9
Przedmowa
Złote żniwa to książka o chciwości, o grabieży, o mordach
i o żydowskim cierpieniu. Rzecz się dzieje niejako „na
obrzeżach Zagłady”, tam gdzie żydowscy rozbitkowie roz-
paczliwie poszukujący ratunku stykali się z miejscową lud-
nością. I na tym właśnie obszarze dochodziło do strasznych
zbrodni – tym straszniejszych, że najczęściej nienazwanych
i nieukaranych. Jest oczywiste, że odpowiedzialność za Holo-
kaust spoczywa na Niemcach. Ale prawdą jest również to, że –
jak słusznie piszą Grossowie – jedyna droga ocalenia Żydów
prowadziła przez kontakt z miejscową ludnością. A właśnie
w tej przestrzeni wydarzenia przebiegały w sposób dramatycz-
ny, nieraz straszny i zgubny. Jakąś rolę w tym wszystkim na
pewno odegrał przedwojenny antysemityzm, ale o ile stereo-
typy i ideologia majaczą w tle opisywanej tragedii, o tyle prze-
możnym motywem działania wydaje się żądza rabunku. To
właśnie na obrzeżach Zagłady widać ludzkie hieny żerujące
na żywych i na martwych Żydach. Jest bowiem tak, że żądza
grabieży sięga poza grób – czego dowodem są tereny obozów
zagłady w Bełżcu i Treblince, pracowicie przekopywane po
Złote żniwa
10
wojnie przez setki wieśniaków poszukujących wśród szcząt-
ków ofiar złotych zębów, kosztowności czy obrączek. Złote
żniwa to nie tylko zarys tego koszmaru, ale zarazem próba
zrozumienia jego przyczyn.
Jak wynika z tekstu, gdzieś za okupacji – trudno powie-
dzieć, w której dokładnie chwili – nastąpiło gwałtowne prze-
stawienie wartości, jeżeli chodzi o Żydów i o to, co żydowskie.
Nie był to proces „punktowy”, dotyczący jakichś wyjątko-
wych, „przerażających” powiatów czy wiosek, lecz zjawisko
o zasięgu europejskim, gdyż mordy i rabunki popełniano
wszędzie tam, gdzie pojawiali się uciekający z Zagłady Ży-
dzi. Po prostu od pewnego dnia lub tygodnia, gdzieś w le-
cie lub na jesieni 1942 roku nagle wolno było już wszystko.
Żeby odwołać się do chemicznej metafory, nastąpiła swego
rodzaju „sublimacja agresji”. Sublimacja, czyli przejście cia-
ła ze stanu stałego w lotny, z pominięciem stanu ciekłego.
Taka właśnie „sublimacja agresji” wobec Żydów zaszła wte-
dy na terenach okupowanej Polski. Przedwojenna niechęć
do Żydów, spychanie ich na margines czy poza margines ży-
cia społecznego nagle przeistoczyły się w dokonanie fizycz-
nego unicestwienia lub też w akceptację tego unicestwienia.
Zbrodniom towarzyszył brak poczucia winy. Skąd miałaby się
brać wina, skoro w oczach tak wielu Żydzi przestali być ludź-
mi, a stali się zwierzyną łowną, tropioną z zacięciem i z za-
pałem. Cytowany w książce Zygmunt Klukowski tak pisał
w swoim Dzienniku z lat okupacji Zamojszczyzny o likwida-
cji getta w Szczebrzeszynie: „niektórzy brali czynny udział
PRZEDMOWA
11
w tropieniu i wynajdywaniu Żydów. Wskazywali, gdzie ukry-
ci są Żydzi, chłopcy uganiali się nawet za małymi dziećmi ży-
dowskimi, które [polscy] policjanci zabijali na oczach wszyst-
kich”. Pochodzący z Łukowa Stanisław Żemiński zapisywał
na gorąco: „w Trzebieszowie w poniedziałek jakaś straż oby-
watelska, miejscowi chłopi wartujący w nocy przed napada-
mi bandyckimi, dostali rozkaz wyłapania wszystkich miej-
scowych Żydów i odstawienia ich do Łukowa. Otoczono całą
wieś i rozpoczęło się polowanie. Wywlekano Żydów, łapano
ich na polach, po łąkach. Jeszcze strzały grzmią, a już nasze
hieny czatują, co ukraść się da po Żydach”.
Skala tego zjawiska jest przerażająca: z relacji żydowskich
ocalonych oraz z powojennej dokumentacji archiwalnej –
znanej dotąd jedynie wąskiej grupie specjalistów – wyła-
niają się tysiące i tysiące ofiar, które zginęły „na obrzeżach
Zagłady”, wydane w ręce Niemców bądź też zamordowa-
ne przez miejscową ludność. Ci, którzy chcieli nieść Żydom
pomoc, rzucali wobec tego wyzwanie nie tylko okupanto-
wi, lecz przede wszystkim członkom własnej wspólnoty, dla
których „ludność niearyjska” znalazła się poza obrębem sfery
wzajemnych zobowiązań. Nie dotyczyło to bynajmniej ludzi
ciemnych, prymitywnych, łatwiej ulegających argumentacji
zła. Wincenty Sobolewski, lekarz spod Sandomierza, człowiek
wykształcony, filar miejscowej społeczności, 29 stycznia 1943
roku zapisał w swoim dzienniku: „a więc Pan Jezus dał Ży-
dom prawie dwa tysiące lat na poprawę, lecz widząc, że dalej
trwają w swych zbrodniach, zesłał na nich karę. Tak jak oni
Złote żniwa
przelewali krew Niewinnego, tak teraz ich właśni przyjaciele
Niemcy, z którymi tyle nieprawości rozsiali po świecie, teraz
ich mordują. A więc sprawiedliwość Boska nierychliwa, ale
sprawiedliwa”.
Złote żniwa to książka straszna, niemniej aż do bólu prawdzi-
wa i potrzebna.
Jan Grabowski
13
Wstęp i podziękowania
Fotografię, która stała się impulsem do napisania tej książ-
ki, opublikowano w „Gazecie Wyborczej” 8 stycznia
2008 roku1
. Zrobiła na mnie wówczas ogromne wrażenie
1
Zdjęcie to po raz pierwszy ukazało się szerszej publiczności wraz z ar-
tykułem Gorączka złota w Treblince napisanym przez dziennikarzy „Gazety
Wyborczej”: Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego („Duży Format”,
dodatek do „Gazety Wyborczej”, 8 stycznia 2008). Podają oni, że fotografię
otrzymali w jednej z chałup w Wólce, miejscowości koło Treblinki, i że zo-
stała zrobiona po akcji, w której wojsko zatrzymało chłopów przekopujących
teren obozowy w poszukiwaniu złota i kosztowności. Zatrzymanych chło-
pów nazywają kopaczami. Obecnie zdjęcie znajduje się w Muzeum Walki
i Męczeństwa w Treblince.
