ROZDZIAŁ PIERWSZY
Isabel włączyła nocną lampkę. Wzięła na ręce płaczące
niemowlę i mocno je do siebie przytuliła.
- Nie płacz, młody człowieku - szeptała, kołysząc zawi
niątko. - Ciocia Isabel jest przy tobie.
Maluch rozwrzeszczał się tak głośno, że jego buzia stała
się purpurowa. Isabel była bezradna. Nie mogła dać małemu
tego, czego chciał.
- Isabel - wypowiedziane przez stojącą w drzwiach ko
bietę słowo zabrzmiało jak nagana.
- Zaczął płakać - tłumaczyła się Isabel. tuląc niemowlę
do piersi.
- Słyszałam. Przecież widzisz, że tu jestem. - Angie,
młodsza siostra Isabel, wyciągnęła do niej ręce - Daj mi go.
Isabel zapragnęła uciec i zabrać ze sobą chłopczyka. Jej
dwudziestoletnia siostra z początku wcale nie chciała mieć
dziecka. Isabel zawahała się ułamek sekundy, zanim w końcu
oddała niemowlę matce.
- To ja jestem jego matką, a nie ty - powiedziała cicho
Angie. Usadowiła się wygodnie w bujanym fotelu i przysta
wiła dziecko do piersi. - Bardzo ci jestem wdzięczna za wszy
stko, co dla mnie zrobiłaś. Nie wiem, co by się ze mną stało,
gdybyś nie pozwoliła mi mieszkać i pracować u siebie. Ale
teraz powinnaś się usunąć. Jak mam się nauczyć macierzyń
stwa, jeśli ty jesteś przy Coreyu, zanim zdążę przyjść do jego
pokoju? Dobrze, że to ja mam mleko, bo inaczej pewnie nigdy
nie pozwoliłabyś mi go potrzymać.
Isabel przygryzła wargę. Angie, niestety, miała rację. Isabel
zajmowała się wszystkim przez cały okres ciąży Angie i po
tem, kiedy przywiozła Coreya ze szpitala do domu. To Isabel
zmuszała siostrę do właściwego odżywiania się i do odpo
czynku, sprawdzała, czy Angie regularnie odwiedza lekarza,
i za wszystko płaciła. To Isabel kupiła małemu łóżeczko,
ubranka i pieluchy. Ona też zaprojektowała i wyposażyła po
kój dziecinny. I cały czas była chora z zazdrości.
Isabel niczego na świecie nie pragnęła tak bardzo jak dzie
cka. Skończyła już trzydzieści lat, ale własnych dzieci nie
miała. Nie spotkała dotąd mężczyzny, z którym chciałaby
przejść przez życie. A ponieważ uważała, że nie ma prawa
pozbawiać własnego dziecka ojcowskiej miłości, urodzenie
dziecka nieślubnego także nie wchodziło w rachubę. Isabel
nie potrafiła pogodzić się z tym, że jej młodsza siostra tak
dobrze wypełnia obowiązki matki, choć jeszcze dwa tygod
nie temu wydawało się, że instynktu macierzyńskiego nic ma
za grosz.
Przepraszam, siostrzyczko - wyszeptała Isabel, z tru
dem hamując łzy. - Ja tylko chciałam ci pomóc.
Przecież pomagasz. - Angie uśmiechnęła się do niej.
- Proszę cię tylko, żebyś mi pozwoliła zostać mamą Coreya.
Być może nie wszystko robię tak jak trzeba...
- Doskonale sobie radzisz, mała. - Isabel pogłaskała po
krytą niemowlęcym puszkiem główkę siostrzeńca. - Będę za
wami tęskniła.
- Zamieszkamy o dwie ulice stąd. Zgadnij, kto będzie
opiekunką do dziecka?
- Chyba pobiję się z mamą o palmę pierwszeństwa.
Isabel uśmiechnęła się z przymusem. Wcale nie czuła się
obrażona. Uważała, że należała jej się reprymenda za wści-
bianic nosa w cudze sprawy.
Korzystając z tego, że Angie zajęła się karmieniem synka,
Isabel wyszła z pokoju, cichutko zamykając za sobą drzwi.
Była dopiero piąta rano, ale ona i tak nie mogłaby już zasnąć.
Postanowiła się ubrać i wcześniej niż zwykle rozpocząć swoje
poranne bieganie.
Włożyła dres, gęste brązowe włosy związała w koński
ogon i wyszła z domu. Stara kamienica z epoki wiktoriań
skiej była nie tylko domem Isabel, ale mieściła także prowa
dzoną przez nią pracownię dekoratorską. Dom miał tyle po
koi, że bez trudu można było w nim zademonstrować klien
tom szeroki zakres możliwości dekoratorskich Isabel. A wło
żyła ona w urządzenie tego domu cały swój talent. Był piękny,
wygodny i przytulny, dokładnie taki, jaki powinien być pra
wdziwy dom. Brakowało w nim tylko dziecięcego śmiechu.
Pojawienie się Coreya pozwoliło Isabel poznać uroki ma
cierzyństwa, ale nawet i ten epizod miał się wkrótce skończyć.
Choć nie bardzo mogła sobie na to pozwolić, zniecierpliwio
na nieustannym wtrącaniem się starszej siostry Angie wyna
jęła mieszkanie w zrujnowanej kamienicy nie opodal domu
Isabel.
No cóż, westchnęła, Angie zawsze chodziła własnymi dro
gami. Tym razem też na pewno jakoś sobie poradzi.
Poranek był chłodny, choć kalendarzowa wiosna miała się
zacząć dosłownie za kilka dni. Isabel pobiegła na znajdującą
się w pobliżu plażę Galveston Island i już po chwili poczuła
rozchodzące się po całym ciele błogie ciepło. Biegła, zacho
wując właściwe tempo, oddech miała równy, spokojny. Zde
nerwowanie, wywołane przykrym spięciem z młodszą siostrą,
wreszcie zaczęło znikać.
Nagle usłyszała jakiś dziwny dźwięk. Zwolniła tempo bie-
gu, podniosła głowę. Poprzez szum fal oceanu przedzierał się
odgłos do złudzenia przypominający płacz niemowlęcia.
- Chyba oszalałaś, Iz - mruknęła do siebie. - Skąd o tej
porze na plaży wzięłoby się niemowlę?
Tylko niemowlęta mi w głowie, myślała. Odkąd pojawił
się w moim domu Corey, cały czas nasłuchuję, co też się z nim
dzieje. Jak tylko zaczyna gaworzyć, zaraz się budzę, choćbym
nawet spała jak kamień. To na pewno miauczenie kota.
Przystanęła, gdy dźwięk się powtórzył. Tym razem była
absolutnie pewna, że to jednak nie kot, poszła więc w tę
stronę, z której dochodziło żałosne kwilenie. Na rozłożonej
wprost na piasku gazecie leżał zupełnie nagi noworodek. Isa-
bel, nie namyślając się długo, chwyciła dziecko na ręce.
- Kto mógł coś takiego zrobić? - zawołała głośno, drżą
cymi ramionami otulając zziębnięte ciałko.
Nie potrafiła pojąć, jak to możliwe, żeby jakikolwiek czło
wiek tak okrutnie mógł potraktować bezbronną ludzką istotkę.
Chwilę stała jak sparaliżowana, ogarnięta nieopisaną furią
skierowaną przeciwko matce maleństwa. Wreszcie ochłonęła.
Musiała przecież jak najszybciej zawieźć tę kruszynę do szpi
tala. Nic wiadomo, jak długo nagi noworodek leżał na plaży
głodny i być może okaleczony.
Isabel schowała dziecko pod bluzę dresu, żeby ogrzać ma
leństwo ciepłem własnego ciała, i pobiegła do najbliższych
schodów, prowadzących na Seawall Boulevard. Ulica była
zupełnie pusta. W oddali zabłysły światła szybko zbliżającego
się samochodu. Zrozumiawszy, że jest to być może jedyna
szansa szybkiego dotarcia do szpitala. Isabel stanęła na środ
ku ulicy. Jedną ręką przytrzymywała przytulone do piersi
niemowlę, a drugą wyciągnęła w stronę nadjeżdżającego sa
mochodu.
Craig Jaeger był tak zaprzątnięty myślami o czekającym
go tego dnia spotkaniu, że dosłownie w ostatniej chwili za
uważył ubraną na czarno postać, która pojawiła się tuż przed
maską jego samochodu. Z całych sił nacisnął pedał hamulca.
Mimo to uderzyłby ją, gdyby nie uskoczyła.
- Oszalała pani? - zawołał przez otwarte okno. - Mało
brakowało, a byłbym panią zabił.
Dziewczyna nie traciła czasu na kłótnie. Otworzyła drzwi
samochodu i usiadła obok kierowcy.
- Musi mi pan pomóc - powiedziała spokojnie, choć w jej
oczach czaił się strach. - Proszę mnie zawieźć do szpitala.
Mam tu noworodka.
- O mój Boże! - jęknął Craig. Z piskiem opon ruszył
z miejsca. - Urodziła pani dziecko i jak gdyby nigdy nic bie
ga sobie pani po ulicach?
- To nie jest moje dziecko. Czy wie pan, jak dojechać do
szpitala świętego Augusta?
- Wiem. No więc czyje to dziecko?
- Nie mam pojęcia. Znalazłam je na plaży.
- Wolne żarty.
- Czy wyglądam na dowcipnisie? Nie mógłby pan jechać
szybciej?
Craig i tak przekroczył już dozwoloną na rym odcinku
prędkość o jakieś dziesięć kilometrów, lecz żeby zadowolić
tajemniczą kobietę, zwiększył owo przekroczenie do dwu
dziestu. Ta drobna osóbka wyglądała jak wcielona furia, choć
na szczęście jej złość nie była skierowana przeciwko Craigo-
wi. Udało mu się rzucić na nią okiem, kiedy zatrzymali się na
czerwonym świetle. Miała gęste ciemne włosy, niesfornie wy
mykające się z końskiego ogona, ogorzałą cerę i wielkie, oto
czone drugimi rzęsami oczy. Dość duży nos dziwnie kontra
stował z bardzo delikatnymi rysami twarzy.
- Zielone! - zawołała. - Niech pan jedzie!
Craig wcisnął pedał gazu. Pomyślał sobie, że ta kobieta
wygląda wprawdzie jak anioł, ale jej głos mógłby wpędzić
w kompleksy niejednego zawodowego sierżanta. Ukryte pod
jej bluzą niemowlę zaczęło popiskiwać.
- Czy myśli pani, że nic mu nie jest? - zapytał Craig.
- Nie wiem. - Popatrzyła na niego zdziwiona okazanym
zainteresowaniem. - Ta dziewczynka jest dość duża jak na
noworodka. Poza tym głośno krzyczała, więc pewnie płuca
ma w porządku.
- Uciszyła się. Podoba jej się pani głos. Craigowi też się
podobał. Był bardzo melodyjny. Oczywiście nie wtedy, kiedy
na niego krzyczała. - Pewnie umie pani postępować z takimi
maluchami.
- Niezbyt często znajduję na plaży niemowlęta, ale moja
siostra cztery tygodnie temu urodziła dziecko. Mieszkali ra
zem ze mną.
- A więc jest pani kimś w rodzaju niańki?
- Właściwie byłam dla małego matką, dopóki moja siostra
nie zmieniła tej sytuacji. Ona jest panną. Jej wspaniały narze
czony zniknął, gdy tylko dowiedział się, że Angie zaszła
w ciążę. Zamilkła na chwilę i w zadziwieniu kręciła głową.
Nie rozumiem. Zupełnie nie potrafię pojąć, jak ktoś mógł...
