basienkazmc

  • Dokumenty48
  • Odsłony19 582
  • Obserwuję16
  • Rozmiar dokumentów154.5 MB
  • Ilość pobrań9 456

Łowca Gildii 09 - Serce Archanioła

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :3.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Łowca Gildii 09 - Serce Archanioła.pdf

basienkazmc EBooki Nalini Singh Łowca Gildii
Użytkownik basienkazmc wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 379 stron)

Kryjówka Była zmęczona. Nie tylko przeżytymi latami. Po prostu zmęczona. Podczas gdy powołanie było w niej tak samo silne jak zawsze, rzeczywistość była nieustającą pracą, która oferowała mało czasu na naukę i przemyślenia, których pragnęła. Ale to było życie, jakiego Pan sobie dla niej życzył, więc to było życie, jakie prowadziła. Znoszony czarny materiał habitu omiótł drewnianą podłogę, kiedy szła wzdłuż nawy, sprawdzając ławki za rzeczami zostawionymi przez wiernych. Ojciec Pierre również się starzał i chociaż zawsze oferował, że zamknie kościół, to Constance robiła to każdej nocy. Na szczęście nie musiała przejmować się bezdomnymi. Jej najbliższa przyjaciółka Maria, która była w świątyni w gorszej części miasta, często musiała wypraszać nieszczęśników. To sprawiało, że często kwestionowała swoją wiarę. - Czy nie powinnyśmy zapewniać schronienia, Siostro Constance? – pytała, kiedy zbierały się w skromnym domu zakonu na swój późny obiad. - A muszę wypychać ich w ciemność i chłód, ponieważ inaczej zbezczeszczą kościół. Pewnego dnia znalazłam wampira karmiącego się z uzależnionego młodego mężczyzny na zewnątrz. Constance nie miała odpowiedzi dla Marii, ale zgłosiła się, żeby przejąć opiekę nad tym kościołem w przyszłym roku, by pomóc zrównoważyć obciążenie. Ponieważ wszyscy musieli wypełniać swoje obowiązki. Ach, wyglądało, że ktoś zostawił płaszcz. Na pewno wrócą po niego, pomyślała, kiedy ruszyła wzdłuż ławki. Wtedy płaszcz poruszył się. Zatrzymała się z bijącym sercem… i zdała sobie sprawę, że chociaż blado niebieski materiał był płaszczem, znajdował się on na osobie. Małej osobie. Na dziecku. Będąc wystarczająco blisko zobaczyła spokojnie śpiące dziecko ze złotą twarzą oraz miękkimi włosami tak bladymi, że wydawały się prawie białe. Popatrzyła w dół i zobaczyła, że dziecko miało na sobie sukienkę z różowej koronki. Pończoszki na jej małych nogach były białe w niebieskie motylki, a butki błyszcząco czarne. To było dziecko kochane, ubrane z dbałością.

Obok niej leżała mała torba z nadrukowanym obrazkiem bajkowej księżniczki. Constance pomodliła się i spojrzała wokół, w przypadku gdyby w jakiś sposób przegapiła jednego z wiernych, ale nie, była w kościele sama z tym pięknym dzieckiem, które nie mogło mieć więcej niż pięć lat. Nie wiedząc co zrobić, ale będąc świadomą, że nie mogła pozwolić dziecku spać na twardej desce ławki, schyliła się, by je podnieść. Dziecko obudziło się. - Maman? – zapytała z nadzieją, ale jej dolna warga drżała. Constance odpowiedziała w tym samym języku. Nie był to jej ojczysty język, ale od wielu lat żyła już w tym kraju narożnych cukierni, stylowo ubranych ludzi oraz ukrytych uliczek schowanych w ciemnościach. - Twojej matki jeszcze tu nie ma. – Wyciągnęła rękę. - Chodź, pójdziemy na gorącą czekoladę i ciasteczka, kiedy będziemy na nią czekać. - Mam zabawki – powiedziała dziewczynka, podnosząc księżniczkową torbę zanim wsunęła malutką rączkę w rękę Constance ze słodkim zaufaniem kogoś, kto nigdy nie został zraniony, kto znał tylko miłość. Kiedy prowadziła dziecko do pokoju na tyłach, gdzie ona i Ojciec Pierre często robili papierkową robotę popołudniami, zauważyła w kieszeni płaszcza dziecka białą kopertę. Nie sięgnęła po nią dopóki jej mały gość nie zdjął płaszcza by radośnie zjeść ciastko, Constance zrobiła jej gorącą czekoladę w tanim, ale ładnym czerwonym kubku, który wydawało jej się, że dziecku się spodoba. Koperta była rozmiaru fotografii. Jedna była w środku wraz z listem napisanym kochającą ręką: Do siostry i ojca, którzy opiekują się tym kościołem – nie znacie mnie, ale byliście tak mili kiedy po raz pierwszy przyjechałam do tego odległego kraju, który nie był moim domem, ale stał się moim schronieniem. Wiem, że wasze dusze są pełne światła. Proszę, zajmijcie się moją Marguerite i zatrzymajcie naszą wspólną fotografię dla niej. Wrócę po nią w ciągu tygodnia. Jest całym moim życiem. Jeśli nie wrócę… to znaczy, że nie żyję i Marguerite jest sierotą. Nazwijcie ją tak jeśli stanie się najgorsze, ale proszę, proszę, nigdy nie mówcie jej, że została opuszczona. Nigdy nie pozwólcie jej wierzyć, że nie była moim największym skarbem.

Jeśli nie wrócę po nią, to tylko dlatego, że będę martwa. Nawet wtedy nie pozwólcie jej nigdy nabrać podejrzeń i szukać prawdy – tam jest tylko zgroza i śmierć. Chciałabym, aby moje dziecko przeżyło swoje życie nie znając strachu. Powiedzcie jej, że ją kocham. Dziecko popatrzyło na Constance srebrno-szarymi oczyma, ślad czekolady pozostał na jej wargach. - Czy maman niedługo wróci? Constance przełknęła, dotykając trzęsącymi się palcami ślicznych, delikatnych włosów. - Twoja mama bardzo cię kocha. A dziecko uśmiechnęło się, jakby to był po prostu fakt

