bozena255

  • Dokumenty550
  • Odsłony36 578
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów648.7 MB
  • Ilość pobrań27 329

Adrian Lara - Rasa Środka Nocy 06 - Popioły Północy

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Adrian Lara - Rasa Środka Nocy 06 - Popioły Północy.pdf

bozena255 EBooki pdf A Adrian Lara Rasa Środka Nocy
Użytkownik bozena255 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 290 stron)

Adrian Lara Rasa Środka Nocy 06 Popioły północy Mężczyzna spragniony zemsty… i kobiety związanej krwią z innym wkraczają w świat, gdzie ciemność spotyka się z pożądaniem Claire ucieka ze swego domu przed ogniem, który zdaje się pochodzić z samego piekła. I oto z płomieni wynurza się Andreas, jej ukochany sprzed lat, teraz ogarnięty pragnieniem zemsty, pewny, że go zdradziła. Lecz Andreas przybywa po coś jeszcze. Nic nie powstrzyma go od zniszczenia wampira, który ma na rękach krew jego rodziny - nawet jeśli będzie musiał wykorzystać do tego Claire. Tylko ona może doprowadzić Andreasa do jego wroga. I tylko ona rozpala w nim ogień, który może rozniecić namiętność lub spopielić oboje płomieniem wiecznego mroku...

Rozdział 1 Berlin, Niemcy Wampir nie miał pojęcia, że w ciemnościach czyha na niego śmierć. Jego zmysły przytłumiła potrzeba, ręce miał zajęte na wpół rozebraną rudowłosą pięknością, która obmacywała go z ledwie powstrzymywaną żądzą. Był tak rozpalony, że nie zauważył przybysza czekającego na niego w sypialni. Pragnął jak najszybciej otworzyć podwójne rzeźbione drzwi i wprowadzić swą chętną, dyszącą ciężko ofiarę do środka. Kobieta zachwiała się na wysokich obcasach, ze śmiechem wyślizgnęła się z jego objęć i pogroziła mu palcem. - Hans, wlałeś we mnie za dużo szampana - wybełkotała, potykając się w ciemnościach. - Kręci mi się w głowie. - To minie. - Mówił równie bełkotliwie, choć nie z powodu alkoholu, którym upił swą niepodejrzewającą niczego amerykańską towarzyszkę. Usta wypełniały mu wysunięte kły i ślina zalewająca język. Zdecydowanym krokiem wszedł za nią do sypialni i szybko zamknął za sobą drzwi. Jego oczy pałały

w ciemnościach jak rozżarzone węgle, ich naturalny kolor rozpłynął się w nieziemskim bursztynowym blasku. Choć kobieta była zbyt pijana, by zwrócić uwagę na zmiany, jakie w nim zachodziły, trzymał głowę nisko, kiedy do niej podchodził, starając się ukryć nieludzki wygląd swych oczu. Pokój oświetlał tylko ich blask oraz gwiazdy, których światło wpadało przez wysokie okna Mrocznej Przystani. Należał do Rasy, a więc doskonale obywał się bez światła. Podobnie jak ten, który przybył go zabić. Ukryta w cieniu postać przyglądała się w milczeniu, jak wampir chwyta od tyłu swoją Karmicielkę i zabiera się do roboty. Fala miedzianego zapachu jej krwi spowodowała, że kły obserwatora gwałtownie wysunęły się z dziąseł. Była to czysto instynktowna reakcja. On też był głodny, bardziej niż miałby ochotę się przyznać, ale przyszedł tutaj nie po to, żeby się pożywiać. Przyszedł, szukając zemsty. Przyszedł po sprawiedliwość. Właśnie z tego powodu Andreas Reichen stał nieruchomo, kiedy jego wróg zachłannie pożywiał się po drugiej stronie pokoju. Czekał cierpliwie, ponieważ wiedział, że śmierć tego wampira to kolejny krok na drodze do wypełnienia przysięgi, którą złożył dwanaście tygodni temu, tej nocy, kiedy z jego świata został stos gruzu i popiołu. Z trudem się powstrzymywał. Czuł żar swojego gniewu. Miał wrażenie, że kości zmieniły mu się w rozżarzone do czerwoności żelazne pręty. Krew krążyła szybko, jak płynny ogień, rozpalając ciało. Każdy mięsień, każda komórka żądały zemsty - domagały się jej z furią, która siłą przypominała wybuch jądrowy. Nie tutaj, pomyślał. Nie w ten sposób.

