barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony86 192
  • Obserwuję102
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań51 496

Anderson Mariana - Dyscyplina

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :865.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Anderson Mariana - Dyscyplina.pdf

barbellak
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 166 stron)

Rozdział 1 Ciężkie drewniane okiennice starego kolonialnego domu w po- łudniowej części Rio de Janeiro chroniły wnętrze przed palącym popołudniowym słońcem. Dom sprawiał wrażenie cichej oazy pośród hałaśliwych, tętniących życiem, zatłoczonych ulic. W dużej sypialni nie było bynajmniej spokojnie. Staromodny wiatrak pod sufitem obracał się powoli, ospale. Na wielkim łożu leżała z rozłożonymi nogami wysoka, opalona młoda kobieta. Wąskie ramiączko czerwono-białej sukienki w grochy zsunęło się jej z ramienia. Spódnicę miała podciągniętą wysoko, zwinię- tą wokół talii. Jej prawa dłoń pracowała gorliwie między szczu- płymi udami. W nogach łoża stał mężczyzna. Obserwował ją uważnie i wsłuchiwał się w odgłosy, które wydawała, zbliżając się do or- gazmu. Gdy oddech zaczął się jej rwać, a palce poruszać szyb- ciej, odezwał się: – Wolniej. Nie za szybko. Chcę, żebyś poczekała trochę dłu- żej. Kobieta jęknęła i niespokojnie poruszyła spoczywającą na sto- sie poduszek głową. Sięgające pasa blond włosy miała ciemne od potu, usta drżały jej z pożądania. Mężczyzna mówił cicho, ale blondynka znała go na tyle do- brze, żeby wiedzieć, że powinna go słuchać. Czuła ciepło pro- mieniujące w górę ciała i pragnienie pulsujące w napiętym brzu- chu, ale zmusiła się do zwolnienia ruchów i stęknęła cicho, kie- dy pierwsze ekscytujące iskierki orgazmu rozpłynęły się we mgle. Mężczyzna z aprobatą kiwnął głową i uśmiechnął się do sie- bie, kiedy jego blond kochanka zaczęła pieścić swoje piersi i brzuch, usiłując w ten sposób opóźnić szczytowanie. – Nie kazałem ci zaczynać od nowa – zauważył. – Wsuń rękę między nogi. – Wtedy dojdę! – zaprotestowała. – Wątpię.

Oboje wiedzieli, że ma rację. Piękne opalone ciało prężyło się i z trudem walczyło z przyjemnością, która za chwilę miała nim zawładnąć. I wreszcie, gdy dziewczyna zaczęła błagać, żeby ją wyzwolił z tych mąk, mężczyzna poruszył się. Usiadł na skraju łoża i posadził ją sobie na kolanach – krzyk- nęła, gdy poczuła w sobie jego długiego sztywnego członka. Dotarło do niej, że jej ciało wreszcie się pozbędzie wielkiego erotycznego napięcia, w którym trwała od godziny. Objęła męż- czyznę za szyję, a on zaczął ją podnosić i opuszczać, przytrzy- mując rękami. I wreszcie cudowne, palące ciepło zalało ją znowu. Krzyknęła z ekscytacji. Wtem ruch ustał, mężczyzna się podniósł. Szybko oplotła go nogami w talii i przywarła do niego, żeby móc osią- gnąć orgazm. Jej kochanek oddychał szybko. Był coraz bardziej podnieco- ny, gdy niósł ją przez pokój. Wreszcie oparł ją plecami o ścianę. Zaczął w nią wchodzić z coraz większą siłą. Gdy oboje szczyto- wali, zauważyła, że jego zadziwiające błękitne oczy ciemnieją z uniesienia i pragnienia. Znała zasady, lecz nagle z przerażeniem stwierdziła, że nie będzie mogła postąpić zgodnie z nimi. Mężczyzna zbyt długo trzymał ją na krawędzi. Wiedziała, że dojdzie, zanim on spędzi w niej tyle czasu, ile by chciał. On też zdał sobie z tego sprawę i jego oczy natychmiast poja- śniały. – Nie, Livio – ostrzegł ją, ale było za późno. Miała wrażenie, że przeszywa ją prąd. Wszystkie jej mięśnie zesztywniały, a brzuchem wstrząsały gwałtowne skurcze niemal bolesnego uniesienia. Wydała okrzyk wyrażający równocześnie ekstazę i przestrach. Kiedy jej wagina zacisnęła się wokół niego, przyjemność za- częła pochłaniać również jego. Tętnica na jego szyi pulsowała, gdy bezskutecznie próbował się powstrzymać. Z tłumionym po- mrukiem pchnął ją raz jeszcze, naciskając biodrami na jej ciało jak najmocniej i czerpiąc z tej chwili wszelką możliwą rozkosz. Przez kilka sekund trwali zespoleni. Pot skroplony na ich cia- łach utrudniał im rozdzielenie się, ale on wnet się cofnął i z

okrzykiem wściekłości puścił ją. Upadła na podłogę. Włosy oplotły jej opalone kończyny. Obserwowała go spod przymkniętych powiek i zastanawiała się, jak zareaguje na jej przewinienie. Zdumiało ją, że już się nie odezwał. Poszedł wziąć prysznic, ubrał się i zaczął się zbierać do wyjścia. – Przepraszam, Carlos – powiedziała szybko. – To było dla mnie za wiele i... Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Twarz miał pozbawioną wyrazu. Jeszcze nigdy go takiego nie widziała. Wydawał się znudzony. – Odnoszę wrażenie, że marnuję na ciebie czas – rzucił. – Zdaje się, że nie rozumiesz słowa dyscyplina. – Jak możesz tak mówić? Kiedy wcześniej cię zawiodłam? – spytała. – Chodzi o to, że po tym wszystkim nie spodziewałem się, że w ogóle mogłabyś mnie zawieść. Jak mogę na tobie polegać i wierzyć, że mi pomożesz nauczyć kogoś dyscypliny, skoro sama nie umiesz się podporządkować? Jej ciemnobrązowe oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. – Jak to: nauczyć kogoś? – Potrzebne mi nowe hobby, odskocznia. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy razem wprowadzić w świat przyjemności, który- mi się rozkoszujemy, jakąś nowicjuszkę. – Kogo? Wzruszył ramionami. – Na razie nie mam pojęcia, ale wiem, że niedługo ktoś się pojawi. Wierzę w przeznaczenie – oznajmił i wyszedł. Kiedy została sama, podniosła się z podłogi, podeszła cicho do okna, rozchyliła lekko okiennice i wyjrzała na rozciągające się poniżej miasto. Czasem się zastanawiała, jak to się stało, że związała się z kimś takim jak Carlos. Była młoda, piękna i bogata. Pragnął jej niemal każdy mężczyzna, który na nią spojrzał, a tymczasem ona tkwiła w sieci człowieka, który nauczył ją o niej samej wię- cej, niż kiedykolwiek chciała wiedzieć. Mężczyzny, którego pu- bliczny wizerunek stał w wyraźnej sprzeczności z mrocznym

