bozena255

  • Dokumenty550
  • Odsłony36 756
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów648.7 MB
  • Ilość pobrań27 458

James Eloisa - Żyli długo i szczęśliwie 04 - Brzydka księżniczka

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

James Eloisa - Żyli długo i szczęśliwie 04 - Brzydka księżniczka.pdf

bozena255 EBooki pdf J James Eloisa Żyli długo i szczęśliwie
Użytkownik bozena255 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 303 stron)

ELOISA JAMES Brzydka Księżniczka Przekład Agnieszka Kowalska

Dedykujętęksiążkęcudownemupoecieibaśniopisarzowi HansowiChristianowiAndersenowi.Jegofabułysądlamnie źródłeminspiracji,jakwtejwersjiBrzydkiego kaczątka, alenie tylko-jegotalentdołączeniawątkówzabawnychifilozoficznych inspirujemnieprzykażdejpowieści, którąpiszę.

Część I Przedtem 1 18 marca 1809 45BerkeleySquare Londyńska rezydencjaksięciaAshbrook Będziesz musiał się z nią ożenić. Nie obchodzi mnie, czy uwa- żasz ją za siostrę. Od tej chwili to ona jest twoim Złotym Runem. James Ryburn, lord Islay i dziedzic tytułu księcia Ashbrook, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wściekłość i niedowierzanie sprawiły, że słowa utknęły mu w gardle. Ojciec odwrócił się i powoli przeszedł przez bibliotekę, jakby nie powiedział nic niezwykłego. - Potrzebujemy jej pieniędzy, żeby wyremontować posiadłość w Staffordshire i spłacić kilka długów, albo stracimy wszystko, łącznie z domem w mieście.

4 - Coś ty zrobił? - James niemal wypluł te słowa. Poczuł, jak paraliżuje go przerażenie. Ashbrook odwrócił się gwałtownie. - Nie waż się mówić do mnie takim tonem! James wziął głęboki oddech, zanim odpowiedział. Jednym z jego postanowień było nauczyć się panować nad sobą, zanim skończy dwadzieścia lat - a te urodziny wypadały zaledwie za trzy tygodnie. - Wybacz, ojcze - wykrztusił. - Jak doszło do tego, że nasz ma- jątek znalazł się w tak rozpaczliwym stanie? O ile wolno mi zapytać.

5 - Nie wolno ci zapytać. - Książę wpatrywał się w swego jedy- nego syna, a jego długi, ostry nos drżał z wściekłości. Nic dziwnego, że James tak łatwo wpadał w gniew: odziedziczył to po swoim wybuchowym, lekkomyślnym ojcu. - W takim razie pozwól, że cię pożegnam - rzekł James, siląc się na obojętny ton. - Nie, chyba że pójdziesz na górę zobaczyć się z tą dziewczyną. W tym tygodniu odrzuciłem oświadczyny Briscotta, który jest ta- kim prostakiem, że nawet nie widziałem potrzeby mówienia o tym jej matce. Ale cholernie dobrze wiesz, że jej ojciec zostawił decyzję co do tego, kogo dziewczyna poślubi, właśnie matce... - Nie znam treści testamentu pana Saxby'ego - stwierdził James. Ale nie rozumiem, dlaczego ten warunek aż tak bardzo cię irytuje. - Ponieważ potrzebujemy jej cholernych pieniędzy - rzucił z wściekłością Ashbrook i podszedł do kominka, by kopnąć wygasłe polana. - Musisz przekonać Teodorę, że jesteś w niej zakochany, inaczej jej matka nigdy nie zgodzi się na to małżeństwo. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu pani Saxby wypytywała o moje inwestycje w sposób, który mi się nie spodobał. Ona nie ma pojęcia, gdzie jest miejsce kobiety! - Nigdy nie zrobię czegoś takiego! - Zrobisz dokładnie to, co ci każę. - Każesz mi ubiegać się o względy młodej damy, z którą się wychowałem i którą uważam za siostrę. - Brednie! Może i pocieraliście się kilka razy nosami w dzie- ciństwie, ale to nie powinno ci przeszkodzić w sypianiu z nią. - Nie mogę. Książę po raz pierwszy wyglądał, jakby odrobinę mu współczuł. - Teodora nie jest pięknością. Ale wszystkie kobiety są takie same, jeśli idzie...

6 - Nie mów tego - warknął James. - Już jestem oburzony. Nie chcę być dodatkowo zdegustowany. Oczy jego ojca zwęziły się, a policzki przybrały rdzawoczerwo-ny kolor, co było niewątpliwą oznaką wściekłości. I rzeczywiście, zaraz potem Ashbrook ryknął. - Nie obchodzi mnie, czy ta dziewczyna jest brzydka jak noc! Ożenisz się z nią! I sprawisz, że się w tobie zakocha. Inaczej nie będziesz miał do odziedziczenia żadnego domu na wsi. Niczego! - Coś ty zrobił? - wycedził James przez zaciśnięte zęby. - Przegrałem - wrzasnął ojciec, wytrzeszczając nieco oczy. -Przegrałem i nie musisz wiedzieć nic więcej! - Nie zrobię tego. - James wyprostował się. Porcelanowa figurka przeleciała tuż nad jego ramieniem i roz- trzaskała się o ścianę. James nawet nie mrugnął. Zdążył się uodpornić na takie wybuchy wściekłości. Z czasem nauczył się uchylać przed najróżniejszymi przedmiotami - od książek po marmurowe posążki. - Zrobisz, do cholery, albo cię wydziedziczę i wskażę Pinkler--Ryburna jako mojego spadkobiercę! Jamesowi ręce opadły. Odwrócił się, sam bliski utraty panowania nad sobą. Wprawdzie nigdy nie czuł potrzeby rzucania przedmiotami o ścianę - ani w członków swojej rodziny - lecz jego talent do rzucania ciętych uwag był równie niebezpieczny. - Nie chciałbym cię pouczać w kwestiach prawnych, ojcze, ale zapewniam cię, że nie można wydziedziczyć prawowitego syna. - Oświadczę w Izbie Lordów, że nie jesteś moim synem -wrzeszczał książę. Żyły nabrzmiały mu na czole, a policzki z czer- wonych zrobiły się fioletowe. - Powiem, że twoja matka była roz- pustną ladacznicą, a ja odkryłem, że jesteś bękartem. Na taką obelgę wobec jego matki, Jamesowi, który i tak już le- dwie nad sobą panował, puściły nerwy.

