barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony85 635
  • Obserwuję102
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań50 806

D424. Banks Leanne - Niegrzeczna Narzeczona

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :539.1 KB
Rozszerzenie:pdf

D424. Banks Leanne - Niegrzeczna Narzeczona.pdf

barbellak EBooki różne
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

LEANNE BANKS Niegrzeczna narzeczona

PROLOG Dziewięcioletnia Maddie Palmer opuściła igłę na płytę i szybko wdrapała się na wysoki, barowy stołek. - Raz, dwa, trzy, cztery! - wykrzyknęła, wtórując śpiewającemu zespołowi. Jej przyjaciółki, Emily i Jenna Jean, też wskoczyły na stołki i śpiewały razem z nią. Ponieważ tego dnia padało, Maddie uprosiła nianię, by pozwoliła im się bawić w suterenie. Było cudownie, mogły bowiem puszczać muzykę na cały regulator. Maddie nałożyła na głowę tiarę Emily, złapała rakietkę do kometki i udawała, że gra na gitarze. Kiedy melodia się skończyła, Maddie zeskoczyła ze stołka i podbiegła do adapteru. - Spróbujmy jeszcze raz! - krzyknęła, przytrzy­ mując tiarę. - Jak będziemy dobre, zagramy na pra­ wdziwej scenie i ludzie będą nam płacić. Wystrojona w różowy fartuszek Emily z powątpie­ waniem spojrzała na swoją rakietkę. - No, nie wiem, Maddie. Chyba nie jestem najlep­ szą gwiazdą rocka.

6 NIEGRZECZNA NARZECZONA Jenna Jean uderzyła pięścią w swoją rakietę. - Wątpię, by ktokolwiek chciał nam zapłacić choćby centa. No i być może będziemy musiały na- karmić tych, którzy jednak przyjdą. A te wstrętne chłopaki na pewno będą się z nas nabijać. Zresztą rakiety bardziej przypominają banjo niż elektryczne gitary - dodała, spoglądając na Maddie. - Dobrze, możemy dać im mus owocowy i herbat­ niki - zgodziła się Maddie. Komentarz o rakietach zignorowała, bo w tej sprawie nie potrafiła wymyślić niczego sensownego. Bardziej martwiła się swoim głosem. Panicznie się bała, że w uszach innych zabrzmi on tak samo źle, jak w jej własnych. Nie miała jednak odwagi py- tac się przyjaciółek o zdanie, więc by zagłuszyć wszelkie wątpliwości, śpiewała tak głośno, jak tylko umiała. - Naprawdę chcesz zostać gwiazdą rocka? Moja mama twierdzi, że oni się w ogóle nie myją. - Emily na samą myśl aż zadrżała. - Davey Rogers się myje. Wiem, co mówię, bo jestem członkiem jego fan klubu - oznajmiła z dumą Maddie. Uważała Emily za dzieciucha, ale lubiła ją. Była bardzo sympatyczna, a poza tym pozwalała jej nosić swoją tiarę. - Zresztą wcale nie muszę być gwiazdą rocka. Po prostu chcę być bogata i zwiedzać ciekawe miejsca. Mieć mnóstwo przygód - przyznała i nagle przypomniała sobie swoje największe marze-

NIEGRZECZNA NARZECZONA nie. fel żeby już nikt nigdy nie zamykał mnie za karę domu. - Gdyby moja mama była taka sama jak twoja, ehybabym zwariowała - powiedziała Jenna Jean. - Co kilka dni masz karę i nie wolno ci wychodzić z ogródka. Ale ty chyba rzeczywiście na to zasłu­ gujesz. Maddie zmarszczyła brwi. Czasami zastanawiała się, co z nią jest nie tak. Żadna z jej przyjaciółek nie była tak często karana. - Przecież ja nic takiego strasznego nie robię - pożaliła się, patrząc na podskakującą na stołku Jennę Jean. Choć wiedziała, że mama nie pochwalała ta­ kich zabaw, nie ośmieliła się zwrócić przyjaciółce uwagi. - Masz rację, ale wiesz, na czym polega twój problem? - No? - Że zawsze dajesz się złapać. No, tak. Jenna Jean, starsza od niej o rok, była bardzo sprytna. Z matematyki dostawała same piątki, podczas gdy Maddie z trudem zdobywała nędzne trójczyny. - Chyba o to chodzi - przyznała. - A może ja po prostu jestem zła? Miała już dość tej rozmowy. Wsparła się pod boki i zaproponowała dalszą zabawę. - Wiecie co? Dopóki jesteśmy same, poćwiczmy

