barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony85 625
  • Obserwuję102
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań50 800

Darcy Emma - Mroczna spuścizna

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :678.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Darcy Emma - Mroczna spuścizna.pdf

barbellak EBooki różne
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 153 stron)

EMMA DARCY Mroczna spuścizna ^HcaieąuM Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

Tytuł oryginału: Dark Heritage Pierwsze wydanie: Harlequin Presents 1992 Przekład: Kornelia Zygmunt Redakcja: Krystyna Barchańska Korekta: Krystyna Koziorowska Anna Adamiak © 1992 by Emma Darcy © for the Poiish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1993 Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises B.V. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe. Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Hariequin Romance są zastrzeżone. Skład i łamanie: Studio Q Printed in Germany by ELSNERDRUCK ISBN 83-7070-339-9 Indeks 392049

ROZDZIAŁ PIERWSZY A więc to jest ten dwór, Davenport Hall. Tutaj się wszystko zaczęło... Rebel zatrzymała wypożyczony skuter w bramie wjazdo­ wej i zdjęła dłoń z gazu. Spojrzała w głąb długiego szpaleru drzew ku solidnej budowli, która zamykała aleję. Dwór miał imponujący wygląd. Od wieków opierał się niszczącej sile człowieka i czasu. Liczył sobie już dwieście lat z okładem, kiedy w 1770 roku pierwszy Anglik postawił stopę na ziemi australijskiej. Ta myśl przejęła Rebel uczuciem dziwnej nie­ realności. Ileż to żywotów ludzkich dokonało się tutaj przez stulecia? W takiej skali czasowej krótki pobyt jej matki w Davenport Hall stanowił mgnienie oka. Wszystkiego pół roku. Czy bę­ dzie ją tu ktokolwiek pamiętał? Małą pięcioletnią dziewczyn­ kę wśród czterdzieściorga sierot przywiezionych z bombar­ dowanego Londynu i wkrótce wyprawionych do Australii, daleko od bomb, rakiet V2 i wojny? Mało prawdopodobne, myślała Rebel, żeby ktoś pamiętał taki epizod sprzed czterdziestu lat. A jeszcze mniej prawdopo­ dobne, żeby zapamiętał jedną małą dziewczynkę z całej grup­ ki dzieci. A jednak teraz, kiedy odnalazła to miejsce, rzecz jest warta próby. A nuż jej się poszczęści... We wsi Compton Prior poinformowano ją, że majątek po­ zostaje od niepamiętnych pokoleń we władaniu tej samej ro-

6 MROCZNA SPUŚCIZNA dżiny. Stanowi nadal wiejską siedzibę Bóg raczy wiedzieć którego kolejnego hrabiego Stanthorpe'u. Ta drobna informacja natchnęła Rebel nadzieją, że we dworze może mieszka jeszcze ktoś pamiętający wojenne sie­ roty, jeśli już nie małą Valerie Griffith. Niewykluczone, że w archiwum Davenport Hall zachowały się jakieś dokumenty. Przyjmując tyle dzieci, musiano przecież spisać ich dane. A w najgorszym razie może przynajmniej pozwolą jej obej­ rzeć pokoje, w których umieszczono sieroty. Jeśli ktoś to jesz­ cze pamięta. Przez całe życie Davenport Hall stanowił dla Rebel coś w rodzaju mitu, w dzieciństwie - był ulubionym tematem opowieści do poduszki, w których było zapewne więcej fanta­ zji niż prawdy. Znalazłszy się teraz w obliczu rzeczywistej, pięknie utrzymanej posiadłości, zapragnęła nagle z całych sił dowiedzieć się, co jej mama przeżyła tutaj i co ją spotkało w późniejszym życiu. Tak mało ją pamięta. Kilka mglistych wspomnień jej miło­ ści i pieszczot. I nic więcej. Potem ten straszny okres przej­ ściowej bezdomności, po którym jej światem stało się życie w rodzinie Jamesów -jej przybranych rodziców, braci i sióstr - które jakby odebrało realność wszystkiemu, co się wydarzy­ ło przedtem. Przyjechała obejrzeć Davenport Hall z czczej ciekawości i raptem przeszłość pociągnęła ją z nieprzepartą siłą. Podniosła się z siodełka i zepchnęła lekki pojazd na skraj drogi dojazdowej. Zaparkowała skuter przy wysokim kamien­ nym murze, otaczającym posiadłość, zdjęła kask i powiesiła go na kierownicy. Przeczesując palcami niesforną kaskadę długich kasztanowych włosów zawahała się nad tą impro­ wizowaną zmianą planu. Może powinna przedtem zadzwonić i umówić się? Pierwotnie zamierzała podjechać tylko i z daleka obejrzeć

MROCZNA SPUŚCIZNA 7 posiadłość. Skoro się tu już jednak wybrała, bezsensem było­ by przyjeżdżanie raz jeszcze, choć jej strój może wywrzeć niekorzystne wrażenie. Obcisłe skórzane spodnie i krótka kur­ tka, na które się wykosztowała, są zapewne odpowiednie na skuter, ale nie nadają jej wyglądu osoby zasługującej na wpu­ szczenie w progi Davenport Hall. Jednak odkładanie rekonesansu w sprawie przeszłości ma­ my stanowiłoby stratę czasu, energii i pieniędzy. Będzie miała zapewne do czynienia tylko ze służbą, a na sile przekonywa­ nia jej nie zbywa. Sprzedawała już różnym osobom pomysły i apele o wsparcie celów znacznie bardziej angażujących i kosztownych niż prosta prośba o doraźną pomoc w zwykłej ludzkiej sprawie. W każdym razie warto spróbować, a jeśli się nie uda, zawsze będzie mogła pomyśleć o innym podejściu. Zresztą mimo skórzanego stroju nie wygląda przecież na dziewczynę z motocyklowego gangu. Do jej atutów należy niesforna burza włosów i przyjemna, może nie uderzająco piękna, ale i daleka od pospolitości twarz, która - co wiedziała z doświadczenia - budziła zaufanie. Tym, co ją naprawdę wyróżniało, były oczy. Miały w so­ bie coś przykuwającego, choć w pierwszej chwili mogły się wydawać zwykłymi piwnymi oczyma, ocienionymi gęstymi, podwiniętymi rzęsami. Rebel nigdy ich nie podkreślała kred­ ką. To by tylko umniejszało ich niezwykłość. W ogóle jej cały makijaż ograniczał się do dyskretnie uszminkowanych warg, odziedziczyła bowiem po matce piękną angielską cerę, na której nie wypaliły jeszcze piętna dwadzieścia cztery lata przeżyte pod bezlitosnym słońcem Australii. Jedyne zastrzeżenie, jakie Rebel miała do swojej urody, stanowiły nadmiernie wystające kości policzkowe. Pragnęła, by owal twarzy był łagodniejszy, lecz dla zatuszowania tego mogła jedynie nosić długie włosy, podkreślające jej kobie­ cość. Ale nie cierpiała już nad tym tak bardzo. Czas zatarł