perwersyjnym życiem prywatnym, w które nikt by nie uwierzył, nawet gdyby odważyła się o nim opowiedzieć. Najgorsze zaś było to, że ją zniewolił. Żyła dla zakazanych praktyk, którym się oddawali, dla dziwnego świata kar i nagród towarzyszących erotycznej dyscyplinie, której miały się podda- wać jego kobiety. Wiele od niej wymagał, ale nagrody były wspaniałe. Na samo wspomnienie o tym, jak ją czasami dotykał albo krępował, sutki twardniały jej z podniecenia. Zatopiona w rozmyślaniach dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę z tego, co się działo w ogrodzie pod oknami sy- pialni. Ktoś zbliżał się powoli długim podjazdem. Zdaje się, że kobieta, ale dziwnie ubrana. Nie jaskrawo i swobodnie, jak większość Brazylijek: wyglądała ponuro. Miała na sobie sukien- kę z długimi rękawami. Livia otworzyła szerzej okiennice i wychyliła się, żeby się jej lepiej przyjrzeć. W tym momencie kobieta spojrzała w górę i Li- via pojęła, że do Carlosa przyszła zakonnica. Pośpiesznie stłu- miła chichot, zamknęła okiennice i postanowiła, że weźmie prysznic, a potem postara się dowiedzieć, co też dokładnie jej kochanek miał na myśli, wygłaszając ostatnią uwagę. Weszła pod silny strumień wody w chwili, gdy Chloe Rey- nolds, nowicjuszka spędzająca w zakonie pierwszy rok, podnio- sła mosiężną kołatkę przy frontowych drzwiach i głośno zapuka- ła. Kiedy wchodziła do rozkosznie chłodnego holu, nie mogła wiedzieć, że właśnie po raz pierwszy wkroczyła do świata tak bardzo różnego od bezpiecznego klasztornego świata zakonu Świętego Łukasza. Dobrze się chyba złożyło. Rozdział 2 Chloe nigdy w życiu nie widziała takiego holu jak ten, w którym właśnie stała. Pomyślała, że misternie ułożone marmurowe płyt- ki, które miała pod stopami, bez wątpienia kosztowały małą for- tunę, a każdy z nadzwyczajnych przedmiotów ustawionych na mahoniowych stolikach musi być marzeniem kolekcjonera.

Nie chciała tam przychodzić i gdyby siostra Agatha nie cier- piała na migrenę, z pewnością nie musiałaby wybierać się z tą wizytą sama. Ale w tamtej chwili cieszyła się, że ją tam wysła- no. Dziwnie się czuła, gdy szła przez ogród i wsłuchiwała się w piski pawi, ale kiedy weszła do holu, rozzłościła się. Była wściekła, że w kraju, w którym panuje taka bieda, sumienie po- zwala ludziom żyć na takim poziomie. Zatopiona w myślach nie usłyszała kroków schodzącego ze schodów Carlosa Roki. Dopiero gdy zakasłał cicho, oderwała wzrok od płytek. Kiedy na niego spojrzała, nie mogła złapać tchu. Miała wrażenie, że duszne, wilgotne powietrze z dworu wniknęło za nią i chce ją udusić. – Spodziewałem się siostry Agathy – odezwał się gospodarz głębokim i o dziwo łagodnym głosem. – O ile nie ubyło jej nagle czterdzieści lat, domyślam się, że coś źle zrozumiałem. Chloe nie mogła wydusić słowa. Czuła ucisk w piersi, a do tego kręciło jej się w głowie. Te osobliwe sensacje ani trochę jej się nie podobały. – Siostra Agatha ma migrenę – wyjaśniła i z ulgą stwierdziła, że mówi normalnym głosem, tylko odrobinę drżącym. – Miałam jej towarzyszyć. Wszystkie pozostałe siostry są zajęte, więc mu- siałam przyjść sama. Mężczyzna uśmiechnął się blado. – Dziwię się, że nie martwią się o panią. – Dobrze pana znają. Podobno już nam pan pomagał. – Siostra Agatha nie kusi mężczyzny tak jak pani, siostro... Policzki ją paliły. Poczuła, że cała drży. Nie mogła uwierzyć, że religijny człowiek, taki filantrop, może rozmawiać z zakonnicą w taki sposób. – Mam na imię Chloe – wyszeptała, prosząc go w duchu, żeby przestał jej się przyglądać tak uważnie tymi błękitnymi oczami. – Siostra Chloe? Nie brzmi to zbyt religijnie! – Jeśli chcemy, możemy zachowywać imiona, które nadano nam na chrzcie. To pierwszy rok mojego nowicjatu. Jeszcze przez dwanaście miesięcy nie muszę wybierać nowego imienia. Ale przypuszczam, że nie będzie to Chloe – dodała z żalem. – Ma pan rację. To nie dość religijne imię.

Carlos wskazał na jedne z ciężkich drewnianych drzwi. – Zapraszam do gabinetu. Tam porozmawiamy. Chloe wahała się przez chwilę, onieśmielona męskością jego muskularnego ciała i wyraźną, niemal pogańską charyzmą. Po- wiedziała sobie jednak, że przyszła do niego dla dzieci i że już dawno powinna zostawić za sobą tego rodzaju głupoty. To, że ten człowiek był wysoki, śniady i przystojny, nie było już dla niej istotne. Ona też nic dla niego nie znaczyła. Chroniła ją religia. Zastanawiała się, dlaczego nie jest w związku z tym bardziej wdzięczna. Carlos usiadł za biurkiem i zaczął się przyglądać siedzącej na- przeciwko nowicjuszce. Dziwił się, że udaje mu się ukrywać przed nią pożądanie. Wreszcie, gdy zaczął się zastanawiać, czy jakakolwiek kobieta może go jeszcze fascynować, przysłano mu tę dziewczynę. Stwierdził, że jest dosłownie darem niebios, i uśmiechnął się do siebie. Teraz będzie musiał opracować plan, jak ją uwieść i porwać ze świata zakonnego do swojego. – Rozumiem, że przyszła pani w sprawie darowizny – ode- zwał się. Chloe przytaknęła. – Na brazylijskie dzieci żyjące na ulicach. Wasi policjanci za- bili ich w tym roku już ponad pięćset i... – To nie są moi policjanci, siostro. – Oczywiście, że nie. Chciałam powiedzieć... Rzecz w tym, że pochodzę z Anglii i... Carlos pochylił się do przodu. Nie odrywał wzroku od jej oczu. – Dlaczego Angielka, i do tego nowicjuszka, chodzi sama po niebezpiecznych brazylijskich ulicach i prosi obcych mężczyzn o pieniądze? Wyglądała na wytrąconą z równowagi i o to właśnie mu cho- dziło. – Ulice nie są dla mnie niebezpieczne. Mój strój zapewnia mi bezpieczeństwo. A jeśli chodzi o proszenie o pieniądze niezna- jomych, już nas pan wspierał. Jest pan jednym z naszych do- broczyńców. – To, że się ofiarowuje pieniądze na zbożny cel, nie oznacza, że jest się dobrym człowiekiem – odparł ze śmiechem. – Może