Rozdział 1 Mięły dwa lata. Dwa lata od przebudzenia się Alexandra. Dwa lata od kiedy ostatni raz widziano Lijuan. Dwa lata odkąd Illium omal nie spłonął w katastrofalnym wybuchu mocy. Dwa lata podczas których Kaskada wydawała się uspokoić. Elena miała dość czekania, aż wydarzy się kolejna katastrofa. - No chodź już – wymruczała do nieba, Manhattan wyglądał jak zabawkowe miasto kilkadziesiąt metrów poniżej krawędzi balkonu Wieży, na którym stała. - Mówisz do swoich przodków, moja Eleno? - Usłyszała głos zza siebie, znajomy i przepojony mocą tak brutalnie wielką, że zaledwie jego dźwięk powodował strach zarówno w sercach śmiertelników jak i nieśmiertelnych. U Eleny powodował, że bolało ją serce, miłość, którą czuła do archanioła, była bolesnym przerażającym uczuciem w tych niepewnych czasach. Gdyby go straciła… Nie, nie mogła w ten sposób myśleć. Nawet jeśli kolejna katastrofa wyglądała, uśmiechając się, zza rogu, czekając na moment, kiedy będzie się najmniej jej spodziewała. - Mówię do tego lub czegoś, co kontroluje Kaskadę. - Oparła się o Raphaela. W tej pozycji jej skrzydła utknęły między nimi, ale z Raphaelem mogła być podatna na zranienie, mogła być bezbronna i nadal być bezpieczną. Nie to, że nie była uzbrojona po zęby, ale to był nawyk i żadna z broni nigdy nie zostałaby obrócona przeciwko Raphaelowi, chyba że akurat ćwiczyli albo kiedy naciskał na nią trochę za mocno. Jej archanioł nie całkiem przyswoił sobie fakt, że nie był panem i władcą swojej małżonki. Próbował, ale ponad tysiąc pięćset lat władzy miało w zwyczaju mieszać w jego usiłowaniach, aby widzieć w ich osobistych relacjach, swoją jeszcze niedawno śmiertelną ukochaną, jako równą sobie. Elena i tak wiele rzeczy mu darowała. „Wiele” było pojęciem względnym. Dzisiaj objął ją od tyłu ramionami, jego szczęka muskała jej włosy, kiedy obydwoje patrzyli na ich miasto, z dającego im przewagę punktu wśród chmur w Wieży Archanioła. Nowy Jork. Zuchwałe,

zabałaganione, głośne i pełne koloru, energii i życia. Tak wiele życia. Elena mogła usłyszeć je na zatłoczonych ulicach daleko w dole, wyczuć je każdym uderzeniem swojego serca, posmakować w miriadach zapachów, które ścierały się i walczyły, w jakiś sposób tworząc harmonijną całość. Jej krew mruczała w oczekiwaniu. - Mam wiadomości - mruknął Raphael. - Mogą one dodać odrobinę ekscytacji do twojego obecnie przyziemnego życia. Elena prychnęła. - Nie potrzebuję więcej ekscytacji. Chcę tylko, żeby skończyła się Pauza w Kaskadzie, aby Kaskada mogła się w końcu zakończyć. - Jej ręka drgnęła z chęci sięgnięcia po kuszę zamocowaną na jej udzie. Niestety, nie miała w tej chwili do kogo, ani do czego strzelać. Klatka piersiowa Raphaela zawibrowała ze śmiechu. - Brzmisz na lekko spiętą, małżonko. Elena szturchnęłaby go, gdyby jej skrzydła nie stały na drodze. - Dlaczego jesteś w tak dobrym humorze? - Dwa ostatnie lata były dla niego tak samo pełne napięcia jak dla niej. Wszyscy archaniołowie pozostawali w granicach swoich własnych terytoriów, poza kilkoma sekretnymi podróżami tam i ówdzie, w oczekiwaniu na kolejne szaleństwo Kaskady. Tylko że nieprzewidywalny, obejmujący cały świat, fenomen powodujący niebezpieczne fluktuacje mocy zarówno u archaniołów, jak i niektórych aniołów, a także chaos na planecie w postaci burz, trzęsień, powodzi, wydawał się zdecydować na zakończenie. Ale oczywiście wszyscy wiedzieli, że to nieprawda. Nie na długo. Nawet Elena mogła poczuć w powietrzu zapowiedź burzy, wiszącą tam, czekającą, aby rozwinąć skrzydła. - Mój dobry nastrój jest spowodowany tym, że coś w końcu złamało pat ostatnich dwóch lat. - Nie spodoba mi się to, nieprawdaż? - powiedziała ponuro Elena. - Co za podejrzliwy umysł. - Owszem. Trzyma mnie przy życiu. - Obserwowała anioła nad dalekim drapaczem chmur, ze skrzydłami zadziwiającymi natarczywym błękitem zakończonym srebrem, siła fizyczna Illiuma z powrotem była w granicach odpowiednich dla jego wieku i ewolucji. Nie było kolejnych okrutnych i możliwie śmiertelnych fal, które groziły rozerwaniem jego ciała od wewnątrz na strzępy.

Nawet lepiej, znów się śmiał, znów był tym radosnym aniołem, który stał się jej pierwszym przyjacielem w nieśmiertelnym świecie. - Błękitny Dzwoneczek zaraz zanurkuje - przewidziała ze sposobu, w jaki Illium wzleciał w krystaliczne niebo. I nagle obrócił się i zaczął spadać, zwinny pocisk, którego śmiech prawie mogła usłyszeć. - Założę się, że planuje zejść na tyle nisko, żeby przestraszyć przechodniów. - Nowojorczycy byli przyzwyczajeni do aniołów w ich mieście, patrzyli z góry na przyjezdnych, którzy wgapiali się w niebo, ale anielskie akrobacje nadal mogły sprawić, że podskakiwali. Zwłaszcza akrobacje czynione przez anioła tak szybkiego i zwinnego jak Illium. - To nie jest zakład - odpowiedział Raphael. - Robi te sztuczki tak długo, jak go znam. A Raphael, pomyślała Elena, znał Illiuma odkąd ten był dzieckiem. Sięgnęła w górę, aby zamknąć swoje ręce na ramionach, które ją otaczały. Illium dużo znaczył dla jej archanioła, była to prawda, której większość ludzi nie pojmowała. Wszyscy z Siódemki Raphaela znaczyli dla niego więcej, niż same pozycje jakie zajmowali w jego Wieży, czy posiadłości w Azylu. Nie byli tylko jego zaufanymi wojownikami. Siódemka była rodziną. Pocierając szczęką o jej skroń w cichej odpowiedzi na jej dotyk, powiedział: - Zamierzamy opuścić Nowy Jork. Elena mrugnęła. Nie byłaby bardziej zaskoczona, gdyby powiedział jej, że chciałby, aby w tym momencie rozebrała się do naga i zaczęła wznosić inkantacje do niewidzialnych bogów. - Co stało się z uszczelnianiem granic i czekaniem na atak? Wszyscy nasi wrogowie nadal tam są. - Zostało zwołane zebranie Kadry. Pocierając twarz, Elena odwróciła się i cofnęła, żeby móc widzieć twarz Raphaela, jej skrzydła były znajomym ciężarem na jej plecach, a wiatr delikatnie targał jej pióra w zaproszeniu do lotu. Niemalże okrutna męskość jego twarzy uderzyła ją jak nieraz, kiedy popatrzyła na niego po długim wpatrywaniu się w dal. Same czyste linie i skóra dotknięta najlepszym złotem, miał oczy tak przytłaczająco niebieskie, że nie miały sobie równych na tej ziemi, jego włosy były czarniejsze od północy, usta ukształtowane ze zmysłowością, która miała w sobie zarówno pasję jak i moc, a skrzydła z białego złota wyłaniały się zza jego pleców.

