caysii

  • Dokumenty2 224
  • Odsłony1 147 179
  • Obserwuję791
  • Rozmiar dokumentów4.1 GB
  • Ilość pobrań682 267

01. Nalini Singh - W niewoli zmysłów

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

01. Nalini Singh - W niewoli zmysłów.pdf

caysii Dokumenty Książki Reszta
Użytkownik caysii wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 670 osób, 338 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 426 stron)

PROLOG CISZA W trosce o zmniejszenie ogromnej liczby przypadków szaleństwa i wielokrotnych zabójstw w populacji Psi w 1969 roku Rada Psi zdecydowała o wprowadzeniu rygorystycznego programu zwanego Ciszą. Celem Ciszy było uwarunkowywanie młodych Psi od narodzin. Czyli nauczenie ich, jak nie odczuwać gniewu. Wkrótce jednak Rada odkryła, że wyodrębnienie tej jednej emocji jest niemożliwe. Po dziesięciu latach dyskusji, w której wzięły udział miliony umysłów w sieci Psi, w 1979 roku zmieniono cel Ciszy. Nowym zadaniem programu było uwarunkowanie młodych Psi, tak by me czuli niczego: ani wściekłości, ani zazdrości, zawiści czy szczęścia - i z pewnością miłości. Cisza okazała się ogromnym sukcesem. Kiedy nadszedł rok 2079, a Psi uwarunkowali już matę czy szóste pokolenie, nikt nie pamiętał, ze kiedyś było inaczej. Obecni przedstawiciele Psi są zimni, opanowani, nieludzko praktyczni i nikt nie może skłonić ich do przemocy. Są liderami w polityce i biznesie, usuwają

w cień zarówno ludzi, jak i zmiennokształtnych - rasy ulegające swojej zwierzęcej naturze. Posiadając talenty mentalne - od telepatii poprzez jasnowidzenie i telekinezę po psychometrię - Psi uważają się za kolejny szczebel na drabinie ewolucji, Wszelkie decyzje opierają na logice i skuteczności i jak twierdzi sieć Psi, współczynnik ich pomyłek jest bliski zeru. W swojej Ciszy Psi są doskonali.

ROZDZIAŁ l Sascha Duncan nie mogła przeczytać ani jednej linijki raportu na ekranie organizera. Jej wzrok rozpraszała mgła strachu, oddzielająca ją od zimnej praktyczności biura matki. Nawet głos rozmawiającej przez telefon Nikity ledwie przedziera! się przez jej otępiały umysł. Była przerażona. Tego ranka obudziła się skulona w łóżku, kwiląc. Nor- malni Psi nie kwilą, nie okazują żadnych emocji, niczego nie czują. Ale Sascha od dzieciństwa wiedziała, że nie była normalna. Przez dwadzieścia sześć lat z powodzeniem ukrywała swoją wadę, lecz teraz sprawy nieco się skomplikowały. Szczerze mówiąc, wszystko wyglądało bardzo, bardzo źle. Jej umysł ulegał degradacji w tak gwałtownym tempie, że zaczynała fizycznie odczuwać skutki uboczne tego procesu - skurcze mięśni, drżenie, nienormalny rytm bicia serca oraz łzy po snach, których nie pamiętała. Wkrótce nie będzie już mogła ukryć swojej poszarpanej psychiki. A kiedy ją odkryją, zostanie uwięziona w Centrum. Oczywiście nikt nie nazywał tego miejsca

więzieniem, tylko ośrodkiem rehabilitacji, w którym z brutalną skutecznością oddzielano słabe osobniki od stada. A kiedy już z nią skończą, w najlepszym razie zostanie śliniącą się debilką bez jednej myśli w głowie. Jeżeli zaś nie będzie miała nawet tyle szczęścia i pozostanie w niej choćby cień logicznej refleksji, stanie się zwykłym dronem pracującym w przepastnej sieci Psi, robotem z liczbą neuronów wystarczającą do tego, żeby sortować pocztę lub zamiatać podłogi. Jej dłoń zacisnęła się kurczowo na organizerze i to wrażenie przywróciło ją gwałtownie rzeczywistości. Jeśli jakiś moment był najgorszy na przejście załamania, to właśnie ten, w którym siedziała tak naprzeciwko swojej matki. Nikita Duncan może i była jej matką, ale była także członkiem Rady Psi. Gdyby przyszło najgorsze, Sascha nie była pewna, czy Nikita nie poświęciłaby jej, by zatrzymać swoje miejsce w najpotężniejszym gabinecie na świecie. Z ponurą determinacją zaczęła wzmacniać tarcze psychiczne, ochraniające sekretne korytarze jej umysłu. W tym akurat była doskonała. I kiedy matka zakończyła rozmowę, Sascha okazywała już tyle emocji co rzeźba wykuta w arktycznym lodzie. - Za dziesięć minut mamy spotkanie z Lucasem Hunterem. Jesteś gotowa? - W migdałowych oczach Nikity dostrzec można było jedynie chłodne zainteresowanie. -Oczywiście, matko.

