barbellak

  • Dokumenty907
  • Odsłony85 462
  • Obserwuję102
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań50 691

Villefranche Anne Marie - Wrażenia z Paryża - Różowe figle

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :862.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Villefranche Anne Marie - Wrażenia z Paryża - Różowe figle.pdf

barbellak EBooki
Użytkownik barbellak wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 172 stron)

Villefranche Anne Marie Wrażenia z Paryża Różowe figle

WIZYTÓWKA Po Rewolucji Październikowej w Rosji i ustanowieniu przez Lenina jednego z najokrutniejszych reżimów, jakie znał świat, kto tylko mógł, uciekał z objętego pożogą kraju. Chodzenie po ulicy w nowych butach mogło być potraktowane jako wystąpienie przeciwko proletariatowi. Czasem oznaczało to nawet karę śmierci. Pan Diagilew uciekł do Paryża wraz z całym Baletem Rosyjskim i przywiózł tu swą własną rewolucję - zmodyfikowany taniec klasyczny. Rosjanie uczynili ten taniec kolorowym, wibrującym widowiskiem. Te osiągnięcia jednak nie zainteresowały Marcela Chalon w najmniejszym nawet stopniu, choć znała je już cała prawie Europa. Marcel nie lubił baletu i ani nowa, ani stara wersja nie robiły na nim wrażenia. Chodził na występy jedynie dlatego, że jego matka uwielbiała taniec. Była wdową już dwanaście lat, nie myślała jednak o tym, żeby znaleźć sobie nowego towarzysza życia. Marcel dobiegał trzydziestki, lecz ciągle jeszcze mieszkał z matką i dotrzymywał jej towarzystwa, kiedy tylko go o to poprosiła. Pewnego wiosennego wieczoru wybrali się do teatru. Światła zgasły, muzyka zaczęła grać. Pani Chalon zajęła swoje zwykłe miejsce w rzędzie znajdującym się tuż za przejściem. Po lewej stronie Marcela usiadła piękna, młoda kobieta z towarzyszącą jej starszą panią, prawdopodobnie matką. Chalon zdjął lewą rękę z oparcia między fotelami, ale młoda dama nawet nie zauważyła tego uprzejmego gestu. Ponieważ matka Marcela korzystała z oparcia po prawej stronie, biedak musiał trzymać ręce na kolanach. Taniec rozpoczął się. Można było na scenie podziwiać nagie uda baletnic. Tancerki wyróżniały się wielką urodą, ich długie, zgrabne nogi zostały doskonale wyrzeźbione latami ćwiczeń - uroczo byłoby trzymać którąś z nich w ramionach.

Marcel usiłował oglądać gibkie dziewczęta, szybko jednak poczuł się znudzony. Fotele były niewygodne, starał się jednak nie przeszkadzać matce i nie wiercić się. Zastosował swój stary sposób na zabicie nudy w teatrze. Odchylił się nieco do tyłu i zaczął wspominać najbardziej intymne momenty ostatniego spotkania z niejaką panią Bataille. Była to żona kolegi i nie trzeba chyba dodawać, że ów nie wiedział nic o randce. Te urocze wspomnienia podnieciły Marcela. Przestał na chwilę oglądać scenę i zerknął w dół. Wyglądało na to, że napięcie powstałe w spodniach nie ustąpi aż do antraktu. "Drogi przyjacielu - pomyślał ciepło o swojej męskiej dumie. - Jak rozkosznych emocji dostarczyłeś mi ostatnio!" Nagle zauważył, że siedzi w szerokim, bezwstydnym rozkroku, a na domiar złego opiera lewe kolano o udo młodej sąsiadki. Zrobiło mu się głupio. "Jestem niegrzeczny, co ona sobie o mnie pomyśli?" - to była jego pierwsza konkluzja, ale natychmiast zorientował się, że kobieta nie odsunęła swojej nogi! Spróbował zrobić eksperyment; odsunął kolano na parę sekund, a potem docisnął je z powrotem - młoda dama nawet nie drgnęła. Czy to możliwe, że jest aż tak zaabsorbowana widowiskiem? Bardzo powoli (nie chciał, żeby matka coś zauważyła) odwrócił głowę i spojrzał na kobietę. Miała prawdopodobnie nieco ponad dwadzieścia lat, ciemne włosy, była ubrana w krótką, wieczorową sukienkę, która przy zgaszonych światłach wyglądała na niebieską. Złote bransolety zdobiły ręce, a na szyi wisiał łańcuszek. Sukienka miała dekolt, który oczywiście bardzo Marcela zainteresował. Podziwiał gładką skórę na odkrytych łukach piersi oraz przysłoniętą materią resztę. Miał jedno pragnienie - dotknąć tych piersi, poczuć ich miękkość i ciepło! Sterczący członek Marcela zaplątał się w bieliznę i domagał się kontaktu z sąsiadką. Perfum" młodej damy roztaczały delikatną woń" - ulotną, kojarzącą się z młodością, a zarazem kuszącą. Marcel studiował kątem oka jej profil. Zachwycał się doskonale ułożonymi włosami, muszlą ucha pozbawione-

go jakiejkolwiek biżuterii, wysokim czołem i uformowanymi w modną, cienką linię brwiami. Mały, mocno zarysowany podbródek wskazywał na zdecydowany charakter, usta zdobiła jasna pomadka. Oglądając te wdzięki, Chalon miał już tylko jeden problem: jak zbliżyć się do młodej kobiety. W innych warunkach po prostu przedstawiłby się, ale ze swoją mamą po jednej stronie, a matką sąsiadki po drugiej, nie mógł tego zrobić. Zdecydował się więc na coś innego. Zewnętrzną stroną dłoni, niby od niechcenia, dotknął gładkiego kolana dziewczyny. W razie czego przeprosi za nieuwagę. Ona jednak nie wykonała najmniejszego ruchu. Wydawało mu się, że udo jej lekko zadrżało. Ciepło pulsowało pod jedwabną pończochą. Marcel nie posiadał się z radości. Na scenie tancerki kontynuowały swój występ, ale on nie zwracał na nie uwagi. Skoncentrował się wyłącznie na gładkim kolanie. "Kto to może być? - zachodził w głowę. - Tak efektowna kobieta, pozwalająca obcemu mężczyźnie na głaskanie po nogach w publicznym miejscu?" Ręka Chalona wykonała następny ruch. Wsunęła się delikatnie między kolana dziewczyny i powędrowała w górę, napotykając na miękkie, nagie ciało. I znowu wyczuł ów dreszczyk przebiegający przez udo młodej damy. Męczyło go oglądanie baletu, gdy był już tak blisko frapujących przyjemności. Nawet gdyby teraz tancerki rozebrały się do naga, to tak wolałby sekretne, podniecające dotykanie uda sąsiadki. " Usiłował wsunąć rękę jeszcze dalej, ale wtedy kobieta energicznie obciągnęła sukienkę. Chalon i tak był zadowolony; udało mu się dotknąć nogi powyżej pończochy i otrzymać nagrodę w postaci lekkiego drżenia. Wyobraził sobie moment, kiedy uchwyci majteczki, z pewnością obszyte koronką. Do tego jednak nie doszło. Uda zamknęły się na jego dłoni, uniemożliwiając dalsze badania. Starał się zrozumieć to nagłe niezadowolenie, ale młoda dama odsunęła jego rękę daleko od siebie. W chwilę później muzy-