Już był wspaniały, ale znak Legionu na jego prawej skroni, dziki, żywy, niebieski i skryty biały ogień, kształtował się na pierwotną manifestację smoka, dodawał jego pięknu dzikości, czyniąc go więcej niż pięknym, więcej niż imponującym. Był Raphaelem, Archaniołem Nowego Jorku i mężczyzną, którego kochała tak mocno, że czasami z tej wielkiej miłości nie mogła oddychać. A on ją kochał. Prawda, w jaką nigdy nie wątpiła, nieważne, czy czasami przekroczył granice w ich związku, co sprawiało, że groziła wyciągnięciem ostrzy. Nawet jeśli Kaskada namieszała we wszystkim innym, tej jednej rzeczy nikt i nigdy nie mógł zniszczyć. Podnosząc rękę, poklepał ją w policzek, przesuwając kciukiem po jej kości policzkowej. - Twoje oczy są dzisiaj jeszcze bardziej świecące. Elena skrzywiła się. - Nie chcę świecących oczu - powiedziała. - Chcę normalne szare oczy, które pozwoliłyby mi się wmieszać w tłum, a nie srebrne, które od razu czynią jasnym, że jestem nieśmiertelną. Raphael uśmiechnął się. - Przykro mi w takim razie z powodu skrzydeł. - Ha, ha. - Kładąc ręce na biodrach, obróciła głowę, aby wycisnąć pocałunek na jego dłoni, zanim znowu się do niego odwróciła. - Który z archaniołów zwołał zebranie? - To powiedziałoby jej, kto prawdopodobnie się na nim pojawi, a kto będzie ślinił się na myśl o możliwości zaatakowania terytorium, podczas gdy jego archanioł będzie zajęty gdzie indziej. - Żaden. To proste słowo padło jak strzał z broni pomiędzy nimi. Potrząsając głową, Elena sięgnęła, aby odgarnąć kosmyk włosów, który uderzał ją w twarz. Zostawiła dzisiaj te prawie białe włosy niezwiązane, ponieważ nie była na polowaniu i planowała trzymać się blisko Wieży i wieżowca Legionu. - Wiem, że w anielskim rozumieniu czasu jestem nieśmiertelna przez miliardową część sekundy - powiedziała sucho - ale jestem pewna, że nikt nie jest potężniejszy od archaniołów. Chyba, że jest to jeden z Przodków, o których opowiadał mi Naasir. - Traktowała te śpiące istoty jako mit, ale może się myliła.

- Nie ma nikogo potężniejszego od Kadry - potwierdził Raphael. - Jakkolwiek w jednej jedynej sytuacji inna grupa może zwołać spotkanie Kadry. Uczestnictwo jest obowiązkowe, każdy kto się nie pojawi, może mieć swoje terytorium podzielone dzięki mocy wszystkich aniołów stojących za tymi, którym w udziale przypadną te części. Elena gwizdnęła. - Brzmi jak zaproszenie do wojny. - Zwłaszcza, że anioły nie były w tej chwili zbytnio zjednoczone. - Tak i dlatego nikt nie odmówi zaproszeniu. To nie jest warte problemów, jeśli wszyscy możliwi wrogowie będą na spotkaniu z tobą. Raphael kiwnął głową, wskazując za nią. - Aodhan unika strzał z kuszy. Okręcając się na pięcie, Elena zobaczyła anioła, który wydawał się stworzony z kawałków światła, tysiąc promieni słonecznych migających na powierzchni jego skrzydeł, błyszczące kosmyki włosów. Robił uniki w tą i tamtą stronę, podczas gdy cała eskadra do niego strzelała. Członkowie eskadry nosili okulary przeciwsłoneczne, aby móc śledzić jego przeszywający blask na niebie. W tym czasie Aodhan opadał i wznosił się z niesamowitą zręcznością. - I nagroda dla najbardziej znudzonego idzie do… Raphael przysunął się do niej, jego skrzydło otarło się o jej własne. - On po prostu pozostaje w kondycji przed nadchodzącą bitwą. Niestety, to była prawda. Bitwa nadejdzie. - Jak nazywa się grupa, która ma prawo zwołać zebranie Kadry? - Członkowie nazywają siebie Luminata. Są duchową sektą, nie religijną w ludzkim sensie. - Zatrzymał się, jakby myśląc o właściwych słowach, które opisałyby ich. - Wśród śmiertelników najbliżej im będzie do szukających oświecenia buddystów. Luminata chcą zrozumieć siebie indywidualnie i jako cały rodzaj anielski. Ich postawionym przed sobą przez siebie samych zadaniem jest odkrycie kim i czym jesteśmy w odniesieniu do całego świata i akceptacja każdej odpowiedzi, jaka może nadejść. Nazywają to poszukiwaniem oświecenia. Rozkładając swoje skrzydła, zwinął je z powrotem z szepczącym dźwiękiem, jaki kojarzyła tylko ze swoim archaniołem.

