bozena255

  • Dokumenty550
  • Odsłony36 708
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów648.7 MB
  • Ilość pobrań27 425

Jordan Penny - Doskonały kochanek

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :950.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Jordan Penny - Doskonały kochanek.pdf

bozena255 EBooki pdf J Jordan Penny
Użytkownik bozena255 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Penny Jordan Doskonały kochanek

ROZDZIAŁ PIERWSZY – Cos´ podobnego, a to zaszczyt nas spotkał! Ostatnio zrobiłas´ sie˛ taka˛ eurokratka˛, z˙e nie wys´ciubiasz nosa z Brukseli. Louise natychmiast sie˛ najez˙yła na ten sarkazm w głosie starszego brata. Nigdy nie ła˛czyła jej szczego´l- nie bliska wie˛z´ z Maxem, nawet kiedy byli dziec´mi. W po´z´niejszych latach ich stosunki nie układały sie˛ wcale lepiej, a charakter Maxa jakos´ nie ulegał poprawie. – W s´wie˛ta Boz˙ego Narodzenia mo´wiło sie˛, z˙e nie przyjedziesz w najbliz˙szym czasie do domu – cia˛gna˛ł dalej takim tonem, jakby zmierzał do sprzeczki. – Oczy- wis´cie wszyscy wiemy, z˙e chodzi o Saula. Louise posłała mu gniewne spojrzenie. – Gdybys´ przestał wtykac´ nos w cudze sprawy i zaja˛ł sie˛ wreszcie własnymi, zrozumiałbys´ moz˙e w kon´cu, co sie˛ naprawde˛ liczy w z˙yciu, ale ty nie wiesz, co znaczy słowo wartos´c´, prawda, Max? Nie daja˛c bratu szansy na riposte˛, odwro´ciła sie˛ gwałtownie i odeszła.

Przyrzekała sobie, z˙e podczas tej wizyty w domu udowodni rodzinie, jak bardzo sie˛ zmieniła. Od jej wy- jazdu do Brukseli mina˛ł rok, od tamtego momentu nie widziała swoich bliskich i teraz chciała im pokazac´, jak przez ten czas dojrzała, jak bardzo była dzisiaj ro´z˙na od dziewczyny, kto´ra... Ka˛tem oka dostrzegła Saula, kuzyna ojca; stał ze swoja˛z˙ona˛, Tullah, i tro´jka˛ dzieci z pierwszego małz˙en´- stwa. Tullah obejmowała Megan, co´rke˛ Saula, a on trzy- mał na re˛ku malca, kto´ry był synem jego i Tullah. Ogromny salon w domu dziadka zdawał sie˛ wypeł- niony wyła˛cznie jej ro´wies´nikami, kto´rzy z duma˛prezen- towali swoje powie˛kszaja˛ce sie˛ rodziny. Obok kominka kuzynka Olivia w towarzystwie me˛z˙a i dwo´jki dzieci z˙ywo o czyms´ rozprawiała z Lukiem, reprezentuja˛cym rodzine˛ z Chester, kto´remu z kolei towarzyszyła amerykan´ska z˙ona Bobby oraz co´reczka. Maddy, z˙ona Maxa, dyskretnie spogla˛dała na sroz˙a˛cego sie˛ jak zwykle dziadka. Matka Louise, Jenny Crighton, twierdziła, z˙e Maddy musi byc´ s´wie˛ta˛ kobieta˛, skoro nie tylko wytrzymuje humory staruszka, ale potrafi go wprawic´ w dobry nastro´j. Kiedy tego dnia przy s´niadaniu powto´rzyła raz jeszcze swoja˛opinie˛ na temat synowej, Louise, niewiele mys´la˛c, odparła, z˙e dla dziewczyny, kto´ra znosi co dzien´ Maxa, rozmowy z dziadkiem musza˛byc´ czyms´ w rodzaju wytchnienia. – Louise – napomniała ja˛ matka, ale co´rka nie przej- mowała sie˛ połajankami. Cała rodzina wiedziała, z˙e Max jest po prostu złym me˛z˙em, i Louise nie potrafiła zrozumiec´, dlaczego Maddy dota˛d go nie zostawiła.

– Widze˛, z˙e cos´ jestes´ dzisiaj nie w sosie. Louise za cała˛ odpowiedz´ skrzywiła sie˛ na te˛ uwage˛ Kate, swojej siostry bliz´niaczki. W rodzinie Crightono´w bliz´niaki były czyms´ tak naturalnym jak maki na polu pszenicy – z wyja˛tkiem najmłodszego pojawiały sie˛ w kaz˙dym pokoleniu. – Pojawia˛ sie˛ i w tym – zapewniała z niezma˛conym spokojem Ruth, ciotka ojca. – Włas´nie dochodze˛ do siebie po pogawe˛dce z braci- szkiem – poinformowała siostre˛ Louise. – Nic sie˛ nie zmienił. – Nie – przytakne˛ła Kate. – Powiem ci, z˙e włas´ciwie to mi go z˙al. Max... – Z˙ałowac´ Maxa? – wybuchne˛ła Louise. – A niby z jakiego powodu? Ma wszystko, o czym marzył: ciepła˛ posadke˛ w jednej z najlepszych kancelarii adwokackich w kraju, prowadzi same dochodowe sprawy. Wszystko przychodziło mu bez wysiłku, z wy- ja˛tkiem małz˙en´stwa z biedna˛ Maddy. Jedynie wtedy musiał troche˛ popracowac´, z˙eby zacia˛gna˛c´ ja˛ do oł- tarza. – Wiem, z˙e mu sie˛ powiodło w sensie materialnym, ale czy jest szcze˛s´liwy? – nie uste˛powała Kate. – Mys´le˛, z˙e przez˙ywa historie˛ stryja Davida bardziej, niz˙ chciałby okazac´. W kon´cu oni obydwaj... – Byli ulepieni z tej samej gliny, wiem – ucie˛ła Louise. – Jes´li chcesz znac´ moje zdanie, be˛dzie lepiej dla całej rodziny, jes´li nigdy wie˛cej nie usłyszymy o stryju Davidzie. Wiem od Olivii, z˙e dokonał powaz˙nych nad- uz˙yc´, kiedy on i tata byli jeszcze wspo´lnikami. Gdyby wo´wczas nie znikna˛ł bez s´ladu... Obydwie rozmys´lały przez chwile˛ w milczeniu

