Rozdział 1
Nieżyczliwe przyjęcie
- Stać!
Okrzyk rozległ się, w chwili kiedy gąsienicówka i tak już zamarła, kichnąwszy na sam koniec
wydechem. Po oczach bezlitośnie smagnął oślepiający promień. Nanas mimo woli zmrużył oczy,
ale przez powieki światło nadal raziło wyciskając łzy z oczu. To przypomniało mu pierwsze
spotkanie z Nadią w bazie łodzi podwodnych - wtedy dziewczyna dokładnie tak samo oślepiła go
szperaczem – słońcem trzymanym w ręku. Wtedy wszystko skończyło się dobrze, więc teraz też
zmusił się do myślenia że tak będzie i tym razem.
Nadia, jakby podsłuchawszy jego myśli, szepnęła:
- Siedź spokojnie, nie szarp się. Wszystko normalnie …
- Milczeć tam! - znowu dobiegło z miejsca, gdzie z wysokiej ściany świeciło « słońce ». - Ręce
podnieść, broń na ziemię!
Nanas, zakrywszy oczy dłonią ostrożnie otwarł powieki. Drugą rękę uniósł nad głową. Nadia zdjęła
automat, odrzuciła go w śnieg i też podniosła ręce.
- Obie ręce! - ktoś krzyknął - ty, w wołokuszach1
, nie Rosjanin, czy jak?
Nanas zrozumiał że zwracają się do niego, i odsuwając od oczu rękę wykrzyknął w odpowiedź:
- Światło zgaście, oczy bolą!
- Jak się do ciebie zabierzemy, poznasz co to ból...
Reflektor nadal świecił prosto w twarz. Chłopak odwrócił się usłyszawszy cichy szept Nadii:
- Nie dyskutuj, rób co mówią …
Zaskrzypiał śnieg pod butami nadchodzących. Nanas, opuściwszy jak można niżej głowę, spojrzał
w przód. W białej plamie światła pojawiły się nogi - dwie, jeszcze dwie, potem jeszcze. Trzech
ludzi. Jeżeli by nie oślepiający oczy reflektor, można było by upaść na dno sań, złapać automat i
spróbować skosić wszystkich jedną serią. Ale z przodu siedziała Nadia … no i po co do nich
strzelać - Oni przecie nie bandyci! Z pewnością …
- Powoli wstajemy i odchodzimy na trzy kroki od gąsienicówki – powiedział ten który poszedł
najbliżej.
Chłopak napiął się, jeszcze raz zastanawiając się czy nie chwycić za broń, ale zobaczył że Nadia
posłusznie podporządkowała się rozkazowi i postanowił postąpić tak samo.
Ktoś podbiegł do niego, szarpnął ręce w dół, wykręcił tył i zaczął krępować sznurkiem. Mrużąc
oczy od światła, Nanas obejrzał się żeby zobaczyć co z dziewczyną.
- Hej, wy! - krzyknął. - puśćcie dziewczynę! Co wy za bydlęta? Przecież nic wam nie zrobiliśmy.
- Zamknij się! - napastnik kopnął go pod kolana. Nie bolało, ale było przykre. Nanas szarpnął się
żeby zerwać pęta, kiedy nagle usłyszał.
- Słuchaj, Jurij, to naprawdę baba!
- Nie baba, lecz kobieta! - rozległ się dźwięczny głos Nadii - zachowujcie się przyzwoicie. A jeżeli
nie potraficie, zaprowadźcie nas do kogoś kto potrafi.
- Uh, ale dumna!.. - zaśmiali się w odpowiedź. - Jurij, słyszałeś?
Ten, którego nazywali Jurijem, z niezadowoleniem mruknął:
- Skończ kłapać dziobem Mitrofan!.. Prowadź ją na posterunek. Ty Konowałow, twojego też. I
bramę otwórzcie, gąsienicówkę wprowadzę - a potem ten sam głos dźwięcznie krzyknął -
Gorłuszkin! Przygaś swoją latarnię, a chyżo bo mi ślepia wypalisz!
Światło natychmiast zrobiło się słabsze. Nanas odczuł prawie fizyczną ulgę, jakby potok światła
naciskał na niego rzeczywistym ciężarem.
Popchnęli go w plecy:
- Ruszaj kopytami!..
Z przodu przeciągle zaskrzypiał metal. Chłopak pomyślał, że otworzyli bramę w ścianie ale oczy,
1 Rodzaj sań w kształcie płaskodennej łodzi.
3
przed którymi pływały jeszcze purpurowe plamy, mogły już już cokolwiek zobaczyć, i okazało się,
co Mitrofan, prowadzący z przodu Nadię, otworzył przejście w pierwszym ogrodzeniu z drutu
kolczastego. Takie ogrodzenia przed ścianą były dwa – to z Nadią zdążyli zobaczyć już wcześniej.
Przechodząc między ogrodzeniami Nanas i Nadia mieli po obu stronach ściany. Przed nimi
majaczyła kolejna, ta którą już widzieli. Chłopak przyjrzał się i stwierdził, że jest ona wyższa od
niego dwa, trzy razy, a może i więcej. Dolna część była zrobiona z betonowych płyt, nad którymi
majaczył jeszcze jeden rząd, czy to z desek, czy z metalowych arkuszy — w ciemności nie dało się
rozróżnić. Patrząc na boki, nie dało się ustalić jak daleko rozciąga się mur – jego niewidoczne
końce niknęły gdzieś w mroku. Wrażenie nieskończoności potęgowały rozmieszczone w równych
odstępach reflektory. I o ile te bliższe jasnością przypominały słońce, to te odległe słabym blaskiem
były zbliżone do gwiazd.
Pomimo niepokoju, spowodowanego nieżyczliwym przyjęciem, to co zobaczył zaparło mu dech.
Takiego rozmachu nie spotkał przez całe swoje życie. Oczywiście widział do tej pory rzeczy
wielkie. Góry wokół rodzimego syjta, nieskończone lasy które pokonywał w trakcie długiej
podróży, wzgórza, rzeki, monstrualne głazy. To również powodowało drżenie w jego duszy,
połączone z poczuciem własnej małości i bezużyteczności.
Ale tamto było stworzone...- mniejsza z tym czy przez potężne duchy, jak myślał wcześniej, czy
przez siły przyrody jak mówiła Nadia. Ale nie przez człowieka! A tę oto ścianę bez końca stworzyli
zwyczajni ludzie, tacy jak on. Zresztą, może i nie dokładnie tacy sami – na pewno mądrzejsi i
silniejsi. Ciekawie będzie zobaczyć, jakie nieprawdopodobne cuda ukrywają się, za tym
wywołującym zmieszanie, dziełem ludzkich rąk!
Z lewej strony, pogrążona w półmroku dawała się dostrzec ogromna brama, ale ich poprowadzono
do małego wejścia po prawej. Drzwi nieprzyjemnie zgrzytnęły nienasmarowanymi zawiasami i
Nanas znów poczuł lekkie pchnięcie w plecy.
Z drzwiami był wąski dobrze oświetlony korytarz, na jego prawej stronie widniały kolejne drzwi i
do nich właśnie ich skierowano. Nanas poczuł ciepło i jego niepokój przygasł, ale kiedy rozejrzał
się dookoła, uspokoił się całkowicie.
Pomieszczenie w którym się znaleźli przypominało mu mesę łodzi podwodnej. Było tu jasno i
przytulnie, wzdłuż ścian i obok niskiego stołu rozmieszczone były siedziska, rzecz najważniejsza –
tutaj tak samo jak mesie wisiała na ścianie skrzynka pokazujące magiczne obrazy – telewizor!
Tak po prawdzie, to ten telewizor nie był « skrzynką » a raczej płaską deską. No i obraz który
ukazywał też był mało ciekawy, widać było dwa rzędy drucianego ogrodzenia i ich gąsienicówka za
kierownicą której, siedział ten którego nazywali Jurikiem.
- Otwórz bramę - powiedział towarzyszący Nadii, Mitrofan.
Drugi, Konowałow, podszedł do stołu i zaczął czymś tam trzaskać, po czym zza ściany rozległ się
buczący dźwięk. Telewizor pokazał jak Jurij przejeżdża pomiędzy drucianymi ogrodzeniami,
zamyka poszczególne bram, a potem płynnie ruszywszy, znika z pola widzenia.
Konowałow zaś, ściągnąwszy z głowy szarą czapkę podniósł z kwadratowej podstawki na stole
podłużną rzecz której nigdy wcześniej Nanas nie widział. Przycisnął tę rzecz do policzka i
powiedział:
- Siergiej Wiktorowicz z tej strony, obu intruzów mamy u siebie. Broń? Została w gąsienicówce,
Goroszkow ma na nią baczenie...tak jest!
W czasie kiedy Konowałow, rozmawiał z kimś niewidocznym w niezrozumiały sposób, Nanas
mógł do dokładniej obejrzeć. Był on wyraźnie starszy, ale ale gęsta szczecina na szerokiej pełnej
twarzy, nie pozwalała określić dokładnie wieku. Zresztą w krótko przystrzyżonych włosach nie było
śladów siwizny, więc starym nie można go było nazwać. Był też wyższy od Nanasa w odróżnieniu
od drugiego strażnika – Mitrofanowa, stojącego obok Nadii. Ten był prawie tego samego wzrostu
co dziewczyna. Na twarzy nie miał zarostu, przez co wydawał się młodszy – niewiele starszy od
Nanasa. Obaj mężczyźni byli ubrane w długie grube kurtki, o plamiastym wzorze który Nadia
nazywała « kamuflażem », tylko że te nie były w zielono-brązowe ciapy, a w białe, czarne i szare.
4
Taki sam deseń miały ich spodnie. A buty które mieli na nogach, nie były zrobione ze skóry, tylko z
tkaniny, lub może nawet bardziej z wełny.
Szybkim krokiem do pokoju wszedł trzeci. Najpierw Nanas pomyślał, co to Jurij, ale mężczyzna
wyglądał całkiem inaczej - trochę niższy, bardziej krępy, i ubrany nie w kamuflaż a kurtkę podobną
do nanasowej i puszystą żółto-rudą czapkę. I to mężczyzna był najstarszy wśród obecnych.
- No?.. - zakręcił głową, obrzuciwszy Nanasa spojrzeniem niedużych, głęboko osadzonych, szarych
oczu. - kto jesteście? I skąd?
- Nie przesłuchiwaliśmy ich, Siergieju Wiktorowiczu – powiedział odchodząc od stołu Konowałow
– czekaliśmy na was
- Ale choć wstępne rozpoznanie to mogliście zrobić? - przymrużył oczy mężczyzna. Następnie
zerwał z głowy czapkę, przeciągnął dłonią po szerokiej łysinie i usiadł koło ściany, niecierpliwym
gestem wzywając pozostałych żeby zrobili to samo - a więc – popatrzał na stojacych pod
przeciwległą ścianą Nanasa i Nadię – na początek się przestawcie.
- Wy też - wyrwało się u Nanasaowi.
- No dobrze. Siergiej Wiktorowicz Soszyn, szef ochrony głównego obwodu miasta Zorze Polarne.
- Nanas - odpowiedział chłopak - Saam.
- Co?.. - Soszyn przechylił głowę – Saam? A skąd jeśli można wiedzieć?
- Z syjta … Siejdoziero znacie? Kawałek dalej jest jeszcze Łowoziero...
- Wiedzieć- to wiem, ale coś trudno mi uwierzyć, że wy stamtąd - w Łowozierie nikt nie mieszka.
- Przecież powiedziałem, że nie z Łowoziera! - podskoczył Nanas - nasze osiedle koło Siejdoziera, i
niewielu nas tam żyje...
- Koniec końców! - klasnął w dłonie Soszyn. - was tam niewiele, wy całkiem dzicy, żyjecie w
pokoju, nikogo nie zaczepiacie, szyjecie z jeleni skór marynarskie mundury i lotnicze kurtki … a
gąsienicówkę i broń załatwiają wam dobre duchy z magicznej krainy. Tak?
- Duchów nie ma … - mruknął Nanas zgubiwszy się w tej rozmowie.
- Tak uważasz?! - zdziwił się szef ochrony.
Chciał powiedzieć jeszcze coś - sądząc po wyrazie twarzy, nie mniej zjadliwego, ale tu Nadia
przytupnęła nogą:
- Przestańcie! Czego się wydurniacie? Nie dosłyszeliście! Ubranie i wszystko inne nie jest z syjta.
Ja taż nie stamtąd.
- Nu-nu-nu!.. - zapraszająco pokiwał Soszyn. - ciekawie posłuchać waszej wersji.
- On - machnęła Nadia głową w stronę Nanasa - w rzeczywistości Saam. I żył właśnie tam, gdzie
wam powiedział. A ja żyłam w Widiajewie, w bazie łodzi podwodnych. Stamtąd i marynarski
mundur i maszyna i cały pozostały sprzęt …
Dopowiedzieć jej nie udało się. Szef ochrony Soszyn zaśmiał się nagle tak dźwięczne i zaraźliwe,
że to samo uczynili najpierw pozostali wartownicy, a chwile potem i sami przesłuchiwani.
Śmiech Soszyna nagle się urwał.
- Pierwsza wersja mimo wszystko prawdopodobniejsza - powiedział. - lepiej brzmi jak mówicie że
jesteście z tego waszego … m-m-mmm … stajta …
- Syjta - poprawił Nanas.
- Ot – to, właśnie stamtąd - błysnął łysiną szef ochrony.
- Nanas stamtąd, a ja - z Widajewa! - uparcie przytupnęła Nadia - żyłam tam wszystkie lata po
katastrofie z ojcem … z miczmanem Siergiejem Igoriewiczem Nikoszynym. Przecież odebraliście
jego radiotelegram, czyż nie?
Siedzący przed nimi mężczyzna zmienił się na twarzy. Mitrofan i Konowałow chrząknęli i z
zakłopotaniem spojrzeli na siebie.
- Otrzymaliśmy. Budin … czy on doleciał?
- Nie - głucho odpowiedziała Nadia - spadł niedaleko Łowoziera. I stamtąd wysłał do mnie
Nanasa.
- Jak wasze nazwisko? - urywanie rzucił Soszyn.
5
- Budina. Nadja Siemionowna Budina.
- Siemion … zginął?
Nadia kiwnęła i spuściła głowę. Szef ochrony przesunął ręką po łysinie, jakby chciał zdjąć czapkę.
Nie znalazłszy jej z zakłopotaniem zamrugał.
- A samolot?.. Jak ten...Saam...dotarł do Widiajewa?
- Jeleniami - powiedział Nanas, trochę obraziwszy się, że rozmawiali o nim tak jakby go tu nie było
- a samolot palił się i spadł.
- Tam nie da się dotrzeć na jeleniach - jak dawniej patrząc tylko na Nadię pokręcił głową
mężczyzna. - naokoło byłego Murmańska na dziesiątki kilometrów takie tło, że …
- Wiem, jakie tam tło! - z złością wykrzyknął Nanas - moje jelenie tam umarły!.. Umarłbym i ja ale
Siemion dał mi płasz … kombinezon ochronny - chciał jeszcze powiedzieć o talizmanie, ale
rozmyślił się obawiając się, że Soszyn znowu zacznie się śmiać.
Jednak ten, nadal nie zauważając Nanasa, i nie przestając się uśmiechać, obrócił się do
wartowników.
- Konowałow! Połącz mnie z kierownikiem garnizonu.
- Siergieju Wiktorowiczu przecież jest środek nocy …
- I co z tego?
- Oleg Borisowicz z pewnością śpi …
- No to go obudź.
Szerokolicy wartownik skrzywił się z niezadowoleniem, ale podszedł do stołu i znów
przycisnąwszy do ucha gładką rzecz zaczął wtykać palec w podstawkę, na której ta do tej pory
leżała. Potem długo stał, oczekując przestępował z nogi na nogę, pochylając przy tym głowę jak by
oczekiwał reprymendy. Po chwili zaczął mówić przepraszającym tonem.
- Olegu Borisowiczu, tu Siergiej Konowałow z centralnego ka-pe-pe. Muszę z wami … tak, wiem
… - Wartownik podniósł lewą rękę i spojrzał na nadgarstek – trzecia dwadzieścia siedem...ale
muszę...mamy tu intruzów. Podobno, z Widiajewa … tak dokładnie!.. A Siergiej Wiktorowicz tu …
tak on chce … tak jest!
Czerwony jak zachodzące słońce Konowałow odsunął od ucha gładką rzecz i wyciągnął ją do
Soszyna, mruknąwszy przy tym :
- Mówiłem że śpi! Opieprzył mnie...
- Gadanie! - krzyknął szef ochrony i sam przycisnął rzecz do ucha. - Olegu Borisyczu, to ja kazałem
… do rana?.. Mogło i czekać ale gość ciekawy. Córka Siemiona Budina. Tak, z Widiajewa.
Gąsienicówką przyjechała … Siemion?.. Siemion zginął. Mówi, że rozbił się pod Łowozierem …
sam to jeszcze nie do końca rozumiem. Mówi, że Saama do niej wysłał na jeleniach … do tego
właśnie zamierzam … gdzie, do administrację?.. Teraz?.. Oboje?.. No, przecież mówię: Saam tu z
nią … tak chłopaczysko jeszcze dzikie całkiem … ze stada jakiegoś … gdzie?.. Zrozumiałem … a
może … tak dokładnie, Olegu Borisowiczu! Zostanie wykonane.
Soszyn oddał rzecz Konowałow i obrócił się do Nadii:
- Jest tak, Nadieżdo Siemionowna … teraz pojedziemy do administracji miejskiej, tam wy nam
wszystko szczegółowo opowiecie. Ojciec wasz dobrym człowiekiem był, więc myślę że i was tu
potraktują godnie. Ogólnie, to powiedz swojemu przewodnikowi « dziękuję » i idziemy.
- Jakiemu przewodnikowi?.. - zamrugała Nadia przenosząc spojrzenie na Mitrofanowa. - temu?.. A
za co mam mu « dziękować »? Za to że mi ręki nie złamał?
- Waszemu przewodnikowi - machnął głową w stronę Nanasa Soszyn. - podziękujcie, pożegnajcie
się, to wszystko … tylko szybko, czekają na nas.
- Jak to « pożegnajcie się »? - z zakłopotaniem uśmiechnęła się Nadia - czy Nanas nie idzie z
nami? On ma tutaj czekać?
- A na co ma czekać? Zrobił co miał zrobić, niech wraca do swojego stada.
- Syjta - mimo woli poprawił Nanas. Do niego jeszcze nie doszło, co właśnie powiedział ten mający
krótką pamięć łysy mężczyzna.
6
Rozdział 2
Nowy cel.
Wyglądało na to że Nadia też nie zrozumiała o czym mówią. Stała, i mrugając z niedowierzania
przenosiła spojrzenie pomiędzy szefem ochrony i Nanase.
- To jak, będziecie się żegnać? - zapytał jeszcze raz Soszyn. - uwierzcie, Nadju Siemionowna, nie
warto kazać władzy czekać na siebie.
- Ale dlaczego Nanas … - wyrzuciła z siebie Nadia. - to niemożliwe … niech on też pojedzie, niech
opowie!.. Przecież mi pomagał! Jeżeli by nie on … dlaczego go wypędzacie?..
- Ja go nie wypędzam. Taki rozkaz dostałem.
- Czyj rozkaz?
- Kierownika garnizonu Olega Jarczuka Borisowicza. Akurat z nim szybko się spotkasz.
- To wtedy … - Nadia zacisnęła pięści - wtedy ja sama mu wszystko opowiem o Nanasie. I on na
pewno każe go wpuścić! - Dziewczyna podeszła do Nanasa i złapała go za ręce: - słyszysz?
Zrozumiałeś, tak? Ja tam pójdę i im opowiem, jak my … jak ty …
Nadia pociągnęła nosem, oczy jej poczerwieniały, i Nanas, ostrożnie uwolniwszy ręce delikatnie ją
objął.
- Wszystko dobrze - powiedział - idź.
Chciał powiedzieć jakoś jeszcze – coś czułego, dodającego otuchy ale poczuł nagle jak coś niczym
wielka łapa ściska go za gardło. Do Nanasa wreszcie dotarło że nie chcą go wpuścić do Zórz
Polarnych – do tego właśnie raju, do którego tak się starał dostać....powiedzieć że było mu przykro
to tak jakby nic nie powiedzieć.
I z jakiegoś powodu było mu bardzo nieprzyjemne myśleć o tym że Nadia może się zorientować
jaki ból i zmieszanie czuje. Nie, oczywiście nie myślał o tym że dziewczyna poczuje nad nim
wyższość, że jego wypędzają a ina może zostać. Ale po prostu czuł się tak paskudnie, że chciał jak
najszybciej stąd iść, uciec daleko, jak najdalej się uda.
Jednak Nadia jakby przeczytała jego myśli.
- Tylko ty nigdzie się nie oddalaj! - szybko poderwała przestraszona twarz z mokrymi smugami na
policzkach – czekaj na mnie! Na pewno wrócę. Opowiem im wszystko i wrócę po ciebie.
Nanas kątem oka zauważył, jak Soszyn szepcze coś do strażników a oni potakująco kiwają
głowami. Następnie szef ochrony założył czapkę i zawołał :
- To wszystko Nadio Siemionowna. Idziemy!
Nanas opuściła ręce i cofnęła się nie przestając szeptać:
- Tylko czekaj na mnie...wrócę!..
Kiedy tylko za nią i Soszynem zamknęły się drzwi, do Nanasa podeszli Mitrofan i Konowałow.
Konowałow:
- Idziemy.
Podeszli do drzwi którymi tu przybyli, otworzyli potężne zasuwy i bezceremonialnie wypchnęli
chłopaka na zewnątrz. Potem Konowałow został z nim, a Mitrofan poszedł otwierać przejścia w
drucianych ogrodzeniach. Otworzył, nawołująco machnął ręką, i Nanas poczuł następnego
szturchańca w plecy.
- Po co? - odgryzł się - ja i tak pójdę.
- Jeszcze byś nie poszedł – z krzywym uśmiechem powiedział Konowałow - a jeżeli zechcę -
położył rękę na wiszący u niego z przodu automat - to i pobiegniesz.
Pochwyciwszy gest wartownika, Nanas przypomniał sobie że został bez broni.
- Zwróćcie mój automat - mruknął.
- Może, lepiej karabin maszynowy? Albo od razu czołg? - zaśmiał się pogardliwie wartownik po
czym przechylił się i znowu do popchnął : - no już, uciekaj! Zapomnij jak tu dotarłeś, a swoim
dzikusom powiedz żeby się do nas nie pchali – nie zawsze będziemy tacy dobrzy.
Nanas zrozumiał, że z tymi ludźmi nic nie załatwi ani nic od nich nie dostanie. Proszenie o
7
cokolwiek jest bezcelowe. Oni robili tylko to co kazał im szef ochrony. A ten sądząc z rozmowy, też
wykonywał tylko polecenia przełożonego. Więc żeby rozmowa miała sens, trzeba by rozmawiać z
nieznanym Jarczukiem Olegiem Borisowiczem, do którego Nanas nie miał żadnej możliwości
dotarcia. Możliwość taką miała tylko Nadia. Ba, nawet nie możliwość a pewność. I nie miał
żadnych wątpliwości że Nadia, załatwi tę rozmowę lepiej niż on by to zrobił. A jemu, no cóż,
zostaje po prostu trochę poczekać.
I chłopak, nie rozglądając się pomaszerował po wyraźnym śladzie pozostawionym przez ich
gąsienicówkę w stronę rzadkiego zagajnika. W trakcie marszu, przypomniał sobie że nie jest taki
całkiem bezbronny. Pod kurtką na pasie wisiał w pochwie prezent od « niebieskiego ducha », a w
woreczku z jeleniej skóry miał schowane krzesiwo i krzesałkę. Na duszy zrobiło mu się odrobinę
lepiej, choć poczucie krzywdy nie zniknęło.
Rozpaliwszy ognisko i ułożywszy się obok niego na ściętych świerkowych gałęziach, Nana po raz
wtóry obracał w głowie ostatnie wydarzenia, przeżywając przy tym niesprawiedliwość która go
spotkała. Szczególne gorzko było myśleć o tym, że Siemion Budin mimo wszystko go wykorzystał,
oszukał obiecawszy nagrodę w postaci baśniowego raju. Przecież na pewno wiedział, że «dzikusa»
tam nie wpuszczą. Czy naprawdę Nanas nie poszedłby ratować Nadii, tak po prostu bez żadnych
fałszywych obietnic? Pewnie nie znając wtedy dziewczyny, by nie poszedł...albo poszedłby, ale nie
dla spodziewanej nagrody, a ze strachu przed karą. Przecież wtedy szczerze myślała że to
prawdziwy, potężny duch.
A może, ojciec Nadii mimo wszystko nie oszukiwał go na temat tej nagrody? Może, on naprawdę
myślał, że mieszkańcy magicznego miasta przyjmą w swoje szeregi zbawcę jego córki? A sądził
tak, bo sam zapewne postąpiłby w ten właśnie sposób. Bo wygląda na to że «niebieski duch» był
dobrym człowiekiem. A może, i kierownik garnizonu Jarczuk to też dobry człowiek … Nadia
opowie mu całą historię, i zrozumie że niepotrzebnie obraził innego dobrego człowieka – Nanasa.
Ciepło ogniska ogrzało młodego, roztopiło krzywdę, zmiękczyło ból. Myśli stały się rozmyte i
płynnie przeszły w sen. A w tym śnie wszystko powtórzyło się znowu: ucieczka z syjta, spotkanie z
« niebieskim duchem » - rannym lotnikiem Siemionem Budinym, jego « rozkaz » dla Nanasa, że
ten ma wydostać dziewczynę Nadię z bunkra w miejscowości Widiajewo i zawieźć ją do miasta-
raju zwanego Zorze Polarne... śniła mu się też śmiertelnie niebezpieczna podróż po zaśnieżonej
drodze - « białej gałązce ».
Od Łowoziera do oleniegorskiego rozwidlenia, gdzie Nanas, uciekając przed bandytą, pierwszy
raz w życiu zabił człowieka. Następnie do zburzonej Koli, gdzie radiacja uśmierciła jelenie i o
mało co nie zabiła jego samego. Potem do Widiajewa, gdzie najpierw z nim i wiernym Siejdem
spotkał się biały pies Śnieżka, a potem jej pobratymcy pomogli walczyć z koszmarnymi
siniegłazami … i oczywiście śniła mu się Nadia, którą spotkał w tajemniczej podziemnej grocie na
«wielkiej rybie» - atomowej łodzi podwodnej. A potem przed oczami przeleciała droga powrotna:
spotkanie rannego nauczyciela Romana Andriejewicz pod Oleniegorskom, porwanie Nadii,
cudowna zdolność Siejda, dzięki której Nanas nauczył się kierować gąsienicówka i uratował
dziewczynę …śnieżne żaglowce, które za cenę własnego życia zatrzymał stary nauczycie. I jeszcze
spotkanie z wielkonogim potworem, które mało nie skończyło się śmiercią obojga....… lecz kiedy
przyśnił mu się koniec tej trudnej i długiej drogi - światła na ścianach najdroższego miasta Zorze
Polarne – Nanas się obudził.