- Wielu śmiertelników wierzy w bogów, ale kiedy śmierć jest odległym błyskiem na horyzoncie, do którego możemy nigdy się nie zbliżyć, taka wiara prowadzi do dezorientacji. Luminata dążą do znalezienia oświecenia teraz, a nie mając nadzieji na osiągnięcie go po drugiej stronie odległego horyzontu. - Spotkałam raz świętego człowieka podczas polowania w Indiach - powiedziała Elena. - Żył jak pustelnik, nie posiadał nic poza ubraniem na plechach, ale jego oczy… taki spokój, Raphaelu. Myślę, że był najspokojniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Nawet Keir nie ma takiego spokoju w sobie. - A wspomniany anielski uzdrowiciel żył od tysięcy lat. - Z tego co wiem, właśnie tego szukają Luminata. - Raphael kontynuował obserwowanie ruchów Aodhana na niebie nad nimi. - Czystość duszy zostawia ich bez ziemskich pytań i obaw. - Osiągnęli jakiś sukces w swoich staraniach? - Jedyni Luminata jakich spotkałem to ci, którzy zostali poproszeni o opuszczenie sekty i byli nowicjusze, ci, którzy po krótkim okresie czasu odeszli sami. Więc nie mam podstaw do osądzenia oświecenia wśród tych, którzy podążają tą ścieżką. Elena podniosła brew, ale milczała, zainteresowana sektą, która mogła zwołać zebranie Kadry. - W pewnym momencie naszej przeszłości - powiedział jej Raphael - momencie tak dalekim, że nikt go nie pamięta… - Pytałeś Legion? Ich wspomnienia przeszłości blakną, ale nie całkiem odeszły. - Pytałem. - Oczy Raphaela spoczęły na pobliskim budynku, który miał kształt niespotykany w mieście, pokryty świeżą zielenią roślinności, budynek, który został zaprojektowany, by być żywy. Ponieważ Legion pochodził z ziemi, była tam ziemia, wzrost, który wspomagali. - Ale te wspomnienia, jeśli istniały, zaniknęły. Legion zna Lumie tylko z ostatnich czasów. „Ostatnie” to pojęcie względne, pomyślała Elena. - Więc dawno temu, za górami za lasami, Lumia… - zaczęła Elena. Śmiech Raphaela był pieszczotą słonecznych fal na jej zmysłach, jego moc nie zagrożeniem, lecz obietnicą. - Zastanawiam się, co sekta z ciebie uczyni, Eleno. - Miłość otoczyła ją, tak głęboka, że czuła ją w kościach. - Jak powiedziałaś, dawno temu Lumii zostało powierzone w zaufaniu pewne zadanie.

Zostało ono im dane ponieważ wierzono i nadal wierzymy, że są jedyną grupą, która może być w tym obiektywna. Podniósł rękę, żeby pogłaskać łuk jej skrzydła, intymny dotyk kochanków, kiedy niedaleko Aodhan został trafiony strzałą w udo. Wyciągnął ją, odrzucił i nadal robił uniki. Tak, pomyślała Elena, może trenuje, aby pozostać w formie, ale był także znudzony. Tak samo Illium, jeśli krzyki dochodzące z ulic miasta miały być tego oznaką. Widocznie nadal uprawiał nurkowanie. - Myślę - powiedział Raphael - że muszę powiedzieć twojemu Błękitnemu Dzwoneczkowi, żeby przestał straszyć mieszkańców. Illium pojawił się na widoku kilka sekund później, uśmiech na jego zbyt przystojnej twarzy Elena mogła zobaczyć aż tutaj. Skłaniając skrzydła w kierunku Wieży w uznaniu rozkazu Raphaela, dołączył do Aodhana w zabawie w unikanie strzał. Jedna strzała w tym czasie poszybowała szaleńczo, kierując się wprost na Elenę. Łapiąc ją w powietrzu jedną ręką, Raphael wręczył ją jej. - Ktokolwiek ją wystrzelił, potrzebuje dalszego treningu. Elena rozpoznała oznaczenia i uśmiechnęła się. - Izzy. - Młody anioł nadal był dzieckiem w rozumieniu aniołów. - Musisz przyznać, że na swój wiek jest genialny. - Galen nie zaproponowałby go do praktyki w Wieży, gdyby było inaczej - powiedział Raphael, zanim kontynuował rozmowę o Luminatach. - Dzięki swoim duchowym poszukiwaniom, Luminata nie posiadają ziemskich więzów i lojalności poza swoimi poszukiwaniami oświecenia. Nie mają kochanków, nie biorą udziału w wojnach i kiedy stają się Luminata, zrywają wszelkie więzy krwi. - Perfekcyjnie neutralni. - Tak. Taka neutralność jest koniecznością, ponieważ zadaniem, jakie im powierzono, jest zwołanie Kadry, jeśli minie określony czas bez oznak obecności któregoś z archaniołów. Elena wolno skinęła głową.

- Pewnego rodzaju środek bezpieczeństwa. - Miało to sens, biorąc pod uwagę oszałamiający wpływ, jaki archaniołowie mieli na świat. - Chociaż - powiedziała z grymasem - dwa lata to nie tak długo w rozumieniu nieśmiertelnych. - Okres czasu jaki musi minąć przed zwołaniem Kadry nigdy nie został doprecyzowany - powiedział Raphael, trzymając oczy zwrócone na Aodhana, nawet kiedy mówił do niej. - W rezultacie, w pewnym momencie, ważąc dostępną wiedzę na temat zdarzeń, Luminaci muszą podjąć decyzję. Biorąc od niej strzałę, rzucił ją z archanielską siłą. Aodhan ledwo uniknął jej, zanim poddała się grawitacji i została przechwycona przez eskadrę, która miała za zadanie pilnować, żeby żadna strzała nie spadła na śmiertelników poniżej. Eskadra była wystarczająco inteligentna, aby ustawić sieć do łapania zużytych pocisków. - Celem spotkania - powiedział Raphael, kiedy Aodhan i Illium zaczęli unikać strzał w tandemie - jest zdecydowanie, czy zaginiony archanioł jest martwy, czy zapadł w Sen. Jeśli tak, archanielskie terytorium musi zostać podzielone, granice zmienione. Elena rozumiała teraz dlaczego Raphael nigdy nie spotkał praktykującego Luminaty. Po śmierci Urama Kadra musiała spotkać się w ciągu kilku miesięcy, żeby podzielić jego terytorium. Nawet kiedy Alexander zapadł w Sen, a jego syn starał się przejąć jego terytorium przez ukrywanie zniknięcia ojca, wiedziała, że Kadra naprawiła sytuację w krótkim okresie czasu. Jednak minęły dwa lata odkąd Zhou Lijuan, Archanielica Chin i Bogini Śmierci zniknęła z pola widzenia.

