barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony85 706
  • Obserwuję102
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań50 838

D162. Small Lass - Intryga

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :493.0 KB
Rozszerzenie:pdf

D162. Small Lass - Intryga.pdf

barbellak EBooki różne
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 76 stron)

ROZDZIAŁ PIERWSZY Timothy Bolt, dwudziestodziewięcioletni samotny mężczyzna, sympatyczny, wysoki i nieźle zbudowany zielonooki i brązowowłosy, pracował jako detektyw w chicagowskiej policji. Tego wiosennego dnia, kiedy wszystko się zaczęło był wyjątkowo zmęczony i zniechęcony do życia. Od rana mc mu nie szło. Miał ranę na policzku i bolał go żołądek po ciosie, którego nie był w stanie uniknąć Wróciwszy na posterunek, napisał raport, złożył go na biurku kapitana i udał się do swego pokoiku. Na biurku znalazł wiadomość, wypisaną wyraźnym pismem Uli. „Zadzwoń do pana Browna pod ten numer '. Brown. To takie nic nie mówiące nazwisko Tim usiadł za biurkiem i z kwaśną miną gapił się na ścianę. Westchnął w końcu i wykręcił numer Do­ dzwonił się, jak się okazało, do Palmer House, elegan­ ckiego hotelu w centrum Chicago. Sceptycznie na­ stawiony, poprosił o połączenie z panem Brownem. - Jak się masz, Tim - odezwał się chrapliwy głos SaIty'ego Browna z Tempie w stanie Ohio. - Masz bardzo podobny głos do twego ojca. Jak ci leci*? - Salty? - Tak. - Jesteś w mieście? - Tak. Zjesz ze mną kolację?

6 INTRYGA - Pod warunkiem, że ty ją ugotujesz. Salty wybuchnął śmiechem. Tak więc spotkali się i zjedli kolację w hotelu. - Bardzo mi brak twego ojca - rzekł w pewnej chwili Salty. - Tobie pewnie też. - Zostawił w moim życiu ogromną, pustą prze­ strzeń. - Tak to w życiu bywa. Wspominali Sammy'ego Bolta, wspaniałego ojca i przyjaciela. - Był najbardziej upartym człowiekiem, jakiego znałem - stwierdził Salty. - Był taki tępy, nic do niego nie docierało - dodał Timothy. - Przez całe życie nie mógł sobie poradzić z choro­ bą morską. Pomyśl tylko, marynarz! Zaproponowali mu, żeby zszedł na ląd, no i oczywiście wybrali Koreę - przypomniał Salty, który wciąż miał na uwadze to, o co mu przede wszystkim chodziło. - Wiem, że po tym, jak Paulina dała ci kopniaka, straciłeś sympatię do kobiet. Kogoś takiego właśnie potrzebuję - wyjaś­ nił Timothy'emu. - Masz kłopoty z jakąś kobietą? - Nie. Moja córka, Carol, postanowiła zamieszkać w Chicago. Sama i z dala od rodziny. To wyjątkowa dziewczyna. Zupełnie nieświadomie przyciąga do sie­ bie różnych dziwnych mężczyzn. Czy byłbyś taki miły i zamieszkał w tym samym budynku co ona? Wówczas, trzymając się od niej z daleka, miałbyś na nią oko. - Jak to sobie wyobrażasz? - Opłacę ci mieszkanie i utrzymanie, a ty będziesz jej pilnował. Zawsze chciałeś pisać, miałbyś wiec wreszcie' okazję. Mógłbyś po całych dniach siedzieć OSTRYGA 7 w domu. Kto wie, może stworzysz powieść, która rzuci Amerykę na kolana. - Piszę horrory. Salty od razu znalazł argument. - Dokładnie to właśnie dzieje się w tym kraju. Cały świat pogrążony jest w chaosie. Myślę, że Carol potrzebuje kogoś, na kogo może liczyć. Ciebie. Zga­ dzasz się? Tim miewał już do czynienia ze zdecydowanymi kobietami. Tym razem miała to być córka Salty'ego, Czy będą problemy? - Niektóre kobiety ciągnie do niewłaściwych łóżek - zauważył. - Co będzie, jeśli przydarzy się to twojej córce? - Nie ma obawy. Carol jest artystką. I to dobrą. Nie będzie zabawiała się z byle kim tylko po to, żeby zdobyć doświadczenie. - Ojcowie zawsze tak mówią. Salty wybuchnął śmiechem. - Zaczekaj, aż ją poznasz. To bardzo rozsądna dziewczyna. Tak jak jej matka, gromadzi wokół siebie różnych ludzi i utrzymuje ich wszystkich, ale nie ma ochoty ani na stały związek z kimkolwiek, ani na eksperymenty. Znam Carol. - Będę odpowiedzialny wyłącznie za jej bezpieczeń­ stwo. - O nic innego nie proszę. Okna będą wzmocnione i okratowane. Będzie też alarm. Instaluję to wszystko wcześniej, żeby nie domyśliła się, że ingerujemy w jej życie. Tim wahał się przez chwilę, nerwowo kręcąc się na krześle. - Chętnie skorzystałbym z okazji, żeby pisać

8 OSTRYGA - przyznał w końcu. - Wydaje mi się, że byłbym w tym niezły. - To wspaniała szansa-zachęcał go Salty.-Carol jest damą. Ma miękkie serce, ale nie jest ani głupia, ani nierozsądna. Będziesz musiał tylko powściągać jej samarytańskie skłonności. Chronić ją przed łajda­ kami. - Chyba dam sobie radę. - Gdybym nie wiedział, że sobie poradzisz, nigdy bym cię o to nie prosił. Jesteś taki jak twój ojciec. Tylko nie mów jej, że cię wynająłem. Jej się wydaje, że ze wszystkim sama da sobie radę. - To właśnie takie najczęściej wpadają w kłopoty - zauważył Tim. Salty potakująco kiwnął głową. Nazajutrz poszli obejrzeć mieszkanie. Mieściło się w pewnym starym budynku znacznie oddalonym od centrum miasta, w pobliżu jeziora, w niezbyt elegan­ ckiej dzielnicy, Na dole, w wysokiej piwnicy, mieściła się jakaś drukarnia. Nie była szczególnie hałaśliwa, ale kiedy maszyny pracowały pełną parą, cały dom lekko drżał. Salty wynajął już mieszkanie dla Tima. Na pierw­ szym piętrze, tuż nad lokalem Carol. - Zauważyłem tu kilka myszy - wspomniał Salty, - Mieszkańcy całego domu powinni przedsięwziąć jakąś akcję, by się ich pozbyć. - Carol boi się myszy? - Ona? Nie. Po prostu ich „nie widzi". A wtedy wydaje jej się, że Wcale ich nie ma. Tak więc Tim wprowadził się do nowego mieszka­ nia. Było nawet dość przyjemne. Łóżko duże, a mate­ rac wygodny i całkiem nowy. Tim domyślił się, że kupił INTRYGA 9 go Salty, na miejsce tego czegoś zgniłego i poplamio­ nego, co przedtem leżało na zardzewiałej'ramie. W swych cotygodniowych raportach Tim nie wspo­ mniał Salty'emu ani słowa -o łóżku. Po prostu cieszył się z tej wygody. Było to idealne łóżko. No, prawie. Miał też komputer i drukarkę. W pudełkach czekał zapas papieru do drukarki. W puszce zaś zatem- perowane ołówki. Na ścianie na wiszącej tablicy przypięte były notatki. Tim mógł rozpocząć pracę. Postukał w klawiaturę i na ekranie pojawiły się zielone litery: „Była ciemna, burzliwa noc..." Czy każdy autor tak zaczyna swoją powieść? Tim zlikwidował słowa i zaczął jeszcze raz: „Roz­ dział pierwszy". Potem położył ręce na stoliku i w za­ myśleniu przyglądał się tym dwóm wyrazom. Uśmie­ chnął się, bo od dawna miał w głowie początkowy akapit. Rozpoczął pisanie. Z pewną niecierpliwością czekał, aż powierzona jego opiece dziewczyna wprowadzi się do swego miesz­ kania na dole. Salty pokazał Timowi zdjęcie roześmia­ nej, cienkiej jak patyk dziewczyny, z burzą włosów opadających na oczy. Jak na absolwentkę college'u wyglądała bardzo młodo. Pod obszernym ubraniem jej figura była trudna do określenia. Tim przygotowany był na spotkanie z niewinną panienką z prowincji wyruszającą na podbój wielkiego miasta. Czekając na Carol, poznał pozostałych mieszkań­ ców domu. W drugim mieszkaniu na parterze mieszkało dwóch mężczyzn. Jeden był wariatem i początkującym mak­ lerem, drugi poetą.