w ten sposób pokutuję za grzechy. Nie odpowiedziała mi pani. Co pani robi tak daleko od domu? – Staram się osiągnąć wewnętrzne wyzwolenie dzięki religij- nej dyscyplinie – wyjaśniła. Miała nadzieję, że nie będzie się z niej śmiał. – Problem polega na tym, że muszę coś robić. Nie nadaję się do tego, żeby się tylko modlić i medytować. Zakon, do którego wstąpiłam w Anglii, jest zdania, że przyjazd tutaj i życie w pracującym zakonie pomoże mi się dowiedzieć, co jest moim prawdziwym powołaniem. – I już to pani wie? – Jeszcze nie – wyznała. – lecz przynajmniej robię coś dla świata. Nie przypuszczam, żeby ktoś taki jak pan miał pojęcie o tym, jak się żyje w slumsach, ale panująca tam bieda jest przerażająca. Ludzie mieszkają w... Carlos podniósł prawą dłoń. – Nie potrzebuję wykładu. Proszę mi pozwolić wypisać czek. – Otworzył książeczkę, napisał coś błyskawicznie, wyrwał kartkę i podał ją Chloe. – Proszę. Jeśli sądzi pani, że skorzystają z tego biedni, cieszę się. Dostrzegł jej zdumienie, gdy spojrzała na cyfry. – Oczywiście, że tak! – wykrzyknęła. – To o wiele za dużo. Nie spodziewałam się, że... Przyglądał się jej uważnie. – Żadne pieniądze nie zbawią pani mieszkających na ulicach dzieci. Ani biednych. Zanim pani do mnie wróci po więcej, pro- szę obiecać, że zrobi pani coś dla mnie. – Wszystko – odparła szybko. – Jest pan taki hojny. – Proszę przeprowadzić małe dochodzenie. I sprawdzić oso- biście, do kogo trafią pieniądze. Sądzę, że dość szybko odkryje pani, że większa część jest przeznaczana na łapówki, a nie dla potrzebujących. To miasto jest skorumpowane, siostro Chloe. Większości ludzi brak dyscypliny, której pani tak gorliwie chce się poddać. Obserwował, jak jej palce zaciskają się mocniej na czeku. Wstała i ruszyła do drzwi. Najwyraźniej chciała jak najszybciej się od niego uwolnić. – Przykro mi, że ma pan tak złe wyobrażenie o świecie – od- parowała. – Będę się za pana modlić.

Przez chwilę było mu jej prawie żal, ale uciszył serce. Siostra powinna poznać prawdę. Tak będzie najlepiej dla niej – i zdecy- dowanie również dla niego. Przemierzył szybko pokój i zdołał dotrzeć do drzwi przed nią. Patrzył, jak się do niego zbliża. Szara spódnica do kolan odsłaniała idealne nogi w czarnych pończochach, a czarny krótki welon z wąskim fioletowo-różo- wym paskiem nowicjuszki krył ciemne kręcone włosy. Był to strój kuszący o wiele bardziej niż skąpa sukienka. Poczuł, jak twardnieje z pożądania. Musi ją w jakiś sposób zdobyć. Na- uczyć ją własnej dyscypliny. Miał przeczucie, że będzie dosko- nałą uczennicą. – Proszę pamiętać, żeby się rozejrzeć – przypomniał jej, przy- trzymując otwarte drzwi. Nie odpowiedziała, ale jej szare oczy w kształcie migdałów rzuciły mu spojrzenie, w którym dostrzegł błysk politowania i po- gardy. To nie miało znaczenia. Niedługo pozna prawdę i wtedy wróci do niego, bo nie będzie wiedziała, dokąd miałaby pójść. Chloe szła długą ścieżką tak szybko, jak tylko mogła, nie prze- kraczając granic przyzwoitości. Czubkiem języka oblizała spierzchnięte wargi. Na dworze, z dala od niepokojącego towa- rzystwa Carlosa Roki, łatwiej jej się oddychało. Jeszcze żaden mężczyzna nie przyglądał jej się tak uważnie. Jakby potrafił wejrzeć w jej duszę. Choć czek opiewał na niebotycznie dużą sumę, ten, kto go wystawił, nie był dobrym człowiekiem. Podłością było sugero- wać, że pieniądze, które zbierają w mieście na cele charytatyw- ne, są przeznaczane na łapówki. Ale ona zrobi rozeznanie i do- wie się, do kogo trafiają. Niestety nie tylko te zarzuty ją niepokoiły. Nawet kiedy wróciła do rozpadającego się budynku, który pełnił rolę kwatery głównej zakonu, wracała myślą do kontrastu między błękitnymi oczami i opaloną skórą i do tego, jak falujące brązowe włosy wywijały się na jego karku tam, gdzie stykały się z krawędzią kołnierzy- ka. Te myśli były niewybaczalne, ale nie wyspowiadała się z nich, bo w głębi duszy nie żałowała. To odkrycie ją przeraziło.

Rozdział 3 Carlos rozsiadł się wygodnie w głębokim miękkim fotelu. Obser- wował, jak Livia i ich brazylijska przyjaciółka wiją się na dywa- nie. Dziewczyna, Juanita, odwiedziła już kiedyś ten dom. Była cór- ką jednego z najbardziej znanych w mieście baronów narkoty- kowych, ale Carlos nie musiał się niczego obawiać. Miał więk- szą władzę i tamten człowiek o tym wiedział. Wierzył, że te wi- zyty to zaszczyt, znak, że Carlos będzie go wspierał, jeśli kto- kolwiek z rywali spróbuje go usunąć. I w tej kwestii bardzo się mylił. Carlosa interesowała wyłącznie przyjemność, jaką Juanita mogła mu dać, i rozkosz, którą dawali jej z Livią. Ten wieczór był szczególnie ekscytujący: Juanita usłyszała, że musi cały czas zachowywać milczenie. Zazwyczaj mruczała coś nieskładnie, gdy zaczynała odczuwać przyjemność, i krzy- czała w ekstazie, gdy osiągała orgazm. I choć przywykła do tego, że przy każdej wizycie reguły gry się zmieniają, to zadanie było dla niej trudne. W rezultacie Carlos nie mógł się doczekać, kiedy przyjdzie kolej na niego. Blond włosy Livii zakrywały brzuch Juanity i gdy Livia poru- szała głową między udami przyjaciółki, długie pasma łaskotały wrażliwe ciało. Ta delikatna stymulacja połączona z miękkimi, posuwistymi ruchami wprawnego języka Livii doprowadzała Ju- anitę do obłędu. Kiedy zaczęła kręcić głową na boki, a jej duże sutki stwardnia- ły, Carlos podniósł się z fotela i spojrzał na nie z góry. Oddychał szybko, jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała pod roz- piętą pod szyją kremową koszulą. Wielkie jasnobrązowe oczy Juanity wpatrywały się w niego błagalnie. Starała się zachować ciszę. Carlos głośno przełknął ślinę. Właśnie w takiej sytuacji chciał- by oglądać tę nowicjuszkę Chloe, która przyszła do niego przed dwoma tygodniami. Takiej dyscypliny pragnąłby ją uczyć. Potra- fił sobie wyobrazić, jak by wyglądała w podobnych okoliczno- ściach: świeżo przebudzone ciało starałoby się mu poddać, żeby go zadowolić.

