barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony85 706
  • Obserwuję102
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań50 838

Linden Caroline - 01 - Pięćdziesiąt twarzy grzechu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Linden Caroline - 01 - Pięćdziesiąt twarzy grzechu.pdf

barbellak
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 298 stron)

LindenCaroline Skandale01 Pięćdziesiąttwarzygrzechu Lady Joan ma dwadzieścia cztery lata i właściwie jest już starą panną. Przez cztery sezony nie zainteresował się nią ani jeden kawaler. Po przeczytaniu skandalizującej książki „Pięćdziesiąt twarzy grzechu” Joan dochodzi do wniosku, że czas zacząć grzeszyć, zanim się naprawdę zestarzeje. A któż mógłby być lepszym wspólnikiem tego przedsięwzięcia, niż Tristan, wicehrabia Burke, przyjaciel brata Joan i jego kompan od kieliszka? Cieszy się reputacją największego uwodziciela w Londynie i wygląda na mężczyznę, który potrafi dać damie wiele zmysłowych przyjemności… Lady Joan nie zna jednak jego sekretu. A Tristan nie zna sekretu lady Joan…

Prolog Joan Bennet pierwszy raz spotkała Tristana Burke'a, kiedy wpadł do jej sypialni późną nocą odziany jedynie w spodnie. W dłoni trzymał czerwoną różę. Romantyczne konotacje tej sceny umknęły jej uwadze, ale w końcu miała wtedy zaledwie osiem lat. - Gdzie mogę się schować? - spytał bez żadnych wstępów, rozglądając się gorączkowo po pokoju. Joan usiadła w łóżku i przyglądała mu się z zainteresowaniem. To pewnie ten kolega, z którym jej brat Douglas miał przyjechać na wakacje z Eton. Spodziewano ich się w porze kolacji, ale Joan posłano wcześniej do pokoju za używanie brzydkich słów. Nie wiedziała, że są brzydkie, nauczyła się ich od taty, który używał ich całkiem często. Douglas czasami również. Wyglądało jednak na to, że młodym damom takie słownictwo nie uchodzi. Na szczęście papa przemycił do jej pokoju kilka kanapek, więc kara okazała się niezbyt dotkliwa. A teraz ktoś wbiegł do jej pokoju późną nocą, co było niesamowite, i Joan nawet się ucieszyła. - To zależy przed kim - odpowiedziała nieznajomemu. - Przed Douglasem - oznajmił. Zmarszczyła brwi. - Dlaczego się przed nim chowasz? I po co ci ta róża? Zerwałeś ją w ogródku mamy? Znieruchomiał, dziko wymachując ręką na znak, żeby się uciszyła. Posłusznie umilkła i przyglądała się chłopcu, ciekawa, czy

mama go zaaprobuje. Miat długie, rozczochrane ciemne włosy i był prawie taki wysoki jak papa, ale chudy jak patyk. Nawet w nikłym świetle księżyca sączącym się przez okna widać mu było żebra. Przez kontrast, jego dłonie i stopy wydawały się za duże. Szczerze mówiąc, wyglądał jak dzikus, a mama nie lubiła dzikusów. Nagle przywarł do ściany tuż koło drzwi. Joan spojrzała na nie, spodziewając się, że za chwilę ktoś wpadnie do środka, ale nic takiego się nie stało. Chłopiec stał przyciśnięty do ściany i także wbijał wzrok w drzwi. Joan ponownie zmarszczyła brwi. - Jak się nazywasz? - spytała szeptem. Zignorował ją. - Wydaje mi się, że powinieneś stąd wyjść - dodała nieco głośniej. Tym razem spojrzał na nią. Jego oczy błysnęły dziko w mroku. Powolnym gestem przytknął palec do ust. Dopiero wtedy Joan zaczęła się naprawdę bać. - Idź stąd - zażądała. Drzwi otworzyły się bez ostrzeżenia. - Mam cię, złodziejaszku! - Douglas wpadł do środka i stanął jak wryty. - Joan? - zapytał, rozejrzawszy się po pokoju. - Czego chcesz? - burknęła. - Spałam. - Eee... przepraszam. - Cofnął się o krok. - Zdawało mi się, że słyszę... Nie mów nic mamie, dobrze? Ojej! - Odskoczył i klepnął się dłonią po szyi. Jego przyjaciel wychynął z cienia cicho jak duch i połaskotał go różą w kark. W mgnieniu oka obaj upadli i poturlali się po podłodze, wściekle okładając się pięściami. Przetaczali się po całym pokoju, jakby chcieli się pozabijać, aż w końcu któryś zaczepił stopą o nogę krzesła, które przewróciło się z głośnym hałasem. - Douglas, przestań - Joan próbowała przywołać ich do porządku, ale nie zwracali na to uwagi i tłukli się dalej. Zaczęła nasłuchiwać.