Cena będzie zbyt wysoka, jeśli podda się tej wściekłości. Ten sukinsyn po prostu nie był tego wart. Dlatego starał się powstrzymać, ale zrobił to odrobinę za późno. Ogień już w nim wzbierał, przepalał cienkie więzy samokontroli... Drugi wampir nagle podniósł głowę znad szyi kobiety. Powęszył przez chwilę jak zwierzę, po czym chrząknął niespokojnie. - Ktoś tu jest. - Co powiedziałeś? - wymamrotała jego towarzyszka oszołomiona ugryzieniem, które zaleczył szybko muśnięciem języka. Kiedy odsunął ją od siebie, chwiejnie ruszyła naprzód, klnąc cicho pod nosem. - O mój Boże! - krzyknęła, kiedy ujrzała Reichena. Wiedział, że jego oczy płoną gniewem, a kły wysunęły mu się z dziąseł w oczekiwaniu starcia. Zrobił jeden krok i wynurzył się z cienia. Kobieta krzyknęła ponownie, w jej szeroko otwartych oczach malowała się panika. Obejrzała się na towarzysza, szukając ochrony, ale ten nie miał już z niej pożytku. Lekkim ruchem ręki odsunął ją z drogi i ruszył naprzód. Kobieta upadła, jakby ją znokautował. - Hans! - krzyknęła. - O Boże... Co się tu dzieje? Sycząc groźnie, wampir stanął przed swoim nieproszonym gościem i przyjął postawę bojową. Reichen spojrzał na oszołomioną, przerażoną kobietę. - Wynoś się stąd - rozkazał. Siłą umysłu otworzył drzwi sypialni. - Wynoś się stąd, no już! Kiedy tylko podniosła się i uciekła, przeciwnik Reichena błyskawicznie odbił się od podłogi i skoczył. Andreas ułamek sekundy później zrobił to samo.

Zderzyli się w powietrzu, przelecieli na drugą stronę pokoju i wpadli na ścianę. Nie spuszczali z siebie bursztynowych oczu, kły mieli wysunięte na całą długość. Uderzenie było tak silne, że mogło pogruchotać kości, ale Reichenowi to nie wystarczyło. Rzucił wroga na ziemię i przycisnął mu gardło kolanem. - Ty głupcze! - wrzasnął wampir, arogancki mimo beznadziejnej sytuacji. - Czy wiesz, kim jestem? - Wiem bardzo dobrze. Agent Hans Friedrich Waldemar. Nie mylę się, prawda? - Reichen obnażył kły w złowieszczym uśmiechu. - I nie próbuj mi wmawiać, że zapomniałeś, kim ja jestem. Waldemar nie zapomniał. Zdradzał to wyraz jego bursztynowych oczu. - O cholera... Andreas Reichen! - We własnej osobie. - Reichen wpatrywał się w przeciwnika z taką furią, że jego spojrzenie zaczynało parzyć. - Co się stało, agencie? Jesteś zaskoczony? - Ja... ja nie rozumiem - wymamrotał wampir. -Słyszałem, że nikt nie przeżył. - Prawie nikt - sprostował Reichen. Waldemar natychmiast pojął, czemu zawdzięcza nieoczekiwaną wizytę. W jego oczach pojawił się strach, a gdy znów się odezwał, głos mu drżał. - Nie miałem z tą sprawą nic wspólnego, Andreasie. Musisz mi uwierzyć... Reichen parsknął. - Inni też tak mówili. Waldemar próbował się uwolnić, ale Reichen wzmocnił ucisk. Wampir ledwo mógł oddychać. - Proszę... - wychrypiał. - Powiedz , czego ode mnie chcesz.

- Sprawiedliwości - odparł Reichen spokojnie, ujął głowę Waldemara w dłonie i szarpnął, skręcając mu kark. Głowa wampira upadła na podłogę z paskudnym łoskotem. Andreas westchnął ciężko; to, co zrobił, nie ukoiło jego bólu ani smutku. Tylko on przeżył. Inni zginęli. Był ostatnim z rodu. Kiedy wstał i skierował się do drzwi, jego wzrok padł na fotografię w srebrnej ramce na jednej z mahoniowych biblioteczek. Niemal bezwiednie podszedł bliżej, by spojrzeć w twarz swojego największego wroga. Sięgnął po zdjęcie i przyglądał mu się uważnie, zaciskając palce na metalowej ramce. Im dłużej wpatrywał się w tę znienawidzoną twarz, tym większym gniewem pałały jego oczy. W gardle wezbrał mu dziki warkot, znak powstrzymywanej furii. Wśród wampirów ubranych w ceremonialne stroje Agencji Bezpieczeństwa był Wilhelm Roth, tak jak inni w czarnym smokingu i wykrochmalonej białej koszuli, przepasany jedwabną szarfą z połyskliwymi medalami i ze szpadą u boku. Reichen skrzywił się, widząc pewność siebie i arogancję na ich uśmiechniętych twarzach. Teraz nie żyli wszyscy oprócz Rotha. Zostawił go na koniec, bo mścił się, poczynając od naj- niższego szczebla w hierarchii tych łotrów. Najpierw zginęli agenci ze szwadronu śmierci, który zaatakował jego Mroczną Przystań i zastrzelił wszystkich mieszkańców -nawet kobiety i dzieci, nawet niemowlęta w kołyskach. Potem wziął na cel funkcjonariuszy Agencji powiązanych z wszechwładnym wampirem, który nakazał tę rzeź. W ciągu kilku ostatnich tygodni zabił wszystkich. Waldemar był ostatnim członkiem skorumpowanej grupy zwolenników Rotha.

