smażył w piekle, bo jedna z nich wcale się sama nie nosi. Spadła w okolice kolana, a wokół łydki zwisa obrzydliwa, rzekomo samoprzylepna guma. Fuj. Nie, nie mogę przyjmować oświadczyn w takiej sytuacji. Nie mogę reszty życia spędzić z myślą, że w tym romantycznym momencie nastąpiła taka katastrofa. – Przepraszam cię, Richard – przerywam mu. – Poczekaj sekundkę. Rozglądając się, schylam się pod stół i podciągam pończochę, a wtedy delikatna siateczka drze mi się w dłoni. Super. Teraz do zwisającej gumy doszedł jeszcze poszarpany nylon. Nie mogę uwierzyć, że głupia pończocha zepsuje mi moje zaręczyny. Nie trzeba ich było wkładać. – Wszystko w porządku? – pyta nieco zdezorientowany Richard, gdy wychodzę spod stołu. – Muszę do toalety – mamroczę pod nosem. – Przepraszam cię, możemy włączyć pauzę? Na dosłownie nanosekundę? – Ale wszystko dobrze? – Tak, w porządku. – Ze wstydu cała się czerwienię. – Po prostu… mały wypadek z garderobą. Nie patrz, dobrze? Odwróć się na moment. Richard posłusznie odwraca głowę, a ja odsuwam fotel i przemierzam salę, nie zwracając uwagi na spojrzenia innych gości. Nie ma sensu udawać. Zdechła pończocha to zdechła pończocha. Wchodzę do toalety, ściągam but i głupią pończochę, a potem patrzę w lustro. Strasznie bije mi serce. Nie mogę uwierzyć, że właśnie przerwałam swoje własne zaręczyny. Czuję się, jakby czas stanął. Jakbyśmy byli w filmie science fiction, Richard został zatrzymany w czasie, a ja mam dla siebie cały czas świata, żeby się zastanowić, czy chcę go poślubić, czy nie. Co jest mi zupełnie niepotrzebne, bo odpowiedź jest oczywista: tak. Blondynka w wyszywanej koralikami opasce uważnie mi się przygląda, w ręku trzyma konturówkę. Muszę wyglądać nieco dziwnie, stojąc nieruchomo z butem i pończochą w dłoni. – Tam jest kosz. – Wskazuje głową. – Wszystko w porządku? – Tak, dzięki. – Nagle ogarnia mnie przemożna chęć, by podzielić się z nią tą wspaniałą chwilą. – Mój facet właśnie w tej chwili mi się oświadcza. – No coś ty! – Wszystkie kobiety odwracają się w moją stronę. – Co to znaczy „właśnie w tej chwili”? – chce wiedzieć chuda ruda w różowym, z bardzo cienkimi brwiami. – Powiedział: „Czy zgadzasz się…” i przerwał?

