W serii ukazały się ostatnio:
Peter Godwin Strach. Ostatnie dni Roberta Mugabe
Elisabeth Åsbrink W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa
Swietłana Aleksijewicz Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy
Andrzej Muszyński Południe
Wojciech Górecki Abchazja
Katarzyna Kobylarczyk Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty
Maciej Wasielewski Jutro przypłynie królowa
Emma Larkin Spustoszenie. Nieopowiedziana historia o katastrofie i dyktaturze wojskowej w Birmie
Norman Lewis Grobowiec w Sewilli. Podróż przez Hiszpanię u progu wojny domowej
Gellert Tamas Mężczyzna z laserem. Historia szwedzkiej nienawiści
Angelika Kuźniak Papusza
Peter Robb Sycylijski mrok
Michał Książek Jakuck. Słownik miejsca
Luca Rastello Przemytnik doskonały. Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie
Stefano Liberti Na południe od Lampedusy. Podróże rozpaczy
V. S. Naipaul Indie. Miliony zbuntowanych
Magdalena Grochowska Wytrąceni z milczenia (wyd. 2 zmienione)
Florian Klenk Kiedyś był tu koniec świata
Angelika Kuźniak Marlene (wyd. 2)
Elisabeth Åsbrink Czuły punkt. Teatr, naziści i zbrodnia
Frank Westerman Czysta biała rasa. Cesarskie konie, genetyka i wielkie wojny
Barbara Demick W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy
Paweł Smoleński Oczy zasypane piaskiem
Scott Carney Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy
dzieci
Mateusz Janiszewski Dom nad rzeką Loes
Norman Lewis Neapol ’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch
Witold Szabłowski Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji (wyd. 2 rozszerzone)
Peter Harris Słuszny opór. Konstruktorzy bomb, rebelianci i legendarny proces o zdradę stanu
Liao Yiwu Bóg jest czerwony. Opowieść o tym, jak chrześcijaństwo przetrwało i rozkwitło w komunistycznych
Chinach
Dariusz Rosiak Wielka odmowa. Agent, filozof, antykomunista
Anthony Shadid Nadciąga noc. Irakijczycy w cieniu amerykańskiej wojny
Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen
Iza Klementowska Samotność Portugalczyka
V. S. Naipaul Poza wiarą. Islamskie peregrynacje do nawróconych narodów
Swietłana Aleksijewicz Czasy secondhand
W serii ukażą się m.in.:
Ewa Winnicka Angole
Michał Olszewski Najlepsze buty na świecie
Drauzio Varella
Ostatni krąg
Najniebezpieczniejsze więzienie Brazylii
Przełożył Michał Lipszyc
Spis treści
Seria
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Zakład karny
Wstęp
Przystanek Carandiru
Blokowisko
Pawilony
Barak
Słońce i księżyc
Weekend
Intymne wizyty
Strzał
W kinie
Rita Cadillac
Zajście na Divinéi
Witajcie
Zderzenie
Biotonik Fontoury
Leptospiroza
Anioły-diabły
Służba więzienna
Trzoda
Żółty
Wszystko na łyżce
Rozwalić gangsterkę
Gangsterskie chwyty
Gnuśność
Najwyższy wymiar kary
Manekin
Swój ziom
Transwestyci
Niewinność
Ricardão
Łamigłówka
Santão
Babki, motele i gigant
Wściekła mańka
Miguel
Opiekuńcze ramię
Deusdete i Mané
Miłość matki
Edelso
Lula
Margô Suely
Chico
Główna kuchnia
Spotkanie po latach
Zé z Casa Verde
Neguinho
Manga
Jeremias
Japonka Veronique
Bambus
Oko za oko
Zabójcze uczucie
Bez Szans
Valdomiro
Syn marnotrawny
Uczeń czarnoksiężnika
Zryw
Atak
Zgliszcza
Przypisy
Kolofon
Zakład karny
Wstęp
W dzieciństwie ekscytowałem się czarno-białymi filmami o więziennym życiu
i o tym, jak odziani w pasiaste stroje skazańcy planują spektakularne ucieczki,
których rozmach wbijał małego widza w kinowe krzesło.
W 1989 roku, dwadzieścia lat po ukończeniu studiów medycznych ze
specjalizacją onkologa, planując nakręcenie filmu o AIDS, odwiedziłem szpital
stanowego więzienia w São Paulo, które zostało zaprojektowane w latach
dwudziestych przez architekta Ramosa de Azevedo, potem stało się częścią
kompleksu penitencjarnego Carandiru. Kiedy wszedłem do środka i zatrzasnęła się
za mną masywna brama, poczułem ściśnięcie gardła podobne do tego, które
przytrafiało mi się podczas porannych seansów filmowych w kinie Rialto w Brás.
Więzienne sceny nie chciały opuścić mojej głowy przez kilka następnych
tygodni. Więźniowie siedzący w swoich celach na ziemi, na murze nieogolony
klawisz, znudzony PM[1] z karabinem maszynowym, odgłosy dochodzące ze skąpo
oświetlonego spacerniaka, smród, młodzi gangsterzy włóczący się rozbujanym
krokiem, gruźlica, fizyczne wyniszczenie, samotność i milcząca postać mojego
byłego ucznia z kursu medycznego doktora Getúlia, zajmującego się więźniami
chorymi na AIDS.
Dwa tygodnie po tej wizycie dotarłem do doktora Manoela Schechtmana,
odpowiedzialnego za sektor medyczny więziennictwa, i zaoferowałem się, że jako
woluntariusz przeprowadzę badania prewencyjne wśród chorych na AIDS. Doktor
Manoel wyjaśnił mi, że epidemia w tym pawilonie wcale nie jest taka poważna, jeśli
porównać ją z tą, która objęła siedem tysięcy dwustu więźniów z pozostałych
pawilonów tego największego w kraju kompleksu penitencjarnego, mieszczącego
się przy ruchliwej alei Cruzeiro do Sul, nieopodal stacji metra, dziesięć minut od
placu katedralnego, na kilometrze zero w São Paulo.
Pracę rozpocząłem w 1989 roku i trwa ona do dziś. Przy wsparciu Uniwersytetu
Paulista, prywatnej instytucji tego miasta, przeprowadzaliśmy badania
epidemiologiczne nad rozprzestrzenianiem się wirusa HIV, organizowaliśmy
spotkania, nagrywaliśmy filmy wideo, stworzyliśmy komiksową gazetkę O Vira
Lata (Kundel) – coś w rodzaju Carlosa Zéfiro[2] lat dziewięćdziesiątych – z tekstami
Paula Garfunkela i rysunkami Líbera Malavoglia. Równocześnie doglądałem
chorych. Z biegiem lat zdobyłem sobie u tej społeczności zaufanie, dzięki czemu
mogłem swobodnie przemieszczać się po więzieniu. Wysłuchiwałem opowieści,
zawierałem autentyczne przyjaźnie, uczyłem się medycyny i wielu innych rzeczy.
Uczestnicząc bezpośrednio w codzienności za kratkami, zgłębiłem trochę tajemnic
więziennego życia, na co nie mógłbym liczyć, gdybym nie był lekarzem.
W tej książce staram się pokazać, że utrata wolności i ograniczenie fizycznej
przestrzeni wbrew powszechnemu mniemaniu nie muszą prowadzić do
barbarzyństwa. W niewoli mężczyźni, podobnie jak wszystkie wielkie naczelne
(orangutany, goryle, szympansy, bonobo), tworzą nowe reguły zachowań, aby
utrzymać integralność grupy. Ten proces adaptacyjny regulowany jest przez
niepisany kodeks karny – jak w anglosaskiej tradycji – którego prawa stosuje się
skrajnie rygorystycznie:
– U nas przestępstwo nigdy nie ulega przedawnieniu, doktorze.
Spłacanie zaciągniętych długów, ścisłe wystrzeganie się donoszenia na
towarzyszy, godne zachowanie wobec przyjmujących odwiedziny, szacunek dla
kobiety bliźniego swego, wzajemna solidarność i altruizm – wszystko to zapewnia
więźniowi godność. Pogwałcenie tych zasad karane jest powszechną pogardą,
przemocą fizyczną lub śmiercią:
– W świecie przestępczym słowo honoru więcej znaczy niż oddział wojska.
Nie jest celem tej książki oskarżanie archaicznego systemu karnego,
wskazywanie możliwych rozwiązań problemu przestępczości w Brazylii lub obrona
praw człowieka takich czy innych podmiotów. Na wzór starych filmów staram się
stworzyć swoisty przegląd głównych bohaterów więziennego życia: złodziei,
malwersantów, dilerów narkotykowych, gwałcicieli, morderców i drobnej grupy
nieuzbrojonych funkcjonariuszy, którzy się nimi zajmują.
Narracja przerywana będzie głosami interlokutorów, aby czytelnik mógł docenić
potoczystość ich języka, figury stylistyczne i żargon, który ogarnia później ulice
miast.
Z przyczyn etycznych przedstawione tu przypadki zostały czasem przypisane
postaciom innym niż te, których dotyczyły w rzeczywistości. Jak mówi bandyterka:
– W więzieniu nikt nie zna adresu, pod którym mieszka prawda.
czerwiec 1999
Przystanek Carandiru
– W więzieniu mieszka zło.