A pan? - spojrzała na niego pytająco. - Czy pan by porzucił
własne dziecko?
Craig bez trudu odgadł, że twierdząca odpowiedź na to
pytanie naraziłaby go na poważne okaleczenie ciała. Na
szczęście nie musiał ani kłamać, ani się narażać.
- Nie - odrzekł z pełnym przekonaniem.
Ta kobieta nie ma pojęcia, jak szczerą prawdę ode mnie
usłyszała. Na własne oczy widziałem, co się dzieje z psychiką
porzuconego dziecka. Wprawdzie ani mnie. ani Toma nikt nie
II
zostawił na plaży, ale na świecie jest mnóstwo sposobów
pozbywania się nikomu niepotrzebnych dzieci.
Pasażerka Craiga zajrzała pod bluzę, żeby sprawdzić, jak
się ma jej podopieczna. Światło latarni oświetliło różową,
pokrytą ciemnym puszkiem główkę dziecka. Craig zauważył
także zarys kobiecej piersi.
- Jak pani na imię? - zapytał.
- Isabel. - Obdarzyła go takim uśmiechem, jakiego
w żadnym wypadku się po niej nie spodziewał. A ponieważ
zapewne zrujnowałam pańskie plany, zechce pan jak najszyb
ciej zapomnieć i mnie, i moje imię.
- Nie pomogła mi pani, to pewne - przyznał. - Trudno
jednak odmówić, kiedy kobieta prosi, żeby zawieźć chore
dziecko do szpitala.
Craig w żadnym wypadku nie chciał zawieść inwestorów,
którzy powierzyli mu wybudowanie eleganckiego osiedla nad
brzegiem morza. Drżał też na myśl o tym. co powiedziałby
jego ojciec. Sinclair Jaeger tylko czekał na to, aby synowi
powinęła się noga.
- Jeszcze chwila i znikniemy z pańskiego życia - pocie
szyła go Isabel. - Wejście do izby przyjęć jest zaraz za następ
nym skrzyżowaniem.
- Tak, widzę.
- Bardzo panu dziękuję za pomoc. Przepraszam, że na
pana nakrzyczałam... Powiedziałam panu, jak mam na imię,
ale zapomniałam zapytać, jak się pan nazywa.
- Mam na imię Craig. Craig Jaeger.
Kobieta jakby chciała sobie coś przypomnieć, a po chwili
uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Ach, jest pan architektem. To pan buduje osiedle Blue
Waters.
- Zgadza się. - Craig bardzo się zdziwił, że tajemnicza
nieznajoma w ogóle o nim słyszała. Jego nazwisko nie było
zbyt popularne wśród gospodyń domowych w Galveston.
- Jestem projektantką wnętrz - wyjaśniła Isabel.
Craig miał ochotę wypytać ją dokładniej o sprawy zawo
dowe, lecz nie zdążył. Zatrzymał się przed wejściem do izby
przyjęć, wyłączył silnik i wysiadł z samochodu.
- Nie musi pan iść ze mną - zaoponowała.
Dobre sobie! pomyślał Craig. I tak już nie zdążę na samo
lot. Byłem spóźniony, zanim ta kobieta zatrzymała mój samo
chód. Skoro już się w tę przygodę wpakowałem, muszę wie
dzieć, jak ona się skończy.
Isabel choć zdziwiona, bardzo była zadowolona, że jej
przypadkowy wybawca nie zamierza od razu zniknąć. Miał
tak silną osobowość, że ludzie musieli na niego zwracać uwa
gę nawet wtedy, gdy po prostu stał na środku korytarza. A co
dopiero, gdy odezwał się tym swoim cichym, lecz niezwykle
stanowczym głosem:
- Przywieźliśmy noworodka. Porzucono go na plaży
- oznajmił pełniącej dyżur pielęgniarce. Tym dzieckiem na
tychmiast trzeba się zająć.
- Oczywiście, proszę pana.
Isabel podniosła bluzę, ukazując oczom zdumionej pielęg
niarki przytulone do jej nagiego ciała niemowlę. Maleństwo
zakwiliło, protestując przeciwko jaskrawemu światłu i całemu
okrutnemu światu, jaki znajdował się poza bluzą Isabel.
Na widok dziecka pielęgniarce, tak samo jak przedtem
Isabel. zaparło dech w piersiach. Okazało się. że dziewczynki
nawet nie umyto po urodzeniu, choć może w tym wypadku
to właśnie uratowało jej życie.
- Wielkie nieba - jęknęła pielęgniarka.
Craig Jaeger pogłaskał palcem maleńką rączkę dziecka.
Spojrzał w oczy Isabel i oboje w tej samej chwili poczuli coś
tak realnego, jak powiew gorącego powietrza.
Isabel nie chciała rozstawać się z maleństwem i pielęgniar
ka musiała dosłownie wyrwać dziecko z jej ramion. Miała je
przy sobie zaledwie dziesięć minut, ale to zupełnie wystar
czyło, aby między nią i małą porzuconą dziewczynką nawią
zała się mocna więź. Przeszła jej nawet przez głowę straszna
myśl. że już przez całe życie będzie oddawała obcym ludziom
dzieci, do których się przywiązała. Raz jeszcze spojrzała na
Craiga. jakby spodziewała się. że pospieszy jej na ratunek, on
jednak uporczywie unikał wzroku Isabel.
- Czy doktor Keen ma dziś dyżur? - zapytała, kiedy wre
szcie wzięła się w garść.
Tak, jest w szpitalu odrzekła pielęgniarka, wkładając
niemowlę do przewoźnego inkubatora, który już od kilku
chwil czekał na małą pacjentkę. - Zna pani doktora Keena?
- Opiekuje się moim siostrzeńcem. Czy mogłaby go pani
tu poprosić?
- Już go zawiadomiono - odrzekła pielęgniarka.
Odeszła, pchając przed sobą wózek z inkubatorem, a Isabel
nagle poczuła się bardzo zmęczona i zupełnie niepotrzebna.
Dopiero po chwili znów mogła spojrzeć na Craiga. Był
wysoki, dobrze zbudowany, a jego muskularne ciało dość
dziwnie wyglądało w garniturze i krawacie. Ten strój bez wąt
pienia nie pasował do swego właściciela. Isabel pomyślała
sobie, że ten mężczyzna lepiej czułby się w dzikiej dżungli
niż w wielkim mieście.
- Coś mi się wydaje, że ta pielęgniarka z rejestracji chce
z nami rozmawiać - powiedział, spoglądając ponad głową
Isabel.
Siedząca w rejestracji na biało ubrana kobieta najwyraź
niej do nich machała ręką.
- Ja się tym zajmę - powiedziała Isabel, przypomniawszy
sobie o konieczności wypełnienia formularza i zapłacenia za
leczenie dziecka. - Jeśli się pan spieszy...
Craig wzruszył ramionami, podszedł do rejestratorki i usiadł
na jednym z dwóch stojących obok jej biurka krzeseł. Isabel, nie
całkiem pewna, jak się zachować, usiadła obok niego.
- Czy mogę prosić o podanie nazwiska? - zapytała pie
lęgniarka.
- Craig Jaeger odrzekł Craig, zanim Isabel zdążyła
otworzyć usta. - Ja ureguluję rachunek.
- Chwileczkę! - zaprotestowała Isabel. - Nie musi pan
tego robić. Sama za wszystko zapłacę.
- Zaraz, zaraz - przerwała im rejestratorka. - Porzucone
dzieci znajdują się pod opieką rządu. Ani pan, ani pani nie
musi za nic płacić. Nazwisko jest mi potrzebne wyłącznie po
to, żebym mogła sporządzić raport.
- Mimo to chciałbym jednak pokryć wszystkie koszty
- upierał się Craig. - Proszę zapewnić dziecku jak najlepszą
opiekę. Ja za wszystko zapłacę.
Z wyrazu twarzy rejestratorki nietrudno było się domyślić,
że po raz pierwszy w życiu ma do czynienia z podobną wiel
kodusznością.
- Chciałabym pomóc - odezwała się Isabel, czując, że
znów pozostaje na uboczu.
- Dam pani znać, jeśli zabraknie mi pieniędzy - burknął
Craig.
Isabel miała wrażenie, że pieniędzy mu raczej nie zabrak
nie. Zachowywał się z taką samą pewnością siebie, jaką pre
zentowali jej zamożni klienci.
- No, dobrze - westchnęła rejestratorka, kiedy już spisała
wszystkie dane Craiga. - Teraz nazwisko pacjentki. Dopóki
nie znajdziemy jej rodziców, będziemy ją nazywać Jane Doe.
- Sandy - wpadł jej w słowo Craig.
Pielęgniarka popatrzyła na niego przez grube szkła okula
rów. Isabel też mu się przyglądała.
- Znaleziono ją na piasku, więc to chyba odpowiednie
imię - powiedział Craig. - Zresztą nikt chyba nie zastanawiał
się dotąd, jak ją nazwać. Ten, kto ją zostawił na plaży, nie
myślał o niej jak o istocie ludzkiej, po co więc miałby się
kłopotać nadawaniem imienia.
Isabel szczerze zdziwił ten mężczyzna, który, jak się oka
zało, odczuwał takie subtelności, jak uczłowieczający akt na
dania imienia.
Pielęgniarka pytająco spojrzała na Isabel, a kiedy ta skinęła
głową na znak, że wyraża zgodę, wpisała do kwestionariusza
nadane przez Craiga imię.Wreszcie wszystkie formularze zo
stały wypełnione w trzech egzemplarzach. Isabel odetchnęła
z ulgą. Kiedy jednak wstała z krzesła, zobaczyła wchodzące
go do izby przyjęć policjanta z miejscowego posterunku.
- Czy to pani znalazła niemowlę? - zapytał policjant, pod
chodząc do Isabel.
Skinęła głową i skonstatowała, że Craig wciąż jest przy
niej. choć co chwila patrzy na zegarek. Poszedł razem z nią i
z policjantem do poczekalni, aby odpowiedzieć na pytania
umundurowanego stróża porządku.
- W którym miejscu na plaży znalazła pani to dziecko?
- zapytał policjant.
- To było gdzieś między Osiemnastą Ulicą a Miltonem.
- Isabel zupełnie nie mogła sobie przypomnieć szczegółów.
- Zatrzymała mnie pani dokładnie przed stacją Texaco
- pomógł jej Craig.
- Tak, tak. Teraz pamiętam. Dziecko leżało koło falochro
nu, niedaleko tych schodów, które prowadzą z plaży do stacji
Tcxaco.
Policjant sumiennie notował wszystkie usłyszane informacje.
- Stało się to dokładnie dziesięć po szóstej - dodał Craig.
- Wiem, bo już wtedy byłem spóźniony.
Odsunął rękaw marynarki i znowu spojrzał na zegarek.
Najwyraźniej trochę się denerwował.
- Może pan już iść - powiedziała Isabcl.
- Zostanę - odrzekł z ponurym wyrazem twarzy. - Muszę
tylko zadzwonić.
Nie widać było po nim, żeby miał wielką ochotę na tę
rozmowę telefoniczną. Pozostał przy Isabel, dopóki policjant
nie skończył przesłuchania. Dopiero wtedy poszedł szukać
telefonu.
Isabel patrzyła za oddalającym się mężczyzną. Myślała
o tym, jaki on ma dziwny charakter. Niby chłodny i obojętny,
a jednak pełen współczucia dla porzuconego, obcego dziecka.
Nie chciał się przyznać do słabości, ale przecież nie sterczałby
tu jak kołek, gdyby nie chęć upewnienia się, że Sandy jest
zdrowa i nic jej nie grozi.
- Co się z nią teraz stanie? - zapytała Isabel policjanta.
