barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony85 616
  • Obserwuję102
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań50 791

Darcy Emma - Tajemnicza modelka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :490.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Darcy Emma - Tajemnicza modelka.pdf

barbellak EBooki różne
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 131 stron)

Emma Darcy Tajemnicza modelka

ROZDZIAŁ PIERWSZY Uwagę Adama Cazella przyciągnęła najpierw spora gro­ mada miejscowych dzieci napływających do foyer hotelu. Co te dzieci robią w „Le Royal", mekce bogatych turystów bawiących w Phnom Penh, i w dodatku w porze koktajlu? Adam, który zmierzał właśnie do barku „Pod Słoniami", by przyłączyć się do swej grupy, przystanął, rozbawiony widokiem ćwierkającego stadka, przystrojonego jednolicie w białe tuniki i długie ciemne spodenki. Następnie zwrócił uwagę na opiekunkę dzieci. Lub też, biorąc rzecz dokładniej, to ona sprawiła, że musiał jednak przystanąć... Była tak niezwykłym okazem piękności, iż niemal zamarło w nim serce, a jego myśli kupiły się wszy­ stkie na czystej kontemplacji tego zjawiska. Kobieta miała skórę, która wydawała się gładka i jasna niczym wnętrze muszli perłopławu. Jej czarne włosy, z błękitnawym połyskiem, opadały aż do pasa i poruszały się wężowo w takt kroków, gdy szła. Oczy, także czarne, intrygowały szczególnym wykrojem, właściwie europejskim, lecz jednak odrobinę skośnym. Prosty, szlachetny nos, ze zmysłowymi skrzydełkami, był doskonale zharmonizowany z pełnymi ustami o ży­ wej, najwyraźniej naturalnej barwie. Kobieta nie była uma­ lowana. Jest naturalnym dziełem sztuki, pomyślał Adam. No

10 EMMA DARCY i chyba nie jest Kambodżanką, nie jest stąd?... Wysoka, szczupła: co za mieszanka genów ją stworzyła? Adam Cazell poznał w życiu mnóstwo kobiet, ale z takim zjawiskiem nigdy się nie zetknął. Był bardzo bogaty, miał czas i na życie, i na kobiety, teraz jednak stał osłupiały. Co tu zrobić, żeby zwrócić na siebie jej uwagę? Patrzył, jak owa piękność spokojnie mówi do dzieci, pochyla się ku nim, a one słuchają jej z jakimś szczególnym nabożeń­ stwem. - Wielkie nieba! - rozległo się nagle tuż obok. Wzięła go pod ramię Tahlia Leaman, jego aktualna partnerka. - Cóż tutaj robi ta Rosalie James? Zostawił był Tahlię w łazience, gdzie suszyła długie blond włosy... Znudziło go asystowanie przy jej niekoń­ czącej się celebrze kosmetycznej, więc wyszedł. Teraz szyb­ ko zerknął, by sprawdzić, czy Tahlia spogląda w stronę opie­ kunki dzieci. Niewątpliwie tam właśnie patrzyła. - Hej, Rosalie! - Tahlia pomachała do niej ręką. - Cześć! Czarnowłosa piękność odwróciła na chwilę głowę, skło­ niła się dyskretnie i wróciła do rozmowy z dziećmi. - Rosalie i dzieci: jak zwykle - zauważyła Tahlia. - No tak... Ale my chyba powinniśmy już iść do baru? Czekają tam na nas. Adam posłusznie ruszył z miejsca, rozgoryczony dziw­ nie tym, że tamta kobieta wcale nie zwróciła na niego uwagi. Przyzwyczajony był do tego, że płeć piękna wszędzie go zauważa. Trudno było nie zauważyć wysokiego, dobrze zbu­ dowanego, przystojnego i bardzo eleganckiego mężczyzny. Cazell miał trzydzieści osiem lat i wydawał się być u szczy­ tu swych możliwości.

TAJEMNICZA MODELKA 11 - Kto to jest Rosalie James? - zapytał. - Znasz ją bliżej? - Bliżej? Nie, tego bym nie powiedziała... To królowa wszystkich liczących się wybiegów w Europie i w Stanach. Dziwne, że o niej nie słyszałeś. Adam wzruszył ramionami i nic nie powiedział. - Żadna z nas nie ma przy niej szans - Tahlia zatrzy­ mała się i obejrzała. - A jednak trudno jej zazdrościć albo jej nie lubić, bo ta dziewczyna ma dla ludzi serce... Tak, tak. - Skinęła głową, widząc zaintrygowane spojrzenie Ada­ ma - Zwłaszcza dla tych najbiedniejszych. Zarabia krocie, ale powszechnie wiadomo, że większość swych pieniędzy przeznacza na różne cele dobroczynne. Poczciwa Rosalie. - Poczciwa, mówisz? - Szczególnie oddana jest sierotom - kontynuowała Ta­ hlia. - Poświęca im tak dużo czasu, że podobno w ogóle nie ma życia prywatnego, nie korzysta z życia... To na pew­ no nie jest kobieta w twoim typie - podsumowała szybko. - Może i nie - zgodził się Adam. - Na pewno nie. No, ale chodźmy już do tego baru. Znowu ruszyli. Adam nie mógł przestać myśleć o Ro­ salie, choć „nie była w jego typie". Zaczął się zastanawiać, dlaczego tak piękna kobieta nie korzysta z życia, oddaje swój czas i pieniądze sierotom? Co ją do tego skłania? On sam uczciwie uważał się za epikurejczyka i zdobyw­ cę. Piął się po szczeblach kariery, gromadził majątek, szukał ciągle nowych podniet i wyzwań. Ostatnio, w sprawach profesjonalnych, wpadł na pomysł zorganizowania od pod­ staw linii tanich połączeń lotniczych z Południowo- Wschodnią Azją. W tej chwili przebywał w Kambodży z ro­ dzajem misji rozpoznawczej. Uważał Kambodżę za kraj wyjątkowo atrakcyjny tury-

