barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony83 618
  • Obserwuję100
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań49 802

McCarthy Erin - Windą do szczęścia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

McCarthy Erin - Windą do szczęścia.pdf

barbellak EBooki różne
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 43 osób, 23 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 164 stron)

Erin McCarthy Windą do szczęścia

2 PROLOG - Och, kochanieńka, widzę przed tobą samą słodycz. - Naprawdę? - Mandy Keeling była wprost zafascynowana przepowiedniami jasnowidza w kobiecym stroju i supermodnych butach. Tym bardziej, że Beckwith Tripp wróżył jej długie życie, olbrzymi majątek i pełną słodyczy przyszłość. Jasne, że to mogło oznaczać cokolwiek, uroczą kartkę świąteczną lub sklep z łakociami odziedziczony po nieznanej dotąd starej ciotce. - Co przez to rozumiesz? - Choć Mandy zdawała sobie sprawę, że to same brednie i bzdury, nachyliła się skwapliwie nad stolikiem do kawy, przy którym Beckwith obmacywał jej dłoń swoimi wielkimi łapami. Ona i jej trzy współlokatorki mogły gorzej spędzić ten okropny lutowy dzień w Greenwich Village. Istotnie, to było zabawne. - To nie jest nic konkretnego - odezwała się sceptycznym tonem Allison Parker. - Ja też mogę ci przepowiedzieć złote góry, Mandy, jeśli wystarczają ci takie mało precyzyjne zapewnienia. Albo jeszcze lepiej, skoczę do Hunana* i kupię ci paczkę ciasteczek z wróżbami. Beckwith, zbudowany jak zawodowy zapaśnik i ubrany w garsonkę od Chanel, wzruszył szerokimi barami. - Jestem niczym Ripley**, kochanie. Możesz wierzyć albo nie. Dla mnie to nie ma znaczenia. * Delikatesy z produktami chińskimi. ** Chodzi o film Utalentowany pan Ripley wg powieści Patricii Higsmith. Najbardziej niesamowite było to, że na Mandy taka garsonka nigdy nie leżałaby równie dobrze jak na nim. W jej wyglądzie zawsze było coś niefrasobliwego i rozmamłanego, co nie pozwalało jej nazywać elegancką, o czym nie omieszkała stale przypominać jej matka. A Beckwith wyglądał jak Jackie O.* po terapii hormonalnej. * Prawdopodobnie Jacqueline Kennedy Onassis. - Czy możesz powiedzieć coś więcej, Beckwith? - Mogę być tak dokładny, jak zechcesz. Urodziłaś się i wychowałaś w Wielkiej Brytanii. - Jejku, a po czym to poznałeś? Bo nie po akcencie, co? - parsknęła Allison. RS

3 Jamie Peters, która ślepo wierzyła we wszystko, co miało związek z kryształami, karmą i zjawiskami nadprzyrodzonymi, i która sprowadziła Beckwitha do ich wspólnego mieszkania, syknęła w stronę Allison. Mandy przesunęła się na podłodze, bo szew dżinsów wpijał jej się w łydkę, i uznała, że w istocie nie ma znaczenia, czy Beckwith trafnie przepowiada przyszłość. To podniecające i zabawne, a nawet obiecujące, kiedy się słucha o własnej przyszłości, nawet jeśli te przepowiednie są niezbyt konkretne. Miała dwadzieścia sześć lat i zaczęło jej ostatnio towarzyszyć niepokojące poczucie, że zmarnowała dwadzieścia, żyjąc z dnia na dzień na koszt rodziców. Wiedziała, że już najwyższy czas na zmiany, ale aż do tej chwili nie traktowała tego poważnie. Pojawienie się Beckwitha było przypadkowe, tak samo zresztą jak jego przepowiednie, ale mogły ją popchnąć we właściwym kierunku. Brwi Caroline Davidson strzeliły w górę, niemal stykając się z jej blond włosami jak zwykle schludnie związanymi z tyłu. - Gdzie ty wynajdujesz tych facetów, Jamie? Jamie, wysuwając dolną wargę, obracała w palcach wisiorek, srebrną chińską literę symbolizującą szczęście. - Dajcie spokój, po prostu korzystajcie z okazji. Mówiłam wam, że on wie różne rzeczy. - Poklepała Beckwitha po ramieniu, jakby był słodkim przedszkolakiem, a nie trzydziestoletnim owłosionym mężczyzną w kobiecych ciuchach. Beckwith nie wyglądał na dotkniętego cynizmem Allison ani Caroline. Uśmiechnął się do Mandy, wciąż gładząc jej skórę miękkimi, ciepłymi ruchami ręki. - Urodziłaś się i wychowałaś w wiejskiej posiadłości, w całkiem zasobnej rodzinie, tata pracuje w mieście i nigdy go nie ma, mama hoduje konie... i widzę kobiety, wiele kobiet, rozmawiają, śmieją się, stoją, podają sobie filiżanki z herbatą; i ty nogi złączone, plecy wyprostowane, dłonie na kolanach. Mandy poczuła, że zaschło jej w gardle, a miejsca, których dotykał, pokryły się gęsią skórką. Beckwith wpatrywał się w nią z ledwo widocznym uśmiechem błąkającym się na ustach pokrytych błyszczykiem lśniącym w popołudniowym półmroku. To, co powiedział... to było jej dzieciństwo wyrażone jednym zdaniem. Ojciec zawsze w Londynie, podtrzymujący tradycję Keelingów jako szef oddziału instytucji finansowej o światowym zasięgu. Matka na zmianę zajęta hodowlą koni i organizowaniem najróżniejszych przyjęć dobroczynnych. W domu zawsze były obecne kobiety. Ciche, stłumione, takie jak należy, i Mandy, od której oczekiwano, że będzie się zachowywać jak panienka z dobrego domu, siedzieć spokojnie albo zabawiać gości matki swoim raczej wątpliwym talentem pianistycznym. RS

4 - Tak, czeka cię wiele słodyczy. Twoje życie się zmieni, wyłącznie na lepsze. Będzie pełne życzliwości, bogactwa, a stojący u twego boku mężczyzna będzie cię rozpieszczał, aż się roztopisz jak masło. Ben. Mandy była ciekawa, czy Beckwith ma na myśli Bena, mężczyznę, z którym spotykała się od pół roku. Nie nazywała go swoim chłopakiem, bo uważała, że takie określenie nie pasuje do faceta po czterdziestce, ale faktycznie był jej chłopakiem. Miała również nadzieję, że się jej oświadczy. To by ją naprawdę uszczęśliwiło. Ben, człowiek miły i stateczny, chociaż czasem czymś strapiony, był Brytyjczykiem z Nowego Jorku. Punktualny, pełen szacunku, inteligentny. Bardzo jej na nim zależało, ale nie była pewna, czy jest gotowa wyjść za niego ani czy on kiedykolwiek byłby zdolny roztopić ją swoim żarem. No, może trochę zmiękczyć, ale doprowadzenie jej do stanu wrzenia raczej pozostawało poza zasięgiem Bena. - Ciasteczka. Mandy zmrużyła oczy. - Co? - Co Ben mógłby mieć wspólnego z ciasteczkami? Z Benem nie kojarzą się jej ani ptysie, ani placki z owocami. Ben to suchy herbatnik. Beckwith zamknął oczy. - Widzę ciasteczka. Wypiekane produkty. Ułożone przed tobą w szeregu. - Pochwycił jej spojrzenie i potrząsnął głową. - Czy myślałaś kiedyś, żeby otworzyć sklep? - Ona już ma sklep - odpowiedziała Allison, z wsuniętymi pod siebie stopami moszcząc się w fotelu o słomkowym kolorze, wciśniętym w róg ich mikroskopijnego salonu. - To prawda - powiedziała Mandy do Beckwitha, czując się tak, jakby coś przeskrobała. Z tym sobie nieźle poradził. - Mam sklep z zabawkami. - Otworzyła go za pieniądze rodziców, a teraz po trzech latach zbankrutowała. - To nie jest cukiernia? - Beckwith przygryzł wargę. - Nie, to nie jest cukiernia. Chociaż kiedy rozważałam, jaki sklep otworzyć, brałam pod uwagę sklep z zabawkami albo cukiernię. Gdybym się zdecydowała na cukiernię, musiałabym zatrudniać pracowników. A sklep z zabawkami nie wymagał dużego personelu. Ale ostatnio znudził jej się sklep nastawiony na turystów i ekskluzywnych klientów, którzy poszukiwali towarów wyższej jakości niż to, co masowo sprzedawano w Toys „R" Us*. Marzył się jej jakiś nowy interes. Nie cukiernia, ale herbaciarnia, w której jednak podawano by babeczki, herbatniki i kanapki do herbaty w dziesiątkach różnych odmian. Jednego była pewna. Herbata musiałaby być najwyższej jakości, właściwie parzona i podana. * Popularna w USA sieć wielkich sklepów z zabawkami. RS