7 - Możesz być tchórzliwym, tępym hazardzistą, ale nie będziesz oczerniał mojej matki żałosnymi wymówkami mającymi zamasko- wać twoją własną głupotę! - Jak śmiesz! - wrzasnął książę. Cała jego twarz przybrała bar- wę koguciego grzebienia. - Mówię tylko, że każdy człowiek w tym kraju wie - wybuch- nął James - że jesteś idiotą. Doskonale wiem, co stało się z mająt- kiem; chciałem się tylko przekonać, czy wystarczy ci odwagi, żeby się do tego przyznać. I widzę, że nie wystarczyło. Nic dziwnego. Zastawiłeś wszystkie ziemie, które mogłeś, a przynajmniej te, któ- rych po prostu nie sprzedałeś, i przepuściłeś wszystkie pieniądze na giełdzie. Inwestowałeś w jeden żałosny plan za drugim. Zbu- dowałeś kanał niecałą milę od innego kanału. Na miłość boską, o czym ty myślałeś? - Dowiedziałem się o tym dopiero, kiedy było już za późno. Wspólnicy mnie oszukali. Książę nie chodzi oglądać terenów, na których ma być zbudowany kanał. Musi ufać innym, a ja zawsze miałem pecha. - Ja przynajmniej pojechałbym zobaczyć miejsce inwestycji, zanim utopiłbym tysiące funtów w kanale, po którym nikt nie będzie pływał. - Ty bezczelny smarkaczu! Jak śmiesz! - Dłoń księcia zacisnęła się na srebrnym świeczniku stojącym na kominku. - Rzuć nim, a zostawię cię w tym pokoju, żebyś mógł się tarzać we własnym strachu. Chcesz, żebym ożenił się z dziewczyną, która traktuje mnie jak brata, żeby zdobyć jej pieniądze... żebyś mógł je przepuścić? Czy wiesz, jak ludzie nazywają cię za plecami, ojcze? Na pewno słyszałeś. Książę-Głupol! Obaj dyszeli ciężko, ale ojciec sapał niczym byk, a purpurowe plamy na jego policzkach odcinały się na tle białego fularu. Palce księcia znowu zacisnęły się na świeczniku.

8 - Rzuć tym świecznikiem, a ja rzucę tobą - powiedział James. -Wasza wysokość - dodał. Książę opuścił bezwładnie rękę, odwrócił się i wbił wzrok w ścianę. - A jeśli straciłem, to co? - mruknął cicho, lecz w jego głosie pobrzmiewał wojowniczy ton. - To prawda, że straciłem. Straciłem wszystko. Kanał to jedno, ale uważałem winnice za pewną inwe- stycję. Skąd mogłem wiedzieć, że w Anglii panuje czarna zgnilizna? - Ty durniu! - parsknął James i odwrócił się na pięcie, żeby wyjść. - Posiadłości w Staffordshire są w naszej rodzinie od sześciu pokoleń. Musisz je ratować. Twoja matka byłaby zdruzgotana, gdyby się dowiedziała, że zostaną sprzedane. A co z jej grobem... pomyślałeś o tym? Cmentarz należy przecież do kaplicy. James czuł w gardle bicie własnego serca. Dopiero po dłuższej chwili zdobył się na reakcję, która nie byłaby rzuceniem się włas- nemu ojcu do gardła. - To jest podłe, nawet jak na ciebie - powiedział. Książę nie zwrócił uwagi na jego słowa. - Pozwolisz, żeby zwłoki twojej matki zostały sprzedane? - Zastanowię się nad poślubieniem jakiejś innej bogatej panny - powiedział w końcu James. - Ale nie ożenię się z Daisy. Teodora Saxby - przez Jamesa nazywana Daisy - była jego naj- bliższą przyjaciółką, towarzyszką lat dziecinnych. - Ona zasługuje na kogoś lepszego ode mnie, lepszego niż kto- kolwiek w tej przeklętej rodzinie. Odpowiedziała mu cisza. Straszna, przerażająca cisza, która... James odwrócił się. - Nie zrobiłeś tego. Nawet ty... nie mogłeś. - Sądziłem, że uda mi się to zwrócić w kilka tygodni - rzekł ojciec. Jego twarz sprawiała wrażenie wyblakłej i zużytej.