o katastrofie, kto´rej przed laty omal nie spowodował brat ich ojca, David Crighton. – To juz˙ przeszłos´c´ – powiedziała Kate cicho. – Oj- ciec i Olivia uporali sie˛ jakos´ z problemami w kancelarii. Prawde˛ mo´wia˛c, interes rozwija sie˛ tak dobrze, z˙e mys´la˛ o przyje˛ciu jeszcze jednego notariusza. Sami juz˙ nie moga˛ sobie poradzic´ z nawałem pracy. Dziadek jednak cia˛gle te˛skni za Davidem, wiesz? Stryj był zawsze jego... – Ulubien´cem, Wiem. Biedny dziadek. Nigdy nie umiał włas´ciwie oceniac´ ludzi. Najpierw jego oczkiem w głowie, kosztem taty, był David, teraz Max. – Mama bardzo sie˛ ucieszyła, z˙e udało ci sie˛ wyrwac´ z Brukseli i przyjechac´ na urodziny dziadka – powiedzia- ła Kate. – Tak jej było przykro, z˙e nie usiadłas´ z nami do stołu w Boz˙e Narodzenie. – Nie mogłam, tłumaczyłam wam – zniecierpliwiła sie˛ Louise. – Szefowa kazała mi przygotowac´ raport na temat nowych ustaw, kto´re wkro´tce miały byc´ głoso- wane w Unii Europejskiej. Nie miałam wyjs´cia, musia- łam sie˛ zgodzic´. Nie warto było przyjez˙dz˙ac´ do domu na kilkanas´cie godzin, nawet gdybym zdobyła bilet na samolot. W trzy miesia˛ce po skon´czeniu uniwersytetu Louise, rezygnuja˛c z aplikantury adwokackiej, podje˛ła prace˛ w biurze nowo wybranej deputowanej do Parlamentu Europejskiego, kto´ra poszukiwała włas´nie młodej pra- wniczki specjalizuja˛cej sie˛ w zagadnieniach mie˛dzy- narodowych. Po´łroczny zrazu kontrakt przerodził sie˛ w stała˛ posa- de˛, bo tez˙ Louise wypełniała swoje obowia˛zki z pasja˛ i determinacja˛. Doskonałe zdawała sobie sprawe˛, z˙e Bruksela stwarza jej niebywała˛ szanse˛, a praca w Unii

moz˙e byc´ znakomita˛ odskocznia˛ do wymarzonej kariery eksperta od prawa mie˛dzynarodowego. Nie mogły wybrac´ bardziej odmiennych dro´g, mys´lała Kate, przygla˛daja˛c sie˛ siostrze. Podczas gdy Louise rzuciła sie˛ w wir wielkiej polityki i zakulisowych roz- grywek prowadzonych w stolicy juz˙ zjednoczonej i nadal jednocza˛cej sie˛ Europy, ona wybrała prace˛ w fundacji, kto´ra niedawno powstała i stawiała sobie za cel pomoc dzieciom – sierotom i uchodz´com wojennym na całym s´wiecie. – Rozmawiałas´ juz˙ z Saulem i Tullah? – Zagadne˛ła Kate cicho. Louise z˙achne˛ła sie˛ na to pytanie, miała ochote˛ skryc´ sie˛ we własnej skorupie jak s´limak. – Nie, nie rozmawiałam. Niby dlaczego miałabym rozmawiac´? Boz˙e s´wie˛ty, kiedy wreszcie cała ta po- kre˛cona rodzina przestanie zachowywac´ sie˛ tak jakby... – Przerwała i wzie˛ła głe˛boki oddech. – Posłuchaj, raz jeszcze ci powtarzam, z˙e Saul nic juz˙ dla mnie nie znaczy. Owszem, zadurzyłam sie˛ w nim kiedys´. Zrobi- łam z siebie kompletna˛ idiotke˛, ale... – Znowu zamilkła i pokre˛ciła głowa˛. – To juz˙ skon´czone, Kate. Koniec, kropka. – Kiedy nie przyjechałas´ na Boz˙e Narodzenie, mama mys´lała... – zacze˛ła Kate. Louise nie dała jej dokon´czyc´. – Co takiego mys´lała? Z˙e nie jestem w stanie spotkac´ sie˛ z Saulem? Albo gorzej, z˙e mogłabym... – Mys´lała, z˙e poznałas´ kogos´ w Brukseli. – Kate nie dała sie˛ zagadac´. – I z˙e nie przyjechałas´ dlatego, z˙e chciałas´ byc´ z nim. Rzecz osobliwa, Louise spiekła raka i chyba po raz

pierwszy w z˙yciu zawio´dł ja˛ zwykle cie˛ty je˛zyk. Od- wro´ciła głowe˛ i wbiła wzrok w dywan. – Nie, nie ma nikogo – zaprzeczyła pospiesznie. – Przynajmniej nie w takim sensie... Ja... Nieco mijała sie˛ z prawda˛. Był ktos´, ale chciał ogra- niczyc´ ich zwia˛zek wyła˛cznie do seksu. Starszy od niej o dwanas´cie lat Jean Claude, zwia˛zany z przemysłem francuskim, obracał sie˛ w wyz˙szych kre˛- gach brukselskiej dyplomacji i, jak sam o sobie mo´wił, robił kariere˛. Louise nie wiedziała jeszcze, co do niego czuje. Miał wyrafinowane, nieco kostyczne poczucie humoru i s´wietna˛prezencje˛ rasowego Gala, co oznaczało leciutkie skazy urody zawsze tak bardzo pocia˛gaja˛ce kobiety. Zwykł mo´wic´ z lekka˛kpina˛, z˙e biznes i polityka to dobrzy partnerzy do ło´z˙ka. – Chciałes´ chyba powiedziec´, bezwstydni – popra- wiała go Louise. – Jes´li pragniesz trwałego zwia˛zku, to lepiej uwaz˙aj – ostrzegała ja˛ kolez˙anka. – Ma opinie˛ faceta, kto´ry lubi zmiany. Louise lekcewaz˙yła dobre rady troskliwej kolez˙anki. Nie mys´lała wcale o ,,trwałym zwia˛zku’’ i długo jeszcze nie zamierzała sie˛ wia˛zac´ z kims´ na stałe. Przebolała jakos´ Saula, ale tylko o tyle, z˙e wyleczyła sie˛ z zadurze- nia, kto´re kazało jej zrobic´ z siebie tak niebywała˛idiotke˛. Cia˛gle jednak nosiła w sobie upokorzenie i nieche˛c´ do własnej osoby. Dopiero teraz zaczynała zdawac´ sobie sprawe˛, jak destrukcyjne i niebezpieczne moga˛ byc´ uczucia, kiedy wymkna˛ sie˛ spod kontroli. Nigdy juz˙ nie zamierzała powto´rzyc´ podobnego błe˛- du. Nigdy tez˙ nie chciała znalez´c´ sie˛ w roli ofiary, niewolnicy własnych namie˛tnos´ci, i nie rozumiała, jak

