Michelle Celmer
Cena namiętności
Tłumaczenie:
Edyta Tomczyk
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W ciągu dwudziestu trzech lat, dziewięciu miesięcy i szesnastu dni Lucy Bates
podjęła więcej błędnych decyzji, niż przewiduje norma. Z powodu impulsywnej
natury, spontanicznej ciekawości – a sporadycznie braku elementarnego zdro-
wego rozsądku – znalazła się w niejednej skomplikowanej sytuacji. Jednak jej
obecne zmartwienie przebiło na głowę wszystkie inne.
Pamiętaj: Następnym razem, gdy wpadniesz na genialny pomysł, by odejść od
faceta i przenieść się na drugi koniec kraju w nadziei, że ruszy za tobą w pogoń,
daruj sobie.
Tony nie tylko nie ruszył za nią w pogoń, ale znalazł sobie nową dziewczynę.
Po prawie roku niezobowiązującego związku z Lucy – bez zająknięcia się nawet
o kolejnym etapie – żenił się teraz z osobą niemal nieznajomą. Spotykał się z nią
raptem od dwóch miesięcy, na dodatek ta nowa nie była z nim w ciąży.
W przeciwieństwie do Lucy, która ponadto mogła uosabiać chodzący stereo-
typ. Uboga dziewczyna, co to zakochała się w bogatym chłopaku, po czym zali-
czyła wpadkę. I choć sytuacja była znacznie bardziej złożona, wiedziała, że każ-
dy tak właśnie ją oceni. Nawet Tony.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił taksówkarz, zatrzymując się przed posesją.
Lucy wyjrzała przez okno. Rezydencja Carosellich, położona w jednej z naj-
starszych i najbardziej prestiżowych dzielnic Chicago, nawet w tej okolicy mu-
siała robić wrażenie. Wiekowa i, jak na jej gust, nieco krzykliwa. Ale bardzo
okazała.
Wzdłuż ulicy stały zaparkowane luksusowe samochody, a w parku po drugiej
stronie jezdni bawiły się dzieci. Kiedyś Tony powiedział, że jego dziadek, twórca
czekoladek Caroselli, lubił przesiadywać w biurze, w ukochanym fotelu, i obser-
wować te bawiące się dzieci. Mawiał, że przypomina mu to rodzinny kraj. Miał
na myśli Włochy.
Podała kierowcy resztę gotówki, jaką dysponowała, i wydostała się z taksówki.
Słońce świeciło, ale w powietrzu czuć było chłód.
Wyczyściła swoje konto oszczędnościowe, płacąc niebotyczną kwotę za bilet
z Florydy do Chicago i z powrotem na lot w niedzielę, więc odtąd musi korzystać
z karty kredytowej. Jeśli przekroczy limit… cóż, coś wymyśli. Jak zawsze.
Ale teraz nie chodzi już tylko o nią. Musi zacząć myśleć jak matka – przede
wszystkim o dziecku.
Położyła rękę na wypukłym brzuchu, wyczuła uderzenie maleńkiej stopki –
w całym swoim życiu nie była tak zdezorientowana i przerażona, a jednocześnie
szczęśliwa. Teraz złożyła sobie obietnicę, że jeśli tylko zdoła rozwiązać ten pro-
blem, nigdy nie zrobi już niczego pod wpływem impulsu.
I tym razem zamierzała słowa dotrzymać.
– Dostaniesz od niego, co zechcesz – pouczała Lucy matka, gdy rano jechały na
lotnisko jej gruchotem, który sprawiał wrażenie, jakby był kupiony na złomowi-
sku. – Cokolwiek ci zaproponuje za milczenie, zażądaj dwa razy więcej.
Taka właśnie była matka, cała ona.
– Nie poluję na jego pieniądze – odparła Lucy. – Nic od niego nie chcę. Uwa-
żam tylko, że przed ślubem powinien dowiedzieć się o dziecku.
– Masz zamiar popsuć mu przyjęcie zaręczynowe?
– Niczego nie popsuję. Porozmawiam z nim przed przyjęciem.
Nie wzięła jednak pod uwagę, że samolot się spóźni, więc teraz miała tylko
dwie godziny na dotarcie do Tony’ego i z powrotem na lotnisko. W tej sytuacji
musi z nim porozmawiać podczas przyjęcia. Jednak nie zamierzała robić sceny.
Przy odrobinie szczęścia ludzie pomyślą, że jest jednym z zaproszonych gości.
Przyjaciółką narzeczonej, na przykład.
Gdyby Tony zechciał uczestniczyć w życiu dziecka, byłoby wspaniale. Gdyby
dorzucił się czasem do wydatków, byłaby mu dozgonnie wdzięczna. Gdyby nie
chciał mieć nic wspólnego z nią i dzieckiem, byłaby rozczarowana, ale by zrozu-
miała. W końcu czy to nie ona naciskała na luźny związek? Zero zobowiązań,
zero oczekiwań.
– Nawet gdyby nie był zaręczony, nigdy by się z tobą nie ożenił – twierdziła
matka. – Mężczyźni tacy jak on kręcą się koło kobiet takich jak my tylko w jed-
nym celu.
O prawdzie tej z lubością przypominała córce przy każdej nadarzającej się
okazji. I miała rację. Lucy setki razy powtarzała sobie, że Tony jest dla niej za
dobry, że nawet jeśli któregoś dnia zechce się ustatkować, zrobi to z kimś ze
swoich kręgów. I właśnie tak postąpił.
A ona może jedynie podjąć próbę posprzątania bajzlu, którego narobiła. Co
oznacza odłożenie dumy na bok i zaakceptowanie pomocy finansowej, jeśli taką
jej zaproponuje.
A więc, pomyślała, patrząc na rozciągającą się przed nią rezydencję, teraz
albo nigdy. Ze ściśniętym sercem wkroczyła na werandę i zapukała do drzwi.
Nogi miała jak z waty, serce jej waliło, a gdy przez minutę lub dwie nikt się nie
pojawił, zapukała ponownie. Odczekała chwilę, ale nadal nikt nie reagował.
Poczuła się nieco zbita z tropu. Czy osoba, która przysłała mejla, pomyliła
datę? Godzinę? A może nawet miejsce? I kto przy zdrowych zmysłach uwierzył-
by w wiadomość przysłaną przez anonimowego „przyjaciela”?
Ona uwierzyła. A teraz nie ma już odwrotu.
Gdy spróbowała przekręcić gałkę, okazało się, że drzwi są otwarte. Teraz do
listy jej wykroczeń można będzie dodać kradzież z włamaniem.
Pchnęła lekko drzwi i zajrzała do środka. Nikogo nie dostrzegła, więc weszła
do środka. Hol i sąsiadujący z nim salon były elegancko urządzone, dopracowa-
ne w najmniejszych szczegółach. I stanowczo za ciche. Gdzie, do diabła, wszyscy
się podziali?
Już miała odwrócić się i wyjść, gdy usłyszała niewyraźne dźwięki muzyki do-
biegające z głębi domu. Instrumenty smyczkowe. Czyżby kwartet? Nie mogła
rozpoznać melodii.
Ruszyła więc tropem muzyki i weszła do imponującej jadalni utrzymanej w głę-
bokich odcieniach czerwieni i złota, z tak dużym stołem, że zmieściłaby się przy
nim niewielka armia. Muzyka urwała się nagle, a ona odwróciła się. Naprzeciw-
ko jadalni znajdował się ogromny pokój dzienny z kamiennym kominkiem, który
sięgał sufitu o wysokich sklepieniach. Pomiędzy rzędami krzeseł rozciągnięto je-
dwabny chodnik…
O mój Boże.
To nie przyjęcie zaręczynowe. To ślub!
Uderzyło ją, że wszystko jest takie oczywiste. Tradycja. Wianuszek weselnych
gości siedzących na pokrytych satyną składanych krzesłach. Panna młoda o dłu-
giej eleganckiej szyi i wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych. Jej luźna
sukienka w odcieniu złamanej bieli, jednocześnie prosta i stylowa, odsłaniała
nogi. Były tak smukłe i długie, że niemal dorównywała wzrostem Tony’emu,
a ten, mając metr dziewięćdziesiąt, do niskich nie należał. A jeśli chodzi
o Tony’ego…
Gdy go zobaczyła, serce jej zamarło. W szytym na miarę garniturze, z zacze-
sanymi do tyłu włosami wyglądał, jakby zstąpił z okładki GQ – w nonszalanckiej
wersji, w stylu „jestem tak seksowny, że ubrania przy mnie bledną”.
I co teraz? Czy powinna przysiąść na krzesełku i udawać, że należy do grona
gości, a porozmawiać z nim po ceremonii? A może odwrócić się, wybiec z pokoju
i zadzwonić później, jak radziła matka.
– Lucy? – odezwał się Tony.
