CAROLE MORTIMER
WEEKEND W PARYśU
Tłumaczył Krzysztof Bednarek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Niestety to kobieciarz, mamo - powiedziała z błyskiem w oku Mattie Crawford.
Była drobniutką, niebieskooką szatynką. Miała metr pięćdziesiąt siedem wzrostu,
piękną twarz o delikatnych rysach, włosy sięgające ramion.
- Zbyt często pochopnie oceniasz ludzi - od powiedziała zza biurka Diana Crawford,
matka Mattie. - JuŜ nieraz twoje osądy okazywały się błędne. - Uśmiechnęła się ciepło. -
MoŜe jesteś przewraŜliwiona po tym, jak okazało się, Ŝe Richard, który spotykał się z tobą
przez trzy miesiące, był zaręczony z kimś innym?
Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, którego wolała nie wspominać. Pewnego
dnia Richard niespodziewanie oznajmił, Ŝe nie mogą się więcej widywać, poniewaŜ za
tydzień się Ŝeni!
- ChociaŜ muszę przyznać, Ŝe to, co mi o nim mówiłaś, wskazuje na bardzo swobodny
tryb Ŝycia - dodała Diana.
- Mamo, on umawia się równolegle z czterema kobietami! Z czego trzy to męŜatki! -
Mattie była oburzona.
- MęŜatki powinny trzymać się własnych męŜów - skomentowała matka. Była bardzo
podobna do córki, tylko juŜ nie tak szczupła jak dawniej. - To prawda, Ŝe niektórym
męŜczyznom wydaje się, Ŝe od przybytku głowa nie boli. Wolą umawiać się z wieloma
kobietami i nigdy się nie oŜenić.
- Która kobieta przy zdrowych zmysłach wyszłaby za takiego człowieka? - odparła
Mattie.
- To nie męŜczyzna, a prawdziwa świnia! - Powinien stanąć pod pręgierzem i zostać
publicznie wychłostany - nieoczekiwanie dodał męski głos.
Mattie zamarła. Odwróciła się powoli, zarumieniona.
Diana uśmiechnęła się, wstała i podeszła do przystojnego, młodego przybysza.
- Czym mogę słuŜyć? - spytała.
- Jestem Jack Beauchamp - przedstawił się męŜczyzna. - Telefonowałem wczoraj.
Chciałbym oddać swojego psa na przechowanie przez przyszły weekend. Poradziła mi pani,
abym przyjechał i obejrzał pani hotel. - Diana prowadziła hotel dla psów. - Przepraszam, jeśli
paniom przeszkodziłem - ciągnął Jack, zerkając na Mattie, która z kolei pobladła. - Mówiła
mi pani, Ŝe mogę przyjechać w niedzielę po południu.
- Oczywiście, jesteśmy umówieni - zapewniła z uśmiechem Diana. - Pański piesek to
collie, owczarek szkocki, prawda?
Mattie uśmiechnęła się. Jej matka nigdy nie zapominała psów ani ich ras, choć nieraz
myliła ich właścicieli.
- Wabi się Harry - dodał na potwierdzenie Jack.
Mattie patrzyła na niego, zaskoczona. Jeszcze nigdy w Ŝyciu nie widziała tak
przystojnego męŜczyzny! Miał około trzydziestu, moŜe trzydziestu pięciu lat. Był wysokim,
szczupłym brunetem o pięknych, ciemnych oczach i ciepłym, przyjaznym spojrzeniu. Jego
wspaniała, smagła, pociągła twarz miała męskie, choć nieprzesadnie wyraziste rysy.
Mattie zawstydziła się trochę swojego codziennego ubrania - włoŜyła dzisiaj zwykłą
koszulkę i dŜinsy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na szczęście Jack Beauchamp miał
na sobie podobnego typu strój, tyle Ŝe ciemny, co dodawało mu jeszcze aury męskości i
tajemniczości.
- Chętnie pokaŜę panu nasz hotel - odezwała się Mattie. - Mama jest zajęta.
- Oczywiście.
- AleŜ... - zaczęła Diana.
- Zajmij się swoją pracą, mamo - przerwała Mattie. - PokaŜę panu wszystko.
Matka spojrzała na nią z troską. Najwyraźniej Mattie miała ochotę oprowadzić
przystojnego klienta po Woofdorf - tak nazywał się prowadzony od dwudziestu lat przez
Dianę luksusowy hotel dla psów.
- Proszę za mną - odezwała się Mattie do Jacka. - PokaŜę panu, gdzie rezydują nasi
goście.
- Bardzo chętnie za panią pójdę - odpowiedział.
Cofnęła się odrobinę.
- Słucham?
Diana uśmiechała się grzecznie. Chyba nie usłyszała ściszonych słów klienta.
- Piękna pogoda jak na tę porę roku - odpowiedział z uśmiechem Jack.
- Proszę przodem - rzuciła Ŝywo Mattie, otwierając mu drzwi.
- Pani pierwsza.
Ruszyli w końcu jednocześnie, zderzając się w drzwiach. Mattie była przekonana, Ŝe
Jack Beauchamp zrobił to celowo.
- Przepraszam - mruknęła.
- Nic nie szkodzi - odparł zadowolony z siebie. Uśmiechnął się rozbrajająco. Było
oczywiste, Ŝe celowo draŜni Mattie.
- Gdyby zechciał pan więcej na mnie nie wpadać... - zaczęła.
- Postaram się - odpowiedział. - Wydaje mi się, Ŝe gdzieś juŜ panią spotkałem.
Mattie wzięła głęboki oddech. Jack Beauchamp mógł ją spotkać. Miała nadzieję, Ŝe
nie przypomni sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce tylko w święta. Pan Beauchamp nie
byłby zachwycony swoim odkryciem; Mattie postanowiła w razie potrzeby wyprzeć się
prawdy, aby firma jej matki nie straciła klienta.
- Wątpię - skwitowała.
- A jednak jestem przekonany, Ŝe gdzieś się juŜ widzieliśmy - ciągnął. - I to raczej nie
w sytuacji towarzyskiej.
- Naprawdę nie przypominam sobie pana - zakończyła Mattie, uśmiechając się.
Skłamała.
- Tędy - rzuciła, aby odwrócić uwagę Jacka.
Otworzyła drzwi do boksów z psami. Na korytarzu rozległo się ogłuszające
szczekanie. Psy przebywały w budynku, aby nie było im zimno.
- Wszystkie pokoje mają dywany i są ogrzewane - mówiła Mattie. Pomieszczenia dla
psów nazywały z Dianą „pokojami”, poniewaŜ były duŜe i naprawdę luksusowo wyposaŜone.
- Psy mają takŜe wygodne fotele. - Pokazała na znajdujący się w boksie kosz, po czym
pogłaskała mijanego psa. - KaŜdy gość dostaje czysty kosz i posłanie, chociaŜ jeśli klient
woli, moŜe przywieźć posłanie, którego pies uŜywa w domu. - Mattie głaskała wszystkie psy
po kolei. Ceny w hotelu jej matki były wysokie, więc trzeba było wyjaśniać klientom, za co
płacą. - Gościom, którzy mają w zwyczaju oglądać seriale, wstawiamy do pokoju telewizor. -
Mattie obejrzała się i stwierdziła, Ŝe Jack zatrzymał się przy drugim boksie, gdzie witał go z
radością piękny labrador.
Mattie wróciła do klienta.
- Śliczna, prawda? - odezwała się przyjaźnie, głaszcząc wspaniałe zwierzę. - To suka,
wabi się Sophie.
- Przepiękna! - odparł Jack. - I bardzo przyjaźnie nastawiona.
- To prawda - zgodziła się.
Bawiący się z psem Jack wyglądał rozbrajająco. Był tak niewiarygodnie przystojny!
Trudno było oderwać od niego spojrzenie. Mattie wcale nie była z tego zadowolona.
- Sophie cieszy się na widok człowieka - dodała. - Niestety, jej właścicielka, starsza
pani, zmarła przed trzema miesiącami. Jej rodzina nie chce Sophie, polecili nam ją uśpić.
Oczywiście nie uśpiłybyśmy z mamą zdrowego zwierzęcia! Dlatego Sophie ciągle u nas
mieszka - wyjaśniała.
Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pracy; tego dnia zamknęła ją w boksie
jedynie ze względu na spodziewanego gościa. Mattie i jej matka miały juŜ cztery własne psy -
nie tylko bowiem Sophie u nich pozostała. Nie chciały posłać zwierząt do schroniska,
obawiały się, Ŝe jeśli psy nie znajdą nowych właścicieli, zostaną uśpione.
- To bardzo smutna historia - skomentował Jack.
- Tak... Chodźmy dalej. PokaŜę panu wolne boksy, Ŝeby mógł pan wybrać na przyszły
weekend lokum dla Harry'ego.
Kilka minut później Jack usiadł w fotelu dla klientów.
- Naprawdę zapewniają panie psom luksusowe warunki - powiedział.
- Psy to tak wspaniałe, kochające człowieka zwierzęta - odparła Mattie. - Zasługują na
najlepsze traktowanie.
- Zgadzam się. - Jack chwilę patrzył jej w oczy. - Harry'emu z pewnością będzie tu
bardzo dobrze. - Wstał. - Pierwszy raz oddam go do psiego hotelu. A Harry ma juŜ sześć lat,
mam go od szczeniaka.
Mattie zerknęła na Jacka. Miał przynajmniej jedną zaletę - naprawdę troszczył się o
swojego psa. MoŜe nie był złym człowiekiem?
- Harry'emu bez wątpienia będzie u nas dobrze - zapewniła, podczas gdy Jack jeszcze
raz nachylił się nad Sophie. - PokaŜę panu, jakie przestronne wybiegi mamy dla naszych
gości. NiezaleŜnie od tego, Ŝe są wybiegi, codziennie wyprowadzamy kaŜdego psa na długi
spacer.
- Wasz hotel zapewnia więcej wygód niŜ wiele hoteli dla ludzi! - odezwał się z
rozbrajającym uśmiechem Jack, kiedy wychodzili z budynku.
- To prawda.
- Czy prowadzą go panie we dwie, czy pani mama zatrudnia jeszcze kogoś? - spytał
Jack.
- Zatrudnia - odpowiedziała krótko. - Czy nie uwaŜa pan, Ŝe hotel jest pięknie
połoŜony? - zmieniła temat.
Hotel był naprawdę wspaniale połoŜony - w spokojnej okolicy, wśród kwiatów - i miał
własny ogród. Znajdował się ponadto blisko Londynu.
- Cudownie - odparł Jack, wpatrując się w oczy Mattie.
- Zaprowadzę pana do mojej matki, aby omówiła wszystkie szczegóły - powiedziała
szybko.
- Mam nadzieję, Ŝe wszystko się panu podobało? - zagadnęła z uśmiechem Diana, gdy
ich ponownie zobaczyła.
- Wszystko - potwierdził z przekonaniem w głosie. Znowu zerknął na Mattie. - Mam
na imię Jack.
- A ja Diana - odpowiedziała, rozpromieniona.
Była mniej więcej o dziesięć lat starsza od Jacka, a Mattie - chyba o dziesięć lat
młodsza. Diana Crawford wciąŜ była atrakcyjną kobietą. Wiele lat temu została wdową.
Zawsze twierdziła, Ŝe zbyt mocno kochała ojca Mattie, Ŝeby związać się z kimkolwiek.
Jednak chyba kaŜdej kobiecie spodobałby się Jack Beauchamp.
- Skąd dowiedziałeś się o naszym hotelu, Jack? - spytała Diana. - Zawsze o to pytamy,
w celach marketingowych. Czy ktoś polecił ci to miejsce czy teŜ moŜe widziałeś naszą
reklamę?
- Ktoś zostawił w moim biurze ulotki reklamowe waszego hotelu.
Mattie nagle zaciekawiły fotografie na ścianie, szybko odwróciła się od Jacka.
- Mój Harry jeszcze nigdy nie był w psim hotelu - ciągnął - mówiłem juŜ o tym twojej
córce. Jednak w przyszły weekend koniecznie muszę być w ParyŜu, a poniewaŜ wyjeŜdŜam z
całą rodziną, nie ma się kto nim zaopiekować. Wolałbym go nie zostawiać w hotelu, chociaŜ
wasz jest naprawdę luksusowy.
- Przepraszam, muszę juŜ iść - odezwała się nagle Mattie. - Mam coś do zrobienia.
- Dziękuję za oprowadzenie - powiedział z uśmiechem Jack, który wciąŜ stał przy
drzwiach. - Mam nadzieję, Ŝe zobaczymy się znowu - dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Mattie wolałaby więcej nie widzieć tego człowieka.
- Zapewne zobaczymy się w przyszły weekend, jeśli zdecyduje się pan przywieźć do
nas Harry'ego - powiedziała. - Teraz naprawdę muszę juŜ iść.
Jack odsunął się, Ŝeby mogła go minąć.
A więc to jest Jack Beauchamp! - pomyślała, wychodząc z pokoju. Wyjątkowo
przystojny, moŜna by nawet powiedzieć: czarujący... Mama chyba go polubiła. Ale ona lubi
wszystkich i wszystkim ufa, zaufała nawet tej dziewczynie, która w zeszłym roku krótko u
niej pracowała, a potem ją okradła.
To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla psów w biurach JB Industries. Nie
wiedziała, Ŝe zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!
Z pewnością czekała ją oŜywiona rozmowa z matką. To właśnie bowiem o Jacku
Beauchampie mówiła Mattie, kiedy niespodziewanie wszedł.
Kobieciarz we własnej osobie.
ROZDZIAŁ DRUGI
- AleŜ to czarujący człowiek! - odezwała się Diana, kiedy Jack odjechał czerwonym,
sportowym samochodem.
Mattie była innego zdania niŜ matka i miała ku temu powód. Zastanawiała się, czy nie
powiedzieć o nim matce.
- Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny sposób bycia, mimo Ŝe jest bogaty, co od
razu widać! - zachwycała się Diana. - Zarezerwował dla Harry'ego miejsce na cztery dni w
okresie Wielkanocy. Zdaje się, Ŝe będziemy miały pełny hotel... Co się stało, Mattie? -
Spostrzegła minę córki.
- Zapisałaś jego nazwisko „Beecham” - odpowiedziała z westchnieniem. - Nie miałam
pojęcia, Ŝe to Jack Beauchamp do nas przyjedzie.
- Czy coś się stało? - spytała podejrzliwie Diana. - Kto to jest? CzyŜbyś znowu
narobiła sobie kłopotów?
- Chyba nie, ale zdaje się, Ŝe zrobiłam coś okropnego, mamo. - Mattie miała zbolałą
minę.
- Chcesz o tym porozmawiać, kochanie?
- Nie bardzo, ale obawiam się, Ŝe powinnam. - Mattie westchnęła. Była impulsywną
osobą i często najpierw działała, a myślała dopiero później, zbyt późno.
- Chodźmy do domu - zaproponowała Diana.
Mattie ruszyła za nią powoli, wiedząc, Ŝe rozmowa nie będzie przyjemna. Zapewne
matka miała rację. Po okropnym doświadczeniu z Richardem Mattie gwałtownie reagowała
na informacje o tym, Ŝe jakiś męŜczyzna postępuje nieuczciwie. UwaŜała zachowanie Jacka
za okropne, lecz mimo to nie powinna była robić tego, co zrobiła.
Matka i córka usiadły w wygodnej, choć trochę ciasnej kuchni. Diana zaparzyła
herbaty. Wokół nich krąŜyły cztery psy, zadowolone z ich obecności.
- I co masz mi do powiedzenia? - spytała Diana.