8 NIEGIUSBCZNA NARZECZONA tę piosenkę jeszcze raz. Udawajmy, że występujemy w najlepszej sali koncertowej w mieście. Znów włączyła płytę i wskoczyła na stołek. Chwy­ ciła rakietę i już otwierała usta, żeby zacząć śpiewać, kiedy w drzwiach stanęła jej mama. Maddie zesztywniała. Kątem oka zauważyła, jak Jenna Jean i Emily szybko zsuwają się ze stołków. Ona jednak nie była w stanie się poruszyć. Znów została przyłapana. - Moja droga - zwróciła się do niej matka, a ten wstęp zawsze zwiastował znienawidzoną karę. - Co ty robisz na tym stołku? Mówiłam ci setki razy, żebyś na niego nie wchodziła. A co by było, gdyby tobie albo twoim przyjaciółkom coś się stało? Pani Palmer pogroziła córce palcem i dalej ciągnę­ ła swoją przemowę.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Maddie wyglądała przez okno swego auta. Ze wszystkich stron rozciągał się ten sam widok. Samo­ chody. Stojące samochody. Stała w korku na autostradzie numer 81. Znowu została złapana. Takie rzeczy w Roanoke w stanie Wirginia nigdy się nie zdarzały. Okolica była zbyt słabo zaludniona. Jednak tym razem, jak mówiły radiowe komunikaty, gdzieś na środkowym pasie autostrady pojawiła się dziura i stąd te zatory. Opóźnienia mogą sięgać nawet dwóch godzin. Wszystko byłoby w porządku, gdyby poruszała się prawym pasem, bo wtedy mogłaby zjechać gdzieś w bok. Ona jednak była właśnie na pasie środkowym. Nie, nie spieszyła się do swojej pracy w biurze podróży. Wzięła wolny dzień. Nie była też umówiona na kolację. Od prawie dzie­ więciu miesięcy z nikim się nie umawiała. Jej problemem były rytmiczne skurcze w krzyżu i dole brzucha. Jeszcze nie ból, ale niewiele brakowa­ ło. Co pięć minut. I nie było to coś, co mogło za

10 chwilę minąć. Maddie po prostu zaczynała rodzić. W środku jedynego korka w historii Roanoke. W de­ szczu. Bez telefonu komórkowego. W brzuchu jej burczało, więc po raz setny pożało­ wała, że nie ma przy sobie choćby herbatników. Kie­ dy poczuła kolejny skurcz, zastosowała odpowiednie oddychanie. Wyobraziła sobie Hawaje, cudowną wo­ dę, palmy, tęcze. Gdyby była na Hawajach, na pewno sączyłaby jakiegoś drinka. Ależ by jej to dobrze zro­ biło. Zaczynał ją ogarniać strach. Wcale nie miała ocho­ ty urodzić swego dziecka na środku autostrady. Włą­ czyła wycieraczki i wypatrywała policyjnego radio­ wozu. Po raz pierwszy w życiu widok policjanta szczerze by ją ucieszył. Nic z tego! Powoli wpadała w rozpacz. Może powinna wy­ siąść i pójść piechotą. Przypomniała sobie jednak, że instruktorka ze szkoły rodzenia mówiła, iż chodzenie przyspiesza poród. Co będzie, jeśli nie znajdzie niko­ go, kto mógłby ją podwieźć do szpitala? Przez zalaną deszczem szybę dojrzała furgonetkę z przykrytym folią motocyklem na skrzyni. Natych­ miast wpadł jej do głowy szalony pomysł. Ale czy naprawdę bardziej szalony niż samotny poród we własnym aucie? Z trudem wysiadła z samochodu i w strugach de­ szczu, prawie po omacku, dotarła do okna furgonetki. Zapukała w zamgloną szybę.

