MORGAN RAYEMORGAN RAYEMORGAN RAYEMORGAN RAYE
PORZUCONAPORZUCONAPORZUCONAPORZUCONA
NARZECZONANARZECZONANARZECZONANARZECZONA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
GdzieŜ on się podziewa?
Kendall McCormick obciągnęła długie koronkowe rękawy ślubnej
sukni i raz jeszcze spojrzała
nerwowo przez wizjer na zgromadzonych w kaplicy gości. Tego to juŜ
naprawdę za wiele. Co
robić? Stanąć przed nimi i oświadczyć: Przykro mi, kochani, ale Darren
rozmyślil się i ślubu nie
będzie. Wracajcie do domu. Wszystko skończone.
Poczuła ucisk w dołku i znowu zaczęła przechadzać się nerwowo po
pokoju.
- Kendall! - W uchylonych drzwiach ukazała się zatroskana twarz Kim.
- Co się z mm dzieje? Organista spieszy Się na następny ślub po drugiej
stronie miasta.
Kendall uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Obawiam się, Ŝe Darren juŜ nie przyjdzie - powiedziała, z trudem
panując nad głosem. - Zostałam
porzucona i to przed samym ołtarzem. Dobre, co?
- Mój ty BoŜe! - jęknęła Kim, zakrywając rękami twarz. - Nigdy w to
nie uwierzę. On się po prostu
spóźnia. MoŜe złapał gumę. MoŜe ... Nie przejmuj się za bardzo. Myślę,
Ŝe jednak się zjawi. Nie
zamartwiaj się tak, kochanie.
- Na pewno, na pewno - mruknęła Kendall, chociaŜ była juŜ zupełnie
pewna, Ŝe Darren wystrychnął
ją na dudka.
Kim opuściła pokój i zbiegła szybko na dół. Kendall obróciła się i
spojrzała w wysokie, zimne
lustro. Dług0 patrzyła na swoją wspaniałą, satynową suknię z białym
aksamitnym stanikiem
obszytym perełkami. Wysbko upięte kasztanowe włosy nadawały jej
wygląd modelek z obrazów
Toulouse-Lautreca. Wyglądała jak replika panny młodej z magazynów
mód.
- Dzięki ci, BoŜe - powiedziała nagle głośno i spokojnie, - Niech
będzie, jak chcesz. Uciekam
stąd.
Obróciła się gwałtownie, chwyciła leŜący na stole bloczek i długopis, i
napisała kilka słów.
"Mamo, przykro mi, Ŝe zostawiam cię z tym całym bałaganem, ale
muszę wyjechać. Chcę być
sama przez pewien czas. Zadzwonię."
PołoŜyła bloczek. na widocznym miejscu, zebrała spódnicę i wybiegła z
pokoju. Znalazła tylne
schody, minęła drzwi sanktuarium, drzwi sekretariatu i juŜ po chwili
była na zalanym słońcem
dziedzińcu. Na parkingu zatrzymała się. Co robić dalej? Przypomniała
sobie, Ŝe przyjechała
wynajętą limuzyną. Jak wydostać się. stąd bez samochodu?
- Halo! - odezwał się tuŜ obok niej niski, lecz dźwięczny męski głos. -
Czy panna młoda?
Spojrzała na mówiącego. Siedział za kierownicą pięknego sportowego
wozu z otwieranym
dachem. Był zapewne jednym ,z przyjaciół Darrena, którego nigdy
przedtem nie widziała.
- Niedoszła panna młoda .... odpada bez uśmiechu. . - Teraz jestem po
prostu uciekinierką.
- Co takiego? - MęŜczyzna zmarszczył ze zdziwienia brwi.
- JeŜeli przyjechał pan na ślub - powiedziała do niego - to moŜe pan
wracać do domu. Ślub się
nie odbędzie.
U śmiechnęła się.
- Czy mogłabym się z panem zabrać?
- Niech pani siada - powiedział bez chwili zastanowienia. - Zawiezę
panią, gdzie pani tylko zechce.
Nieznajomy przechylił się i otworzył drzwiczki wozu.
Kendall wsunęła się na skórzane siedzenie i byle jak zgarnęła ,szeroką
spódnicę.
Ruszyli. Poczuła na twarzy powiew wiatru. Welon rozwinął się za nią
białą smugą.
- Czy mogłaby mi pani podać jakiś adres? Potrząsnęła przecząco głową,
po czym spojrzała w
kierunku morza. MęŜczyzna popatrzył ze zrozumieniem i skręcił w
główną ulicę. Kendall
westchnęła głęboko i odpręŜyła się. Wiatr przewiewał ją na wskroś.
Pomyślała, Ŝe moŜe wymiecie
jej z głowy wszystkie przykre myśli. I nagle poczuła się wspaniale.
- Zostawiam przeszłość za sobą - szepnęła niemal bezgłośnie. - Niech
się dzieje co chce.
W milczeniu sunęli przez Colorado Boulevard.
W pewnym momencie skręcili na Arroyo Parkway i wtedy męŜczyźnie
udało się dokładnie
przyjrzeć Kendall. Zaskoczony, spojrzał na nią raz jeszcze przy
najbliŜszej okazji. Była zupełnie
inna, niŜ ją sobie wyobraŜał.
No, ale właściwie, jak ją sobie wyobraŜał?
Nigdy o niej nie słyszał aŜ do poprzedniego wieczoru, kiedy zadzwonił
do niego Darren.
- Hej, Rafe - powiedział. - Twój jedyny brat jutro się Ŝeni. Przyjedź do
mnie i przyłącz się do stypy.
Rafe i Darren rzadko się ze sobą komunikowali.
Darren zgłaszał się do starszego brata wyłącznie, kiedy czegoś
potrzebował - przy czym były to na
ogół pieniądze. ToteŜ Rafe natychmiast uznał, Ŝe i tym razem młodszy
brat jest w finansowych
tarapatach.
Przyjęcie kawalerskie było juŜ w toku, kiedy przyjechał pod wskazany
adres. W pokoju było
gwarno, duszno i tłoczno. A Darren miał juŜ dobrze w czubie.
-To wspaniała dziewczyna - wymamrotał i sięgnął po kolejną porcję
whisky z lodem. - Na pewno
ci się spodoba.
To było wszystko, co potrafił powiedzieć.
Rafe zwrócił się do najbliŜszego przyjaciela brata.
- Jaka ona jest? - zapytał go.
- Bo ja wiem - mruknął Binko, kolega Darrena ze studiów. -, Nie mogę
sobie przypomnieć, czy
chodzi o tę wspaniałą opaloną blondynę, czy teŜ o taką jedną Hawajkę z
cudownym pępuszkiem ...
Rafe zaczął wypytywać innych gości, ale dopiero po upływie pół
godziny natrafił na Dorchestera,
który pracował z Darrenem w klubie Border Cantina. Ten stwierdził, Ŝe
osobiście zna' pannę młodą.
- Jaka ona jest? - zapytał go Rafe raczej obcesowo.
- Jaka jest? - powtórzył Dorchester. - Powiem ci. Ma wspaniałe włosy,
gęste i puszyste jak bita
śmietana i bardzo, ale to bardzo długie. Nogi jak stąd dotąd ...
- Pytam cię, jaka jest - zdenerwował się Rafe.
Dorchester przewracał oczami; zdawał się zagubiony w rozkosznych
wspomnieniach.
- Ma chód jak gazela. Wspaniałą figurę. Na jej widok całe zastępy
robotników budowlanych
spadają z rusztowań. Wiją się u jej stóp i błagają o' łaskę. A ona tylko
odrzuca w tył włosy i...
W tym momencie Rafe dał za wygraną. Z opisu Dorchestera wynikało,
Ŝe Kendall McCormick' jest
dokładną kopią innych dziewcząt, jakie uwodził Darren, od kiedy
wyrósł z pieluch. A były ich całe
zastępy. Musiała się jednakŜe róŜnić czymś od tamtych, skoro Darren
postanowił się z nią oŜenić.
Rafe zawsze uwaŜał, Ŝe małŜeństwo to najbardziej upokarzająca rzecz;
jaka moŜe przytrafić się
męŜczyźnie. Zachowanie brata zdawało się świadczyć o tym, Ŝe i on
podziela to zdanie.
Rafe wzruszył ramionami i poszedł w kierunku drzwi. Miał dosyć tej
balangi.
Był juŜ na korytarzu, kiedy zatrzymał go okrzyk Sama, kolegi Darrena
jeszcze z podstawówki.
- Dlaczego się zmywasz? Zaczekaj! Musisz mu pomóc! To przecieŜ
twój rodzony brat, na litość
boską!
Rafe obrócił się i stwierdził, Ŝe Sam jest bliski płaczu. Na jego
upstrzonej piegami twarzy malował
się wyraz pijackiej rozpaczy.
- Pozbieraj się, Sam - rozzłościł się Rafe. - Darren jest dorosłym
człowiekiem i musi .sam kierować
swoim Ŝyciem.
Sam chwycił Rafe'a za poły marynarki.
-Ta kobieta rzuciła na niego urok. Mówię ci. Zupełnie go opanowała.
Nie moŜesz go opuścić. Ona
go zniszczy. PomóŜ mu.
- Jak mógłbym mu pomóc?
-Ty jesteś powodem jego nieszczęścia. I tylko ty moŜesz go z tego
wyciągnąć.
Rafe zupełnie nie wiedział, o co chodzi Samowi, co więcej, nie chciał
wiedzieć. Powoli przesuwał
się ku drzwiom.
- Czego oczekujesz ode mnie? - zapytał.
- Pogadaj z nim. Wybij mu to z głowy.