Inna prawdopodobna interpretacja uchwyconego obrazu określa ludzi
z okolicznych wsi jako spędzonych do porządkowania rozkopanych wcześniej
mogił. Jednak trudno zignorować informację podaną dziennikarzom „Ga-
zety Wyborczej” przez właściciela zdjęcia, który jednoznacznie nazwał znaj-
dujących się na zdjęciu „kopaczami złapanymi przez milicję”. Wiadomo też,
że porządkowaniem terenów Treblinki władze nie zajmowały się przed 1958
rokiem (zdjęcie niewątpliwie pochodzi z drugiej połowy lat czterdziestych),
a i wtedy milicja i porządkujący chętnie przyłączali się do poszukiwania złota.
Za interpretacjami wiążącymi tę fotografię z innym zjawiskiem, np.
ekshumacjami mogił czerwonoarmistów – jak zdają się sugerować Michał
Złote żniwa
14
i nie rozumiałem, dlaczego przeszła wśród czytelników zu-
pełnie bez echa. Pochodzi ona od jednego z mieszkańców
Wólki Okrąglik, miejscowości znajdującej się koło Treblinki,
i przedstawia okoliczną ludność usadzoną wokół czaszek i ko-
ści wydobytych z poobozowego pola. Kiedy zatem rok później
dostałem propozycję z Oxford University Press, aby napisać
niewielką książkę do planowanej przez wydawnictwo nowej
serii – esejów poświęconych w całości jednemu ważnemu zdję-
ciu z dziedziny, którą zajmuje się autor – od razu pomyślałem
o tej fotografii. Pracując nad książką, rozmawiałem wiele na
jej temat z Ireną Grudzińską-Gross, aż zdecydowaliśmy, że
Irena spisze swoje przemyślenia i podpiszemy książkę razem.
Opierałem się także na oryginałach „sierpniówek” udostępnio-
nych mi przez profesora Jana Grabowskiego. Opublikowaliśmy
już wspólnie dwa zbiory dokumentów z okresu drugiej woj-
ny światowej, było to więc niejako nawiązanie do współpracy
sprzed lat. Taka jest geneza Złotych żniw.
Co do treści książki zaś pragnąłbym tylko zaznaczyć na
wstępie, że Czytelnik zainteresowany problematyką zagła-
dy Żydów nie znajdzie w niej wielu nowych faktów. Główne
źródła, na których jest oparta, były już drukowane po polsku.
Dodałem do tego materiały znalezione w archiwach Instytutu
Yad Vashem, Żydowskiego Instytutu Historycznego i Muzeum
Majewski i Paweł Reszka, autorzy artykułu Zagadka starego zdjęcia, „Rzecz-
pospolita” 2011, 22–23.01.2011 (w dodatku PlusMinus z tego samego dnia
tekst tychże autorów pt. Tajemnice starej fotografii) – nie przemawiają żadne
dowody materialne.
WSTĘP I PODZIĘKOWANIA
w Majdanku. Wykorzystałem też w tekście kilka fragmentów
opublikowanych przed paru laty w Strachu2
. Zresztą od kie-
dy zaczął się ukazywać w 2005 roku w Warszawie znakomi-
ty rocznik „Zagłada Żydów” – i książki autorów związanych
z redakcją tego pisma oraz Centrum Badań nad Zagładą Ży-
dów Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk –
specjalistyczna wiedza na temat okupacyjnego losu Żydów
w Polsce zasadniczo się rozszerzyła i nie ma już w nowym
kanonie żadnych tematów tabu. Mam wszelako nadzieję, że
jeśli nawet nie dla historyków Zagłady, to dla tak zwanej sze-
rokiej publiczności Złote żniwa okażą się książką interesującą.
Zgodnie z obyczajem pragnęlibyśmy również, wraz ze współ-
autorką, podziękować za uwagi, poprawki, pomoc w zbiera-
niu materiałów, korektę językową i zachętę w trakcie pisania
tej książki po polsku i po angielsku przyjaciołom i kolegom
uniwersyteckim: Annie Bikont, Teresie Boguckiej, Gabrielli
Etmektsoglou, Romanowi i Halinie Frydmanom, Janowi
Grabowskiemu, Robertowi Kuwałkowi, Marcelowi Łoziń-
skiemu, Scottowi Moyersowi, Jonathanowi Schellowi, Alinie
Skibińskiej, Joannie Szczęsnej, Joannie Tokarskiej-Bakir, Woj-
ciechowi Wołyńskiemu oraz Maciejowi Gablankowskiemu,
redaktorowi Znaku, który przygotował tę książkę do druku.
Princeton – Nowy Jork, 1 listopada 2010
2
Jan T. Gross, Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej
zapaści, Kraków: Wydawnictwo Znak, 2008.
17
Co widzimy na zdjęciu
Na pierwszy rzut oka obrazek uchwycony na fotografii
wydaje się dobrze znajomy – chłopi w porze żniw
odpoczywają po pracy. Narzędzia na ramieniu albo posta-
wione na sztorc służą już tylko za podpórkę, a przed sportre-
towaną na zdjęciu grupą leżą złożone na ziemi plony.
Niektórzy z nas mają takie zdjęcia w rodzinnych albu-
mach po letnich wakacjach spędzonych na wsi wśród bliż-
szych lub dalekich krewnych; inni przywieźli je z obozu
harcerskiego na głębokiej prowincji, gdzie pomagali w siano-
kosach. Każdego lata na pierwszych stronach gazet w krajach
komunistycznych celebrowano w ten sposób sukcesy skolek-
tywizowanego rolnictwa. Na mniej lub bardziej artystycznie
udane warianty tej sceny można się było natknąć w muzeach
i galeriach obrazów.
A jednak choć oglądany widok zaliczyć wypada do gatun-
ku sielanki (grupa mężczyzn i kobiet pogrążona w rozmowie
na łonie natury), fotografia wywołuje niepokój. Nie tylko dla-
tego że jest niewyraźna albo że osobom cywilnym towarzy-
szy grupa ludzi w mundurach. To, co widzimy, jest znajome
Złote żniwa
18
i równocześnie jakoś obce. Gdyby na przykład w tle stały pal-
my zamiast drzew iglastych, można by od biedy pomyśleć, że
zdjęcie zostało zrobione na pustyni. A kiedy w końcu dostrze-
żemy plon złożony u stóp sfotografowanej grupy – ni mniej,
ni więcej, tylko kości i czaszki ludzkie – czujemy się jeszcze
bardziej zagubieni. Kim są kobiety i mężczyźni na fotografii
i czym się zajmują? Skąd jest to zdjęcie?