Przy życiu został już tylko Roth. On też wkrótce umrze za to, co zrobił. Ale najpierw będzie cierpiał. Bardzo cierpiał. Reichen jeszcze raz powiódł wzrokiem po fotografii i nagle zamarł. Wcześniej nie zauważył tej kobiety, pochłonięty myślami o mękach, jakie czekają tego drania Rotha. Ale kiedy już ją dostrzegł, nie mógł oderwać od niej oczu. Claire. Stała z boku, drobna, ale olśniewająca w zielonej sukni z odsłoniętymi ramionami. Jej jasnobrązowa skóra sprawiała wrażenie miękkiej jak aksamit, a gęste czarne włosy, spięte w kok, lśniły. Czas zupełnie jej nie zmienił - wieczną młodość zawdzięczała związkowi krwi z wampirem, którego wybrała. Patrzyła na Wilhelma Rotha i jego przyjaciół ze sztucznym uśmiechem i nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Idealna partnerka dla najbardziej zdradzieckiego z wrogów Reichena. Claire. Po tylu latach. Moja Claire. Nie, nie jego. Kiedyś tak. Dawno temu i przez zaledwie kilka miesięcy. Przez chwilę. Stara historia. Patrzył na tę Dawczynię Życia i czuł narastający gniew. Słodka, śliczna Claire z tym draniem. Czy zdawała sobie sprawę z jego zepsucia? Czy je akceptowała? To bez znaczenia. Miał zadanie do wykonania. Musiał wymierzyć sprawiedliwość, dopełnić krwawej zemsty.

I nic go nie powstrzyma... nawet ona. Wpatrywał się w fotografię, a jego gniew gorzał w bursztynowym blasku odbitym w szkle oprawy. Czuł, jak palą go palce w miejscu, gdzie skóra stykała się z metalem ramki. Próbował powstrzymać narastającą w nim furię, ale było za późno. Z dzikim warkotem cisnął zdjęcie na podłogę, podbiegł do jednego z okien i otworzył je siłą umysłu. Nie mógł ufać rękom, kiedy ogarniała go taka wściekłość. Przykucnął na parapecie. Za plecami słyszał cichy syk topiącego się srebra i trzask pękającego szkła. Gdy fotografia stanęła w płomieniach, skoczył w jesienną noc. Zamierzał dokończyć to, co rozpętał Wilhelm Roth.

Rozdział 2 Claire Roth wydęła wargi, przypatrując się modelowi rozstawionemu na stole w bibliotece. - A może by przenieść ławkę dalej od ścieżki? - zaproponowała. - Postawić ją nad stawem, koło róż? - Wspaniały pomysł - odpowiedziała projektantka ogrodów, która dzwoniła z jednej z pobliskich Mrocznych Przystani. Claire, zachwycona wcześniejszymi pracami młodej kobiety, powierzyła jej to zlecenie. - Zdecydowała już pani, z czego będą ścieżki, frau Roth? - spytała projektantka. - Wspominała pani o żwirze albo o tłuczniu... - A może powinny być naturalne? - odparła Claire, obchodząc powoli stół i przyglądając się uważnie modelowi pod innym kątem. - Zielone ścieżki otoczone jakimiś niewyszukanymi kwiatami. Na przykład niezapominajkami. - Oczywiście. - W takim razie uzgodnione - powiedziała Claire z uśmiechem. - Dziękuję pani, Martino. Znakomita robota. Trudno byłoby lepiej oddać moje niejasne pomysły. Pani projekt jest po prostu idealny. - Ten park będzie przepiękny, frau Roth, zważywszy ile czasu i uwagi poświęciła pani jego projektowaniu. -W głosie młodej Dawczyni Życia zabrzmiała radość. Claire ledwie zwróciła uwagę na komplement. Czuła nie tyle dumę, ile raczej ulgę. Chciała zmienić tę gołą ziemię w coś pięknego. Chciała, żeby ten park był idealny. Każda roślina, każda rzeźba, ławka i ścieżka miały tworzyć prawdziwą oazę spokoju, sanktuarium inspirujące umysł, serce i duszę. Od dawna