Wyrwana z osłupienia zdała sobie sprawę, że Tony patrzy prosto na nią. Tak
jak panna młoda. Właściwie to wszyscy się odwrócili i utkwili w niej spojrzenia.
A niech to. Stała nieruchomo, zastanawiając się, co robić. Znalazła się tu, by
porozmawiać z Tonym, a nie psuć jego ceremonię ślubną. Ale ślub już został
przerwany, więc ucieczka nie wchodzi w rachubę. Dlaczego zatem nie przepro-
wadzić tego, po co przyjechała?
– Przepraszam – powiedziała, jakby przeprosiny mogły w takiej chwili coś
zmienić. – Nie chciałam przeszkadzać.
– A jednak tu jesteś – odparł Tony beznamiętnie.
– Muszę z tobą porozmawiać. Na osobności.
– Teraz? Właśnie się żenię, jeśli nie zauważyłaś.
Tak, zauważyła. Panna młoda gapiła się to na niego, to na nią. Jej twarz zbla-
dła, wyglądała, jakby miała zemdleć. A może zawsze patrzy w ten sposób? Jeśli
się zastanowić, była zadziwiająco podobna do Morticii Adams.
– Tony? Kto to jest? – spytała, marszcząc brwi.
– Nikt ważny. – Słowa te bardzo Lucy zabolały. Przy optymistycznym założeniu
Tony odwoła je bardzo szybko, choć niespecjalnie pomoże to w zaistniałej sytu-
acji.
– Cokolwiek masz mi do zakomunikowania, możesz powiedzieć tu – wycedził
Tony. – Przed moją rodziną.
To nie jest dobry pomysł. Jednak rozpoznała tę sztywną postawę, to niewzru-
szone spojrzenie. Nie zamierzał ustąpić. Cóż, jeśli naprawdę tego sobie życzy…
Uniosła głowę, wyprostowała się, rozpięła kurtkę i odsłoniła brzuch, który wy-
pychał jej dopasowany T-shirt, po czym skuliła się pod wpływem chóralnego wes-
tchnienia, jakie przerwało ciszę i odbiło się echem od wyłożonych aksamitem
ścian. Do końca życia nie zdoła zapomnieć tego odgłosu ani min obecnych. Jeśli
Tony chciał wprawić w zakłopotanie Lucy lub ją upokorzyć, obróciło się to prze-
ciwko niemu. To panna młoda wyglądała na upokorzoną.
– Czy to twoje? – zapytała, a Tony spojrzał na Lucy pytająco. Zmierzyła go po-
sępnym wzrokiem i odrzekła:
– A jak myślisz?
Tony zwrócił się do narzeczonej i powiedział:
– Tak mi przykro, Alice, ale daj mi chwilę, muszę porozmawiać z moją…
z Lucy.
– Podejrzewam, że potrwa to nieco dłużej niż chwilę – stwierdziła Alice głucho.
Z długiego i nieco szponiastego palca zsunęła pierścionek z brylantem, oznaj-
miając: – A coś mi mówi, że już nie będę go potrzebować.
– Alice…
– Kiedy zgodziłam się wyjść za ciebie, nikt nie wspomniał, że częścią naszego
układu jest ciężarna kochanka. Przerwijmy to, póki czas, dobrze? Zachowajmy
resztki godności.
Czyżby ten ślub tylko tyle dla Alice znaczył? Układ? Wyglądała na upokorzoną
i zirytowaną, ale czy cierpiała? Niespecjalnie. Lucy patrzyła, jak bawi się pier-
ścionkiem. Sprawiała wrażenie, że ma ochotę wydrapać nowo przybyłej oczy.
Z kolei Tony nie zamierzał Alice nic tłumaczyć, a Lucy odniosła wrażenie, że wy-
rządziła mu przysługę, choć wątpiła, że jej za to podziękuje. Zapewne nigdy jej
tego nie wybaczy. Alice próbowała oddać mu pierścionek, ale potrząsnął głową.
– Zatrzymaj go w ramach przeprosin – powiedział.
Biorąc pod uwagę rozmiary kamienia, musiały to być co najmniej pięciocyfro-
we przeprosiny. W sumie dzięki nagrodzie pocieszenia Alice nie wyszła na tym
najgorzej.
Ukryła w dłoni pierścionek, akceptując porażkę z dużą dozą wdzięku. Lucy na-
prawdę jej współczuła.
– Idę po rzeczy.
Kobieta w bliższym rzędzie, matka Tony’ego, którą Lucy znała ze zdjęć, ze-
rwała się z miejsca. Mimo dziesięciocentymetrowych obcasów ledwie sięgała
niedoszłej synowej do ramienia.
– Alice, pozwól, że ci pomogę – powiedziała, obejmując ją i wyprowadzając
z pomieszczenia. Spojrzenie rzucone Lucy mówiło: Tylko poczekaj, jak wpad-
niesz w moje ręce.
Jeszcze jeden głupi postępek, którego może pożałować. Jej relacja z babcią
dziecka została zaprzepaszczona. W świecie Lucy takie rzeczy były na porządku
dziennym, ale członkowie rodu Carosellich byli kulturalni i wytworni, a teraz już
na własne oczy widziała, że i z całkiem innej ligi. Matka miała rację.
Z chwilą, gdy Alice zniknęła, cisza ustąpiła szeptom. Lucy nie mogła usłyszeć
słów, ale miała wyobraźnię.
Mężczyzna, w którym rozpoznała ojca Tony’ego, podszedł do syna i ujął go za
rękę, by z nim porozmawiać. Pod względem fizycznym wszystko ich różniło.
Tony był wysoki, szczupły i wysportowany, natomiast ojciec – niższy i przysadzi-
sty. Wyjątek stanowiły nosy – które podobnie jak u większości członków rodu –
były identyczne. Po kilku krótkich ostrych słowach starszy Caroselli opuścił ja-
dalnię, udając się za żoną, przedtem jednak rzucił Lucy krótkie ostre spojrzenie.
Tony podszedł do niej z nieodgadnioną miną. Wyglądał jednak tak dobrze, że
poczuła ucisk w sercu. Miała ochotę wziąć go w ramiona i objąć ze wszystkich
sił.
Nie możesz go mieć. Na początku znajomości uznawała to za zaletę – jego
emocjonalna niedostępność bardzo ją pociągała. Głupio wierzyła, że ponieważ
nigdy nie pozwoliła sobie na miłość, nic jej nie grozi. A gdy z czasem zdała sobie
sprawę, co się z nią dzieje, było już za późno. Zakochała się w nim.
Ale gdyby jakimś cudem zamierzał wziąć ją w ramiona i wyznać miłość, to był
właściwy moment. Zamiast tego zacisnął palce na jej ręce i odezwał się napię-
tym głosem:
– Idziemy.
– Dokąd?
– Gdziekolwiek – mruknął, spoglądając na gości, którzy teraz w małych gru-
pach obserwowali rozwój akcji z ciekawością. Czyż nie mówił jej setki razy, jak
bardzo wścibską ma rodzinę, jak bardzo pragnie, by każdy pilnował własnego
nosa? Czy mogła wybrać gorsze miejsce?
Grymas na twarzy Tony’ego był tak stanowczy, że mogła co najwyżej starać
się nadążyć za jego zamaszystym krokiem, podczas gdy on na wpół wyprowadził,
a na wpół wyciągnął ją z domu i doholował do samochodu. Otworzył drzwi od
strony pasażera, potem zajął miejsce kierowcy, ale nie włączył silnika. Czekała
na wybuch gniewu, tymczasem on wybuchnął śmiechem.
Patrzyła na niego, jakby postradał zmysły, i chyba miała rację. Pojawiła się ni-
czym boska interwencja dokładnie w chwili, gdy właśnie miał popełnić najwięk-
szy błąd swojego życia. A gdy odwrócił się i ją zobaczył, pomyślał: Chwała Bogu,
nie muszę tego robić.
– Co ci jest? – zapytała Lucy, przy czym wyglądała tak, jakby poważnie martwi-
ła się o jego stan umysłowy.
Nie mógł mieć jej tego za złe. Od czasu, gdy odeszła, podejmował same nie-
przemyślane, a czasem i irracjonalne decyzje. Jak propozycja układu złożona Ali-
ce zaledwie po miesiącu znajomości. Nie byli w sobie zakochani, ale ona pragnę-
ła dziecka, a on potrzebował męskiego potomka. Wobec perspektywy trzydzie-
stomilionowego spadku kto winiłby go za to kompromisowe rozwiązanie?
Ale teraz wiedział już, jak wielki byłby to błąd. Gdy rozległy się dźwięki mar-
sza weselnego i zobaczył nadchodzącą narzeczoną, zdał sobie sprawę, że nie
dość, że jej nie kocha, to nawet nie za bardzo ją lubi, i chociaż mają tolerować
się nawzajem tylko przez rok, będzie to o rok za długo.