10 INTRYGA Pierwsze piętro dzieliła wraz z Timem podstarzała aktorka. Grając pierwszą naiwną, używała nazwiska Gaye Desire, później zmieniła je na Thelma Wilson. Nie wyzbyła się jeszcze aspiracji i grywała od czasu do czasu niewielkie role. Poddasze okupowało czterech studentów. Byli w ta­ kim wieku, że mogli zainteresować samotną, zamożną kobietę. Mieszkańcy poddasza co weekend wydawali przyję­ cia. Zawsze zapraszali wszystkich mieszkańców domu, bo na imprezę każdy musiał przyjść z własnym piwem, więc ci, którzy nie przyszli, nie bardzo mogli uskarżać się na hałas. Po pierwszym spotkaniu z Carol Brown Tim był wstrząśnięty. Była zupełnie niepodobna do dziewczy­ ny, którą widział na zdjęciu Salty'ego. Wydawała się taka spokojna i mądra, że go... zawstydzała. Jego? Chicagowskiego policjanta? A jednak tak. Czuł się przy niej jak piętnastolatek, próbujący umówić się na pierwszą w życiu randkę. Byli podobni tylko w jednym — oboje mieli zielone oczy. Jej włosy były jasnoblond, jego ciemne. Tim był mężczyzną. Ona kobietą. 1 w dodatku o tak wspaniałej figurze, że przywodziła na myśl dłuto najznakomit­ szego rzeźbiarza. Zupełnie nie korzystała z fortuny Brownów. Żyła jak biedna artystka, walcząca o przetrwanie. Czyżby w ogóle nie dostawała od ojca pieniędzy? Robiła wrażenie całkiem normalnej kobiety. Nie uśmiechała się do Tima zachęcająco. Nie zdejmowała ubrania, pytając: „Na co czekamy?" Patrzyła na niego jak na przedmiot. Była bardzo uprzejma. Zbyt uprzej­ ma. Timowi wcale się to nie podobało. INTRYGA 11 Najgorsze było to, że Garol zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że przyciąga czyjąkolwiek uwagę. Ani że Tim jest wrażliwym mężczyzną i w dodatku nie takim byle jakim. Jej uprzejmość cholernie go irytowała. Nie gawędziła z nim. Nie zwierzała mu się ze swoich lęków i obaw, więc nie mógł pokazać jej, jaki jest odważny i silny, i chronić jej przed czymkolwiek. Przed wszystkim. Zajmowała się malowaniem, kupowaniem farb i pę­ dzli lub chodziła Bóg wie gdzie. Rozpraszało go to i nie mógł pisać. Sprawiała mu ogromny zawód. Nocą, leżąc w swym pustym łóżku, marzył, że Carol, która w tajemnicy go pragnie, idzie po schodach do jego mieszkania. Lekkim ruchem dłoni otwiera zamknięte na klucz drzwi, wchodzi i patrzy na niego, drżąc z pożądania. Zdejmuje z siebie coś koron­ kowego, co ledwo okrywa jej nagie ciało, i podchodzi do jego łóżka. Jej krótkie blond włosy są teraz długie do pasa i lekko kręcone. Patrzy na niego, wargi ma rozchylone, w oczach maluje się żądza. Zsuwa prześcieradło z jego nagiego ciała i patrzy na nie z zachwytem. Potem wślizguje się do łóżka i opada na niego. Bez żadnej gry wstępnej. Tim beszta ją za to. - Ależ z ciebie zwierzątko - mówi. A ona śmieje się gardłowo i robi coś wyjątkowo bezwstydnego. - Wykorzystujesz mnie - skarży się Tim. Odpowiada mu pełnym zachwytu mruknięciem. Tim rzeczywiście źle sypiał. To dlatego tak często zmieniał swe pomięte i przepocone prześcieradła i dla-

12 INTRYGA tego wstawał tak wcześnie, by pobiegać po okolicy. Częstą zmianę pościeli przypisywał zamiłowaniu do czystości, a bieganie tłumaczył chęcią poznania okoli­ cy i jej mieszkańców. Przecież każdy dobry glina tak robi. Z początku Carol zupełnie lekceważyła jego ofertę sąsiedzkiej pomocy, Tim w końcu rozwiązał ten problem dzięki negoc­ jacjom z Thelmą. Thelma była kobietą bardzo nieza­ leżną. - Całe życie mieszkam w mieście - powiedziała kiedyś. - Umiem dawać sobie radę. Ale to bardzo miłe z twojej strony. Dziękuję. Choć nie przypuszczam, bym kiedykolwiek potrzebowała twojej pomocy. Odczekawszy kilka dni, Tim znowu zagadnął Thel- mę. - Może wspomni pani pannie Brown, że mógłbym być waszym domowym strażnikiem. Oferowałem jej wszelką pomoc, ale ona, zdaje się, myśli, że to była forma zalotów. Thelma popatrzyła na szczerze zatroskaną twarz Tima i zgodziła się porozmawiać z sąsiadką. Co więc zrobiła Carol? Czy natychmiast zapropo­ nowała Timowi, by się do niej wprowadził i spał z nią, chroniąc ją przed demonami i nocnymi marami? Nie. Poprosiła go, by przestawił jej meble, półki i ciężkie pudła z papierem i odniósł klientom zamówione obrazy. Właściwie wcale go nie zauważała. Tim prawie od razu zdał sobie sprawę, że Carol to utalentowana i płodna artystka. Rysowała i malowała z pasją. Jej rysunki i obrazy były częścią jej wewnętrz­ nego ja. Zaczynała już sprzedawać swoje dzieła. Przy- ESTKYGA 13 znała, że wywołuje to w niej mieszane uczucia. Kocha­ ła każdą swoją pracę i z przykrością się z nią roz­ stawała. Tim żałował, że nie jest pisarką. Pisarz bowiem dzieli się swoją pracą z innymi, a mimo to nie musi się z nią rozstawać. Pewnego wieczora któryś z klientów, a może gości zwrócił uwagę na wiszącą w pokoju Carol mapę Świata. - Dlaczego powiesiłaś ją na ścianie? - zapytał. - Mam rodzinę rozsianą prawie po całym świecie. - Naprawdę? Ten ktoś prawdopodobnie zastanawiał się, dla­ czego ograniczyła się do mapy tylko t e g o świata. Carol nie była dziwaczką, ale na pewno nie zaliczała się do osób zwyczajnych. - Przez pewien czas mój brat, Mikę, był w Zatoce Perskiej, więc tam wbiłam szpilkę - tłumaczyła Carol. - Wrócił do domu cały i zdrów? - Tak. On i jego nowa żona mieszkają teraz w Teksasie. Mamy więc tam dwie szpilki i dalsze dla Craya i jego żony. Tu jest Tweed, John i Tom. Tam wbiłam dwie szpilki, aby oznaczyć dom mojej siostry Georgii w Indianapolis. Fort Wayne też zaznaczyłam. Żyją tam rodziny Roda i Mitchella. - Dużo tych szpilek - zauważył znajomy. - Bo i nas jest dużo - odparła Carol. - Kuzyni i dalsza rodzina? - dopytywał się dalej ciekawski gość. - Nie, to moje rodzeństwo - odparła z uśmiechem Carol. - Te dwie duże perłowe szpilki, tu w Ohio, reprezentują moich rodziców. - Nikt nie ma tylu dzieci - zauważył gość.

14 INTRYGA - No, tak, rodzice adoptowali kilkoro, a dla innych byliśmy rodziną zastępczą. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jak często Cray kiedyś się przenosił. Szpil­ ka Tweeda też była prawie tak niespokojna, ale przynajmniej trzymał się jednego kontynentu. - Szpilka... była... niespokojna. No, no - skomen­ tował jej słowa Tim. Carol była nadzwyczajną malarką. Każdy, kto patrzył na jej obrazy, znajdował w nich coś, za czym tęsknił. Niektórym malarzom udaje się uchwycić na płótnie jakąś chwilę i zostaje ona utrwalona na zawsze. Ci, którzy na taki obraz patrzą, wiedzą, że za każdym razem, ilekroć spojrzą na płótno, przeżywać będą takie same wzruszenia. Żadna z prac Carol nie była statycz­ na. Były żywe, pełne ruchu, zmienne. Z czasem Tim zrozumiał, że Carol uważa, iż zarówno ona sama, jak i jej obrazy są zupełnie zwyczajne. Byli jednak tacy, których, tak jak Tima, prace Carol bardzo poruszały. - Ciekawe, co tych dwoje robi, kiedy odwracam wzrok? - powiedział kiedyś jakiś klient. Pytający miał na imię Tony, a pytanie dotyczyło prawie naturalnych rozmiarów akwareli Carol przed­ stawiającej uśmiechających się do siebie znacząco arlekina i kolombinę. - Na miłość boską, Tony! - odparła Carol. - Prze­ cież to tylko farba na papierze! - Nie - zaprzeczył z przekonaniem Tony. - Wcale nie. Oni są prawdziwi. - Znowu paliłeś jakieś świństwo? Tony udał oburzenie. - Nie, biorę niczego. I dobrze o tym wiesz, ty harpio. INTRYGA 15 - Zostawten obraz tutaj. Jeśli cię niepokoi, oddam ci pieniądze. - Jeszcze ci nie zapłaciłem. Widzę, że domagasz się czeku. Właściwie nie obchodzi mnie, co tych dwoje robi. Czuję się tylko pominięty. Carol wybuchnęła śmiechem. - Widzisz?! - krzyknął Tony. - To właśnie ten śmiech jest w twoich obrazach. - Śmiechu nie widać na płótnach. - Na twoich obrazach tak - zapewnił ją Tony. - Popatrz na uśmiech arlekina. Od razu wiesz, co mu powiedziała jego ukochana. Popatrz na jej twarz. Popatrz na ten filuterny uśmiech na jej spłonionej twarzy. - Doszukujesz się w tym obrazie rzeczy, których tam nie ma. - Z ciebie musi być niezły numer. Czy kiedykolwiek jakiś mężczyzna ufał ci na tyle, by pragnął być z tobą? - Nie. - Czyżbyś wolała kobiety? Carol wybuchnęła z trudem powstrzymywanym śmiechem. - Kiedy masz zamiar w końcu się zakochać? - do­ pytywał się Tony. Wzruszyła ramionami, a na jej smutnej twarzy pojawił się nikły uśmiech. - Kochałaś tego faceta, Tweeda, prawda? - rzekł cicho Tony. W głowie Tima jeszcze przez chwilę dźwięczało to imię: T w e e d. - Tak - odparła w zamyśleniu Carol. - Ale nic dla niego nie znaczyłam. W ogóle mnie nie zauważał. Tweed B r o w n , zastanawiał się Tim.