Świadoma, że kochanek się im przygląda, Livia ostrożniej poru- szała językiem muskającym nabrzmiałą łechtaczkę Juanity. Wiedziała, czego Carlos pragnie. Chciał, żeby Juanita nie podo- łała, i oczekiwał, że ona o to zadba. Jeśli tego nie zrobi i Juanita zachowa milczenie, to ona, Livia, zostanie ukarana. I mimo że kara zawsze kończyła się przyjemnością, dążyła do tego, żeby jej uniknąć. Pragnęła patrzeć, jak Juanita wije się i krzyczy, gdy jej ciało jest poddawane mękom i drażnione. Chciała mieć swój udział w wymierzaniu kary, więc musiała do- prowadzić do tego, żeby dziewczyna nie wypełniła polecenia. Jej uda drżały. Kiedy wsunęła język w jej dziurkę, poczuła, że jej biodra odrywają się od podłogi, a ciało stara się osiągnąć or- gazm. Pospiesznie cofnęła usta. Usłyszała, jak oddech więźnie w gardle jej rozczarowanej ofiary. Przeniosła się wyżej, zakryła sobą Juanitę. Przesuwała się po gładkim, jedwabistym ciele, przyciskając biodra do jej bioder i równocześnie pieszcząc dłonią nabrzmiały srom. Jej palce cały czas mocno naciskały. Wyobrażała sobie, z jakim rozkosz- nym bólem Juanita musi się zmagać. Pochyliła się i zaczęła ssać stwardniały sutek. Juanita spoj- rzała na nią gorączkowo i z rozpaczą pokręciła głową. Livia uśmiechnęła się do niej. Wiedziała, że im dłużej będzie opóź- niać chwilę gorącej rozkoszy, tym większe są szanse na to, że Juanita jęknie albo krzyknie. Już niedługo, niebawem, poniesie porażkę. Juanita była zrozpaczona. Uwielbiała przychodzić do domu Car- losa Roki i żyła dla niesamowitych zmysłowych rozkoszy, jakich on i Livia jej dostarczali, ale równocześnie trochę się go obawia- ła. Tylko raz nie zdołała wypełnić jego polecenia i nazbyt dobrze pamiętała, co się wtedy wydarzyło. Nie chciała przeżywać tego jeszcze raz. Gdy delikatne usta Livii ścisnęły jej obolały prawy sutek, po- czuła, że w jej gardle narasta jęk. Połknęła powietrze, żeby nie wydać dźwięku. Między udami pulsowało i piekło. Jej biodra drżały, jakby żyły własnym życiem. Pierwsze dreszcze piekielnie gorącej rozkoszy przeszyły już jej ciało, ale Livia znała się na tym, co robiła, i przestawała, za-

nim Juanita zdążyła dojść. Nawet teraz, kiedy ssała jej sutek, dłonią mocno i jednostajnie naciskała na źródło przyjemności, pobudzając, ale nie dając satysfakcji. Powoli, bardzo powoli, Livia zsunęła się z ciała Juanity. Wreszcie jej głowa znów znalazła się między jej udami. Gdy szczupłe palce ostrożnie rozwarły szparkę, Juanita wciągnęła głośno powietrze. Carlos natychmiast podszedł bliżej, a jego błękitne oczy przypatrywały się jej uważnie. Chciała zachować ciszę, chciała być posłuszna, ale wiedziała, że to nie będzie możliwe. Kiedy usta Livii zamknęły się na jej łechtaczce i przyjaciółka zaczęła ją lekko ssać, Juanita się poddała. Poczuła rozlewające się ciepło, napięcie mięśni i dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Or- gazm uderzył w nią z całą mocą. Był gwałtowniejszy, intensyw- niejszy od wszystkich, których dotychczas doznała, i kiedy otworzyła usta, żeby krzyknąć z uniesienia i niewyobrażalnej przyjemności, dostrzegła na twarzy Carlosa nikły uśmiech roz- bawienia i satysfakcji. Skurcze orgazmu nie ustawały. Juanita słyszała, jak jęczy i krzyczy, ale nie umiała się powstrzymać. Czuła się tak wspa- niale i przez krótką chwilę nie przejmowała się tym, co miało na- stąpić później, bo jej bujne gibkie ciało było stworzone do takich rozkoszy. Carlos słuchał namiętnych okrzyków Juanity i zastanawiał się, jakie odgłosy wydawałaby targana erotycznym uniesieniem Chloe. Wątpił, żeby się wykazała taką dzikością jak Brazylijka, ale dzięki temu zabawa byłaby jeszcze lepsza. Wreszcie Juanita umilkła. Leżała i wpatrywała się w niego z lękiem i pożądaniem. Livia też go obserwowała. Skinął w jej stronę głową, potwierdzając, że jest zadowolony. Dobrze sobie poradziła, ale przecież zawsze się sprawdzała podczas zabaw z udziałem innych kobiet. – Zdaje się, że nie zachowywałaś się cicho, Juanito. Jak ci się wydaje? – zapytał. Pokręciła głową. – Szkoda, bo prawie do końca świetnie ci szło. Chodź ze mną. Pora cię ukarać.

Podał jej rękę. Juanita niechętnie ją przyjęła. Zachowując bierność, pozwoliła, żeby ją zaprowadził do sąsiedniego pokoju. Livia poszła za nimi. Zamknęła drzwi i stała, czekając na to, co będzie dalej. Carlos wskazał na okno wykuszowe z szerokim siedziskiem. – Stań tam, twarzą do okna, i oprzyj ręce na siedzisku – pole- cił Juanicie. Powoli wypełniła rozkaz. On tymczasem wyjął z szuflady szklany słoik i zanurzył palce w kremie. Juanita zerknęła przez ramię i natychmiast spróbowała się odwrócić, ale Carlos był zbyt szybki. Pchnięciem ustawił ją w poprzedniej pozycji. – Wiesz, jakie to może być przyjemne. Pod warunkiem że się rozluźnisz – upomniał ją. Jej ciało drżało, ale on wiedział, że ma rację. Uwielbiał brać ją w ten sposób, wchodzić mocno w jej drugi, ciaśniejszy otwór i czuć, jak jej początkowy opór słabnie w obliczu dyskomfortu przeradzającego się w mroczną, zakazaną rozkosz. Livia usiadła obok przyjaciółki i gdy Carlos zaczął smarować kremem stojącego kutasa, ona zaczęła pieścić węwnętrzną stronę ud Juanity. Wsuwała i wysuwała palce z kanału między wargami sromowymi, a gdy Juanita zrobiła się wilgotna, dała znak Carlosowi. Był już boleśnie twardy. Chwycił Juanitę w talii i wszedł w nią, kręcąc biodrami tak, by dotykać każdego zakończenia nerwo- wego w jej wrażliwym otworze. Zacisnęła się na nim i próbowa- ła go wypchnąć, ale przytrzymał ją mocniej. Kiedy zaczęła kwi- lić, szepnął jej do ucha, co ją czeka. Początkowo wiła się i usiłowała mu opierać. Lecz po chwili po- czuł, że się rozluźnia i że zaczyna odczuwać słodką przyjem- ność. Livia cofnęła rękę. Carlos miał Juanitę tylko dla siebie i to jego palce się nią bawiły. Zaczął się poruszać rytmicznie, najpierw delikatnie, a potem coraz mocniej. Wyobrażał sobie, że wchodzi w Chloe. W jego wyobraźni to nowicjuszka kwiliła i łkała, wstydząc się swojej mrocznej seksualności. To jej łechtaczkę szczypał palcami i w niej trysnęła jego sperma, kiedy wybuchnął w orgazmie. Poczuł się słaby i wycieńczony.