ka ucichła, rozległy się oklaski. Skończyła się pierwsza część widowiska. - Wspaniałe - powiedziała matka do Marcela. - Doskonałe! - Tak, doskonałe - zgodził się natychmiast, mając na myśli wyłącznie kobietę w niebieskiej sukni. - Wielkie przeżycie! Pani Chalon spojrzała na syna tak, jakby postradał zmysły. - Nigdy nie byłeś tak entuzjastycznie nastawiony do baletu. Dobrze się czujesz? - Zrobiło to na mnie trudne do opisania, wstrząsające wrażenie. Ostatnie zdanie wypowiedział bardzo głośno, licząc na to, że sąsiadka je usłyszy. - Naprawdę? - zdziwiła się pani Chalon. - Będziesz chyba musiał napić się czegoś mocniejszego; mały koniak pomoże ci. No, chodź już, idziemy! W czasie przerwy Marcel intensywnie myślał nad sposobem zbliżenia się do dziewczyny. Widział ją przez moment w tłumie; rozmawiała z matką. Jak to zrobić? W obecności dostojnej, starszej pani nie mógł po prostu udawać dobrego znajomego. - Mamo - powiedział. - Ta dama na prawo, w czarnej sukni, z błyszczącym naszyjnikiem; wydaje mi się, że ją znam. Czy nie jest to któraś z twoich znajomych? Paii Chalon odwróciła się. - Czy chodzi ci o kobietę rozmawiającą z ładną dziewczyną ubraną na niebiesko? -Tak. - Nie, nie znam jej. Wygląda bardzo niesympatycznie, nie mogłabym się z nią przyjaźnić. Marcel przeprosił matkę i oddalił się na chwilę, by w ciszy toalety męskiej napisać kilka słów na swoim bilecie wizytowym. Może uda mu się po przerwie wsunąć wizytówkę do ręki sąsiadki. Druga część programu zaczęła się dla Chalona bardzo pomyślnie. Kiedy tylko pogasły światła, wsunął dłoń między uda sąsiadki. Bez większych problemów umieścił pod pod-

wiązką swój bilet wizytowy. Przy okazji znowu dotknął nagiego ciała - co za rozkosz! Szalone myśli przychodziły mu do głowy. Ile dałby za to, aby móc trzymać tę dziewczynę w ramionach, całować jej usta, pieścić małe, do połowy zakryte sukienką piersi. Ale najbardziej chciałby przycisnąć swoje wargi do ciepłego i miękkiego uda dziewczyny. Ku jego wielkiemu rozczarowaniu nogi młodej dziewczyny znowu zacisnęły się. Zdążył tylko dotknąć koronek, którymi obszyta była bielizna. Dziewczyna szybko, ale łagodnie odsunęła jego rękę. Orkiestra zagrała finał, publiczność rozpoczęła owację, przedstawienie dobiegło końca. Żałując, że to już także koniec jego przyjemności, Marcel pomógł matce założyć etolę, podał jej ramię i poprowadził do wyjścia. Kiedy mijali młodą damę, Chalon zobaczył na jej twarzy wyraz dumy,z domieszką pogardy. Nie mógł tego zrozumieć; jeszcze przed chwilą pozwalała jemu, obcemu człowiekowi, na takie pieszczoty! Raz jeszcze zobaczył jej plecy, kiedy opuszczała teatr. Niebieska plama znikła w głównym wejściu. Chciał mieć ją w zasięgu wzroku jak najdłużej, ale matka poruszała się bardzo wolno - narzekała na artretyzm w biodrze i nie można było jej ponaglać. Na zewnątrz nie znalazł już Niebieskiej Sukni. Z rezygnacją wzruszył ramionami i wsiadł z matką do taksówki. Tej nocy Marcelowi śniło się, że wchodzi na szczyt wieży Eiffla. Było to przedsięwzięcie bardzo wyczerpujące - Marcel nie znosił dużego wysiłku fizycznego. I oto wspinał się na niekończące się stopnie stalowego olbrzyma. Kilka kroków przed nim szła kobieta w niebieskiej sukni. Jej pośladki wdzięcznie się poruszały. - Nie możesz za mną nadążyć? - rzuciła mu przez ramię. - Nie spieszmy się tak, dobrze? - Jesteś zmęczony? - Nie, z tobą mogę iść w nieskończoność.

- Włóż rękęjniędzy moje nogi, to ci powinno pomóc. Wsunął dłoń pod sukienkę i czuł, jak zaciskają się na niej nogi dziewczyny. W tej dziwacznej pozycji Niebieska Sukienka wciągała go wyżej i wyżej. Spojrzał w dół - ziemia była już bardzo daleko. - Ile jeszcze przed nami? - spytał. - Wieża ma tysiąc sześćset pięćdziesiąt dwa stopnie - odpowiedziała, jakby zdziwiona jego ignorancją. - Ile mamy już za sobą? - Pięćdziesiąt dwa. Dlaczego nie liczysz? Marcel przekręcił swoją dłoń" i uchwycił schowany w jedwabne majteczki delikatny wzgórek. - Zatrzymajmy się tutaj, powinniśmy to wreszcie zrobić -zasugerował. W tym momencie obudził się. Leżał, kontemplując ostatnie momenty snu. Efektem tych marzeń był pełen wzwód członka. Mały zegar przy łóżku wskazywał trzecią nad ranem. Marcel analizował sytuację. Mógł szybko ubrać się i po piętnastu minutach marszu uśpionymi ulicami Paryża byłby w buduarze Georgette, która bez wątpienia znalazłaby schronienie dla jego bezdomnego przyjaciela; chyba że jej mąż wrócił wcześniej niż to było w planie. Za późno już, aby odwiedzić apartament wynajmowany w domu przy operze, zamieszkały przez baletnice; po drugiej w nocy nikogo nie wpuszczano, ponieważ dziewczęta musiały wypocząć przed czekającym je nazajutrz występem. Oczywiście można było skorzystać z dostępnych całą noc usług prostytutek, pracujących wokół Place Blanche i dworca St Lazare, lub kobiet siedzących w małych kafejkach przy Les Halles, które czekały na oferty ze strony handlarzy, wcześnie rozpoczynających tu pracę. Ale to nie dla Marcela. Uważał ten typ rozrywki za trywialny i wstrętny. Włożył rękę do spodni pidżamy i zaczął bawić się członkiem. Dziesięć, dwadzieścia pociągnięć i można by spokojnie zasnąć. Ale Marcel był na to zbyt dumny. Kobieta spowodowała tę sztywność, kobieta też powinna ją zlikwidować. Nie