- Douglas! - zawołała głośniej. - Papa idzie! Tym razem brat zareagował na jej słowa. - Co? - spytał. - Ktoś tu idzie - powtórzyła, wychylając się przez krawędź łóżka, żeby na nich spojrzeć. - Pewnie papa. W każdym razie kiedy ona wstawała w nocy i pakowała się w jakieś kłopoty, zwykle strofował ją ojciec. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie dorośnie i przeprowadzi się do prawdziwego panieńskiego apartamentu, z dala od rodziców - Jasna cholera! - zaklął Douglas, który nagle spokorniał. Odwrócił się, żeby spojrzeć w twarz kolegi. Było mu trochę trudno, bo ten trzymał go za szyję w zapaśniczym uścisku. - Dostaniemy lanie. Obaj skoczyli na równe nogi, zapominając o bójce. Wyglądali teraz jak przerażone dwunastolatki, którymi zresztą byli. Nieznajomy chłopiec zwrócił się do Joan. - Gdzie możemy się schować? - zapytał. Już drugi raz, pomyślała, a głośno odparła: - Dlaczego miałabym ci powiedzieć? Nie wiem nawet, kim jesteś. Wpakujecie mnie w straszne kłopoty jeśli wam pomogę, a i tak wysłali mnie za karę do pokoju bez kolacji. I to z twojej winy, Douglas... - Daj spokój, Joan - przerwał jej brat. - Pomóż nam, a przysięgam, zostaniemy twoimi dłużnikami na zawsze. - No cóż... - Skrzyżowała ramiona, zastanawiając się nad jego słowami. Dobrze wiedziała, że dla Douglasa „zawsze" nie oznacza nawet całego dnia. W końcu podjęła decyzję. - Właźcie pod łóżko. Tylko bądźcie cicho! - dodała, gdy spełnili jej polecenie. Opuściła narzutę, żeby nie było ich widać. W korytarzu rozległo się szuranie stóp, a po chwili skrzypnęły otwierane drzwi. - Joan? - Do pokoju zajrzał papa, w szlafroku i starych bamboszach. - Nie śpisz, skarbie? - Nie, tato - szepnęła. - Przepraszam, nie chciałam cię obudzić. Wszedł do środka.

- Dlaczego nie śpisz, dziecino? - Zobaczył przewrócone krzesło i zmarszczył brwi. Wyskoczyła z łóżka i z trudem zaczęła je podnosić. - Przepraszam, papo, to ja je przewróciłam. Nie mogłam zasnąć, więc chodziłam po pokoju i byłam trochę nieuważna. Ojciec wziął od niej krzesło i postawił na miejsce. Potem otoczył córkę ramieniem i posadził z powrotem na łóżku. - Dlaczego nie mogłaś spać? - spytał, otulając ją kołdrą. Joan nie musiała udawać, że trzęsie się jej podbródek. - Byłam trochę głodna - odrzekła cicho. Wcale nie skłamała, bo kiedy Douglas z kolegą ją obudzili, przypomniała sobie, że ominęła ją kolacja. Ojciec uśmiechnął się i pokiwał głową. - Nie dziwię się. Ale teraz lepiej nic nie jedz, bo od pełnego żołądka będziesz miała złe sny. Westchnęła. - Wiem, tato. Pocałował ją w czoło. - Spróbuj zasnąć. Jutro rano zjesz obfite, smakowite śniadanie i wszystko będzie dobrze. Zgoda? - Tak, tatusiu. - Dobranoc, córeczko. - Dobranoc, papciu. Lekko rozburzył jej włosy i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę nasłuchiwała oddalających się kroków, a potem wychyliła się z łóżka. - Możecie już iść - szepnęła. Brat wypełzł spod łóżka. - Jesteś aniołem, Joan - powiedział z szerokim uśmiechem. -Tak przy okazji, to jest Tristan Burkę, mój kumpel ze szkoły. Tristan stanął obok niego. Przy solidnie zbudowanym Douglasie wydawał się jeszcze chudszy. - Tristan Burkę, młoda damo, do usług - przedstawił się.

- Dlaczego się chowacie? - spytała. - I dlaczego biegacie po domu w środku nocy? Douglas zrobił głupią minę. - Założyliśmy się. - I kto wygrał? Tristan po raz pierwszy się uśmiechnął. Oczy mu rozbłysły, a na policzku pojawił się uroczy dołeczek. - Ja - przyznał z nieskrywaną dumą. - Oszukiwałeś - mruknął Douglas. - Na pewno. - Udowodnij to. - Uśmiech Tristana stał się zawadiacki. Douglas burknął coś pod nosem, ale już nie wspominał o oszukiwaniu. - O co się założyliście? - dopytywała Joan. Temat był na tyle ciekawy, że pozwolił jej zapomnieć o kruczeniu w brzuchu. Tristan podniósł do góry różę, nieco pogniecioną w trakcie zawziętej walki na podłodze. - Zerwałem różę - oznajmił. Joan czekała na dalsze wyjaśnienia, ale nie powiedział nic więcej. - Gdzie? Po co? Założyliście się o różę? Po co wam ona? - Po nic - odparł Douglas. - Nieważne. Chodźmy, Tris. - Podszedł cicho do drzwi, otworzył je i ostrożnie wyjrzał na korytarz. Tristan spojrzał na niego, a potem na Joan. - To dla ciebie - szepnął, podając jej kwiat. - Za to, że uratowałaś nas przed laniem. Wzięła różę z zadowoleniem, ale była zbyt mądra, by nie zorientować się, że to wybieg dla odwrócenia jej uwagi. - Dlaczego się zakładaliście? - ponowiła pytanie, lecz Tristan był już przy drzwiach. Zanim chłopcy wymknęli się z jej pokoju, Douglas cichym szeptem jeszcze raz podziękował jej za ratunek. Gdy wyszli, Joan położyła różę obok poduszki i z westchnieniem opadła na łóżko. Kwiat był piękny, ale gdyby Tristan naprawdę chciał okazać swoją wdzięczność, powinien jej przynieść przynajmniej ciasteczko.