Prawie nie słyszał okrzyków wstydliwej wdzięczności Juanity. Nie zauważył też spojrzenia, jakim obdarzyła go Livia, gdy wy- szedł z jej przyjaciółki – myślami był gdzie indziej. Dla niego było to tylko ćwiczenie, choć bardzo przyjemne. Pewnego dnia, choćby nie wiadomo jak długo miał na to cze- kać, jego marzenie się ziści, a jeśli Chloe będzie się opierała bardziej niż Juanita – tym lepiej. Przeciągnął dłonią po jej mo- krych plecach. A potem zostawił dziewczyny same, wziął prysz- nic i poszedł do łóżka. Jeśli jego szpiedzy mieli rację, odarta z iluzji zakonnica wła- śnie wracała do Anglii. Oczekiwał raczej, że przybiegnie do nie- go po pomoc, ale najwyraźniej była bardziej niezależna, niż są- dził. Pomyślał, że dzięki temu pogoń będzie jeszcze rozkosz- niejsza. Chociaż Chloe o tym nie wie, już wkrótce on i Livia do- łączą do niej w jej ojczyźnie. Rozdział 4 Chloe segregowała foliowe torby z ubraniami, zabawkami i przyborami domowymi, które udało się zgromadzić podczas niedawnej ulicznej zbiórki. Nie mogła przestać porównywać deszczowej czerwcowej Anglii ze skąpaną w słońcu plażą Co- pacabana. Spędziła w Anglii już sześć tygodni i nadal nie mogła sobie poradzić z tym, co się z nią działo podczas owego brzemienne- go w skutki spotkania z Carlosem Roką. Były chwile, kiedy żało- wała, że w ogóle do niego poszła, bo przez niego runął otacza- jący ją świat, uniemożliwiając jej pozostanie w Brazylii. Poszczęściło jej się i dostała płatną posadę w londyńskiej fun- dacji działającej na rzecz brazylijskich dzieci żyjących na uli- cach, ale zarabiała tak niewiele, że stać ją było na pokoik nie- wiele większy od mieszczącej tylko pojedyncze łóżko celi, którą zajmowała w Rio. Pracowała wiele godzin dziennie i często zostawała w pracy także wtedy, gdy wszyscy inni już wyszli – nie miała nic innego do roboty. Wszystko, w co wierzyła, zniknęło, a praca nie dawa-

ła jej takiej satysfakcji, jakiej oczekiwała. Codziennie, a nawet w każdej godzinie, łapała się na tym, że wraca myślami do chwili, kiedy po raz pierwszy ujrzała Carlosa w holu jego impo- nującego domu. Nie mogła pojąć, dlaczego tak jest. Spotykała przystojnych mężczyzn, gdy była młodsza, zanim postanowiła wybrać życie zakonne, ale żaden nie zrobił na niej takiego wrażenia. Wydawało jej się, że te dziwne, okolone czar- nymi rzęsami ciemnoniebieskie oczy wyrażały groźbę, która obudziła w niej coś nowego i niepokojącego. Tylko nocą, gdy nie mogła kontrolować myśli, podświadomość pozwalała jej podejrzeć, o co może chodzić. Budziła się z tych snów zlana potem i szybko zaczynała się modlić. Prosiła o wskazówki. Zaczęła jednak podejrzewać, że wykorzystuje reli- gię, by chronić się przed drzemiącym w niej mrokiem, z którym bała się skonfrontować. – Tu jesteś! – zawołała Lizzie, szefowa jej działu, wchodząc do pokoju. – Miałam nadzieję, że właśnie tutaj cię znajdę. Mam dla ciebie zadanie. Inne niż zwykle. Dostaliśmy list od mieszka- jącego w Londynie człowieka, który urodził się w Brazylii. Bar- dzo go interesuje nasza praca i chciałby się spotkać z kimś, kto by mu szczegółowo o niej opowiedział, zanim zdecyduje, czy będzie nas regularnie wspierał. Zdaje się, że mowa o dużych pieniądzach, więc daj z siebie wszystko, żeby go do nas prze- konać. – Jestem nowa – zaprotestowała Chloe. – Powinnaś iść sama albo wysłać Annę. To elegancka kobieta, obyta. Z pewnością przypadnie do gustu zamożnemu starzejącemu się Brazylijczy- kowi. – Równie dobrze może być młody. Zresztą nie mogę posłać Anny, bo poprosił o spotkanie z tobą. – Ze mną? – Chloe patrzyła na nią z niedowierzaniem. – To niemożliwe. Nie znam nikogo w Londynie. – Najwyraźniej ktoś zna ciebie. Podobno poznał cię, gdy mieszkałaś w Rio de Janeiro. Chloe zrobiło się sucho w ustach. – Nie mogę iść – zaoponowała szybko. – Wyszłam z wprawy, nie umiem już rozmawiać. Minie wiele miesięcy, zanim będę go- towa na spotkania towarzyskie. Przecież wiesz. Zrobię wszyst-

ko inne: mogę adresować koperty, dzwonić, wszystko, tylko nie... Lizzie wybuchnęła śmiechem. – Nie panikuj. Doskonale sobie radzisz z objaśnianiem lu- dziom, na czym polega nasza praca. Powiedzmy sobie szcze- rze: jesteś jedyną osobą, która tam była i wie, jak tam naprawdę jest. Poza tym postanowiłaś, że chcesz wrócić do naszego świata, więc kiedyś powinnaś zacząć. To doskonała okazja. Ten człowiek mieszka w przyjemnej okolicy, bardzo eleganckiej. Chloe poczuła, że z jej żołądkiem dzieje się coś dziwnego, jakby go ktoś zawiązał. – Naprawdę nie chcę tego robić, Lizzie – powiedziała cicho. – Dla dobra sprawy – Lizzie szybko odparowała. – Umówiłam cię na piętnastą. Uznałam, że to bardzo stosowna pora. Może się załapiesz na herbatę i babeczki! Chloe potrafiła ocenić, kiedy przegrywa. – W porządku – zgodziła się z przygnębieniem. – Uszy do góry. Może okaże się nie tylko bogaty, ale też mło- dy, przystojny i wolny, a wtedy mi podziękujesz. Nazywa się Carlos Rocca. Kojarzysz? Chloe pokręciła głową. Wiedziała oczywiście, o kim mowa, ale nie miała ochoty opowiadać o swoim poprzednim spotkaniu z Carlosem i o wpływie, jaki miał na to, że porzuciła zakon. Po- myślała też, że jeśli zadał sobie trud, żeby ją odnaleźć w Londy- nie, jest bardzo wątpliwe, aby miała jakikolwiek powód, żeby dziękować Lizzie. Punktualnie o piętnastej zadzwoniła do drzwi trzypiętrowego domu przy Maida Vale. Nie wiedziała, jak się na to spotkanie ubrać. Większość ubrań rozdała rok wcześniej, kiedy została postulantką, a te, które zachowała, były za luźne, bo w Brazylii mocno schudła – zawdzięczała to upałowi i kiepskiej zakonnej diecie. W końcu wybrała prostą bawełnianą sukienkę w odcie- niu złota i postanowiła nie przejmować się tym, że dzień jest chłodny i deszczowy. Bynajmniej nie miała ochoty wyglądać podczas kolejnego spotkania z tym człowiekiem jak żałosna sie- rota.