było innego wyjścia niż ryzykowna wizyta w pokoju Annette. Po ciemku wstał z łóżka, włożył szlafrok i bardzo ostrożnie uchylił drzwi. Annette była młodszą z dwóch służących, zatrudnionych przez jego matkę. Po trzydziestce, pospolitej urody, czysta i dobrze odżywiona. Przez ostatnie pięć lat Marcel czasem korzystał z jej usług. Zawsze jednak miał obawy, że dojdzie to do jego matki i skończy się wielką awanturą; Annette zostanie natychmiast wyrzucona, a on będzie słuchał kazań przez długi, długi czas. "Droga mamo - myślał, idąc korytarzem - czasem synowie mają szczególne potrzeby, których wy, matki, nie rozumiecie." Przy okazji zastanawiał się, czy matka wystarczająco zaspokajała potrzeby ojca, czy też musiał on szukać ulgi poza domem. Annette lekko chrapała, kiedy wszedł do jej sypialni i delikatnie zamknął za sobą drzwi. Zasłony były nieco rozsunięte, trochę światła dostawało się do pokoju. Służąca leżała na plecach z rozrzuconymi wokół głowy włosami. Marcel pogłaskał ją po czole i policzku. Delikatnie położył rękę na ustach, aby zapobiec ewentualnym okrzykom. Chrapanie ustało, oczy otworzyły się. - Annette, to ja - wyszeptał. Kobieta wpatrywała się przez krótką chwilę w jego twarz, wreszcie kiwnęła głową. Zdjął dłoń. - Poczułem się strasznie samotny, mogłabyś mnie trochę przytulić? W odpowiedzi Annette odkryła kołdrę i zrobiła mu miejsce koło siebie. Zdjął więc szlafrok, pidżamę i położył się ńa wąskim łóżku. - Wiem, że mnie rozumiesz - szeptał, dotykając jej piersi. Annette miała pełne ciało. Ciężki biust nie przypominał, co prawda, piersi modelek, ale Marcel nie uważał go wcale za

gorszy. Była to przecież tylko służąca, prosta dziewczyna z ludu. Pomógł jej zdjąć bawełnianą, zawiązaną pod szyją koszulę. Bawił się wielkimi piersiami i zauważył, że bardzo go to podnieca. W międzyczasie Annette uchwyciła sterczącego członka i zaczęła go delikatnie, lecz z zapałem ściskać. - Lubię pańską twardą pałkę - szeptała. - Jestem zawsze gotowa panu pomóc. Marcel nigdy specjalnie nie zastanawiał się nad trybem życia służącej. Teraz przyszło mu do głowy, że przecież ma ona zaledwie pół dnia wolnego w tygodniu, a więc specjalnie nie poszaleje. Może dlatego wita go zawsze z taką radością. - Nie powinien pan zbyt długo tu przebywać - szeptała, rozkładając pulchne nogi. - Proszę też uważać, żeby łóżko nie skrzypiało; stara Louise śpi w sąsiednim pokoju i ma bardzo lekki sen. Jeśli będzie coś podejrzewać, pójdzie z tym zaraz do pani Chalon. Mimo tych utrudnień, Marcel z wielką werwą przycisnął się do brzucha kobiety. Jedno silne pchnięcie i znalazł się tam, gdzie tak bardzo chciał być. - Boże, cóż to za twardy pręt! - zachwycała się Annette. -Proszę pchać mocno. Chalon zawzięcie wciskał się w jej brzuch, starając się nie myśleć o różnicy między udami eleganckiej kobiety spotkanej w teatrze, a pełnymi, rozgrzanymi udami, na których teraz leżał. - O, jak dobrze - mamrotała Annette. - Mocniej, mocniej! Nie trwało długo i Marcel poczuł spazmatyczny dreszcz. Wtrysnął cały płynny ładunek do łona partnerki. - Tym razem poszło bardzo szybko - zdziwiła się. Marcel wstał z łóżka i pospiesznie ubierał się. - Poszło świetnie, dziękuję ci, moja droga. - Skoro jest pan zadowolony... dobranoc panu. - Zmieniłem zdanie - rzekł, ponownie zdejmując pidżamę. - Powiadają, że drugi raz jest zawsze lepszy od pierwszego.

Wszedł do łóżka i poprosił służącą o odwrócenie się plecami. Przyciśnięty do dużych pośladków, miętosił piersi tak długo, aż jego rusznica została znowu załadowana. Ten proces nigdy nie trwał u niego długo. Wyobraził sobie, że leży z Niebieską Sukienką, musiał jednak ignorować postękiwania Annette. W ten sposób oboje byli usatysfakcjonowani. - Dziękuję, panie Marcel - rzekła służąca, kiedy ubierał się po raz drugi. - Proszę uważać na podłogę, przy drzwiach bardzo skrzypi. Znalazłszy się w swoim łóżku, Marcel od razu zasnął. Nic mu się więcej nie śniło. Wstał o dziewiątej wypoczęty, pełen nadziei na ciekawy rozwój wydarzeń. Annette przyniosła mu śniadanie do łóżka: kawę, dwa croissants, jeszcze ciepłe, do tego masło i dżem motelowy. Położyła mu tacę na kolana i otrzymała w nagrodę pełne wdzięczności spojrzenie. Tego popołudnia zatrzymał taksówkę przy Place de la Bastille i kazał się wieźć wąską, krótką ulicą Biraque na Place des Vosges. Chciał znaleźć się tam za pięć trzecia. Plac ten był powszechnie znany jako jeden z piękniejszych w Paryżu i w piękne, wiosenne popołudnie nadawał się doskonale na miejsce romantycznych spotkań. Tylko czy młoda dama spełni prośbę wyrażoną na wizytówce? Wszedł do niewielkiego ogródka na środku skweru i stanął przy fontannie, podziwiając stare, zbudowane z czerwonej cegły i kamieni pałacyki Ludwika XIII. Spadziste dachy i mansardowe okna tworzyły wraz z kamiennym murkiem uroczą całość. Ostre promienie słońca oświetlały drzewa w ogrodzie, wydobywały urodę różowych i białych pąków kwiatowych. Nie można sobie wyobrazić piękniejszego widoku! Przyjdzie czy nie przyjdzie? Marcel spacerował po alejkach, z trudem panując nad emocjami. Dokładnie dziesięć po trzeciej /.obaczył ją idącą po przeciwległej stronie fontanny. Poczuł wielką ulgę. Była samą elegancją - miała na sobie szary, obcisły płaszcz wiosenny i