8 MROCZNA SPUŚCIZNA nieco kanciastość, której się wstydziła w latach dziewczęcych, czy też może w miarę dorastania i dojrzewania nauczyła się przyjmować siebie taką, jaką jest, i uznała wyrazisty kościec twarzy za swoją naturalną cechę. Tak czy inaczej, przestała o tym myśleć. Nastroszywszy włosy w zwykłą niesforną chmurę, odpięła suwak kurtki odsłaniając wiśniowy sweterek, w uderzająco dobrym gatunku, pięknie harmonizujący z karnacją jej cery. Chusteczką kosmetyczną wytarła z kurzu czarne skórzane bu­ ty, po czym ruszyła długą żwirowaną aleją w kierunku dworu. „Kto nie ryzykuje, ten nic nie zyskuje" - powtarzała sobie w duchu. Nawet jeśli jej nie wpuszczą do dworu, to przynaj­ mniej będzie się mogła rozejrzeć wokół. Ciekawe, czy mama rzeczywiście czuła się szczęśliwa podczas swego krótkiego pobytu tutaj. Wzrok Rebel pobiegł ku potężnym drzewom po obu stro­ nach alei. Grubość pni zdawała się świadczyć, że są równie wiekowe jak sam dwór. Jakże piękne są te liście w swojej soczystej jasnej zieleni, tak odmiennej od drzew australij­ skich! Wszystko w Anglii jest takie odmienne. Po raz pier­ wszy zdała sobie sprawę, jak zagubiona musiała się czuć mama po przybyciu do Australii, oddana pod opiekę obcych ludzi w obcym kraju. Wciągnęła głębiej powietrze, żeby rozluźnić nagły ucisk w piersi. Pamiętała dobrze, jak to jest zostać nagle zdaną na opiekę obcych - strach, niepewność. U końca alei znajdował się podjazd okalający masywną kamienną fontannę o średnicy może ośmiu czy dziesięciu metrów. Biła z niej nie kończącą się kaskadą woda, która się rozpryskiwała łagodnie, przyjemnie, odświeżająco. Rebel sta­ nęła, żeby się przyjrzeć staremu dworowi. Ściany trzypiętrowej budowli były w znacznej części po­ rośnięte bluszczem. Długie szeregi okien z małymi szybkami,

MROCZNA SPUŚCIZNA 9 poprzedzielane kamiennymi słupkami, świadczyły o wielko­ ści pokojów, jak przystało na wiekowe domostwo tych roz­ miarów. Jedna taka komnata mogła wystarczyć za sypialnię dla gromady dzieci. Lekki dreszczyk przebiegł Rebel po krzyżu, kiedy tak pa­ trzyła na najwyższy szereg okien. Powietrze było rześkie mimo popołudniowego słońca. I to się w Anglii nazywa la­ tem, pomyślała nie bez ironii, nim się zebrała, by ruszyć wokół fontanny ku łukowo sklepionemu portykowi, obra- mowującemu drzwi wejściowe. Były to potężne, onieśmielające odrzwia, lecz Rebel po­ wiedziała sobie, że przecież mieszkają za nimi ludzie tacy sami jak ona, ani lepsi, ani gorsi, i dla nawiązania z nimi kontaktu wystarczy uderzyć w odpowiednią strunę. Przypomniała sobie podstawowe zasady taktyki. Stanąć w pewnej odległości, dając otwierającemu możność swobod­ nego przyjrzenia się gościowi, tak by się nie czuł zagrożony. Przedstawić się z uśmiechem, w naturalny, przyjazny sposób. Zachowywać się rozbrajająco. Przyglądała się przez chwilę wielkiej żelaznej kołatce, nie­ pewna szansy przywołania nią kogokolwiek w tak olbrzymim domostwie, zanim dostrzegła nowoczesny dzwonek po lewej stronie drzwi. Minęła minuta czy dwie, nim ktoś zareagował. Rebel przy­ wołała na twarz ujmujący uśmiech, kiedy jedno skrzydło drzwi otworzyła kobieta nie pierwszej młodości, ubrana schludnie na czarno. Na ufryzowanych szpakowatych wło­ sach miała koronkowy czepeczek, na twarzy wyraz napięcia i troski. Gospodyni, zidentyfikowała ją Rebel w myśli. - Dzień dobry - odezwała się natychmiast tonem wzbu­ dzającym zaufanie. - Nazywam się Rebel Griffith James i... - Dzięki Bogu, że pani się wreszcie zjawiła! - Był to głos