9 James poczuł, że nogi mu miękną, i musiał oprzeć się o ścianę. - Ile z jej majątku przepadło? - Dosyć. - Ashbrook spuścił oczy, w końcu zdradzając jakieś oznaki wstydu. - Jeśli ona poślubi kogokolwiek innego, ja... czeka mnie proces. Nie wiem, czy książąt stawia się przed sądem. Raczej przed Izbą Lordów, jak sądzę. Ale i tak nie byłoby przyjemnie. - Och, oni mogą sądzić książąt - powiedział ponuro James. -Sprzeniewierzyłeś posag dziewczyny, która pozostaje pod twoją opieką od najmłodszych lat. Jej matka była żoną twojego najbliż- szego przyjaciela. Saxby prosił cię na łożu śmierci, żebyś zaopie- kował się jego córką. - I zaopiekowałem się - odparł ojciec, lecz bez swojej zwykłej buty. - Wychowałem ją jak własne dziecko. - Wychowałeś ją jak moją siostrę - rzekł spokojnie James. Zmusił się, by przejść przez pokój i usiąść. - I przez cały czas ją okradałeś. - Nie przez cały czas - zaprotestował ojciec. - Tylko przez ostatni rok. Mniej więcej. Większa część jej majątku jest w fundu- szach, więc nie mogłem tego ruszyć. Ja tylko... Tylko pożyczyłem z... cóż, pożyczyłem trochę. Po prostu mam piekielnego pecha. Byłem absolutnie pewien, że do tego nie dojdzie. - Masz pecha? - powtórzył James głosem ociekającym odrazą. - Teraz, kiedy dziewczyna dostaje propozycje małżeństwa, nie mam czasu, żeby to naprawić. Musisz ją zdobyć. Nie chodzi tylko o to, że stracimy posiadłość czy ten dom. Jeśli dojdzie do skandalu, nasze nazwisko nie będzie nic warte. Nawet jeśli spłacę to, co od niej pożyczyłem, sprzedając posiadłość, nie wystarczy pieniędzy, żeby pokryć moje długi. James nie odpowiedział. Jedyne słowa, jakie w tej chwili przy- chodziły mu do głowy, były jawnym bluźnierstwem.

10 - Było łatwiej, kiedy żyła twoja matka - powiedział po chwili książę. - Pomagała. Ona miała głowę na karku. James nie potrafił się zmusić, by na to odpowiedzieć. Matka umarła przed dziewięcioma laty, więc ojciec już niemal od dekady trwonił majątek obejmujący ziemie, które rozciągały się od Szkocji po Staffordshire i Londyn. I do tego udało mu się przepuścić majątek Daisy. - Pokochasz ją - rzekł zachęcająco ojciec, siadając w fotelu na- przeciwko Jamesa. - Ona już teraz cię uwielbia; zawsze tak było. Mamy szczęście, że Teodora jest paskudna jak noc. Jedyni męż- czyźni, jacy starali się o jej rękę, byli tak oczywistymi łowcami majątków, że jej matka nawet nie brała żadnego z nich pod uwagę. Ale to się zmieni, kiedy nadejdzie sezon. Ona daje się lubić, jeśli ją lepiej poznać. James zacisnął zęby. - Ona nigdy nie pokocha mnie w taki sposób. Uważa mnie za swojego brata, za przyjaciela. I wcale nie jest paskudna. - Nie bądź głupcem. Jesteś taki jak ja. - W jego głosie zabrzmiała nuta próżności. - Twoja matka zawsze mówiła, że byłem najprzystojniejszym mężczyzną swojego pokolenia. James powstrzymał się od wygłoszenia uwagi, która w niczym nie poprawiłaby sytuacji. Czuł ogarniającą go falę nudności. - Możemy powiedzieć Daisy, co się stało. Co zrobiłeś. Ona zrozumie. Ojciec tylko parsknął. - Myślisz, że jej matka zrozumie? Mój stary druh Saxby nie wiedział, w co się pakuje, kiedy poślubił tę kobietę. To prawdziwa sekutnica. Przez siedemnaście lat, które pani Saxby i jej córka spędziły w domu księcia, ona i Ashbrook utrzymywali dość serdeczne stosunki - głównie dlatego, że jego wysokość nigdy niczym nie rzucił we

11 wdowę. Ale James wiedział, że ojciec ma rację. Jeśli matka Daisy nabierze choćby cienia podejrzeń, że opiekun jej córki sprze- niewierzył posag, nim zapadnie wieczór, do drzwi domu będzie łomotała armia prawników. Na samą myśl o tym James poczuł, jak żółć napływa mu do gardła. Ojciec natomiast wyraźnie poweselał. Jego myśli, jak zwykle, przeskakiwały z jednego tematu na drugi; napady gniewu były gwałtowne, lecz krótkotrwałe. - Kilka bukiecików, może jakiś wiersz i Teodora wpadnie ci w ręce niczym dojrzała śliwka. W końcu ta dziewczyna nieczęsto słucha komplementów. Powiedz jej, że jest piękna, a padnie ci do stóp. - Nie mogę tego zrobić - oświadczył James, nawet nie próbując sobie wyobrazić, że mówi coś podobnego. I nie chodziło o to, że nie chciał pleść Daisy takich niedorzeczności. Nie cierpiał sytuacji, w których musiał zmuszać się do rozmowy i błąkać po sali balowej. Sezon trwał już od trzech tygodni, a on nie był jeszcze na żadnym balu. Ojciec błędnie zrozumiał jego odmowę. - Oczywiście, będziesz musiał kłamać, ale to jedno z tych kłamstw, których dżentelmen nie może uniknąć. Ona może i nie jest najpiękniejszą dziewczyną w okolicy... a z pewnością nie jest tak piękna jak ta tancerka, z którą widziałem cię zeszłej nocy... ale w tym wypadku mówienie prawdy nie prowadziłoby do niczego -parsknął cichym śmiechem na myśl o tym. James niemal go nie słuchał. Skupiał się na tym, by nie zwy- miotować, kiedy rozważał dylemat, jaki musiał rozwiązać. Książę tymczasem mówił dalej, z wyraźną przyjemnością tłu- macząc różnicę między kochankami a żonami. - Na pocieszenie możesz mieć kochankę, która będzie dwa ra- zy piękniejsza od żony. To będzie tworzyło interesujący kontrast.