Zmusiła się, by bez drgnięcia wytrzymać jej bezpośrednie spojrzenie, nie zastanawiając się, co też jej własne oczy ujawniają. Uratowało ją to, że w przeciwieństwie do Nikity miała oczy kardynalnych Psi -jak nocne niebo, jak niekończące się pole czerni z drobinkami zimnobiałego ognia. - Hunter jest alfą zmiennokształtnych, więc nie należy go lekceważyć. On rozumuje jak Psi. Nikita odwróciła się, żeby unieść ekran komputera - płaski panel, który chował się i wysuwał na powierzchni biurka. Sascha otworzyła plik z ważnymi informacjami. Organizer zawierał w sobie wszystkie dane, jakich mogła potrzebować podczas spotkania, i był na tyle niewielki, że mieścił się w kieszeni. Jeśli Lucas Hunter będzie typowym przedstawicielem swojej rasy, przyjdzie z papierowymi kopiami wszystkiego. Hunter stał się alfą w sforze lampartów DarkRiver w wieku dwudziestu trzech lat. W ciągu następnych dzie- sięciu DarkRiver umocniło swoje panowanie nad San Francisco i okolicą do tego stopnia, że zdominowało inne drapieżniki. Zmiennokształtni z zewnątrz, którzy chcieli pracować, żyć czy bawić się na jego terytorium, musieli otrzymać pozwolenie. Jeśli tego nie dopełnili, przeko- nywali się, z jak brutalną skutecznością lamparty egze- kwują swoje prawa do terytorium. Podczas zaznajamiania się z materiałem Saschę za- skoczyło, że alfa DarkRiver wynegocjował obustronny pakt o nieagresji ze SnowDancer, sforą wilków, która

kontrolowała resztę Kalifornii. Wszyscy wiedzieli, że wilki były bezlitosne wobec każdego, kto ośmielił się rosnąć w silę na ich terytorium, więc Sascha zastanawiała się nad cywilizowanym wizerunkiem DarkRiver. Nikt miły i uprzejmy nie pokona SnowDancer. Rozległ się miękki dźwięk dzwonków. - Idziemy, matko? - Nikita nigdy nie okazywała Saschy macierzyńskiego ciepła, ale protokół wymagał, by zwracać się do niej zgodnie z określeniem pokrewieństwa. Nikita skinęła głową, wstała i wyprostowała całe swoje pełne gracji sto siedemdziesiąt dwa centymetry. Ubrana w czarny garnitur rozjaśniony bielą bluzki, z włosami obciętymi tuż poniżej uszu w pasującym do niej bezce- remonialnym stylu w każdym calu wyglądała na kobietę sukcesu. Była piękna. I śmiertelnie niebezpieczna. Sascha wiedziała, że kiedy szły obok siebie, nikt nie uznałby ich za matkę i córkę. Były tego samego wzrostu, lecz na tym podobieństwa się kończyły. Nikita odziedziczyła azjatyckie oczy, proste włosy i porcelanową cerę po matce, pół-Japonce. W genach Saschy po wschodnim dziedzictwie pozostał jedynie lekki skos oczu. Zamiast lśniącej granatowej czerni jej włosy miały głęboki odcień hebanu, który pochłaniał światło jak atrament, i wiły się tak dziko, że każdego ranka była zmuszona zaplatać je w ścisły warkocz. Jej skóra zaś miała odcień ciemnego miodu - dowód wpływu genów nieznanego ojca. Akt urodzenia Saschy stwierdzał, że miał angielsko-indiańskich rodziców.