nie należała do osób, które poświęcają się walce o jakąś sprawę, ale ten projekt stał się dla niej czymś w rodzaju obsesji. - Chciałam, żeby wszystko było idealne - powiedziała, mrugając, bo nagle łzy napłynęły jej do oczu. Stała się zdecydowanie nadwrażliwa. Cieszyła się, że jest tu sama i nikt nie widzi jej słabości. - Proszę się nie martwić - pocieszył ją wesoły głos Martiny. - Jestem pewna, że mu się spodoba. Claire przełknęła z trudem zaskoczona. - C-co? - Panu Rothowi - wyjaśniła projektantka. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. - Przepraszam, że się wtrącam w nie swoje sprawy. Prosiła mnie pani o zachowanie tego projektu w tajemnicy, więc założyłam, że to niespodzianka dla pani partnera. Prezent dla Wilhelma? Claire z trudem ukryła zakłopotanie. Nie widziała Wilhelma od pół roku. Przyjeżdżał tu tylko ze względu na ich związek krwi. Claire zaczęła bać się tych wizyt, podczas których Wilhelm pożywiał się jej krwią i oddawał jej swoją. Nawet nie udawał, że poza oficjalnym związkiem łączy ich jakieś uczucie. Żyli osobno od prawie trzydziestu lat - on mieszkał w Mrocznej Przystani w mieście, a ona wraz z sześcioma

ochroniarzami tutaj, w wiejskiej rezydencji oddalonej od miasta o dwie godziny jazdy. Nie, park nie był niespodzianką dla jej wiecznie nieobecnego partnera. Co więcej, pewnie wpadłby w furię, gdyby się dowiedział, czym Claire się zajmuje. Na szczęście Wilhelma już od dawna nie interesowało ani to, co ona myśli, ani co czuje. Pozwalał jej żyć po swojemu, obracać się we własnych kręgach, udzielać się charytatywnie. Dla niego liczyła się tylko praca w Agencji Bezpieczeństwa. W głębi serca Claire cieszyła się ze swojej samotności, zwłaszcza podczas tych ostatnich trudnych tygodni. Martina westchnęła cicho. - Frau Roth... proszę mi wybaczyć, jeśli naruszyłam pani prywatność. - Nic się nie stało - zapewniła ją Claire. Zanim zdecydowała, czy podać Martinie jakieś zmyślone powody założenia parku, też czy wyjawić, że żyje w separacji z partnerem, rozległo się głośne pukanie do drzwi biblioteki. - Jeszcze raz bardzo dziękuję za wspaniały projekt. Proszę dać mi znać, gdyby miała pani dalsze pytania. - Oczywiście. Dobranoc, frau Roth. Claire rozłączyła się i podeszła do drzwi. Otworzyła je i wyślizgnąwszy się na zewnątrz, starannie za sobą zamknęła. Nie chciała, żeby ochroniarze zobaczyli model. Nie miała ochoty odpowiadać na pytania wiernych psów Wilhelma. Ale widząc wyraz twarzy jednego z agentów przydzielonych jej do ochrony, uświadomiła sobie, że to, co ona robi, jest w tej chwili jego najmniejszym zmartwieniem. Był wyraźnie zdenerwowany. - Tak? O co chodzi? - Musi pani pójść ze mną, frau Roth.

- Dlaczego? - Zauważyła, że wielki wampir jest wyraźnie roztrzęsiony. A przecież jako przedstawiciel Rasy był uzbrojony nie tylko w pistolet, ale również w wielkie kły. Musiało stać się coś bardzo złego. Z krótkofalówki przyczepionej do jego czarnej kamizelki kuloodpornej dobiegały głośne trzaski. Słychać było urywki rozmów pozostałych agentów. - Ewakuujemy posiadłość. Proszę tędy. - Ewakuujecie? Czemu? Co się dzieje? - Niestety nie mamy czasu na wyjaśnienia. - Kolejne zakłócenia w krótkofalówce. - Szykujemy dla pani samochód. Musi pani pójść ze mną. Chciał ją wziąć pod ramię, ale Claire cofnęła się. - Nie rozumiem. Dlaczego muszę wyjechać? Proszę mi to wyjaśnić. - Doszło do incydentu w Mrocznej Przystani w Hamburgu. - Jakiego incydentu? Agent nie zamierzał odpowiadać. - Na wszelki wypadek ewakuujemy posiadłość. Przewieziemy panią w bezpieczne miejsce, do Mek-lenburga. - Zaraz, nie rozumiem, o czym pan mówi. Jaki incydent w Hamburgu? Dlaczego chcecie mnie przewieźć w bezpieczne miejsce? Co się dzieje? Agent spojrzał na Claire z ledwo skrywaną irytacją. - Tak, jestem z nią - warknął do mikrofonu. -Podjedźcie pod główną bramę. Już idziemy. Znów spróbował ująć ją pod ramię, ale jej cierpliwość już się wyczerpała. - Do cholery, niech mi pan powie, o co chodzi! 1 gdzie jest Wilhelm? Proszę mnie z nim połączyć! Muszę