Sam objął Rafe'a ramieniem.
-Wracaj do środka. Opowiem ci tę całą historię. Rafe niechętnie dał się
zaciągnąć w głąb
mieszkania.
Wiedział, Ŝe to błąd, ale nie było innego wyjścia. Wiedział teŜ, Ŝe nie
wyśpi się tej nocy. Nie
podejrzewał jednakŜe, Ŝe znajdzie się z niedoszłą Ŝoną młodszego brata
w samochodzie, w drodze
ku brzegowi oceanu.
Zerknął raz jeszcze na dziewczynę. I pomyślał sobie, Ŝe jest zupełnie
inna, niŜ ją sobie wyobraŜał.
Spodziewał się osóbki raczej wyzywającej, moŜe nawet nieco
wulgarnej i w kaŜdym razie bardzo
zmartwionej. A tymczasem ...
Siedziała odchylona w fotelu, zrelaksowana, spokojna. Zadowolona z
siebie. Zadowolona z Ŝycia.
Co to mogło znaczyć? Przed chwilą zostawił ją narzeczony niemal
dosłownie przed ołtarzem.
Zdawałoby się, Ŝe powinna być jeŜeli nie nieszczęśliwa, to
przynajmniej wściekła, nawet gdyby
duma nie pozwoliła jej płakać. Ale nic z tych rzeczy.
Poczuła na sobie jego wzrok, przechyliła głowę w jego stronę i
uśmiechnęła się szeroko.
- Hej, jest naprawdę wspaniale! - powiedziała wesoło.
Oderwał od niej oczy i skoncentrował się na prowadzeniu. Zmarszczył
brwi i usiłował skupić
myśli. Nic z tego nie rozumiał.
Kendall zawinęła sobie głowę welonem, przymknęła powieki i jeszcze
wygodniej umościła się w
fotelu. WjeŜdŜali do Los Angeles. Wiatr był teraz- silniejszy i bardzo
orzeźwiający. Pomyślała
sobie, Ŝe wszystko układa się doskonale. Właściwie nie mogło być
lepiej.
Ale czy na pewno?
Poczu:ła lekkie ukłucie w sercu, ale' zaraz udało jej się odsunąć .od
siebie wszelkie wątpliwości.
Darren zrobił właściwie dokładnie to, co ona powinna była uczynić. JuŜ
od pewnego czasu było
rzeczą jasną, Ŝe ich małŜeństwo nie miałoby szans na przetrwanie. Po
co więc Ŝałować czegoś, co
nie wróŜyło nic dobrego. To nie miało sensu.
Przez pewien czas trzeba będzie moŜe trochę poszaleć. To jedyna
odtrutka na taką poraŜkę. Czy ten
sympatyczny młody człowiek, który zaofiarował jej miejsce w swoim
samochodzie, zgodziłby się
trochę z nią pohulać?
Spojrzała na niego i natrafiła na jego wzrok.
- Zajedziemy do Marina del Rey? - zapytał.
- Doskonale - odparła.
Skinął głową, nie odrywając oczu od szosy. Kendall przyjrzała mu się
uwaŜnie. Był muskularny,
choć szczupły, i chyba dość wysoki. Ciemne wizytowe ubranie leŜało
na nim doskonale, ale na co
dzień ubierał się z pewnością znacznie mniej oficjalnie. Kołnierzyk
białej koszuli był rozpięty,
odsłaniając nasadę opalonej piersi i kępkę czarnych, kędzierzawych
włosów. Nie nosił obrączki.
Kosztowny, płaski, złoty zegarek na przegubie lewej ręki świadczył o
wybrednym guście.
Twarz miał znaczoną kilkoma zmarszczkami. Od uśmiechów czy od
grymasów? Wyglądał na człowieka
opanowanego, pewnego siebie, a nawet trochę niebezpiecznego. Był
dokładnym przeciwieństwem
Darrena, tego słonecznego, wesołego, wysportowanego I chłopca. Na
pewno nie uciekłby od
narzeczonej i to sprzed samego ołtarza. Nie oświadczyłby się kobiecie,
gdyby nie był pewny
swoich uczuć.
Co za łajdak z tego Darrena. Jak mógł jej coś takiego zrobić?
ZbliŜali się do oceanu. Powietrze ochłodziło się nieco. Zjechali na
boczną drogę i po chwili znaleźli
się na parkingu, y.I odległości zaledwie kilku metrów od plaŜy.
Kendall wysiadła z wozu i rozprostowała się.
Zrzuciła z nóg jedwabne pantofelki i unosząc suknię aŜ po kolana,
pobiegła ku brzegowi.
Nie zwracała na nikogo uwagi.
Biegła coraz szybciej. Usłyszała za sobą czyjś szybki oądech, ale nie
odwróciła się. Nagłe
szarpnięcie zatrzymało ją w pół kroku. W mgnieniu oka znalazła się w
silnych męskich ramionach.
- Co pan robi? - krzyknęła. - Proszę mnie natychmiast puścić!
Ale Rafe trzymał ją mocno jak gdyby się obawiał, - Ŝe mu się wymknie.
Wiatr tarmosił jej szeroką
spódnicę, owijał ją dokoła ich nóg.
- Co pan robi? Nie podejrzewa pan chyba, Ŝe zamierzam się utopić?
Rafe nie rozluźniał uścisku swych ramion i patrzył na nią niemal ze
złością.
- Nie puszczę pani, dopóki pani nie przysięgnie.
- Co za bzdura - obruszyła się Kendall.
On naprawdę boi się·, Ŝe popełnię samobójstwo, powiedziała do siebie,
na pół zła, na pół
rozbawiona. No cóŜ, o zabawieniu się z nim lepiej zapomnieć. Jest
zupełnie pozbawiony poczucia
humoru.
- Zgoda - uśmiechnęła się. - Zapewniam pana z ręką na sercu, Ŝe nie
rzucę się w morską toń.
Rafe spojrzał głęboko w jej. ciemne oczy. Przytulił ją nieco mocniej,
ale tylko po to, by opuszczać
powoli, aŜ dotknęła stopami piasku. Jaka jest zgrabna i szczupła, a
jednocześnie muskularna,
pomyślał. Od wieków nie doznawał 'potrzeby takiej opiekuńczości w
stosunku do kobiety. No, ale
teŜ od dawna nie miał tak silnej motywacji.
Kendall wyprostowała się, odrzuciła welon za siebie i uśmiechnęła się
do Rafe'a niemal
wyzywająco.
- Dobrze się pan czuje w roli zbawcy kobiet, co? JeŜeli kiedyś będzie
potrzebny mi znów ratownik,
dam panu znać. Przyrzekam.
- Droga Kendall- odparł. - Tobie nie jest potrzebny Ŝaden ratownik, ale
po prostu opiekun.
Przynajmniej na pewien czas.
A więc znał jej imię. Właściwie nie naleŜało się temu dziwić. PrzecieŜ
był zaproszony na jej ślub
..
- Czy myśmy się juŜ kiedyś spotkali? - zapytała.
- Czy powinnam wiedzieć, kim jesteś?
- Nazywam się Rafe.
Jakoś nie chciał jej na razie powiedzieć, Ŝe jest bratem jej niedoszłego
męŜa.
-A więc jesteś przyjacielem Darrena- stwierdziła Kendall i pomyślała
sobie, Ŝe, jest zupełnie inny
od tych wszystkich młodych ludzi, których Darren jej przedstawiał.
PowaŜniejszy jakiś, starszy,
spokojniejszy, i na pewno inteligentniejszy.
Co tu duŜo gadać, kumple Darrena byli po prostu durnymi
smarkaczami, nastawionymi wyłącznie
na flirty i zabawy. Dlaczego postanowiła sobie wmówić, Ŝe takich
właśnie lubi? Ŝe Darren to
męŜczyzna jej Ŝycia? Co za idiotka ze mnie, pomyślała. MoŜe
rzeczywiście powinnam się utopić.
- Nie mam Ŝadnych skłonności samobójczych, zapewniam Cię -
powiedziała, rzucając mu
zawadiacki uśmiech. - Jestem moŜe mściwa, ale nie mam skłonności do
histerii. Więc nie rzucaj się
na kaŜdy granat, jaki widzisz na mojej drodze. To niewypały.
- Spróbuj sobie uzmysłowić, jak wyglądałaś. Kobieta w ślubnej sukni
pędząca jak szalona w
kit"trunku oceanu. Poza tym miałem świadomość, Ŝe zostałaś niemal
przed chwilą ...
- Porzucona. Czy to chciałeś powiedzieć?
Wzruszył ramionami. No tak, właśnie to. Po co udawać, Ŝe nie.
Kendall wpatrywała się vi niego intensywnie. Czuła, Ŝe dzieje się z nią
coś dziwnego. Targały nią
uczucia, których rzadko doznawała. Złość? Strach? Na dodatek z pewną
domieszką rozbawienia.
- No cóŜ - powiedziała krótko. - Przyjmij do wiadomości, Ŝe doskonale
pływam. Gdybyś nie
zatrzymał mnie na plaŜy, ale pozwolił mi dotrzeć do morza, nie
dogoniłbyś mnie tak łatwo.
Rafe nie odpowiedział na jej ostatnie słowa, więc ruszyła naprzód i
zaczęła przechadzać się po
twardym piasku, tuŜ poza zasięgiem piany rozpryskujących się fal.
Rafe podąŜył za nią zastanawiając się, dlaczego czuje tak wielką
odpowiedzialność za losy tej
dziewczyny. Była w końcu pełnoletnia. Sięgnęła po Darrena, ale to jej
się nie udało. Zresztą ten
problem był jej i tylko jej. Przywiózł ją nad ocean, na jej własną prośbę.