Na placu Santa Cecília łapię metro w kierunku Corinthians-Itaquera i na stacji Sé
zmieniam linię. Wysiadam na przystanku Carandiru i idę do wyjścia po prawej,
naprzeciwko kwatery PM. W tle majaczy szary mur z wieżyczkami strażniczymi.
Obok kwatery PM widnieje majestatyczna brama zwieńczona czarnym napisem:
ZAKŁAD KARNY.
Za bramą rozpościera się usiany samochodami parking. Krążą po nim prawnicy,
objuczone torbami kobiety i krępi funkcjonariusze w dżinsach, którzy rozprawiają
o swojej pracy, docinają sobie i zmieniają temat, kiedy zbliża się ktoś obcy. Należy
ich pozdrowić szybko i zdecydowanie, w przeciwnym razie nasza dłoń może zostać
zmiażdżona w morderczym uścisku.
W głębi, trzydzieści kroków dalej, mieści się niewielki budynek administracji.
W dużej, pomalowanej na zielono bramie widnieje odrębna furtka, dla pieszych.
Aby wejść, nie trzeba pukać; wystarczy zbliżyć głowę do okienka w drzwiach i od
razu, jakby mocą telepatii, po drugiej stronie pojawia się spowite półmrokiem
oblicze strażnika.
Otwieranie bramy podlega starej więziennej rutynie, zgodnie z którą każdą
bramę można otworzyć tylko wtedy, gdy poprzednia i następna są zamknięte.
Oznaką dobrego wychowania jest cierpliwe czekanie, a nie jałowe manifestowanie
zniecierpliwienia.
Słyszę, jak ktoś odryglowuje drzwi, i po chwili trafiam na Ratoeirę[3], do
okratowanego holu, gdzie po lewej ciągną się okienka, przy których odbywa się
kontrola odwiedzających. Dalej zaczyna się korytarz pozwalający dotrzeć do
gabinetu naczelnika – obszernej i pełnej światła sali. Stare biurko. Za nim, na
ścianie, zdjęcia gubernatora. Nieco niżej jeden z oddziałowych, wieloletni
pracownik więzienia, powiesił miedzianą tabliczkę: „Prędzej wielbłąd przejdzie
przez ucho igielne niż bogacz trafi do zakładu karnego”.
Wracam na Ratoeirę i czekam na otwarcie wewnętrznej bramy, stojąc przed
murem, który otacza więzienie. Z wieżyczek na murze obserwują wszystko
uzbrojeni w broń maszynową funkcjonariusze z PM.
Przechodzę na Divinéię, rozległy dziedziniec w kształcie lejka. W jego węższej
części mieści się sala rewizji osobistych – miejsce obowiązkowego postoju dla
wszystkich wchodzących, z wyjątkiem lekarzy, oddziałowych i prawników. Zanim
człowiek dostanie się do pawilonów, musi wejść do tej sali i unieść ramiona przed
funkcjonariuszami, którzy ograniczają się do poklepania go dłońmi po biodrach
i przednich częściach ud.
Rewidowanie to odrębny więzienny rytuał.
Myli się jednak ten, kto sądzi, że tak pobieżna rewizja to zwykły pic: co chwila
ktoś zostaje przyłapany z narkotykami i osadzony w jednym z oddziałów COC
(Centro de Observação Criminal – Śledczy Ośrodek Kryminalny).
Któregoś razu pięciu więźniów z Pawilonu Pięć, uzbrojonych w noże, wzięło
w pralni kilku funkcjonariuszy jako zakładników, chcąc wymóc przeniesienie do
innego zakładu. Wokół bramy zaroiło się od policji i reporterów z kamerami.
Jeden z funkcjonariuszy wykorzystał zamieszanie, aby wnieść do środka półtora
kilograma kokainy. Przyłapano go podczas rewizji. Jesus, szef Nadzoru,
w przeszłości profesjonalny specjalista od sztuk walki, a dzisiaj pastor protestancki,
robił, co mógł, aby ustalić dane odbiorcy przesyłki:
– Lepiej, żebyś powiedział. Zastanów się nad swoją sytuacją, stary: rano
przychodzisz do roboty jako szanowany ojciec rodziny, a po południu wychodzisz
stąd jako więzień. Dostaniesz pięć, sześć lat w COC. Twoje dzieciaki są od teraz
dziećmi bandyty. Twoja żona nie jest już żoną urzędnika państwowego, lecz
człowieka z marginesu.
Szantaż emocjonalny w wydaniu szefa Nadzoru na niewiele się zdał. Życie
w grupie, ten wytrwały nauczyciel, zdążyło już wpoić dilującemu klawiszowi
żelazne przykazanie półświatka:
– Zbrodnia jest milczeniem.
Innego dnia jeden z funkcjonariuszy z Pawilonu Osiem, przysadzisty mężczyzna
z wąsem, chciał wnieść na teren zakładu paczkę kraku przymocowaną do
wewnętrznej strony uda. Strażnik musiał coś zwęszyć, bo obszukał go dokładnie
i wymacał towar. Zaskoczony klawisz puścił się biegiem w stronę więziennych
zabudowań z zamiarem dotarcia do Pawilonu Osiem, w głębi kompleksu, gdzie
mógłby liczyć na pomoc odbiorców narkotyku, którzy uwolniliby go od
kompromitującej paczki. Nie dotarł do celu – koledzy obezwładnili go na
korytarzu.
Obok sali rewizji mieści się siedziba naczelnictwa, zbudowana niedawno przez
więźniów. Kiedy robota była ukończona, jeden z nich koniecznie chciał mi pokazać
wspólne dzieło. Z dumą w oczach prezentował mi deski na dachu, równiutko
poukładane przez niego i przez zezowatego towarzysza, który kroczył u jego boku,
energicznie kiwając głową na znak, że całkowicie zgadza się z wszystkimi
wyjaśnieniami ciesielskiego mistrza. W końcu uścisnąłem im na pożegnanie dłonie.
Dopiero wtedy usłyszałem podniesiony głos pomocnika:
– Reedukowany Xavier, do pana usług, doktorze.
Divinéia za dnia zawsze jest pełna ludzi. Ktokolwiek wchodzi do więzienia lub
z niego wychodzi, musi tędy przejść. Alternatywą jest skakanie przez mur lub
kopanie pod nim tunelu. Tu wyładowuje się z ciężarówek żywność, cegły, drewno
i inne materiały budowlane; stąd też wywozi się tony śmieci. Po prostu niemożliwe
byłoby rewidowanie wszystkich, którzy się tu dostają. To by sparaliżowało
funkcjonowanie całego więzienia.
To Divinéia jest stacją końcową i początkową policyjnych furgonetek
dowożących więźniów i zabierających ich na zewnątrz: na przesłuchania, na wizje
lokalne lub w celu przeniesienia do innego ośrodka. Procedura ta nazywa się
w więziennym slangu tramwajem. Ci, którzy są tu przywożeni, wysiadają tylnymi
drzwiami więźniarki w kajdankach, oślepieni niespodziewanym światłem. Nocą,
kiedy Divinéia pogrążona jest w mroku, scena wyładunku więźniów wygląda
przygnębiająco.
W tym zakładzie karnym jest więcej ludzi niż w niejednym mieście – ponad
siedem tysięcy mężczyzn, co dwukrotnie lub trzykrotnie przewyższa liczbę
przewidzianą w latach pięćdziesiątych, kiedy wzniesiono pierwsze pawilony.
W najgorszych okresach zgromadzonych tu było dziewięć tysięcy osób.
Ponieważ załadunkiem i rozładunkiem zajmują się więźniowie, właśnie na
Divinéi zetknąłem się z nimi po raz pierwszy. Bardzo łatwo ich rozpoznać –
wystarczy spojrzeć na beżowe spodnie, obowiązkowy element stroju. Wszelkie
wierzchnie okrycia są zakazane, włosy muszą być krótko obcięte. Więźniowie nie
mogą paradować boso, z nagą piersią lub nieogolonym zarostem. Jeśli chodzi
o koszule, bluzy czy podkoszulki, panuje swoboda. Królują tiszerty.
Najpopularniejsze są czarno-białe barwy klubu piłkarskiego Corinthians Paulista;
jest ich więcej niż tych z nadrukiem Palmeiras, São Paulo i Santos razem wziętych.
W czasie mundialu koszulki drużyny narodowej barwią korytarze na kanarkowo,
potem stają się coraz rzadsze, aż całkiem znikają. Tiszertów wyrażających treści
polityczne w ogóle się nie używa – nie są tu dobrze widziane.
Zbliża się do mnie rozkołysanym krokiem bezzębny łobuz w sandałach na jeden
palec i w nieskazitelnym tiszercie „New York University”.
– Pan znowu do nas, doktorze?
– Zgadza się. Jak minął weekend?
– Na luziku.
W szerszej części lejkowatej Divinéi dziedziniec kończy się murem ozdobionym
bożonarodzeniowymi scenkami wymalowanymi przed wieloma laty: pasterczyk na
tle rozgwieżdżonego nieba, pokryte śniegiem góry i trzy pocieszne
owieczki. Za nimi wznoszą się wyższe piętra głównego pawilonu – Szóstki.
Po lewej stronie Divinéi rośnie zagajnik z niewielką, nieużywaną estradą; na
gałęziach siedzą małpy. Asfaltowa droga wiedzie między drzewami do bramy, za
którą mieszczą się pawilony Dwa, Pięć i Osiem.