Zwolniła nieco, kiedy zbliżyły się do sali konferencyjnej. Nienawidziła spotkań ze zmiennokształtnymi, i to nie z powodu generalnej odrazy, jaką w Psi wzbudzała ich ot- warta emocjonalność. Wydawało się jej, że oni wiedzieli. I a koś wyczuwali, że nie była jak inni, że była wadliwa. - Panie Hunter. Uniosła wzrok na dźwięk głosu matki i znalazła się w bezpośredniej bliskości najbardziej niebezpiecznego osobnika płci męskiej, jakiego kiedykolwiek widziała. Nie było innych słów na jego opisanie. Miał dużo powyżej metra osiemdziesięciu i był zbudowany jak żyjąca w dziczy maszyna do walki - składał się z samych smukłych mięśni i napiętej siły. Czarne włosy pieściły jego ramiona, lecz nie było w tym niczego miękkiego. Wprost przeciwnie, zdradzały niepowstrzymaną pasję i mroczny głód lamparta skrytego pod jego skórą. Nie miała wątpliwości, że przed nią stał drapieżnik. Wtedy odwrócił głowę i zobaczyła prawą część jego twarzy - przydymione złoto jego skóry znaczyły cztery poszarpane linie, jakby pozostałość po pazurach wielkiej bestii. Jego oczy lśniły hipnotyczną zielenią, lecz jej uwagę przyciągnęły właśnie szramy na twarzy. Nigdy wcześniej nie była tak blisko jednego z łowców zmiennokształtnych. - Pani Duncan. - Głos miał niski i nieco chropawy, jakby załamywał się na granicy zwierzęcego pomruku. - To jest moja córka, Sascha. Będzie łącznikiem w tym projekcie.

- Miło mi, Sascha. - Skinął głową w jej kierunku, a jego oczy zatrzymały się na niej dłużej, niż było to konieczne. - Mnie również. Czy usłyszał jej nierówne tętno? Czy to prawda, że zmysły zmiennych były ostrzejsze niż innych ras? - Proszę. - Wskazał dłonią krzesła stojące przy stole o szklanym blacie i poczekał, aż usiądą, zanim sam zajął miejsce. Wybrał krzesło stojące dokładnie naprzeciwko Saschy. Zmusiła się, by oddać mu spojrzenie, nie pozwalając sobie jednocześnie na to, aby jego rycerskość osłabiła jej tarcze ochronne. Łowcy byli szkoleni w wywąchiwaniu słabości u swoich ofiar. -Przyjrzałyśmy się pańskiej ofercie - zaczęła. -I co o niej myślicie? Jego oczy były nieprawdopodobnie przejrzyste i spokojne jak głębia oceanu. I nie dostrzegła w nich niczego zimnego, co by zaprzeczyło jej pierwszemu wrażeniu, że jest ledwie trzymaną na uwięzi czystą dzikością. - Musi pan wiedzieć, że biznesowa współpraca między Psi a zmiennokształtnymi rzadko się udaje. To kwestia odmiennych priorytetów. - W porównaniu z głosem Lucasa ton Nikity wydawał się absolutnie beznamiętny. W tym wypadku mamy raczej podobne priorytety. Wy potrzebujecie pomocy w planowaniu i budowie

mieszkań, które spodobają się zmiennokształtnym, a ja chcę poznać najnowsze projekty Psi. Sascha wiedziała, że chodzi o coś więcej. Oni rzeczywiscie go potrzebowali, ale on nie potrzebował ich - interesy DarkRiver były tak rozległe, że konkurowały , interesami Psi. Świat się zmieniał i ludzie oraz zmiennokształtni nie chcieli już grać drugich skrzypiec. To, że większość Psi ignorowała tę zmianę w rozkładzie sił, było oznaką ich arogancji. Siedząc tak blisko skoncentrowanej pasji, jaką był Lucas Hunter, dziwiła się ślepocie swoich pobratymców. - Podczas naszej ewentualnej współpracy będziemy oczekiwali tego samego poziomu gwarancji, jakie otrzy- mujemy przy okazji współpracy z firmami budowlanymi i konstrukcyjnymi należącymi do Psi. Lucas patrzył na siedzącą naprzeciwko niego lodowatą doskonałość, Saschę Duncan, i nagle poczuł, że chciałby wiedzieć, co go w niej tak niemożebnie irytowało. Bestia wierciła się i warczała w klatce jego umysłu gotowa do skoku i obwąchania ciemnoszarego garnituru kobiety. - Oczywiście - powiedział, zafascynowany błyskami białego światła, które pojawiały się i znikały w czerni jej oczu. Rzadko bywał tak blisko kardynalnych Psi. Było ich niewielu i nie mieszali się z masami, gdyż zaraz po osiąg- nięciu dojrzałości Rada Psi dawała im wysokie stano- wiska. Sascha była młoda, ale z pewnością nie zielona. Wyglądała na równie bezlitosną jak jej pobratymcy. Równie pozbawioną uczuć i równie zimną.