długą spódnicę z flauszu. Płaszcz zdobił również szary, fu-rjttżany kołnierz. Mały, zgrabny kapelusik z wywiniętym rondem, jasne rękawiczki i bladoniebieska torebka dopełniały całości. Marcel z sercem w gardle zbliżał się do dziewczyny. Uśmiechnął się szeroko. Ta jednak nie okazywała żadnych emocji. Spotkali się przy fontannie. Chalon zdjął kapelusz i pocałował kształtną dłoń w rękawiczce. Młoda dama była tak samo piękna, jak wtedy, w teatrze. Pełna lekceważenia minka wręcz dodawała jej uroku. - Nie wyobraża pani sobie nawet, jak jestem szczęśliwy -użył ogólnie przyjętego zwrotu, starając się jednak wypowiadać słowa z pełną ekspresją. - Pańskie zaproszenie było tak niezwykłe, że nie mogłam odmówić. Przejdźmy się trochę, dobrze? Nie zdradzała nawet cienia nerwowości. Marcel przytaknął. Już tylko sam fakt, że przyszła, dawał mu wiele nadziei. Spacerowali ramię w ramię po alejce wiodącej wokół Place des Vosges. Chalon nie wiedział, od czego zacząć. Co prawda w teatrze pozwoliła mu na pewne zbliżenie, ale było to prawdopodobnie spowodowane wpływem muzyki lub tańca. Teraz zaś? W biały dzień? Czy nie żałuje, że przyszła na spotkanie? A jednak zgodziła się na nie! Zadecydował, że otwartość jest w tej sytuacji najpewniejszą metodą. - Nazywam się Marcel Chalon, jak już pani wiadomo - rozpoczął. - Jestem kawalerem i mieszkam z owdowiałą matką, którą ubiegłego wieczoru widziała pani w teatrze. - Nic mi to nie mówi. Czy nie sądzi pan, że powinnam dowiedzieć się, dlaczego wczoraj postąpił pan wobec mnie w tak bezczelny sposób? - Ależ oczywiście, zaraz to wyjaśnię. Tam, w operze, zostałem obezwładniony pani urodą i wdziękiem. Mam nadzieję, że pani to zrozumie i wybaczy mi moje zachowanie, spowodowane silnymi emocjami.

- Rozumiem, a więc nie każdej obcej kobiecie wkłada pan ręce pod spódnicę? - Skądże znowu! Byłem zniewolony urodą pani. - Wielka szkoda - powiedziała, patrząc na niego w zamyśleniu. - Jak mam to rozumieć? - Sądziłam, że spotkałam nietypowego mężczyznę. Moje życie było, jest i prawdopodobnie będzie jednym wielkim pasmem nudy i marazmu. A chciałabym, żeby dostarczało niespodzianek, zaskakiwało. Przez krótką chwilę wydawało mi się, że będzie pan tym człowiekiem, dzięki któremu to się spełni. Byłam w błędzie... Au revoir, monsieur. - Proszę zaczekać - zawołał Marcel, chwytając ją pod ramię. - Jestem właśnie tym człowiekiem. Mówiłem tak o sobie, żeby pani nie zniechęcić. Proszę pozwolić mi na wyjaśnienie. - A więc wkłada pan nieznajomym ręce pod suknię przy każdej okazji? Marcel uśmiechnął się. Taka bezpośredniość bardzo mu odpowiadała. - Niech mi pani da szansę, a życie pani zamieni się w jedno pasmo przygód, podobnych do tych z Arabskich Nocy. Młoda dama zastanawiała się przez chwilę, aż wreszcie powiedziała: - Czy chce pan wziąć mnie na parę nocy do łóżka, żeby mieć urozmaicenie? To nie jest mój ideał przygody. Chcę robić rzeczy nietypowe, a nawet szalone. Chalon nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Miała tak dystyngowany wygląd, tak nienaganne maniery, a przy tym zupełnie otwarcie wyznawała swoje najskrytsze marzenia. Może właśnie znalazł jedyną w całym Paryżu kobietę, z którą będzie mógł wreszcie zabić nudę i uciec od konwenansów panujących w jego sferze? Wziął delikatnie jej dłoń i ucałował z przejęciem. - Nie dam pani powodów do narzekania. Wczoraj, kiedy pani dotykałem, przeżyłem zaskakujące sensacje, a sądzę, że i pani doznała podobnych emocji. Wyraźnie czułem lekkie

dreszcze przechodzące przez pani ciało. Będą one znacznie, znacznie większe w innych, właściwych warunkach, zapewniam panią. - Prawie mnie pan przekonał. Może dam panu szansę, ale jeśli zawiodę się na panu jeszcze raz, nie zobaczy mnie pan więcej. - Rozumiem. Proszę mi powiedzieć, jak się pani nazywa? - Marie-Madeleine. To wszystko, co powinien pan wiedzieć. - A nazwisko, adres, numer telefonu? - Jeśli będzie pan za dużo pytał, odejdę na zawsze. - Marie-Madeleine zupełnie wystarczy - pospiesznie odparł Marcel. - To świetnie. Drogi panie, mam kolację o szóstej trzydzieści, a jest teraz wpół do czwartej, niechże pan wreszcie rozpocznie obiecaną zabawę. Chalon gorączkowo starał się znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Zazwyczaj w takich wypadkach zabierał po prostu dziewczynę do hotelu i tam kochali się, ale tej kobiecie to nie imponowało. Co więc miał robić? Jego kontakty z kobietami zamężnymi i pannami sprowadzały się na ogół do kilkudnio- wych romansów. Tylko dwa razy w ciągu ostatnich kilku lat związki te trwały dłużej. Odwiedzał wtedy często apartamenty wybranek, co bardzo nie podobało się jego matce. Na domiar złego, pani Chalon nigdy głośno tych pretensji nie wypowiedziała. Wzrok i zachowanie mówiły wszystko. Jej cichym marzeniem było małżeństwo syna i wnuki kręcące się po domu rodzinnym. Ale Marcel nie miał najmniejszego zamiaru spełnić żadnego z tych życzeń. - No więc? - niecierpliwie spytała Marie-Madeleine. - Czy będziemy tak stać i rozmawiać całe popołudnie? Niechże mnie pan czymś zaskoczy. - Oczywiście. Mam zamiar wykąpać panią w szampanie! Czarne jak węgiel oczy Marie otworzyły się szeroko. Marcel już wiedział, że trącił właściwą strunę. - W szampanie?