z nim porozmawiać, zanim pozwolę wyprowadzić się z własnego domu! - Dyrektora Rotha nie ma w kraju od lipca - odparł agent i udał, że nie zauważa jej zmieszania. No bo jak to, zwykły ochroniarz wie więcej o miejscu pobytu jej partnera niż ona sama? - Próbujemy się z nim skontaktować, żeby poinformować go o ataku... - O ataku? - powtórzyła przerażona Claire. Przeszedł ją dreszcz. - Dobry Boże, czy zaatakowano kogoś w Mrocznej Przystani? Czy ktoś został ranny? Miała wrażenie, że agent patrzy na nią przez całe wieki, zanim wreszcie syknął rozdrażniony i zdał jej pospieszną relację z wydarzeń. - Niecałą godzinę temu ktoś włamał się do Mrocznej Przystani w Hamburgu. Właśnie dostaliśmy wiadomość od jednego z agentów ochrony, któremu udało się uciec. Jedynego, któremu udało się uciec - uściślił. - Mroczna Przystań została unicestwiona. Wszyscy, którzy w niej przebywali, zginęli. - O Boże - jęknęła Claire, opierając się o drzwi biblioteki. - Nie rozumiem... Kto mógł zrobić coś takiego? Agent pokręcił głową. - Nie wiemy, ilu było napastników, ale ocalały agent powiedział, że nigdy nie widział czegoś podobnego... Wszędzie ogień, jakby prosto z piekła. Wszystko spłonęło do gołej ziemi. Claire stała nieruchomo, zdezorientowana i oszołomiona. To było niemożliwe... niewiarygodne. Bez sensu. Boże, tyle rzeczy ostatnio nie miało sensu. Przemoc. Śmierć. Ból.

- Nie możemy zwlekać - ciągnął agent. - Musimy panią ewakuować, zanim zaatakują rezydencję. - Naprawdę sądzi pan, że ktoś tu przyjdzie? - spytała. - Dlaczego? Ale agent nie zamierzał wyjaśniać niczego więcej. Chwycił ją za ramię i pociągnął do wyjścia. Było jasne, że jeśli Claire spróbuje się opierać, wywlecze ją siłą. Nie zatrzymali się nawet, żeby mogła wziąć płaszcz czy torebkę. Wypadła z domu prosto w wieczorny chłód późnego października. Zimny jesienny wiatr przeniknął przez jej ciemnoczerwony kaszmirowy sweter i szare wełniane spodnie, kiedy zbiegała po schodach ganku do limuzyny. Agent popchnął ją w stronę otwartych tylnych drzwi mercedesa, jednego z czterech stojących przed frontem. - Niech pani wsiada - rozkazał, po czym łagodnie, ale stanowczo zmusił ją do tego. Kiedy usiadł obok niej i zamknął drzwi, Claire zaczęta energicznie pocierać ramiona, żeby usunąć chłód, który zdawał się emanować z wnętrza jej ciała. Wszystko stało się tak szybko. Zaledwie kilka minut temu jej największym zmartwieniem było odpowiednie ustawienie parkowej ławki, a teraz dowiedziała się o spaleniu hambur-skiej Mrocznej Przystani. Krewni Wilhelma i ochroniarze, którzy tam mieszkali, zginęli, a ją wywożono w nieznane miejsce, uciekając przed niebezpieczeństwem. Dlaczego? Zadawała sobie to pytanie już od trzech miesięcy, odkąd podobna tragedia wydarzyła się w innej Mrocznej Przystani. Tam również zostały tylko zgliszcza. Śledztwo wykazało, że była to przypadkowa eksplozja, na tyle silna, że zabiła wszystkich mieszkańców.

- Ruszamy - powiedział do mikrofonu agent siedzący za kierownicą. Wcisnął gaz i kawalkada czarnych limuzyn ruszyła niczym wąż otoczoną lasem trzykilometrową drogą dojazdową. Claire usiadła wygodniej i spojrzała przez okno, próbując odciąć się od pełnej napięcia atmosfery w samochodzie. Las wokół nich sprawiał wrażenie mroczniej-szego niż zwykle i był dziwnie cichy. Korony drzew nie przepuszczały nawet blasku księżyca. Gdy wszystkie samochody pokonały zakręt, kierując się ku głównej szosie, kolumna przyspieszyła. Atak nadszedł bez ostrzeżenia i był wymierzony w pierwszy samochód. Z ciemnego lasu wyleciała oślepiająco jasna kula ognia i trafiony nią mercedes eksplodował. Claire krzyknęła. Pod stopami czuła wibrację wybuchu. - Co jest, do kurwy nędzy?! - wrzasnął agent siedzący obok niej. - Jezu, hamuj! Przed nimi rozbłysły czerwone światła stopu. Kierowca wcisnął hamulec, żeby nie uderzyć w tył samochodu z przodu. Wszystkie mercedesy zatrzymały się pod dziwnymi kątami, jak wagony wykolejonego pociągu. Pierwszy samochód płonął. Z lasu wyleciała druga kula ognia, a po chwili następna. Wyglądały przepięknie na tle ciemnego nieba. Agent obok Claire pochylił się do przodu. - Cofaj! - krzyknął do zszokowanego kierowcy. -Wrzuć wsteczny i jedź! Mercedes zaczął się cofać z piskiem opon. Kiedy zawracał na wąskiej drodze, wpadł tyłem na trzeci samochód. Agenci z dwóch pozostałych wozów próbowali uciekać pieszo. Jeden dotarł bezpiecznie do linii