Mogła być zabójcą. Każdy z nich mógł być. To z tego powodu od miesięcy DarkRiver śledzili wysoko postawionych Psi, szukając sposobu na pokonanie ich obrony. Projekt Duncan był niewiarygodną szansą. Nie tylko dlatego że Nikita była potężna, ale też dlatego że należała do wewnętrznego kręgu - Rady Psi. Jak tylko Lucas znajdzie się w środku, jego zadaniem będzie odkrycie tożsamości sadystycznego Psi, który skradł życie jednej z kobiet DarkRiver... i zniszczenie go. Żadnej litości. Żadnego wybaczenia. Sascha spojrzała na trzymany w ręku cienki organizer. - Możemy zaoferować siedem milionów. Wziąłby nawet centa, gdyby miało mu to zagwarantować przepustkę do sekretnych korytarzy świata Psi, lecz nie mógł pozwolić, by zaczęli coś podejrzewać. - Panie - powiedział, wypełniając to słowo zmysłowością tkwiącej w nim bestii. Większość zmiennokształtnych i ludzi zareagowałaby na obietnicę rozkoszy, jaką implikował ten ton, lecz te dwie pozostały niewzruszone. - Wszyscy wiemy, że kontrakt ten jest wart co najmniej dziesięć milionów. Nie marnujmy czasu. Mógłby przysiąc, że na nocnym niebie oczu Saschy rozbłysło światło, które mówiło, że wyzwanie zostało zaakceptowane. W odpowiedzi tkwiąca w nim pantera zamruczała miękko. -Osiem. Chcemy uzgadniam każdy etap pracy.

- Dziesięć - upierał się jedwabistym tonem. - Wasze żądania spowodują znaczące opóźnienia. Nie mogę pra cować efektywnie, jeśli będę musiał wlec się tu za każ dym razem, gdy będę chciał zmienić jakiś drobiazg. Choć istniała szansa, że wizyty te pomogą mu zebrać informacje i umożliwią znalezienie mordercy, ale jakoś w to wątpił. Nikita raczej nie zostawiała byle gdzie ważnych dokumentów Rady. - Proszę dać nam chwilę. Starsza kobieta spojrzała na młodszą. Poczuł, jak na karku jeżą mu się włoski. Zawsze tak się działo w obecności Psi, którzy używali swoich mocy. Telepatia była jednym z wielu ich talentów i z pewnością przydawała się podczas biznesowych negocjacji, ale umiejętności te powodowały ich zaślepienie, a zmiennokształtni już dawno nauczyli się wykorzystywać przekonanie Psi o swojej wyższości. Niemal minutę później Sascha oznajmiła: ~ Posiadanie kontroli nad każdym etapem jest dla nas bardzo ważne. - Wasze pieniądze, wasz czas. Położył dłonie na stole i zetknął je palcami, zauważając, że jej oczy natychmiast pobiegły za tym ruchem. Interesujące. Z jego doświadczenia wynikało, że Psi nigdy nie zdradzali świadomości języka ciała. Jakby byli totalnymi mózgowcami, zamkniętymi w świecie własnych umysłów. -Jeśli jednak nalegacie na tak wielkie zaangażowanie, nie mogę obiecać, że będziemy się trzymać terminów.

W gruncie rzeczy mogę niemal zagwarantować, że terminy zostaną przekroczone. - Mamy propozycję, która to zmieni. - Oczy w kolorze nocnego nieba napotkały jego wzrok. Uniósł brew. -Słucham. Pantera wewnątrz niego także słuchała. Zarówno mężczyzna, jak i bestia czuli się pochwyceni przez Saschę Duncan w sposób, którego żadne z nich nie rozumiało. Część niego pragnęła ją pogłaskać... a część ugryźć. - Chcemy pracować ramię w ramię z DarkRiver. Dlatego proszę, aby zapewnił mi pan biuro w pańskim budynku. Wszystkie nerwy w jego ciele się napięły. Właśnie otrzymał dostęp do kardynalnego Psi prawie przez całą dobę. - Chcesz być przyczepiona do mojego biodra, kochanie? W porządku. - Jego zmysły uchwyciły zmianę w atmosferze, lecz doznanie to było tak subtelne, że zniknęło, zanim zdołał ją zidentyfikować. - Czy jesteś upoważniona do akceptowania zmian? - Tak. Nawet jeśli pojawi się potrzeba konsultacji z matką, nie będę musiała opuszczać budowy. - Przypomniała mu, że jest Psi, członkiem rasy, która dawno temu poświęciła swoje człowieczeństwo. - Na jaką odległość kardynalni potrafią się porozumiewać? - Na wystarczającą. - Nacisnęła coś na małym ekranie. - Więc zgadzamy się na osiem?