Teraz powinien się z nią
poŜegnać, wsiąść do samochodu i zniknąć z jej Ŝycia. JednakŜe nie
mógł się na to zdobyć.
Szli więc szybkim krokiem po mokrym piasku.
Rafe przyglądał się, jak Kendall walczy z wiatrem tarmoszącym jej
szeroką suknię.
- MoŜe byś tak przynajmniej zdjęła welon - odezwał się po pewnym
czasie.
Obróciła się ku niemu.
-A po co? Czy krępuje cię, Ŝe ludzie się nam przyglądają?
- Mnie miałoby to krępować? PrzecieŜ oni nie gapią się na mnie, ale na
ciebie.
Rozejrzała się i stwierdziła, Ŝe Rafe ma rację. Była ośrodkiem
powszechnego zainteresowania.
Ludzie wyciągali szyje, uśmiechali się, zdejmowaF słoneczne okulary,
by móc ją lepiej widzieć.
- Oblubienica oceanu - roześmiała się Kendall i wykonała piruecik. - To
bardzo zabawne.' MoŜe
powinnam zadzwonić do gazet. Niech przyślą reporterów. Szkoda, Ŝe
nie przybył oblubieniec
plaŜy. No, ale co robić?
Rafe rozpoznał w jej kpiarskim tonie lekką nutę Ŝalu i zrobiło mu się
przykro. Ale był jednocześnie
zadowolony, Ŝe dziewczyna zaczyna normalnie reagować na swoją
sytuację
Gdy patrzył na nią, stojącą na tle spienionych fal, w tej wymiętej
ślubnej sukni, z rozwianym
białym welonem, włosami w nieładzie, rozchylonymi wilgotnymi
wargami, wydała mu się dziwnie
bezradna. Miał ochotę znów otoczyć ją ramieniem, przycisnąć do siebie
i jakoś osłonić od
przykrości, jakie niechybnie na nią czyhały.
- Jesteś bardzo piękną panną młodą - odezwał się wreszcie.
-Tak uwaŜasz? Powinnam była sobie zrobić zdjęcie, zanim uciekłam.
Fotograf czekał w kaplicy.
Teraz wiem, Ŝe taka okazja nigdy się juŜ nie powtórzy.
- Jesteś piękna i młoda. Masz przed sobą całe Ŝycie. KendaII zaśmiała
się cicho. Sympatyczny jest
ten Rafe i moŜe nawet nie kłamie.
- Bardzo jesteś miły - powiedziała, odsuwając włosy z czoła.
- O nie, Kendall - odparł i spojrzał na nią 'spode łba. - Mylisz się co do
mnie.
Z niewiadomych powodów słowa te zdenerwowały Kendall.
Przyspieszyła kroku.
- Skąd wiesz, Ŝe zostałam wystawiona do wiatru przed ołtarzem? -
krzyknęła. - A moŜe to ja
uciekłam, zanim zjawił się Darren, a on został tam sam jeden ku uciesze
zgromadzonych gości?
Zanim Rafe zdąŜył odpowiedzieć, Kendall uświadomiła sobie, Ŝe jej
pytanie nie ma sensu.
Zatrzymała się gwałtownie i spojrzała mu prosto w oczy.
-Ty go dobrze znasz, prawda? Wiedziałeś, Ŝe Ŝadnego ślubu nie będzie.
Przyznaj się!
Nie zaprzeczał. To nie miało juŜ Ŝadnego sensu.
~ W takim razie powiedz mi, dlaczego on tak postąpił - zaŜądała
Kendall.
Stała w rozkroku z rękami na biodrach. Na jej policzkach zakwitły
ciemne rumieńce, w ciemnych
oczach iskrzył się gniew.
- Spróbuję zgadnąć - dorzuciła szybko. -;- Przypomniał sobie, Ŝe musi
umyć włosy. Porsche mu
nawaliło? Nie, nie, to musiało być coś znacznie waŜniejszego. Jego
psychoanalityk powiedział mu,
Ŝe potrzeba ,mu więcej czasu na zrozumienie własnej duszy, Ŝe ślub
moŜe wytrącić go z
równowagi. Albo jeszcze lepiej. Jego przyboczny astrolog zawiadomił
go, Ŝe układ gwiazd jest mu
nieprzychylny. Jowisz znajduje się w kolizji z Marsem. Lada moment
moŜe nastąpić zderzenie i
jeŜeli natychmiast nie wyjedzie z miasta, moŜe być zasypany
radioaktywnym pyłem. Która
koncepcja najlepiej ci odpowiada?
PołoŜył jej ręce na ramionach i przytrzymał. Tak bardzo pragnął
przytulić ją do siebie, uspokoić, ale
instynkt mówił mu, Ŝe nie zostanie to dobrze przyjęte.
- JeŜeli tak o nim myślisz - powiedział spokojnie
- to dlaczego postanowiłaś wyjść za niego?
-To dobre pytanie - odparła Kendall, trochę jakby zawstydzona. - No,
ale miłość jest podobno
ślepa.
- Rozumiem. I nic tak dziewczyny nie otrzeźwia, jak ucieczka
narzeczonego sprzed ołtarza.
Kendall cofnęła się słysząc te słowa., Obróciła się szybko i znowu
puściła się biegiem.
Rafe ruszył za nią, tym razem juŜ znacznie spokojniej. Zamierzał
doprowadzić ją do łez, gdyŜ był
przekonany, Ŝe płacz dobrze by jej zrobił.
Nagle opamiętał się. Do czego ja się właściwie mieszam, pomyślał.
Dlaczego próbuję jej pomóc,
pocieszyć ją? A w ogóle, co do jasnej cQ.olery, robię na tej plaŜy?
Gdybym mógł przewidziić, Ŝe
sprawy tak się potoczą, za nic nie pojechałbym do kościoła, Ŝeby
zawiadomić Kendall, Ŝe Darren
nie zamierza się tam zjawić. W końcu Darr'en wcale go o to nie prosił.
Ani Darren, ani nikt inny. Przesiedział całą noc z bratem i grupą jego
przyjaciół, i przysłuchiwał się
jego lamentowaniu, jego pijackim szlochom, jego uŜalaniom się nad
sobą. Wreszcie zwrócił się do
Sama.
- Słuchaj. Dlaczego on jej przyrzekł małŜeństwo?
- zapytał.
- Bo wycięła mu ten sam numer, co inne.
-Więc jest w ciąŜy?
- No bo niby jak? Czy inaczej udałoby jej się uziemić naszego
niebieskiego ptaka?
Rafe spojrzał raz jeszcze na swego nieszczęsnego braciszka.
- Nie jest juŜ szczeniakiem. Zdawałoby się, Ŝe zdąŜył się czegoś
nauczyć.
- Kto? Darren? - zdziwił się Sam.
- Masz rację. OstroŜność nigdy nie była jego mocną stroną. I na pewno
juŜ nigdy nie będzie.
- No to pogadaj z nim.
Rafe wiedział, o co chodzi Samowi, ale wolał. się do tego nie przyznać.
- O czym?
- Powiedz mu, Ŝe nie musi się z nią Ŝenić. śe są inne sposoby
rozwiązywania takich problemów. śe
jako starszy brat nie będziesz miał mu za złe, jeŜeli się wycofa.
- On to dobrze wie.
Sam potrząsnął energicznie głową.
- Nic podobnego. Przez cały tydzień mówił wyłącznie o tym, jaki
będziesz dumny z niego, kiedy
nareszcie ustatkuje się i załoŜy rodzinę. śe wreszcie uznasz go
za,odpowiedzialnego, dorosłego
człowieka.
Sam westchnął cięŜko.
- Musisz z nim porozmawiać, Rafe. Musisz go rozgrzeszyć. Pozwolić,
by wycofał się z tej historii
nawet w ostatniej chwili.
Pozwolić mu na wycofanie się z tak waŜnego kontraktu? Zgodzić się,
by tak brutalnie potraktował
dziewczynę? No cóŜ, czemu nie? Nie było to w końcu rzeczą tak rzadką
i niezwykłą. Tak mu się
przynajmniej zdawało kilkanaście godzin temu. Ale było to, zanIm
poznał dziewczynę..- której to'
dotyczyło.
Kendall bynajmniej nie zamierzała płakać. Doskonale nad sobą
panowała. Przyjemne to nie było,
zdawała sobie z tego sprawę. Przyjemne nie było i nawęt trochę bolało.
Ale na pewno obróci się na
dobre. Trzeba się tylko przyzwyczaić do tego paskudnego uczucia
wewnętrznej pustki. I tyle. Z
czasem wszystko się ułoŜy.
Potknęła się o kępę mokrej, brunatnej trawy. Rafe wyciągnął rękę, by ją
podtrzymać, ale odsunęła
się. Nie potrzebowała niczyjej pomocy. Sama da sobie radę.
- Spójrz - zwróciła się do Rafe'a. - Jaki wspaniały zachód słońca.
-Tak zawsze jest na tym wybrzeŜu.
Obróciła się szybko i pobiegła w stronę samochodu. - Jestem głodna jak
wilk!- krzyknęła przez
ramię.
- I nie mam przy sobie złamanego grosza. Czy mógłbyś mi postawić
kolację? - Spojrzała na duŜy,
przeszklony budynek, stojący na skraju plaŜy.
Rafe podąŜył oczami za jej wzrokiem. Patrzyła na jeden z
najekskluzywniejszych hoteli w Marina
deI Rey. Była tam znakomita restauracja, słynna z doskonałej kuchni.