12 Jamesowi przyszło do głowy - nie po raz pierwszy - że na świecie nie ma ludzkiej istoty, której nienawidziłby bardziej niż ojca. - Jeśli ożenię się z Daisy, nie będę miał kochanki - powiedział, myśląc gorączkowo, jak znaleźć wyjście z tej sytuacji. - Nigdy nie zrobiłbym jej czegoś takiego. - Cóż, przypuszczam, że zmienisz zdanie po kilku latach mał- żeństwa, ale rób, jak uważasz. - Głos księcia był energiczny i we- soły jak zwykle. - A więc? Nie ma się już nad czym zastanawiać, prawda? To prawdziwy pech i w ogóle, ale nie wydaje mi się, żeby którykolwiek z nas miał jakiś wybór. Dobrze przynajmniej, że mężczyzna może zawsze sprawdzić się w sypialni, nawet jeśli nie ma na to ochoty. James w tamtej chwili pragnął tylko wyjść z pokoju, znaleźć się jak najdalej od tej żałosnej imitacji rodzica. Ale przegrał bitwę i zmusił się, żeby wynegocjować warunki kapitulacji. - Zrobię to tylko pod jednym warunkiem. - Własny głos za- brzmiał obco w jego uszach, jakby te słowa wypowiedział ktoś nieznajomy. - Ależ oczywiście, mój chłopcze, co tylko zechcesz! Wiem, że proszę cię o poświęcenie. Jak już mówiłem, między nami możemy przyznać, że mała Teodora nie jest pięknością. - W dniu, kiedy się z nią ożenię, przepiszesz na mnie cały ma- jątek. Dom i ziemię w Staffordshire, ten dom i wyspę w Szkocji. Książę otworzył usta ze zdumienia. - Co? - Cały majątek - powtórzył James. - Będę ci wypłacał pensję i nikt oprócz prawników nie będzie o niczym wiedział. Ale ja nie będę ponosił odpowiedzialności za ciebie i twoje idiotyczne pomysły. Nigdy więcej nie będę brał na siebie żadnych długów,

13 jakie mógłbyś zaciągnąć... ani kradzieży. Następnym razem pójdziesz do więzienia. - To absurd! - parsknął książę. - Nie mógłbym... nie możesz... nie! - W takim razie pożegnaj się ze Staffordshire - rzekł James. -Może zechcesz odwiedzić grób mojej matki, skoro jesteś pewien, że byłaby zdruzgotana sprzedażą domu, a tym bardziej cmentarza. Ojciec otworzył usta, lecz James uniósł rękę. - Gdybym pozwolił ci zachować posiadłość, ty przepuściłbyś resztę majątku Daisy. W dwa lata nie zostałoby nic, a ja nadarem- nie zdradziłbym najbliższą przyjaciółkę. - Najbliższą przyjaciółkę, hm? - Myśli ojca natychmiast po- dążyły nowym torem. - Nigdy nie miałem kobiety za przyjaciela, ale Teodora istotnie wygląda jak mężczyzna i... - Ojcze! Książę odchrząknął. - Nie mogę powiedzieć, by podobał mi się sposób, w jaki mi przerwałeś. Domyślam się, że jeśli przystanę na ten twój śmieszny warunek, mogę oczekiwać codziennych upokorzeń. Była to zawoalowana kapitulacja. - Widzisz - powiedział ojciec, uśmiechając się szeroko. -Wszystko poszło dobrze. Twoja matka zawsze to powtarzała. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. James nie potrafił się powstrzymać przed zadaniem jeszcze jed- nego pytania, chociaż i tak znał na nie odpowiedź. - Czy nie masz żadnych wyrzutów sumienia z powodu tego, co mi robisz? I Daisy? Policzki księcia nieznacznie się zarumieniły. - Dziewczyna nie mogłaby trafić lepiej, niż wyjść za ciebie!

14 - Daisy poślubi mnie, wierząc, że jestem w niej zakochany, a nie jestem. Zasługuje na to, by być szczerze adorowaną i zdoby- waną przez swojego męża. - Nie należy jednym tchem mówić o małżeństwie i miłości -odparł lekceważąco ojciec. Ale unikał spojrzenia Jamesa. - A ty właśnie to mi zrobiłeś. Być może miłość i małżeństwo rzadko się spotykają, ale ja w ogóle nie będę miał okazji się o tym przekonać. A co więcej, zacznę swoje małżeństwo od kłamstwa, które je zrujnuje, jeśli Daisy kiedykolwiek dowie się o wszystkim. Zdajesz sobie z tego sprawę? Jeśli ona się dowie, że oszukałem ją w tak okrutny sposób, nie tylko małżeństwo, ale i nasza przyjaźń będą skończone. - Jeśli naprawdę uważasz, że mogłaby wpaść we wściekłość, to postąpisz najrozsądniej, płodząc potomka w ciągu pierwszych kilku miesięcy - powiedział ojciec tonem kogoś udzielającego bezcennych rad. - Wiesz, wzgardzona kobieta i tak dalej... Jeżeli będzie bardzo urażona, może uciec z innym mężczyzną. Ale jeśli będziesz miał potomka... może dwóch, jeśli dasz radę... będziesz mógł ją puścić wolno. - Moja żona nigdy nie ucieknie z innym mężczyzną. - Głuchy warkot wydobył się z głębi piersi Jamesa. Ojciec ciężko podniósł się z fotela. - Przed chwilą nazwałeś mnie głupcem. Cóż, ja powiem to samo o tobie. Żaden zdrowy na umyśle mężczyzna nie sądzi, że małżeństwo polega na gruchaniu jak dwa gołąbki. Twoja matka i ja pobraliśmy się z rozsądnych powodów, ze względu na zobowiąza- nia rodzinne i sprawy finansowe. Zrobiliśmy, co konieczne, żeby mieć ciebie, i na tym poprzestaliśmy. Twoja matka nie zniosłaby trudów drugiej ciąży, ale nie rozpaczaliśmy nad tym. Zawsze byłeś zdrowym chłopcem. Oczywiście nie licząc tego czasu, kiedy omal