mogła do tego dopus´cic´. Juz˙ jako nastolatka za gło´wny cel postawiła sobie kariere˛ zawodowa˛. Małz˙en´stwo, dzieci, sentymenty, to była raczej domena Kate. Za- straszaja˛ca siła miłos´ci do Saula była jaka˛s´ aberracja˛, o kto´rej jeszcze teraz, po prawie trzech latach od tamtych zdarzen´, mys´lała ze wstre˛tem. Niezalez˙nie od tych negatywnych odczuc´, mogła spogla˛dac´ teraz na Saula, jego z˙one˛ Tullah i dzieci bez cienia przykros´ci, ale tez˙ bez z˙adnych wzruszen´, kto´re nosiłyby w sobie s´lad tamtych, szalonych, groz˙a˛cych autodestrukcja˛ porywo´w, kto´re mogły obro´cic´ jej z˙ycie w gruzy. Louise ockne˛ła sie˛ ze wspomnien´ i zmarszczyła czoło. Jej młodszy brat Joss i kuzyn Jack skradali sie˛ włas´nie chyłkiem ku drzwiom wioda˛cym na taras. Pewna, z˙e chłopcy cos´ knuja˛, zagrodziła im droge˛, gdy juz˙ sie˛ mieli wymkna˛c´ z salonu. – A panowie doka˛d? – Lou... – Braciszek drgna˛ł, cofna˛ł dłon´ z klamki i obro´cił sie˛ ku Louise. – Chcielis´my is´c´ do cieplarni – odparł me˛z˙nie Jack. – Ciocia Ruth wyhodowała jakies´ specjalne nasiona i... – Do cieplarni? – Louise spojrzała z go´ry na dwo´ch badaczy ros´lin. – A czy przypadkiem trasa waszej ekspedycji, kto´rej celem jest zapoznanie sie˛ z najnow- szymi osia˛gnie˛ciami cioci Ruth, nie miała wies´c´ przez poko´j telewizyjny? Joss przyja˛ł to krzywdza˛ce posa˛dzenie z mina˛ obra- z˙onej niewinnos´ci, Jack wszelako, gorszy aktor od swo- jego kuzyna, spiekł raka. Obaj chłopcy byli zagorzałymi kibicami rugby. Louise słyszała, jak kilka godzin wczes´- niej prosili Jenny, niestety, bez wie˛kszego sukcesu, by

pozwoliła im wymkna˛c´ sie˛ z rodzinnego przyje˛cia i obe- jrzec´ mecz. – Dzisiaj graja˛ Czarni – ba˛kna˛ł Joss błagalnie. – Sam be˛dziesz czarny, a włas´ciwie twoja kartoteka, jes´li mama cie˛ przyłapie – ostrzegła brata Louise. – Gdybys´my teraz poszli, zda˛z˙ymy obejrzec´ druga˛ połowe˛ – nalegał Joss. – Mama nawet nie zauwaz˙y. Wro´- cimy, zanim sie˛ obejrzy. – Nie sa˛dze˛, z˙eby... – zacze˛ła Louise, ale Joss rzucił sie˛ jej na szyje˛. – Dzie˛ki, Lou, jestes´ w porza˛dku – oznajmił. – Gdyby mama pytała... Louise pokre˛ciła stanowczo głowa˛. – Nie, nie zamierzam was kryc´. Jes´li mama was przyłapie, be˛dziecie musieli radzic´ sobie sami. – Wbrew swoim słowom us´miechne˛ła sie˛ i serdecznie us´cisne˛ła brata. Jeszcze nie tak dawno temu sama nudziła sie˛ okropnie podczas rodzinnych uroczystos´ci i wymykała sie˛ z nich, jak teraz Joss i Jack, przy pierwszej okazji. – Na pewno chciałabys´ po´js´c´ z nami – szepna˛ł jej Joss na ucho, wyszczerzył ze˛by i tyle go było widac´. – Miałabym ogla˛dac´ Czarnych? Nie, dzie˛kuje˛ – wzdrygne˛ła sie˛ z niejakim obrzydzeniem i dyskretnie zamkne˛ła francuskie okno, przez kto´re włas´nie wymkne˛li sie˛ chłopcy. Tullah, kto´ra obserwowała te scene˛ z drugiego kon´ca pokoju, dotkne˛ła ramienia Saula. Kiedy odwro´cił sie˛ do niej, odebrała z jego ra˛k synka i powiedziała: – Ide˛ zamienic´ kilka sło´w z Louise. Saul nieco zase˛piony, spogla˛dał, jak z˙ona, kobieta, kto´ra całkowicie odmieniła z˙ycie jego i dzieci, powoli przemierza poko´j.

Widza˛c, z˙e Tullah idzie w jej stronie˛, Louise zerkne˛ła ku drzwiom, ale droge˛ odwrotu blokował ojciec, zatopio- ny w rozmowie z ciotka˛ Ruth. Kate, kto´ra mogłaby przyjs´c´ siostrze z odsiecza˛, gdzies´ sie˛ rozpłyne˛ła. Nie było wyjs´cia, a tu Tullah u bram... – Witaj, Louise. – Tullah. – Obcie˛łas´ włosy. Ładnie ci w nowej fryzurze. – Dzie˛kuje˛. Louise odruchowo dotkne˛ła kro´tkich ke˛dzioro´w. Wie- dziona kaprysem poszła do fryzjera na dzien´ przed przylotem do domu. Nowe, bardzo kobiece uczesanie, podkres´lało kształt ciemnych oczu i delikatny owal szczupłej twarzy. Schudła w czasie studio´w i nigdy juz˙ nie wro´ciła do poprzedniej wagi. Tullah przygla˛dała sie˛ jej, mys´la˛c, z˙e byc´ moz˙e jest zbyt wiotka i krucha. Sama była matka˛ i s´wietnie rozumiała, dlaczego Jenny tak sie˛ niepokoi o swoja˛ Louise. Wymieniwszy słowa powitania, stały tak naprzeciw- ko siebie w milczeniu. Louise miała wraz˙enie, z˙e wszys- cy gos´cie zebrani w salonie obserwuja˛ je, z˙e wszyscy pamie˛taja˛ o... Juz˙ chciała odejs´c´, gdy mały Scott wycia˛gna˛ł tłusta˛ ra˛czke˛, us´miechna˛ł sie˛ i poklepał ciotke˛ po policzku. – Ładna – oznajmił z powaga˛. Spojrzenia obu kobiet spotkały sie˛ ponad głowa˛malca – ciepłe, serdeczne Tullah i pełne wahania Louise. – Ojej, zaraz kichne˛ – szepne˛ła Tullah. – Moz˙esz go potrzymac´ przez chwile˛? Zanim Louise zda˛z˙yła zaprotestowac´, miała juz˙ w ra- mionach gaworza˛cego, rozpromienionego Scotta. Tullah szperała w kieszeni z˙akietu w poszukiwaniu chusteczki.