- No więc? - upewniła się Kendall.
Mimo woli uśmiechnął się do niej. Jej entuzjazm był stanowczo
zaraźliwy. Odczuł przemoŜną
ochotę dogodzenia jej. Chciał, Ŝeby była szczęśliiwa, Ŝeby jej twarz
rozjaśniła się uśmiechem.
- No to idziemy - powiedział.
Kierownik sali nabrał powietrza w płuca i patrzał ze zdziwieniem na
wymiętą suknię Kendall i jej
bose stopy, z których strzepywała na podłogę sporo piasku. Rafe podał
jej pantofelki, które przyjęła
jak skarb wyłowiony przez niego z dna oceanu. Kierownikowi sali nie
podobała się ta dziwna para.
A juŜ na pewno nie zachwycał go welon, którym Kendall owinęła sobie
szyję, jej rozczochrane
włosy i płonące policzki.
- Niech pan nam szybko da dobry stolik - poprosiła. - Jesteśmy bardzo
głodni.
Kierownik rozejrzał się bezradnym wzrokiem po sali. Zupełnie nie
wiedział, co robić. Nie chciał
naraŜać reputacji swojej ekskluzywnej restauracji.
- Niech pan się nie martwi - szepnęła Kendall.
- Jesteśmy naprawdę zupełnie normalnymi ludźmi.
Promienny uśmiech dziewczyny pokonał opory kierownika. Poddał się i
zaprowadził ich do stolika
pod oknem, skąd mieli widok na ocean.
Kelner przyniósł im kartę, ale spojrzawszy na Kendall, pospiesznie się
oddalił.
- Dlaczego wszyscy tak dziwnie się zachowują? - zapytała Kendall
niewinnym głosem. - Patrzą na
mnie jak na straszydło.
- Bo panny młode zazwyczaj wyglądają trochę inaczej - roześmiał się
Rafe.
- No tak, ale ja nie jestem panną młodą·
-Twój strój jakby na to wskazuje.
- Powiedzmy, Ŝe jestem panną młodą, tyle Ŝe niedoszłą·
Zamilkła i zamyśliła się.
- Inaczej to sobie wyobraŜałam. Było nawet przyjemnie, ale szczęście
trwało krótko.
Nie zastanawiając się, Rafe wyciągnął rękę przez stół i połoŜył ją na
drobnej dłoni Kendall. Nie
miał zwyczaju pocieszania ludzi i ten spontaniczny gest
samego go zdziwił.
Kendall nie cofnęła dłoni, spojrzała na niego, spodziewając się, Ŝe moŜe
coś powie. Czuł, Ŝe
powinie,n to zrobić, ale milczał.
Mała, wesoła kelnerka podbiegła do ich stolika i zaczęła się przy nich
krzątać.
- ŚwieŜo poślubiona para, co? - roześmiała się.
- Nawet gdyby pani nie miała na sobie ślubnej sukni, łatwo byłoby się
domyślić, Ŝe przyszliście tu
prosto od ołtarza. Powinniście się napić szampana. I to koniecznie.
Nazywam się Molly. Zaraz
wrócę·
Nie czekając na odpowiedź, oddaliła się szybkim krokiem.
-Widocznie stanowimy idealną parę! - roześmiała się Kendall - Czy ty
jesteś Ŝonaty? - zapytała
nagle. - Byłem, ale dawno temu się rozwiodłem.
- Oboje nie mamy chyba szczęścia w miłości - stwierdziła Kendall
niemal wesoło. - Czasami wierzę
w przeznaczenie. MoŜe nasze spotkanie nie jest przypadkowe.
Kelnerka powróciła, niosąc kubełek z duŜą butelką szampana,
wypełniony kostkami lodu.
- Jaka dobrana z was para - roześmiała się. Korek strzelił wysoko w
górę.
- Będziecie mieli piękne Ŝycie - kontynuowała z entuzjazmem Molly. -
Zapamiętacie moje słowa.
Braliście ślub kościelny?
-Aha - potwierdziła Kendall. - Było pięknie. Cała kaplica w irysach i
tulipanach.
Kelnerka westchnęła, rzuciła im nostalgiczne spojrzenie i oddaliła się.
- Lekko przesadzasz - odezwał się Rafe nieco kwaśnym tonem. - Za
chwilę zaŜądasz, Ŝebym
zamówił portret malowany na czarnym aksamicie. To ostatnio bardzo
modne.
-Wspaniały pomysł. Na pamiątkę dzisiejszego dnia!.
- Przykro mi, ale wolałbym z tego zrezygnować.
Kendall wzruszyła ramionami i wypiła łyk szampana.
CzyŜby Rafe nie zrozumiał jej Ŝartu? Poczuła ucisk w sercu. Dlaczego
męŜczyźni przede mną
uciekają? - zapytała samą siebie. Darren pobił wszystkie rekordy.
Wykonał odwrót w ostatniej
chwili. A teraz ten nowo poznany okazywał wyraźne objawy
nerwowości. CzyŜby się narzucała? A
moŜe robiła wraŜenie sfrustrowanej panny polującej na męŜa?
Wzdrygnęła się. Za nic w świecie nie chciała robić wraŜenia kobiety
niezdolnej do samodzielnej
egzystencji, potrzebującej męskiej pomocy. PrzecieŜ dawała , sobie
doskonale radę.
Molly zjawiła się ponownie, by przyjąć ich zamówienie. Kendall
poprosiła o homara, a Rafe o
lososia . z wody i zieloną sałatę.
Kendall przyglądała się męŜczyźnie znad kieliszka.
Kim właściwie jest ten obcy, tajemniczy brunet? Dlaczego mu
zawierzyła? Nigdy w Ŝyciu nie
czuła się bardziej bezbronna.
Usłyszała nagle znajomy głos, uniosła głowę i zobaczyła ... Darrena. A
więc wrócił! Zaraz jej
wszystko wytłumaczy i ...
- Darren! - krzyknęła, zerwała się z krzesła i śmiejąc się pobiegła ku
niemu. Jednocześnie rzuciła
Rafe'owi takie spojrzenie, jak gdyby chciała powiedzieć: Byłeś pewny,
Ŝe on ode mnie uciekł, ale
pomyliłeś się!
- Darren! - zawołała. - Tu, tu jesteśmy!
Rafe takŜe wstał, podszedł do niej i chwycił ją mocno za ramię.
-To nie jest Darren, Kendall - powiedział ostrym tonem.
Próbowała mu się wyrwać.
-AleŜ tak - Ŝachnęła się. - PrzecieŜ ...
MęŜczyzna obrócił się twarzą do niej i wzruszył ramionami. Rafe miał
rację. To nie był Darren.
Kendall spuściła głowę, wzdrygnęła się i oparła
Rafe'a.
Objął ją opiekuńczym ramieniem. Rozejrzała się dokoła i spostrzegła,
Ŝe ludzie się im przyglądają,
a szczególnie jej, z niekłamanym zdziwieniem. I nie bez powodu.
Wyglądała rzeczywiście jak
wariatka w tej swojej wymiętej, wybrudzonej sukni ślubnej i na domiar
złego zaczepiała obcych
męŜczyzn. Co za widowisko! Kendall najchętniej wtuliłaby się jeszcze
mocniej w ramiona
Rafe'a,ale zmobilizowała się, wyprostowała, uniosła głowę i posłała
uśmiech gapią
cym się na nią ludziom. Po czym powróciła do stolika, usiadła na
krześle i dumnie się
wyprostowała.
-Więc co z tobą? - zapytał ją Rafe. - JuŜ w porządku?
- Oczywiście. PrzecieŜ nic się nie stało. Trochę się zdenerwowałam i
juŜ mi przeszło. Ale słuchaj, ja
przecieŜ okropnie wyglądam. To wszystko nie ma sensu. MoŜe byśmy
juŜ poszli.
Zaczęła rozgrzebywc1ć widelcem sałatę. Straciła apetyt.
- Czy ciebie nie Ŝenuje przebywanie ze mną w tej, bądź co bądź,
eleganckiej restauracji? Moja
suknia jest w strasznym stanie.
Rafe przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu.
Wreszcie rzucił serwetkę na stół i odsunął krzesło. . - Zostań tu, wyjdę
na chwilę i zaraz wrócę.
Kupię ci jakąś suknię, przebierzesz się i będzie spokój.
- Co takiego?
-W holu hotelowym zauwaŜyłem kilka butików z odzieŜą. Podaj mi
swój rozmiar i powiedz, jaki
jest twój ulubiony kolo!;?
Roześmiała się i chwyciła go za rękę. - Nie musisz tego robić.
Naprawdę.
- Nie ruszaj się stąd ani na krok. Zaraz wracam - oświadczył i szybko
wyszedł z sali.
Rafe od dawna nie kupował damskich fatałaszków. Rozejrzał się po
rozstawionych w butiku
manekinach.
- Proszę mi to zapakować - oświadczył, wskazując na
jaskrawoczerwoną sukienkę. Uznał, Ŝe to
właśnie ten typ ubioru, w którym powinny gustować przyjaciółki
Darrena.
Czekając z kartą kredytową w ręku na paczkę, uśmiechał się mimo
woli. Zapomniał juŜ, jaką
przyjemnością jest kupowanie prezentu dla kobiety. Miał nadzieję, Ŝe
trafił w gust lffedoszłej
bratowej. Miał teŜ nadzieję, Ŝe zastanie ją tam, gdzie przed chwilą
pozostawił. .
Dziwna to była dziewczyna. Trudna do rozgryzienia.
Zdawała się zmieniać z minuty na minutę.