NIEGRZECZNA NARZECZONA 11 Siedzący za kierownicą mężczyzna spojrzał w jej strone. Maddie uśmiechnęła się. Nie odwzajemnił jej uśmiechu. Maddie westchnęła i gestem poprosiła, by opuścił szybę. -Tak? - spytał głosem, który przyprawił ją O drżenie. Jego radio grało heavy metal. Wydawało jej się, że mężczyzna nie jest sam, ale w ciemnościach nie była tego pewna. Choć siedział, widać było, że jest potężny i groźny. Jego oczy były stalowoszare, twarz kwadratowa, o ostrych rysach. Jenna Jean, jej najbliższa przyja­ ciółka, zawsze mówiła, że Maddie zbyt pochopnie wyrabia sobie opinię o ludziach, ale ten akurat męż­ czyzna naprawdę nie wyglądał na łagodnego. I chyba nie miał też poczucia humoru. W innej sytuacji na pewno obróciłaby się na pięcie i wróciła do swego auta. Teraz jednak, bardziej niż poczucie humoru tego człowieka, potrzebny jej był jego motocykl. - Chcia... Oj! - Kiedy poczuła kolejny skurcz, zamilkła na moment. - Chwileczkę - szepnęła. Wdech. Wydech. Wdech. - Co się, do... - Mężczyzna był wyraźnie zanie­ pokojony. Maddie udało się jakoś zebrać w garść. - Czy ten motor, który ma pan na skrzyni, jest na chodzie?

12 NIEGRZECZNA NARZECZONA - Tak, ale... - Wiem, że to głupia prośba. - Mówiła najszyb- ciej, jak mogła, czuła bowiem zbliżający się kolejny i skurcz. - Ale właśnie rodzę i muszę dostać się do szpitala, zanim... Poczuła spływające po nogach ciepło. Zerknęła na swoje zmoczone tenisówki. - O cholera! - Co cholera? - Wody mi odeszły - powiedziała i spojrzała nie­ znajomemu prosto w oczy. Właściwie nie wyglądał tak źle. Kiedy indziej, bez tego brzucha, mogłaby się nim zainteresować. Nie! Co za myśli! W takiej sytuacji? - Czy mogłabym pożyczyć pana motor? Ktoś siedzący wewnątrz furgonetki ściszył radio. - Tato, kto to? No tak, ta pani jest w ciąży - sko­ mentował też męski, choć zdecydowanie młodszy głos. Nie reagując na pytania syna, mężczyzna błyska­ wicznie wysiadł z auta i groźnie spojrzał na Maddie. - Czy na pewno dobrze panią zrozumiałem? Chce pani, żebym zawiózł panią na motorze do szpitala? Maddie skinęła głową i obronnym gestem zasłoni­ ła brzuch. - Raczej nie mam wyboru. Nie chcę urodzić na środku autostrady. Przestraszyła się, kiedy mężczyzna nie od razu

NIEGRZECZNA NARZECZONA 13 zareagował na jej słowa. Co będzie, jeśli on nie ze­ chce jej pomóc? - Niech pan posłucha. Nie mam wiele, ale oddam panu wszystko. Mężczyzna pokręcił głową. - Pracuję w biurze podróży - ciągnęła zdespero­ wana Maddie. - Mogłabym panu załatwić darmową wycieczkę. Umiem też gotować. Będę panu przez rok raz w tygodniu gotować kolację, jeśli tylko... Kolejny skurcz kazał jej przerwać tyradę. Zgięła się wpół i usłyszała, że mężczyzna wydaje synowi jakieś polecenia. Kiedy ból minął, motor stał już na jezdni, a za kierownicą półcięzarówki siedział chłopak. - Proszę pani - zaczął niepewnym głosem męż­ czyzna. - Jestem Maddie Palmer. Proszę mi mówić Maddie. Wyciągnęła ku niemu rękę, która natychmiast Uto­ nęła w jego ogromnej dłoni. - Joshua Blackwell. Po prostu Joshua. Dasz radę wsiąść? - spytał z wyraźną troską. - Tak, oczywiście. Dziękuję. - Dziękować będziesz dopiero w szpitalu - mruk­ nął, włożył jej na głowę kask i wsiadł na motor. Maddie z niepokojem spojrzała na motocykl. Ten, kto go projektował, na pewno nie myślał o ciężarnych kobietach. Jakoś jednak udało jej się wsiąść. I nawet objąć Joshuę w pasie.