Słońce jeszcze nie podniosło się ponad niewysokie i rzadkie drzewa, ale jego promienie już
wymalowały śnieg różowym kolorem. Bezchmurne, błękitne niebo, obiecywało cudowny dzień.
Ale dla młodego Saam wszystkie te cudowności były nieważne wobec jednego życzenia: chciał,
żeby Nadia wróciła i powiedziała, że im obojgu pozwolono zostać w bajecznym mieście. Jednak
dziewczy obok niego nie było …
Nanas szybko zerwał się ze świerczyny i pośpiesznie wydostał się zza drzew. Chłopak nagle z
przerażeniem pomyślał że Nadia nie mogła znaleźć go w ciemności i poszła do petersburskiej trasy
podejrzewając że on nie doczekawszy się jej powrotu ruszył tam skąd przyjechali.
8
Jednak, kiedy wydostał się na otwartą przestrzeń, od razu zobaczył swój samotny, dobrze
widoczny w w ukośnych promieniach wschodzącego słońca ślad, ciągnący się wzdłuż
pozostawionych przez gąsienicówkę bruzd, kończących się pod obronną ścianą. To wszystko
wskazywało na to że Nadia, nadal znajduje się wewnątrz. Ale dlaczego?
Przecież powiedziała mu, żeby na nią czekał że ona na pewno wróci!.. Nawet jeżeli jej prośba o
wpuszczenie Nanasa, nie została by wysłuchana, Nadia na pewno przyszłaby powiedzieć mu o tym.
Chciał wierzyć, że w takim przypadku nie zdecydowało by się go zostawić...a może by się
zdecydowała? Albo już to zrobiła?
Chłopaka mróz smagnął po ciele, chociaż ranek był całkowicie bezwietrzny i w ogóle nie mroźny.
Uwierzyć w to, że Nadia zapomniała o nim, porzuciła, a to co było między nami wymieniła na cuda
baśniowego raju – po prostu nie mógł! A dokładniej - nie chciał w to wierzyć … ale « nie mógł » i «
nie chciał » - to dwie różne rzeczy. I o ile to że nie chciał było zrozumiałe, to tak samo było
zrozumiałe że jednak mógł uwierzyć.
Nanas zmrużył oczy i skrzypnął zębami. « nie, tak na pewno się nie stało! - jak mogłeś w ten
sposób pomyśleć o Nadii! Nie zmieniłeś się wcale, jak byłeś głupkiem tak jesteś, może słów znasz
teraz nieco więcej!
Jeśli myślisz, że Nadia byłaby zdolna do czegoś takiego, to znaczy że ty sam lekko byś wydał tego
kogo kochasz!»
Ostatniej myśli tak się przestraszył się że zaczął krzyczeć na głos:
- Nie! Nie mogę!.. - i otworzył szeroko oczy.
A potem go znów ścisnął go mróz. Pomyślał nagle że Nadia nie wróciła nie dlatego, że zapomniała
o nim, a dlatego że nie mogła tego zrobić. Może coś jej się przydarzyło w tym przeklętym « raju »?
Może miejskim władzom nie spodobało się to, co opowiedziała, i ją gdzieś zamknęli za karę ? Albo
po prostu znalazła się w rękach złych ludzi?Niech by Zorze Polarne i były baśniowym miastem
(chociaż co do tego Nanas zaczął już mieć wątpliwości), ale przekonał się już że ludzie tam żyli
różni. Choćby Konowałow z Mitrofanem! A i Soszyn niewiele od nich lepszy...
Nanas nie od razu zrozumiał, że już nie stoi w miejscu tylko niemal biegnie w stronę miasta. Do
pierwszego rzędu drutu kolczastego zostało jeszcze z dziesięć kroków kiedy usłyszał:
- Stój!
Chłopak zatrzymał się i spojrzał na bramę, dokładniej, na te drzwi obok nich, którymi ich wczoraj
wpuścili, ale nikogo tam nie zobaczył - i brama i drzwi były zamknięty.
Wtedy uniósł głowę i zobaczył w tym miejscu, skąd w nocy świecił reflektor, niewielkie okienko
w drewnianej oprawie, zabezpieczone grubym drutem. Szkło reflektora, błyszczało w promieniach
słońca. Obok stał mężczyzna w szarym kamuflażu i celował w Nanasa z groźnie wyglądającej
broni, która była dużo większa od znanego mu « kałasza ».
Oczywiste było że mężczyzna nie jest jednym z trójki spotkanych w nocy, ale podobny był do nich
nie tylko strojem, ale i posępnym, nieprzyjemnym wyrazem twarzy.
- A ty kto? Gdzie leziesz? - rzucił z góry
- Jestem Nanas. Przyjechałem tu w nocy razem z Nadją. Ją wyprowadził Soszyn …
- A-a!.. Dzikus … słyszałem. I czegoś znowu przylazł? Wpuszczać cie zabroniono.
- Chciałem się tylko dowiedzieć co z Nadią? Gdzie ona jest?
- A skąd mam wiedzieć? Jest tam gdzie ma być? A ty spieprzaj! Nie pójdziesz, strzelać będę.
- Poczekaj! - zaczął błagać Nanas - dowiedz się co z nią. Przecież to nie trudne. Na dole macie taką
rzecz przez którą można mówić z waszym dowódcą. Porozmawiaj z nim, spytaj o Nadię, bardzo
cie proszę!..
Jego słowa z jakiegoś powodu bardzo rozweseliły mężczyznę. Ten, przechyliwszy głowę do tyłu
zaczął głośno śmiać się tak głośno że mało nie zgubił szarej futrzanej czapy. W ostatniej chwilę
złapał ją, zaklął i wykrzyknął:
- Ty naprawdę jesteś totalny dureń. Jaka sztuczka? Telefon?.. Chcesz, żebym opuścił stanowisko i
pobiegł dzwonić?
9
Chłopak przytaknął.
- A kto będzie dozór prowadzić? Może wleziesz tutaj i popilnujesz za mnie przy karabinie
maszynowym?
Nanas ucieszył się:
- Tak, wlezę! Umiem strzelać. A ty schodź, powiedz Nadii, że na nią czekam.
Mężczyzna nagle wpadł w złość.
- Spadaj idioto! Spieprzaj ! Nawet naboju mi na ciebie szkoda. Co za żałosny dureń. Ni zrozumiałeś
że twojej Nadii, na chuj jesteś potrzebny? Dzikus jesteś więc do swoich dzikusów wracaj, tam sobie
baby szukaj – takiej samej jak ty : głupiej i nieumytej.
« Myłem się dwa dni temu! » - o mało co nie wyrwało się Nanasowi, ale zrozumiał że to by tylko
potwierdziło słowa wartownika. Zresztą nie to było najważniejsze. Krzyknął:
- Nadia nie jest taka! Jestem jej potrzebny!
- To ty jesteś nie taki, idioto! - z jakiegoś powodu mężczyzna rozzłościł się jeszcze bardziej i
krzyczał bardziej donośnie – znaj swoje miejsce dzikusie i miej pretensje tylko do siebie...
Rozległ się szczęk repetowanej broni. Mężczyzna przypadł do karabinu maszynowego. Nanas
zrozumiał, że za chwile będzie strzelać, i zaczął szybko się odsuwać. Po chwili odwrócił się i
pobiegł do lasu, czują napięcie pleców w oczekiwaniu na strzał.
Zatrzymał się dopiero wtedy kiedy do najbliższych drzew miał jak ręką sięgnąć. Wartownik nie
strzelił - z pewnością, naprawdę szkoda mu było amunicji.
Chłopak obejrzał się. Ściana ciągnęła się i na lewo, i na prawo, jak okiem sięgnąć. Choć wydawało
się że daleko z prawej strony jednak się kończyła. Ta ściana zrobiona z betonowych płyt, cegieł,
kamienia, stalowych taśm, nawet z daleka wyglądała tak nieprzystępnie, że przedostać się przez nią
było można tylko lecąc. A skrzydeł u Nanasa nie było. A nawet gdyby były, to i tak zestrzeliliby go
wartownicy znajdujący się w 'pudełkach' rozmieszczonych regularnie na całej długości muru.
Za tą nieprzebytą przeszkodą, widział liczne rzędy domów. Budynki były zbyt daleko żeby
rozpoznać szczegóły, ale i tak budziły w nim dreszcz. Nie chciało się się wierzyć w to co widziały
oczy. Coś podobnego czuł wtedy kiedy po raz pierwszy zobaczył kamienne « kosze » w
Łowozierie. Ale wtedy jeszcze myślał, że wszystkie te cuda – to dzieła wszechmocnych duchów, a
nie ludzkich rąk. Zresztą, tamtych dwupiętrowych budynków nie można było porównywać z tymi –
tutaj niektóre swoimi dachami sięgały nieba!
Mimowolnie znów przemknęła myśl, czy ludzie naprawdę byli zdolni do stworzenia czegoś
takiego? Ale teraz, chłopak już umiał nie poddawać się takim myślą. Zmusił samego siebie, żeby się
uspokoić i zamknąć mimo woli rozwarte usta.
Tak, miasto które go nie przyjęło nawet z daleka było zadziwiające. I zadziwiający byli ludzie
którzy je zbudowali, i którzy w nim mieszkali. A jednym z tych ludzi była teraz Nadia.
Słowa wartownika o tym, że z niego jest nieumyty dzikus, stały się teraz dla niego bardzo
nieprzyjemnie zrozumiałe. Bo przecież on w istocie jest dzikusem – nie zna połowy liter, jeszcze
kilka dni temu bał się odgłosu silnika gąsienicówki, nie wiedział co to skarpety i gdzie się je
zakłada. A Nadia? Nadia wiedziała to wszystko i nikogo ani niczego się nie bała. Teraz spotkała się
z ludźmi swojego « plemienia ». Ludzi którzy potrafili poderwać w niebo ogromne « ogniste sanie
», którzy nawet śmiercionośną radiację zmusili do pracy dla własnej korzyści – musiała dawać
światło i ciepło.
Oczywiste było że tymi potężnymi ludźmi będzie jej lepiej i ciekawiej niż ciemnym, żałosnym
Saamem z głębokiej głuszy. Oczywiste, że zobaczywszy ich, od razu o nim zapomniała. I nie ma w
tym jej winy. I dlatego wartownik miał racje kiedy powiedział, że Nadii nie potrzebny taki dzikus..
Chłopak nie zauważył że po jego policzkach lecą łzy. Najbardziej na świecie chciał teraz po
prostu umrzeć. I nawet nie cieszył go teraz fakt, że aby zrealizować to życzenie wcale nie musi sam
kończyć ze sobą, ani rzucać się pod kule wartowników. Zimą - bez broni, z dala od ludzkich
siedzib (Zorze Polarne choć były blisko, po prostu dla niego nie istniały), wcześniej czy później
zginie. Nawet jeśli nie zagryzie go mniejsze czy większe zwierze, to po prostu umrze z głodu.
10
A prawda, nadal miał przy sobie prezent « niebieskiego ducha » - nóż. Więc może wystrugać
dziryt i spróbować polować po drodze. Ale po drodze dokąd..?
Niespodziewanie myśli o śmierci zrobiły ostry zakręt. Koniec końców przyszło mu do głowy, że
na śmierć zawsze się czas znajdzie, to w końcu prosta sprawa. A bardziej skomplikowane będzie
przeżycie w takiej sytuacji. Ale najpierw trzeba wymyślić dokąd iść.
Najpierw Nanas pomyślał o porzuconej gąsienicówce. Nie było do niej daleko, stamtąd już
widzieli światła Zórz Polarnych. Co prawda przejeżdżali przez jezioro, ale wszystko jedno – tam da
radę dojść.
Ale co dalej? W baku gąsienicówki zostawało bardzo mało benzyny, i do Monczegorska na pewno
nie dojedzie. Zresztą nie ma sensu tam jechać – chyba tylko po to żeby go rozszarpali
rozwścieczeni bandyci.
A może, pojechać w inną stronę?.. Przecież sanktpetersburska trasa nie kończyła się w Zorzach
Polarnych!.. Ale co znajdowało się dalej? Czy były niedaleko jeszcze jakieś inne miasta albo
ludzkie osiedla? Tego nie wiedział. Podążając, do jak się okazało nieprzyjaznego « raju », nie
zawracał sobie głowy sprawdzaniem co jest dalej.
« Ty jednak jesteś głupek! » - wymierzył sobie w myśli policzek, bo przypomniał sobie że mapa
którą dostał od ojca Nadii, jest schowana u niego za pazuchą.
Chłopak sięgnął i rozwinął mapę. Zorze polarne znalazł od razu – robił to już wcześniej wiele
razy, i dokładnie zapamiętał gdzie znajduje się kilka kwadracików, podpisanych dwoma, do
niedawna najdroższymi dla niego słowami.
Kiedy je zobaczył, ponownie zaciążyła mu w piersi gruda gorzkiego żalu. Ale potrząsnął głową i
odrzucił od siebie tą przeszkadzającą w działaniu gorycz. Potem, przesunął palcem po wąskiej
brązowej linii oznaczającej trasę Murmańsk - Sankt Petersburg. Pasek omijał Zorze Polarne z lewej
strony i podążał w dolną część papierowego arkusza. A tuż obok znajdowała się grupka
kwadracików opisana dużymi literami « Kandałaksza ».Nanas nie znał drugiej litery od końca,
dlatego przeczytał « Kandałaksza ». Wyraz nie przypadł mu do gustu, ale to miasto przynajmniej
znajdowało się blisko. Bliżej niż niebezpieczny Monczegorsk, więc Saam nie namyślał się dłużej
co będzie jego nowym celem. Z pewnością nie ostatecznym, a pierwszym na jego nowej drodze –
ale cel to cel. A kiedy ma się cel, życie zyskuje sens. Nawet nie tak, po prostu go zdobywa.
Rozdział 3
Złe wieści
Decyzje zostały podjęte, ale na duszy stało się Nanasowi niewiele lepiej. Nawet nie chodziło o to
że nie przyjęli go do obiecanego przez «niebieskiego ducha » raju, choć i to było gryzącą serce
krzywdą. Ale nie dawało to nawet części tego bólu który sprawiała zdrada Nadii. A jeszcze bardziej
uwierało go to że tak lekko i łatwo w jej zdradę uwierzył. Dlatego że tak było prościej. W ten
sposób odchodził obrażony ale dumny. Z czystym sumieniem. Przecież jeżeli ukochanej jednak
przydarzyło się nieszczęście, to tak czy inaczej pomóc jej w niczym nie może.
Chłopak splunął i o mało znowu nie rzucił się w stronę ściany, nawet zrobił w jej stronę krok czy
dwa. Ale od razu się zatrzymał. Uderzył z rozmachem sam w siebie policzek, potem jeszcze raz i
jeszcze...usiadł, zaczerpnął w garście śniegu i zaczął zaciekle trzeć nim twarz, jak gdyby chciał
zmyć z twarzy palący go wstyd.
- Zapomnij o wszystkim!.. - wysyczał wściekle zrywając się na nogi – byłeś sam i jesteś sam.
No tak, wypadałoby wspomnieć że wcześniej nie był taki do końca sam – teraz bez wiernego
Siejda, był już naprawdę skrajnie samotny. Przypomniawszy sobie o swoim mądrym i odważnym
psie, Nasas miał ochotę wyć z żalu jak wilk. A najlepiej to przeobrazić się w wilka, albo jeszcze
lepiej w takiego samego psa jak nowe stado Siejda, pobiec do nich, być w stadzie i żyć tam w
całkowitej harmonii z przyrodą, prosto i zwyczajnie.
Oczywiście takie marzenie nie mogło się spełnić, ale o mało co nie zmusiło go do zmiany decyzji i
11
podążenia za swoim czworonożnym przyjacielem. Pomyślał że mógłby spróbować dogonić Siejda
gąsienicówka, jeśli tylko w baku starczy paliwa...
Jednak mimo wszystko ostatnie słowo należało do rozumu. Nanas wiedział, że przez noc pies
odbiegł bardzo daleko, i paliwa na pewno nie starczy. A nawet gdyby dogonił wiernego Siejda, to
co dalej. Iść pieszo, bez broni, omijając bandyckie miasta?.. A potwory? I nie tylko potwory -
nawet zwykłe wilki, a już tym bardziej niedźwiedzie, staną do niego niebezpieczeństwem nie do
pokonania. Tak samo jak głód. I jeszcze radiacja, przeciwko której nie miał teraz ochrony. Nie tylko
« magicznej malicy » « niebieskiego ducha », ale nawet kamiennego talizmanu, który został u
Nadii.
Nie, drogi wstecz nie było. Byłby to ciągły wyścig, bez szans na wygraną. Oczywiście że byłoby
lepiej jechać niż iść. Ale nie chciało mu się wracać po maszynę. Tym bardziej, że mogło być tak że
paliwo skończy się dokładnie w tym miejscu gdzie akurat stoi.
Chłopak znowu wyciągnął mapę, żeby dokładnie określić w którą stronę ma pójść. Wyglądało na
to że znajdował się całkiem niedaleko od drogi, która mija z lewej strony Zórz Polarnych, i biegnie
w dół mapy do miasta « Kandałakie », którego nazwy nie potrafił poprawnie przeczytać. Nanas
schował mapę za pazuchę i energicznie ruszył w stronę..
Droga pokazała się naprawdę szybko. Idąc nią, przez przerwy w rzadkiej roślinności, widoczna
była od czasu do czasu ściana niegościnnego miasta. Dlatego, Nanas idąc starał się nie patrzeć w tę
stronę. I dopiero postanowił zrobić pierwszy postój – specjalnie spojrzał w lewo. Ściany nie było,
Polarne Zorze zostały z tyłu!
Młody Saam zszedł z drogi i usiadł na przewróconym drzewie. Kiedy się rozejrzał, zorientował się
że las był tu znacznie gęstszy. Rosły tu głównie brzozy, i wyglądało na to że rosną one gęściej i są
wyższe niż w lasach które mijał. A to znaczy że to prawdziwy, dziki las w którym na bezbronnego
człowieka czekało wiele niebezpieczeństw. Jeśli dopadną wilki – jednym nożem się nie obronisz.
Trzeba było wystrugać chociaż coś podobnego do dzirytu, niechby i był bez ostrza. Zresztą, w
charakterze ostrza można użyć samego noża, wystarczy przywiązać go do drewna paskiem.
Idea którą wymyślił, poprawiła mu humor, jednak burczenie w pustym żołądku stawało się coraz
silniejsze. Jego żołądek wyraźnie nie miał ochoty czekać aż właściciel zrobi dziryt a potem
zdobędzie i przygotuje jakieś jedzenie. Żołądek chciał jedzenia jak można najszybciej – najlepiej
teraz! Nanas rozgarnął śnieg, mając nadzieję znaleźć krzaczki brusnicznika, na którym od jesieni
mogły zostać jagody. Roślinę znalazł, ale jagód było wszystkiego dwie , w dodatku małe i
pomarszczone. Widocznie, mieszkańcy Zórz Polarnych, robiąc zapasy na zimę wyzbierali wszystko
dookoła bardzo dokładnie.
Wydawało mu się że od dwóch mizernych jagód, głód tylko stał się silniejszy. Chłopak postanowił
nie tracić więcej czasu, tylko jak najszybciej zrobić dziryt i upolować nim zająca albo kuropatwę.
Albo choć leśną mysz lub wróbla. Tylko trzęsącymi się rękami ciężko będzie trafić w tak mały cel...
Struganie drzewca dzirytu szło mu bardzo opornie, dłonie faktycznie się trzęsły. Możliwe że nie
tylko z głodu. Nanas nawet domyślał co było powodem, ale zabronił sobie o tym myśleć.
Z tego wszystkiego, przesuwając nożem po niewielkim dzirycie, jeszcze skaleczył się w rękę.
Wybuchnęła w nim taka złość, że zdawało mu się, że gdyby wypadły teraz na niego trzy sniegiłazy,
to zadusiłby je wszystkie gołymi rękami.! Zresztą, lepiej by było gdyby w jego ręce wpadł ktoś
bardziej jadalny, choćby i wilk lub lis.
Nanas zagłębił się w las już z całkiem daleko, ale jak na złość, żadne ptactwo ani inny zwierz nie
mu się nie nawinął. A on sam, cały czas zdenerwowany i spięty, w żaden sposób nie mógł osiągnąć
niezbędnego do polowania skupienia. Teraz powinien wyrzucić z głowy wszystko co zbędne i
nastawić się tylko na polowanie. Saam zatrzymał się, otrząsnął i zaczął wsłuchiwać. Wiatru nie było
i każdy dźwięk mógł być teraz wydany tylko przez żywą istotę – potencjalny przyszły posiłek. I
dosłyszał w końcu dźwięk. Co prawda nie do końca taki na jaki liczył. Wydawało mu się że od
strony Zórz Polarnych krzyczy jakiś człowiek. I to nie po prostu nieznajomy, obcy człowiek ale...
Nadia.
12
Potrząsnął głową i przysłuchał się znowu. Nic nie usłyszał, to było jakieś złudzenie! Jak tak dalej
pójdzie to niedługo będzie nie tylko słyszał głosy, ale i zobaczy widma! Czy naprawdę tak trudno
wyrzucić z głowy te dziewuchę?!
Wszystko co miał wykonać w ramach danej « niebieskiemu duchowi » obietnicy – wykonał. Więc
jeśli jednak jakieś duchy istnieją to mogłyby go zostawić w spokoju! A jeśli nie to niech chociaż
pomogą! Może te głosy to on już z głodu słyszy...
Nanas poszedł by dalej, ale nagle usłyszał dźwięk dalekiego wystrzału. Znowu od tej strony, skąd
zdawało mu się że dobiegł go krzyk. Teraz nie miał wątpliwości, strzały były jak najbardziej realne.
Przez chwilę słuchał w skupieniu, ale następnych strzałów nie było. Mimo tego chłopak postanowił
wrócić do drogi. Może...może ktoś znalazł się w kłopotach? Nawet teraz odrzucał od siebie sugestię
że krzyczeć i strzelać mogła Nadia. Wolał, przyjąć że to nieznany i bezosobowy « ktoś ».
Jak by nie było, niepokój był na tyle silny, że chłopak zapomniał o głodzie, i rzucił się wstecz
prawie biegiem – na tyle szybko na ile pozwalała mu zapadająca się pod nogami szreń. Co kilka
kroków przystawał i obracając głowę nasłuchiwał. Ale następnych krzyków ani wystrzałów nie
było. Za to, kiedy już prawie dopadł krawędzi drogi, usłyszał inny dźwięk – dochodzący z
przeciwnej do Zórz Polarnych strony. Najpierw był bardzo słaby i przypominał pisk komara,
którego oczywiście w zamarzniętym lesie być nie mogło. I przez to dźwięk był niepokojący, bo
skoro komarów nie było to mogło to być kolejne złudzenie. Dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy i
głośniejszy i po chwili Nanas zorientował się co do jego natury – to był huk motoru gąsienicówki!
Chłopak wybiegł na drogę i zaczął kręcić głową. Ze strony z której dochodził dźwięk, ukazał się
szybko rosnący czarny dźwięk. Nawet nie słysząc dźwięku pracującego agregatu, od razu było
widać że to gąsienicówka – szybkość poruszania była zbyt duża jak na sanie. Ale i z drugiej strony,
tam gdzie zostało niegościnne miasto zza drzew pojawił się drugi czarny punkcik. Tyle że ten
poruszał się dużo wolniej, z prędkością pieszego człowieka. Nanas potrafił już rozróżnić jego
sylwetkę, nawet dostrzegł broń którą ten zauważywszy go zaczął wymachiwać. Tylko posuwało się
powoli, jak i położone pieszemu człowiekowi. To, co to właśnie człowiek, Nanas już potrafił
obejrzeć, nawet zobaczył w rękach u człowieka broń, którym ten, zauważywszy go natychmiast
stanął wymachiwać.
Szum samojezdnych sań stawał się coraz głośniejszy, musiały być już blisko. Chłopak zwrócił
głowę w tamtą stronę, ale nie miał okazji zobaczyć dokładnie tego który prowadził sanie. Ten
ostatni nie zwalniając nawet trochę, zjechał z drogi i poleciał w śnieg.
Wywrócona gąsienicówka, ryknęła silnikiem ostatni raz, i wyrzuciwszy spod gąsienicy śnieżną
fontannę gwałtownie ucichła, uszy wypełniły się dzwoniącą ciszą.
Nanas, natychmiast zapomniał o drugim człowieku i pobiegł pomóc temu który wypadł z trasy. Tu
na otwartej przestrzeni, szreń była znacznie twardsza niż w lesie i krusząc ją przy upadku, kierowca
gąsienicówki silnie poranił sobie twarz. Przez to i on sam i śnieg wokół były zachlapane krwią.
Cierpiący mężczyzna leżał na boku, twarzą w stronę Nanasa i na pierwszy rzut oka wyglądało że
poza obrażeniami na twarzy, w inny sposób nie ucierpiał. Jednak jeszcze zanim dotarł, do
poszkodowanego, ogarnęło go niedobre przeczucie. A dotarłszy od razu zrozumiał że przeczucie go
nie myliło – w plecach mężczyzny w takt nierównego słabego oddechu poruszały się drzewce
strzały.
Oczy rannego pozostawały zamknięte, nie ruszał się, wszystko wskazywało na to że jest
nieprzytomny. Nanas pogubił się nie wiedząc, co robić. Z pewnością, trzeba było wyciągnąć na
drogę gąsienicówka i zawieźć biedaka … ale gdzie?.. Do tych którzy go postrzelili?
Właśnie, a co jeśli oni jadą za nim? Wyskoczą zza drzew, zobaczą obcego człowieka i też
przeszyją strzałami?
Chłopak nieświadomie usiadł na śniegu i z obawą spojrzawszy na drogę w lewo, mało nie
krzyknął z zaskoczenia. Człowiek w czarnym ubraniu był tuż obok. Zaabsorbowany losem rannego,
Nanas całkiem zapomniał o tym drugim. A przecież ten ostatni w rękach dzierżył nie prosty łuk, a
najprawdziwszy automat! Jeżeli teraz strzeli – Nanas zginie. Nie uchyli się, a uciec nie zdąży.