16 INTRYGA - Nadal nie jest żonaty? - Nie.' - Chciałabyś spróbować ze mną? Wszystkie mięśnie Tima zesztywniały. Carol uśmie­ chnęła się. -Dzięki, ale jesteśmy do siebie zbyt podobni. Konflikty, które wynikałyby między nami, nie wyszłyby nikomu na zdrowie i nie pozwoliłyby nam dojrzeć. Potrzebna ci zupełnie inna kobieta. Ktoś bardziej... zrównoważony. Na pewno zauważyłeś, że z tym umnie może nie najgorzej, ale wątpię, czy się dla ciebie nadaję. - Moglibyśmy spróbować - rzeki Tony, zupełnie ignorując obecność milczącego Tima. - Może coś by z tego wyszło. Tim mocno zacisnął usta. - Nudzisz się i dlatego przychodzą ci do głowy takie rzeczy - powiedziała Carol. - Tak - westchnął Tony. - Masz rację. Kiedy będziesz w lepszej formie, daj mi znać. Zobaczę, czy się nadajesz. - Cóż za wspaniałomyślność! -wykrzyknęła Carol, ale jej głos brzmiał nieszczerze. - Kiedy dostanę ten obraz? - Za jakieś dwa tygodnie. Trzeba go porządnie oprawić. - W przyszłym tygodniu wydaję przyjęcie. Może można by go tymczasowo owinąć plastikiem i po prostu odgrodzić od gości jakąś barierką? - Dobrze. - Chcę się nim pochwalić - rzekł rozpromieniony Tony. - Myślisz, że po tych pochlebstwach obniżę ci cenę? - domyśliła się Carol. INTRYGA 17 - Chętnie zapłaciłbym podwójnie, choć oczywiście tego nie zrobię, żeby wydostać cię z tej szczurzej dziury. - Z m y s i e j dziury - poprawiła Carol. -Tomyszy opanowały to mieszkanie. - Czy nadal używają łóżka jako trampoliny? - Chodź i zobacz. Rozglądając się dokoła, Tony ruszył za Carol. Krok w krok za nimi podążał milczący, ale nieustraszony Tim. Wiedział, że Tony świadomy jest jego obecności, bo zachowuje się obojętnie. Tony przyglądał się dziwnym ozdobom na suficie. Nie były z gipsu, lecz z rzeźbionego drewna. Carol przywróciła im dawną świetność. Były rzeczywiście piękne. Część domu, którą zajmowała Carol, była kiedyś salonem. Wjej obecnej kuchni mieszkał dawniej lokaj. Prowadzący do kuchni przedpokój, sypialnia i łazien­ ka były niegdyś jadalnią. Drzwi były wysokie i roz­ suwane. Stary mechanizm działał znakomicie. W północnej części salonu Carol urządziła pracow­ nię. Stały tam szafki, półki i dwa stoły kreślarskie. Były także sztalugi i wysokie stołki oraz słoje z pędzlami i tubki farb. Czuło się zapach terpentyny. Pod eskortą Tima Tony i Carol weszli do sypialni. Pośrodku królowało wielkie, rzeźbione, żelazne, po­ rządnie posłane łóżko. - A co robią twoje koty? - zapytał Tony. - Wskakują na łóżko i znudzone przyglądają się harcującym myszom. Tony wybuchnął śmiechem. - A kanarka musiałam oddać - wspomniała w za­ myśleniu Carol. - Uwielbiałam słuchać, jak śpiewa, ale rozrzucał wszędzie ziarno i dzielił się nim z myszami.

18 INTRYGA - Nie rozumiem, jak możesz tu mieszkać. - To bardzo inspirujące miejsce. Chodź i zobacz. W towarzystwie snującego się za nimi jak cień Tima przeszli do pracowni i Carol pokazała Tony'emu rysunki przedstawiające koty i myszy. Koty były podekscytowa­ ne, myszy zapracowane i zajęte swoimi sprawami. - Te koty w ogóle nie zarabiają na swoje utrzyma­ nie - zauważył kwaśno Tony. - Nikt ich nie nauczył polować. Zamiłowanie do polowania na myszy to nie sprawa instynktu, lecz tresury. - Ja nie mógłbym tu mieszkać. - Założę się, że u ciebie też są myszy, tylko po prostu ich nie zauważasz. - Będę musiał sprawdzić. - Wracając do rzeczy... - Dobrze, dobrze, wiem, o co ci chodzi. Carol obiecała Tony'emu, że Tim dostarczy mu akwarelę przed przyjęciem. Spojrzała na Tima, by to potwierdził, a on skinął tylko głową, Po wyjściu Tony'ego Tim został jeszcze chwilę i zobaczył, jak Carol w zamyśleniu staje przed obrazem przedstawiającym arlekina i kolombinę. Najwyraźniej ich lubiła. Dlaczego widok zakochanych wprawia ją w taki nastrój? Tim był przy tym, kiedy Carol zaproponowała Thelmie, by pojechała z nią do Tempie w Ohio i poznała jej matkę, Felicję. Z pewną ironią zaproponowała mu, by im towarzy­ szył. Z wielkim trudem odmówił. Carol nie wiedziała, dlaczego mieszkają w tym samym domu, a on nie potrafił spotkać się z Saltym i udawać, że go nie zna. INTRYGA 19 Wycieczka nie była szczególnie udana. Carol spo­ dziewała się, że Thelmie spodoba się Felicja, ale sąsiadka była dziwnie skrępowana. Urok Felicji nie wystarczył, by rozwiązać jej język. Później jednak, po powrocie do Chicago, Carol zauważyła w Thelmie pewne zmiany, które najwyraźniej miały związek z wizytą w Ohio i spotkaniem z Felicją. Carol coraz częściej prosiła Tima o drobne przy­ sługi, poczuł się więc nieco pewniej. - Przeczytaj jeden rozdział mojej książki i powiedz mi, co o niej sądzisz - poprosił. - Nie lubię horrorów - przyznała delikatnie, ale szczerze. - Nie mogę ich czytać. Przypadkowe stu­ knięcie okna to aż nadto dla mojej wyobraźni. - Stuknięcie? - Aha. - Trzeba mi było o tym powiedzieć. Zaraz obejrzę okno. Tim przyciął kilka gałęzi, które być może, przy pewnym kierunku wiatru, odpowiedzialne były za te niepokojące odgłosy. Był jednak niezadowolony. Miał nadzieję, że Carol przeczyta płomienną scenę miłosną, a on będzie mógł obserwować jej reakcję. Ale odmówiła. Na przyjęciu u Tony'ego byli prawie wszyscy znajo­ mi Carol. Nawet Tim. Ponieważ oboje byli zaproszeni, wybrali się na nie razem. Tim, jak zwykle, krył się po kątach. Carol podejrzewała, że myśli o swojej książce. Był tak zaabsorbowany pisaniem, że w pewnej chwili wyciągną! nawet notes i ołówek, i robił jakieś notatki. Często się tak zachowywał, więc nikt nie był tym specjalnie zdziwiony.

20 INTRYGA Prawda zaś była taka, że Tim robił notatki do książki, ale równocześnie zapisywał swoje uwagi o go­ ściach i ich zachowaniu. Była to część pracy, do której wynajął go Salty. To właśnie u Tony*ego Carol znowu spotkała Megen Peabody. Nie widziały się od ukończenia studiów, a ponieważ na przyjęciu nie było szczególnie interesujących mężczyzn, bardzo się ucieszyły ze spot­ kania. - Co u ciebie słychać? - zapytała Carol. - Wszystko po staremu - odparła Megen. -A u cie­ bie? - Rysuję baseballistów, patrząc w ekran telewizo­ ra, ale nie jest to łatwe, bo kamerzyści wciąż zmieniają ujęcia, pokazują reklamy albo robią zbliżenia jakimś facetom na trybunach wyczyniającym różne dziwne rzeczy ze swymi ciałami albo nosami. Są swobodni, bo myślą, że nikt na nich nie patrzy. - Najwyraźniej - zgodziła się Megen. - Ale ja to uwielbiam, to takie pasjonujące. Ale dlaczego rysujesz ludzi oglądanych w telewizji? - Moje rysunki przedstawiające zawodników Cubs idą jak woda, ledwo nadążam je produkować. Miesz­ kańcy Chicago mają bzika na punkcie baseballu. Nigdy się tego nie spodziewałam. Są tacy przywiązani do swoich idoli! Drużyny Ohio są niezłe i dobrze grają, ale kibice Chicago są wyjątkowo wierni. - Chodźmy na jakiś mecz - zaproponowała Me­ gen. - Weźmiesz teatralną lornetkę i będziesz mogła patrzeć namęcz i rysować piłkarzy. Ja będę gapić się na graczy, a może wśród publiczności wypatrzę kogoś ciekawego. - Cóż za subtelność. INTRYGA 21 - Potrzebuję jakiejś przykrywki. To możesz być ty. - Ze mną czujesz się bezpiecznie - domyśliła się Carol. - Owszem. Nigdy nie flirtowałaś i nie wciskałaś się między mnie a faceta, którego podrywałam. Zawsze byłaś taka taktowna. - Tony twierdzi, że powinnam się za kimś rozejrzeć - roześmiała się Carol. - Jak wiesz, skończyłam już dwadzieścia cztery lata. - No, dobrze, ale zostaw zawodników w spokoju. - Myślisz o kimś konkretnym? Megen wahała się przez chwilę. - O wszystkich na boisku - odparła w końcu lekko, - To dość samolubne, Megen, zagarniać obie dru­ żyny - zażartowała Carol. - Jeśli zauważę kogoś szczególnie interesującego, trącę cię łokciem. Ale bądź cicho. Nie pytaj głośno: „On?" albo ,,Jak się nazywa?" - Nigdy nie zauważyłam, żebyś była nieśmiała w kontaktach z mężczyznami. Czyżbyś kochała się w kimś... na odległość? Powiedz! Trzeba napisać o tym w naszym uniwersyteckim biuletynie! - Dobrze, dobrze, śmiej się ze mnie! Wydoroślałam i jestem dużo bardziej tolerancyjna. Spróbuj i ty być taka, to nie takie trudne - uśmiechnęła się słodko Megen. - Kimkolwiek jest twój wybranek, powinnaś naj­ pierw zobaczyć go bez czapki. - Dlaczego? - Zachwycił mnie kiedyś pewien baseballista. Był piękny jak Adonis. A potem zdjął czapkę i wyglądał co najmniej dziwnie. Miał końską twarz i wyłupiaste oczy. - Ależ ty jesteś wybredna.