14 NIEGRZECZNA NARZECZONA - Siedzisz? - Tak - szepnęła, walcząc z kolejnym skurczem. - Co ile masz te bóle? - Niecałe cztery minuty - wyjąkała. - Kapitalnie! Najważniejsze, żebyś mocno się mnie trzymała. Będę jechał najszybciej, jak się da. Kiedy znów poczujesz skurcz, ściśnij mnie, kopnij albo krzyknij. W każdym razie jakoś daj mi znać. Jej opinia o tym mężczyźnie była coraz lepsza. Był silny. Praktyczny. A przede wszystkim chciał jej po­ móc. - Dobra. - No to ruszamy. Do szpitala dojechali w siedemnaście minut i trzy­ dzieści dwie sekundy. Joshua przez cały czas liczył czas. Dla Maddie było to chyba najgorsze siedemna­ ście minut życia. Blada i spocona, kilka razy omal nie spadła z motoru. Sanitariusze z izby przyjęć natych­ miast posadzili ją na wózku i szybko zawieźli na po­ rodówkę. Joshui kazali iść za sobą. Zazwyczaj nie dawał sobą dyrygować, tym razem jednak posłusznie pomaszerował za nimi. Umył się, włożył sterylny fartuch i wszedł do sali porodowej. - Cześć - powitała go z ulgą Maddie. - Okazało się, że mój położnik nie zdąży na czas. -A twój mąż? - Nie mam męża - odparła i spuściła wzrok.

NIEGRZECZNA NARZECZONA 15 Joshua spojrzał na nią uważnie. Blada, w brzydkiej, Szpitalnej koszuli, wyglądała bardzo młodo. Nawet z tym ogromnym brzuchem była drobna i delikatna. Miała spory biust i zgrabne nogi. Ze zdziwieniem po­ czuł, że powinien, że chce się nią opiekować. - Nie musisz ze mną zostawać - powiedziała. Kiedy kolejny skurcz wykrzywił bólem jej twarz, Joshua zaklął pod nosem. Maddie zamknęła oczy oddychała głęboko. - Muszę przeć. Biegnij po sio... Nie! -Powstrzy­ mała go w ostatniej chwili. - Zostań. Joshua mocno uścisnął wyciągniętą ku niemu rękę. - Oddychaj - poradził, przypominając sobie naro­ dziny swojego syna. Choć od tamtej pory minęło szesnaście lat, coś jeszcze pamiętał. - Oddychaj. I, o dziwo, Maddie kilka razy głęboko odetchnęła. Gdy ból minął, próbował puścić jej dłoń, ale Maddie mu na to nie pozwoliła. Patrzyła na niego rozszerzo­ nymi ze strachu oczami. Joshua miał wrażenie, że jego serce zalewa fala dziwnego, dawno zapomnianego ciepła. - Za moment wracam. Naprawdę. Dostrzegł w spojrzeniu Maddie, że mu uwierzyła. I zaufała. Nie chciał teraz się nad tym zastanawiać. W tej chwili najważniejsze było dziecko. Tak jak obiecał, za chwilę był znów przy niej. Zjawiła się też pielęgniarka. Zbadała Maddie, a po­ tem wszystko potoczyło się błyskawicznie.

16 NIEGRZECZNA NARZECZONA - Niech pani teraz nie prze, bo dziecko rozerwie pani krocze. Poszukam lekarza. - Czemu go tu jeszcze nie ma? - oburzyła się Maddie. - Założę się, że pije kawę i zajada się pącz- kami. Na mężczyzn nigdy nie można liczyć. Mówiła bardziej do siebie niż do kogokolwiek. Kiedy chwycił ją kolejny skurcz, skrzywiła się i za- częła przeklinać całą ludzkość. - Kto by pomyślą , że jedna mała dziurka w pre- zerwatywie... - Zamilkła na moment i pociągnęła nosem. - Że będzie z tego tyle bólu - dokończyła szybko. Nie, nie wolno o tym myśleć. Wyobraź sobie coś przyjemnego. Morze, słońce, plaża. Gdzie jest ten cholerny lekarz?! Joshua ujął ją za rękę i nie puścił nawet wtedy, kiedy Maddie wbiła się paznokciami w jego dłoń. Wreszcie zjawił się lekarz i po dwudziestu trzech minutach na świat przyszedł duży, zdrowy chłopiec. Pielęgniarka od razu położyła go na piersi Maddie. - Jesteś piękny - wyjąkała młoda mama. - Pięk- ny. Ale się spieszyłeś. Chwila była tak intymna, że Joshua uznał, iż po- winien wyjść. Maddie od razu to wyczuła. - Piękny, prawda? - szepnęła i uśmiechnęła się do niego przez łzy. Joshua spojrzał na dziecko i też spróbował się uśmiechnąć. - Rzeczywiście jest interesujący - przyznał.