- Dołożymy wszelkich starań, żeby odnaleźć jej matkę
- zapewnił. - Może obsługa stacji benzynowej coś zauważy
ła. Zresztą gazety i stacje telewizyjne na pewno nagłośnią tę
sprawę. Miejmy nadzieję, że ktoś się zgłosi po tę małą. Ale
jeśli matka nie znajdzie się, zanim dziecko opuści szpital,
będziemy musieli umieścić je w domu dziecka.
- Ale jej rodzice... - Isabel nie dawała za wygraną. -
Przecież rodzice jej nic chcieli.
- To widać - odrzekł policjant. Pożegnał się i wyszedł ze
szpitala.
Zanim wrócił Craig, do poczekalni wszedł doktor Keen.
Jonathan Keen był już na emeryturze, ale wciąż jeszcze co
dziennie przychodził do szpitala na kilka godzin. To on opie-
kował się Isabel i jej młodszym rodzeństwem, kiedy wszyscy
byli dziećmi. Teraz roztaczał opiekę nad drugim pokoleniem
De Leonów. Oprócz tego doktor Keen był też przyjacielem
rodziny.
- Och, doktorze! - Na widok siwowłosego lekarza Isabel
aż podskoczyła z radości. - Tak się cieszę, że pana widzę. Jak
ona się czuje?
- A więc to ty ją tu przywiozłaś - uśmiechnął się stary
doktor. - Mogłem się tego domyślić. Jest zupełnie normalna.
Wspaniałe, czterokilogramowe niemowlę. Płuca nie są zajęte,
wszystkie odruchy prawidłowe.
- Nie sądzi pan. że ona jest latynoską? - zapytała Isabel,
szczęśliwa, że dziewczynce nic już nie grozi. - Powiedziałam
o moich przypuszczeniach policji.
- Sądząc po kolorze skóry i włosów, to pewnie masz rację
doktor skinął głową.
- A co się stanie, jeśli nikt nie zechce jej adoptować?
- Nie martw się, Isabel. - Doktor Keen poklepał ją po
ramieniu. Takiej ślicznej małej kruszynce na pewno nic
zabraknie miłości. A właśnie, jak się ma Corey?
- Bardzo dobrze. - Isabel uśmiechnęła się, przypomnia
wszy sobie siostrzeńca, który miał szczęście urodzić się w ko
chającej, choć nie całkiem pełnej rodzinie. - Angie też jest
w formie. Szczerze mówiąc, dziś rano powiedziała mi, żebym
przestała się we wszystko wtrącać, bo ona sama doskonale
poradzi sobie z własnym synem.
- O, to wielka zmiana.
- Niech się pan nie śmieje. Kiedy pielęgniarka po raz
pierwszy przyniosła jej dziecko. Angie miała taką minę, jak
by podano jej Marsjanina. Teraz wszystko zmieniło się na
lepsze.
- Czy to cię martwi?
- Właściwie tak - przyznała Isabel. - Jestem piekielnie
zazdrosna.
- Ty też możesz zostać samotną matką - przypomniał jej
doktor.
- Nie chciałabym tego w ten sposób robić. Isabel pokrę
ciła głową. - Czy myśli pan, że pozwoliliby mi zostać jej
matką zastępczą, zanim znajdzie się rodzina, która chciałaby
adoptować Sandy?
- Byłaś już kiedyś matką zastępczą, prawda? - Doktor
w zamyśleniu tarł podbródek.
- Tak...
Po tamtym pierwszym i jedynym doświadczeniu Isabel skre
śliła się z listy rodziców zastępczych. O mało nie pękło jej serce,
kiedy sąd zwrócił ośmioletniego chłopca jego matce alkoholicz-
ce. Nie dała się przekonać, że dziecku będzie dobrze, a jego
matka się wyleczyła i nawet chodziła na kursy dla rodziców...
- Dobrzy rodzice zastępczy zawsze są w cenie - powie
dział doktor Keen. - Ale wiesz, jacy są ci mądrale z opieki
społecznej. Będą cię sprawdzali i...
- No cóż - westchnęła Isabel. - Być może nie jest to
jednak taki wspaniały pomysł. W końcu i tak będę musiała
małą komuś oddać, a to zawsze bardzo boli.
- Może tym razem stanie się inaczej. A jeśli sama ją za
adoptujesz?
- Ja? - Isabel potrząsnęła głową. - Bez męża nie mam na
to szans.
- Jeśli nikt inny jej nie weźmie... Niewiele rodzin chce
adoptować dzieci latynoskie. Zresztą nigdy nic nie wiadomo
- doktor porozumiewawczo mrugnął do niej okiem. - Może
znajdzie się odpowiedni kandydat na tatusia.
- O, tak - żachnęła się Isabel. - Czekam z utęsknie
niem...
W tej chwili pojawił się Craig Jaeger z filiżanką gorącej
kawy.
Doktor Keen spojrzał porozumiewawczo na Isabel.
- Chyba dzwoni mój pager - powiedział. - Aha. jeśli
chcesz, możesz iść do sali noworodków i zobaczyć dziecko.
- Proszę. - Craig podał jej filiżankę. - Myślę, że powinna
się pani napić.
Powinnam się także wykąpać, uczesać, przyzwoicie ubrać
i może jeszcze zrobić lekki makijaż, pomyślała Isabel. Dopie
ro teraz zdała sobie sprawę z tego, że wygląda nieświeżo.
- Dziękuję bardzo. - Pociągnęła łyk gorącej kawy. - Do
ktor powiedział, że Sandy ma się dobrze.
- Świetnie. - Craig lekko się uśmiechnął.
Czy udało się panu przełożyć spotkanie?
- Niestety, nie.
- Tak mi przykro. Może więc pozwoli się pan zaprosić na
śniadanie? Tylko w ten sposób mogę się panu odwdzięczyć.
- Jak pani to sobie wyobraża? Chyba nie nosi pani pod
bluzą pasa z pieniędzmi? Zresztą wydawało mi się. że chciała
pani zobaczyć dziecko.
Isabel odczekała chwilę, aż minie zbyt dobrze znane drże
nie serca. On pewnie sądzi, że oszalałam, skoro nie chcę na
nią nawet spojrzeć, pomyślała. Ale ja dla własnego dobra
powinnam unikać wszelkich kontaktów z Sandy. Za łatwo się
przywiązuję i za bardzo cierpię przy rozstaniu.
Jeśli pójdę do sali noworodków i przycisnę nos do szy
by, to mogę się już nigdy nic odkleić powiedziała. - Ale jeśli
pan ma ochotę...
- Nie. - Craig gwałtownie pokręcił głową. Muszę je
chać na lotnisko.
- Więc nie ma pan ochoty na śniadanie? - Pytanie za
brzmiało prawie tak, jakby było rozpaczliwym wołaniem
o pomoc. Isabel istotnie potrzebowała pomocy. Musiała mieć
jakiś pretekst, żeby przestać wreszcie myśleć o tym biednym
nie kochanym dziecku. Śniadanie dobrze by jej zrobiło.
Szczególnie gdyby mogła je zjeść ze współczującym i bez
wątpienia przystojnym mężczyzną. Craig Jaeger był jedyną
istotą, jaka mogła odsunąć myśli Isabel od małej Sandy.
- A gdzie byśmy pojechali na to śniadanie? - zapytał po
chwili wahania Craig.
- Do restauracji Tito. Mam tam otwarty kredyt. To restau
racja moich rodziców.
Craig jeszcze chwilę się wahał, parę razy spojrzał na zega
rek, a wreszcie zgodził się na wspólne śniadanie, choć zrobił
to z entuzjazmem, jaki wypadałoby okazać raczej przy wstę
powaniu na szafot.
Błękitne BMW Craiga wciąż jeszcze stało przed samymi
drzwiami izby przyjęć, było jednak zbyt wcześnie, żeby komu
kolwiek chciało się pieklić z tego powodu. Craig otworzył drzwi
i oboje wsiedli do samochodu. Przeczucie przygody przytłumiło
w sercu Isabel dojmujący ból, jaki sprawiło jej oddalenie się od
Sandy. Izabel mogłaby przysiąc, że zanim śniadanie dobiegnie
końca, Craig Jaeger się do niej uśmiechnie.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Na następnych światłach proszę skręcić w lewo - ko
menderowała Isabel.
Craig wykonał polecenie, przez cały czas zastanawiając się
nad tym, dlaczego właściwie to robi. Nie mógł już wprawdzie
zdążyć na umówione spotkanie, ale do Dallas tak czy siak
musiał pojechać. I to najbliższym samolotem. Gdyby się po
spieszył, zdążyłby jeszcze porozmawiać indywidualnie z wię
kszością inwestorów i po raz tysięczny zapewnić ich, że do
brze ulokowali swoje pieniądze.
Zupełnie nie miał pojęcia, dlaczego odwleka wyjazd. Spo
jrzał ukradkiem na Isabel. Jasne poranne słońce świeciło jej
prosto w oczy, więc zamknęła je, a z jej piersi wyrwało się
ciche westchnienie. Nie było na świecie takiego mężczyzny,
który przedłożyłby kilka irytujących spotkań nad towarzy
stwo Isabel.
- Teraz proszę skręcić w prawo - powiedziała. - A zaraz
potem w lewo na podjazd przed takim różowolawendowym
domem.
- Różowolawendowy... dom - powtórzył, patrząc w za
chwycie na znajdujący sięjuż przed nim imponujący budynek.
Były to całe trzy piętra wiktoriańskiego zbytku, z przestronną
werandą, wieżyczkami i kolumienkami włącznie. Wokół ota
czającego posiadłość płotu rosły róże, które dopiero zaczęły
rozkwitać. - Czy to tutaj pani mieszka?
- I mieszkam, i pracuję. Moja firma zajmuje prawie cały
parter. - Ruchem głowy wskazała skromny, ręcznie malowa
ny szyld umieszczony na skrzynce pocztowej. Głosił on:
„Wnętrza DeLeon".
Dostępu do domu broniły dębowe drzwi z witrażowymi
panelami. Wewnątrz znajdowało się najpiękniejsze biuro, ja
kie Craig kiedykolwiek oglądał. Filigranowe bibeloty, orien
talne tkaniny, kilka palm i mnóstwo paproci nadawało temu
pomieszczeniu niecodzienny urok. W różnych częściach mie
szkania zaaranżowano przytulne kąciki wypoczynkowe
z miękkimi sofami, przytulnymi fotelami i małymi stolikami.
Craig wyobraził sobie, jak przyjemnie byłoby w takim miej
scu oglądać próbki, wzory i projekty oraz rozmawiać o zwią
zanych z przebudową własnego domu planach. Jednak naj
mocniej uderzyło go to, że dom ten był jakby kwintesencją
samej Isabel: ciepły, troskliwy i z klasą.
Mieliśmy pojechać do restauracji - odezwał się Craig.
gdy razem z Isabel dotarł wreszcie do ogromnej, bardzo no
wocześnie urządzonej kuchni.
- Zmieniłam zdanie. Isabel uśmiechnęła się do niego.
Napełniła dwa kubki gorącą kawą z ekspresu. - Moja rodzina
to bardzo wścibscy ludzie. Kiedy sobie wyobraziłam te ich
pytania" i to koszmarne zamieszanie wokół całej sprawy.
uznałam, że należy nam się raczej spokojne śniadanie w moim
domu. Jaką kawę pan pije?
- Czarną. - Wziął od Isabel kubek z kawą.
- Proszę, niech pan siada - powiedziała. Zastanawiam
się, co by tu panu zaproponować. Omlet, naleśniki, a może
gofry? Co pan woli? Proszę się zastanowić, a ja przez ten czas
doprowadzę się do porządku. Za pięć minut będę z powrotem.