– Nie, przeszło. – Tullah w kon´cu nie kichne˛ła, ale tez˙ nie odbierała synka z ra˛k Louise. – Tak miło widziec´ cała˛ rodzine˛ razem – zagadne˛ła. – Wiem, z˙e two´j dziadek potrafi byc´ czasami bardzo trudnym człowiekiem... – Owszem, owszem – przytakne˛ła Louise z niejaka˛ rezygnacja˛, ratuja˛c jednoczes´nie złoty łan´cuszek, kto´ry miała na szyi, z ra˛czek Scotta. – Po tobie wzia˛ł karna- cje˛, ale oczy po Saulu – powiedziała, zmieniaja˛c temat. – A jak pozostała tro´jka? – Odpukac´. – Tullah zrobiła zabawny gest odczynia- nia. – Dobre jest to, z˙e mieszkaja˛z nami. Nie chcielis´my wysyłac´ ich do szko´ł z internatem, z˙eby nie czuły sie˛ pokrzywdzone i nie miały wraz˙enia, z˙e ojciec wie˛cej czasu i uwagi pos´wie˛ca Scottowi niz˙ im. Scott, nie wiedziec´ czemu, z miejsca przylgna˛ł do Louise, ku rozbawieniu Tullah i zaskoczeniu ofiary tej nagłej sympatii zacza˛ł wyciskac´ głos´ne, soczyste buziaki na jej policzkach. Louise, mimo z˙e pochłonie˛ta swoja˛ kariera˛, zawsze lubiła dzieci i dobrze sie˛ czuła w ich towarzystwie. Jako nastolatka cze˛sto zostawała z tro´jka˛ Saula i bardzo sie˛ z nimi zz˙yła. Nieoczekiwane czułos´ci Scotta wywołały teraz łzy w jej oczach. Szybko oddała synka Tullah. – Przepraszam cie˛ – wykrztusiła zdławionym gło- sem. Obydwie wiedziały, z˙e te słowa nie dotycza˛ roz- grywaja˛cej sie˛ włas´nie sceny. Tullah delikatnie dotkne˛ła ramienia dawnej rywalki. – To juz˙ sie˛ skon´czyło, Lou – powiedziała cicho. – Zapomnij o wszystkim. My zapomnielis´my. Brako- wało nam ciebie w s´wie˛ta. – Ucałowała Louise lekko w policzek i odszła. ,,Zapomnij o wszystkim’’. Louise zamkne˛ła oczy.

Gdyby tylko mogła. Tullah i Saul wybaczyli jej, ale czy ona kiedykolwiek be˛dzie potrafiła wybaczyc´ samej so- bie? – Wszystko w porza˛dku, kochanie? Na widok zatroskanej twarzy matki Louise us´miech- ne˛ła sie˛ z przymusem. – Tak, mamo, wszystko w porza˛dku – zapewniła i rozejrzała sie˛ po salonie, by stwierdzic´ z ulga˛, z˙e nikt nie zwraca na nia˛najmniejszej uwagi i z˙e nie jest, jak to sobie ubrdała, obiektem dyskretnej, acz niezdrowej ciekawo- s´ci. – Włas´nie mo´wiłam Tullah, z˙e Scott ma jej karnacje˛ i oczy Saula – dodała spokojnie. – Prawda, tez˙ to zauwaz˙yłas´? – podje˛ła skwapliwie Jenny, rada, z˙e jej obawy okazały sie˛ niewczesne. Z jednej strony ucieszyła sie˛, kiedy co´rka zakomuni- kowała, z˙e przyjedzie na rodzinna˛ uroczystos´c´, z dru- giej... Kochała Louise, martwiła sie˛ o nia˛ – jakz˙eby mogło byc´ inaczej? – ale bała sie˛ jej przyjazdu. Wiedza˛c, jak jest porywcza i dumna, znaja˛c przy tym niewyparzony je˛zyk syna, Jenny modliła sie˛ w duchu, by Max nie powiedział czegos´, co spowoduje wybuch. Tullah i Olivia przekonywały ja˛, z˙e wszystko be˛dzie dobrze. Kaz˙dy musi przez˙yc´ ciele˛ca˛miłos´c´, mo´wiły, tyle z˙e Louise przez˙ywała swoja˛ wyja˛tkowo pechowo, na oczach całej rodziny, obdarzywszy nia˛ na domiar złego kuzyna, kto´ry... – To prawda, ale mimo wszystko zachowała sie˛ wtedy strasznie – przypominała im Jenny. – Nie panowała nad soba˛– przyznała Tullah. – Ale z˙e dzie˛ki jej zachowaniu zbliz˙ylis´my sie˛ z Saulem i znacz- nie szybciej zrozumielis´my, jak bardzo jestes´my sobie bliscy, to włas´ciwie powinnam byc´ jej wdzie˛czna.