Zrobione tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej,
czyli w połowie XX wieku, zdjęcie przedstawia scenę zbioro-
wą gdzieś w środku Europy. Na fotografii, obok grupy mazo-
wieckich chłopów, uwieczniono wzgórze usypane z popiołów
800 tysięcy Żydów, zagazowanych i spalonych w Treblince od
lipca 1942 do października 1943 roku. Europejczycy, których
oglądamy na zdjęciu, najprawdopodobniej zajmowali się roz-
kopywaniem spopielonych szczątków ludzkich w poszukiwa-
niu złota i kosztowności przeoczonych przez nazistowskich
morderców – żmudne zajęcie, bowiem na rozkaz oprawców
skrupulatnie zaglądano żydowskim trupom we wszystkie ot-
wory ciała i wyrywano złote zęby.
Pozornie łagodny w nastroju widoczek dotyczy dwóch
centralnych tematów Zagłady – masowego mordu popełnio-
nego na Żydach i towarzyszącej tej zbrodni grabieży żydow-
skiego mienia. Na dowód, że oba zjawiska były ze sobą nie-
rozerwalnie złączone, wystarczy posłuchać rozmowy w anus
mundi, w komorze gazowej Auschwitz, między więźniem Fi-
lipem Müllerem, dla którego był to pierwszy dzień pracy przy
usuwaniu trupów, i esesmańskim nadzorcą.
CO WIDZIMY NA ZDJĘCIU
19
Po zagazowaniu transportu Żydów słowackich na wios-
nę 1942 roku więźniowie z obsługującego krematorium Son-
derkommando dostali polecenie ściągnięcia ubrań z zamordo-
wanych.
Przede mną leżał trup kobiety. Trzęsąc się cały, drżącymi
rękoma zacząłem jej zdejmować pończochy. Po raz pierw-
szy w życiu dotykałem umarłego człowieka. Ciało było
jeszcze ciepłe. Pończocha, którą ściągałem z nogi, rozdarła
się. [Esesman] Stark, który to obserwował, uderzył mnie,
wrzeszcząc: „Co ty wyprawiasz, uważaj co robisz, te rzeczy
mają być jeszcze używane”3
.
Pierwszy komendant obozu zagłady w Sobiborze, a póź-
niej w Treblince Franz Stangl, zapytany przez dziennikarkę
amerykańską Gitę Sereny: „Jak pan wówczas uważał, co było
przyczyną eksterminacji Żydów?”, odpowiedział natychmiast:
„Chcieli zabrać ich pieniądze. Czy ma pani pojęcie, jak fan-
tastyczne sumy wchodziły w grę?”. Bo zyskowność całego
przedsięwzięcia nie była jego realizatorom obojętna. Dowód-
ca SS i policji w Lublinie Odilo Globocnik, któremu pod-
legała operacja „Reinhard” – kryptonim wybrany na cześć
zamordowanego przez czeskie podziemie oberpolicmajstra
Reinharda Heydricha, którego imieniem nazwano inicjatywę
3
Filip Müller, Eyewitness Auschwitz. Three Years in the Gas Chambers,
tłum. z niem. Routledge & Kegan Paul Ltd., Susanne Flatauer, Chicago: Ivan
R. Dee, 1999, s. 12.
Złote żniwa
20
wymordowania wszystkich Żydów w Generalnej Guberni –
wezwał Stangla w połowie sierpnia 1942 roku i dał mu nastę-
pujące zlecenie: „Pojedziesz do Treblinki. Wysłaliśmy tam już
sto tysięcy Żydów, a jeszcze żadne rzeczy ani pieniądze tu nie
dotarły. Chcę się dowiedzieć, co się z tym dzieje…”4
.
Stangl bardzo dobrze wywiązał się z powierzonego mu
zadania i wkrótce zaczęły z Treblinki wychodzić transporty
z rzeczami pomordowanych Żydów. Oprócz biżuterii, kosz-
towności i pieniędzy w różnych walutach wysłano z obozu
„łącznie ponad tysiąc wagonów załadowanych rzeczami po
zamordowanych. Odprawa ekspedycyjna wagonów następo-
wała na stacji Treblinka po przyjęciu od esesmanów wypeł-
nionych wojskowych list przewozowych”5
.
Wagony te musieli odprawiać polscy kolejarze, sprawdza-
jąc, czy zawartość zgadza się z listami spedycyjnymi. Stąd też
wiedza na ten temat Franciszka Ząbeckiego, dyżurnego ruchu
na stacji Treblinka, jest bardzo szczegółowa.
Do wagonów ładowano oddzielnie jesionki męskie wią-
zane po kilka sztuk, oddzielnie ubrania męskie, marynar-
ki, spodnie, oddzielnie ubranka dziecięce i ubiory dam-
skie, sukienki, bluzki, swetry stare, nowe, czapki, kapelusze,
4
Cyt. w: Gitta Sereny, Into That Darkness. From Mercy Killing to Mass
Murder, New York – St Louis – San Franciso: McGraw Hill Book Company,
1974, s. 101, 133.
5
Franciszek Ząbecki, Wspomnienia dawne i nowe, Warszawa: Instytut Wy-
dawniczy PAX, 1977, s. 73.
CO WIDZIMY NA ZDJĘCIU
21
oddzielnie buty męskie z cholewami, półbuty męskie, dam-
skie i dziecięce. Bielizna męska, damska, dziecięca oddziel-
nie używana i nowa, nawet poduszki, jasieczki i beciki nie-
mowląt […]. Do walizek ładowano ołówki, wieczne pióra
i okulary, laski i parasole wiązane w oddzielne paczki. Wa-
lizki wypełniano też szpulkami nici wszelkich gatunków
i kolorów. Oddzielnie wiązano płaty skór do wyrobu obu-
wia, skóry twarde na zelówki, materiały ubraniowe, teczki.
W paczki kartonowe pakowano przybory do golenia, brzy-
twy, nożyki, maszynki do włosów, lusterka, nawet garn-
ki wszelkiego rodzaju, miednice, narzędzia stolarskie, piły,
heble, młotki, w ogóle wszystko to, co mogła przywieźć
do obozu kilkusettysięczna rzesza ludzi […]. Wysyłano też
w wagonach bele włosów po ostrzyżeniu kobiet. Ładunek
w wagonach określano jako przesyłki wojskowe: Gut der
Waffen SS. Wagony kierowane były do Niemiec, a czasem
na adres SS-Arbeitslager w Lublinie6
.
Tam bowiem znajdowała się kwatera główna Globocnika
i sztab operacji „Reinhard”.
Sam Globocnik tak się nadawał do roli kustosza zrabowa-
nego mienia żydowskiego jak lis do pilnowania kurnika. Po-
sada szefa policji w dystrykcie lubelskim Generalnej Guberni
była dla niego drugą szansą kariery w nazistowskiej hierar-
chii, po tym jak został wyrzucony ze stanowiska Gauleitera
6
Tamże, s. 72.
