barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony86 192
  • Obserwuję102
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań51 496

IV Lisa Desrochers - A Little Too Scarred

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

IV Lisa Desrochers - A Little Too Scarred.pdf

barbellak EBooki
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 41 stron)

Tłumaczenie: marika1311 Strona 2 Lisa DesrocheRs „A Little Too Scarred” Tom 3,5 cyklu „A Little Too Far”

Tłumaczenie: marika1311 Strona 3 Ta część pochodzi z „Fifty First Times: A New Adult Anthology”, zbioru opowiadań różnych autorów.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 4 Rozdział pierwszy - W sobotę wracam do domu na przerwę. – mówi Rick po drugiej stronie słuchawki. Przez to, jak moje wnętrzności się skręcają, można by pomyśleć, że powiedział mi właśnie, że zostałam przegrupowana. Ale to nie może się zdarzyć. Armia nie chce cię już, kiedy jesteś zepsuta. Myślałam, że będę miała czas przynajmniej do lata, zanim będę musiała stawić mu czoła. Zanim się dowie. Nie pomyślałam o wiosennej przerwie. - Wow… to świetnie… ale jedziemy chyba na wakacje. – Słyszę drżenie w moim głosie i mam nadzieję, że on tego nie zauważa. - Cholera, Vi. – Obniża ton głosu, który staje się nieco szorstki. – Nie mogę się doczekać, żeby cię zobaczyć. Poczekaj przynajmniej do poniedziałku, żebyśmy mieli dla siebie weekend. Przełykam gulę w gardle i zamykam oczy. - Um… mamy już bilety lotnicze, więc… Głupie było pozostawanie z nim w kontakcie, ale desperacko pragnęłam czegoś, co nie byłoby zdefiniowane przez to, co się tamtego dnia stało na drodze. Byłam taka nieobecna, że chyba tego nie przemyślałam – tego, co się stanie, kiedy wrócę do domu. - Sprawię, że to będzie warte twojego czasu. – mówi, a jego głos zamienia się w sugestywny pomruk. Moje serce się ściska i czuję szarpnięcie na bliźnie, kiedy moja twarz się wykrzywia. Unoszę dłoń i jej dotykam, przebiegając palcami grubą szramę, która biegnie od skóry na czubku głowy, przez miejsce, w którym kiedyś było moje prawe oko, aż do kącika ust. Za mną otwierają się drzwi, a ja czuję w sobie rosnący gniew. Nigdy nie puka. - Zaczekaj chwilę. – mówię do Ricka i wyciszam telefon, zanim ma szansę odpowiedzieć. - Rene, kochanie? Obiad jest na stole. – odzywa się mama z progu. Nigdy nie nazywała mnie kochanie. To tak, jakbym w jej oczach wróciła z powrotem do dzieciństwa. Nienawidzę tego. I tego, że potrzebuję teraz jej pomocy. Nienawidzę tego, że w zasadzie jestem dzieckiem, muszącym uczyć się wszystkiego od nowa. Nienawiść żyje we mnie jak wąż, pełzający dookoła i zatruwający wszystko do momentu, w którym siebie nienawidzę najbardziej.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 5 - Rozmawiam przez telefon. Za chwilę zejdę. Czekam, aż drzwi się zamkną. To się nie dzieje. - Powiedziałam, że za chwilę zejdę, mamo. – Próbuję nie brzmieć na tak zirytowaną, na jaką się czuję, ale to ciężkie zadanie do wykonania. Wzdycha. Często to robi. Może zawsze to robiła, a ja wcześniej tego nie zauważałam, ale tego też nienawidzę. - No dobrze, Rene, ale obiad wystygnie. Nie zwlekaj zbyt długo. - Hej. – mówię do Ricka, kiedy mama wychodzi. – Muszę lecieć. - Kiedy wrócisz? – pyta. - Co? - Z wakacji? Ja nie wracam do szkoły jeszcze przez tydzień od niedzieli, więc pomoże porobilibyśmy coś w sobotę? - Och… - W ciszy, jaka następuje, czuję, jak materiał moich znoszonych jeansów się drze, bo tak mocno wplątałam palce w dziurę na kolanie. – Nie sądzę, żebyśmy zdążyli wrócić do tego czasu, ale sprawdzę. - Okej. A jak nie zdążycie, to może ty powinnaś przyjechać do San Jose i trochę posiedzieć. – Ton jego głosu ponownie obniża się w ten seksowny szept. – Muszę cię zobaczyć, Vi. Zwariuję tutaj. A teraz płaczę. - Postaram się. - Oby ci się udało. - Na razie, Rick. Rozłączam się i gapię na telefon. Wiem, że muszę to zakończyć, ale myślenie o życiu bez niego mnie zabija. Jest w nim jedyną rzeczą, która nie jest do dupy. A głupie jest to, że w liceum nawet go nie lubiłam. Był dwa lata wyżej ode mnie, a znałam go tylko dlatego, bo spotykał się z Lexie, przyjaciółką mojej starszej siostry Katie. Ponownie nawiązaliśmy kontakt, kiedy byłam w Afganistanie, bo okazało się, że facet z mojej jednostki znał go, kiedy latem pracował w Applebee’s. To był jeden z tych momentów pod tytułem „jaki ten świat mały” i wtedy wydawało się to zabawne – że na środku pieprzonej pustyni poznaliśmy kogoś, kto znał tego samego Ricka Hamiltona z Freemont w Kalifornii. Skończyło się na tym, że Chris został tam moim najlepszym przyjacielem. W każdą niedzielę rozmawialiśmy z Rickiem na Skype. Ale wtedy Rick zaczął rozmawiać ze mną również w inne dni i rzeczy zaczęły się zmieniać. Zaczęłam go lubić. A potem zaczęłam naprawdę go lubić. Spędziliśmy