22 INTRYGA - No, cóż, Megen, mam tylko dwadzieścia cztery lata. Nie jestem starzejącą się dwudziestką piątką, jak n i e k t ó r e moje przyjaciółki. - Tak. Wiec zapewne wiesz, że dwudziestopięcio­ letni zawodnik to już prawie emeryt. Ale na wiosnę był pokaz i ściągnęli tu pewnego, wyobraź sobie, dziewięt­ nastolatka! -To rzeczywiście niebywałe. Jeden zmoich przyrod­ nich braci, Saul, też jest w tym wieku i wciąż traktuję go jak dziecko. - Ależ z ciebie nudziara. - A co to był za pokaz, na który ściągnęli tego młodzika? - Ależ ty jesteś zielona - zaśmiała się Megen. - Pokaz to mecze w lidze zawodowców. - Dlaczego tak to nazywają? - Nie mam pojęcia. Kiedyś z nudów oglądałam w telewizji jakiś mecz i usłyszałam to określenie. Zwróciło moją uwagę i wtedy zobaczyłam tego wspa­ niałego mężczyznę. Jest kawalerem, więc nie będę miała wyrzutów sumienia, że krzywdzę jego żonę. - Mówisz o nim jak o gwieździe filmowej. Co cię w tym piłkarzu tak ekscytuje? - Myślę, że jego piękne ciało. - Nic się nie zmieniłaś, Megen. - Tak - uśmiechnęła się przyjaciółka. Megen niewątpliwie miała poczucie humoru. To właśnie dlatego Carol tak jąlubila, mimo że czasami była nieznośna. Potrafiła jednak być taka miła i zabawna. Podczas przyjęcia u Tony'ego Carol nasłuchała się komplementów na temat swego arlekina i kolombiny. Było jej bardzo miło. Obraz wisiał w dobrym miejscu i był znakomicie oświetlony. INTRYGA 23 Było jej też trochę smutno. Nie lubiła sprzedawać swych obrazów. Ale ilemogła ich trzymać w pracowni? Musiała przecież z czegoś żyć. Ach, te przyziemne sprawy... Westchnęła. - Kiedy odbędzie się ten mecz? - zwróciła się do Megen. - W środę wieczorem. Włóż żakiet, bo może być chłodno,

ROZDZIAŁ DRUGI Ponieważ na przyjęciu u Tony'ego Carol i Megen rozmawiając musiały cały czas przekrzykiwać roz­ gadany tłum gości, Tim bez szczególnego wysiłku usłyszał o planowanej środowej wyprawie na mecz. Uznał, że Carol może bez żadnego ryzyka pójść na Wrigley Field, by popatrzeć na Cubsów. Cieszył się nawet, że dziewczyna tam pójdzie. On sam lubił baseball. I miał słabość do Cubsów. Carol i Megen miały miejsca w szesnastym rzędzie, w pobliżu trzeciej bazy. Jakiś znajomy Megen odstąpił im na ten wieczór swoje karnety. Były to bardzo dobre miejsca. Napięcie tłumu rosło. Co jest takiego w tych Cubsach, że przyciągają tylu ludzi? Jak reszta widzów, Carol i Megen kupiły sobie po hot dogu i puszce piwa. Carol prawie od razu zauważyła grającego między drugą a trzecią bazą zawodnika. - Popatrz na tego, który gra jako fielder. To jego właśnie malowałam na akwarelach, oglądając mecze w telewizji. - O którym graczu mówisz? - zapytała dziwnym głosem Megen. Carol nie zwróciła na to uwagi. - O tym między drugą a trzecią bazą - wskazała. - Skąd wiesz, że to fielder? - zapytała Megen. - Wychowałam się z ponad setką dzieci i często grywaliśmy w baseball za stodołą. INTRYGA 25 - Z setką? - Mniej więcej. - Tak. Jasne. Na wsi? - dodała po chwili. - Nie wiedziałam, że mieliście gospodarstwo. - Nie. Mieliśmy tylko dziesięć akrów, a i to leżało odłogiem. - A stodoła? - Została z dawnych czasów. - Zawsze marzyłam, żeby pobuszować w stogu siana - uśmiechnęła się w zamyśleniu Megen. - Oto Megen, którą znam. Skupiły się na grze. Sezon dopiero się zaczął, więc zawodnicy zachowywali się jeszcze bardzo nerwowo. Carol wiedziała, że później będą spokojniejsi. Patrzyła na fieldera. Poruszał się zwinnie. Wspaniały spor­ towiec. Przyjemnie było patrzeć na jego ruchy. Dla Carol był kwintesencją ruchu. Cóż za koor­ dynacja. Od czasu do czasu rysowała coś w leżącym na kolanach notatniku. Choć z zewnątrz wyglądał jak każdy inny notatnik, naprawdę był w nim szkicownik. Carol mogła sobie rysować, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Kiedy ludzie orientują się, że ktoś ich obserwuje albo rysuje, natychmiast przestają dłubać w zębach, prostują się i wciągają brzuchy. Jacyś faceci siedzący przed Carol i Megen odwrócili się i patrzyli na dziewczyny z zainteresowaniem, a one starały się udawać, że tego nie dostrzegają. Patrzyły w drugą stronę, ponad nimi albo poprzez nich. Po zachodzie słońca otuliły się szczelnie kurtkami, ale i tak zwracały na siebie uwagę. Czasem jakaś źle odbita piłka lądowała wśród publiczności i Carol z zainteresowaniem przyglądała

26 INTRYGA się, jak dorośli przecież ludzie rzucają się, by ją zdobyć. Kibice byli naprawdę agresywni, a zdobywca pitki bardzo z siebie dumny. Raz taką piłkę zdobyło nawet jakieś dziecko. Po piątej partii przeciwnicy Cubsów wygrywali. Dwie dziewczyny siedzące w szesnastym rzędzie były bardzo zdenerwowane. I właśnie w czasie szóstej partii łokieć Megen wbił się w bok Carol, która ze zdziwieniem spojrzała na przyjaciółkę, ale ta jak zahipnotyzowana wpatrywała się w boisko. Carol zaczynała już myśleć, że to może ktoś z publiczności zachowuje się niewłaściwie. - Popatrz na niego - syknęła wtedy Megen. Carol dyskretnie rozejrzała się dokoła, ale wszyscy zdawali się patrzeć wyłącznie na boisko. - Ten z piłką - warknęła Megen. Carol podniosła do oczu lornetkę i spojrzała na biegnącego gracza. Patrzyła długo, bo nie bardzo potrafiła zrozumieć, co tak fascynuje Megan w tym facecie. Myślała o tym, co by tu powiedzieć, i wtedy jej wzrok spoczął na fielderze. Stał na rozstawionych nogach, zdjął czapkę i ręką ocierał twarz. Nigdy nie widziała go z gołą głową. Był rudy. Uznała, iż to dobry pomysł, że nosi czapkę. Nie przepadała za rudzielcami. Z nakrytą głową wyglądał lepiej. A od innych zawodników różnił się jeszcze tym, że nie nosił ani kolczyków, ani złotych łańcuszków. Naszkicowała kilka szczegółów. Wspaniale się go rysowało. Nadeszła połowa siódmej partii. Kibice wstali i od­ śpiewali hymn Cubsów. Wszyscy, także Carol i Me­ gen, machali do filmujących mecz operatorów kamer. INTRYGA 27 Publiczność cieszyła się i śmiała. Zabawa była znako­ mita. Znów kupiły sobie po hot dogu i puszce piwa. Carol przez lornetkę obserwowała publiczność i bo­ isko. Któryś z sędziów ciągle kładł rękę na plecach jednego z graczy, dla zachowania równowagi. Gdyby ona była tym graczem, na pewno dałaby mu w gębę. W drugiej połowie ósmej partii jeden z zawodników przycisnął palcem jedną dziurkę od nosa i dmuchnięciem przeczyścił drugą. Mając tylu braci, rodzonych i przyszy­ wanych, Carol nie była tym szczególnie zdziwiona, ale żeby robić coś takiego na oczach tysięcy widzów? Gracze byli bardzo podekscytowani, to było widać, ale mimo to skoncentrowani na grze. Pod koniec dziewiątej partii wynik był remisowy. Ulubiony gracz Carol, rudowłosy baseballista, trzy­ mając w lewej ręce kij, był przy bazie. Carol szkicowała jego znakomitą postawę, sposób trzymania gotowego do uderzenia kija. A potem tylko patrzyła, zapomniawszy o ścis­ kanym w ręku ołówku. Był świetnym baseballista. Carol gotowa była się założyć, że już w dzieciństwie zdecydował, kim chce być w przyszłości. Każdy jego ruch był perfekcyjny. Był szybszy i bardziej skoordynowany od innych graczy. W czasie meczu spluwał, wycierał nos w rękaw i, jak pozostali, poprawiał strój. Ale nigdy właściwie nie zdawał sobie sprawy, że to robi. Był skoncent­ rowany tylko na grze, Rzucono piłkę. Rudzielec z całej siły zamachnął się kijem i uderzył ją. Kij pękł i jego kawałek poszybował w stronę publiczności. Wszyscy patrzyli, jak zatacza piękny łuk...

28 INTRYGA Carol też patrzyła... na twarz zawodnika. I wtedy kawałek kija uderzył ją prosto w prawe udo! - Auu! - krzyknęła. - O Boże! Coś ci się stało? ' - Nie, chyba nie. Tłum wrzeszczał i prawie zagłuszał ich rozmowę. - Nic pani nie jest? - pytali siedzący najbliżej nich kibice. Prawie natychmiast podeszli do niej dwaj mężczyźni ubrani w niebieskie kombinezony. Byli to porządkowi. Bardzo przejęci obejrzeli jej udo i przyłożyli do niego woreczek z lodem. - Pod trybunami jest punkt sanitarny. Dobrze by było, żeby pani tam poszła. Da pani radę iść? Carol wstała, ponieważ inni kibice poderwali się z miejsc. Stała zupełnie dobrze. - Wszystko w porządku - zapewniła porządko­ wych. - Ten odłamek nie uderzył mnie zbyt mocno. A ubranie dodatkowo ochroniło udo. - Bardzo nam przykro, naprawdę. Farthington będzie się niepokoił. - Farthington? - To ten, któremu złamał się kij. Będzie nam potrzebne pani nazwisko i adres. Chcielibyśmy, żeby obejrzał panią nasz lekarz. Może byśmy poszukali go od razu? - Nic mi nie jest - powiedziała z przekonaniem Carol. - Proszę być z nami w kontakcie. Chcemy wiedzieć, że nic pani nie grozi. Otrzyma też pani darmowy bilet na jutrzejszy mecz. - Czy dostanę to samo miejsce? - zapytała Carol. Porządkowi wybuchnęli śmiechem. INTRYGA 29 - Co stało się z piłką? - zapytała Carol. - Przeleciała przez płot. - Który? - Ten środkowy. - To było finałowe uderzenie? - Tak! - zawołał z uśmiechem porządkowy. - A więc Cubsi wygrali! - Zgadza się! Carol i Megen, roześmiane, dzieliły się radością ze zwycięstwa z sąsiadami. Potem zebrały swoje rzeczy i obiecały porządkowym, że odwiedzą lekarza, który obejrzy udo Carol. Wolnym krokiem opuszczały trybunę. A wiec nazywa się Farthington. Ten zawodnik należał do elity, ale na boisku wcale nie był elegancki. Ale, cholera jasna, jak on wspaniale gra w baseball. Następnego ranka, i to raczej wcześnie, ktoś za­ dzwonił do drzwi Carol. Ostrożnie stawiając bolącą nogę, Carol podeszła do drzwi i spojrzała przez wizjer. Na jej progu stał rudowłosy baseballista. Otworzyła drzwi i przez chwilę po prostu mu się przyglądała. Był piękny. Jego wąsy nieco sterczały, ale gęste, rude włosy były gładko zaczesane. Patrzył na nią badawczo. - Cześć - powiedziała ostrożnie. - Jestem Ready. - Wejdź. - Jak się czujesz? - zapytał. - Dobrze. A ty? - Pytam o twoją nogę — wyjaśnił. — Dowiedziałem się, że to ciebie uderzył kawałek mojego kija. Chciałem więc cię przeprosić. - Czy kazali ci tu przyjść i to zrobić? - zapytała. Zrobiła krok do tyłu i czekała, by wszedł.