Była radosna jak skowronek, jednak Craig czuł, że jest
to radość wymuszona. Przypuszczał, że wciąż jeszcze my
śli o pozostawionym w szpitalu dziecku. Patrzył za odcho-
dzącą Isabel, zastanawiając się, jak też może wyglądać jej
ciało pod tym rozciągniętym dresem. Dopiero teraz przypo
mniał sobie, że bardzo dawno nie był z żadną kobietą. Obo
wiązki zawodowe nie pozostawiały mu zbyt wiele czasu na
wet na życie towarzyskie, nie mówiąc już o jakimkolwiek
trwalszym związku. Teraz już rozumiał, jaka siła przyciągnęła
go do tego domu na intymne śniadanko z pełną seksu Isabel
De Leon.
Otworzyły się drzwi. Craig spodziewał się powrotu Isabel,
ale kobieta, która weszła do kuchni, była wyższa i szczuplej
sza, choć trochę podobna do Isabel. Miała jaśniejsze włosy
i trzymała na rękach niemowlę. Craig bez trudu odgadł, że ma
do czynienia z siostrą Isabel i jej małym synkiem.
Młoda kobieta nie zauważyła gościa. Jak lunatyczka pode
szła do ekspresu z kawą. Drgnęła, kiedy Craig zakasłał, żeby
zwrócić na siebie jej uwagę.
- Kim pan jest? - zapytała, trwożliwie tuląc do siebie
niemowlę.
- Nazywam się Craig Jaeger. - Wstał i nalał dziewczynie
kawy do kubka. - Jestem znajomym Isabel. A pani pewnie
jest jej siostrą?
Młoda kobieta wzięła kubek, ale widać było po niej, że
wciąż jeszcze czegoś się obawia.
- Tak, to ja jestem Angie - powiedziała. - Gdzie Isabel?
- Tu jestem - odezwał się melodyjny głos, który Craig już
zdążył polubić. - Widzę, żeście się poznali.
No wiesz, Iz! Mogłaś mnie uprzedzić, że będziemy mia
ły gościa nadęła się Angie. Opuściła kuchnię, znacząc ślad
kapiącymi z kubka kroplami kawy.
- Dopóki nie wypije pierwszej porannej kawy, jest nie
znośna - usprawiedliwiała siostrę Isabel. - Co mam przygo
tować? Mogą być jajka Benedict?
Potrafi pani usmażyć jajka Benedict? - Na samą myśl
o takim śniadaniu Craigowi ślinka napłynęła do ust.
- Jeśli nie przeszkadza panu, że zamiast kanadyjskiego
bekonu użyję szynki...
Craig jak zahipnotyzowany wpatrywał się w krzątającą się
po kuchni Isabel.
Proszę mi powiedzieć - zapytał tknięty nagłym przeczu
ciem - czy nie ma pani przypadkiem zazdrosnego męża? Nie
chciałbym, żeby tu wpadł i przewrócił do góry nogami dom,
kiedy się zorientuje, że przygotowuje pani śniadanie obcemu
mężczyźnie.
Proszę się nie obawiać - roześmiała się trochę sztucznie.
- Niezazdrosnego męża też nie mam. Szczerze mówiąc, rzad
ko mam okazję gotować komuś innemu niż sobie i Angie. .
Ja z kolei rzadko jadam przyzwoite posiłki - westchnął
Craig. - Kiedy jestem w domu, zadowalam się mrożonkami,
a kiedy podróżuję, korzystam z przeróżnych restauracji.
- Rozumiem z tego, że pan także nic ma rodziny. - Isabel
postawiła na stole talerze ze wspaniale przyrządzonymi jajka
mi i miseczką sosu holenderskiego. •
- Nie nadaję się do małżeństwa.
- Już się pan zdążył zawieść na tej instytucji?
Pochyliła się lekko do przodu i uniosła głowę, gotowa
uważnie wysłuchać zwierzeń. W jej pytaniu nie było zwykłej
ciekawości, lecz coś w rodzaju troski o niego. Postanowił
szczerze i uczciwie na to pytanie odpowiedzieć.
- Nigdy nawet nie próbowałem. Bardzo dużo pracuję,
często jestem w podróży. Nie poradziłbym sobie i z pracą,
i z rodziną.
Oczekiwał, że Isabel wyrazi sprzeciw wobec tej jego wie
lokrotnie ćwiczonej odpowiedzi. Być może nawet chciał, żeby
powiedziała coś o oddanej żonie, która zadba o ognisko do-
mowe i stanie się podporą jego kariery. Ale Isabel nic takiego
nie powiedziała. W milczeniu wpatrywała się w talerz. Jej
długie rzęsy rzucały cienie na policzki.
Craig zajął się więc pochłanianiem pysznego śniadania,
które było ucztą dla jego podniebienia. Obecność Isabel spra
wiała przyjemność także pozostałym zmysłom Craiga.
Fantastyczne pochwalił.
- Dziękuję. Podgrzeję jeszcze kawę.
Craig miał wrażenie, że powiedział coś, co jego gospodyni
sprawiło przykrość, jednak zupełnie nie miał pojęcia, co to
takiego.
Isabel nalewała kawę, klnąc pod nosem swe zezowate
szczęście. Zupełnie przypadkiem spotkała przystojnego, cie
kawego mężczyznę, z którym dobrze się jej rozmawia i który
najwyraźniej się nią interesuje. I co z tego, skoro jest zdekla
rowanym kawalerem. Zresztą może specjalnie tak jej powie
dział, żeby nie wiązała z nim żadnych nadziei. Tak czy ina
czej, ten mężczyzna nie był jej przeznaczony. Isabel wcale nie
pragnęła za wszelką cenę wyjść za mąż. A jednak nie lubiła
umawiać się z mężczyzną, jeśli wiedziała, że związek z nim
nie ma przyszłości. Nie potrafiła zbliżyć się do człowieka,
który nie byłby jej szczerze oddany. No bo po co zawracać
sobie głowę, jeśli i tak nic z tego nie będzie?
Angie weszła do kuchni w samą porę, żeby przerwać kło
potliwe milczenie. Ubrana w skórzaną minispódniczkę, obci
słą bluzkę i buty na dziesięciocentymetrowych obcasach wy
glądała tak, jakby wybierała się na dyskotekę, a nie do pracy.
Isabel doskonale wiedziała, że Craig nie jest w typie jej sio
stry. Angie gustowała w ubogich muzykach, w głodujących
artystach z długimi włosami i kolczykami w uszach. Mimo
to uznała widocznie, że z Craigiem warto przynajmniej po-
flirtować.
- Cześć - powiedziała, patrząc wprost na Craiga i trzepo
cząc swymi długimi rzęsami. - Mam na imię Angie i jestem
siostrą Isabel. Przyszłam tu tylko po to, żeby powiedzieć, że
tamta ponura wiedźma, która tu wcześniej była, to nic ja, tylko
moja zła siostra bliźniaczka.
- Bardzo mi miło - powiedział Craig.
I uśmiechnął się. Naprawdę się uśmiechnął. Isabel nic mog
ła sobie darować, że to nie jej, lecz Angie udało się zmusić
gościa do uśmiechu.
- Pamiętasz, że o dziesiątej jesteś umówiona z panią Har-
rison? zwróciła się Angie do siostry. - Myślę, że powinnaś
się ubrać.
- Zdążę jeszcze wziąć prysznic i przebrać się. Gdzie jest
Corey?
Oleta się nim zajmuje.
Isabel znów musiała sobie odmówić zrobienia siostrze
awantury, na którą od pewnego czasu miała ogromną ochotę.
Tyle razy powtarzała, że Olecie płaci się za sprzątanie, a nie
za doglądanie niemowlęcia.
- Do zobaczenia! - Angie wyszła, pozostawiając za sobą
zapach perfum.
- Żywe srebro - skomentował Craig.
- To raczej delikatne określenie. Nie daje człowiekowi ani
chwili spokoju.
Craig dopił swoją kawę i Isabel sięgnęła po dzbanek, chcąc
nalać mu nową porcję.
- Teraz już naprawdę muszę iść - zaprotestował. - Zresztą
pani też ma coś do załatwienia.
Nie mogła temu zaprzeczyć, choć bardzo jej się nie chciało
kończyć tego miłego spotkania. Craig Jaeger dziwnie na nią
działał. Nie dlatego, że był przystojny i pewny siebie, ale z po
wodu troskliwości, jaką okazał Isabel i małej Sandy. Coś, co
większość ludzi na świecie uznałaby za duży kłopot, on po
traktował jak sprawę, za którą jest osobiście odpowiedzialny.
Craig wstawił do zlewu talerz i kubek po kawie, Isabel
odprowadziła go do wyjścia. Oczywiście, Angie nie dotarła
jeszcze do swego biura, choć ósma trzydzieści dawno już
minęła. Po raz pierwszy w życiu Isabel ucieszyła się z tego,
że młodsza siostra, jak zwykle, spóźniła się do pracy. Ostatnie
kilka minut z Craigiem wolała bowiem spędzić bez świadków.
- Chciałbym się jeszcze kiedyś z panią spotkać - powie
dział Craig, zatrzymując się przy drzwiach.
Choć zaledwie kilka minut temu Isabel zastanawiała się,
czy on czuje do niej taki sam pociąg, jaki ona czuła do niego,
to potwierdzenie tamtych przypuszczeń bardzo ją zaskoczyło.
Miała ogromną ochotę przyjąć zaproszenie. Czekał cierpli
wie na jej odpowiedź, patrząc na Isabel tymi swoimi błękit
nymi oczami... Ona jednak doskonale wiedziała, co powin
na zrobić. Craig miał zupełnie inne cele życiowe od tych,
które postawiła przed sobą Isabel. Gdyby zaczęli się spoty
kać, jeśliby się w sobie zakochali, marnie by się to dla nich
skończyło.
- To nie jest najlepszy pomysł - powiedziała.
- Dlaczego?
- No cóż, sądzę, że i tak nic by z tego nie wyszło. Nie
jestem w pańskim typie.
- Czyżby? Wobec tego kto jest w moim typie? Może Angie?
- To także przyszło mi do głowy. Uśmiechnął się pan
do niej.
- Bo mnie rozśmieszyła. A pani mnie zaciekawia.
Pochylił się nad nią. To właściwie nie był pocałunek, tylko
muśnięcie warg, zbliżenie oddechów, nic więcej...
- Ja... Przecież powiedziałam: nie - rzekła drżącym głosem.
- Powiedziała pani. - Craig uśmiechnął się tym razem
wyłącznie do niej. - Ale nie mogłem się oprzeć. Dziękuję za
interesujący poranek. Do widzenia.
Wreszcie wsiadł do samochodu, a Isabel natychmiast za
mknęła drzwi, żeby przypadkiem nie popełnić jakiegoś głup
stwa, takiego jak na przykład zmiana decyzji.
Na szczęście nie mogła sobie pozwolić na rozmyślania
o Craigu. Musiała zająć się sprawami pani Harrison, a przede
wszystkim doprowadzić się do porządku przed umówionym
spotkaniem.
Poszedł już? - zapytała Angie, która właśnie schodziła
na dół.
- Niestety, tak.
- Gdzieś ty tego faceta znalazła? Nic dziwnego, że z nikim
się nie spotykasz, jeśli masz pod ręką takiego przystojniaka...
- Przypadek. - Isabel machnęła ręką.
- Opowiedz mi! Opowiedz! - zapiszczała Angie.
- Muszę wziąć prysznic. - Isabel wyminęła siostrę i po
szła na górę. choć doskonale wiedziała, że Angie umiera
z ciekawości. Później ci opowiem.
Na to „później" znalazły czas dopiero w porze lunchu.