Kendall cięŜko przeŜywała swoją poraŜkę. Co do tego Rafe nie miał juŜ
teraz Ŝadnych wątpliwości.
Był teŜ pewien, Ŝe poczucie klęski niebawem przemieni się w złość.
Myśl ta zmroziła go. Jak
zareagowałaby na wiadomość, Ŝe to on namówił Darrena do ucieczki?
Szybkim krokiem powrócił do restauracji.
Kendall zarumieniła się z radości, kiedy podał jej torbę z suknią.
- Pójdę do toalety i przebiorę się - oświadczyła. Wstała, musnęła
wargami policzek Rafe'a i
wymamrotała słowa podziękowania.
W toalecie nałoŜyła suknię przez głowę, spojrzała w lustro i
przestraszyła się. CóŜ to była za
MORGAN RAYEMORGAN RAYEMORGAN RAYEMORGAN RAYE PORZUCONAPORZUCONAPORZUCONAPORZUCONA NARZECZONANARZECZONANARZECZONANARZECZONA
ROZDZIAŁ PIERWSZY GdzieŜ on się podziewa? Kendall McCormick obciągnęła długie koronkowe rękawy ślubnej sukni i raz jeszcze spojrzała nerwowo przez wizjer na zgromadzonych w kaplicy gości. Tego to juŜ naprawdę za wiele. Co robić? Stanąć przed nimi i oświadczyć: Przykro mi, kochani, ale Darren rozmyślil się i ślubu nie będzie. Wracajcie do domu. Wszystko skończone. Poczuła ucisk w dołku i znowu zaczęła przechadzać się nerwowo po pokoju. - Kendall! - W uchylonych drzwiach ukazała się zatroskana twarz Kim. - Co się z mm dzieje? Organista spieszy Się na następny ślub po drugiej stronie miasta. Kendall uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Obawiam się, Ŝe Darren juŜ nie przyjdzie - powiedziała, z trudem panując nad głosem. - Zostałam porzucona i to przed samym ołtarzem. Dobre, co? - Mój ty BoŜe! - jęknęła Kim, zakrywając rękami twarz. - Nigdy w to nie uwierzę. On się po prostu spóźnia. MoŜe złapał gumę. MoŜe ... Nie przejmuj się za bardzo. Myślę, Ŝe jednak się zjawi. Nie zamartwiaj się tak, kochanie. - Na pewno, na pewno - mruknęła Kendall, chociaŜ była juŜ zupełnie pewna, Ŝe Darren wystrychnął ją na dudka. Kim opuściła pokój i zbiegła szybko na dół. Kendall obróciła się i spojrzała w wysokie, zimne
lustro. Dług0 patrzyła na swoją wspaniałą, satynową suknię z białym aksamitnym stanikiem obszytym perełkami. Wysbko upięte kasztanowe włosy nadawały jej wygląd modelek z obrazów Toulouse-Lautreca. Wyglądała jak replika panny młodej z magazynów mód. - Dzięki ci, BoŜe - powiedziała nagle głośno i spokojnie, - Niech będzie, jak chcesz. Uciekam stąd. Obróciła się gwałtownie, chwyciła leŜący na stole bloczek i długopis, i napisała kilka słów. "Mamo, przykro mi, Ŝe zostawiam cię z tym całym bałaganem, ale muszę wyjechać. Chcę być sama przez pewien czas. Zadzwonię." PołoŜyła bloczek. na widocznym miejscu, zebrała spódnicę i wybiegła z pokoju. Znalazła tylne schody, minęła drzwi sanktuarium, drzwi sekretariatu i juŜ po chwili była na zalanym słońcem dziedzińcu. Na parkingu zatrzymała się. Co robić dalej? Przypomniała sobie, Ŝe przyjechała wynajętą limuzyną. Jak wydostać się. stąd bez samochodu? - Halo! - odezwał się tuŜ obok niej niski, lecz dźwięczny męski głos. - Czy panna młoda? Spojrzała na mówiącego. Siedział za kierownicą pięknego sportowego wozu z otwieranym dachem. Był zapewne jednym ,z przyjaciół Darrena, którego nigdy przedtem nie widziała. - Niedoszła panna młoda .... odpada bez uśmiechu. . - Teraz jestem po prostu uciekinierką. - Co takiego? - MęŜczyzna zmarszczył ze zdziwienia brwi. - JeŜeli przyjechał pan na ślub - powiedziała do niego - to moŜe pan wracać do domu. Ślub się nie odbędzie. U śmiechnęła się. - Czy mogłabym się z panem zabrać? - Niech pani siada - powiedział bez chwili zastanowienia. - Zawiezę panią, gdzie pani tylko zechce.
Nieznajomy przechylił się i otworzył drzwiczki wozu. Kendall wsunęła się na skórzane siedzenie i byle jak zgarnęła ,szeroką spódnicę. Ruszyli. Poczuła na twarzy powiew wiatru. Welon rozwinął się za nią białą smugą. - Czy mogłaby mi pani podać jakiś adres? Potrząsnęła przecząco głową, po czym spojrzała w kierunku morza. MęŜczyzna popatrzył ze zrozumieniem i skręcił w główną ulicę. Kendall westchnęła głęboko i odpręŜyła się. Wiatr przewiewał ją na wskroś. Pomyślała, Ŝe moŜe wymiecie jej z głowy wszystkie przykre myśli. I nagle poczuła się wspaniale. - Zostawiam przeszłość za sobą - szepnęła niemal bezgłośnie. - Niech się dzieje co chce. W milczeniu sunęli przez Colorado Boulevard. W pewnym momencie skręcili na Arroyo Parkway i wtedy męŜczyźnie udało się dokładnie przyjrzeć Kendall. Zaskoczony, spojrzał na nią raz jeszcze przy najbliŜszej okazji. Była zupełnie inna, niŜ ją sobie wyobraŜał.
No, ale właściwie, jak ją sobie wyobraŜał? Nigdy o niej nie słyszał aŜ do poprzedniego wieczoru, kiedy zadzwonił do niego Darren. - Hej, Rafe - powiedział. - Twój jedyny brat jutro się Ŝeni. Przyjedź do mnie i przyłącz się do stypy. Rafe i Darren rzadko się ze sobą komunikowali. Darren zgłaszał się do starszego brata wyłącznie, kiedy czegoś potrzebował - przy czym były to na ogół pieniądze. ToteŜ Rafe natychmiast uznał, Ŝe i tym razem młodszy brat jest w finansowych tarapatach. Przyjęcie kawalerskie było juŜ w toku, kiedy przyjechał pod wskazany adres. W pokoju było gwarno, duszno i tłoczno. A Darren miał juŜ dobrze w czubie. -To wspaniała dziewczyna - wymamrotał i sięgnął po kolejną porcję whisky z lodem. - Na pewno ci się spodoba. To było wszystko, co potrafił powiedzieć. Rafe zwrócił się do najbliŜszego przyjaciela brata. - Jaka ona jest? - zapytał go. - Bo ja wiem - mruknął Binko, kolega Darrena ze studiów. -, Nie mogę sobie przypomnieć, czy chodzi o tę wspaniałą opaloną blondynę, czy teŜ o taką jedną Hawajkę z cudownym pępuszkiem ... Rafe zaczął wypytywać innych gości, ale dopiero po upływie pół godziny natrafił na Dorchestera, który pracował z Darrenem w klubie Border Cantina. Ten stwierdził, Ŝe osobiście zna' pannę młodą. - Jaka ona jest? - zapytał go Rafe raczej obcesowo. - Jaka jest? - powtórzył Dorchester. - Powiem ci. Ma wspaniałe włosy, gęste i puszyste jak bita śmietana i bardzo, ale to bardzo długie. Nogi jak stąd dotąd ... - Pytam cię, jaka jest - zdenerwował się Rafe.
Dorchester przewracał oczami; zdawał się zagubiony w rozkosznych wspomnieniach. - Ma chód jak gazela. Wspaniałą figurę. Na jej widok całe zastępy robotników budowlanych spadają z rusztowań. Wiją się u jej stóp i błagają o' łaskę. A ona tylko odrzuca w tył włosy i... W tym momencie Rafe dał za wygraną. Z opisu Dorchestera wynikało, Ŝe Kendall McCormick' jest dokładną kopią innych dziewcząt, jakie uwodził Darren, od kiedy wyrósł z pieluch. A były ich całe zastępy. Musiała się jednakŜe róŜnić czymś od tamtych, skoro Darren postanowił się z nią oŜenić. Rafe zawsze uwaŜał, Ŝe małŜeństwo to najbardziej upokarzająca rzecz; jaka moŜe przytrafić się męŜczyźnie. Zachowanie brata zdawało się świadczyć o tym, Ŝe i on podziela to zdanie. Rafe wzruszył ramionami i poszedł w kierunku drzwi. Miał dosyć tej balangi. Był juŜ na korytarzu, kiedy zatrzymał go okrzyk Sama, kolegi Darrena jeszcze z podstawówki. - Dlaczego się zmywasz? Zaczekaj! Musisz mu pomóc! To przecieŜ twój rodzony brat, na litość boską! Rafe obrócił się i stwierdził, Ŝe Sam jest bliski płaczu. Na jego upstrzonej piegami twarzy malował się wyraz pijackiej rozpaczy. - Pozbieraj się, Sam - rozzłościł się Rafe. - Darren jest dorosłym człowiekiem i musi .sam kierować swoim Ŝyciem. Sam chwycił Rafe'a za poły marynarki. -Ta kobieta rzuciła na niego urok. Mówię ci. Zupełnie go opanowała. Nie moŜesz go opuścić. Ona go zniszczy. PomóŜ mu. - Jak mógłbym mu pomóc? -Ty jesteś powodem jego nieszczęścia. I tylko ty moŜesz go z tego wyciągnąć.