Drzwi otworzyła kobieta w średnim wieku. Spojrzała na nią py- tającym wzrokiem. – Słucham? – Siostra Chloe. Przyszłam na spotkanie z panem Roką, w sprawie... – Siostra Chloe? – Kobieta uniosła brew. Chloe zapragnęła, żeby ziemia się rozstąpiła i ją pochłonęła. – Nie, oczywiście, że nie. Kiedyś byłam siostrą, zakonnicą. Naturalnie już nie jestem, dlatego mam na sobie tę sukienkę i... Dalszych upokorzeń oszczędziło jej pojawienie się Carlosa. – Wszystko w porządku, pani Clarke. Oczekuję tej młodej damy. Naprawdę była kiedyś zakonnicą – dodał. – Rozumiem, że trudno w to uwierzyć, ale daję pani słowo, że to prawda. Chloe weszła do domu i zaczęła się zastanawiać, czy sukien- ka na pewno była dobrym pomysłem. Carlos dość długo wodził po niej wzrokiem. Nawet potem, kiedy przemierzali hol i Carlos mówił coś do gospodyni, Chloe była pewna, że uważnie ją ob- serwuje. Wprowadził ją do małego, pięknie umeblowanego salonu, usiadł na fotelu z białej skóry i spojrzał na nią z aprobatą. – Znaczna poprawa – wymamrotał. – Chociaż w tym czarnym welonie było coś kuszącego. – Moja szefowa powiedziała, że chce pan ze mną porozma- wiać o datkach – odezwała się Chloe. Starała się nie zwracać uwagi na to, że jej się przygląda. – Podobno chce się pan do- wiedzieć czegoś więcej, zanim pan zdecyduje, czy nas wes- przeć. Przyznaję, że wydaje mi się to trochę dziwne, zważyw- szy na to, że w Rio ofiarował nam pan sporą sumę, ale może zamierza mi pan powiedzieć, że ludzie, z którymi teraz współ- pracuję, również są skorumpowani. – Domyślam się, że zrobiła pani rozeznanie, jak sugerowa- łem? – Tak. – I odkryła pani, że miałem rację? – Gdyby było inaczej, nadal odbywałabym tam nowicjat. – Trudno jej było ukryć rozgoryczenie. Carlos zmrużył oczy.

– Mam nadzieję, że nie obwinia mnie pani za korupcję, którą pani odkryła? – Byłoby to bardzo nierozsądne. Przytaknął. – Owszem, ale wydaje mi się, że ma mi to pani za złe. Proszę mi powiedzieć... tęskni pani za byciem zakonnicą? – Oczywiście. To było moje życie! Pozbawiono mnie wszyst- kiego i nie wiem, co dalej robić. – Praca dla fundacji charytatywnej to coś bardzo wartościowe- go. Chloe była pewna, że usłyszała w jego głosie kpinę. – W pańskich ustach brzmi to jak zniewaga. – W takim razie przepraszam. Mam jednak wrażenie, że ucie- ka pani przed samą sobą, usiłuje przed wszystkimi ukryć praw- dę. Dlaczego? Wstydzi się pani tego, jaka naprawdę jest? – Naturalnie, że nie! Dlaczego miałabym się wstydzić? – Właśnie to mnie intryguje. Zadzwonię po herbatę, a potem jeszcze porozmawiamy. Chloe patrzyła, jak Carlos wstaje i ciągnie za wiszący tuż obok kominka sznur z frędzlami. Miał na sobie ciemny garnitur, białą koszulę i niebiesko-czerwony krawat. Wyglądał na inteli- gentnego, eleganckiego przemysłowca, za jakiego uchodził w swoim kraju. A jednak coś nie grało. Pod gładką powłoką Chloe wyczuwała coś prymitywnego, coś groźnego, co chwilami można było dostrzec w głębi jego oczu. Właśnie to zapamiętała i z zażenowaniem stwierdziła, że coś w głębi niej na to zareago- wało. Pani Clarke wniosła tacę z herbatą i herbatnikami. Carlos dał Chloe znak, żeby napełniła filiżanki. – Ma pani rację. Wiem o waszej działalności wszystko co trze- ba – odezwał się. Chloe starała się, żeby ręka, w której trzyma- ła dzbanek, przestała drżeć. – Tak naprawdę chciałem się z pa- nią znowu zobaczyć. Chloe spojrzała na niego. – Dlaczego? – Frapuje mnie pani. Jestem przekonany, że łączy nas znacz- nie więcej, niż pani podejrzewa.

– Wątpię – odparła pospiesznie. – Wywodzimy się z różnych światów. Po prostu wydaje się panu, że jestem zabawna i dziw- na. Prawdopodobnie sądzi pan, że każdy powinien chcieć żyć tak jak pan, ale obawiam się, że to czysta próżność. Gdy tylko skończyła, zorientowała się, że posunęła się za da- leko. Obraziła potencjalnego sponsora. Ale było już za późno, żeby to cofnąć. Zerkała na niego i nie potrafiła odgadnąć, o czym myśli. Wyraz twarzy miał niemal obojętny. – Boi się pani, że to, co mówię, okaże się prawdą? – zapytał łagodnie. – Wiem, że nie jest prawdą. – Więc proszę pójść ze mną na kolację. Zjemy coś i porozma- wiamy. Może panią to zdziwi, ale ja również jestem zwolenni- kiem dyscypliny i pewnych zasad, tyle tylko że ta dyscyplina różni się od tej, którą pani na początku wybrała. – Raczej nie chciałabym wybierać się z panem na kolację – odparła Chloe. Wiedziała aż nazbyt dobrze, że jest wręcz od- wrotnie. – Chciałaby pani, żebym hojnie wsparł pani fundację? Jestem pewien, że jedna niewinna kolacja to niezbyt wysoka cena. Chloe przyglądała mu się bacznie. – Szantażuje mnie pan. Przytaknął. – Jak najbardziej. Ta szczerość ją zdumiała. – Ohyda! – Tak to już jest na tym świecie. Z pewnością przekonała się pani o tym w Rio de Janeiro. – Jesteśmy w Londynie – zaprotestowała. – Tutaj jest inaczej. – Na całym świecie ludzie są tacy sami. W Anglii takie sprawy się ukrywa. W Brazylii to powszechnie akceptowany sposób na życie. Osobiście wolę rozwiązanie brazylijskie. Nie znoszę hipo- krytów. Pójdzie pani ze mną na kolację czy nie? Zawahała się. Nie miała nic innego do roboty. Wszystkie wie- czory spędzała samotnie w swojej kawalerce, jeśli nie brać pod uwagę gołębi chodzących po małym balkonie. Mimo to instynkt podpowiadał jej, że powinna odmówić, nawet gdyby to miało oznaczać stratę sponsora. Ten człowiek był niebezpieczny,