5 Być może Beckwith był na dobrym tropie. Może nadeszła odpowiednia chwila, żeby coś zmienić, przestać zadowalać się przeciętnością i zająć się czymś bardziej pasjonującym. - To dziwne, bo naprawdę widzę coś lepkiego i słodkiego, pocukrzonego. - Beckwith poprawił ramiączko sukienki. - Może to ciasto owocowe - niewinnym tonem, kontrastującym ze złośliwym błyskiem brązowych oczu, podsunęła Allison. - Allison! - surowo skarciła ją Jamie. Beckwith tylko zmrużył oczy, poważnie i zagadkowo. Samozwańczy prorok w butach od Prady. - Poczekaj na swoją kolej, Allison Agnes Parker. Wtedy zobaczymy, czy ci dalej będzie do śmiechu. Stopy Allison opadły na dębową podłogę. W ślad za nimi Jamie opadła szczęka. - Masz na drugie Agnes? - Nie. - Allison odrzuciła do tyłu ciemne włosy. - Elizabeth. - Jasne, wszystko jedno. - Beckwith przewrócił oczami i potarł podbródek. Mandy roześmiała się i wyciągnęła dłoń z jego rąk. - Dałeś mi do myślenia. Dziękuję, Beckwith. Wierzę, że Jamie ma rację. Masz dar zawracania ludzi we właściwym kierunku. - Jeszcze nigdy się nie pomyliłem - powiedział w skupieniu, przyglądając się jej spod pociągniętych maskarą rzęs. - Możesz mi wierzyć, Mandy. Ciastka. To jest to. RS

6 ROZDZIAŁ 1 Mandy ze ściśniętym żołądkiem rozmyślała o ironii losu. Beckwith Tripp miał rację. Wszystko tylko nie piekarnia. Ciastka, o których mówił Beckwith, okazały się bułeczkami. A dokładniej jedną bułeczką. W jej własnym piekarniku. Niech Bóg ma ją w opiece. Była w ciąży. - Dobrze się czujesz? - zapytała ją Caroline, kiedy przemierzały hol, by dotrzeć do Nowojorskiego Biura Obrachunkowego. Mandy powoli posuwała się za nią, rozglądając się za ścianą, o którą mogłaby się oprzeć. - Miałabym się wprost świetnie, gdyby nie fakt, że co trzy minuty robi mi się niedobrze. Caroline zatrzymała się i obróciła na pięcie, aż jej czarne szpilki zapiszczały na wybłyszczonej posadzce. Na ciemnoszarym kostiumie nie było ani jednej zmarszczki i ani jeden włos nie śmiał się wysunąć z doskonale ułożonej fryzury. Skóra i makijaż w kolorze dyskretnej zimowej opalenizny były nieskazitelne. - Chyba nie masz zamiaru wymiotować podczas rozmowy kwalifikacyjnej, prawda? - Nie, jasne, że nie. - Przynajmniej miała taką nadzieję i modliła się o to z całego serca. - Wylazł ze mnie sarkazm i rozgoryczenie. Te uczucia z łatwością wzbierały w niej od czasu, kiedy cztery tygodnie temu ta nieszczęsna pałeczka zabarwiła się na różowo, a całe życie, niczym wańka-wstanka, wywróciło się do góry nogami. Zanim to nastąpiło, beztrosko rozważała, czy nie sprzedać sklepu, i zastanawiała się, co właściwie czuje do Bena. Rozmyślała, czy nie nadszedł czas, żeby się uniezależnić się od rodziców i ich książeczki czekowej i wreszcie wydorośleć. Tak było cztery tygodnie temu. Teraz miała zostać mamą. Ben się ulotnił. Sprawa dorosłości przestała być rozważaną możliwością. Stała się koniecznością. Sprzedała sklep; znalazła kupca znacznie szybciej, niż się spodziewała. Ponieważ rodzice zapewnili ją, że może zatrzymać zysk ze sprzedaży, a likwidacja sklepu miała nastąpić w ciągu miesiąca, absolutną koniecznością stało się znalezienie pracy na etacie od dziewiątej do piątej, która gwarantowałaby ubezpieczenie zdrowotne. Tak bardzo pragnęła tego dziecka, chociaż miało się zjawić zupełnie nie w porę. I chciała wychowywać je całkiem samodzielnie, bez korzystania z pomocy mamy i taty. Chciała, żeby jej dziecko miało niezależną i odpowiedzialną matkę o stałych, pewnych dochodach. RS

7 - To dobrze. Żadnych wymiotów. A rozgoryczenie zachowaj na później. Teraz musisz sprawiać wrażenie inteligentnej i pewnej siebie. Pamiętaj, co ci mówiłam. Damien Sharpton to człowiek niecierpliwy i bezwzględny pracoholik. Nie toleruje słabych kobiet. Mandy pamiętała. Pamiętała wszystkie okropne rzeczy, których dowiedziała się od Caroline o tym człowieku. Nawet grymas, który pojawiał się na twarzy Caroline, kiedy wspominała o nim, i to, że w ciągu ostatniego roku przez jego biuro przewinęły się cztery asystentki. - Ostatnią asystentkę prawie codziennie doprowadzał do płaczu, tak że po dwóch tygodniach sama odeszła. - Miły facet. - Mandy starała się płytko i delikatnie oddychać, powoli przełykać ślinę. Jej palce drżały w tej okropnej chwili, kiedy wzbierały nudności, a potem się uspokajały. - Nie mogę się doczekać spotkania z nim. - I nie zapomnij - dodała Caroline i wyciągnęła rękę, żeby strzepnąć coś z czarnego żakietu Mandy - że nie jesteś w ciąży. Wciąż nie oswoiła się z myślą, że jest w ciąży. Uczucia macierzyńskie jeszcze nie dały o sobie znać, więc udawanie nie powinno być trudne. Czuła się, jakby ją dopadła szczególnie złośliwa grypa, i tak naprawdę jeszcze do niej nie docierało, że w jej wnętrzu rośnie dziecko. Dotykając brzucha, wyczuwała jedynie guziki bluzki. Była przejęta. Była przerażona. Czuła, że zaraz zwymiotuje. Mocno zacisnęła usta i oddychała przez nos. - Pan Sharpton nie zechce cię zatrudnić, jeśli się dowie, że jesteś w ciąży. Ale jeśli dostaniesz tę pracę i przez jakiś czas uda się ciążę utrzymać w tajemnicy, cóż, kiedy prawda wreszcie wyjdzie na jaw, nie będzie mógł cię wyrzucić, bo naraziłby się na oskarżenie o dyskryminację. A on nie zniósłby, gdyby się wydało, że mimo inteligencji najwyższych lotów przeoczył fakt, że byłaś w ciąży, gdy cię zatrudniał. Nigdy się do tego nie przyzna. W tej chwili dla Mandy, która z całych sił starała się utrzymać w pionie i nie zataczać jak pijaczka, wszystko to było nazbyt skomplikowane. Nigdy jeszcze nie czuła się tak zmęczona. Przypuszczała, że ofiary wampirów mają w sobie więcej energii niż ona teraz. - A czy nie będzie wściekły, kiedy to się wyda? - Pamiętając, jak miły potrafił być pan Sharpton, Mandy nie miała wątpliwości, że ten dzień w biurze, kiedy to nastąpi, wcale nie będzie zabawny. - Będziemy się tak zachowywać, jakbyśmy go o tym powiadomiły na samym początku. I ręczę ci, nigdy nie wspomni, że tego nie wiedział. Caroline skierowała się do wind, a Mandy, powłócząc nogami, podążyła za nią. W torbie na ramieniu miała na zmianę pantofle na obcasach, bo nie chciała ich ubłocić w marcowej chlapie. Caroline udało się w jakiś niepojęty sposób pokonać dwie przecznice od RS