– Louise popełniła bła˛d – dodała Olivia. – Wszyscy popełniamy błe˛dy. Osobis´cie uwaz˙am, z˙e to dos´wiad- czenie uczyni ja˛ tylko pełniejsza˛, dojrzalsza˛ kobieta˛. Przekonała sie˛ na własnej sko´rze, jak bardzo jestes´my omylni. Wczes´niej uwaz˙ała sie˛ za osobe˛ doskonalsza˛ od innych. Co´z˙, działały geny Crightono´w w poła˛czeniu z niezwykle bystrym umysłem. Z˙ycie przytarło jej nosa, zrozumiała, z˙e jest tylko człowiekiem i z˙e nie jest w stanie osia˛gna˛c´ wszystkiego, co sobie załoz˙yła. – Jadłas´ cos´? – dopytywała sie˛ teraz Jenny. Jej ma˛z˙, Jon, cia˛gle powtarzał, z˙e Louise jest juz˙ dorosła, z˙e ma odpowiedzialna˛ prace˛, ale dla Jenny pozostawała nadal mała˛ co´reczka˛, kto´rej szczupła syl- wetka musi budzic´ niepoko´j. – Włas´nie miałam zamiar cos´ sobie nałoz˙yc´ – skła- mała Louise. Rozumiała, jak wspaniałomys´lnie zachowała sie˛ Tul- lah, podchodza˛c do niej przed chwila˛, ale pomimo tego, nadal czuła napie˛cie i niemiły ucisk w z˙oła˛dku. W tej sy- tuacji jedzenie czegokolwiek byłoby dos´c´ nierozwaz˙ne, jes´li w ogo´le moz˙liwe. – Po´jde˛ teraz złoz˙yc´ z˙yczenia dziadkowi – oznajmiła matce. Złoz˙y z˙yczenia, a potem? Potem be˛dzie mogła wyjs´c´, nie naraz˙aja˛c sie˛ na podejrzenia, z˙e... z˙e ucieka? Nie, nie uciekała. Nigdy nie uciekała, niezalez˙nie co o jej poste˛- powaniu mogli mys´lec´ inni. – Parlament Europejski... banda biurokrato´w zasia- daja˛cych w rozmaitych komisjach... oderwani od z˙ycia... nie maja˛ poje˛cia, co sie˛ naprawde˛ dzieje na s´wiecie. Louise, zgrzytaja˛c ze˛bami, słuchała wywodo´w Bena Crightona, swojego dziadka i patriarchy rodziny. Znała

jego pogla˛dy i wiedziała, z˙e w opinii dziadka jedynym zasługuja˛cym na szacunek organem, pos´ro´d innych roz- maitych instytucji prawa, była palestra. Nie chca˛c dac´ sie˛ wcia˛gna˛c´ w sprzeczke˛, przeprosiła i pospiesznie odeszła, rada, z˙e nie musi znosic´ na co dzien´ apodyktycznego starca. Serdecznie z˙al jej było Maddy, kto´ra rok wczes´niej zamieszkała w olbrzymiej rezydencji Bena, zaraz po tym, jak przeszedł operacje˛ biodra. To chwilowe rozwia˛zanie, kto´re miało zapewnic´ Benowi stała˛ opieke˛ kogos´ z ro- dziny, z czasem przerodziło sie˛ w trwały układ. Maddy z dziec´mi mieszkała w Haslewich, Max natomiast ogro- mna˛ wie˛kszos´c´ czasu spe˛dzał w Londynie, gdzie pra- cował. Louise nie mogła poja˛c´, dlaczego Maddy godzi sie˛ z bezczelnym egoizmem me˛z˙a – i jego ro´wnie bezczel- nymi zdradami. Ona nigdy nie przystałaby na cos´ ta- kiego, ale tez˙ nigdy, przenigdy w z˙yciu nie wyszłaby za człowieka pokroju swojego brata. Wiedziała, jaka˛ zgry- zota˛był dla rodzico´w; samolubny i pozbawiony zasad we wszystkim, co robił. W przeciwien´stwie do stryja Davida, Max nie złamał dota˛d prawa, ale Louise podejrzewała, z˙e był do tego zdolny, a nawet jes´li nie, to na pewno naginał je do własnych potrzeb. – Nic sie˛ nie zmienił, prawda? – Na dz´wie˛k głosu Saula odwro´ciła sie˛ gwałtownie. Ostatni raz widziała go, gdy przekazał ja˛pod skrzydła Olivii, dawszy jej wczes´niej jasno do zrozumienia, z˙e ani nie odwzajemnia jej uczuc´, ani nie chce jej nigdy wie˛cej widziec´ na oczy. Byc´ moz˙e, wytra˛cony z ro´wnowagi zachowaniem Louise, powiedział wtedy o kilka sło´w za

duz˙o, zostawiły one jednak trwały s´lad, tym trwalszy, z˙e doskonale zdawała sobie sprawe˛, jak bardzo usprawied- liwiona była furia Saula i jego nieche˛c´. – W jego wieku... – zacze˛ła Louise, po czym po- kre˛ciła głowa˛ i przytakne˛ła cicho: – Rzeczywis´cie, nie zmienił sie˛ ani na jote˛. Dziwne, ona – dorosła, dwudziestotrzyletnia kobieta – miałaby sie˛ czuc´ jak mała dziewczynka, kto´ra cos´ przeskrobała? A jednak. Złos´liwy los, kto´ry uczynił Saula obiektem jej mło- dzien´czych rojen´ i nadziei, dawno juz˙ przestał kierowac´ jej krokami. Stoja˛cy przed nia˛ me˛z˙czyzna byc´ moz˙e nie zmienił sie˛, ona jednak zmieniła sie˛ na pewno. Spog- la˛dała teraz na niego, i dzie˛kowała za to Bogu, wyła˛cznie jako na jednego z krewniako´w. – Twoja matka mo´wiła, z˙e przyjechałas´ do domu dosłownie na chwile˛. – Tak, nie zabawie˛ długo – przytakne˛ła Louise. – Pam Carlisle, moja szefowa, zasiada w komisji do spraw ry- boło´wstwa. Zajmujemy sie˛ w tej chwili problemami zbyt intensywnego odłowu ryb woko´ł Arktyki. Oznacza to, z˙e be˛de˛ musiała zaja˛c´ sie˛ wyszukiwaniem materiało´w ujmuja˛cych sprawe˛ z prawnego punktu widzenia. Czeka mnie ogromna i bardzo z˙mudna praca. – Hm... widze˛, z˙e be˛dziemy mieli w rodzinie pierw- szego europolityka – zaz˙artował Saul, ale Louise po- kre˛ciła energicznie głowa˛. – Nie, na pewno nie. Polityka to nie dla mnie. Jestem zbyt bezpos´rednia i porywcza, a w polityce trzeba finezji i zmysłu dyplomatycznego, czym ja nie moge˛ sie˛ po- chwalic´ – stwierdziła z niejakim smutkiem. – Jestes´ zbyt surowa dla siebie – powiedział Saul.