- Przed wojną istniał taki zwyczaj, że każda wielka piękność Paryża musiała być wykąpana w szampanie przez swego największego wielbiciela. Owe czcicielki Wenus, których nazwiska przeszły do historii, nie obdarzały wdziękami zwyczajnych, spotykanych na ulicy ludzi. Nawiązywały intymne kontakty z wielkimi tamtych dni: książętami Niemiec i Rosji, a nawet królami Belgii czy Anglii. - To musiało być wspaniałe - zgodziła się Marie-Madeleine. - Za godzinę będzie pani należała do tego panteonu wielkich piękności i otrzyma należny sobie hołd. A moim świętym obowiązkiem będzie spełnienie najefektowniejszego obrządku miłosnego. - Tak, tak - powiedziała półgłosem, przymykając z zadowoleniem oczy. - Jest pan ciekawszym człowiekiem niż myślałam. Prywatny hotel, do którego Chalon prowadził swoją towarzyszkę, nie był zwyczajnym hotelem. Umieszczony dyskretnie przy ulicy Reaumier miał prawie niewidoczne wejście. Schody prowadziły wprost na pierwsze piętro. Obiekt ten był szczególnie popularny wśród paryżan uwodzących mężatki. Mogli oni wynająć bądź elegancko umeblowane sypialnie, bądź całe apartamenty. Marcel zatelefonował do hotelu z małej kawiarni na Place des Vosges, aby upewnić się, czy będzie mógł wynająć odpowiedni apartament. Przy okazji zamówił wielką ilość niezamrożonego szampana. Każdy prawdziwy gentleman wie, że do wypełnienia wanny trzeba co najmniej dziewięćdziesiąt butelek szampana. Ponieważ zaś wanny w apartamentach były starego typu, wielkie, Marcel zamówił sto butelek. Zdawał sobie sprawę, że oszczędzanie w tym przypadku może zrujnować świetnie zapowiadającą się zabawę. Osoba, z którą rozmawiał przez telefon, nie okazała najmniejszego zdziwienia - była przygotowana do realizacji najdziwniejszych zamówień, oczywiście

za odpowiednia opłata. Chalon był cenionym klientem i hotel na pewno nie obciążyłby go za nietknięte butelki szampana. Pokój, w którym Marcel rozbierał Marie-Madeleine, posiadał specyficzny urok fin-de-siecle; długie zasłony z czerwonego pluszu, wielkie łoże ze złotymi i białymi ornamentami oraz malowidło przedstawiające małego, pulchnego Amora wypuszczającego strzałę z łuku. Marcela jednak interesowało tylko jedno - stojąca przed nim, piękna kobieta. Młoda dama przybrała wdzięczną pozę, kładąc przy tym policzek na dłoni. Marcel mógł podziwiać jej szczupłą sylwetkę, ciało okryte jedynie krótką, jedwabną haleczką. Ogarniało go pożądanie. Nagle oniemiał. Zobaczył na palcu kobiety obrączkę. Nie była to jednak obrączka ślubna, taka nie zrobiłaby na nim żadnego wrażenia. - Jest pani zaręczona?! - zawołał. Marie-Madeleine powoli uniosła diod do góry i spojrzała na ten tak bulwersujący go przedmiot. - A co? Przeszkadza to panu? - Nnnie... ale jak pani się z tym czuje? Potrząsnęła lekko głową. - On jest nudnym człowiekiem i nie kocham go. - Dlaczego więc zaręczyła się pani? - Powiedziałam już, że moje życie jest nudne. Mam bogatych, ale nieciekawych rodziców. Oni to wybrali mi narzeczonego, nie pytając mnie o zdanie. Nasze przyszłe małżeństwo wydaje się wszystkim ideałem. Wszystkim, poza mną. Mamy zamieszkać w wielkim apartamencie, udzielać się towarzysko i mieć dwoje dzieci, to wszystko. - Straszne - wymamrotał Chalon. - Może dla pana. Dla mnie jest to normalne, bo tak mnie wychowano, ale Marcel - użyła po raz pierwszy jego imienia - ty sam zaczynasz być nudny z tym wypytywaniem. To takie typowe. Chyba ubiorę się i sobie pójdę. - Nie rób tego! Zaraz zaczniemy naszą zabawę. Pozwól mi najpierw pocałować twoje kolana.

- To już lepiej, w kolano nikt mnie jeszcze nie całował. - A twój narzeczony? - Zakazuję ci mówić o nim! Marcel ukląkł i całował piękne, nagie kolana. Równocześnie gładził tylną część ud Marie. Widać było, że pieszczoty sprawiają jej przyjemność. Dłonie Chalona powędrowały wyżej i zaczęły ugniatać miękkie pośladki dziewczyny. Pozwalała mu na to przez chwilę, ale później odsunęła się i poprosiła, żeby udali się razem do łazienki. Pomieszczenie to okazało się przestronne i eleganckie, pasowało do całości. Marcel otworzył butelkę szampana i napełnił dwa kieliszki, aby uczcić początek znajomości. Marie-Madeleine siedziała na krześle, sącząc szampana. Patrzyła, jak Chalon zrzuca z siebie marynarkę, odkorkowuje jedną butelkę za drugą i napełnia musującym płynem marmurową wannę. W łazience rozchodził się delikatny zapach szampana. - Ależ to czyste szaleństwo - cieszyła się. - Chyba tak. - Marcel śmiał się wraz z nią, trzymając dwie butelki w rękach. Otwierał kartony, odkorkowywał wciąż nowe flaszki, szampan pienił się w wannie. Wystarczyło osiemdziesiąt butelek. Podłoga usiana była korkami i drutem. - Skończone. Kąpiel przygotowana, moja księżniczko. Marie wstała i wyciągnęła ręce w jego kierunku. Chalon ucałował wewnętrzne strony jej dłoni, przyciągnął dziewczynę do siebie i wpił się w jej usta. Pomógł jej zdjąć czerwoną haleczkę. - Jesteś bardzo piękna - rzekł, cofając się parę kroków dla lepszej obserwacji nagiego ciała. - Naprawdę? - spytała. - Przecież nie ma idealnie pięknej kobiety. - Twoja uroda naprawdę zapiera dech w piersiach. Podaj mi rękę. Powoli weszła do wanny. Położyła się na plecach w złocistym płynie. Ten widok mógł oszołomić każdego mężczyznę.