- Pamiętasz... zanim wszedł Jack Beauchamp, mówiłam ci o bogatym kobieciarzu,
który spotyka się równolegle z czterema kobietami - zaczęła Mattie. - To właśnie on, Jack
Beauchamp!
- Coś takiego! To znaczy, Ŝe to jego sekretarka zamówiła u ciebie wczoraj w jego
imieniu cztery bukiety, z których kaŜdy miałaś dostarczyć innej kobiecie?
- Tak. - Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła być tak niemądra? Nie wiedziała, jak
Jack Beauchamp zareaguje na to, co zrobiła poprzedniego dnia. Wówczas sądziła, Ŝe
obmyśliła sprytny plan, ale zdąŜyła juŜ całkowicie zmienić zdanie.
Mattie prowadziła popularną kwiaciarnię. Miała ona juŜ tak dobrą opinię, Ŝe Mattie
obecnie zajmowała się stale roślinami w biurach kilku firm. Przynosiło jej to wysokie
dochody.
Między innymi obsługiwała przedsiębiorstwo JB Industries, którego właścicielem i
prezesem był Jack Beauchamp.
Jeśli postanowi się na niej zemścić, Mattie moŜe stracić wszystkie sześć kontraktów z
firmami. Być moŜe nawet był w stanie doprowadzić ją do bankructwa! A tymczasem matka
miała opiekować się jego psem...
- Zrealizowałaś jego zamówienie, czy nie? - spytała Diana.
- Owszem. JuŜ na BoŜe Narodzenie dostarczyłam w jego imieniu bukiety tym samym
czterem kobietom.
- To by znaczyło, Ŝe spotyka się ze wszystkimi przynajmniej od czterech miesięcy! -
wywnioskowała Diana.
- Tym razem zamieniłam karteczki z dedykacjami, które wypisał - przyznała się
Mattie. Spuściła głowę, zawstydzona. Miała dwadzieścia trzy lata i naprawdę nie powinna juŜ
robić podobnych rzeczy. - On nie jest specjalnie pomysłowy - kontynuowała. - Wszystkim
czterem napisał to samo: „Dla Sandy, z głębi serca - J”, „Dla Tiny, z głębi serca - J.”. I tak
dalej. Pozostałe dwie mają na imię Sally i Cally. Pomyślałam, Ŝe być moŜe powinny
dowiedzieć się nawzajem o swoim istnieniu. Posłałam więc Cally bukiet z dedykacją dla
Tiny, Tinie - z dedykacją dla Sandy, Sandy - dla Sally, a Sally - dla Cally. Wiem, Ŝe głupio
zrobiłam... Mamo, czy ty płaczesz?
Diana ukryła twarz w dłoniach. ZadrŜała.
- Chyba do niego pójdę i powiem mu, co zrobiłam. Wytłumaczę, Ŝe... - Mattie
umilkła, widząc, Ŝe jej matka śmieje się serdecznie.
- Oj, Mattie, Mattie! - Diana z rozbawieniem pokręciła głową. - Rzeczywiście
będziesz musiała wybrać się do niego i wszystko mu wytłumaczyć. To z pewnością ta sprawa
z Richardem wciąŜ wpływa na twoje zachowanie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby w dzień
swojego długo oczekiwanego ślubu przyjechała do nas rankiem narzeczona Richarda i
spytała, co cię z nim wiąŜe. - Diana znowu pokręciła głową. - Nie wiesz, jakie skutki mogła
spowodować wczorajsza zamiana kartek na bukietach. - Nagle znowu wybuchnęła śmiechem.
- To nie jest śmieszne, mamo! - odezwała się z oburzeniem Mattie.
- Masz rację, kochanie. - Diana niemal płakała ze śmiechu.
- Przestań się śmiać! - Mattie zaczęła się obawiać, Ŝe nerwowy śmiech jej matki okaŜe
się zaraźliwy. - PrzecieŜ Jack Beauchamp mnie zabije - powiedziała z oŜywieniem. - Kiedy
usłyszy, Ŝe... - umilkła.
- Czy te bukiety na pewno dotarły do wszystkich adresatek? - upewniła się Diana.
Mattie pokiwała tylko głową. Zawsze dostarczała kwiaty na czas. Między innymi
dlatego miała wielu stałych klientów. Choć Jack z pewnością nie będzie zadowolony z jej
ostatniej usługi.
- Muszę powiedzieć, Ŝe nie zachowywał się jak człowiek, któremu zmyła głowę
rozwścieczona kochanka - zauwaŜyła Diana.
- Rzeczywiście - mruknęła Mattie.
Gdyby wiedziała, Ŝe z jej postępku wynikło coś dobrego, czułaby się lepiej. Gdyby
choć jedna z kobiet zdecydowanym tonem powiedziała Jackowi Beauchampowi, co o nim
myśli, moŜe poruszyłoby to choć odrobinę jego sumienie.
- Nie wyobraŜam sobie, jak mogę przed nim stanąć i powiedzieć mu, co zrobiłam...
- Nie dziwię ci się - pokiwała głową Diana. - Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu. Coś
mi jednak mówi, Ŝe jeśli do niego nie pojedziesz, to on jutro przyjedzie do ciebie, do
kwiaciarni.
Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej było uprzedzić atak Beauchampa.
A moŜe nie mam się czego wstydzić? - pomyślała znowu. Powiedział, Ŝe cała j ego
rodzina wyjeŜdŜa z nim do ParyŜa. MoŜe ma Ŝonę i dzieci? Jeśli tak, nie powinien wysyłać
kwiatów Ŝadnym kobietom poza Ŝoną!
Być moŜe aŜ tak bardzo mi nie zaszkodzi? - zastanawiała się. Jeśli jest Ŝonaty, nie
będzie chciał robić wiele hałasu w nadziei, Ŝe moŜe zachowa wszystko w tajemnicy? A
zresztą, co tak naprawdę moŜe mi zrobić? - pocieszała się Mattie.
Jednak następnego dnia, kiedy stanęła naprzeciw Jacka Beauchampa w jego
wspaniałym gabinecie, wcale nie czuła się pewnie. W nocy źle spała, niepokojąc się o
przebieg i skutki rozmowy. WyobraŜała sobie, Ŝe przynajmniej jedna z czterech kobiet
musiała juŜ skontaktować się z Beauchampem w sprawie cudzego imienia przy otrzymanym
bukiecie.
Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze i krawacie. Mattie nie wiedziała, czy Jack
będzie zachowywał się w swoim gabinecie prezesa równie naturalnie i bezpośrednio jak w
hotelu jej matki. Wyglądał na spokojnego - nie tak jak człowiek, który ma powaŜne kłopoty w
Ŝyciu osobistym.
- Proszę pana... - zaczęła w końcu nieśmiało Mattie.
- Proszę mi mówić po imieniu - przerwał. Oparł się wygodnie i znowu zaczął się jej
przyglądać. - Moja sekretarka powiedziała, Ŝe zadzwoniłaś z samego rana i prosiłaś o pilne
spotkanie. Ponoć sprawa jest waŜna...
Mattie musiała tak powiedzieć, bo Claire Thomas nie znalazłaby dla niej ani chwili w
napiętym rozkładzie dnia swojego szefa. O pierwszej miał spotkanie, zostało jej więc tylko
dziesięć minut.
- CzyŜby się okazało, Ŝe jednak nie moŜecie przyjąć na weekend Harry'ego? - spytał
Jack.
- Nie, nie o to chodzi... Nie przychodzę tu jako asystentka mojej mamy.
- Nie? W takim razie dlaczego koniecznie chciałaś porozmawiać ze mną dzisiaj,
Mattie? - spytał z zainteresowaniem.
Tego dnia włoŜyła szaroniebieską garsonkę. Miała nadziej ę, Ŝe wygląda powaŜniej
niŜ poprzedniego dnia. Pociły jej się ręce. Była bardzo zdenerwowana.
- Nie pracuję w hotelu dla psów... - Przyszło jej na myśl, Ŝe moŜe Jack będzie
rozbawiony tym, co się stało. AleŜ nie! Ona w podobnej sytuacji z pewnością nie byłaby
rozbawiona. ChociaŜ ona nigdy nie umawiałaby się z czterema męŜczyznami!
- Nie? - Jack był zdziwiony. - W takim razie czym się zajmujesz?
- Być moŜe tego nie wiesz, ale współpracuję z twoją firmą.
- Naprawdę? W jakim zakresie? - zdumiał się Jack.
- Prowadzę kwiaciarnię „Zieleń i Piękno”.
- Ach... - Wyraźnie się nachmurzył. Przypuszczała, Ŝe teraz się domyślił, w jakiej
sprawie przyszła. Nie pomyliła się. - W takim razie zapewne przychodzisz w sprawie
pomylenia kartek przy czterech bukietach, które zleciłem dostarczyć?
A jednak! - pomyślała Mattie. Ma przeze mnie kłopoty! Zbladła odrobinę.
- Sam zamierzałem skontaktować się dziś z tobą - oznajmił. Przybrał tajemniczy
wyraz twarzy.
- Przyszło mi na myśl, Ŝe moŜe zechcesz to zrobić - przyznała Mattie.
- I sądziłaś, Ŝe lepiej będzie mnie uprzedzić, tak? - upewnił się.
- Tak. Wczoraj sprawdzałam księgę zleceń i nagle zdałam sobie sprawę, Ŝe popełniłam
okropną pomyłkę - ciągnęła.
- Doprawdy? - Nieoczekiwanie Jack wstał gwałtownie zza biurka i zbliŜył się do niej.
- Kiedy dokładnie zdałaś sobie sprawę z tej pomyłki? Mniej więcej o której?
Mattie zadarła głowę, aby widzieć jego twarz. Stał zbyt blisko, wolałaby patrzeć na
niego z większej odległości. Nie była pewna jego nastroju. W kaŜdym razie Jack z pewnością
nie był zadowolony.
- To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cię bardzo przeprosić...
- Mattie, czy moglibyśmy zakończyć tę rozmowę przy kolacji? - zaproponował
niespodziewanie. - Jest interesująca, jednak... - spojrzał na zegarek - za dwie minuty mam
spotkanie.
- Nie, nie mam ochoty na kontynuowanie tej rozmowy... przy wspólnej kolacji! -
oznajmiła gwałtownie. Nie mogła uwierzyć, Ŝe Jack Beauchamp właśnie zaprosił ją do
restauracji!
- Nie? - upewnił się, unosząc brwi.
- Nie!
- Dlaczego? - zapytał.
- Dlatego Ŝe umawiasz się równolegle przynajmniej z czterema kobietami!
CóŜ, powiedziała prawdę. Teraz Jack raczej nie uwierzy, Ŝe zamienienie przez nią
kartek przy bukietach było przypadkowe. Jednak nie zamierzała zostać kolejną z jego
licznych kochanek!
Przez chwilę obawiała się, Ŝe Jack chwyci ją za ramię albo uderzy; naprawdę stał zbyt
blisko. Tymczasem od drzwi nieoczekiwanie rozległ się kobiecy głos:
- CzyŜbym przyszła za wcześnie?
Jack cofnął się raptownie; Mattie odwróciła głowę i zobaczyła piękną, młodą kobietę.
- AleŜ skąd - odpowiedział z uśmiechem. - Właśnie umawialiśmy się z Mattie na
wieczorne spotkanie. - Rzucił jej gniewne spojrzenie.
Mattie obserwowała przybyłą. Miała posągową urodę - wyrazistą, anielsko piękną
twarz, wspaniałą figurę, gęste, kruczoczarne włosy opadające falami na smukłe ramiona,
niebieskie oczy, długie, smukłe nogi. Była ubrana w dopasowaną niebieską sukienkę o
ciekawym kroju, najwyraźniej bardzo drogą.
- Mattie, to jest moja siostra Alexandra - powiedział Jack, ujmując Mattie za ramię.
Siostra?!
Alexandra popatrzyła na niego pytająco, a potem powiedziała z uśmiechem:
- Miło cię poznać, Mattie! Bardzo przepraszam, jeŜeli wam przeszkodziłam, kochani.
Claire nie było w sekretariacie, więc weszłam.
- AleŜ nie przeszkodziłaś, Alexandro - zapewniła Mattie. Chciała, Ŝeby Jack nareszcie
ją puścił. - Właśnie wychodziłam - dodała. Odsunęła się od niego, lecz on wciąŜ trzymał ją za
ramię.
- Nie ustaliliśmy przecieŜ szczegółów wieczornego spotkania - powiedział, patrząc jej
w oczy. - Mówisz, Ŝe kolacja nie wchodzi w grę, więc moŜe przyjadę do ciebie około
dziewiątej i pojedziemy na drinka?
Najwyraźniej był zdeterminowany.
- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Jeśli się tak upierasz...
- Upieram się, Mattie - odpowiedział.
- Rozumiem. - Nareszcie ją puścił. - To do zobaczenia - powiedziała na odchodnym.
- Nie będę mógł się doczekać naszego spotkania - poŜegnał ją.
Wolałaby wcale się z nim nie spotykać. I cóŜ zamierzał jej powiedzieć, a co
waŜniejsze: co zamierzał zrobić w związku z jej postępkiem? W końcu Mattie dopuściła się
brutalnej ingerencji w jego Ŝycie osobiste.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Celowo zamieniłaś te karteczki, prawda?
Mattie zakrztusiła się winem. Jack uderzył ją w plecy, zbyt mocno. Była przekonana,
Ŝe zrobił to ze złości. Siedzieli w małym pubie w odludnej okolicy. Jack przyjechał pod dom
Mattie punktualnie o dziewiątej. Czekała juŜ na końcu podjazdu, aby jej matka nie wiedziała,
z kim Mattie spędza wieczór.
Mattie wciąŜ kaszlała. Jack wydawał się rozbawiony. Podał jej chusteczkę.
- Proszę - powiedział. - JuŜ lepiej? - spytał po chwili.
Pod względem fizycznym czuła się juŜ lepiej, chociaŜ z pewnością nie najlepiej
wyglądała. Rozmazał jej się makijaŜ. NiewaŜne. Psychicznie czuła się bowiem okropnie.
- Dziękuję - mruknęła.
Po południu powiedziała matce, Ŝe wytłumaczyła Jackowi sprawę karteczek przy
bukietach i Ŝe zaakceptował jej wyjaśnienie o pomyłce. A takŜe, Ŝe wciąŜ zamierza oddać
Harry'ego na wielkanocny weekend do Woofdorf. Musiała przekonać Jacka, Ŝeby to zrobił.
- Mówiłam ci juŜ... Wczoraj wieczorem zorientowałam się, Ŝe niechcący pomyliłam
adresy, pod które wysłałam poszczególne... - zaczęła.
- Tak, mówiłaś - przerwał jej Jack. - Ale nie wiem, czy powinienem w to wierzyć, z
powodu twojej późniejszej uwagi na temat tego, z iloma kobietami się spotykam.
Mattie zmieszała się.
- Chyba mam rację - stwierdził na głos, przysuwając się bliŜej. - Kiedy przyjechałem
do waszego hotelu dla psów, rozmawiałaś z matką o jakimś męŜczyźnie, kobieciarzu. Ten
męŜczyzna spotyka się równolegle z czterema kobietami, prawda?
Mattie zarumieniła się ze wstydu. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. W dodatku czuła
się niezręcznie, znajdując się tak blisko Jacka. Był tak przystojnym, atrakcyjnym męŜczyzną!
- Odpowiedz mi, proszę - nalegał. - Podczas wczorajszej rozmowy z matką nie miałaś
wątpliwości w kwestiach, które omawiałyście.