Złote żniwa
Wiednia… za korupcję. Błyskawiczne złupienie wiedeńskich
Żydów natychmiast po Anschlussie Austrii było pierwszą mi-
strzowsko przeprowadzoną akcją „aryzacji”, czyli przejęcia
żydowskiej własności, w której pokazał swoje umiejętności
Adolf Eichmann, a sekundował mu – jak widać, trochę za
bardzo na własny rachunek – Globocnik. Parę lat później
obydwaj wejdą w poczet najbardziej zasłużonych wykonaw-
ców „ostatecznego rozwiązania” kwestii żydowskiej. Heinrich
Himmler, szef policji i SS w Trzeciej Rzeszy, miał do Glo-
bocnika wyjątkową słabość. „Drogi Globusie – pisał, używa-
jąc czułego zdrobnienia w oficjalnej korespondencji – otrzy-
małem Twój list z 4 listopada 1943 z raportem o zakończeniu
operacji »Reinhard«”…7
7
Thomas Blatt, Sobibor. The Forgotten Revolt. A Survivor’s Report, Issaquah
WA: H.E.P., 1997, s. 92.
23
O potrzebie nazywania
Operacja ta, przypomnijmy, miała za cel wymordowa-
nie wszystkich Żydów w Generalnej Guberni. Jak takie
przedsięwzięcie opisać? Będąc z pokolenia, które Zagłady nie
doświadczyło, możemy się o niej dowiadywać (wiedza ta ni-
gdy nie jest ostateczna) tylko za pośrednictwem słów. Słowa
te jednak trudno znaleźć. Ci, co zginęli, pozbawieni są gło-
su, a ci, którzy przeżyli, przez swe doświadczenie zepchnię-
ci zostali w milczenie. Doświadczenie przemocy, której byli
ofiarami w obozach koncentracyjnych, podczas ukrywania
się, głodu, tortur, niszczyło ludzki kontakt z realnym świa-
tem. Doświadczenie to jest w wielkiej mierze niewyrażalne,
bo ból i fizyczna przemoc unicestwiają język, cofają człowieka
do stanu przed-językowego8
.
Ale trauma, post-ból, pozostaje i domaga się wyrażenia.
Bo to, co s t r a s z n e, straszy tak długo, jak długo nie jest
prawdziwie nazwane. Kiedy się to nazwie, oddala się od nas,
8
Elaine Scarry, The Body in Pain. The Making and Unmaking of the World,
Oxford: Oxford University Press, 1985.
Złote żniwa
24
odpływa, przestaje być sprawą naszego wnętrza, nie dręczy
nas już tak jak przed nazwaniem, bo odbudowuje kontakt
z realnością.
To, co naziści zrobili Żydom, było nie do wypowiedzenia –
pisał Theodor Adorno w Minima Moralia – ale przecież
trzeba znaleźć wyraz, jeżeli ofiar, których i tak jest za dużo,
by wspominać ich imiona, nie chce się wydać na przekleń-
stwo zapomnienia. Toteż w angielszczyźnie ukuto pojęcie
genocide9
. Ale przez kodyfikację, zapisaną w międzynaro-
dowej deklaracji praw człowieka, to, co nie do wypowie-
dzenia, zostało zarazem – w imię protestu – uwspółmier-
nione. Przez podniesienie do rangi pojęcia uznana zostaje
niejako możliwość: instytucja, którą się obkłada zakazem,
odrzuca, dyskutuje10
.
Adorno mówi tu o potrzebie i skutkach nazywania w języ-
ku publicznym, instytucjonalnym: zbrodnia domaga się swo-
jego paragrafu, choć paragraf niejako nią „unormalnia”. Także
Paul Celan często nawoływał do nazywania, mówiąc, że na-
zwa ustanawia na nowo to, co się wydarzyło. W języku pub-
9
Termin ten – ludobójstwo – został stworzony przez polskiego prawni-
ka pochodzenia żydowskiego Rafała Łemkina (1900–1959), który stracił pod-
czas wojny większość swojej rodziny. Dzięki jego staraniom Zgromadzenie
Ogólne ONZ przyjęło w grudniu 1948 roku Konwencję w Sprawie Zapobie-
gania i Karania Zbrodni Ludobójstwa.
10
Theodor W. Adorno, Minima Moralia, Refleksje z poharatanego życia, tłum.
Małgorzata Łukasiewicz, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1999, s. 303.
O POTRZEBIE NAZYWANIA
25
licznym – nieinstytucjonalnym – w artykułach i wywiadach
historyków, w dyskusjach publicystów – do nazywania spraw
s t r a s z n y c h używa się zazwyczaj eufemizmów, które, by
powtórzyć za Joanną Tokarską-Bakir, pełnią funkcję uników.
Także w życiu prywatnym nie możemy, ot tak sobie, roz-
mawiać o l u d o b ó j s t w i e. Gdy natykamy się na opisy
eksterminacji z bliższej lub dalszej przeszłości, a nawet z teraź-
niejszości, naszą pierwszą reakcją jest gest odpychania. Pamięć
przechowuje wiedzę o tych wydarzeniach w jakichś odległych
zakamarkach, a na plan pierwszy wysuwa inną historię, histo-
rię ludzkiego bohaterstwa, solidarności. Wiedza o Zagładzie
przypomina nam nie tylko o śmierci, ale także o ludzkim be-
stialstwie. A bestialstwo jest otoczone wieloma kręgami za-
przeczenia. To jedna z przyczyn, dla których powraca ciągle
temat niewyrażalności Zagłady: mówienie o tym nigdy nie
jest właściwe, zawsze za wczesne lub za późne, zawsze nie tak
sformułowane. Temat jest tak palący, że jego dotknięcie parzy.
Na pierwszy rzut oka zdjęcie z Treblinki nie dotyczy tego,
o czym tu mówimy. Jak wspomnieliśmy, scena przypomina
ikonografię żniwną; zakończenie prac, jeszcze nie dożynki,
ale już odpoczynek. Białe chustki na głowach kobiet, białe
męskie koszule, światło słoneczne, ziemia jakby zaorana. Ale
tylko na pierwszy rzut oka.
Dobre zdjęcie, pisze Susan Sontag, ma siłę maksymy, cy-
tatu albo przysłowia11
. Łapie rzeczywistość i natychmiast nam
11
Susan Sontag, Regrading the Pain of Others, New York: FSG, 2003, s. 22.