Tłumaczenie: marika1311 Strona 6 cztery miesiące, robiąc te wszystkie plany. Nie mogłam się doczekać, by wrócić do domu i go zobaczyć. Po prostu nie planowałam wjechać na przydrożną bombę. Przez dwa tygodnie miałam zabandażowane oczy, a dopiero kiedy minął kolejny tydzień, mogłam cokolwiek dostrzec. Nawet teraz wszystko jest dość rozmyte. Moja terapeutka powiedziała rodzicom, by przestali do mnie dzwonić i pisać e- maile. Biorąc pod uwagę, że tak naprawdę chciałam tylko zwinąć się w kłębek i umrzeć, miała nadzieję, że przez to przynajmniej zacznę się starać. To tak jakby pomogło. Kiedy powiększyła litery tak, że każda z nich na ekranie miała około dwóch centymetrów, mogłam zacząć je dostrzegać. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, kiedy namówiła mnie do otworzenia mojej skrzynki odbiorczej, były e-maile od Ricka. Były ich dziesiątki. Pierwsza z wiadomości mówiła tylko o tym, że dałam dupy, bo ominęłam nasze środowe spotkanie na Skype, ale w każdej kolejnej brzmiał na coraz bardziej zaniepokojonego. Kiedy dotarłam do tej, która brzmiała: Boże, Vi, proszę. Powiedz, że nic Ci nie jest. Zaraz oszaleję. – postanowiłam mu odpisać i dać znać, że Chris nie żyje. Czułam, że zasługiwał na to, by się o tym dowiedzieć. Nie miałam zamiaru po tym pozostawać z nim w kontakcie, ale kiedy tydzień później zostałam wysłana do Walter Reed1, zaczął do mnie dzwonić codziennie i nie mogłam się zdobyć na to, by się rozłączyć. To było miesiąc temu. Wie, że zostałam ranna w tym samym ataku, podczas którego zginął Chris, ale nie byłam z nim szczera co do tego, jakiego rodzaju odniosłam obrażenia. Nie mogę właściwie wyjaśnić, dlaczego nie chcę, by się dowiedział, poza tym, że czuje się tak, jakby on był kawałkiem normalnej mnie. Daje mi życie poza szpitalami i operacjami – coś, co jest tylko moje, nietkniętego przez zniszczenie i śmierć. Godzinami rozmawiamy przez telefon, o wszystkim i o niczym. Czasami po prostu milczymy i słuchamy swoich oddechów. Nie ma znaczenia to, czy rozmawiamy, czy nie. Kiedy gadamy przez komórkę, jestem po prostu Rene Vargas, a nie Rene niewidomy potwór. Nie ma nic, czego nie mogłabym mu powiedzieć. Oprócz tej rzeczy, którą przed nim ukrywam. Mamy kilku wspólnych znajomych i domyśliłam się, że długo nie potrwa to, aż ktoś go w końcu o tym poinformuje. Każdego dnia spodziewam się się usłyszeć w jego głosie obrzydzenie, kiedy powie: „Cholera, Vargas. Dlaczego, do cholery, mi tego nie powiedziałaś?”. Albo, co gorsza, po prostu przestanie do mnie dzwonić. Ale wydaje mi się, że po tym, co się stało między nim, a Lexie, żaden z naszych wspólnych przyjaciół z nim nie rozmawia. 1 Walter Reed Army Medical Center – wojskowy szpital medyczny w Waszyngtonie.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 7 Zwlekam się z łóżka i udaję się do kuchni. Przez pierwszy tydzień po powrocie do domu, każdej nocy po tym, jak rodzice już zasnęli, wstawałam i chodziłam dookoła, zapamiętując teren. Szukanie drogi po omacku po własnym domu, kiedy ktoś na to patrzy, jest po prostu zbyt żałosne. Choć nadal są pewne rzeczy, przez które popełniam błędy, a jedną z nich jest noga stolika przy końcu korytarza. Skręcam zbyt blisko niego i uderzam się w duży palec u stopy. - Kurwa. – mamroczę, zanim mogę się powstrzymać. - Rene? – woła mama z kuchni, a w jej głosie pobrzmiewa panika. Sekundę później już trzyma mnie za ramię. – Pozwól, że ci pomogę. - Nie potrzebuję pomocy. – twierdzę uparcie, próbując się jej wyrwać. - Rene! – warczy tata. – Pilnuj swojego tonu! - W porządku. – mówi mama, a ja mam ochotę jej powiedzieć, żeby się zamknęła. Nie jest w porządku. Nic takie nie jest. - Nie, nie jest. – Powtarza moje myśli. – Nie obchodzi mnie, przez co przeszła. Nic nie daje jej prawa do nieszanowania swojej matki. Tata jest jej całkowitym przeciwieństwem. Według niego, jeśli zdarzy się coś gównianego, musisz „stanąć na nogach o własnych siłach”. Co oznacza, że zwykle kończy się na tym, że wkurza się na nas obie – na mamę za to, że mnie niańczy, a na mnie za to, że każę jej przestać. Jego sposób może się wydawać nieco okrutny, ale nie chcę współczucia ani pomocy. Może i nie jestem w stanie zobaczyć wyrazu twarzy mamy, ale przez brzmienie jej głosu wiem, że patrzy na mnie tak, jakbym była czymś godnym współczucia. Odsuwam się od niej i tak szybko, jak mogę, przechodzę przez salon w drodze do kuchni. Ignoruję cichą kłótnię za moimi plecami i wślizguję się na swoje miejsce. Na ciemnym blacie stoi biały talerz, a tuż po mojej lewej stoi miska pełna czegoś. Kiedy chwilę później mama i tata wchodzą do kuchni, nie jestem pewna, co mam na swoim talerzu, ale już sobie to nałożyłam. - Och, dobra robota, kochanie. – mówi mama, jakbym była w przedszkolu. Przynajmniej przestała już za mnie kroić mięso. Ignoruję ją i jemy w napiętej ciszy – kurczaka w jakimś pikantnym sosie. Kiedy kończę, podchodzę do zlewu i spłukuję swój talerz. Kiedy odstawiam go na blat, obija się o jakiś inny talerz i nie jestem pewna, czy co najmniej jeden z nich się nie zbił. I nienawidzę siebie trochę bardziej. - Idę do łóżka. – mówię do nich, wychodząc z kuchni, żeby zostawili mnie w spokoju. - Dobranoc, kochanie! – woła mama. – Karaluchy pod poduchy! Och, Boże.