Poranek wypełniły im spotkania, dostawy, rozmowy telefoni
czne i wścibski reporter z lokalnej gazety, który koniecznie
chciał przeprowadzić długi wywiad z Isabel. Kiedy pozbyła
się reportera, mogła wreszcie usiąść obok karmiącej Coreya
siostry i opowiedzieć jej swoją poranną przygodę.
- To straszne. - Angie się rozpłakała. Zresztą zawsze pła
kała podczas karmienia. - Jak to możliwe, żeby matka skazała
własne maleństwo na pewną śmierć? Ja bym wzięła tę małą.
Mam dość mleka, żeby wykarmić dwójkę dzieci.
Isabel nie chciała przypominać siostrze, jak tuż po urodze
niu Coreya musiała ją błagać, żeby choć raz dotknęła niemow
lęcia. O karmieniu wówczas w ogóle nie było mowy. A jed-
KAREN LEABO Piaskowa dziewczynka
ROZDZIAŁ PIERWSZY Isabel włączyła nocną lampkę. Wzięła na ręce płaczące niemowlę i mocno je do siebie przytuliła. - Nie płacz, młody człowieku - szeptała, kołysząc zawi niątko. - Ciocia Isabel jest przy tobie. Maluch rozwrzeszczał się tak głośno, że jego buzia stała się purpurowa. Isabel była bezradna. Nie mogła dać małemu tego, czego chciał. - Isabel - wypowiedziane przez stojącą w drzwiach ko bietę słowo zabrzmiało jak nagana. - Zaczął płakać - tłumaczyła się Isabel. tuląc niemowlę do piersi. - Słyszałam. Przecież widzisz, że tu jestem. - Angie, młodsza siostra Isabel, wyciągnęła do niej ręce - Daj mi go. Isabel zapragnęła uciec i zabrać ze sobą chłopczyka. Jej dwudziestoletnia siostra z początku wcale nie chciała mieć dziecka. Isabel zawahała się ułamek sekundy, zanim w końcu oddała niemowlę matce. - To ja jestem jego matką, a nie ty - powiedziała cicho Angie. Usadowiła się wygodnie w bujanym fotelu i przysta wiła dziecko do piersi. - Bardzo ci jestem wdzięczna za wszy stko, co dla mnie zrobiłaś. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdybyś nie pozwoliła mi mieszkać i pracować u siebie. Ale teraz powinnaś się usunąć. Jak mam się nauczyć macierzyń stwa, jeśli ty jesteś przy Coreyu, zanim zdążę przyjść do jego
pokoju? Dobrze, że to ja mam mleko, bo inaczej pewnie nigdy nie pozwoliłabyś mi go potrzymać. Isabel przygryzła wargę. Angie, niestety, miała rację. Isabel zajmowała się wszystkim przez cały okres ciąży Angie i po tem, kiedy przywiozła Coreya ze szpitala do domu. To Isabel zmuszała siostrę do właściwego odżywiania się i do odpo czynku, sprawdzała, czy Angie regularnie odwiedza lekarza, i za wszystko płaciła. To Isabel kupiła małemu łóżeczko, ubranka i pieluchy. Ona też zaprojektowała i wyposażyła po kój dziecinny. I cały czas była chora z zazdrości. Isabel niczego na świecie nie pragnęła tak bardzo jak dzie cka. Skończyła już trzydzieści lat, ale własnych dzieci nie miała. Nie spotkała dotąd mężczyzny, z którym chciałaby przejść przez życie. A ponieważ uważała, że nie ma prawa pozbawiać własnego dziecka ojcowskiej miłości, urodzenie dziecka nieślubnego także nie wchodziło w rachubę. Isabel nie potrafiła pogodzić się z tym, że jej młodsza siostra tak dobrze wypełnia obowiązki matki, choć jeszcze dwa tygod nie temu wydawało się, że instynktu macierzyńskiego nic ma za grosz. Przepraszam, siostrzyczko - wyszeptała Isabel, z tru dem hamując łzy. - Ja tylko chciałam ci pomóc. Przecież pomagasz. - Angie uśmiechnęła się do niej. - Proszę cię tylko, żebyś mi pozwoliła zostać mamą Coreya. Być może nie wszystko robię tak jak trzeba... - Doskonale sobie radzisz, mała. - Isabel pogłaskała po krytą niemowlęcym puszkiem główkę siostrzeńca. - Będę za wami tęskniła. - Zamieszkamy o dwie ulice stąd. Zgadnij, kto będzie opiekunką do dziecka? - Chyba pobiję się z mamą o palmę pierwszeństwa. Isabel uśmiechnęła się z przymusem. Wcale nie czuła się
obrażona. Uważała, że należała jej się reprymenda za wści- bianic nosa w cudze sprawy. Korzystając z tego, że Angie zajęła się karmieniem synka, Isabel wyszła z pokoju, cichutko zamykając za sobą drzwi. Była dopiero piąta rano, ale ona i tak nie mogłaby już zasnąć. Postanowiła się ubrać i wcześniej niż zwykle rozpocząć swoje poranne bieganie. Włożyła dres, gęste brązowe włosy związała w koński ogon i wyszła z domu. Stara kamienica z epoki wiktoriań skiej była nie tylko domem Isabel, ale mieściła także prowa dzoną przez nią pracownię dekoratorską. Dom miał tyle po koi, że bez trudu można było w nim zademonstrować klien tom szeroki zakres możliwości dekoratorskich Isabel. A wło żyła ona w urządzenie tego domu cały swój talent. Był piękny, wygodny i przytulny, dokładnie taki, jaki powinien być pra wdziwy dom. Brakowało w nim tylko dziecięcego śmiechu. Pojawienie się Coreya pozwoliło Isabel poznać uroki ma cierzyństwa, ale nawet i ten epizod miał się wkrótce skończyć. Choć nie bardzo mogła sobie na to pozwolić, zniecierpliwio na nieustannym wtrącaniem się starszej siostry Angie wyna jęła mieszkanie w zrujnowanej kamienicy nie opodal domu Isabel. No cóż, westchnęła, Angie zawsze chodziła własnymi dro gami. Tym razem też na pewno jakoś sobie poradzi. Poranek był chłodny, choć kalendarzowa wiosna miała się zacząć dosłownie za kilka dni. Isabel pobiegła na znajdującą się w pobliżu plażę Galveston Island i już po chwili poczuła rozchodzące się po całym ciele błogie ciepło. Biegła, zacho wując właściwe tempo, oddech miała równy, spokojny. Zde nerwowanie, wywołane przykrym spięciem z młodszą siostrą, wreszcie zaczęło znikać. Nagle usłyszała jakiś dziwny dźwięk. Zwolniła tempo bie-
gu, podniosła głowę. Poprzez szum fal oceanu przedzierał się odgłos do złudzenia przypominający płacz niemowlęcia. - Chyba oszalałaś, Iz - mruknęła do siebie. - Skąd o tej porze na plaży wzięłoby się niemowlę? Tylko niemowlęta mi w głowie, myślała. Odkąd pojawił się w moim domu Corey, cały czas nasłuchuję, co też się z nim dzieje. Jak tylko zaczyna gaworzyć, zaraz się budzę, choćbym nawet spała jak kamień. To na pewno miauczenie kota. Przystanęła, gdy dźwięk się powtórzył. Tym razem była absolutnie pewna, że to jednak nie kot, poszła więc w tę stronę, z której dochodziło żałosne kwilenie. Na rozłożonej wprost na piasku gazecie leżał zupełnie nagi noworodek. Isa- bel, nie namyślając się długo, chwyciła dziecko na ręce. - Kto mógł coś takiego zrobić? - zawołała głośno, drżą cymi ramionami otulając zziębnięte ciałko. Nie potrafiła pojąć, jak to możliwe, żeby jakikolwiek czło wiek tak okrutnie mógł potraktować bezbronną ludzką istotkę. Chwilę stała jak sparaliżowana, ogarnięta nieopisaną furią skierowaną przeciwko matce maleństwa. Wreszcie ochłonęła. Musiała przecież jak najszybciej zawieźć tę kruszynę do szpi tala. Nic wiadomo, jak długo nagi noworodek leżał na plaży głodny i być może okaleczony. Isabel schowała dziecko pod bluzę dresu, żeby ogrzać ma leństwo ciepłem własnego ciała, i pobiegła do najbliższych schodów, prowadzących na Seawall Boulevard. Ulica była zupełnie pusta. W oddali zabłysły światła szybko zbliżającego się samochodu. Zrozumiawszy, że jest to być może jedyna szansa szybkiego dotarcia do szpitala. Isabel stanęła na środ ku ulicy. Jedną ręką przytrzymywała przytulone do piersi niemowlę, a drugą wyciągnęła w stronę nadjeżdżającego sa mochodu.
Craig Jaeger był tak zaprzątnięty myślami o czekającym go tego dnia spotkaniu, że dosłownie w ostatniej chwili za uważył ubraną na czarno postać, która pojawiła się tuż przed maską jego samochodu. Z całych sił nacisnął pedał hamulca. Mimo to uderzyłby ją, gdyby nie uskoczyła. - Oszalała pani? - zawołał przez otwarte okno. - Mało brakowało, a byłbym panią zabił. Dziewczyna nie traciła czasu na kłótnie. Otworzyła drzwi samochodu i usiadła obok kierowcy. - Musi mi pan pomóc - powiedziała spokojnie, choć w jej oczach czaił się strach. - Proszę mnie zawieźć do szpitala. Mam tu noworodka. - O mój Boże! - jęknął Craig. Z piskiem opon ruszył z miejsca. - Urodziła pani dziecko i jak gdyby nigdy nic bie ga sobie pani po ulicach? - To nie jest moje dziecko. Czy wie pan, jak dojechać do szpitala świętego Augusta? - Wiem. No więc czyje to dziecko? - Nie mam pojęcia. Znalazłam je na plaży. - Wolne żarty. - Czy wyglądam na dowcipnisie? Nie mógłby pan jechać szybciej? Craig i tak przekroczył już dozwoloną na rym odcinku prędkość o jakieś dziesięć kilometrów, lecz żeby zadowolić tajemniczą kobietę, zwiększył owo przekroczenie do dwu dziestu. Ta drobna osóbka wyglądała jak wcielona furia, choć na szczęście jej złość nie była skierowana przeciwko Craigo- wi. Udało mu się rzucić na nią okiem, kiedy zatrzymali się na czerwonym świetle. Miała gęste ciemne włosy, niesfornie wy mykające się z końskiego ogona, ogorzałą cerę i wielkie, oto czone drugimi rzęsami oczy. Dość duży nos dziwnie kontra stował z bardzo delikatnymi rysami twarzy.