- Nie miałam i nie mam - odparła. - Rzeczywiście, to o tobie rozmawiałam z matką.
Ale to nie znaczy, Ŝe...
- Słucham - ponaglił.
- Pomyliłam się - skłamała powtórnie. - KaŜdy czasem popełnia błędy. - Miała ochotę
dodać: „Nawet ty”.
- Oczywiście - zgodził się. - O której ze swoich pomyłek mówisz?
Sytuacja wydała się Mattie niecodzienna. Siedziała w przyjemnym lokalu, w
towarzystwie bardzo atrakcyjnego męŜczyzny, a jednak czuła się okropnie.
- Daj spokój - odpowiedziała. - PrzecieŜ przyszłam dzisiaj do ciebie, Ŝeby przeprosić
i... Co masz na myśli, pytając, o której ze swoich pomyłek mówię?
- CzyŜbyś zdawała sobie sprawę, Ŝe popełniłaś więcej niŜ jeden błąd?
CóŜ, najwyraźniej popełniła kolejny, rozdraŜniając tego człowieka.
- Wspomniałeś, Ŝe cała twoja rodzina wyjeŜdŜa... Pomyślałam, Ŝe masz Ŝonę i dzieci.
Czy...
- Nie. Nie jestem Ŝonaty ani nie mam dzieci - oznajmił. - Mówiąc o rodzinie, miałem
na myśli rodziców i rodzeństwo. Mam kilkoro rodzeństwa.
- WyjeŜdŜasz do ParyŜa z rodzicami i kilkorgiem rodzeństwa? - Była zaskoczona.
- Owszem. Moja najmłodsza siostra, Alexandra - ta, którą dzisiaj poznałaś - właśnie
się zaręczyła.
Postanowili z narzeczonym wydać z tej okazji uroczysty obiad w restauracji na WieŜy
Eiffla.
Mattie powstrzymała wybuch nerwowego śmiechu, zaskoczona wyjaśnieniem Jacka.
Pomyślała, Ŝe zazdrości narzeczonym, którzy mogą sobie pozwolić na wydanie uroczystego
obiadu w restauracji na WieŜy Eiffla.
- A więc nie jesteś Ŝonaty.
- Nie mam teŜ czterech kochanek - oznajmił.
- Być moŜe obecnie juŜ nie - odparła ze złośliwym uśmiechem.
- Wiesz co, Mattie... - Wydawał się bardziej zatroskany niŜ rozgniewany - ty chyba
przeŜywasz jakieś kłopoty osobiste. CzyŜbyś miała złe doświadczenia z rodzinnego domu?
- Złe doświadczenia z domu? Nie w tym sensie, o jakim myślisz - odparła.
- A w jakim? - zainteresował się Jack.
- Mój tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Ledwie go pamiętam.
- Współczuję ci. To musiało być dla ciebie okropne.
- O wiele gorsze było dla mojej mamy. Ja byłam mała. Pamiętam, Ŝe tata często się
śmiał i był dla mnie bardzo dobry. Mama teŜ śmiała się wtedy o wiele częściej.
- Tak, to smutne... - skomentował. Zamyślił się. - Muszę ci powiedzieć, Ŝe
zamienienie przez ciebie kartek przy bukietach postawiło mnie w kłopotliwej sytuacji.
- Doprawdy? - Przypuszczała, Ŝe jednak miał cztery kochanki.
- Owszem - potwierdził. - Oczywiście nie jestem w sytuacji bez wyjścia, ale wymaga
ona ode mnie podjęcia pewnych działań.
Mattie zaniepokoiła się. Miała przeczucie, Ŝe owe tajemnicze działania będą dotyczyły
jej, i Ŝe nie będzie to nic, co ją ucieszy.
- Czy masz waŜny paszport? - spytał nagle.
- Słucham? - Mattie była zdumiona.
- Czy masz waŜny paszport? - powtórzył spokojnie.
- Mam... A dlaczego pytasz?
- Zamierzałem pojechać do ParyŜa nie tylko z rodzeństwem i rodzicami. Z twojej winy
stało się tak, Ŝe osoba, która miała mi towarzyszyć, nie pojedzie. Skoro masz paszport, być
moŜe nie pojadę sam.
- Jak to? - Słowa Jacka raz po raz zaskakiwały Mattie. Nie zdziwiła się, Ŝe kobieta,
która miała towarzyszyć mu podczas rodzinnej wyprawy do ParyŜa - bez wątpienia jedna z
czterech adresatek bukietów - nie chciała jechać, a zapewne nie chciała w ogóle widywać się
z Jackiem. Pewnie Ŝadna z tych czterech kobiet nie miała ochoty kontynuować z nim
znajomości. Ale Ŝeby Jack spodziewał się, Ŝe Mattie z nim pojedzie...?
- Nie wiem, za kogo mnie uwaŜasz - odpowiedziała - ale się mylisz. Nie zamierzam
jechać z tobą do ParyŜa!
- Na pewno? - spytał.
- Z całą pewnością!
- AleŜ pomyśl tylko, ParyŜ wiosną jest nadzwyczaj romantyczny... - kusił.
- Rzeczywiście mogłam narobić ci kłopotów - odpowiedziała, marszcząc brwi - ale
szybko znajdziesz inną, która zechce wybrać się z tobą do ParyŜa. Skoro znalazłeś
jednocześnie cztery kochanki... Poradzisz sobie, z taką urodą i czarem osobistym! - zadrwiła.
Wątpiła zresztą, Ŝeby Jack zmartwił się jej odmową. Jest wiele kobiet, które
natychmiast skorzystałyby z propozycji wyjazdu z niezwykle przystojnym i bogatym
męŜczyzną.
Na szczęście Mattie nie naleŜała do takich kobiet, chociaŜ wygląd Jacka robił na niej
wraŜenie, a i w jego sposobie bycia było coś, co ją pociągało. Ale tylko do pewnego stopnia.
Był kobieciarzem, a więc męŜczyzną niewartym uwagi.
- Nie mam zbyt wiele czasu - opowiedział.
- Och, nie bądź taki skromny - drwiła dalej.
- Zatem uwaŜasz, Ŝe jestem przystojny i czarujący? - upewnił się.
- Niektórym kobietom bez wątpienia to wystarczy! - odparowała.
Lepiej, aby Jack nie myślał, Ŝe Mattie się nim interesuje. Choć moŜe by tak było,
gdyby nie miał czterech kochanek, z których kaŜda sądziła, iŜ jest jego jedyną wybranką! To
było w Jacku zdecydowanie nieatrakcyjne.
- Muszę jednak ze smutkiem przyznać, Ŝe udało ci się doprowadzić do katastrofy w
moim Ŝyciu osobistym - oznajmił.
Udało mi się! Hura! - pomyślała.
- To nie znaczy, Ŝe zamierzam zastąpić twoją kochankę - zauwaŜyła.
- Niczego takiego nie sugerowałem - odpowiedział z wyraźnym rozbawieniem.
- I nie pojadę z tobą do ParyŜa! - dodała.
Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było, gdyby pojechała. Gdyby ona i Jack
spacerowali razem po ParyŜu, pod rękę, gdyby jadali razem kolacje w paryskich lokalach,
gdyby...
- Mam wraŜenie, Ŝe jeślibyś jednak pojechała, nie Ŝałowałabyś tej decyzji -
skomentował jej rozmarzenie Jack.
Spojrzała na niego ze złością i zarumieniła się.
- Czy nie moŜesz pojechać do ParyŜa tylko z rodziną? - spytała, zmieniając temat. -
Nic się nie stanie, jeśli spędzisz jeden weekend pozbawiony towarzystwa wpatrzonej w ciebie
kobiety.
- Poza moją rodziną będzie teŜ Thom, narzeczony Alexandry, oraz jego rodzice i
siostra - powiedział, podkreślając słowo „siostra”.
Mattie zawahała się. Co chciał przez to powiedzieć? CzyŜby sugerował, Ŝe...
- A jednak będzie tam ktoś, kto moŜe cię adorować! - odgadła. Najwyraźniej Jack był
męŜczyzną pozbawionym skrupułów.
- Siostra Thoma mnie nie interesuje.
Mattie zmruŜyła oczy.
- Czy to znaczy, Ŝe ty ją - tak? Kiwnął głową.
- Zapewniam cię, Ŝe to zupełnie nieodwzajemnione zainteresowanie. Ale trudno mi
powiedzieć Sharon, Ŝeby trzymała się ode mnie z daleka. To siostra Thoma. Atmosfera całego
wyjazdu stałaby się napięta i nie do końca przyjemna. Nie chcę pozbawiać radości Alexandry
i Thoma. Pomyślałem, Ŝe będzie najprościej, jeŜeli pojadę do ParyŜa w towarzystwie kobiety.
- Dziękuję za taką propozycję! - burknęła Mattie.
- Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym - przypomniał Jack.
Z Sally, Cally, Sandy albo Tiną - pomyślała.
- Dlaczego Sharon ci się nie podoba? - spytała z ciekawości.
- Nie powiem. To byłoby niegrzeczne.
Dobrze, Ŝe Mattie nie piła wina, kiedy wymawiał ostatnie zdanie. Mogłaby się znowu
zakrztusić. Jack uwaŜał siebie za grzecznego człowieka!
Pokręciła głową.
- Nie mogę wyjechać na trzy dni, prowadzę kwiaciarnię, jak juŜ wiesz - powiedziała.
- To wyjazd na cztery dni. Ale Wielki Piątek i poniedziałek wielkanocny to dni wolne
od pracy. PrzecieŜ musisz czasami mieć wolne, ktoś pracuje wtedy za ciebie.
Mattie rzadko pozwalała sobie na urlop. Ale kiedy go brała, w kwiaciarni pracowała
Sam, najlepsza przyjaciółka, z którą poznały się na studiach. Sam była męŜatką, przed
kilkoma miesiącami urodziła dziecko. Uwielbiała od czasu do czasu pracować w kwiaciarni.
Mattie nie zamierzała jednak brać urlopu na Wielkanoc ani jechać z Jackiem do
ParyŜa.
- NiewaŜne, po prostu nie chcę jechać i juŜ - powiedziała.
- Na pewno?
Wypiła łyk wina, aby ukryć zmieszanie. Jack słusznie domyślał się, Ŝe celowo
zamieniła kartki przy bukietach. Z zawodowego punktu widzenia był to całkowicie
nieodpowiedzialny postępek. On zdawał sobie z tego sprawę i oczekiwał chyba
rekompensaty; mógł zniszczyć dobrą opinię kwiaciarni Mattie.
Chyba mnie szantaŜuje! - oceniła. Niestety. Ale to jeszcze gorsza rzecz niŜ to, co ja
zrobiłam!
Czy zasługiwała na karę? Jack oczekiwał od niej, Ŝeby pojechała z nim do ParyŜa na
wielkanocny weekend... Zaraz. Czy to aby na pewno była kara? Weekend w ParyŜu z tym
męŜczyzną... Jak moŜna postrzegać taki pomysł jako dotkliwą karę? Niesłychanie przystojny,
zamoŜny, na swój sposób czarujący męŜczyzna proponował jej atrakcyjny wyjazd. Mattie
musiała przyznać, Ŝe propozycja była kusząca.
Odwróciła wzrok.
- Co powiem matce? - zastanowiła się na głos.
Jednak tym razem Jack nie wydawał się rozbawiony.
- Zapewne moje nazwisko padło w twojej rozmowie z matką o męŜczyźnie, który
umawia się z czterema kobietami? - spytał.
- Prawdę mówiąc... - zaczęła.
- Na pewno padło - dokończył za nią. - Trudno. MoŜe po prostu powiedz jej prawdę?
śe jedziesz ze mną do ParyŜa.
- Miałabym powiedzieć jej coś takiego?! śe wymagasz ode mnie, Ŝebym pojechała z
tobą do ParyŜa, Ŝe mnie szantaŜujesz? śe jeśli tego nie zrobię, moŜesz doprowadzić mnie do
finansowej ruiny?
Jack skrzywił się.
- Jeśli zamierzasz ująć to w takie słowa...
- PrzecieŜ zasugerowałeś, Ŝebym powiedziała matce prawdę!
- Tak - zgodził się z westchnieniem. - Nie spodziewałem się jednak, Ŝe tak postrzegasz
prawdę. Nie moŜesz jej po prostu powiedzieć, Ŝe poznałaś mnie troszkę lepiej i chcesz mi
pomóc?
- Wybierając się z tobą na weekend do ParyŜa!
- Tak.
- Prawie nic o sobie nie wiemy - zauwaŜyła. - Nie mogę powiedzieć, Ŝe dobrze cię
znam.
- Ale poznasz mnie o wiele bliŜej, jeśli pojedziemy razem, poznasz moją rodzinę,
spędzimy wszyscy wspólnie długi weekend. Zaprzyjaźnimy się, zobaczysz.
Mattie popatrzyła na niego z zakłopotaniem. Nie wierzyła własnym uszom. Słowa
Jacka wydawały jej się groteskowe. ChociaŜ z drugiej strony...
Była ogromnie ciekawa, jak przeŜyłaby weekend w ParyŜu w towarzystwie Jacka
Beauchampa i jego bliskich. Nie mogła powiedzieć, Ŝeby ta perspektywa jej nie nęciła.
Mattie od dziecka rzadko jeździła na wakacje. Zazwyczaj doglądały z Dianą cudzych
psów, psów ludzi, którzy bywali na wakacjach. Nie zarabiały zresztą dostatecznie duŜo, aby
wiele wydawać na podróŜe. Dopiero w minionym roku Mattie zaprosiła Dianę na tygodniową
wycieczkę do Grecji. Postanowiła nareszcie sprawić matce prawdziwą przyjemność. Matka
tyle dla niej zrobiła przez te wszystkie lata!
Jack wybuchnął śmiechem, widząc spojrzenie Mattie.
- Nie jesteś zbyt miły - zwróciła mu uwagę.
- Czy w takim razie jedziesz ze mną do ParyŜa? - spytał wesoło.
Serce Mattie zaczęło bić coraz mocniej.
PrzecieŜ on chce ze mną jechać tylko dlatego, Ŝebym odwróciła od niego uwagę
niejakiej Sharon! - mitygowała się.
Ale romantyczny ParyŜ, wyśnione miasto kochanków, kusił... Mattie zapewniała
Jacka, Ŝe nie chce z nim jechać, a jednocześnie mimowolnie zastanawiała się, jakie zabrać
ubrania!
Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Dobrze. Pojadę... Ale nie myśl, Ŝe zrobię to z jakiegokolwiek innego powodu niŜ ten,
Ŝe mnie szantaŜujesz! - dodała szybko.
- Jak bym mógł! - zastrzegł się z udawanym oburzeniem.
Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Pomyśl tylko - szepnął. - Popłyniemy Sekwaną... Będziemy spacerować po Polach
Elizejskich. Pójdziemy do Ogrodu Luksemburskiego. Usiądziemy przy stoliku w przytulnej
kawiarence. Zjemy obiad w restauracji na WieŜy Eiffla.
Mattie popadała w coraz większe rozmarzenie.
Miała ogromną ochotę na to wszystko, o czym mówił.
Jedyną rzeczą, która budziła jej niepokój, był fakt, Ŝe ów cudowny weekend miała
spędzić z nim, Jackiem Beauchampem!
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Dokąd jedziesz? Z kim? - dopytywała się zdumiona Diana. Z niedowierzaniem
patrzyła na córkę.
Szykowały śniadanie. Mattie właśnie powiadomiła ją o zamiarze wyjazdu. Wydawało
się, Ŝe Diana z wraŜenia zaraz rozleje kawę.