13
Zaryzykować i rzucić dzirytem?
Zerwał się na nogi, złapał swój licho wystrugany oręż i nagle zduszonym, piskliwym głosem
krzyknął:
- Czego?! Nie podchodź! Zabiję!..
I usłyszał w odpowiedź:
- Nanas, ty co? To przecież ja!
- Nadia?!
Wstrząs okazał się tak silny i niespodziewany, że Nanasowi pociemniało w oczach, nogi zmiękły,
z niewładnej ręki wypadł dziryt, a chłopak w ślad za nim runął obok rannego mężczyzny.
- Co?.. Co z tobą?! - zaczęła krzyczeć rzucając się do niego, dziewczyna - jesteś ranny? Jak?
Gdzie?..
Prawdopodobnie, zobaczywszy na śniegu krew, Nadia pomyślała że chłopakowi też się oberwało.
Upadła na kolana, odrzuciła automat i zaczęła obmacywać twarz i pierś Nanasa, a następnie
spróbowała przewrócić go na bok.
Młodemu Saam było tak przyjemne czuć ręce ukochanej, że zamarł mimo woli starając się
przedłużyć cudowną chwilę. Ale kiedy tylko Nadia zobaczyła na jego twarzy błogi uśmiech,
odskoczyła.
- Ty co, szydzisz? Wygłupiasz się?.. Dlaczego uciekłeś, ty bydlaku bez serca?! Ledwo nie
oszalałam! Przecież umawialiśmy się że mnie zaczekasz!
Nagle z oczu dziewczyny strumieniami trysnęły łzy. Nadia zasłoniła twarz dłońmi, jej ramiona
zaczęły się trząść.
Słabość opuściła Nanasa. Szybko zerwał się na kolana, przysunął się do ukochanej i, objąwszy ją
rękami, mocno przycisnął do sobie.
- Czekałem na … - zamamrotał. - czekałem, czekałem, a ciebie jak nie było tak nie było.. i ja
pomyślałem...że ty...że ja.. że ja ci już nie jestem potrzebny.
- Kretyn! Idiota! - zaszlochała Nadia. - jak mogłeś?! Jak tylko mogłeś … takie!..
Dziewczyna oderwała od niego ręce, zacisnęła pięści i zaczęła go okładać po ramionach i plecach.
Z zmieszanie połączone z uczuciem nagłej i nieprzemożonej czułości sprawiło że aż się skulił.
- Nie trzeba, nie płacz - zaszeptał - wszystko dobrze … tak, głupek jestem. Największy na świecie
chyba głupek i idiota. A bij mnie, należy się. Tylko wal mocno, żebym na długo zapamiętał...
- Ciebie trzeba nie tłuc a zatłuc! - załkała Nadia zostawiwszy wreszcie plecy Nanasa w spokoju.
Chciała powiedzieć jakoś jeszcze ale tuż obok nich rozległ się jęk, i do rzeczywistości przywołała
ich myśl że nie są tu sami.
Nanas, ostrożnie zdjąwszy z siebie ręce Nadii , przysunął się do rannego i pochylił się nad nim.
- To kto?.. - spytała Nadia. - widziałam jak zjechał z drogi ale …
- Nie po prostu zjechał - odpowiedział Nanas - w plecy strzałą dostał.
- Strzała?.. - zamrugała dziewczyna, i podniósłszy się na nogi, też podeszła do leżącego obok
mężczyzny - oj, prawda strzała! Kto go?.. - z przestrachem zaczęła się rozglądać po bokach.
- Jaka to różnica, kto! - odpowiedział Nanas. - musi natychmiast coś robić … trzeba zawieźć go do
Zorze Polarnych! Przecież tam, z pewnością, jest ktoś kto umie leczyć.
- Nie wiem, czy dowieziemy - znów pochyliwszy się nad rannym, powiedziała Nadia. I
zobaczywszy, że ten wykrzywił zakrwawione policzki i uniósł powieki, spytała: - co ci się stało?
Kto was ranił?
- Babrbarzyńcy … - znowu mrużąc powieki, zajęczał ranny. - na Kandałaksz … napadli …
wszystkich zabili … wszystkich … ja jeden … chciał … w Zorze Polarne … uprzedzić … oni tam
… szybko … wiele … zastępy … ciemność!.. - Mężczyzna szarpnął się i szeroko otworzył szeroko
nagle oczy, które, wyglądały tak jakby znów widziały koszmar o którym mówił. Nanasowi
wydawało się że w tych pełnych nieopisanej męki oczach odbija się jakaś straszna ciemność.
Jemu samemu przebiegł dreszcz po plecach, i zrobiło się zimniej niż wskazywała na to pogoda.
Drżącymi ustami powiedział:
14
- Możecie stanąć? Zawieziemy was do Zorze Polarnych!..
- Nie trzeba … - ledwie słyszalnie odpowiedział mężczyzna - mi nie pomożesz … wy sami …
szybciej tam … powiedzcie … barbarzyńcy … wiele … mrowie …
- Jak daleko stąd? - spytała Nadia.
- Nie wiem … aż nie ma … mnie ranili jeszcze tam … jechałem długo … póki mogłem … oni idą
pieszo … spieszcie!.. Szybciej!..
Nagle spazmatycznym szarpnięciem podniósł głowę jakby próbując obejrzeć się na pozostałych z
tyłu wrogów, ale niemal od razu głowa mu opadłą i leżał już nieruchomo, patrząc szeroko
otwartymi oczami w błękitne niebo.
- Umarł … - wypuścił powietrze Nanas i przesunął drżącą dłonią po twarzy zmarłego, zamykając
mu oczy.
- I co teraz? - spytała Nadia.
- Trzeba by pochować, ale wygląda na to że nie ma czasu …
- Gdzieś się spieszysz?
- Przecież sama słyszałaś: trzeba uprzedzić o niebezpieczeństwie!..
- Kogo? - krzywo uśmiechnęła się dziewczyna. - kogo chcesz uprzedzać? Tych co cie wyrzucili jak
szczeniaka, żebyś zdechł z głodu i zimna? I jeszcze przedtem ograbili...
- No i co? - ruszywszy brwiami odpowiedział Nanas – nie o to chodzi. Nie o mnie...ludzie mogą
zginąć.
- Tak cię obchodzi los tych ludzi?! - wybuchnęła nagle Nadia. Twarz jej sczerwieniała a nozdrza
rozszerzyły się jak u drapieżnika - wydawało się, jeszcze chwila, i rzuci się w bójkę - tych
nienażartych wieprzy? Czy skoro zbudowali elektrownię to mają prawdo dzielić ludzi na godnych i
na śmieci...zobaczyłbyś mordę tego Jarczuka, dowódcę garnizonu. Patrzał na mnie jak na wesz, a
jak wspomniałam o tobie to myślałem że szczękę sobie złamie, tak się skrzywił!
- Czyli udało ci się z nim spotkać …
- A tak! I nie tylko z nim. On tylko garnizonem dowodzi, a wszystkim szefuje mer miasta, Wiktor
Pietrowicz Safonow. Kiedy Jarczuk nie chciał o tobie słyszeć, postanowiłam i z nim porozmawiać .
Całe rano czekałam u niego w biurze, dobrze choć że w cieple, na dworze nie kazali czekać...
- I co ten … mer?..
- A nic! - błysnęła oczami Nadia - Gładziutki taki, okrąglutki. « Ach-ach-ach, Nadieńka, oj-iej-iej!..
Jak bardzo ja wam rad, jak rad! A wasz ojczulek to wielki człowiek był – i ręce złote miał, z gówna
cukierek zrobił!.. »
- Z czego ten cukierek...? - zrobił okrągłe oczy chłopak.
- Tak się mówi tylko. Coś z niczego... ale kiedy spytałam czy można przyjąć do grona członków
miasta jeszcze jednego sławnego człowieka, od razu zaczął kręcić. Że środków brakuje, że zapasy,
że tamto i owamto. Że gdyby ten człowiek, też umiał coś czego nie umieją inni, na przykład
samoloty naprawiać, to może by była inna sprawa...
A on sam, gadzina gruba jakby siedem obiadów zjadł! Krótko mówiąc plunęłam na ten ich
bydlęcy raj i zażądałam odwiezienia do bramy. Ledwo swój automat wyszarpałam od ochrony,
jeszcze połowę patronów z magazynków wyciągnęli. Oni wszyscy jedna swołocz - i wartownicy, i
Jarczuk, i Safonow.
- Ale nie oni jedni tam mieszkają - spuściwszy oczy , cicho ale twarde zaoponował Nanas – na
pewno nie wszyscy są tam tacy. Na pewno i dobrzy prości ludzie tam są. Ojciec twój tam mieszkał.
Pomyśl sama, mógłby żyć wśród samych łajdaków?
- Wszystko jedno! - uparcie machnęła głową Nadia chociaż wściekłość jej wyraźnie malała.
- Co « wszystko jedno »? A ty sama co proponujesz?
- Proponuję pojechać. Wrócić do Widiajewa . Poradzimy sobie i bez tego cholernego raju!
- Ale … i tak nie dojedziemy … nie starczy benzyny. I bandyci …
- I co że bandyci? - zarzuciła głową dziewczyna - Bandyci też ludzie. Diabli wiedzą, czy nie lepiej u
nich...gdyby Zorze z innymi miastami podzieliły się energią, może i tam by było normalne życie!
15
- Nadia - spojrzał na ukochaną chłopak - ja przecież nie mówię żeby nie jechać. Z tobą - gdzie
sobie zażyczysz, a tu i tak nie chciałem zostawać. Ale wszystko jedno, uprzedzić trzeba. Inaczej
sami staniemy się takimi samymi jak oni …
- Rób jak chcesz! - Nadia gwałtownie obróciła się, i wzniósłszy automat poszła z powrotem
- Hej … - pogubił się – a ty gdzie?..
- Trzeba wyciągnąć na drogę maszynę. Nie ma co iść pieszo, jak technika jest.
Pełny radości Nanas pośpieszył się w ślad za dziewczyną. We dwójkę szybko udało się podnieść i
wytoczyć na drogę gąsienicówkę.
- Tylko do tych « rajskich » Zorzy nawet nie wchodzę - usadowiwszy się na miejscu kierowcy
mruknęła Nadia - podjedziemy do perymetru, poczekam na ciebie w lesie, sam podchodzisz..i
jeszcze jedno, strzałę zabierz.
- Po co? - wzruszył ramionami – żadne z nas nie ma łuku
- A dowodów na słowa tego człowieka też nie masz.
- No tak - uznając jej słuszność, gorzko uśmiechnął się Saam – mało to głupot nagada ten
bezużyteczny dzikus!
- No właśnie - przytaknęła Nadia.
Rozdział 4
Powrót
Ledwo w oddali pokazała się ściana, dziewczyna zatrzymała gąsienicówkę.
- Co robisz? - spytał Nanas.
- Tu zaczekam - kiwnęła w stronę ściany Nadia - idź.
- Dlaczego tu?
- A czy to nie wszystko jedno? Ochrona jest wszędzie, łączność tu maja wszędzie jest, więc bez
różnicy gdzie zawiadomisz.
- A właśnie, chciałem cię prosić… - zawahał się Nanas - ta łączność, te radiostacje które mieliście
w Widiajewie? Czemu te tutaj są takie małe? I jakoś inaczej je tu nazywają. Tiele....
- Telefon? Są tu i radiostacje i telefony. Telefon to wtedy kiedy sygnał idzie po drucie. A kiedy bez,
to radio. A radiostacje, jeśli mają działać na małe odległości, to są nieduże. A, jeszcze jest sieć
komputerowa tutaj-naprawili ja, ale to by było za długo tłumaczyć. W ogóle, to leć już, przekaż
wujaszkom dobre wieści, ja tu zaczekam.
- Dobre wieści? Przecież te są złe.
- Nie kombinuj. Zażartowałam - ofuknęła go dziewczyna - Leć biegiem, nie marnuj czasu.
- Wiesz - powiedział Nanas chwilę pomyślawszy – lepiej by było pojechać tam gdzie byliśmy. Tam
już mnie znają, nie będzie trzeba tłumaczyć. A tu zanim się skomunikują, tylko czas niepotrzebnie
stracimy.
- No dobra – Nadia znów uruchomiła maszynę – mnie tam wszystko jedno. Jedziemy tam.
Drugi raz, Nadia zatrzymał maszynę przy łańcuszku śladów pozostawionych wcześniej przez
Nanasa.
- Może, mimo wszystko pójdziemy razem? - spytał Nanas.
- Nie chcę! - odwróciła się Nadia. - nie chcę ich widzieć.!
- No, dobrze na … czekaj tu.
- Jasne że poczekam. Ja nie ucieknę...
- Nie uciekłem!.. Po prostu zamierzałem … przecież ci mówiłem!..
- Dobrze już, dobrze! Dowcipkuję tak.
- Źle coś ostatnio dowcipkujesz - zasępił się Nanas.
- Pobijemy się? - uśmiechnęła się dziewczyna.
- Po co?..
16
Widząc jak zaokrągliły się oczy ukochanego, Nadia nie wytrzymała i roześmiała się:
- Nie, no ty naprawdę jesteś dziki! Dobrze nie będę już dowcipkować
- Nie, ty dowcipkuj - wstał z maszyny Nanas - tylko nie tak często. I tak, żebym rozumiał, że
dowcipkujesz.
- Dobrze, będę uprzedzać kiedy postanowię zażartować - uśmiechnęła się dziewczyna. A potem,
widząc, że jej « dzikus » nadal stoi obok gąsienicówki, krzyknęła: - słuchaj, pójdziesz czy nie ?!
Skoro nie, to siadaj i jedziemy dalej!
Szczerze mówiąc, Nanasowi nie za bardzo się chciało iść do wartowników. A dokładniej to nie
chciał się rozstawać z Nadią, nawet na krótko. W pamięci miał jeszcze te zimne chwile, kiedy
myślał że ukochana go zostawiła, i został na tym świecie sam.
Oczywiście Saam nie podejrzewał ani trochę, że Nadia pojedzie bez niego, ale tak czy inaczej było
mu nieprzyjemnie. I w końcu sam się na siebie zezłościł. Normalne jest że nieszczęścia zbliżają
ludzi, ale on zaczyna się zachowywać jak bezrozumne dziecko! Złapał w rękę swój niepozorny
dziryt, ale po chwili się rozmyślił. Wbił go w śnieg obok maszyny, i stanowczym krokiem poszedł
w stronę strażnicy.
Z początku po prostu szedł po swoich starych śladach, ale kiedy zza drzew ukazała się ściana, nie
wytrzymał i pobiegł. Ostatnie sto kroków pędził, wymachując zakrwawioną strzałą i krzycząc na
całe gardło.:
- Hej! Nieszczęście! Barbarzyńcy nadchodzą!!!
Wartownik stojący w okrągłym drewnianym oknie nad bramą, zauważył do już dawno, ale
usłyszawszy krzyk, prawdopodobnie nie rozpoznał. Podszedł do karabinu maszynowego i zwrócił
go w stronę Nanasa. Jednak ten nie zwalniał, i dalej krzyczał machając strzałą.
- Niebezpieczeństwo!!!Barbarzyńcy! Nadchodzą! Powiedz to wszystkim!
Wyglądało na to że mężczyzna coś w końcu z jego krzyków. I rozpoznał Nanasa, bo to był ten sam
strażnik co rano.
- Jacy jeszcze barbarzyńcy?! - krzyknął w odpowiedzi – na razie widzę tylko jednego! Ty znowu o
tym samym? Naprawdę chcesz oberwać?
- Nie kłamię! - Nanas zatrzymał się przed drucianym ogrodzeniem. Wyciągnął strzałę. - Patrz, to
wyciągnąłem z pleców tego co mi powiedział o barbarzyńcach. I nie wpraszam się do was, po
prostu powiedz pozostałym że nadchodzą. Zabili wszystkich w Kandałakszu i teraz idą tutaj. Jest
ich wiele. Tamten mówił : mrowie.
- Martwy powiedział ? - zaśmiał się wartownik – ale śmiech wyszedł mu jakoś nerwowo.
- Kiedy mówił, był jeszcze żywy, - Nanas nie zwrócił uwagi na szyderstwo – umarł chwilę potem.
Popatrz, to jest strzała! Pamiętasz że nie miałem ze sobą ani łuku ani strzał.
- Dobrze, stój tam! - Wartownik zdjął z pasa nieduże podłużne czarne pudełeczko z krótkim drutem
i zaczął do niego mówić. Chwilę później odwiesił je na pas i powtórzył : - stój gdzie stoisz. Czekaj.
Minęło krótka chwila, i drzwi obok bramy się otwarły. Wyszedł stamtąd jeszcze jeden, nieznany
strażnik i podszedł do Nanasa. Otworzył przejścia w ogrodzeniach i machnął ręką.
- Za mną!
Poczekał aż chłopak minie ogrodzenia, zamknął je i zabezpieczył i kiwnął głową.
- Chodź.
Wkrótce Nanas znalazł się w tym samym pomieszczeniu, do którego trafili w nocy z Nadią. Przy
stole siedział Soszyn. Choć już przy pierwszym spotkaniu nie spodobał się Nanasowi, teraz mimo
wszystko ucieszył się że go widzi. Mężczyzna go znał, więc nie trzeba było opowiadać wszystkiego
od początku.
Mężczyzna był bez czapki, ale w kurtce - rozpiętej - widocznie, przyszedł tutaj niedawno.
Nanas podszedł do stołu i położył przód Soszynym zakrwawiony dowód:
- Dowód!
- Jaki « dowód »? - szef ochrony obrzucił go zimnym spojrzeniem – każde gówno mi tu musisz
przynosić?
17
- To nie gó … - zająknął się Nanas. - to strzała barbarzyńców. Ranili nią człowieka, który jechał tu
gąsienicówką z z Kandałakszu żeby uprzedzić was o niebezpieczeństwie.
- I gdzie teraz ten człowiek?
- Tam - machnął ręką Nanas - nie daleko. Kawałek za tym jak kończy się wasza ściana.
- I co on tam robi?
- Leży. Umarł.
- Sam? Albo mu pomogłeś?
- Jemu to pomogło - pchnął Nanas palcem w strzałę.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - wykrzywił wargi Soszyn. - może, ty sam postrzeliłeś
jakiegoś nieszczęśliwego podróżnika a teraz opowiadasz tu bajki dla barbarzyńców, chcesz z nas
idiotów zrobić?
- Przecież widzieliście że nie mam łuku i strzał!
- Kto cię tam wie, może w lesie zostawiłeś zanim tu przyszedłeś.!
- Niczego nie zostawiałem! A w ogóle to jak chcecie. O barbarzyńcach was ostrzegłem, jeśli mi nie
wierzycie – to już nie mój problem. Jadę swoją drogą.
Nanas był już przy drzwiach, kiedy Soszyn spytał:
- Jedziesz?.. Na czym to postanowiłeś jechać? Jelenia w lesie złapałeś?
- Nie złapałem - zagryzł wargę Nanas, zły na siebie że się wygadał – przecież tę gąsiennicówkę
mogą mu odebrać jak poprzednia, na której tu przybyli- ale, może, złapię jeszcze.
Jednak szef ochrony bynajmniej nie był głupi.
- Czekaj-ka, - potarł łysinę. - powiedziałeś, że człowiek jechał na gąsienicówce … więc może ty na
tej gąsienicówce tu przyjechałeś?
Nanas pomyślał, że zaprzeczać nie ma sensu więc kiwnął głową.
- To jest, chcesz powiedzieć - uniósł jedną brew Soszyn, - że umiesz prowadzić gąsienicówkę?
Chociaż, poczekaj … Nadia … Nadia Budina dogoniła cie i wróciliście tutaj razem?
- Nie wróciła - mruknął Nanas – i ja też nie wróciłem, tylko przyszedłem wam powiedzieć o
barbarzyńcach. A gąsienicówkę – owszem potrafię prowadzić.
- Diabli tam z maszyną! - podskoczył szef ochrony - czy Nadia też widziała tego człowieka?
- Widziała. I słyszała.
- To niech tu się szybko zjawi, i potwierdzi twoje słowa!
- Ona nie chce tutaj iść.
- To ją przekonaj. Powiedz, że ci nie uwierzyli i niewinni ludzie zginą tylko z powodu jej uporu.
- Dlaczego nie wierzycie mnie, ale uwierzycie jej?
- Dlatego że ty sam jesteś dzikus. Barbarzyńca. Może ty nawet sam teraz nie rozumiesz, że nas
oszukujesz.
- Rozumiem! -żachnął Nanas.
- A to, co ja ci przed chwilą powiedział, też zrozumiałeś? - szef ochrony wpił w niego pełne
pogardy spojrzenie.
- Zrozumiałem.
- To kur...leć, ojczyznę ratować!!! - ryknął Soszyn tak, że Nanasowi przytkało uszy.
I zdarzyło się to, co później wspominał z palącym go wstydem. Zamiast, wypalić im wszystkim
prosto w twarz, co myśli o dowódcy i całej tej ochronie, albo milcząco obrócić się i wyjść, skulił się
kiwnął głową, wyboromotał coś w stylu: « tak-tak, teraz, ja teraz … », i w rzeczywistości pobiegł
wykonywać rozkaz tego całkowicie obcego dla niego człowieka.
On sam nie był winny takiego zachowania – to zadziałało od dziecka wbite w jego głowę uczucie:
on - nikt, on tylko garstka męki, z której wyrabiają ciasto i pieką swoje placki seniora i nojd
Siładan. Z pewnością, i ten drący się na niego z nieukrywaną pogardą człowiek zajął na tę chwilę
miejsce seniorów albo i samego Siładana.
Nanas opamiętał się kiedy już podbiegał do oczekującej go koło gąsienicówki Nadii. Tylko wtedy
ogarnął go palący wstyd. Był tak ostry, że z oczu pociekło mu kilka łez. Chciał się obrócić ale
18
Nadia już zdążyła to zauważyć.
- Co z tobą? - ruszyła do niego - znowu cię pogonili? Bydlaki! Przecież ci mówiłam!.. Siadaj,
jedziemy stąd.
- Nie! - szarpnął się Nanas. - to jest tak, posłali … Soszyn posłał mnie po ciebie.
- Po mnie? - pogardliwie skrzywiła się dziewczyna. - co, postanowili namówić mnie na pozostania?
- Nie, nie w tym celu. On chce, żebyś potwierdziła moje słowa. Na temat barbarzyńców …
- Ach tak? - zarzuciła głowę Nadia – rozumiem że ci nie uwierzyli? I ty z tego powodu rozpaczasz?
Spluń ty na nich! Swoje sumienie oczyściłeś, wszystko im powiedziałeś. A uwierzyli czyż nie - to
już ich problem. I tyle, wsiadaj, jedziemy – podeszła do gąsienicówki i zasiadła u steru - jak to się
mówi, ostrożnie, drzwi się zamykają. Stację « Zorze Polarne » pociąg przejdzie bez
zatrzymywania!
Nanas nie ruszył się z miejsca. Miał ogromną ochotę, naprawdę napluć na wszystkich tych
napuszonych kierowników raju, zapomnieć o nich na zawsze i pojechać z Nadią gdzie oczy
poniosą. Ale mimo wszystko wierzył, że w zorzach polarnych żyją nie tylko « soszyny », « jarczuki
» i « safonowy » ale też prości, normalni ludzie.
Pojechawszy skazywał ich na zagładę. Winy by w tym jego nie było żadnej, zrobił co do niego
należało...ale przecież nakłonić Nadię żeby tam poszła, też mógł. Musiał przynajmniej spróbować.
Dlatego starając się żeby głos brzmiał jak można najtwardziej, powiedział swojej ukochanej:
- Nie. Teraz nie pojedziemy. Powinnaś pójść i porozmawiać z Soszynem.
- Powinnam? - gwałtownie odwróciła się do niego Nadia, a jej piwne oczy wydały się mu teraz
czarne - komu to ja, ciekawie, cokolwiek winna?
- Ludziom. Którzy mogą zginąć.
- Akurat! Winni będą ci którzy mają tych ludzi ochraniać. Niech wykonują swoje obowiązki.
- Oni będą wykonywać. Ale przecież nie wiedzą o tym, co im grozi …
- Nie wiedzą?- klasnęła w dłonie dziewczyna - tacy idioci, że raz im powiedzieć to mało? Dlaczego
powinnam powtarzać to co już im powiedziałeś.?
- Masz racje, niczego im nie winien jestem - skrzywił się Nanas - przecież sama mi powiedziałaś
napluć na nich? Ot i napluj. O to cię proszę. Osobiście.
Z pewnością, Nadia dostrzegła coś w jego oczach albo usłyszała między słowami w jego nagle
zadrżałym głosie. Najpierw dziewczyna co prawda splunęły, ale potem wstała z siedzenia.
- No dobrze, pójdziemy. Powiem im. Powiem im tak że na długo zapamiętają...
- Powiedz im przede wszystkim o barbarzyńcach – powiedział Nanas, starając się ukryć swoją
radość.
- Chociaż nie - zatrzymała się nagle Nadia, i wewnątrz niego wszystko się ochłodziło – nie
pójdziemy! Nogi jeszcze zdążymy zmęczyć. Pojedziemy. A niech tylko spróbują i tą gąsienicówkę
chapnąć, to urządzę wtedy taki ostatni bój...przy okazji zmuszę żeby bak napełnili.
Nanas miał duże wątpliwości co do sensowności tej idei. Był prawie pewien, że i tą gąsienicówkę
stracą jeśli pojadą nią na posterunek. Ale mimo tego nie spierał się z Nadią – dobrze znał jej uparty
charakter. Najważniejsze że w ogóle się zgodziła na jego prośbę. Niech tylko przekaże ochronie
miasta o zbliżającym się nieszczęściu, a wszystko będzie dobrze.
Kiedy podjechali w perymetr, przejścia w ogrodzeniach z drutu kolczastego były już otwarte. Stali
przy nich wartownicy z automatami, i ich dowódca, Siergiej Wiktorowicz Soszyn.
Nadia nie zamierzała przejeżdżać przez bramę, zatrzymała się i wyłączyła maszynę dziesięć
kroków przed ogrodzeniem. Mało tego, jeszcze demonstracyjnie wyjęła z zamka i włożyła do
kieszeni klucz.