15 nie oślepłeś. Gdyby stało się najgorsze, staralibyśmy się o drugie dziecko. James zmusił się, by wstać, ledwie słysząc głos ojca przez plą- taninę odrażających myśli, których nawet nie chciał wyraźnie formułować. - Żadne z nas nie wychowywało cię do takich romantycznych bzdur - rzucił książę przez ramię, gdy wychodził z pokoju. Osiągnąwszy wiek dziewiętnastu lat, James sądził, że poznał swoje miejsce w życiu. Nauczył się tego, co najważniejsze: jeździć konno, pić i bronić się w pojedynkach. Nikt nigdy go nie uczył - a on nigdy nie sądził, że taka nauka będzie mu potrzebna - jak oszukać jedyną na świecie osobę, na której naprawdę mu zależało. Jedyną osobę, która go szczerze ko- chała. Jak tej osobie złamać serce - nieważne, czy miało to nastąpić jutro, za pięć czy za dziesięć lat. Ponieważ pewnego dnia Daisy pozna prawdę. Będzie to wie- działa z niewzruszoną pewnością: w jakiś sposób odkryje, że uda- wał zakochanego, żeby za niego wyszła... i nigdy mu nie wybaczy. Teodora Saxby, zwana przez Jamesa Daisy, a przez samą siebie Teo, usilnie starała się nie myśleć o balu lady Corning, który odbył się poprzedniej nocy. Ale, jak to często bywa, kiedy staramy się uniknąć jakiegoś tematu, jej myśli krążyły wyłącznie wokół pewnej sceny z rzeczonego balu. Dziewczęta, które za jej plecami plotkowały o tym, że przypo- mina chłopca, nie były nawet szczególnie niemiłe. W końcu nie powiedziały tego jej. Ich uwagi nie przeszkadzałyby aż tak bardzo, gdyby nie odnosiła nieprzyjemnego wrażenia, że dżentelmeni obecni na balu zgadzają się z nimi. Ale co mogła na to poradzić? Wpatrywała się z desperacją w lu- stro. Obawy jej matki o to, że ktoś mógłby dojść do takiego właśnie wniosku (chociaż mama tego nie powiedziała), doprowadziły do

16 poskręcania włosów Teo za pomocą lokówki. Suknia, którą miała na sobie, podobnie jak cała reszta zawartości jej garderoby, była biała, falbaniasta i absolutnie kobieca. Wykończono ją perłowymi i różowymi dodatkami, co tworzyło (zdaniem Teo) kombinację tylko podkreślającą jej zdecydowanie niekobiecy wygląd. Nie cierpiała swojego wyglądu niemal tak bardzo jak tej sukni. Gdyby nie musiała się martwić o to, że ludzie brali ją za chłopca -nie żeby naprawdę, ale jakoś nie mogli się powstrzymać przed wy- głaszaniem uwag na temat podobieństwa - w każdym razie, gdyby nie musiała się o to martwić, nigdy nie założyłaby na siebie nic różowego. Ani pereł. W połysku pereł było coś odrażająco banal- nego. Przez chwilę zabawiała się, rozdzierając w wyobraźni swoją suknię, zrywając z niej wszystkie falbanki, perły i rękawy. Gdyby miała wybór, założyłaby śliwkowy prążkowany jedwab i odgar- nęłaby włosy z twarzy w jednym luźnym puklu. Jedyną ozdobą włosów byłoby wielkie pióro - czarne - wyginające się do tyłu tak, że muskałoby jej ramię. Gdyby rękawy sięgały do łokci, można by je obszyć wąskim pasem czarnego futra. A może łabędzim puchem i tak samo na karku? Albo mogłaby mieć obszycie z piór; biały wy- glądałby oszałamiająco na tle śliwkowego jedwabiu. To podsunęło jej pomysł, żeby dodać przy szyi kryzę i obszyć ją wąskim paskiem łabędziego puchu. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby rękawy były prawie przezroczyste, jak ten nowy indyjski jedwab, który jej przyjaciółka Lucinda miała na sobie zeszłego wieczoru; albo mogłyby być dość szerokie, żeby się wydymały, i spięte przy łokciach. A może w nadgarstkach byłoby bardziej dramatycznie... Prawie widziała siebie, jak w tym stroju wchodzi do sali ba- lowej. Nikt nie zastanawiałby się, czy wygląda jak dziewczyna, czy jak chłopak. Zatrzymałaby się na chwilę u szczytu schodów, przyciągając spojrzenia wszystkich obecnych, a potem rozłożyłaby