10 MROCZNA SPUŚCIZNA ulgi, wyrywający się z głębi serca. - Myśleliśmy już, że pani się rozmyśliła i nie wiedzieliśmy, co dalej począć. Rebel zaniemówiła na chwilę, zaskoczona nieoczekiwa­ nym przyjęciem. - Wie pani, kim jestem? - zapytała z niedowierzaniem. - O, tak! Tą młodą Australijką - odparła kobieta z pewno­ ścią nie pozostawiającą czasu na zastanowienie. Drzwi otwo­ rzyły się szerzej i Rebel została zaproszona do środka. - Lord Davenport czeka na panią w salonie. Zaraz panią zaprowadzę. Rebel miała przed sobą otwartą drogę. Chociaż podejrze­ wała, że to jakieś nieporozumienie, zdecydowała, że na wyjaś­ nienia będzie jeszcze czas. Tymczasem los się do niej uśmie­ chał i nie miała najmniejszego zamiaru zaglądać darowanemu koniowi w zęby. Ponadto lepiej rozmawiać z panem tego do­ mu, bo w końcu to on będzie decydował o tym, na co jej pozwolić. Chwilowe wahanie Rebel pozwoliło nieco ochłonąć go­ spodyni, która zmierzyła teraz krytycznym wzrokiem strój przybyłej. Może zaczyna już żałować, że ją tak łatwo wpuści­ ła, zreflektowała się Rebel. „Korzystaj z okazji" -napomniała się. - Dziękuję- powiedziała patrząc kobiecie wesoło w oczy. - To bardzo ładnie z pani strony. Miło mi panią poznać, pa­ ni... Pierwszym krokiem do powodzenia przy każdym nowym przedsięwzięciu jest ustalenie i zapamiętanie nazwisk. Ludzie przyjmują z wdzięcznością taką oznakę zainteresowania. Uprzejmość kosztuje tylko odrobinę uwagi, a niezmiennie za­ skarbia życzliwość. Pytanie zaskoczyło kobietę, ale lekki uśmiech rozjaśnił jej napiętą twarz. - Nazywam się Tomkins. Poznamy się z pewnością bliżej, jeśli pani tu zostanie przez jakiś czas. To znaczy, jeśli pani

MROCZNA SPUŚCIZNA 11 wytrzyma. Bóg jeden wie, że nikomu się to dotąd nie udało, ale podobno - rzuciła okiem na skórzany ubiór Rebel - Au­ stralijki są twardsze od innych kobiet. Tak mówili w filmie dokumentalnym o Australii. Narody się różnią między sobą, prawda? Ta nieskładna wypowiedź wydała się Rebel niezbyt sen­ sowna, uznała jednak, że wypadają jakoś skwitować. - No, mogę panią zapewnić, że zostanę tutaj co najmniej godzinę - odparła, po czym ze swobodą osoby mile, jeśli nie wręcz entuzjastycznie przyjętej wkroczyła do olbrzymiego holu o łukowym sklepieniu nad ścianami wyłożonymi dębo­ wą boazerią. Gospodyni zmierzyła Rebel przenikliwym spojrzeniem swoich bladoniebieskich oczu, chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Rebel przyszło do głowy, że może ktoś z miaste­ czka dał znać, iż jakaś Australijka rozpytuje o Davenport Hall. Wydawało się mało prawdopodobne, żeby tak entuzjastycznie witano zupełnie obcą osobę, ale jakiej innej Australijki mogli­ by oczekiwać? Czyżby ktoś jeszcze przeprowadzał kwerendę w sprawie sierot wojennych? Pani Tomkins poprowadziła ją szerokim, miękkim czerwo­ nym chodnikiem, biegnącym w poprzek posadzki z czarnych i białych płyt. Rebel wzruszyła ramionami nad bezcelowością dalszych domysłów i ruszyła za nią, po drodze obrzucając wzrokiem obrazy na ścianach. Były to same portrety. Zaciekawiło ją, czy wszystkie przedstawiają reprezentantów rodu Davenportów. Zastanowi­ ła się, jakby to było wywodzić się z długiej linii lordów, stanowić cząstkę drzewa genealogicznego, którego każda ga­ łąź jest dobrze znana i opisana. Czy obecny lord czuje na swoich barkach ciężar tego dziedzictwa, czy też nic ono dla niego nie znaczy, bo nigdy nie zaznał niczego innego? No,

12 MROCZNA SPUŚCIZNA w każdym razie na pewno nie zaznał jej całkowitej nieznajo­ mości swoich korzeni. Gospodyni skręciła raptem w prawo, zapukała w podwój­ ne drzwi i, nie czekając odpowiedzi, otworzyła jedno ich skrzydło. - Jest nasza Australijka, milordzie - oznajmiła. - Panna James. - No, wreszcie! To wspaniale! Może trochę nam to ulży. Niech pani ją wprowadzi, pani Tomkins. Akcent miał wyraźnie arystokratyczny, w głosie brzmiało lekkie zniecierpliwienie. Nie podniosło to Rebel na duchu, ale nie czas był się wycofywać. Wyprostowała się odruchowo, gotowa podjąć próbę udobruchania stetryczałego angielskiego lorda. Gospodyni wprowadziła ją do pokoju tak imponujących rozmiarów, że Rebel w pierwszej chwili w ogóle nikogo nie dostrzegła. Stały tu trzy odrębne zestawy foteli, kanap i stoli­ ków, jeden przed największym kominkiem, jaki Rebel widzia­ ła w życiu, drugi wzdłuż szeregu sześciu okien po jednej stronie pokoju. Dopiero szelest gazety skierował jej uwagę w drugą stronę komnaty, gdzie z fotela podniósł się samotny mężczyzna. Na chwilę zamarli oboje w bezruchu, lustrując się nawza­ jem z niedowierzaniem. Rebel nie wyobrażała sobie nigdy angielskiego lorda, który by miał mniej niż pięćdziesiąt lat, ten jednak wyglądał na niewiele więcej niż trzydzieści. Nie dość że był o wiele młodszy, niż oczekiwała, był również znacznie przystojniejszy, niż się spodziewała na podstawie portretów rodzinnych. Jest nobliwy, przebiegło Rebel przez myśl. Był wysoki, proporcjonalnie zbudowany, w klasycznym ciemnopopielatym garniturze, którego nieskazitelny krój pod­ kreślał jego zgrabną figurę. A może to jego zgrabna figura