Kryzys został zażegnany dzięki Lucy. Jak to jest, że zawsze pojawia się, gdy jej
potrzebuje? Stanowiła jego głos rozsądku, gdy zachowywał się jak bęcwał.
A ostatnio, szczególnie odkąd odeszła, stał się niekwestionowanym królem bę-
cwałów. Pochylił się nad jej brzuchem.
– Czy dlatego odeszłaś?
Przygryzła wargę i przytaknęła.
– Czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego po prostu mi nie powiedziałaś?
Unikała jego wzroku, zaciskając palce na kolanach.
– Przyznaję, źle to wszystko rozegrałam. Nie jestem tu dlatego, że czegoś od
ciebie oczekuję. Nie przyjechałam też, żeby udaremnić twój ślub. Zjawiłam się
tylko w złym momencie.
– A więc dlaczego przyjechałaś właśnie teraz?
– Doszły mnie słuchy, że się żenisz i pomyślałam, że powinieneś wcześniej do-
wiedzieć się o dziecku. Ale nie miałam pojęcia, że ślub ma być dzisiaj. Dostałam
informację o zaręczynach.
To by wyjaśniało jej zszokowane spojrzenie, gdy zdała sobie sprawę, w co
wdepnęła.
– Informację od kogo?
– A czy to naprawdę ma znaczenie? Przysięgam, chciałam tylko z tobą poroz-
mawiać.
Lucy nie szukała kłopotów – do diabła, nie miała mściwej natury – a jednak
z kłopotami często musiała się mierzyć. I choć miał najświętsze prawo, żeby być
na nią zły, to gdy zobaczył, jak stała z ustami otwartymi ze zdziwienia, instynk-
townie chciał chwycić ją w ramiona i przytulić.
– Więc mów. Dlaczego nie poinformowałaś mnie wcześniej?
– Wiem, że powinnam – przyznała, bawiąc się suwakiem kurtki – tylko nie
chciałam…, żebyś myślał, że zaliczyłam celowo wpadkę, żebyś czuł się wobec
mnie zobowiązany. Nawet nie jestem pewna, jak do tego doszło. Przecież za-
wsze bardzo uważaliśmy.
– Od razu wyjaśnijmy sobie jedno – odezwał się. – Wiem, że nie mogłabyś zro-
bić czegoś tak podłego. Znam cię, to po prostu nie twój styl. Fatalnie tylko, że mi
nie powiedziałaś o dziecku.
– Wiem. Nie winię cię, że jesteś zły.
– Nie jestem zły… tylko zawiedziony.
Przygryzła wargę, łzy zakręciły się w jej oczach.
– Naprawdę mi przykro. Mam wyrzuty sumienia z powodu twojej narzeczonej.
– Alice nic nie będzie.
Tony starał się przekonać samego siebie, że wszyscy mylili się co do niej, bo
w głębi duszy wiedział, że okazałaby się okropną żoną, a jeszcze gorszą matką.
To roszczeniowa materialistka, skoncentrowana wyłącznie na sobie. Godzinami
mogła mówić o modzie i swojej karierze modelki, a on, choć próbował udawać
zainteresowanie, często wyłączał się i nie słuchał.
Ale miała też zalety. Była atrakcyjna, miała niezłe poczucie humoru, no i seks
był okej, choć nigdy nie tworzyli prawdziwego związku. Nie tak jak w przypadku
jego i Lucy. Z Alice nic go nie łączyło. Ona lubiła teatr, on wolał dobre filmy z ro-
dzaju „zabili go i uciekł” – im więcej akcji, tym lepiej. Ona była kociarą, on –
alergikiem. Była weganką, on miłośnikiem schabowego z ziemniakami. Słuchała
newage’owego hipisowskiego popu, on puszczał sobie klasycznego rocka. Im
głośniej, tym lepiej. Nie było mniej pasującej do siebie pary.
– Kochasz ją? – spytała Lucy.
– Nasz związek jest… był skomplikowany.
Łudził się, że coś się wydarzy, zanim będzie za późno. Nawet nonno, który od
lat starał się zmusić go do ożenku i posunął się do tego, że próbował przekup-
stwa, zapisując mu trzydzieści milionów dolarów w spadku, odmówił pojawienia
się na ślubie.
– Powinnaś mieć do mnie trochę zaufania – stwierdził. – Powinnaś powiedzieć
mi prawdę i coś byśmy wymyślili.
– Popełniłam błąd, ale chcę wszystko naprawić.
Czyżby? A może po powrocie do domu któregoś dnia za rok lub dwa stwierdzi,
że znów dała nogę?
ROZDZIAŁ DRUGI
Tony miał tyle pytań, tyle rzeczy chciał powiedzieć, że nie wiedział, od czego
zacząć. Pamiętał szok, jakiego doznał, gdy kilka miesięcy temu od współlokator-
ki dowiedział się, że Lucy wróciła na Florydę. Była bardzo skrytą osobą i prze-
ważnie nie miał pojęcia, co dzieje się w jej głowie.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo za nią tęsknił, jak bardzo cenił
ich przyjaźń. Może dlatego jej odejście było dla niego takim ciosem. W ciągu
ostatnich trzydziestu lat robił, co mógł, by unikać huśtawek emocjonalnych.
Ktoś zapukał w szybę, a Tony prawie dostał zawału. Okazało się, że to kuzyn
Nick. Chryste, minęło zaledwie dziesięć minut, a już ktoś z rodziny musiał się
wtrącić. Podejrzewał, że Christine i Elana, jego młodsze siostry, maczały w tym
palce. Tony opuścił szybę:
– O co chodzi?
Nick pochylił się i zapytał:
– Wszystko w porządku?
– Lucy, pamiętasz Nicka? – spytał Tony.
– Cześć, Lucy – przywitał się Nick, posyłając jej olśniewający uśmiech. – Przyj-
mijcie ode mnie, jako pierwszego, gratulacje.
Tony zauważył błysk ciekawości w oczach Nicka i już wiedział, o czym kuzyn
myśli. Zastawia się, czy Tony ma jeszcze szansę na trzydzieści milionów dola-
rów. On i Rob zrezygnowali ze spadku, aby ratować swoje małżeństwa. Ale Tony
nie musiał nic ratować, choć powinien poślubić Lucy. Takie były zasady gry usta-
lone przez nonna.
– Moja żona też jest w ciąży – Nick zwrócił się do Lucy. – Znamy już datę: dwu-
dziestego pierwszego września.
– U mnie początek czerwca – odparła Lucy, a Tony widział, jak Nick liczy
w myślach. Lekki ruch głową i zmarszczone czoło świadczyły o wyciągnięciu
identycznego wniosku: Lucy wiedziała o dziecku, zanim wyjechała.
– Myślałem, że to kolejny nudny ślub – stwierdził Nick z szerokim uśmiechem –
ale przebiłeś nawet ślub siostry, kiedy ojciec wdał się w bójkę z chłopakiem
mamy.
To wyróżnienie Tony z chęcią by sobie darował.
– A co z Alice? – spytał Tony.
– Carrie odwiezie ją do domu. Aha, mam ci przekazać, żebyś się wyniósł, za-
nim wyruszą.
Carrie była żoną Roba i najlepszą przyjaciółką Alice. To ona ich sobie przed-
stawiła, czego pewnie w tej chwili gorzko żałuje. Gdyby mógł wyciąć te dwa mie-
siące ze swojego życia, gdyby mógł cofnąć czas, pojechałby za Lucy na Florydę,
przekonał do powrotu i zaopiekował się nią. Stworzyliby rodzinę, nawet jeśli nie
w tradycyjnym sensie. Cóż, mądry Włoch po szkodzie.
– Carrie chce także wiedzieć, czy Alice zostawiła u ciebie jakieś rzeczy – dodał
Nick.
– Nie sądzę, ale sprawdzę.
Alice była u niego tylko kilka razy. Już sam ten fakt świadczył o tym, że pomysł
ze ślubem był szalony.
– Zrób to szybko – odparł Nick. – Za dwa dni chce wracać do Nowego Jorku.
– Na dobre?
– O ile wiem, to tak.
Tony nie zamierzał wypędzać jej z Illinois, ale dzięki tej decyzji nie będzie mu-
siał jej widywać.
Frontowe drzwi rezydencji nonna otworzyły się i ludzie zaczęli wychodzić na
werandę. Na szczęście nie było wśród nich Alice. Ani jego sióstr.
– Pojedźmy do mnie – zwrócił się Tony do Lucy.
Skinęła głową, zerkając z niepokojem na drzwi.
– Pogadamy później – powiedział do Nicka, który wyprostował się i gestem po-
kazał „zdzwońmy się”.
Ród Carosellich znany był z dwóch rzeczy: czekolady i skłonności do plotek.
Tony, jeśli miał być szczery, nie trawił żadnej z nich. Chciał wydostać się spod
lupy. Chciał wolności i życia – prywatnego oraz zawodowego – według własnego
pomysłu. A trzydzieści milionów było do tego przepustką. Zapalił silnik i ruszył.