12 EMMA DARCY stycznie. Phnom Penh podnosiło się po zniszczeniach ery Pol-Pota; Pałac Królewski znowu lśnił złoceniami; przycią­ gała wzrok Srebrzysta Pagoda z niezwykłą kolekcją Bud­ dów, inkrustowanych drogimi kamieniami. Angkor Wat, naj­ większy zespół świątynny na świecie, na pewno wart był dalekiej wyprawy z Europy czy ze Stanów. W obecną podróż Adam zabrał ze sobą, oprócz Tahlii, także paru członków zarządu swej spółki, razem z ich part­ nerkami. I teraz, wchodząc do baru „Pod Słoniami", zastał owo towarzystwo rozprawiające żywo o wczorajszym wy­ padzie do Angkor Wat. Puścił ramię Tahlii, która przyłączyła się do pań, a sam poszedł zamówić u barmana drinki. - Wdziałem tu w foyer jakąś gromadkę dzieci - zwrócił się do przybranego w ludowy strój Khmera, stojącego za kontuarem. - Co one tutaj robią? - A! - uśmiechnął się ciemnoskóry barman. - Te dzieci przyszły na pewno zaśpiewać. To ma być rodzaj podzięko­ wania za wsparcie ich sierocińca. Wystąpią przed grupą bi­ znesmenów, podczas kolacji. Sierotami opiekuje się panna James. - Panna James? Zna ją pan? . - Wszyscy ją tutaj znają. Dzieci nazywają ją „anio­ łem"... Bo też ta dziewczyna śpiewa jak anioł - rozmarzył się barman. - No i naprawdę dużo dobrego robi dla naszych sierotek. Adam zmarszczył czoło. Anioł. Może i jest aniołem, ale przecież nie z jakiejś eterycznej pianki... Ta piękność działa na zmysły, i to jak działa! „Nie jest w jego typie", mówi Tahlia. No, no, to się jeszcze okaże. Większość kobiet, które znał, była rodzajem motyli, in­ stynktownie szukających słodkiego nektaru pieniądza. Taka

TAJEMNICZA MODELKA 13 też była właśnie Tahlia, wzięta modelka, typowy okaz ko­ chanki na jakiś czas. Natomiast Rosalie... Jej bezinteresow­ ność. .. A do tego ten manifestacyjny brak zainteresowania osobą Adama... Czy urodzony zdobywca może znieść tyle zagadek i nie odpowiedzieć na aż takie wyzwania? Chociaż, zastanowił się, nie we wszystko przecież czło­ wiek musi inwestować. Profesjonalny przedsiębiorca nie jest rycerzem szturmującym szklane góry. Ta kobieta wy­ daje się rzeczywiście jakby istotą z innej planety... Wobec tego, hm, zajmijmy się lepiej tym, co jest osiągalne bez ekwilibrystyki? Adam ogłosił, że drinki są już gotowe. Po czym wdał się ze swoją kompanią w rozmówkę na temat perspektyw zainstalowania w Kambodży przedstawicielstwa Saturn Airlines. Gdy jednak przenieśli się potem z baru do części re­ stauracyjnej, gdzie zamówiono kolację, nadstawił uszu, bo posłyszał śpiew. Na zewnątrz, zgromadzony na tarasie, ode­ zwał się chór dziecięcy. A ponad niezbyt wprawne głosy maluchów wybił się czysty sopran ich opiekunki. Adam poczuł nagłe wzruszenie. Żaden z artystów, z którymi przez lata podpisywał umo­ wy dla Saturn Record, nie miał takiego talentu jak Rosalie... Wsłuchiwał się, z przymkniętymi oczami w śpiew tej ko­ biety. Panna James posiadała, jak widać, rozliczne umiejęt­ ności. Mogłaby zostać gwiazdą estrady, gdyby zechciała, zwłaszcza przy jej urodzie, pomyślał Adam. Wystarczyłoby ją odpowiednio wypromować. Westchnął. Wypromować... Co też mu chodzi po gło­ wie? O pannie Rosalie James najlepiej będzie zapomnieć, oto co jest mądre. Nic nie wyniknie z krążenia wokół tej kobiety, czysto na poziomie profesjonalnym, czy też pry-

14 EMMA DARCY warnym... Westchnął raz jeszcze i sięgnął po kartę dań, pró­ bując się skupić na egzotycznych propozycjach kuchni azja­ tyckiej. Minęło pół roku i oto znowu ją zobaczył. I po raz kolejny poraziła go jej piękność.. Stało się to w nowojorskiej Met, na premierze opery „Turandot" Pucciniego. Nie był wielkim miłośnikiem oper, ale dał się namówić na to przedstawienie (pomyślane jako wstęp do kwesty na cele dobroczynne) swej nowej przyja­ ciółce, Saszy Rivken. Sasza uwielbiała pokazowe imprezy z udziałem finansjery, gwiazd i kamer. Adam chciał jej zro­ bić przyjemność, dlatego tu przyszli. Miejsca mieli w loży na poziomie amfiteatru, skąd do­ skonale było widać nie tylko scenę, ale i całe zgromadzone towarzystwo. Lustrując publiczność przez lornetkę, Adam znieruchomiał: w loży centralnej Opery Metropolitan sie­ działa ona. Poregulował ostrość widzenia. Tak, była to na pewno Rosalie James. Ale dziś wystąpiła nie w jakiejś skromnej tunice i spodniach, jak wtedy w Phnom Penh, lecz w kró­ lewskiej sukni z purpurowego aksamitu, podkreślającej za­ równo godność jej postury, jak i kobiecość. Włosy miała wysoko upięte. Na odsłoniętej szyi Adam dostrzegł kolię z rubinów i diamentów. Przesunął nieco lornetkę. Za Rosalie, po jej prawej stro­ nie, siedział rosły mężczyzna. Właśnie pochyliła ku niemu głowę i słuchała czegoś, co mówił jej do ucha. Adam zdziwił się, jak podobny jest ten człowiek do niego samego. Też był około czterdziestki, tyle że włosy miał kasztanowate, czy nawet rude, nie czarne. Adam bardzo rzadko w życiu doznawał uczucia zazdro-