MROCZNA SPUŚCIZNA 13 podkreśla nieskazitelny krój garnituru, pomyślała Rebel. Wło­ sy miał kruczoczarne, gęste i proste, ostrzyżone ręką mistrza, tak że uwydatniały siłę, inteligencję, no i rasowość jego twarzy. Szerokie czoło harmonizowało z silnie zarysowaną szczęką. Uderzały oczy, ciemne i głęboko osadzone, a ich wyrazistość podbijały jeszcze krzaczaste czarne brwi. Usta miały doskonały wykrój mimo pewnej niesymetryczności warg; na pełniejszej dolnej igrał lekki grymas namiętności i zmysłowości. One też pierwsze drgnęły w jego znierucho­ miałej postaci, układając się w drwiący, pozbawiony wesoło­ ści uśmieszek. - Przepraszam, że tak nieprzyzwoicie się pani przyglądam - odezwał się ruszając w jej stronę. - Muszę przyznać, że nie bardzo odpowiada pani moim oczekiwaniom, panno James. Oszołomiona Rebel spróbowała zebrać myśli. Czegóż ta­ kiego mógł oczekiwać? Nie miała pojęcia. - Sądzę, że zechce mi pan pomóc - odparła uciekając się instynktownie do zdania z podręcznikowej sytuacji. Stanowiło to zawsze dobre wejście. Ludzie lubią pomagać innym. Zgodnie z jej przewidywaniami, on również zareago­ wał uniesieniem otwartych dłoni. - Wszystko w granicach zdrowego rozsądku jest do pani dyspozycji. Brzmiało to obiecująco. W tym, o co Rebel chciała prosić, nie było nic wykraczającego poza zdrowy rozsądek. Może zechce ją nawet sam oprowadzić po Davenport Hall. Była nim tak zafascynowana, że nawet chęć poznania przeszłości matki odpłynęła na dalszy plan. - To bardzo wspaniałomyślnie z pana strony - powiedzia­ ła, posyłając mu ciepły uśmiech. Długie rzęsy skryły wyraz jego ciemnych oczu. Spojrzał na jej usta. Rebel doznała lekkiego ucisku w dołku. Uśmiech

14 MROCZNA SPUŚCIZNA zamarł jej na wargach, bo poczuła, że wszystkimi nerwami odbiera emanujące od niego fluidy. - Wspaniałomyślnie? - W jego głosie brzmiała ironia, podkreślona jeszcze skrzywieniem ust, a w oczach pojawiło się sceptyczne rozbawienie. - To tylko środek do celu, panno James, który, mam nadzieję, osiągniemy ku obopólnemu za­ dowoleniu. - Ja też mam taką nadzieję - mruknęła Rebel, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Czuła, że wkracza na niebezpieczny grunt, wdając się w zagadkową grę. W głowie dźwięczał jej dzwonek alarmo­ wy, jednakże fascynacja niewiadomym znacznie silniej pocią­ gała jej zmysły. On tymczasem wskazał zapraszającym ge­ stem kanapę przed kominkiem. - Może usiądziemy? Będzie pani mogła mi wyłuszczyć swoje wymagania. Niewątpliwie przemyślała to pani sobie. - Tak, tak, oczywiście. Dziękuję. Jest uprzedzająco gotów do pomocy - skonstatowała. W głębi świadomości kłuła ją jednak igiełka niepokoju. Wspomniała wprawdzie w miasteczku wojenne sieroty, nie pojmowała jednak, dlaczego zarówno pani Tomkins, jak lord Davenport powitali ją z taką widoczną ulgą. Niewątpliwie jest jakieś wyjaśnienie. Ale to nie ma teraz znaczenia. Grunt, że jest tutaj. Usadowiła się na zielonej aksamitnej kanapie i czekała z rosnącym podnieceniem, podczas gdy gospodarz rozgarniał pogrzebaczem węgle na kominku. Nie bardzo rozumiała sens palenia w kominku latem, nie mogła jednak nie zauważyć arystokratycznej gracji jego ruchów. Zdrowy rozsądek wołał w niej, że to szaleństwo tak się poddawać atrakcyjności tego mężczyzny. Jest angielskim ary­ stokratą i jako taki pozostaje całkowicie poza jej światem. Ludzie jego pokroju obracają się wyłącznie w obrębie własnej

MROCZNA SPUŚCIZNA 15 sfery. Zrobiło jej się nagle żal, że jej życie nie ułożyło się inaczej. Czyż nie mogłaby poznać go gdzieś indziej? Na plaży w Bondi, na ranczu owczym w Dubbo, na jakimś prywatnym przyjęciu? On tymczasem odstawił pogrzebacz i obrócił się ku niej. Ciemne spojrzenie przebiegło wzdłuż jej smukłych nóg w ob­ cisłych skórzanych spodniach, zatrzymało się krótko na wy­ niosłości pełnych piersi, by wreszcie poszukać oczu. Z nag­ łym łomotem serca Rebel uświadomiła sobie, że podoba się temu mężczyźnie tak samo, jak on jej. Na jego wargach za- igrał błysk autoironii, po czym twarz spowiła mu mroczna troska. - Mała jest niepoprawna - oświadczył, jakby stwierdzał niezbity fakt, który go napawa głębokim niesmakiem. Rebel zmarszczyła czoło. Jeżeli ktoś mu doniósł, że się rozpytywała o wojenne sieroty, mówiłby o dzieciach, a nie o jakiejś jednej małej. Ponadto nie zawodząca jej na ogół intuicja, nieco dotąd przyćmiona wyjątkową atrakcyjnością tego mężczyzny, uświadomiła jej nagle, że bijące od niego fluidy są zupełnie niestosowne do sytuacji, zbyt osobiste, by mogły się wiązać z przypadkową wizytą nieznajomej kobiety. Coś się za tym kryje, coś, w co niechcący wdepnęła. Ale pomijając ten fakt, lord Davenport myli się w swoim osądzie tej dziewczynki i zasługuje, żeby go wyprowadzić z błędu. Jeśli mu zaofiaruje pomoc, może będzie bardziej skłonny przymknąć oko na nieporozumienie, jakie tu niewątpliwie zachodzi. - Nie ma niepoprawnych dzieci - oświadczyła Rebel spo­ kojnie, ale nie bez nutki autorytatywności. - Niektóre nie mogą się odnaleźć. Nie znajdują sposobu... - Jeśli pani wierzy w takie ogólniki, choćby w najlepszej wierze, to spotka panią przykry zawód - przerwał jej zniecier-