– To… dziwne – zauważyła Lucy, a on zerknął na nią. Musiał stoczyć z sobą
walkę, by nie wziąć jej za rękę, by jej nie dotknąć. Jednak nie był to odpowiedni
moment.
– Co?
– Myślałam, że po tym, co zrobiłam, twoja rodzina mnie znienawidzi.
Tymczasem rodzina Tony’ego nie była szczególnie ciepło nastawiona do Alice.
Właściwie nikt, z wyjątkiem Roba. Nie dalej jak wczoraj usłyszał, jak jego sio-
stra Alana w rozmowie z matką nazwała Alice strzygą.
– Zostawmy moją rodzinę na boku – odparł. – Musimy porozmawiać o dziecku.
I o nas.
– Masz rację.
Zadowolony, że się z nim zgadza, ciągnął rozmowę, choć nadal był w stanie
umiarkowanego szoku.
– Czy ty i dziecko jesteście zdrowi?
– Czuję się świetnie, a ono się rusza i kopie, jak powinno.
– Chłopiec?
Cień uśmiechu przemknął po jej twarzy.
– Albo dziewczynka. Chociaż mam silne przeczucie, że to chłopak.
To by się świetnie składało.
– Gdzie twoja walizka?
– Przyleciałam bez bagażu. Nie planowałam długiego pobytu. Właściwie… –
Z kieszeni kurtki wyjęła telefon i spojrzała na wyświetlacz. – Niedługo muszę
wracać na lotnisko, więc nie mamy wiele czasu.
W pierwszej chwili myślał, że żartuje. Czy naprawdę wierzyła, że pozwoli jej
znów odejść? Może tego nie planowali, ale teraz czuje się za nią odpowiedzialny,
więc na razie Lucy nie uwolni się od niego. A jeśli urodzi się chłopiec, jego tata
stanie się bardzo bogatym człowiekiem. No, o ile jego mama za niego wyjdzie.
Brzmiało to logicznie, tylko że Lucy, tak jak i on, nie lubiła związków. Chyba na-
wet bardziej od niego.
– Masz bilet? – A gdy przytaknęła, zapytał: – Mogę zobaczyć?
Z wyrazem zdziwienia wyjęła złożoną kartkę z saszetki, prawie całkiem ukry-
tej pod krągłością brzucha. Odkąd ją poznał, zawsze nosiła rzeczy osobiste
w sfatygowanym plecaku, który wyszukała w pracy, wśród rzeczy porzuconych
przez klientów, albo w przytwierdzonej do pasa saszetce. Nigdy nie widział, by
nosiła konwencjonalną torebkę. W ogóle w przypadku Lucy trudno używać sło-
wa „konwencjonalny”.
Gdy podała mu kartkę, przedarł ją na pół.
– Och, jakie to dramatyczne – skwitowała. – Zdajesz sobie oczywiście sprawę,
że mogę to ponownie wydrukować?
Zgniótł papier i rzucił go na tylne siedzenie.
– Możesz to nazwać symbolicznym gestem.
– A co to ma symbolizować.
– Nie wracasz na Florydę.
Zamrugała oczami ze zdziwienia.
– Czyżby? Gdzie się podzieję? Moja współlokatorka przeniosła się do Ohio.
Poza tym nie mam pracy.
– Zamieszkasz ze mną. A jak tylko załatwimy formalności, wyjdziesz za mnie.
Jeśli tak według Tony’ego wyglądają oświadczyny, nic dziwnego, że jest sin-
glem. Nawet nie był zainteresowany, czy ona się zgadza. Wydał polecenie.
– Dlaczego miałabym to zrobić? – zapytała.
– Ze względu na dobro dziecka – odparł.
Zła odpowiedź, koleś. Nie tylko wylał dziecko z kąpielą, ale i wanienkę rozbił
na kawałki. Cóż, bez owijania w bawełnę zakomunikował, że ożeni się z nią wy-
łącznie dla dobra dziecka. Dlaczego po prostu nie poda jej cykuty?
– To raczej marny pomysł – odezwała się, a jego zmarszczone brwi mówiły, że
ma inny pogląd.
– Wcale nie – odparł twardym tonem.
– Jeśli za ciebie wyjdę, potwierdzę, co wszyscy myślą. Że celowo zaszłam
w ciążę, aby cię złapać na dziecko.
Tak właśnie było w przypadku matki Lucy. Podczas krótkiego związku jej wy-
branek zapomniał co prawda wspomnieć o żonie i dzieciach, potem zaś nie za-
mierzał być ojcem dla swojej nieślubnej córki. Przesyłał raz w miesiącu czek, ale
gdy zmarł trzy lata później, ten łatwy zysk i nadzieje Lucy, że go pozna, umarły
wraz z nim.
– Dopilnuję, żeby do wszystkich dotarło, że nie o to chodziło – zapewnił Tony.
Gdyby to było takie proste.
– Ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć. – Jego zmarszczone czoło mówiło, że
staje się irytująca. – Nie mogę wyjść za ciebie.
– A zgodzisz się zostać ze mną? Przynajmniej do czasu narodzin dziecka?
– Nie mogę.
Z jego miny odczytała, że uważa ją za upartą i może trochę miał rację. Ale czy
można ją winić? Sprawa była prosta. Kochała Tony’ego, a on tylko czuł się zobo-
wiązany. Wspólne mieszkanie byłoby bolesne, ale poślubienie go – torturą. Ślub
jedynie dla dobra dziecka wydawał się smutny i żałosny. Może gdyby byli u nie-
go, wziąłby ją w ramiona i powiedział, że czuł się samotnie i podle, gdy odeszła.
Oczywiście, podałby bardzo logiczny – nie wspominając o romantycznym – po-
wód, że nie pojechał za nią. Ale gdyby babcia miała wąsy…
Tony skręcił w ulicę, przy której mieszkał, i znalazł wolne miejsce koło bloku.
Za pierwszym razem, gdy ją tu przywiózł, była lekko zszokowana. Wszystko, co
wiązało się z Tonym, biło po oczach bogactwem i klasą. Jeździł luksusowym au-
tem, pijał najlepszą szkocką, miał szafę pełną markowych ubrań, ale mieszkał
w nijakim mieszkaniu w równie przeciętnym budynku, przy ulicy, która wydawa-
ła się jedną z najnudniejszych w Chicago. Ale po co – wyjaśnił – miałby płacić
krocie na mieszkanie, w którym prawie nigdy nie przebywa?
Dawniej, gdy wchodzili do budynku, trzymał ją za rękę. Często podczas jazdy
windą dotykał nie tylko jej dłoni, ale nie tym razem. Poczuła z tego powodu ulgę
i rozczarowanie.
Po nomadycznej przeszłości nauczyła się nie przywiązywać do miejsc, ale gdy
Tony otworzył drzwi i weszła do mieszkania, poczuła ucisk w gardle. Tak wiele
cudownych wspomnień wiązało się z tym miejscem. W pewnym monecie zaczęła
traktować je jak drugi dom i oszukiwała siebie, myśląc, że może w głębi duszy
on też chce, by dzieliła z nim tę przestrzeń.
Tony zamknął drzwi, a gdy dotknął jej ramienia, serce w niej zamarło. Jednak
tylko pomógł jej zdjąć kurtkę, którą rzucił potem na oparcie sofy. Po chwili wylą-
dowała na niej jego marynarka, a na samej górze – krawat.
– Chcesz się czegoś napić? Mam sok i dietetyczną kolę. Mogę też zrobić her-
batę.
– Wystarczy woda – odparła.
Stolik do kawy zasłany był gazetami, niebieski jedwabny krawat leżał na opar-
ciu obitego skórą krzesła. Mieszkanie wypełniały typowo męskie meble. Skóra,
metal, szkło i niczym nieprzykryte drewniane podłogi. Myślała, że może coś
zmieniło się przez cztery miesiące, gdy jej tu nie było, ale wszystko wyglądało
identycznie. Nie dostrzegła też śladu żadnej kobiety.
– Siadaj – powiedział, wskazując kanapę, co bardziej zabrzmiało jak rozkaz niż
sugestia. Była spięta, a stan ten powodował, że dziecko zaczęło wykonywać cyr-
kowe akrobacje.
Choć minimalistyczną kuchnię oddzielała od salonu ściana, słyszała, jak Tony
otwiera lodówkę. Po sekundzie już był z powrotem, niosąc butelkę wody i piwo.
Usiadł koło niej, a pragnienie, aby go dotknąć, było równie silne jak zawsze.
Marzyła, by wziął ją w ramiona, tulił i obiecał, że wszystko będzie dobrze. A po-
tem kochał się z nią tak długo, że ostatnie cztery miesiące przestałyby mieć zna-
czenie.
– Nie pozwolę ci znów wyjechać. – To były jedyne słowa, jakie padły z jego ust.