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 8 Przechodzę przez rutynę w łazience, po czym przebieram się i siadam na łóżku. Biorę laptopa na kolana i wpisuję w oknie wyszukiwania „operacje plastyczne blizn na twarzy”. Po raz setny czytam te artykuły. Zdjęcia sprzed i po nie są takie pomocne, bo nie mogę dostrzec żadnych szczegółów, ale wszystkie opinie mówią o tym, że ludzie o wiele lepiej czują się ze sobą. A ja chcę się lepiej ze sobą czuć. Chcę być w stanie stanąć przed Rickiem i rozmawiać z nim twarzą w twarz tak, by nie miał odruchu wymiotnego. Ale przez kilka kolejnych miesięcy nie rozpoczną tego procesu. A potem to całe leczenie… nie mogę tak długo tego przeciągać. Już wolałabym, żeby myślał, że jestem suką, niż by miał poznać prawdę. Muszę zakończyć nasze… coś, czymkolwiek to jest. Zamykam laptopa i przesuwam go na drugą stronę mojego podwójnego łóżka, po czym płaczę cicho w poduszkę, dopóki nie jestem zbyt zmęczona, by utrzymać otwarte oczy. *** Budzę się gwałtownie, z dźwiękami eksplozji wciąż rozbrzmiewającymi w moich uszach i słyszę krzyki nawet po tym, jak otwieram oczy. Oczywiście wiem, gdzie jestem, ale to nie zmienia faktu, gdzie zabiera mnie moja podświadomość, kiedy przejmuje nade mną kontrolę. Mama zabiera mnie skrupulatnie na terapeutyczne spotkania w poniedziałki, środy i piątki. Nie pomagają. Brzegiem kołdry ocieram pot z twarzy i podciągam się, by usiąść, kiedy pęd mojego serca zaczyna zwalniać, a przypływ adrenaliny się kończy. Na zewnątrz jest jasno, ale nie mam pojęcia, która jest godzina. I szczerze mówiąc, to nie ma znaczenia. Jest czwartek, co oznacza, że nie mam żadnego spotkania, a Rick zadzwoni dopiero później. Zaciągam się pod prysznic i zakładam na siebie jakieś ubrania, następnie ręcznikiem osuszam włosy. To tak naprawdę tylko krótka, czarna grzywka, odrastająca w miejscu, gdzie ogolili mi głowę, by mnie poskładać do kupy. Łapię laptopa i przeglądam swoją bibliotekę audiobooków, włączając książkę, którą obecnie czytam, od momentu, na którym skończyłam. Zakładam słuchawki i kładę się na poduszkach. Właśnie trochę się rozluźniam, kiedy czuję dłoń na swoim kolanie. Szarpnięciem wyciągam z uszu słuchawki. - Co, mamo?

Tłumaczenie: marika1311 Strona 9 - Masz gościa. – mówi to tak delikatnie, w cieniem nadziei, ale równie dobrze mogłaby na mnie zrzucić drugą bombę. Wstrzymuję oddech i siadam, odwracając twarz do okna i odruchowo zakrywając bliznę na twarzy dłonią. - Mamo! Nie! Nie chcę nikogo widzieć. Zawiasy lekko piszczą, kiedy drzwi otwierają się nieco szerzej. - Vi? To głos, o którym śnię, kiedy akurat w moim śnie nie pojawia się eksplozja. Głos, który mnie uszczęśliwia, kiedy jestem pewna, że na świecie nie ma już szczęścia. Głos, dla którego żyję. I umieram wewnętrznie, kiedy go słyszę.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 10 Rozdział drugi - Co ty tu robisz? – pytam, a słowa więzną mi w gardle. - Musiałem cię zobaczyć, Vi. Nie mogłem czekać kolejnych dwóch tygodni. Modlę się, żeby podłoga się przede mną rozstąpiła i mnie pochłonęła. - Ja… nie czuję się zbyt dobrze. Musisz iść. I to nie jest kłamstwo. Zaraz zwymiotuję. Kiedy tym razem się odzywa, jego głos słychać z bliższej odległości. - Ja tylko… - Głuchy jesteś? – mówię ostro i czuję przelewającą się przeze mnie panikę. – Powiedziałam, że masz iść! Kiedy tego nie robi, podnoszę drugą rękę do twarzy i krzywię się, chowając ją w dłoniach. - Przykro mi. – mówi mama. – Musisz jednak wyjść. Na długą chwilę zalega cisza, po czym Rick znowu się odzywa, tonem tak delikatnym, że to aż boli. - Wiem, że twoja kamerka nie jest rozwalona. Wiem, że nie mówisz mi wszystkiego. Mój grymas pogłębia się, kiedy mówi o moim kłamstwie. To była moja wymówka, kiedy chciał wrócić do rozmów na Skype. Łza spływa mi po rzęsach, a resztę przełykam. - Proszę. – jego głos słychać jeszcze bliżej, a ja czuję mokrą gulę w gardle. – Porozmawiaj ze mną. - Musisz wyjść. – mówię znowu, ale jest to zdławione. Dźwięk mojego cierpienia sprawia, że jeszcze więcej łez napływa mi do oczu. Chowam twarz w dłoniach i mocniej się garbię, próbując wniknąć w samą siebie i się skryć, ale nie mogę już dłużej wstrzymywać szlochu. Wymyka mi się z gardła w zdławionym: - O Boże. - Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo ją to zdenerwuje. Naprawdę musisz wyjść. – Głos mamy jest pewny, ale brzmi w nim zaniepokojenie. - Z całym szacunkiem, pani Vargas, myślę, że to ostatnia rzecz, jaką muszę zrobić. – W słowach Ricka słychać lekki gniew, który znika, jak tylko siada po drugiej stronie mojego łóżka. – Rene, poradzę sobie z tym, cokolwiek to jest. Proszę. Chcę ci pomóc. Kiedy słyszę, jak używa mojego imienia, zalewa mnie fala rozpaczy.