16 MROCZNA SPUŚCIZNA pliwiony. - Jakie pani ma właściwie doświadczenie, panno James? Rebel się zjeżyła, dotknięta arogancką wyższością jego tonu, postawą, którą z trudem tolerowała. Zapanowała jednak nad sobą w nadziei, że mu to pomoże w rozwiązaniu jego problemu. - Doświadczenie całego mojego życia - odparła ze spo­ kojną pewnością siebie. - Może to niezbyt długie życie, ale mogę wziąć pełną odpowiedzialność za to, czego się nauczy­ łam. Przed oczami stanęła jej cała gromadka dzieci kolejno adoptowanych przez rodzinę Jamesów, większość z urazem po szoku, jaki im zgotował los, dzieci, które się stopniowo odradzały w cieple i wspólnocie nowego życia. - Nie ma niepoprawnych dzieci - powtórzyła z niezłom­ nym przekonaniem. - Niektóre poszły złą drogą, mają swoje problemy. Ale prawie wszystkie można odzyskać miłością i troską. Trzeba tylko wskazać sposób, który pozwoli im zre­ alizować ich powołanie. Trzeba im dać motywację. Zapewnić opiekę i ciepło. Ciemne oczy paliły ją gorącym spojrzeniem. - Zadziwia mnie pani, panno James. Cóż to za wzniosłe banialuki! Czy też ignorancja? - zadrwił cichym głosem. - A ja zawsze sądziłem, że Australijczycy to trzeźwi realiści, którzy się nie biorą na żaden... Jakiego wy tam używacie słowa? Pic czy bajer? U-u, pomyślała z konsternacją Rebel. Błędne posunięcie. Trafiła widać w bardzo drażliwy punt, a jego lordowska mość jest wyraźnie w niezbyt przychylnym nastroju. Trzeba się wy­ cofać i przedstawić swoją prośbę, nim się jeszcze bardziej wkopie i ostatecznie zaprzepaści sprawę. Nie zdążyła jednak otworzyć ust, gdy on zmienił postawę. Posyłając jej przepra­ szający uśmieszek, obrócił ostrze drwiny przeciwko sobie.

MROCZNA SPUŚCIZNA 17 - Proszę mi wybaczyć, panno James - powiedział ze swo­ bodą światowca. - Jestem jak najdalszy od kwestionowania pani godnego pochwały idealizmu. Podziwiam go. Naprawdę. - W jego oczach błysnął chochlik złośliwości. - Czy mam wobec tego rozumieć, że jest pani gotowa zająć się małą nawet jej nie widząc? Nie wysłuchawszy, do czego jest zdolna? Rebel uczyniła głęboki wdech. - Milordzie - zaczęła. Sytuacja wymagała tej odrobiny formalnego dystansu. Nie wspominając już o potrzebie naj­ wyższej ostrożności i taktu. - Zdaje się, że zaszło małe nie­ porozumienie. Wyrażając swój punkt widzenia uczyniłam to tylko z chęci służenia pomocą. A przyjechałam tu z nieco inną myślą, niż pan zdaje się przypuszcza. - Oczywiście - odrzekł z ponurą satysfakcją. - Cieszę się, że pani się zdecydowała odrzucić pozę, panno James. Rozu­ miem, że chciała pani wywrzeć na mnie wrażenie, ale ja znacznie bardziej cenię uczciwość. Wolę spoglądać w oczy nagim faktom niż wysłuchiwać górnolotnych frazesów. Rzadko się zdarzało, by Rebel odjęło mowę. Ale skądinąd rzadko się też zdarzało, by ktoś kwestionował jej uczciwość. Rozumiała jednak, że ten człowiek musi mieć istotne powody do takiego rozgoryczenia i że nie dotyka ono bezpośrednio jej. Słodyczą rozbraja się gniew, powtórzyła sobie w duchu, lecz nim miała czas sformułować łagodzącą odpowiedź, podjął z sarkastycznym uśmiechem: - Zapewniam panią, że nie mam bielma na oczach, jeśli chodzi o moją bratanicę. Agencja z pewnością poinformowa­ ła panią o jej wybrykach. Przyjmuję, że mogą wchodzić w grę jakieś uzgodnienia co do warunków. Jakieś dodatkowe bodź­ ce, które by panią skłoniły do podjęcia tej pracy. Czekam na pani propozycje, panno James, i uczynię, co w mojej mocy, żeby panią zadowolić. W granicach zdrowego rozsądku, oczywiście.

18 MROCZNA SPUŚCIZNA Nareszcie wszystko stało się jasne. A więc oczekuje gu­ wernantki dla jakiejś okropnej, rozpaskudzonej, zbuntowanej smarkuli. Przetrawiała jego słowa, zastanawiając się, jak po­ kierować dalej sprawą, by ją obrócić na swoją korzyść, gdy rozwój wydarzeń wyrwał jej całkowicie inicjatywę z rąk. Drzwi się otworzyły i do pokoju wpadła z impetem mała dziewczynka. Zatrzasnęła głośno drzwi i oparła o nie. Jej wą­ skie piersi dyszały łapiąc ciężko dech, drobna buzia była zacięta w wyrazie buntu, oczy ciskały błyskawice na pana domu. To zachowanie całkowicie kłóciło się z jej anielskim wy­ glądem. Jedwabiste jasne włoski ostrzyżone na pazia opadały jej na ramiona. Śliczna niebieska sukienka ucieszyłaby za­ pewne każdą dziewczynkę. Nawet jej gniewna mina nie była w stanie zatrzeć subtelnej doskonałości jej rysów, a wielkim niebieskim oczom dodawała tylko żywości. - Celeste - syknął lord Davenport w przypływie bezsilnej rozpaczy. - Ile razy ci mówiłem... - Nie będę miała nowej niańki! - rzuciła dziewczynka, po czym ze złośliwym tryumfem przystąpiła do rozwinięcia te­ matu: - Już nigdy nie będę miała niańki! Bo właśnie wzięłam kamień i zabiłam tę nową niańkę na śmierć! Dlatego nigdy nie będę miała niańki! Nigdy, nigdy!