Powinna wiedzieć, że nie odpuści. Był przyzwyczajony do tego, że wszystko
dzieje się zgodnie z jego wolą.
– Nie do ciebie należy decyzja.
– Wiem, do diabła – odparł zaskakująco ostrym tonem. Nigdy nie podnosił gło-
su w jej obecności. – Bycie ojcem nie zaczyna się po narodzinach dziecka – do-
dał.
Miał rację. Pozbawiła go wielu doświadczeń. Pozbawiła też siebie możliwości
dzielenia tego doświadczenia z kimś, kto akurat nie miał jej w nosie.
W przeciwieństwie do matki, która przez półtora miesiąca przekonywała ją,
by „pozbyła się problemu”.
W ostatnim czasie żyła bez podstawowych wygód. Kanapa matki była żałośnie
niewygodna. Rano przeważnie budził ją silny ból w dole pleców albo zesztywnia-
ły kark. A czasem obie te dolegliwości naraz. Perspektywa łóżka i spokojnego
wypoczynku była kusząca. Ale jak to odbije się na uczuciach?
– Hipotetycznie przypuśćmy, że zgodzę się zamieszkać tu z tobą – stwierdziła.
– Muszę mieć własną sypialnię.
– Możemy dzielić moją.
Jego ręka spoczęła na jej udzie. Nie musiała patrzeć na niego, by wiedzieć,
jaki ma teraz wyraz twarzy – tym wzrokiem zdoła ją zmiękczyć w ciągu kilku se-
kund. Niezależnie od tego, jak bardzo było to kuszące, przez wzgląd na własną
godność nie mogła wrócić do poprzedniego układu. Jeśli ma tu zostać, muszą
ustalić zasady. Jedna z nich to: zero romansów. Zabrała jego rękę ze swojego
uda.
– Myślę, że dla dobra dziecka powinien nas łączyć platoniczny związek. Żeby
się nie pogubić.
– Nie możesz winić faceta, że próbuje – odparł, a ona tym razem spojrzała na
niego, co było kolosalną głupotą. Niech go szlag trafi, jego i jego zniewalający
uśmiech. Oraz to przeciągłe namiętne spojrzenie. – Możesz zająć moją sypialnię
– dodał. – Będę spać w gabinecie.
Zanim zdążyła zaprotestować, jego komórka zaczęła dzwonić. Wyciągnął ją
z kieszeni spodni, zerknął na ekran i zaklął pod nosem.
– To nonno – powiedział, podnosząc się i kierując w stronę kuchni. – Muszę
odebrać.
Lucy nie znała dziadka Tony’ego, ale wiele słyszała na jego temat. Dziwne, że
nie zauważyła go dziś wśród weselnych gości. Rozmowa trwała niecałą minutę.
– Dzwoniła mama – wyjaśnił Tony, chowając telefon do kieszeni. – Sprząta
u dziadka. Pytała, czy wszystko w porządku. Chcą, żebyśmy wpadli do nich ju-
tro.
Ze strachu zrobiło jej się słabo. Najwyraźniej było to po niej widać, gdyż Tony
odezwał się:
– Nie martw się. Powiedziałem, że dam znać, gdy będziemy gotowi.
Rozumiem, że nigdy. Choć z drugiej strony po co unikać tego, co nieuchronne.
Mogła tylko wszystkich przeprosić i mieć nadzieję, że jej będą współczuć.
– Jak najszybciej chcę mieć to za sobą – oznajmiła.
– Nie ma pośpiechu.
Naprawdę?
– Wyobraź sobie, co byś czuł, gdyby twój syn żenił się, a jakaś kobieta, której
nie widziałeś na oczy, twierdziła, że nosi jego dziecko. Nie chciałbyś wiedzieć,
kim jest?
– Mówisz, jakby tylko ciebie to dotyczyło, a do tanga trzeba dwojga. Jestem
tak samo odpowiedzialny jak ty.
Mocno wątpiła, że jego rodzina tak to oceni.
– Czy z dziadkiem wszystko w porządku? – Zmieniła temat.
– Dlaczego pytasz? – Był jakby zdziwiony.
– Nie widziałam go na ślubie. Myślałam, że może nie czuje się dobrze.
– Nic mu nie jest. To tylko upór.
Nie bardzo wiedziała, co ślub ma z tym wspólnego, ale zanim zapytała, telefon
Tony’ego znów zadzwonił. Ponownie zerknął na ekran, wymamrotał przekleń-
stwo i odrzucił połączenie. Nie zdążył schować telefonu do kieszeni, gdy po raz
kolejny rozległ się dzwonek. I tym razem nie odebrał, po czym wyłączył dźwięk
i, mamrocząc coś pod nosem, zwrócił się do Lucy:
– A więc zostajesz?
– Powinnam chyba zawiadomić matkę, że nie potrzebuję transportu z lotniska
ani jej kanapy – odparła.
Tony zmarszczył brwi.
– Kazała ci spać na kanapie?
– Albo kanapa, albo podłoga.
Która wcale nie była mniej wygodna, choć Lucy wzdrygała się na myśl o tym,
jakie okropieństwa mogą znajdować się we włóknach starego wytartego dywa-
nu. Przyjaciele matki – o ile mogła ich tak nazwać – to przecież zbieranina nar-
komanów i alkoholików.
Gdyby Tony wiedział, jaki styl życia wiodła jej matka… Jednak prawie nic nie
wiedział o jej rodzinie – i wolała, by tak pozostało. Nie miał pojęcia o jej kosz-
marnym dzieciństwie. Wiedział, że nie znała ojca, ale nie wiedział dlaczego.
A o matce tylko to, że zawsze się kłóciły. Nie miał pojęcia, że odkąd Lucy skoń-
czyła osiem lat, matka zostawiała ją samą w domu i często wracała dopiero nad
ranem. Że wielu „przyjaciół” matki gapiło się na Lucy z lubieżnym uśmiechem
i wypowiadało sprośne uwagi pod jej adresem. Matka mawiała, że Lucy jest
sama sobie winna. Że sama się o to prosi, wysyłając „sygnały”. A Lucy jako naiw-
na nastolatka wierzyła jej bez zastrzeżeń.
Zastanawiała się, co Tony myślałby o niej, gdyby znał prawdę. Gdyby wiedział,
z jakiego pochodzi środowiska i jakie geny ma ich dziecko. A co powiedziałaby
na to jego rodzina? Tymczasem Tony podał jej telefon, mówiąc łagodnie, ale sta-
nowczo:
– Nie każę ci spać na kanapie. Dzwoń.
ROZDZIAŁ TRZECI
Choć formalnie Tony miał wolne z powodu niedoszłego ślubu, następnego ran-
ka najpierw poszedł poćwiczyć, a potem do biura. Doskonale wiedział, że w któ-
rymś momencie dnia zostanie nagabnięty przez prawie każdego członka rodziny.
Po nieodebranych telefonach i esemesach bez odpowiedzi przestali zawracać
mu głowę około dziesiątej wieczorem. Naprawdę kochał rodzinę i wiedział, że
zawsze może na nich liczyć, byli jednak tak cholernie wścibscy. Włoska przypa-
dłość, bez wątpienia.
W końcu zmuszą go, by stawił im czoła. Najłatwiej i najszybciej byłoby zwołać
konferencję prasową. Alternatywny pomysł wiązał się z siedzeniem w domu
i czekaniem, kiedy Lucy się obudzi. Wczoraj po zjedzeniu dań na wynos z chiń-
skiej restauracji położyła się na chwilę, by odpocząć, i od tamtej pory spała.
Przez ponad dwanaście godzin.
Nadal nie mógł pojąć, dlaczego matka Lucy pozwoliła spać ciężarnej córce na
niewygodnej kanapie. Rodzina Lucy była tematem tabu. Teraz jednak poznanie
jej matki wydawało się nieuniknione. Zostanie przecież ojcem jej wnuka lub
wnuczki.
Głos sekretarki Tony’ego przywołał go do rzeczywistości.
– Przyszli Rob i Nick. Mówią, że to pilne.
Skinął głową. A więc zaczyna się. Zrezygnowany spojrzał na godzinę widoczną
na monitorze komputera. Dziewiąta piętnaście. Nie czekali przesadnie długo.
Drzwi otworzyły się i kuzyni weszli do środka. Trudno uwierzyć, że zaledwie
pół roku temu byli bezdzietnymi kawalerami. Teraz dwóch jest po ślubie, a cała
trójka oczekuje na przyjście na świat dzieci. Wszystko z powodu dziadka.
– Więc – powiedział Nick, siadając na krześle naprzeciwko biurka – czy mam
zrobić miejsce w kalendarzu?
– Na co?
– Na twój kolejny ślub – wyjaśnił Rob, który z założonymi rękami stanął za
Nickiem.
– Tylko się nie zdziw.
Nick wyglądał na zdumionego.