Po przeciwnej stronie, tuż obok siedziby naczelnictwa, znajdują się kwietnik
i mała fontanna w zbiorniku wodnym obudowanym resztkami ceramicznych
kafelków. Pływały tu niegdyś ozdobne rybki.
Zbiornik wodny jest w lekkiej ruinie; trzy owalne płyty pokryte niebieskimi
kafelkami osadzone są jedna nad drugą na betonowej osi, od najmniejszej na górze
do największej na dole. Z najwyższej ścieka po dwóch pozostałych skąpy strumień,
zbyt słaby, aby spełniać swoją funkcję: tryskać w górę, a potem zasilać natlenioną
wodą zbiornik, w którym zgodnie z pierwotną koncepcją żyły rybki. Dzieło to nie
oddaje sprawiedliwości brazylijskiej tradycji fontannowej.
Po tej stronie bramy wiodącej do Pawilonu Dwa, między półdzikim parczkiem
i fontanną, widnieje kolejna brama, za którą mieszczą się pawilony prawego
skrzydła więzienia: naprzeciwko jest Czwarty, potem Siódmy i Dziewiąty. Na
ostatnim piętrze Czwórki mieści się oddział szpitalny – miejsce, gdzie wydarzyło
się wiele historii opowiedzianych w tej książce.
Blokowisko
Zakład karny jest stary i zaniedbany. Pawilony to szare pięciopiętrowe budynki
(jeśli uznać parter za pierwsze piętro) na planie kwadratu, z wewnętrznym
dziedzińcem pośrodku oraz okalającą je przestrzenią, na którą składają się plac
i boisko do gry w piłkę nożną.
Cele rozmieszczone są po obu stronach korytarza – zwanego powszechnie
galerią – który zatacza pełny okrąg, tak że okna cel po wewnętrznej stronie, zwanej
„I”, wychodzą na środkowy dziedziniec, a pozostałe okna – na zewnętrzną stronę
budynku, czyli stronę „E”.
Pawilony rozdziela wysoki mur, a łączy je szeroka asfaltowa droga zwana
Przelotówką, przez analogię do ruchliwej alei we wschodniej części miasta. Bramy,
za którą mieszczą się pawilony, strzeże funkcjonariusz bez broni i munduru. Aby
się odróżnić od więźniów, strażnicy noszą ciemne spodnie lub dżinsy. Wchodzenie
na teren ośrodka z bronią jest zakazane, wyjątek robi się tylko dla budzącego
postrach plutonu szturmowego PM w dniach rewizji generalnej.
Cele otwierane są rano i zamykane pod wieczór. Za dnia więźniowie
przemieszczają się swobodnie po dziedzińcu i korytarzach. Około tysiąca z nich
posiada karty uprawniające do odwiedzania innych pawilonów. Dotyczy to ekip
sprzątających, tragarzy, listonoszy, gońców, funkcyjnych, osób cieszących się
zaufaniem administracji oraz tych, którzy takie karty zdobyli w sposób nielegalny.
Ten ciągły ruch uniemożliwia funkcjonariuszom dokładną kontrolę więzienia.
Izolowanie każdego pawilonu niczym autonomicznej jednostki niewątpliwie
ułatwiłoby im pracę.
Ze względów bezpieczeństwa wejście do pawilonu jest okratowane – ma formę
wielkiej klatki z bramką zewnętrzną i bramkami wewnętrznymi, prowadzącymi do
schodów i do spacerniaka. Ten sam system klatek powtarza się przy wejściu na
każde z pięter. Kiedy klatki są zamknięte, osoba, która nadchodzi od strony galerii,
by dostać się do schodów wiodących na inne piętra, musi otworzyć kolejno dwie
bramki, a gdy dotrze na parter, jeśli chce się wydostać z pawilonu, musi otworzyć
jeszcze dwie, w dolnej klatce. Nie ma bramek elektrycznych, znanych z filmów –
tutaj otwiera się je i zamyka ręcznie.
W więziennym folklorze ważne są odniesienia do ulicy numer Dziesięć,
tradycyjnego rejonu gwałtownych konfliktów. W istocie ulica Dziesiąta to po prostu
odcinek galerii położony naprzeciwko okratowanego wejścia na każde piętro; na
drugim końcu korytarza, daleko od spojrzeń strażników, którzy chcąc tam dotrzeć,
muszą przebyć najpierw galerie boczne, gdzie zostają w porę dostrzeżeni przez
więźniów filujących, którzy w gorętszych momentach rozstawiani są strategicznie
na obydwu rogach Dziesiątki.
Na ulicy Dziesiątej nie ma kłótni – tam nieporozumienia wyjaśnia się wśród
podnieconych spojrzeń gapiów za pomocą pałek i noży. Przegrany, jeśli uszedł
z życiem, zgłasza się do służb więziennych z prośbą o przeniesienie do innego
pawilonu, zazwyczaj do Piątki. Jego adwersarz zdobywa lepszą pozycję w rankingu.
Czasami zwabia się tutaj skazanego na śmierć, który zostaje zadźgany nożami przez
grupę o dosyć dowolnym składzie. W takich przypadkach bywa, że ktoś korzysta
z sytuacji, aby się wyżyć, i przykłada się do zabójstwa osoby, która mu nie zrobiła
nic złego.
Stary Jeremiasz o siwych kędziorach, weteran piętnastu buntów i ojciec
osiemnaściorga dzieci z jedną kobietą, nie uważa, aby waleczność była mocną
stroną napastników:
– Tyle lat już tu siedzę, doktorze, a nigdy nie widziałem, żeby ktoś kogoś zabił
w pojedynkę. Zbiera się dwudziestka albo i trzydziestka chętnych i dźga tego, co ma
umrzeć. Choćby był nie wiem jak silny, nie ma szans. Pudło wypacza rozum do tego
stopnia, że kiedy jakiś gość dostaje łomot, wiele osób, które nie mają z całą aferą
nic wspólnego, podłącza się do tego gówna tylko dla sportu. To jest dopiero
tchórzostwo!
Na parterze pawilonów znajdują się sektory administracji: elektryka, hydraulika,
opieka medyczna, więzienne archiwa, szkółka i domy modlitwy. Na stołach nie ma
komputerów, tylko maszyny do pisania. Siedzą przed nimi funkcjonariusze
wspierani przez ekipy więźniów, którym powierzono zadania związane
z biurokracją. Na ścianie wisi zawsze czarna tablica ze stanem liczbowym więźniów.
Ruch transferów i zwolnień jest intensywny.
Liczebność populacji ośrodka jest zmienna: co roku zwalnia się bądź przenosi
około trzech tysięcy osób. Budynek zbudowany tylko dla tych, którzy czekają na
proces, przeistoczył się w część głównego więzienia. Obok złodziei nowicjuszy
z wyrokami po kilka miesięcy odsiadują tu karę przestępcy skazani na ponad sto lat.
Pawilony
Mimo że zewnętrzna architektura wszystkich pawilonów jest podobna, układ
pomieszczeń i przekrój lokalnej społeczności w każdym z nich jest inny. Jak
widzieliśmy, kto wchodzi na Divinéję od strony ulicy, staje naprzeciw Szóstki –
pawilonu centralnego. W głębi, po lewej stronie ciągną się pawilony Dwa, Pięć
i Osiem. Po prawej rozstawione są symetrycznie Czwórka, Siódemka i Dziewiątka.
Dwójka
To wejście do więzienia. Mieszka tu ośmiuset więźniów, którzy zajmują się
administracją: obsługą kwater naczelnictwa i klawiszy, systemem nagłaśniającym,
dystrybucją żywności dla służb więziennych. Oprócz sektorów administracyjnych
na parterze Dwójki działają zakład krawiecki, fryzjerski, fotograficzny, magazyn
odzieżowy i nadzór pracy – zatrudnieni w nim funkcjonariusze z założenia mają
dbać o zmniejszenie kary osobom, które na to zasługują za świadczoną w więzieniu
pracę (za każde trzy przepracowane dni więźniowi przysługuje odjęcie jednego
dnia wyroku). Kiedy do zakładu zostaje dowieziony nowy więzień, wysiada
z policyjnej furgonetki na Divinéi i trafia prosto na kontrolę generalną w Dwójce,
gdzie po zarejestrowaniu i sfotografowaniu dostaje przydział do konkretnego
pawilonu.
Rytuał ten odbywa się na dziedzińcu Dwójki: po rejestracji więzień staje przed
wszystkimi w samych majtkach. Jego ubranie deponuje się w magazynie. Otrzymuje
spodnie khaki, zwane tu piżamą, i zostaje ostrzyżony pod garnek. To pierwsza
i ostatnia darmowa usługa fryzjerska w więzieniu.
Fryzura, z którą wychodzi się z sortowni, jest jedyna w swoim rodzaju.
Rzeczywiście wygląda tak, jakby na głowie delikwenta ktoś umieścił niewielki
rondel, po czym ogolił mu całą resztę głowy na zero. Nadaje to nowo przybyłym
nieokrzesany wygląd, zwłaszcza osobom starszym.
Zdepersonalizowany nowicjusz trafia do Sortowni Jeden, na parterze: cela osiem
metrów na cztery, mieszcząca tyle osób, ile akurat tego dnia trafiło do zakładu. Stąd
następnego dnia trafia do Sortowni Dwa, na trzecim piętrze, gdzie czeka na
przydział, którego może dokonywać tylko jeden z trzech szefów: główny naczelnik,
szef Dyscypliny lub Nadzoru. W tej celi przejściowej, zamkniętej przez dwadzieścia
cztery godziny na dobę, mieści się czasem sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lub nawet
osiemdziesiąt osób, zależnie od napływu nowych.