ROZDZIAŁ DRUGI Rebel patrzyła na dziewczynkę z fascynacją i grozą, żeby takie małe dziecko - ileż ona może mieć lat, sześć, siedem? - było tak świadomie nienawistne! Czy może ten namiętny wybuch to rozpaczliwy krzyk buntu przeciw doznanym krzywdom? Oderwała wzrok od dziewczynki, żeby spojrzeć na męż­ czyznę, którego autorytet został tak gwałtownie zanegowany. W jego zachowaniu nie było ani gniewu, ani zatroskania, ani najmniejszego zgorszenia wybuchem bratanicy. Na twarzy miał jedynie maskę zimnej pogardy. Z rozmysłem odczekał, aż napięta cisza nabrzmieje, a wówczas przemówił głosem zimnym jak stal, od którego dreszcz przebiegł Rebel po krzy­ żu. - Nie kłam, Celeste. Żeby udowodnić morderstwo, trzeba wskazać trupa. Martwe ciało. A ponieważ panna James tu siedzi, najwyraźniej żywa, więc jest oczywiste, że kłamiesz, czyż nie tak? Czy to rzeczywiście kłamstwo, zastanowiła się panicznie Rebel, śledząc, jak bunt na twarzy dziewczynki przemienia się w zmieszanie. Gdzie jest ta oczekiwana guwernantka? Wszy­ stko stawało się teraz jasne. Nie zjawiła się na oznaczoną godzinę i dlatego z taką ulgą powitano przybycie Rebel. Dziewczynka obróciła się nagle do niej z bezsilną furią. - Nienawidzę twoich przyjaciółek! Tej także się pozbędę! - krzyknęła przyskakując do niej z wściekłą nienawiścią.

20 MROCZNA SPUŚCIZNA Nim Rebel i lord Davenport zdążyli się zorientować, Cele- ste z całej siły boleśnie przydepnęła stopę Rebel, w której nagle, podświadomie, odezwała się filozofia wyniesiona z ży­ cia w domu przybranych rodziców. Odruchowo chwyciła Ce- leste za ramiona, odsunęła ją od siebie i, zaparłszy się plecami o oparcie kanapy, przygniotła jej stopy czubkami swoich wy­ sokich butów. - Jeżeli chcesz się zachowywać jak ulicznik, moja mała, to musisz się nauczyć paru podstawowych reguł - rzuciła dziew­ czynce zaszokowanej natychmiastową karą. - Po pierwsze nigdy nie zaczynać z osobami, z którymi nie możesz wygrać. Ze mną nie możesz wygrać, więc oszczędź sobie szarpaniny. Najpierw zyskać respekt. Potem zainteresowanie. Dopiero wtedy można myśleć o rozbudzeniu pozytywnych uczuć. Przed oczyma Rebel przesunęły się wspomnienia, jak Jameso- wie stopniowo wpajali każdemu nowo adoptowanemu dziec­ ku poczucie, że jest mile widziane i kochane. Serce zabiło jej żywiej. Potrafiłaby trafić do tej małej. Potrzeba tylko zrozu­ mienia, co się dzieje w tej małej główce, a Rebel doskonale pamiętała, co sama czuła wtedy przed laty. Śledziła burzę zmiennych emocji malujących się w wiel­ kich niebieskich oczach, nim dziewczynka zdecydowała się na jedyną metodę ataku, jaka jej pozostała. - Nienawidzę pani! Dziecinny głosik załamał się w bezsilnej rozpaczy. - Nie szkodzi - odparła spokojnie Rebel. - Trochę to głu­ pie, bo ta nienawiść bardziej szkodzi tobie niż mnie. Ale jeżeli chcesz pozostać przez całe życie samotną nieszczęśnicą, to jesteś na najlepszej drodze. Każde mądre dziecko zastanowi­ łoby się, czy mu to wyjdzie na zdrowie, nim się zacznie rzucać. A ty co, zamierzasz być mądra czy głupia? - Jestem mądra! - padła wściekła odpowiedź. - Mądrzej­ sza niż jakaś durna niańka.

MROCZNA SPUŚCIZNA 21 - To świetnie. Tylko tak się składa, że ja nie jestem niańką. Więc zjeżdżaj, mała, i nigdy więcej nie przydepnij mi palców. Jeśli chodzi o następowanie na nogi, to zawsze pobiję cię twoją własną bronią. Rebel zwolniła nacisk na małe stopki, po czym puściła ramiona dziewczynki. Celeste cofnęła się szybko na bezpiecz­ ną odległość. Posłała stryjowi paniczne, błagalne spojrzenie. Wątpliwe, czy w ogóle uznałby za stosowne przyjść bratanicy z pomocą, w tej chwili było jednak oczywiste, że jest zbyt oszołomiony szybkim i niespodziewanym rozwojem sytuacji, by ruszyć palcem. - Nie boję się pani - rzuciła Celeste w stronę Rebel, po­ wracając do swojej buntowniczej postawy. Rebel oparła się wygodniej na kanapie i posłała jej uśmiech niespiesznej aprobaty. - To nas upodabnia, moja mała. Bo ja też się ciebie nie boję. - Niech pani mnie nie nazywa małą! - Niebieskie oczy rozbłysły arystokratyczną dumą. - Jestem lady Celeste Da- venport! - Ha! - zaszydziła Rebel. - Nie zachowujesz się bynaj­ mniej jak dama. Jesteś tylko małą smarkulą i zachowujesz się jak ostatni łobuz. Tylko łobuzy wychowane na ulicy napadają na swoje opiekunki i zabijają je kamieniami. Niebieskie oczy zwęziły się w namyśle. Dziewczynka pod­ jęła szybką decyzję. - Nie napadłam na nią - nastąpiła obrażona odpowiedź. - I nie zabiłam jej. Mogłabym ją zabić, gdybym chciała, ale zamknęłam ją tylko w altanie. Więc nie jestem łobuzem. Rebel odetchnęła z ulgą i obróciła wzrok na lorda Daven- porta, który wciąż stal przed kominkiem. Napotkała pytające spojrzenie jego ciemnych oczu. Wzruszyła ramionami. - Najpierw wypadałoby uwolnić z altany guwernantkę,