8 metra w stanie całkowicie nieskalanym, natomiast Mandy była rozczochrana, pryszczata i spuchnięta. Czuła się jak trzynastolatka, lustrowana krytycznym wzrokiem przez matkę w czasie śniadania. Wystarczą trzy minuty, żeby przejść z twojej sypialni do jadalni. Jak ci się udało w tym czasie tak wygnieść bluzkę? - Dziękuję, Caroline, że mi załatwiłaś tę rozmowę kwalifikacyjną. To musiało być niełatwe, bo przecież nie mogę się pochwalić żadnymi szczególnymi zaletami. - Mandy! Zostaw pod drzwiami tę defetystyczną postawę - oburzyła się Caroline. - Przez trzy lata prowadziłaś własną firmę, zdobywając doświadczenie. Dzięki temu odpowiesz na wszystkie pytania pana Sharptona. Potrafisz obsługiwać komputer, zatrudniać pra- cowników, radzisz sobie z dystrybutorami i umiesz organizować sprzedaż. Ta praca nie wymaga aż takich kwalifikacji. Przecież załatwiłam ci najpierw rozmowę w kadrach. Zaliczyłaś ją i zdecydowałaś się na rozmowę z Sharptonem. Mandy próbowała się uśmiechnąć. Caroline, Allison i Jamie, prawdziwe przyjaciółki, ze wszystkich sił starały się jej pomóc, wspierać ją pomocnym ramieniem. Z oddaniem ją zapewniały, że po urodzeniu dziecka może nadal z nim mieszkać w ich wspólnym trzypokojowym mieszkaniu, ponieważ Caroline, z którą dzieliła pokój, w lipcu wychodzi za mąż i wyprowadza się. A teraz Caroline naraża swoją reputację w Nowojorskim Biurze Obrachunkowym, gdzie pracowała jako kierownik handlowy, bo najpierw załatwiła Mandy rozmowę kwalifikacyjną w kadrach, a dzisiaj z Demonem Sharptonem, miejmy nadzieję, przyszłym szefem Mandy. Nieistotny był fakt, że to przezwisko nadane mu przez asystentki kierownictwa na jego piętrze łączyło go z niesamowitym małym chłopcem z filmu Omen, należącego do klasyki filmowego horroru. To było mniej więcej tak przerażające jak znalezienie się pod wierzgającym koniem. Ale ponieważ chodziło o jej przyszłość, więc musiała przez to przejść. - Masz rację, masz całkowitą rację. Muszę wzbudzić zaufanie i nie ucieknę z krzykiem ani nie wybuchnę płaczem, chyba że jakiś dziki zwierz wyskoczy spod jego biurka. Wtedy się ulotnię. Caroline zaśmiała się, kiedy wsiadały do windy. - Pamiętaj, osiemnaste piętro. Wysiadam na dwunastym. Ci z kadr znów coś pokręcili przy potrącaniu moich podatków - powiedziała, kręcąc głową. - Ciekawa jestem, jak długo będą wprowadzać do dokumentów moje nowe nazwisko po ślubie. - Tak się cieszę z twojego szczęścia, Caroline. Nie chce mi się wierzyć, że do ślubu zostało tylko kilka miesięcy. - Szesnaście tygodni. Prawie co do dnia. - Caroline uśmiechnęła się szeroko. - Jutro idziemy z Bradem zrobić rezerwację na podróż poślubną do Paryża. RS

9 - Paryż latem jest cudowny. Byłam tam, kiedy miałam szesnaście lat. Na zabój zakochałam się w pewnym paryżaninie. Miał osiemnaście lat i grał w klubach... grał na sprzęcie biurowym. To było coś bardzo szczególnego. Zawsze pociągali ją faceci niestali, artyści, muzycy, współcześni Einsteinowie. Dlatego Ben wydawał się takim dojrzałym wyborem, oznaką postępu i stałości, alternatywą stałości dla namiętności i poezji. Kiedy jednak Ben popatrzył jej prosto w oczy i, oferując pięć tysięcy dolarów gotówką jako rekompensatę za ich wspólną wpadkę, poprosił, żeby więcej do niego nie dzwoniła, z całą pewnością nie miało to nic wspólnego z namiętnością. Drzwi windy rozsunęły się na dwunastym. Caroline i jakiś mężczyzna wysiedli. - Nie zapomnij zmienić pantofli, i powodzenia! - Caroline posłała jej uśmiech i pomachała, po czym ruszyła w swoją stronę krokiem wyrażającym pewność i profesjonalizm. Mandy zerknęła na swoje ciepłe, pokryte owczą skórą botki widoczne spod spódnicy kostiumu. - Jasne. Zmienić pantofle. Przecież o tym pamiętam. Nie, nie pamiętała. Ostatnio nie odróżniała swojej głowy od pupy. Kiedy winda zatrzymała się na czternastym, a troje ostatnich pasażerów wysiadło, wyciągnęła z torby pantofle na obcasach. Przez jedną podniecającą sekundę pomyślała, że będzie miała chwilę dla siebie, i podskakując na jednej nodze, miała zamiar z drugiej ściągnąć botek. W tej samej chwili do windy wsiadł mężczyzna, stopą przytrzymując drzwi przed zamknięciem. Cholera. Wyglądał interesująco. Ciemne włosy, strzyżone u drogiego fryzjera. Nie najtańszy, ale klasyczny w kroju szary garnitur. Błyszczące buty. „Wall Street Journal" wsunięty pod pachę i kubek z kawą w ręku. Reprezentował typ mężczyzn, jacy zawsze pracowali z jej ojcem, przy których zawsze czuła się trochę niedoceniona, zlekceważona. Bo tak samo czuła się w obecności ojca. Mężczyzna nie okazywał jej lekceważenia, on nawet jej nie zauważył. Spojrzał na tablicę z numerami pięter i zdecydowanym ruchem przycisnął świecący już guzik osiemnastki. Jakby ona zrobiła to przedtem nie dość dobrze. Jakby przez to, że to on nacisnął guzik, mieli dojechać tam szybciej. Pompatyczny wiesz kto. Mandy opuściła torbę na podłogę i złapała za poręcz. Podniosła nogę i ściągnęła botek, pozwalając mu spaść na torbę. Potem palcami stopy chwyciła pantofel i podskakując, usiłowała wcisnąć weń piętę. Ruch spowodował, że znów zebrało jej się na wymioty. RS

10 Oczywiście, ostatnio wystarczyło, że pokiwała małym palcem, a już wymiotowała. Nie mówiąc o tak skomplikowanych manewrach jak zezowanie lub dotykanie stopy. Albo zakładanie pantofli na obcasie w jadącej windzie. Straciła równowagę, zatoczyła się i uderzyła ramieniem w ścianę. - Cholera. Mężczyzna spojrzał w jej stronę, ale nie odwrócił się na tyle, żeby ją dostrzec. Jego noga niecierpliwie stukała w podłogę. Patrzył na cyfry wskazujące mijane piętra, zerkał na zegarek, poklepywał się po kieszeni, przypuszczalnie upewniał się, że telefon komórkowy wciąż tam jest. Jedna stopa Mandy była częściowo obuta w pantofel, a druga pozostawała wciąż w zimowym botku. Wyglądało na to, że jeśli ktoś jej nie pomoże, będzie musiała tak zostać. Opuszczając ponownie stopę, starała się wcisnąć piętę w pantofel, ale bezskutecznie. Wobec tego puściła poręcz, nachyliła się i obiema dłońmi przytrzymując but, wreszcie wcisnęła weń piętę. Cała krew spłynęła na jej twarz gorącą, oszałamiającą falą. - Och, nie. - To było okropne. Błyszczące czarne buty zwróciły się w jej kierunku. Bała się poruszyć. Było bardzo prawdopodobne, że gdyby się poruszyła, całe śniadanie złożone z herbaty i grzanki wylałoby się na pantofel, torbę i wyświechtany fioletowy chodnik. - Jakieś kłopoty? - Miał twardy, ostry i pełen rezerwy głos. W pytaniu brzmiała niechęć. Odezwał się dzwonek windy i drzwi się otworzyły. - Chyba zwymiotuję. - Mandy miała nadzieję, że wciąż zgięta wpół zdoła wykuśtykać z windy. Poradziłaby sobie, gdyby jej torba nie leżała ponad pół metra od niej, a obuwie nie było porozrzucane po podłodze. Portfel był w torbie, całkowicie poza jej zasięgiem. - Cóż, proszę zatem wysiąść z windy. Oznajmił to jak coś oczywistego. Ale tak nie było, bo przecież nie mogła się ruszyć z miejsca. Chociaż włosy opadały jej na oczy, widziała w wejściu do windy nogi w czarnych butach i spodniach powstrzymujące drzwi przed zamknięciem. - Nie mogę. Myślę, że mi przejdzie, jeśli nie będę się ruszać. Jeśli się poruszę, myślę, że... cóż, zwymiotuję. - Temu lodowatemu biznesmenowi nie wypadało wprost powiedzieć: „wyrzygam wszystkie bebechy". Ani nawet jego stopom. - Przecież nie może pani tak tu stać cały dzień - orzekł z odrobiną niedowierzania. I co ty powiesz, Sherlocku. Drzwi próbowały się zamknąć, ale on je znów przytrzymał. RS