Po raz drugi spotkała Tristana Burke'a dopiero kilka lat później. Zgodnie z jej pierwszym wrażeniem okazał się prawdziwym dzikusem i matka za nic w świecie nie chciała zaprosić go ponownie. Rozrabiał razem z Douglasem przez całe wakacje, a zakład o różę, w którym chodziło o to, kto zerwie ją z ogrodu bez otwierania drzwi, był ich najłagodniejszym wybrykiem. Po zaledwie trzech dniach matka uznała, że Tristan ma zły wpływ na jej dzieci i całkowicie odizolowała Joan od chłopców. Spotykali się tylko przy posiłkach. Mimo dezaprobaty matki Douglas przyjaźnił się z Tristanem przez całe Eton i uniwersytet. Często wspominał o nim w listach do siostry, opisując rozmaite przygody, które wspólnie przeżywali. Relacje te zazwyczaj urywały się w połowie, gdy Douglas dochodził do wniosku, że młoda dama nie powinna dowiadywać się o podobnych rzeczach. W rezultacie Joan miała wrażenie, że Tristan Burkę jest jeszcze bardziej szalony, niż jej się wydawało. Jesienią tego roku, w którym skończyła szesnaście lat, zmarł lord Burkę. Joan z całą rodziną pojechała złożyć kondolencje Tristanowi, który odziedziczył tytuł wicehrabiego Burke'a. Poznała go od razu - to był ten wysoki, szczupły mężczyzna z rękami w kieszeniach, który obserwował wszystko z ponurą miną. Rodzice poszli złożyć wyrazy współczucia jego ciotce, lady Burkę, a Joan podeszła do Tristana. - Przykro mi z powodu pańskiej straty - powiedziała cicho. Prychnął głośno, nawet na nią nie spojrzawszy. Wciąż nie dbał, by się porządnie uczesać, ale tym razem przynajmniej związał długie ciemne włosy w kucyk. Ubranie, choć doskonałej jakości, wisiało na nim jak na manekinie. Zawahała się, nie wiedząc, co ma znaczyć jego reakcja. - Nienawidzą mnie - rzekł nieoczekiwanie spokojnym, a zarazem jadowitym głosem. Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem. Lady Burkę, odziana w głęboką czerń, siedziała pod przeciwną ścianą wyprostowana jak królowa, a towarzyszące jej córki, rów-

nież w żałobnych sukniach, co chwila podawały matce świeże chusteczki. Skłoniła głowę, gdy rodzice Joan składali jej kondolencje. Joan miała wrażenie, że smutek starej damy jest szczery. - Ciotka Mary i moje kuzynki - ciągnął Tristan. - Uważają mnie za poganina, utracjusza niewartego tytułu i myślą, że wyrzucę je na ulicę. - Dlaczego miałyby tak myśleć? - Joan powinna ugryźć się w język, zanim zadała to pytanie, zdecydowanie niestosowne. Skarciła się w myślach, bo ostatnio próbowała nabrać nawyków prawdziwej damy, żeby nie narobić sobie wstydu w przyszłym roku, kiedy zadebiutuje w towarzystwie. - Ponieważ słuchają plotek i czytują skandalizujące gazetki. -W końcu odwrócił się i popatrzył prosto na nią. Jego oczy lśniły zielenią. O mało się nie cofnęła pod ich intensywnym spojrzeniem. -Pani też to robi, panno Bennet? - Pewnie, że tak - odparła śmiało, żeby mu dokuczyć. Irytowała ją ta poza pochmurnego poety. Widać było, że Tristana nie obchodzi śmierć wuja. Najważniejsza była niechęć ciotki. - To wspaniała zabawa, nie sądzi pan? Wszyscy wiedzą, że te plotki to kompletne bzdury. Wbił w nią wzrok. - Nie wszyscy - rzucił. - Wszyscy, którzy mają choć trochę oleju w głowie - odparła. -Opamiętają się, kiedy się okaże, że pan nie zamierza wyrzucić ich na ulicę - dodała, wskazując głową damy siedzące pod przeciwległą ścianą. Zerknął przelotnie na ciotkę i kuzynki. - No cóż, to jednak bardzo kusząca perspektywa - wyznał. - Niech pan nie będzie śmieszny. Po co je wyrzucać? Lepiej znaleźć sobie własny dom. Chociaż Joan kochała rodziców, zawsze marzyła o samodzielnym mieszkaniu. Douglas dostał własne locum, gdy tylko ukończył uniwersytet. Był wtedy niewiele straszy od niej. Tyle że jej nigdy nie pozwolą wynająć domu w mieście i prowadzić tam wesołego,

światowego życia. Tristan Burkę powinien się cieszyć z tego, co mu przypadło w udziale, zamiast zawracać sobie głowę drobnymi niedogodnościami. Skrzywił się. - Nic pani nie rozumie. Joan westchnęła. - Oczywiście, że nie - przyznała. - Nigdy nie zrozumiem, jak to jest być dżentelmenem z własnym majątkiem i robić, na co ma się ochotę, bez obawy, że ktoś się sprzeciwi. Niech mnie Bóg broni przed takim nieludzkim uciskiem. Spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi. - Impertynentka z pani - stwierdził. - Dziękuję - odparła z promiennym uśmiechem, choć miała ogromną ochotę go spoliczkować. Tristan Burkę wpatrywał się w nią jeszcze chwilę, a potem wy- buchnął śmiechem. Jego zielone oczy pojaśniały, a na policzku pojawił się ten uroczy dołeczek, który pamiętała sprzed lat. Wyglądał jak uosobienie radości. - Zapamiętam panią, panno Bennet - powiedział. - Lubię im-pertynentki. - Och - odparła nieswoim głosem, cichym i jakby zdyszanym. -Naprawdę? To jest pan pierwszy... Znowu się roześmiał. Wyglądał jak sam szatan - kusiciel. Pochylił się ku niej i rzekł cicho: - Ale założę się, że nie ostatni... W jego oczach nie było rozbawienia ani nawet szacunku, lecz to spojrzenie, wędrujące po jej twarzy, włosach i sylwetce, sprawiło, że Joan prawie zapomniała o oddychaniu. Nagle pożałowała, że zjadła dodatkową muffinkę na śniadanie. Czy dżentelmeni tak patrzą na damy? Na nią? Jeśli tak... Zadrżała, uświadomiwszy sobie, jak bardzo jej się to spodobało. Trzeci raz spotkali się osiem lat później. Przez ten czas zdążyła się kilka razy zakochać, dwóch zalotników złamało jej serce,

jeden o mało nie wywołał skandalu, ale nikt jej się nie oświadczył. Zaczynało jej grozić staropanieństwo. A on miał opinię największego zawadiaki w całym Londynie. Wyrósł na takiego szalonego utracjusza, na jakiego zapowiadał się w dzieciństwie. Wystarczyło, że wszedł do pokoju, a już plotkarskie języki szły w ruch, damy zaczynały wzdychać i widać było, że wywiera naprawdę Niebezpieczny Wpływ. Właśnie wtedy Joan się w nim zakochała.