Nanas w myśli pochwalił ją za taką przezorność, chociaż jakoś nie wierzył za bardzo w to że nie
odbiorą im maszyny. Dziewczyna wstała i stanowczo podeszłą do do Soszyna. Nanas pośpieszył jej
śladem.
Nadia zatrzymała się obok dowódcy ochrony i z marszu wypaliła:
19
- No, jestem! Czego chcecie ode mnie?
- W zasadzie to niczego - uśmiechnął się Soszyn, i taka jego odpowiedź zadziwiła Nanasa i, zdaje
się, nieco wytrąciła Nadię z jej stanowczego nastawienia. Szef ochrony który to na pewno
zauważył, spoważniał i wyjaśnił swoje słowa : potrzebowałem potwierdzenia tego co powiedział
ten ... młody człowiek. Jego wiadomość ma za dużą wagę, żeby, wybaczcie szczerość, uwierzyć
pierwszej napotkanej osobie2
. A ponieważ, nie uciekł tylko przyprowadził ciebie, jasne jest dla mnie
że jesteś gotowa potwierdzić jego słowa.
- Ale przecież dla was, ja też jestem tylko pierwszą napotkaną osobą! - już z mniejszą agresją
zawołała dziewczyna.
- Powiedzmy – drugą – znów uśmiechnął się dowódca – i ty nie...zawahał się próbując znaleźć
odpowiednie słowo, ale dziewczyna dokończyła za niego.
- Nie dzikuska?
- Można powiedzieć i tak - kiwnął Soszyn. - do temu zaś, wróciliście gąsienicówką - która jak
zrozumiałem, należała wcześniej do Kandałaskiego kuriera i …
- Gąsienicówki wam nie oddamy! - znów wybiła go Nadia.
- Czyli, mimo wszystko nie chcecie zostać z nami?
- Nie chcę.
- Cóż, wasze prawo. Tylko poproszę was żebyście na chwilę weszli do pomieszczenia ochrony. Po
tym jak zawiadomię dowódcę garnizonu, na pewno będzie chciał z wami rozmawiać.
- A co tu jeszcze gadać? Wy i tak już wszystko wiecie.
- Tym nie mniej, bardzo was proszę – Soszyn wysunął rękę do przodu.
- Dobrze - mruknęła Nadia i zdjąwszy z rozmachem automat podała go Nanasowi: - poczekaj na
razie koło gąsienicówki.
- Nie, nie - uniósł rękę szef ochrony - on niech też idzie z nami.
- Wy go też... proście? - wyodrębniła ostatnie słowo Nadia.
- Też … proszę - z minimalną zwłoką odpowiedział Soszyn i rzucił spojrzenie na Nanasa, ale ten
nie zauważył aluzji do prośby.
- A gąsienicówka? - spytał Nanas.
- Zaopiekujemy się nią.
- To niech przy okazji bak napełnią – z wyzwaniem odpowiedziała Nadia – to nasza odpowiedź na
prośbę.
- Dobrze - kiwnął i obrócił się do wartowników: - zalejcie pełny bak!
- Ale paliwo … - z zakłopotaniem zamrugał jeden z ich.
- Z paragrafu « Nagła służbowa potrzeba »! - gwałtownie rzucił Soszyn - z moja autoryzacją.
Potem kwit wypiszą.
- Bez podpisu nie wydadzą …
- Czort!.. Dobrze … Woronienko, idź ze mną, weźmiesz list przewozowy. - szef ochrony splunął i
obrócił się do Nadii: - widzicie, nie mają zaufania do nawet mnie! I tak powinno być. We
wszystkim powinien być porządek
Rozdział 5
Alarm bojowy.
Znowu siedzieli w tym samym podobnym do mesy pokoju, i Nanasowi czasem wydawało się że
nigdzie stąd nie wychodzili. Tyle że na stole leżała teraz przyniesiona przez niego strzała, a
skrzepnięta na jej grocie i drzewcu krew, za każdym razem zwracała go ku niespokojnym myślom.
Niespokojny był i głos szefa ochrony Soszyna, którym ten, siedząc przy stole meldował w
podłużną rzecz - telefon:
- … W żaden sposób nie, Olegu Borisowiczu, nie podobne do dezinformacji. Budina potwierdziła
2 W oryg. "pierwszemu idącemu w przeciwnym kierunku”
20
jego wiadomość. Wrócili na gąsienicówce, na której wedle ich słów jechał do nas
umyślny....dokładnie, … tak dokładnie, strzała, której był ranny, też tutaj. Liczebność?.. Dane
niewiarygodne, ale przewidywana ilość tak zwanych barbarzyńców wystarczająco wielka, nie mniej
niż tysiąc …
- Powiedziałem: ich tam wielka mroczna horda!.. - podpowiedział uważnie słuchającą rozmowę
Nanas, ale Soszyn opędził się ręką nie przerywając meldunku.
- Z otrzymanej informacji wynika, że Kandałaksz całkiem zniszczone, wszyscy mieszkańcy zginęli.
Tak, dokładnie wszyscy! Jeżeli to rzeczywiście tak, to jest ich na pewno więcej niż tysiąc...i rzecz
najważniejsza, ranny przekazał że oni już na nas idą. Myślę, Olegu Borisowiczu, lepiej przesadzić,
niż … tak dokładnie, Olegu Borisowiczu! Tak jest! Przyjmuję, kierowanie operacją! Tak, poziom
pierwszy! Tak rozumiem, strzelać żeby zabić! Ogłaszam alarm bojowy.
Szef ochrony rzucił słuchawkę na telefon, i zaczął naciskać różne nieznane Nanasowi rzeczy
umocowane na stole. Na blacie zamigotały różnokolorowe ogniki, niczym ślepia jakichś potworów.
Potem gdzieś z daleka, straszliwie głośno, zaczął wyć jakiś potwór. Od dźwięku chłopakowi zjeżyły
się włosy pod czapką. Drgnął i zaczął się rozglądać z której strony dochodzi wycie, i w którą stronę
najlepiej uciekać. Jednak zdążył zauważyć, że zarówno Nadia jak i Soszyn nie zwracają na owo
wycie uwagi, więc postanowił się wstrzymać z uciekaniem.
Tymczasem szef ochrony, podniósł do ust inny telefon, albo coś do telefonu podobnego i zaczął
głośno i wyraźnie mówić. Mówił tak głośno, że przytłumił nieco przenikliwy dźwięk dochodzący z
zewnątrz.
- Uwaga ! Mówi główne stanowisko ochrony! Mówi główne stanowisko ochrony! Zagrożenie
naruszenie granicy! Ogłasza się alarm bojowy! Powtarzam : alarm bojowy! Wszystkie drużyny,
zająć stanowiska zgodnie z marszrutą pierwszą! Alarm pierwszego stopnia! Prawdopodobny
kierunek natarcia – południowa strona trasy Sankt Petersburg. Przy próbie naruszenia granicy,
otwierać ogień bez ostrzeżenia. Strzelać żeby zabić! Powtarzam : strzelać żeby zabić! Wszystkie
stanowiska : potwierdzić przyjęcie rozkazu! Jak zrozumieliście? Południowy-jeden, zamelduj, co
tam z patrolem?
Soszyn zamilkł, łokciami ciężko oparł się o stół, podobną do telefonu rzecz ściskał w rękach i
nasłuchiwał. Słuchawka zagadała, sepleniącymi i trudno zrozumiałymi głosami:
- Południowy jeden przyjął … patrol … dowodzony przez … szcze nie … wrócił … trzeci… niął
was!.. …KAES jeden gotowy! …!.. Drugi … północny zrozumiał … … dwa przyjął!.. … umiał
trzeci KAES!..
Tak sepleniło, trzeszczało i stukało jeszcze przez dłuższą chwilę. Nanasa wciągnął ten dźwiękowy
zamęt i nie od razu usłyszał że Nadia co niego mówi. Właściwie to usłyszał dopiero kiedy
dziewczyna pociągnęła go za rękaw.
- Chodź, jedziemy! Teraz się nie zorientują że nas nie ma.
- Ale przecież prosił - oczami pokazał na Soszyna Nanas.
- Byliśmy mu potrzebni na wypadek gdyby Jarczuk zechciał z nami mówić. A teraz alarm jest już
ogłoszony, więc możemy jechać. I im szybciej tym lepiej, bo w końcu barbarzyńcy tu dotrą, a oni
wszystkich wybiją!
- Kogo? - przestraszył się Nanas.
- Barbarzyńców, oczywiście. Widziałeś jaką tu maja organizację? - w głosie Nadii po raz pierwszy
od chwili przyjazdu słychać było jawny szacunek do mieszkańców miasta, ba nawet przebijało coś
na kształt zazdrości. I jakby na potwierdzenie jego myśli, Nadia westchnęła
- Mają tu jak w wojsku!.. - ale pochwyciwszy zdziwione spojrzenie Nanasa, zreflektowała się – ale
do floty to im jeszcze daleko. Jedźmy!
Nanas niepewnie przytaknął, ale nie zdążył wstać gdy na stole znów zatrzeszczał telefon. Tym
razem głos był słyszalny znacznie lepiej i mówił z dużym przejęciem.
- Centralny! To południowy-jeden!.. … zor wrócił! W …sięciu kilometrów po petersburskiej od
południa … ogromna masa ludzi....ubrani w skóry, uzbrojenie łuki i dzidy, trochę broni palnej....
21
- Jak uzbrojeni? - dopytał naprzód szef ochrony.
- Łuki, siekiery, … ami, ale są i automaty, … tem … blisko nie podjżew … z daleka przez lornetę.
- Ile ich? Co znaczy « duża masa »?
- … ilka setek to minimum, ale bardziej … ponad tysiąc, ogon … łonny nie był widziany.
- Powtórz: jak oni daleko od nas?
- Czoło kolumny kilo … trzask do dziesięciu od naszego stanowiska.
- Zrozumiałem. Przygotowujcie się do starcia. Jak tylko podejdą – strzelać żeby zabić!
- Przyjąłem, strzelamy żeby zabić!
- Dawaj …
Znów warknął telefon, Nanas drgnął z zaskoczenia, i ukradkiem spojrzał na Nadię, czy nie
zauważyła jego przestrachu. Ale dziewczyna nawet nie patrzała w jego stronę, całą uwagę
skupiwszy na stole. To co usłyszała, sprawiło że zapomniała o tym że już miała stąd wychodzić.
Tymczasem dowódca ochrony podniósł do ucha słuchawkę, i z jego pierwszych słów, Nanas
wywnioskował że ponownie rozmawia z Jarczukiem.
- Tak dokładnie, wiadomości potwierdzone!.. Ach tak, słyszeliście … Dzikus?.. Jaki dzikus?.. A, ten
… - Soszyn prześliznął się po nim kątem oka i pokiwał: - tak dokładnie, jest tu. Budina też .. tak
jest, Olegu Borisowiczu! W tej minucie.
Szef ochrony odłożył słuchawkę, wstał i obrócił się do Nanasa i Nadii. Jednak zanim zdążył coś
powiedzieć, dziewczyna pogardliwie prychnełą.
- Budina i dzikus byli tu, ale wyszli. Zatankowaliście już naszą gąsienicówka?
- Gdzie wyszli?.. Jaka gąsienicówka?.. - wydawało się, Soszyn całkiem się pogubił - za daleko stąd
były widać, jego myśli. Ale szybko się opanował się, zrozumiał słowa i rozjuszył się – tobie zdjaje
się że to żarty ? Czego się wygłupiasz i jajca ze mnie robisz? Nie widzisz co się dzieje?! Gdzie tera
z pojedziesz? Prosto w łapy tej sfory?
- Nie. W inną stronę - mruknęła Nadia.
- W inną stronę! - klasnął w dłonie szef ochrony. - a ty jesteś pewna, że oni z jednej strony
nadchodzą?
- A kiedy to przeszliśmy na « ty »? - obruszyła się Nadia.
- Wojenna sytuacja dlatego,… - mruknął nieco spokojniej, Soszyn. Jego twarz nagle sczerwieniała
- i w ogóle, ja od … was … prawie trzy razy starszy.
Teraz poczerwieniała i Nadia.
- Dobrze, skoro tak … to oczywiście jesteśmy na « ty ». Ale Nanasa dzikusem nazywać nie próbuj.
I starczy już tych pogaduszek. Jedziemy. Jeśli będziemy mieli kłopoty – to już nasza sprawa.
- Co za kaprysy! - Soszyn walnął pięścią w stół. - problem mamy teraz wszyscy wspólny. Jak już
ich odeprzemy – jedźcie gdzie was oczy poniosą. Ale teraz jedziecie do urzędu miejskiego.
- Po co ? - wciągnęła brodę Nadia.
- Kierownik garnizonu i mer chcą usłyszeć relacje tego Kandałaksza, od was osobiście.
- Wy do mnie znowu na « wy »?
- « Od was » - pokręcił głową Soszyn, ogarnąwszy spojrzeniem Nadię i Nanasa - to znaczy od was
obojga. Razem pojedziecie.
- Ho, ho! - uśmiechnęła się Nadia - wielmożności raczyły łaskę uczynić...
- Gadanie!.. - dowódca znów uderzył pięścią w stół, po czym stuknął przełącznikiem i rzucił do
słuchawki : - Parsykin! Szybko do mnie!
Mężczyzna w takiej sam plamistym, jak u wszystkich wartowników, ubraniu pojawił się w pokoju
tak szybko, jakby czekał na to polecenie za drzwiami. Ale albo jego ubranie było jakby rozmiar
większe niż konieczne, albo on w rzeczywistości był taki, w każdym razie Nanasowie wydał się
strasznie kanciasty, szeroki i niezgrabny. Pomimo tego że poruszał się sprawnie i szybko. Za to był
to pierwszy spotkany przez niego człowiek, który, zobaczywszy ich oboje szeroko i otwarcie się
uśmiechnął. Nie umknęło to uwadze Soszyna.
- Starczy tego szczerzenia - mruknął - to nie klauni. Zawieziesz ich do « Białego domu ».
22
- A potem czekać czy wracać? Skoro trzeba czekać, to mógłbym pójść zjeść obia..
- Konstantin! - groźnie nachmurzywszy się, zganił go przełożony - kiedy odzwyczaisz się od
ględzenia nie na temat?
- Dlaczego nie na temat? - z urazą zamrugał « kwadratowy człowiek » - dzisiaj jeszcze nie jadłem
obiadu, a głodny kierowca - potencjalne niebezpieczeństwo dla pasażerów. A o tyle, o ile mój
główny pasażer - to wy, ten …
- Milczeć! - grzmotnął po stole pięścią Soszyn - Wojna, rzec można, się zaczyna, a tobie tylko
żarcie w głowie!
- Wojna - wojną, a obiad - po rozkładzie - mruknął w odpowiedź mężczyzna. - ludowa mądrość,
nawiasem mówiąc.
Usłyszawszy o obiedzie, Nanas przypomniał sobie, że i on sam przez cały dzień nie nie jadł, co
żołądek potwierdził burczeniem. Nadii pewnie też niczym nie poczęstowali... i zanim oburzony
kierownik zdążył kolejny raz zganić swojego nadmiernie rozmownego podwładnego, Saam
zawołał:
- Ot, to! My z Nadią też głodni. Najpierw dajcie zjeść troszeczkę, a potem wysyłajcie to … tego
tam..
- Nie do « tego tam », a do mera miasta Zorze Polarne i do dowódcy miejskiego garnizonu! -
pogroził podniesionym palcem Soszyn. - a tu nie jadalnia, żeby karmić...
- Szefie, ja przecie ich do jadalni zawiozę. Zaczął mówić « kwadratowy » Parsykin -i przy okazji
razem z nimi...
- Konstantin!.. - dowódca podniósł ręce do góry – już od dawna mam zamiar zmienić kierowcę. I
czuję, że ten czas właśnie nastał. Pójdziesz gaduło walczyć z barbarzyńcami!
- Mnie nie wolno walczyć - westchnął Parsykin. - ja szeroki bardzo, we mnie od razu trafią, poza
tym swoim będę drogę zagradzać.
- Skoro od razu cie ubiją, to zawadzać nie będziesz- chrząknął Soszyn, który sądząc po wszystkim
nie umiał długo i na poważnie być zły na swojego kierowcę.
Jednak po chwili spoważniał i wskazał palcem najpierw na niego, a potem na Nanasa i Nadię.
- Ty, bierzesz ich i wieziesz do merostwa. Wracasz od razu, szybko coś przekąszasz, powtarzam
szybko, a potem migiem wracasz do mnie.
- A my?!.. - zawołali jednocześnie Nanas i Nadia. - tylko myśleli każde o czym innym. Dlatego
Nanas dodał : - gdzie zjemy, a Nadia – jak wrócimy?
- Odwiozą was … - przesadnie szczerze zaczął Soszyn, ale nagle zająknął się i skończył już mniej
pewnie: - jeżeli tak zdecydują. Co do jedzenia obiecywać nie mogę, w merostwie jest bufet, ale tam
już nie ja będę wami dowodzić.
- Dowodzić?!.. - wrzasnęła Nadia. - jeśli zadecydują?.. Takim sposobem? To my stąd spadamy,
powodzenia! - i dziewczyna pociągnęła Nanasa w stronę drzwi.
Jednak Konstantin Parsykin, mimo swojej pozornej masywności, zwinnie podskoczył do drzwi i
zasłonił je sobą, dla pewności jeszcze wystawiając rękę.
Kierownik ochrony z wyrzutem pokołysał głową:
- Czego nie rozumiecie szanowni Państwo? Przecież mówiłem, póki wroga nie odeprzemy, i póki
alarm bojowy w mieście, nigdzie nie pojedziecie. A w ogóle to w waszym interesie jak najszybciej
się spotkać z Jarczukiem i Safonowem, bo to oni będą decydować o waszym losie. Ja, choćbym i
chciał, wypuścić was nie mogę. Otrzymałem rozkazy, i łamać ich zamiaru nie mam. zamiaru.
Nadia rzuciła złym spojrzeniem, prychnęła ale przemilczała i puściła rękaw Nanasa.
- Od razu lepiej - powiedział Soszyn, i z poczuciem winy spuściwszy oczy dodał: - ale automat
zostawcie tutaj, osobiście dopilnuje żeby bezpiecznie doczekał waszego powrotu!
- Wtedy oddacie oba – Nadia wyciągnęła broń do szefa ochrony.
- Dwa? - wybałuszył oczy – a to dlaczego?
- Jak tu przyjechaliśmy, Nanas też miał automat. Miał. Wyście go bez broni wypędzili. I żeby oba
były z pełnymi magazynkami.
23
- Tobie to na targu handlować - mruknął pod nosem Soszyn, ale zauważywszy na twarzy Nadii
nadciągającą burzę, zamachał rękami : - w porządku, w porządku. Niech wam będzie.
Gwałtownie obrócił się do Parsykina: -jedźcie, Konstantin! I to szybko zanim, u nas czołgu nie
wytargują!..
Kwadratowy kierowca wypuścił młodych ludzi z pomieszczenia i poprowadził do wyjścia na
wewnętrzne terytorium miasta, tam gdzie Nanas jeszcze nie był. Mając świadomość, że teraz w
końcu zobaczy to do czego tak dążył, Saam nagle zapomniał o głodzie i o tym że jeszcze całkiem
niedawno przeklinał to miasto i miał nadzieje że go więcej nie zobaczy.
« Jak mimo wszystko szybko zamieniają się okoliczności! » - przyszło mu do głowy i mimowolnie
jęknął. Przecież właśnie o tych okolicznościach które miał od dziecka za istoty rozumne, całkiem
niedawno obiecywał sobie zapomnieć. A tu nagle wszystko się zmieniło. Okoliczności okazały się
żywotniejsze i sprytniejsze niż sądził. I najwyraźniej nie miały zamiaru się z nim rozstawać.
- Dobra, dobra, jeszcze zobaczymy kto kogo! - mruknął pod nosem.
- Co? - spojrzała na niego Nadia.
- Nic, nic, ja tylko tak sobie …
- O czym widzę - o tym śpiewam? - zaśmiał się Parsykin, otwierając szeroko prowadzące do
wnętrza miasta : - więc śpiewaj: « my w miasto, w Szmaragdowe, przyślij drogą trudnej!.. »
- A czytałam o Szmaragdowym mieście - uśmiechnęła się nagle Nadia. - w dzieciństwie. Dobra
książeczka. Tylko nam tutaj dotrzeć było trudniej niż Eli i Totoszce. Ale miasta podobne...
- Tak,tak! - przytrzymując drzwi, przytaknął Konstatin – tamto baśniowe i to jak z bajki!
- Nie - zachmurzyła się Nadia – podobieństwo na czym innym polega. Tamto miasto z bajki,
wydawało się magiczne jeśli patrzało się na nie przez zielone okulary. A w rzeczywistości było
niepozorne i szare. No więc, panie odźwierny? Dostaniemy okulary? Myśmy swoje po drodze
stracili.
Rozdział 6
« szmaragdowe Miasto »
Wyglądało na to że Paryskin, obraził się na uwagę dziewczyny. W każdym razie milczał długo,
Nanas w tym czasie z pewnością doliczyłby do dziesięciu, gdyby nie zafascynowało go to co
zobaczył za drzwiami.
A zobaczył tam wielkie, przeogromne miasto, z pewnością nie mniejsze niż. Monczegorsk. Ale
Monczegorsk widział tylko z oddali, i w nocy, oświetlony bladym blaskiem zorzy polarnej. Z te
Zorze, rozciągały się przed nim za dnia w całej okazałości. Co prawda, część budynków była aleko,
ale i tak było widać że są różnokolorowe, bo choć szarych była większość ale były też i żółte,
brązowe, czerwone, różowe, zielone i niebieskie … po prostu tęcza a nie miasto! Czy naprawdę «
niebieski duchem » miał rację że to miasto to rzeczywiście raj? A może jednak Nadia się myli, i
potężne duchy jednak istnieją?
No dobra, może i nie ma. Ale może kiedyś były i zanim zniknęły – stworzyły to tęczowe miasto?
Nie bez powodu te tęczowe domy są podobne w barwach do prawdziwej zorzy polarnej. Jakby
chciały podkreślić podobieństwo z niebem – górnym światem.
Rozsądek podpowiadał, że podobne myśli to oczywista głupota, ale chłopak w żaden sposób nie
mógł ich wyrugować ze swoich myśli, tak samo jak nie mógł uspokoić bijącego gwałtownie serca.
Paryskin musiał zauważyć w jego oczach mimowolny entuzjazm, bo zaczął się znowu odzywać.
Jednak słowa kierował, głównie do Nanasa, co było zrozumiałe po kąśliwej zaczepce Nadii.
- A co tam. Na pewno nie szary. No chyba że dla daltonistów, ale takim to żadne okulary nie
pomogą.
- Jak nie szary...? - mruknęła dziewczyna uparcie obstając przy swoim – tak czy inaczej, szarych
budynków tu najwięcej. O, a ten – machnęła ręką w lewo, to w ogóle szare i strasznie zaniedbane.
Nanas spojrzał, tam gdzie pokazywała dziewczyna. Faktycznie, na uboczu znajdowało się
24
zbiorowisko budynków, z których część nie miała okien. Poza tym nad nimi wznosiło się kilka rur,
w tym jedna wysoka, pomalowana na górze naprzemiennie w białe i czerwone pasy.
Przypomniawszy sobie że podobne rury i budynki widział w dużych ilościach w okolicach
Monczegorska, i przypominając sobie co mówił o nich Roman Andriejewicz, Nanas postanowił
pokazać nowemu znajomemu, że nie taki z niego dzikus jak wszyscy myślą. Przybrał obojętny
wyraz twarzy, ziewnął, i powiedział jak można było najbardziej niedbale:
- Macie kombinat miedziowo-niklowy? Metal sobie pomalutku produkujecie..?
- Jaki metal?.. - zamrugał Konstantin. - żaden metal … to kotłownia. Prawda, paliwa dawno nie ma,
wodę prądem grzejemy, tak że rury teraz po prostu tak sterczą. A fabrykę też mamy – betonu. Dla
nas beton ważniejszy niż jakiś tam metal. Z czego mamy to wszystko robić? - machnął ręką w
stronę muru granicznego – z metalu? Skąd byśmy tyle rudy wzięli? Płyty betonowe, to
najważniejsza rzecz dla nas! Niezbędna do życia! A ty i ten twój metal...
-Dobra, dobra - powiedział Nanas - ten metal przecież nie mój. Zresztą sam go prawie nie
widziałem. A po cichu i dla siebie pomyślał, że betonu to już w ogóle nie widział. Ale powstrzymał
się przed głośnym wypowiedzeniem tej myśli.
Na razie rozmawiali z Parsykinym, Nadia sięgnęła po wiszącą pod płaszczem lornetę i oglądała
rozciągające się nieopodal nich miasto. Oderwawszy od oczu « magiczne szkła » powiedziała, ze
zmieszaniem spojrzawszy na kierowcę:
- Tak w ogóle, to niezbyt szare te twoje Zorze. Po prostu mnie tu nocą przywieźli, a w nocy sam
wiesz, wszystkie koty są czarne. A skoro jedziemy, to może obejrzymy twoje « Szmaragdowe
miasto » za dnia.
- A właśnie - uderzył się w czoło Parsykin - przecież naprawdę pora jechać! Władze czekać nie
lubi. No i do tego, stan gotowości bojowej. Jedźmy bo mnie rzeczywiście Jarczuk na bitwę z
barbarzyńcami wyśle. Surowy facet!..
I machnąwszy ręką, poprowadził młodych ludzi do dużego błyszczącego czarnego pudełka na
kołach, która jak Nanas dowiedział się już z opowiadań Nadii nazywało się samochodem. W sumie,
to on sam już się domyślił jak działa ta maszyna. Tak samo jak gąsienicówka, tyle że zamiast narty i
gąsienicy – ma cztery koła. I z góry jest przykryta metalowym dachem, dla osłony przed deszczem ,
wiatrem i śniegiem. I znów zapragnął, pokazać Konstantinowi, że z niego nie jest bezmyślny
dzikus, więc skinął na maszynę i krótko spytał.
- Spora ta maszyna, dużo benzyny zużywa?
- Jakiej benzyny! - zaśmiał się w odpowiedzi Parsykin. - Benzyna u nas na wagę złota, na niej
tylko policyjne i ochronne maszyny pracują, gąsienicówki myśliwych no i jeszcze ze dwie trzy
maszyny dalekiego zwiadu. Poza tym benzynę wydają tylko w przypadku nagłej potrzeby
służbowej i to za potwierdzeniem jakiejś szychy. Za to energii elektrycznej u nas dostatek – nie
przejesz tego. Więc wszystkie pojazdy na elektromobile przerobili. Tylko często ładować trzeba, ale
poza tym są super!