Rafe zupełnie nie wiedział, o co chodzi Samowi, co więcej, nie chciał wiedzieć. Powoli przesuwał się ku drzwiom. - Czego oczekujesz ode mnie? - zapytał. - Pogadaj z nim. Wybij mu to z głowy. Sam objął Rafe'a ramieniem. -Wracaj do środka. Opowiem ci tę całą historię. Rafe niechętnie dał się zaciągnąć w głąb mieszkania. Wiedział, Ŝe to błąd, ale nie było innego wyjścia. Wiedział teŜ, Ŝe nie wyśpi się tej nocy. Nie podejrzewał jednakŜe, Ŝe znajdzie się z niedoszłą Ŝoną młodszego brata w samochodzie, w drodze
ku brzegowi oceanu. Zerknął raz jeszcze na dziewczynę. I pomyślał sobie, Ŝe jest zupełnie inna, niŜ ją sobie wyobraŜał. Spodziewał się osóbki raczej wyzywającej, moŜe nawet nieco wulgarnej i w kaŜdym razie bardzo zmartwionej. A tymczasem ... Siedziała odchylona w fotelu, zrelaksowana, spokojna. Zadowolona z siebie. Zadowolona z Ŝycia. Co to mogło znaczyć? Przed chwilą zostawił ją narzeczony niemal dosłownie przed ołtarzem. Zdawałoby się, Ŝe powinna być jeŜeli nie nieszczęśliwa, to przynajmniej wściekła, nawet gdyby duma nie pozwoliła jej płakać. Ale nic z tych rzeczy. Poczuła na sobie jego wzrok, przechyliła głowę w jego stronę i uśmiechnęła się szeroko. - Hej, jest naprawdę wspaniale! - powiedziała wesoło. Oderwał od niej oczy i skoncentrował się na prowadzeniu. Zmarszczył brwi i usiłował skupić myśli. Nic z tego nie rozumiał. Kendall zawinęła sobie głowę welonem, przymknęła powieki i jeszcze wygodniej umościła się w fotelu. WjeŜdŜali do Los Angeles. Wiatr był teraz- silniejszy i bardzo orzeźwiający. Pomyślała sobie, Ŝe wszystko układa się doskonale. Właściwie nie mogło być lepiej. Ale czy na pewno? Poczu:ła lekkie ukłucie w sercu, ale' zaraz udało jej się odsunąć .od siebie wszelkie wątpliwości. Darren zrobił właściwie dokładnie to, co ona powinna była uczynić. JuŜ od pewnego czasu było rzeczą jasną, Ŝe ich małŜeństwo nie miałoby szans na przetrwanie. Po co więc Ŝałować czegoś, co nie wróŜyło nic dobrego. To nie miało sensu.
Przez pewien czas trzeba będzie moŜe trochę poszaleć. To jedyna odtrutka na taką poraŜkę. Czy ten sympatyczny młody człowiek, który zaofiarował jej miejsce w swoim samochodzie, zgodziłby się trochę z nią pohulać? Spojrzała na niego i natrafiła na jego wzrok. - Zajedziemy do Marina del Rey? - zapytał. - Doskonale - odparła. Skinął głową, nie odrywając oczu od szosy. Kendall przyjrzała mu się uwaŜnie. Był muskularny, choć szczupły, i chyba dość wysoki. Ciemne wizytowe ubranie leŜało na nim doskonale, ale na co dzień ubierał się z pewnością znacznie mniej oficjalnie. Kołnierzyk białej koszuli był rozpięty, odsłaniając nasadę opalonej piersi i kępkę czarnych, kędzierzawych włosów. Nie nosił obrączki. Kosztowny, płaski, złoty zegarek na przegubie lewej ręki świadczył o wybrednym guście. Twarz miał znaczoną kilkoma zmarszczkami. Od uśmiechów czy od grymasów? Wyglądał na człowieka opanowanego, pewnego siebie, a nawet trochę niebezpiecznego. Był dokładnym przeciwieństwem Darrena, tego słonecznego, wesołego, wysportowanego I chłopca. Na pewno nie uciekłby od narzeczonej i to sprzed samego ołtarza. Nie oświadczyłby się kobiecie, gdyby nie był pewny swoich uczuć. Co za łajdak z tego Darrena. Jak mógł jej coś takiego zrobić? ZbliŜali się do oceanu. Powietrze ochłodziło się nieco. Zjechali na boczną drogę i po chwili znaleźli się na parkingu, y.I odległości zaledwie kilku metrów od plaŜy. Kendall wysiadła z wozu i rozprostowała się. Zrzuciła z nóg jedwabne pantofelki i unosząc suknię aŜ po kolana, pobiegła ku brzegowi. Nie zwracała na nikogo uwagi.
Biegła coraz szybciej. Usłyszała za sobą czyjś szybki oądech, ale nie odwróciła się. Nagłe szarpnięcie zatrzymało ją w pół kroku. W mgnieniu oka znalazła się w silnych męskich ramionach. - Co pan robi? - krzyknęła. - Proszę mnie natychmiast puścić! Ale Rafe trzymał ją mocno jak gdyby się obawiał, - Ŝe mu się wymknie. Wiatr tarmosił jej szeroką spódnicę, owijał ją dokoła ich nóg. - Co pan robi? Nie podejrzewa pan chyba, Ŝe zamierzam się utopić? Rafe nie rozluźniał uścisku swych ramion i patrzył na nią niemal ze złością. - Nie puszczę pani, dopóki pani nie przysięgnie. - Co za bzdura - obruszyła się Kendall.
On naprawdę boi się·, Ŝe popełnię samobójstwo, powiedziała do siebie, na pół zła, na pół rozbawiona. No cóŜ, o zabawieniu się z nim lepiej zapomnieć. Jest zupełnie pozbawiony poczucia humoru. - Zgoda - uśmiechnęła się. - Zapewniam pana z ręką na sercu, Ŝe nie rzucę się w morską toń. Rafe spojrzał głęboko w jej. ciemne oczy. Przytulił ją nieco mocniej, ale tylko po to, by opuszczać powoli, aŜ dotknęła stopami piasku. Jaka jest zgrabna i szczupła, a jednocześnie muskularna, pomyślał. Od wieków nie doznawał 'potrzeby takiej opiekuńczości w stosunku do kobiety. No, ale teŜ od dawna nie miał tak silnej motywacji. Kendall wyprostowała się, odrzuciła welon za siebie i uśmiechnęła się do Rafe'a niemal wyzywająco. - Dobrze się pan czuje w roli zbawcy kobiet, co? JeŜeli kiedyś będzie potrzebny mi znów ratownik, dam panu znać. Przyrzekam. - Droga Kendall- odparł. - Tobie nie jest potrzebny Ŝaden ratownik, ale po prostu opiekun. Przynajmniej na pewien czas. A więc znał jej imię. Właściwie nie naleŜało się temu dziwić. PrzecieŜ był zaproszony na jej ślub .. - Czy myśmy się juŜ kiedyś spotkali? - zapytała. - Czy powinnam wiedzieć, kim jesteś? - Nazywam się Rafe. Jakoś nie chciał jej na razie powiedzieć, Ŝe jest bratem jej niedoszłego męŜa. -A więc jesteś przyjacielem Darrena- stwierdziła Kendall i pomyślała sobie, Ŝe, jest zupełnie inny od tych wszystkich młodych ludzi, których Darren jej przedstawiał. PowaŜniejszy jakiś, starszy,
spokojniejszy, i na pewno inteligentniejszy. Co tu duŜo gadać, kumple Darrena byli po prostu durnymi smarkaczami, nastawionymi wyłącznie na flirty i zabawy. Dlaczego postanowiła sobie wmówić, Ŝe takich właśnie lubi? Ŝe Darren to męŜczyzna jej Ŝycia? Co za idiotka ze mnie, pomyślała. MoŜe rzeczywiście powinnam się utopić. - Nie mam Ŝadnych skłonności samobójczych, zapewniam Cię - powiedziała, rzucając mu zawadiacki uśmiech. - Jestem moŜe mściwa, ale nie mam skłonności do histerii. Więc nie rzucaj się na kaŜdy granat, jaki widzisz na mojej drodze. To niewypały. - Spróbuj sobie uzmysłowić, jak wyglądałaś. Kobieta w ślubnej sukni pędząca jak szalona w kit"trunku oceanu. Poza tym miałem świadomość, Ŝe zostałaś niemal przed chwilą ... - Porzucona. Czy to chciałeś powiedzieć? Wzruszył ramionami. No tak, właśnie to. Po co udawać, Ŝe nie. Kendall wpatrywała się vi niego intensywnie. Czuła, Ŝe dzieje się z nią coś dziwnego. Targały nią uczucia, których rzadko doznawała. Złość? Strach? Na dodatek z pewną domieszką rozbawienia. - No cóŜ - powiedziała krótko. - Przyjmij do wiadomości, Ŝe doskonale pływam. Gdybyś nie zatrzymał mnie na plaŜy, ale pozwolił mi dotrzeć do morza, nie dogoniłbyś mnie tak łatwo. Rafe nie odpowiedział na jej ostatnie słowa, więc ruszyła naprzód i zaczęła przechadzać się po twardym piasku, tuŜ poza zasięgiem piany rozpryskujących się fal. Rafe podąŜył za nią zastanawiając się, dlaczego czuje tak wielką odpowiedzialność za losy tej dziewczyny. Była w końcu pełnoletnia. Sięgnęła po Darrena, ale to jej się nie udało. Zresztą ten problem był jej i tylko jej. Przywiózł ją nad ocean, na jej własną prośbę. Teraz powinien się z nią poŜegnać, wsiąść do samochodu i zniknąć z jej Ŝycia. JednakŜe nie mógł się na to zdobyć.