22 MROCZNA SPUŚCIZNA milordzie - zauważyła spokojnie. - Może pan bez obaw zo­ stawić bratanicę pod moją opieką. Jeśli nie będzie mnie pró­ bowała bić, to i ja nie zrobię jej krzywdy. - Spojrzała w stronę dziewczynki. - Umowa stoi, mała? - Niech pani przestanie mnie nazywać małą! - Więc usiądź i zachowuj się jak dorosła dama. Jeśli potra­ fisz. Niebieskie oczy zlustrowały z pogardą skórzany strój Re­ bel. - Pani nie jest damą! - Nie twierdzę, że jestem. Ale zachowuję się bardziej jak przystało na damę niż ty. I nigdy się nie dowiesz, kim jestem ani kim ty sama jesteś, jeśli nie usiądziesz i nie zaczniesz się zachowywać jak przystało na taką mądralę, za jaką się uwa­ żasz. - Od pani na pewno się niczego nie nauczę. - Owszem, możesz się dużo nauczyć. Przede wszystkim mogę cię nauczyć bić się. Jak nie będziesz umiała się bić, to będziesz brała cięgi przez całe życie. Teraz Rebel dojrzała w oczach Celeste błysk zainteresowa­ nia. Nawiązała z nią pierwszy kontakt! Ile razy w życiu miała taki twardy orzech do zgryzienia? Pięć, sześć, siedem? Trudna sprawa przy tak totalnym zbuntowaniu, ale mała połknęła haczyk. I nie wycofała się. - Usiądę, bo mam ochotę usiąść - oświadczyła. - Jak chcesz, mała - odparła niedbale Rebel. - Rób, na co masz ochotę. Dziewczynka rzuciła się na fotel naprzeciwko Rebel z nie­ nawiścią w oczach. Na jej twarzy malowała się wojownicza determinacja, żeby udowodnić, że jest mądrzejsza od swojej antagonistki. Rebel uniosła pytająco brwi w kierunku lorda Davenporta, który wciąż stał bez ruchu. - Guwernantka - przypomniała.

MROCZNA SPUŚCIZNA 23 - Panno James! - syknął wściekle, po czym zagryzł wargi powściągając oburzenie. - Będę miał pani wiele do powiedze­ nia, jak wrócę. Tobie też, Celeste - dodał obrzucając je spoj­ rzeniem pełnym głębokiego niesmaku. Jego gniew wisiał jeszcze długo w pokoju, kiedy ciężko zamknęły się za nim solidne dębowe drzwi. Rebel pomyślała melancholijnie, że odegra się na niej z surowością hiszpań­ skiej inkwizycji, kiedy się rozprawi z bratanicą. Jego duma została dotkliwie zraniona. Spojrzawszy jednak na siedzącą naprzeciwko dziewczynkę, Rebel uznała, że nie ma sobie nic do wyrzucenia. Nie dała może popisu salonowego zachowa­ nia, ale przynajmniej było skuteczne. Osobą najbardziej w tym wszystkim poszkodowaną jest ta mała dziewczynka. - Niech on sobie mówi, co chce! - wybuchnęła wojowni­ czo Celeste. - Nienawidzę go! Nienawidzę wszystkich! Dziecięcy protest, brzmiący jak echo z jej własnej prze­ szłości, przywołał Rebel wciąż żywe wspomnienia. Było to po śmierci mamy, kiedy uciekła z tego okropnego domu opie­ kuńczego i trafiła do rodziny Jamesów. Mimo ich serdeczno­ ści nie potrafiła się przemóc, nie potrafiła uwierzyć. Pozosta­ wiona zbyt długo sama na świecie, przerażona, rozdzielała na oślep ciosy, zadając ból w odwet za ból, który jej zadawano, przekonana, że nikt jej naprawdę nie chce. - Gdzie są twoi rodzice? - zapytała teraz, chcąc poznać historię dziewczynki. - Nie żyją - padła nadąsana odpowiedź. - I on się musi mną opiekować. - Z pewnością chemie to robi. - Nieprawda. Wcale mnie nie chce. Nie lubi mnie. Dlate­ go bierze wciąż nowe niańki. Żeby sam nie musiał się mną zajmować. - Rozumiem. A ty zabijasz niańki kamieniami, żeby zwrócił na ciebie uwagę - powiedziała łagodnie Rebel.

24 MROCZNA SPUŚCIZNA Celeste natychmiast się zjeżyła. - Nieprawda. Robię to, bo niańki to stare krowy. On mnie nienawidzi i ja go nienawidzę, a pani nic nie rozumie! Rebel przypomniała sobie, jak wykrzykiwała coś podobne­ go do Zachary'ego Lee, swojego mądrego starszego brata z Ameryki, który zawsze potrafił dobrocią i zrozumieniem uśmierzyć jej wściekłe wybuchy. Celeste potrzebny jest ktoś taki jak Zachary Lee. Problem w tym, że tacy ludzie nie rodzą się na kamieniu. Gdyby Celeste mogła zostać zaadoptowana przez rodzinę Jamesów i znaleźć ciepło, którego najwidocz­ niej nie znajduje w Davenport Hall... Rebel ścisnęło się serce. Czyż ten jej stryj nie widzi, że Celeste jest spragniona miłości i rzetelnego zainteresowania? Że jej wściekły bunt to głośny krzyk rozpaczy, bo nikt jej nie chce? Że najmowane guwernantki nie mogą jej zapewnić tego, czego tak bardzo łaknie? Problem i jego rozwiązanie wydawały się Rebel tak oczy­ wiste. Coś trzeba z tym zrobić. Ale co ona tu może poradzić? Jasne, że w obecnej sytuacji nie usłyszy podziękowania za mieszanie się w rodzinne sprawy. - Kim pani właściwie jest? - zainteresowała się nagle Ce­ leste. - Obiecała mi pani powiedzieć. Był to ze strony dziewczynki drugi przebłysk zaintereso­ wania, nie dotyczącego wyłącznie jej samej. Rebel się uśmie­ chnęła. - Jedynie gościem. Dawno, dawno temu była inna mała dziewczynka, która przyjechała do tego domu. Tak jak ty utraciła oboje rodziców. To była moja mama. Nie miała stryja, który by się nią zaopiekował, ani nikogo, kto by mógł do niej zaangażować nianię, więc obcy ludzie wsadzili ją na statek. Tak wówczas robiono. Wysyłano sieroty na drugi koniec świa­ ta, do Australii. Nigdy więcej nie zobaczyła Anglii ani Daven- port Hall. Ale do końca życia je pamiętała. Opowiadała, że są