Mattie delikatnie wyjęła kubek z ręki matki i potwierdziła:
- Do ParyŜa. Z Jackiem Beauchampem... Ale będziemy mieli oddzielne sypialnie -
zastrzegła. Miała nadzieję, Ŝe nie kłamie. Nie omówili ostatecznie z Jackiem Ŝadnych
szczegółów.
- Zawsze to jakieś pocieszenie - mruknęła Diana, siadając. - CzyŜbyś w taki właśnie
sposób zamierzała mu zrekompensować wyrządzone szkody?
- To raczej on się tego domaga - wyjaśniła. Idąc za radą Jacka, powiedziała matce całą
prawdę. - Pomyślałam, Ŝe weekend w ParyŜu nie jest najgorszą karą, jaka mogła mnie spotkać
- zakończyła.
Diana pokręciła głową. - Nie sądzę, Ŝeby Jack Beauchamp... to znaczy... - Nie była w
stanie wypowiedzieć swoich myśli. - Mattie, dlaczego ty ciągle musisz wplątywać się w
kłopoty?
- Nic mi się nie stanie - zapewniła Mattie, ujmując dłoń matki. - Będziesz miała jego
psa jako zakładnika! - zaŜartowała.
- Rzeczywiście - uśmiechnęła się smutno Diana. - Nie wierzę, Ŝe pojedziesz z tym
człowiekiem do ParyŜa! - WciąŜ kręciła głową, oszołomiona.
- Myślałam, Ŝe ci się spodobał.
- Tak - przyznała Diana. - Wydał mi się miły i czarujący. W pewnej chwili
pomyślałam nawet, Ŝe chciałabym związać się z kimś takim, tylko chyba trochę starszym...
- Naprawdę?
- Naprawdę - potwierdziła matka. - Ale kiedy mi wyjaśniłaś, Ŝe to on umawia się
równocześnie z czterema kobietami, zmieniłam zdanie. A teraz mi mówisz, Ŝe wybierasz się z
nim do ParyŜa!
Mattie uśmiechnęła się.
- Mamo, nie myśl, Ŝe...
Krótkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej dokończyć zdania.
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Do kuchni wszedł Jack.
Był w eleganckim garniturze, podobne nosił w pracy. Tego dnia włoŜył kremową
koszulę i zawiązał brązowy krawat. Musiał wcześnie wstać, poniewaŜ była dopiero ósma
rano.
Ciekawe, gdzie znalazł otwartą kwiaciarnię. Trzymał bowiem w ręku bukiet
wiosennych Ŝonkili.
- Co tu robisz?! - odezwała się surowym tonem Mattie, wstając powoli. Jeszcze miała
na sobie szlafrok i piŜamę.
Diana zdąŜyła się ubrać, poniewaŜ karmiła wcześniej psy.
- Dzień dobry - odezwał się Jack, nie zraŜony. Wszedł dalej i zamknął za sobą drzwi. -
Przyszedłem do ciebie, Diano - wyjaśnił, po czym wręczył Dianie kwiaty.
Coś podobnego!
- Nie przeszkadzaj sobie - odezwał się do Mattie. - Szykuj się do pracy. Chciałbym
zamienić kilka słów z twoją mamą. - Uśmiechnął się do Diany.
Doprawdy, Jack miał niecodzienne zwyczaje. Wszedł nieproszony do ich domu w
porze, kiedy mógł się spodziewać, Ŝe Mattie i jej matka będą jeszcze nieubrane, wręczył
Dianie kwiaty, a Mattie zbył niezbyt uprzejmą radą. Był po prostu nieznośny!
Zaraz... zdaje się, Ŝe Ŝonkile, które wręczył mamie, zerwał przed chwilą w naszym
ogrodzie! - pomyślała Mattie.
Poczuła się zdezorientowana. Na domiar złego nie wyglądała ładnie, rozczochrana,
bez makijaŜu, w ulubionym, starym, podniszczonym szlafroku.
- Przepraszam, ale chciałbym porozmawiać z twoją mamą na osobności - oznajmił
Jack, zanim zdąŜyła się odezwać.
- To dobrze, będzie mi mniej nieprzyjemnie - burknęła w końcu i wyszła, zabierając
swój kubek z niedopita kawą. - UwaŜaj, mamo! - rzuciła na odchodnym. Uśmiechnęła się
jeszcze kpiąco do Jacka. Wydawał się zdziwiony. I dobrze!
Po cóŜ zawitał do ich domu o tak wczesnej porze? Poprzedniego wieczora ustalili z
Mattie, Ŝe spotkają się następnego dnia wieczorem w celu omówienia szczegółów wyjazdu.
Jack nie wspominał, Ŝe zamierza odwiedzić Dianę wczesnym rankiem. Wtedy Mattie
zadbałaby o swój wygląd.
Choć Mattie nie miała wraŜenia, aby mu się specjalnie podobała. Chciał jedynie
wykorzystać jej towarzystwo, by pozbyć się niechcianej adoratorki. Mattie napomniała się w
myśli, Ŝeby o tym pamiętać.
Wzięła prysznic, zrobiła makijaŜ, włoŜyła czarny kostium i jasną kremową bluzkę,
uczesała się. Teraz wyglądam lepiej - pomyślała.
Nie miała jednak szansy pokazać się Jackowi, poniewaŜ juŜ go nie było. Matki takŜe.
Tylko Ŝonkile stały dumnie w wazonie na środku kuchennego stołu.
Mattie odnalazła Dianę w gabinecie, w którym rozmawiała z klientami. Diana
siedziała w fotelu.
Sophie - ich ulubiona suka - opierała łeb o jej kolano.
- Wszystko w porządku? - upewniła się Mattie.
- Tak - odparła bez przekonania Diana.
Mattie oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi.
- Jack pojechał do pracy, ale wieczorem przyjedzie znowu, do ciebie - wyjaśniła
Diana. Nie mówiła nic więcej, tylko głaskała Sophie. W końcu wstała i ominęła biurko.
Czego on chciał?! - cisnęło się na usta Mattie.
- Czy nie powinnaś była wyjść przed dziesięcioma minutami? - spytała Diana, patrząc
na zegarek.
- Mamo! - zawołała Mattie, sfrustrowana.
- Słucham? - spytała niewinnym tonem Diana.
- CzyŜbyś zachowywała się w tak denerwujący sposób z powodu Jacka Beauchampa?
Diana roześmiała się.
- Od razu widać po tobie wszystkie emocje, Mattie - powiedziała, rozbawiona. -
Postanowiłam zabawić się chwilę twoją ciekawością, to wszystko.
- SpowaŜniała. - Jack chciał po prostu wyjaśnić mi sytuację i zapewnić, Ŝe nie
zamierza cię uwieść.
- A nie zamierza? - Mattie była zaskoczona. - To znaczy... spodziewam się, Ŝe
oczywiście nie zamierza. - Była rozdraŜniona faktem, Ŝe Jack zdecydował się omówić to z jej
matką. - JuŜ ci mówiłam - dodała.
- Oczywiście, ale on osobiście chciał mnie o tym zapewnić. Dlaczego masz taką
smutną minę? Jestem pewna, Ŝe z łatwością zdołasz przekonać go do zmiany zamiarów...
- Mamo!
- Dobrze juŜ, dobrze. - Diana pogładziła dłoń córki.
Jack jest tylko o dziesięć lat młodszy od mamy - pomyślała Mattie. MoŜe powinien
był zaproponować wyjazd jej, a nie mnie!
Nie spodobała jej się ta myśl.
- Jak to: powiedziałeś o mnie rodzinie? - powtórzyła ze zdumieniem Mattie. Siedzieli
naprzeciw siebie przy restauracyjnym stoliku. - Kiedy im powiedziałeś? I właściwie co? -
Jack przecieŜ niewiele o niej wiedział.
Obiad w jego towarzystwie był ciekawym doświadczeniem. Szef obsługi kelnerskiej
francuskiej restauracji na najwyŜszym piętrze wieŜowca pozdrowił Jacka grzecznie. Usiedli
przy stoliku usytuowanym obok okna, z którego rozciągał się widok na Londyn. Chwilę
potem przyszedł przywitać się z nim właściciel restauracji. Jack przedstawił mu Mattie,
mówiąc: „Mattie Crawford, moja przyjaciółka”.
Nie uwaŜała się za przyjaciółkę Jacka, prędzej gotowa była uznać się za jego wroga.
- Dziś zjedliśmy rodzinny lunch w domu moich rodziców - odparł Jack, wzruszając
ramionami. - Powiedziałem im tylko, Ŝe pojadę ze znajomą, która nazywa się Mattie
Crawford. - Popatrzył jej w oczy. Jego spojrzenie onieśmielało ją.
Pomyślała, Ŝe Jack musi być w bliskich stosunkach z rodzicami i rodzeństwem.
Bardzo dobrze świadczyło to o nim i jego rodzinie. Mattie sama była w bliskich stosunkach z
matką. Uznała, Ŝe to coś, co łączy ją z Jackiem.
Nieczęsto bywała w restauracjach. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz spotkała się z
męŜczyzną. Nie dąŜyła specjalnie do takich spotkań po okropnym zakończeniu związku z
Richardem.
Teraz jednak siedziała w eleganckim lokalu z Jackiem Beauchampem, ubrana w
ulubioną czarną sukienkę, dobrą na kaŜdą okazję. Rozglądając się po restauracji, myślała, Ŝe
będzie musiała zastanowić się powaŜnie nad doborem garderoby, którą weźmie do ParyŜa.
Nie chciała wyglądać jak szara myszka.
Dlaczego jej na tym zaleŜało? W końcu było mało prawdopodobne, Ŝeby po powrocie
zobaczyła ponownie kogokolwiek z tej rodziny.
A jednak dla Mattie miało znaczenie wraŜenie, jakie zrobi. Rodzina Jacka była z
pewnością bardzo bogata. Na zaręczynowy obiad jego siostry włoŜą pewnie kosztowne
sukienki od znanych projektantów. Mattie postanowiła kupić nową, elegancką sukienkę,
choćby miała na nią wydać wszystkie oszczędności.
- Ile osób będzie na tym przyjęciu w restauracji? - zapytała.
- Piętnaście, razem z tobą i mną - odpowiedział Jack.
- Piętnaście? - Pomyślała, Ŝe podczas przyjęcia będzie onieśmielona. Miała siedzieć w
towarzystwie trzynaściorga zupełnie nieznanych bogatych ludzi - i jednego tylko odrobinę
znanego!
Nie naleŜała do nieśmiałych osób, łatwo nawiązywała kontakty. Na tym zresztą po
trosze polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak rodzina Jacka Beauchampa to bez wątpienia
nie byli przeciętni ludzie, jakich spotykała na co dzień.
- Nie przejmuj się, naprawdę... - uspokoił ją Jack. - Będę przy tobie cały czas - dodał,
uśmiechając się.
Wiedział przecieŜ, Ŝe dla Mattie to Ŝadne pocieszenie.
- Jaka jest twoja rodzina? - spytała odwaŜnie.
- Normalna - odparł Jack. - Taka jak ja. UwaŜał siebie za normalnego? To znaczy,
moŜe i nie był nienormalny, ale niewątpliwie nie był przeciętny.
- Mają po dwie ręce, dwie nogi... - zaŜartował, widząc wyraz twarzy Mattie.
- To rzeczywiście zwyczajni ludzie - zgodziła się. - Ile masz rodzeństwa?
- Sprawdziłaś, czy aby twój paszport jest nadal waŜny? - zmienił nagle temat. - Nie
chciałbym, Ŝeby na lotnisku okazało się, Ŝe nie moŜesz lecieć.
To byłoby wspaniałe wyjście z sytuacji - pomyślała. Jednak jej paszport był z całą
pewnością waŜny. Otrzymała go w ubiegłym roku, przed podróŜą do Grecji.
- Jest waŜny - zapewniła. - Ale musisz powiadomić linie lotnicze, Ŝe poleci inna
osoba.
- JuŜ to zrobiłem - odparł. - Telefonowałem dziś rano do biura moich linii.
Z pewnością miał na myśli, Ŝe zrobiła to za niego jego sekretarka. Mattie pomyślała,
Ŝe musi cały czas pamiętać o tym wszystkim. Łatwo było ulec czarowi Jacka. Mogłaby
uwierzyć, Ŝe poleci z nim do ParyŜa na romantyczny weekend. Byłoby to naprawdę bardzo
naiwne!
- Czy juŜ ci mówiłem, jak pięknie dziś wyglądasz? - zagadnął.
Mattie zarumieniła się. Znowu starał się ją oczarowywać. Nieodmiennie skutecznie!
- Nieszczere komplementy to coś okropnego - odpowiedziała, zagniewana.
- AleŜ naprawdę pięknie wyglądasz! - zapewnił. - Masz takie wspaniałe włosy;
ogromnie podoba mi się ich kolor. Jak go nazwać?
- Jestem szatynką.
Jack przyglądał się z podziwem opadającym na ramiona Mattie kaskadom lśniących
włosów.
- Jedz lepiej kolację, bo wystygnie - powiedziała zniecierpliwiona.
Poczuła się bardzo niezręcznie. Gdyby to była prawdziwa randka! Ale przecieŜ
siedzieli w restauracji tylko po to, aby omówić szczegóły niecodziennej podróŜy. Wyjazdu,
podczas którego Mattie miała odgrywać rolę osłony chroniącej Jacka przed miłosnymi
zakusami siostry jego przyszłego szwagra. I byłoby dla Mattie lepiej, Ŝeby Jack tylko jako
tego rodzaju osłonę ją traktował.
Jak męŜczyzna jego pokroju mógłby powaŜnie zainteresować się taką kobietą jak ja? -
pytała samą siebie. Od roku dwa razy w tygodniu, wczesnymi wieczorami, bywała w
budynku, w którym mieściła się firma Jacka. A mimo to choć rozpoznał jej twarz, nie był w
stanie przypomnieć sobie, skąd ją zna. Gdyby przypadkowo się nie poznali, nie zwróciłby na
nią najmniejszej uwagi. Nie zauwaŜał zapewne ludzi jej pokroju. W końcu płacono jej między
innymi za to, Ŝeby dyskretnie opiekowała się roślinami. Była więc dla Jacka niewidzialna.
AŜ zwróciła na siebie jego uwagę.
- Nie musisz ćwiczysz tekstów, których zamierzasz uŜywać w ParyŜu - odezwała się
po chwili. - Nie przejmuj się tym, naprawdę. Wolałabym usłyszeć od ciebie, po co
przyjechałeś dzisiaj rano do mojej matki.
- Nie powiedziała ci?
- Oczywiście, Ŝe powiedziała - odparła Mattie. - Zastanawiałam się tylko... - Nie
wiedziała, jak dokończyć.
- Wczoraj zasugerowałaś mi jednoznacznie, Ŝe nie chcesz, aby twoja mama martwiła
się o to, Ŝe ze mną wyjedziesz... - zaczął.
- Ciekawe dlaczego! - zadrwiła.
Jack uniósł brwi, lekko zniecierpliwiony.
- Pragnąłem tylko zapewnić twoją mamę, Ŝe...
- Nie zamierzasz mnie uwieść - dokończyła za niego. - Nie sądzę, Ŝeby...
- Tak ci powiedziała? - przerwał jej, chichocząc.
- Tak, właśnie tak mi powiedziała - potwierdziła Mattie, mruŜąc oczy. - A co
naprawdę jej powiedziałeś?
- Między innymi to - przyznał. - W kaŜdym razie kiedy wychodziłem, wydawała się
znacznie mniej zaniepokojona niŜ na początku rozmowy.