– Nie żenisz się z nią? Pan chodząca odpowiedzialność. Zawsze postępujesz,
jak należy.
– Wiesz, dlaczego wyjechała? – zapytał Nick. – I dlaczego tak długo zwlekała
z informacją o dziecku?
– Jesteś pewny, że to twoje? – spytał Rob.
– Tak, jestem pewny. A co do powodu, dla którego wyjechała i wróciła, to spra-
wa między nią i mną.
– Mówi pewnie, że to był przypadek – zauważył Rob.
Bo to był przypadek. Lucy nie pragnęła dziecka tak jak on, założenia rodziny.
– Może to pułapka?- wtrącił swoje trzy grosze Nick.
– Na pewno nie. Zamierzała wczoraj wracać na Florydę. Nie miała z sobą na-
wet ubrań na zmianę.
– Może stawiała, że ją zatrzymasz.
– Zatrzymasz? Praktyczne musiałem ją błagać, żeby zamieszkała ze mną. Ale
odmówiła wyjścia za mnie.
– Nie zgodziła się? Nie mogę zrozumieć dlaczego.
– Wiem, że to dziwne, ale Lucy zawsze jasno stawiała sprawę: w grę wchodził
wyłącznie luźny związek. Jest niezwykle niezależna, a do tego twardo stąpa po
ziemi.
– To chłopak? – spytał Rob.
– Jeszcze nie wiemy.
– A jeśli? – wtrącił Nick.
– Tak, biorę kasę. Dlaczego miałbym tego nie zrobić? Musicie zrozumieć róż-
nicę między nami. Wy szczęśliwie poślubiliście kobiety, które kochacie. Zrezy-
gnowaliście z milionów, żeby im to udowodnić.
– Nie kochasz Lucy?- zapytał Nick.
– Moje uczucia nie mają tu znaczenia. Ale wiem, jak się czuje Lucy, a to ona
rozdaje w tej chwili karty. Więc do czasu narodzin będziemy mieszkać razem.
– A co potem?
– Nie mamy jeszcze dalszych planów. Mamy czas.
– Tak myślisz? – spytał Nick.
– Po Terri ledwie widać ciążę, a już zapisała dziecko na listę oczekujących do
przedszkola.
– Przedszkola? Nie żartuj.
– Za naszych czasów było inaczej – stwierdził Rob. – Dziś, aby dziecko miało
szansę na dobry college, musi dostać się do dobrej podstawówki, a żeby tak się
stało, najpierw musi trafić do dobrego przedszkola.
Tony nie miał pojęcia, czy posłałby swoje dziecko do prywatnej szkoły. Sam
jako chłopiec oddałby wszystko, by chodzić do szkoły państwowej, chociażby po
to, żeby cieszyć się choć odrobiną prywatności i anonimowości. Jego nieszczę-
ścia i problemy były pożywką dla całej rodziny.
Nie marzył oczywiście o tym, by zostać chuliganem. Jako drugi w kolejności
najstarszy kuzyn – Jessica, siostra Nicka, była od niego o półtora roku starsza –
stawiał sobie poprzeczkę wyżej niż inni. Jak mawiał ojciec, Antonio senior, który
sam był najstarszym z braci, młodsi patrzyli na niego z podziwem i dlatego mu-
siał dawać dobry przykład. Takie reguły obowiązywały w rodzinie Carosellich.
Żadnego poświęcenia nie uważano za zbyt duże.
Praca w rodzinnej firmie nie była pierwszym wyborem Tony’ego, ale dostoso-
wał się, ponieważ tego od niego oczekiwano. Jednak każdego dnia coraz bar-
dziej zbliżał się do czterdziestki. Kiedy zacznie wreszcie żyć według własnych
zasad? Gdy osiągnie wiek nonna?
– Myślę, że zobaczymy z Lucy, co przyniesie życie – zwrócił się do kuzynów. –
Co byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby wszyscy dali nam spokój.
– Wszyscy chcą dobrze – odparł na to Nick.
Co nie zmienia faktu, że przez rodzinę sytuacja stawała się coraz bardziej
stresująca.
– Jest jeszcze jedna sprawa, o której przyszliśmy pogadać – powiedział Rob. –
Martwi nas Rose.
W zeszłym roku Rose Goldwyn, córka nieżyjącej już sekretarki nonna, zgłosiła
się do nich, szukając pracy. Ponieważ jej matka Phyllis przez ponad dwadzieścia
lat pracowała w firmie, czuli się w obowiązku ją zatrudnić. Niestety z Rose coś
było nie w porządku. Opinię tę podzielała większość rodziny i jej koledzy z pra-
cy.
– Wczoraj zaczepiła mnie Megan – relacjonował Rob. Megan, młodsza siostra
Roba, właśnie kupiła pierwszy dom i przyjęła Rose na współlokatorkę. – Powie-
działa, że Rose zdradza niezwykłe zainteresowanie naszą rodziną. Zadaje mnó-
stwo pytań na temat nonna i nonny.
– Co ją obchodzi małżeństwo dziadków?
– Jeszcze dziwniejsze było to, że wypytywała Meg o stare filmy rodzinne.
– My z Terri nakryliśmy ją, jak szła od strony gabinetu dziadka w dniu naszego
ślubu – dodał Nick. – Utrzymywała, że szuka toalety i się zgubiła, ale potem
zbiegła na dół, nie korzystając z łazienki. Złożyłem to na karb zdenerwowania,
w końcu pierwszy raz brała udział w rodzinnej gali, co może być przytłaczające
dla kogoś z zewnątrz. Ale Terri była przekonana, że kłamała.
– Z kolei dwa miesiące temu Carrie złapała ją na gorącym uczynku, gdy forso-
wała zamek do drzwi gabinetu ojca – dodał Rob.
– Chyba powinieneś wspomnieć o czymś tak ważnym jak próba włamania do
biura naczelnego dyrektora? – zauważył cierpko Tony.
– Twierdziła, że potrzebowała jakichś papierów, które zostawiła tam dla niej
sekretarka ojca. Powiedziała, że bała się konsekwencji służbowych. Potem znie-
nacka dostała telefon, że jednak nie musi ich brać. Chciałem to zbadać, ale wła-
śnie wtedy okazało się, że Carrie jest w ciąży i całkiem wyleciało mi to z głowy.
– Się rozumie – odparł Nick.
– Nie żartuj – wymamrotał Tony, a Rob zachichotał.
– Czy jesteśmy pewni, że Rose to córka Phyllis? – zapytał Nick. – Phyllis już
nam tego niestety nie powie. Rose może być oszustką, szpiegiem szukającym ta-
jemnic firmy albo dziennikarką zbierającą materiały do demaskatorskiej publi-
kacji.
– Demaskatorska publikacja o czekoladzie? – sceptycznie stwierdził Tony. –
Dlaczego? A może dzieje się tu coś, o czym nie wiem?
– Jeśli coś jest na rzeczy, nie mam o tym pojęcia – odparł Rob.
– Możemy wszystko opowiedzieć rodzicom – zaproponował Nick.
– Lepiej najpierw ją poobserwujmy – odrzekł Rob. – Nie chcę rozdmuchiwać
sprawy, jeśli nie zrobiła nic złego.
– Twoja decyzja – podsumował Tony.
– Daj mi dwa tygodnie – poprosił Rob.
Tony miał nadzieję, że Rob zdoła coś odkryć, dzięki czemu na chwilę znajdzie
się poza centrum zainteresowania. Przynajmniej dopóki nie wymyśli, co dalej.
Lucy w końcu za niego wyjdzie, co do tego nie miał wątpliwości. Było to tylko
kwestią czasu.
Zachęcający zapach smażonego boczku sprawił, że Lucy obudziła się z uśmie-
chem na twarzy. Tony przygotowywał dla niej śniadanie, gdy zostawała u niego
na noc. Jej ulubiony zestaw zostawiał na specjalne okazje jak ta – co zresztą
zdarzało się często w ciągu kilku tygodni przed jej wyjazdem. Aż do teraz Lucy
nigdy nie zastanawiała się, jak miły był to gest. Nie mogła powstrzymać się
przed myślą, że go nie doceniała.
Otworzyła oczy i spojrzała na zegar. Zamrugała kilka razy, myśląc, że wzrok
spłatał jej figla. Jedenasta trzydzieści? Niemożliwe! Spała prawie osiemnaście
godzin. Jej telefon, który leżał na stoliku nocnym, zabuczał. Dostała nowego ese-
mesa. Przekręciła się i sięgnęła po aparat. A niech to! Sześć esemesów. Wszyst-
kie od matki.