– Nie tylko zreszta˛ w tej kwestii – dodał znacza˛co. – Powinnis´my zapomniec´ o przeszłos´ci, Lou. Co było, mine˛ło. Koniec, kropka. Nie daja˛c jej czasu na odpowiedz´, mo´wił dalej: – Wybieramy sie˛ niedługo oboje z Tullah do Brukseli, firma wysyła mnie tam na kilka dni, moglibys´my zjes´c´ razem kolacje˛. Saul pracował w Aarlston-Becker, mie˛dzynarodowej korporacji, kto´rej kwatera gło´wna znajdowała sie˛ w pobli- z˙uHaslewich. To tam włas´nie poznał Tullah,kiedy dostała posade˛ w tej samej firmie, w dziale radcy prawnego. Zaskoczona Louise skine˛ła głowa˛, nie była w stanie wydobyc´ z siebie słowa, tymczasem Saul obja˛ł ja˛, serdecznie us´cisna˛ł i mrukna˛ł: – Ba˛dz´my przyjacio´łmi, Lou. – Ba˛dz´my przyjacio´łmi – wykrztusiła wreszcie przez łzy. – I nie zapomnij... napisz do mnie koniecznie... wiesz, jak lubie˛ twoje listy. Louise skrzywiła sie˛, słysza˛c stanowcze polecenie siostry. – Z˙e tez˙ musisz pracowac´ dla jakiejs´ fundacji od dobroczynnos´ci, kto´rej nie stac´ nawet na kupienie faksu, nie mo´wia˛c juz˙ o komputerze z poczta˛ elektroniczna˛ – je˛kne˛ła. – Nie strofuj mnie. Lubie˛ to, co robie˛ – powiedziała Kate. Siostry z˙egnały sie˛ na lotnisku, gdzie podwiozła je matka, jada˛c po drodze na spotkanie towarzystwa chary- tatywnego, kto´re przed laty załoz˙yła w rodzinnym mies´- cie razem z ciotka˛ Ruth.

– Przepraszam, kochanie, z˙e cie˛ nie odprowadze˛, ale bardzo sie˛ spiesze˛, juz˙ jestem spo´z´niona – usprawied- liwiała sie˛ zakłopotana Jenny. – W porza˛dku, nie tłumacz sie˛, mamo, rozumiem – zapewniła ja˛ Louise. – Jes´li sie˛ za mna˛ ste˛sknisz, w kaz˙dej chwili moz˙esz przyjechac´ do Brukseli. Zapłace˛ za przelot – mo´wiła teraz Louise do bliz´niaczki. Kate us´cisne˛ła siostre˛. Wiedziała, jak Louise nie lubi czułos´ci i jak bardzo oszcze˛dna jest w wyraz˙aniu uczuc´, nawet wobec najbliz˙szych. Na pozo´r wydawała sie˛ bardzo niezalez˙na i chłodna, ale Kate zdawała sobie doskonale sprawe˛, z˙e to ona z nich dwo´ch jest bardziej oschła, chociaz˙ Louise zaprzeczyłaby z˙ywo takiej opinii, jako z˙e zawsze, mimo z˙e delikatniejsza i wraz˙liwsza od Kate, chciała uchodzic´ za te˛ dzielniejsza˛ z sio´str. Nawet rodzice byli przekonani o twardym charakterze Louise. Zdawali sie˛ wierzyc´ w jej fanfaronady oraz nieustannie podkres´lana˛samodzielnos´c´ i obdarzali Kate, jako z zało- z˙enia mniej zaradna˛, wie˛kszymi wzgle˛dami, czulsza˛ troska˛. – Przy okazji, czy wiesz, z˙e profesor Simmonds otrzymał stanowisko w Brukseli? Został przewodnicza˛- cym komisji do spraw ryboło´wstwa na Morzu Po´łnoc- nym – rzuciła Kate mimochodem. – Słucham? Nie, nic nie wiedziałam. – Louise wyraz´- nie pobladła. – Naprawde˛ nic wiedziałas´? Mys´lałam, z˙e moz˙e go spotkałas´ przypadkiem – os´wiadczyła Kate z mina˛ niewinia˛tka. – Ska˛dz˙e – ba˛kne˛ła Louise. Jes´li Kate mo´wiła prawde˛, jej przypuszczenia wkro´tce

be˛da˛musiały sie˛ potwierdzic´, jako z˙e na pewno chodziło o te˛ sama˛ komisje˛, w kto´rej zasiadała szefowa Louise. Doprawdy pechowy zbieg okolicznos´ci. Louise była poruszona, nie chciała jednak, by siostra zorientowała sie˛, jak ogromne wraz˙enie wywarła na niej ta nie- spodziewana wiadomos´c´. – Wiem, z˙e go nie lubisz – powiedziała Kate cichym głosikiem. – Rzeczywis´cie, nie lubie˛. To w kon´cu przez niego straciłam... – To niesprawiedliwe, z˙e tak mo´wisz, Louise – sprze- ciwiła sie˛ Kate. Louise odwro´ciła głowe˛ bez słowa. Kate nie znała całej prawdy, a ona nie mogła i nie chciała opowiadac´ jej wszystkiego. Gareth Simmonds był jej opiekunem naukowym podczas studio´w w Oksfordzie, w wyja˛tkowo dla niej trudnym okresie z˙ycia. Był s´wiadkiem jej rozpaczy, widział, jak robiła z siebie idiotke˛, a nadto... Louise przygryzła warge˛. Czuła, jak panika zaczyna chwytac´ ja˛ za gardło. – Po raz ostatni wzywaja˛ pasaz˙ero´w do Brukseli, musze˛ juz˙ is´c´, bo sie˛ spo´z´nie˛ – rzuciła, raz jeszcze us´ciskała serdecznie siostre˛, chwyciła swoja˛ torbe˛ pod- re˛czna˛ i ruszyła do bramki. Gareth Simmonds w Brukseli! Tego jeszcze było jej trzeba!