drzew. Drugi spóźnił się o kilka sekund. Kula ognia trafiła w maskę jego mercedesa, zmieniając wszystko, łącznie z nieszczęsnym ochroniarzem, w chmurę płonących szczątków. Claire krzyknęła przerażona tym widokiem. Chwilę później kolejna kula ognia trafiła w pusty samochód stojący im na drodze. Potężna eksplozja wstrząsnęła ziemią i wyrwała w niej głęboki dymiący krater. Agent siedzący obok Claire walnął pięścią w oparcie fotela kierowcy. - Jedź, idioto! Wdepnij ten cholerny gaz! Za późno. Znikąd - Claire miała wrażenie, że prosto z nieba pojawiła się następna ognista kula. Przeleciała tuż przed przednią szybą, świecąc tak, że w środku zrobiło się widno jak w dzień. Czymkolwiek była, miała jasność dziesięciu słońc i energię błyskawicy. Wszystkie włoski na skórze Claire stanęły na baczność, kiedy ten dziwny pocisk uderzył w ziemię tuż obok maski. Po chwili kolejna kula spadła za nimi, wyrzucając z siedzeń Claire i jej dwóch towarzyszy. Kierowca uderzył głową w kierownicę. Poduszka powietrzna eksplodowała, włączył się alarm. Ogłuszona jego wyciem Claire poczuła swąd dymu i zapach świeżej krwi. Popatrzyła ze zgrozą na swoje czerwone palce. Cholera! Niedobrze jest krwawić w obecności wampirów, nawet takich, którzy przeszli szkolenie w Agencji Bezpieczeństwa i służyli Wilhelmowi Rothowi. Z drugiej strony, żadne z nich nie przeżyje dość długo, by żądza krwi mogła stanowić jakiś problem. Prawdopodobnie zostało im nie więcej niż kilka minut.

- Uciekaj! - zawołał agent obok niej. W obu dłoniach trzymał pistolety, a jego źrenice zwęziły się do pionowych kresek zatopionych w bursztynowych tęczówkach. Spojrzał na drzwi i otworzył je siłą umysłu. - Uciekaj jak najdalej stąd. To jedyna szansa. Claire wysunęła się z samochodu i padła na ziemię. Nogi miała jak z waty, w głowie jej huczało, a serce biło jak oszalałe. Słyszała krzyk agenta, który wysiadł z drugiej strony auta gotów do konfrontacji z napastnikami. Obok niej przebiegło dwóch agentów z pistoletami, bezużytecznymi wobec piekła, które się rozpętało. Nie miała pojęcia, kto ich zaatakował. Kiedy doczołgała się do linii drzew, zerknęła przez ramię. Z lasu wystrzelił snop bursztynowego światła. Claire wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana, chociaż mogło nieść ze sobą śmierć. Powoli zaczęła rozróżniać utkaną z ognia sylwetkę. To nie była armia. To był jeden człowiek. Jego ciało trawiły płomienie. Przez chwilę - krótką, przerażającą chwilę - Claire wydawało się, że rozpoznaje szerokie ramiona i płynny krok. Nie, niemożliwe. To nie był ktoś, kogo mogłaby znać, teraz czy kiedyś. To stwór z jakiegoś koszmaru. Wcielenie śmierci. Usłyszawszy huk wystrzału, spojrzała na agentów. Celowali w napastnika, on jednak wciąż szedł naprzód, ignorując strzały. Pociski wybuchały jak fajerwerki, gdy zetknęły się ze ścianą żaru otaczającą jego ciało. Kiedy agenci wystrzelili ostatni nabój, płonący człowiek zatrzymał się. Uniósł ręce, jakby się poddawał, a potem bez ostrzeżenia posłał płomienie w bezbronnych ochroniarzy.

Claire nie zdołała powstrzymać okrzyku przerażenia, gdy obaj w mgnieniu oka się zwęglili. Stwór zauważył ją. Czując na sobie żar jego spojrzenia, zadrżała ze strachu. - O Boże - szepnęła i cofnęła się niepewnie. Ognista istota ruszyła w jej kierunku. Claire, pewna, że straszliwa furia napastnika teraz skupiła się na niej, odwróciła się, wpadła między drzewa i zaczęła biec.