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 11 - Nikt nie może mi pomóc! Słyszę, jak wzdycha. - Mogę porozmawiać z nią przez chwilę sam na sam? - Tylko ją denerwujesz. – mówi mama, a zmartwienie słychać teraz wyraźnie w jej drżącym głosie. – Musisz teraz wyjść, albo zadzwonię po policję. Czuję palący kwas w gardle, kiedy unoszę twarz. To koniec. Rick wie. Nie ma sensu już tego ukrywać. I tak miałam zamiar zakończyć to dzisiaj, kiedy by zadzwonił, a kiedy już mi się przyjrzy, nie będę musiała się o to martwić. Wypuszczam z siebie drżący oddech i opuszczam ręce. - W porządku, mamo. - Na pewno? – pyta nieufnie, a panika wciąż rozbrzmiewa w jej głosie. Kiwam głową, pokonana. - Będę na zewnątrz. – mówi, a potem drzwi się zamykają. Zamykam oczy i biorę głęboki oddech, zanim odwracam się twarzą w twarz do Ricka. Nie, żebym była w stanie wiele zobaczyć wtedy, kiedy są otwarte. Naprawdę wolałabym zamknąć uszy, żeby nie słyszeć przerażonego westchnienia. Czekam, ale nic się nie dzieje. Otwieram oczy, a on wciąż tu jest – blond włosy i opalona twarz ponad ciemną koszulką. - Czy to boli? – pyta w końcu cicho. – Boli cię? Kręcę lekko głową, zanim zdaję sobie sprawę, że mu odpowiadam. - Nie za bardzo. – A przynajmniej nie w fizyczny sposób. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? – W jego głosie nie pobrzmiewa nawet cień zdegustowania, jak to sobie wyobrażałam, kiedy mówił te słowa w mojej głowie. Ponownie spuszczam twarz w dłonie. - Bo jestem odrażająca. Słyszę, jak lekko łkam, kiedy Rick delikatnie odsuwa dłonie od mojej twarzy i sam ją łapie. Jego ręce są ciepłe i solidne. Po prawie roku tylko rozmawiania, jest jednocześnie niesamowicie i przerażająco w końcu go dotknąć. - Nie jesteś odrażająca, Vi. Jesteś taką samą osobą, jaką zawsze byłaś. Tylko trochę… zmienioną. Wbrew sobie parskam śmiechem, a trochę śliny wymyka mi się przez usta. - Dzięki, ale już się kąpałem. – mówi, a w jego głosie pobrzmiewa uśmiech.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 12 Znowu się śmieję, tym razem nie parskając śliną. Ale nagle łzy znowu spływają po mojej twarzy. - Hej – mówi – jestem wrażliwym gościem, i w ogóle, ale łzy trochę mnie przerażają. Jeszcze głośniej się śmieję, przez łzy. - Bardziej niż moja twarz? - O wiele bardziej. Powstrzymuję swój nerwowy chichot i po prostu tak siedzimy, patrząc na siebie. Nie wykonuję żadnego ruchu, żeby ukryć twarz, mimo że czuję na niej wagę jego wzroku, przebiegającego po niej. - Nie jest aż tak źle. – mówi w końcu. Teraz się odwracam, patrząc w kierunku okna. Wycieram łzy z policzków, czując pod palcami wypukłą bliznę. - Jeej, dzięki. Teraz mi o wiele lepiej. - Mówię poważnie, Vi. Więc masz kilka blizn. I co z tego? To czyni cię wyjątkową. Jeszcze więcej łez spływa po moich rzęsach. Zabawne, że oko, które nawet nie jest prawdziwe, wciąż może łzawić. - Powiedz to wszystkim małym dzieciakom, które z krzykiem uciekają do mamusi, kiedy mnie widzą. - A czy ktoś rzeczywiście to zrobił? Hm? – pyta, lekko dokuczliwym tonem. Parskam śmiechem pozbawionym wesołości. - Nie, ale tylko dlatego, że tam nie byłam. - Tam? - Tam. – odpowiadam, machając dłonią w stronę okna. Zalega cisza i prawie mogę usłyszeć, jak Rick walczy sam ze sobą. - Jak wiele możesz zobaczyć? – w końcu pyta. Automatycznie unoszę dłoń, by zakryć twarz, ale Rick za nią łapie i ją odciąga, a ja mu na to pozwalam. - Mogę zobaczyć prawie wszystko, ale jest to zamazane. Coś jak teraz, kiedy widzę twoją twarz, ale nie widzę na niej obrzydzenia. - Huh. – mruczy, przesuwając się na łóżku, przez co jego kolano dotyka mojego. – Nie mogę sobie przypomnieć, by kiedykolwiek jakaś gorąca laska nazwała moją twarz obrzydliwą. Mnie, tak, ale nie moją twarz.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 13 Biorę głęboki wdech, dokładnie przypominając sobie, jak niesamowita ta twarz jest; wielkie, niebieskie oczy okolone szalenie długimi, jasnymi rzęsami, osadzone w wąskiej twarzy w wyrazistymi kośćmi policzkowymi. Boże, naprawdę chciałabym móc go zobaczyć. - Spróbuj sobie wyobrazić chodzenie z taką twarzą – mówię, wyrzucając dłoń w powietrze – wiedząc, że wszyscy się na ciebie gapią i szepcą za twoimi plecami. Zalega długa cisza. - Vi, wydaje mi się, że trochę to wyolbrzymiasz. Z jego słowami, wszystkie pokłady gniewu, które zazwyczaj przeznaczam dla mamy, nagle wypływają na powierzchnię. - Serio? Bo ja prawie umarłam, Rick! A Chris umarł, podobnie jak dwóch facetów z mojego patrolu. To jest raczej, kurwa, coś! - Nie o to mi chodziło. – odpowiada cierpliwie, zupełnie jakbym wcale przed chwilą się na nim nie wyżyła. – Nie zamierzam mówić nic głupiego w stylu, że wiem, przez co przechodzisz, albo wiem, że to musi być ciężkie. Nie mam o tym pojęcia, tak samo jak każda inna osoba, która nie jest tobą. Wiem jedynie tyle, że kilka blizn wcale nie sprawia, że jesteś mniej niesamowita. Jeszcze więcej pieprzonych łez. Tak bardzo starałam się wstrzymywać emocje, ale Rick w jakiś sposób je ze mnie wydobywa i nie wiem dlaczego. Spuszczam głowę. - Jestem tak popieprzona, że nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Palcem unosi moją brodę, a jego dotyk na mojej skórze sprawia, że wnętrzności zwijają mi się w cienki supeł. Ale nie zostawia tam dłoni, kiedy już na niego patrzę. Opiera ją o swoje kolano. - Nie odpychaj mnie, Vi. Może i nie wiem o tobie tak dużo, jak dużo bym chciał, ale ty musisz wiedzieć, że ja jestem upartym sukinsynem i będę osłabiał twój opór. Parskam kolejnym pół-śmiechem, pół-szlochem, po czym odsuwam się, by oprzeć się o wezgłowie łóżka. - Nie tak to sobie wyobrażałam, kiedy myślałam o tobie w swoim łóżku. Przesuwa się tak, by usiąść obok mnie, a jego ramię ociera się o moje. Kiedy znowu się odzywa, jego głos brzmi jak mruczenie, niskie i kuszące. - Możemy to naprawić, jak tylko będziesz gotowa. Chowam twarz w dłoniach. - Nie zamierzam na ciebie naciskać na nic, prócz tego, by spędzać z tobą dużo czasu. Jeśli będziemy to robić w twoim pokoju, mogą być z tego same korzyści – mówi,