30 INTRYGA Baseballista wszedł i rozejrzał się dokoła. - Mogłem po prostu zadzwonić, ale zapamiętałem twoją twarz. - Naprawdę? A więc widział ją na trybunach? Ależ ma wzrok. - Jak twoja noga? - zapytał. - Będę miała przepięknego siniaka - odparła z uśmiechem. - Będzie wyglądał jak zapomniana na talerzu zgniła pomarańcza ze zgniłopurpurowym oto­ kiem. Na razie jest tylko krwistoczerwony. Popatrzył na nią uważnie. - Byłaś u lekarza? - Nie ma potrzeby. - Obojętnym machnięciem skwitowała ten pomysł. - Przykładasz lód? - Tak. - Pokaż — poprosił. - Lód? - Udo. Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Jestem w spodniach. Wzruszyła się, widząc, że jej gość się rumieni. - Mogę włożyć szorty. Zdejmij kurtkę i usiądź. Nie krępuj się i odgoń koty. Im się wydaje, że to wyłącznie ich miejsce. Carol wyszła z pokoju, przeszła przez przedpokój do swej sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Zdjęła spodnie i właśnie wkładała szorty, kiedy usłyszała z salonu jakieś dziwne odgłosy. Łup! Łup! Łup! Czyżby Farthington zabijał koty? Zamarła w bez­ ruchu i nasłuchiwała. - Czemu tego nie zrobiłeś? - usłyszała pełen wy­ rzutu głos swojego gościa. INTRYGA 31 Kto? Czego nie zrobił? Czyżby ktoś jeszcze był w jej w pokoju? Włożyła z powrotem spodnie i korzystając ze stojącego na nocnym stoliku telefonu, zadzwoniła do swego sąsiada, pisarza, - Tim, czy mógłbyś wpaść do mnie na chwilę? - poprosiła szeptem. - Mam cos przestawić? - Nie. Po prostu przyjdź tu na minutkę. - Ktoś tam u ciebie jest? - Tak. - Jakieś kłopoty? - Możliwe, że zabił mojego kota. - Tak? To zejdę i pomogę mu rozprawić się z drugim. Carol uznała, że na tym świecie prawdziwy przyja­ ciel to wielka rzadkość. Kiedy usłyszała na schodach ciężkie kroki Tima, wyszła z sypialni. Nadwerężając udo, szybkim krokiem przeszła przez hol do salonu-pracowni. - O, mamy gości - powiedziała wesoło i uśmiech­ nęła się do rudowłosego baseballisty. Otworzyła drzwi. - Tim! Ale miło! Jak tam książka7 - wykrzyknęła uradowana. - Jak zwykle - odparł spokojnie Tim. - Ready, to Tim Bolt - zwróciła się do swego gościa jak dobrze wychowana gospodyni. - Jest pisarzem i mieszka piętro wyżej. Ready uprzejmie skinął głową. - Ready? - zawołał Tim. - Ready Farthington? - A potem, jak to zwykle robią ludzie, kiedy poznają kogoś znanego, dodał: - Witaj! Grasz w Cubsach! Szybkim krokiem podszedł do Ready'ego i uścisnął mu rękę.

32 INTRYGA - Człowieku, ale mecz! Aleś załatwił tę piłkę! Tylko kij się nie sprawdził - roześmiał się. - Ale piłka jednak przeleciała przez płot. Widziałeś, kto dostał tym kawałkiem kija? Chyba jakaś kobieta. A co ty tu robisz? Chcesz kupić jakiś obraz? - Nie. - Usiądź. Tim był bardzo gościnny. Odsunął koty. Carol z ulgą stwierdziła, że żadnego z nich nie brakuje. A więc co Ready tak tłukł? - Nigdy nawet mi się nie śniło, że cię poznam. Ależ ty grasz, człowieku -mówił dalej Tim. Ready nadal stał, bo stała Carol, a on był dobrze wychowany. - Miałaś pokazać mi swoje udo - przypomniał. Tim natychmiast zrobił się czujny. Wstał i popatrzył na Ready'ego. - Co powiedziałeś? Ready spojrzał na Tima i zauważył jego niepokój. - Mój kij się złamał i uderzył ją w udo - wyjaśnił spokojnie. - A więc to byłaś ty? - Tim spojrzał na Carol, jakby uznał ten fakt za szczególne wyróżnienie. - Masz to? - Moje udo? - Kij - odparł zniecierpliwiony Tim. Ready zmarszczył brwi. - Jest ranna - powiedział. Tim uznał, że pora zaznaczyć swoje prawa. - Jesteśmy sąsiadami, praktycznie rodziną. - Tak? . - Tak. Ready przez chwilę przyglądał mu się w skupieniu, potem zwrócił się do Carol. INTRYGA 33 - Mogę zobaczyć twoją nogę? - Pójdę... pójdę włożyć szorty. Ready skinął głową. Tim usiadł, w każdej chwili gotowy do działania. Idąc do sypialni, Carol usłyszała, jak Tim zwraca się do Ready'ego. - Cubsi wygrają w tym roku? - Oczywiście - odparł Ready. - To dobrze. Postawię na was parę groszy. - Ale nie za dużo. I nie od razu. Tim wybuchnął śmiechem. Carol przebrała się dosyć szybko, ale udo ją bolało, więc wróciła do salonu już dużo wolniej. - O - rzekł Ready. - Usiądź tutaj. - Wysunął spod stołu kreślarskiego wysoki stołek. Carol usiadła na nim i upewniwszy się, że Tim nie wyszedł, patrzyła z niepokojem na baseballistę. - Mam pewne doświadczenie z takimi obrażeniami -rzekł Ready. -To jest gorsze, niżmyślałem. Napraw­ dę powinnaś pójść do lekarza. Trzeba prześwietlić udo i sprawdzić, czy kość jest cała. - Ale przecież mogę chodzić. - Tak się zdarza - zgodził się Ready. - Szczególnie po upadkach, - Najwyżej założą mi opatrunek. - Mogą zlecić kurację ultradźwiękami. To bardzo przyspiesza gojenie. - Ona jest uparta - wtrącił się Tim. Kiedy Ready spojrzał w jej oczy, Carol ze zdziwie­ niem stwierdziła, że robi jej się słabo. - A także trochę osłabiona - dodał Tim, przy­ glądając się jej uważnie. - Powinna pójść do lekarza.

34 INTRYGA - Pójdę z tobą - zaproponował Tim. - Nic mi nie jest - odparła zniecierpliwiona Carol. Mężczyźni nie zwracali jednak uwagi na jej protes­ ty. Tim podał jej kurtkę. Zeszli na dół do samochodu Ready'ego i Tim stanął jak wryty. - O Boże! - krzyknął. - To corvetta. W życiu nie myślałem, że będę czymś takim jechał! Mogę prowa­ dzić? Ready wręczył mu kluczyki. Na Carol nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Nie dlatego, że była zblazowana. Po prostu samocho­ dy były jej zupełnie obojętne. Jeśli jeżdżą, to znaczy, że są dobre. Ten akurat miał kubełkowe fotele i jakieś dziwne półeczki z tyłu. Tylko dla fasonu. Nikt nigdy ich nie używał. Skrzywiła się z niesmakiem. - Nie podoba ci się? - zapytał lekko urażony Ready. - Tim, nie... - Siadaj z tyłu - polecił Tim, przerażony, że Carol sama zechce prowadzić. I wtedy dziewczyna zrozumiała, o co mu chodzi. Oczywiście nie miała zamiaru czegokolwiek utrudniać swemu uczynnemu sąsiadowi. Popatrzyła na niego z uśmiechem. - Prowadź. Ja siądę z tyłu. Tim zorientował się natychmiast, co miała na myśli. Dług został spłacony. Teraz są kwita. Mało komu udałoby się wcisnąć w tak ograniczoną przestrzeń, ale Carol jakoś sobie z tym poradziła. Tim przekręcił kluczyk i włączył silnik. Cmoknął z zachwytu. Auto sprawowało się znakomicie. - Dlaczego nie kupiłeś czerwonej corvetty? - zapy­ tał właściciela. INTRYGA 35 - Sprzedawczyni powiedziała, że czerwony będzie się gryzł z moimi włosami. W jego głosie nie było ironii. Po prostu stwierdził fakt. Tim parsknął śmiechem i obaj mężczyźni wymienili rozbawione spojrzenia. - Uznała, że żółty będzie świadczył o tchórzostwie, a niebieski o bierności - dodał Ready. - Nie mieli fioletowego, a w salonie był akurat ten zielony samo­ chód, więc mogłem nim od razu pojechać. Mężczyźni wybuchnęli śmiechem, jakby to było coś bardzo zabawnego. Carol po raz kolejny miała okazję przekonać się, jak bardzo samochody wiążą mężczyzn ze sobą. Samochody i sport. Pojechali do lekarza Ready'ego. Wprowadzono ich prosto do gabinetu, gdzie natychmiast zjawił się uśmie­ chnięty doktor. - A więc to pani jest tą ofiarą - rzekł. - Ready ma oko! - zaśmiał się wesoło. Zrobił niezbędne testy, obejrzał zdjęcie rentgeno­ wskie i powiedział, że wszystko jest w porządku. - Żadna kość nie jest złamana, ale zimne okłady nie zaszkodzą. Carol uśmiechnęła się i spojrzała na rozpromienio­ nego Tima. Ready zostawił ich na chwilę i poszedł uregulować rachunek. - Nigdy nie myślałem, że poznam jakiegoś Cubsa! Dzięki, Carol, że po mnie zadzwoniłaś. Mam u ciebie dług. Carol nie bardzo rozumiała, o co mu chodzi. Czyżby myślał, że zadzwoniła do niego po to, żeby poznał zawodnika Cubsów?