Rozdział 3 Pewnym krokiem przeszedł obok dymiących wraków. Pod butami chrzęściło mu potłuczone szkło, wokół widział powykręcany metal, kałuże płonącego oleju i spopielone zwłoki tych, którzy próbowali go zabić ze swojej lichej broni. Ich kule go nie powstrzymały. Nic nie mogło go powstrzymać, kiedy stawał się ogniem. Ziemia skwierczała pod rozżarzonymi podeszwami jego butów, gdy ciało przenikała fala energii, pulsującej zabójczą siłą. Miał świadomość, że dziś w nocy uwolnił swoją furię. Wiedział, jakie to ważne powstrzymywać ten ogień, ale nienawiść do Wilhelma Rotha sprawiła, że przestał nad sobą panować - najpierw w mieście, a teraz tutaj. Pragnienie odwetu zepchnęło go w przepaść i teraz spadał, spadał... choć zemsta już prawie się dokonała. Rotha nie było w Mrocznej Przystani w Hamburgu. Nie było go też wśród zabitych tutaj. Czerwona mgła przysłaniała mu wzrok, lecz mimo to miał pewność, że tego drania tu nie ma. Ale jest jego kobieta. Ona będzie wiedziała, gdzie się ukrył. A jeśli nie powie mu tego z własnej woli, powie mu to jej krew. Claire. Niejasne, mroczne wspomnienie rozbłysło na moment w jego umyśle i natychmiast zatonęło we wściekłości, która przejęła nad nim władzę. W tej chwili nie była dla niego tą istotą, którą kiedyś trzymał w ramionach, którą kochał. W tej chwili była tylko kobietą należącą do Wilhelma Rotha. A więc wrogiem. Ruszył do lasu, gdzie uciekła. Kiedy wszedł między drzewa, poczuł zapach palącego się igliwia i liści. Nisko wiszące gałęzie skręcały się pod wpływem jego żaru, otwierając mu drogę.

Wiedział, gdzie jest ta kobieta. Słyszał, jak dyszy. Bała się, swąd dymu nie zdołał całkiem zamaskować woni jej strachu. W pewnej chwili jej kroki ucichły. Najwyraźniej znalazła sobie jakąś kryjówkę. Reichen zbliżał się do niej. Teraz widział wszystko bardzo wyraźnie, choć w odcieniach czerwieni. Wzruszona ziemia, a za nią odsłonięte, powykręcane korzenie obalonego drzewa. Kobieta Rotha przykucnęła za nimi. Słyszał bicie jej serca, coraz szybsze w miarę jak podchodził. Od żaru bijącego z jego ciała zaczęły się tlić korzenie powalonego drzewa. Jeszcze chwila, a całe stanie w płomieniach. Wiedział, że nie zdoła powstrzymać tej eksplozji, choćby nawet próbował. - Wyjdź stamtąd, kobieto! - zawołał chrapliwym głosem, który sam ledwie poznał. Miał wrażenie, że gardło wypełnia mu popiół. - Nie zostało ci wiele czasu. Wyjdź, dopóki jeszcze możesz.

Nie wyszła. I wcale go to nie zaskoczyło. Spodziewał się tego, ale przemożna furia pozbawiła go cierpliwości, więc wydał straszliwy ryk. Okazał się skuteczniejszym argumentem niż słowa. Zauważył ruch, usłyszał szybkie kroki na pokrytej liśćmi ziemi, a chwilę potem obalone drzewo stanęło w płomieniach. Iskry strzeliły we wszystkie strony, języki ognia wzbiły się wysoko. Kiedy rozżarzone szczątki zaczęły spadać do wyrwy, w której przed chwilą ukrywała się kobieta Rotha, Reichen zobaczył, że ucieka w las. Klnąc szpetnie, ruszył za nią. Biegła szybko, ale on szybciej. Nie mogła mu uciec i pozostawało tylko kwestią czasu, kiedy to zrozumie. Wreszcie zwolniła, a potem się zatrzymała. Reichen również, jakieś dziesięć kroków od niej. Nad jego głową skwierczały liście i tliły się cienkie gałązki. Kobieta zacisnęła pięści i przestąpiła z nogi na nogę, jakby oceniała swoje szanse na ucieczkę. - Jeśli zamierzasz mnie zabić, zrób to. Mówiła cicho, ale stanowczo. Aksamitny dźwięk jej głosu obudził wspomnienia; zalały jego umysł powodzią obrazów. On i jego kobieta, nadzy w łóżku, zaplątani w prześcieradła, śmieją się i całują... Jej brązowe oczy połyskujące złociście w świetle świec, kiedy karmi ją malinami podczas nocnego pikniku nad jeziorem... Dotyk obejmujących go ramion, jej policzek na jego nagiej piersi, kiedy wyznała mu miłość. Claire... Na krótką chwilę zawładnęła nim przeszłość, ale zmusił się do myślenia o teraźniejszości, o tej chwili, kiedy czuł gorzki swąd dymu, chwili naznaczonej krwią wielu niewinnych istot. - Nie przyszedłem tu po twoją śmierć, Claire Roth.