„Złoty ząb wydarty trupowi będzie zawsze krwawił…” (Kazimierz Wyka, Życie na niby)
JA N TO M A S Z GR O S S WSPÓ PRACA IRENA GRUDZI SKA-GROSS RZECZ O TYM, CO SI DZIA O NA OBRZE ACH ZAG ADY YDÓW WYDAWNICTWO ZNAK KRAKÓW 2011
7 Spis treści Przedmowa, Jan Grabowski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 Wstęp i podziękowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13 Co widzimy na zdjęciu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17 O potrzebie nazywania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23 O tym, że „przejmowanie” własności żydowskiej miało wielu zwolenników . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29 Zdjęcia i dokumentacja Zagłady . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39 Co się działo na terenie obozów zagłady zaraz po wojnie . . . . . . . . 43 Próba normalizacji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 53 Gospodarność . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 55 Eksploatacja obozów zagłady przez okoliczną ludność podczas wojny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 59 Przejmowanie żydowskiej własności przez zwykłych ludzi . . . . . . . . 73 Uwagi na temat mordowania Żydów przez ludność miejscową . . . . 79 O mordowaniu Żydów przez chłopów na Kielecczyźnie . . . . . . . . . 85 Znaczenie poznawcze „gęstego opisu” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95 Zbliżenie: scena zbrodni . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 99 Konkretni ludzie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 109
Spis treści Dlaczego obrzeża Holokaustu są ważne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 113 Komu eksploatacja Żydów przynosiła korzyści . . . . . . . . . . . . . . . . . 117 Co ludzie mówili na temat własności żydowskiej i jak to należy rozumieć . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 125 O pewnej odmianie postawy patriotycznej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 131 Polowania na Żydów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 135 Uprzedmiotowienie Żydów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 143 „Szmalcowanie” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 151 Ukrywanie Żydów za opłatą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 157 Zbliżenie: w którym większość ukrywającej się żydowskiej rodziny przeżyła wojnę . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 163 Nowe reguły postępowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 171 Opinie rzeczoznawców . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 175 A co na to Kościół katolicki? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 181 Hypocrite lecteur, mon semblable, mon frère . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 191 Posłowie. Historia rubinowego pierścionka z obozu Kozielsko-Bełżec . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 201 Nota wydawcy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 205
9 Przedmowa Złote żniwa to książka o chciwości, o grabieży, o mordach i o żydowskim cierpieniu. Rzecz się dzieje niejako „na obrzeżach Zagłady”, tam gdzie żydowscy rozbitkowie roz- paczliwie poszukujący ratunku stykali się z miejscową lud- nością. I na tym właśnie obszarze dochodziło do strasznych zbrodni – tym straszniejszych, że najczęściej nienazwanych i nieukaranych. Jest oczywiste, że odpowiedzialność za Holo- kaust spoczywa na Niemcach. Ale prawdą jest również to, że – jak słusznie piszą Grossowie – jedyna droga ocalenia Żydów prowadziła przez kontakt z miejscową ludnością. A właśnie w tej przestrzeni wydarzenia przebiegały w sposób dramatycz- ny, nieraz straszny i zgubny. Jakąś rolę w tym wszystkim na pewno odegrał przedwojenny antysemityzm, ale o ile stereo- typy i ideologia majaczą w tle opisywanej tragedii, o tyle prze- możnym motywem działania wydaje się żądza rabunku. To właśnie na obrzeżach Zagłady widać ludzkie hieny żerujące na żywych i na martwych Żydach. Jest bowiem tak, że żądza grabieży sięga poza grób – czego dowodem są tereny obozów zagłady w Bełżcu i Treblince, pracowicie przekopywane po
Złote żniwa 10 wojnie przez setki wieśniaków poszukujących wśród szcząt- ków ofiar złotych zębów, kosztowności czy obrączek. Złote żniwa to nie tylko zarys tego koszmaru, ale zarazem próba zrozumienia jego przyczyn. Jak wynika z tekstu, gdzieś za okupacji – trudno powie- dzieć, w której dokładnie chwili – nastąpiło gwałtowne prze- stawienie wartości, jeżeli chodzi o Żydów i o to, co żydowskie. Nie był to proces „punktowy”, dotyczący jakichś wyjątko- wych, „przerażających” powiatów czy wiosek, lecz zjawisko o zasięgu europejskim, gdyż mordy i rabunki popełniano wszędzie tam, gdzie pojawiali się uciekający z Zagłady Ży- dzi. Po prostu od pewnego dnia lub tygodnia, gdzieś w le- cie lub na jesieni 1942 roku nagle wolno było już wszystko. Żeby odwołać się do chemicznej metafory, nastąpiła swego rodzaju „sublimacja agresji”. Sublimacja, czyli przejście cia- ła ze stanu stałego w lotny, z pominięciem stanu ciekłego. Taka właśnie „sublimacja agresji” wobec Żydów zaszła wte- dy na terenach okupowanej Polski. Przedwojenna niechęć do Żydów, spychanie ich na margines czy poza margines ży- cia społecznego nagle przeistoczyły się w dokonanie fizycz- nego unicestwienia lub też w akceptację tego unicestwienia. Zbrodniom towarzyszył brak poczucia winy. Skąd miałaby się brać wina, skoro w oczach tak wielu Żydzi przestali być ludź- mi, a stali się zwierzyną łowną, tropioną z zacięciem i z za- pałem. Cytowany w książce Zygmunt Klukowski tak pisał w swoim Dzienniku z lat okupacji Zamojszczyzny o likwida- cji getta w Szczebrzeszynie: „niektórzy brali czynny udział