Delikatne, różowe sutki wystawały nieco nad powierzchnie, a smukłe ciało było wyraźnie widoczne poprzez wino. Marcel dziękował losowi za to, że tak śliczna dziewczyna uległa jego prośbom. Podziwiał kształtne piersi i nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł je własnoręcznie zbadać. Na razie musiał zadowolić się oglądaniem tych śliczności - uroczo rysującego się brzucha, krągłych ud i regularnego, włochatego trójkąta, który aż prosił się o wyczesanie palcami. - Jak te bąbelki łaskoczą, uwielbiam to! - śmiała się Marie. - Pozwól im pomasować twoje najdelikatniejsze miejsca -zasugerował. - Rozchyl trochę uda. Zarumieniła się lekko, ale trwało to tylko chwilę. Rozłożyła nogi tak szeroko, jak to było możliwe. - Ojej, to jest zupełnie fantastyczne! Marcel oglądał przez chwilę skutki działania szampana, potem zaś rozerwał następny karton, odkorkował dwie butelki i lał wino na piersi Marie-Madeleine. - Jeszcze, jeszcze, jakie to rozkoszne! - wołała dziewczyna. Usiadła i, podtrzymując piersi, czekała na dalsze kaskady szampana. Marcel otworzył dwie następne butelki i szybko opróżnił je, kierując płyn na różowe sutki. Wyraz twarzy Marie zmienił się. Chalon dostrzegł cień pychy na jej twarzy. Widocznie dostosowała się do sytuacji i wyobraziła sobie, że jest jedną z wielkich kurtyzan otrzymujących hołd od swojego wielbiciela. - Jeszcze! - rozkazała, widząc puste butelki. I znowu strugi wina polały się na twarde, sterczące sutki. Marie-Madeleine otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Patrzyła w próżnię, nogi jej drżały, a rozkołysany szampan wylewał się z wanny. Potem opadła na plecy i leżała parę chwil bez ruchu. Chalon zdjął wielki, różowy ręcznik. Marie otworzyła oczy i patrzyła na niego z czułości... - Och, Marcel! - szeptała drżącym głosem.

Wstała bardzo powoli i pozwoliła owinąć się ręcznikiem. Chalon wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni, położył na szerokim łożu. Odwinął ręcznik. Wreszcie mógł całować i pieścić piersi pachnące jeszcze szampanem. - Wydaje mi się, że się w tobie troszkę zakochałam. - A ja w tobie, Marie-Madeleine - odrzekł, przesuwając usta po jej brzuchu. Włożył dłonie pomiędzy jej uda i dotknął tego ciepłego skarbu, którego odmówiła mu przedtem, w operze. Przycisnął usta do ciemnych kędziorków. Oboje byli lekko odurzeni oparami wina. Marie oplotła rękami szyję Chalona i przyciągnęła go do siebie. Położył się na niej i wcisnął swój bardzo już twardy organ w miejsce, które tak szybko gasi podniecenie. Pamiętał, co opowiadała mu o nudnym życiu, spodziewał się więc, że może być ciągle dziewicą. Naparł ostro, aby przełamać ewentualny opór, lecz nic takiego nie nastąpiło. Członek wszedł bardzo gładko do środka. Teraz Marcel starał się opanować swoje emocje; nie chciał zbyt szybko galopować. Pragnął, aby ich pierwszy stosunek był dla partnerki czymś wyjątkowym. Ale na jej ślicznej twarzy już malowała się czysta rozkosz, a ciało, na którym leżał, podniecało go bezgranicznie. Nic nie mogło powstrzymać zbliżającego się orgazmu. Lędźwie pracowały jak szalone, Marie krzyczała w uniesieniu, aż wreszcie gorący strumień popłynął w jej łonie. Przez następne tygodnie kochankowie spotykali się w miejscu pierwszej randki, na Place des Vosges. Marcel aranżował dla Marie-Madeleine coraz to nowe przygody erotyczne. Te fascynujące, układające się w swoisty ciąg epizody skutecznie niszczyły nudę życia przepełnionego rozmaitymi niepotrzebnymi konwenansami. Spotykali się zawsze o trzeciej. Kiedy Marie nie było do trzeciej piętnaście znaczyło to, że nie mogła przyjść. Ponieważ Chalon nie znał jej nazwiska ani adresu, był w takich przypadkach bezsilny. Następnego

dnia czekał wiec o trzeciej w tym samym miejscu, z nadzieją ną^feólejne spotkanie. Ich romans stał się czymś w rodzaju -pipsygód z tysiąca i jednej nocy. Chalon był kochankiem pięknej nieznajomej - tajemniczej księżniczki, która wymykała się z haremu sułtana, narażając na wielkie niebezpieczeństwo tylko po to, by spotkać się z ukochanym. Marie-Madeleine była w podobnej sytuacji - uciekała na parę godzin z tradycyjnego, nieciekawego domu, od nudnego narzeczonego, w intrygujący, zaskakujący świat erotyki i niespodzianki. Pewnego deszczowego popołudnia Marcel wziął ją na przejażdżkę metrem, obiecując coś wspaniale bezwstydnego. Momentalnie pobudził tym jej wyobraźnię. - W jaki sposób coś bezwstydnego może być jednocześnie wspaniałe? - zdziwiła się, kiedy zbliżali się do stacji kolejki podziemnej. - Zobaczysz - odpowiedział i poszedł kupować bilety. O tej porze wagony były nieomal puste. Poszli tam, gdzie wcale nie było pasażerów. Nie zajęli jednak miejsc. Marcel od razu zaprowadził kochankę do końca wagonu, przycisnął do drzwi i kiedy pociąg ruszył, wsunął jej rękę pod spódnicę. Przez chwilę trzymał dłoń na jej udzie nad pończochą, ale nie- bawem ściskał pokryty kędziorami wzgórek. Z początku zbladła, patrzyła na Chalona z wielkim zdumieniem. Potem otworzyła uszminkowane na czerwono usta, jakby chciała zaprotestować. Palce Marcela robiły jednak swoje i zamiast protestu, Marie pokazała koniuszek języka. Chalon rozdzielał delikatne wargi pomiędzy jej udami. Kiedy, jak mu się wydawało, dotknął małego guziczka rozkoszy, usłyszał przytłumione jęki, skutecznie zagłuszane przez stukot kół. Rozpoczęli swą podróż od stacji Bastille i jechali na zachód. Już przy Hotel de Ville, Marie-Madeleine wcisnęła się w partnera tak, że czuł drżenie jej nóg. Ktoś wszedł do wagonu i usiadł, ale nasza para była zajęta pieszczotami i nie zwróciła nawet uwagi na przybysza. Zanim dotarli do następnego przystanku, ciałem dziewczyny wstrząsnęły silne dreszcze. Zamknęła oczy. Marcel nie wyjmował ręki spod spódnicy, za-