ROZDZIAŁ DRUGI Gareth Simmonds w Brukseli! Louise je˛kne˛ła cicho, zamkne˛ła oczy i pokre˛ciła odmownie głowa˛, gdy stewar- desa zaproponowała jej drinka. Kate wyczekała do ostatniej chwili ze swoja˛ rewe- lacja˛, ale nie moz˙na powiedziec´, z˙e nie ostrzegła siostry, a ostrzez˙ona Louise powinna czuc´ sie˛ uzbrojo- na. Gareth Simmonds. Zaciskała pie˛s´ci w bezradnej zło- s´ci. Został jej opiekunem uniwersyteckim, gdy była na drugim roku studio´w i gdy poprzednia opiekunka musia- ła z powodu złego stanu zdrowia odejs´c´ na wczes´niejsza˛ emeryture˛; s´cie˛ła sie˛ z nim od razu przy pierwszym spotkaniu. Przyzwyczajona do nie narzucaja˛cej sie˛ pani profesor, kto´rej postawa bardzo odpowiadała młodej studentce, nieche˛tnym okiem patrzyła na apodyktyczne poczynania jej naste˛pcy, bo tez˙ w owym czasie nie nauka była jej w głowie, ale Saul. Zniosłaby wszystko, gdyby Gareth ograniczył sie˛ do

roli opiekuna, ale nie. Bezczelny facet uparł sie˛ in- gerowac´ w jej z˙ycie prywatne. I pomys´lec´, z˙e włas´nie teraz, kiedy po spotkaniu z Tullah i Saulem zacze˛ła wreszcie powoli odzyskiwac´ szacunek dla samej siebie, musiał pojawic´ sie˛ człowiek, kto´ry miał jej przypominac´ o paskudnej przeszłos´ci, o kto´rej wolałaby zapomniec´. Perspektywa kontakto´w z Garethem była nie do zniesienia. Na sama˛ mys´l o tym ogarniała ja˛ złos´c´, panika i poczucie zranionej dumy. Gareth Simmonds. Nigdy nie zdołała go polubic´, było w nim cos´, co wywoływało w niej wre˛cz atawistyczne poczucie nienawis´ci i to jeszcze zanim doszło mie˛dzy nimi do otwartego konfliktu, kiedy to wezwał ja˛do siebie i oznajmił, z˙e jes´li nie wez´mie sie˛ ostro do pracy, czekaja˛ ja˛ powaz˙ne konsekwencje. Ws´ciekła sie˛ wtedy, ale stuliła uszy po sobie: opiekun był zbyt ostry i twardy, wiedziała, z˙e go nie przegada. Nie znosiła go ro´wnie mocno, jak kochała Saula, ale jej emocje nie robiły na obydwu panach specjalnego wraz˙enia. Za nic nie chciała byc´ teraz konfrontowana z dowodami i wspomnieniami własnej młodzien´czej głupoty. Cia˛gle jeszcze pamie˛tała... Kiedy pojawił sie˛ w Oksfordzie, chichotano i plot- kowano na jego temat – był najmłodszym jak dota˛d i najbardziej seksownym, zdaniem studentek, dziekanem na uniwersytecie. Louise wzruszała ramionami, manifes- tuja˛c swoja˛ oboje˛tnos´c´. Mo´gł sobie uchodzic´ za amanta, jej nie interesował. Nie mo´gł ro´wnac´ sie˛ z Saulem. Z˙aden facet nie mo´gł ro´wnac´ sie˛ z Saulem. Prawda, miał prawie metr dziewie˛c´dziesia˛t i od- znaczał sie˛ ta˛ obezwładniaja˛ca˛ uroda˛ Celta: ciemne

włosy w poła˛czeniu z cudownie błe˛kitnymi oczami. Pie˛kny jak młody bo´g, dla Louise niewiele był atrakcyj- niejszy od biednego dzwonnika z Notre Dame. – Słyszałas´, jak on mo´wi? – wzdychała jedna z kole- z˙anek, bezbronna ofiara me˛skich uroko´w profesora. – Juz˙ sam jego głos przyprawia mnie o orgazm. Louise spojrzała na pannice˛ z nie skrywana˛ pogarda˛. Pod nia˛uginały sie˛ kolana tylko wtedy, gdy Saul otwierał usta. Z˙aden inny me˛z˙czyzna nie mo´gł sie˛ z nim ro´wnac´. Jedno tylko ła˛czyło pano´w, obydwaj byli po trzydziestce, chociaz˙ Gareth był o dobre siedem lat młodszy od Saula, i obydwaj mieli jednakowo niewyparzony je˛zyk, kiedy ich poniosło. Kilka przykrych sło´w Saula potrafiło doprowadzic´ ja˛ do czarnej rozpaczy, ka˛s´liwe uwagi Garetha prowokowały jedynie do ro´wnie cie˛tych ripost. Owszem, był jej opiekunem naukowym, ale to jeszcze nie dawało mu prawa ingerencji w jej prywatne sprawy, a poza tym... Nie, nie powinna o tym mys´lec´, nie teraz. Nagle zdała sobie sprawe˛, z˙e jej samolot wyla˛dował. Odruchowo podniosła sie˛ z fotela i sie˛gne˛ła po torbe˛. Znieruchomiała na widok sa˛siada, kto´ry zajmował miej- sce z tyłu i wstał ro´wnoczes´nie z nia˛. – To ty? – szepne˛ła, patrza˛c w twarz człowieka, o kto´rym tyle, i w takim zdenerwowaniu, mys´lała w czasie podro´z˙y. – Witaj, Louise – rzeki Gareth Simmonds z nie- zma˛conym spokojem, ona zas´ drz˙a˛ca˛dłonia˛wzie˛ła bagaz˙ i odwro´ciła sie˛ tyłem do wspo´łpasaz˙era. Co za obrzydliwy zbieg okolicznos´ci, obydwoje aku- rat w tym samym samolocie! Zadarłszy dumnie głowe˛, pomaszerowała bez słowa do wyjs´cia. Owiewana wiat- rem szła po płycie lotniska ku sali przyloto´w, wmawiaja˛c