Uśmiechnął się w reakcji na jej próbę schwytania go przez zaskoczenie, rozbawiony jej niemal kocim sprytem. -Dziesięć albo wyjdę stąd, a wy będziecie musiały znaleźć sobie coś o niższej jakości. - Nie jesteś jedynym ekspertem w kwestii upodobań zmiennokształtnych. - Pochyliła się odrobinę do przodu. - Nie. - Zaintrygowany Psi, która zdaje się używać swojego ciała na równi z umysłem, świadomie powtórzył jej ruch. - Ale ja jestem najlepszy. -Dziewięć. Nie mógł pozwolić, żeby uznały, że jest słaby - Psi respektowali tylko najzimniejszy, najokrutniejszy rodzaj siły. - Dziewięć i obietnica kolejnego miliona, jeśli wszyst kie domy zostaną sprzedane przed otwarciem. Znów cisza. Włoski na jego karku ponownie się uniosły, Wewnątrz jego umysłu bestia łapami młóciła powietrze, jakby próbując uchwycić iskry energii. Większość zmiennokształtnych nie potrafiła wyczuć elektrycznego sztormu generowanego przez Psi, ale był to całkiem użyteczny talent. - Zgadzamy się - powiedziała Sascha. - Zakładam, że masz kontrakt na papierze. - Oczywiście. - Otworzył skoroszyt i przesunął po blacie kopie dokumentów, które z pewnością miały na swoich ekranach. Sascha wzięła papiery i przekazała je matce.

- Elektroniczne wersje byłyby wygodniejsze. Słyszał to już setki razy od setek Psi. Jednym z powodów, dla którego zmiennokształtni nie dawali się unieść technologicznej fali, był zwykły upór. Drugim - sprawa bezpieczeństwa; jego rasa hakowała bazy danych Psi od dekad. - Lubię rzeczy, które można wziąć w dłonie, dotknąć i powąchać. To sprawia przyjemność wszystkim moim zmysłom. Była to aluzja seksualna, którą z pewnością zrozumiała, ale reakcji nie było. Sascha Duncan była równie zimna jak każdy Psi, którego kiedykolwiek spotkał - żeby zdobyć informacje o tym, gdzie jej rasa przetrzymuje seryjnych zabójców, musiał ją najpierw rozmiękczyć. A myśl o tym, że będzie się spotykał akurat z tą przedstawicielką Psi, była zaskakująco atrakcyjna, chociaż aż do tej chwili uważał ich wszystkich jedynie za beznamiętne maszyny. Wtedy spojrzała w górę, szukając jego wzroku, a pantera wewnątrz niego otworzyła paszczę w bezgłośnym ryku. Polowanie się rozpoczęło. A zdobyczą była Sascha Duncan. Dwie godziny później Sascha zamknęła drzwi do swojego mieszkania i zrobiła mentalny przegląd pomieszczeń. Nic. Znajdujące się w tym samym budynku co biura miało doskonałe zabezpieczenia,

mimo to wykorzystywała swoje zdolności, by ustawić wokół pomieszczeń kolejny poziom osłon. Wymagało to sporego wysiłku psychicznego, lecz gdzieś musiała czuć się całkowicie bezpieczna. Zadowolona, że nikt nie włamał się do mieszkania, systematycznie sprawdziła każdy z wewnętrznych zamków chroniących ją przed przepastną siecią Psi. Wszystko działało. Nikt nie mógłby dostać się do jej umysłu bez jej wiedzy. Dopiero wtedy pozwoliła sobie opaść na lodowato błękitny dywan, którego barwa budziła w niej drżenie. - Komputer. Podnieś temperaturę o pięć stopni. - Uwzględnione - odrzekł mechaniczny głos potężnego komputera, który zarządzał budynkiem. W domach, które będzie budowała z Lucasem Hunterem, nie będzie takich systemów komputerowych. Lucas. Jej oddech zmienił się w szereg krótkich sapnięć, kiedy pozwoliła umysłowi uwolnić się od wszystkich emocji, jakie musiała ukrywać podczas spotkania. Strach. Rozbawienie. Głód. Żądza. Pożądanie. Potrzeba. Zdjęła spinkę z warkocza i wsunęła dłonie w burzę loków. Dopiero potem zsunęła marynarkę z ramion i odrzuciła ją na bok. Nabrzmiałe piersi bolały, naciskają