- A Soszyn - duża szycha? - przymrużyła oczy Nadia.
- A tak! Szef ochrony głównego obwodu! - z dumą powiedział Konstantin. - widzisz dla mnie to
zaszczyt jego kierowcą być.
- To znaczy, jego podpis wystarczy do wydania benzyny? starcza?
- No, jeżeli dla pilnej potrzeby … a co?
- Nic, jedźmy już. I to szybko, bo inaczej będziesz miał okazję powojować z barbarzyńcami!
- Jedziemy, jedziemy – przytaknął kierowca – a tak w ogóle, to przecież jeszcze się nie poznaliśmy
– i wyciągnął rękę do Nanasa : - Konstantin. Można po prostu Kostia.
Teraz, przy świetle dziennym, było dobrze widać, że masywny i kwadratowy Paryskin, jest tylko
trochę starszy od Nanasa i Nadii. Można go było bez niezręczności nazywać zdrobniale.
- Nanas - odpowiedział Saam uściskiem dłoni. - po prostu Nanas.
- Nanas … - przechylił się Kostia. - dziwnie jakoś o … zapomnę. Może, coś rosyjskiego
wymyślimy? Co tam u nas jest na « n »?.. Nikita, Nikołaj … o! Dawaj Kolanom będziesz?
25
Andriej Butorin Metro 2033: Oblężenie raju 1
Rozdział 1 Nieżyczliwe przyjęcie - Stać! Okrzyk rozległ się, w chwili kiedy gąsienicówka i tak już zamarła, kichnąwszy na sam koniec wydechem. Po oczach bezlitośnie smagnął oślepiający promień. Nanas mimo woli zmrużył oczy, ale przez powieki światło nadal raziło wyciskając łzy z oczu. To przypomniało mu pierwsze spotkanie z Nadią w bazie łodzi podwodnych - wtedy dziewczyna dokładnie tak samo oślepiła go szperaczem – słońcem trzymanym w ręku. Wtedy wszystko skończyło się dobrze, więc teraz też zmusił się do myślenia że tak będzie i tym razem. Nadia, jakby podsłuchawszy jego myśli, szepnęła: - Siedź spokojnie, nie szarp się. Wszystko normalnie … - Milczeć tam! - znowu dobiegło z miejsca, gdzie z wysokiej ściany świeciło « słońce ». - Ręce podnieść, broń na ziemię! Nanas, zakrywszy oczy dłonią ostrożnie otwarł powieki. Drugą rękę uniósł nad głową. Nadia zdjęła automat, odrzuciła go w śnieg i też podniosła ręce. - Obie ręce! - ktoś krzyknął - ty, w wołokuszach1 , nie Rosjanin, czy jak? Nanas zrozumiał że zwracają się do niego, i odsuwając od oczu rękę wykrzyknął w odpowiedź: - Światło zgaście, oczy bolą! - Jak się do ciebie zabierzemy, poznasz co to ból... Reflektor nadal świecił prosto w twarz. Chłopak odwrócił się usłyszawszy cichy szept Nadii: - Nie dyskutuj, rób co mówią … Zaskrzypiał śnieg pod butami nadchodzących. Nanas, opuściwszy jak można niżej głowę, spojrzał w przód. W białej plamie światła pojawiły się nogi - dwie, jeszcze dwie, potem jeszcze. Trzech ludzi. Jeżeli by nie oślepiający oczy reflektor, można było by upaść na dno sań, złapać automat i spróbować skosić wszystkich jedną serią. Ale z przodu siedziała Nadia … no i po co do nich strzelać - Oni przecie nie bandyci! Z pewnością … - Powoli wstajemy i odchodzimy na trzy kroki od gąsienicówki – powiedział ten który poszedł najbliżej. Chłopak napiął się, jeszcze raz zastanawiając się czy nie chwycić za broń, ale zobaczył że Nadia posłusznie podporządkowała się rozkazowi i postanowił postąpić tak samo. Ktoś podbiegł do niego, szarpnął ręce w dół, wykręcił tył i zaczął krępować sznurkiem. Mrużąc oczy od światła, Nanas obejrzał się żeby zobaczyć co z dziewczyną. - Hej, wy! - krzyknął. - puśćcie dziewczynę! Co wy za bydlęta? Przecież nic wam nie zrobiliśmy. - Zamknij się! - napastnik kopnął go pod kolana. Nie bolało, ale było przykre. Nanas szarpnął się żeby zerwać pęta, kiedy nagle usłyszał. - Słuchaj, Jurij, to naprawdę baba! - Nie baba, lecz kobieta! - rozległ się dźwięczny głos Nadii - zachowujcie się przyzwoicie. A jeżeli nie potraficie, zaprowadźcie nas do kogoś kto potrafi. - Uh, ale dumna!.. - zaśmiali się w odpowiedź. - Jurij, słyszałeś? Ten, którego nazywali Jurijem, z niezadowoleniem mruknął: - Skończ kłapać dziobem Mitrofan!.. Prowadź ją na posterunek. Ty Konowałow, twojego też. I bramę otwórzcie, gąsienicówkę wprowadzę - a potem ten sam głos dźwięcznie krzyknął - Gorłuszkin! Przygaś swoją latarnię, a chyżo bo mi ślepia wypalisz! Światło natychmiast zrobiło się słabsze. Nanas odczuł prawie fizyczną ulgę, jakby potok światła naciskał na niego rzeczywistym ciężarem. Popchnęli go w plecy: - Ruszaj kopytami!.. Z przodu przeciągle zaskrzypiał metal. Chłopak pomyślał, że otworzyli bramę w ścianie ale oczy, 1 Rodzaj sań w kształcie płaskodennej łodzi. 3
przed którymi pływały jeszcze purpurowe plamy, mogły już już cokolwiek zobaczyć, i okazało się, co Mitrofan, prowadzący z przodu Nadię, otworzył przejście w pierwszym ogrodzeniu z drutu kolczastego. Takie ogrodzenia przed ścianą były dwa – to z Nadią zdążyli zobaczyć już wcześniej. Przechodząc między ogrodzeniami Nanas i Nadia mieli po obu stronach ściany. Przed nimi majaczyła kolejna, ta którą już widzieli. Chłopak przyjrzał się i stwierdził, że jest ona wyższa od niego dwa, trzy razy, a może i więcej. Dolna część była zrobiona z betonowych płyt, nad którymi majaczył jeszcze jeden rząd, czy to z desek, czy z metalowych arkuszy — w ciemności nie dało się rozróżnić. Patrząc na boki, nie dało się ustalić jak daleko rozciąga się mur – jego niewidoczne końce niknęły gdzieś w mroku. Wrażenie nieskończoności potęgowały rozmieszczone w równych odstępach reflektory. I o ile te bliższe jasnością przypominały słońce, to te odległe słabym blaskiem były zbliżone do gwiazd. Pomimo niepokoju, spowodowanego nieżyczliwym przyjęciem, to co zobaczył zaparło mu dech. Takiego rozmachu nie spotkał przez całe swoje życie. Oczywiście widział do tej pory rzeczy wielkie. Góry wokół rodzimego syjta, nieskończone lasy które pokonywał w trakcie długiej podróży, wzgórza, rzeki, monstrualne głazy. To również powodowało drżenie w jego duszy, połączone z poczuciem własnej małości i bezużyteczności. Ale tamto było stworzone...- mniejsza z tym czy przez potężne duchy, jak myślał wcześniej, czy przez siły przyrody jak mówiła Nadia. Ale nie przez człowieka! A tę oto ścianę bez końca stworzyli zwyczajni ludzie, tacy jak on. Zresztą, może i nie dokładnie tacy sami – na pewno mądrzejsi i silniejsi. Ciekawie będzie zobaczyć, jakie nieprawdopodobne cuda ukrywają się, za tym wywołującym zmieszanie, dziełem ludzkich rąk! Z lewej strony, pogrążona w półmroku dawała się dostrzec ogromna brama, ale ich poprowadzono do małego wejścia po prawej. Drzwi nieprzyjemnie zgrzytnęły nienasmarowanymi zawiasami i Nanas znów poczuł lekkie pchnięcie w plecy. Z drzwiami był wąski dobrze oświetlony korytarz, na jego prawej stronie widniały kolejne drzwi i do nich właśnie ich skierowano. Nanas poczuł ciepło i jego niepokój przygasł, ale kiedy rozejrzał się dookoła, uspokoił się całkowicie. Pomieszczenie w którym się znaleźli przypominało mu mesę łodzi podwodnej. Było tu jasno i przytulnie, wzdłuż ścian i obok niskiego stołu rozmieszczone były siedziska, rzecz najważniejsza – tutaj tak samo jak mesie wisiała na ścianie skrzynka pokazujące magiczne obrazy – telewizor! Tak po prawdzie, to ten telewizor nie był « skrzynką » a raczej płaską deską. No i obraz który ukazywał też był mało ciekawy, widać było dwa rzędy drucianego ogrodzenia i ich gąsienicówka za kierownicą której, siedział ten którego nazywali Jurikiem. - Otwórz bramę - powiedział towarzyszący Nadii, Mitrofan. Drugi, Konowałow, podszedł do stołu i zaczął czymś tam trzaskać, po czym zza ściany rozległ się buczący dźwięk. Telewizor pokazał jak Jurij przejeżdża pomiędzy drucianymi ogrodzeniami, zamyka poszczególne bram, a potem płynnie ruszywszy, znika z pola widzenia. Konowałow zaś, ściągnąwszy z głowy szarą czapkę podniósł z kwadratowej podstawki na stole podłużną rzecz której nigdy wcześniej Nanas nie widział. Przycisnął tę rzecz do policzka i powiedział: - Siergiej Wiktorowicz z tej strony, obu intruzów mamy u siebie. Broń? Została w gąsienicówce, Goroszkow ma na nią baczenie...tak jest! W czasie kiedy Konowałow, rozmawiał z kimś niewidocznym w niezrozumiały sposób, Nanas mógł do dokładniej obejrzeć. Był on wyraźnie starszy, ale ale gęsta szczecina na szerokiej pełnej twarzy, nie pozwalała określić dokładnie wieku. Zresztą w krótko przystrzyżonych włosach nie było śladów siwizny, więc starym nie można go było nazwać. Był też wyższy od Nanasa w odróżnieniu od drugiego strażnika – Mitrofanowa, stojącego obok Nadii. Ten był prawie tego samego wzrostu co dziewczyna. Na twarzy nie miał zarostu, przez co wydawał się młodszy – niewiele starszy od Nanasa. Obaj mężczyźni byli ubrane w długie grube kurtki, o plamiastym wzorze który Nadia nazywała « kamuflażem », tylko że te nie były w zielono-brązowe ciapy, a w białe, czarne i szare. 4
Taki sam deseń miały ich spodnie. A buty które mieli na nogach, nie były zrobione ze skóry, tylko z tkaniny, lub może nawet bardziej z wełny. Szybkim krokiem do pokoju wszedł trzeci. Najpierw Nanas pomyślał, co to Jurij, ale mężczyzna wyglądał całkiem inaczej - trochę niższy, bardziej krępy, i ubrany nie w kamuflaż a kurtkę podobną do nanasowej i puszystą żółto-rudą czapkę. I to mężczyzna był najstarszy wśród obecnych. - No?.. - zakręcił głową, obrzuciwszy Nanasa spojrzeniem niedużych, głęboko osadzonych, szarych oczu. - kto jesteście? I skąd? - Nie przesłuchiwaliśmy ich, Siergieju Wiktorowiczu – powiedział odchodząc od stołu Konowałow – czekaliśmy na was - Ale choć wstępne rozpoznanie to mogliście zrobić? - przymrużył oczy mężczyzna. Następnie zerwał z głowy czapkę, przeciągnął dłonią po szerokiej łysinie i usiadł koło ściany, niecierpliwym gestem wzywając pozostałych żeby zrobili to samo - a więc – popatrzał na stojacych pod przeciwległą ścianą Nanasa i Nadię – na początek się przestawcie. - Wy też - wyrwało się u Nanasaowi. - No dobrze. Siergiej Wiktorowicz Soszyn, szef ochrony głównego obwodu miasta Zorze Polarne. - Nanas - odpowiedział chłopak - Saam. - Co?.. - Soszyn przechylił głowę – Saam? A skąd jeśli można wiedzieć? - Z syjta … Siejdoziero znacie? Kawałek dalej jest jeszcze Łowoziero... - Wiedzieć- to wiem, ale coś trudno mi uwierzyć, że wy stamtąd - w Łowozierie nikt nie mieszka. - Przecież powiedziałem, że nie z Łowoziera! - podskoczył Nanas - nasze osiedle koło Siejdoziera, i niewielu nas tam żyje... - Koniec końców! - klasnął w dłonie Soszyn. - was tam niewiele, wy całkiem dzicy, żyjecie w pokoju, nikogo nie zaczepiacie, szyjecie z jeleni skór marynarskie mundury i lotnicze kurtki … a gąsienicówkę i broń załatwiają wam dobre duchy z magicznej krainy. Tak? - Duchów nie ma … - mruknął Nanas zgubiwszy się w tej rozmowie. - Tak uważasz?! - zdziwił się szef ochrony. Chciał powiedzieć jeszcze coś - sądząc po wyrazie twarzy, nie mniej zjadliwego, ale tu Nadia przytupnęła nogą: - Przestańcie! Czego się wydurniacie? Nie dosłyszeliście! Ubranie i wszystko inne nie jest z syjta. Ja taż nie stamtąd. - Nu-nu-nu!.. - zapraszająco pokiwał Soszyn. - ciekawie posłuchać waszej wersji. - On - machnęła Nadia głową w stronę Nanasa - w rzeczywistości Saam. I żył właśnie tam, gdzie wam powiedział. A ja żyłam w Widiajewie, w bazie łodzi podwodnych. Stamtąd i marynarski mundur i maszyna i cały pozostały sprzęt … Dopowiedzieć jej nie udało się. Szef ochrony Soszyn zaśmiał się nagle tak dźwięczne i zaraźliwe, że to samo uczynili najpierw pozostali wartownicy, a chwile potem i sami przesłuchiwani. Śmiech Soszyna nagle się urwał. - Pierwsza wersja mimo wszystko prawdopodobniejsza - powiedział. - lepiej brzmi jak mówicie że jesteście z tego waszego … m-m-mmm … stajta … - Syjta - poprawił Nanas. - Ot – to, właśnie stamtąd - błysnął łysiną szef ochrony. - Nanas stamtąd, a ja - z Widajewa! - uparcie przytupnęła Nadia - żyłam tam wszystkie lata po katastrofie z ojcem … z miczmanem Siergiejem Igoriewiczem Nikoszynym. Przecież odebraliście jego radiotelegram, czyż nie? Siedzący przed nimi mężczyzna zmienił się na twarzy. Mitrofan i Konowałow chrząknęli i z zakłopotaniem spojrzeli na siebie. - Otrzymaliśmy. Budin … czy on doleciał? - Nie - głucho odpowiedziała Nadia - spadł niedaleko Łowoziera. I stamtąd wysłał do mnie Nanasa. - Jak wasze nazwisko? - urywanie rzucił Soszyn. 5
- Budina. Nadja Siemionowna Budina. - Siemion … zginął? Nadia kiwnęła i spuściła głowę. Szef ochrony przesunął ręką po łysinie, jakby chciał zdjąć czapkę. Nie znalazłszy jej z zakłopotaniem zamrugał. - A samolot?.. Jak ten...Saam...dotarł do Widiajewa? - Jeleniami - powiedział Nanas, trochę obraziwszy się, że rozmawiali o nim tak jakby go tu nie było - a samolot palił się i spadł. - Tam nie da się dotrzeć na jeleniach - jak dawniej patrząc tylko na Nadię pokręcił głową mężczyzna. - naokoło byłego Murmańska na dziesiątki kilometrów takie tło, że … - Wiem, jakie tam tło! - z złością wykrzyknął Nanas - moje jelenie tam umarły!.. Umarłbym i ja ale Siemion dał mi płasz … kombinezon ochronny - chciał jeszcze powiedzieć o talizmanie, ale rozmyślił się obawiając się, że Soszyn znowu zacznie się śmiać. Jednak ten, nadal nie zauważając Nanasa, i nie przestając się uśmiechać, obrócił się do wartowników. - Konowałow! Połącz mnie z kierownikiem garnizonu. - Siergieju Wiktorowiczu przecież jest środek nocy … - I co z tego? - Oleg Borisowicz z pewnością śpi … - No to go obudź. Szerokolicy wartownik skrzywił się z niezadowoleniem, ale podszedł do stołu i znów przycisnąwszy do ucha gładką rzecz zaczął wtykać palec w podstawkę, na której ta do tej pory leżała. Potem długo stał, oczekując przestępował z nogi na nogę, pochylając przy tym głowę jak by oczekiwał reprymendy. Po chwili zaczął mówić przepraszającym tonem. - Olegu Borisowiczu, tu Siergiej Konowałow z centralnego ka-pe-pe. Muszę z wami … tak, wiem … - Wartownik podniósł lewą rękę i spojrzał na nadgarstek – trzecia dwadzieścia siedem...ale muszę...mamy tu intruzów. Podobno, z Widiajewa … tak dokładnie!.. A Siergiej Wiktorowicz tu … tak on chce … tak jest! Czerwony jak zachodzące słońce Konowałow odsunął od ucha gładką rzecz i wyciągnął ją do Soszyna, mruknąwszy przy tym : - Mówiłem że śpi! Opieprzył mnie... - Gadanie! - krzyknął szef ochrony i sam przycisnął rzecz do ucha. - Olegu Borisyczu, to ja kazałem … do rana?.. Mogło i czekać ale gość ciekawy. Córka Siemiona Budina. Tak, z Widiajewa. Gąsienicówką przyjechała … Siemion?.. Siemion zginął. Mówi, że rozbił się pod Łowozierem … sam to jeszcze nie do końca rozumiem. Mówi, że Saama do niej wysłał na jeleniach … do tego właśnie zamierzam … gdzie, do administrację?.. Teraz?.. Oboje?.. No, przecież mówię: Saam tu z nią … tak chłopaczysko jeszcze dzikie całkiem … ze stada jakiegoś … gdzie?.. Zrozumiałem … a może … tak dokładnie, Olegu Borisowiczu! Zostanie wykonane. Soszyn oddał rzecz Konowałow i obrócił się do Nadii: - Jest tak, Nadieżdo Siemionowna … teraz pojedziemy do administracji miejskiej, tam wy nam wszystko szczegółowo opowiecie. Ojciec wasz dobrym człowiekiem był, więc myślę że i was tu potraktują godnie. Ogólnie, to powiedz swojemu przewodnikowi « dziękuję » i idziemy. - Jakiemu przewodnikowi?.. - zamrugała Nadia przenosząc spojrzenie na Mitrofanowa. - temu?.. A za co mam mu « dziękować »? Za to że mi ręki nie złamał? - Waszemu przewodnikowi - machnął głową w stronę Nanasa Soszyn. - podziękujcie, pożegnajcie się, to wszystko … tylko szybko, czekają na nas. - Jak to « pożegnajcie się »? - z zakłopotaniem uśmiechnęła się Nadia - czy Nanas nie idzie z nami? On ma tutaj czekać? - A na co ma czekać? Zrobił co miał zrobić, niech wraca do swojego stada. - Syjta - mimo woli poprawił Nanas. Do niego jeszcze nie doszło, co właśnie powiedział ten mający krótką pamięć łysy mężczyzna. 6
Rozdział 2 Nowy cel. Wyglądało na to że Nadia też nie zrozumiała o czym mówią. Stała, i mrugając z niedowierzania przenosiła spojrzenie pomiędzy szefem ochrony i Nanase. - To jak, będziecie się żegnać? - zapytał jeszcze raz Soszyn. - uwierzcie, Nadju Siemionowna, nie warto kazać władzy czekać na siebie. - Ale dlaczego Nanas … - wyrzuciła z siebie Nadia. - to niemożliwe … niech on też pojedzie, niech opowie!.. Przecież mi pomagał! Jeżeli by nie on … dlaczego go wypędzacie?.. - Ja go nie wypędzam. Taki rozkaz dostałem. - Czyj rozkaz? - Kierownika garnizonu Olega Jarczuka Borisowicza. Akurat z nim szybko się spotkasz. - To wtedy … - Nadia zacisnęła pięści - wtedy ja sama mu wszystko opowiem o Nanasie. I on na pewno każe go wpuścić! - Dziewczyna podeszła do Nanasa i złapała go za ręce: - słyszysz? Zrozumiałeś, tak? Ja tam pójdę i im opowiem, jak my … jak ty … Nadia pociągnęła nosem, oczy jej poczerwieniały, i Nanas, ostrożnie uwolniwszy ręce delikatnie ją objął. - Wszystko dobrze - powiedział - idź. Chciał powiedzieć jakoś jeszcze – coś czułego, dodającego otuchy ale poczuł nagle jak coś niczym wielka łapa ściska go za gardło. Do Nanasa wreszcie dotarło że nie chcą go wpuścić do Zórz Polarnych – do tego właśnie raju, do którego tak się starał dostać....powiedzieć że było mu przykro to tak jakby nic nie powiedzieć. I z jakiegoś powodu było mu bardzo nieprzyjemne myśleć o tym że Nadia może się zorientować jaki ból i zmieszanie czuje. Nie, oczywiście nie myślał o tym że dziewczyna poczuje nad nim wyższość, że jego wypędzają a ina może zostać. Ale po prostu czuł się tak paskudnie, że chciał jak najszybciej stąd iść, uciec daleko, jak najdalej się uda. Jednak Nadia jakby przeczytała jego myśli. - Tylko ty nigdzie się nie oddalaj! - szybko poderwała przestraszona twarz z mokrymi smugami na policzkach – czekaj na mnie! Na pewno wrócę. Opowiem im wszystko i wrócę po ciebie. Nanas kątem oka zauważył, jak Soszyn szepcze coś do strażników a oni potakująco kiwają głowami. Następnie szef ochrony założył czapkę i zawołał : - To wszystko Nadio Siemionowna. Idziemy! Nanas opuściła ręce i cofnęła się nie przestając szeptać: - Tylko czekaj na mnie...wrócę!.. Kiedy tylko za nią i Soszynem zamknęły się drzwi, do Nanasa podeszli Mitrofan i Konowałow. Konowałow: - Idziemy. Podeszli do drzwi którymi tu przybyli, otworzyli potężne zasuwy i bezceremonialnie wypchnęli chłopaka na zewnątrz. Potem Konowałow został z nim, a Mitrofan poszedł otwierać przejścia w drucianych ogrodzeniach. Otworzył, nawołująco machnął ręką, i Nanas poczuł następnego szturchańca w plecy. - Po co? - odgryzł się - ja i tak pójdę. - Jeszcze byś nie poszedł – z krzywym uśmiechem powiedział Konowałow - a jeżeli zechcę - położył rękę na wiszący u niego z przodu automat - to i pobiegniesz. Pochwyciwszy gest wartownika, Nanas przypomniał sobie że został bez broni. - Zwróćcie mój automat - mruknął. - Może, lepiej karabin maszynowy? Albo od razu czołg? - zaśmiał się pogardliwie wartownik po czym przechylił się i znowu do popchnął : - no już, uciekaj! Zapomnij jak tu dotarłeś, a swoim dzikusom powiedz żeby się do nas nie pchali – nie zawsze będziemy tacy dobrzy. Nanas zrozumiał, że z tymi ludźmi nic nie załatwi ani nic od nich nie dostanie. Proszenie o 7
cokolwiek jest bezcelowe. Oni robili tylko to co kazał im szef ochrony. A ten sądząc z rozmowy, też wykonywał tylko polecenia przełożonego. Więc żeby rozmowa miała sens, trzeba by rozmawiać z nieznanym Jarczukiem Olegiem Borisowiczem, do którego Nanas nie miał żadnej możliwości dotarcia. Możliwość taką miała tylko Nadia. Ba, nawet nie możliwość a pewność. I nie miał żadnych wątpliwości że Nadia, załatwi tę rozmowę lepiej niż on by to zrobił. A jemu, no cóż, zostaje po prostu trochę poczekać. I chłopak, nie rozglądając się pomaszerował po wyraźnym śladzie pozostawionym przez ich gąsienicówkę w stronę rzadkiego zagajnika. W trakcie marszu, przypomniał sobie że nie jest taki całkiem bezbronny. Pod kurtką na pasie wisiał w pochwie prezent od « niebieskiego ducha », a w woreczku z jeleniej skóry miał schowane krzesiwo i krzesałkę. Na duszy zrobiło mu się odrobinę lepiej, choć poczucie krzywdy nie zniknęło. Rozpaliwszy ognisko i ułożywszy się obok niego na ściętych świerkowych gałęziach, Nana po raz wtóry obracał w głowie ostatnie wydarzenia, przeżywając przy tym niesprawiedliwość która go spotkała. Szczególne gorzko było myśleć o tym, że Siemion Budin mimo wszystko go wykorzystał, oszukał obiecawszy nagrodę w postaci baśniowego raju. Przecież na pewno wiedział, że «dzikusa» tam nie wpuszczą. Czy naprawdę Nanas nie poszedłby ratować Nadii, tak po prostu bez żadnych fałszywych obietnic? Pewnie nie znając wtedy dziewczyny, by nie poszedł...albo poszedłby, ale nie dla spodziewanej nagrody, a ze strachu przed karą. Przecież wtedy szczerze myślała że to prawdziwy, potężny duch. A może, ojciec Nadii mimo wszystko nie oszukiwał go na temat tej nagrody? Może, on naprawdę myślał, że mieszkańcy magicznego miasta przyjmą w swoje szeregi zbawcę jego córki? A sądził tak, bo sam zapewne postąpiłby w ten właśnie sposób. Bo wygląda na to że «niebieski duch» był dobrym człowiekiem. A może, i kierownik garnizonu Jarczuk to też dobry człowiek … Nadia opowie mu całą historię, i zrozumie że niepotrzebnie obraził innego dobrego człowieka – Nanasa. Ciepło ogniska ogrzało młodego, roztopiło krzywdę, zmiękczyło ból. Myśli stały się rozmyte i płynnie przeszły w sen. A w tym śnie wszystko powtórzyło się znowu: ucieczka z syjta, spotkanie z « niebieskim duchem » - rannym lotnikiem Siemionem Budinym, jego « rozkaz » dla Nanasa, że ten ma wydostać dziewczynę Nadię z bunkra w miejscowości Widiajewo i zawieźć ją do miasta- raju zwanego Zorze Polarne... śniła mu się też śmiertelnie niebezpieczna podróż po zaśnieżonej drodze - « białej gałązce ». Od Łowoziera do oleniegorskiego rozwidlenia, gdzie Nanas, uciekając przed bandytą, pierwszy raz w życiu zabił człowieka. Następnie do zburzonej Koli, gdzie radiacja uśmierciła jelenie i o mało co nie zabiła jego samego. Potem do Widiajewa, gdzie najpierw z nim i wiernym Siejdem spotkał się biały pies Śnieżka, a potem jej pobratymcy pomogli walczyć z koszmarnymi siniegłazami … i oczywiście śniła mu się Nadia, którą spotkał w tajemniczej podziemnej grocie na «wielkiej rybie» - atomowej łodzi podwodnej. A potem przed oczami przeleciała droga powrotna: spotkanie rannego nauczyciela Romana Andriejewicz pod Oleniegorskom, porwanie Nadii, cudowna zdolność Siejda, dzięki której Nanas nauczył się kierować gąsienicówka i uratował dziewczynę …śnieżne żaglowce, które za cenę własnego życia zatrzymał stary nauczycie. I jeszcze spotkanie z wielkonogim potworem, które mało nie skończyło się śmiercią obojga....… lecz kiedy przyśnił mu się koniec tej trudnej i długiej drogi - światła na ścianach najdroższego miasta Zorze Polarne – Nanas się obudził. Słońce jeszcze nie podniosło się ponad niewysokie i rzadkie drzewa, ale jego promienie już wymalowały śnieg różowym kolorem. Bezchmurne, błękitne niebo, obiecywało cudowny dzień. Ale dla młodego Saam wszystkie te cudowności były nieważne wobec jednego życzenia: chciał, żeby Nadia wróciła i powiedziała, że im obojgu pozwolono zostać w bajecznym mieście. Jednak dziewczy obok niego nie było … Nanas szybko zerwał się ze świerczyny i pośpiesznie wydostał się zza drzew. Chłopak nagle z przerażeniem pomyślał że Nadia nie mogła znaleźć go w ciemności i poszła do petersburskiej trasy podejrzewając że on nie doczekawszy się jej powrotu ruszył tam skąd przyjechali. 8