sobie, z˙e jej energiczny krok spowodowany jest wyła˛cz- nie wieczornym chłodem, nie zas´ obawa˛ przed ponow- nym spotkaniem z Garethem Simmondsem. Po przejs´ciu przez odprawe˛ celna˛ ruszyła na posto´j takso´wek i podała kierowcy swo´j adres. Wynajmowała niewielkie, choc´ potwornie drogie mieszkanie w bloku, ale miała przynajmniej własny dach nad głowa˛ – tak sie˛ pocieszała, płaca˛c takso´wkarzowi i wchodza˛c do holu. W domu wła˛czyła czajnik i odsłuchała sekretarke˛. Us´miechne˛ła sie˛, słysza˛c charakterystyczny akcent Jean Claude’a. Spotykała sie˛ z nim od pewnego czasu, choc´ s´wietnie zdawała sobie sprawe˛, z˙e jest niepoprawnym flirciarzem. Dzwonił, by zapytac´, czy be˛dzie mogła zjes´c´ z nim kolacje˛ w tygodniu. Otworzyła kalendarzyk. Naste˛pnego dnia rano miała is´c´ z szefowa˛na inauguracyjne posiedze- nie nowej komisji. Przypuszczała, z˙e zebranie przecia˛g- nie sie˛ do po´z´nego popołudnia, natomiast wieczorem szła na oficjalny, uroczysty obiad. – Zobaczysz, Francuzi be˛da˛ nas me˛czyc´ podchwyt- liwymi pytaniami – ostrzegła ja Pam Carlisle. – Sa˛ ws´ciekli, z˙e przewodnicza˛cym został Anglik. Zaakcep- towali go bardzo nieche˛tnie, przeszedł tylko dlatego, z˙e ma opinie˛ proeuropejskiego. Akweny, kto´rymi zajmuje sie˛ komisja, nalez˙a˛ jednak do Wielkiej Brytanii. – Chca˛ to zmienic´ – wtra˛ciła Louise. – Owszem, chca˛uzyskac´ prawo do oficjalnych poło- wo´w na tych wodach. Zagłe˛biły sie˛ w dyskusje˛ na temat prawnych aspekto´w sytuacji i Louise zapomniała zapytac´ szefowa˛o nazwisko przewodnicza˛cego komisji, ale tez˙ nie obchodziło jej, kto to jest, bowiem nawet nie przyszło jej do głowy, z˙e na

czele komisji moz˙e stana˛c´ jej były opiekun i promotor, Gareth Simmonds. Nie wystarczały mu juz˙ błyskotliwe wykłady i s´lepa adoracja studentek, mys´lała Louise z gorycza˛. – Musi byc´ wspaniały w ło´z˙ku – wzdychała niegdys´ jedna z jej kolez˙anek z roku. – I w dodatku jest ka- walerem. Wspaniały w ło´z˙ku! Na pewno nie dla niej, nie dla Louise. – Musimy uwaz˙ac´ – ostrzegała ja˛ siostra. – Zorien- tował sie˛, z˙e przychodze˛ za ciebie na jego zaje˛cia. Kilka razy zwro´cił sie˛ do mnie per Katherine. – No to co! – fukne˛ła Louise. – Przeciez˙ tak masz na imie˛, prawda? – Owszem – zgodziła sie˛ Kate. – Ale na zaje˛cia przychodziłam jako ty. – Moz˙e sie˛ pomylił – zbyła obawy Lou. Pojechała do domu do Haslewich pod pretekstem, z˙e w czasie ostatniej wizyty zapomniała zabrac´ kilka pod- re˛czniko´w, ale tak naprawde˛ chciała zobaczyc´ Saula. Ku jej rozczarowaniu Saul wyjechał w interesach i cała jej wyprawa okazała sie˛ bezsensowna˛ strata˛ czasu. W tamtych czasach nie zawsze odnosiła sie˛ do bliz´- niaczki z nalez˙nym szacunkiem, pomys´lała teraz, otrza˛- saja˛c sie˛ ze wspomnien´ i nalewaja˛c sobie kawy. Prawde˛ mo´wia˛c dyrygowała troche˛ Kate i zmuszała ja˛ do speł- niania najrozmaitszych pro´s´b. Teraz rzeczy miały sie˛ inaczej. Lou naprawiła dawne błe˛dy, co wie˛cej, musiała przyznac´, z˙e w niekto´rych sprawach siostra wykazywała wie˛cej siły charakteru i determinacji niz˙ ona. W tamtych czasach była obsesyjnie zakochana w Sau-

lu i nikt inny sie˛ wo´wczas nie liczył – tylko on jeden, poza nim s´wiat mo´gł nie istniec´. Zamkne˛ła na moment oczy. Kiedy po południu, przed wyjazdem, Saul us´ciskał ja˛ po bratersku, zesztywniała, nie z nieche˛ci, lecz ze strachu, z˙e byc´ moz˙e gdzies´ w głe˛bi duszy zachowała resztki romantycznych uczuc´ dla Saula. Z ulga˛ stwierdziła, z˙e nie ma sie˛ czego obawiac´, z˙e jej miłos´c´ na dobre nalez˙y do przeszłos´ci. To z˙e ja˛na chwile˛ obja˛ł, nie miało dla niej wie˛kszego znaczenia niz˙ us´cisk me˛z˙a Olivii, Caspara, albo jednego z kuzyno´w czy jakiegokolwiek innego me˛z˙czyzny kto´rego po prostu lubiła i nic ponadto. Tak, wiedziała z cała˛ pewnos´cia˛, z˙e jest wyleczona, z˙e definitywnie uwolniła sie˛ od przeszło- s´ci, w kaz˙dym razie, jes´li chodziło o Saula. Marszcza˛c czoło, zamieszała kawe˛. W okresie studio´w zachowywała sie˛ jak wariatka, niestety, temu nie mogła zaprzeczyc´, ale nie ona jedna popełniała wo´wczas głupstwa. Mno´stwo studento´w po- ste˛powało w sposo´b podobny. Podniosła zbyt gwałtownie kubek z gora˛cym płynem, kilka kropel kawy wylało sie˛ jej na dłon´. Lou zakle˛ła cicho pod nosem. Cholerny Gareth Simmonds! Co za diabli przynies´li go do Brukseli, czemu nie mo´gł siedziec´ sobie spokojnie w Oksfordzie? Nie chciała, z˙eby ja˛ teraz obserwował... s´ledził... osa˛dzał... by czekał na jakis´ jej bła˛d. Louise zacisne˛ła ze˛by. Miała dobra˛ wiadomos´c´ dla swojego dawnego opie- kuna. Zmieniła sie˛, nie była ta˛ sama˛ dziewczyna˛, kto´ra˛ znał w Oksfordzie. Dojrzała, stała sie˛ kobieta˛, miała odpowiedzialna˛, niełatwa˛ prace˛, dowiodła, z˙e potrafi pokierowac´ swoim z˙yciem, z˙e nie potrzebuje