Mattie miała ochotę wypytać go o to, co jeszcze mówił jej matce, jednak nadszedł
kelner z winem, aby na nowo napełnić ich kieliszki. Kiedy się oddalił, Jack zmienił temat
rozmowy.
- Twoja mama jest wciąŜ bardzo piękną kobietą - powiedział. - Czy nigdy nie myślała
o tym, Ŝeby ponownie wyjść za mąŜ?
- Nigdy - potwierdziła Mattie.
Cieszyła się, Ŝe Jack wypowiedział komplement na temat urody jej matki, choć z
drugiej strony poczuła się odrobinę zazdrosna.
Sama ją podziwiała, oczywiście nie tylko za urodę. Diana owdowiała w wieku
dwudziestu trzech lat, została sama z trzyletnim dzieckiem. Zapewniła Mattie wszystko, co
CAROLE MORTIMER WEEKEND W PARYśU Tłumaczył Krzysztof Bednarek
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Niestety to kobieciarz, mamo - powiedziała z błyskiem w oku Mattie Crawford. Była drobniutką, niebieskooką szatynką. Miała metr pięćdziesiąt siedem wzrostu, piękną twarz o delikatnych rysach, włosy sięgające ramion. - Zbyt często pochopnie oceniasz ludzi - od powiedziała zza biurka Diana Crawford, matka Mattie. - JuŜ nieraz twoje osądy okazywały się błędne. - Uśmiechnęła się ciepło. - MoŜe jesteś przewraŜliwiona po tym, jak okazało się, Ŝe Richard, który spotykał się z tobą przez trzy miesiące, był zaręczony z kimś innym? Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, którego wolała nie wspominać. Pewnego dnia Richard niespodziewanie oznajmił, Ŝe nie mogą się więcej widywać, poniewaŜ za tydzień się Ŝeni! - ChociaŜ muszę przyznać, Ŝe to, co mi o nim mówiłaś, wskazuje na bardzo swobodny tryb Ŝycia - dodała Diana. - Mamo, on umawia się równolegle z czterema kobietami! Z czego trzy to męŜatki! - Mattie była oburzona. - MęŜatki powinny trzymać się własnych męŜów - skomentowała matka. Była bardzo podobna do córki, tylko juŜ nie tak szczupła jak dawniej. - To prawda, Ŝe niektórym męŜczyznom wydaje się, Ŝe od przybytku głowa nie boli. Wolą umawiać się z wieloma kobietami i nigdy się nie oŜenić. - Która kobieta przy zdrowych zmysłach wyszłaby za takiego człowieka? - odparła Mattie. - To nie męŜczyzna, a prawdziwa świnia! - Powinien stanąć pod pręgierzem i zostać publicznie wychłostany - nieoczekiwanie dodał męski głos. Mattie zamarła. Odwróciła się powoli, zarumieniona. Diana uśmiechnęła się, wstała i podeszła do przystojnego, młodego przybysza. - Czym mogę słuŜyć? - spytała. - Jestem Jack Beauchamp - przedstawił się męŜczyzna. - Telefonowałem wczoraj. Chciałbym oddać swojego psa na przechowanie przez przyszły weekend. Poradziła mi pani, abym przyjechał i obejrzał pani hotel. - Diana prowadziła hotel dla psów. - Przepraszam, jeśli paniom przeszkodziłem - ciągnął Jack, zerkając na Mattie, która z kolei pobladła. - Mówiła mi pani, Ŝe mogę przyjechać w niedzielę po południu. - Oczywiście, jesteśmy umówieni - zapewniła z uśmiechem Diana. - Pański piesek to
collie, owczarek szkocki, prawda? Mattie uśmiechnęła się. Jej matka nigdy nie zapominała psów ani ich ras, choć nieraz myliła ich właścicieli. - Wabi się Harry - dodał na potwierdzenie Jack. Mattie patrzyła na niego, zaskoczona. Jeszcze nigdy w Ŝyciu nie widziała tak przystojnego męŜczyzny! Miał około trzydziestu, moŜe trzydziestu pięciu lat. Był wysokim, szczupłym brunetem o pięknych, ciemnych oczach i ciepłym, przyjaznym spojrzeniu. Jego wspaniała, smagła, pociągła twarz miała męskie, choć nieprzesadnie wyraziste rysy. Mattie zawstydziła się trochę swojego codziennego ubrania - włoŜyła dzisiaj zwykłą koszulkę i dŜinsy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na szczęście Jack Beauchamp miał na sobie podobnego typu strój, tyle Ŝe ciemny, co dodawało mu jeszcze aury męskości i tajemniczości. - Chętnie pokaŜę panu nasz hotel - odezwała się Mattie. - Mama jest zajęta. - Oczywiście. - AleŜ... - zaczęła Diana. - Zajmij się swoją pracą, mamo - przerwała Mattie. - PokaŜę panu wszystko. Matka spojrzała na nią z troską. Najwyraźniej Mattie miała ochotę oprowadzić przystojnego klienta po Woofdorf - tak nazywał się prowadzony od dwudziestu lat przez Dianę luksusowy hotel dla psów. - Proszę za mną - odezwała się Mattie do Jacka. - PokaŜę panu, gdzie rezydują nasi goście. - Bardzo chętnie za panią pójdę - odpowiedział. Cofnęła się odrobinę. - Słucham? Diana uśmiechała się grzecznie. Chyba nie usłyszała ściszonych słów klienta. - Piękna pogoda jak na tę porę roku - odpowiedział z uśmiechem Jack. - Proszę przodem - rzuciła Ŝywo Mattie, otwierając mu drzwi. - Pani pierwsza. Ruszyli w końcu jednocześnie, zderzając się w drzwiach. Mattie była przekonana, Ŝe Jack Beauchamp zrobił to celowo. - Przepraszam - mruknęła. - Nic nie szkodzi - odparł zadowolony z siebie. Uśmiechnął się rozbrajająco. Było oczywiste, Ŝe celowo draŜni Mattie. - Gdyby zechciał pan więcej na mnie nie wpadać... - zaczęła.
- Postaram się - odpowiedział. - Wydaje mi się, Ŝe gdzieś juŜ panią spotkałem. Mattie wzięła głęboki oddech. Jack Beauchamp mógł ją spotkać. Miała nadzieję, Ŝe nie przypomni sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce tylko w święta. Pan Beauchamp nie byłby zachwycony swoim odkryciem; Mattie postanowiła w razie potrzeby wyprzeć się prawdy, aby firma jej matki nie straciła klienta. - Wątpię - skwitowała. - A jednak jestem przekonany, Ŝe gdzieś się juŜ widzieliśmy - ciągnął. - I to raczej nie w sytuacji towarzyskiej. - Naprawdę nie przypominam sobie pana - zakończyła Mattie, uśmiechając się. Skłamała. - Tędy - rzuciła, aby odwrócić uwagę Jacka. Otworzyła drzwi do boksów z psami. Na korytarzu rozległo się ogłuszające szczekanie. Psy przebywały w budynku, aby nie było im zimno. - Wszystkie pokoje mają dywany i są ogrzewane - mówiła Mattie. Pomieszczenia dla psów nazywały z Dianą „pokojami”, poniewaŜ były duŜe i naprawdę luksusowo wyposaŜone. - Psy mają takŜe wygodne fotele. - Pokazała na znajdujący się w boksie kosz, po czym pogłaskała mijanego psa. - KaŜdy gość dostaje czysty kosz i posłanie, chociaŜ jeśli klient woli, moŜe przywieźć posłanie, którego pies uŜywa w domu. - Mattie głaskała wszystkie psy po kolei. Ceny w hotelu jej matki były wysokie, więc trzeba było wyjaśniać klientom, za co płacą. - Gościom, którzy mają w zwyczaju oglądać seriale, wstawiamy do pokoju telewizor. - Mattie obejrzała się i stwierdziła, Ŝe Jack zatrzymał się przy drugim boksie, gdzie witał go z radością piękny labrador. Mattie wróciła do klienta. - Śliczna, prawda? - odezwała się przyjaźnie, głaszcząc wspaniałe zwierzę. - To suka, wabi się Sophie. - Przepiękna! - odparł Jack. - I bardzo przyjaźnie nastawiona. - To prawda - zgodziła się. Bawiący się z psem Jack wyglądał rozbrajająco. Był tak niewiarygodnie przystojny! Trudno było oderwać od niego spojrzenie. Mattie wcale nie była z tego zadowolona. - Sophie cieszy się na widok człowieka - dodała. - Niestety, jej właścicielka, starsza pani, zmarła przed trzema miesiącami. Jej rodzina nie chce Sophie, polecili nam ją uśpić. Oczywiście nie uśpiłybyśmy z mamą zdrowego zwierzęcia! Dlatego Sophie ciągle u nas mieszka - wyjaśniała. Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pracy; tego dnia zamknęła ją w boksie
jedynie ze względu na spodziewanego gościa. Mattie i jej matka miały juŜ cztery własne psy - nie tylko bowiem Sophie u nich pozostała. Nie chciały posłać zwierząt do schroniska, obawiały się, Ŝe jeśli psy nie znajdą nowych właścicieli, zostaną uśpione. - To bardzo smutna historia - skomentował Jack. - Tak... Chodźmy dalej. PokaŜę panu wolne boksy, Ŝeby mógł pan wybrać na przyszły weekend lokum dla Harry'ego. Kilka minut później Jack usiadł w fotelu dla klientów. - Naprawdę zapewniają panie psom luksusowe warunki - powiedział. - Psy to tak wspaniałe, kochające człowieka zwierzęta - odparła Mattie. - Zasługują na najlepsze traktowanie. - Zgadzam się. - Jack chwilę patrzył jej w oczy. - Harry'emu z pewnością będzie tu bardzo dobrze. - Wstał. - Pierwszy raz oddam go do psiego hotelu. A Harry ma juŜ sześć lat, mam go od szczeniaka. Mattie zerknęła na Jacka. Miał przynajmniej jedną zaletę - naprawdę troszczył się o swojego psa. MoŜe nie był złym człowiekiem? - Harry'emu bez wątpienia będzie u nas dobrze - zapewniła, podczas gdy Jack jeszcze raz nachylił się nad Sophie. - PokaŜę panu, jakie przestronne wybiegi mamy dla naszych gości. NiezaleŜnie od tego, Ŝe są wybiegi, codziennie wyprowadzamy kaŜdego psa na długi spacer. - Wasz hotel zapewnia więcej wygód niŜ wiele hoteli dla ludzi! - odezwał się z rozbrajającym uśmiechem Jack, kiedy wychodzili z budynku. - To prawda. - Czy prowadzą go panie we dwie, czy pani mama zatrudnia jeszcze kogoś? - spytał Jack. - Zatrudnia - odpowiedziała krótko. - Czy nie uwaŜa pan, Ŝe hotel jest pięknie połoŜony? - zmieniła temat. Hotel był naprawdę wspaniale połoŜony - w spokojnej okolicy, wśród kwiatów - i miał własny ogród. Znajdował się ponadto blisko Londynu. - Cudownie - odparł Jack, wpatrując się w oczy Mattie. - Zaprowadzę pana do mojej matki, aby omówiła wszystkie szczegóły - powiedziała szybko. - Mam nadzieję, Ŝe wszystko się panu podobało? - zagadnęła z uśmiechem Diana, gdy ich ponownie zobaczyła. - Wszystko - potwierdził z przekonaniem w głosie. Znowu zerknął na Mattie. - Mam
na imię Jack. - A ja Diana - odpowiedziała, rozpromieniona. Była mniej więcej o dziesięć lat starsza od Jacka, a Mattie - chyba o dziesięć lat młodsza. Diana Crawford wciąŜ była atrakcyjną kobietą. Wiele lat temu została wdową. Zawsze twierdziła, Ŝe zbyt mocno kochała ojca Mattie, Ŝeby związać się z kimkolwiek. Jednak chyba kaŜdej kobiecie spodobałby się Jack Beauchamp. - Skąd dowiedziałeś się o naszym hotelu, Jack? - spytała Diana. - Zawsze o to pytamy, w celach marketingowych. Czy ktoś polecił ci to miejsce czy teŜ moŜe widziałeś naszą reklamę? - Ktoś zostawił w moim biurze ulotki reklamowe waszego hotelu. Mattie nagle zaciekawiły fotografie na ścianie, szybko odwróciła się od Jacka. - Mój Harry jeszcze nigdy nie był w psim hotelu - ciągnął - mówiłem juŜ o tym twojej córce. Jednak w przyszły weekend koniecznie muszę być w ParyŜu, a poniewaŜ wyjeŜdŜam z całą rodziną, nie ma się kto nim zaopiekować. Wolałbym go nie zostawiać w hotelu, chociaŜ wasz jest naprawdę luksusowy. - Przepraszam, muszę juŜ iść - odezwała się nagle Mattie. - Mam coś do zrobienia. - Dziękuję za oprowadzenie - powiedział z uśmiechem Jack, który wciąŜ stał przy drzwiach. - Mam nadzieję, Ŝe zobaczymy się znowu - dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej. Mattie wolałaby więcej nie widzieć tego człowieka. - Zapewne zobaczymy się w przyszły weekend, jeśli zdecyduje się pan przywieźć do nas Harry'ego - powiedziała. - Teraz naprawdę muszę juŜ iść. Jack odsunął się, Ŝeby mogła go minąć. A więc to jest Jack Beauchamp! - pomyślała, wychodząc z pokoju. Wyjątkowo przystojny, moŜna by nawet powiedzieć: czarujący... Mama chyba go polubiła. Ale ona lubi wszystkich i wszystkim ufa, zaufała nawet tej dziewczynie, która w zeszłym roku krótko u niej pracowała, a potem ją okradła. To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla psów w biurach JB Industries. Nie wiedziała, Ŝe zawita tu sam szef, Jack Beauchamp! Z pewnością czekała ją oŜywiona rozmowa z matką. To właśnie bowiem o Jacku Beauchampie mówiła Mattie, kiedy niespodziewanie wszedł. Kobieciarz we własnej osobie.