17 wachlarz... Nie, wachlarze są nadużywane, do znudzenia. Będzie musiała wymyślić coś nowego. Pierwszy mężczyzna, który poprosi ją do tańca, zwracając się do niej „panno Saxby", zobaczy jej lekko znużony, a jednocześnie rozbawiony uśmiech. „Proszę mi mówić Teo", powiedziałaby, a wszystkie matrony byłyby tak wstrząśnięte, że przez całą noc nie skrzeczałyby o niczym innym. Teo - to był klucz. To imię odgrywało ważną rolę w tych wszystkich męsko-męskich zauroczeniach, w tym, że bliższa więź łączyła ich z przyjaciółmi niż z własnymi żonami. Widziała to na przykładzie Jamesa. Kiedy miał trzynaście lat, wprost ubóstwiał kapitana drużyny krykietowej w Eton. Wydawało się jej całkiem rozsądne, że jeśli będzie miała włosy gładko zaczesane do tyłu i suknię przypominającą strój do krykieta, wszyscy ci mężczyźni, którzy niegdyś uwielbiali swoich kapitanów, padną jej do stóp. Była tak pochłonięta wizją samej siebie w stroju przypomina- jącym etoński żakiet, że w pierwszej chwili nawet nie usłyszała stukania do drzwi. Ale zniecierpliwione „Daisy!" w końcu wyrwało ją z transu; wstała z kanapy i podeszła otworzyć drzwi. - Och, witaj, James - powiedziała, nie potrafiąc wykrzesać z siebie entuzjazmu na jego widok. Ostatnią osobą, jaką miała ochotę zobaczyć, kiedy dopadła ją melancholia, był przyjaciel, który uparcie odmawiał chodzenia na bale, mimo iż wiedział doskonale, że pierwsze trzy tygodnie sezonu były dla niej po prostu straszne. On nie miał pojęcia, jak to jest. Skąd miałby wiedzieć? Był obezwładniająco przystojny, raczej uroczy (kiedy nie bywał potworem), a przede wszystkim był przyszłym księciem. To do- prawdy nie w porządku mieć tyle zalet. - Nie wiedziałam, że to ty. - Jak mogłaś nie wiedzieć, że to ja? - spytał James, otwierając szerzej drzwi i widząc, że jest ubrana, wsunął się do środka. - Je-

18 stem jedynym człowiekiem na świecie, który nazywa cię Daisy. Czy możesz mnie wpuścić? Teo westchnęła i cofnęła się. - Czy myślisz, że mógłbyś bardziej się postarać nazywać mnie Teo? Prosiłam cię o to już ze sto razy. Nie chcę być Teodorą ani Dorą; Daisy też nie. James opadł na fotel i przeczesał włosy palcami. Wyglądało na to, że od rana był w złym humorze, ponieważ połowa jego włosów sterczała do góry. Miał piękne włosy, gęste i grube. Czasami wydawały się czarne, ale kiedy odbijały się w nich promienie słońca, widać było też mahoniowe pasma. Jeszcze jeden powód, by zazdrościć Jamesowi. Jej włosy nie miały w sobie nic nadzwyczaj- nego. Również były grube, ale w niemodnym żółtobrązowym ko- lorze. - Nie - powiedział stanowczo. - Dla mnie jesteś Daisy i to do ciebie pasuje. - Wcale nie pasuje - odparła. - Daisy brzmi pięknie i świeżo, a ja taka nie jestem. - Jesteś piękna - powiedział odruchowo, nawet nie zadając sobie trudu, by na nią spojrzeć. Przewróciła oczami, ale doprawdy, nie miało sensu drążenie tego tematu. James nigdy nie przyglądał się jej na tyle uważnie, by zobaczyć, czy stała się piękna. Zresztą, po co miałby się jej przyglądać? Dzieliły ich zaledwie dwa lata, wychowywali się razem praktycznie od urodzenia, co oznaczało, że James doskonale pamiętał, jak biegała w pieluszce, karcona przez nianię Wiggan za rozrabianie. - Jak ci minął zeszły wieczór? - spytał nagle. - Strasznie. - Trevelyan się nie pojawił?

19 - Geoffrey właściwie był - odparła ponuro Teo. - Tylko że na- wet na mnie nie spojrzał. Tańczył dwa razy... dwa!... z tą Claribel o oczach krowy. Nie znoszę jej i nie wierzę, że on ją może lubić, a to znaczy, że zależy mu tylko na pieniądzach. Ale jeśli tak, to dlaczego nie tańczy ze mną? Mój majątek musi być ze dwa razy większy niż jej. Myślisz, że on o tym nie wie? A jeśli tak - mówiła wszystko jednym tchem - to czy masz jakiś pomysł, jak można by to nagłośnić w sposób, który nie byłby straszliwie ostentacyjny? - Absolutnie - odparł James. - Wręcz słyszę tę rozmowę. „Hej, Trevelyan, ty stary platfusie! Wiesz, że majątek Teodory liczy się w tysiącach funtów rocznie? A przy okazji: jak się spisuje ta para siwków, które ostatnio kupiłeś?" - Mógłbyś wymyślić jakiś zręczniejszy sposób poruszenia tego tematu - powiedziała Teo, chociaż jej samej żaden sposób nie przychodził do głowy. - Geoffrey nie ma platfusa. Jest zgrabny jak liść. Powinieneś go zobaczyć, jak tańczył z tą kretynką Claribel. James zmarszczył brwi. - Czy to ta, która wychowała się w Indiach? - Tak. Nie rozumiem, dlaczego jakiś uczynny tygrys jej nie pożarł. Wszystkie te pulchne wypukłości... byłaby pysznym nie- dzielnym obiadem. James zacmokał karcąco, ale w jego oczach po raz pierwszy pojawiły się iskierki rozbawienia. - Młode damy szukające mężów powinny być słodkie i po- tulne. Ty wciąż wyskakujesz z tymi odrażająco złośliwymi drob- nymi przytykami. Jeśli nie będziesz się zachowywała poprawnie, wszystkie matrony ogłoszą, że się nie nadajesz, a wtedy naprawdę napytasz sobie biedy. - Przypuszczam, że właśnie to jest część mojego problemu. - A na czym polega reszta?