Kiedy w aresztach miejskich komend policji dochodzi do buntów lub rozruchów,
za jednym razem do zakładu może trafić pięćdziesiąt lub więcej ludzi. Niedawno
w wyniku jednej z awantur osadzono tu dwustu aresztantów. Dozorcy skarżą się, że
za każdym razem mieści się tu więcej osób:
– Tu jest gorzej niż w sercu matki.
Lub, w nieco bardziej prozaicznym ujęciu:
– Tu spływają wszystkie ścieki miasta.
Podczas dokonywania przydziałów szef wyłania grupy liczące od dziesięciu do
piętnastu osób, które jedna po drugiej wysłuchują regulaminu zakładu:
– Znaleźliście się w Zakładzie Karnym w São Paulo, aby spłacić dług
społeczeństwu. To nie jest dom babuni ani ciotuni, to największe pudło Ameryki
Łacińskiej. Ci, którzy będą karnie przestrzegać dyscypliny, mogą liczyć na to, że
pozwolimy im wyjść główną bramą, prosto w ramiona stęsknionej rodziny. A kto
trafia tu z bandyckimi myślami; kto twierdzi, że jego życie to gangsterka i że się
z nią nie rozstanie, ten może być pewien, że zrobimy wszystko, aby wydłużyć mu
pobyt, a wyjechać stąd będzie mógł tylko karawanem Zakładu Medycyny Sądowej.
Jeśli chodzi o takich ludzi, uwielbiamy ich tu wsadzać i o nich zapominać.
Specjalną uwagę poświęca się bezpieczeństwu nowo przybyłych. Jesus, szef
Nadzoru, podchodzi do tego problemu w szczególny sposób:
– Jeżeli jakimś trafem któryś z panów będzie miał trudności z utrzymaniem
w swoim pawilonie właściwych relacji społecznych, nie ma się co krępować. Synu,
możesz otworzyć przede mną serce. Pozwól, abyśmy pomogli ci teraz, zanim
zrobią to twoi wrogowie.
Potem, chcąc ustalić, za jakie przestępstwo trafił tu dany delikwent i od razu
przewidując wypieranie się popełnionego czynu, pyta każdego z osobna poważnym
tonem:
– Na czym polegało wykroczenie, o jakie pana oskarżają?
Kryteria przydziału nie są ścisłe, ale podlegają pewnym podstawowym regułom.
Na przykład paragraf 213 – gwałt – oznacza zazwyczaj przydzielenie do Pawilonu
Pięć, recydywiści trafiają do Ósemki, nowicjusze do Dziewiątki, osoby z wyższym
wykształceniem, niezwykle tu rzadkie, zostają zakwaterowane w indywidualnych
celach Pawilonu Cztery.
W sortowni wielu prosi o możliwość pozostania w Dwójce. Ze względu na łatwy
dostęp do pracy, a może i na dogodne położenie – w przedniej części więzienia, tuż
obok administracji – pawilon ten ma opinię spokojnego:
– Tam łatwiej gonić wolność.
Czwórka
Położona jest naprzeciwko Dwójki. Przebywa w niej niecałe czterysta osób
w indywidualnych celach, co w zakładzie jest rzeczą wyjątkową. Kiedy podczas
sortowania nowo przybyły prosi o przydział do Czwórki, naczelnik odpowiada:
– Co ty powiesz?… W Czwórce, synek, to ja sam chciałbym mieszkać.
Pierwotnie plan był taki, aby Czwórka należała wyłącznie do departamentu
zdrowia. Istotnie, na parterze są tam cele z chorymi na gruźlicę, a na piątym piętrze
działa główny oddział szpitalny. Jednak mając na uwadze ochronę osób, na które
współwięźniowie wydali wyrok śmierci, dyrekcja zmuszona była wydzielić na
parterze sektor pod specjalnym nadzorem, zwany Lochem. To najgorsze miejsce
w więzieniu.
Loch znajduje się naprzeciwko okratowanego wejścia do pawilonu. Strzegą go
masywne drzwi, obok których wisi tabliczka informująca, że osobom
nieupoważnionym wstęp jest kategorycznie wzbroniony. Jest tam osiem cel po
jednej stronie ciemnego korytarza i sześć po drugiej; wszystkie wilgotne i skrajnie
przeludnione. Liczba mieszkańców tego sektora nie schodzi poniżej pięćdziesiątki –
na jedną celę przypada czterech lub pięciu więźniów, którzy siedzą tam bez dostępu
dziennego światła, zamknięci przez cały czas na cztery spusty, aby nie doszedł ich
wojenny okrzyk gangsterki:
– Zginiesz!
Ponure miejsce, naznaczone świerzbem, wszami i karaluchami wyłażącymi z rur.
Nocą po opustoszałym korytarzu przechadzają się szare szczury.
Okienka w celach zasłonięte są perforowaną blachą, która tamuje dostęp światła.
Z powodu braku wentylacji zapachy stłoczonych tu ciał przybierają na sile,
a papierosowy dym formuje pod sufitami fantasmagoryczne chmury. Mycie się
wymaga cyrkowych akrobacji pod wystającą ze ściany rurą lub pod kranem
w zlewie – używając kubka.
Loch zamieszkują ci, którzy stracili możliwość współżycia z resztą więźniów.
Nie pozostało im w więzieniu żadne inne miejsce – nawet w sektorach
podwyższonej ochrony, jakim jest na przykład Oddział Żółty w Piątce. Gniją tu
w zamknięciu tak długo, aż biurokracja systemu postanowi przenieść ich do innego
więzienia.
Termin „Loch” od czasu do czasu przyciąga uwagę prasy i organizacji
broniących praw więźniów, co zmusza komisję więziennictwa do przeprowadzenia
inspekcji w zakładzie. Podczas jednej z takich wizyt główny naczelnik, zirytowany
przez sędziego z komisji, który go obwiniał o nieludzkie warunki, w jakich żyją
więźniowie tego oddziału, oświadczył stanowczo:
– Panie sędzio, otworzę po kolei wszystkie cele, a pan będzie pytał, kto chce być
stąd przeniesiony do jakiegoś innego pawilonu. Jeżeli będą chętni, natychmiast
wszystkich przeniosę i zamknę cały oddział w pana obecności.
Już po otwarciu drugiej celi sędzia z komisji zrozumiał, że pragnieniem każdego
więźnia jest zmiana więzienia, tyle że odmawiali opuszczenia Lochu w sposób inny
niż poprzez wskoczenie z niego wprost do policyjnej furgonetki – Loch był tutaj
jedynym miejscem, gdzie czuli się bezpiecznie.
W słoneczne dni na dziedzińcu Czwórki odwiedzający spotykają wielu więźniów
na nędznych wózkach inwalidzkich. Niemal wszyscy z nich to złodzieje, którzy
stracili władzę w nogach wskutek postrzału i odsiadują wyrok w Czwórce, aby móc
kontrolować sondy urologiczne i zainfekowane rany. Poza tym mogą korzystać
z windy, ostatniej działającej w całym więzieniu. Osoby dotknięte paraliżem nóg
cieszą się znacznym szacunkiem współwięźniów, którzy zazwyczaj pomagają im
podczas codziennych czynności.
Na drugim piętrze jest odcinek korytarza, gdzie cele oznaczone są tabliczką
z literami „UC”, co ma oznaczać „umysłowo chorzy”. Kryterium, według którego
opatruje się ich taką etykietką, jest mgliste, bo w zakładzie nie ma
wyspecjalizowanej służby psychiatrycznej. Niektórzy UC trafili tu z poważnymi
zaburzeniami, inni ulegli atakowi psychozy w więzieniu i bez powodu chcieli
udusić współtowarzysza, próbowali popełnić samobójstwo, popadli w ciężkie stany
depresyjne, jeszcze innym fajeczka do palenia kraku zrujnowała mózg.
Genival, jeden z mieszkańców tego sektora, twierdzi, że stracił rozum z powodu
zjawy pewnego pana, którego zamordował podczas napadu:
– Po zmroku jego potępiona dusza zjawiała się tutaj, aby mnie straszyć; na
schodach, na korytarzu, nawet w zamkniętej celi. Dwa razy próbowałem popełnić
samobójstwo, żeby uciec przed tą klątwą.
Tak jak w dziewiętnastowiecznych domach dla obłąkanych osadzone tu osoby
spędzają czas w zamknięciu swoich cel. Leczenie psychiatryczne, jakie otrzymują,
jest praktycznie takie samo dla wszystkich.
Sytuacja tych więźniów nie jest jeszcze gorsza tylko dzięki poruszającemu
poświęceniu mężczyzny o pofalowanych włosach pochodzącego ze stanu Ceará,
obecnie pastora Armii Zbawienia, skazanego na dwanaście lat za zbrodnie,
o których mówi, że zrobiłby wszystko, aby je wyrzucić z pamięci. Przez dłuższy
czas kierował grupą pomocniczą zajmującą się higieną, leczeniem i doustnym
karmieniem osób niezdolnych do odżywiania się samodzielnie.
Brak lekarzy wyspecjalizowanych w zaburzeniach psychicznych sprawia, że
bandyterka symuluje czasem objawy, aby schronić się wśród UC i uniknąć w ten
sposób zemsty swoich wrogów.