ROZDZIAŁ DRUGI - AleŜ to czarujący człowiek! - odezwała się Diana, kiedy Jack odjechał czerwonym, sportowym samochodem. Mattie była innego zdania niŜ matka i miała ku temu powód. Zastanawiała się, czy nie powiedzieć o nim matce. - Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny sposób bycia, mimo Ŝe jest bogaty, co od razu widać! - zachwycała się Diana. - Zarezerwował dla Harry'ego miejsce na cztery dni w okresie Wielkanocy. Zdaje się, Ŝe będziemy miały pełny hotel... Co się stało, Mattie? - Spostrzegła minę córki. - Zapisałaś jego nazwisko „Beecham” - odpowiedziała z westchnieniem. - Nie miałam pojęcia, Ŝe to Jack Beauchamp do nas przyjedzie. - Czy coś się stało? - spytała podejrzliwie Diana. - Kto to jest? CzyŜbyś znowu narobiła sobie kłopotów? - Chyba nie, ale zdaje się, Ŝe zrobiłam coś okropnego, mamo. - Mattie miała zbolałą minę. - Chcesz o tym porozmawiać, kochanie? - Nie bardzo, ale obawiam się, Ŝe powinnam. - Mattie westchnęła. Była impulsywną osobą i często najpierw działała, a myślała dopiero później, zbyt późno. - Chodźmy do domu - zaproponowała Diana. Mattie ruszyła za nią powoli, wiedząc, Ŝe rozmowa nie będzie przyjemna. Zapewne matka miała rację. Po okropnym doświadczeniu z Richardem Mattie gwałtownie reagowała na informacje o tym, Ŝe jakiś męŜczyzna postępuje nieuczciwie. UwaŜała zachowanie Jacka za okropne, lecz mimo to nie powinna była robić tego, co zrobiła. Matka i córka usiadły w wygodnej, choć trochę ciasnej kuchni. Diana zaparzyła herbaty. Wokół nich krąŜyły cztery psy, zadowolone z ich obecności. - I co masz mi do powiedzenia? - spytała Diana. - Pamiętasz... zanim wszedł Jack Beauchamp, mówiłam ci o bogatym kobieciarzu, który spotyka się równolegle z czterema kobietami - zaczęła Mattie. - To właśnie on, Jack Beauchamp! - Coś takiego! To znaczy, Ŝe to jego sekretarka zamówiła u ciebie wczoraj w jego imieniu cztery bukiety, z których kaŜdy miałaś dostarczyć innej kobiecie? - Tak. - Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła być tak niemądra? Nie wiedziała, jak
Jack Beauchamp zareaguje na to, co zrobiła poprzedniego dnia. Wówczas sądziła, Ŝe obmyśliła sprytny plan, ale zdąŜyła juŜ całkowicie zmienić zdanie. Mattie prowadziła popularną kwiaciarnię. Miała ona juŜ tak dobrą opinię, Ŝe Mattie obecnie zajmowała się stale roślinami w biurach kilku firm. Przynosiło jej to wysokie dochody. Między innymi obsługiwała przedsiębiorstwo JB Industries, którego właścicielem i prezesem był Jack Beauchamp. Jeśli postanowi się na niej zemścić, Mattie moŜe stracić wszystkie sześć kontraktów z firmami. Być moŜe nawet był w stanie doprowadzić ją do bankructwa! A tymczasem matka miała opiekować się jego psem... - Zrealizowałaś jego zamówienie, czy nie? - spytała Diana. - Owszem. JuŜ na BoŜe Narodzenie dostarczyłam w jego imieniu bukiety tym samym czterem kobietom. - To by znaczyło, Ŝe spotyka się ze wszystkimi przynajmniej od czterech miesięcy! - wywnioskowała Diana. - Tym razem zamieniłam karteczki z dedykacjami, które wypisał - przyznała się Mattie. Spuściła głowę, zawstydzona. Miała dwadzieścia trzy lata i naprawdę nie powinna juŜ robić podobnych rzeczy. - On nie jest specjalnie pomysłowy - kontynuowała. - Wszystkim czterem napisał to samo: „Dla Sandy, z głębi serca - J”, „Dla Tiny, z głębi serca - J.”. I tak dalej. Pozostałe dwie mają na imię Sally i Cally. Pomyślałam, Ŝe być moŜe powinny dowiedzieć się nawzajem o swoim istnieniu. Posłałam więc Cally bukiet z dedykacją dla Tiny, Tinie - z dedykacją dla Sandy, Sandy - dla Sally, a Sally - dla Cally. Wiem, Ŝe głupio zrobiłam... Mamo, czy ty płaczesz? Diana ukryła twarz w dłoniach. ZadrŜała. - Chyba do niego pójdę i powiem mu, co zrobiłam. Wytłumaczę, Ŝe... - Mattie umilkła, widząc, Ŝe jej matka śmieje się serdecznie. - Oj, Mattie, Mattie! - Diana z rozbawieniem pokręciła głową. - Rzeczywiście będziesz musiała wybrać się do niego i wszystko mu wytłumaczyć. To z pewnością ta sprawa z Richardem wciąŜ wpływa na twoje zachowanie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby w dzień swojego długo oczekiwanego ślubu przyjechała do nas rankiem narzeczona Richarda i spytała, co cię z nim wiąŜe. - Diana znowu pokręciła głową. - Nie wiesz, jakie skutki mogła spowodować wczorajsza zamiana kartek na bukietach. - Nagle znowu wybuchnęła śmiechem. - To nie jest śmieszne, mamo! - odezwała się z oburzeniem Mattie. - Masz rację, kochanie. - Diana niemal płakała ze śmiechu.
- Przestań się śmiać! - Mattie zaczęła się obawiać, Ŝe nerwowy śmiech jej matki okaŜe się zaraźliwy. - PrzecieŜ Jack Beauchamp mnie zabije - powiedziała z oŜywieniem. - Kiedy usłyszy, Ŝe... - umilkła. - Czy te bukiety na pewno dotarły do wszystkich adresatek? - upewniła się Diana. Mattie pokiwała tylko głową. Zawsze dostarczała kwiaty na czas. Między innymi dlatego miała wielu stałych klientów. Choć Jack z pewnością nie będzie zadowolony z jej ostatniej usługi. - Muszę powiedzieć, Ŝe nie zachowywał się jak człowiek, któremu zmyła głowę rozwścieczona kochanka - zauwaŜyła Diana. - Rzeczywiście - mruknęła Mattie. Gdyby wiedziała, Ŝe z jej postępku wynikło coś dobrego, czułaby się lepiej. Gdyby choć jedna z kobiet zdecydowanym tonem powiedziała Jackowi Beauchampowi, co o nim myśli, moŜe poruszyłoby to choć odrobinę jego sumienie. - Nie wyobraŜam sobie, jak mogę przed nim stanąć i powiedzieć mu, co zrobiłam... - Nie dziwię ci się - pokiwała głową Diana. - Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu. Coś mi jednak mówi, Ŝe jeśli do niego nie pojedziesz, to on jutro przyjedzie do ciebie, do kwiaciarni. Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej było uprzedzić atak Beauchampa. A moŜe nie mam się czego wstydzić? - pomyślała znowu. Powiedział, Ŝe cała j ego rodzina wyjeŜdŜa z nim do ParyŜa. MoŜe ma Ŝonę i dzieci? Jeśli tak, nie powinien wysyłać kwiatów Ŝadnym kobietom poza Ŝoną! Być moŜe aŜ tak bardzo mi nie zaszkodzi? - zastanawiała się. Jeśli jest Ŝonaty, nie będzie chciał robić wiele hałasu w nadziei, Ŝe moŜe zachowa wszystko w tajemnicy? A zresztą, co tak naprawdę moŜe mi zrobić? - pocieszała się Mattie. Jednak następnego dnia, kiedy stanęła naprzeciw Jacka Beauchampa w jego wspaniałym gabinecie, wcale nie czuła się pewnie. W nocy źle spała, niepokojąc się o przebieg i skutki rozmowy. WyobraŜała sobie, Ŝe przynajmniej jedna z czterech kobiet musiała juŜ skontaktować się z Beauchampem w sprawie cudzego imienia przy otrzymanym bukiecie. Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze i krawacie. Mattie nie wiedziała, czy Jack będzie zachowywał się w swoim gabinecie prezesa równie naturalnie i bezpośrednio jak w hotelu jej matki. Wyglądał na spokojnego - nie tak jak człowiek, który ma powaŜne kłopoty w Ŝyciu osobistym.
- Proszę pana... - zaczęła w końcu nieśmiało Mattie. - Proszę mi mówić po imieniu - przerwał. Oparł się wygodnie i znowu zaczął się jej przyglądać. - Moja sekretarka powiedziała, Ŝe zadzwoniłaś z samego rana i prosiłaś o pilne spotkanie. Ponoć sprawa jest waŜna... Mattie musiała tak powiedzieć, bo Claire Thomas nie znalazłaby dla niej ani chwili w napiętym rozkładzie dnia swojego szefa. O pierwszej miał spotkanie, zostało jej więc tylko dziesięć minut. - CzyŜby się okazało, Ŝe jednak nie moŜecie przyjąć na weekend Harry'ego? - spytał Jack. - Nie, nie o to chodzi... Nie przychodzę tu jako asystentka mojej mamy. - Nie? W takim razie dlaczego koniecznie chciałaś porozmawiać ze mną dzisiaj, Mattie? - spytał z zainteresowaniem. Tego dnia włoŜyła szaroniebieską garsonkę. Miała nadziej ę, Ŝe wygląda powaŜniej niŜ poprzedniego dnia. Pociły jej się ręce. Była bardzo zdenerwowana. - Nie pracuję w hotelu dla psów... - Przyszło jej na myśl, Ŝe moŜe Jack będzie rozbawiony tym, co się stało. AleŜ nie! Ona w podobnej sytuacji z pewnością nie byłaby rozbawiona. ChociaŜ ona nigdy nie umawiałaby się z czterema męŜczyznami! - Nie? - Jack był zdziwiony. - W takim razie czym się zajmujesz? - Być moŜe tego nie wiesz, ale współpracuję z twoją firmą. - Naprawdę? W jakim zakresie? - zdumiał się Jack. - Prowadzę kwiaciarnię „Zieleń i Piękno”. - Ach... - Wyraźnie się nachmurzył. Przypuszczała, Ŝe teraz się domyślił, w jakiej sprawie przyszła. Nie pomyliła się. - W takim razie zapewne przychodzisz w sprawie pomylenia kartek przy czterech bukietach, które zleciłem dostarczyć? A jednak! - pomyślała Mattie. Ma przeze mnie kłopoty! Zbladła odrobinę. - Sam zamierzałem skontaktować się dziś z tobą - oznajmił. Przybrał tajemniczy wyraz twarzy. - Przyszło mi na myśl, Ŝe moŜe zechcesz to zrobić - przyznała Mattie. - I sądziłaś, Ŝe lepiej będzie mnie uprzedzić, tak? - upewnił się. - Tak. Wczoraj sprawdzałam księgę zleceń i nagle zdałam sobie sprawę, Ŝe popełniłam okropną pomyłkę - ciągnęła. - Doprawdy? - Nieoczekiwanie Jack wstał gwałtownie zza biurka i zbliŜył się do niej. - Kiedy dokładnie zdałaś sobie sprawę z tej pomyłki? Mniej więcej o której? Mattie zadarła głowę, aby widzieć jego twarz. Stał zbyt blisko, wolałaby patrzeć na
niego z większej odległości. Nie była pewna jego nastroju. W kaŜdym razie Jack z pewnością nie był zadowolony. - To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cię bardzo przeprosić... - Mattie, czy moglibyśmy zakończyć tę rozmowę przy kolacji? - zaproponował niespodziewanie. - Jest interesująca, jednak... - spojrzał na zegarek - za dwie minuty mam spotkanie. - Nie, nie mam ochoty na kontynuowanie tej rozmowy... przy wspólnej kolacji! - oznajmiła gwałtownie. Nie mogła uwierzyć, Ŝe Jack Beauchamp właśnie zaprosił ją do restauracji! - Nie? - upewnił się, unosząc brwi. - Nie! - Dlaczego? - zapytał. - Dlatego Ŝe umawiasz się równolegle przynajmniej z czterema kobietami! CóŜ, powiedziała prawdę. Teraz Jack raczej nie uwierzy, Ŝe zamienienie przez nią kartek przy bukietach było przypadkowe. Jednak nie zamierzała zostać kolejną z jego licznych kochanek! Przez chwilę obawiała się, Ŝe Jack chwyci ją za ramię albo uderzy; naprawdę stał zbyt blisko. Tymczasem od drzwi nieoczekiwanie rozległ się kobiecy głos: - CzyŜbym przyszła za wcześnie? Jack cofnął się raptownie; Mattie odwróciła głowę i zobaczyła piękną, młodą kobietę. - AleŜ skąd - odpowiedział z uśmiechem. - Właśnie umawialiśmy się z Mattie na wieczorne spotkanie. - Rzucił jej gniewne spojrzenie. Mattie obserwowała przybyłą. Miała posągową urodę - wyrazistą, anielsko piękną twarz, wspaniałą figurę, gęste, kruczoczarne włosy opadające falami na smukłe ramiona, niebieskie oczy, długie, smukłe nogi. Była ubrana w dopasowaną niebieską sukienkę o ciekawym kroju, najwyraźniej bardzo drogą. - Mattie, to jest moja siostra Alexandra - powiedział Jack, ujmując Mattie za ramię. Siostra?! Alexandra popatrzyła na niego pytająco, a potem powiedziała z uśmiechem: - Miło cię poznać, Mattie! Bardzo przepraszam, jeŜeli wam przeszkodziłam, kochani. Claire nie było w sekretariacie, więc weszłam. - AleŜ nie przeszkodziłaś, Alexandro - zapewniła Mattie. Chciała, Ŝeby Jack nareszcie ją puścił. - Właśnie wychodziłam - dodała. Odsunęła się od niego, lecz on wciąŜ trzymał ją za ramię.
- Nie ustaliliśmy przecieŜ szczegółów wieczornego spotkania - powiedział, patrząc jej w oczy. - Mówisz, Ŝe kolacja nie wchodzi w grę, więc moŜe przyjadę do ciebie około dziewiątej i pojedziemy na drinka? Najwyraźniej był zdeterminowany. - Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Jeśli się tak upierasz... - Upieram się, Mattie - odpowiedział. - Rozumiem. - Nareszcie ją puścił. - To do zobaczenia - powiedziała na odchodnym. - Nie będę mógł się doczekać naszego spotkania - poŜegnał ją. Wolałaby wcale się z nim nie spotykać. I cóŜ zamierzał jej powiedzieć, a co waŜniejsze: co zamierzał zrobić w związku z jej postępkiem? W końcu Mattie dopuściła się brutalnej ingerencji w jego Ŝycie osobiste.
ROZDZIAŁ TRZECI - Celowo zamieniłaś te karteczki, prawda? Mattie zakrztusiła się winem. Jack uderzył ją w plecy, zbyt mocno. Była przekonana, Ŝe zrobił to ze złości. Siedzieli w małym pubie w odludnej okolicy. Jack przyjechał pod dom Mattie punktualnie o dziewiątej. Czekała juŜ na końcu podjazdu, aby jej matka nie wiedziała, z kim Mattie spędza wieczór. Mattie wciąŜ kaszlała. Jack wydawał się rozbawiony. Podał jej chusteczkę. - Proszę - powiedział. - JuŜ lepiej? - spytał po chwili. Pod względem fizycznym czuła się juŜ lepiej, chociaŜ z pewnością nie najlepiej wyglądała. Rozmazał jej się makijaŜ. NiewaŜne. Psychicznie czuła się bowiem okropnie. - Dziękuję - mruknęła. Po południu powiedziała matce, Ŝe wytłumaczyła Jackowi sprawę karteczek przy bukietach i Ŝe zaakceptował jej wyjaśnienie o pomyłce. A takŜe, Ŝe wciąŜ zamierza oddać Harry'ego na wielkanocny weekend do Woofdorf. Musiała przekonać Jacka, Ŝeby to zrobił. - Mówiłam ci juŜ... Wczoraj wieczorem zorientowałam się, Ŝe niechcący pomyliłam adresy, pod które wysłałam poszczególne... - zaczęła. - Tak, mówiłaś - przerwał jej Jack. - Ale nie wiem, czy powinienem w to wierzyć, z powodu twojej późniejszej uwagi na temat tego, z iloma kobietami się spotykam. Mattie zmieszała się. - Chyba mam rację - stwierdził na głos, przysuwając się bliŜej. - Kiedy przyjechałem do waszego hotelu dla psów, rozmawiałaś z matką o jakimś męŜczyźnie, kobieciarzu. Ten męŜczyzna spotyka się równolegle z czterema kobietami, prawda? Mattie zarumieniła się ze wstydu. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. W dodatku czuła się niezręcznie, znajdując się tak blisko Jacka. Był tak przystojnym, atrakcyjnym męŜczyzną! - Odpowiedz mi, proszę - nalegał. - Podczas wczorajszej rozmowy z matką nie miałaś wątpliwości w kwestiach, które omawiałyście. - Nie miałam i nie mam - odparła. - Rzeczywiście, to o tobie rozmawiałam z matką. Ale to nie znaczy, Ŝe... - Słucham - ponaglił. - Pomyliłam się - skłamała powtórnie. - KaŜdy czasem popełnia błędy. - Miała ochotę dodać: „Nawet ty”. - Oczywiście - zgodził się. - O której ze swoich pomyłek mówisz?