a ona nie była na tyle naiwna, żeby wierzyć, że chce z nią tylko porozmawiać. Otworzyła usta, żeby odmówić, i nagle, zmęczona dbaniem o swoje bezpieczeństwo, zmieniła zdanie. – Jeśli naprawdę chce mnie pan zaprosić do restauracji, za- chowałabym się samolubnie, odmawiając – odpowiedziała. Carlos się uśmiechnął. – Cóż za altruistyczne podejście. Przedkłada pani działalność charytatywną nad własne uczucia! Przyjadę po panią jutro o dwudziestej. Proszę mi podać adres, zanim pani wyjdzie. Je- stem pewien, że to będzie ciekawy wieczór. Piła herbatę i nie potrafiła przestać się zastanawiać, co dla Carlosa Roki oznacza słowo „ciekawy”. Rozdział 5 – Gdzie mieszka ta siostrzyczka? – zawołała Livia. Carlos brał prysznic, za chwilę miał wyjść po Chloe. – Za rzeką. W bardzo biednej okolicy, co działa na naszą ko- rzyść. Livia nie odpowiedziała. Nie była całkiem zadowolona z tego, co Carlos zaplanował. Perspektywa wprowadzenia nowicjuszki do świata erotycznej dyscypliny była ekscytująca, ale wiązała się z pewnym ryzykiem. Takim samym, jakie towarzyszyło za- bawom z każdą inną kobietą: ta druga mogła się Carlosowi spodobać bardziej niż ona. Zerknęła na łóżko i zauważyła, że przygotował sobie jeden z najlepszych garniturów i ulubiony włoski jedwabny krawat. Wystraszyła się, aż ją ścisnęło w dołku. Pomyślała, że ten czło- wiek łatwo się nudzi. A żyje w świecie, w którym wszystkie ko- biety są bardzo wyrafinowane i doświadczone. Była zakonnica, nowicjuszka, czy jak jej tam, z pewnością na jakiś czas przykuje jego uwagę. Szybko otworzyła szklane drzwi, zsunęła z siebie sukienkę i weszła do kabiny. Carlos stał plecami do niej, ale kiedy objęła go w pasie, odwrócił głowę. Pieściła palcami jego mokrą skórę.

– Spieszę się – wymamrotał. – Mamy czas – odparła, przesuwając usta wzdłuż jego kręgo- słupa i całując każdy kręg. Przez chwilę miała wrażenie, że nie zareaguje, ale odwrócił się do niej. Oczy lśniły mu z podniecenia. Objął ją i obrócił tak, żeby się oparła plecami o przeciwległą ścianę. Chwycił ją za ręce, uniósł je nad jej głowę i przycisnął do kafelków. Pochylił głowę i zaczął delikatnie kąsać jej piersi. Podekscytowana Livia zaczęła się wić. Carlos szybko we- pchnął jej między nogi kolano i podniósł tak, żeby mogła się o nie ocierać. – Dojdź tak – powiedział chrapliwie, a potem jego usta znowu zajęły się jej wrażliwymi piersiami. Livia zaczęła pocierać sromem o jego nogę i jej biodra drgnę- ły. Poczuła, że nabrzmiał i zwilgotniał. Carlos gwałtownie doty- kał językiem delikatną skórę pod jej krągłymi piersiami. Raz pod jedną, raz pod drugą. Oddychał coraz szybciej i gdy Livia po- czuła napięcie w dole brzucha, opuścił nogę i wsunął penisa w jej pobudzoną pochwę. – Dojdź teraz! – rozkazał, wchodząc w nią, ale nie była jesz- cze gotowa. Domagał się posłuszeństwa zbyt wcześnie. Prawie krzyknęła ze złości. Tak bardzo pragnęła, żeby wszystko było dobrze. Świadom, że nie jest gotowa, zaczął wykonywać biodrami okrężne ruchy. Próbował znaleźć jej punkt G. Równocześnie wziął w usta jej lewą pierś i ssał ją przez kilka sekund, a potem mocno przygryzł obolały sutek. Livię przeszyło cudowne ukłucie palącego bólu. Jej ciało za- drżało z rozkoszy. Osiągnęła orgazm w tym samym momencie co on. Gdy ostatnie skurcze ustały, Carlos delikatnie odgarnął jej z twarzy mokre włosy i pocałował namiętnie. – Cudownie! – powiedział z zadowoleniem. – Szkoda, że na- sza była zakonnica nie mogła tego widzieć. – Byłaby mocno zszokowana! – zaśmiała się Livia, przesuwa- jąc palcami po posiniaczonym sutku. – Oczywiście. Chcę, żeby była zszokowana – odparł, a potem ścisnął jej obolały pączek palcami prawej dłoni. Zostawił ją pod prysznicem.

Cudowny, ostry, mroczny ból, który jej zadał celowo, znów wstrząsnął jej ciałem i wzbudził kolejną falę podniecenia. Na tym właśnie polegał problem z Carlosem. Nigdy nie miało się go dość. – Myślę, że dość już wypiłam – oznajmiła Chloe, gdy Carlos chciał napełnić jej kieliszek. – Bzdura. Właściwie jeszcze nic nie wypiłaś. – Poproszę tylko odrobinę. Chloe nie przywykła do picia alkoholu, ale wydawało jej się, że niegrzecznie byłoby odmówić. Poza tym wino było przepysz- ne. – Powiedz prawdę. Nadal żałujesz, że jednak nie zostaniesz zakonnicą? Chloe nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czuła się aż tak swobodnie. Była też pewna, że Carlos ją zrozumie, jeśli będzie wobec niego szczera. – Nie miałam nawet pewności, czy jestem do tego stworzo- na – wyznała. – Mam wrażenie, że trochę chciałam sobie udo- wodnić, że poradziłabym sobie z wiążącą się z tym dyscypliną. Moi rodzice co chwilę się przeprowadzali. Przez nich dorasta- łam bez granic i wskazówek. Jedyną ich próbą poddania mnie jakiemuś rygorowi było wysłanie mnie do szkoły prowadzonej przez zakonnice. To właśnie tam jedna z sióstr zasugerowała, żebym się zastanowiła nad wstąpieniem do zakonu. Czuła, że przygląda jej się uważnie. – Może wynikało to z twojej wrodzonej dobroci? – zapytał ci- cho. Chloe usiłowała stłumić chichot. – Ani trochę! Było wręcz odwrotnie, ale siostra Clare była zda- nia, że wcale nie te dziewczęta, które chcą być zakonnicami, są naprawdę do tego powołane. Przyznaję, że jej zainteresowanie mi schlebiało, więc jestem raczej osobą próżną i płytką! Kolejne słowa Carlos wypowiedział tak cicho, że aby go usły- szeć, musiała się pochylić nad stołem. – Masz kłopot z przestrzeganiem zasad? – Owszem – odparła wesoło, zdając sobie sprawę, że jednak wypiła za dużo. Zazwyczaj nie była tak otwarta. – Kiedy ktoś mi