– Zaczął, ale miałam mały wypadek z pończochą. – Macham nią przed sobą. – Więc włączyliśmy pauzę. – Pauzę? – mówi ktoś z niedowierzaniem. – No to lepiej wracaj czym prędzej – radzi ruda. – Chyba nie chcesz, żeby się rozmyślił. – To takie podniecające – włącza się blondynka. – Możemy popatrzeć? I wszystko nagram! – A potem wrzucimy na YouTube – dodaje jej koleżanka. – Wynajął jakąś publiczność? – Nie sądzę… – Jak to działa? – przerywa nam rozkazującym tonem starsza kobieta o ciemnosiwych włosach. Wymachuje dłońmi pod automatycznym dozownikiem z mydłem. – Po co komu te maszyny? Nie wystarczy zwykła kostka mydła? – Ciociu, spójrz, o tak – tłumaczy jej uspokajająco ruda. – Za wysoko trzymasz ręce. Zdejmuję drugi but i pończochę, a skoro już tu jestem, sięgam po balsam do rąk i wcieram go w gołe nogi. Nie chcę potem myśleć, że w tak romantycznej chwili łuszczyła mi się skóra łydek. Wyciągam komórkę. Muszę wysłać SMS do Fliss. Piszę w ekspresowym tempie. Robi to! Po chwili nadchodzi odpowiedź: Chyba nie ślesz SMS-ów w trakcie oświadczyn!!! Jestem w klopie. Na moment. Super!!! Będziecie świetną parą. Ucałuj go ode mnie. Pa. Jasne. Na razie. – Który to? – pyta blondynka, gdy wkładam telefon do torebki. – Idę zobaczyć. Wychodzi z toalety i zaraz wraca. – Widziałam, niezły, taki ciemny, w samym rogu? Super. Hej, rozmazał ci się tusz – zauważa, podając mi korektor. – Chcesz poprawić? – Dzięki. – Uśmiecham się po kumpelsku i zaczynam zmazywać maleńkie czarne kropeczki pod oczami. Patrzę na swoje kasztanowe włosy upięte w kok i przychodzi mi do głowy, że może w tak ważnej chwili powinnam je rozpuścić, pozwolić spłynąć luźnym falom na ramiona. Nie. To tandeta. Wyciągam jedynie kilka kosmyków i zakręcam je palcami,

jednocześnie lustrując resztę. Szminka – ładny, koralowy odcień. Cień na powiekach – lekko połyskująca szarość, by podkreślić niebieskie tęczówki. Róż – mam nadzieję, że nie potrzebuje poprawek, bo zrobią to za mnie emocje. – Chciałabym, żeby mój facet mi się oświadczył – odzywa się długowłosa dziewczyna w czerni, patrząc na mnie smutno. – Jak to zrobić? – Nie mam pojęcia. – Żałuję, że nie potrafię jej pomóc. – Jesteśmy już razem jakiś czas, wiemy, że do siebie pasujemy, kochamy się. – My tak samo! Mieszkamy razem, seks jest super, i w ogóle wszystko. – Nie naciskaj – mówi mądrym głosem blondynka. – Poruszam temat może raz na rok. – Dziewczyna wygląda na nieszczęśliwą. – On się irytuje, więc zostawiamy to. Co mam zrobić? Wyprowadzić się? To już sześć lat. – Sześć lat? – Starsza kobieta podnosi wzrok znad suszarki. – Co z tobą, dziecko? Długowłosa dziewczyna się czerwieni. – Nic, a co ma być? – odpowiada. – To prywatna rozmowa. – Prywatna, też mi. – Kobieta gestykuluje żywo, wskazując toaletę. – Przecież wszyscy cię słyszą. – Ciociu! – Ruda jest nieco zmieszana. – Przestań! – No wiesz, nie ty mnie będziesz pouczać! – Kobieta lustruje długowłosą przenikliwym wzrokiem. – Faceci są jak zwierzęta w dżungli. Znajdują ofiarę, pożerają ją i zasypiają. Ty podałaś mu ofiarę na półmisku, prawda? – To nie takie proste – odpowiada niechętnie długowłosa. – Za moich czasów faceci się żenili, bo chcieli seksu. I to była odpowiednia motywacja. – Kobieta się śmieje. – A wy sypiacie z nimi, mieszkacie z nimi, a potem chcecie pierścionek zaręczynowy. Wszystko do góry nogami. – Podnosi swoją torbę. – Idziemy, Amy! Na co ty jeszcze czekasz? Amy rzuca nam wszystkim rozpaczliwe, przepraszające spojrzenie, a potem wraz z ciotką znika za drzwiami. Z niedowierzaniem unosimy brwi. Wariatka. – Nie przejmuj się – mówię pocieszająco i ściskam ramię ciemnowłosej. – Wszystko się na pewno ułoży. – Chcę dzielić się swoją radością, chcę, żeby wszystkich spotkało takie szczęście jak nas z Richardem: żeby odnaleźli swoją drugą połówkę i potrafili to dostrzec. – Hm. – Dziewczyna próbuje zebrać się jakoś w sobie. – Miejmy nadzieję. No nic, życzę wam szczęśliwego wspólnego życia. – Dzięki! – Oddaję blondynce korektor. – To idę. Życzcie mi szczęścia! I wychodzę. Lustruję tętniącą życiem restaurację, czując się, jakbym ponownie wcisnęła „play”. Jest i Richard, siedzi dokładnie tak samo jak wtedy, gdy go opuszczałam. I nawet nie sprawdza telefonu. Jest pewnie tak samo skupiony na tej chwili jak ja. To ważny moment naszego życia.