11 - Domyślam się, że nie mogę. - Mandy uniosła się o centymetr. W głowie się jej kręciło, ale żołądek tylko chybotał. - Mam o ósmej spotkanie, rozmowę w sprawie pracy, a złapałam tę okropną odmianę grypy z porannymi mdłościami. Po stronie mężczyzny w błyszczących butach zapadła przenikliwa cisza. O mój Boże, nocny koszmar stał się rzeczywistością. Nie była w stanie ani myśleć, ani się poruszyć. Miała mdłości i czuła się potwornie zażenowana. Utknęła w przeklętej windzie z głową między kostkami stóp i tyłkiem wystawionym do góry. Naprawdę nie mogła się spodziewać, że Caroline byłaby zadowolona z takiego wyrażania pewności siebie. ROZDZIAŁ 2 Damien Sharpton zazwyczaj wiedział, jak należy się zachować w każdej sytuacji. Nie wiedział jednak, co do diabła zrobić z kobietą zgiętą wpół w windzie, z pupą do góry i głową w dół. W pierwszym odruchu chciał wysiąść z windy i pozwolić, żeby drzwi się za nim zamknęły. Ale bez względu na to, co ludzie o nim mówili, nie był człowiekiem całkowicie pozbawionym serca. Był niecierpliwy. Wyrachowany. Napastliwy. Oddany pracy i pozbawiony życia osobistego. Pogodził się z tym. Jednak biorąc pod uwagę ostatnie trzy lata i wszystko, przez co przeszedł, wciąż był człowiekiem. Więc wciąż przytrzymując drzwi, żeby się nie zamknęły, stał niezdecydowany, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. - Może chce pani, żebym do kogoś zadzwonił? - Sięgnął po komórkę zadowolony, że będzie mógł zrzucić problem na kogoś innego. Niech któraś z asystentek kierownictwa zajmie się nią, dopóki nie zjawi się jej mąż, chłopak albo ktoś z przyjaciół i uratuje ją z opresji. Nie jego asystentkę, bo właśnie został bez asystentki. Ta głupia mała Lanie, którą w końcu wyrzucił w skrajnej rozpaczy, zupełnie się nie sprawdziła. Nawet najprostsze zadanie, choćby użycie kopiarki, stanowiło dla niej wyzwanie ponad siły, a kiedy zwracał uwagę, że jej praca musi być bardziej efektywna, zalewała się łzami. Mógł jednak wezwać Terri, asystentkę Jima. Była bardzo opiekuńcza i urocza i wiedziałaby, jak się zachować wobec ewentualnej groźby wymiotów. - Nie, nie. Już dobrze, naprawdę. Muszę pójść na tę rozmowę. Potrzebuję tej pracy, ze względu na ubezpieczenie zdrowotne. RS

12 To jasne, przecież była chora jak norka. Damien próbował sobie przypomnieć, jak wyglądała, kiedy jej twarzy nie zakrywały brązowe włosy, ale naprawdę wsiadając do windy, nawet jej nie zauważył. W istocie myślał o tym, że o dziewiątej ma konferencję telefoniczną z zespołem z Atlanty i że po rozmowie o ósmej z kandydatką na asystentkę zyska pracownicę, która potrafi korzystać z komunikatora internetowego i nie będzie do każdego słowa dołączać chichoczących buziek. Lanie to uwielbiała. Damien chrząknął, uruchomił telefon i próbował sobie przypomnieć wewnętrzny numer Terri. - Czy mogę prosić o pański kubek? - Po co? - zapytał, jednocześnie nachylając się i wtykając kubek z kawą pod jej włosy w kierunku, gdzie powinna być jej ręka; uważał, że lepiej jej nie denerwować. Drzwi znów się zaczęły zamykać, ale przytrzymał je stopą i biodrem, z nadzieją, że nie pogniecie garnituru. - Mam zamiar się wyprostować, ale na wszelki wypadek muszę mieć coś, gdybym zaczęła wymiotować. Och, dobry Boże. Żałował, że w ogóle zapytał. I chociaż zamówił bardzo dużą kawę, nie sądził, by kubek okazał się wystarczająco wielki. Zwłaszcza że był wciąż do połowy pełny. Poczuł w żołądku lekki przypływ mdłości. Oderwał wzrok od jej głowy, żeby się uspokoić. Żakiet siłą ciężkości podjechał jej na kark, odsłaniając gołe plecy powyżej pasa. Ciało było gładkie, zaróżowione, talia zwężała się powyżej spódnicy w sposób bardzo... Cholera. Damien omal nie stuknął się w czoło. Co do diabła wyprawia? Przez trzy lata ani razu nie poczuł nawet śladu pociągu do kobiety, a teraz nagle stwierdził, że nagie kobiece plecy są seksowne. W dodatku należące do kobiety pozbawionej twarzy i chorej na grypę. To było groteskowe. - Dziękuję panu. Jestem naprawdę bardzo wdzięczna. Słyszałam, że szef, z którym będę rozmawiać w sprawie pracy, jest prawdziwym potworem. Wystraszył wszystkie dotychczasowe asystentki, jest zupełnie nieprzewidywalny. Mnie jest wszystko jedno, bo po- trzebuję pracy, ale nie chciałabym w ostatniej chwili odwoływać spotkania z kimś takim. Muszę iść, cokolwiek by się zdarzyło. Niepewnym ruchem wyprostowała się, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, Damien uprzytomnił sobie, że patrzy na umówioną na ósmą kandydatkę na asystentkę. To on był potworem. A ona chciała być jego asystentką. I była cudownie piękna. RS

13 Zobaczył twarz w kształcie serca, opadające miękkimi falami włosy obcięte poniżej ucha i lekko zmierzwioną podczas zmieniania pozycji grzywkę. Wielkie, ciepłe i świadczące o wrażliwości brązowe oczy. Wysokie kości policzkowe, wygięte wargi. Jej skóra była lekko zaróżowiona, a z piersi wydobywały się drżące, delikatne salwy pospiesznego oddechu. Miała podkrążone oczy, a policzki nieco zapadnięte, jakby z powodu nękającej ją choroby straciła na wadze. Kiedy tak stał w drzwiach, armia zarazków prawdopodobnie szykowała się do przeskoczenia z niej na niego, ale mimo to nie wycofał się do holu. Przeciwnie, puścił drzwi i wrócił do środka. Sam nie wiedział, kiedy nachylił się, żeby podnieść jej torbę i buty. Wetknął je w jej ręce. - Proszę - powiedział szorstko, podczas gdy drzwi się zamknęły i winda ruszyła do góry. - Dzięki. - Odgarnęła grzywkę, przez co zmierzwiła ją jeszcze bardziej. Potem podała mu kawę i machnięciem nogi zrzuciła brązowy eskimoski botek. - Zwracam panu kawę. Wydaje mi się, że nie będę jej potrzebowała. Powstrzymując grymas obrzydzenia, Damien odebrał z jej rąk kubek. Nigdy dotąd w taki sposób nie popatrzyłby na dużą kawę z barku na dole. Nie uwierzyłby też, że ta kobieta, mimo że jej jeszcze nie zatrudnił, już o nim wiedziała, że jest trudny, nieprzewidywalny, że jest potworem. Nachylając się nad czarnymi wizytowymi pantoflami, wydala cichutki okrzyk cierpienia. Obawiając się, że utknie w windzie na całą wieczność, Damien chwycił ją za rękę i przytrzymał, żeby nie wylądowała na podłodze, albo jeszcze gorzej. Nie był pewien, czy je- go pralnia chemiczna czyści wymiociny. - Wszystko w porządku, nic mi nie jest. Podziwiał jej wytrwałość. Byłoby znacznie prościej i pewnie również z większą dla niej korzyścią, gdyby przełożyła rozmowę kwalifikacyjną, tymczasem ona się nie poddawała. Zapewne przypuszczała, że jeśli odwoła spotkanie, on uzna ją za nieodpowiedzialną i nie da jej drugiej szansy. Wcale nie musiało się tak stać. Nie miał takiego zamiaru. W myślach przebiegł swój napięty kalendarz. Nie należał do najbardziej cierpliwych facetów, a z pewnością nie miał cierpliwości do niekompetentnych i leniwych asystentek. Szczerze mówiąc, prawdopodobnie nie zgodziłby się na nowy termin spotkania, bo stwierdziłby, że nie traktuje pracy poważnie. Złościło go, że być może istnieją podstawy, by nazywać go potworem. Drzwi otworzyły się na dwudziestym czwartym piętrze i do windy wsiadł starszy mężczyzna. Damien wyciągnął rękę i nacisnął guzik osiemnastego piętra. Nie było sensu taszczyć się znów na parter. RS