NIEGRZECZNA NARZECZONA 17 - Chcesz go potrzymać? Zaskoczony Joshua wahał się. - Nie bój się. - Maddie wyciągnęła w jego stronę zawiniątko. Ostrożnie wziął niemowlę w ramiona. Było takie maleńkie i kruche, a równocześnie tak pełne życia. Patrzył na tę wymachującą piąstkami ludzką istotkę J myślał o Patricku. Bardzo starał się zastąpić mu nie­ obecną matkę, ale przez te długie lata coś w nim paarło. Wiedział, że syn potrzebuje od niego czegoś, (gego on nie jest w stanie mu dać. Uczucie, jakie go teraz ogarnęło, było tak zaskakujące, że nie bardzo wiedział, co zrobić. Nagle do sali weszła pielęgniarka. - Pani Palmer, osoby, które kazała pani zawiado­ mić, właśnie przyszły i bardzo chcą panią zobaczyć. Pan Benjamin Palmer... - Mój brat - dokończyła Maddie. - A ta druga osoba to na pewno Jenna Jean. - Pani Jenna Anderson - potwierdziła pielęg­ niarka. - Proszę im powiedzieć, że przyjmę ich za kilka minut i . . . - W oczach Maddie pojawiły się figlarne iskierki. - Niech im pani powie, że urodziłam pięcio- raczki. Siostra ze zdumieniem spojrzała na niemowlę w ramionach Joshui. - Słucham?

18 NIEGRZECZNA NARZECZONA - Tak tylko żartowałam - odparła Maddie. - Zgo­ dzili się zostać chrzestnymi. - Młoda matka parsknęła śmiechem i czule popatrzyła na Joshuę i maleństwo. - Założę się, że wstając dziś rano, nie miałeś pojęcia, że wyciągniesz jakąś ciężarną ze środka korka i w do­ datku będziesz towarzyszył przy narodzinach nowego obywatela. - Rzeczywiście - odparł Joshua. Miał wrażenie, że w małym palcu Maddie jest więcej życia niż w ca­ łym jego ciele. Poczuł lekkie ukłucie zazdrości i . . . coś jeszcze. Coś nowego i niepokojącego. - Proszę - mruknął i oddał jej synka. Gestem dłoni kazała mu się nachylić. Kiedy to zrobił, najzwyczajniej w świecie pocało­ wała go prawie w same usta. - Dziękuję. Zachowałeś się jak prawdziwy bo­ hater. Zaskoczony Joshua przez chwilę patrzył w jej oczy, potem gwałtownie zamrugał powiekami i od­ chrząknął. - Nie ma sprawy - bąknął. - Muszę już iść. Uwa­ żaj na małego. I na siebie też. Czuł, że tymi słowami żegna Maddie Palmer na zawsze. Joshui od lat nic się nie śniło, więc nie przypusz­ czał, by tej nocy miało być inaczej. Leżąc w łóżku, wsłuchiwał się w ciszę swego domu.

NIEGRZECZNA NARZECZONA 19 Myślał o czekających go nazajutrz obowiązkach. I o Patricku, od którego z każdym dniem coraz bar- dziej się oddalał. Nie, nie marzył o niczym. Po prostu od śmierci Gail żył z dnia na dzień. W życiu samotnego ojca jest miejsce wyłącznie na pracę i obowiązki.

ROZDZIAŁ DRUGI Wczesnym wieczorem w domu Blackwella na ran- czu panowała cisza. Słychać było tylko szelest gazety przerzucanej przez Joshuę, skrzypienie pióra odrabia­ jącego lekcje Patricka i głośny oddech leżącego przy drzwiach owczarka niemieckiego, Majora. Joshua przywykł do ciszy. Gdyby pozwolił sobie na chwilę zastanowienia, uczucie, jakie się z nią wią­ zało, nazwałby pustką. Ale był człowiekiem bardzo zajętym, miał liczne obowiązki związane z zarządza­ niem stadniną i opieką nad nastoletnim synem. Nie starczało mu czasu na rozmyślania o tym, co powi­ nien zmienić w swoim życiu. W zamyśleniu podniósł oczy znad gazety i spojrzał na Patricka. Był pewien, że syn uważa go za mężczy­ znę surowego, bez poczucia humoru, zimnego. Czyż­ by rzeczywiście taki był? Ze wzruszeniem ramion odrzucił te bezproduktyw­ ne myśli i wrócił do czytania. Zlekceważył powię­ kszający się między nim a synem dystans. Jednak cisza, wszechobecna i dręcząca, pozostała.