TAJEMNICZA MODELKA 15 ści, które teraz jednak go dopadło. Gdyby mógł, posłałby towarzysza Rosalie prosto do piekła. Dlaczego nie on sam siedzi przy niej, przy tym rajskim ptaku, tylko ten rudowłosy facet! Co za złośliwość losu. - O! To przecież Rosalie James - odezwała się Sasza, kierując swoją lornetkę tam, gdzie od paru minut spoglądał Adam. - I widzę, że ma na sobie kreację od Bellavantiego. Dałabym głowę, że tylko wypożyczyła tę suknię. Albo raczej samą Rosalie wypożyczono, aby ją włożyła, robiąc reklamę projektantowi... A naszyjnik? - Sasza trąciła Adama ło­ kciem. - Wzięła go w leasing od Bergoffa, rzecz jasna. Ta­ kie cacko kosztuje fortunę. Adam poczuł się nieco odprężony. A więc ten cały kró­ lewski strój nie musi być prezentem od ...tego faceta. Od­ łożył lornetkę. - Ciekawe, kto to przy niej siedzi? Sasza pochyliła się do przodu. - Pojęcia nie mam. Ale wygląda nieźle. Przystojniak. Ta uwaga sprawiła, że Adam znów się nachmurzył. Sięg­ nął po program spektaklu. - James - głośno przeczytał podpis pod jednym ze zdjęć. - Zuang Chi James. Czy ten tenor nie jest jakimś krewnym panny James? - Pokaż. - Sasza wyjęła mu program z ręki. - Debiu­ tant, piszą... Kto wie? - zerknęła znowu przez lornetkę. - Rosalie jest Australijką, a ten Zuang Chi... - wróciła do programu - mieszka w Sydney. „Urodzony w Chinach, przeszmuglowany do Australii przez rodzinę, która chciała mu zapewnić możliwość rozwoju talentu. Oficjalnie adoptowany przez byłego ambasadora w Chinach, Edwarda Jamesa. Skończył z odznaczeniem Konserwatorium Muzy­ czne w Sydney; obecnie jest stypendystą..." - przerwała

16 EMMA DARCY czytanie, bo rozległ się właśnie gong i zaczęły gasnąć światła. Rozsunęła się kurtyna, po czym zabrzmiała uwertura. Adam obserwował scenę niezbyt uważnie. Co chwila kie­ rował swą lornetkę w stronę loży Rosalie. Ile razy zaśpiewał Zuang Chi, panna James z napięciem wychylała się do przo­ du, a kiedy można było klaskać, klaskała najdłużej z wszy­ stkich. Czy ten chiński Australijczyk jest rzeczywiście jej krewnym, zastanawiał się Adam? Może to nawet jakiś jej adoptowany brat? Zresztą, mniejsza z tym. Prawdziwą zagadką pozostawał mężczyzna u boku Rosalie. Co ich oboje łączy? Może nic szczególnego, może współdziałają jedynie na polu... do­ broczynności. Ale czy warto się tak pocieszać? Kiedy po trzecim akcie arcydzieło Pucciniego dobiegło końca, Adam dyskretnie otarł pot z czoła. Zmęczyła go bar­ dzo ta opera. Ujął pod ramię szczebiocącą Saszę i udali się do wiel­ kiego holu, gdzie po złożeniu datków, przewidzianych dzi­ siejszym programem, ruszyli na kolację do restauracji „Four Seasons". Przeszły kolejne trzy miesiące. I znowu przecięły się ścieżki Adama i Rosalie. Całkiem nieoczekiwanie. Tym ra­ zem zarówno on, jak i ona wystąpili bez partnerów. Stało się to pewnej niedzieli, w środku lata, w Anglii. Adam wyruszył ze swej londyńskiej rezydencji do Da- venport Hall, żeby odebrać córkę, która spędzała pierwsze tygodnie wakacji u swej najlepszej przyjaciółki. Tak się składało, że owa dziewczyna była bratanicą księcia Stan- thorpe. Eks-żona Adama uwielbiała tego rodzaju koneksje