14 Wtedy zauważył, że kobieta wpycha botki do torby. Zmrużył oczy. Powstrzymał irytację. Pożądanie. Zachwyt. Nadszedł czas, żeby wszystko wyjaśnić. - Mandy Keeling? - Tak, skąd pan... - Zaskoczona podniosła na niego wzrok. Na jej twarzy pojawiło się przerażenie, palce powędrowały do gardła. - Och nie. Nie, nie, nie, pan nie może być... - Jestem Damien Sharpton. - Za nim otworzyły się drzwi. - Potwór. - Osiemnaste - powiedział starszy pan, ponieważ żadne z nich nawet nie drgnęło. Damien wyciągnął rękę, uprzejmym gestem wskazując jej drogę. - Proszę tędy, pani Keeling. Moje biuro mieści się na końcu korytarza, ostatnie drzwi po lewej. - Powiedział to tonem wprost z sali konferencyjnej. Było w nim dziesięć razy więcej chłodu niż w głosie, który doprowadzał Lanie do łez. - Postaram się streszczać. Spodziewał się, że się załamie, że zacznie się jąkać, płakać, że się wycofa, że potrząśnie z niedowierzaniem głową, pozwoli zamknąć się drzwiom windy i odjedzie z jego życia razem ze swoimi zarazkami. Ale tak się nie stało. Przez zaciśnięte wargi po prostu powiedziała: - Dziękuję panu - i ruszyła korytarzem, pochylając się trochę w prawo, jakby była na okręcie płynącym po wzburzonym morzu. Z niechęcią przyznał, że jego zainteresowanie i uznanie wzrosło o kolejne trzy, cztery punkty. Mandy znów pohamowała jęk, w jednej ręce trzymała torbę, a drugą przyciskała do żołądka. O cholera. Zastanówmy się, jakie były szanse spotkania w windzie Damiena Sharptona. I że ona nazwie go potworem, no i ta cała reszta. To było tak straszne, że aż zabawne. Skrzywiła się. I to nie z powodu pieczenia spuchniętych stóp w butach na obcasach. Raczej z powodu myśli o pracy na etacie, która lepiej pozwalała zorganizować opiekę nad dzieckiem. Nie dostanie tej pracy, to już jasne, ale musiała przynajmniej spróbować zrehabilitować się podczas rozmowy. Była to winna Caroline. Chodziło o nazwanie Damiena Demonem Sharptonem. Nie była zaskoczona, że drzwi jego biura są zamknięte. Podczas paru minut spędzonych z nim w windzie czuła jego napięcie, niecierpliwie wzbierającą energię. Teraz czuła za plecami jego obecność. Zbliżał się pewny siebie, oceniający. Słyszała jego zdecydo- wane kroki i szelest garnituru, kiedy zwolnił, żeby dorównać jej powolnemu tempu. Pokasływaniem starał się zatuszować oddech pełen irytacji. RS

15 Znała ten typ mężczyzny. Taki był jej ojciec. Człowiek pozbawiony cierpliwości, zainteresowania czymkolwiek poza własną pracą. Człowiek, który nie rozumie, dlaczego cały świat nie porusza się w tym samym gorączkowym, obsesyjnym rytmie. Wychyliwszy się zza niej, otworzył drzwi i za nią wkroczył do środka. Położył telefon na biurku, a kawę wrzucił do stojącego pod nim kosza. Jeszcze zanim skończył sadowić się na fotelu, zdążył wygładzić kosztowny błękitny krawat, podnieść wieko laptopa i sięgnąć po akta. - Proszę usiąść, pani Keeling. Z przyjemnością. Mandy zagłębiła się w skórzanym fotelu i wzięła głęboki oddech. - Proszę zwracać się do mnie Mandy, panie Sharpton. - Dobrze. Zatem proszę powiedzieć, z czego pani wnosi, że się nadaje na moją asystentkę? Bez propozycji nazywania go Damienem. Bez komentarza na temat wydarzenia w windzie. Tylko interes. Powinna była dać sobie spokój z tym żenującym potworem. Ale po prostu nie mogła. Nie dla pracy, ale ponieważ ucierpiałaby na tym reputacja Caroline i dla- tego, że gdyby to ją ktoś obraził, chciałaby wysłuchać przeprosin. - Panie Sharpton, chcę przeprosić pana za uwagi, które niefortunnie zrobiłam w windzie. Przyszpilił ją wzrokiem. - Nie ma potrzeby. Zapewniam panią. Mandy niemal namacalnie wyczuwała, że Damien Sharpton chce skrócić rozmowę, by oddać się kolejnym zaplanowanym na ten dzień obowiązkom. Zdawała też sobie sprawę, że nie wystarczy tylko odwzajemnić jego spojrzenie. Był bajecznie pociągający. Krótko ostrzyżone ciemne włosy, silne, ostro zarysowane policzki i szczęki oraz najjaśniejsze, jakie widziała, błękitne oczy. Pasowały do krawata i spowodowały, że jej serce zabiło wcale nie po macierzyńsku. Nawet mama jest w stanie docenić elektryzujące spojrzenie niezłej pary błękitnych oczu u pociągającego mężczyzny. Zwłaszcza że jeszcze nie była mamą. I nie miała ani męża, ani chłopaka, zatem dziwny czar, który czuła, wcale nie był niestosowny. Ale to i tak nie miało znaczenia, bo nie szukała mężczyzny do którejkolwiek z tych ról. Po doświadczeniu z Benem już nie. Teraz powinna się skupić na dziecku, być najlepszą rodzicielką, na jaką stać jej niedoskonałe ja. Ale co tam, ma ładne oczy. A spoza niecierpliwości wyłaniał się rąbek czegoś, co kazało jej przemyśleć opinię o Damienie Sharptonie. Za sprawnością, elegancją i surowością skrywał się ból. - Przeciwnie, czuję się zobowiązana do przeprosin, bo pozwoliłam sobie, co było całkowicie niestosowne, powtarzać plotki o panu. Nie znam pana, nie mam więc powodu wierzyć, że to, co mówią o panu, jest prawdą, i źle o mnie świadczy, że tak o panu RS

16 powiedziałam. Przepraszam. Jedyne, co mam na swoje usprawiedliwienie, to to, że byłam zdenerwowana i było mi oczywiście przykro, że pan jest tego świadkiem. A kiedy się denerwuję, paplam bez sensu. - Tak jak teraz. Dobry Boże, Mandy poczuła, że się rumieni. Brwi Damiena uniosły się, a dłoń zamarła na myszce komputera. Gdyby pogarda miała imię, nazywałaby się Damien. - Doskonale. Dziękuję pani. Zatem przejdźmy do rzeczy. Dlaczego stara się pani o pracę w Nowojorskim Biurze Obrachunkowym? Dobrze zatem. Pan Szczęśliwy nie lubi pogaduszek. Zauważone, odnotowane. Mandy skrzyżowała nogi, postawiła torbę na podłodze, żeby spełnić oczekiwania Damiena i w odpowiedzi zacząć wciskanie doskonale przygotowanego kitu. Dwadzieścia minut później jej odpowiedzi stawały się coraz krótsze, kit gorzej ugnieciony, a żołądek wyczyniał coś na kształt chińskich akrobacji. A on był bezlitosny. Kiedy kończyła odpowiadać na pytanie, nie dawał jej nawet pięciu sekund na oddech i strzelał w nią następnym pytaniem. A każde z tych pytań miało na celu wymuszenie na niej jakiegoś wyznania. Dlaczego chce pani zrezygnować z prowadzenia własnego interesu i pracować u mnie? Czy bierze pani pod uwagę podróże służbowe? Co planuje pani robić za pięć lat? Dziecko, którego istnienia dotąd nie odczuwała, nagle zdało się gigantycznym białym słoniem ukrytym pod jej spódnicą. Nie chciała kłamać, nie chciała zaprzeczać istnieniu dziecka, nawet jeśli nie było większe od wisienki. Wiedziała, że rozsądne było zachowanie przy sobie wiadomości, że jest w ciąży, a jednak wciąż czuła się, jakby stała na krześle i krzyczała: „Będę miała dziecko! Będę odpowiedzialna za nową ludzką istotę!". Ale najpierw musiała zwymiotować. - Bardzo przepraszam, panie Sharpton, gdzie ma pan kosz na śmieci? - Co? - Aż podskoczył. Mandy nie czekała. Rzuciła się na kolana i wetknęła głowę pod biurko. Zwracając poranną herbatę i grzankę wprost do wyrzuconej przez niego kawy, uświadomiła sobie, że postępuje zgodnie z zaleceniami Caroline. Przyjaciółka nakazała jej zrobić porażające wrażenie i z pewnością tak się stało. Osłabiona i przerażona Mandy podniosła głowę i znalazła się dokładnie na wprost rozwartych nóg Damiena Sharptona. - Ojej - wyszeptała. RS