NIEGRZECZNA NARZECZONA 21 Leżący przy drzwiach Major warknął zaniepoko­ jony. - Leżeć - nakazał psu Joshua. Pies posłuchał go, ale tylko na kilka sekund. Potem podniósł się i znów warknął. Patrick przerwał pisanie. - O co mu chodzi? Joshua wzruszył ramionami i wstał, by wypu- ścić psa. Kiedy tylko otworzył drzwi, usłyszał stłu­ miony odgłos silnika. W ciemnościach dojrzał zbliża­ jący się ku domowi samochód, który wydał mu się znajomy. Kiedy auto zaparkowało na podjeździe, ktoś otwo­ rzył drzwiczki i do wściekłego jazgotu Majora dołą­ czył się niemowlęcy płacz. - Co...? - zaczął Patrick, który też wyszedł sprawdzić, co się dzieje. Obaj Blackwellowie patrzyli ze zdumieniem, jak Maddie Palmer wsadza synka do nosidełka, bierze w ręce dwa koszyki i omijając Majora, wchodzi po schodkach. - Cześć - powitała ich wesoło. - Pamiętasz mnie? - zwróciła się do Joshui. - Sześć tygodni temu pod­ wiozłeś mnie do szpitala i asystowałeś przy porodzie mojego synka. Obiecałam, że przez rok raz w tygo­ dniu będę cię karmić, staram się więc dotrzymać obietnicy. Właśnie przywiozłam pierwszy posiłek. - Co takiego? - Joshua wpatrywał się w nią z nie­ dowierzaniem. Jak mogła myśleć, że o niej zapo-

22 NIEGRZECZNA NARZECZONA mniał? Nie co dzień podwoził do szpitala rodzące kobiety. - Jedzenie - rzekł wyraźnie uradowany Patrick. - Przywiozła ci jedzenie, tato. - Wcale nie musiała. - Ale przywiozłam. - Maddie wzruszyła ramionami. Kiedy mały zaczął płakać, Joshua i Patrick wzięli koszyki. - Naprawdę nie musiałaś... - zaczął znów Joshua. - O kurczę, jest nawet pasztet! - wrzasnął Patrick, jakby od lat nic nie jadł. - Wejdź - rzekł pospiesznie Joshua, bo dziecko płakało coraz głośniej. - Nie miałam pojęcia, że tak długo będę musiała cię szukać - mówiła Maddie, idąc za Joshua w stronę kanapy. - Potem jeszcze się zgubiłam i musiałam spytać jednego z twoich sąsiadów o drogę. Pana Crocketta. Niezbyt sympatyczny, prawda? - Podjechałaś do domu Otisa Crocketta? - Patrick z trudem oderwał się od jedzenia. - Przywitał cię strzelbą? - Nie wycelował jej we mnie - odparła Maddie, wyjmując synka z nosidełka. - Ale przez cały czas miał ją na ramieniu. I nie był szczególnie uprzejmy. Powiedziałam mu, że nie podoba mi się jego zacho­ wanie. - Nigdy więcej tego nie rób. - Joshua był szczerze zaniepokojony. - Crockett był już w więzieniu za...