PRZEDMOWA 11 w tropieniu i wynajdywaniu Żydów. Wskazywali, gdzie ukry- ci są Żydzi, chłopcy uganiali się nawet za małymi dziećmi ży- dowskimi, które [polscy] policjanci zabijali na oczach wszyst- kich”. Pochodzący z Łukowa Stanisław Żemiński zapisywał na gorąco: „w Trzebieszowie w poniedziałek jakaś straż oby- watelska, miejscowi chłopi wartujący w nocy przed napada- mi bandyckimi, dostali rozkaz wyłapania wszystkich miej- scowych Żydów i odstawienia ich do Łukowa. Otoczono całą wieś i rozpoczęło się polowanie. Wywlekano Żydów, łapano ich na polach, po łąkach. Jeszcze strzały grzmią, a już nasze hieny czatują, co ukraść się da po Żydach”. Skala tego zjawiska jest przerażająca: z relacji żydowskich ocalonych oraz z powojennej dokumentacji archiwalnej – znanej dotąd jedynie wąskiej grupie specjalistów – wyła- niają się tysiące i tysiące ofiar, które zginęły „na obrzeżach Zagłady”, wydane w ręce Niemców bądź też zamordowa- ne przez miejscową ludność. Ci, którzy chcieli nieść Żydom pomoc, rzucali wobec tego wyzwanie nie tylko okupanto- wi, lecz przede wszystkim członkom własnej wspólnoty, dla których „ludność niearyjska” znalazła się poza obrębem sfery wzajemnych zobowiązań. Nie dotyczyło to bynajmniej ludzi ciemnych, prymitywnych, łatwiej ulegających argumentacji zła. Wincenty Sobolewski, lekarz spod Sandomierza, człowiek wykształcony, filar miejscowej społeczności, 29 stycznia 1943 roku zapisał w swoim dzienniku: „a więc Pan Jezus dał Ży- dom prawie dwa tysiące lat na poprawę, lecz widząc, że dalej trwają w swych zbrodniach, zesłał na nich karę. Tak jak oni
Złote żniwa przelewali krew Niewinnego, tak teraz ich właśni przyjaciele Niemcy, z którymi tyle nieprawości rozsiali po świecie, teraz ich mordują. A więc sprawiedliwość Boska nierychliwa, ale sprawiedliwa”. Złote żniwa to książka straszna, niemniej aż do bólu prawdzi- wa i potrzebna. Jan Grabowski
13 Wstęp i podziękowania Fotografię, która stała się impulsem do napisania tej książ- ki, opublikowano w „Gazecie Wyborczej” 8 stycznia 2008 roku1 . Zrobiła na mnie wówczas ogromne wrażenie 1 Zdjęcie to po raz pierwszy ukazało się szerszej publiczności wraz z ar- tykułem Gorączka złota w Treblince napisanym przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej”: Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego („Duży Format”, dodatek do „Gazety Wyborczej”, 8 stycznia 2008). Podają oni, że fotografię otrzymali w jednej z chałup w Wólce, miejscowości koło Treblinki, i że zo- stała zrobiona po akcji, w której wojsko zatrzymało chłopów przekopujących teren obozowy w poszukiwaniu złota i kosztowności. Zatrzymanych chło- pów nazywają kopaczami. Obecnie zdjęcie znajduje się w Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince. Inna prawdopodobna interpretacja uchwyconego obrazu określa ludzi z okolicznych wsi jako spędzonych do porządkowania rozkopanych wcześniej mogił. Jednak trudno zignorować informację podaną dziennikarzom „Ga- zety Wyborczej” przez właściciela zdjęcia, który jednoznacznie nazwał znaj- dujących się na zdjęciu „kopaczami złapanymi przez milicję”. Wiadomo też, że porządkowaniem terenów Treblinki władze nie zajmowały się przed 1958 rokiem (zdjęcie niewątpliwie pochodzi z drugiej połowy lat czterdziestych), a i wtedy milicja i porządkujący chętnie przyłączali się do poszukiwania złota. Za interpretacjami wiążącymi tę fotografię z innym zjawiskiem, np. ekshumacjami mogił czerwonoarmistów – jak zdają się sugerować Michał
Złote żniwa 14 i nie rozumiałem, dlaczego przeszła wśród czytelników zu- pełnie bez echa. Pochodzi ona od jednego z mieszkańców Wólki Okrąglik, miejscowości znajdującej się koło Treblinki, i przedstawia okoliczną ludność usadzoną wokół czaszek i ko- ści wydobytych z poobozowego pola. Kiedy zatem rok później dostałem propozycję z Oxford University Press, aby napisać niewielką książkę do planowanej przez wydawnictwo nowej serii – esejów poświęconych w całości jednemu ważnemu zdję- ciu z dziedziny, którą zajmuje się autor – od razu pomyślałem o tej fotografii. Pracując nad książką, rozmawiałem wiele na jej temat z Ireną Grudzińską-Gross, aż zdecydowaliśmy, że Irena spisze swoje przemyślenia i podpiszemy książkę razem. Opierałem się także na oryginałach „sierpniówek” udostępnio- nych mi przez profesora Jana Grabowskiego. Opublikowaliśmy już wspólnie dwa zbiory dokumentów z okresu drugiej woj- ny światowej, było to więc niejako nawiązanie do współpracy sprzed lat. Taka jest geneza Złotych żniw. Co do treści książki zaś pragnąłbym tylko zaznaczyć na wstępie, że Czytelnik zainteresowany problematyką zagła- dy Żydów nie znajdzie w niej wielu nowych faktów. Główne źródła, na których jest oparta, były już drukowane po polsku. Dodałem do tego materiały znalezione w archiwach Instytutu Yad Vashem, Żydowskiego Instytutu Historycznego i Muzeum Majewski i Paweł Reszka, autorzy artykułu Zagadka starego zdjęcia, „Rzecz- pospolita” 2011, 22–23.01.2011 (w dodatku PlusMinus z tego samego dnia tekst tychże autorów pt. Tajemnice starej fotografii) – nie przemawiają żadne dowody materialne.
WSTĘP I PODZIĘKOWANIA w Majdanku. Wykorzystałem też w tekście kilka fragmentów opublikowanych przed paru laty w Strachu2 . Zresztą od kie- dy zaczął się ukazywać w 2005 roku w Warszawie znakomi- ty rocznik „Zagłada Żydów” – i książki autorów związanych z redakcją tego pisma oraz Centrum Badań nad Zagładą Ży- dów Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk – specjalistyczna wiedza na temat okupacyjnego losu Żydów w Polsce zasadniczo się rozszerzyła i nie ma już w nowym kanonie żadnych tematów tabu. Mam wszelako nadzieję, że jeśli nawet nie dla historyków Zagłady, to dla tak zwanej sze- rokiej publiczności Złote żniwa okażą się książką interesującą. Zgodnie z obyczajem pragnęlibyśmy również, wraz ze współ- autorką, podziękować za uwagi, poprawki, pomoc w zbiera- niu materiałów, korektę językową i zachętę w trakcie pisania tej książki po polsku i po angielsku przyjaciołom i kolegom uniwersyteckim: Annie Bikont, Teresie Boguckiej, Gabrielli Etmektsoglou, Romanowi i Halinie Frydmanom, Janowi Grabowskiemu, Robertowi Kuwałkowi, Marcelowi Łoziń- skiemu, Scottowi Moyersowi, Jonathanowi Schellowi, Alinie Skibińskiej, Joannie Szczęsnej, Joannie Tokarskiej-Bakir, Woj- ciechowi Wołyńskiemu oraz Maciejowi Gablankowskiemu, redaktorowi Znaku, który przygotował tę książkę do druku. Princeton – Nowy Jork, 1 listopada 2010 2 Jan T. Gross, Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści, Kraków: Wydawnictwo Znak, 2008.