1 Londyn, 1822 Jak to bywa w przełomowych momentach życia, wszystko zaczęło się od drobiazgu. - Lady Drummond powiedziała mi, że wybierają się jutro na bal u Malcolmów - oznajmiła przy śniadaniu lady Bennet. - Co ty powiesz - mruknął jej mąż, nie podnosząc wzroku znad gazety. - Naturalnie razem z córkami - dodała matka. - Hm. - Ojciec nie przejął się zbytnio tą informacją, podobnie jak Joan. To nic nowego, że lady Drummond idzie na bal z obiema córkami. Felicity była całkiem miła, ale Helena potrafiła mistrzowsko zranić fałszywymi komplementami. Zawsze udawało jej się powiedzieć coś, co z pozoru wydawało się miłe, ale potem Joan zawsze czuła się za gruba i za stara. Zakonotowała sobie w myślach, że będzie musiała uważać i unikać Heleny na balu. - Douglas też musi pójść - powiedziała lady Bennet. To było coś nowego. - Dlaczego? - spytała Joan. - Przecież nigdy nie chodzi na bale. Matka powoli sączyła herbatę. - Tym razem musi - odparła wreszcie. - Felicity Drummond spodziewa się jego obecności. - Naprawdę? - Joan spojrzała na nią ze zdziwieniem. - A niby czemu miałaby oczekiwać obecności Douglasa? Chyba nie myśli... czy raczej nie oczekuje...

- Joan! - skarciła ją matka. - Przepraszam, mamo - tłumaczyła się Joan. - Nie miałam pojęcia, że ona się podoba Douglasowi. Tylko to chciałam powiedzieć. - Będzie z nich piękna para - orzekła lady Bennet, mierząc córkę ostrym spojrzeniem. - A Douglasowi Felicity Drummond podoba się nie mniej niż każda inna dama. George, czy ty mnie słuchasz? - zwróciła się do męża. - Każdego słowa, kochanie - odparł potulnie, ale wciąż nie podnosił głowy znad gazety. - Nie uważasz, że Douglas i najstarsza córka Drummondów tworzyliby piękną parę? - Cudowną. - W takim razie Douglas musi pójść na jutrzejszy bal do Malcolmów. - Matka uśmiechnęła się z triumfem, jakby to rozwiązywało sprawę. - Poślij do niego posłańca z wiadomością zaraz po śniadaniu, zanim zdąży zaplanować sobie coś innego. Raczej zanim wymyśli jakąś wiarygodną wymówkę, pomyślała Joan. - Albo lepiej sam mu o tym powiedz, kochanie - dodała lady Bennet, rozsmarowując dżem na toście. - Ojcu nie będzie mógł odmówić. To w końcu zwróciło uwagę baroneta. - Co takiego? Nie ma mowy. Douglas jest już dorosły. Mogę mu posłać wiadomość, ale nie zamierzam mu rozkazywać. Lady Bennet spojrzała na męża. - George, proszę cię. - Nic z tego, Marion - odparł kategorycznie i wrócił do lektury gazety. Lady Bennet zacisnęła wargi i nie odezwała się, ale jej twarz stanowiła studium zawiedzionych nadziei. Joan aż za dobrze znała tę minę. Matka będzie w milczeniu przetrawiać urazę, kipiąc gniewem jak czajnik na ogniu, aż w końcu ciśnienie stanie się nie do wytrzymania i wybuchnie... A wszystko skrupi się na niej, Joan, która w odróżnieniu od brata szczęściarza nadal mieszkała

z rodzicami i nie mogła uciec przed gwałtownym temperamentem swojej rodzicielki. Ponieważ już nieraz znajdowała się w podobnej sytuacji, postanowiła jakoś temu zaradzić. - Mogę odwiedzić Douglasa i zapytać, czy wybiera się na ten bal - zaproponowała. - To bardzo miło z twojej strony, Joan - odparła matka. Wciąż rzucała mężowi gniewne spojrzenia, a on nadal je ignorował. - Sama bym się do niego wybrała, ale jestem pewna, że będzie wolał spotkać się z tobą. Bo mnie będzie mógł odmówić, pomyślała Joan. - Nie powinnaś jeszcze wychodzić, mamo, przecież dopiero co wstałaś po przeziębieniu. A ja chętnie go odwiedzę. Uwielbiam wpadać do Douglasa bez zapowiedzi. Lady Bennet wyraźnie się zaniepokoiła. - Dlaczego, kochanie? Joan uśmiechnęła się. - Może zastanę go z pozieleniałą twarzą, otumanionego po nocnym pijaństwie, i wyciągnę z niego różne obietnice - wyjaśniła beztroskim tonem. Matka zamknęła na moment oczy, ale nie podjęła rękawicy. Chyba naprawdę postanowiła ożenić Douglasa z Felicity Drum-mond. - W takim razie niech ci obieca, że jutro zjawi się na balu -powiedziała. - Tylko niech się przedtem nie upije! Joan już zaczęła podnosić się z krzesła, ale na te słowa opadła na nie z powrotem. - To za wiele - orzekła. - Byłam skłonna namówić go, żeby przyszedł, ale kazać mu, żeby był trzeźwy? Ojciec parsknął śmiechem. Nawet matka się uśmiechnęła, choć trochę krzywo. - Idź już, zbytnico. Pomyśleć tylko, iż kiedyś mi się zdawało, że ciebie nie będę musiała o nic dwa razy prosić. - Bo nie musisz - odparła Joan z uśmiechem. - Przecież wybieram się do Douglasa, prawda? I jutro, zamiast pić i hazardować