Rozdział 2 - Wszyscy wiemy, że Jej Skurwielstwo nie jest martwa. Elena wydęła usta na myśl o archanielicy, która spuściła deszcz śmierci na Nowy Jork, której odrodzeni byli powłóczącym nogami szyderstwem z życia. - To byłoby zbyt proste. - Niezależnie od tego, trzeba coś zrobić. Wszystkie linie na twarzy Raphaela były brutalnie proste, wyraz jego twarzy należał do jednej z najpotężniejszych istot na świecie. - Xi trzyma w ryzach terytorium Lijuan, wampiry pod kontrolą, ale przy całej jego sile, nie jest archaniołem. Chiny zaczynają się sypać na obrzeżach. Elena nie musiała pytać skąd to wiedział. Jason był najlepszym mistrzem szpiegów w Kadrze i nazywał Rafaela panem. - Martwisz się żądzą krwi? - Potężne wampiry jak drugi Raphaela, Dmitri, miały żelazną kontrolę nad swoją chęcią pożywiania się, ale niedawno stworzone, młode wampiry? Ich kontrola była jak pajęczyna cienkich nici utrzymywana na miejscu przez strach przed archaniołami. Matka Eleny i dwie starsze siostry nie żyły, ponieważ wampir zerwał się ze smyczy i przemienił w drapieżnego potwora. Belle nigdy więcej nie będzie grać w baseball przez Slatera Patalisa. Ari nigdy więcej nie będzie besztać, a potem całować Eleny, gdy biegła tak szybko, że upadła i zakrwawiła kolana. A Marguerite Deveraux nigdy więcej nie będzie śmiać się razem z mężem. Mąż, który umarł w dzień śmierci Marguerite i który był człowiekiem, którego Elena ledwie rozpoznawała. Jeffrey mógł chodzić i oddychać, a nawet mieć inną piękną inteligentną żonę, ale nie był człowiekiem, którego Marguerite znała, już niebył to ojciec Eleny, który kochał, zanim wszystko poszło tak strasznie źle. Dwie znacznie młodsze przyrodnie siostry znały srogiego, poważnego i odległego ojca, podczas gdy Elena znała ojca, który puszczał z nią kiedyś dmuchane bańki mydlane przez godzinę tylko dlatego, że był z nią szczęśliwy.

- Widzę wspomnienia w twoich oczach, Eleno. Głos Rafaela był hukiem morza, ostrym uderzeniem wiatru w jej umyśle. - Są częścią mnie. Zaakceptowała, żeby nie walczyć dłużej, kiedy się pojawiały. A w zamian koszmarów było coraz mniej. W niektóre noce nadal słyszała krew kapiącą na podłogę, nadal czuła strach ściskający ją pięściami z pazurami, aż budziła się zlana potem z sercem walącym jej w piersi, ale w inne noce śniła o wyścigu do domu, aby ukryć się za matką, zanim Belle znajdzie ją w jej pokoju. - Byłam czasem zuchwałą siostrzyczką - powiedziała mężczyźnie, który był jej wiecznością. – Chciałam tak bardzo być jak moje siostry, że wkradałam się do ich pokoi, przymierzałam ich buty i ubrania, nawet jeśli nie pasowały. Raphael dotknął wierzchem dłoni jej policzka. - Taki jest zazwyczaj z młodszym rodzeństwem, nieprawdaż? - Tak, tak sądzę. - Jej usta poszły w górę, choć smutek był jak żelazny młot na jej duszy. - Belle była taka porywcza. Groziła mi całkiem strasznymi rzeczami… a potem brała za rękę i prowadziła do jej pokoju, aby malować mi paznokcie lub myć włosy. - Jej starsza siostra posiadała szalenie hojne serce pod temperamentem. - Arii nie przeszkadzałam tak bardzo - dodała Elena. - Była spokojniejsza, cichsza, ale miała to psotne poczucie humoru, które znały tylko osoby, które znały ją naprawdę dobrze. - Wspomnienia spłynęły na nią kaskadą, pomaganie Ari w wywijaniu figli, siedzenie blisko ciepłej siostry, gdy czytała historie na głos, przepiękny turkus oczu Ari. Uśmiech pogłębił się, gdy wiatr potargał jej włosy, wzięła głęboki oddech, uwolniła to. - Chciałabym móc czasami porozmawiać z Jeffreyem - wyznała. - Ma wiele takich samych wspomnień, Beth nie była na tyle duża, aby pamiętać. - Jej młodsza siostra miała tylko pięć lat, gdy Slater Patalis zamordował Belle i Ari i śmiertelnie ranił duszę Marguerite. Ją też torturował, ale to bezradność, gdy jej córki tak brutalnie zabijał, złamały matkę Eleny. - Byłoby miło po prostu usiąść i mówić o naszej rodzinie. - Zamiast tego wszyscy mieli podzielone między siebie odłamki smutku i poczucia straty. Oczy Rafaela stały się niebezpieczne.

- On nie zasługuje, żeby nosić tytuł ojca. - Ach, ale nie wybieramy naszych rodziców, prawda, archaniele? - Jeśli ktoś rozumiał złożoność emocji, który łączyły ją z ojcem, był to Raphael. Jego własna matka oszalała, mordując tysiące, a następnie powstała ponad tysiąc lat później, najwyraźniej zdrowa i pełna miłości do dziecka, które kiedyś zostawiła rozbite i krwawiące na odległych polach z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. - Nie - przyznał Rafael. - I obiecałem nie zabijać Jeffreya, więc porozmawiajmy o czymś innym, zanim zapomnę o moim przyrzeczeniu. - W porządku. - Czasami, myśl o ojcu wystarczyła, aby także w niej włączyć morderczy nastrój. - Wracając do Lijuan, czy umarła, czy tylko zniknęła z oczu. Krótko skinął głową. - Żądza krwi już zaczęła rosnąć, chociaż w odizolowanych miejscach. Według raportu Jasona wysłanego godzinę temu, drobny pocałunek od wampirów zmasakrował całą wioskę cztery dni temu. Kręgosłup Eleny zesztywniał. - Xi ma pocałunek pod kontrolą? - Anioł był najbardziej zaufanym generałem Lijuan i miał moc na swoich własnych prawach, choć nie tak potężną, jak wtedy, gdy Lijun karmiła go energią. - Cholera. Czy Xi okazuje oznaki odcięcia od Lijuan? - Jason nie był w stanie tego potwierdzić, tak czy inaczej, Xi wyeliminował ten pocałunek bardzo szybko. - Ton Rafaela uległ ochłodzeniu. - On nie może tego utrzymać. Nikt kto nie jest w Kadrze nie może. A te incydenty to dopiero początek, zostawmy to, a wampiry zaczną toczyć czerwienią krwi całe terytorium Chin. - Jego głos był tak zimny, że stwierdziła, że jej dłoń idzie mocno w dół krawędzi skrzydła w milczącym przypomnieniu, że był tylko archaniołem, odległym i bardzo niebezpiecznym, był jej kochankiem, osobą, która posiadała jej serce i którego własne należało do niej. Wyraz twarzy Raphaela nie uległ zmianie, a głos pozostał chłodny, ale przeniósł swoje skrzydła, żeby mogła go dalej pieścić. - Jeśli Lijuan zmartwychwstanie, to będą podejmowane nowe decyzje, ale w tym momencie musimy działać w założeniu, że przeceniła swoje możliwości do tego stopnia, że spowodowała znaczne szkody. - Skinął na powitanie przelatującej eskadry. - Nie wierzę, że ona nie żyje, tak jak i ty, ale sądzę że wybiera się spać.