– Przepraszam cię. – Wsuwam się na fotel i uśmiecham do niego czule, z miłością. – To na czym stanęliśmy? Richard odwzajemnia uśmiech, ale widzę wyraźnie, że nastrój nieco prysł. Chyba będziemy musieli zbudować go powoli od nowa. – To dla nas bardzo szczególny dzień, prawda? – mówię zachęcająco. – Też to tak odczuwasz? – Absolutnie – potakuje Richard. – Urocze miejsce. – Ramieniem zataczam półokrąg. – Idealne na… ważną rozmowę. Kładę ręce na stole jakby nigdy nic i, tak jak się spodziewałam, Richard bierze je w swoje dłonie. Robi głęboki wdech i marszczy czoło. – À propos, Lottie, jest coś, o co chciałem cię zapytać. – Kiedy nasze oczy się spotykają, on swoje leciutko przymruża. – Nie sądzę, że to cię jakoś specjalnie zaskoczy… Boże, Boże kochany, to się rzeczywiście dzieje. – Tak? – Mój głos przypomina nerwowe kwaknięcie. – Życzą sobie państwo pieczywo? Richard milknie zdezorientowany, a ja unoszę gwałtownie głowę. Kelner podszedł tak cicho, że żadne z nas go nie zauważyło. Zanim się orientuję, Richard puszcza moje dłonie i rozprawia już o razowym chlebie. Mam ochotę rzucić koszykiem o podłogę. Czy ten facet jest ślepy? Nie szkolą ich na takie okazje? Wyraźnie widzę, że Richard wypadł z rytmu. Głupi, głupi kelner. Jak śmie psuć mojemu facetowi taki moment? – No więc? – mówię zachęcająco, gdy tylko kelner znika. – Miałeś o coś zapytać. – No tak. – Spogląda znów na mnie i wciąga powietrze, a wtedy jego twarz się zmienia. Odwracam się zaskoczona: kolejny bezmózgi kelner z drugiej strony. Ale przecież jesteśmy w restauracji, więc nie powinno mnie to dziwić. Zamawiamy jedzenie – nawet nie wiem, co wybrałam – i kelner znika. Ale pewnie lada moment pojawi się następny. Współczuję Richardowi. Jak ma w tych okolicznościach poprosić mnie o rękę? Jak faceci to robią? Nie mogę powstrzymać cierpkiego uśmiechu. – Nie masz dziś szczęścia. – Fakt. – Za chwilę podejdzie ten od win – zauważam przytomnie. – Tu jest jak na Piccadilly Circus. – Żałośnie przewraca oczami, a mnie ogarnia przyjemne uczucie, że jesteśmy w tym razem. Jakie to ma znaczenie, kiedy się oświadczy? I co z tego, że nie wychodzi dokładnie tak, jak zaplanował? – Zamówimy szampan? – dodaje po chwili. Nie mogę się powstrzymać przed porozumiewawczym uśmiechem.