17 Co widzimy na zdjęciu Na pierwszy rzut oka obrazek uchwycony na fotografii wydaje się dobrze znajomy – chłopi w porze żniw odpoczywają po pracy. Narzędzia na ramieniu albo posta- wione na sztorc służą już tylko za podpórkę, a przed sportre- towaną na zdjęciu grupą leżą złożone na ziemi plony. Niektórzy z nas mają takie zdjęcia w rodzinnych albu- mach po letnich wakacjach spędzonych na wsi wśród bliż- szych lub dalekich krewnych; inni przywieźli je z obozu harcerskiego na głębokiej prowincji, gdzie pomagali w siano- kosach. Każdego lata na pierwszych stronach gazet w krajach komunistycznych celebrowano w ten sposób sukcesy skolek- tywizowanego rolnictwa. Na mniej lub bardziej artystycznie udane warianty tej sceny można się było natknąć w muzeach i galeriach obrazów. A jednak choć oglądany widok zaliczyć wypada do gatun- ku sielanki (grupa mężczyzn i kobiet pogrążona w rozmowie na łonie natury), fotografia wywołuje niepokój. Nie tylko dla- tego że jest niewyraźna albo że osobom cywilnym towarzy- szy grupa ludzi w mundurach. To, co widzimy, jest znajome
Złote żniwa 18 i równocześnie jakoś obce. Gdyby na przykład w tle stały pal- my zamiast drzew iglastych, można by od biedy pomyśleć, że zdjęcie zostało zrobione na pustyni. A kiedy w końcu dostrze- żemy plon złożony u stóp sfotografowanej grupy – ni mniej, ni więcej, tylko kości i czaszki ludzkie – czujemy się jeszcze bardziej zagubieni. Kim są kobiety i mężczyźni na fotografii i czym się zajmują? Skąd jest to zdjęcie? Zrobione tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej, czyli w połowie XX wieku, zdjęcie przedstawia scenę zbioro- wą gdzieś w środku Europy. Na fotografii, obok grupy mazo- wieckich chłopów, uwieczniono wzgórze usypane z popiołów 800 tysięcy Żydów, zagazowanych i spalonych w Treblince od lipca 1942 do października 1943 roku. Europejczycy, których oglądamy na zdjęciu, najprawdopodobniej zajmowali się roz- kopywaniem spopielonych szczątków ludzkich w poszukiwa- niu złota i kosztowności przeoczonych przez nazistowskich morderców – żmudne zajęcie, bowiem na rozkaz oprawców skrupulatnie zaglądano żydowskim trupom we wszystkie ot- wory ciała i wyrywano złote zęby. Pozornie łagodny w nastroju widoczek dotyczy dwóch centralnych tematów Zagłady – masowego mordu popełnio- nego na Żydach i towarzyszącej tej zbrodni grabieży żydow- skiego mienia. Na dowód, że oba zjawiska były ze sobą nie- rozerwalnie złączone, wystarczy posłuchać rozmowy w anus mundi, w komorze gazowej Auschwitz, między więźniem Fi- lipem Müllerem, dla którego był to pierwszy dzień pracy przy usuwaniu trupów, i esesmańskim nadzorcą.
CO WIDZIMY NA ZDJĘCIU 19 Po zagazowaniu transportu Żydów słowackich na wios- nę 1942 roku więźniowie z obsługującego krematorium Son- derkommando dostali polecenie ściągnięcia ubrań z zamordo- wanych. Przede mną leżał trup kobiety. Trzęsąc się cały, drżącymi rękoma zacząłem jej zdejmować pończochy. Po raz pierw- szy w życiu dotykałem umarłego człowieka. Ciało było jeszcze ciepłe. Pończocha, którą ściągałem z nogi, rozdarła się. [Esesman] Stark, który to obserwował, uderzył mnie, wrzeszcząc: „Co ty wyprawiasz, uważaj co robisz, te rzeczy mają być jeszcze używane”3 . Pierwszy komendant obozu zagłady w Sobiborze, a póź- niej w Treblince Franz Stangl, zapytany przez dziennikarkę amerykańską Gitę Sereny: „Jak pan wówczas uważał, co było przyczyną eksterminacji Żydów?”, odpowiedział natychmiast: „Chcieli zabrać ich pieniądze. Czy ma pani pojęcie, jak fan- tastyczne sumy wchodziły w grę?”. Bo zyskowność całego przedsięwzięcia nie była jego realizatorom obojętna. Dowód- ca SS i policji w Lublinie Odilo Globocnik, któremu pod- legała operacja „Reinhard” – kryptonim wybrany na cześć zamordowanego przez czeskie podziemie oberpolicmajstra Reinharda Heydricha, którego imieniem nazwano inicjatywę 3 Filip Müller, Eyewitness Auschwitz. Three Years in the Gas Chambers, tłum. z niem. Routledge & Kegan Paul Ltd., Susanne Flatauer, Chicago: Ivan R. Dee, 1999, s. 12.
Złote żniwa 20 wymordowania wszystkich Żydów w Generalnej Guberni – wezwał Stangla w połowie sierpnia 1942 roku i dał mu nastę- pujące zlecenie: „Pojedziesz do Treblinki. Wysłaliśmy tam już sto tysięcy Żydów, a jeszcze żadne rzeczy ani pieniądze tu nie dotarły. Chcę się dowiedzieć, co się z tym dzieje…”4 . Stangl bardzo dobrze wywiązał się z powierzonego mu zadania i wkrótce zaczęły z Treblinki wychodzić transporty z rzeczami pomordowanych Żydów. Oprócz biżuterii, kosz- towności i pieniędzy w różnych walutach wysłano z obozu „łącznie ponad tysiąc wagonów załadowanych rzeczami po zamordowanych. Odprawa ekspedycyjna wagonów następo- wała na stacji Treblinka po przyjęciu od esesmanów wypeł- nionych wojskowych list przewozowych”5 . Wagony te musieli odprawiać polscy kolejarze, sprawdza- jąc, czy zawartość zgadza się z listami spedycyjnymi. Stąd też wiedza na ten temat Franciszka Ząbeckiego, dyżurnego ruchu na stacji Treblinka, jest bardzo szczegółowa. Do wagonów ładowano oddzielnie jesionki męskie wią- zane po kilka sztuk, oddzielnie ubrania męskie, marynar- ki, spodnie, oddzielnie ubranka dziecięce i ubiory dam- skie, sukienki, bluzki, swetry stare, nowe, czapki, kapelusze, 4 Cyt. w: Gitta Sereny, Into That Darkness. From Mercy Killing to Mass Murder, New York – St Louis – San Franciso: McGraw Hill Book Company, 1974, s. 101, 133. 5 Franciszek Ząbecki, Wspomnienia dawne i nowe, Warszawa: Instytut Wy- dawniczy PAX, 1977, s. 73.
CO WIDZIMY NA ZDJĘCIU 21 oddzielnie buty męskie z cholewami, półbuty męskie, dam- skie i dziecięce. Bielizna męska, damska, dziecięca oddziel- nie używana i nowa, nawet poduszki, jasieczki i beciki nie- mowląt […]. Do walizek ładowano ołówki, wieczne pióra i okulary, laski i parasole wiązane w oddzielne paczki. Wa- lizki wypełniano też szpulkami nici wszelkich gatunków i kolorów. Oddzielnie wiązano płaty skór do wyrobu obu- wia, skóry twarde na zelówki, materiały ubraniowe, teczki. W paczki kartonowe pakowano przybory do golenia, brzy- twy, nożyki, maszynki do włosów, lusterka, nawet garn- ki wszelkiego rodzaju, miednice, narzędzia stolarskie, piły, heble, młotki, w ogóle wszystko to, co mogła przywieźć do obozu kilkusettysięczna rzesza ludzi […]. Wysyłano też w wagonach bele włosów po ostrzyżeniu kobiet. Ładunek w wagonach określano jako przesyłki wojskowe: Gut der Waffen SS. Wagony kierowane były do Niemiec, a czasem na adres SS-Arbeitslager w Lublinie6 . Tam bowiem znajdowała się kwatera główna Globocnika i sztab operacji „Reinhard”. Sam Globocnik tak się nadawał do roli kustosza zrabowa- nego mienia żydowskiego jak lis do pilnowania kurnika. Po- sada szefa policji w dystrykcie lubelskim Generalnej Guberni była dla niego drugą szansą kariery w nazistowskiej hierar- chii, po tym jak został wyrzucony ze stanowiska Gauleitera 6 Tamże, s. 72.