się po całym Londynie, mój drogi brat będzie grzecznie obtańcowywał Felicity Drummond na balu u Malcolmów. Zgodnie z twoim życzeniem, prawda? - Nie mów takich rzeczy, Joan - skarciła ją matka. -1 koniecznie powiedz Douglasowi, żeby się nie spóźnił! - zawołała, bo Joan już była przy drzwiach, przesyłając dłonią pocałunek ojcu, który w odpowiedzi puścił do niej oczko. Papa jest jedyną nadzieją Douglasa, pomyślała, wspinając się po schodach. Douglas przejmie kiedyś nie tylko tytuł i fortunę ojca, ale także jego spokojne, swobodne zachowanie. Przynajmniej wszyscy mamy taką nadzieję. Na razie nic nie wskazuje na to, że odziedziczył żelazny charakter po matce. Jeśli wierzyć rodzinnym legendom, papcio był równie szalonym utracjuszem jak Douglas, dopóki mamcia go nie usidliła i nie ucywilizowała. Teraz jest najlepszym człowiekiem na świecie, więc jeśli Douglas kiedyś wyrośnie ze swoich okropnych nawyków i stanie się podobny do ojca, świat tylko na tym skorzysta. Zanim to jednak nastąpi, ona nie omieszka wykorzystać wszelkich okazji, jakie się przed nią otwierały z powodu szalonych zwyczajów brata. Pewna, że będzie spał co najmniej do południa po nocnym pijaństwie, ubrała się pośpiesznie i wyszła z domu. Im wcześniej się u niego pojawi, tym bardziej Douglas będzie chciał się jej pozbyć. To zaś znacznie zwiększy szanse, że spełni jej prośby. A gdy już złoży swoją obietnicę - może nawet na piśmie, co byłoby całkiem sympatyczne z jego strony - ona będzie miała sporo wolnego czasu, zanim matka zacznie się o nią niepokoić. Douglas mieszka! na tyle blisko, że nie musiała brać ze sobą służącej jako przyzwoitki, co oznaczało odrobinę swobody. Młodym damom dawano znacznie mniej wolności niż kawalerom, toteż okazje spędzenia godziny bez niczyjej kontroli zdarzały się niezmiernie rzadko. Chociaż ja, myślała z pewną niechęcią, idąc do odległego o kilka przecznic domu Douglasa, właściwie już nie jestem młodą damą. Mam dwadzieścia cztery lata.

Spędziła w Londynie cztery sezony bez choćby jednych oświadczyn, a potem następne trzy, ot tak sobie, i wcale nie czuła się jak zgorzkniała stara panna. Wręcz przeciwnie, cieszyła się każdą minutą wolności, ku rozpaczy swojej rodzicielki. Przez chwilę zamajaczyła jej przerażająca wizja przyszłości, w której zajmuje się wyłącznie załatwianiem różnych spraw matce, no bo co innego miałaby robić kobieta bez męża i własnych dzieci? W pewnym momencie rodzice przestaną jej kupować nowe suknie i pantofelki. Stare panny nie muszą ładnie wyglądać. Zresztą ona nie wyglądała ładnie nawet w najmodniejszych sukniach. Skoro do tej pory nie pomogły jej złapać męża, to jaka jest szansa, że pomogą, kiedy się zestarzeje i jeszcze bardziej zbrzydnie? Nic dziwnego, że po takich rozważaniach dotarła do brata w ponurym nastroju. To niesprawiedliwe, dumała, wchodząc na schody. Douglas ma dwadzieścia osiem lat, a matka dopiero teraz zaczęła sugerować, że czas, by się wreszcie ustatkował. O małżeństwie Joan już nawet nie wspominała, najwyraźniej przekonana, że córka zostanie starą panną. Tak, to okropnie niesprawiedliwe. Z kwaśną miną zastukała kołatką. Kiedy po minucie nikt nie podszedł do drzwi, uniosła kołatkę i huknęła nią kilka razy, mając nadzieję, że każdy dźwięk trafi jej wstrętnego brata dokładnie w środek czoła. Znieruchomiała w pół ruchu, gdy drzwi otwarły się nagle i ktoś wrzasnął jej prosto w twarz: - Czego?! To nie był kamerdyner ani nawet lokaj. W dodatku był prawie nagi. Choć, szczerze mówiąc, akurat to wcale nie jest takie złe, pomyślała. Nigdy przedtem nie widziała nagiej męskiej piersi, a teraz mogła ją sobie obejrzeć z bliska. W dodatku była to pierś wyjątkowo udana. Szczupła i umięśniona, bez śladu miękkości albo rozlazłości, z cienką kreską ciemnych włosów schodzącą w dół i kryjącą się w spodniach. - Czego? - warknął mężczyzna po raz drugi.

Oderwała wzrok od jego sutków - to niesamowite, ale do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że mężczyźni też je mają - i spojrzała na twarz. - Chce pani obudzić umarłego? - Owszem - wypaliła bez namysłu. - Ale jeśli umarł, muszę osobiście skopać zwłoki, żeby się upewnić. Mamusi będzie na tym zależało. Przez twarz mężczyzny przemknął cały zestaw różnych emocji: szok, rozbawienie, ból i w końcu zrozumienie. - Szuka pani Benneta. - Tak - potwierdziła. W końcu go rozpoznała. Nie widzieli się od lat, ale przez ten czas niejedno o nim słyszała. Tristan, lord Burkę, cieszył się w pełni zasłużoną złą sławą. W całym Londynie nie było większego zbereźnika, utracjusza, karciarza, kobieciarza... ani obiektu zainteresowania miejscowych plotkarzy. A teraz stał w progu domu jej brata ubrany tylko w niedopięte spodnie, które w każdej chwili mogły się zsunąć z jego szczupłych bioder. Bardzo intrygujące. - Czyżby wizyty dam, które chcą skopać Douglasa, zdarzały się co dzień? Odwrócił się i spojrzał w głąb domu. - Nie, raczej nie codziennie - odparł. Uśmiechnęła się krzywo. - No tak. Przypuszczam, że przychodzą tu w zupełnie innym celu. I że nie są to damy, dodała w duchu. Gdyby przypadkiem zaskoczyła brata w łóżku z ladacznicą, do końca życia nie dałaby mu o tym zapomnieć. Tristan Burkę nie zaprosił jej do środka, ale że nie miała ochoty sterczeć w progu jak poborca podatkowy, kiedy tylko odchylił się nieco, prawdopodobnie chcąc spojrzeć na schody, przemknęła obok niego i weszła do holu. Był długi, wąski i ciemny. Wiedziała, że brat ma służbę, ale prawdopodobnie poinstruował wszystkich, że do trzeciej po połu-