Jednak, kiedy wydostał się na otwartą przestrzeń, od razu zobaczył swój samotny, dobrze widoczny w w ukośnych promieniach wschodzącego słońca ślad, ciągnący się wzdłuż pozostawionych przez gąsienicówkę bruzd, kończących się pod obronną ścianą. To wszystko wskazywało na to że Nadia, nadal znajduje się wewnątrz. Ale dlaczego? Przecież powiedziała mu, żeby na nią czekał że ona na pewno wróci!.. Nawet jeżeli jej prośba o wpuszczenie Nanasa, nie została by wysłuchana, Nadia na pewno przyszłaby powiedzieć mu o tym. Chciał wierzyć, że w takim przypadku nie zdecydowało by się go zostawić...a może by się zdecydowała? Albo już to zrobiła? Chłopaka mróz smagnął po ciele, chociaż ranek był całkowicie bezwietrzny i w ogóle nie mroźny. Uwierzyć w to, że Nadia zapomniała o nim, porzuciła, a to co było między nami wymieniła na cuda baśniowego raju – po prostu nie mógł! A dokładniej - nie chciał w to wierzyć … ale « nie mógł » i « nie chciał » - to dwie różne rzeczy. I o ile to że nie chciał było zrozumiałe, to tak samo było zrozumiałe że jednak mógł uwierzyć. Nanas zmrużył oczy i skrzypnął zębami. « nie, tak na pewno się nie stało! - jak mogłeś w ten sposób pomyśleć o Nadii! Nie zmieniłeś się wcale, jak byłeś głupkiem tak jesteś, może słów znasz teraz nieco więcej! Jeśli myślisz, że Nadia byłaby zdolna do czegoś takiego, to znaczy że ty sam lekko byś wydał tego kogo kochasz!» Ostatniej myśli tak się przestraszył się że zaczął krzyczeć na głos: - Nie! Nie mogę!.. - i otworzył szeroko oczy. A potem go znów ścisnął go mróz. Pomyślał nagle że Nadia nie wróciła nie dlatego, że zapomniała o nim, a dlatego że nie mogła tego zrobić. Może coś jej się przydarzyło w tym przeklętym « raju »? Może miejskim władzom nie spodobało się to, co opowiedziała, i ją gdzieś zamknęli za karę ? Albo po prostu znalazła się w rękach złych ludzi?Niech by Zorze Polarne i były baśniowym miastem (chociaż co do tego Nanas zaczął już mieć wątpliwości), ale przekonał się już że ludzie tam żyli różni. Choćby Konowałow z Mitrofanem! A i Soszyn niewiele od nich lepszy... Nanas nie od razu zrozumiał, że już nie stoi w miejscu tylko niemal biegnie w stronę miasta. Do pierwszego rzędu drutu kolczastego zostało jeszcze z dziesięć kroków kiedy usłyszał: - Stój! Chłopak zatrzymał się i spojrzał na bramę, dokładniej, na te drzwi obok nich, którymi ich wczoraj wpuścili, ale nikogo tam nie zobaczył - i brama i drzwi były zamknięty. Wtedy uniósł głowę i zobaczył w tym miejscu, skąd w nocy świecił reflektor, niewielkie okienko w drewnianej oprawie, zabezpieczone grubym drutem. Szkło reflektora, błyszczało w promieniach słońca. Obok stał mężczyzna w szarym kamuflażu i celował w Nanasa z groźnie wyglądającej broni, która była dużo większa od znanego mu « kałasza ». Oczywiste było że mężczyzna nie jest jednym z trójki spotkanych w nocy, ale podobny był do nich nie tylko strojem, ale i posępnym, nieprzyjemnym wyrazem twarzy. - A ty kto? Gdzie leziesz? - rzucił z góry - Jestem Nanas. Przyjechałem tu w nocy razem z Nadją. Ją wyprowadził Soszyn … - A-a!.. Dzikus … słyszałem. I czegoś znowu przylazł? Wpuszczać cie zabroniono. - Chciałem się tylko dowiedzieć co z Nadią? Gdzie ona jest? - A skąd mam wiedzieć? Jest tam gdzie ma być? A ty spieprzaj! Nie pójdziesz, strzelać będę. - Poczekaj! - zaczął błagać Nanas - dowiedz się co z nią. Przecież to nie trudne. Na dole macie taką rzecz przez którą można mówić z waszym dowódcą. Porozmawiaj z nim, spytaj o Nadię, bardzo cie proszę!.. Jego słowa z jakiegoś powodu bardzo rozweseliły mężczyznę. Ten, przechyliwszy głowę do tyłu zaczął głośno śmiać się tak głośno że mało nie zgubił szarej futrzanej czapy. W ostatniej chwilę złapał ją, zaklął i wykrzyknął: - Ty naprawdę jesteś totalny dureń. Jaka sztuczka? Telefon?.. Chcesz, żebym opuścił stanowisko i pobiegł dzwonić? 9
Chłopak przytaknął. - A kto będzie dozór prowadzić? Może wleziesz tutaj i popilnujesz za mnie przy karabinie maszynowym? Nanas ucieszył się: - Tak, wlezę! Umiem strzelać. A ty schodź, powiedz Nadii, że na nią czekam. Mężczyzna nagle wpadł w złość. - Spadaj idioto! Spieprzaj ! Nawet naboju mi na ciebie szkoda. Co za żałosny dureń. Ni zrozumiałeś że twojej Nadii, na chuj jesteś potrzebny? Dzikus jesteś więc do swoich dzikusów wracaj, tam sobie baby szukaj – takiej samej jak ty : głupiej i nieumytej. « Myłem się dwa dni temu! » - o mało co nie wyrwało się Nanasowi, ale zrozumiał że to by tylko potwierdziło słowa wartownika. Zresztą nie to było najważniejsze. Krzyknął: - Nadia nie jest taka! Jestem jej potrzebny! - To ty jesteś nie taki, idioto! - z jakiegoś powodu mężczyzna rozzłościł się jeszcze bardziej i krzyczał bardziej donośnie – znaj swoje miejsce dzikusie i miej pretensje tylko do siebie... Rozległ się szczęk repetowanej broni. Mężczyzna przypadł do karabinu maszynowego. Nanas zrozumiał, że za chwile będzie strzelać, i zaczął szybko się odsuwać. Po chwili odwrócił się i pobiegł do lasu, czują napięcie pleców w oczekiwaniu na strzał. Zatrzymał się dopiero wtedy kiedy do najbliższych drzew miał jak ręką sięgnąć. Wartownik nie strzelił - z pewnością, naprawdę szkoda mu było amunicji. Chłopak obejrzał się. Ściana ciągnęła się i na lewo, i na prawo, jak okiem sięgnąć. Choć wydawało się że daleko z prawej strony jednak się kończyła. Ta ściana zrobiona z betonowych płyt, cegieł, kamienia, stalowych taśm, nawet z daleka wyglądała tak nieprzystępnie, że przedostać się przez nią było można tylko lecąc. A skrzydeł u Nanasa nie było. A nawet gdyby były, to i tak zestrzeliliby go wartownicy znajdujący się w 'pudełkach' rozmieszczonych regularnie na całej długości muru. Za tą nieprzebytą przeszkodą, widział liczne rzędy domów. Budynki były zbyt daleko żeby rozpoznać szczegóły, ale i tak budziły w nim dreszcz. Nie chciało się się wierzyć w to co widziały oczy. Coś podobnego czuł wtedy kiedy po raz pierwszy zobaczył kamienne « kosze » w Łowozierie. Ale wtedy jeszcze myślał, że wszystkie te cuda – to dzieła wszechmocnych duchów, a nie ludzkich rąk. Zresztą, tamtych dwupiętrowych budynków nie można było porównywać z tymi – tutaj niektóre swoimi dachami sięgały nieba! Mimowolnie znów przemknęła myśl, czy ludzie naprawdę byli zdolni do stworzenia czegoś takiego? Ale teraz, chłopak już umiał nie poddawać się takim myślą. Zmusił samego siebie, żeby się uspokoić i zamknąć mimo woli rozwarte usta. Tak, miasto które go nie przyjęło nawet z daleka było zadziwiające. I zadziwiający byli ludzie którzy je zbudowali, i którzy w nim mieszkali. A jednym z tych ludzi była teraz Nadia. Słowa wartownika o tym, że z niego jest nieumyty dzikus, stały się teraz dla niego bardzo nieprzyjemnie zrozumiałe. Bo przecież on w istocie jest dzikusem – nie zna połowy liter, jeszcze kilka dni temu bał się odgłosu silnika gąsienicówki, nie wiedział co to skarpety i gdzie się je zakłada. A Nadia? Nadia wiedziała to wszystko i nikogo ani niczego się nie bała. Teraz spotkała się z ludźmi swojego « plemienia ». Ludzi którzy potrafili poderwać w niebo ogromne « ogniste sanie », którzy nawet śmiercionośną radiację zmusili do pracy dla własnej korzyści – musiała dawać światło i ciepło. Oczywiste było że tymi potężnymi ludźmi będzie jej lepiej i ciekawiej niż ciemnym, żałosnym Saamem z głębokiej głuszy. Oczywiste, że zobaczywszy ich, od razu o nim zapomniała. I nie ma w tym jej winy. I dlatego wartownik miał racje kiedy powiedział, że Nadii nie potrzebny taki dzikus.. Chłopak nie zauważył że po jego policzkach lecą łzy. Najbardziej na świecie chciał teraz po prostu umrzeć. I nawet nie cieszył go teraz fakt, że aby zrealizować to życzenie wcale nie musi sam kończyć ze sobą, ani rzucać się pod kule wartowników. Zimą - bez broni, z dala od ludzkich siedzib (Zorze Polarne choć były blisko, po prostu dla niego nie istniały), wcześniej czy później zginie. Nawet jeśli nie zagryzie go mniejsze czy większe zwierze, to po prostu umrze z głodu. 10
A prawda, nadal miał przy sobie prezent « niebieskiego ducha » - nóż. Więc może wystrugać dziryt i spróbować polować po drodze. Ale po drodze dokąd..? Niespodziewanie myśli o śmierci zrobiły ostry zakręt. Koniec końców przyszło mu do głowy, że na śmierć zawsze się czas znajdzie, to w końcu prosta sprawa. A bardziej skomplikowane będzie przeżycie w takiej sytuacji. Ale najpierw trzeba wymyślić dokąd iść. Najpierw Nanas pomyślał o porzuconej gąsienicówce. Nie było do niej daleko, stamtąd już widzieli światła Zórz Polarnych. Co prawda przejeżdżali przez jezioro, ale wszystko jedno – tam da radę dojść. Ale co dalej? W baku gąsienicówki zostawało bardzo mało benzyny, i do Monczegorska na pewno nie dojedzie. Zresztą nie ma sensu tam jechać – chyba tylko po to żeby go rozszarpali rozwścieczeni bandyci. A może, pojechać w inną stronę?.. Przecież sanktpetersburska trasa nie kończyła się w Zorzach Polarnych!.. Ale co znajdowało się dalej? Czy były niedaleko jeszcze jakieś inne miasta albo ludzkie osiedla? Tego nie wiedział. Podążając, do jak się okazało nieprzyjaznego « raju », nie zawracał sobie głowy sprawdzaniem co jest dalej. « Ty jednak jesteś głupek! » - wymierzył sobie w myśli policzek, bo przypomniał sobie że mapa którą dostał od ojca Nadii, jest schowana u niego za pazuchą. Chłopak sięgnął i rozwinął mapę. Zorze polarne znalazł od razu – robił to już wcześniej wiele razy, i dokładnie zapamiętał gdzie znajduje się kilka kwadracików, podpisanych dwoma, do niedawna najdroższymi dla niego słowami. Kiedy je zobaczył, ponownie zaciążyła mu w piersi gruda gorzkiego żalu. Ale potrząsnął głową i odrzucił od siebie tą przeszkadzającą w działaniu gorycz. Potem, przesunął palcem po wąskiej brązowej linii oznaczającej trasę Murmańsk - Sankt Petersburg. Pasek omijał Zorze Polarne z lewej strony i podążał w dolną część papierowego arkusza. A tuż obok znajdowała się grupka kwadracików opisana dużymi literami « Kandałaksza ».Nanas nie znał drugiej litery od końca, dlatego przeczytał « Kandałaksza ». Wyraz nie przypadł mu do gustu, ale to miasto przynajmniej znajdowało się blisko. Bliżej niż niebezpieczny Monczegorsk, więc Saam nie namyślał się dłużej co będzie jego nowym celem. Z pewnością nie ostatecznym, a pierwszym na jego nowej drodze – ale cel to cel. A kiedy ma się cel, życie zyskuje sens. Nawet nie tak, po prostu go zdobywa. Rozdział 3 Złe wieści Decyzje zostały podjęte, ale na duszy stało się Nanasowi niewiele lepiej. Nawet nie chodziło o to że nie przyjęli go do obiecanego przez «niebieskiego ducha » raju, choć i to było gryzącą serce krzywdą. Ale nie dawało to nawet części tego bólu który sprawiała zdrada Nadii. A jeszcze bardziej uwierało go to że tak lekko i łatwo w jej zdradę uwierzył. Dlatego że tak było prościej. W ten sposób odchodził obrażony ale dumny. Z czystym sumieniem. Przecież jeżeli ukochanej jednak przydarzyło się nieszczęście, to tak czy inaczej pomóc jej w niczym nie może. Chłopak splunął i o mało znowu nie rzucił się w stronę ściany, nawet zrobił w jej stronę krok czy dwa. Ale od razu się zatrzymał. Uderzył z rozmachem sam w siebie policzek, potem jeszcze raz i jeszcze...usiadł, zaczerpnął w garście śniegu i zaczął zaciekle trzeć nim twarz, jak gdyby chciał zmyć z twarzy palący go wstyd. - Zapomnij o wszystkim!.. - wysyczał wściekle zrywając się na nogi – byłeś sam i jesteś sam. No tak, wypadałoby wspomnieć że wcześniej nie był taki do końca sam – teraz bez wiernego Siejda, był już naprawdę skrajnie samotny. Przypomniawszy sobie o swoim mądrym i odważnym psie, Nasas miał ochotę wyć z żalu jak wilk. A najlepiej to przeobrazić się w wilka, albo jeszcze lepiej w takiego samego psa jak nowe stado Siejda, pobiec do nich, być w stadzie i żyć tam w całkowitej harmonii z przyrodą, prosto i zwyczajnie. Oczywiście takie marzenie nie mogło się spełnić, ale o mało co nie zmusiło go do zmiany decyzji i 11
podążenia za swoim czworonożnym przyjacielem. Pomyślał że mógłby spróbować dogonić Siejda gąsienicówka, jeśli tylko w baku starczy paliwa... Jednak mimo wszystko ostatnie słowo należało do rozumu. Nanas wiedział, że przez noc pies odbiegł bardzo daleko, i paliwa na pewno nie starczy. A nawet gdyby dogonił wiernego Siejda, to co dalej. Iść pieszo, bez broni, omijając bandyckie miasta?.. A potwory? I nie tylko potwory - nawet zwykłe wilki, a już tym bardziej niedźwiedzie, staną do niego niebezpieczeństwem nie do pokonania. Tak samo jak głód. I jeszcze radiacja, przeciwko której nie miał teraz ochrony. Nie tylko « magicznej malicy » « niebieskiego ducha », ale nawet kamiennego talizmanu, który został u Nadii. Nie, drogi wstecz nie było. Byłby to ciągły wyścig, bez szans na wygraną. Oczywiście że byłoby lepiej jechać niż iść. Ale nie chciało mu się wracać po maszynę. Tym bardziej, że mogło być tak że paliwo skończy się dokładnie w tym miejscu gdzie akurat stoi. Chłopak znowu wyciągnął mapę, żeby dokładnie określić w którą stronę ma pójść. Wyglądało na to że znajdował się całkiem niedaleko od drogi, która mija z lewej strony Zórz Polarnych, i biegnie w dół mapy do miasta « Kandałakie », którego nazwy nie potrafił poprawnie przeczytać. Nanas schował mapę za pazuchę i energicznie ruszył w stronę.. Droga pokazała się naprawdę szybko. Idąc nią, przez przerwy w rzadkiej roślinności, widoczna była od czasu do czasu ściana niegościnnego miasta. Dlatego, Nanas idąc starał się nie patrzeć w tę stronę. I dopiero postanowił zrobić pierwszy postój – specjalnie spojrzał w lewo. Ściany nie było, Polarne Zorze zostały z tyłu! Młody Saam zszedł z drogi i usiadł na przewróconym drzewie. Kiedy się rozejrzał, zorientował się że las był tu znacznie gęstszy. Rosły tu głównie brzozy, i wyglądało na to że rosną one gęściej i są wyższe niż w lasach które mijał. A to znaczy że to prawdziwy, dziki las w którym na bezbronnego człowieka czekało wiele niebezpieczeństw. Jeśli dopadną wilki – jednym nożem się nie obronisz. Trzeba było wystrugać chociaż coś podobnego do dzirytu, niechby i był bez ostrza. Zresztą, w charakterze ostrza można użyć samego noża, wystarczy przywiązać go do drewna paskiem. Idea którą wymyślił, poprawiła mu humor, jednak burczenie w pustym żołądku stawało się coraz silniejsze. Jego żołądek wyraźnie nie miał ochoty czekać aż właściciel zrobi dziryt a potem zdobędzie i przygotuje jakieś jedzenie. Żołądek chciał jedzenia jak można najszybciej – najlepiej teraz! Nanas rozgarnął śnieg, mając nadzieję znaleźć krzaczki brusnicznika, na którym od jesieni mogły zostać jagody. Roślinę znalazł, ale jagód było wszystkiego dwie , w dodatku małe i pomarszczone. Widocznie, mieszkańcy Zórz Polarnych, robiąc zapasy na zimę wyzbierali wszystko dookoła bardzo dokładnie. Wydawało mu się że od dwóch mizernych jagód, głód tylko stał się silniejszy. Chłopak postanowił nie tracić więcej czasu, tylko jak najszybciej zrobić dziryt i upolować nim zająca albo kuropatwę. Albo choć leśną mysz lub wróbla. Tylko trzęsącymi się rękami ciężko będzie trafić w tak mały cel... Struganie drzewca dzirytu szło mu bardzo opornie, dłonie faktycznie się trzęsły. Możliwe że nie tylko z głodu. Nanas nawet domyślał co było powodem, ale zabronił sobie o tym myśleć. Z tego wszystkiego, przesuwając nożem po niewielkim dzirycie, jeszcze skaleczył się w rękę. Wybuchnęła w nim taka złość, że zdawało mu się, że gdyby wypadły teraz na niego trzy sniegiłazy, to zadusiłby je wszystkie gołymi rękami.! Zresztą, lepiej by było gdyby w jego ręce wpadł ktoś bardziej jadalny, choćby i wilk lub lis. Nanas zagłębił się w las już z całkiem daleko, ale jak na złość, żadne ptactwo ani inny zwierz nie mu się nie nawinął. A on sam, cały czas zdenerwowany i spięty, w żaden sposób nie mógł osiągnąć niezbędnego do polowania skupienia. Teraz powinien wyrzucić z głowy wszystko co zbędne i nastawić się tylko na polowanie. Saam zatrzymał się, otrząsnął i zaczął wsłuchiwać. Wiatru nie było i każdy dźwięk mógł być teraz wydany tylko przez żywą istotę – potencjalny przyszły posiłek. I dosłyszał w końcu dźwięk. Co prawda nie do końca taki na jaki liczył. Wydawało mu się że od strony Zórz Polarnych krzyczy jakiś człowiek. I to nie po prostu nieznajomy, obcy człowiek ale... Nadia. 12
Potrząsnął głową i przysłuchał się znowu. Nic nie usłyszał, to było jakieś złudzenie! Jak tak dalej pójdzie to niedługo będzie nie tylko słyszał głosy, ale i zobaczy widma! Czy naprawdę tak trudno wyrzucić z głowy te dziewuchę?! Wszystko co miał wykonać w ramach danej « niebieskiemu duchowi » obietnicy – wykonał. Więc jeśli jednak jakieś duchy istnieją to mogłyby go zostawić w spokoju! A jeśli nie to niech chociaż pomogą! Może te głosy to on już z głodu słyszy... Nanas poszedł by dalej, ale nagle usłyszał dźwięk dalekiego wystrzału. Znowu od tej strony, skąd zdawało mu się że dobiegł go krzyk. Teraz nie miał wątpliwości, strzały były jak najbardziej realne. Przez chwilę słuchał w skupieniu, ale następnych strzałów nie było. Mimo tego chłopak postanowił wrócić do drogi. Może...może ktoś znalazł się w kłopotach? Nawet teraz odrzucał od siebie sugestię że krzyczeć i strzelać mogła Nadia. Wolał, przyjąć że to nieznany i bezosobowy « ktoś ». Jak by nie było, niepokój był na tyle silny, że chłopak zapomniał o głodzie, i rzucił się wstecz prawie biegiem – na tyle szybko na ile pozwalała mu zapadająca się pod nogami szreń. Co kilka kroków przystawał i obracając głowę nasłuchiwał. Ale następnych krzyków ani wystrzałów nie było. Za to, kiedy już prawie dopadł krawędzi drogi, usłyszał inny dźwięk – dochodzący z przeciwnej do Zórz Polarnych strony. Najpierw był bardzo słaby i przypominał pisk komara, którego oczywiście w zamarzniętym lesie być nie mogło. I przez to dźwięk był niepokojący, bo skoro komarów nie było to mogło to być kolejne złudzenie. Dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy i głośniejszy i po chwili Nanas zorientował się co do jego natury – to był huk motoru gąsienicówki! Chłopak wybiegł na drogę i zaczął kręcić głową. Ze strony z której dochodził dźwięk, ukazał się szybko rosnący czarny dźwięk. Nawet nie słysząc dźwięku pracującego agregatu, od razu było widać że to gąsienicówka – szybkość poruszania była zbyt duża jak na sanie. Ale i z drugiej strony, tam gdzie zostało niegościnne miasto zza drzew pojawił się drugi czarny punkcik. Tyle że ten poruszał się dużo wolniej, z prędkością pieszego człowieka. Nanas potrafił już rozróżnić jego sylwetkę, nawet dostrzegł broń którą ten zauważywszy go zaczął wymachiwać. Tylko posuwało się powoli, jak i położone pieszemu człowiekowi. To, co to właśnie człowiek, Nanas już potrafił obejrzeć, nawet zobaczył w rękach u człowieka broń, którym ten, zauważywszy go natychmiast stanął wymachiwać. Szum samojezdnych sań stawał się coraz głośniejszy, musiały być już blisko. Chłopak zwrócił głowę w tamtą stronę, ale nie miał okazji zobaczyć dokładnie tego który prowadził sanie. Ten ostatni nie zwalniając nawet trochę, zjechał z drogi i poleciał w śnieg. Wywrócona gąsienicówka, ryknęła silnikiem ostatni raz, i wyrzuciwszy spod gąsienicy śnieżną fontannę gwałtownie ucichła, uszy wypełniły się dzwoniącą ciszą. Nanas, natychmiast zapomniał o drugim człowieku i pobiegł pomóc temu który wypadł z trasy. Tu na otwartej przestrzeni, szreń była znacznie twardsza niż w lesie i krusząc ją przy upadku, kierowca gąsienicówki silnie poranił sobie twarz. Przez to i on sam i śnieg wokół były zachlapane krwią. Cierpiący mężczyzna leżał na boku, twarzą w stronę Nanasa i na pierwszy rzut oka wyglądało że poza obrażeniami na twarzy, w inny sposób nie ucierpiał. Jednak jeszcze zanim dotarł, do poszkodowanego, ogarnęło go niedobre przeczucie. A dotarłszy od razu zrozumiał że przeczucie go nie myliło – w plecach mężczyzny w takt nierównego słabego oddechu poruszały się drzewce strzały. Oczy rannego pozostawały zamknięte, nie ruszał się, wszystko wskazywało na to że jest nieprzytomny. Nanas pogubił się nie wiedząc, co robić. Z pewnością, trzeba było wyciągnąć na drogę gąsienicówka i zawieźć biedaka … ale gdzie?.. Do tych którzy go postrzelili? Właśnie, a co jeśli oni jadą za nim? Wyskoczą zza drzew, zobaczą obcego człowieka i też przeszyją strzałami? Chłopak nieświadomie usiadł na śniegu i z obawą spojrzawszy na drogę w lewo, mało nie krzyknął z zaskoczenia. Człowiek w czarnym ubraniu był tuż obok. Zaabsorbowany losem rannego, Nanas całkiem zapomniał o tym drugim. A przecież ten ostatni w rękach dzierżył nie prosty łuk, a najprawdziwszy automat! Jeżeli teraz strzeli – Nanas zginie. Nie uchyli się, a uciec nie zdąży. 13