Tłumaczenie: marika1311 Strona 14 szturchając mnie lekko ramieniem – ale miałem nadzieję, że pozwolisz mi zabrać się na zewnątrz. - Gdzie? – pytam, wiedząc, że to i tak się nie wydarzy. – I nie mów mi, że na oglądanie gwiazd. - Żadnych gwiazd. – słyszę uśmiech w jego głosie, kiedy to mówi. – Ale na pewno są miejsca, do których moglibyśmy pójść. - Na przykład? - Cóż… zakładam, że nadal jesz, prawda? I robi się coraz cieplej, więc jest też plaża i… wspominałem już o jedzeniu? Bo jestem w tym naprawdę dobry. Podciągam kolana do góry, a kiedy zdaję sobie sprawę, że patrzę prosto na niego i nie widz strachu, czuję motylki latające w mojej piersi. - Więc mamy jedzenie i piasek. - Kiedy tak to ujmujesz, brzmi to dość kiepsko. – Milknie na chwilę, wyciągając przed siebie nogi. – Daj mi szansę, a wymyślę coś lepszego. Opieram się o niego i przechylam głowę na jego ramię. Jest twardszy niż się spodziewałam i pachnie jak ciepłe prześcieradła oraz mydło Ivory. Obejmuje mnie ramieniem, a to takie… dobre uczucie. Takie naturalne. I normalne. Ale mimo tego, że dzięki niemu łatwo jest pogrążyć się w fantazji, ja nie jestem normalna. - Myślałeś kiedyś o tym, jakie to byłoby uczucie umrzeć? - Nie za bardzo. – Czuję jego ciepły oddech w swoich włosach, kiedy to mówię. - Ja myślę o tym cały czas. Myślę o tym i śnię o tym. – Moje wnętrzności skręcają się na obraz wraku, który staje mi przed oczami. – Przez kilka tygodni, zaraz po tym, żałowałam, że sama nie umarłam. Mocniej mnie przytula. - Cieszę się, że tak się nie stało. - Ale Chris zginął. – Głos drga mi na jego imieniu, a łza stacza się po moim policzku. Rick przyciąga mnie bliżej siebie i przytula. Czuję, jak jego klatka piersiowa drga i zdaję sobie sprawę, że on powstrzymuje swoje własne łzy. - Czemu tu jesteś? Lekko sztywnieje, odchrząkując. - Myślałem, że to oczywiste. - Nie musisz zostawać… teraz, kiedy już wiesz. Nie musisz udawać. Unosi drugą rękę w powietrze.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 15 - Żadnego udawania. Nigdy bym cię tak nie znieważył. - Przepraszam, że cię okłamywałam. Powinnam była ci powiedzieć. Ja tylko… chyba potrzebowałam jednej, normalnej rzeczy. Chichocze. - My nigdy tak naprawdę nie byliśmy normalni, Vi. To znaczy, czy związki zwykle nie kończą się, kiedy jedna osoba rozstaje rozlokowana? To całe „drogi John”2 i w ogóle? Wzruszam ramionami. - Tak, chyba tak. - Więc my i normalność chyba nie znajduje się w tym samym zdaniu. – mówi w moje włosy. Jego ciepły oddech na mojej głowie sprawia, że drżę. - Musi być mnóstwo dziewczyn, które zabiłyby, żeby się z tobą umówić. Nadal nie rozumiem, czemu jest w ogóle jakieś my. Wzrusza ramionami. - Czasami coś po prostu zaskakuje. - Zaskakuje. – Ma rację. Coś między nami zaskoczyło od samego początku. - Koncert. – mówi, unosząc głowę. - Co? - Tam cię zabiorę. Ciężar rośnie w mojej piersi na myśl o byciu zmiecioną przez morze spoconych ciał, ale zanim mam szansę otworzyć usta, żeby zaprotestować, Rick dodaje: - Moja ciocia gra w orkiestrze symfonicznej. Mówiła coś o tym, że jestem okropnym bratankiem i nie przychodzę, by ją zobaczyć. Załatwi nam bilety. - Kiedy? - Mówiła coś o przyszłym tygodniu… a może chodziło o ten tydzień? Kurwa, mam nadzieję, że tego nie ominęliśmy. - A co gra? - Um… - Cisza. - Wow. Naprawdę jesteś okropnym bratankiem. - Tak… no cóż. Dowiemy się wspólnie. Moje wnętrzności się skręcają. 2 Dear John letter – list oznajmiający zakończenie związku

Tłumaczenie: marika1311 Strona 16 - Nie jestem pewna, czy mogę. - Wakacje. – mówi i widzę, jak unosi dłoń do swojej twarzy. – Cholera. Zapomniałem. Przez krótką chwilę rozważam, by brnąć dalej w to kłamstwo, ale potem biorę głęboki oddech. - Nigdzie nie jedziemy. Powiedziałam tak tylko dlatego, bo bałam się z tobą spotkać. - Więc zwiałem dziś ze swoich zajęć bez powodu? Uśmiecham się na prowokacyjny ton w jego głosie. - Chyba tak. Przykro mi. Przyciąga mnie bliżej do siebie. - Zdecydowanie było warto.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 17 Rozdział trzeci - Powiedz mi prawdę. Jak bardzo sztucznie to wygląda? – pytam, wskazując na swoje oko, kiedy siadamy na rattanowej ławce na moim tylnym tarasie. Rick przyjechał dzisiaj prosto do mojego domu. Wczoraj godzinami rozmawialiśmy na Skype, a za każdym razem, kiedy unosiłam dłoń, by zakryć twarz, mówił, żebym przestała. Zaczynam przyzwyczajać się do tego, że na mnie patrzy. Pochyla się bliżej, przyglądając mi się dokładniej, a ja walczę z odruchem, żeby się nie odwrócić. - Trochę. Rzucam mu wściekłe spojrzenie. - Powiedziałam, żebyś mówił prawdę. - Okej. – Widzę rozmazany kształt jego dłoni, kiedy unosi ją w powietrze. – Dość sztucznie. Ale nie jest ohydne, czy coś takiego. Nakrywam palcami twarz. - Powinnam dostać implant. Mówią, że wygląda na bardziej naturalny. Delikatnie odciąga moją dłoń i splata nasze palce. - To byłoby super, jeśli sprawiłoby, że lepiej byś się z tym czuła. Nadal nie unoszę głowy. - A ty? To znaczy, to ty musisz na mnie patrzeć. - Nie muszę na ciebie patrzeć. Ja chcę na ciebie patrzeć. I uważam, że jesteś piękna właśnie taka, jaka jesteś. Coś w moim brzuchu podskakuje. - Z tym sztucznym okiem? – pytam sceptycznie. - Właśnie z nim. – potwierdza. - Coś jest z tobą nie tak. – Odchylam twarz w stronę słońca i zapadam się głębiej na poduszkach. Rick pochyla się bliżej, a jego oddech łaskocze moje ucho, kiedy się odzywa. - Wiesz, co jest ze mną nie tak? Ty. Całkowicie zalazłaś mi za skórę. Potrząsam głową, ale nie mogę powstrzymać uśmiechu. - Jak mięsożerna choroba.