17 ROZDZIAŁ 3 Właściwie nie wiedział, dlaczego ją zatrudnił. Może z rozpaczy. Nie było żadnej innej kandydatki, nawet bez kwalifikacji. A może z podziwu dla niej. Nie poddała się aż do żałosnego końca nad kubłem na śmieci między jego nogami. Miał szacunek dla tego rodzaju determinacji. Do tego, co ważniejsze, dobrze sobie poradziła w rozmowie. I, mimo że jej wygląd nie miał wpływu na jego decyzję, to jednak trzeba przyznać, że jeśli akurat nie wymiotuje, przyjemnie się na nią patrzy. Ale ponieważ jej nie widuje, więc to i tak nie ma znaczenia. No i, niezależnie od powodów, dla których ją zatrudnił, był zadowolony z jej pracy. Była doskonałą asystentką, chociaż równie nieosiągalną jak taksówka w deszczowy dzień. Zatrudnił ją dwa miesiące temu, a widział ją nie więcej niż cztery razy. Nie odbijało się to wcale na wynikach jej pracy. Była geniuszem, jeśli chodzi o komunikator internetowy i pocztę elektroniczną. Błyskawicznie reagowała na jego polecenia. Robiła wszystko, o co prosił, porządnie i na czas, a nawet przewidywała jego potrzeby. Tak jak teraz. Siedzi przy biurku, a chłopak z delikatesów puka do drzwi i podaje mu kanapkę z pełnoziarnistego pieczywa z indykiem. Więc wysłał jej wiadomość: Czy kanapka z indykiem jest dla mnie? Zanim zdążył ją odpakować, odpowiedziała: Tak, dla pana. Smacznego. Mógł na tym poprzestać. To naprawdę nie miało znaczenia. Dostał kanapkę. Mógł ją zjeść i nie martwić się, że ktoś mu przerwie południową konferencję przez telefon w sprawie uaktualnień obiegu dokumentów w Pierwszym Oddziale Finansowym. Jednak te narady trwają trzy razy dłużej niż to konieczne, i nie mógł się powstrzymać, żeby nie wysłać do Mandy wiadomości: Skąd wiedziałaś, że będę chciał z indykiem? We wtorki zawsze pan je indyka. Nie wiedział, czy była zadowolona, czy nie. Pewnie nie była zadowolona. Stwierdził, że się przed nim ukrywa, ale to go nie zniechęcało; tracił sporo czasu na rozmyślaniu o Mandy Keeling i próbach jej rozgryzienia. To, co go w pierwszej chwili zaskakiwało, w następnej go wkurzało. Może w przyszły wtorek będę miał ochotę na pastrami. Nie lubi pan pastrami. RS

18 Skąd mogła wiedzieć, czy lubi pastrami, czy nie, skoro nigdy nie rozmawiała z nim, ukryta w swoim boksie, jakby się bała spotkać twarzą w twarz z szefem potworem. Mógł przecież uwielbiać pastrami. Nie lubił, ale przecież nie o to chodzi. Odgryzł kęs kanapki z większą siłą, niż to było konieczne, i omal nie ugryzł się w język. Skąd możesz wiedzieć, że nie lubię pastrami? Powiedział pan, że zajeżdża jak spod pachy, kiedy zamówiłam kanapki na spotkanie z grupą klientów. Jak u licha mogła pamiętać, co powiedział jakiś czas temu. Dwa lata pracował z asystentkami, które ledwie pamiętały, na którym piętrze mieści się ich biuro, a teraz nieoczekiwanie trafił mu się ktoś o magicznej wprost pamięci. Powinien być zachwycony. Była urzeczywistnieniem snu o sekretarce. I może byłby zachwycony, gdyby nie unikała go jak nieświeżej ryby. Nie powinien się tym trapić. Czyż nie był najszczęśliwszy, kiedy ludzie zostawiali go w spokoju? Czyż nie przeorganizował całego swojego życia w taki sposób, żeby jak najmniej stykać się z istotami ludzkimi, przestając z nimi wyłącznie na płaszczyźnie zawodowej? Wykonywała pracę, ograniczając kontakt z nim do minimum. Doskonała organizacja pracy. To jednak nie tłumaczy, dlaczego wysilał umysł, żeby znaleźć pretekst, który skłoniłby ją do spotkania się z nim oko w oko w jego gabinecie. Mógłby wtedy odgadnąć, dlaczego tak wiele czasu spędza na myśleniu o niej. Czy życzy pan sobie, żebym w przyszłym tygodniu zamówiła pastrami? Och, teraz to już zachowuje się jak przemądrzały dupek. Niemal słyszał sarkazm w słowach wyklepanych na klawiaturze. I to sprawiło, że musiał się powstrzymać, żeby się nie uśmiechnąć. Nie. Co pan zatem sobie życzy, panie Sharpton? Sam nie wiedział, czego chce, oprócz tego, że chciał usunąć Mandy Keeling ze swoich myśli. Zdecydowanie nie chciał pastrami. Chcę sam zamówić kanapkę. Przeżuwając jedzenie, Damien jeszcze raz przeczytał odpowiedź. Teraz napisał coś głupiego. Zupełnie jakby był trzylatkiem. Wcale nie chciał sam zamawiać jedzenia. Przecież po to się ma asystentkę, żeby mieć więcej czasu na ważniejsze sprawy. Co on do diabła wy- prawia? Można to załatwić. RS

19 Roześmiał się w głos. Nigdy tego nie robił. Nigdy. W ciągu ostatnich trzech lat nie miał wielu powodów do śmiechu. - To tak ona wszystko załatwia - zamruczał do ekranu, kiedy jego śmiech przekształcił się w chichot. - Wszystko odsyła z powrotem do mnie. - Damien, co się stało? O cholera, zapomniał, że uczestniczy w konferencji. - Hmm, nic takiego, przepraszam. - Chryste, zachowuje się jak idiota. I jak u licha mógł zapomnieć, że bierze udział w rozmowie? Odruchowo nacisnął gwiazdkę sześć, żeby wyłączyć mikrofon, i podniósł słuchawkę swego telefonu. Musiał zobaczyć Mandy. Musiał się jeszcze raz upewnić, że jego niewidzialna asystentka wcale go nie pociąga. Musiał się przekonać, że niczym się nie różni od tych wszystkich kobiet, które spotykał od czasu Jessiki. Musiał popatrzeć jej prosto w oczy i nic nie poczuć. Odezwała się w słuchawce tym swoim urywanym brytyjskim akcentem: - Nowojorskie Biuro Obrachunkowe. Mówi Mandy. - Potrzebna mi jesteś w gabinecie. Natychmiast. Zapadła cisza. Potem powiedziała: - Właśnie wychodzę na lunch. Jestem umówiona. Damien się zirytował. Jak to wygodnie, że właśnie teraz jest umówiona. I jakim to zbiegiem okoliczności nigdy nie ma jej przy biurku, kiedy on tamtędy przechodzi. - A kiedy wracasz? - Panie Sharpton... - Jej głos zdradzał zdenerwowanie, jakby w panice szukała wiarygodnej wymówki. - Dzisiejsze popołudnie mam raczej zajęte. Był człowiekiem podejrzliwym. Cynicznym. Skłonnym do wyobrażania sobie wszystkiego, co najgorsze. Nie zawsze taki był. Życie w okrutny sposób oduczyło go ufności i uważał, że wcale nie przesadza, podejrzewając, że w zachowaniu jego asystentki jest coś naprawdę dziwnego. Najwyraźniej go unikała. A on nie umiał wyjaśnić, dlaczego to miało znaczenie. Chciał się upewnić, że to nie dlatego, że uważa go za potwora. Zapewne nie był szczególnie miły, ale nie był też draniem. Jeśli nawet jedna czy dwie asystentki płakały z jego powodu, to nigdy nie miał zamiaru doprowadzać ich do łez. - Czy zajęte pracą dla mnie? - Cóż, w samej rzeczy. Przez telefon w jej głosie nie było tej pewności siebie i sprawności, jaką dostrzegał w jej e-mailach. Damien niemal słyszał, jak Mandy się wierci. Ale przez to nie czuł się ani trochę lepiej. To jedynie dowodziło, że za nic nie chce znaleźć się blisko niego. RS