A kiedy anioł wybierał się spać, to mogły minąć wieki i tysiąclecia zanim się obudzi. Caliane spała przez ponad tysiąc lat i to była ledwie kropla w oceanie. - Zgaduje, że lepiej wrócić wtedy do Azylu. - Wcześniejsze słowa Raphaela uczyniły jasnym to, że nie będzie prosił jej o pozostanie w Nowym Jorku, jak zrobił to wcześniej więcej niż raz. Na początku walczyła o umiar, denerwująco świadoma, że chciał jej bezpieczeństwa w ramach granic swojego terytorium, a nie zagrożoną przy jego boku. Później zrozumiała, że w takich momentach Raphael potrzebował swojej małżonki widocznej w sercu swojego terytorium, gdyby odszedł. To stabilizowało ludzi, bo na pewno nie był archaniołem, który opuściłby małżonkę, gdy burzowe chmury zbierały się na horyzoncie. - Byłoby miło znowu zobaczyć Jessamy i Galena - powiedziała. - Naasira i Andi też. - Venom również był w Azylu, ale Elena nie znała wężookiego wampira tak jak reszty. Odpowiedź Rafaela była niespodziewana. - Obawiam się że będziemy musieli zaczekać, aby zobaczyć się z naszymi ludźmi w Azylu. To spotkanie odbędzie się na neutralnym gruncie, bez dostępu do żadnych twierdz i armii. Każdy archanioł może przybyć z małżonką, pozostali powinni być sami. Elena poczuła się, jakby brała udział w pościgu. - Nie wiedziałam, że są jakieś inne neutralne tereny. - Świat był podzielonym strefami archanielskiej kontroli. Jedynie Azyl był odseparowany. - Istnieje kilka małych obszarów. - Powiedział jej Rafael. - Zaledwie po kilka akrów w każdej strefie. W tym szczególnym przypadku, teren, który był oddany Luminatą tak dawno temu, ze nikt nie znał imion tych, którym Kadra go przekazała. - Gdzie? - Lumia, warownia Luminatów stoi w krainie, którą twoja babcia nazywała domem. - Maroko? - Wielka przyjemność uderzyła w jej krwioobieg. - Kocham Maroko!- Chociaż nie miała z nim żadnych powiązań, przechodząc przez ten kraj podczas dni jako samotny łowca, czuła jak synchronizował się jej puls, jakby jej krew rozpoznała gorącą pustynną ziemię, wezbraną nagim złotym pięknem. - Z tajnego przelotu, kiedy byłem młody - Rafael powiedział jej z uśmiechem - wiem, że Lumia leży na stromym wzgórzu, gdzie wzrasta elegancka warownia, która przetrwała wieki. Nie ma tam dróg do

zniszczenia, pustynia dookoła, aby odwiedzić Lumie, trzeba mieć skrzydła lub mieć odwagę na ciężką wędrówkę, dodatkowo utrudnioną przez wysoki mur na granicy ich terenu. Elena miała go prosić, aby powiedział jej więcej, kiedy w jej mózgu wreszcie kliknęło. – Poczekaj - powiedziała z gniewną miną, kładąc ponownie ręce na biodra. - Tak, ludzie nie mogą przyprowadzić armii, ale Charisemnon będzie bliżej niż ktokolwiek inny. - Draniem powodującym choroby i tchórzliwym łajdakiem odpowiedzialnym za horror Upadku, zdarzenie, kiedy widzieli anioły Nowego Jorku spadające na ziemię w agonii strachu, cierpienia i śmierci, był Archaniołem Afryki Północnej. - Niestety tak. - Złość Rafaela mroziła powietrze. - Ale Titus ma bez wątpienia swoje wojska na granicy Charisemnona, kiedy ten wyjeżdża na spotkania, zmuszając Charisemnona do tego samego lub pozostawienia jego granic otwartych dla Titusa. - Zawsze wiedziałam, że lubię Titusa. - Elena wyszczerzyła zęby. - Kiedy wyjeżdżamy? - Jeżeli żadna osoba z Kadry nie odmówi wzięcia udziału, to ruszamy o świcie. Zrozumiałe były słowa, że jeśli ktoś powiedziałby nie, to mógł wprawić w ruch łańcuch nieśmiertelnej przemocy, która skończy się zdewastowaniem świata. Ponieważ kiedy archaniołowie walczyli, ludzie ginęli, a miasta upadały. * Dwie godziny później, w bibliotece Eleny i Raphaela w domu w Enklawie, zagrożenie nie było już problemem. Według Jessamy, która była w kontakcie z Luminata z racji jej roli jako historyczki, każdy archanioł potwierdził udział w spotkaniu. - Z wyjątkiem Lijuan oczywiście. - Sprostowała Jessamy, druga kobieta skierowała delikatnie zbudowaną twarz do góry, na ekran umieszczony na jednej ze ścian biblioteki. Krew Eleny zaczęła płynąć szybciej. - To przesądza, że jutro rano będziemy w samolocie. - Raphael już powiedział pilotom, aby byli gotowi. Gdyby udawał się tam sam, to prawdopodobnie poleciałby na skrzydłach, ale Elena nie była wystarczająco silna i szybka, aby przebyć tak duży dystans. Poprawiała się, już teraz mogła wykonać pionowy start w dziewięciu przypadkach na dziesięć, chociaż zawsze ponosiła tego koszty. Jej ciało nie było wystarczająco „stare” w nieśmiertelnym znaczeniu, żeby nabrać wystarczającej