Jak mawia Wąs, twardy, stary więzień tego pawilonu, szef gangu w porcie Santos,
skazany na dwieście trzynaście lat:
– Żeby uciec przed gównem, którego sobie narobił, udaje taki, że mu szajba
W serii ukazały się ostatnio: Peter Godwin Strach. Ostatnie dni Roberta Mugabe Elisabeth Åsbrink W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa Swietłana Aleksijewicz Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy Andrzej Muszyński Południe Wojciech Górecki Abchazja Katarzyna Kobylarczyk Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty Maciej Wasielewski Jutro przypłynie królowa Emma Larkin Spustoszenie. Nieopowiedziana historia o katastrofie i dyktaturze wojskowej w Birmie Norman Lewis Grobowiec w Sewilli. Podróż przez Hiszpanię u progu wojny domowej Gellert Tamas Mężczyzna z laserem. Historia szwedzkiej nienawiści Angelika Kuźniak Papusza Peter Robb Sycylijski mrok Michał Książek Jakuck. Słownik miejsca Luca Rastello Przemytnik doskonały. Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie Stefano Liberti Na południe od Lampedusy. Podróże rozpaczy V. S. Naipaul Indie. Miliony zbuntowanych Magdalena Grochowska Wytrąceni z milczenia (wyd. 2 zmienione) Florian Klenk Kiedyś był tu koniec świata Angelika Kuźniak Marlene (wyd. 2) Elisabeth Åsbrink Czuły punkt. Teatr, naziści i zbrodnia Frank Westerman Czysta biała rasa. Cesarskie konie, genetyka i wielkie wojny Barbara Demick W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy Paweł Smoleński Oczy zasypane piaskiem Scott Carney Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci Mateusz Janiszewski Dom nad rzeką Loes Norman Lewis Neapol ’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch Witold Szabłowski Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji (wyd. 2 rozszerzone) Peter Harris Słuszny opór. Konstruktorzy bomb, rebelianci i legendarny proces o zdradę stanu Liao Yiwu Bóg jest czerwony. Opowieść o tym, jak chrześcijaństwo przetrwało i rozkwitło w komunistycznych Chinach Dariusz Rosiak Wielka odmowa. Agent, filozof, antykomunista Anthony Shadid Nadciąga noc. Irakijczycy w cieniu amerykańskiej wojny Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen Iza Klementowska Samotność Portugalczyka V. S. Naipaul Poza wiarą. Islamskie peregrynacje do nawróconych narodów Swietłana Aleksijewicz Czasy secondhand W serii ukażą się m.in.: Ewa Winnicka Angole Michał Olszewski Najlepsze buty na świecie
Drauzio Varella Ostatni krąg Najniebezpieczniejsze więzienie Brazylii Przełożył Michał Lipszyc
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż jednorazowe pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej. Tytuł oryginału portugalskiego Estação Carandiru Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka Fotografia na okładce © by Alex Majoli / Magnum Photos / FORU M Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl Copyright © by Drauzio Varella, 1999 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2014 Copyright © for the Polish translation by Michał Lipszyc, 2014 Redakcja Magdalena Petryńska Korekta Edward Rutkowski / d2d.pl, Magdalena Kędzierska-Zaporowska / d2d.pl Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl Skład Alicja Listwan / d2d.pl Obra publicada com o apoio do Ministério da Cultura do Brasil / Fundação Biblioteca Nacional. Książka opublikowana przy wsparciu Ministerstwa Kultury Brazylii / Fundacji Biblioteki Narodowej. ISBN 978-83-7536-846-8
Spis treści Seria Strona tytułowa Strona redakcyjna Zakład karny Wstęp Przystanek Carandiru Blokowisko Pawilony Barak Słońce i księżyc Weekend Intymne wizyty Strzał W kinie Rita Cadillac Zajście na Divinéi Witajcie Zderzenie Biotonik Fontoury Leptospiroza Anioły-diabły Służba więzienna Trzoda Żółty Wszystko na łyżce Rozwalić gangsterkę Gangsterskie chwyty Gnuśność Najwyższy wymiar kary Manekin Swój ziom Transwestyci Niewinność Ricardão
Łamigłówka Santão Babki, motele i gigant Wściekła mańka Miguel Opiekuńcze ramię Deusdete i Mané Miłość matki Edelso Lula Margô Suely Chico Główna kuchnia Spotkanie po latach Zé z Casa Verde Neguinho Manga Jeremias Japonka Veronique Bambus Oko za oko Zabójcze uczucie Bez Szans Valdomiro Syn marnotrawny Uczeń czarnoksiężnika Zryw Atak Zgliszcza Przypisy Kolofon
Zakład karny
Wstęp W dzieciństwie ekscytowałem się czarno-białymi filmami o więziennym życiu i o tym, jak odziani w pasiaste stroje skazańcy planują spektakularne ucieczki, których rozmach wbijał małego widza w kinowe krzesło. W 1989 roku, dwadzieścia lat po ukończeniu studiów medycznych ze specjalizacją onkologa, planując nakręcenie filmu o AIDS, odwiedziłem szpital stanowego więzienia w São Paulo, które zostało zaprojektowane w latach dwudziestych przez architekta Ramosa de Azevedo, potem stało się częścią kompleksu penitencjarnego Carandiru. Kiedy wszedłem do środka i zatrzasnęła się za mną masywna brama, poczułem ściśnięcie gardła podobne do tego, które przytrafiało mi się podczas porannych seansów filmowych w kinie Rialto w Brás. Więzienne sceny nie chciały opuścić mojej głowy przez kilka następnych tygodni. Więźniowie siedzący w swoich celach na ziemi, na murze nieogolony klawisz, znudzony PM[1] z karabinem maszynowym, odgłosy dochodzące ze skąpo oświetlonego spacerniaka, smród, młodzi gangsterzy włóczący się rozbujanym krokiem, gruźlica, fizyczne wyniszczenie, samotność i milcząca postać mojego byłego ucznia z kursu medycznego doktora Getúlia, zajmującego się więźniami chorymi na AIDS. Dwa tygodnie po tej wizycie dotarłem do doktora Manoela Schechtmana, odpowiedzialnego za sektor medyczny więziennictwa, i zaoferowałem się, że jako woluntariusz przeprowadzę badania prewencyjne wśród chorych na AIDS. Doktor Manoel wyjaśnił mi, że epidemia w tym pawilonie wcale nie jest taka poważna, jeśli porównać ją z tą, która objęła siedem tysięcy dwustu więźniów z pozostałych pawilonów tego największego w kraju kompleksu penitencjarnego, mieszczącego się przy ruchliwej alei Cruzeiro do Sul, nieopodal stacji metra, dziesięć minut od placu katedralnego, na kilometrze zero w São Paulo. Pracę rozpocząłem w 1989 roku i trwa ona do dziś. Przy wsparciu Uniwersytetu Paulista, prywatnej instytucji tego miasta, przeprowadzaliśmy badania epidemiologiczne nad rozprzestrzenianiem się wirusa HIV, organizowaliśmy spotkania, nagrywaliśmy filmy wideo, stworzyliśmy komiksową gazetkę O Vira Lata (Kundel) – coś w rodzaju Carlosa Zéfiro[2] lat dziewięćdziesiątych – z tekstami Paula Garfunkela i rysunkami Líbera Malavoglia. Równocześnie doglądałem chorych. Z biegiem lat zdobyłem sobie u tej społeczności zaufanie, dzięki czemu mogłem swobodnie przemieszczać się po więzieniu. Wysłuchiwałem opowieści, zawierałem autentyczne przyjaźnie, uczyłem się medycyny i wielu innych rzeczy. Uczestnicząc bezpośrednio w codzienności za kratkami, zgłębiłem trochę tajemnic
więziennego życia, na co nie mógłbym liczyć, gdybym nie był lekarzem. W tej książce staram się pokazać, że utrata wolności i ograniczenie fizycznej przestrzeni wbrew powszechnemu mniemaniu nie muszą prowadzić do barbarzyństwa. W niewoli mężczyźni, podobnie jak wszystkie wielkie naczelne (orangutany, goryle, szympansy, bonobo), tworzą nowe reguły zachowań, aby utrzymać integralność grupy. Ten proces adaptacyjny regulowany jest przez niepisany kodeks karny – jak w anglosaskiej tradycji – którego prawa stosuje się skrajnie rygorystycznie: – U nas przestępstwo nigdy nie ulega przedawnieniu, doktorze. Spłacanie zaciągniętych długów, ścisłe wystrzeganie się donoszenia na towarzyszy, godne zachowanie wobec przyjmujących odwiedziny, szacunek dla kobiety bliźniego swego, wzajemna solidarność i altruizm – wszystko to zapewnia więźniowi godność. Pogwałcenie tych zasad karane jest powszechną pogardą, przemocą fizyczną lub śmiercią: – W świecie przestępczym słowo honoru więcej znaczy niż oddział wojska. Nie jest celem tej książki oskarżanie archaicznego systemu karnego, wskazywanie możliwych rozwiązań problemu przestępczości w Brazylii lub obrona praw człowieka takich czy innych podmiotów. Na wzór starych filmów staram się stworzyć swoisty przegląd głównych bohaterów więziennego życia: złodziei, malwersantów, dilerów narkotykowych, gwałcicieli, morderców i drobnej grupy nieuzbrojonych funkcjonariuszy, którzy się nimi zajmują. Narracja przerywana będzie głosami interlokutorów, aby czytelnik mógł docenić potoczystość ich języka, figury stylistyczne i żargon, który ogarnia później ulice miast. Z przyczyn etycznych przedstawione tu przypadki zostały czasem przypisane postaciom innym niż te, których dotyczyły w rzeczywistości. Jak mówi bandyterka: – W więzieniu nikt nie zna adresu, pod którym mieszka prawda. czerwiec 1999