– Nie uważasz, że to troszkę… przedwczesne? – No wiesz, to zależy. – Unosi brwi. – Ty mi powiedz. Podtekst jest tak oczywisty, że nie wiem, czy bardziej chce mi się śmiać, czy rzucić mu w ramiona. – Hm, w takim razie… – Milknę na moment, delektując się tą pauzą i gospodarując nią oszczędnie. – Tak. Moja odpowiedź brzmi tak. Wyraźnie się odpręża. Naprawdę myślał, że mogę się nie zgodzić? Jest taki skromny. Taki kochany. Boże. Pobieramy się! – Richard, z całego serca tak – dodaję dla podkreślenia, a głos nagle zaczyna mi drżeć. – Wiedz, że wiele to dla mnie znaczy. To… po prostu nie wiem, co powiedzieć. Jego palce zaciskają się na moich, jakbyśmy mieli swój własny kod. Niemal współczuję innym parom, które wszystko muszą wyrażać tak jednoznacznie. Nie ma między nimi tej więzi. Przez chwilę milczymy. Wyczuwam wręcz fizycznie otaczający nas obłok szczęścia. Chciałabym, żeby pozostał z nami na zawsze. Wyobrażam sobie wspólną przyszłość – malujemy dom, pchamy wózek dziecięcy, razem z naszymi szkrabami stroimy choinkę. Może przyjadą jego rodzice i będą chcieli zostać na święta, nie mam nic przeciwko, bo ich uwielbiam. W zasadzie pierwsza rzecz, jaką zrobię, kiedy już wszyscy się dowiedzą, to wizyta w Sussex, u jego mamy. Na pewno będzie chciała pomóc przy weselu, a ja niestety nie mam mamy, która mogłaby to zrobić. Tyle możliwości. Tyle planów. Tyle cudownego życia razem. – No więc… – mówię w końcu, delikatnie głaszcząc jego palce. – Zadowolony? Szczęśliwy? – Nie mógłbym być szczęśliwszy. – Richard pieści moją dłoń. – Tyle razy sobie to wyobrażałam. – Wzdycham zadowolona. – Ale nigdy nie myślałam… Tak to już jest, prawda? No wiesz… jak to będzie? Jakie to uczucie? – Wiem, o czym mówisz. – Richard kiwa głową. – Na zawsze zapamiętam to miejsce. I twoje spojrzenie w tej właśnie chwili. – Jeszcze mocniej ściskam jego dłoń. – Ja też – odpowiada po prostu. Kocham w nim to, jak wiele potrafi wyrazić jednym ukradkowym spojrzeniem. Czy lekkim przechyleniem głowy. Praktycznie nic nie musi mówić, tak łatwo w nim czytam. W odległym końcu sali dostrzegam długowłosą, obserwuje nas, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu. (Ale nie triumfalnego, to wskazywałoby na brak empatii. Delikatnego uśmiechu wdzięczności). – Zechcą państwo zamówić wino? Proszę pana? Mademoiselle? Uśmiecham się promiennie do kelnera. – Chyba zamówimy szampana.

– Absolument. – On też się do mnie uśmiecha. – Nasz firmowy? Czy może Ruinart, na specjalną okazję? – W takim razie zdecydowanie Ruinart. – Muszę podzielić się naszą radością, po prostu nie mogę się powstrzymać. – Okazja jest bardzo specjalna! Właśnie się zaręczyliśmy! – Mademoiselle! – Twarz kelnera marszczy się cała w uśmiechu. – Félicitations! Proszę pana, serdeczne gratulacje! I wtedy oboje odwracamy się do Richarda – ale ku mojemu zaskoczeniu jemu nie udzielił się nastrój tej chwili. Patrzy na mnie jak na jakąś zjawę. Dlaczego jest tak przerażony? O co chodzi? – Co… – wykrztusza wreszcie z siebie. – Co takiego? I nagle rozumiem, dlaczego tak zareagował. No jasne. Wszystko zepsułam. – Richard, przepraszam. Chciałeś najpierw powiedzieć rodzicom? – Znów ściskam jego dłoń. – Bardzo dobrze cię rozumiem. Nikomu więcej ani słowa, obiecuję. – Ani słowa o czym? – Gapi się na mnie wielkimi oczyskami. – Lottie, my się nie zaręczyliśmy. – Ale… – Patrzę na niego niepewnie. – Przecież właśnie mi się oświadczyłeś. A