TAJEMNICZA MODELKA 17 z przedstawicielami brytyjskich klas wyższych. Już samo posłanie córki do college'u Roedean było pewnym aktem snobistycznym, według Adama niemądrym, ale nie chciał wojować z Sarah, tym bardziej że i trzynastoletnia Cate - jedyne jego dziecko - wydawała się w Roedean szczęśliwa. Adam bardzo kochał Cate, spędzał z nią każdą wolną chwilę, o ile był akurat w Anglii; dostarczał jej rozrywek, woził ją po całym kraju. Oboje dobrze się porozumiewali. Dla Sarah Anglia była najlepszym miejscem do życia na ziemi. I między innymi dlatego postanowiła się rozwieść z Adamem, trzy lata po ślubie, że on nie podzielał jej zdania. Był globtrotterem, miał interesy na całym świecie. Ona zaś nie zamierzała z nim się „włóczyć". Aktualnie była żoną pewnego szacownego członka parlamentu. Prowadziła mu dom, wychowywała swoją córkę, zajmowała się też filan­ tropią. Adam zachował dobre stosunki ze swoją „eks". Rozeszli się bez gniewu. Sarah została godziwie zaopatrzona finan­ sowo. Dostawała też na bieżące potrzeby Cate dowolne su­ my; Adam nigdy się o takie rzeczy nie spierał. Teraz, prowadząc swego aston martina zastanawiał się, dlaczego w istocie jego dziecko miało chęć pojechać na wa­ kacje do owej Celeste? W końcu była to jej koleżanka szkol­ na. Nie nacieszyła się nią przez miesiące nauki? A może Davenport Hall, posiadłość Stanthorpe'ów, była aż taką atrakcją? Zaproszono go do Davenport w porze lunchu. Słońce stało już wysoko. Jednak ledwie prześwitywało przez skle­ pienie gałęzi, gdy zbliżał się aleją starych dębów do dworu. Cate powiedziała mu, że pałacyk ma ponad czterysta lat. Najwyraźniej drzewa były w tym samym wieku. Przejechał pod dębami, przekroczył bramę i znalazł się

18 EMMA DARCY na kolistym podjeździe, którego ośrodek stanowiła ocem­ browana fontanna. Fontanna żwawo pluskała wodą, a ściany kamiennego dworu porośnięte były, jak zauważył Adam, gę­ stymi pędami bluszczu. Na progu powitał go stary kamerdyner, który usłysza­ wszy nazwisko skłonił się lekko i Wprowadził Adama do obszernej sieni, o szachownicowej, biało-czarnej posadzce. Jej środkiem biegł gruby, czerwony dywan. Sień obwieszona była portretami przodków rodu. Skręcili w stronę komnaty kominkowej, gdzie na widok gościa podnieśli się oboje państwo domu, z uprzejmymi uśmiechami. Kamerdyner, zachowując dystans, zaanonsował Adama. - Milordzie - zwrócił się do księcia - przybył pan Cazell. Książę był mężczyzną wysokim i szczupłym, ale nie wątłym. Adam nie wiadomo czemu wyobrażał sobie, że ary­ stokrata, którego zobaczy, będzie przerafinowany. Gospo­ darz bystro spoglądał ciemnymi oczami i podał przybyszowi mocną rękę. - Hugh Davenport - przedstawił się. - Miło mi poznać ojca Cate... A to jest moja żona, Rebel. Rebel, Rebelia, dziwne imię dla kobiety, zwłaszcza dla księżnej, pomyślał Adam, przyglądając się młodej brunetce o kręconych włosach, opadających splotami na ramiona, jas- nopiwnych oczach i dziwnie mocnym zarysie szczęki. Księżna cały czas się uśmiechała, odsłaniając idealnie białe zęby. - Mam nadzieję, panie Cazell - zagadnęła go - że po­ dróż z Londynu była przyjemna? - Adam. Proszę mi mówić po imieniu - zaproponował. - O, dziękuję - uprzejmy uśmiech Rebelii nabrał cech serdeczności. - Byłam przekonana, że w Anglii niełatwo o poufałość. Sama jestem Australijką...

TAJEMNICZA MODELKA 19 Australijką? To zdaje się nietypowa sytuacja w konser­ watywnym domu brytyjskim: żona spoza Europy... Sytuacja w całości pachnie tu jakąś rebelią. - Może usiądziemy - księżna wykonała zapraszający gest. - Dzieci zaraz przybiegną. Poszły na chwilę wypro­ wadzić psy. Ledwie skończyła mówić, do sali kominkowej wpadła Cate. - Cześć, tatusiu! - zawołała i rzuciła się ku ojcu. - Zo­ baczyliśmy twój samochód na podjeździe. Za Cate wbiegła Celeste, próbująca poskromić dwa szar­ piące się na smyczy terriery, które rozszczekały się na widok nieznajomego. - Fluffy i Buffy, cicho! - zakomenderowała Celeste. Na końcu pojawili się w komnacie dwaj mali chłopcy. Rebel wyszła im naprzeciw, a starszy z nich, wyglądający na pięć lat, pokazał nieśmiało na Adama i powiedział: - Ten pan jest podobny do naszego wujka Zachary'ego, prawda mamusiu? Tylko włosy ma inne. Rebel zaśmiała się na tę uwagę. Zaraz potem weszła zaś do sali Rosalie James. I spojrzała prosto na Adama. Jemu zaś instynkt podpowiedział, że teraz stanie się coś ważnego, że do trzech razy sztuka. Phnom Penh, Nowy Jork, Davenport. I... Rosalie James. Powstał na jej powitanie.

ROZDZIAŁ DRUGI A więc taki jest Adam Cazell... Ojciec Cate. Wielki jak Zachary Lee - dobrze to ocenił jej mały sio­ strzeniec. Ale czy i serce ma wielkie? Z tego, co mówiła Cate i co zapamiętała Rosalie, ojciec poświęca córce za mało uwagi. Co prawda poza tym „jest po prostu fantastyczny" (tak utrzymywały obie dziewczyny, Cate i Celeste). Ach te dzierlatki! Podobają im się supermeni, zwłaszcza gdy jesz­ cze potrafią być przyjacielscy, no i szczodrzy. Dlaczego on się tak we mnie wpatruje, zaniepokoiła się Rosalie. Szare, przenikliwe oczy... Poczuła, że coś w niej zadrżało i cofnęło się w głąb. - Rosalie! - ucieszył się książę Davenport. - No, nare­ szcie. .. Adamie... - dodał i wykonał półobrót - to jest Ro­ salie, siostra Rebel. Adam zbliżył się i ujął podaną dłoń. Rosalie chciała ją zaraz cofnąć, lecz Adam przytrzymał rękę, co sprawiło, że się wewnętrznie najeżyła. Nikt nie będzie miał jej na własność. Nigdy! - Siostra Rebel? - Adam przeniósł wzrok na księżnę, a potem znów na Rosalie. - Nie widzę podobieństwa. - Bo w rodzinie Rebel - wyrwała się Celeste - wszyscy są a-do-pto-wa-ni. Do tego pochodzą z różnych stron świata. - Ach tak - dłoń Rosalie wciąż spoczywała w ręce Ada­ ma. - A z której części świata pochodzi pani? Próbowała odeprzeć go spojrzeniem.