słaniał jedynie to, co robił, przed wzrokiem kolejnych pasażerów. Marie uśmiechała się teraz do niego, zachwycona akcją przeprowadzoną w publicznym miejscu. - Rzeczywiście "wspaniale bezwstydne" - przyznała szeptem. Bez oporu pozwoliła Marcelowi znowu zagłębić wilgotne palce. Tym razem ocierała się rytmicznie o jego dłoń. Kiedy pociąg dojeżdżał do przystanku Etoile, kolejny wstrząs przebiegł przez jej ciało. Chalon głaskał ją cierpliwie, aż zupełnie -uspokoiła się, potem wyciągnął rękę spod spódnicy i pocało- wał dziewczynę w policzek. Jechali dalej, do Porte de Maillot. Poczekali, aż dwaj ostatni pasażerowie opuszczą wagon, a potem sami wyszli z pociągu. W tunelu mijali właśnie parę starszych ludzi, gdy kobieta popatrzyła na nich i głośno zawołała, że powinni się wstydzić tego, co robią. W tym czasie jej mąż ciekawie zerkał na Marcela. Czerwona na twarzy Marie-Madeleine odciągnęła Chalona od pary staruszków i kiedy wchodzili do Bois de Boulogne, rzekła: - Załóżmy, że w wagonie był ktoś, kto mnie zna? - Kto na przykład? - Choćby mój narzeczony, to co wtedy? - Ale go nie było, a ty miałaś przyjemną podróż. - Marcel, jesteś niemożliwy! I uwielbiam cię za to. - Podoba ci się to, że nie możesz przewidzieć, co zrobię. - Tak, przyznaję, to właśnie mnie fascynuje. Wiosenny deszcz dawno już przestał padać. Powietrze w Bois było świeże i słodkawo pachniało. Marcel poprowadził Marie w kierunku pobliskich drzew, upewnił się, czy nie ma w pobliżu jakiejś zabłąkanej pary kochanków. Oparł Marie o drzewo i bez słowa rozpiął żakiet wiosennego kostiumu. Miała pod spodem bluzkę w czerwone i żółte pasy, z małym kołnierzykiem i muszką. Marcel gładził jej piersi, rozpiął bluzkę, potem pas do pończoch, cały zrobiony z pięknej koronki.

- Ludzie naszego pokroju nie powinni robić tych rzeczy w parku! - powiedziała, kiedy ściskał lekko nagie już piersi. - Ty i ja, tak - odrzekł. - Jesteśmy inni niż cała reszta. - Marcel! - krzyknęła przytłumionym głosem widząc, że Chalon rozpina spodnie i wyciąga swój twardy instrument. - Weź go do ręki - poprosił - zanim znajdę dla niego właściwe miejsce. Dotyk śliskiej, białej rękawiczki podziałał nań zadziwiająco silnie. Uniósł spódnicę i ściągnął z Marie luźne majteczki, odsłaniając trójkątne, czarne futerko. - Tu jest dla niego najlepsze miejsce. Włóż go tam, moja śliczna. Brak doświadczenia w tej materii był wyraźnym dowodem na to, że narzeczony dziewczyny jest prostakiem, który nie robi nic innego, tylko kładzie ją na plecy i penetruje uroczą twierdzę brutalnymi pchnięciami. Niemniej jednak Marie potrafiła zająć się męskim wisiorem ku zadowoleniu obojga - Uwielbiam cię - rzekł Marcel. - Podnieś bluzkę tak, żebym widział twoje piersi. Marie-Madeleine spełniła jego prośbę; ręce w białych rękawiczkach unosiły teraz delikatną, drogą materię. Chalon trzymał dziewczynę za biodra, raz po raz wsuwał w nią rozpalony wielką gorliwością męski oręż, radując się osiągniętymi rezultatami. - Ja też cię uwielbiam - wołała Marie w uniesieniu. Chalon przy każdym pchnięciu podnosił jej piersi ku górze. Dość szybko osiągnął moment krytyczny. Drżały mu nogi, ściskał biodra partnerki tak, że mógłby je posiniaczyć, ale ona nie reagowała na ból; znajdowała się w ekstazie. - Kiedy było już po wszystkim, dziewczyna zaczęła się ubierać. Musiała najpierw opuścić spódnicę, aby poprawić bluzkę i bieliznę. Mężczyzna ukląkł na jedno kolano i pocałował wilgotne wargi między jej uuami. Czuł ciepłą woń kobiecego ciała. Pomógł kochance naciągnąć pończochy. Wreszcie oboje ubrali się i trzymając się za ręce, poszli na Place de la Porte Maillot, gdzie Marcel wsadził Marie do taksówki.

Pomachali sobie na pożegnanie i wóz pomknął przez Avenue de la Grande Armée w kierunku Łuku Triumfalnego. Marie-Madeleine nie podała kierowcy adresu, mówiła tylko: "w lewo... tą ulicą... tędy... prosto...", tak że biedny człowiek pocił się, żeby odgadnąć właściwy kierunek. Pewnego razu Marie-Madeleine powiedziała Marcelowi, że będzie miała czas następnego wieczoru i chciałaby pójść z nim do opery. Spotkali się w foyer. Chalon był zachwycony, ponieważ Marie założyła tę samą, niebieską sukienkę, którą miała na sobie owego pamiętnego wieczoru. Wyglądała znowu bardzo elegancko i czarująco. Marcel ukłonił się i pocałował ją z szacunkiem w rękę. Przez jej twarz przemknął wtedy cień pogardy. Chalon zamówił czteroosobową lożę z doskonałym widokiem na scenę, potrzebował bowiem dużo miejsca. Odbierał etolę, używał całego swojego uroku, żeby stworzyć miłą atmosferę. Pozdrawiał znajomych w lożach naprzeciwko, dużo mówił i to jego ożywienie udzieliło się Marie-Madeleine. Uśmiech nie schodził jej z ust, zawzięcie dyskutowała ze swoim towarzyszem. Światła zaczęły gasnąć, Marcel położył rękę na kolanie kochanki, trzymał ją parę chwil, następnie wsunął wyżej i zatrzymał się dopiero na nagim ciele powyżej pończochy, dokładnie tam, gdzie zakończył swoje pieszczoty na występie baletu rosyjskiego. Po minie Marie było widać, że rozumie tę swoistą reminiscencję. Nie trzeba chyba dodawać, że tym razem nie zacisnęła przedwcześnie ud. Nie broniła się również wtedy, kiedy palce Marcela wspięły się na podbrzusze. Wpatrywała się w scenę i wyglądało na to, że zarówno oglądanie sztuki, jak i delikatne karesy partnera sprawiają jej jednakową przyjemność. Tego wieczoru wystawiano Manon Lescaut, rzecz uwielbianą przez paryżan niezmiennie od pierwszego spektaklu, zaprezentowanego pod sam koniec ubiegłego stulecia. Była to wersja romantycznej powieści Prevosta o pięknej, młodej Manon, która rzuca swego ubogiego kochanka i ucieka z bar-