ja cię przyjęłam. – Nieprawda! Nikomu się nie oświadczałem! – Wyrywa mi rękę. Tylko spokojnie, któreś z nas traci kontakt z rzeczywistością. Kelner taktownie odszedł na bok i odciąga tego z chlebem, który znów chciał podejść. – Lottie, przepraszam cię bardzo, ale ja nie mam pojęcia, o czym ty mówisz. – Mówiąc to, nerwowo przeczesuje dłonią włosy. – Przecież ja nic nie mówiłem o zaręczynach ani o małżeństwie, nie rozumiem. – Ale… ale to przecież miałeś na myśli, prawda? Kiedy zamawiałeś szampan, powiedziałeś: „Ty mi powiedz”, a ja na to: „Z całego serca tak”. To było piękne! Takie subtelne! Patrzę na niego, pragnąc, by przytaknął, by poczuł to samo co ja. Ale w jego twarzy widzę wyłącznie konsternację. Ogarnia mnie przerażenie. – Więc… nie to miałeś na myśli? – Mam tak ściś​nięte gardło, że ledwie mówię. Nie mogę w to uwierzyć. – I nie miałeś zamiaru mi się oświadczyć? – Lottie, ja się nie oświadczyłem! – mówi zdecydowanie. – Kropka. Musi tak wrzeszczeć? Dostrzegam odwracające się z zainteresowaniem głowy. – Dobrze, już dobrze. Zrozumiałam! – Pocieram nos serwetką. – Nie musisz informować wszystkich obecnych. Czuję przelewające się przeze mnie kolejne fale upokorzenia. Siedzę jak sparaliżowana. Jak mogłam się aż tak pomylić? I skoro się nie oświadczył, to właściwie dlaczego?

– Nie rozumiem. – Richard mówi praktycznie do siebie. – Przecież nigdy nic takiego nie powiedziałem, w ogóle o tym nie rozmawialiśmy… – Właśnie że powiedziałeś! Powiedziałeś całe mnóstwo! – W swoim głosie słyszę ból i gniew. – Mówiłeś o „specjalnym lunchu”. – Jest specjalny. – Richard się broni. – Jutro wyjeżdżam do San Francisco. – I pytałeś, czy podoba mi się twoje nazwisko! Twoje nazwisko, nazwisko, rozumiesz? – Przeprowadzaliśmy w pracy taki mały sondaż! – Wygląda na oszołomionego. – Zwykła gadka szmatka. – I powiedziałeś, że musisz mi zadać „ważne pytanie”. – Nie ważne. – Kręci głową. – Po prostu pytanie. – Ja usłyszałam, że ważne. Zapada okropna cisza. Obłok szczęścia gdzieś znikł. Podobnie jak technikolor i dźwięki wiolonczeli. Kelner taktownie kładzie listę win na brzegu stolika i oddala się pospiesznie. – W takim razie o co chodzi? – pytam ostatecznie. – Co to za niezbyt ważne, po prostu pytanie? Richard czuje się chyba jak w potrzasku. – Nic takiego. Zapomnij. – No powiedzże wreszcie. – OK – poddaje się. – Chciałem cię zapytać, co zrobić z moimi przelatanymi milami. Moglibyśmy zaplanować jakiś miły wypad. – Przelatanymi milami? – Nie mogę się powstrzymać i jednak wybucham. – Zamówiłeś specjalny stolik i szampan, żeby mnie zapytać o swoje mile? – Nie! To znaczy… – Krzywi się. – Lottie, strasznie mi przykro, że tak to wyszło. Po prostu nie miałem pojęcia… – Ale przecież przed chwilą odbyliśmy całą długą rozmowę zaręczynową! – Znów jestem bliska łez. – Głas​kałam twoją dłoń, mówiłam, jaka jestem szczęśliwa i że wyobrażałam sobie tę chwilę tak wiele razy. A ty mi potakiwałeś! Co ty sobie właściwie myślałeś, że o czym ja mówię? W jego oczach widzę panikę, jakby szukał drogi ucieczki. – Myślałem, że… no wiesz. Że mówisz tak ogólnie. – Co ogólnie? Ogólnie? Richard jest zrozpaczony. – No, bo tak szczerze, to ja nie zawsze wiem, o czym ty dokładnie mówisz – wyznaje nagle. – Więc czasami po prostu… no… potakuję. Potakuje?! Patrzę mu w twarz zdruzgotana. A ja myślałam, że rozumiemy się bez słów. Że mamy swój własny szyfr. Podczas gdy on tak sobie potakiwał.