NIEGRZECZNA NARZECZONA 23 Zamilkł, bo zauważył, że Maddie wyciąga koszulę ze spodni. Ją z kolei powstrzymała jego mina. - Zajączek już dawno powinien być nakarmiony wyjaśniła. - Jesteś dorosły, więc to dla ciebie na pewno nic nowego, ale... - Do kuchni, Patrick! - rozkazał Joshua. - Tato, przecież to coś zupełnie normalnego - pró­ bował protestować chłopak. - Mnie nie nabierzesz. Ja też kiedyś miałem szes­ naście lat. Joshua zaklął pod nosem i kazał synowi usiąść ty­ lem do karmiącej Maddie. Zaczynał rozumieć, czemu większości huraganów nadaje się żeńskie imiona. Maddie zaledwie przed dwiema minutami zjawiła się w jego domu, a już przewróciła go do góry nogami. Wyjął z koszyków naczynia i podał synowi jedze­ nie. W pokoju panowała cisza, co oznaczało, że Za­ jączek je, a piersi Maddie są nagie. No i co z tego! Przecież, jak zauważył Patrick, to coś zupełnie natu­ ralnego. Tyle tylko, że już tak dawno w jego domu nie było kobiety, w dodatku z obnażonym biustem. Joshua odsunął od siebie obraz półnagiej Maddie i skoncentrował się na jedzeniu. Było zdecydowanie lepsze niż jajecznica, którą zaplanował na kolację. - Pycha! - mruknął Patrick, sięgając po kolejny kawałek pieczonego kurczaka.

24 NIEGRZECZNA NARZECZONA -To się ciesz. Nieprędko znów zjesz coś takiego - zauważył chłodno Joshua. - Za tydzień - odezwała się za jego plecami Maddie. Joshua odwrócił się i uniósł brwi. Zdążył jeszcze zauważyć, że piersi Maddie są znów zasłonięte. - Za tydzień? - Tak - uśmiechnęła się Maddie. Delikatnie po­ klepywała plecki trzymanego w objęciach synka. - Obiecałam ci jeden posiłek tygodniowo. Przez rok. - Nie ma mowy - oburzył się Joshua. - To bardzo miło, że dziś nas nakarmiłaś, ale powiedzmy, że w ten sposób już wyrównaliśmy nasze rachunki - rzekł, ig­ norując protesty Patricka. - To bez sensu, żebyś co tydzień przywoziła nam jedzenie. Maddie uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - To, że zawiozłeś motorem ciężarną kobietę do szpitala i zostałeś z nią do końca porodu, też było bez sensu, prawda? - Ja... - Racja - wtrącił się Patrick. - Wcale... - Muszę już iść - przerwała mu Maddie, zbierając koszyki i puste naczynia. - Hej, Zajączku, przecież prosiłam, żebyś nie zasypiał. - Mały ani drgnął. - Ach, ci mężczyźni! - .Czy on naprawdę nazywa się Zajączek? - po­ ważnie zaniepokoił się Patrick.

NIEGRZECZNA NARZECZONA 25 - Nie, ależ skąd! Ma na imię Dawid. Zwyczajne, normalne imię, które ma wynagrodzić mu fakt, że wychowuje go niezbyt normalna matka. I w dodatku samotna - dodała ze smutkiem, bo przecież zdawała sobie sprawę, że nie będzie jej łatwo. Sprawiała wrażenie osoby swobodnej, wesołej i beztroskiej, takiej, którą każdy mężczyzna chętnie widziałby w swoim łóżku. Z szopą płomiennorudych włosów i brązowymi oczami, wyraźnie pogodzona własną seksualnością, zupełnie nie pasowała do ci- chego, uporządkowanego świata Joshui. - No to idę! Czy, oprócz wątróbki, jest coś, czego nie lubicie? - spytała już przy drzwiach. - Przecież... -jeszcze raz próbował protestować Joshua. - A więc do zobaczenia za tydzień. Dzięki, Patrick dodała, już stojąc na ganku. - Dziękuję pani. - Mów do mnie Maddie. Tak jest dużo prościej. Joshua czuł, że sytuacja wymyka mu się spod kon­ troli. - Daj mi to - rzekł, wziął od niej koszyk i sam zaniósł go do auta. Padał lekki deszcz, więc Maddie szybko umieściła małego w foteliku. - Maddie - zaczął Joshua. - To bardzo miło z twojej strony, że przywiozłaś nam kolację, ale... - To ty byłeś bardzo miły.