- Zielone! - zawołała. - Niech pan jedzie! Craig wcisnął pedał gazu. Pomyślał sobie, że ta kobieta wygląda wprawdzie jak anioł, ale jej głos mógłby wpędzić w kompleksy niejednego zawodowego sierżanta. Ukryte pod jej bluzą niemowlę zaczęło popiskiwać. - Czy myśli pani, że nic mu nie jest? - zapytał Craig. - Nie wiem. - Popatrzyła na niego zdziwiona okazanym zainteresowaniem. - Ta dziewczynka jest dość duża jak na noworodka. Poza tym głośno krzyczała, więc pewnie płuca ma w porządku. - Uciszyła się. Podoba jej się pani głos. Craigowi też się podobał. Był bardzo melodyjny. Oczywiście nie wtedy, kiedy na niego krzyczała. - Pewnie umie pani postępować z takimi maluchami. - Niezbyt często znajduję na plaży niemowlęta, ale moja siostra cztery tygodnie temu urodziła dziecko. Mieszkali ra zem ze mną. - A więc jest pani kimś w rodzaju niańki? - Właściwie byłam dla małego matką, dopóki moja siostra nie zmieniła tej sytuacji. Ona jest panną. Jej wspaniały narze czony zniknął, gdy tylko dowiedział się, że Angie zaszła w ciążę. Zamilkła na chwilę i w zadziwieniu kręciła głową. Nie rozumiem. Zupełnie nie potrafię pojąć, jak ktoś mógł... A pan? - spojrzała na niego pytająco. - Czy pan by porzucił własne dziecko? Craig bez trudu odgadł, że twierdząca odpowiedź na to pytanie naraziłaby go na poważne okaleczenie ciała. Na szczęście nie musiał ani kłamać, ani się narażać. - Nie - odrzekł z pełnym przekonaniem. Ta kobieta nie ma pojęcia, jak szczerą prawdę ode mnie usłyszała. Na własne oczy widziałem, co się dzieje z psychiką porzuconego dziecka. Wprawdzie ani mnie. ani Toma nikt nie
II zostawił na plaży, ale na świecie jest mnóstwo sposobów pozbywania się nikomu niepotrzebnych dzieci. Pasażerka Craiga zajrzała pod bluzę, żeby sprawdzić, jak się ma jej podopieczna. Światło latarni oświetliło różową, pokrytą ciemnym puszkiem główkę dziecka. Craig zauważył także zarys kobiecej piersi. - Jak pani na imię? - zapytał. - Isabel. - Obdarzyła go takim uśmiechem, jakiego w żadnym wypadku się po niej nie spodziewał. A ponieważ zapewne zrujnowałam pańskie plany, zechce pan jak najszyb ciej zapomnieć i mnie, i moje imię. - Nie pomogła mi pani, to pewne - przyznał. - Trudno jednak odmówić, kiedy kobieta prosi, żeby zawieźć chore dziecko do szpitala. Craig w żadnym wypadku nie chciał zawieść inwestorów, którzy powierzyli mu wybudowanie eleganckiego osiedla nad brzegiem morza. Drżał też na myśl o tym. co powiedziałby jego ojciec. Sinclair Jaeger tylko czekał na to, aby synowi powinęła się noga. - Jeszcze chwila i znikniemy z pańskiego życia - pocie szyła go Isabel. - Wejście do izby przyjęć jest zaraz za następ nym skrzyżowaniem. - Tak, widzę. - Bardzo panu dziękuję za pomoc. Przepraszam, że na pana nakrzyczałam... Powiedziałam panu, jak mam na imię, ale zapomniałam zapytać, jak się pan nazywa. - Mam na imię Craig. Craig Jaeger. Kobieta jakby chciała sobie coś przypomnieć, a po chwili uśmiech rozjaśnił jej twarz. - Ach, jest pan architektem. To pan buduje osiedle Blue Waters. - Zgadza się. - Craig bardzo się zdziwił, że tajemnicza
nieznajoma w ogóle o nim słyszała. Jego nazwisko nie było zbyt popularne wśród gospodyń domowych w Galveston. - Jestem projektantką wnętrz - wyjaśniła Isabel. Craig miał ochotę wypytać ją dokładniej o sprawy zawo dowe, lecz nie zdążył. Zatrzymał się przed wejściem do izby przyjęć, wyłączył silnik i wysiadł z samochodu. - Nie musi pan iść ze mną - zaoponowała. Dobre sobie! pomyślał Craig. I tak już nie zdążę na samo lot. Byłem spóźniony, zanim ta kobieta zatrzymała mój samo chód. Skoro już się w tę przygodę wpakowałem, muszę wie dzieć, jak ona się skończy. Isabel choć zdziwiona, bardzo była zadowolona, że jej przypadkowy wybawca nie zamierza od razu zniknąć. Miał tak silną osobowość, że ludzie musieli na niego zwracać uwa gę nawet wtedy, gdy po prostu stał na środku korytarza. A co dopiero, gdy odezwał się tym swoim cichym, lecz niezwykle stanowczym głosem: - Przywieźliśmy noworodka. Porzucono go na plaży - oznajmił pełniącej dyżur pielęgniarce. Tym dzieckiem na tychmiast trzeba się zająć. - Oczywiście, proszę pana. Isabel podniosła bluzę, ukazując oczom zdumionej pielęg niarki przytulone do jej nagiego ciała niemowlę. Maleństwo zakwiliło, protestując przeciwko jaskrawemu światłu i całemu okrutnemu światu, jaki znajdował się poza bluzą Isabel. Na widok dziecka pielęgniarce, tak samo jak przedtem Isabel. zaparło dech w piersiach. Okazało się. że dziewczynki nawet nie umyto po urodzeniu, choć może w tym wypadku to właśnie uratowało jej życie. - Wielkie nieba - jęknęła pielęgniarka. Craig Jaeger pogłaskał palcem maleńką rączkę dziecka.
Spojrzał w oczy Isabel i oboje w tej samej chwili poczuli coś tak realnego, jak powiew gorącego powietrza. Isabel nie chciała rozstawać się z maleństwem i pielęgniar ka musiała dosłownie wyrwać dziecko z jej ramion. Miała je przy sobie zaledwie dziesięć minut, ale to zupełnie wystar czyło, aby między nią i małą porzuconą dziewczynką nawią zała się mocna więź. Przeszła jej nawet przez głowę straszna myśl. że już przez całe życie będzie oddawała obcym ludziom dzieci, do których się przywiązała. Raz jeszcze spojrzała na Craiga. jakby spodziewała się. że pospieszy jej na ratunek, on jednak uporczywie unikał wzroku Isabel. - Czy doktor Keen ma dziś dyżur? - zapytała, kiedy wre szcie wzięła się w garść. Tak, jest w szpitalu odrzekła pielęgniarka, wkładając niemowlę do przewoźnego inkubatora, który już od kilku chwil czekał na małą pacjentkę. - Zna pani doktora Keena? - Opiekuje się moim siostrzeńcem. Czy mogłaby go pani tu poprosić? - Już go zawiadomiono - odrzekła pielęgniarka. Odeszła, pchając przed sobą wózek z inkubatorem, a Isabel nagle poczuła się bardzo zmęczona i zupełnie niepotrzebna. Dopiero po chwili znów mogła spojrzeć na Craiga. Był wysoki, dobrze zbudowany, a jego muskularne ciało dość dziwnie wyglądało w garniturze i krawacie. Ten strój bez wąt pienia nie pasował do swego właściciela. Isabel pomyślała sobie, że ten mężczyzna lepiej czułby się w dzikiej dżungli niż w wielkim mieście. - Coś mi się wydaje, że ta pielęgniarka z rejestracji chce z nami rozmawiać - powiedział, spoglądając ponad głową Isabel. Siedząca w rejestracji na biało ubrana kobieta najwyraź niej do nich machała ręką.
- Ja się tym zajmę - powiedziała Isabel, przypomniawszy sobie o konieczności wypełnienia formularza i zapłacenia za leczenie dziecka. - Jeśli się pan spieszy... Craig wzruszył ramionami, podszedł do rejestratorki i usiadł na jednym z dwóch stojących obok jej biurka krzeseł. Isabel, nie całkiem pewna, jak się zachować, usiadła obok niego. - Czy mogę prosić o podanie nazwiska? - zapytała pie lęgniarka. - Craig Jaeger odrzekł Craig, zanim Isabel zdążyła otworzyć usta. - Ja ureguluję rachunek. - Chwileczkę! - zaprotestowała Isabel. - Nie musi pan tego robić. Sama za wszystko zapłacę. - Zaraz, zaraz - przerwała im rejestratorka. - Porzucone dzieci znajdują się pod opieką rządu. Ani pan, ani pani nie musi za nic płacić. Nazwisko jest mi potrzebne wyłącznie po to, żebym mogła sporządzić raport. - Mimo to chciałbym jednak pokryć wszystkie koszty - upierał się Craig. - Proszę zapewnić dziecku jak najlepszą opiekę. Ja za wszystko zapłacę. Z wyrazu twarzy rejestratorki nietrudno było się domyślić, że po raz pierwszy w życiu ma do czynienia z podobną wiel kodusznością. - Chciałabym pomóc - odezwała się Isabel, czując, że znów pozostaje na uboczu. - Dam pani znać, jeśli zabraknie mi pieniędzy - burknął Craig. Isabel miała wrażenie, że pieniędzy mu raczej nie zabrak nie. Zachowywał się z taką samą pewnością siebie, jaką pre zentowali jej zamożni klienci. - No, dobrze - westchnęła rejestratorka, kiedy już spisała wszystkie dane Craiga. - Teraz nazwisko pacjentki. Dopóki nie znajdziemy jej rodziców, będziemy ją nazywać Jane Doe.
- Sandy - wpadł jej w słowo Craig. Pielęgniarka popatrzyła na niego przez grube szkła okula rów. Isabel też mu się przyglądała. - Znaleziono ją na piasku, więc to chyba odpowiednie imię - powiedział Craig. - Zresztą nikt chyba nie zastanawiał się dotąd, jak ją nazwać. Ten, kto ją zostawił na plaży, nie myślał o niej jak o istocie ludzkiej, po co więc miałby się kłopotać nadawaniem imienia. Isabel szczerze zdziwił ten mężczyzna, który, jak się oka zało, odczuwał takie subtelności, jak uczłowieczający akt na dania imienia. Pielęgniarka pytająco spojrzała na Isabel, a kiedy ta skinęła głową na znak, że wyraża zgodę, wpisała do kwestionariusza nadane przez Craiga imię.Wreszcie wszystkie formularze zo stały wypełnione w trzech egzemplarzach. Isabel odetchnęła z ulgą. Kiedy jednak wstała z krzesła, zobaczyła wchodzące go do izby przyjęć policjanta z miejscowego posterunku. - Czy to pani znalazła niemowlę? - zapytał policjant, pod chodząc do Isabel. Skinęła głową i skonstatowała, że Craig wciąż jest przy niej. choć co chwila patrzy na zegarek. Poszedł razem z nią i z policjantem do poczekalni, aby odpowiedzieć na pytania umundurowanego stróża porządku. - W którym miejscu na plaży znalazła pani to dziecko? - zapytał policjant. - To było gdzieś między Osiemnastą Ulicą a Miltonem. - Isabel zupełnie nie mogła sobie przypomnieć szczegółów. - Zatrzymała mnie pani dokładnie przed stacją Texaco - pomógł jej Craig. - Tak, tak. Teraz pamiętam. Dziecko leżało koło falochro nu, niedaleko tych schodów, które prowadzą z plaży do stacji Tcxaco.