na miseczki biustonosza. Chciała rozebrać się do naga i otrzeć się o coś gorącego, twardego i męskiego. Z jej gardła wyrwał się jęk, kiedy zamknęła oczy i zaczęła się kiwać w przód i w tył, próbując przejąć kontrolę nad falą uderzających w nią obrazów. To nie powinno się zdarzyć. Nie miało znaczenia, jak bardzo uprzednio traciła nad sobą kontrolę. Nigdy wcześniej jednak nie było to tak silne, tak seksualne. Gdy przyznała to przed sobą, lawina jakby nieco zwolniła i Sascha odnalazła w sobie wystarczająco dużo siły, by wyrwać się ze szponów głodu. Podniosła się z podłogi, poszła do kuchenki i nalała wody do szklanki. Kiedy przełykała, ujrzała swoje odbicie w lustrze z ozdobną ramą, które wisiało obok zabudowanej lodówki. Był to podarunek od zmieńno kształtnego doradcy, z jakim przyszło jej współpracować przy innym projekcie. Zatrzymała je, mimo że matka na jego widok tylko unosiła brew. Tłumaczyła, że próbuje zrozumieć inną rasę. Ale prawda była taka, że podobały jej się dzikie barwy ramy. Teraz jednak wolałaby, żeby lustra tu nie było. Poka- zywało bowiem to, czego nie chciała widzieć: plątanina czarnych włosów krzyczała o prymitywnej namiętności i pożądaniu, o rzeczach, o których Psi nie powinni nic wiedzieć. Jej twarz była zarumieniona jakby od gorączki, na policzkach wykwitły smugi czerwieni, a jej oczy... Mój Boże, jej oczy były ucieleśnieniem czarnej nocy. Odstawiła szklankę i odsunęła włosy z twarzy, szukając. Nie było pomyłki. W ciemności nie było światła.

Ile mogło się zdarzyć jedynie wtedy, kiedy Psi zużywał ogromną ilość energii psychicznej. Coś takiego jej przytrafiło się pierwszy raz. Jej oczy mogły ją określać jako kardynalną, lecz jej moce były upokarzająco słabe. Tak słabe, że nikt zatrudniony przez Radę nie chciał wziąć jej na współpracownika. Jej brak jakiejkolwiek prawdziwej siły zadziwiał trenujących ją instruktorów. Wszyscy zawsze mówili, ze w głębi jej umysłu znajdowała się potężna moc, która jednak nigdy się nie ujawniła. Do tej chwili. Potrząsnęła głową. Nie. Nie zużyła żadnej psychicznej energii, więc to coś innego musiało wywołać tę ciemność, coś, o czym inni Psi nie wiedzieli, ponieważ nie czuli. Jej oczy pobiegły do konsoli komunikacyjnej zamontowanej przy ścianie naprzeciwko kuchenki. Jedno było jasne -nie mogła tak wyjść z mieszkania. Każdy, kto by ją teraz zobaczył, w mgnieniu oka wysłałby ją na rehabilitację. Strach znów ścisnął ją mocno. Pewnego dnia, gdy będzie na zewnątrz, znajdzie sposób na ucieczkę, na przecięcie połączenia z siecią Psi bez narażania ciała na paraliż i śmierć. Może nawet dowie się, jak naprawić powstałe uszkodzenia. Nie może jednak trafić do Centrum, bo jej świat stałby się ciemnością. Bezkresną, milczącą ciemnością. Ostrożnie odsunęła pokrywę konsoli i zajęła się obwodami. Dopiero kiedy położyła ją na miejsce, wcisnęła kod Nikity. Matka mieszkała w tym samym penthousie kilka pięter wyżej.