mówi, co mam robić, z natury postępuję wręcz odwrotnie. Oczy- wiście dość szybko pokonałam tę skłonność, gdy wstąpiłam do zakonu. – Oczywiście. – Nadal uważam, że byłabym dobrą zakonnicą – ciągnęła. – Szło mi doskonale, ale kiedy odkryłam, co się dzieje z pieniędz- mi, które zbierałyśmy w Rio, zaczęłam kwestionować wszystko. Jak można usprawiedliwiać dawanie łapówek łotrom i skorum- powanym policjantom, kiedy małe dzieci... – To była walka o przetrwanie. Sądzę, że wyświadczyłem ci przysługę. Zdecydowanie nie jesteś urodzoną zakonnicą. Trochę szumiało jej w głowie i miała nadzieję, że Carlos za chwilę zamówi kawę. – Może rzeczywiście – przyznała. – Lubię swoją obecną pra- cę. – Ale na pewno nie podoba ci się twoje mieszkanie – docie- kał. Pokręciła głową i sala zawirowała jej przed oczami. – Jasne, że nie. Jest okropne, ale nie stać mnie na nic lepsze- go. Z ulgą spostrzegła, że Carlos się odwraca, żeby przywołać kelnera. – Poproszę dwie kawy. Wiesz, Chloe, możliwe, że wiem, jak rozwiązać twój problem. W moim londyńskim domu są trzy nie- używane sypialnie. Może chciałabyś z którejś z nich korzystać? – Nie mogłabym – odpowiedziała pospiesznie. – Źle by to wy- glądało. Prawie cię nie znam i... – Nie mieszkam sam. Przyleciała ze mną Livia, moja brazylij- ska dziewczyna. Napij się kawy. Pojedziemy do mnie i oprowa- dzę cię po domu, a potem cię odwiozę. – Nie rozumiem, dlaczego chcesz mi pomóc – wymamrotała Chloe. Żałowała, że nie może się po prostu zwinąć w kłębek i zasnąć. – Czuję się za ciebie odpowiedzialny. Przecież gdyby nie ja, nadal mieszkałabyś w Rio de Janeiro, a twoje iluzje by się nie rozwiały.

Była pewna, że stoi za tym coś więcej, ale bardzo chciała obejrzeć cały jego luksusowy dom. Pragnęła też spędzić z nim trochę więcej czasu. – W porządku – zgodziła się. – O ile Livia tam jest. – Oczywiście – zapewnił ją Carlos z uśmiechem. – Livia bę- dzie nam towarzyszyła. Bardzo chce cię poznać. Kiedy zatrzymali się przed domem, Chloe spała na siedzeniu pasażera. Carlos zerknął na jej twarz. Padało na nią światło ulicznej latarni. Wyglądała niewiarygodnie niewinnie. Z podnie- cenia aż zaschło mu w ustach. Czekało go trudne zadanie. Musiał przekonać tę dziewczynę, żeby z nim zamieszkała pod jednym dachem. Miał pewność, że jeśli tylko mu się uda, reszta pójdzie jak z płatka. Znał się na ko- bietach i z tego, jak Chloe się poruszała, ubierała, jadła i piła, wnioskował, że jest bardzo zmysłowa. Brakowało jej tylko ko- goś, kto by jej uświadomił tę prawdę o niej. Może będzie w szo- ku, ale to minie. Potem będzie mu wdzięczna, tak jak on był wdzięczny jej, za to, że przydała ekscytacji jego nudnemu życiu. Pogładził ją po policzku. Otworzyła oczy. – Co się dzieje? – Nic. Zasnęłaś. Dojechaliśmy. Do mnie. – Przepraszam, to pewnie przez wino. Przytaknął. – To bardzo prawdopodobne. Chodźmy. Zanim doszli do drzwi, otworzyła je Livia. Stanęła w progu. W obcisłej ciemnoczerwonej sukni, z blond włosami opadający- mi na ramiona prezentowała się wspaniale, bardzo seksownie. – Przywiozłem Chloe, żeby się rozejrzała po domu – oznajmił Carlos. – Mieszka w okropnym mieszkaniu w Tooting. Pomyśla- łem, że mogłaby korzystać z którejś z gościnnych sypialni. Pra- cuje niedaleko stąd. – Nie wiedziałam, że szukamy współlokatorów – burknęła Li- via, gdy Carlos i Chloe ją minęli. – Zrobimy dobry uczynek – odpowiedział, z trudem maskując złość. – Chloe pracuje dla fundacji pomagającej brazylijskim dzieciom mieszkającym na ulicach, a wiesz, że ta sprawa jest bardzo bliska mojemu sercu.

Chloe stała w holu i mrugała oczami. – Zapomniałam, jak tu ślicznie – stwierdziła ospale. – Z pewnością zupełnie inaczej niż w twoim mieszkaniu. – Przepraszam. Jestem naprawdę zmęczona i skołowana. Dlaczego chcesz, żebym tu zamieszkała? – Bo zasługujesz na to, żeby mieszkać w ładniejszym miej- scu, bliżej pracy. No i po części obwiniam się za to, że tak się potoczyło twoje życie. Chodźmy dalej. Liczył na to, że jeśli będzie stanowczy, posłucha go. I gdy rze- czywiście tak się stało, poczuł, jak zalewa go fala uniesienia. Najwyraźniej nadal w pierwszym odruchu wykonywała polece- nia, jak wtedy, gdy była jeszcze zakonnicą. Jeśli tylko przyjmie propozycję, będzie mógł zacząć ją wprowadzać w swój świat. Otworzył drzwi do największej gościnnej sypialni i cofnął się, żeby mogła zajrzeć do środka. Urządzono ją w ciepłych brą- zach i kremach. Łóżko, toaletkę i szafy zrobiono z naturalnej so- sny. Ozdobą pokoju były kryształowe wazony z zielono-białymi bukietami. – Jak tu pięknie – wyszeptała Chloe. – I jak spokojnie. Mogła- bym się tu w tej chwili położyć i zasnąć. Carlos zerknął na Livię, a ona czym prędzej chwyciła Chloe za rękę. – Czemu nie? – zaproponowała z uśmiechem. – Jesteś taka zmęczona. Możemy wrócić do tej rozmowy rano. – Chyba nie powinnam... Livia zaprowadziła Chloe do łóżka. Chwilę później była zakon- nica leżała na nim na boku. Oparła głowę na dłoniach i zamknę- ła oczy. Carlos przyglądał się, jak głęboko oddycha. Z zadowo- leniem kiwnął głową. – Zasnęła – odezwał się do Livii, gdy zamykali drzwi. – Wszystko idzie zgodnie z planem. Powiem ci, co chcę zrobić rano. Opowiadał jej o swoich zamierzeniach, a ona słuchała uważ- nie. Zanim położyli się spać, była podekscytowana niemal tak samo jak jej kochanek. Kiedy Chloe otworzyła oczy, nie potrafiła powiedzieć, gdzie jest. Z prawej przez wąską szparkę między zasłonami do pokoju