Wczoraj wieczorem wybrała tchórzliwe rozwiązanie. Wysłała matce wiado-
mość, że nie potrzebuje transportu z lotniska i że zostaje w Chicago nieco dłu-
żej, niż zamierzała. „Jak długo i z kim?”, zapytała natychmiast matka. Kusiło ją,
by odpowiedzieć: „Z panem nigdy-by-się-nie-ożenił-z-kobietą-taką-jak-ja, pocałuj
mnie w tyłek”. Jednak po zastanowieniu uznała, że przelotne uczucie satysfakcji
nie jest tego warte. Im mniej matka na razie wie, tym lepiej. Odpowiedziała
więc: „U przyjaciółki, nie wiem, jak długo, później ci wyjaśnię”.
Teraz wytoczyła się z łóżka i poszukała wzrokiem ubrań. Po chwili przypo-
mniała sobie, że Tony zaproponował, że je upierze. Pewnie zapomniał wyjąć je
z suszarki. Chwyciła więc jego flanelowy szlafrok wiszący, jak zawsze, na
drzwiach szafy od wewnątrz. Zapach mydła i płynu po goleniu leciutko drażnił jej
nos, gdy wkładała go na biały podkoszulek, który dał jej wczoraj. O ile podkoszu-
lek był tak olbrzymi, że sięgał prawie do kolan, o tyle szlafrok ledwo zakrywał
brzuch.
Ponieważ dziecko wykonywało akrobacje na pęcherzu, pierwsze kroki skiero-
wała do toalety. Tony zawsze trzymał jej jaskraworóżową szczoteczkę do zębów
w szufladzie toaletki, ale pewnie dawno ją wyrzucił. Otworzyła szufladę i wes-
tchnęła, widząc, że leży ona obok pasty do zębów, jej ulubionej. Jak mógł o tym
pamiętać?
Umyła zęby, palcami ułożyła włosy. Zawsze lubiła krótkie, ale jej obecna fryzu-
ra à la rozczochrana chłopczyca była o wiele praktyczniejsza, wiedziała też, że
podoba się Tony’emu. Ponadto im mniej będzie zajmować się sobą, tym więcej
czasu poświęci dziecku.
Wiedząc o czekającej ich rozmowie, weszła do kuchni lekko zdenerwowana.
Gdy zobaczyła, kto stoi przy kuchni, zastygła w drzwiach, gorączkowo myśląc,
czy udałoby się jej wrócić do sypialni. Jednak matka Tony’ego najwyraźniej miała
oczy z tyłu głowy.
– Dobrze spałaś? – zapytała i, nadal nie patrząc na Lucy, przekładała widelcem
chrupiące kawałki boczku z patelni na papierowy ręcznik. Na kuchennym blacie
stał talerz ze złotą grzanką zrobioną z grubego chrupiącego włoskiego chleba.
Identyczną, jaką Tony robił dla niej.
– Gdzie Tony? – zapytała Lucy. I co u licha tutaj robisz, przygotowując dla mnie
śniadanie?
– Wyszedł – odparła matka Tony’ego. We wsuwanych butach na płaskim obca-
sie była mniej więcej wzrostu Lucy, ale na tym podobieństwa się kończyły.
– Kiedy?
– Jakieś pół godziny temu. – Wyłożyła boczek na talerz, odwróciła się do Lucy
i rzuciła jej przelotne spojrzenie. – Mam nadzieję, że jesteś głodna.
Potem podała talerz Lucy, której drżały ręce. Nawet jeśli matka Tony’ego to
zauważyła, okazała się na tyle uprzejma, że nie skomentowała tego głośno.
– Siadaj i jedz póki gorące.
Lucy posłusznie usiadła. Wyglądało na to, że koszmary nocne właśnie się speł-
niają. Stoi twarzą w twarz z matką mężczyzny, którego dziecko nosi, jest z nią
sam na sam, a na dodatek w jego T-shircie i szlafroku.
– Chyba powinnam zadzwonić po Tony’ego – rzekła Lucy, poprawiając szlafrok
na brzuchu.
– A może byśmy przez chwilę same porozmawiały? – zaproponowała matka
Tony’ego i usiadła. – Chciałabym dowiedzieć się czegoś bliżej o mojej przyszłej
synowej.
O mój Boże, wyjaśnienia rozbawią wszystkich do łez.
– Opowiedz mi o sobie. Jak poznałaś mojego syna?
– Poznaliśmy się w barze, gdzie pracowałam – odrzekła i na tym poprzestała.
Gdy matka Tony’ego zrozumiała, że to było wszystko, co Lucy zamierzała po-
wiedzieć, zapytała:
– Jak długo z sobą chodzicie?
– Proszę pani…
– Mów mi Sarah. Albo mamo. Jak wolisz.
Mamo. Na pewno nie jest na to gotowa.
– Nie chciałabym, żebyś źle mnie zrozumiała. Ja i Tony nie jesteśmy… byliśmy
zawsze tylko przyjaciółmi. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nie przyjechałam,
żeby przeszkodzić mu w ślubie. Nie wiedziałam nawet, że tego dnia miał być
ślub. Chciałam powiedzieć mu o dziecku i wrócić na Florydę.
– A co Tony na to? – spytała Sarah z rozbawieniem.
Lucy zaczęła wiercić się na krześle.
– Powiedzmy, że musimy wiele kwestii wypracować.
– Innymi słowy, mam pilnować swojego nosa – podsumowała Sarah, bardziej
ubawiona, niż zła.
– Sarah, mogę tylko wyobrazić sobie, co o mnie myślisz. Ty i cała twoja rodzi-
na.
– Lucy… mogę tak się do ciebie zwracać?
– O-oczywiście. Jak najbardziej.
– Masz na to moje słowo, że każdy, kto zobaczył twoją twarz, gdy weszłaś do
salonu, wiedział, że byłaś tak samo zszokowana na nasz widok, jak my na twój.
Natomiast, widząc reakcję mojego syna, sądzę, że musi was łączyć bardzo
skomplikowany związek.
Nie miała o tym pojęcia.
– Nie musisz na to odpowiadać – zapewniła Sarah. – Dla mnie przede wszyst-
kim liczy się to, że powstrzymałaś Tony’ego przed poślubieniem tej okropnej ko-
biety.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Okropna kobieta? Lucy zamrugała oczami.
– Nie lubiłaś Alice?
– Nikt jej nie lubił. Jeśli mam być szczera, to chyba nawet Tony za nią nie
przepadał. Ani ona za nim.
– Co? To dlaczego zamierzali się pobrać?
– Właśnie, wszyscy się nad tym głowili. Zakładaliśmy, że jest w ciąży.
Lucy z wrażenia wstrzymała oddech, a żołądek podszedł jej do gardła. Nie
przyszło jej do głowy, że Alice też może być w ciąży. To tłumaczyłoby pośpieszny
ślub. Choć ryzyko, że kolejne kobiety Tony’ego przypadkowo zaliczyły wpadkę,
nie wydawało się wysokie.
– Czy to możliwe? – zapytała Lucy przerażona.
– Kiedy zobaczyłam, jak w przeddzień ślubu pije szampana, podeszłam do niej
i zapytałam. Nie była.
Dzięki Bogu.
– Też poczułam ulgę. Sprawiała wrażenie pozbawionej instynktu macierzyń-
skiego – stwierdziła Sarah.
– Nie wszyscy nadają się na rodziców – zauważyła Lucy. – Niektórzy są zbytni-
mi egoistami.
– Niektórzy na pewno. Ale nie ty, wiem to.
Lucy położyła rękę na brzuchu, na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech zado-
wolenia.
– To dziecko jest dla mnie wszystkim.
– Wiesz, czy to chłopiec, czy dziewczynka?
Potrząsnęła głową.
– Czuję jednak, że to chłopak.
– Kiedy byłam w ciąży z Tonym, wiedziałam, że urodzi się chłopiec. Czy po-
znasz płeć przed narodzinami?
– Początkowo chciałam, ale teraz wolę, żeby to była niespodzianka. Tak długo
czekałam, więc kolejne trzy miesiące nie zrobią różnicy.
– Też lubię niespodzianki – odparła Sarah. – w większości przypadków.
Czy nieślubny wnuk również do nich należy?
– Czuję się nieco zakłopotana.
– Słucham?
– Masz wszelkie powody, żeby mnie nie lubić lub przynajmniej mi nie ufać,
a jesteś dla mnie miła.
Wydawało się, że jej uwaga rozbawiła Sarah.
– Czy Tony mówił ci, że byłam w czwartym miesiącu ciąży, kiedy wyszłam za
mąż?
Lucy zaprzeczyła.
– Moi teściowie przyjechali do Chicago prosto z Włoch. Byli bardzo konserwa-
tywni – ciągnęła Sarah – i kiedy okazało się, że jestem w ciąży, byli wściekli. Nie
tylko odmówili sfinansowania ślubu, ale mój mąż musiał ich błagać, żeby w ogóle
wzięli w nim udział.
– W końcu przyszli?
– Tak, ale patrząc wstecz, właściwie tego żałuję. Zachowywali się wobec mnie
wrogo, upokorzyli mnie przed rodziną i przyjaciółmi. Czułam się nieswojo.