Odpowiedź nadeszła kilka sekund później. - Sascha, twój ekran jest wyłączony. - Nie zauważyłam - skłamała. - Poczekaj chwilę. -Zamilkła na moment, by wzmocnić efekt, po czym odetchnęła ostrożnie. - To chyba awaria. Powiem technikowi, żeby to sprawdził. - Dlaczego dzwonisz? - Obawiam się, że muszę odwołać naszą kolację. Otrzy- małam od Lucasa Huntera pewne dokumenty i chciałabym się z nimi zapoznać przed kolejnym spotkaniem. - Jest szybki jak na zmiennokształtnego. W takim razie zobaczymy się jutro po południu na naradzie. Dobranoc. - Dobranoc, matko - powiedziała w powietrze. Chociaż Nikita była dla niej matką nie bardziej niż komputer, który kontrolował mieszkanie, to bolało. Lecz tego wieczoru ów ból przyćmiły o wiele bardziej niebezpieczne emocje. Ledwie zaczęła się uspokajać, kiedy konsola rozbrzmiała sygnałem nadchodzącej rozmowy. Kod identyfikacyjny był połączony z ekranem, nie wiedziała więc, kto dzwoni. -Sascha Duncan - powiedziała, próbując nie panikować, że Nikita zmieniła zdanie. -Witaj, Sascha. Jej kolana niemal się ugięły pod wpływem aksamitnego jak miód głosu, który teraz bardziej przypominał mruczenie niż warkot. - Pan Hunter.

-I Lucas. W końcu jesteśmy kolegami. -Dlaczego dzwonisz? - Jedynie brutalna rzeczowość mogla pomóc jej zapanować nad emocjami. - Sascha, nie widzę cię. - To awaria ekranu. - Nie jest to zbyt praktyczne. Czy w jego glosie usłyszała rozbawienie? - Zakładam, że nie dzwonisz na pogaduszki... - Chciałem zaprosić cię na jutrzejsze spotkanie przy śniadaniu z zespołem projektantów. Nie wiedziała, czyjego głos zawsze brzmiał jak zali roszenie do grzechu, czy też modulował go tak teraz, żeby wytrącić ją z równowagi. Ale jeśli choćby podejrzewał, że coś jest z nią nie w porządku, zaniepokoiła się, to prawie sama podpisała na siebie wyrok śmierci. W końcu internowanie w Centrum nie było niczym więcej jak śmiercią za życia. - Czas? - Zawinęła ramiona ciasno wokół żeber i zmusiła głos, by brzmiał równo. Psi byli bardzo, bardzo ostrożni. Nie mogli pozwolić, by świat ujrzał ich błędy, ich wadliwych członków. Nikomu nie udało się wygrać walki z Radą po tym, jak został skierowany na rehabilitację. - Siódma trzydzieści. Czy to dla ciebie odpowiednia godzina? Jak on to robi, że biznesowe zaproszenie w jego ustach brzmi jak kuszenie do grzechu? A może to wszystko tkwi w jej umyśle - najwyraźniej w końcu zaczęła rozpadać się na kawałki.

- Miejsce? - Moje biuro. Wiesz, gdzie jest? - Oczywiście. DarkRiver rozbiło swój obóz w pobliżu pełnego chaosu Chinatown, przejmując na własność średniej wielkości biurowiec. - Będę tam. - Będę czekał. Przy jej wyostrzonych zmysłach zabrzmiało to bardziej jak groźba niż obietnica.

ROZDZIAŁ 2 Lucas podszedł do krawędzi swojego biura i spojrzał w dół na wąskie ulice buchającego zmysłowością Chinatown. Wszystkie jego myśli skoncentrowane były na ciemnych jak nocne niebo oczach Saschy. Jego zwierzęca natura wywąchała w niej coś, co niezupełnie pasowało... co nie do końca było... właściwe. Ale też nie emanował z niej mdły zapach szaleństwa, lecz smakowicie podniecający aromat, który stał w sprzeczności z metalicznym odorem większości Psi. - Lucas? Nie musiał się odwracać, żeby rozpoznać przybysza. - Dorian? Coś się stało? Dorian stanął obok niego. Ze swoimi jasnymi włosami i niebieskimi oczyma mógłby uchodzić za surfera czekającego na odpowiednią falę, gdyby nie dzikość w jego wzroku. Dorian był uśpionym lampartem. Coś poszło nie tak, kiedy tkwił jeszcze w macicy, i urodził się zmiennokształtnym pod wszystkimi względami z wyjąt- kiem jednego - nie miał zdolności do zmiany formy.