Sytuacja wydała się Mattie niecodzienna. Siedziała w przyjemnym lokalu, w towarzystwie bardzo atrakcyjnego męŜczyzny, a jednak czuła się okropnie. - Daj spokój - odpowiedziała. - PrzecieŜ przyszłam dzisiaj do ciebie, Ŝeby przeprosić i... Co masz na myśli, pytając, o której ze swoich pomyłek mówię? - CzyŜbyś zdawała sobie sprawę, Ŝe popełniłaś więcej niŜ jeden błąd? CóŜ, najwyraźniej popełniła kolejny, rozdraŜniając tego człowieka. - Wspomniałeś, Ŝe cała twoja rodzina wyjeŜdŜa... Pomyślałam, Ŝe masz Ŝonę i dzieci. Czy... - Nie. Nie jestem Ŝonaty ani nie mam dzieci - oznajmił. - Mówiąc o rodzinie, miałem na myśli rodziców i rodzeństwo. Mam kilkoro rodzeństwa. - WyjeŜdŜasz do ParyŜa z rodzicami i kilkorgiem rodzeństwa? - Była zaskoczona. - Owszem. Moja najmłodsza siostra, Alexandra - ta, którą dzisiaj poznałaś - właśnie się zaręczyła. Postanowili z narzeczonym wydać z tej okazji uroczysty obiad w restauracji na WieŜy Eiffla. Mattie powstrzymała wybuch nerwowego śmiechu, zaskoczona wyjaśnieniem Jacka. Pomyślała, Ŝe zazdrości narzeczonym, którzy mogą sobie pozwolić na wydanie uroczystego obiadu w restauracji na WieŜy Eiffla. - A więc nie jesteś Ŝonaty. - Nie mam teŜ czterech kochanek - oznajmił. - Być moŜe obecnie juŜ nie - odparła ze złośliwym uśmiechem. - Wiesz co, Mattie... - Wydawał się bardziej zatroskany niŜ rozgniewany - ty chyba przeŜywasz jakieś kłopoty osobiste. CzyŜbyś miała złe doświadczenia z rodzinnego domu? - Złe doświadczenia z domu? Nie w tym sensie, o jakim myślisz - odparła. - A w jakim? - zainteresował się Jack. - Mój tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Ledwie go pamiętam. - Współczuję ci. To musiało być dla ciebie okropne. - O wiele gorsze było dla mojej mamy. Ja byłam mała. Pamiętam, Ŝe tata często się śmiał i był dla mnie bardzo dobry. Mama teŜ śmiała się wtedy o wiele częściej. - Tak, to smutne... - skomentował. Zamyślił się. - Muszę ci powiedzieć, Ŝe zamienienie przez ciebie kartek przy bukietach postawiło mnie w kłopotliwej sytuacji. - Doprawdy? - Przypuszczała, Ŝe jednak miał cztery kochanki. - Owszem - potwierdził. - Oczywiście nie jestem w sytuacji bez wyjścia, ale wymaga ona ode mnie podjęcia pewnych działań.
Mattie zaniepokoiła się. Miała przeczucie, Ŝe owe tajemnicze działania będą dotyczyły jej, i Ŝe nie będzie to nic, co ją ucieszy. - Czy masz waŜny paszport? - spytał nagle. - Słucham? - Mattie była zdumiona. - Czy masz waŜny paszport? - powtórzył spokojnie. - Mam... A dlaczego pytasz? - Zamierzałem pojechać do ParyŜa nie tylko z rodzeństwem i rodzicami. Z twojej winy stało się tak, Ŝe osoba, która miała mi towarzyszyć, nie pojedzie. Skoro masz paszport, być moŜe nie pojadę sam. - Jak to? - Słowa Jacka raz po raz zaskakiwały Mattie. Nie zdziwiła się, Ŝe kobieta, która miała towarzyszyć mu podczas rodzinnej wyprawy do ParyŜa - bez wątpienia jedna z czterech adresatek bukietów - nie chciała jechać, a zapewne nie chciała w ogóle widywać się z Jackiem. Pewnie Ŝadna z tych czterech kobiet nie miała ochoty kontynuować z nim znajomości. Ale Ŝeby Jack spodziewał się, Ŝe Mattie z nim pojedzie...? - Nie wiem, za kogo mnie uwaŜasz - odpowiedziała - ale się mylisz. Nie zamierzam jechać z tobą do ParyŜa! - Na pewno? - spytał. - Z całą pewnością! - AleŜ pomyśl tylko, ParyŜ wiosną jest nadzwyczaj romantyczny... - kusił. - Rzeczywiście mogłam narobić ci kłopotów - odpowiedziała, marszcząc brwi - ale szybko znajdziesz inną, która zechce wybrać się z tobą do ParyŜa. Skoro znalazłeś jednocześnie cztery kochanki... Poradzisz sobie, z taką urodą i czarem osobistym! - zadrwiła. Wątpiła zresztą, Ŝeby Jack zmartwił się jej odmową. Jest wiele kobiet, które natychmiast skorzystałyby z propozycji wyjazdu z niezwykle przystojnym i bogatym męŜczyzną. Na szczęście Mattie nie naleŜała do takich kobiet, chociaŜ wygląd Jacka robił na niej wraŜenie, a i w jego sposobie bycia było coś, co ją pociągało. Ale tylko do pewnego stopnia. Był kobieciarzem, a więc męŜczyzną niewartym uwagi. - Nie mam zbyt wiele czasu - opowiedział. - Och, nie bądź taki skromny - drwiła dalej. - Zatem uwaŜasz, Ŝe jestem przystojny i czarujący? - upewnił się. - Niektórym kobietom bez wątpienia to wystarczy! - odparowała. Lepiej, aby Jack nie myślał, Ŝe Mattie się nim interesuje. Choć moŜe by tak było, gdyby nie miał czterech kochanek, z których kaŜda sądziła, iŜ jest jego jedyną wybranką! To
było w Jacku zdecydowanie nieatrakcyjne. - Muszę jednak ze smutkiem przyznać, Ŝe udało ci się doprowadzić do katastrofy w moim Ŝyciu osobistym - oznajmił. Udało mi się! Hura! - pomyślała. - To nie znaczy, Ŝe zamierzam zastąpić twoją kochankę - zauwaŜyła. - Niczego takiego nie sugerowałem - odpowiedział z wyraźnym rozbawieniem. - I nie pojadę z tobą do ParyŜa! - dodała. Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było, gdyby pojechała. Gdyby ona i Jack spacerowali razem po ParyŜu, pod rękę, gdyby jadali razem kolacje w paryskich lokalach, gdyby... - Mam wraŜenie, Ŝe jeślibyś jednak pojechała, nie Ŝałowałabyś tej decyzji - skomentował jej rozmarzenie Jack. Spojrzała na niego ze złością i zarumieniła się. - Czy nie moŜesz pojechać do ParyŜa tylko z rodziną? - spytała, zmieniając temat. - Nic się nie stanie, jeśli spędzisz jeden weekend pozbawiony towarzystwa wpatrzonej w ciebie kobiety. - Poza moją rodziną będzie teŜ Thom, narzeczony Alexandry, oraz jego rodzice i siostra - powiedział, podkreślając słowo „siostra”. Mattie zawahała się. Co chciał przez to powiedzieć? CzyŜby sugerował, Ŝe... - A jednak będzie tam ktoś, kto moŜe cię adorować! - odgadła. Najwyraźniej Jack był męŜczyzną pozbawionym skrupułów. - Siostra Thoma mnie nie interesuje. Mattie zmruŜyła oczy. - Czy to znaczy, Ŝe ty ją - tak? Kiwnął głową. - Zapewniam cię, Ŝe to zupełnie nieodwzajemnione zainteresowanie. Ale trudno mi powiedzieć Sharon, Ŝeby trzymała się ode mnie z daleka. To siostra Thoma. Atmosfera całego wyjazdu stałaby się napięta i nie do końca przyjemna. Nie chcę pozbawiać radości Alexandry i Thoma. Pomyślałem, Ŝe będzie najprościej, jeŜeli pojadę do ParyŜa w towarzystwie kobiety. - Dziękuję za taką propozycję! - burknęła Mattie. - Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym - przypomniał Jack. Z Sally, Cally, Sandy albo Tiną - pomyślała. - Dlaczego Sharon ci się nie podoba? - spytała z ciekawości. - Nie powiem. To byłoby niegrzeczne. Dobrze, Ŝe Mattie nie piła wina, kiedy wymawiał ostatnie zdanie. Mogłaby się znowu
zakrztusić. Jack uwaŜał siebie za grzecznego człowieka! Pokręciła głową. - Nie mogę wyjechać na trzy dni, prowadzę kwiaciarnię, jak juŜ wiesz - powiedziała. - To wyjazd na cztery dni. Ale Wielki Piątek i poniedziałek wielkanocny to dni wolne od pracy. PrzecieŜ musisz czasami mieć wolne, ktoś pracuje wtedy za ciebie. Mattie rzadko pozwalała sobie na urlop. Ale kiedy go brała, w kwiaciarni pracowała Sam, najlepsza przyjaciółka, z którą poznały się na studiach. Sam była męŜatką, przed kilkoma miesiącami urodziła dziecko. Uwielbiała od czasu do czasu pracować w kwiaciarni. Mattie nie zamierzała jednak brać urlopu na Wielkanoc ani jechać z Jackiem do ParyŜa. - NiewaŜne, po prostu nie chcę jechać i juŜ - powiedziała. - Na pewno? Wypiła łyk wina, aby ukryć zmieszanie. Jack słusznie domyślał się, Ŝe celowo zamieniła kartki przy bukietach. Z zawodowego punktu widzenia był to całkowicie nieodpowiedzialny postępek. On zdawał sobie z tego sprawę i oczekiwał chyba rekompensaty; mógł zniszczyć dobrą opinię kwiaciarni Mattie. Chyba mnie szantaŜuje! - oceniła. Niestety. Ale to jeszcze gorsza rzecz niŜ to, co ja zrobiłam! Czy zasługiwała na karę? Jack oczekiwał od niej, Ŝeby pojechała z nim do ParyŜa na wielkanocny weekend... Zaraz. Czy to aby na pewno była kara? Weekend w ParyŜu z tym męŜczyzną... Jak moŜna postrzegać taki pomysł jako dotkliwą karę? Niesłychanie przystojny, zamoŜny, na swój sposób czarujący męŜczyzna proponował jej atrakcyjny wyjazd. Mattie musiała przyznać, Ŝe propozycja była kusząca. Odwróciła wzrok. - Co powiem matce? - zastanowiła się na głos. Jednak tym razem Jack nie wydawał się rozbawiony. - Zapewne moje nazwisko padło w twojej rozmowie z matką o męŜczyźnie, który umawia się z czterema kobietami? - spytał. - Prawdę mówiąc... - zaczęła. - Na pewno padło - dokończył za nią. - Trudno. MoŜe po prostu powiedz jej prawdę? śe jedziesz ze mną do ParyŜa. - Miałabym powiedzieć jej coś takiego?! śe wymagasz ode mnie, Ŝebym pojechała z tobą do ParyŜa, Ŝe mnie szantaŜujesz? śe jeśli tego nie zrobię, moŜesz doprowadzić mnie do finansowej ruiny?
Jack skrzywił się. - Jeśli zamierzasz ująć to w takie słowa... - PrzecieŜ zasugerowałeś, Ŝebym powiedziała matce prawdę! - Tak - zgodził się z westchnieniem. - Nie spodziewałem się jednak, Ŝe tak postrzegasz prawdę. Nie moŜesz jej po prostu powiedzieć, Ŝe poznałaś mnie troszkę lepiej i chcesz mi pomóc? - Wybierając się z tobą na weekend do ParyŜa! - Tak. - Prawie nic o sobie nie wiemy - zauwaŜyła. - Nie mogę powiedzieć, Ŝe dobrze cię znam. - Ale poznasz mnie o wiele bliŜej, jeśli pojedziemy razem, poznasz moją rodzinę, spędzimy wszyscy wspólnie długi weekend. Zaprzyjaźnimy się, zobaczysz. Mattie popatrzyła na niego z zakłopotaniem. Nie wierzyła własnym uszom. Słowa Jacka wydawały jej się groteskowe. ChociaŜ z drugiej strony... Była ogromnie ciekawa, jak przeŜyłaby weekend w ParyŜu w towarzystwie Jacka Beauchampa i jego bliskich. Nie mogła powiedzieć, Ŝeby ta perspektywa jej nie nęciła. Mattie od dziecka rzadko jeździła na wakacje. Zazwyczaj doglądały z Dianą cudzych psów, psów ludzi, którzy bywali na wakacjach. Nie zarabiały zresztą dostatecznie duŜo, aby wiele wydawać na podróŜe. Dopiero w minionym roku Mattie zaprosiła Dianę na tygodniową wycieczkę do Grecji. Postanowiła nareszcie sprawić matce prawdziwą przyjemność. Matka tyle dla niej zrobiła przez te wszystkie lata! Jack wybuchnął śmiechem, widząc spojrzenie Mattie. - Nie jesteś zbyt miły - zwróciła mu uwagę. - Czy w takim razie jedziesz ze mną do ParyŜa? - spytał wesoło. Serce Mattie zaczęło bić coraz mocniej. PrzecieŜ on chce ze mną jechać tylko dlatego, Ŝebym odwróciła od niego uwagę niejakiej Sharon! - mitygowała się. Ale romantyczny ParyŜ, wyśnione miasto kochanków, kusił... Mattie zapewniała Jacka, Ŝe nie chce z nim jechać, a jednocześnie mimowolnie zastanawiała się, jakie zabrać ubrania! Wzięła głęboki oddech i powiedziała: - Dobrze. Pojadę... Ale nie myśl, Ŝe zrobię to z jakiegokolwiek innego powodu niŜ ten, Ŝe mnie szantaŜujesz! - dodała szybko. - Jak bym mógł! - zastrzegł się z udawanym oburzeniem.
Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Pomyśl tylko - szepnął. - Popłyniemy Sekwaną... Będziemy spacerować po Polach Elizejskich. Pójdziemy do Ogrodu Luksemburskiego. Usiądziemy przy stoliku w przytulnej kawiarence. Zjemy obiad w restauracji na WieŜy Eiffla. Mattie popadała w coraz większe rozmarzenie. Miała ogromną ochotę na to wszystko, o czym mówił. Jedyną rzeczą, która budziła jej niepokój, był fakt, Ŝe ów cudowny weekend miała spędzić z nim, Jackiem Beauchampem!