Szli więc szybkim krokiem po mokrym piasku. Rafe przyglądał się, jak Kendall walczy z wiatrem tarmoszącym jej szeroką suknię. - MoŜe byś tak przynajmniej zdjęła welon - odezwał się po pewnym czasie. Obróciła się ku niemu. -A po co? Czy krępuje cię, Ŝe ludzie się nam przyglądają? - Mnie miałoby to krępować? PrzecieŜ oni nie gapią się na mnie, ale na ciebie. Rozejrzała się i stwierdziła, Ŝe Rafe ma rację. Była ośrodkiem powszechnego zainteresowania. Ludzie wyciągali szyje, uśmiechali się, zdejmowaF słoneczne okulary, by móc ją lepiej widzieć. - Oblubienica oceanu - roześmiała się Kendall i wykonała piruecik. - To bardzo zabawne.' MoŜe
powinnam zadzwonić do gazet. Niech przyślą reporterów. Szkoda, Ŝe nie przybył oblubieniec plaŜy. No, ale co robić? Rafe rozpoznał w jej kpiarskim tonie lekką nutę Ŝalu i zrobiło mu się przykro. Ale był jednocześnie zadowolony, Ŝe dziewczyna zaczyna normalnie reagować na swoją sytuację Gdy patrzył na nią, stojącą na tle spienionych fal, w tej wymiętej ślubnej sukni, z rozwianym białym welonem, włosami w nieładzie, rozchylonymi wilgotnymi wargami, wydała mu się dziwnie bezradna. Miał ochotę znów otoczyć ją ramieniem, przycisnąć do siebie i jakoś osłonić od przykrości, jakie niechybnie na nią czyhały. - Jesteś bardzo piękną panną młodą - odezwał się wreszcie. -Tak uwaŜasz? Powinnam była sobie zrobić zdjęcie, zanim uciekłam. Fotograf czekał w kaplicy. Teraz wiem, Ŝe taka okazja nigdy się juŜ nie powtórzy. - Jesteś piękna i młoda. Masz przed sobą całe Ŝycie. KendaII zaśmiała się cicho. Sympatyczny jest ten Rafe i moŜe nawet nie kłamie. - Bardzo jesteś miły - powiedziała, odsuwając włosy z czoła. - O nie, Kendall - odparł i spojrzał na nią 'spode łba. - Mylisz się co do mnie. Z niewiadomych powodów słowa te zdenerwowały Kendall. Przyspieszyła kroku. - Skąd wiesz, Ŝe zostałam wystawiona do wiatru przed ołtarzem? - krzyknęła. - A moŜe to ja uciekłam, zanim zjawił się Darren, a on został tam sam jeden ku uciesze zgromadzonych gości? Zanim Rafe zdąŜył odpowiedzieć, Kendall uświadomiła sobie, Ŝe jej pytanie nie ma sensu. Zatrzymała się gwałtownie i spojrzała mu prosto w oczy. -Ty go dobrze znasz, prawda? Wiedziałeś, Ŝe Ŝadnego ślubu nie będzie. Przyznaj się!
Nie zaprzeczał. To nie miało juŜ Ŝadnego sensu. ~ W takim razie powiedz mi, dlaczego on tak postąpił - zaŜądała Kendall. Stała w rozkroku z rękami na biodrach. Na jej policzkach zakwitły ciemne rumieńce, w ciemnych oczach iskrzył się gniew. - Spróbuję zgadnąć - dorzuciła szybko. -;- Przypomniał sobie, Ŝe musi umyć włosy. Porsche mu nawaliło? Nie, nie, to musiało być coś znacznie waŜniejszego. Jego psychoanalityk powiedział mu, Ŝe potrzeba ,mu więcej czasu na zrozumienie własnej duszy, Ŝe ślub moŜe wytrącić go z równowagi. Albo jeszcze lepiej. Jego przyboczny astrolog zawiadomił go, Ŝe układ gwiazd jest mu nieprzychylny. Jowisz znajduje się w kolizji z Marsem. Lada moment moŜe nastąpić zderzenie i jeŜeli natychmiast nie wyjedzie z miasta, moŜe być zasypany radioaktywnym pyłem. Która koncepcja najlepiej ci odpowiada? PołoŜył jej ręce na ramionach i przytrzymał. Tak bardzo pragnął przytulić ją do siebie, uspokoić, ale instynkt mówił mu, Ŝe nie zostanie to dobrze przyjęte. - JeŜeli tak o nim myślisz - powiedział spokojnie - to dlaczego postanowiłaś wyjść za niego? -To dobre pytanie - odparła Kendall, trochę jakby zawstydzona. - No, ale miłość jest podobno ślepa. - Rozumiem. I nic tak dziewczyny nie otrzeźwia, jak ucieczka narzeczonego sprzed ołtarza. Kendall cofnęła się słysząc te słowa., Obróciła się szybko i znowu puściła się biegiem. Rafe ruszył za nią, tym razem juŜ znacznie spokojniej. Zamierzał doprowadzić ją do łez, gdyŜ był przekonany, Ŝe płacz dobrze by jej zrobił. Nagle opamiętał się. Do czego ja się właściwie mieszam, pomyślał. Dlaczego próbuję jej pomóc,
pocieszyć ją? A w ogóle, co do jasnej cQ.olery, robię na tej plaŜy? Gdybym mógł przewidziić, Ŝe sprawy tak się potoczą, za nic nie pojechałbym do kościoła, Ŝeby zawiadomić Kendall, Ŝe Darren nie zamierza się tam zjawić. W końcu Darr'en wcale go o to nie prosił. Ani Darren, ani nikt inny. Przesiedział całą noc z bratem i grupą jego przyjaciół, i przysłuchiwał się jego lamentowaniu, jego pijackim szlochom, jego uŜalaniom się nad sobą. Wreszcie zwrócił się do Sama. - Słuchaj. Dlaczego on jej przyrzekł małŜeństwo? - zapytał. - Bo wycięła mu ten sam numer, co inne.
-Więc jest w ciąŜy? - No bo niby jak? Czy inaczej udałoby jej się uziemić naszego niebieskiego ptaka? Rafe spojrzał raz jeszcze na swego nieszczęsnego braciszka. - Nie jest juŜ szczeniakiem. Zdawałoby się, Ŝe zdąŜył się czegoś nauczyć. - Kto? Darren? - zdziwił się Sam. - Masz rację. OstroŜność nigdy nie była jego mocną stroną. I na pewno juŜ nigdy nie będzie. - No to pogadaj z nim. Rafe wiedział, o co chodzi Samowi, ale wolał. się do tego nie przyznać. - O czym? - Powiedz mu, Ŝe nie musi się z nią Ŝenić. śe są inne sposoby rozwiązywania takich problemów. śe jako starszy brat nie będziesz miał mu za złe, jeŜeli się wycofa. - On to dobrze wie. Sam potrząsnął energicznie głową. - Nic podobnego. Przez cały tydzień mówił wyłącznie o tym, jaki będziesz dumny z niego, kiedy nareszcie ustatkuje się i załoŜy rodzinę. śe wreszcie uznasz go za,odpowiedzialnego, dorosłego człowieka. Sam westchnął cięŜko. - Musisz z nim porozmawiać, Rafe. Musisz go rozgrzeszyć. Pozwolić, by wycofał się z tej historii nawet w ostatniej chwili. Pozwolić mu na wycofanie się z tak waŜnego kontraktu? Zgodzić się, by tak brutalnie potraktował dziewczynę? No cóŜ, czemu nie? Nie było to w końcu rzeczą tak rzadką i niezwykłą. Tak mu się przynajmniej zdawało kilkanaście godzin temu. Ale było to, zanIm poznał dziewczynę..- której to' dotyczyło. Kendall bynajmniej nie zamierzała płakać. Doskonale nad sobą panowała. Przyjemne to nie było,
zdawała sobie z tego sprawę. Przyjemne nie było i nawęt trochę bolało. Ale na pewno obróci się na dobre. Trzeba się tylko przyzwyczaić do tego paskudnego uczucia wewnętrznej pustki. I tyle. Z czasem wszystko się ułoŜy. Potknęła się o kępę mokrej, brunatnej trawy. Rafe wyciągnął rękę, by ją podtrzymać, ale odsunęła się. Nie potrzebowała niczyjej pomocy. Sama da sobie radę. - Spójrz - zwróciła się do Rafe'a. - Jaki wspaniały zachód słońca. -Tak zawsze jest na tym wybrzeŜu. Obróciła się szybko i pobiegła w stronę samochodu. - Jestem głodna jak wilk!- krzyknęła przez ramię. - I nie mam przy sobie złamanego grosza. Czy mógłbyś mi postawić kolację? - Spojrzała na duŜy, przeszklony budynek, stojący na skraju plaŜy. Rafe podąŜył oczami za jej wzrokiem. Patrzyła na jeden z najekskluzywniejszych hoteli w Marina deI Rey. Była tam znakomita restauracja, słynna z doskonałej kuchni. - No więc? - upewniła się Kendall. Mimo woli uśmiechnął się do niej. Jej entuzjazm był stanowczo zaraźliwy. Odczuł przemoŜną ochotę dogodzenia jej. Chciał, Ŝeby była szczęśliiwa, Ŝeby jej twarz rozjaśniła się uśmiechem. - No to idziemy - powiedział. Kierownik sali nabrał powietrza w płuca i patrzał ze zdziwieniem na wymiętą suknię Kendall i jej bose stopy, z których strzepywała na podłogę sporo piasku. Rafe podał jej pantofelki, które przyjęła jak skarb wyłowiony przez niego z dna oceanu. Kierownikowi sali nie podobała się ta dziwna para. A juŜ na pewno nie zachwycał go welon, którym Kendall owinęła sobie szyję, jej rozczochrane włosy i płonące policzki.