20 - Nie jestem kobieca ani wdzięczna, ani nawet rozkosznie za- okrąglona. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. - A tobie się to nie podoba. - Cóż, rzeczywiście - przyznała. - I nie waham się do tego przyznać. Myślę, że mogłabym przyciągnąć uwagę wielu mężczyzn, gdyby pozwolono mi po prostu być sobą. Ale różowe falbanki i perłowe obszycia sprawiają, że wyglądam jeszcze bardziej męsko. I czuję się brzydka, a to jest najgorsze ze wszystkiego. - Ja nie uważam, że wyglądasz jak mężczyzna - powiedział James, w końcu oglądając ją od stóp do głów. - Znasz tę tancerkę, z którą się pokazujesz? - Nie powinnaś wiedzieć o Belli. - A niby dlaczego nie? Mama i ja byłyśmy na Oxford Street, kiedy przejeżdżaliście w otwartym powozie, więc mama wyjaśniła mi wszystko. Wiedziała nawet, że twoja kochanka jest tancerką operową. Muszę powiedzieć, James, że to niesamowite, że znalazłeś sobie kochankę, o której wiedzą wszyscy, nawet ludzie tacy jak moja matka. - Nie wierzę, że pani Saxby powiedziała ci takie bzdury. - A co? Nie jest tancerką? Posłał jej piorunujące spojrzenie. - Powinnaś udawać, że takie kobiety w ogóle nie istnieją. - Nie bądź głupi, James. Damy wiedzą wszystko o kochankach. Ale ty nie jesteś żonaty. Gdybyś zachowywał się tak, mając żonę, będę dla ciebie bezwzględna. Wszystko powiem twojej żonie. A więc się strzeż. Ja tego nie pochwalam. - Belli czy małżeństwa? - Żonatych dżentelmenów, którzy prowadzają się po Londynie z pannami zmysłowymi z włosami lnianymi. Zamilkła na chwilę, a James wzniósł oczy do nieba.

21 - Nie jest łatwo składać rymy tak na poczekaniu - powiedziała. Najwyraźniej nie przejął się jej słowami, więc wróciła do tematu. - Na razie nie ma problemu, ale będziesz musiał zrezygnować z Belli, kiedy się ożenisz. Albo z kogokolwiek, kto ją do tego czasu zastąpi. - Wcale nie chcę się żenić - rzekł James. W jego głosie za- brzmiało napięcie, które sprawiło, że Teo przyjrzała mu się uważniej. - Pokłóciłeś się z ojcem, prawda? Skinął głową. - W bibliotece? Skinął ponownie. - Próbował rozbić ci głowę tym srebrnym kandelabrem? - spy- tała. - Cramble powiedział mi, że zamierza go wynieść, ale wczoraj widziałam, że jeszcze tam był. - Rozbił porcelanową pasterkę. - Och, nic nie szkodzi. Cramble kupił w Haymarket całą ko- lekcję tych figurek i porozstawiał w całym domu w widocznych miejscach, mając nadzieję, że twój ojciec sięgnie po jedną z nich, a nie po coś bardziej wartościowego. Będzie zadowolony, że jego plan okazał się skuteczny. A więc o co się kłóciliście? - On chce, żebym się ożenił. - Naprawdę? - Teo poczuła się nie całkiem przyjemnie zasko- czona. Oczywiście, że James musi się ożenić... kiedyś. Ale na razie wolała go takiego, jaki był: jej. No dobrze, jej i Belli. - Jesteś za młody - powiedziała z troską. - A ty masz dopiero siedemnaście lat i szukasz męża. - Ależ to jest właśnie odpowiedni wiek na zamążpójście dla kobiety. Właśnie dlatego mama pozwoliła mi debiutować dopiero w tym roku. Mężczyźni powinni mieć znacznie więcej niż

22 dziewiętnaście lat. Myślę, że trzydzieści albo trzydzieści jeden jest w sam raz. A poza tym ty jesteś bardzo młody jak na swój wiek - dodała. James spojrzał na nią, mrużąc oczy. - Wcale nie. - Ależ tak - powiedziała, wyraźnie zadowolona z siebie. -Widziałam, jak paradowałeś z Bella, pokazując ją niczym nowy płaszcz. Pewnie urządziłeś dla niej jakiś oburzająco mały domek wyłożony pąsową satyną. Patrzył na nią gniewnie, co nie zaniepokoiło Teo, a jedynie potwierdziło jej podejrzenia. - Mogłaby przynajmniej wybrać jakiś odcień błękitu. Kobiety o żółtych włosach zawsze sądzą, że róż podkreśla ich cerę. Tym- czasem niebieski, na przykład bladobłękitny albo nawet fiołkowy, byłby o wiele milszy dla oka. - Powiem jej o tym. Czy zdajesz sobie sprawę, Daisy, że nie powinnaś w eleganckim towarzystwie wspominać o kobietach takich jak Bella, a tym bardziej udzielać rad, jak mają urządzać swoje gniazdka? - A od kiedy to ty jesteś eleganckim towarzystwem? I nie na- zywaj mnie Daisy - odparła Teo. - Z kim zamierzasz się ożenić? -Nie spodobało się jej to pytanie. Jeśli chodziło o Jamesa, miała skłonność do bycia zaborczą. - Nikt nie przychodzi mi do głowy - odparł, ale drgnął mu kącik ust. - Kłamiesz! - krzyknęła, dostrzegając to. Westchnął. - Nie ma nikogo takiego. - Ponieważ nie byłeś na ani jednym balu w tym roku, nie mam pojęcia, kogo mogłeś sobie upatrzyć. Czy chodziłeś na jakieś bale w zeszłym roku, kiedy ja musiałam się jeszcze uczyć? Oczywiście, ja