36 INTRYGA - Zadzwoniłam do ciebie, bo... - Wiem -przerwał jej Tim. - Chciałaś mi się jakoś odpłacić za opiekę. - Nie. Ja... - Ale nawet nie podejrzewałem, że możesz znać takiego faceta jak Ready! To kapitalny gość. - Tim, kiedy w sypialni przebierałam sie w szorty, usłyszałam... Powrót Ready'ego przerwał tę rozmowę. - Idziemy? - zapytał. - Czy mógłbym znów prowadzić twój samochód? - zapytał Tim. Tim użył określenia „mógłbym". Carol spojrzała na niego z szacunkiem. - Skąd znasz takie słowo? Tim oczywiście prawidłowo zrozumiał jej pytanie. - Jestem pisarzem - odparł logicznie. - Znam wiele słów. Ready patrzył na nich zdezorientowany i uznał, że jest to rozmowa prywatna. Znowu wręczył kluczyki Timowi. Carol zręcznie wsunęła się na tylne siedzenie i wrócili do jej mieszkania. Ready szedł obok niej, a Tim zamykał pochód. Koty bardzo ucieszyły się z ich powrotu. - Trzeba zrobić ci zimny kompres - powiedział Ready. Carol musiała więc poszukać jakiejś szmatki. Tim siedział na kanapie, Ready przechadzał się po pokoju, a koty obserwowały gości. Carol zmoczyła szmatkę i wyżęła ją. Postępowała zgodnie z nakazem lekarza. Usiadła na stołku i położy­ ła szmatkę na udzie. Ready przykucnął przed nią i poprawił szmatkę. OSTRYGA 37 Przypomniawszy sobie tamte dziwne ogłosy, Carol niepewnie zareagowała na jego bliskość. Zwilżyła wargi. Ready przyglądał się jej wargom z wyraźnym zachwytem. - Co zabiłeś, kiedy byłam w sypialni? - zapytała Carol. Jej oczy były takie ogromne i zielone. Ready nigdy w życiu nie widział takich pięknych. - Mysz - odparł po prostu. - Naprawdę? - Jedna uciekła - dodał Ready. - A twoje koty nawet na to nie zareagowały. - Nikt ich nigdy nie uczył polowania na myszy. - Mam takiego kota, który je tego nauczy. - Jeśli sprowadzisz tu jeszcze jednego, będę miała troje podopiecznych - zaprotestowała Carol. - Jednego możesz utopić. - Jak możesz tak mówić! - A dlaczego nie? - Jemu samemu ten pomysł wydawał się bardzo logiczny. - Oczywiście, że nie! - Jesteś do nich przywiązana? - Tak. A ty nie lubisz kotów? - U nas są tylko dzikie. Matka nie pozwala im wchodzić do domu. - Jesteś ze wsi? - Tak. - Ja też - uśmiechnęła się Carol. Ready obrzucił dziewczynę pełnym niedowierzania spojrzeniem. - Wychowałam się na farmie. No, może prawie na farmie. Mieliśmy stodołę i krowę imieniem Helen, nazwaną tak na cześć jednej z ciotek. Ciotka Helen nie

38 INTRYGA była specjalnie tym ucieszona. Mama mówiła, że krowa ma dokładnie takie same oczy jak ciotka. Ready patrzył na nią zafascynowany. - Grasz dzisiaj? - zapytał Tim. - Tak - odparł zawodnik, spoglądając na zegarek. - Muszę już iść. Zajrzę jeszcze, żeby zobaczyć, jak się czujesz. Carol kiwnęła głową. Ready wstał i wyszedł. Uśmiechnięty Tim siedział na kanapie^ - Ale miałem dzisiaj święto - zauważył. - I to podwójne. Poznałem Ready'ego i prowadziłem jego corvettę. Zajrzę do Grilla i zobaczę, kto tam jest. - Tim, nie ma jeszcze dziesiątej! - Może został jeszcze ktoś od wczoraj. Tim wsta! z kanapy i wyszedł bez słowa. Carol wstała ze stołka, żeby poszukać zabitej my­ szy. Była w koszu na śmieci. Ready postąpił jak typowy mężczyzna. Wkrótce zacznie śmierdzieć. Trze­ ba coś zrobić z tą wstrętną, martwą myszą. No i zrobiła. Wzięła szczypce i w wyciągniętej ręce, odpowiednio wysoko, by nie chwyciły go bardzo zaciekawione koty, zaniosła maleńkie ciałko do ła­ zienki i wrzuciła do miski klozetowej. - Miałyście wszelkie możliwości, by osobiście roz­ wiązać problem myszy. Nie widzę powodu, by ktoś miał je zabijać za was, Koty uprzejmie wysłuchały reprymendy. Dziwiły się najwyraźniej głupocie swojej pani. Popołudnie Carol spędziła na oglądaniu w telewizji meczu Cubsów. A właściwie cały czas wypatrywała Ready'ego. Ready. Co za dziwne imię. I w dodatku nigdy nie przepadała za rudzielcami. INTRYGA 39 Nagle go zobaczyła i patrzyła, jak biega po boisku. Wstała i podeszła do deski kreślarskiej, wyjęła papier, usiadła i zaczęła przygotowania. Miała miseczki na czystą i brudną wodę, szmatkę do wycierania pędzla. W charakterystyczny dla akwareli­ stów całego świata sposób spłaszczyła pędzel, strzep­ nęła na podłogę nadmiar wody i zaczęła malować. Stojąc przy desce lub siedząc na stołku nie zwracała uwagi na upływający czas. Dopiero dzwonek do drzwi przywrócił ją do rzeczywistości. Wstała i pokuśtykała do drzwi, otworzyła je i na progu zobaczyła Ready'ego z bukiecikiem fiołków w ręku. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Potem podał jej kwiaty, a ona uśmiechnęła się. - Dziękuję - powiedziała. Otworzyła szerzej drzwi. - Wejdź. - Mam kota. - Tak? - zdziwiła się Carol. - Ojciec przywiózł go z naszej farmy. To typowy wiejski kot. Może nic z tego nie będzie, ale on naprawdę znakomicie poluje i może, zanim wróci na farmę, nauczy te twoje darmozjady polować namyszy. - On jest... pożyczony? - Tak. Ojciec był bardzo ciekawy, po co mi Feliks. - Feliks? - Tata go tak nazwał. - Gdzie więc jest ten Feliks? - Ostrzy pazury w skrzynce na owoce, którą zo­ stawiłem w moim aucie. - Ready, czy ten kot był kiedykolwiek w miesz­ kaniu? - Nie, nie sądzę. - A jeśli wpadnie w panikę? - zaniepokoiła się Carol.

40 INTRYGA - O, nie. To znakomity łowca myszy, a u ciebie wprost się od nich roi. Dopóki ich wszystkich nie załatwi, będzie zadowolony. Potem dopiero zrobi się niespokojny. - Wiesz, że ten kremowy to kotka, Phoebe? - On zauważy to na pewno. - A brązowy to kot, Caruso. - Wykastrowany. - Ale może być bardzo zazdrosny. - Feliksowi to nie będzie przeszkadzało - zapewnił ją z przekonaniem Ready. Potem zwyciężyła cieka­ wość. - Dlaczego nazwałaś go Caruso? - Bo umie śpiewać - brzmiała oczywista odpo­ wiedź. Ready w zamyśleniu pokiwnął głową - Phoebe jest zbyt młoda, żeby... napastował ją wiejski kocur - ostrzegła Carol. Ready potarł czoło, zrobił kilka kroków i spojrzał przez okno na ciemniejące niebo. - Czy mogę przynieść Feliksa? - Potrafisz dać sobie z nim radę? - To tylko kot. - Może na razie zamknę Phoebe i Caruso w sypia­ lni? - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Wyszedł jak typowy, pewny siebie mężczyzna, który wie w s z y s t k o . ROZDZIAŁ TRZECI Kiedy Ready wrócił, niosąc raczej sfatygowaną skrzynkę, Carol otworzyła szeroko swe zielone oczy... Siedzący w skrzynce kot wyskoczył i jak rudo- pomarańczowa torpeda w tygrysie prążki zaczął śmi­ gać po pokoju! Było to absolutnie fascynujące! Carol nigdy nie widziała tak szybkiego i w d odatku widzącego wszystko zwierzęcia. W pewnej chwili wparował zadowolony z powrotem do salonu, a w pyszczku niósł wijącą sięmysz! Złożył ją u stóp przerażonej Phoebe! Kocica wsko­ czyła na oparcie kanapy i splunęła pogardliwie na paskudnego intruza o poszarpanych uszach. Caruso zaś starał się zachować spokój. Po prostu zamarł ze zdumienia. - Widzisz? - rzekł Ready, wskazując na swojego kota. - Stara się okazać uprzejmość Phoebe. Przyniósł jej mysz. - Phoebe nie lubi myszy - powiedziała Carol. Jej opanowanie na pewno wzbudziłoby podziw jej matki. - Przekonasz się, że je polubi - rzekł z całkowitą pewnością Ready. Feliks znowu chwycił mysz, wskoczył na oparcie kanapy i... jeszcze raz położył ją przed Phoebe, która zasyczała. Carol krzyknęła, kiedy mysz zniknęła za poduszkami kanapy.