dniu nie wolno im wpuszczać gości, światła ani świeżego powietrza. Zdjęła rękawiczki i spojrzała na mężczyznę, który nadal przytrzymywał drzwi, wpatrując się w nią z wyraźnym zdziwieniem. - Co słychać, lordzie Burkę? - spytała swobodnym tonem. Powoli zamknął drzwi. - Wszystko w porządku, panno... Westchnęła w duchu. Więc tak łatwo ją zapomnieć? A może on jest taki tępy? - Joan Bennet - przedstawiła się. - Jestem siostrą Douglasa. Spotkaliśmy się co najmniej tuzin razy. Właściwie tylko kilka razy i to ładnych parę lat temu, ale lord Burkę nie wyglądał na kogoś, kto chciałby się z nią spierać. - Naprawdę? - Założył ramiona na piersi. Jakimś cudem udało mu się przybrać srogi wygląd, pomimo negliżu, nieogolonej twarzy i rozczochranych włosów. Zauważyła, że nadal są długie i swobodnie opadają mu na ramiona... o wiele szersze i bardziej muskularne, niż zapamiętała. - Wygląda na to, że ilekroć się spotykamy, jest pan zawsze w negliżu - rzuciła i uśmiechnęła się słodko, widząc jego głupią minę. - Och, czyżby pan zapomniał, jak wpadł do mojej sypialni? Zmrużył oczy i zbladł tak, że zauważyła to nawet w półmroku. - Teraz sobie panią przypomniałem - rzekł cicho. - Ta mała impertynentka. Skinęła głową. - Właśnie. Mogę iść na górę? Domyślam się, że Douglas jest jeszcze w łóżku - powiedziała i skierowała się w stronę schodów. - Dokąd pani idzie? Do jasnej... do licha, nie może pani przecież wpaść do męskiej sypialni o tej porze! - wykrzyknął i ruszył za nią. Odwróciła się, by stanąć z nim oko w oko. Stał trzy stopnie niżej, więc mogła spojrzeć z góry na jego nagi tors. - A pan do mojej wpadł - odpaliła. -1 to w środku nocy. Jego twarz o wysokich kościach policzkowych zabarwił purpurowy rumieniec.

- Byliśmy wtedy dziećmi. Znacząco popatrzyła na jego owłosioną pierś. - Jak widać, teraz już nie jesteśmy. Ku jej niezmiernemu zachwytowi skrzyżował ramiona, jakby chciał się zasłonić. Musiała przygryźć policzek od środka, żeby nie zachichotać. - Matka przysłała mnie tu na rozmowę z Douglasem, a im dłużej pan trzyma mnie na dole, tym mniej czasu zostanie mi dla siebie po spełnieniu tego obowiązku. Proszę się nie kłopotać, wiem, gdzie jest jego pokój - dodała, widząc, że już otworzył usta, by zaprotestować. Potem odwróciła się i ruszyła na górę, słysząc ciężkie kroki lorda Burkę'a za plecami. Tak jak się spodziewała, Douglas leżał pogrążony w pijackim śnie. Przez chwilę przyglądała się wybrzuszeniu pod kocami. Kiedy uznała, że to na pewno jedna osoba, nie dwie, podeszła do okna i odsłoniła grube story. Koce nawet nie drgnęły. Otworzyła okno, wpuszczając powiew wiosennego powietrza, a wraz z nim turkot powozów z ulicy. Nadal nic. Może to tylko koce, a Douglas jest gdzieś indziej, przemknęło jej przez głowę. Jeżeli tak, musiałaby albo szukać brata, albo wrócić do domu i powiedzieć matce, że go nie zastała. Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Chwyciła brzeg koca i mocno szarpnęła. Douglas podniósł głowę i zamrugał. Oczy miał przekrwione i mętne. - Niech to szlag - zaklął stłumionym głosem. - Kim ty jesteś, do cholery? - Twoją siostrą - odparła, przykrywając go z powrotem. Jeden rzut oka na goły tyłek braciszka w zupełności jej wystarczył. - Matka mnie tu przysłała. Douglas naciągnął koc na głowę i wymamrotał wyjątkowo szpetne przekleństwo. Joan zapamiętała je sobie do przyszłego użytku, naturalnie wyłącznie prywatnego. Gdyby dała się przyłapać matce na używaniu wulgarnych słów, miałaby nieliche kłopoty.