TAJEMNICZA MODELKA 21 - Bardzo przepraszam, ale to moje prywatne sprawy, pa­ nie Cazell. - Adam, proszę mi mówić Adam. Nie odpowiedziała na owo wezwanie do poufałości. On puścił dłoń Rosalie i obrócił się ku córce. - Hej, Cate! - Uśmiechnął się. - Czybyś nam nie opo­ wiedziała... jak jest w tym Davenport? - Spojrzał na Ce­ leste. - Dziewczyny, jak wam tutaj minął początek wakacji? Pogadajmy trochę... o sprawach nastolatek. Siadajmy gdzieś tutaj. Czaruje, pomyślała z ironią Rosalie. ... I oczywiście ta mała Celeste musi połknąć haczyk. Bierze teraz Adama pod ramię... Siadają razem na kanapie... A z drugiej strony przysiada się Cate. Także i książę z żoną zajęli na powrót miejsca w swych fotelach. Obaj synkowie Rebel uczepili się matki. Rosalie poszukała dla siebie krzesła nieco z boku. Nie zamierzała wziąć udziału w rozmowie. Postanowiła, że tak czy owak pozostanie obserwatorką. Obserwując zaś Adama musiała przyznać, że jest to atrakcyjny mężczyzna... Nic z playboya. Ma w twarzy nawet pewną surowość - łago­ dzoną wszakże przez łagodny uśmiech oraz miękko falujące włosy. No tak, on jest rzeczywiście bardzo podobny do Zacha- ry'ego Lee. Jest to jednak podobieństwo czysto fizyczne, uznała Ro­ salie. Ponieważ jej wielki brat, Zachary, należał do ludzi, którzy dają, podczas gdy ten biznesmen zapewne nic, tylko bierze. Jak oni wszyscy, hedoniści i groszoroby, czciciele mamony. Zaczęła trzeć dłoń, tę, którą podała Cazellowi. Ale prze­ rwała, widząc, że on dostrzegł to i odczytał jej intencję.

22 EMMA DARCY Nie, nie pokaże mu, że próbuje zetrzeć ze swojej ręki ślad jego dotyku. Bo w istocie przecież wcale nie udało mu się jej dotknąć. Przyzwyczajona była do tego, że bogaci i wpływowi mężczyźni zabiegają o jej względy. A ten facet zapewne chciałby być następnym... Lecz Rosalie umie zachować dystans. Wcale nie interesuje jej seks ani kosztowne pre­ zenty. To nie są dla niej żadne wartości. I nigdy też nie pozwoli z siebie zrobić dziewczyny do ozdoby. Ale kobiety lecą na takich gości, jak ten Cazell... I nawet bardzo młode kobiety. Przypatrywała się teraz, jak Celeste i Cate szczebioczą na przemian, starając się przyciągnąć spojrzenie Adama. Celeste: biedna nastolatka... Rosalie westchnęła. Całe la­ ta dorastała u boku ojca osamotniona. I wyrosło z niej nie­ złe „półdiablę" - tak ją nazywał Hugh, „półdiablę" - panna o wyglądzie aniołka, złotowłosa, błękitnooka, ale z uciążli­ wym charakterkiem. Rebel starała się być dla niej serdecz­ na... Siostra Rosalie wierzyła, że jej pasierbica potrzebuje przede wszystkim ciepła. „To biedna sierota", wciąż powta­ rzała. „Biedna sierota". Natomiast w postawie Cate Rosalie nie dostrzegała szcze­ gólnych oznak sieroctwa. Córka Adama zdawała się mieć cechy wspólne ze swym ojcem: pewną przebojowość i wrodzoną skłonność do pogody. Odziedziczyła jego ciemne, faliste włosy i rysy twarzy: mocne, szerokie brwi, wyraźnie zaznaczoną linię policzków, kolor oczu. Cate była jak na swój wiek dosyć roz­ winięta. .. Kiedyś będzie pociągającą kobietą, Rosalie już teraz nie miała co do tego wątpliwości. Ów potok myśli przerwał głos Adama. - Rosalie... Niech pani zgadnie, gdzie ostatni raz panią widziałem?

TAJEMNICZA MODELKA 23 Gdzie ją widział? Cóż, jako modelka występowała na wielu wybiegach... Ale on pyta przecież w pewnym szcze­ gólnym celu... To spojrzenie i ten ton głosu są elementami gry zdobywczej, bo czegóż by innego? - Otóż widziałem panią - podjął Adam - na przedsta­ wieniu „Turandot" w nowojorskiej Met. Jednak zaskoczył ją. Był w Metropolitan? Uniosła brwi. Do rozmowy włączyła się Rebel. - Ach tak! Wobec tego musiałeś usłyszeć naszego Zuang Chi? Skinął głową. - Oczywiście. To świetny tenor. Bardzo zdolny. - To nasz brat - oświadczyła z dumą Rebel. - Wszyscy byliśmy na tej premierze. Cała rodzina. To był bardzo udany wieczór, prawda Rosalie? Rosalie skinęła głową. Nie zauważyła jakoś Adama Cazella wtedy w Metropo­ litan. Ale co z tego? Czy coś przez to straciła? On zaś wychylił się teraz ze swej sofy w stronę Rebel. - Właściwie jak liczna jest ta wasza rodzina? Rebel zaśmiała się. - Jest nas aż czternaścioro. Plus mężowie, żony, no i na­ si wspaniali rodzice... Wtedy, w Nowym Jorku, zajęliśmy wszyscy kilka lóż, prawda kochanie? - zwróciła się do księcia. - Tak - potwierdził Hugh. - Jesteśmy sporym zespo­ łem. Adam poprawił się na sofie. - Właściwie szkoda, że wtedy nie przedstawiłem się pań­ stwu. Ale, prawdę mówiąc... - spojrzał na Rosalie i uśmie­ chnął się- ...zauważyłem wówczas tylko pannę James. Wy­ glądała, hm, po królewsku. W tej purpurowej sukni...