26 NIEGRZECZNA NARZECZONA Nie przyzwyczajony, by ktokolwiek mu przerywał, a już zwłaszcza tak atrakcyjna kobieta, Joshua na mo­ ment zgubił wątek. Na szczęście szybko wziął się w garść. - Naprawdę nie musisz nas karmić co tydzień. To niepotrzebne, niepraktyczne i nierozsądne. Kiedy Maddie parsknęła śmiechem, jakiś dziwny dreszcz przeszedł mu po plecach. - Niepraktyczne, nierozsądne - powtórzyła. - Na szczęście jest jeszcze w życiu miejsce na rzeczy nie­ rozsądne i niepraktyczne. A jeśli chodzi o to, czy nie­ potrzebne, to pozwolisz, że zachowam moje zdanie na ten temat. Maddie potrząsnęła głową i nachyliła się ku niemu. Na pewno nie było to zaproszenie. Wiedział, że tak po prostu się zachowuje, jednak tak bardzo zapragnął jej dotknąć, że tylko całą siłą woli udało mu się nad tym zapanować. - Nieczęsto ratuje mi życie poważny, odpowiedzial­ ny i konserwatywny farmer. Właściwie to nikt jeszcze nigdy mnie nie ratował. Chcę ci jakoś podziękować. Więc bądź tak miły i jedz z apetytem. Dobrze? Joshua zdobył się tylko na głębokie westchnienie. - Potraktuję to jako wyrażenie zgody - uśmiech­ nęła się Maddie. - Dobranoc. - Dobranoc. Silnik jej auta pracował tak głośno, że Joshua nie słyszał własnych myśli. Major znów szczekał, z od-

NIEGRZECZNA NARZECZONA 27 dali słychać było rżenie koni, ptaki świergotały z obu- rzeniem. Nawet zwierzęta zareagowały na jej obe­ cność. Tak, wobec Maddie Palmer nikt nie mógł pozostać obojętny. W połowie wąskiej, krętej i błotnistej drogi auto Maddie niebezpiecznie przechyliło się na bok. Ani przez moment nie miała wątpliwości, co się stało. Złapała gumę. I to w nasilającym się deszczu. Na szczęście miała zapasowe koło, a mały spał spo­ kojnie. Poprzednio, kiedy przedziurawiła oponę, za­ blokowała drogę konduktowi pogrzebowemu, a Da­ wid wrzeszczał jak opętany. Otworzyła drzwi i wdepnęła wprost w kałużę. - Traktuj to jak jeszcze jedną przygodę. Pamiętaj, że cierpienie uszlachetnia - wyrecytowała pod nosem. Przez ostatnie dziesięć lat swego życia wielokrot­ nie powtarzała sobie te słowa z nadzieją, że któregoś dnia naprawdę w nie uwierzy. W strugach deszczu i w ciemnościach obeszła auto i wpadła na... Jostiuę. - Założę się, iż myślałeś, że już masz mnie z głowy - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem. - Słyszałeś chyba o rzepie i psim ogonie. Jak się już przyczepi, to l rudno się go pozbyć. Ale możesz spokojnie wracać do domu. Jestem specjalistką od zmieniania kół. Maddie otworzyła bagażnik, ale to Joshua wyjął z niego zapasowe koło i lewarek.

28 NIEGRZECZNA NARZECZONA - Posłuchaj! - zdenerwowała się Maddie. - Pada deszcz, jest późno, nie chcę, żebyś... - Lepiej wsiądź do środka, bo całkiem przemok­ niesz - przerwał jej Joshua. - Za minutę będzie goto­ we - dodał, kucając przy kole. Maddie, nie przyzwyczajona, by ktoś tak się o nią troszczył, była wyraźnie zakłopotana. - Jesteś naprawdę bardzo uprzejmy, ale sama mo­ gę to zrobić. Nie musisz. Joshua uniósł głowę i spojrzał na nią z rozba­ wieniem. - Mówisz zupełnie tak samo, jak ja parę minut temu. Maddie zamilkła. Spokojni, cisi mężczyźni nigdy się jej nie podobali. Wolała rozmownych, bo nie mu­ siała zastanawiać się, co tak naprawdę chodzi im po głowie. A Joshua? Konkretny, zdecydowany, milczący. Przydałby mu się ktoś, przy kim mógłby się trochę odprężyć. Ciekawe, jak wygląda jego życie seksual­ ne? Kiedy ostatnio ktoś go całował? Podekscytowana tą myślą, natychmiast jednak usłyszała w swej głowie ostrzegawczy dzwonek. W dotychczasowym życiu zbyt często dawała się po­ nieść podobnym emocjom. Spojrzała na mocującego się z kołem Joshuę i po­ żałowała, że nie ma parasola. Wilgotna od deszczu koszula podkreślała kształty jego szerokich ramion.