Policjant sumiennie notował wszystkie usłyszane informacje. - Stało się to dokładnie dziesięć po szóstej - dodał Craig. - Wiem, bo już wtedy byłem spóźniony. Odsunął rękaw marynarki i znowu spojrzał na zegarek. Najwyraźniej trochę się denerwował. - Może pan już iść - powiedziała Isabcl. - Zostanę - odrzekł z ponurym wyrazem twarzy. - Muszę tylko zadzwonić. Nie widać było po nim, żeby miał wielką ochotę na tę rozmowę telefoniczną. Pozostał przy Isabel, dopóki policjant nie skończył przesłuchania. Dopiero wtedy poszedł szukać telefonu. Isabel patrzyła za oddalającym się mężczyzną. Myślała o tym, jaki on ma dziwny charakter. Niby chłodny i obojętny, a jednak pełen współczucia dla porzuconego, obcego dziecka. Nie chciał się przyznać do słabości, ale przecież nie sterczałby tu jak kołek, gdyby nie chęć upewnienia się, że Sandy jest zdrowa i nic jej nie grozi. - Co się z nią teraz stanie? - zapytała Isabel policjanta. - Dołożymy wszelkich starań, żeby odnaleźć jej matkę - zapewnił. - Może obsługa stacji benzynowej coś zauważy ła. Zresztą gazety i stacje telewizyjne na pewno nagłośnią tę sprawę. Miejmy nadzieję, że ktoś się zgłosi po tę małą. Ale jeśli matka nie znajdzie się, zanim dziecko opuści szpital, będziemy musieli umieścić je w domu dziecka. - Ale jej rodzice... - Isabel nie dawała za wygraną. - Przecież rodzice jej nic chcieli. - To widać - odrzekł policjant. Pożegnał się i wyszedł ze szpitala. Zanim wrócił Craig, do poczekalni wszedł doktor Keen. Jonathan Keen był już na emeryturze, ale wciąż jeszcze co dziennie przychodził do szpitala na kilka godzin. To on opie-
kował się Isabel i jej młodszym rodzeństwem, kiedy wszyscy byli dziećmi. Teraz roztaczał opiekę nad drugim pokoleniem De Leonów. Oprócz tego doktor Keen był też przyjacielem rodziny. - Och, doktorze! - Na widok siwowłosego lekarza Isabel aż podskoczyła z radości. - Tak się cieszę, że pana widzę. Jak ona się czuje? - A więc to ty ją tu przywiozłaś - uśmiechnął się stary doktor. - Mogłem się tego domyślić. Jest zupełnie normalna. Wspaniałe, czterokilogramowe niemowlę. Płuca nie są zajęte, wszystkie odruchy prawidłowe. - Nie sądzi pan. że ona jest latynoską? - zapytała Isabel, szczęśliwa, że dziewczynce nic już nie grozi. - Powiedziałam o moich przypuszczeniach policji. - Sądząc po kolorze skóry i włosów, to pewnie masz rację doktor skinął głową. - A co się stanie, jeśli nikt nie zechce jej adoptować? - Nie martw się, Isabel. - Doktor Keen poklepał ją po ramieniu. Takiej ślicznej małej kruszynce na pewno nic zabraknie miłości. A właśnie, jak się ma Corey? - Bardzo dobrze. - Isabel uśmiechnęła się, przypomnia wszy sobie siostrzeńca, który miał szczęście urodzić się w ko chającej, choć nie całkiem pełnej rodzinie. - Angie też jest w formie. Szczerze mówiąc, dziś rano powiedziała mi, żebym przestała się we wszystko wtrącać, bo ona sama doskonale poradzi sobie z własnym synem. - O, to wielka zmiana. - Niech się pan nie śmieje. Kiedy pielęgniarka po raz pierwszy przyniosła jej dziecko. Angie miała taką minę, jak by podano jej Marsjanina. Teraz wszystko zmieniło się na lepsze. - Czy to cię martwi?
- Właściwie tak - przyznała Isabel. - Jestem piekielnie zazdrosna. - Ty też możesz zostać samotną matką - przypomniał jej doktor. - Nie chciałabym tego w ten sposób robić. Isabel pokrę ciła głową. - Czy myśli pan, że pozwoliliby mi zostać jej matką zastępczą, zanim znajdzie się rodzina, która chciałaby adoptować Sandy? - Byłaś już kiedyś matką zastępczą, prawda? - Doktor w zamyśleniu tarł podbródek. - Tak... Po tamtym pierwszym i jedynym doświadczeniu Isabel skre śliła się z listy rodziców zastępczych. O mało nie pękło jej serce, kiedy sąd zwrócił ośmioletniego chłopca jego matce alkoholicz- ce. Nie dała się przekonać, że dziecku będzie dobrze, a jego matka się wyleczyła i nawet chodziła na kursy dla rodziców... - Dobrzy rodzice zastępczy zawsze są w cenie - powie dział doktor Keen. - Ale wiesz, jacy są ci mądrale z opieki społecznej. Będą cię sprawdzali i... - No cóż - westchnęła Isabel. - Być może nie jest to jednak taki wspaniały pomysł. W końcu i tak będę musiała małą komuś oddać, a to zawsze bardzo boli. - Może tym razem stanie się inaczej. A jeśli sama ją za adoptujesz? - Ja? - Isabel potrząsnęła głową. - Bez męża nie mam na to szans. - Jeśli nikt inny jej nie weźmie... Niewiele rodzin chce adoptować dzieci latynoskie. Zresztą nigdy nic nie wiadomo - doktor porozumiewawczo mrugnął do niej okiem. - Może znajdzie się odpowiedni kandydat na tatusia. - O, tak - żachnęła się Isabel. - Czekam z utęsknie niem...
W tej chwili pojawił się Craig Jaeger z filiżanką gorącej kawy. Doktor Keen spojrzał porozumiewawczo na Isabel. - Chyba dzwoni mój pager - powiedział. - Aha. jeśli chcesz, możesz iść do sali noworodków i zobaczyć dziecko. - Proszę. - Craig podał jej filiżankę. - Myślę, że powinna się pani napić. Powinnam się także wykąpać, uczesać, przyzwoicie ubrać i może jeszcze zrobić lekki makijaż, pomyślała Isabel. Dopie ro teraz zdała sobie sprawę z tego, że wygląda nieświeżo. - Dziękuję bardzo. - Pociągnęła łyk gorącej kawy. - Do ktor powiedział, że Sandy ma się dobrze. - Świetnie. - Craig lekko się uśmiechnął. Czy udało się panu przełożyć spotkanie? - Niestety, nie. - Tak mi przykro. Może więc pozwoli się pan zaprosić na śniadanie? Tylko w ten sposób mogę się panu odwdzięczyć. - Jak pani to sobie wyobraża? Chyba nie nosi pani pod bluzą pasa z pieniędzmi? Zresztą wydawało mi się. że chciała pani zobaczyć dziecko. Isabel odczekała chwilę, aż minie zbyt dobrze znane drże nie serca. On pewnie sądzi, że oszalałam, skoro nie chcę na nią nawet spojrzeć, pomyślała. Ale ja dla własnego dobra powinnam unikać wszelkich kontaktów z Sandy. Za łatwo się przywiązuję i za bardzo cierpię przy rozstaniu. Jeśli pójdę do sali noworodków i przycisnę nos do szy by, to mogę się już nigdy nic odkleić powiedziała. - Ale jeśli pan ma ochotę... - Nie. - Craig gwałtownie pokręcił głową. Muszę je chać na lotnisko. - Więc nie ma pan ochoty na śniadanie? - Pytanie za brzmiało prawie tak, jakby było rozpaczliwym wołaniem
o pomoc. Isabel istotnie potrzebowała pomocy. Musiała mieć jakiś pretekst, żeby przestać wreszcie myśleć o tym biednym nie kochanym dziecku. Śniadanie dobrze by jej zrobiło. Szczególnie gdyby mogła je zjeść ze współczującym i bez wątpienia przystojnym mężczyzną. Craig Jaeger był jedyną istotą, jaka mogła odsunąć myśli Isabel od małej Sandy. - A gdzie byśmy pojechali na to śniadanie? - zapytał po chwili wahania Craig. - Do restauracji Tito. Mam tam otwarty kredyt. To restau racja moich rodziców. Craig jeszcze chwilę się wahał, parę razy spojrzał na zega rek, a wreszcie zgodził się na wspólne śniadanie, choć zrobił to z entuzjazmem, jaki wypadałoby okazać raczej przy wstę powaniu na szafot. Błękitne BMW Craiga wciąż jeszcze stało przed samymi drzwiami izby przyjęć, było jednak zbyt wcześnie, żeby komu kolwiek chciało się pieklić z tego powodu. Craig otworzył drzwi i oboje wsiedli do samochodu. Przeczucie przygody przytłumiło w sercu Isabel dojmujący ból, jaki sprawiło jej oddalenie się od Sandy. Izabel mogłaby przysiąc, że zanim śniadanie dobiegnie końca, Craig Jaeger się do niej uśmiechnie.
ROZDZIAŁ DRUGI - Na następnych światłach proszę skręcić w lewo - ko menderowała Isabel. Craig wykonał polecenie, przez cały czas zastanawiając się nad tym, dlaczego właściwie to robi. Nie mógł już wprawdzie zdążyć na umówione spotkanie, ale do Dallas tak czy siak musiał pojechać. I to najbliższym samolotem. Gdyby się po spieszył, zdążyłby jeszcze porozmawiać indywidualnie z wię kszością inwestorów i po raz tysięczny zapewnić ich, że do brze ulokowali swoje pieniądze. Zupełnie nie miał pojęcia, dlaczego odwleka wyjazd. Spo jrzał ukradkiem na Isabel. Jasne poranne słońce świeciło jej prosto w oczy, więc zamknęła je, a z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie. Nie było na świecie takiego mężczyzny, który przedłożyłby kilka irytujących spotkań nad towarzy stwo Isabel. - Teraz proszę skręcić w prawo - powiedziała. - A zaraz potem w lewo na podjazd przed takim różowolawendowym domem. - Różowolawendowy... dom - powtórzył, patrząc w za chwycie na znajdujący sięjuż przed nim imponujący budynek. Były to całe trzy piętra wiktoriańskiego zbytku, z przestronną werandą, wieżyczkami i kolumienkami włącznie. Wokół ota czającego posiadłość płotu rosły róże, które dopiero zaczęły rozkwitać. - Czy to tutaj pani mieszka? - I mieszkam, i pracuję. Moja firma zajmuje prawie cały
parter. - Ruchem głowy wskazała skromny, ręcznie malowa ny szyld umieszczony na skrzynce pocztowej. Głosił on: „Wnętrza DeLeon". Dostępu do domu broniły dębowe drzwi z witrażowymi panelami. Wewnątrz znajdowało się najpiękniejsze biuro, ja kie Craig kiedykolwiek oglądał. Filigranowe bibeloty, orien talne tkaniny, kilka palm i mnóstwo paproci nadawało temu pomieszczeniu niecodzienny urok. W różnych częściach mie szkania zaaranżowano przytulne kąciki wypoczynkowe z miękkimi sofami, przytulnymi fotelami i małymi stolikami. Craig wyobraził sobie, jak przyjemnie byłoby w takim miej scu oglądać próbki, wzory i projekty oraz rozmawiać o zwią zanych z przebudową własnego domu planach. Jednak naj mocniej uderzyło go to, że dom ten był jakby kwintesencją samej Isabel: ciepły, troskliwy i z klasą. Mieliśmy pojechać do restauracji - odezwał się Craig. gdy razem z Isabel dotarł wreszcie do ogromnej, bardzo no wocześnie urządzonej kuchni. - Zmieniłam zdanie. Isabel uśmiechnęła się do niego. Napełniła dwa kubki gorącą kawą z ekspresu. - Moja rodzina to bardzo wścibscy ludzie. Kiedy sobie wyobraziłam te ich pytania" i to koszmarne zamieszanie wokół całej sprawy. uznałam, że należy nam się raczej spokojne śniadanie w moim domu. Jaką kawę pan pije? - Czarną. - Wziął od Isabel kubek z kawą. - Proszę, niech pan siada - powiedziała. Zastanawiam się, co by tu panu zaproponować. Omlet, naleśniki, a może gofry? Co pan woli? Proszę się zastanowić, a ja przez ten czas doprowadzę się do porządku. Za pięć minut będę z powrotem. Była radosna jak skowronek, jednak Craig czuł, że jest to radość wymuszona. Przypuszczał, że wciąż jeszcze my śli o pozostawionym w szpitalu dziecku. Patrzył za odcho-
dzącą Isabel, zastanawiając się, jak też może wyglądać jej ciało pod tym rozciągniętym dresem. Dopiero teraz przypo mniał sobie, że bardzo dawno nie był z żadną kobietą. Obo wiązki zawodowe nie pozostawiały mu zbyt wiele czasu na wet na życie towarzyskie, nie mówiąc już o jakimkolwiek trwalszym związku. Teraz już rozumiał, jaka siła przyciągnęła go do tego domu na intymne śniadanko z pełną seksu Isabel De Leon. Otworzyły się drzwi. Craig spodziewał się powrotu Isabel, ale kobieta, która weszła do kuchni, była wyższa i szczuplej sza, choć trochę podobna do Isabel. Miała jaśniejsze włosy i trzymała na rękach niemowlę. Craig bez trudu odgadł, że ma do czynienia z siostrą Isabel i jej małym synkiem. Młoda kobieta nie zauważyła gościa. Jak lunatyczka pode szła do ekspresu z kawą. Drgnęła, kiedy Craig zakasłał, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. - Kim pan jest? - zapytała, trwożliwie tuląc do siebie niemowlę. - Nazywam się Craig Jaeger. - Wstał i nalał dziewczynie kawy do kubka. - Jestem znajomym Isabel. A pani pewnie jest jej siostrą? Młoda kobieta wzięła kubek, ale widać było po niej, że wciąż jeszcze czegoś się obawia. - Tak, to ja jestem Angie - powiedziała. - Gdzie Isabel? - Tu jestem - odezwał się melodyjny głos, który Craig już zdążył polubić. - Widzę, żeście się poznali. No wiesz, Iz! Mogłaś mnie uprzedzić, że będziemy mia ły gościa nadęła się Angie. Opuściła kuchnię, znacząc ślad kapiącymi z kubka kroplami kawy. - Dopóki nie wypije pierwszej porannej kawy, jest nie znośna - usprawiedliwiała siostrę Isabel. - Co mam przygo tować? Mogą być jajka Benedict?