24 EMMA DARCY Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się z przymusem. - W pewnym sensie byłam przebrana - powiedziała. - Zapłacono mi, żebym zaprezentowała w Met właśnie tę suk­ nię. No i kolię. Adam przymrużył oczy. - A kim był ten... - zawiesił głos - ...rudawy męż­ czyzna u pani boku? - To był nasz wielki brat - powiedziała Rosalie. - Za­ chary Lee... Niepodobny do mnie - uprzedziła ewentualne pytanie Adama - bo, jak pan już wie, my w naszej rodzinie nie jesteśmy spokrewnieni. - Wujek Zachary jest Amerykaninem - Uzupełniła Celeste. - I kimś, kogo wszyscy podziwiamy - wtrąciła szybko Rosalie, nie chcąc, by Celeste kontynuowała swe niedys­ krecje, na co się prawdopodobnie zanosiło. Potrzebna była w ogóle szybka zmiana tematu. - Często pan chodzi do opery, panie Cazell? - zapytała. - Nie... - Wtedy zdarzyła się premiera - wyrwała się Cate, za­ nim zdołał cokolwiek dodać. - A dziewczyny taty prze-pa- dają za premierami - wyskandowała. - Cate, przestań! - zaprotestował dobrodusznie Adam. - Zresztą, ciebie także zabieram na różne imprezy. Ostatnio byliśmy w kinie na „Harrym Potterze"... - Okej, okej! - Cate uniosła ręce w geście obronnym. - Ale tak naprawdę - dodała i spojrzała na Rosalie - to tata woli musical od opery. I w ogóle muzykę pop. Wiesz... kiedyś miał studio nagraniowe „Saturn", w którym wcale nie promował muzyki klasycznej. - Co nie znaczy, że jej nie lubię - zaprotestował Adam. - Nigdy nie widziałam, żebyś sam z własnej woli słu­ chał Bacha czy Mozarta...

TAJEMNICZA MODELKA 25 - Bo nie jesteś przy mnie bez przerwy! - Ano tak, to prawda. - Cate nagle posmutniała. - Nie­ stety nie jestem... - Zerknęła na Rosalie. - Więc nie po­ winnam się była wtrącać, przepraszam... Nie mogę przysiąc, że tata nie lubi klasyki. Zrobiła się niezręczna sytuacja. Adam próbował zmienić nastrój, przygarniając córkę i całując ją w czoło. - Catie, kochanie, nie teraz, nie spierajmy się... A czy pani wie - zwrócił się nagle do Rosalie - że słyszałem kie­ dyś jak pani sama śpiewa? Ma pani wielki talent. - Mnie pan słyszał? - Była kompletnie zaskoczona. - Gdzie? - To było w hotelu „Le Royal", w Phnom Penh. Wy­ stępowała tam pani z chórem dzieci. Rosalie poczuła się nagle niepewnie. - Ale... to było prawie rok temu... - Tylko tyle umiała odrzec. - Gdybym wciąż jeszcze miał tę swoją firmę nagraniową - uśmiechnął się Adam - na pewno zabiegałbym o kontrakt z panią. - Rodzona matka Rosalie była zawodową śpiewaczką - odezwała się Rebel. - Daj spokój! - szorstko zbyła siostrę Rosalie. Rebel westchnęła. - A jednak... Ja ci zawsze mówiłam, że ty tracisz czas na tych wszystkich wybiegach. Zuang Chi też ci to... - Dość! - zaprotestowała Rosalie. - Mówmy o czym innym... Na przykład - obróciła się ku Adamowi - niech nam pan powie, co pan robił wtedy w Phnom Penh. - Byłem w Kambodży, badając tam rynek lotniczy. Chcę inwestować w tę branżę.

26 EMMA DARCY No tak, oczywiście! Cóż innego mógł robić ten biznes­ men w Azji? Pojechał tam, żeby pomnażać swoje dochody. Skrzypnęły drzwi sali kominkowej i na progu pojawił się stary kamerdyner. - Milordzie - zwrócił się do księcia - lunch czeka na państwa w małej jadalni. - A, to świetnie, Brooks, dziękuję. - Hugh zaczął się podnosić. -No, drodzy goście, dziewczęta, chłopcy... Ada­ mie. .. Dzieci z psami ruszyły pierwsze. Rosalie udała, że po­ prawia sandał, wskutek czego znalazła się na końcu orszaku. Podeszła do niej Rebel. - On - Rebel dyskretnie wskazała głową - jest, zdaje się, tobą poważnie zainteresowany. - Kto? - uniosła brwi Rosalie. - Nie udawaj, siostro. - No dobrze - uśmiechnęła się Rosalie. - Ale przecież Cazell to zwykły playboy... Słyszałaś, co mówiła o jego haremie Cate. Tacy mnie nie interesują. - Cate, Cate! Wiesz... To biedna dziewczyna. Powiem ci zresztą, że martwię się o to dziecko. Przydałaby się jej normalna rodzina... Nie miałabyś ty chęci - wypaliła Rebel - na jakiś dobry uczynek? Pod twoim wpływem Adam może by się ustatkował. - Hola, siostro! Strasznie szybko zaplanowałaś mi życie. - Bo wydaje mi się... Czy ja wiem... Mam jakieś prze­ czucia? - Przeczucia! - zaśmiała się Rosalie. - A co do Cate, to ona ma przecież własną matkę. - Ma, ale tak, jakby jej nie miała. Sarah prawie się nią nie zajmuje... Catie zresztą wyraźnie faworyzuje ojca. - Rebel! - Rosalie przystanęła. - Oprzytomnij. Cóż