Przystanek Carandiru – W więzieniu mieszka zło. Na placu Santa Cecília łapię metro w kierunku Corinthians-Itaquera i na stacji Sé zmieniam linię. Wysiadam na przystanku Carandiru i idę do wyjścia po prawej, naprzeciwko kwatery PM. W tle majaczy szary mur z wieżyczkami strażniczymi. Obok kwatery PM widnieje majestatyczna brama zwieńczona czarnym napisem: ZAKŁAD KARNY. Za bramą rozpościera się usiany samochodami parking. Krążą po nim prawnicy, objuczone torbami kobiety i krępi funkcjonariusze w dżinsach, którzy rozprawiają o swojej pracy, docinają sobie i zmieniają temat, kiedy zbliża się ktoś obcy. Należy ich pozdrowić szybko i zdecydowanie, w przeciwnym razie nasza dłoń może zostać zmiażdżona w morderczym uścisku. W głębi, trzydzieści kroków dalej, mieści się niewielki budynek administracji. W dużej, pomalowanej na zielono bramie widnieje odrębna furtka, dla pieszych. Aby wejść, nie trzeba pukać; wystarczy zbliżyć głowę do okienka w drzwiach i od razu, jakby mocą telepatii, po drugiej stronie pojawia się spowite półmrokiem oblicze strażnika. Otwieranie bramy podlega starej więziennej rutynie, zgodnie z którą każdą bramę można otworzyć tylko wtedy, gdy poprzednia i następna są zamknięte. Oznaką dobrego wychowania jest cierpliwe czekanie, a nie jałowe manifestowanie zniecierpliwienia. Słyszę, jak ktoś odryglowuje drzwi, i po chwili trafiam na Ratoeirę[3], do okratowanego holu, gdzie po lewej ciągną się okienka, przy których odbywa się kontrola odwiedzających. Dalej zaczyna się korytarz pozwalający dotrzeć do gabinetu naczelnika – obszernej i pełnej światła sali. Stare biurko. Za nim, na ścianie, zdjęcia gubernatora. Nieco niżej jeden z oddziałowych, wieloletni pracownik więzienia, powiesił miedzianą tabliczkę: „Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogacz trafi do zakładu karnego”. Wracam na Ratoeirę i czekam na otwarcie wewnętrznej bramy, stojąc przed murem, który otacza więzienie. Z wieżyczek na murze obserwują wszystko uzbrojeni w broń maszynową funkcjonariusze z PM. Przechodzę na Divinéię, rozległy dziedziniec w kształcie lejka. W jego węższej części mieści się sala rewizji osobistych – miejsce obowiązkowego postoju dla wszystkich wchodzących, z wyjątkiem lekarzy, oddziałowych i prawników. Zanim człowiek dostanie się do pawilonów, musi wejść do tej sali i unieść ramiona przed funkcjonariuszami, którzy ograniczają się do poklepania go dłońmi po biodrach
i przednich częściach ud. Rewidowanie to odrębny więzienny rytuał. Myli się jednak ten, kto sądzi, że tak pobieżna rewizja to zwykły pic: co chwila ktoś zostaje przyłapany z narkotykami i osadzony w jednym z oddziałów COC (Centro de Observação Criminal – Śledczy Ośrodek Kryminalny). Któregoś razu pięciu więźniów z Pawilonu Pięć, uzbrojonych w noże, wzięło w pralni kilku funkcjonariuszy jako zakładników, chcąc wymóc przeniesienie do innego zakładu. Wokół bramy zaroiło się od policji i reporterów z kamerami. Jeden z funkcjonariuszy wykorzystał zamieszanie, aby wnieść do środka półtora kilograma kokainy. Przyłapano go podczas rewizji. Jesus, szef Nadzoru, w przeszłości profesjonalny specjalista od sztuk walki, a dzisiaj pastor protestancki, robił, co mógł, aby ustalić dane odbiorcy przesyłki: – Lepiej, żebyś powiedział. Zastanów się nad swoją sytuacją, stary: rano przychodzisz do roboty jako szanowany ojciec rodziny, a po południu wychodzisz stąd jako więzień. Dostaniesz pięć, sześć lat w COC. Twoje dzieciaki są od teraz dziećmi bandyty. Twoja żona nie jest już żoną urzędnika państwowego, lecz człowieka z marginesu. Szantaż emocjonalny w wydaniu szefa Nadzoru na niewiele się zdał. Życie w grupie, ten wytrwały nauczyciel, zdążyło już wpoić dilującemu klawiszowi żelazne przykazanie półświatka: – Zbrodnia jest milczeniem. Innego dnia jeden z funkcjonariuszy z Pawilonu Osiem, przysadzisty mężczyzna z wąsem, chciał wnieść na teren zakładu paczkę kraku przymocowaną do wewnętrznej strony uda. Strażnik musiał coś zwęszyć, bo obszukał go dokładnie i wymacał towar. Zaskoczony klawisz puścił się biegiem w stronę więziennych zabudowań z zamiarem dotarcia do Pawilonu Osiem, w głębi kompleksu, gdzie mógłby liczyć na pomoc odbiorców narkotyku, którzy uwolniliby go od kompromitującej paczki. Nie dotarł do celu – koledzy obezwładnili go na korytarzu. Obok sali rewizji mieści się siedziba naczelnictwa, zbudowana niedawno przez więźniów. Kiedy robota była ukończona, jeden z nich koniecznie chciał mi pokazać wspólne dzieło. Z dumą w oczach prezentował mi deski na dachu, równiutko poukładane przez niego i przez zezowatego towarzysza, który kroczył u jego boku, energicznie kiwając głową na znak, że całkowicie zgadza się z wszystkimi wyjaśnieniami ciesielskiego mistrza. W końcu uścisnąłem im na pożegnanie dłonie. Dopiero wtedy usłyszałem podniesiony głos pomocnika: – Reedukowany Xavier, do pana usług, doktorze. Divinéia za dnia zawsze jest pełna ludzi. Ktokolwiek wchodzi do więzienia lub z niego wychodzi, musi tędy przejść. Alternatywą jest skakanie przez mur lub kopanie pod nim tunelu. Tu wyładowuje się z ciężarówek żywność, cegły, drewno
i inne materiały budowlane; stąd też wywozi się tony śmieci. Po prostu niemożliwe byłoby rewidowanie wszystkich, którzy się tu dostają. To by sparaliżowało funkcjonowanie całego więzienia. To Divinéia jest stacją końcową i początkową policyjnych furgonetek dowożących więźniów i zabierających ich na zewnątrz: na przesłuchania, na wizje lokalne lub w celu przeniesienia do innego ośrodka. Procedura ta nazywa się w więziennym slangu tramwajem. Ci, którzy są tu przywożeni, wysiadają tylnymi drzwiami więźniarki w kajdankach, oślepieni niespodziewanym światłem. Nocą, kiedy Divinéia pogrążona jest w mroku, scena wyładunku więźniów wygląda przygnębiająco. W tym zakładzie karnym jest więcej ludzi niż w niejednym mieście – ponad siedem tysięcy mężczyzn, co dwukrotnie lub trzykrotnie przewyższa liczbę przewidzianą w latach pięćdziesiątych, kiedy wzniesiono pierwsze pawilony. W najgorszych okresach zgromadzonych tu było dziewięć tysięcy osób. Ponieważ załadunkiem i rozładunkiem zajmują się więźniowie, właśnie na Divinéi zetknąłem się z nimi po raz pierwszy. Bardzo łatwo ich rozpoznać – wystarczy spojrzeć na beżowe spodnie, obowiązkowy element stroju. Wszelkie wierzchnie okrycia są zakazane, włosy muszą być krótko obcięte. Więźniowie nie mogą paradować boso, z nagą piersią lub nieogolonym zarostem. Jeśli chodzi o koszule, bluzy czy podkoszulki, panuje swoboda. Królują tiszerty. Najpopularniejsze są czarno-białe barwy klubu piłkarskiego Corinthians Paulista; jest ich więcej niż tych z nadrukiem Palmeiras, São Paulo i Santos razem wziętych. W czasie mundialu koszulki drużyny narodowej barwią korytarze na kanarkowo, potem stają się coraz rzadsze, aż całkiem znikają. Tiszertów wyrażających treści polityczne w ogóle się nie używa – nie są tu dobrze widziane. Zbliża się do mnie rozkołysanym krokiem bezzębny łobuz w sandałach na jeden palec i w nieskazitelnym tiszercie „New York University”. – Pan znowu do nas, doktorze? – Zgadza się. Jak minął weekend? – Na luziku. W szerszej części lejkowatej Divinéi dziedziniec kończy się murem ozdobionym bożonarodzeniowymi scenkami wymalowanymi przed wieloma laty: pasterczyk na tle rozgwieżdżonego nieba, pokryte śniegiem góry i trzy pocieszne owieczki. Za nimi wznoszą się wyższe piętra głównego pawilonu – Szóstki. Po lewej stronie Divinéi rośnie zagajnik z niewielką, nieużywaną estradą; na gałęziach siedzą małpy. Asfaltowa droga wiedzie między drzewami do bramy, za którą mieszczą się pawilony Dwa, Pięć i Osiem. Po przeciwnej stronie, tuż obok siedziby naczelnictwa, znajdują się kwietnik i mała fontanna w zbiorniku wodnym obudowanym resztkami ceramicznych kafelków. Pływały tu niegdyś ozdobne rybki.