Zaryzykować i rzucić dzirytem? Zerwał się na nogi, złapał swój licho wystrugany oręż i nagle zduszonym, piskliwym głosem krzyknął: - Czego?! Nie podchodź! Zabiję!.. I usłyszał w odpowiedź: - Nanas, ty co? To przecież ja! - Nadia?! Wstrząs okazał się tak silny i niespodziewany, że Nanasowi pociemniało w oczach, nogi zmiękły, z niewładnej ręki wypadł dziryt, a chłopak w ślad za nim runął obok rannego mężczyzny. - Co?.. Co z tobą?! - zaczęła krzyczeć rzucając się do niego, dziewczyna - jesteś ranny? Jak? Gdzie?.. Prawdopodobnie, zobaczywszy na śniegu krew, Nadia pomyślała że chłopakowi też się oberwało. Upadła na kolana, odrzuciła automat i zaczęła obmacywać twarz i pierś Nanasa, a następnie spróbowała przewrócić go na bok. Młodemu Saam było tak przyjemne czuć ręce ukochanej, że zamarł mimo woli starając się przedłużyć cudowną chwilę. Ale kiedy tylko Nadia zobaczyła na jego twarzy błogi uśmiech, odskoczyła. - Ty co, szydzisz? Wygłupiasz się?.. Dlaczego uciekłeś, ty bydlaku bez serca?! Ledwo nie oszalałam! Przecież umawialiśmy się że mnie zaczekasz! Nagle z oczu dziewczyny strumieniami trysnęły łzy. Nadia zasłoniła twarz dłońmi, jej ramiona zaczęły się trząść. Słabość opuściła Nanasa. Szybko zerwał się na kolana, przysunął się do ukochanej i, objąwszy ją rękami, mocno przycisnął do sobie. - Czekałem na … - zamamrotał. - czekałem, czekałem, a ciebie jak nie było tak nie było.. i ja pomyślałem...że ty...że ja.. że ja ci już nie jestem potrzebny. - Kretyn! Idiota! - zaszlochała Nadia. - jak mogłeś?! Jak tylko mogłeś … takie!.. Dziewczyna oderwała od niego ręce, zacisnęła pięści i zaczęła go okładać po ramionach i plecach. Z zmieszanie połączone z uczuciem nagłej i nieprzemożonej czułości sprawiło że aż się skulił. - Nie trzeba, nie płacz - zaszeptał - wszystko dobrze … tak, głupek jestem. Największy na świecie chyba głupek i idiota. A bij mnie, należy się. Tylko wal mocno, żebym na długo zapamiętał... - Ciebie trzeba nie tłuc a zatłuc! - załkała Nadia zostawiwszy wreszcie plecy Nanasa w spokoju. Chciała powiedzieć jakoś jeszcze ale tuż obok nich rozległ się jęk, i do rzeczywistości przywołała ich myśl że nie są tu sami. Nanas, ostrożnie zdjąwszy z siebie ręce Nadii , przysunął się do rannego i pochylił się nad nim. - To kto?.. - spytała Nadia. - widziałam jak zjechał z drogi ale … - Nie po prostu zjechał - odpowiedział Nanas - w plecy strzałą dostał. - Strzała?.. - zamrugała dziewczyna, i podniósłszy się na nogi, też podeszła do leżącego obok mężczyzny - oj, prawda strzała! Kto go?.. - z przestrachem zaczęła się rozglądać po bokach. - Jaka to różnica, kto! - odpowiedział Nanas. - musi natychmiast coś robić … trzeba zawieźć go do Zorze Polarnych! Przecież tam, z pewnością, jest ktoś kto umie leczyć. - Nie wiem, czy dowieziemy - znów pochyliwszy się nad rannym, powiedziała Nadia. I zobaczywszy, że ten wykrzywił zakrwawione policzki i uniósł powieki, spytała: - co ci się stało? Kto was ranił? - Babrbarzyńcy … - znowu mrużąc powieki, zajęczał ranny. - na Kandałaksz … napadli … wszystkich zabili … wszystkich … ja jeden … chciał … w Zorze Polarne … uprzedzić … oni tam … szybko … wiele … zastępy … ciemność!.. - Mężczyzna szarpnął się i szeroko otworzył szeroko nagle oczy, które, wyglądały tak jakby znów widziały koszmar o którym mówił. Nanasowi wydawało się że w tych pełnych nieopisanej męki oczach odbija się jakaś straszna ciemność. Jemu samemu przebiegł dreszcz po plecach, i zrobiło się zimniej niż wskazywała na to pogoda. Drżącymi ustami powiedział: 14
- Możecie stanąć? Zawieziemy was do Zorze Polarnych!.. - Nie trzeba … - ledwie słyszalnie odpowiedział mężczyzna - mi nie pomożesz … wy sami … szybciej tam … powiedzcie … barbarzyńcy … wiele … mrowie … - Jak daleko stąd? - spytała Nadia. - Nie wiem … aż nie ma … mnie ranili jeszcze tam … jechałem długo … póki mogłem … oni idą pieszo … spieszcie!.. Szybciej!.. Nagle spazmatycznym szarpnięciem podniósł głowę jakby próbując obejrzeć się na pozostałych z tyłu wrogów, ale niemal od razu głowa mu opadłą i leżał już nieruchomo, patrząc szeroko otwartymi oczami w błękitne niebo. - Umarł … - wypuścił powietrze Nanas i przesunął drżącą dłonią po twarzy zmarłego, zamykając mu oczy. - I co teraz? - spytała Nadia. - Trzeba by pochować, ale wygląda na to że nie ma czasu … - Gdzieś się spieszysz? - Przecież sama słyszałaś: trzeba uprzedzić o niebezpieczeństwie!.. - Kogo? - krzywo uśmiechnęła się dziewczyna. - kogo chcesz uprzedzać? Tych co cie wyrzucili jak szczeniaka, żebyś zdechł z głodu i zimna? I jeszcze przedtem ograbili... - No i co? - ruszywszy brwiami odpowiedział Nanas – nie o to chodzi. Nie o mnie...ludzie mogą zginąć. - Tak cię obchodzi los tych ludzi?! - wybuchnęła nagle Nadia. Twarz jej sczerwieniała a nozdrza rozszerzyły się jak u drapieżnika - wydawało się, jeszcze chwila, i rzuci się w bójkę - tych nienażartych wieprzy? Czy skoro zbudowali elektrownię to mają prawdo dzielić ludzi na godnych i na śmieci...zobaczyłbyś mordę tego Jarczuka, dowódcę garnizonu. Patrzał na mnie jak na wesz, a jak wspomniałam o tobie to myślałem że szczękę sobie złamie, tak się skrzywił! - Czyli udało ci się z nim spotkać … - A tak! I nie tylko z nim. On tylko garnizonem dowodzi, a wszystkim szefuje mer miasta, Wiktor Pietrowicz Safonow. Kiedy Jarczuk nie chciał o tobie słyszeć, postanowiłam i z nim porozmawiać . Całe rano czekałam u niego w biurze, dobrze choć że w cieple, na dworze nie kazali czekać... - I co ten … mer?.. - A nic! - błysnęła oczami Nadia - Gładziutki taki, okrąglutki. « Ach-ach-ach, Nadieńka, oj-iej-iej!.. Jak bardzo ja wam rad, jak rad! A wasz ojczulek to wielki człowiek był – i ręce złote miał, z gówna cukierek zrobił!.. » - Z czego ten cukierek...? - zrobił okrągłe oczy chłopak. - Tak się mówi tylko. Coś z niczego... ale kiedy spytałam czy można przyjąć do grona członków miasta jeszcze jednego sławnego człowieka, od razu zaczął kręcić. Że środków brakuje, że zapasy, że tamto i owamto. Że gdyby ten człowiek, też umiał coś czego nie umieją inni, na przykład samoloty naprawiać, to może by była inna sprawa... A on sam, gadzina gruba jakby siedem obiadów zjadł! Krótko mówiąc plunęłam na ten ich bydlęcy raj i zażądałam odwiezienia do bramy. Ledwo swój automat wyszarpałam od ochrony, jeszcze połowę patronów z magazynków wyciągnęli. Oni wszyscy jedna swołocz - i wartownicy, i Jarczuk, i Safonow. - Ale nie oni jedni tam mieszkają - spuściwszy oczy , cicho ale twarde zaoponował Nanas – na pewno nie wszyscy są tam tacy. Na pewno i dobrzy prości ludzie tam są. Ojciec twój tam mieszkał. Pomyśl sama, mógłby żyć wśród samych łajdaków? - Wszystko jedno! - uparcie machnęła głową Nadia chociaż wściekłość jej wyraźnie malała. - Co « wszystko jedno »? A ty sama co proponujesz? - Proponuję pojechać. Wrócić do Widiajewa . Poradzimy sobie i bez tego cholernego raju! - Ale … i tak nie dojedziemy … nie starczy benzyny. I bandyci … - I co że bandyci? - zarzuciła głową dziewczyna - Bandyci też ludzie. Diabli wiedzą, czy nie lepiej u nich...gdyby Zorze z innymi miastami podzieliły się energią, może i tam by było normalne życie! 15
- Nadia - spojrzał na ukochaną chłopak - ja przecież nie mówię żeby nie jechać. Z tobą - gdzie sobie zażyczysz, a tu i tak nie chciałem zostawać. Ale wszystko jedno, uprzedzić trzeba. Inaczej sami staniemy się takimi samymi jak oni … - Rób jak chcesz! - Nadia gwałtownie obróciła się, i wzniósłszy automat poszła z powrotem - Hej … - pogubił się – a ty gdzie?.. - Trzeba wyciągnąć na drogę maszynę. Nie ma co iść pieszo, jak technika jest. Pełny radości Nanas pośpieszył się w ślad za dziewczyną. We dwójkę szybko udało się podnieść i wytoczyć na drogę gąsienicówkę. - Tylko do tych « rajskich » Zorzy nawet nie wchodzę - usadowiwszy się na miejscu kierowcy mruknęła Nadia - podjedziemy do perymetru, poczekam na ciebie w lesie, sam podchodzisz..i jeszcze jedno, strzałę zabierz. - Po co? - wzruszył ramionami – żadne z nas nie ma łuku - A dowodów na słowa tego człowieka też nie masz. - No tak - uznając jej słuszność, gorzko uśmiechnął się Saam – mało to głupot nagada ten bezużyteczny dzikus! - No właśnie - przytaknęła Nadia. Rozdział 4 Powrót Ledwo w oddali pokazała się ściana, dziewczyna zatrzymała gąsienicówkę. - Co robisz? - spytał Nanas. - Tu zaczekam - kiwnęła w stronę ściany Nadia - idź. - Dlaczego tu? - A czy to nie wszystko jedno? Ochrona jest wszędzie, łączność tu maja wszędzie jest, więc bez różnicy gdzie zawiadomisz. - A właśnie, chciałem cię prosić… - zawahał się Nanas - ta łączność, te radiostacje które mieliście w Widiajewie? Czemu te tutaj są takie małe? I jakoś inaczej je tu nazywają. Tiele.... - Telefon? Są tu i radiostacje i telefony. Telefon to wtedy kiedy sygnał idzie po drucie. A kiedy bez, to radio. A radiostacje, jeśli mają działać na małe odległości, to są nieduże. A, jeszcze jest sieć komputerowa tutaj-naprawili ja, ale to by było za długo tłumaczyć. W ogóle, to leć już, przekaż wujaszkom dobre wieści, ja tu zaczekam. - Dobre wieści? Przecież te są złe. - Nie kombinuj. Zażartowałam - ofuknęła go dziewczyna - Leć biegiem, nie marnuj czasu. - Wiesz - powiedział Nanas chwilę pomyślawszy – lepiej by było pojechać tam gdzie byliśmy. Tam już mnie znają, nie będzie trzeba tłumaczyć. A tu zanim się skomunikują, tylko czas niepotrzebnie stracimy. - No dobra – Nadia znów uruchomiła maszynę – mnie tam wszystko jedno. Jedziemy tam. Drugi raz, Nadia zatrzymał maszynę przy łańcuszku śladów pozostawionych wcześniej przez Nanasa. - Może, mimo wszystko pójdziemy razem? - spytał Nanas. - Nie chcę! - odwróciła się Nadia. - nie chcę ich widzieć.! - No, dobrze na … czekaj tu. - Jasne że poczekam. Ja nie ucieknę... - Nie uciekłem!.. Po prostu zamierzałem … przecież ci mówiłem!.. - Dobrze już, dobrze! Dowcipkuję tak. - Źle coś ostatnio dowcipkujesz - zasępił się Nanas. - Pobijemy się? - uśmiechnęła się dziewczyna. - Po co?.. 16
Widząc jak zaokrągliły się oczy ukochanego, Nadia nie wytrzymała i roześmiała się: - Nie, no ty naprawdę jesteś dziki! Dobrze nie będę już dowcipkować - Nie, ty dowcipkuj - wstał z maszyny Nanas - tylko nie tak często. I tak, żebym rozumiał, że dowcipkujesz. - Dobrze, będę uprzedzać kiedy postanowię zażartować - uśmiechnęła się dziewczyna. A potem, widząc, że jej « dzikus » nadal stoi obok gąsienicówki, krzyknęła: - słuchaj, pójdziesz czy nie ?! Skoro nie, to siadaj i jedziemy dalej! Szczerze mówiąc, Nanasowi nie za bardzo się chciało iść do wartowników. A dokładniej to nie chciał się rozstawać z Nadią, nawet na krótko. W pamięci miał jeszcze te zimne chwile, kiedy myślał że ukochana go zostawiła, i został na tym świecie sam. Oczywiście Saam nie podejrzewał ani trochę, że Nadia pojedzie bez niego, ale tak czy inaczej było mu nieprzyjemnie. I w końcu sam się na siebie zezłościł. Normalne jest że nieszczęścia zbliżają ludzi, ale on zaczyna się zachowywać jak bezrozumne dziecko! Złapał w rękę swój niepozorny dziryt, ale po chwili się rozmyślił. Wbił go w śnieg obok maszyny, i stanowczym krokiem poszedł w stronę strażnicy. Z początku po prostu szedł po swoich starych śladach, ale kiedy zza drzew ukazała się ściana, nie wytrzymał i pobiegł. Ostatnie sto kroków pędził, wymachując zakrwawioną strzałą i krzycząc na całe gardło.: - Hej! Nieszczęście! Barbarzyńcy nadchodzą!!! Wartownik stojący w okrągłym drewnianym oknie nad bramą, zauważył do już dawno, ale usłyszawszy krzyk, prawdopodobnie nie rozpoznał. Podszedł do karabinu maszynowego i zwrócił go w stronę Nanasa. Jednak ten nie zwalniał, i dalej krzyczał machając strzałą. - Niebezpieczeństwo!!!Barbarzyńcy! Nadchodzą! Powiedz to wszystkim! Wyglądało na to że mężczyzna coś w końcu z jego krzyków. I rozpoznał Nanasa, bo to był ten sam strażnik co rano. - Jacy jeszcze barbarzyńcy?! - krzyknął w odpowiedzi – na razie widzę tylko jednego! Ty znowu o tym samym? Naprawdę chcesz oberwać? - Nie kłamię! - Nanas zatrzymał się przed drucianym ogrodzeniem. Wyciągnął strzałę. - Patrz, to wyciągnąłem z pleców tego co mi powiedział o barbarzyńcach. I nie wpraszam się do was, po prostu powiedz pozostałym że nadchodzą. Zabili wszystkich w Kandałakszu i teraz idą tutaj. Jest ich wiele. Tamten mówił : mrowie. - Martwy powiedział ? - zaśmiał się wartownik – ale śmiech wyszedł mu jakoś nerwowo. - Kiedy mówił, był jeszcze żywy, - Nanas nie zwrócił uwagi na szyderstwo – umarł chwilę potem. Popatrz, to jest strzała! Pamiętasz że nie miałem ze sobą ani łuku ani strzał. - Dobrze, stój tam! - Wartownik zdjął z pasa nieduże podłużne czarne pudełeczko z krótkim drutem i zaczął do niego mówić. Chwilę później odwiesił je na pas i powtórzył : - stój gdzie stoisz. Czekaj. Minęło krótka chwila, i drzwi obok bramy się otwarły. Wyszedł stamtąd jeszcze jeden, nieznany strażnik i podszedł do Nanasa. Otworzył przejścia w ogrodzeniach i machnął ręką. - Za mną! Poczekał aż chłopak minie ogrodzenia, zamknął je i zabezpieczył i kiwnął głową. - Chodź. Wkrótce Nanas znalazł się w tym samym pomieszczeniu, do którego trafili w nocy z Nadią. Przy stole siedział Soszyn. Choć już przy pierwszym spotkaniu nie spodobał się Nanasowi, teraz mimo wszystko ucieszył się że go widzi. Mężczyzna go znał, więc nie trzeba było opowiadać wszystkiego od początku. Mężczyzna był bez czapki, ale w kurtce - rozpiętej - widocznie, przyszedł tutaj niedawno. Nanas podszedł do stołu i położył przód Soszynym zakrwawiony dowód: - Dowód! - Jaki « dowód »? - szef ochrony obrzucił go zimnym spojrzeniem – każde gówno mi tu musisz przynosić? 17
- To nie gó … - zająknął się Nanas. - to strzała barbarzyńców. Ranili nią człowieka, który jechał tu gąsienicówką z z Kandałakszu żeby uprzedzić was o niebezpieczeństwie. - I gdzie teraz ten człowiek? - Tam - machnął ręką Nanas - nie daleko. Kawałek za tym jak kończy się wasza ściana. - I co on tam robi? - Leży. Umarł. - Sam? Albo mu pomogłeś? - Jemu to pomogło - pchnął Nanas palcem w strzałę. - Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - wykrzywił wargi Soszyn. - może, ty sam postrzeliłeś jakiegoś nieszczęśliwego podróżnika a teraz opowiadasz tu bajki dla barbarzyńców, chcesz z nas idiotów zrobić? - Przecież widzieliście że nie mam łuku i strzał! - Kto cię tam wie, może w lesie zostawiłeś zanim tu przyszedłeś.! - Niczego nie zostawiałem! A w ogóle to jak chcecie. O barbarzyńcach was ostrzegłem, jeśli mi nie wierzycie – to już nie mój problem. Jadę swoją drogą. Nanas był już przy drzwiach, kiedy Soszyn spytał: - Jedziesz?.. Na czym to postanowiłeś jechać? Jelenia w lesie złapałeś? - Nie złapałem - zagryzł wargę Nanas, zły na siebie że się wygadał – przecież tę gąsiennicówkę mogą mu odebrać jak poprzednia, na której tu przybyli- ale, może, złapię jeszcze. Jednak szef ochrony bynajmniej nie był głupi. - Czekaj-ka, - potarł łysinę. - powiedziałeś, że człowiek jechał na gąsienicówce … więc może ty na tej gąsienicówce tu przyjechałeś? Nanas pomyślał, że zaprzeczać nie ma sensu więc kiwnął głową. - To jest, chcesz powiedzieć - uniósł jedną brew Soszyn, - że umiesz prowadzić gąsienicówkę? Chociaż, poczekaj … Nadia … Nadia Budina dogoniła cie i wróciliście tutaj razem? - Nie wróciła - mruknął Nanas – i ja też nie wróciłem, tylko przyszedłem wam powiedzieć o barbarzyńcach. A gąsienicówkę – owszem potrafię prowadzić. - Diabli tam z maszyną! - podskoczył szef ochrony - czy Nadia też widziała tego człowieka? - Widziała. I słyszała. - To niech tu się szybko zjawi, i potwierdzi twoje słowa! - Ona nie chce tutaj iść. - To ją przekonaj. Powiedz, że ci nie uwierzyli i niewinni ludzie zginą tylko z powodu jej uporu. - Dlaczego nie wierzycie mnie, ale uwierzycie jej? - Dlatego że ty sam jesteś dzikus. Barbarzyńca. Może ty nawet sam teraz nie rozumiesz, że nas oszukujesz. - Rozumiem! -żachnął Nanas. - A to, co ja ci przed chwilą powiedział, też zrozumiałeś? - szef ochrony wpił w niego pełne pogardy spojrzenie. - Zrozumiałem. - To kur...leć, ojczyznę ratować!!! - ryknął Soszyn tak, że Nanasowi przytkało uszy. I zdarzyło się to, co później wspominał z palącym go wstydem. Zamiast, wypalić im wszystkim prosto w twarz, co myśli o dowódcy i całej tej ochronie, albo milcząco obrócić się i wyjść, skulił się kiwnął głową, wyboromotał coś w stylu: « tak-tak, teraz, ja teraz … », i w rzeczywistości pobiegł wykonywać rozkaz tego całkowicie obcego dla niego człowieka. On sam nie był winny takiego zachowania – to zadziałało od dziecka wbite w jego głowę uczucie: on - nikt, on tylko garstka męki, z której wyrabiają ciasto i pieką swoje placki seniora i nojd Siładan. Z pewnością, i ten drący się na niego z nieukrywaną pogardą człowiek zajął na tę chwilę miejsce seniorów albo i samego Siładana. Nanas opamiętał się kiedy już podbiegał do oczekującej go koło gąsienicówki Nadii. Tylko wtedy ogarnął go palący wstyd. Był tak ostry, że z oczu pociekło mu kilka łez. Chciał się obrócić ale 18
Nadia już zdążyła to zauważyć. - Co z tobą? - ruszyła do niego - znowu cię pogonili? Bydlaki! Przecież ci mówiłam!.. Siadaj, jedziemy stąd. - Nie! - szarpnął się Nanas. - to jest tak, posłali … Soszyn posłał mnie po ciebie. - Po mnie? - pogardliwie skrzywiła się dziewczyna. - co, postanowili namówić mnie na pozostania? - Nie, nie w tym celu. On chce, żebyś potwierdziła moje słowa. Na temat barbarzyńców … - Ach tak? - zarzuciła głowę Nadia – rozumiem że ci nie uwierzyli? I ty z tego powodu rozpaczasz? Spluń ty na nich! Swoje sumienie oczyściłeś, wszystko im powiedziałeś. A uwierzyli czyż nie - to już ich problem. I tyle, wsiadaj, jedziemy – podeszła do gąsienicówki i zasiadła u steru - jak to się mówi, ostrożnie, drzwi się zamykają. Stację « Zorze Polarne » pociąg przejdzie bez zatrzymywania! Nanas nie ruszył się z miejsca. Miał ogromną ochotę, naprawdę napluć na wszystkich tych napuszonych kierowników raju, zapomnieć o nich na zawsze i pojechać z Nadią gdzie oczy poniosą. Ale mimo wszystko wierzył, że w zorzach polarnych żyją nie tylko « soszyny », « jarczuki » i « safonowy » ale też prości, normalni ludzie. Pojechawszy skazywał ich na zagładę. Winy by w tym jego nie było żadnej, zrobił co do niego należało...ale przecież nakłonić Nadię żeby tam poszła, też mógł. Musiał przynajmniej spróbować. Dlatego starając się żeby głos brzmiał jak można najtwardziej, powiedział swojej ukochanej: - Nie. Teraz nie pojedziemy. Powinnaś pójść i porozmawiać z Soszynem. - Powinnam? - gwałtownie odwróciła się do niego Nadia, a jej piwne oczy wydały się mu teraz czarne - komu to ja, ciekawie, cokolwiek winna? - Ludziom. Którzy mogą zginąć. - Akurat! Winni będą ci którzy mają tych ludzi ochraniać. Niech wykonują swoje obowiązki. - Oni będą wykonywać. Ale przecież nie wiedzą o tym, co im grozi … - Nie wiedzą?- klasnęła w dłonie dziewczyna - tacy idioci, że raz im powiedzieć to mało? Dlaczego powinnam powtarzać to co już im powiedziałeś.? - Masz racje, niczego im nie winien jestem - skrzywił się Nanas - przecież sama mi powiedziałaś napluć na nich? Ot i napluj. O to cię proszę. Osobiście. Z pewnością, Nadia dostrzegła coś w jego oczach albo usłyszała między słowami w jego nagle zadrżałym głosie. Najpierw dziewczyna co prawda splunęły, ale potem wstała z siedzenia. - No dobrze, pójdziemy. Powiem im. Powiem im tak że na długo zapamiętają... - Powiedz im przede wszystkim o barbarzyńcach – powiedział Nanas, starając się ukryć swoją radość. - Chociaż nie - zatrzymała się nagle Nadia, i wewnątrz niego wszystko się ochłodziło – nie pójdziemy! Nogi jeszcze zdążymy zmęczyć. Pojedziemy. A niech tylko spróbują i tą gąsienicówkę chapnąć, to urządzę wtedy taki ostatni bój...przy okazji zmuszę żeby bak napełnili. Nanas miał duże wątpliwości co do sensowności tej idei. Był prawie pewien, że i tą gąsienicówkę stracą jeśli pojadą nią na posterunek. Ale mimo tego nie spierał się z Nadią – dobrze znał jej uparty charakter. Najważniejsze że w ogóle się zgodziła na jego prośbę. Niech tylko przekaże ochronie miasta o zbliżającym się nieszczęściu, a wszystko będzie dobrze. Kiedy podjechali w perymetr, przejścia w ogrodzeniach z drutu kolczastego były już otwarte. Stali przy nich wartownicy z automatami, i ich dowódca, Siergiej Wiktorowicz Soszyn. Nadia nie zamierzała przejeżdżać przez bramę, zatrzymała się i wyłączyła maszynę dziesięć kroków przed ogrodzeniem. Mało tego, jeszcze demonstracyjnie wyjęła z zamka i włożyła do kieszeni klucz. Nanas w myśli pochwalił ją za taką przezorność, chociaż jakoś nie wierzył za bardzo w to że nie odbiorą im maszyny. Dziewczyna wstała i stanowczo podeszłą do do Soszyna. Nanas pośpieszył jej śladem. Nadia zatrzymała się obok dowódcy ochrony i z marszu wypaliła: 19