20 Może czuła się zawstydzona, że wymiotowała pod jego biurkiem. Ich pierwsze spotkanie było co najmniej kłopotliwe. A może jest z nią coś nie w porządku, może cierpi na jakąś fobię. Mógłby przysiąc, że dwa dni temu widział na korytarzu, jak na jego widok zerwała się do biegu, żeby uniknąć spotkania z nim. Jak to do diabła wytłumaczyć? Strachem przed szefem? - Ponieważ pracujesz dla mnie, uważam, że możesz poświęcić pięć minut ze swoich zaplanowanych zadań i przyjść do mojego gabinetu. - Panie Sharpton, muszę natychmiast wyjść na umówione spotkanie. Takiego właśnie tonu spodziewałby się po Mandy, nawet gdyby nigdy nie rozmawiał z nią osobiście. Lekko karcącego, chłodnego i oficjalnego. To go w pewnym sensie podnieciło. Damien odsunął kanapkę i oparł głowę na ręce. Człowieku, oj, człowieku, straciłeś głowę. Zdawało mu się, że zdołał obronić się przed szaleństwem, ale ono najwyraźniej znów wślizgnęło się, korzystając z jego nieuwagi. - Świetnie, wobec tego powiem ci przez telefon, o co chodzi. W przyszłym tygodniu jadę na Karaiby. - Wiem, przecież w zeszłym tygodniu rezerwowałam panu bilet. - Zadzwoń jeszcze raz i zarezerwuj miejsce dla siebie. Będziesz mi potrzebna w tej podróży. Właściwie to nie była prawda. I wcale nie wiedział, kiedy mu to wpadło do głowy, ale pomysł był świetny. Bo to, co przed nim ukrywa Mandy Keeling, będzie musiało wyjść na jaw po pięciu wspólnych dniach na Karaibach. Nie będzie mogła go unikać. Ponieważ nie będzie dostępu do superszybkiej sieci, nie zdoła się ukrywać za komunikatorem internetowym. Nie będzie labiryntu biurowych boksów, wśród których mogłaby znikać na jego widok. Wyłącznie słońce, piasek i rum. I Mandy w kostiumie bikini. Damien próbował to sobie wyobrazić, ale widywał Mandy tak rzadko, że jego umysł nie był w stanie skompletować dość elementów, żeby powstał pełny obraz. Dostrzegał zaledwie śliczny zadarty nosek, falujące brązowe włosy i botki z owczym futrem. - Słucham? - zapytała pełnym zdumienia tonem. - Sądziłam, że ta podróż jest nagrodą za wybitne osiągnięcia w pracy. To ma być pański urlop. Musiałby do cna zgłupieć, żeby przez pięć dni bezczynnie tkwić na plażowym leżaku. Jego ciału nieznany był stan bezczynności, a jego umysł nie potrzebował zbyt wiele wolnego czasu na rozmyślanie. Bo wtedy mogłyby go wypełnić obrazy Jessiki. Na to nie mógł pozwolić. RS

21 - Niepotrzebny mi jest urlop. Ale doceniam możliwość korzystania ze słońca i nurkowania w oceanie. Wobec tego planuję, że to będzie tydzień roboczy w zwolnionym tempie. Dlatego będziesz mi tam potrzebna. - Nie, w żaden sposób nie mogę! Czy to była aż tak straszna perspektywa? Wiedział, że większość pracowników podskoczyłaby z radości, mając okazję wyjazdu na wyspy bez ponoszenia żadnych kosztów. Zupełnie nie mógł powstrzymać irytacji w głosie. - Ja cię wcale o to nie pytam - rzucił. - Widzę. I znów powiedziała to pełnym dezaprobaty nauczycielskim tonem. Rozsiadł się w fotelu zadowolony ze zdobytej przewagi. - Mandy, czy jesteś pewna, że nasze służbowe stosunki właściwie się układają? - Na nic nie narzekam, panie Sharpton - zawiesiła głos. - A pan? Jedno zastrzeżenie. - Uważam, że wszystko dobrze się układa. Jednak mam kilka uwag na wypadek, gdybyśmy mieli na stałe razem pracować. - Była naprawdę cholernie dobrą asystentką. Chciał ją tylko częściej widywać. Brzmiało to niesamowicie dziwnie i przypominało raczej wymówki matki zaniedbywanej przez dorosłe dziecko. Trzeba przyznać, że to upokarzające porównanie. - Porozmawiamy o tym w podróży. - Zmarnował już dobre pół godziny na nakłanianie jej, żeby dzieliła z nim tę samą przestrzeń. - Fantastycznie - odpowiedziała, a w jej głosie było tyle entuzjazmu, że odłożył słuchawkę, by nie usłyszała, jak parsknął z zadowolenia. * * * Mandy gramoliła się do swego mieszkania na drugim piętrze, zastanawiając się, czy jej ciało jest świadome, że zgodnie z przewodnikiem Wszystko o ciąży po pierwszym trymestrze nieustanne zmęczenie powinno ją opuścić. Ktoś tam na górze zapomniał przekazać tę wiadomość, bo wciąż była znużona jak diabli. Miało to przypuszczalnie związek ze stresem w nowej pracy. Bardzo się starała, żeby zrobić dobre wrażenie na Damienie Sharptonie, bo bała się, że może ją w każdej chwili wyrzucić bez uprzedzenia, a nawet bez powodu. Sporo energii traciła też na unikanie go, znikanie w toalecie albo między biurowymi boksami, kiedy wychodził z gabinetu, bo nie chciała spotykać się z nim oko w oko. Pracując od ośmiu tygodni jako jego asystentka, przywykła do tej nieustannej gry w chowanego, ale ostatnio zdała sobie sprawę z tego, że kierują nią pobudki niezupełnie takie same jak na początku. Najpierw sądziła, że Damien jest jakimś potworem zdolnym uczynić z miejsca pracy istne piekło, postanowiła więc, że jak długo się da, przezornie będzie RS

22 utrzymywać swój stan w tajemnicy przed nim. Spotkała ją jednak niespodzianka, bo okazało się, że Damien Sharpton wcale nie był taki zły, mimo arogancji i braku cierpliwości. Był wymagający, ale zdumiały ją jego ostry dowcip i inteligencja. To oczywiste, że był świetny w tym, co robił, bo był energiczny i aż do perfekcji sumienny. Tego się zresztą po nim spodziewała. Nie przypuszczała natomiast, że pod jego drętwą powierzchownością kryje się poczucie humoru. Ni stąd, ni zowąd ujawniało się ono w najbardziej nieoczekiwanym dla niej miejscu, w jego e-mailach. I to ją niezwykle intrygowało. Trzeba stwierdzić, że relacje nawiązywane za pośrednictwem komputera sprawiały jej przyjemność. Natomiast zgrozę budziły w niej nękające ją niesamowicie sugestywne seksualne sny, w których hipnotyzował ją błękitnymi oczami i kochał na wiele sposobów. Wobec niej. Z nią. Pod nią. Na niej. W niej. Przewodnik Wszystko o ciąży wspominał, że wyraziste sny nie są niczym niezwykłym u kobiet ciężarnych, a sny o dziecku i seksie należą do powszechnych. Czuła w ramionach ciężar swego dziecka, ale częściej tkwiąca w niej perwersja sprowadzała sny o tym, jak od- daje się swojemu szefowi. To było niesłychanie wprost żenujące. I było też wystarczającym powodem, żeby się trzymać od niego z daleka. Jego obecność mogła bowiem albo dolać oliwy do żaru jej ochoczych snów, albo tak ją zablokować, że mógłby odgadnąć stan jej ducha. Albo, co byłoby najgorsze, sprawić, że pragnęłaby go nie tylko podczas snu. I dlatego ta krótka podróż na Karaiby mogła być czymś w rodzaju wielkiej katastrofy. Mandy chwyciła poręcz i głęboko odetchnęła, marząc o choćby małym przewiewie na klatce schodowej. Cała się gotowała. - Jeszcze tylko dwa schodki i będę w domu. Poradzę sobie. Dociągnęła się pod drzwi mieszkania i odpoczywała przez chwilę, szukając kluczy. Może nadszedł czas na czytanie Jogi dla matek, książki, którą wciskała jej Jamie już dwie minuty po tym, jak zaróżowił się test ciążowy. Czuła się jak wymizerowany żółw. Drzwi się otworzyły i ukazała się Allison ubrana w jaskraworóżową sukienkę plażową i pantofle na obcasach, w których miała ponad sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu. Długie brązowe włosy lekko związała z tyłu. Wyglądała super i z klasą. Mandy pomyślała, że podobnie się czuła przed wiekami. No tak, nigdy nie dorównywała Allison, która wyglądała zawsze jak supermodelka. Wprawdzie Mandy prezentowała się uroczo w niebieskiej dżinsowej kurtce, ze swoją dobrą zdrową cerą i dobrą przemianą materii, ale teraz miała na twarzy wypryski i podkrążone oczy. Allison aż podskoczyła na jej widok. RS