TAJEMNICZA MODELKA 27 ewentualnie po mnie w rodzinie Cazellów? Chcesz, żebym pchała palec między drzwi? Znów ruszyły. - Ale Adam wyraźnie ma się ku tobie... - zastanowiła się Rebel. - No a jego córka jest w trudnym wieku... Doj­ rzewająca dziewczynka bez oparcia może popaść w kłopoty... Rozmowa sióstr urwała się u drzwi sali jadalnej. Rosalie podniosła oczy, przekraczając próg i dotarło do niej, jak in­ tensywnie wpatruje się w nią właśnie ten Cazell. W tej chwili skoncentrował spojrzenie na jej... pępku. Rzeczywi­ ście odsłoniętym. Zaczęła w myślach przeklinać dzisiejszy pomysł włożenia dżinsowych biodrówek i topu. Miała ochotę krzyknąć: „Panie Cazell, nie! Niech się pan pogapi gdzie indziej!". Tymczasem on patrzył i patrzył. I nie przejmował się wcale tym, że przy nim stoi córka... Lepiej by uczynił, gdy­ by się skupił na zdobyciu serca swojej córeczki. Lepiej, gdy­ by to uczynił, zamiast próbować wciąż nowych podbojów wśród panienek do wzięcia. Rebel miała chyba rację, pomyślała Rosalie... Ta Cate może być naprawdę nieszczęśliwa... Kto wie, czy nie trzeba jej jakoś pomóc...? Chyba warto zaryzykować rozmowę z jej ojcem... Bo najważniejsze na świecie są nieszczęśliwe dzieci. Rozmowa z Cazellem może być zupełnie krótka. Trzeba mu tylko wbić do głowy, co należy, i tyle.

ROZDZIAŁ TRZECI Niedzielne obiady w Davenport Hall podawano zawsze w tej małej jadalni. Dzieci siadały wtedy z dorosłymi i tak też było teraz. Trzylatek Malcolm miał swój specjalny fo­ telik na wysokich nóżkach; pięcioletni Geoffrey zadowolił się poduszką położoną na krześle. Obie nastolatki, Celeste i Cate, starały się zachowywać jak prawdziwe damy. Pomieszczenie było jasne, z białymi meblami, z wyso­ kimi oknami, za którymi widać było różany ogród, w tej chwili zalany słońcem. Stół nakryto żółtym obrusem. Środek stołu ozdobiła szklana waza z kilkunastoma różami - tymi zza okien. Rosalie usiadła między chłopcami, Adam zaś do­ kładnie naprzeciw, między dziewczętami. Rebel i Hugh za­ siedli na dwóch końcach stołu. Adam wydawał się oczarowany i zaskoczony grzecznym zachowaniem dzieci, które kładły sobie właśnie lniane ser­ wetki na kolanach. W jego świecie, pomyślała Rosalie, takie rzeczy się raczej nie zdarzają. Tam dzieci separuje się od dorosłych, wskutek czego nieco dziczeją. Cate i Celeste niepostrzeżenie wciągnęły Adama do roz­ mowy. Mówiły o książkach, które czytają, o koleżankach ze szkoły i o filmach obejrzanych w telewizji. Adam starał się chwytać wszystkie wątki, stawiał, gdzie należy, pytania, uśmiechał się, był przyjacielski. On chyba to wszystko odgrywa, pomyślała Rosalie. Gra dla niej, siedzącej naprzeciw... Co chwila unosił głowę

TAJEMNICZA MODELKA 29 i rzucał jej wiele mówiące spojrzenia. Tak, tak, to jest wyraźny występ. Dla niej - bo przecież nie dla tych na­ stolatek. Rosalie, kobieta dojrzała, uważała, że zna się na męż­ czyznach. Wszyscy oni rozkładają pawie ogony, próbują się pokazać z najlepszej strony, nadskakują. A dzieje się tak, póki nie upolują swej zdobyczy. Po czym idą polować gdzie indziej. Zgodnie z jej przewidywaniami, Adam spróbował się do niej zbliżyć zaraz po lunchu. Ułatwił mu to splot paru wy­ darzeń. Bo najpierw dziewczęta pożegnały się i poszły na górę, aby do końca spakować Cate przed odjazdem. Potem Rebel zabrała Malcolma, żeby go położyć spać. Zaś Hugh musiał się zająć Geoffreyem. Adam wstał od stołu i zapytał, czy mógłby obejrzeć so­ bie ogród wokół pałacu. - Przeszedłbym się trochę - powiedział - przed powrot­ ną jazdą do Londynu. - Ależ oczywiście! - Książę się uśmiechnął. - Może ty oprowadzisz gościa - zwrócił się do Rosalie - bo ja z tym malcem - dodał i pogładził Geoffreya po główce - daleko bym nie zaszedł. W ten sposób Rosalie zmuszona została do towarzysze­ nia Adamowi. Sprytny człowiek, pomyślała. Czy los zawsze mu tak sprzyja? Udali się oboje do wyjścia. - Jest tu może jakiś ogrodowy labirynt, w którym mo­ glibyśmy się zgubić? - zapytał Adam. Spojrzała na niego spod oka. - Nie. Ale jest głęboki staw, w którym łatwo się utopić, jeśli kto chce.