Zamarła na dźwięk swojego imienia, lecz po chwili wyprostowała się i dumnie uniosła głowę. Jej wielkie, ciemne oczy przyglądały mu się z uwagą. Kiedy go rozpoznała, dostrzegł w nich wyraz niedowierzania. W milczeniu pokręciła głową, jakby był duchem, czy raczej potworem. Co innego wiedzieć, że jest się potworem, a co innego zobaczyć to w czyichś oczach - zwłaszcza w tych oczach. Podsyciło to tylko jego gniew. - Powiedz mi, gdzie on jest - zażądał. Nie odpowiedziała, tylko wciąż mierzyła go tym uważnym, pełnym niedowierzania spojrzeniem. Wreszcie wolno pokręciła głową. - Nie rozumiem, jak to możliwe. - Postąpiła krok naprzód, ale zaraz cofnęła się, bo z gałęzi posypały się zwęglone liście. - Mój Boże... Andreas? Czy to sen? Ja chyba śnię... To się nie dzieje naprawdę. To nie... Mówiła cicho, nieskładnie, jakby się dławiła. Choć bił z niego żar, uniosła rękę, jakby chciała go dotknąć. - Myślałam, że zginąłeś. Przez te trzy miesiące od pożaru w twojej Mrocznej Przystani... myślałam, że nie żyjesz. Zawarczał na widok jej wyciągniętej ręki. Claire westchnęła i szybko cofnęła dłoń. Potarła sparzone palce. Gdyby go dotknęła, zwęgliłyby się w mgnieniu oka. - Mój Boże, co ci się stało? Sprawiała wrażenie zdezorientowanej. I przestraszonej. Oczywiście nie mogła o niczym wiedzieć. Wtedy, kiedy się znali, był kimś zupełnie innym. Ale wtedy wszystko było inne. Żar, który żył w nim teraz, spał głęboko; aż

trzydzieści lat temu ból i cierpienie obudziły tę piekielną moc. Ugaszenie tego żaru, zamknięcie go w sobie wymagało ogromnego wysiłku woli. Od tamtej pory minęło tyle czasu, że uwierzył, iż na dobre pozbył się zdolności jego wzniecania. Okazało się, że jedynie ją stłumił. Ona żyła w nim dalej i tylko czekała na okazję, by znów uwolnić żar. Przez trzydzieści lat żył w kłamstwie, aż wreszcie to kłamstwo wybuchło mu prosto w twarz. Już nigdy nie będzie taki jak kiedyś. Zdrada Wilhelma Rotha znów obudziła w nim potwora. Rozpacz i gniew przywołały jego straszliwą moc. Teraz ogień płonął w nim bezustannie. Zaczynał przejmować nad nim kontrolę. Niszczyć go. Nie, już nigdy nie będzie taki jak kiedyś. Nie spocznie, póki nie dopełni zemsty. Na twarzy Claire malowały się strach i współczucie. - Nie rozumiem, co się dzieje, Andre. Dlaczego jesteś taki? Co się z tobą stało? Nie mógł znieść troski w jej głosie. Nie chciał jej, nie od kobiety Rotha. - Proszę, porozmawiaj ze mną, Andre. Andre. Tylko ona tak go nazywała. Nigdy później nie dopuścił, by ktoś się do niego tak bardzo zbliżył. Nie dopuszczał zresztą do siebie wielu rzeczy, wielu ludzi. To imię w jej ustach zadało mu ból. Obnażył kły w uśmiechu, który miał ją przerazić, ale ona się nie przestraszyła. - Kto... kto ci to zrobił, Andre? Poddał się płomieniom wściekłości. Jego głos stał się chropowaty, jakby w gardle miał pełno żwiru.

- Ten sukinsyn, który posłał do mojego domu szwadron śmierci, który z zimną krwią wymordował moich krewnych. Wilhelm Roth. - Niemożliwe. - Claire nie była pewna, czy chodzi jej o oskarżenie rzucone na Wilhelma, czy o to, że Andreas Reichen żyje; żyje i zmienił się w coś śmiertelnie niebezpiecznego. - Potrzebujesz pomocy, Andre. Cokolwiek ci się stało... bez względu na to, co dziś zrobiłeś... potrzebujesz pomocy. Prychnął, dziki i niebezpieczny. Ten niemal zwierzęcy dźwięk pasował do wyrazu jego oczu. Wyczuwała jego wściekłość, czuła pulsujące fale jego żaru, widziała twarz zmienioną w straszliwą, nieludzką maskę. Boże! Ten piekielny żar wyrażał jego wściekłość! - Och, Andre - szepnęła ze współczuciem. - Wiem, jak bardzo cierpisz. Ja też cierpiałam, kiedy się dowiedziałam, co się stało z twoją Mroczną Przystanią. - Piętnaście osób - warknął. - Wszyscy zginęli. Nawet dzieci. Ból powrócił. Claire zamknęła oczy. - Wiem Andre. Słyszałam o tym. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci, kiedy dotarła do nas wiadomość z Berlina. To była niewyobrażalna tragedia... - To była cholerna rzeź - przerwał jej. - Piętnaście niewinnych osób zabitych na rozkaz Wilhelma Rotha. Zastrzelonych jak psy. - Nie, Andre. - Pokręciła głową, zdziwiona, że mógł tak pomyśleć. - Tam doszło do wybuchu. Śledczy z Agencji Bezpieczeństwa ustalili, że ulatniał się gaz. To był wypadek. Nie wiem, dlaczego oskarżasz o to Wilhelma.