- Kazała ci jutro wieczorem przyjść na bal do Malcolmów - powiedziała, z hurgotem przyciągając do łóżka jedyne krzesło, jakie znalazła w pokoju. - Zadzwonić po herbatę? - Wynoś się - warknął Douglas spod koca. - Przykro mi, ale nic z tego, dopóki nie obiecasz, że tam przyjdziesz. Obiecujesz? - Nie - jęknął słabym głosem. Sięgnęła po sznur dzwonka i pociągnęła. - Na dole poradziłam sobie z twoim półnagim przyjacielem -oznajmiła. - Co on tu w ogóle robi? Zamiast zawołać lokaja, sam otworzył drzwi i zobaczyłam jego nagi tors. W dodatku nakrzyczał na mnie. Douglas, słuchasz mnie? - Nie - jęknął znowu. - To dobrze - powiedziała. - Mam ochotę sobie ponarzekać, równie dobrze mogę to zrobić teraz. Ściągnął koc z twarzy. - Co mam zrobić, żebyś sobie poszła? - spytał. - Obiecać na piśmie, że przyjdziesz na bal do Malcolmów. - Na piśmie? - Tak. W ten sposób udowodnię matce, że naprawdę to obiecałeś, i nie będzie mnie obwiniać, jeśli nie przyjdziesz mimo przyrzeczenia. Popatrzył na nią nieco przytomniejszym wzrokiem. - Jesteś okropna, Joan - powiedział. - Naprawdę okropna. Złapała koc, bo chciał się znów pod nim schować. - Ten bal to nie mój pomysł - odparła. - Nawet tata ma go w nosie. Ale mama uparła się, że będziecie tworzyć piękną parę z Felicity Drummond. - Felicity Drummond? - Douglas zrobił komiczną tępą minę. -A kto to jest? - Możesz zlekceważyć polecenie mamy i nie pojawić się na balu, ale ryzykujesz, że zaręczą cię z Felicity zaocznie. To całkiem miła dziewczyna - zapewniła szczerze, nie wspominając jednak o złośliwej siostrze i pazernej matce.

Do pokoju wszedł służący, zdyszany i półprzytomny, jakby dopiero co wstał z łóżka. - Tak, sir, co mogę dla pana zrobić? - spytał. -1 dla panienki - dodał niepewnie, zaskoczony widokiem Joan. - Poproszę herbatę - odpowiedziała. - Wyrzuć ją za drzwi, Murdoch - wykrztusił Douglas spod koca. - Napadła mnie w łóżku! Joan zignorowała go. - Bardzo mocną herbatę - poleciła służącemu, który patrzył to nią, to na koc, pod którym krył się jej brat. -1 muffinki, jeśli są. Służący wyraźnie się wahał, ale w końcu podjął decyzję. Ukłonił się Joan i ruszył do drzwi, by spełnić jej polecenie. - I brandy! - zawołał za nim Douglas. - Nie zapomnij o pieprzonej brandy! - Douglas, ty draniu - mruknęła Joan. - A ty jesteś wiedźmą! - odciął się z urazą i rzucił jej wściekłe spojrzenie. - Ja nie budzę cię o świcie jazgotem o jakichś balach, zaręczynach i matce. Boże, przez ciebie będę miał koszmarny ból głowy przez resztę dnia. Podeszła do niewielkiego biurka. Zrzuciła z niego stos zmiętych krawatów, otworzyła kałamarz i napisała na czystej kartce krótki tekst obietnicy stawienia się na balu. Potem zaniosła kartkę i pióro do łóżka. - Podpisz, to sobie pójdę. Spojrzał na kartkę jak na jadowitego węża. - Chyba żartujesz! Westchnęła. - W takim razie zostaję. Może mi doradzisz, jaką suknię powinnam sobie zamówić. Może niebieską? Jak sądzisz? To twarzowy kolor, ale mam już kilka niebieskich. Matka uważa, że najlepiej mi w różowym, ale ja go nie lubię. Żółty jest jeszcze gorszy... Douglas naciągnął koc na głowę. - ...więc chyba zielony. Nie, w zielonym wyglądam jak tuja. To może pomarańczowy... Co o tym myślisz?

- Złoty - podpowiedział znajomy głos od progu. - Powinna pani ubierać się na złoto. Nie zaskoczył jej. Spodziewała się, że wejdzie do sypialni Douglasa. Dobrze, że pojawił się tak szybko. Jeśli się z nim pokłóci, Douglas tym bardziej będzie chciał się jej pozbyć. Odwróciła się do niego z pełnym entuzjazmu uśmiechem i... zamarła. Tristan Burkę wyglądał jak młody bóg, nawet kiedy był niezadowolony, rozespany i prawie nagi. A teraz, gdy związał włosy w kucyk i otulił się ciemnozielonym szlafrokiem, stał się uosobieniem uwodziciela. Spoglądał na nią spod ciężkich powiek takim wzrokiem, jakby fascynowała go nie mniej niż on ją. 2 Zanim Tristan znalazł szlafrok, wściekła Furia dopadła swoją ofiarę. Potem zaś wypatroszyła ją i wyfiletowała, na co wskazywał coraz bardziej rozpaczliwy głos dochodzący spod koca. Przez dłuższą chwilę stał w progu i rozkoszował się sceną, która rozgrywała się przed jego oczami. Douglas Bennet, niepoprawny utracjusz i przyszły dziedzic fortuny i baronii, chował się pod kocem jak smarkacz, podczas gdy Furia - jego siostra, jeśli wierzyć jej słowom - siedziała spokojnie przy łóżku i opowiadała mu o sukniach. Tyle że wcale nie przypominała Furii. Była całkiem zwyczajna. Trochę więcej niż przeciętnego wzrostu, o zaokrąglonej figurze, która nie pasowała do aktualnych kanonów damskiej urody. Pewnie uważają, że jest za gruba, pomyślał. Jedyną rzecz, która powinna być krągła u kobiety, czyli piersi, przykrywały całe akry koronki, a halki pod suknią w różowe pasy dodatkowo poszerzały jej figurę. Miała ładne włosy, ale zakręciła je w te okropne ciasne loczki, których nienawidził. Twarz wydawała się niebrzydka, chociaż może tylko z powodu niecnej radości, która lśniła w jej