Złote żniwa Wiednia… za korupcję. Błyskawiczne złupienie wiedeńskich Żydów natychmiast po Anschlussie Austrii było pierwszą mi- strzowsko przeprowadzoną akcją „aryzacji”, czyli przejęcia żydowskiej własności, w której pokazał swoje umiejętności Adolf Eichmann, a sekundował mu – jak widać, trochę za bardzo na własny rachunek – Globocnik. Parę lat później obydwaj wejdą w poczet najbardziej zasłużonych wykonaw- ców „ostatecznego rozwiązania” kwestii żydowskiej. Heinrich Himmler, szef policji i SS w Trzeciej Rzeszy, miał do Glo- bocnika wyjątkową słabość. „Drogi Globusie – pisał, używa- jąc czułego zdrobnienia w oficjalnej korespondencji – otrzy- małem Twój list z 4 listopada 1943 z raportem o zakończeniu operacji »Reinhard«”…7 7 Thomas Blatt, Sobibor. The Forgotten Revolt. A Survivor’s Report, Issaquah WA: H.E.P., 1997, s. 92.
23 O potrzebie nazywania Operacja ta, przypomnijmy, miała za cel wymordowa- nie wszystkich Żydów w Generalnej Guberni. Jak takie przedsięwzięcie opisać? Będąc z pokolenia, które Zagłady nie doświadczyło, możemy się o niej dowiadywać (wiedza ta ni- gdy nie jest ostateczna) tylko za pośrednictwem słów. Słowa te jednak trudno znaleźć. Ci, co zginęli, pozbawieni są gło- su, a ci, którzy przeżyli, przez swe doświadczenie zepchnię- ci zostali w milczenie. Doświadczenie przemocy, której byli ofiarami w obozach koncentracyjnych, podczas ukrywania się, głodu, tortur, niszczyło ludzki kontakt z realnym świa- tem. Doświadczenie to jest w wielkiej mierze niewyrażalne, bo ból i fizyczna przemoc unicestwiają język, cofają człowieka do stanu przed-językowego8 . Ale trauma, post-ból, pozostaje i domaga się wyrażenia. Bo to, co s t r a s z n e, straszy tak długo, jak długo nie jest prawdziwie nazwane. Kiedy się to nazwie, oddala się od nas, 8 Elaine Scarry, The Body in Pain. The Making and Unmaking of the World, Oxford: Oxford University Press, 1985.
Złote żniwa 24 odpływa, przestaje być sprawą naszego wnętrza, nie dręczy nas już tak jak przed nazwaniem, bo odbudowuje kontakt z realnością. To, co naziści zrobili Żydom, było nie do wypowiedzenia – pisał Theodor Adorno w Minima Moralia – ale przecież trzeba znaleźć wyraz, jeżeli ofiar, których i tak jest za dużo, by wspominać ich imiona, nie chce się wydać na przekleń- stwo zapomnienia. Toteż w angielszczyźnie ukuto pojęcie genocide9 . Ale przez kodyfikację, zapisaną w międzynaro- dowej deklaracji praw człowieka, to, co nie do wypowie- dzenia, zostało zarazem – w imię protestu – uwspółmier- nione. Przez podniesienie do rangi pojęcia uznana zostaje niejako możliwość: instytucja, którą się obkłada zakazem, odrzuca, dyskutuje10 . Adorno mówi tu o potrzebie i skutkach nazywania w języ- ku publicznym, instytucjonalnym: zbrodnia domaga się swo- jego paragrafu, choć paragraf niejako nią „unormalnia”. Także Paul Celan często nawoływał do nazywania, mówiąc, że na- zwa ustanawia na nowo to, co się wydarzyło. W języku pub- 9 Termin ten – ludobójstwo – został stworzony przez polskiego prawni- ka pochodzenia żydowskiego Rafała Łemkina (1900–1959), który stracił pod- czas wojny większość swojej rodziny. Dzięki jego staraniom Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło w grudniu 1948 roku Konwencję w Sprawie Zapobie- gania i Karania Zbrodni Ludobójstwa. 10 Theodor W. Adorno, Minima Moralia, Refleksje z poharatanego życia, tłum. Małgorzata Łukasiewicz, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1999, s. 303.
O POTRZEBIE NAZYWANIA 25 licznym – nieinstytucjonalnym – w artykułach i wywiadach historyków, w dyskusjach publicystów – do nazywania spraw s t r a s z n y c h używa się zazwyczaj eufemizmów, które, by powtórzyć za Joanną Tokarską-Bakir, pełnią funkcję uników. Także w życiu prywatnym nie możemy, ot tak sobie, roz- mawiać o l u d o b ó j s t w i e. Gdy natykamy się na opisy eksterminacji z bliższej lub dalszej przeszłości, a nawet z teraź- niejszości, naszą pierwszą reakcją jest gest odpychania. Pamięć przechowuje wiedzę o tych wydarzeniach w jakichś odległych zakamarkach, a na plan pierwszy wysuwa inną historię, histo- rię ludzkiego bohaterstwa, solidarności. Wiedza o Zagładzie przypomina nam nie tylko o śmierci, ale także o ludzkim be- stialstwie. A bestialstwo jest otoczone wieloma kręgami za- przeczenia. To jedna z przyczyn, dla których powraca ciągle temat niewyrażalności Zagłady: mówienie o tym nigdy nie jest właściwe, zawsze za wczesne lub za późne, zawsze nie tak sformułowane. Temat jest tak palący, że jego dotknięcie parzy. Na pierwszy rzut oka zdjęcie z Treblinki nie dotyczy tego, o czym tu mówimy. Jak wspomnieliśmy, scena przypomina ikonografię żniwną; zakończenie prac, jeszcze nie dożynki, ale już odpoczynek. Białe chustki na głowach kobiet, białe męskie koszule, światło słoneczne, ziemia jakby zaorana. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Dobre zdjęcie, pisze Susan Sontag, ma siłę maksymy, cy- tatu albo przysłowia11 . Łapie rzeczywistość i natychmiast nam 11 Susan Sontag, Regrading the Pain of Others, New York: FSG, 2003, s. 22.