Potrafi pani usmażyć jajka Benedict? - Na samą myśl o takim śniadaniu Craigowi ślinka napłynęła do ust. - Jeśli nie przeszkadza panu, że zamiast kanadyjskiego bekonu użyję szynki... Craig jak zahipnotyzowany wpatrywał się w krzątającą się po kuchni Isabel. Proszę mi powiedzieć - zapytał tknięty nagłym przeczu ciem - czy nie ma pani przypadkiem zazdrosnego męża? Nie chciałbym, żeby tu wpadł i przewrócił do góry nogami dom, kiedy się zorientuje, że przygotowuje pani śniadanie obcemu mężczyźnie. Proszę się nie obawiać - roześmiała się trochę sztucznie. - Niezazdrosnego męża też nie mam. Szczerze mówiąc, rzad ko mam okazję gotować komuś innemu niż sobie i Angie. . Ja z kolei rzadko jadam przyzwoite posiłki - westchnął Craig. - Kiedy jestem w domu, zadowalam się mrożonkami, a kiedy podróżuję, korzystam z przeróżnych restauracji. - Rozumiem z tego, że pan także nic ma rodziny. - Isabel postawiła na stole talerze ze wspaniale przyrządzonymi jajka mi i miseczką sosu holenderskiego. • - Nie nadaję się do małżeństwa. - Już się pan zdążył zawieść na tej instytucji? Pochyliła się lekko do przodu i uniosła głowę, gotowa uważnie wysłuchać zwierzeń. W jej pytaniu nie było zwykłej ciekawości, lecz coś w rodzaju troski o niego. Postanowił szczerze i uczciwie na to pytanie odpowiedzieć. - Nigdy nawet nie próbowałem. Bardzo dużo pracuję, często jestem w podróży. Nie poradziłbym sobie i z pracą, i z rodziną. Oczekiwał, że Isabel wyrazi sprzeciw wobec tej jego wie lokrotnie ćwiczonej odpowiedzi. Być może nawet chciał, żeby powiedziała coś o oddanej żonie, która zadba o ognisko do-
mowe i stanie się podporą jego kariery. Ale Isabel nic takiego nie powiedziała. W milczeniu wpatrywała się w talerz. Jej długie rzęsy rzucały cienie na policzki. Craig zajął się więc pochłanianiem pysznego śniadania, które było ucztą dla jego podniebienia. Obecność Isabel spra wiała przyjemność także pozostałym zmysłom Craiga. Fantastyczne pochwalił. - Dziękuję. Podgrzeję jeszcze kawę. Craig miał wrażenie, że powiedział coś, co jego gospodyni sprawiło przykrość, jednak zupełnie nie miał pojęcia, co to takiego. Isabel nalewała kawę, klnąc pod nosem swe zezowate szczęście. Zupełnie przypadkiem spotkała przystojnego, cie kawego mężczyznę, z którym dobrze się jej rozmawia i który najwyraźniej się nią interesuje. I co z tego, skoro jest zdekla rowanym kawalerem. Zresztą może specjalnie tak jej powie dział, żeby nie wiązała z nim żadnych nadziei. Tak czy ina czej, ten mężczyzna nie był jej przeznaczony. Isabel wcale nie pragnęła za wszelką cenę wyjść za mąż. A jednak nie lubiła umawiać się z mężczyzną, jeśli wiedziała, że związek z nim nie ma przyszłości. Nie potrafiła zbliżyć się do człowieka, który nie byłby jej szczerze oddany. No bo po co zawracać sobie głowę, jeśli i tak nic z tego nie będzie? Angie weszła do kuchni w samą porę, żeby przerwać kło potliwe milczenie. Ubrana w skórzaną minispódniczkę, obci słą bluzkę i buty na dziesięciocentymetrowych obcasach wy glądała tak, jakby wybierała się na dyskotekę, a nie do pracy. Isabel doskonale wiedziała, że Craig nie jest w typie jej sio stry. Angie gustowała w ubogich muzykach, w głodujących artystach z długimi włosami i kolczykami w uszach. Mimo to uznała widocznie, że z Craigiem warto przynajmniej po- flirtować.
- Cześć - powiedziała, patrząc wprost na Craiga i trzepo cząc swymi długimi rzęsami. - Mam na imię Angie i jestem siostrą Isabel. Przyszłam tu tylko po to, żeby powiedzieć, że tamta ponura wiedźma, która tu wcześniej była, to nic ja, tylko moja zła siostra bliźniaczka. - Bardzo mi miło - powiedział Craig. I uśmiechnął się. Naprawdę się uśmiechnął. Isabel nic mog ła sobie darować, że to nie jej, lecz Angie udało się zmusić gościa do uśmiechu. - Pamiętasz, że o dziesiątej jesteś umówiona z panią Har- rison? zwróciła się Angie do siostry. - Myślę, że powinnaś się ubrać. - Zdążę jeszcze wziąć prysznic i przebrać się. Gdzie jest Corey? Oleta się nim zajmuje. Isabel znów musiała sobie odmówić zrobienia siostrze awantury, na którą od pewnego czasu miała ogromną ochotę. Tyle razy powtarzała, że Olecie płaci się za sprzątanie, a nie za doglądanie niemowlęcia. - Do zobaczenia! - Angie wyszła, pozostawiając za sobą zapach perfum. - Żywe srebro - skomentował Craig. - To raczej delikatne określenie. Nie daje człowiekowi ani chwili spokoju. Craig dopił swoją kawę i Isabel sięgnęła po dzbanek, chcąc nalać mu nową porcję. - Teraz już naprawdę muszę iść - zaprotestował. - Zresztą pani też ma coś do załatwienia. Nie mogła temu zaprzeczyć, choć bardzo jej się nie chciało kończyć tego miłego spotkania. Craig Jaeger dziwnie na nią działał. Nie dlatego, że był przystojny i pewny siebie, ale z po wodu troskliwości, jaką okazał Isabel i małej Sandy. Coś, co
większość ludzi na świecie uznałaby za duży kłopot, on po traktował jak sprawę, za którą jest osobiście odpowiedzialny. Craig wstawił do zlewu talerz i kubek po kawie, Isabel odprowadziła go do wyjścia. Oczywiście, Angie nie dotarła jeszcze do swego biura, choć ósma trzydzieści dawno już minęła. Po raz pierwszy w życiu Isabel ucieszyła się z tego, że młodsza siostra, jak zwykle, spóźniła się do pracy. Ostatnie kilka minut z Craigiem wolała bowiem spędzić bez świadków. - Chciałbym się jeszcze kiedyś z panią spotkać - powie dział Craig, zatrzymując się przy drzwiach. Choć zaledwie kilka minut temu Isabel zastanawiała się, czy on czuje do niej taki sam pociąg, jaki ona czuła do niego, to potwierdzenie tamtych przypuszczeń bardzo ją zaskoczyło. Miała ogromną ochotę przyjąć zaproszenie. Czekał cierpli wie na jej odpowiedź, patrząc na Isabel tymi swoimi błękit nymi oczami... Ona jednak doskonale wiedziała, co powin na zrobić. Craig miał zupełnie inne cele życiowe od tych, które postawiła przed sobą Isabel. Gdyby zaczęli się spoty kać, jeśliby się w sobie zakochali, marnie by się to dla nich skończyło. - To nie jest najlepszy pomysł - powiedziała. - Dlaczego? - No cóż, sądzę, że i tak nic by z tego nie wyszło. Nie jestem w pańskim typie. - Czyżby? Wobec tego kto jest w moim typie? Może Angie? - To także przyszło mi do głowy. Uśmiechnął się pan do niej. - Bo mnie rozśmieszyła. A pani mnie zaciekawia. Pochylił się nad nią. To właściwie nie był pocałunek, tylko muśnięcie warg, zbliżenie oddechów, nic więcej... - Ja... Przecież powiedziałam: nie - rzekła drżącym głosem. - Powiedziała pani. - Craig uśmiechnął się tym razem
wyłącznie do niej. - Ale nie mogłem się oprzeć. Dziękuję za interesujący poranek. Do widzenia. Wreszcie wsiadł do samochodu, a Isabel natychmiast za mknęła drzwi, żeby przypadkiem nie popełnić jakiegoś głup stwa, takiego jak na przykład zmiana decyzji. Na szczęście nie mogła sobie pozwolić na rozmyślania o Craigu. Musiała zająć się sprawami pani Harrison, a przede wszystkim doprowadzić się do porządku przed umówionym spotkaniem. Poszedł już? - zapytała Angie, która właśnie schodziła na dół. - Niestety, tak. - Gdzieś ty tego faceta znalazła? Nic dziwnego, że z nikim się nie spotykasz, jeśli masz pod ręką takiego przystojniaka... - Przypadek. - Isabel machnęła ręką. - Opowiedz mi! Opowiedz! - zapiszczała Angie. - Muszę wziąć prysznic. - Isabel wyminęła siostrę i po szła na górę. choć doskonale wiedziała, że Angie umiera z ciekawości. Później ci opowiem. Na to „później" znalazły czas dopiero w porze lunchu. Poranek wypełniły im spotkania, dostawy, rozmowy telefoni czne i wścibski reporter z lokalnej gazety, który koniecznie chciał przeprowadzić długi wywiad z Isabel. Kiedy pozbyła się reportera, mogła wreszcie usiąść obok karmiącej Coreya siostry i opowiedzieć jej swoją poranną przygodę. - To straszne. - Angie się rozpłakała. Zresztą zawsze pła kała podczas karmienia. - Jak to możliwe, żeby matka skazała własne maleństwo na pewną śmierć? Ja bym wzięła tę małą. Mam dość mleka, żeby wykarmić dwójkę dzieci. Isabel nie chciała przypominać siostrze, jak tuż po urodze niu Coreya musiała ją błagać, żeby choć raz dotknęła niemow lęcia. O karmieniu wówczas w ogóle nie było mowy. A jed-