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 18 - Dokładnie! Parskam śmiechem. Nie mogę tego pohamować. Wstaje i wyciąga dłoń w moją stronę. - Chodź. Ujmuję ją, a on podciąga mnie do góry. - Gdzie? - Wychodzimy. - Albo nie. – mówię, wykręcając rękę z jego uścisku. Wzdycha powoli. - Więc nigdy nie wyjdziesz poza ten dom? Do końca życia? Wzruszam ramionami. - Może po tym, jak dostanę nowe oko i naprawią mi twarz. Zalega długa cisza. Próbuję rozgryźć jego minę, ale nie umiem jej odczytać. - Masz niskie mniemanie o świecie, Vi. Po prostu tam stoję, z sercem ściśniętym w kłębek, bo co można odpowiedzieć, kiedy ktoś mówi ci coś takiego? - Posłuchaj. – mówi w końcu. – Wiem, że nie ma w tym nic, co nie byłoby do dupy, ale nie sądzę, żebyś powinna pozwalać temu powstrzymywać cię od życia, wiesz? To znaczy, przetrwałaś. Przetrwałaś to wszystko, a to jest powód do świętowania, nie sądzisz? Na dźwięk słowa przetrwanie bomba w mojej głowie znowu wybucha. Kiedy Rick łapie mnie za ramię, zdaję sobie sprawę, że nogi się pode mną ugięły. Obniża mnie na kanapę, a ja przyciskam czoło do kolan i obejmuję głowę rękami, próbując trzymać się tak, żebym się nie rozpadła. - Przepraszam. Nie chciałem… Kurwa! – Słyszę jego kroki na drewnianej podłodze, kiedy chodzi w tą i z powrotem. – Chcę ci pomóc, ale nie mam pieprzonego pojęcia, jak to zrobić, więc zamiast tego tylko cię ranię. - Nie ranisz mnie. – mamroczę w swoje kolana. Siada obok mnie. - Możesz… pomogłoby ci, gdybyś o tym porozmawiała? Zmuszając powietrze, by doszło do moich płuc, wznoszę głowę z kolan i opieram się o poduszki. Każdy psychiatra, z którym rozmawiałam od czasu, kiedy to się zaczęło, chciał, żebym o tym porozmawiała. Powiedzieli, że to pomoże mi poradzić sobie z moim poczuciem winy przez to, że ja przeżyłam. Nie robię tego, bo słowa, by opisać

Tłumaczenie: marika1311 Strona 19 to, co się stało, są zbyt małe. Nie mogłam ich zebrać w coś wystarczająco dużego, by oddać sprawiedliwość Chrisowi i pozostałym. Ale na tą myśl nagle czuję, jakby to, że przestałam żyć, było dla nich zniewagą. Wyrzucam ten obraz ze swojej głowy i zbieram się w sobie. - Więc, gdzie idziemy? Zalega długa cisza, a w niej słyszę szelest włosów. Mogę sobie wyobrazić, jak Rick marszczy brwi, przebiegając dłonią po głowie i próbując decydować, czy powinien bardziej na mnie nacisnąć. Musi zdecydować. - Lubisz pizzę? Kiwam głową. - Byłaś u Giovanniego? - Nie. Dobra jest? - Wspaniała pizza, słabe oświetlenie… wszystko, o co mogłabyś prosić. Zadzwonię po drodze i będzie już gotowa, kiedy przyjedziemy. – Milknie i chwyta mnie za rękę. – Okej? Adrenalina przebiega przez moje żyły, zanim się z niej nie otrząsam. Mogę to zrobić? Z pomocą Ricka? - Tak… okej. *** NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ. Im bardziej się zbliżamy, tym bardziej się trzęsę, a do czasu, kiedy wjeżdżamy na parking, jestem w rozsypce. - Vi? Nie musimy tego robić. Po prostu pomyślałem… - Urywa, a potem syczy: - Cholera. Przykro mi. Ciągle to spieprzam. Zmuszam powietrze, by przeszło przez moje zaciśnięte gardło, po czym odsuwam dłonie od twarzy. - To nie twoja wina, ale ja po prostu… nie mogę.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 20 Na zewnątrz zmierzcha i w samochodzie są same cienie, dopóki Rick nie otwiera drzwi. Znowu chowam swoją twarz. - Zostań tutaj. – mówi, po czym udaje się w kierunku restauracji. Siedzę w ciemnościach auta, z twarzą ukrytą w dłoniach. - Niewidzialna. – szepcę. – Jestem niewidzialna. Podskakuję i krzyczę, kiedy po drugiej stronie okna rozlega się głośny hałas, zanim mój mózg rejestruje to jako szczekanie psa. Patrzę na wielkiego, brązowego psa, który wystawia głowę z samochodu oddalonego o kilka metrów. Szczeka ponownie, po czym chowa się w środku. Wciąż się trzęsę, kiedy drzwi się otwierają, a Rick wchodzi do środka. Trzyma wielkie pudełko z pizzą, a na nim postawione są dwa napoje. Wstawia kubki w podstawki na konsoli między nami, po czym wręcz mi pudełko. - Pomyślałem, że może… Hej? Wszystko gra? Przeciągam dłonią ponad górną wargą, wycierając pot. - Ja tylko… możemy jechać? Wyjeżdżamy z parkingu, a kiedy znowu się zatrzymujemy, jesteśmy w parku. Jest ciemno, ale w migotliwym świetle lampy widzę, że wygląda to na pusty plac zabaw. - Może być? – pyta, gasząc silnik. Nawet nie mogę uwierzyć, że nie wyrzucił mnie przy krawężniku mojego