MROCZNA SPUŚCIZNA 25 piękne. Umarła, kiedy byłam mniej więcej w twoim wieku. A ja postanowiłam, że pewnego dnia tu przyjadę, by zobaczyć to, co ona widziała. - Czy mieszkała w moim pokoju? - zapytała Celeste, mi­ mo woli zaintrygowana historią. - Nie wiem, ale wątpię w to. Przywieziono tu wówczas czterdzieścioro sierot, a moja mamusia była tylko jedną z nich. Pamiętam, jak mi opowiadała o Davenport Hall, ale poza tym bardzo mało ją pamiętam. A ty pamiętasz swoich rodziców? - Jasne! - Celeste znów przybrała obrażoną minę. - Też mnie zawsze zostawiali niańkom. Wcale nie żałuję, że nie żyją. Dobrze im tak. Moja mamusia nigdy mi nie opowiadała żadnych historii. Stryjek Hugh też mi nie opowiada. Ciągle wyjeżdża i zostawia mnie samą. Rebel poczuła ponownie ściśnięcie serca. Zbyt często w prze­ szłości słyszała podobne słowa rozpaczy. Gdyby mogła jakoś pomóc, ale w tej chwili miała inne sprawy na głowie. Zobowią­ zała się zdobyć sponsorów dla wielkich zawodów balonowych, organizowanych na cele charytatywne przez Zachary'ego Lee, i poprzysięgła sobie, że nie zawiedzie brata. Liczą na nią również wszyscy baloniarze, których udało im się namówić do udziału w zawodach. Też jej zawierzyli, a ona przecież się nie rozdwoi. Jakże może się angażować jeszcze tutaj? Tok jej myśli przerwała Celeste, która najwyraźniej zdecy­ dowała, że czas przejąć inicjatywę. - Nie chcę, żeby pani mi mówiła mała - oświadczyła pa­ trząc na Rebel zaczepnie. - Jak zasłużysz sobie na mój szacunek, będę ci mówiła Celeste. Ale dopiero wtedy. W niebieskich oczach pojawił się błysk kalkulacji. - A jak pani się nazywa? - Rebel. Rebel Griffith James.

26 MROCZNA SPUŚCIZNA Mała zmarszczyła nos. - Co to za imię? - Moje. Nie zadowoliło to dziewczynki. - Dlaczego pani ma takie ubranie? Jest pani gangsterką? Czy motocyklistką? - Ani jedno, ani drugie. To najodpowiedniejszy strój, jaki miałam, żeby przyjechać tutaj z Londynu na skuterze. Bo przyjechałam na skuterze. Na motocyklu też zresztą jeź­ dziłam. - Rebel posłała jej przyjazny uśmiech. - Ale najbar­ dziej lubię latać balonem. - Balonem na gorące powietrze? - Nowy błysk zaintere­ sowania. - Jak „W osiemdziesiąt dni dookoła świata"? - Mhm. To najprzyjemniejszy sposób podróżowania. Jest tak spokojnie i pięknie, kiedy się szybuje w przestworzach. Mam znajomego, który urządza loty balonowe na południu Anglii. Obejrzę w ten sposób kawałek kraju. - Szkoda, że ja nie mogę - powiedziała smutno Celeste. - Czemu nie poprosisz stryjka? - Nigdy mi na to nie pozwoli. On mnie nienawidzi. On wybrał właśnie ten moment, żeby wkroczyć do pokoju, mrożąc swoim wejściem nikłe ciepło, jakie udało się rozniecić Rebel. Wyniosły i niedostępny, pomyślała, i skrzydła jej opadły na widok nieprzejednanej postawy, jaką przyjął zwra­ cając się do bratanicy. - Idź do swego pokoju, Celeste. I nie wychodź, dopóki do ciebie nie przyjdę. W każdym jego słowie kryła się lodowata nagana, lodowa­ te potępienie wszystkiego, czym jest Celeste. Dziewczynka skuliła ramiona i niezdarnie zgramoliła się z fotela. - Hej! - powiedziała cicho Rebel. - Cieszę się, że cię po­ znałam. Dziewczynka uniosła główkę. W niebieskich oczach od-

MROCZNA SPUŚCIZNA 27 malowała się rozpacz. Prawdopodobnie zastanawiała się, czy ta pani naprawdę tak myśli, czy też to jeszcze jedno kłamstwo dorosłych. Rebel przemknęło przez myśl: Kuj żelazo, póki gorące. Nie zmarnuj okazji. - Wszystko przed tobą, Celeste. Wszystko. I bić się też nauczysz. Mam nadzieję, że ci się powiedzie w życiu. Mała główka znowu się pochyliła. Dziewczynka powlokła się bez odpowiedzi ku otwartym drzwiom. Nie spojrzała na stryja. Dopiero wychodząc zatrzymała się i popatrzyła na Re­ bel. Wielkie niebieskie oczy miała pełne łez. - Chciałabym mieć taką mamusię jak pani - powiedziała załamującym się głosikiem. - Celeste! - padło lodowate napomnienie stryja. Z wykrzywioną buzią dziewczynka podniosła oczy na gó­ rującego nad nią mężczyznę. - Nienawidzę cię! Nic cię nie obchodzę! Nicc! Ze szlochem wybiegła do holu. Rebel bez zastanowienia poderwała się z miejsca. Instynktowne współczucie popycha­ ło ją, by wybiec za dziewczynką, pocieszyć ją i zapewnić, że kogoś jednak obchodzi. - Proszę pozostać na miejscu, panno James! Rozkaz ostry jak strzał z bicza osadził ją na miejscu. Rebel zmierzyła go z gorzkim wyrzutem w oczach, gdy zamknął drzwi i stanął przy nich na straży. - Ona pana naprawdę nic nie obchodzi! - rzuciła impul­ sywnie. Wyniosła maska dumy opadła z jego twarzy. Oczy zabły­ sły mu ogniem wewnętrznej pasji. - Moje uczucia czy ich brak to nie pani rzecz. Niech pani się nie wtrąca w sprawy, których pani nie rozumie. I o których pani nic nie wie! Ale krew wrzała w żyłach Rebel. Nie pozwoli mu się tak łatwo wykręcić.