oczach, gdy Douglas bez powodzenia próbował uniknąć salonowej konwersacji. Tristan aż się wzdrygnął, kiedy wspomniała o kolorze pomarań- czowym. Większość kobiet wyglądała w nim źle, a dla niej byłby wręcz fatalny. Lord Burkę uważał się za konesera kobiet i sukien. Kochał kobiety, szczególnie te piękne, a co do mniej urodziwych uważał, że mogą wyglądać całkiem korzystnie w pięknych, dobrze dobranych sukniach. - Złoty - powiedział. - Powinna pani ubierać się na złoto. Odwróciła się, by na niego spojrzeć. Na jej twarzy malował się zachwyt, ale chwilę później zamarła. Już wcześniej zdążył za- uważyć kolor jej oczu. Głęboki, ciepły brąz, jak świeża kawa, ze złotymi iskierkami. Zdecydowanie powinna ubierać się na złoto, w odcieniu, który podkreślałby jej niewątpliwie piękną cerę. Gdyby zmieniła uczesanie i włożyła coś atrakcyjnego, byłaby całkiem do rzeczy, pomyślał. Potem przypomniał sobie, że przede wszystkim jest Furią, a tego rodzaju kobiet miał już szczerze dość. Wystarczyła mu ciotka i kuzynki. Po drugie, była siostrą Douglasa Benneta, a z siostrami kolegów od kieliszka się nie igra, chyba że chodzi o ślub, choć i wtedy jest to ryzykowne. Po trzecie, i najważniejsze, to nie była kobieta w jego stylu, z tymi głupimi loczkami, biustem okrytym koronką jak całunem i siłą, z jaką walnęła tą kołatką. Zupełnie jak Hefajstos w kowadło. Na litość boską, żaden mężczyzna nie chciałby takiej kobiety. - Czy pan tu zamieszkał na stałe? - spytała, kiedy odzyskała mowę. - Na dwa miesiące - wyjaśnił. - Aż naprawią dach mojego domu. - Jak to dobrze - mruknęła z przekąsem - że Douglas wreszcie będzie miał towarzysza występków na wyciągnięcie ręki. Uniósł brwi. - Występków? Jakże szybko dokonała pani oceny sytuacji.

- To pierwsza rzecz, która kojarzy się z moim bratem - odparła, lustrując go spojrzeniem od stóp do głów. - Domyślam się, że z panem również. - Boże wielki - zamruczał. - A więc było to pani pierwsze skojarzenie, kiedy tylko otworzyłem drzwi. Mam to potraktować jak komplement? Iskierki zalśniły w jej oczach. - Raczej nie - odpowiedziała. - Wyobraziłam sobie, jak leżycie kompletnie pijani we własnych nieczystościach i odsypiacie noc, zapewne chrapiąc wniebogłosy. - Posłała mu uroczy uśmiech. -Uważa pan to za komplement? - Cóż za doskonała znajomość tematu - odciął się, obrzucając ją złośliwym spojrzeniem. - Czyżby pani się z nami lumpowała? Nie przypominam sobie, żebym widział panią pijaną w sztok, ale tak precyzyjny opis nie może być wytworem czystej imaginacji. - Wręcz przeciwnie - sprostowała. - Mam bardzo żywą wyobraźnię. Jego wzrok znów powędrował w dół i prześliznął się po koronkach przy dekolcie, które nie potrafiły zamaskować gorączkowego pulsowania na szyi. Czy to był gniew? A może coś zupełnie innego? To dziwne, ale cięty język Furii bardzo mu się podobał. - Ja też - mruknął. - Nie wątpię - odparowała natychmiast. - Zwłaszcza jeżeli sądzi pan, że sobie stąd pójdę, nie uzyskawszy od mojego ukochanego braciszka obietnicy stawienia się jutro na balu. Pochyliła się i znowu szturchnęła palcem kształt pod kocem. - Douglas, pomyśl, z jaką radością mamusia odwiedzi cię dziś po południu, a potem jutro rano, żeby przypomnieć ci o przyrzeczeniu. Powiem jej, że ją zaprosiłeś... Bennet wyskoczył z kryjówki i chwycił pióro i kałamarz. Roz- chlapując atrament po łóżku, złożył podpis na dole kartki podsuniętej przez siostrę. - Masz! Dasz mi wreszcie spokój?

Uśmiechnęła się triumfalnie, machając papierem, żeby wysuszyć atrament. - Ależ naturalnie! Powiedziałam przecież, że pójdę, jak tylko mi to obiecasz. Teraz mama będzie miała dowód, że dałeś mi słowo. Dzięki, Douglas. Miło było cię widzieć. Złożyła kartkę i włożyła do woreczka. - Tylko nie zapomnij. Bal jest jutro wieczorem. Nie każ mi tu wracać, żeby ci przypomnieć... - Idź stąd wreszcie - warknął i zakopał się w koce i poduszki. Joan tylko się uśmiechnęła i lekko pokręciła głową. Napawała się swym zwycięstwem. Tristan zmarszczył brwi. Niech Bóg za- chowa biednego Benneta. Musiał mieć straszne dzieciństwo w jej towarzystwie. Wstała i ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się przed nim. Wyraz zadowolenia zniknął z jej twarzy. - Proszę wybaczyć, sir. - Za to, że dręczyła pani tego biedaka, zanim zdążył wstać z łóżka? Nie ma mowy, nie wybaczę - odparł. Ściągnęła brwi. - Stoi pan w drzwiach - wyjaśniła tonem, który podawał w wątpliwość właściwą liczbę klepek w jego głowie. - Trzeba było o tym pomyśleć, zanim pani nas naszła - mruknął. - Ach, rzeczywiście, zapomniałam, że pan tu teraz mieszka. Być może w roli kamerdynera, który wypytuje gości? - Oszałamia pani wdziękiem i dowcipem - ironizował. - I dlatego nie pozwala mi pan odejść? - zagruchała, zalotnie trzepocąc rzęsami. - Przyznam, że nie sądziłam, iż kiedykolwiek mój brat będzie świadkiem, jak półnagi mężczyzna napastuje mnie i obraża w jego własnym domu! - podniosła głos, nadając każdemu słowu dramatyzm godny pani Siddons. - Słowo daję, będzie musiał wyzwać pana za to na pojedynek! - Daj jej wyjść! - wrzasnął Bennet spod poduszki. - Na litość boską, Burkę, zabierz ją stąd!