wytrzymałości mięśni. Kiedy więc wykonywała pionowy start, robiła to wiedząc, że będzie przebywać mniej czasu w powietrzu i że może pozrywać ścięgna i zostać uziemiona aż do uzdrowienia. W większości przypadków, było dla niej lepiej wspiąć się gdzieś i zlecieć niż być przykutą do powierzchni ziemi, jeśli nie mogłaby znaleźć odpowiedniego miejsca do wystartowania. A kiedy była w powietrzu miała znacznie większą wytrzymałość niż wtedy, gdy pierwszy raz obudziła się ze skrzydłami. Nie mówiąc wiele, była wtedy tak pełna wdzięku jak świeżo wyklute pisklę. - Czy coś mówiono o sądzie nad Lijuan? Historyczka i przyjaciółka Eleny skinęła głową na pytanie Raphaela, jej rysy były delikatnie oświetlone przez złote światło rzucane przez staroświeckie dmuchane szkło lampy stojącej na biurku, Azyl był jeszcze otulony głęboką czernią bardzo wczesnego poranka. - Xi potwierdził otrzymanie wniosku od Luminata. Gdyby chodziłoby o innego mężczyznę lub kobietę, Elena miała przeczucie, że reszta Kardy już działałaby. Jednak był on tak całkowicie oddany swojej „bogini”, że nikt nie czuł strachu, że mógłby zapomnieć kim i czym był i poddać się urojeniu władzy, której nie posiadał. Xi chciał tylko utrzymać terytorium Lijuan. Myśl o archanielicy, która uważała, że jej ewolucja przekroczyła nawet Starożytnych, wywoływała inne myśli. Zerkając na Raphaela powiedziała: - Czy Luminata zaproszą również Aleksandra i Caliane? Aleksander szybko stał się aktywnym członkiem Kadry, natomiast Caliane wolała trzymać się swojego małego terytorium, jednakże oboje byli Starożytnymi, który nie powinni być obudzeni, nie powinni być w Kadrze w tym czasie. - Tak - odpowiedział Raphael. - I - dodała Jessamy - ponieważ powiedzenie „nie” Luminata jest nie do przyjęcia, również wezmą udział w spotkaniu. - Piękno palonej sjeny jej oczu rozświetlone było cichym humorem. – Myślę, że Caliane może mieć kilka słów do powiedzenia Luminacie. Elena zrozumiała nacisk. - Przywódcy? Ukłon od drugiej kobiety.

- Członkowie sekty maja imiona, ale lider w geście szacunku jest określany jako Luminata. Bezpośrednio mówiąc archaniołowie używają imienia Luminata, więc ty jako małżonka też powinnaś. - Ponieważ archanioł może się posunąć jedynie tak daleko. - Elena powiedziała sucho. - Podobnie jak Łowczyni Gildii, którą znam Uśmiechając się w psychicznym komentarzu, wykonanym bardzo w tonie „Archanioła Nowego Jorku”, Elena pochyliła się w stronę boku Raphaela. - Tak, wygląda na to, że będzie to bardzo nieszczęśliwy zjazd Kadry. - Gwizdnęła w sugestii na to. - Jasna cholera. Czy Michaela też przybędzie? W przeciwieństwie do Lijuan, najpiękniejsza archanielica świata nie znikała od tak, ale była znacznie mniej widoczna w ciągu ostatniego roku przed powrotem, chociaż wciąż było jej daleko do poziomu sprzed jej dziwnego samotnego roku. Ponieważ Michaela kochała uwagę a media kochały ją. Powiedzenie, że Michaela była piękna to niedomówienie. Ze skórą w odcieniu najlepszej mlecznej czekolady i skrzydłami w delikatnym brązie, włosami w brązie i złocie długimi do pasa, jej hipnotyzująco zielonymi oczami, definitywnie zapierała dech w piersi. Rzut oka na jej ciało zamieniał zarówno śmiertelników jak i nieśmiertelnych w niewolników, nie było dla Eleny niespodzianką, gdy dowiedziała się, że Michaela przez wieki była muzą artystów i cesarzy. Artyści przeważnie przeżywali, od kiedy Michaeli spodobało się składanie przez nich hołdu jej urodzie, nie była złośliwa. Prawda była taka, że Michaela miała reputację hojnej patronki sztuki. Ale cesarzowie i inni możnowładcy, którzy byli jej kochankami, wszyscy byli martwi jak kamień. Przedostatni zginął z ręki Raphaela w wymianie anielskiego ognia ponad Nowym Jorkiem, pozostawiającym Elenę połamaną i na skraju śmierci. To wkurzało Elenę, że Michaela była częściowo odpowiedzialna za jej spotkanie z Raphaelem. Bez jadowitej zachęty archanielicy, jej kochanek nigdy nie zmieniłby się w seryjnego mordercę. Który skończył wyrywając serce Michaeli i zastępując je święcącą czerwoną kulą ognia, która mogła wypełnić krwioobieg trucizną. - Nasza teoria o ciąży - powiedziała Elena do Jessamy zaniepokojona tym co trucizna, jeśli czaiła się w zakamarkach Michaeli, mogła zrobić dziecku w archanielskim łonie. - Słyszałaś coś potwierdzającego to? - Nic - Jessamy odpowiedziała, zagryzając dolną wargę. - Nie powinnam plotkować, ale tak chcę wiedzieć. - Przesuwając uwagę na Raphaela, druga kobieta zapytała, czy Jasona coś odkrył.

- Nie było nawet najsłabszego szeptu o anielskim dziecku na terytorium Michaeli. Chociaż to nic nie znaczy, Michaela miała posiadłości ukryte w trudno dostępnych miejscach. - Jeśli jest tam dziecko, mam nadzieję, że on czy ona, jest bezpieczne i zdrowe. - Z tymi słowami Jessamy ruszyła się, aby zakończyć połączenie. - Usłyszałam lądowanie Galena. Był na zewnątrz godzinami z grupą stażystów, chcę się upewnić, że dostanie coś gorącego. Żegnając się z anielską troską, Elena poczekała, aż ekran zrobi się czarny, zanim wyszła z biblioteki i skierowała się z Rapaelem przy boku w stronę cieplarni. Rozświetlone przez bogate światło późnego popołudnia szkło mieniło się na powitanie. - Dahariel musi wiedzieć, czy Michaela urodziła. - Drugi Astaada nie był już kochankiem Michaeli, ale był w krytycznym czasie. - Niekoniecznie. - Odpowiedź Raphaela zmarszczyła jej brwi. - To archanioł podejmuje wszystkie decyzje, gdy drugi rodzic nie jest oficjalnym małżonkiem. - To niesprawiedliwe. - Nie, ale archaniołowie mają wrogów. - Głos Rafaela zwrócił się do północy, oczy mu pociemniały. - Biorąc pod uwagę obecną sytuacje na świecie, nie winiłbym Michaeli, gdyby nie zaufała nikomu odnośnie bezpieczeństwa jej dziecka, nawet ojcu dziecka. - Jest okrutnym draniem - Elena przyznała ponuro, zdając sobie sprawę z zamiłowania Dahariela do tortur. - Nie zaufałabym mu z moim dzieckiem nawet, gdybym miała dziecko. Którego nie będzie przez wiele, wiele, wiele, wiele księżycy. Białe złoto jego skrzydeł migotało w słońcu, Raphael otworzył dla niej drzwi szklarni. - Twoje ciało nie jest wystarczająco silne na noszenie nieśmiertelnego dziecka. W naszej terminologii nadal jesteś dzieckiem, a ja rabuję kołyskę. Elena weszła do wilgotnego ciepła jednego z jej ulubionych miejsc na ziemi. - Rabuj dalej, archaniele. - Była boleśnie zadowolona, że nie mogła fizycznie mieć dziecka przez dziesięciolecia, potwierdził to Keir, skłaniał się w stronę stuleci. Terror chwycił ją, kiedy pomyślała o staraniu się, aby zapewnić dziecku bezpieczeństwo, o chronieniu przed zagrażającymi życiu krzywdami. Jeśli miałaby patrzeć na krzywdę jej dziecka, zawsze chować niewinne maleństwo, które szukałoby u niej miłości i ochrony…