Dwaj kelnerzy podają nasze sałatki i czym prędzej odchodzą, wyczuwając, że nie jesteśmy w nastroju na pogawędki. Biorę widelec i natychmiast go odkładam. Richard chyba nawet nie zauważył talerza. – Kupiłam ci pierścionek zaręczynowy – przerywam w końcu ciszę. – Boże. – Chowa twarz w dłoniach. – Nic się nie stało. Oddam go. – Lottie… – Widzę wyraźnie, że to dla niego udręka. – Czy musimy… Jutro wyjeżdżam. Nie moglibyśmy zwyczajnie porozmawiać o czymś innym? – Powiedz mi w takim razie, czy ty w ogóle zamierzasz się kiedyś ożenić? – Zadając to pytanie, czuję ogromny ból. Zaledwie minutę wcześniej myślałam, że jestem zaręczona. Że przebiegłam maraton. Dotarłam do mety, przerwałam wstęgę, zwycięsko wyrzucając ramiona w górę… A teraz znów jestem na starcie, wiążę sznurowadła i zastanawiam się, czy ten wyścig się w ogóle rozpocznie. – Ja… Boże, Lottie. Sam nie wiem. – Czuje się chyba osaczony. – To znaczy: tak. Chyba tak. – Coraz bardziej przewraca oczami. – Możliwe. No wiesz… Gdy nadejdzie właściwy moment. No tak. Już jaśniejszej odpowiedzi nie mógł mi udzielić. Może i zechce się kiedyś ożenić, ale z kimś innym. Ze mną nie. I nagle ogarnia mnie czarna rozpacz. Całym sercem wierzyłam, że to on jest moją drugą połówką. Jak mogłam się aż tak pomylić? Chyba już w ogóle nie mogę sobie ufać. – Rozumiem. – Na moment wbijam wzrok w sałatkę, zielone liście, cząstki awokado i pestki granatu. Próbuję zebrać myśli. – Problem w tym, że ja chcę wyjść za mąż. Chcę męża, dzieci, dom… wszystko. I chciałam to zrobić z tobą. Ale do tanga trzeba dwojga, prawda? – Przerywam, głośno wciągając powietrze, zdecydowana zachować spokój. – Więc chyba dobrze, że się dowiaduję, jak jest, wcześniej zamiast później. Dzięki i za to. – Lottie! – mówi zaniepokojony Richard. – Poczekaj! Przecież to niczego między nami nie zmienia… – To zmienia wszystko. Jestem już za stara, żeby czekać nie wiadomo ile. Jeśli nie jest nam to pisane, to wolę wiedzieć teraz, gdy jeszcze mogę coś zrobić. Rozumiesz? – Usiłuję się uśmiechnąć, ale właściwe mięśnie odmawiają posłuszeństwa. – Baw się dobrze w San Francisco. Chyba lepiej już pójdę. – Lada moment poleją się łzy. Muszę wyjść, i to szybko. Wrócę do biura przejrzeć jutrzejszą prezentację. Wprawdzie wzięłam wolne popołudnie, ale jaki to teraz ma sens? Nie będę przecież obdzwaniać znajomych i ogłaszać wielkiej nowiny. W drodze do drzwi czuję nagle na ramieniu czyjąś dłoń. Odwracam się zaskoczona i widzę blondynkę z opaską wyszywaną koralikami. – Co się stało? – pyta podekscytowana. – Dał ci pierścionek?