23 powinnam odegrać istotną rolę w wyborze twojej narzeczonej -oznajmiła Teo, zapalając się do tego pomysłu. - Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny. Ona będzie musiała być muzykalna, biorąc pod uwagę to, jaki masz piękny głos. - Nie jestem zainteresowany nikim, kto umie śpiewać. - James zerknął na nią w sposób, z którego w głębi ducha Teo była zadowolona. Najczęściej dostrzegała w nim tylko zabawnego, kpiarskiego „brata", którego znała przez całe życie, ale który od czasu do czasu wpadał we wściekłość i wtedy widziała go w zupełnie innym świetle. Widziała w nim mężczyznę - oceniła. To dziwna myśl. Machnęła rękoma. - Na miłość boską, James, uspokój się. Musiałam cię źle zro- zumieć - uśmiechnęła się do niego. - Czy sądzisz, że mogłabym ci dokuczać na temat twojej wybranki? Ja, która przyznałam się, że podoba mi się Geoffrey? Ty przynajmniej nie musisz się martwić, że twoja ukochana cię nie zauważa. Wyglądasz dość dobrze. Dziewczęta nie znają cię na tyle, żeby wiedzieć o twoich wadach; śpiewasz jak anioł, kiedy ktoś cię do tego zmusi; i pewnego dnia odziedziczysz tytuł. Zeszłej nocy wszystkie dałyby się pokroić, żeby z tobą zatańczyć, a ja mogłabym się temu tylko przyglądać z boku. - Nienawidzę bali - rzekł James, ale myślami był nieobecny. Próbował rozwiązać pewną zagadkę; Teo rozpoznała to spojrzenie. - Ona nie jest mężatką, prawda? - spytała. - Mężatką? Kto jest mężatką? - Kobieta, która zwróciła twoją uwagę! - Nie ma nikogo takiego. - Kącik jego ust nawet nie drgnął, więc zapewne mówił prawdę. - Petra Abbot-Sheffield pięknie śpiewa - powiedziała z za- myśleniem Teo.

24 - Nie cierpię śpiewu. Teo wiedziała o tym, ale sądziła, że z czasem mu przejdzie. Kie- dy James śpiewał w kościele „Znowu żyje nasz wspaniały król", aż dreszcz ją przeszywał, tak pięknie jego głos wibrował pod skle- pieniem, a potem rozbrzmiewał niczym anielska trąba w „Gdzie, o śmierci, jest teraz twoje żądło". Jego śpiew zawsze przywodził jej na myśl jasnozielone liście późną wiosną. - Czyż to nie interesujące, że ja myślę kolorami, a ty myślisz muzyką? - spytała teraz. - Wcale nie, ponieważ ja nie myślę o muzyce. - Cóż, powinieneś myśleć muzyką - stwierdziła Teo. - Może gdybym miał twój głos. - Wyraźnie był w poważnym nastroju, a ona przez lata zdążyła się nauczyć, że nie należy wda- wać się z nim w dyskusję, kiedy jest rozdrażniony. - Chciałabym mieć twoje zalety. - Usiadła na łóżku i podcią- gnęła kolana, obejmując je rękoma. - Gdybym była tobą, Geoffrey leżałby u moich stóp. - Wątpię. On nie chciałby mieć żony, która musi się golić dwa razy dziennie. - Wiesz, co mam na myśli. Wszystko, czego potrzebuję, to to, żeby ludzie zaczęli zwracać na mnie uwagę - powiedziała Teo, kołysząc się nieznacznie. - Gdybym miała choćby najmniejszą wi- downię, umiałabym być zabawna. Wiesz, że umiałabym. Mogłabym obgadywać Claribel. Potrzebuję tylko jednego porządnego adoratora, kogoś, kto nie poluje na posag. Kogoś, kto mógłby... - Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł, piękny i wspaniały. - James! - Co takiego? - Uniósł głowę. Przyglądała mu się przez chwilę i omal nie porzuciła tego po- mysłu. Jego spojrzenie było wręcz zrozpaczone, a policzki miał tak zapadnięte, jakby ostatnio za mało jadał.

25 - Nic ci nie jest? Coś ty robił zeszłej nocy, na miłość boską? Wyglądasz jak pijak, który przespał noc na ulicy. - Wszystko w porządku. Należało domniemywać, że spędził zeszły wieczór, upijając się koniakiem. Jej matka była zdania, że dla dżentelmenów około trzydziestki jest to rzecz najzupełniej normalna. - Mam pewien pomysł - powiedziała, wracając do tematu. -Ale to oznaczałoby, że musiałbyś na pewien czas zrezygnować ze swoich małżeńskich planów. - Nie mam żadnych planów. Nie chcę się żenić bez względu na to, czego życzy sobie mój ojciec. - James potrafił być irytująco ponury, kiedy miał na to ochotę. Teraz było już lepiej niż wtedy, gdy miał piętnaście lat, ale jeszcze nie całkiem mu przeszło. - Czy wiesz, czego nie cierpię najbardziej na świecie? - Na pewno powiesz, że swojego ojca, ale naprawdę tak nie myślisz. - Oprócz niego. Nie cierpię czuć się winny. - A kto, na miłość boską, każe ci czuć się winnym? Jesteś ide- alnym dziedzicem rodu Ashbrook. Znowu przeczesał włosy palcami. - Właśnie tak wszyscy sądzą. Czasami miałbym ochotę zabić, żeby odejść gdzieś, gdzie nikt nie słyszał o lordach, noblesse oblige i całej reszcie. Gdzie człowieka osądza się za to, kim jest, a nie za tytuł i podobne głupoty. Teo spojrzała na niego poważnie. - Nie rozumiem, skąd tu ma się brać wina? - Nigdy nie będę wystarczająco dobry. - Wstał, podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. - To nonsens! Wszyscy cię uwielbiają, łącznie ze mną, a jeśli to nie ma dla ciebie żadnego znaczenia, to nie wiem, co mogłoby je