- Niech pan nam szybko da dobry stolik - poprosiła. - Jesteśmy bardzo głodni. Kierownik rozejrzał się bezradnym wzrokiem po sali. Zupełnie nie wiedział, co robić. Nie chciał naraŜać reputacji swojej ekskluzywnej restauracji. - Niech pan się nie martwi - szepnęła Kendall.
- Jesteśmy naprawdę zupełnie normalnymi ludźmi. Promienny uśmiech dziewczyny pokonał opory kierownika. Poddał się i zaprowadził ich do stolika pod oknem, skąd mieli widok na ocean. Kelner przyniósł im kartę, ale spojrzawszy na Kendall, pospiesznie się oddalił. - Dlaczego wszyscy tak dziwnie się zachowują? - zapytała Kendall niewinnym głosem. - Patrzą na mnie jak na straszydło. - Bo panny młode zazwyczaj wyglądają trochę inaczej - roześmiał się Rafe. - No tak, ale ja nie jestem panną młodą· -Twój strój jakby na to wskazuje. - Powiedzmy, Ŝe jestem panną młodą, tyle Ŝe niedoszłą· Zamilkła i zamyśliła się. - Inaczej to sobie wyobraŜałam. Było nawet przyjemnie, ale szczęście trwało krótko. Nie zastanawiając się, Rafe wyciągnął rękę przez stół i połoŜył ją na drobnej dłoni Kendall. Nie miał zwyczaju pocieszania ludzi i ten spontaniczny gest samego go zdziwił. Kendall nie cofnęła dłoni, spojrzała na niego, spodziewając się, Ŝe moŜe coś powie. Czuł, Ŝe powinie,n to zrobić, ale milczał. Mała, wesoła kelnerka podbiegła do ich stolika i zaczęła się przy nich krzątać. - ŚwieŜo poślubiona para, co? - roześmiała się. - Nawet gdyby pani nie miała na sobie ślubnej sukni, łatwo byłoby się domyślić, Ŝe przyszliście tu prosto od ołtarza. Powinniście się napić szampana. I to koniecznie. Nazywam się Molly. Zaraz wrócę· Nie czekając na odpowiedź, oddaliła się szybkim krokiem. -Widocznie stanowimy idealną parę! - roześmiała się Kendall - Czy ty jesteś Ŝonaty? - zapytała nagle. - Byłem, ale dawno temu się rozwiodłem.
- Oboje nie mamy chyba szczęścia w miłości - stwierdziła Kendall niemal wesoło. - Czasami wierzę w przeznaczenie. MoŜe nasze spotkanie nie jest przypadkowe. Kelnerka powróciła, niosąc kubełek z duŜą butelką szampana, wypełniony kostkami lodu. - Jaka dobrana z was para - roześmiała się. Korek strzelił wysoko w górę. - Będziecie mieli piękne Ŝycie - kontynuowała z entuzjazmem Molly. - Zapamiętacie moje słowa. Braliście ślub kościelny? -Aha - potwierdziła Kendall. - Było pięknie. Cała kaplica w irysach i tulipanach. Kelnerka westchnęła, rzuciła im nostalgiczne spojrzenie i oddaliła się. - Lekko przesadzasz - odezwał się Rafe nieco kwaśnym tonem. - Za chwilę zaŜądasz, Ŝebym zamówił portret malowany na czarnym aksamicie. To ostatnio bardzo modne. -Wspaniały pomysł. Na pamiątkę dzisiejszego dnia!. - Przykro mi, ale wolałbym z tego zrezygnować. Kendall wzruszyła ramionami i wypiła łyk szampana. CzyŜby Rafe nie zrozumiał jej Ŝartu? Poczuła ucisk w sercu. Dlaczego męŜczyźni przede mną uciekają? - zapytała samą siebie. Darren pobił wszystkie rekordy. Wykonał odwrót w ostatniej chwili. A teraz ten nowo poznany okazywał wyraźne objawy nerwowości. CzyŜby się narzucała? A moŜe robiła wraŜenie sfrustrowanej panny polującej na męŜa? Wzdrygnęła się. Za nic w świecie nie chciała robić wraŜenia kobiety niezdolnej do samodzielnej egzystencji, potrzebującej męskiej pomocy. PrzecieŜ dawała , sobie doskonale radę. Molly zjawiła się ponownie, by przyjąć ich zamówienie. Kendall poprosiła o homara, a Rafe o lososia . z wody i zieloną sałatę. Kendall przyglądała się męŜczyźnie znad kieliszka. Kim właściwie jest ten obcy, tajemniczy brunet? Dlaczego mu zawierzyła? Nigdy w Ŝyciu nie
czuła się bardziej bezbronna. Usłyszała nagle znajomy głos, uniosła głowę i zobaczyła ... Darrena. A więc wrócił! Zaraz jej wszystko wytłumaczy i ... - Darren! - krzyknęła, zerwała się z krzesła i śmiejąc się pobiegła ku niemu. Jednocześnie rzuciła
Rafe'owi takie spojrzenie, jak gdyby chciała powiedzieć: Byłeś pewny, Ŝe on ode mnie uciekł, ale pomyliłeś się! - Darren! - zawołała. - Tu, tu jesteśmy! Rafe takŜe wstał, podszedł do niej i chwycił ją mocno za ramię. -To nie jest Darren, Kendall - powiedział ostrym tonem. Próbowała mu się wyrwać. -AleŜ tak - Ŝachnęła się. - PrzecieŜ ... MęŜczyzna obrócił się twarzą do niej i wzruszył ramionami. Rafe miał rację. To nie był Darren. Kendall spuściła głowę, wzdrygnęła się i oparła Rafe'a. Objął ją opiekuńczym ramieniem. Rozejrzała się dokoła i spostrzegła, Ŝe ludzie się im przyglądają, a szczególnie jej, z niekłamanym zdziwieniem. I nie bez powodu. Wyglądała rzeczywiście jak wariatka w tej swojej wymiętej, wybrudzonej sukni ślubnej i na domiar złego zaczepiała obcych męŜczyzn. Co za widowisko! Kendall najchętniej wtuliłaby się jeszcze mocniej w ramiona Rafe'a,ale zmobilizowała się, wyprostowała, uniosła głowę i posłała uśmiech gapią cym się na nią ludziom. Po czym powróciła do stolika, usiadła na krześle i dumnie się wyprostowała. -Więc co z tobą? - zapytał ją Rafe. - JuŜ w porządku? - Oczywiście. PrzecieŜ nic się nie stało. Trochę się zdenerwowałam i juŜ mi przeszło. Ale słuchaj, ja przecieŜ okropnie wyglądam. To wszystko nie ma sensu. MoŜe byśmy juŜ poszli. Zaczęła rozgrzebywc1ć widelcem sałatę. Straciła apetyt. - Czy ciebie nie Ŝenuje przebywanie ze mną w tej, bądź co bądź, eleganckiej restauracji? Moja suknia jest w strasznym stanie.
Rafe przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu. Wreszcie rzucił serwetkę na stół i odsunął krzesło. . - Zostań tu, wyjdę na chwilę i zaraz wrócę. Kupię ci jakąś suknię, przebierzesz się i będzie spokój. - Co takiego? -W holu hotelowym zauwaŜyłem kilka butików z odzieŜą. Podaj mi swój rozmiar i powiedz, jaki jest twój ulubiony kolo!;? Roześmiała się i chwyciła go za rękę. - Nie musisz tego robić. Naprawdę. - Nie ruszaj się stąd ani na krok. Zaraz wracam - oświadczył i szybko wyszedł z sali. Rafe od dawna nie kupował damskich fatałaszków. Rozejrzał się po rozstawionych w butiku manekinach. - Proszę mi to zapakować - oświadczył, wskazując na jaskrawoczerwoną sukienkę. Uznał, Ŝe to właśnie ten typ ubioru, w którym powinny gustować przyjaciółki Darrena. Czekając z kartą kredytową w ręku na paczkę, uśmiechał się mimo woli. Zapomniał juŜ, jaką przyjemnością jest kupowanie prezentu dla kobiety. Miał nadzieję, Ŝe trafił w gust lffedoszłej bratowej. Miał teŜ nadzieję, Ŝe zastanie ją tam, gdzie przed chwilą pozostawił. . Dziwna to była dziewczyna. Trudna do rozgryzienia. Zdawała się zmieniać z minuty na minutę. Kendall cięŜko przeŜywała swoją poraŜkę. Co do tego Rafe nie miał juŜ teraz Ŝadnych wątpliwości. Był teŜ pewien, Ŝe poczucie klęski niebawem przemieni się w złość. Myśl ta zmroziła go. Jak zareagowałaby na wiadomość, Ŝe to on namówił Darrena do ucieczki? Szybkim krokiem powrócił do restauracji. Kendall zarumieniła się z radości, kiedy podał jej torbę z suknią. - Pójdę do toalety i przebiorę się - oświadczyła. Wstała, musnęła wargami policzek Rafe'a i
wymamrotała słowa podziękowania. W toalecie nałoŜyła suknię przez głowę, spojrzała w lustro i przestraszyła się. CóŜ to była za