ROZDZIAŁ CZWARTY - Dokąd jedziesz? Z kim? - dopytywała się zdumiona Diana. Z niedowierzaniem patrzyła na córkę. Szykowały śniadanie. Mattie właśnie powiadomiła ją o zamiarze wyjazdu. Wydawało się, Ŝe Diana z wraŜenia zaraz rozleje kawę. Mattie delikatnie wyjęła kubek z ręki matki i potwierdziła: - Do ParyŜa. Z Jackiem Beauchampem... Ale będziemy mieli oddzielne sypialnie - zastrzegła. Miała nadzieję, Ŝe nie kłamie. Nie omówili ostatecznie z Jackiem Ŝadnych szczegółów. - Zawsze to jakieś pocieszenie - mruknęła Diana, siadając. - CzyŜbyś w taki właśnie sposób zamierzała mu zrekompensować wyrządzone szkody? - To raczej on się tego domaga - wyjaśniła. Idąc za radą Jacka, powiedziała matce całą prawdę. - Pomyślałam, Ŝe weekend w ParyŜu nie jest najgorszą karą, jaka mogła mnie spotkać - zakończyła. Diana pokręciła głową. - Nie sądzę, Ŝeby Jack Beauchamp... to znaczy... - Nie była w stanie wypowiedzieć swoich myśli. - Mattie, dlaczego ty ciągle musisz wplątywać się w kłopoty? - Nic mi się nie stanie - zapewniła Mattie, ujmując dłoń matki. - Będziesz miała jego psa jako zakładnika! - zaŜartowała. - Rzeczywiście - uśmiechnęła się smutno Diana. - Nie wierzę, Ŝe pojedziesz z tym człowiekiem do ParyŜa! - WciąŜ kręciła głową, oszołomiona. - Myślałam, Ŝe ci się spodobał. - Tak - przyznała Diana. - Wydał mi się miły i czarujący. W pewnej chwili pomyślałam nawet, Ŝe chciałabym związać się z kimś takim, tylko chyba trochę starszym... - Naprawdę? - Naprawdę - potwierdziła matka. - Ale kiedy mi wyjaśniłaś, Ŝe to on umawia się równocześnie z czterema kobietami, zmieniłam zdanie. A teraz mi mówisz, Ŝe wybierasz się z nim do ParyŜa! Mattie uśmiechnęła się. - Mamo, nie myśl, Ŝe... Krótkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej dokończyć zdania. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Do kuchni wszedł Jack. Był w eleganckim garniturze, podobne nosił w pracy. Tego dnia włoŜył kremową koszulę i zawiązał brązowy krawat. Musiał wcześnie wstać, poniewaŜ była dopiero ósma rano. Ciekawe, gdzie znalazł otwartą kwiaciarnię. Trzymał bowiem w ręku bukiet wiosennych Ŝonkili. - Co tu robisz?! - odezwała się surowym tonem Mattie, wstając powoli. Jeszcze miała na sobie szlafrok i piŜamę. Diana zdąŜyła się ubrać, poniewaŜ karmiła wcześniej psy. - Dzień dobry - odezwał się Jack, nie zraŜony. Wszedł dalej i zamknął za sobą drzwi. - Przyszedłem do ciebie, Diano - wyjaśnił, po czym wręczył Dianie kwiaty. Coś podobnego! - Nie przeszkadzaj sobie - odezwał się do Mattie. - Szykuj się do pracy. Chciałbym zamienić kilka słów z twoją mamą. - Uśmiechnął się do Diany. Doprawdy, Jack miał niecodzienne zwyczaje. Wszedł nieproszony do ich domu w porze, kiedy mógł się spodziewać, Ŝe Mattie i jej matka będą jeszcze nieubrane, wręczył Dianie kwiaty, a Mattie zbył niezbyt uprzejmą radą. Był po prostu nieznośny! Zaraz... zdaje się, Ŝe Ŝonkile, które wręczył mamie, zerwał przed chwilą w naszym ogrodzie! - pomyślała Mattie. Poczuła się zdezorientowana. Na domiar złego nie wyglądała ładnie, rozczochrana, bez makijaŜu, w ulubionym, starym, podniszczonym szlafroku. - Przepraszam, ale chciałbym porozmawiać z twoją mamą na osobności - oznajmił Jack, zanim zdąŜyła się odezwać. - To dobrze, będzie mi mniej nieprzyjemnie - burknęła w końcu i wyszła, zabierając swój kubek z niedopita kawą. - UwaŜaj, mamo! - rzuciła na odchodnym. Uśmiechnęła się jeszcze kpiąco do Jacka. Wydawał się zdziwiony. I dobrze! Po cóŜ zawitał do ich domu o tak wczesnej porze? Poprzedniego wieczora ustalili z Mattie, Ŝe spotkają się następnego dnia wieczorem w celu omówienia szczegółów wyjazdu. Jack nie wspominał, Ŝe zamierza odwiedzić Dianę wczesnym rankiem. Wtedy Mattie zadbałaby o swój wygląd. Choć Mattie nie miała wraŜenia, aby mu się specjalnie podobała. Chciał jedynie wykorzystać jej towarzystwo, by pozbyć się niechcianej adoratorki. Mattie napomniała się w myśli, Ŝeby o tym pamiętać. Wzięła prysznic, zrobiła makijaŜ, włoŜyła czarny kostium i jasną kremową bluzkę,
uczesała się. Teraz wyglądam lepiej - pomyślała. Nie miała jednak szansy pokazać się Jackowi, poniewaŜ juŜ go nie było. Matki takŜe. Tylko Ŝonkile stały dumnie w wazonie na środku kuchennego stołu. Mattie odnalazła Dianę w gabinecie, w którym rozmawiała z klientami. Diana siedziała w fotelu. Sophie - ich ulubiona suka - opierała łeb o jej kolano. - Wszystko w porządku? - upewniła się Mattie. - Tak - odparła bez przekonania Diana. Mattie oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi. - Jack pojechał do pracy, ale wieczorem przyjedzie znowu, do ciebie - wyjaśniła Diana. Nie mówiła nic więcej, tylko głaskała Sophie. W końcu wstała i ominęła biurko. Czego on chciał?! - cisnęło się na usta Mattie. - Czy nie powinnaś była wyjść przed dziesięcioma minutami? - spytała Diana, patrząc na zegarek. - Mamo! - zawołała Mattie, sfrustrowana. - Słucham? - spytała niewinnym tonem Diana. - CzyŜbyś zachowywała się w tak denerwujący sposób z powodu Jacka Beauchampa? Diana roześmiała się. - Od razu widać po tobie wszystkie emocje, Mattie - powiedziała, rozbawiona. - Postanowiłam zabawić się chwilę twoją ciekawością, to wszystko. - SpowaŜniała. - Jack chciał po prostu wyjaśnić mi sytuację i zapewnić, Ŝe nie zamierza cię uwieść. - A nie zamierza? - Mattie była zaskoczona. - To znaczy... spodziewam się, Ŝe oczywiście nie zamierza. - Była rozdraŜniona faktem, Ŝe Jack zdecydował się omówić to z jej matką. - JuŜ ci mówiłam - dodała. - Oczywiście, ale on osobiście chciał mnie o tym zapewnić. Dlaczego masz taką smutną minę? Jestem pewna, Ŝe z łatwością zdołasz przekonać go do zmiany zamiarów... - Mamo! - Dobrze juŜ, dobrze. - Diana pogładziła dłoń córki. Jack jest tylko o dziesięć lat młodszy od mamy - pomyślała Mattie. MoŜe powinien był zaproponować wyjazd jej, a nie mnie! Nie spodobała jej się ta myśl. - Jak to: powiedziałeś o mnie rodzinie? - powtórzyła ze zdumieniem Mattie. Siedzieli
naprzeciw siebie przy restauracyjnym stoliku. - Kiedy im powiedziałeś? I właściwie co? - Jack przecieŜ niewiele o niej wiedział. Obiad w jego towarzystwie był ciekawym doświadczeniem. Szef obsługi kelnerskiej francuskiej restauracji na najwyŜszym piętrze wieŜowca pozdrowił Jacka grzecznie. Usiedli przy stoliku usytuowanym obok okna, z którego rozciągał się widok na Londyn. Chwilę potem przyszedł przywitać się z nim właściciel restauracji. Jack przedstawił mu Mattie, mówiąc: „Mattie Crawford, moja przyjaciółka”. Nie uwaŜała się za przyjaciółkę Jacka, prędzej gotowa była uznać się za jego wroga. - Dziś zjedliśmy rodzinny lunch w domu moich rodziców - odparł Jack, wzruszając ramionami. - Powiedziałem im tylko, Ŝe pojadę ze znajomą, która nazywa się Mattie Crawford. - Popatrzył jej w oczy. Jego spojrzenie onieśmielało ją. Pomyślała, Ŝe Jack musi być w bliskich stosunkach z rodzicami i rodzeństwem. Bardzo dobrze świadczyło to o nim i jego rodzinie. Mattie sama była w bliskich stosunkach z matką. Uznała, Ŝe to coś, co łączy ją z Jackiem. Nieczęsto bywała w restauracjach. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz spotkała się z męŜczyzną. Nie dąŜyła specjalnie do takich spotkań po okropnym zakończeniu związku z Richardem. Teraz jednak siedziała w eleganckim lokalu z Jackiem Beauchampem, ubrana w ulubioną czarną sukienkę, dobrą na kaŜdą okazję. Rozglądając się po restauracji, myślała, Ŝe będzie musiała zastanowić się powaŜnie nad doborem garderoby, którą weźmie do ParyŜa. Nie chciała wyglądać jak szara myszka. Dlaczego jej na tym zaleŜało? W końcu było mało prawdopodobne, Ŝeby po powrocie zobaczyła ponownie kogokolwiek z tej rodziny. A jednak dla Mattie miało znaczenie wraŜenie, jakie zrobi. Rodzina Jacka była z pewnością bardzo bogata. Na zaręczynowy obiad jego siostry włoŜą pewnie kosztowne sukienki od znanych projektantów. Mattie postanowiła kupić nową, elegancką sukienkę, choćby miała na nią wydać wszystkie oszczędności. - Ile osób będzie na tym przyjęciu w restauracji? - zapytała. - Piętnaście, razem z tobą i mną - odpowiedział Jack. - Piętnaście? - Pomyślała, Ŝe podczas przyjęcia będzie onieśmielona. Miała siedzieć w towarzystwie trzynaściorga zupełnie nieznanych bogatych ludzi - i jednego tylko odrobinę znanego! Nie naleŜała do nieśmiałych osób, łatwo nawiązywała kontakty. Na tym zresztą po trosze polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak rodzina Jacka Beauchampa to bez wątpienia
nie byli przeciętni ludzie, jakich spotykała na co dzień. - Nie przejmuj się, naprawdę... - uspokoił ją Jack. - Będę przy tobie cały czas - dodał, uśmiechając się. Wiedział przecieŜ, Ŝe dla Mattie to Ŝadne pocieszenie. - Jaka jest twoja rodzina? - spytała odwaŜnie. - Normalna - odparł Jack. - Taka jak ja. UwaŜał siebie za normalnego? To znaczy, moŜe i nie był nienormalny, ale niewątpliwie nie był przeciętny. - Mają po dwie ręce, dwie nogi... - zaŜartował, widząc wyraz twarzy Mattie. - To rzeczywiście zwyczajni ludzie - zgodziła się. - Ile masz rodzeństwa? - Sprawdziłaś, czy aby twój paszport jest nadal waŜny? - zmienił nagle temat. - Nie chciałbym, Ŝeby na lotnisku okazało się, Ŝe nie moŜesz lecieć. To byłoby wspaniałe wyjście z sytuacji - pomyślała. Jednak jej paszport był z całą pewnością waŜny. Otrzymała go w ubiegłym roku, przed podróŜą do Grecji. - Jest waŜny - zapewniła. - Ale musisz powiadomić linie lotnicze, Ŝe poleci inna osoba. - JuŜ to zrobiłem - odparł. - Telefonowałem dziś rano do biura moich linii. Z pewnością miał na myśli, Ŝe zrobiła to za niego jego sekretarka. Mattie pomyślała, Ŝe musi cały czas pamiętać o tym wszystkim. Łatwo było ulec czarowi Jacka. Mogłaby uwierzyć, Ŝe poleci z nim do ParyŜa na romantyczny weekend. Byłoby to naprawdę bardzo naiwne! - Czy juŜ ci mówiłem, jak pięknie dziś wyglądasz? - zagadnął. Mattie zarumieniła się. Znowu starał się ją oczarowywać. Nieodmiennie skutecznie! - Nieszczere komplementy to coś okropnego - odpowiedziała, zagniewana. - AleŜ naprawdę pięknie wyglądasz! - zapewnił. - Masz takie wspaniałe włosy; ogromnie podoba mi się ich kolor. Jak go nazwać? - Jestem szatynką. Jack przyglądał się z podziwem opadającym na ramiona Mattie kaskadom lśniących włosów. - Jedz lepiej kolację, bo wystygnie - powiedziała zniecierpliwiona. Poczuła się bardzo niezręcznie. Gdyby to była prawdziwa randka! Ale przecieŜ siedzieli w restauracji tylko po to, aby omówić szczegóły niecodziennej podróŜy. Wyjazdu, podczas którego Mattie miała odgrywać rolę osłony chroniącej Jacka przed miłosnymi zakusami siostry jego przyszłego szwagra. I byłoby dla Mattie lepiej, Ŝeby Jack tylko jako tego rodzaju osłonę ją traktował.
Jak męŜczyzna jego pokroju mógłby powaŜnie zainteresować się taką kobietą jak ja? - pytała samą siebie. Od roku dwa razy w tygodniu, wczesnymi wieczorami, bywała w budynku, w którym mieściła się firma Jacka. A mimo to choć rozpoznał jej twarz, nie był w stanie przypomnieć sobie, skąd ją zna. Gdyby przypadkowo się nie poznali, nie zwróciłby na nią najmniejszej uwagi. Nie zauwaŜał zapewne ludzi jej pokroju. W końcu płacono jej między innymi za to, Ŝeby dyskretnie opiekowała się roślinami. Była więc dla Jacka niewidzialna. AŜ zwróciła na siebie jego uwagę. - Nie musisz ćwiczysz tekstów, których zamierzasz uŜywać w ParyŜu - odezwała się po chwili. - Nie przejmuj się tym, naprawdę. Wolałabym usłyszeć od ciebie, po co przyjechałeś dzisiaj rano do mojej matki. - Nie powiedziała ci? - Oczywiście, Ŝe powiedziała - odparła Mattie. - Zastanawiałam się tylko... - Nie wiedziała, jak dokończyć. - Wczoraj zasugerowałaś mi jednoznacznie, Ŝe nie chcesz, aby twoja mama martwiła się o to, Ŝe ze mną wyjedziesz... - zaczął. - Ciekawe dlaczego! - zadrwiła. Jack uniósł brwi, lekko zniecierpliwiony. - Pragnąłem tylko zapewnić twoją mamę, Ŝe... - Nie zamierzasz mnie uwieść - dokończyła za niego. - Nie sądzę, Ŝeby... - Tak ci powiedziała? - przerwał jej, chichocząc. - Tak, właśnie tak mi powiedziała - potwierdziła Mattie, mruŜąc oczy. - A co naprawdę jej powiedziałeś? - Między innymi to - przyznał. - W kaŜdym razie kiedy wychodziłem, wydawała się znacznie mniej zaniepokojona niŜ na początku rozmowy. Mattie miała ochotę wypytać go o to, co jeszcze mówił jej matce, jednak nadszedł kelner z winem, aby na nowo napełnić ich kieliszki. Kiedy się oddalił, Jack zmienił temat rozmowy. - Twoja mama jest wciąŜ bardzo piękną kobietą - powiedział. - Czy nigdy nie myślała o tym, Ŝeby ponownie wyjść za mąŜ? - Nigdy - potwierdziła Mattie. Cieszyła się, Ŝe Jack wypowiedział komplement na temat urody jej matki, choć z drugiej strony poczuła się odrobinę zazdrosna. Sama ją podziwiała, oczywiście nie tylko za urodę. Diana owdowiała w wieku dwudziestu trzech lat, została sama z trzyletnim dzieckiem. Zapewniła Mattie wszystko, co