Przełknęła. W tym momencie zrozumiała dlaczego jej ojciec był jaki był, nie tylko utracił swoją matkę łowczynię przez przemoc, ale musiał pochować dwie ukochane córki i równie cenioną żonę. To zabiło coś w nim. To co pozostało, nie wystarczało, żeby kochać córkę, która mogła zginąć za każdym razem, kiedy wychodziła do pracy. Był dobry dla jej młodszej siostry Beth, może nie ojcem, którym był kiedyś, ale nie był straszny. Tylko z Eleną było mu tak…. ciężko. Córka, która żyła z niebezpieczeństwem na co dzień, zamiast mieszkać bezpiecznie, pozostając chronioną. Tak, czasem rozumiała Jeffreya. - Dzisiaj nawiedzają cię wspomnienia. Elena zaczęła od odcięcia uschniętych kwiatów wesołych stokrotek, które były darem od Illiuma. - Zgaduję, że to dlatego że myślę o Maroku. - Położyła ścięte kwiaty na ręce jej archanioła, pokazała mu, gdzie je wyrzucić, więc mogli wrócić na ziemię. Tylko że suche brązowe kwiaty rozprostowały się natychmiast, kiedy dotknęły jego dłoni, zyskując kolor i miękkość, aż miał dłonie pełne jasnożółtych stokrotek.

Rozdział 3 - Więc - powiedział - to interesujące. Usta Eleny zadrżały, ból wspomnienia wycofał się przed cudownym życiem dzisiejszego dnia. - Daj mi je i dotknij suche kwiaty, których jeszcze nie ścięłam. Nic się nie wydarzyło. Następnym razem, kiedy włożyła suche kwiaty w jego dłoń, pozostały suche. Nie było to zaskoczeniem, na podstawie tego, co zdołali zebrać, wszystkie umiejętności zrodzone z Kaskady wydawały się pojawiać i odchodzić bez ostrzeżenia, jak sygnał transmitowany jedynie w sporadycznych wybuchach. Nawet Elijah nie mógł za każdym razem rozmawiać ze zwierzętami, chociaż te, z którymi był już związany, miały tendencję do przebywania w pobliżu nawet wtedy, kiedy nie potrafił do nich „przemówić”. - Ach, więc - powiedziała z westchnieniem. - Pewnego dnia będziesz znów użyteczny. Rozciągając dłoń po wyrzuceniu suchych kwiatów w ogrodzie, który stworzyła w jednym z narożników szklarni, Raphael stworzył błękitny płomień tańczący na jego dłoni. - Jak zawsze, cieszę się, że byłem użyteczny dla mojej małżonki. Elena uśmiechnęła się szeroko. - Może kiedy spotkasz się z Kadrą - powiedziała - przeprowadzę pewne badania moich korzeni. - Wzdrygnęła ramionami. - Nie mam za wiele na początek, ale nie może być zaangażowanych zbyt wiele lokalnych rodzin - wskazała na siebie - kombinacja włosów i cery, nieprawdaż? Kolory jej matki były bardzo podobne, kiedyś powiedziała Elenie, że prawie całkowita biel jej włosów i ciemne złoto jej skóry pochodzą od jej babci. Wspomnienie pojawiło się jak film odtwarzany w jej umyśle… * - Mam fotografię mojej mamy. - Marguerite cięła materiał na błyszcząca czarną spódnicę, której chciała Belle. - Zakonnica, która pomagała mi w pierwszych dniach po śmierci matki, zachowała je, trzymała w tajemnicy, dając mi je, kiedy skończyłam osiemnaście lat i nie byłam już dłużej jej przybranym dzieckiem.

Smutek na jej twarzy spowodowała, że Elena wyciągnęła rękę. Jej matka była motylem, pełnym kolorów, jasnym i szczęśliwym. Pachniała kwiatami. Nie była smutna, nie płakała. Uśmiechając się, matka pochyliła się, by pocałować Elenę w policzek, znajomy zapach gardenii zawirował wokół niej. - Ach, cherie, ty i twoja siostra napełniacie moje życie radością. Dusząca rzecz w klatce piersiowej Eleny stopniała. - Dlaczego zakonnica przechowała twoje zdjęcie? - Wiedziała, że takie skarby giną, kiedy dziecko przechodzi z rąk do rąk. - Marguerite zrobiła pauzę. - Siostra Constance, miała łagodne spojrzenie, sądzę, że wychowałaby mnie, gdyby to było możliwe. Jednak troszczyła się o mnie z pewnej odległości i znalazła mnie tego dnia, kiedy wprowadziłam się do mojego ciasnego mieszkania. Dała mi to zdjęcie i jeszcze jedno, które zrobiła tego dnia, kiedy po raz ostatni widziałam matkę. Uśmiech. - Byłam ubrana w śliczną sukienkę i płaszczyk oraz czyste błyszczące się buty. Siostra Constance powiedziała mi, że miałam ze sobą torbę z jedzeniem i zabawkami. - Śmiejąc się, dodała: - Sądzę, że może byłam trochę rozpuszczona, ale czyż małe dziewczynki nie powinny być rozpuszczone? - To było tego dnia, kiedy umarła twoja mama? - Elena nie lubiła o tym myśleć, nie lubiła sobie wyobrażać, że może pewnego dnia jej matka także umrze. - Tak - powiedziała Marguerite z uwagą skierowana na wzór na spódnicy Belli. - Poprosiła siostrę Constance, żeby mnie popilnowała, kiedy wyjechała z miasta na rozmowę o pracę, ale jej autobus wpadł do kamienistego wąwozu. Siostra Constance nie wiedziała o nas niczego z wyjątkiem tego, że mieszkałyśmy w Paryżu, byłyśmy same na świecie i często przychodziłyśmy do jej kościoła. Matka Eleny podniosła wzrok, kiedy Elena nie odpowiedziała. Przykładając rękę do włosów Eleny, pokręciła głową. - Moje silne dziecko, z takim sercem. Nie smuć się, to było dawno temu w innym życiu. - Marguerite dała Elenie do dotknięcia kawałek skrzącego się materiału. - Oczy mojej matki miały ten sam kolor co Ariel, a jej skóra była ciemniejsza od twojej, jakby bardziej nasiąknięta słońcem, ale poza tym jesteś jak jej śliczna mała kopia.