- Jak poszło? - Mam cień Psi. Patrzył na samochód przesuwający się po pogrążającej się w mroku ulicy. Napędzające go komórki energetyczne nie zostawiały śladów po przejściu. Stworzyli je zmiennokształtni. Bez nich świat tonąłby teraz w bagnie zanieczyszczeń, choć to Psi uważali siebie za liderów planety. Zmiennokształtni słyszeli bicie serca Ziemi, to oni widzieli łączące się strumyki życia. Oni i niektórzy ludzie. - Myślisz, że możesz z niej coś wyciągnąć? Lucas wzruszył ramionami. - Jest jak oni wszyscy. Ale dostałem się. A ona jest kardynalna. Dorian zakołysał się na obcasach. -Jeśli jedno z nich wie o zabójcy, to wszyscy wiedzą. Są połączeni tą swoją pajęczyną. - Nazywają ją siecią Psi. - Lucas pochylił się do przodu i przyłożył dłonie do szyby, rozkoszując się jej chłodnym pocałunkiem. - Nie jestem pewien, czy to tak działa. - To jest cholerny umysł roju. Jak inaczej miałby działać? - Są bardzo zhierarchizowani. Nie sądzę, żeby masy miały dostęp do wszystkiego. Z pewnością demokracja jest im znana jedynie ze słyszenia. - Ale twoja kardynalna będzie wiedziała. Lucas był prawie pewien, że Sascha jest członkiem wewnętrznego kręgu - w końcu miała potężny umysł

dodatku była córką radnej. I zamierzał się dowiedzieć, co ona wie. - Czy kiedykolwiek spałeś z Psi? Wreszcie spojrzał na Doriana, rozbawiony. - Mówisz, że powinienem ją uwieść, żeby wyciągnąć niej informacje? - Myśl ta powinna być odpychająca, lecz zarówno człowiek, jak i bestia byli nią zaintrygowani. Dorian roześmiał się. - Taa, racja, twój ptak pewnie by zamarzł. - W jego oczach lśniło coś jasnego i gniewnego. - Chciałem powiedzieć, że oni naprawdę niczego nie czują. Kiedy bylem młody i głupi, poszedłem do łóżka z jedną z nich. I bylem pijany, a ona zaprosiła mnie do swojego pokoju w akademiku. - Niezwykłe. Psi zazwyczaj trzymali się ze sobą. - Myślę, że dla niej było to coś w rodzaju eksperymentu. Robiła doktorat. Uprawialiśmy seks, ale przysięgam, że czułem się, jakbym leżał z bryłą betonu. Żadnego życia, żadnych emocji. Lucas pozwolił, aby przez jego umysł przewinęły się obrazy Saschy Duncan. Zmysły jego pantery zastygły, kiedy wąchała ich echo w pamięci. Psi była lodowata, ale było w niej coś jeszcze. - Możemy się nad nimi jedynie litować. - Zasługują na nasze pazury, a nie litość. Lucas znów popatrzył na miasto. Jego gniew był równie głęboki jak Doriana, tyle że lepiej go ukrywał. Sześć

miesięcy temu razem odkryli ciało Kylie. Siostra Doriana została zaszlachtowana. Na zimno. Klinicznie. Bez litości. Bez jakiegokolwiek szacunku dla pięknej, pełnej życia kobiety. Na miejscu zbrodni nie było nawet śladu zwierzęcego zapachu, ale Lucas odkrył metaliczny odór Psi. Inni zmiennokształtni widzieli brutalną efektywność zabójcy i wiedzieli dokładnie, jaki typ potwora mógł tego dokonać. Rada Psi jednak stwierdziła, że o niczym nie wie, a policja zrobiła tak niewiele, jak gdyby nie chciała znaleźć mordercy. Kiedy DarkRiver zaczęło grzebać głębiej w tej sprawie, odkryło kilka innych zabójstw z tym samym podpisem. Wszystkie byty pogrzebane tak głęboko, że mogła za tym stać tylko jedna organizacja. Rada Psi była jak pająk i każdy posterunek policji w kraju oplatała jego pajęczyna. Zmiennokształtni mieli już dość arogancji Psi, dość ich polityki i dość manipulacji. Dekady uraz i furii zmieniły się w beczkę prochu, którą Psi nieświadomie podpalili swoją ostatnią nikczemnością. Zaczęla się wojna. I jedna bardzo niezwykła Psi znalazła się w samym jej środku. Kiedy Sascha przyjechała do budynku DarkRiver punktualnie o siódmej trzydzieści rano, Lucas czekał na nią przy wejściu. W dżinsach, białym podkoszulku i czarnej marynarce z syntetycznej skóry zupełnie nie wyglądał jak biznesmen, którego spotkała wczoraj.