30 EMMA DARCY Zaśmiał się, przepuszczając ją przodem w drzwiach. A taki był dominujący w tym śmiechu, że zacisnęła ręce, gotowa z nim prawie walczyć. Zesztywniały jej przy tym plecy i kark. Musiała się świadomie rozluźnić, aby zyskać swobodę dalszych ruchów. - A więc jest jezioro - podjął Adam. - Z łódkami? Mo­ że popływamy? - Zdawało mi się, że chce pan pospacerować? Przed podróżą. Skinął głową. - Owszem. Ale wiosłowanie to też praca fizyczna. Ulokowałbym panią na dziobie, jako mego cicerone , a sam... - Nic z tego - przerwała mu. - Mają tu tylko jedno­ osobowe canoe. - Nie do wiary - pokręcił głową Adam. - A więc nie uda nam się romantyczna improwizacja. Stary pałac, piękna kobieta, gondolier... - Gondolier, kobieta! - prychnęła. - Niech pan pomyśli lepiej o swojej córce. Ta dziewczyna bardziej niż jakieś ko­ biety potrzebuje pańskiego zaangażowania. - Ho, ho! - Adam przystanął. - Słyszę tu jakieś tony pedagogiczne. Sądzi pani, że Cate jest biedną sierotką? - Ona ma dopiero trzynaście lat, Adamie. Szkoła i ko­ leżanki nie zastąpią jej ojca i matki. Mam rację? Pierwszy raz nazwała mnie po imieniu, zdał sobie spra­ wę. Ale przecież nie dlatego, że się nagle dała oswoić. Może przeciwnie, może to dlatego, że pragnie walki, w bliższym zwarciu. Tak czy owak, niepostrzeżenie przeszła z nim na „ty". cicerone (wł.) - „przewodnik". Przyp. tłum.

TAJEMNICZA MODELKA 31 - A więc...? - podjęła Rosalie. - Czy twojej Cate nic się nie należy? Nie odpowiedział. Powoli ruszył przed siebie w stronę wody. Obok niego w milczeniu szła Rosalie. I zaraz ukazał im się malowniczy staw, o brzegach porośniętych rododen­ dronami, które właśnie kwitły. Bardzo angielska sceneria, pomyślała Rosalie. Rebel musi być w tej posiadłości szczę­ śliwa z Hughem. Chyba na dobre zapuściła tu korzenie. Ona sama zaś nigdzie nie ma korzeni... W żadnym mie­ ście ani kraju. Przywiązana jest tylko do niektórych osób. Ciekawe, jak jest pod tym względem z Cazellem... Ktoś taki jak on może mieć wiele domów. Wiedziała od Cate, że Adam, poza londyńską, posiada też rezydencje w Nowym Jorku, w Hongkongu, a nawet na Karaibach. Karaiby to „raj podatkowy", no tak, uzmysłowiła sobie. Zatrzymali się na brzegu stawu. Adam rozejrzał się. - Pozwól, że zapytam: czy Davenport Hall to twój stały dom? Mieszkasz tu z siostrą? - Mój dom? Nie. Jestem tu tylko w gościach... Od tygo­ dnia. - Wobec tego, gdzie masz swoje gniazdo, Rosalie? Jeśli wolno spytać. Wzruszyła ramionami. - Trudno powiedzieć. Mam wiele miejsc, gdzie mogę się zatrzymać... - Rozumiem. Człowiek miewa gdzieś jednak swoją kwaterę główną. Spojrzała w bok. On stara się ją przyszpilić. Chciałby wiedzieć, gdzie jej w razie czego szukać. Lecz ona nie ma ochoty mu tego ułatwiać, choć rzeczywiście taką „kwaterę główną" posiada. I jest nią apartament w londyńskim May­ fair, własność Joela Fabera, męża jednej z jej sióstr, Tiffany.

32 EMMA DARCY Joel nalegał, by członkowie rodziny Jamesów używali tego mieszkania, ile razy zechcą. A jego główną opiekunką uczy­ nił właśnie Rosalie. Wiedział, że warta jest wsparcia, bo większość tego, co sama zarobi, przeznacza na cele dobro­ czynne. .. Zaczęli iść brzegiem jeziora. - Nie przywiązuję się do miejsc ani rzeczy - wzruszyła ramionami Rosalie. - Chcesz powiedzieć - odparł Adam i popatrzył na nią sceptycznie - że masz mało rzeczy? I trzymasz je w jednej walizce? - Prawie. - W jej głosie dał się słyszeć odcień ironii. - Mieszkam głównie w podróżach, tak bym to nazwała. - No, to jednak jest coś, co nas łączy - ucieszył się Adam. - Czy ja wiem... W każdym razie ja nie mam córki, którą zostawiałabym samą. - Cate nigdy nie jest sama - zaprotestował żywo. - Przebywa z matką i ojczymem, ma swoją przyjaciółkę Ce­ leste i inne koleżanki szkolne. - Matka i ojczym, o ile wiem, mają dla niej tak samo mało czasu jak ty. Zacisnął usta, prawie obrażony. - Czemu ty mnie tak oskarżasz, Rosalie? - Po prostu żal mi tej twojej Catie. - Ależ ty ją znasz... chyba dopiero tydzień? A więc wcale jej nie znasz. - A może ona jest ze mną szczera? Może to ty jej nie znasz? Adam przystanął. - Nie rozumiem. Czy ona odgrywa przed tobą rolę ja­ kiejś małej biednej-bogatej dziewczynki?