Zbiornik wodny jest w lekkiej ruinie; trzy owalne płyty pokryte niebieskimi kafelkami osadzone są jedna nad drugą na betonowej osi, od najmniejszej na górze do największej na dole. Z najwyższej ścieka po dwóch pozostałych skąpy strumień, zbyt słaby, aby spełniać swoją funkcję: tryskać w górę, a potem zasilać natlenioną wodą zbiornik, w którym zgodnie z pierwotną koncepcją żyły rybki. Dzieło to nie oddaje sprawiedliwości brazylijskiej tradycji fontannowej. Po tej stronie bramy wiodącej do Pawilonu Dwa, między półdzikim parczkiem i fontanną, widnieje kolejna brama, za którą mieszczą się pawilony prawego skrzydła więzienia: naprzeciwko jest Czwarty, potem Siódmy i Dziewiąty. Na ostatnim piętrze Czwórki mieści się oddział szpitalny – miejsce, gdzie wydarzyło się wiele historii opowiedzianych w tej książce.
Blokowisko Zakład karny jest stary i zaniedbany. Pawilony to szare pięciopiętrowe budynki (jeśli uznać parter za pierwsze piętro) na planie kwadratu, z wewnętrznym dziedzińcem pośrodku oraz okalającą je przestrzenią, na którą składają się plac i boisko do gry w piłkę nożną. Cele rozmieszczone są po obu stronach korytarza – zwanego powszechnie galerią – który zatacza pełny okrąg, tak że okna cel po wewnętrznej stronie, zwanej „I”, wychodzą na środkowy dziedziniec, a pozostałe okna – na zewnętrzną stronę budynku, czyli stronę „E”. Pawilony rozdziela wysoki mur, a łączy je szeroka asfaltowa droga zwana Przelotówką, przez analogię do ruchliwej alei we wschodniej części miasta. Bramy, za którą mieszczą się pawilony, strzeże funkcjonariusz bez broni i munduru. Aby się odróżnić od więźniów, strażnicy noszą ciemne spodnie lub dżinsy. Wchodzenie na teren ośrodka z bronią jest zakazane, wyjątek robi się tylko dla budzącego postrach plutonu szturmowego PM w dniach rewizji generalnej. Cele otwierane są rano i zamykane pod wieczór. Za dnia więźniowie przemieszczają się swobodnie po dziedzińcu i korytarzach. Około tysiąca z nich posiada karty uprawniające do odwiedzania innych pawilonów. Dotyczy to ekip sprzątających, tragarzy, listonoszy, gońców, funkcyjnych, osób cieszących się zaufaniem administracji oraz tych, którzy takie karty zdobyli w sposób nielegalny. Ten ciągły ruch uniemożliwia funkcjonariuszom dokładną kontrolę więzienia. Izolowanie każdego pawilonu niczym autonomicznej jednostki niewątpliwie ułatwiłoby im pracę. Ze względów bezpieczeństwa wejście do pawilonu jest okratowane – ma formę wielkiej klatki z bramką zewnętrzną i bramkami wewnętrznymi, prowadzącymi do schodów i do spacerniaka. Ten sam system klatek powtarza się przy wejściu na każde z pięter. Kiedy klatki są zamknięte, osoba, która nadchodzi od strony galerii, by dostać się do schodów wiodących na inne piętra, musi otworzyć kolejno dwie bramki, a gdy dotrze na parter, jeśli chce się wydostać z pawilonu, musi otworzyć jeszcze dwie, w dolnej klatce. Nie ma bramek elektrycznych, znanych z filmów – tutaj otwiera się je i zamyka ręcznie. W więziennym folklorze ważne są odniesienia do ulicy numer Dziesięć, tradycyjnego rejonu gwałtownych konfliktów. W istocie ulica Dziesiąta to po prostu odcinek galerii położony naprzeciwko okratowanego wejścia na każde piętro; na drugim końcu korytarza, daleko od spojrzeń strażników, którzy chcąc tam dotrzeć, muszą przebyć najpierw galerie boczne, gdzie zostają w porę dostrzeżeni przez więźniów filujących, którzy w gorętszych momentach rozstawiani są strategicznie
na obydwu rogach Dziesiątki. Na ulicy Dziesiątej nie ma kłótni – tam nieporozumienia wyjaśnia się wśród podnieconych spojrzeń gapiów za pomocą pałek i noży. Przegrany, jeśli uszedł z życiem, zgłasza się do służb więziennych z prośbą o przeniesienie do innego pawilonu, zazwyczaj do Piątki. Jego adwersarz zdobywa lepszą pozycję w rankingu. Czasami zwabia się tutaj skazanego na śmierć, który zostaje zadźgany nożami przez grupę o dosyć dowolnym składzie. W takich przypadkach bywa, że ktoś korzysta z sytuacji, aby się wyżyć, i przykłada się do zabójstwa osoby, która mu nie zrobiła nic złego. Stary Jeremiasz o siwych kędziorach, weteran piętnastu buntów i ojciec osiemnaściorga dzieci z jedną kobietą, nie uważa, aby waleczność była mocną stroną napastników: – Tyle lat już tu siedzę, doktorze, a nigdy nie widziałem, żeby ktoś kogoś zabił w pojedynkę. Zbiera się dwudziestka albo i trzydziestka chętnych i dźga tego, co ma umrzeć. Choćby był nie wiem jak silny, nie ma szans. Pudło wypacza rozum do tego stopnia, że kiedy jakiś gość dostaje łomot, wiele osób, które nie mają z całą aferą nic wspólnego, podłącza się do tego gówna tylko dla sportu. To jest dopiero tchórzostwo! Na parterze pawilonów znajdują się sektory administracji: elektryka, hydraulika, opieka medyczna, więzienne archiwa, szkółka i domy modlitwy. Na stołach nie ma komputerów, tylko maszyny do pisania. Siedzą przed nimi funkcjonariusze wspierani przez ekipy więźniów, którym powierzono zadania związane z biurokracją. Na ścianie wisi zawsze czarna tablica ze stanem liczbowym więźniów. Ruch transferów i zwolnień jest intensywny. Liczebność populacji ośrodka jest zmienna: co roku zwalnia się bądź przenosi około trzech tysięcy osób. Budynek zbudowany tylko dla tych, którzy czekają na proces, przeistoczył się w część głównego więzienia. Obok złodziei nowicjuszy z wyrokami po kilka miesięcy odsiadują tu karę przestępcy skazani na ponad sto lat.
Pawilony Mimo że zewnętrzna architektura wszystkich pawilonów jest podobna, układ pomieszczeń i przekrój lokalnej społeczności w każdym z nich jest inny. Jak widzieliśmy, kto wchodzi na Divinéję od strony ulicy, staje naprzeciw Szóstki – pawilonu centralnego. W głębi, po lewej stronie ciągną się pawilony Dwa, Pięć i Osiem. Po prawej rozstawione są symetrycznie Czwórka, Siódemka i Dziewiątka.