To pytanie jest jak nóż prosto w serce. Nie dał i nie jest już nawet moim facetem. Ale prędzej umrę, niż to wyznam. – Prawdę mówiąc… – Unoszę dumnie głowę. – Prawdę mówiąc, oświadczył się, ale go nie przyjęłam. – O! – wykrzykuje i zakrywa dłonią usta. – Właśnie. – Napotykam wzrok długowłosej, która jawnie podsłuchuje przy stoliku obok. – Powiedziałam „nie”. – Nie? – Patrzy z takim niedowierzaniem, że ogarnia mnie złość. – Tak! – Rzucam jej wyzywające spojrzenie. – Powiedziałam „nie”. Nie pasujemy jednak do siebie, więc podjęłam decyzję o zerwaniu. Mimo że on faktycznie chciał się żenić, mieć dom, dzieci, psa i tak dalej. Na plecach czuję ciekawskie spojrzenia, więc odwracam się i widzę wszystkie oczy wpatrzone we mnie, twarze słuchające z przejęciem. Chyba cała knajpa ogląda mój występ. – Powiedziałam „nie”! – Zrozpaczona podnoszę głos. – Nie. Nie! – wołam głośno do Richarda, który nadal siedzi przy naszym stoliku, zupełnie oniemiały. – Przykro mi, Richardzie, wiem, że mnie kochasz, i wiem, że łamię ci serce. Ale odpowiedź brzmi „nie”! I czując się odrobinkę lepiej, zdecydowanym krokiem wychodzę. Wracam do pracy, by na biurku znaleźć tony karteczek samoprzylepnych z wiadomościami. Sporo ludzi musiało dzwonić w czasie mojej nieobecności. Siadam zrezygnowana i wzdycham rozpaczliwie. Wtedy słyszę lekkie kaszlnięcie. To Kayla, stażystka, stoi niepewnie w drzwiach mojego maciupeńkiego gabinetu. Często widuję ją w tych drzwiach. Jest najpilniejszą stażystką, jaką znam. Z okazji Bożego Narodzenia napisała do mnie dwustronicową kartkę o tym, jaka jestem dla niej inspirująca i że nigdy nie ubiegałaby się o staż w Blay Pharmaceuticals, gdyby nie moje wystąpienie na spotkaniu rekrutacyjnym na uniwersytecie w Bristolu. (Rzeczywiście było niezłe, przyznaję. W kategorii wystąpień rekrutacyjnych firm farmaceutycznych oczywiście). – Jak lunch? – pyta z błyskiem w oku. Ręce mi opadają. No i po co jej mówiłam o tych rzekomych zaręczynach? Taka byłam pewna. A jej ekscytacja dała mi niezłego kopa. Czułam się jak superwoman. – W porządku. Miło. Fajne miejsce. – Zaczynam przebierać w leżących na biurku papierach, jakbym szukała niezmiernie ważnej informacji. – No to jak, jesteś zaręczona? Jej słowa są jak sok cytrynowy wylany na otwartą ranę. Czy ta dziewczyna nie ma ani odrobiny taktu? Normalny człowiek nie zadaje szefowej tak obcesowych pytań. Szczególnie jeśli ona nie ma na palcu ogromnego nowiusieńkiego pierścionka, a ja

nie mam. Mogę o tym wspomnieć w mojej opinii końcowej. „Kayla ma problem z rozpoznawaniem pewnych granic w relacjach międzyludzkich”. – Hm. – Strzepuję pyłek z żakietu, grając na czas, by jakoś przełknąć tę kluchę, która siedzi mi w gardle. – Ostatecznie nie. Podjęłam jednak inną decyzję. – Naprawdę? – W jej głosie słyszę wyraźną konsternację. – Tak. – Kilka razy kiwam głową. – Absolutnie. Uznałam, że na tym etapie, w życiu i w pracy, na którym teraz jestem, to nie byłby mądry krok. Kayla jest chyba w szoku. – Ale… byliście taką świetną parą. – No cóż, te sprawy nie są takie proste, jakie by się mogły wydawać. – Coraz szybciej