23 - Jezu, co ty tu robisz? Dlaczego podpierasz ścianę? Jeśli zgubiłaś klucze, dlaczego nie dzwonisz? - Tylko odpoczywałam chwilkę. Chyba mam trojaczki, albo coś w tym rodzaju. Nie ma przecież powodu, żebym się czuła tak okropnie zmęczona. - Piętnaście tygodni tej zabawy, a ona już jest do niczego. Inne kobiety w jej stanie wyglądają rozkosznie; mają różowe policzki, błyszczące włosy, a nad ich spodniami biodrówkami zaznaczają się rosnące brzuszki. Z powodu uporczywych i silnych porannych ataków mdłości Mandy stała się prawdziwą specjalistką od luźnych ciążowych strojów. Zaprzyjaźniła się z tkaniną elastyczną. - Coś mi nie wyglądasz najlepiej. - Allison nachyliła się i przyjrzała jej uważnie. - Może powinnaś się zdrzemnąć. Ale, ale, przecież już nie rzygasz cały czas. - Hurra, ale mam szczęście. - Mandy spróbowała oderwać się od ściany; czuła, jak jest nabuzowana i drażliwa. To przez tę podróż na Karaiby z Damienem Sharptonem. Będzie musiała być z nim od rana do wieczora w upalnym słońcu pod błękitnym niebem i przy kojącym akompaniamencie morskich fal. I jeszcze do tego udawać, że ani nie jest w ciąży, ani nie jest samotna. - Przypominaj mi o tym, żeby mi się nigdy nie zachciało zajść w ciążę - powiedziała Allison, zaciskając dłonie. Nagle i bez przyczyny Mandy poczuła, jak jej oczy wypełniają się łzami. - Przecież nie zrobiłam tego celowo, dobrze wiesz! Ben się zabezpieczał, a mimo to zaszłam w ciążę. Teraz to biedne dziecko będzie skazane na matkę, która nie wie, co robi, i nawet nie jest w stanie wejść na te cholerne schody! Mandy szlochała i ocierała policzki, a oczy Allison robiły się coraz bardziej okrągłe. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego Mandy płacze, chyba że chodziło o to, że nic jej się w życiu nie udawało, wszystko się sprzysięgło przeciw niej i że nie będzie doskonałą matką. - O cholera, Mandy, tak mi przykro, nie pomyślałam... - Allison wetknęła głowę do mieszkania. - Jamie, na pomoc! Doprowadziłam Mandy do płaczu. - Nic mi nie jest - zaprzeczyła Mandy, chociaż jej oczy były podpuchnięte, a policzki mokre od łez. Nie protestowała jednak, kiedy nadbiegła Jamie i otoczywszy ją ramieniem, wprowadziła do mieszkania, jednocześnie czule do niej szepcząc: - Co się stało, kochanie? Czy twój obrzydliwy szef zrobił ci coś złego? Potwierdziła głową i delikatnie popchnięta przez Jamie rzuciła się na kanapę, tuląc w objęciach zieloną welwetową poduszkę. - Każe mi ze sobą jechać na tydzień na Karaiby. RS

24 - A to drań! - parsknęła Allison, a potem zacisnęła wargi pod wpływem wściekłego spojrzenia Jamie. - Co? Mogłabym zabić, żeby tylko móc pójść na plażę i opalać się prawdziwym słońcem, zamiast płacić pięćdziesiąt dolców za nałożenie sztucznej opalenizny. Co jest złego w wyjeździe na Karaiby? Wiosna taka marna w tym roku. Już maj, a temperatura z rzadka przekracza 10 stopni. - To cię jednak nie powstrzymuje przed noszeniem letnich sukienek - zauważyła Jamie, opatulona w czekoladowobrązową bluzę z kapturem i spodnie. - Muszę pokazać moją sztuczną opaleniznę. Mandy wcisnęła poduszkę pod brodę. - Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale chodzi o to, że on nie ma pojęcia, że jestem w ciąży. Nie jestem pewna, czy uda mi się zachować to w tajemnicy przez cały tydzień. - Przecież to ledwie widać. Mężczyźni na ogół tego nie zauważają, no i teraz już nie masz mdłości. - Allison wzruszyła ramionami. - Mówię tylko, że masz pojechać i odpocząć, skorzystać ze słońca i przyjemności uzdrowiska. Pozwól sobie na trochę luksusu. Zasłużyłaś na to. - Tak uważasz? Chodzi o to, że wcześniej czy później i tak się musi dowiedzieć, że jestem w ciąży, ale wolałabym, żeby to się stało jak najpóźniej. - Najlepiej byłoby już po urodzeniu się dziecka, kiedy ona będzie w szpitalu. - Odpowiada mi praca u niego, ale utrzy- mywanie tajemnicy okropnie dużo mnie kosztuje. - Stres nie jest dobry dla dziecka. - Jamie okrążyła kanapę i stanąwszy za plecami Mandy, masowała jej ramiona. Delikatne palce Jamie ugniatały zesztywniałe mięśnie i Mandy zakwiliła. - Czuję się zupełnie bezradna. O tylu rzeczach powinnam się dowiedzieć. O rozwoju płodowym, o co pytać lekarza, jakich potraw unikać, skąd się wie, że zaczyna się poród... To mnie przerasta. - Weź zatem w tę podróż wszystko, co masz do czytania na ten temat, i po prostu zrób coś w rodzaju inwentaryzacji. Może i dużo jest tej nowej wiedzy do przyswojenia, ale część jej opiera się po prostu na zdrowym rozsądku. A co najważniejsze, odpoczniesz, nie będziesz w nerwach decydować, jaki rodzaj butelki kupić. To przecież kwestia prób i błędów. - Słuchaj, co mówi Jamie - wtrąciła Allison, przycupnąwszy na stoliku do kawy i krzyżując długie nogi. - Tylko ona zna się na tych cholernych sprawach, wie coś o małych dzieciach. - Wiem, że przy dzieciach nie powinno się przeklinać - wtrąciła Jamie. - Dziecko się jeszcze nie urodziło! A cholerny nie jest przekleństwem, to tylko słowo o zabarwieniu pejoratywnym. Mandy przymknęła oczy i wytarła z policzków resztki łez. Powolne i miarowe ruchy dłoni Jamie uspokajały ją i odprężały. Może powinna pojechać. RS

25 Macierzyństwo jest pojęciem zdroworozsądkowym, i tyle. Wiedziała, że nie wolno przeklinać przy dziecku, tak samo jak wiedziała, że wystarczy chwila nieuwagi i dziecko może się utopić w wiadrze. Wiedziała, że niemowlęciu trzeba pudrować pupę, żeby nie odparzyło sobie skóry, a jeśli ma gorączkę, trzeba pójść z nim do pediatry. To da się wytrzymać, dzień po dniu, pielucha za pieluchą. Pragnęła tego dziecka tak bardzo, że ją samą to zdziwiło. Chciała je kochać bezwarunkowo i tak nim pokierować, żeby wyrosło na odpowiedzialną, dobrą i pewną siebie osobę. To ją przerażało, ale i podniecało. Gdyby tylko mogła się uwolnić od seksualnych snów, w których Damien Sharpton wielokrotnie dostarczał jej orgazmów, wszystko znosiłaby znacznie łatwiej. ROZDZIAŁ 4 - Mamo, próbuję się spakować. Wyjeżdżam służbowo. Czy mogę zadzwonić do ciebie później? - Mandy odłożyła na bok spodnie khaki. Już nie może ich dopiąć. - Co to za wyjazd? O czym ty mówisz? - Chyba już ci mówiłam... mój szef jedzie do Punta Cana i chce, żebym mu towarzyszyła. - Lniane spódnice są odpowiednie, len jest wygodny i przewiewny. Wetknęła dwie do otwartej walizki. - Punta Cana? Czy to nie na Karaibach? W twoim stanie to może być niebezpieczne. Wiesz, oni tam nie myją owoców i warzyw. I nie ma klimatyzacji, drogi są fatalne, szałasy... Mandy wzniosła oczy zadowolona, że matka jej nie widzi. - Mamo, nie będę mieszkała w szałasie. To kurort przystosowany do potrzeb Amerykanów i Kanadyjczyków. - Jeszcze lepiej. Pomyśl o tych francuskich Kanadyjczykach w stringach, moja droga. Mandy się roześmiała, wrzucając do torby suszarkę. - Noszenie stringów nie jest niczym złym. Oznacza tylko, że nie mają kompleksów. Przypuszczam, że to bardzo wyzwalające uczucie. Może też powinnyśmy spróbować je nosić, kupię tacie na Gwiazdkę i będzie je mógł założyć, kiedy pojedziecie nad jezioro. Mandy wiedziała, że nie powinna w ten sposób żartować ze swojej bardzo tradycyjnie myślącej matki, ale czuła się o wiele lepiej, była wręcz oszołomiona. Wyglądało na to, że z chwilą gdy minął szesnasty tydzień ciąży, kurtyna dokuczliwego zmęczenia nagle się podniosła. A brzuch wystrzelił jak gofr z tostera. Potarła ręką talię, rybaczki, które miała na sobie, wrzynały się w ciało. - Mandy, chyba oszalałaś. RS