42 INTRYGA Prawie w tej samej chwili na schodach rozległy się ciężkie kroki zbiegającego na dół Tima. - Wszystko w porządku -mówił Ready. - Uspokój się. To musi trochę potrwać. Oczy Carol były równie szeroko otwarte jak oczy Caruso. - Ona jest w kanapie - powiedziała głucho. - M y s z jest w kanapie! Tim stukał już do drzwi. Feliks szybko przeszukiwał okolice kanapy. Phoebe wygięła się w łuk, syczała i machała trzykrotnie teraz grubszym ogonem. Tylko Caruso przyglądał się tej scenie wyraźnie zafascynowa­ ny. Chcąc uspokoić Carol, Ready podszedł do kanapy i zanurzy! rękę pomiędzy poduszki. Jego twarz była zupełnie spokojna. Feliks uważnie przygląda! się jego ruchom, licząc, że za chwilę odzyska swój łup. Carol podbiegła do drzwi i otworzyła je, nie od­ rywając przerażonego wzroku od kanapy. Do pokoju wpadł zdyszany Tim. - Co się dzieje? Pędziłem tu na złamanie karku! Muszę na chwilę usiąść. - Tylko nie na kanapie! - krzyknęła Carol. Ready równie szybko wypowiedział te same słowa, ale zupełnie spokojnie. - Szukamy myszy — dodał. - Śmiertelnie mnie przestraszyłaś - zwrócił się do Carol Tim. - Chyba zaraz zemdleję. - Opuść głowę między kolana - poradziła mu obojętnie Carol. - Nie umiem -jękną! Tim. - Spróbuj. - Carol naprawdę zupełnie nie zwracała na mego uwagi. INTRYGA 43 - Co tu się, do cholery, dzieje? - zapytał słabym głosem Tim. - Ojciec Ready'ego przywiózł tu zdziczałego kota, żeby nauczył Phoebe i Caruso łapać myszy - oznajmiła Carol. Kiedy dotarło do niego znaczenie tych słów, Tim uśmiechnął się. Spojrzał na dwóch przejętych myś­ liwych, przeszukujących zakamarki kanapy. Zauważył oburzenie Carol i podniecenie jej kotów. Wybuchnął śmiechem. A potem natychmiast zamilkł. Carol wyraźnie nie czuła się dobrze. Ready w ogóle tego nie zauważył. Chciał tylko wydobyć mysz z kanapy. Feliks powierzył to zadanie Ready'emu, a sam zniknął. Wrócił po pięciu minutach. W pysku niósł następną mysz! Tego już było za wiele. Carol krzyknęła. Feliks spojrzał na nią, ale zależało mu tylko na tym, by wręczyć mysz Phoebe. Zbliżył się. Phoebe uciekia. Feliks skoczy! za nią. Mimo że cała uwaga Caruso skupiona była na Reądym, zauważył jednak wymykającą sięmysz. Ucie­ kła na podłogę, a nieświadomy tego faktu Ready wciąż grzebał między poduszkami. Zapanował chaos. - Tu jest! - krzyczał Tim. Ready złapał szczotkę i usiłował zabić mysz. Carol stała na stołku. Tim włączy! się do walki. Phoebe wpadła do salonu jak burza, za nią pędził bardzo przejęty Feliks. - Zabierzcie stąd tego kota! - krzyknęła Carol. Ready i Tim posłusznie rzucili się, aby schwytać koty, ale żaden nie złapał właściwego. Feliks znowu zniknął

44 INTRYGA na chwilę i po raz trzeci wrócił z żywą myszą. Z dumą stanął przed trzymaną przez Ready'ego Phoebe. Koci­ ca przyglądała mu się z oburzeniem. Carol absolutnie nie miała o to do niej pretensji. Istoty płci męskiej są takie dziwne. Nigdy nie wiado­ mo, czego się można po nich spodziewać. Caruso chciwie spoglądał na trzymaną przez Felik­ sa mysz. Bez szczególnego wysiłku udało mu się wyrwać z rąk Tima. Podszedł do Feliksa i czekał, co ten zrobi z myszą. Feliks chciał ją podarować Phoebe. Kotka nie miała ochoty na mysz i z niechęcią spoglądała na upartego intruza. Ready starał się ocenić zachowanie Carol. Kobiety są wspaniałymi istotami, ale ich postępo­ wanie trudno zrozumieć. Carol wciąż stała na stołku i wydawało się, że za chwilę zemdleje. Może to z powodu wciąż dokuczającego jej uda. Siniak był wprawdzie niewielki, zaledwie wielkości jabłka, ale kobiety przejmują się każdym drobiazgiem. - Boli cię noga? - zapytał. - Noga? Ty pytasz o n o g ę! O Boże! - krzyknęła Carol, spoglądając na niego nieprzytomnym wzro­ kiem. A biedny Ready nie miał zielonego pojęcia, o co może jej chodzić. Feliks spojrzał na zafascynowanego Caruso, prze­ gryzł mysią szyję i odłożył na bok martwe już zwierząt­ ko. Wskoczył na stojący obok Ready'ego stolik i roz­ kazująco zamiauczał. Ready popatrzył na kota i uznał, że wygląda jak łajza. Może należałoby go zaprowadzić do weteryna­ rza i trochę umyć. O, nie! Ten cholerny kot rozniósłby cały gabinet biednego lekarza. INTRYGA 45 Ale ojciec przed wyjazdem z farmy mógł wrzucić go do koryta. To naprawdę byłby znakomity pomysł. Przez całą dwugodzinną podróż do Chicago Feliks lizałby swoje futerko. Poprawiłoby to jego wygląd. Teraz już było na to za późno. Caruso wyciągnął łapkę i lekko trącił zdechłą mysz. Nie poruszyła się. Kot spojrzał na Feliksa i miauknął pytająco. Wiejski rozrabiaka popatrzył na niego chłodno i miauknął przeciągle. Caruso znowu spojrzał na mysz, przysunął się bliżej i powąchał ją. A potem wziął do pyszczka główkę myszy,.. a martwe ciałko i ogon uderzyło go w pierś. Zmarszczyw­ szy czoło, zastanawiał się, co zrobić z tym fantem. - Miauuu - odezwał się zirytowany, pełen wyższo­ ści Feliks. Caruso na moment znieruchomiał, potem machnął głową i wyrzucił z pyszczka mysz. Upadła daleko. Dzielny myśliwy Caruso jednym susem znalazł się przy niej, stojąc na tylnych nogach przyjął postawę bokser­ ską i nagłym ruchem opadł na mysz, „zabijając" ją. Była martwa. Zadowolony z siebie przybrał pozę świętego kota egipskiego. Feliks zeskoczył ze stołu, powiedział coś cicho do kolegi i odszedł. Caruso przez chwilę wahał się, ale w końcu ruszył za nim. Ciekawość to charakterystyczna cecha kotów. Phoebe zaczęła wyrywać się Ready'emu, który zmu­ szony był postawić ją na ziemi. A kiedy nachylił się i chciał ją pogłaskać, fuknęła i ruszyła za kocurami. Tim chciał pomóc Carol zejść ze stołka, ale Ready był szybszy.

48 INTRYGA - Jeśli wyjdę przez te drzwi, to czy wpuścisz mnie z powrotem? - zapytał Ready, jakby i on podzielał obawy Tima. Co za dziwne pytanie. Czy miało jakieś dodatkowe znaczenie? Carol była tego pewna. - Oczywiście - odparła z powagą i dodatkowo lekko kiwnęła głową, ale wyraz jej twarzy się nie zmienił. Ready lekko przesunął dłonie po jej talii, jakby nie wiedział, jak się od niej uwolnić, i szukał jakiegoś sposobu, Albo może... sprawdzał, czy są tam wałeczki tłuszczu. Carol wyprostowała się nieco, ale nie od­ sunęła. - Twoje oczy są zielone. Nie wykrzyknęła: „ Naprawdę?" I nie podbiegła też do lustra, by sprawdzić, cz Ready nie kłamie. - Twoje są niebieskie - powiedziała po prostu. Jego twarz była pozbawiona wyrazu. - Jak tam twoje udo? - zapytał. - W porządku. - Pokaż. - Zbyt często chcesz je oglądać - odparła z prude­ ryjnym uśmiechem. - Wygląda paskudnie. - Przykładałaś lód? Boli? - Tak, mokre, zimne szmatki. Wzięłam też środki przeciwbólowe. - Bardzo mi przykro. - Jeśli nie chcesz, żeby twój kij się rozpadał, to chyba powinieneś wzmocnić go jakimś metalem. - To zabronione. - A próbowałeś? Ready pokręcił głową. Wciąż na nią patrzył, a jego dłonie leciutko i pieszczotliwie błądziły po jej talii. INTRYGA 49 Carol była bardzo świadoma tego dotyku. Powinna się odsunąć. Nie znała go na tyle dobrze, by stać tak blisko. Nigdy szczególnie nie lubiła rudowłosych. Z trudem się opalają. Ready prawie wcale nie był opalony. Niemiał piegów. Jego rzęsy były blade i gęste. Na schodach rozległy się kroki. Przez nadal otwarte drzwi wpadł Tim. W rękach trzymał miskę z sałatką. Stanął jak wryty. Był zaskoczony, bo Carol i Ready w czasie jego nieobecności nie zmienili pozycji. Odwrócili tylko głowy i spojrzeli na niego ze zdumieniem. Tim zrozumiał, że zupełnie zapomnieli o nim, o kolacji, o czasie, w ogóle o wszystkim. Był zbulwer­ sowany. Czy tych dwoje przeżywa chwile zauroczenia, o których czyta się w książkach? Jest pisarzem, więc powinien się na tym znać. Co się stało? Był przecież taki usłużny. Dobrowol­ nie grał rolę opiekuna i Carol w końcu zdała sobie sprawę, jak bardzo jest od niego zależna. Nie wykonał żadnych nie przemyślanych ruchów, wszystko robił według własnego scenariusza. Gdzie popełnił błąd? Nadal jednak miał wolny wstęp do jej mieszkania. Minąwszy Carol i Ready'ego, poszedł do kuchni. Zaczął wyjmować talerze. Z lodówki wyjął pizzę. Znalazł tam bardzo dziwne rzeczy, na przykład wosko­ we kredki, ale na szczęście ani jednej myszy. Wiedział, że w niższych szafkach Carol trzyma tylko duże, łatwe do zmywania garnki. Wszystko inne było w szafkach wiszących, niedostępnych dla myszy. Codziennie też wszystko odkurzała. Myszy prawdopo­ dobnie odwiedzały jej mieszkanie po to, by cieszyć się czystością, a nie szukać jedzenia. Ready poszedł do samochodu po wino i Tim z trudem powstrzymał się,