- No, jestem! Czego chcecie ode mnie? - W zasadzie to niczego - uśmiechnął się Soszyn, i taka jego odpowiedź zadziwiła Nanasa i, zdaje się, nieco wytrąciła Nadię z jej stanowczego nastawienia. Szef ochrony który to na pewno zauważył, spoważniał i wyjaśnił swoje słowa : potrzebowałem potwierdzenia tego co powiedział ten ... młody człowiek. Jego wiadomość ma za dużą wagę, żeby, wybaczcie szczerość, uwierzyć pierwszej napotkanej osobie2 . A ponieważ, nie uciekł tylko przyprowadził ciebie, jasne jest dla mnie że jesteś gotowa potwierdzić jego słowa. - Ale przecież dla was, ja też jestem tylko pierwszą napotkaną osobą! - już z mniejszą agresją zawołała dziewczyna. - Powiedzmy – drugą – znów uśmiechnął się dowódca – i ty nie...zawahał się próbując znaleźć odpowiednie słowo, ale dziewczyna dokończyła za niego. - Nie dzikuska? - Można powiedzieć i tak - kiwnął Soszyn. - do temu zaś, wróciliście gąsienicówką - która jak zrozumiałem, należała wcześniej do Kandałaskiego kuriera i … - Gąsienicówki wam nie oddamy! - znów wybiła go Nadia. - Czyli, mimo wszystko nie chcecie zostać z nami? - Nie chcę. - Cóż, wasze prawo. Tylko poproszę was żebyście na chwilę weszli do pomieszczenia ochrony. Po tym jak zawiadomię dowódcę garnizonu, na pewno będzie chciał z wami rozmawiać. - A co tu jeszcze gadać? Wy i tak już wszystko wiecie. - Tym nie mniej, bardzo was proszę – Soszyn wysunął rękę do przodu. - Dobrze - mruknęła Nadia i zdjąwszy z rozmachem automat podała go Nanasowi: - poczekaj na razie koło gąsienicówki. - Nie, nie - uniósł rękę szef ochrony - on niech też idzie z nami. - Wy go też... proście? - wyodrębniła ostatnie słowo Nadia. - Też … proszę - z minimalną zwłoką odpowiedział Soszyn i rzucił spojrzenie na Nanasa, ale ten nie zauważył aluzji do prośby. - A gąsienicówka? - spytał Nanas. - Zaopiekujemy się nią. - To niech przy okazji bak napełnią – z wyzwaniem odpowiedziała Nadia – to nasza odpowiedź na prośbę. - Dobrze - kiwnął i obrócił się do wartowników: - zalejcie pełny bak! - Ale paliwo … - z zakłopotaniem zamrugał jeden z ich. - Z paragrafu « Nagła służbowa potrzeba »! - gwałtownie rzucił Soszyn - z moja autoryzacją. Potem kwit wypiszą. - Bez podpisu nie wydadzą … - Czort!.. Dobrze … Woronienko, idź ze mną, weźmiesz list przewozowy. - szef ochrony splunął i obrócił się do Nadii: - widzicie, nie mają zaufania do nawet mnie! I tak powinno być. We wszystkim powinien być porządek Rozdział 5 Alarm bojowy. Znowu siedzieli w tym samym podobnym do mesy pokoju, i Nanasowi czasem wydawało się że nigdzie stąd nie wychodzili. Tyle że na stole leżała teraz przyniesiona przez niego strzała, a skrzepnięta na jej grocie i drzewcu krew, za każdym razem zwracała go ku niespokojnym myślom. Niespokojny był i głos szefa ochrony Soszyna, którym ten, siedząc przy stole meldował w podłużną rzecz - telefon: - … W żaden sposób nie, Olegu Borisowiczu, nie podobne do dezinformacji. Budina potwierdziła 2 W oryg. "pierwszemu idącemu w przeciwnym kierunku” 20
jego wiadomość. Wrócili na gąsienicówce, na której wedle ich słów jechał do nas umyślny....dokładnie, … tak dokładnie, strzała, której był ranny, też tutaj. Liczebność?.. Dane niewiarygodne, ale przewidywana ilość tak zwanych barbarzyńców wystarczająco wielka, nie mniej niż tysiąc … - Powiedziałem: ich tam wielka mroczna horda!.. - podpowiedział uważnie słuchającą rozmowę Nanas, ale Soszyn opędził się ręką nie przerywając meldunku. - Z otrzymanej informacji wynika, że Kandałaksz całkiem zniszczone, wszyscy mieszkańcy zginęli. Tak, dokładnie wszyscy! Jeżeli to rzeczywiście tak, to jest ich na pewno więcej niż tysiąc...i rzecz najważniejsza, ranny przekazał że oni już na nas idą. Myślę, Olegu Borisowiczu, lepiej przesadzić, niż … tak dokładnie, Olegu Borisowiczu! Tak jest! Przyjmuję, kierowanie operacją! Tak, poziom pierwszy! Tak rozumiem, strzelać żeby zabić! Ogłaszam alarm bojowy. Szef ochrony rzucił słuchawkę na telefon, i zaczął naciskać różne nieznane Nanasowi rzeczy umocowane na stole. Na blacie zamigotały różnokolorowe ogniki, niczym ślepia jakichś potworów. Potem gdzieś z daleka, straszliwie głośno, zaczął wyć jakiś potwór. Od dźwięku chłopakowi zjeżyły się włosy pod czapką. Drgnął i zaczął się rozglądać z której strony dochodzi wycie, i w którą stronę najlepiej uciekać. Jednak zdążył zauważyć, że zarówno Nadia jak i Soszyn nie zwracają na owo wycie uwagi, więc postanowił się wstrzymać z uciekaniem. Tymczasem szef ochrony, podniósł do ust inny telefon, albo coś do telefonu podobnego i zaczął głośno i wyraźnie mówić. Mówił tak głośno, że przytłumił nieco przenikliwy dźwięk dochodzący z zewnątrz. - Uwaga ! Mówi główne stanowisko ochrony! Mówi główne stanowisko ochrony! Zagrożenie naruszenie granicy! Ogłasza się alarm bojowy! Powtarzam : alarm bojowy! Wszystkie drużyny, zająć stanowiska zgodnie z marszrutą pierwszą! Alarm pierwszego stopnia! Prawdopodobny kierunek natarcia – południowa strona trasy Sankt Petersburg. Przy próbie naruszenia granicy, otwierać ogień bez ostrzeżenia. Strzelać żeby zabić! Powtarzam : strzelać żeby zabić! Wszystkie stanowiska : potwierdzić przyjęcie rozkazu! Jak zrozumieliście? Południowy-jeden, zamelduj, co tam z patrolem? Soszyn zamilkł, łokciami ciężko oparł się o stół, podobną do telefonu rzecz ściskał w rękach i nasłuchiwał. Słuchawka zagadała, sepleniącymi i trudno zrozumiałymi głosami: - Południowy jeden przyjął … patrol … dowodzony przez … szcze nie … wrócił … trzeci… niął was!.. …KAES jeden gotowy! …!.. Drugi … północny zrozumiał … … dwa przyjął!.. … umiał trzeci KAES!.. Tak sepleniło, trzeszczało i stukało jeszcze przez dłuższą chwilę. Nanasa wciągnął ten dźwiękowy zamęt i nie od razu usłyszał że Nadia co niego mówi. Właściwie to usłyszał dopiero kiedy dziewczyna pociągnęła go za rękaw. - Chodź, jedziemy! Teraz się nie zorientują że nas nie ma. - Ale przecież prosił - oczami pokazał na Soszyna Nanas. - Byliśmy mu potrzebni na wypadek gdyby Jarczuk zechciał z nami mówić. A teraz alarm jest już ogłoszony, więc możemy jechać. I im szybciej tym lepiej, bo w końcu barbarzyńcy tu dotrą, a oni wszystkich wybiją! - Kogo? - przestraszył się Nanas. - Barbarzyńców, oczywiście. Widziałeś jaką tu maja organizację? - w głosie Nadii po raz pierwszy od chwili przyjazdu słychać było jawny szacunek do mieszkańców miasta, ba nawet przebijało coś na kształt zazdrości. I jakby na potwierdzenie jego myśli, Nadia westchnęła - Mają tu jak w wojsku!.. - ale pochwyciwszy zdziwione spojrzenie Nanasa, zreflektowała się – ale do floty to im jeszcze daleko. Jedźmy! Nanas niepewnie przytaknął, ale nie zdążył wstać gdy na stole znów zatrzeszczał telefon. Tym razem głos był słyszalny znacznie lepiej i mówił z dużym przejęciem. - Centralny! To południowy-jeden!.. … zor wrócił! W …sięciu kilometrów po petersburskiej od południa … ogromna masa ludzi....ubrani w skóry, uzbrojenie łuki i dzidy, trochę broni palnej.... 21
- Jak uzbrojeni? - dopytał naprzód szef ochrony. - Łuki, siekiery, … ami, ale są i automaty, … tem … blisko nie podjżew … z daleka przez lornetę. - Ile ich? Co znaczy « duża masa »? - … ilka setek to minimum, ale bardziej … ponad tysiąc, ogon … łonny nie był widziany. - Powtórz: jak oni daleko od nas? - Czoło kolumny kilo … trzask do dziesięciu od naszego stanowiska. - Zrozumiałem. Przygotowujcie się do starcia. Jak tylko podejdą – strzelać żeby zabić! - Przyjąłem, strzelamy żeby zabić! - Dawaj … Znów warknął telefon, Nanas drgnął z zaskoczenia, i ukradkiem spojrzał na Nadię, czy nie zauważyła jego przestrachu. Ale dziewczyna nawet nie patrzała w jego stronę, całą uwagę skupiwszy na stole. To co usłyszała, sprawiło że zapomniała o tym że już miała stąd wychodzić. Tymczasem dowódca ochrony podniósł do ucha słuchawkę, i z jego pierwszych słów, Nanas wywnioskował że ponownie rozmawia z Jarczukiem. - Tak dokładnie, wiadomości potwierdzone!.. Ach tak, słyszeliście … Dzikus?.. Jaki dzikus?.. A, ten … - Soszyn prześliznął się po nim kątem oka i pokiwał: - tak dokładnie, jest tu. Budina też .. tak jest, Olegu Borisowiczu! W tej minucie. Szef ochrony odłożył słuchawkę, wstał i obrócił się do Nanasa i Nadii. Jednak zanim zdążył coś powiedzieć, dziewczyna pogardliwie prychnełą. - Budina i dzikus byli tu, ale wyszli. Zatankowaliście już naszą gąsienicówka? - Gdzie wyszli?.. Jaka gąsienicówka?.. - wydawało się, Soszyn całkiem się pogubił - za daleko stąd były widać, jego myśli. Ale szybko się opanował się, zrozumiał słowa i rozjuszył się – tobie zdjaje się że to żarty ? Czego się wygłupiasz i jajca ze mnie robisz? Nie widzisz co się dzieje?! Gdzie tera z pojedziesz? Prosto w łapy tej sfory? - Nie. W inną stronę - mruknęła Nadia. - W inną stronę! - klasnął w dłonie szef ochrony. - a ty jesteś pewna, że oni z jednej strony nadchodzą? - A kiedy to przeszliśmy na « ty »? - obruszyła się Nadia. - Wojenna sytuacja dlatego,… - mruknął nieco spokojniej, Soszyn. Jego twarz nagle sczerwieniała - i w ogóle, ja od … was … prawie trzy razy starszy. Teraz poczerwieniała i Nadia. - Dobrze, skoro tak … to oczywiście jesteśmy na « ty ». Ale Nanasa dzikusem nazywać nie próbuj. I starczy już tych pogaduszek. Jedziemy. Jeśli będziemy mieli kłopoty – to już nasza sprawa. - Co za kaprysy! - Soszyn walnął pięścią w stół. - problem mamy teraz wszyscy wspólny. Jak już ich odeprzemy – jedźcie gdzie was oczy poniosą. Ale teraz jedziecie do urzędu miejskiego. - Po co ? - wciągnęła brodę Nadia. - Kierownik garnizonu i mer chcą usłyszeć relacje tego Kandałaksza, od was osobiście. - Wy do mnie znowu na « wy »? - « Od was » - pokręcił głową Soszyn, ogarnąwszy spojrzeniem Nadię i Nanasa - to znaczy od was obojga. Razem pojedziecie. - Ho, ho! - uśmiechnęła się Nadia - wielmożności raczyły łaskę uczynić... - Gadanie!.. - dowódca znów uderzył pięścią w stół, po czym stuknął przełącznikiem i rzucił do słuchawki : - Parsykin! Szybko do mnie! Mężczyzna w takiej sam plamistym, jak u wszystkich wartowników, ubraniu pojawił się w pokoju tak szybko, jakby czekał na to polecenie za drzwiami. Ale albo jego ubranie było jakby rozmiar większe niż konieczne, albo on w rzeczywistości był taki, w każdym razie Nanasowie wydał się strasznie kanciasty, szeroki i niezgrabny. Pomimo tego że poruszał się sprawnie i szybko. Za to był to pierwszy spotkany przez niego człowiek, który, zobaczywszy ich oboje szeroko i otwarcie się uśmiechnął. Nie umknęło to uwadze Soszyna. - Starczy tego szczerzenia - mruknął - to nie klauni. Zawieziesz ich do « Białego domu ». 22
- A potem czekać czy wracać? Skoro trzeba czekać, to mógłbym pójść zjeść obia.. - Konstantin! - groźnie nachmurzywszy się, zganił go przełożony - kiedy odzwyczaisz się od ględzenia nie na temat? - Dlaczego nie na temat? - z urazą zamrugał « kwadratowy człowiek » - dzisiaj jeszcze nie jadłem obiadu, a głodny kierowca - potencjalne niebezpieczeństwo dla pasażerów. A o tyle, o ile mój główny pasażer - to wy, ten … - Milczeć! - grzmotnął po stole pięścią Soszyn - Wojna, rzec można, się zaczyna, a tobie tylko żarcie w głowie! - Wojna - wojną, a obiad - po rozkładzie - mruknął w odpowiedź mężczyzna. - ludowa mądrość, nawiasem mówiąc. Usłyszawszy o obiedzie, Nanas przypomniał sobie, że i on sam przez cały dzień nie nie jadł, co żołądek potwierdził burczeniem. Nadii pewnie też niczym nie poczęstowali... i zanim oburzony kierownik zdążył kolejny raz zganić swojego nadmiernie rozmownego podwładnego, Saam zawołał: - Ot, to! My z Nadią też głodni. Najpierw dajcie zjeść troszeczkę, a potem wysyłajcie to … tego tam.. - Nie do « tego tam », a do mera miasta Zorze Polarne i do dowódcy miejskiego garnizonu! - pogroził podniesionym palcem Soszyn. - a tu nie jadalnia, żeby karmić... - Szefie, ja przecie ich do jadalni zawiozę. Zaczął mówić « kwadratowy » Parsykin -i przy okazji razem z nimi... - Konstantin!.. - dowódca podniósł ręce do góry – już od dawna mam zamiar zmienić kierowcę. I czuję, że ten czas właśnie nastał. Pójdziesz gaduło walczyć z barbarzyńcami! - Mnie nie wolno walczyć - westchnął Parsykin. - ja szeroki bardzo, we mnie od razu trafią, poza tym swoim będę drogę zagradzać. - Skoro od razu cie ubiją, to zawadzać nie będziesz- chrząknął Soszyn, który sądząc po wszystkim nie umiał długo i na poważnie być zły na swojego kierowcę. Jednak po chwili spoważniał i wskazał palcem najpierw na niego, a potem na Nanasa i Nadię. - Ty, bierzesz ich i wieziesz do merostwa. Wracasz od razu, szybko coś przekąszasz, powtarzam szybko, a potem migiem wracasz do mnie. - A my?!.. - zawołali jednocześnie Nanas i Nadia. - tylko myśleli każde o czym innym. Dlatego Nanas dodał : - gdzie zjemy, a Nadia – jak wrócimy? - Odwiozą was … - przesadnie szczerze zaczął Soszyn, ale nagle zająknął się i skończył już mniej pewnie: - jeżeli tak zdecydują. Co do jedzenia obiecywać nie mogę, w merostwie jest bufet, ale tam już nie ja będę wami dowodzić. - Dowodzić?!.. - wrzasnęła Nadia. - jeśli zadecydują?.. Takim sposobem? To my stąd spadamy, powodzenia! - i dziewczyna pociągnęła Nanasa w stronę drzwi. Jednak Konstantin Parsykin, mimo swojej pozornej masywności, zwinnie podskoczył do drzwi i zasłonił je sobą, dla pewności jeszcze wystawiając rękę. Kierownik ochrony z wyrzutem pokołysał głową: - Czego nie rozumiecie szanowni Państwo? Przecież mówiłem, póki wroga nie odeprzemy, i póki alarm bojowy w mieście, nigdzie nie pojedziecie. A w ogóle to w waszym interesie jak najszybciej się spotkać z Jarczukiem i Safonowem, bo to oni będą decydować o waszym losie. Ja, choćbym i chciał, wypuścić was nie mogę. Otrzymałem rozkazy, i łamać ich zamiaru nie mam. zamiaru. Nadia rzuciła złym spojrzeniem, prychnęła ale przemilczała i puściła rękaw Nanasa. - Od razu lepiej - powiedział Soszyn, i z poczuciem winy spuściwszy oczy dodał: - ale automat zostawcie tutaj, osobiście dopilnuje żeby bezpiecznie doczekał waszego powrotu! - Wtedy oddacie oba – Nadia wyciągnęła broń do szefa ochrony. - Dwa? - wybałuszył oczy – a to dlaczego? - Jak tu przyjechaliśmy, Nanas też miał automat. Miał. Wyście go bez broni wypędzili. I żeby oba były z pełnymi magazynkami. 23
- Tobie to na targu handlować - mruknął pod nosem Soszyn, ale zauważywszy na twarzy Nadii nadciągającą burzę, zamachał rękami : - w porządku, w porządku. Niech wam będzie. Gwałtownie obrócił się do Parsykina: -jedźcie, Konstantin! I to szybko zanim, u nas czołgu nie wytargują!.. Kwadratowy kierowca wypuścił młodych ludzi z pomieszczenia i poprowadził do wyjścia na wewnętrzne terytorium miasta, tam gdzie Nanas jeszcze nie był. Mając świadomość, że teraz w końcu zobaczy to do czego tak dążył, Saam nagle zapomniał o głodzie i o tym że jeszcze całkiem niedawno przeklinał to miasto i miał nadzieje że go więcej nie zobaczy. « Jak mimo wszystko szybko zamieniają się okoliczności! » - przyszło mu do głowy i mimowolnie jęknął. Przecież właśnie o tych okolicznościach które miał od dziecka za istoty rozumne, całkiem niedawno obiecywał sobie zapomnieć. A tu nagle wszystko się zmieniło. Okoliczności okazały się żywotniejsze i sprytniejsze niż sądził. I najwyraźniej nie miały zamiaru się z nim rozstawać. - Dobra, dobra, jeszcze zobaczymy kto kogo! - mruknął pod nosem. - Co? - spojrzała na niego Nadia. - Nic, nic, ja tylko tak sobie … - O czym widzę - o tym śpiewam? - zaśmiał się Parsykin, otwierając szeroko prowadzące do wnętrza miasta : - więc śpiewaj: « my w miasto, w Szmaragdowe, przyślij drogą trudnej!.. » - A czytałam o Szmaragdowym mieście - uśmiechnęła się nagle Nadia. - w dzieciństwie. Dobra książeczka. Tylko nam tutaj dotrzeć było trudniej niż Eli i Totoszce. Ale miasta podobne... - Tak,tak! - przytrzymując drzwi, przytaknął Konstatin – tamto baśniowe i to jak z bajki! - Nie - zachmurzyła się Nadia – podobieństwo na czym innym polega. Tamto miasto z bajki, wydawało się magiczne jeśli patrzało się na nie przez zielone okulary. A w rzeczywistości było niepozorne i szare. No więc, panie odźwierny? Dostaniemy okulary? Myśmy swoje po drodze stracili. Rozdział 6 « szmaragdowe Miasto » Wyglądało na to że Paryskin, obraził się na uwagę dziewczyny. W każdym razie milczał długo, Nanas w tym czasie z pewnością doliczyłby do dziesięciu, gdyby nie zafascynowało go to co zobaczył za drzwiami. A zobaczył tam wielkie, przeogromne miasto, z pewnością nie mniejsze niż. Monczegorsk. Ale Monczegorsk widział tylko z oddali, i w nocy, oświetlony bladym blaskiem zorzy polarnej. Z te Zorze, rozciągały się przed nim za dnia w całej okazałości. Co prawda, część budynków była aleko, ale i tak było widać że są różnokolorowe, bo choć szarych była większość ale były też i żółte, brązowe, czerwone, różowe, zielone i niebieskie … po prostu tęcza a nie miasto! Czy naprawdę « niebieski duchem » miał rację że to miasto to rzeczywiście raj? A może jednak Nadia się myli, i potężne duchy jednak istnieją? No dobra, może i nie ma. Ale może kiedyś były i zanim zniknęły – stworzyły to tęczowe miasto? Nie bez powodu te tęczowe domy są podobne w barwach do prawdziwej zorzy polarnej. Jakby chciały podkreślić podobieństwo z niebem – górnym światem. Rozsądek podpowiadał, że podobne myśli to oczywista głupota, ale chłopak w żaden sposób nie mógł ich wyrugować ze swoich myśli, tak samo jak nie mógł uspokoić bijącego gwałtownie serca. Paryskin musiał zauważyć w jego oczach mimowolny entuzjazm, bo zaczął się znowu odzywać. Jednak słowa kierował, głównie do Nanasa, co było zrozumiałe po kąśliwej zaczepce Nadii. - A co tam. Na pewno nie szary. No chyba że dla daltonistów, ale takim to żadne okulary nie pomogą. - Jak nie szary...? - mruknęła dziewczyna uparcie obstając przy swoim – tak czy inaczej, szarych budynków tu najwięcej. O, a ten – machnęła ręką w lewo, to w ogóle szare i strasznie zaniedbane. Nanas spojrzał, tam gdzie pokazywała dziewczyna. Faktycznie, na uboczu znajdowało się 24
zbiorowisko budynków, z których część nie miała okien. Poza tym nad nimi wznosiło się kilka rur, w tym jedna wysoka, pomalowana na górze naprzemiennie w białe i czerwone pasy. Przypomniawszy sobie że podobne rury i budynki widział w dużych ilościach w okolicach Monczegorska, i przypominając sobie co mówił o nich Roman Andriejewicz, Nanas postanowił pokazać nowemu znajomemu, że nie taki z niego dzikus jak wszyscy myślą. Przybrał obojętny wyraz twarzy, ziewnął, i powiedział jak można było najbardziej niedbale: - Macie kombinat miedziowo-niklowy? Metal sobie pomalutku produkujecie..? - Jaki metal?.. - zamrugał Konstantin. - żaden metal … to kotłownia. Prawda, paliwa dawno nie ma, wodę prądem grzejemy, tak że rury teraz po prostu tak sterczą. A fabrykę też mamy – betonu. Dla nas beton ważniejszy niż jakiś tam metal. Z czego mamy to wszystko robić? - machnął ręką w stronę muru granicznego – z metalu? Skąd byśmy tyle rudy wzięli? Płyty betonowe, to najważniejsza rzecz dla nas! Niezbędna do życia! A ty i ten twój metal... -Dobra, dobra - powiedział Nanas - ten metal przecież nie mój. Zresztą sam go prawie nie widziałem. A po cichu i dla siebie pomyślał, że betonu to już w ogóle nie widział. Ale powstrzymał się przed głośnym wypowiedzeniem tej myśli. Na razie rozmawiali z Parsykinym, Nadia sięgnęła po wiszącą pod płaszczem lornetę i oglądała rozciągające się nieopodal nich miasto. Oderwawszy od oczu « magiczne szkła » powiedziała, ze zmieszaniem spojrzawszy na kierowcę: - Tak w ogóle, to niezbyt szare te twoje Zorze. Po prostu mnie tu nocą przywieźli, a w nocy sam wiesz, wszystkie koty są czarne. A skoro jedziemy, to może obejrzymy twoje « Szmaragdowe miasto » za dnia. - A właśnie - uderzył się w czoło Parsykin - przecież naprawdę pora jechać! Władze czekać nie lubi. No i do tego, stan gotowości bojowej. Jedźmy bo mnie rzeczywiście Jarczuk na bitwę z barbarzyńcami wyśle. Surowy facet!.. I machnąwszy ręką, poprowadził młodych ludzi do dużego błyszczącego czarnego pudełka na kołach, która jak Nanas dowiedział się już z opowiadań Nadii nazywało się samochodem. W sumie, to on sam już się domyślił jak działa ta maszyna. Tak samo jak gąsienicówka, tyle że zamiast narty i gąsienicy – ma cztery koła. I z góry jest przykryta metalowym dachem, dla osłony przed deszczem , wiatrem i śniegiem. I znów zapragnął, pokazać Konstantinowi, że z niego nie jest bezmyślny dzikus, więc skinął na maszynę i krótko spytał. - Spora ta maszyna, dużo benzyny zużywa? - Jakiej benzyny! - zaśmiał się w odpowiedzi Parsykin. - Benzyna u nas na wagę złota, na niej tylko policyjne i ochronne maszyny pracują, gąsienicówki myśliwych no i jeszcze ze dwie trzy maszyny dalekiego zwiadu. Poza tym benzynę wydają tylko w przypadku nagłej potrzeby służbowej i to za potwierdzeniem jakiejś szychy. Za to energii elektrycznej u nas dostatek – nie przejesz tego. Więc wszystkie pojazdy na elektromobile przerobili. Tylko często ładować trzeba, ale poza tym są super! - A Soszyn - duża szycha? - przymrużyła oczy Nadia. - A tak! Szef ochrony głównego obwodu! - z dumą powiedział Konstantin. - widzisz dla mnie to zaszczyt jego kierowcą być. - To znaczy, jego podpis wystarczy do wydania benzyny? starcza? - No, jeżeli dla pilnej potrzeby … a co? - Nic, jedźmy już. I to szybko, bo inaczej będziesz miał okazję powojować z barbarzyńcami! - Jedziemy, jedziemy – przytaknął kierowca – a tak w ogóle, to przecież jeszcze się nie poznaliśmy – i wyciągnął rękę do Nanasa : - Konstantin. Można po prostu Kostia. Teraz, przy świetle dziennym, było dobrze widać, że masywny i kwadratowy Paryskin, jest tylko trochę starszy od Nanasa i Nadii. Można go było bez niezręczności nazywać zdrobniale. - Nanas - odpowiedział Saam uściskiem dłoni. - po prostu Nanas. - Nanas … - przechylił się Kostia. - dziwnie jakoś o … zapomnę. Może, coś rosyjskiego wymyślimy? Co tam u nas jest na « n »?.. Nikita, Nikołaj … o! Dawaj Kolanom będziesz? 25