przebieram w papierach. – Richard musiał być zdruzgotany. – Mniej więcej – odpowiadam po chwili milczenia. – No tak. Załamał się. Nawet… się rozpłakał. Mogę mówić, co mi ślina na język przyniesie. Kayla nie spotka się już z Richardem. I ja zapewne także. Na tę myśl jakbym dostała prosto w brzuch. To koniec. Koniec. Było, minęło. Już nigdy nie będę się z nim kochać. Nie obudzę się więcej obok niego. Nie przytulę. Nie wiem dlaczego, ale na to ostatnie natychmiast chce mi się ryczeć. – Boże, Lottie, jesteś niesamowicie inspirująca. – Oczy Kayli lśnią, gdy to mówi. – Że tak wiesz, co może zaszkodzić twojej karierze, i masz odwagę się tego trzymać, powiedzieć „nie”, nie zrobię tego, czego wszyscy się po mnie spodziewają. – Właśnie. – Potakuję zrozpaczona. – Wystąpiłam w imieniu kobiet na całym świecie. Usta mi drżą. Muszę zakończyć tę rozmowę, zanim się rozpłaczę przed własną stażystką. – No dobrze, są jakieś ważne wiadomości? – Przeglądam karteczki, w ogóle ich nie widząc. – Jedna od Steve’a, dotyczy jutrzejszej prezentacji, i dzwonił facet o imieniu Ben. – Jaki Ben? – Po prostu Ben. Zapewnił, że ty już będziesz wiedziała. Nikt nie przedstawia się „po prostu Ben”. Może to jakiś bezczelny student chce się dostać do firmy bocznymi drzwiami. Źle trafił, w ogóle nie jestem w nastroju. – OK, w takim razie przejrzę prezentację. No tak. – Zaczynam bez sensu klikać myszką i klikam tak długo, aż Kayla wychodzi. Głęboki oddech. Uspokoić drżący podbródek. Byle do przodu, byle dalej, w przyszłość. Dzwoni telefon, więc profesjonalnym ruchem sięgam po słuchawkę. – Charlotte Graveney. – Lottie! To ja!

Walczę ze sobą i pokonuję odruch, by natychmiast odłożyć słuchawkę. – O, cześć, Fliss. – Z trudnością przełykam ślinę. – Cześć. – No więc, jak tam? Słyszę jej prowokacyjny ton i gorzko przeklinam samą siebie. Nie powinnam wysyłać jej SMS-a z restauracji. To ta presja. Obrzydliwa presja. Po cholerę w ogóle opowiadam siostrze o swoim życiu uczuciowym? Po co ich sobie przedstawiałam? A te gadki o zaręczynach… Następnym razem, jak kogoś poznam, nikomu ani słowa. Zero. Koniec. Aż będziemy dziesięć lat po ślubie, z trójką dzieci, tuż po odnowieniu przysięgi małżeńskiej. Dopiero wtedy wyślę do Fliss SMS: „Nie zgadniesz. Poznałam kogoś! Wydaje się miły!”. – W porządku. – Silę się na pogodny, rzeczowy ton. – A u ciebie? – Nieźle. No więc…? Pytanie zawisa w powietrzu. Dokładnie wiem, o co jej chodzi. A mianowicie: No to jak, masz już ten ogromny pierścionek z brylantem, sączysz najlepszy szampan w superdrogim hotelu, a Richard całuje twoje stopy? Jakby mi zadano kolejny cios. Nie zniosę tej rozmowy. Jej współczucia. Muszę znaleźć inny temat. Cokolwiek. Byle szybko. – No więc, hm, cóż. – Staram się przybrać lekki, nonszalancki ton. – W każdym razie tak się właśnie zastanawiałam i naprawdę muszę się zabrać za tę magisterkę z teorii ekonomii. Zawsze chciałam to zrobić, zresztą dobrze o tym wiesz. Na co ja właściwie czekam? Mogłabym złożyć papiery do Birkbeck i popracować nad tym w wolnym czasie. Co myślisz? ===a11oWW1YaVs4CTlfZlRjWm5cOFo7XW4KOls6XGgNOA8=