dzo bogatym człowiekiem. W końcu jednak wraca do tego pierwszego, żyjącego w odległej Ameryce, i umiera w jego ramionach. Cała opowieść miała bardzo francuski charakter -powodzenie było gwarantowane. Marcelowi nie przyszło do głowy, że być może Marie celowo zaproponowała tę właśnie operę - kto wie, czy nie utożsamiała się z bohaterką. Tak czy owak, Chalon posuwał się dalej. Rozpiął już pas do pończoch, aby móc bez przeszkód pieścić futrzasty wzgórek. Postępował jak przeciętny, samolubny mężczyzna, chciał osiągnąć swój cel i mało obchodziło go, co czują inni. W trakcie tych erotycznych manipulacji środkowy palec Marcela znalazł drogę między płatkami miękkiej róży i dotknął punktu znajdującego się w środku. Dziewczyna dyszała i drżała, a przecież była to osóbka bardzo dobrze wychowana, mająca wkrótce wyjść za człowieka z poważną pozycją towarzyską. Chalon gniotąc intymne miejsca swojej towarzyszki, również nie przejmował się otoczeniem. Z wyrazem triumfu na twarzy patrzył, jak młoda dama chwyta go kurczowo za nabrzmiały organ schowany w spodniach, a całe jej ciało wypręża się w paroksyzmach rozkoszy. Nawet muzyka Pucciniego nie mogła konkurować z tymi przeżyciami. Na początku drugiego aktu kochankowie przenieśli się na tyły loży. Marcel usiadł na krześle, przyciągnął Marie-Madeleine do siebie i odwrócił ją twarzą do sceny. Uniósł niebieską sukienkę, ściągnął majteczki, odsłaniając gładziutkie pośladki. Od razu zrozumiała jego intencję i ochotnie usiadła na mięsistą lancę, którą Chalon zdążył już wydobyć z bezpiecznego ukrycia. Głaskał piersi dziewczyny przez sukienkę. Marie siedziała spokojnie. Słuchała z przyjemnością muzyki i jednocześnie była bardzo rada z wizyty twardego intruza, znajdującego się już blisko jej norki. Jakież to były momenty! Jakie napięcie: być tuż obok dwóch tysięcy ludzi ubranych w wieczorowe stroje i kochać się! W końcu Marcel jakimiś dziwacznymi ru-

chami mięśni podbrzusza wprowadził koniec swego sterczącego oręża do wnętrza Marie. Nie mógł poprzestać na samych tylko pieszczotach - jeśli zapali się lont, to prędzej czy później nastąpi wybuch. Tak więc mimo małego, jedno- czy dwu-centymetrowego kontaktu, wybuch ów nastąpił. Sekretne spotkania Marie i Marcela były z pewnością czymś innym niż przeciętny romans. Minęły już trzy miesiące ich znajomości. Kochali się w bardzo różnych, najczęściej publicznych miejscach, narażając się za każdym razem na duże niebezpieczeństwo. To czyniło ich romans dziwacznym. Osoby o takim statusie społecznym nie powinny zachowywać się tak niedyskretnie. Nie należało, na przykład, do dobrego tonu pokazywanie uroczego tyłeczka w różnych okolicznościach. W Palais Royal Chalon podziwiał widoki przez ramię partnerki, jednocześnie pieszcząc jej ciało pod uniesioną spódnicą. Kiedy opierali się o parapet okna w Pont des Arts i patrzyli w dół na Sekwanę, Marie bawiła się sztywnym orężem Marcela aż do momentu orgazmu. Takie zachowanie mogło łatwo zwrócić uwagę stróżów prawa i spowodować dla obojga bardzo przykre konsekwencje. Ale najgorsze było to, że te amory nie miały nic wspólnego z dobrym smakiem. Jednak nasza para nie widziała w tym nic złego - żyła w świecie bram, parków, zaułków i budynków użytku publicznego jak w świecie baśni. Marie-Madeleine nigdy nie mówiła na temat swojej rodziny, więc Marcel wywnioskował, że jej życie musi być straszliwie nudne i że to właśnie on umożliwia ucieczkę w krainę przyjemności. Był to dla niego wspaniały, lecz trudny okres. Przygody z Marie były czymś egzotycznym, działały jak narkotyk. Ale zdarzały się i takie popołudnia, kiedy Marcel bezskutecznie czekał na swoją wybrankę. Wtedy to, maksymalnie sfrustrowany, odwiedzał jeden z lepszych domów publicznych, gdzie korzystał z usług najładniejszych dziewcząt. Ale to mu nigdy nie wystarczało. Uroki najlepszej nawet kurtyzany nie mogły

równać się z podnieceniem, jakie przynosiły zwariowane przygody z Marie. Owe profesjonalne usługi dawały mu doraźne odprężenie, ale nie na długo. W nocy i tak śniła mu się Marie w różnych sytuacjach: siedząca w samej halce na tarasie Cafe de la Paix lub naga, przytulona do wysokiego obelisku na Placu Vendôme albo też tańcząca, ubrana wyłącznie w pończochy. Wyobraźnia dostarczała całe mnóstwo różnych obrazów, skutecznie uniemożliwiających mu sen. Podczas tych bezsennych nocy nie pozostawało nic innego, tylko pójść do pokoju Annette i wmawiać sobie, że to Marie-Madeleine. Z biegiem czasu Marie coraz rzadziej przychodziła na spotkania. W końcu spędzał z nią zaledwie dwa wieczory w tygodniu, a cztery czy pięć razy szedł do sypialni Annette. Nawet jeśli służąca była zdziwiona tak częstymi odwiedzinami, nic nie mówiła i zawsze z radością witała młodego pana. Ostatnie wydarzenia były dla niej czymś, co wspaniale się rozwijało i prawdopodobnie szybko się skończy. Budziła się od razu, kiedy tylko usłyszała kroki Chalona w swoim pokoju. Odsuwała kołdrę, a ręce mężczyzny zaczynały wędrówkę po bujnych piersiach, pełnych udach i mięsistym wzgórku między nogami. Marcel znowu czekał na Marie w ogrodzie na Place des Vosges. Nie widział jej już od pięciu dni. Każdego dnia przychodził w to miejsce i codziennie dręczyła go niepewność: przyjdzie czy nie przyjdzie? W ciągu pięciu ostatnich nocy pastwił się nad ciałem Annette z dziką pasją. Dziewczyna nie protestowała, ale kiedy niedawno wszedł w nią po raz trzeci w ciągu godziny, usłyszał coś, co chyba było odgłosem niezadowolenia. Po zakończonym stosunku stwierdził ze zdumieniem, że służąca już śpi. "To idiotyczne - rzekł Marcel do siebie. - Jestem do szaleństwa zakochany w Marie-Madeleine, a śpię prawie co noc ze służącą. Muszę z tym skończyć. Jeśli dzisiaj Marie nie przyj-