domu i nie zwiał, gdzie pieprz rośnie. Biorę głęboki oddech i wyrzucam z siebie: - Okej. - Masz pizzę? – pyta, a ja słyszę kostki lodu grzechoczące w kubkach, kiedy je podnosi. Kiwam głową, unosząc pudełko. Okrąża samochód, podchodząc do moich drzwi i prowadzi mnie do dołu szerokiej zjeżdżalni, gdzie siada i pociąga mnie w dół, bym zrobiła to samo. Wręcza mi napój i otwiera pudełko. - Panie pierwsze. - Przepraszam, że rozwaliłam naszą pierwszą randkę. – mówię, zwieszając głowę. Z moim niepokojem nie jest tak źle, kiedy idę na spotkania z lekarzem, ale to jest coś innego i zdaję sobie sprawę, że nie chcę, by Rick wstydził się tego, że jest ze mną widziany; nie chcę słyszeć tego w jego głosie. Więc upokorzyłam się nawet jeszcze bardziej, odstawiając scenę.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 21 - Hej. – mówi, przyciskając ramię do mojego. – Tak właściwie chciałem po prostu być z tobą sam na sam, więc to jest o wiele lepsze. – Jego głos jest cichy i delikatny, a kiedy unoszę wzrok, widzę, że jest bardzo blisko mnie. Odwracam się i sięgam po kawałek pizzy, ale są ze sobą sklejone. Rick wyciąga go za mnie. - Otwórz buzię szeroko. Marszczę brwi. - Jeśli zrobisz zaraz odgłos lecącego samolociku, to przysięgam, że na ciebie zwymiotuję. Parska śmiechem i podaje mi kawałek. Jemy, a ja pozwalam ciepłu pochodzącego z jego ramienia przyciśniętego do mojego przeniknąć w głąb mnie i roztopić trochę z nagromadzonego tam napięcia. - Chodź. – mówi, kiedy kończymy. Wrzuca pudełko po pizzy do kosza i prowadzi mnie do huśtawek. Łapie za łańcuchy jednej z nich. – Wskakuj. Wślizguję się na huśtawkę i przyłapuję się na tym, że chichoczę, kiedy Rick popycha ją tak mocno, że przysięgam, zaraz owinę się dookoła górnej rury. Radosne przeżycie. Gdzieś pomiędzy Rickiem, a świstem powietrza, po raz pierwszy od czasu, kiedy o mało nie umarłam, czuję się całkowicie żywa.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 22 Rozdział czwarty Dwa dni zbieram swoje nerwy do kupy, zanim znowu wychodzę z domu. Pozwoliłam nawet na to, by Rick namówił mnie na wyjście do restauracji Cold Stone, bo powiedział, że nikogo tam nie będzie. Ale wysyłam go po moje lodowe zamówienie i wybieram stolik z rogu, siadając przeciw ściany. Przyciąga krzesło do mojej strony stołu i siada, przesuwając moją miskę przede mnie. Wyczuwam arbuz. I ciepłą pościel. Boże, ale on ładnie pachnie. - Więc… powiedz mi, jeśli to zbyt dużo w zbyt krótkim czasie… - Jego ręka przenosi się nad moją miskę i łyżką zabiera kulkę mojego arbuzowego sorbetu. Patrzę, jak ta znika w jego ustach. – Ale na czwartek mam bilety to filharmonii. Moja łyżka zamiera w połowie drogi do moich ust. - Nie musimy iść, ale… - Ale…? - Ale naprawdę chciałbym to z tobą zrobić. - Filharmonia. – powtarzam, czując kwas w żołądku. - Tamtej nocy… kiedy byłaś na huśtawce, twoja cała twarz promieniała. Chcę zobaczyć, jak znowu zaczynasz żyć, Vi. Wbijam łyżkę z powrotem do lodów i odpycham od siebie miskę. - Więc jestem przypadkiem dobroczynnym. Wydaje ci się, że mnie uratujesz? To o to chodzi? - Nie, do diabła. Dobroczynność i ja nie idziemy w parze. – Macha na mnie łyżką. – Czysto egoistyczne pobudki. Lubię cię. Lubię spędzać z tobą czas. Po prostu nie chcę, żeby twoja matka cały czas siedziała nad nami. I pomyślałem, że jeśli jesteś szczęśliwa, to dostanę coś więcej. Czuję, że moje policzki płoną. - Myślisz, że coś dostaniesz? Usługi seksualne za lody? – pytam, przyciągając do siebie swoją miskę. Wzrusza ramionami. - Domyśliłem się, że będzie potrzebne coś więcej, niż tylko lody. Stąd ta filharmonia. Biorę łyżkę lodów do ust, próbując sobie wszystko uporządkować. - Musisz zapłacić za bilety? Potrząsa głową.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 23 - Moja ciotka je otrzymała. - Więc jeśli wycofam się w ostatniej chwili, nie będziesz zły? - I tak będę miał w swoim samochodzie gorącą laskę, przez dwie godziny jazdy, więc tak czy siak coś wygram. Okej? Czuję trzepotanie w piersi. - Okej. *** Kiedy wchodzimy do teatru, trzymam głowę spuszczoną i pozwalam Rickowi zaprowadzić nas do naszych miejsc. Tak mocno się trzęsę, że potykam się kilka razy, a on obejmuje mnie w talii, żeby mnie podtrzymywać. Jesteśmy w pierwszym rzędzie na półpiętrze, co oznacza, nikt się nie odwróci i nie będzie na mnie patrzył. Przechylam się w kierunku Ricka i prawie czuję się tak, jakbyśmy byli tu sami. - Okej? – pyta, łapiąc mnie za rękę. - Okej. Kiedy opuszkami palców śledzi linie na mojej dłoni, mój niepokój zaczyna maleć, a moje serce zaczyna bić mocniej z całkowicie innego powodu. - Dowiedziałeś się w końcu, na czym gra twoja ciotka? – pytam, żeby się rozproszyć. - Coś ze strunami. - Taa. – mruczę, zmuszając się do uśmiechu. – To bardzo zawęża możliwości. Rozpoczyna się pierwszy akord, a ja rozsiadam się w siedzeniu. Rick nie puszcza mojej dłoni. Kręci kółka na mojej skórze, a ja opieram się o niego, zatracając się w muzyce. - Więc, na czym gra? – pytam w przerwie. - Jak się nazywa to mniejsze od skrzypiec, ale wciąż trzyma się to pod brodą? – pyta, szczypiąc mnie w podbródek. - Chyba altówka.