50 INTRYGA by nie zamknąć drzwi na klucz i uniemożliwić mu powrót. Jak mógł powiedzieć kobiecie, która zapomi­ na o posiłkach, że zawodnik Cubsów to facet, którym nie powinna się interesować? Wrócił Ready, niosąc pudło z siedmioma butelkami czerwonego wina. Okazało się, że jedna pizza to za mało. Carol otworzyła dwa pudełka włoskiego spaghetti, trzeba więc było znaleźć zioła, czarne oliwki, mielone mięso, sos pomidorowy i cebulę. Podgrzała też posmarowaną masłem czosnkowym francuską bagietkę. Mieli do tego sałatkę Tima i francuskie wino Ready'ego. Bardzo smaczny posi­ łek. Tim zaproponował, by otworzyć jedną butelkę. Było to czerwone wino, bordeaux rocznik 1978 z Cha- teau Beychevelle. Wiedział, że takie wino kosztuje prawie siedemdziesiąt dolarów za butelkę. - Mam w domu prawie czterolitrową butlę ze­ szłorocznego chablis - powiedział. - Pójdę po nie. Takie wino jak twoje, powinno się pić jedynie z uko­ chaną, patrząc o zmierzchu na ocean. - Ja jestem raczej miłośnikiem piwa - stwierdził Ready. Szkoda, pomyślał Tim. - Ja też wolę piwo - uśmiechnęła się do Ready'ego Carol. - Twoja ulubiona marka? - Guiness. - Wspaniale! - uradował się Ready i uniósł ręce do góry. Jaka szkoda, pomyślał Tim, że tamtych dwoje będzie popijało posiłek takim wspaniałym winem, nie ( INTRYGA 51 będąc nawet w stanie go docenić. Pewnie w ogóle nie poczują jego bukietu. - Pójdę po chablis - powtórzył. - Nie - powstrzymał go Ready. - Pomóż mi załatwić się z tym. Z a ł a t w i ć się z t y m . Tim omal nie złapał się za głowę. Carol rozstawiła stolik i przykryła go obrusem. Obaj mężczyźni usiedli, a ona napełniła ich talerze. Ready nalał wino do kieliszków. Tim pociągnął łyk. Ambrozja. - Dam ci całą skrzynkę twego ulubionego piwa za jedną butelkę tego wina - zaproponował Ready'emu po następnym łyku. - Zgoda! - uśmiechnął się baseballista. - Kilka butelek dałem ojcu za przywiezienie Feliksa - dodał. - Gdzie mieszka twój ojciec? - zapytała Carol. - Na naszej farmie w południowej części hrabstwa Porter w Indianie. - Nieźle go wykorzystałeś, każąc mu jechać taki kawał tylko po to, żeby przywiózł jakiegoś kota. - To zaledwie dwie godziny drogi. Choć rzeczywi­ ście nie było to takie proste, bo Feliks nie cierpi jeździć samochodem. Każdą przejażdżkę kojarzy sobie z wizy­ tą u weterynarza. - To samo jest z moimi kotami - powiedziała Carol. - Moja rodzina przyjeżdża prawie na każdy mecz - wyjaśnił Ready. - Dzisiaj też z tego powodu przyje­ chali, więc nie była to specjalna wyprawa ze względu na Feliksa. Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, jak bardzo mama była zdumiona, że prosił o przywiezienie kota.

52 INTRYGA - Rodzice muszą być z ciebie bardzo dumni - po­ wiedziała Carol. - Kochają wszystkie swoje dzieci - rzeki bezna­ miętnym tonem Ready. - Ile ich mają? - Czworo. - Tylko? - zaśmiała się Carol. Ready odłożył widelec. - A co, twoi mają ich więcej? - zapytał. - Ostatnim razem, kiedy liczyliśmy, było nas chyba dwadzieścia siedmioro, może ośmioro. - Co? - Tak. Rodzonych, adoptowanych i takich, dla których byliśmy rodziną zastępczą. Nie liczę, oczywi­ ście, tych, które były u nas tylko przez chwilę. Nigdy nie widziałeś takiego tłumu, jaki zjeżdża się do nas na święta czy śluby. I niektórzy mają już własne dzieci! Istny dom wariatów. Na samą myśl o takim tłumie Tim, jedynak, a teraz sierota, poczuł dziwny dreszcz. Ale Ready roześmiał się i stanął do konkursu. - Mamy wielu kuzynów w Porter, w hrabstwie Jasper, w hrabstwie Pułaskiego na wschodzie i nawet w Kościuszki. - Ale z ciebie chwalipięta - skomentowała Carol i przybrawszy znudzoną minę, rozsiadła się wygodnie. - Podejrzewam, że będę cię musiał zabrać na przejażdżkę i przedstawić mojej rodzinie, bo inaczej mi nie uwierzysz - zauważył Ready, urywając kawałek bułki. - A może to ty pojedziesz ze mną do Tempie w Ohio, na jakieś święto. - Ostatnie trzy słowa wymówiła z naciskiem. INTRYGA 53 - Wezmę to pod uwagę. - To bardzo uprzejme z twojej strony - odparła. Tim zaniepokoił się. Rozmawiają o wspólnej podróży! - Wezmę liczydła i będę liczył twoje rodzeństwo - powiedział. - Skorzystam z tego pomysłu, Tim - odparł Ready. - Mam nawet liczydła w domu. - Ale skąd Carol będzie wiedziała, że nie będziesz oszukiwał i nikogo nie dodasz? - zapytał poważnie Tim. - Jestem uczciwym człowiekiem. Carol i Tim wybuchnęli śmiechem. Choć słowa Ready'ego brzmiały nieco pompatycznie, oboje wie­ dzieli, że tak właśnie siebie ocenia. On nie miał powodu, by oszukiwać. W odróżnieniu od niektórych. Potem rozmawiali o baseballu. Carol pytała, a Rea­ dy odpowiadał. Byli bardzo podekscytowani, a Carol nawet się zarumieniła. Tim miał wrażenie, że jest tą niepotrzebną i nie chcianą przyzwoitką. Jakże pragnął, żeby tego wieczo­ ru me było tu Ready'ego. Patrzył na Carol i czuł się jak bezdomny pies w czasie śnieżycy, przyglądający się przez okno świętującym ludziom. Był wierny. Nie skamlał. W każdym razie robił to bardzo cicho. Po kolacji wspólnie sprzątnęli ze stołu. Ready zebrał talerze. Tim zaś zlał resztki wina z kieliszków do swojego i wysączył wszystko do ostatniej kropli. - Czyżbyś był alkoholikiem? - zapytała Carol. - Bo piję wino? Nie, wino jest dla artystów. Pisarze piją mocniejsze trunki. - Nie wiedziałam - zakpiła. - Taka jest zasada. Tim czuł, że Carol chce sprowokować go do kłótni.

54 INTRYGA Nigdy taka nie była. Nie rozumiał jej zachowania. Czy chodzi jej o to, żeby obraził się i wyszedł, zostawiając ją samą z Readym? Postanowił, że nie da się sprowoko­ wać i nie ruszy z miejsca. Szybko uporali się ze sprzątaniem. Carol postarała się, żeby na podłodze nie został ani jeden smakowity okruszek. Ready poszedł obejrzeć jej pracownię. Były tam obrazy przedstawiające rudowłosego baseballistę. Je­ go. - To ty - powiedziała bez najmniejszego wahania czy skrępowania Carol. Całkiem po prostu. Nawet się nie zarumieniła. Tim oczywiście to zauważył, bo przyglądał jej się przez cały czas. - Wspaniały! - wykrzyknął Ready, biorąc do ręki obraz przedstawiający go wznoszącego kij. - Znako­ micie ujęłaś ten wysiłek mięśni! Jesteś bardzo dobrą malarką - dodał rozpromieniony. Carol była absolwentką akademii sztuk pięknych. Pokazała mu akwarele przedstawiające innych graczy i cieszyła się jego zachwytem. - Naprawdę masz talent - pochwalił ją Ready. - Ty też. Ready nie miał wątpliwości, o co jej chodzi. - Umiem po prostu grać - powiedział. - Jestem o tym przekonana. To wielka przyjem­ ność patrzeć na ciebie. Popatrzył na nią. Szybkim spojrzeniem obrzucił całą jej postać, zarumienił się, ale nic nie powiedział. Dla niej był to najwspanialszy komplement. Tim przestępował z nogi na nogę, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Nie chciał, by go wyproszo- 1NTRYGA 55 no. Nie mógł jednak pozwolić, by jakikolwiek męż­ czyzna prawił Carol takie komplementy. Odchrząk­ nął. Spojrzeli na niego i czekali, aż coś powie. - Carol to wielka artystka, Dziewczyna uśmiechnęła się rozbawiona. - Sprzedajesz swoje obrazy? - zapytał Ready. - Czasami. - Chciałbym kupić ten, na którym jestem. - Dam ci go za to, że zapłaciłeś za lekarza. - Musiałem to zrobić. To przeze mnie masz kłopo­ ty. - Namalowałam kilkanaście twoich portretów i sprzedałam sześć czy siedem. Oglądałam mecze w telewizji, byłeś moim modelem i nie zapłaciłam ci za to ani grosza. - Poczęstowałaś mnie kolacją. - A ty mnie winem. - Dostałem je za darmo. - I przyniosłeś Feliksa. A właśnie, gdzie są koty? Wszyscy spojrzeli na wciąż otwarte drzwi do miesz­ kania. Koty zniknęły.