Dwójka To wejście do więzienia. Mieszka tu ośmiuset więźniów, którzy zajmują się administracją: obsługą kwater naczelnictwa i klawiszy, systemem nagłaśniającym, dystrybucją żywności dla służb więziennych. Oprócz sektorów administracyjnych na parterze Dwójki działają zakład krawiecki, fryzjerski, fotograficzny, magazyn odzieżowy i nadzór pracy – zatrudnieni w nim funkcjonariusze z założenia mają dbać o zmniejszenie kary osobom, które na to zasługują za świadczoną w więzieniu pracę (za każde trzy przepracowane dni więźniowi przysługuje odjęcie jednego dnia wyroku). Kiedy do zakładu zostaje dowieziony nowy więzień, wysiada z policyjnej furgonetki na Divinéi i trafia prosto na kontrolę generalną w Dwójce, gdzie po zarejestrowaniu i sfotografowaniu dostaje przydział do konkretnego pawilonu. Rytuał ten odbywa się na dziedzińcu Dwójki: po rejestracji więzień staje przed wszystkimi w samych majtkach. Jego ubranie deponuje się w magazynie. Otrzymuje spodnie khaki, zwane tu piżamą, i zostaje ostrzyżony pod garnek. To pierwsza i ostatnia darmowa usługa fryzjerska w więzieniu. Fryzura, z którą wychodzi się z sortowni, jest jedyna w swoim rodzaju. Rzeczywiście wygląda tak, jakby na głowie delikwenta ktoś umieścił niewielki rondel, po czym ogolił mu całą resztę głowy na zero. Nadaje to nowo przybyłym nieokrzesany wygląd, zwłaszcza osobom starszym. Zdepersonalizowany nowicjusz trafia do Sortowni Jeden, na parterze: cela osiem metrów na cztery, mieszcząca tyle osób, ile akurat tego dnia trafiło do zakładu. Stąd następnego dnia trafia do Sortowni Dwa, na trzecim piętrze, gdzie czeka na przydział, którego może dokonywać tylko jeden z trzech szefów: główny naczelnik, szef Dyscypliny lub Nadzoru. W tej celi przejściowej, zamkniętej przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, mieści się czasem sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lub nawet osiemdziesiąt osób, zależnie od napływu nowych. Kiedy w aresztach miejskich komend policji dochodzi do buntów lub rozruchów, za jednym razem do zakładu może trafić pięćdziesiąt lub więcej ludzi. Niedawno w wyniku jednej z awantur osadzono tu dwustu aresztantów. Dozorcy skarżą się, że za każdym razem mieści się tu więcej osób: – Tu jest gorzej niż w sercu matki. Lub, w nieco bardziej prozaicznym ujęciu: – Tu spływają wszystkie ścieki miasta. Podczas dokonywania przydziałów szef wyłania grupy liczące od dziesięciu do piętnastu osób, które jedna po drugiej wysłuchują regulaminu zakładu: – Znaleźliście się w Zakładzie Karnym w São Paulo, aby spłacić dług społeczeństwu. To nie jest dom babuni ani ciotuni, to największe pudło Ameryki
Łacińskiej. Ci, którzy będą karnie przestrzegać dyscypliny, mogą liczyć na to, że pozwolimy im wyjść główną bramą, prosto w ramiona stęsknionej rodziny. A kto trafia tu z bandyckimi myślami; kto twierdzi, że jego życie to gangsterka i że się z nią nie rozstanie, ten może być pewien, że zrobimy wszystko, aby wydłużyć mu pobyt, a wyjechać stąd będzie mógł tylko karawanem Zakładu Medycyny Sądowej. Jeśli chodzi o takich ludzi, uwielbiamy ich tu wsadzać i o nich zapominać. Specjalną uwagę poświęca się bezpieczeństwu nowo przybyłych. Jesus, szef Nadzoru, podchodzi do tego problemu w szczególny sposób: – Jeżeli jakimś trafem któryś z panów będzie miał trudności z utrzymaniem w swoim pawilonie właściwych relacji społecznych, nie ma się co krępować. Synu, możesz otworzyć przede mną serce. Pozwól, abyśmy pomogli ci teraz, zanim zrobią to twoi wrogowie. Potem, chcąc ustalić, za jakie przestępstwo trafił tu dany delikwent i od razu przewidując wypieranie się popełnionego czynu, pyta każdego z osobna poważnym tonem: – Na czym polegało wykroczenie, o jakie pana oskarżają? Kryteria przydziału nie są ścisłe, ale podlegają pewnym podstawowym regułom. Na przykład paragraf 213 – gwałt – oznacza zazwyczaj przydzielenie do Pawilonu Pięć, recydywiści trafiają do Ósemki, nowicjusze do Dziewiątki, osoby z wyższym wykształceniem, niezwykle tu rzadkie, zostają zakwaterowane w indywidualnych celach Pawilonu Cztery. W sortowni wielu prosi o możliwość pozostania w Dwójce. Ze względu na łatwy dostęp do pracy, a może i na dogodne położenie – w przedniej części więzienia, tuż obok administracji – pawilon ten ma opinię spokojnego: – Tam łatwiej gonić wolność.
Czwórka Położona jest naprzeciwko Dwójki. Przebywa w niej niecałe czterysta osób w indywidualnych celach, co w zakładzie jest rzeczą wyjątkową. Kiedy podczas sortowania nowo przybyły prosi o przydział do Czwórki, naczelnik odpowiada: – Co ty powiesz?… W Czwórce, synek, to ja sam chciałbym mieszkać. Pierwotnie plan był taki, aby Czwórka należała wyłącznie do departamentu zdrowia. Istotnie, na parterze są tam cele z chorymi na gruźlicę, a na piątym piętrze działa główny oddział szpitalny. Jednak mając na uwadze ochronę osób, na które współwięźniowie wydali wyrok śmierci, dyrekcja zmuszona była wydzielić na parterze sektor pod specjalnym nadzorem, zwany Lochem. To najgorsze miejsce w więzieniu. Loch znajduje się naprzeciwko okratowanego wejścia do pawilonu. Strzegą go masywne drzwi, obok których wisi tabliczka informująca, że osobom nieupoważnionym wstęp jest kategorycznie wzbroniony. Jest tam osiem cel po jednej stronie ciemnego korytarza i sześć po drugiej; wszystkie wilgotne i skrajnie przeludnione. Liczba mieszkańców tego sektora nie schodzi poniżej pięćdziesiątki – na jedną celę przypada czterech lub pięciu więźniów, którzy siedzą tam bez dostępu dziennego światła, zamknięci przez cały czas na cztery spusty, aby nie doszedł ich wojenny okrzyk gangsterki: – Zginiesz! Ponure miejsce, naznaczone świerzbem, wszami i karaluchami wyłażącymi z rur. Nocą po opustoszałym korytarzu przechadzają się szare szczury. Okienka w celach zasłonięte są perforowaną blachą, która tamuje dostęp światła. Z powodu braku wentylacji zapachy stłoczonych tu ciał przybierają na sile, a papierosowy dym formuje pod sufitami fantasmagoryczne chmury. Mycie się wymaga cyrkowych akrobacji pod wystającą ze ściany rurą lub pod kranem w zlewie – używając kubka. Loch zamieszkują ci, którzy stracili możliwość współżycia z resztą więźniów. Nie pozostało im w więzieniu żadne inne miejsce – nawet w sektorach podwyższonej ochrony, jakim jest na przykład Oddział Żółty w Piątce. Gniją tu w zamknięciu tak długo, aż biurokracja systemu postanowi przenieść ich do innego więzienia. Termin „Loch” od czasu do czasu przyciąga uwagę prasy i organizacji broniących praw więźniów, co zmusza komisję więziennictwa do przeprowadzenia inspekcji w zakładzie. Podczas jednej z takich wizyt główny naczelnik, zirytowany przez sędziego z komisji, który go obwiniał o nieludzkie warunki, w jakich żyją więźniowie tego oddziału, oświadczył stanowczo: – Panie sędzio, otworzę po kolei wszystkie cele, a pan będzie pytał, kto chce być
stąd przeniesiony do jakiegoś innego pawilonu. Jeżeli będą chętni, natychmiast wszystkich przeniosę i zamknę cały oddział w pana obecności. Już po otwarciu drugiej celi sędzia z komisji zrozumiał, że pragnieniem każdego więźnia jest zmiana więzienia, tyle że odmawiali opuszczenia Lochu w sposób inny niż poprzez wskoczenie z niego wprost do policyjnej furgonetki – Loch był tutaj jedynym miejscem, gdzie czuli się bezpiecznie. W słoneczne dni na dziedzińcu Czwórki odwiedzający spotykają wielu więźniów na nędznych wózkach inwalidzkich. Niemal wszyscy z nich to złodzieje, którzy stracili władzę w nogach wskutek postrzału i odsiadują wyrok w Czwórce, aby móc kontrolować sondy urologiczne i zainfekowane rany. Poza tym mogą korzystać z windy, ostatniej działającej w całym więzieniu. Osoby dotknięte paraliżem nóg cieszą się znacznym szacunkiem współwięźniów, którzy zazwyczaj pomagają im podczas codziennych czynności. Na drugim piętrze jest odcinek korytarza, gdzie cele oznaczone są tabliczką z literami „UC”, co ma oznaczać „umysłowo chorzy”. Kryterium, według którego opatruje się ich taką etykietką, jest mgliste, bo w zakładzie nie ma wyspecjalizowanej służby psychiatrycznej. Niektórzy UC trafili tu z poważnymi zaburzeniami, inni ulegli atakowi psychozy w więzieniu i bez powodu chcieli udusić współtowarzysza, próbowali popełnić samobójstwo, popadli w ciężkie stany depresyjne, jeszcze innym fajeczka do palenia kraku zrujnowała mózg. Genival, jeden z mieszkańców tego sektora, twierdzi, że stracił rozum z powodu zjawy pewnego pana, którego zamordował podczas napadu: – Po zmroku jego potępiona dusza zjawiała się tutaj, aby mnie straszyć; na schodach, na korytarzu, nawet w zamkniętej celi. Dwa razy próbowałem popełnić samobójstwo, żeby uciec przed tą klątwą. Tak jak w dziewiętnastowiecznych domach dla obłąkanych osadzone tu osoby spędzają czas w zamknięciu swoich cel. Leczenie psychiatryczne, jakie otrzymują, jest praktycznie takie samo dla wszystkich. Sytuacja tych więźniów nie jest jeszcze gorsza tylko dzięki poruszającemu poświęceniu mężczyzny o pofalowanych włosach pochodzącego ze stanu Ceará, obecnie pastora Armii Zbawienia, skazanego na dwanaście lat za zbrodnie, o których mówi, że zrobiłby wszystko, aby je wyrzucić z pamięci. Przez dłuższy czas kierował grupą pomocniczą zajmującą się higieną, leczeniem i doustnym karmieniem osób niezdolnych do odżywiania się samodzielnie. Brak lekarzy wyspecjalizowanych w zaburzeniach psychicznych sprawia, że bandyterka symuluje czasem objawy, aby schronić się wśród UC i uniknąć w ten sposób zemsty swoich wrogów. Jak mawia Wąs, twardy, stary więzień tego pawilonu, szef gangu w porcie Santos, skazany na dwieście trzynaście lat: – Żeby uciec przed gównem, którego sobie narobił, udaje taki, że mu szajba