Tłumaczenie: marika1311 Strona 24 - Tak! Gra na altówce. Chce, żebyśmy potem tam poszli. Otwieram szeroko oczy i obracam się w kierunku rozmytej wizji sceny poniżej. - Tam…? Obejmuje mnie ramieniem i potrząsa lekko moim sztywnym ciałem. - Nie musimy tego robić, ale chciałaby poznać dziewczynę, przez którą wreszcie tu przyszedłem. Znowu drżę, kiedy światła lekko gasną. Rick przyciąga mnie bliżej i opiera policzek o czubek mojej głowy. Rozmowy wokół nas milkną i zmuszam się do tego, by zwolnić swój oddech, obawiając się, że wszyscy mogą go usłyszeć. Ale trzask uderzania o cymbały, rozrywający ciszę, sprawia, że wyskakuje z krzykiem z fotela. - Hej? – pyta Rick cichym i kojącym głosem, natychmiast obejmując mnie ramionami. Eksplozje. Krzyki. Duszę się. Przyciąga mnie do swojego boku i szybko przechodzi ze mną do windy, przez ten cały czas mamrocząc, jak mu przykro. Nawet nie wiem, jak docieramy do samochodu, ale kiedy już się w nim zamykamy, po prostu tam siedzimy. Rękawem swetra ocieram pot z twarzy i próbuję uspokoić swój oddech. W końcu, bierze mnie za rękę. Opieram głowę o zagłówek. - Nasza druga randka, która się zwaliła. Do trzech razy sztuka? - Technicznie rzecz biorąc, to była trzecia. W Cold Stone była druga, a ta poszła dobrze. Parskam cichym śmiechem i przewracam głowę na bok, by na niego spojrzeć, ale niewiele mogę dostrzec w ciemnościach. - Jestem popieprzona. Czemu w ogóle się mną przejmujesz? Na długi czas zalega cisza, w której słyszę tylko odgłos samochodów na zewnątrz i jego oddech. - Posłuchaj, Vi. Przed wypadkiem… - To nie był wypadek. – To brzmi trochę ostrzej, niż zamierzałam. - Przepraszam. Rozumiem. Ale przed tym wszystkim, kiedy rozmawialiśmy na Skype… - Milknie, a ja czekam. – Naprawdę cię lubiłem. Bardzo. Byłaś mądra, silna, seksowna i tak cholernie piękna, że nie mogłem przestać o tobie myśleć. Kiedy

Tłumaczenie: marika1311 Strona 25 przestałaś pojawiać się na Skype, myślałem, znalazłaś tam sobie kogoś i miałem ochotę coś mu zrobić. Dopiero kiedy nie mogłem się z tobą skontaktować, zacząłem myśleć, że to coś gorszego niż to. Byłem zdesperowany i napisałem do Lexie, która napisała od Katie, a ta napisała mi tylko, żebym trzymał się z daleka od jej młodszej siostry, co wziąłem za dobry znak. To przynajmniej oznaczało, że żyjesz. A kiedy w końcu odpowiedziałaś na moje e-maile… nie ma słów, które opisałyby ulgę, jaką wtedy poczułem. Serce mi wali. Unoszę dłoń, a jego oddech zamiera, kiedy palcami odnajduję skórę na jego szczęce. Jest miększa, niż myślałam, że będzie. Przechodzę opuszkami palców do małego płatka jego ucha, przez wysoką kość policzkową do brwi, próbując zapamiętać go przez dotyk. Próbuję zapamiętać wszystkie drobne detale jego twarzy – to, jak prawa brew wygina się trochę wyżej, niż lewa; mały, ciemny pieprzyk przy kąciku jego ust; no, jak jego wąski nos rozszerza się na końcu; to, jak jasne są jego niebieskie oczy, jakby nie było nic, czego nie mogłyby zobaczyć. A co, jeśli zapomnę, jaki jest piękny? - Tutaj. – mówi, biorąc delikatnie moją dłoń i prowadząc ją do miejsca na swoim czole. Ponad jego lewym okiem jest mała, wypukła blizna. Dotykam jej, a potem, zanim zdam sobie sprawę, dlaczego to robię, przyciągam go bliżej i składam na niej pocałunek. Jęczy cichutko, a ja żałuję, że nie widzę dokładnie jego twarzy i nie mogę z niej wywnioskować, co ten jęk oznacza. - Mogę? – pyta szeptem, bez tchu, a wtedy zdaję sobie sprawę. Jest podniecony. A to sprawia, że czuję się odważniejsza. Widzę cień jego dłoni zbliżający się do mojej twarzy i staram się, żeby się nie skrzywić. Chcę mu powiedzieć, że nie. Ale chcę też poczuć jego dotyk. - Tak. Delikatnie, jak smagnięcie skrzydeł motyla, jego palce dotykają gładkiej skóry na moim policzku, sprawiając, że drżę. - Okej? – pyta. - Okej. – odpowiadam na jednym z wydechów mojego urywanego oddechu. Kciukiem łapie mój podbródek, dotykając na nim małej blizny, zanim delikatnie i powoli przesuwa nim po mojej dolnej wardze. Zamiera tam, na bliźnie dotykającej kącika moich ust, a ja słyszę zmianę w jego oddechu. Obejmuje dłonią mój podbródek i pochyla się bliżej. Boże, chcę tego. Zamiast postępowania zgodnie z instynktami i odsunięciem się, unoszę ku niemu twarz. Kiedy jego usta dotykają moich warg, w ogóle przestaję oddychać. Opuszkami placów dotyka blizn na moim policzku, a chaos emocji we mnie zderza się ze