Pierwszy rok małżeństwa powinien być najszczęśliwszym okresem w moim ży-
ciu, tymczasem czułam się nieszczęśliwa i samotna.
– Ale potem zmieniło się na lepsze, prawda?
– Musiało minąć kilka lat. W końcu ja i Angelica zostałyśmy nawet przyjaciół-
kami. Okazało się, że mamy z sobą wiele wspólnego. Obie uwielbiamy gotować,
obie urodziłyśmy się we Włoszech, choć moja rodzina pochodzi z północy.
To wyjaśniało jasne włosy i karnację. I oznaczało, że Tony to stuprocentowy
Włoch.
– To smutne, że tyle lat straciłyśmy na niesnaski. Przyrzekłam sobie, że jeśli
jako matka znajdę się w podobnej sytuacji, najpierw zadam sobie trud, żeby ko-
goś poznać, zanim zajmę stanowisko. I właśnie to teraz robię.
– Dziękuję.
Lucy nie należała do płaczliwych osób, ale w tym momencie oczy piekły ją od
łez. Dobrze wiedzieć, że ma sprzymierzeńca, nawet jeśli Sarah stanowi wyjątek
wśród wrogów.
– Skoro już wszystko wyjaśniłyśmy – Sarah podsunęła talerz do Lucy – to jedz!
Jesteś chuda jak szczapa.
– Wiem, że jestem zbyt szczupła – odezwała się Lucy, a jej policzki poczerwie-
niały ze wstydu. Z powodu dziecka starała się zdrowo odżywiać. Niestety jedze-
nia, a już szczególnie tego zdrowego, brakowało w domu matki. Z kolei Lucy, nie
mając pracy, nie miała też pieniędzy.
– Nie martw się, zamierzam cię utuczyć – stwierdziła Sarah. – Tak jak tylko
prawdziwa włoska matka potrafi.
Dla odmiany było miło, że ktoś się o nią troszczy. Miała też nadzieję, że zosta-
ną przyjaciółkami, choć to oznaczałoby zwierzenia, których nikt z rodziny
Tony’ego nie powinien poznać. Zresztą, pewnie i tak jej nie zaakceptują. A na-
wet gorzej, mogą nie zaakceptować dziecka. A na to nie mogła pozwolić. Tak
bardzo chciała, by jej dziecko miało kochającą i troskliwą rodzinę – taką, jakiej
ona nigdy nie miała.
Około drugiej po południu, gdy Tony jechał do domu, został wezwany przez
dziadka. Kiedy udzielał audiencji, należało grzecznie się na niej stawić. Tak więc
Tony znalazł się w gabinecie dziadka, gdzie czekał go zapewne surowy wykład.
Co do tematu – to nie był pewien. Mógł on bowiem dotyczyć najrozmaitszych
kwestii.
Nonno siedział jak zwykle w fotelu i patrzył na park. Jego kościste dłonie spo-
czywały na kolanach. Przeciętnemu obserwatorowi wydawał się niegroźny. Ła-
godny staruszek z błyskiem w oku. Tony znał jednak prawdę. Mimo delikatnej
kondycji fizycznej nonno miał umysł ostry niczym brzytwa i trzymał rodzinę że-
lazną ręką. Ojciec Tony’ego i jego bracia chcieli wierzyć, że to oni sprawują wła-
dzę, ale była to iluzja. To nonno pociągał za sznurki. Czasami Tony zastawiał się,
jak jego ojciec zdołał zachować zdrowe zmysły, chodząc przez wszystkie lata na
pasku tego starca.
– A więc ślub przerwała jakaś dziewczyna. – Nonno zmierzał prosto do celu. –
Czy nosi twoje dziecko?
– Tak.
– Jesteś pewien?
– Wierzę Lucy. Jest godną zaufania przyjaciółką.
Nonno mrugnął powieką.
– Wydaje się, że czymś więcej.
– Wiem, że może to tak wyglądać…
– Czy to chłopiec?
– Jeszcze nie wiemy, ale Lucy tak sądzi.
Nonno z zadumą pokiwał głową.
– Jeśli ma rację, możesz stać się bardzo bogatym człowiekiem.
– Jest tylko mały problem. Lucy nie chce za mnie wyjść.
Wydawało się, że wiadomość rozbawiła dziadka.
– Czy powiedziała dlaczego?
– Nie chce, żeby rodzina myślała, że celowo zaszła w ciążę.
– A było tak?
– Nie, do diabła. To nie w jej stylu.
– Więc kiedy wszyscy w rodzinie poznają prawdę, problem zniknie, prawda?
– Tak, to powinno załatwić sprawę.
– Ta kobieta, czy ona cię kocha?
Technicznie rzecz biorąc, dziadek nigdy nie powiedział Tony’emu, że musi ko-
chać matkę dziecka albo ona jego, aby odziedziczyć pieniądze. Powiedział tylko,
że muszą wziąć ślub.
– Nasz związek z Lucy jest inny. Jesteśmy przyjaciółmi.
Nonno uniósł brwi po raz kolejny.
– Czy sugerujesz, że to niepokalane poczęcie?
– Oczywiście, że nie. My tylko…
Tylko co? Zabawialiśmy się? O Boże, właśnie relacjonuje własne życie seksu-
alne dziewięćdziesięciodwuletniemu dziadkowi. Już niżej nie można upaść, a jeśli
nie będzie uważał, zaraz zaczną omawiać kwestię jego męskości.
– Znasz zjawisko przyjaźń plus seks?
– Nie jestem aż tak stary – odparł nonno ubawiony i dodał: – Czyli jest na tyle
dobra, żeby z nią sypiać i mieć dziecko, ale nie na tyle, żeby się z nią ożenić?
Michelle Celmer Cena namiętności Tłumaczenie: Edyta Tomczyk
ROZDZIAŁ PIERWSZY W ciągu dwudziestu trzech lat, dziewięciu miesięcy i szesnastu dni Lucy Bates podjęła więcej błędnych decyzji, niż przewiduje norma. Z powodu impulsywnej natury, spontanicznej ciekawości – a sporadycznie braku elementarnego zdro- wego rozsądku – znalazła się w niejednej skomplikowanej sytuacji. Jednak jej obecne zmartwienie przebiło na głowę wszystkie inne. Pamiętaj: Następnym razem, gdy wpadniesz na genialny pomysł, by odejść od faceta i przenieść się na drugi koniec kraju w nadziei, że ruszy za tobą w pogoń, daruj sobie. Tony nie tylko nie ruszył za nią w pogoń, ale znalazł sobie nową dziewczynę. Po prawie roku niezobowiązującego związku z Lucy – bez zająknięcia się nawet o kolejnym etapie – żenił się teraz z osobą niemal nieznajomą. Spotykał się z nią raptem od dwóch miesięcy, na dodatek ta nowa nie była z nim w ciąży. W przeciwieństwie do Lucy, która ponadto mogła uosabiać chodzący stereo- typ. Uboga dziewczyna, co to zakochała się w bogatym chłopaku, po czym zali- czyła wpadkę. I choć sytuacja była znacznie bardziej złożona, wiedziała, że każ- dy tak właśnie ją oceni. Nawet Tony. – Jesteśmy na miejscu – oznajmił taksówkarz, zatrzymując się przed posesją. Lucy wyjrzała przez okno. Rezydencja Carosellich, położona w jednej z naj- starszych i najbardziej prestiżowych dzielnic Chicago, nawet w tej okolicy mu- siała robić wrażenie. Wiekowa i, jak na jej gust, nieco krzykliwa. Ale bardzo okazała. Wzdłuż ulicy stały zaparkowane luksusowe samochody, a w parku po drugiej stronie jezdni bawiły się dzieci. Kiedyś Tony powiedział, że jego dziadek, twórca czekoladek Caroselli, lubił przesiadywać w biurze, w ukochanym fotelu, i obser- wować te bawiące się dzieci. Mawiał, że przypomina mu to rodzinny kraj. Miał na myśli Włochy. Podała kierowcy resztę gotówki, jaką dysponowała, i wydostała się z taksówki. Słońce świeciło, ale w powietrzu czuć było chłód. Wyczyściła swoje konto oszczędnościowe, płacąc niebotyczną kwotę za bilet z Florydy do Chicago i z powrotem na lot w niedzielę, więc odtąd musi korzystać z karty kredytowej. Jeśli przekroczy limit… cóż, coś wymyśli. Jak zawsze. Ale teraz nie chodzi już tylko o nią. Musi zacząć myśleć jak matka – przede wszystkim o dziecku. Położyła rękę na wypukłym brzuchu, wyczuła uderzenie maleńkiej stopki – w całym swoim życiu nie była tak zdezorientowana i przerażona, a jednocześnie szczęśliwa. Teraz złożyła sobie obietnicę, że jeśli tylko zdoła rozwiązać ten pro- blem, nigdy nie zrobi już niczego pod wpływem impulsu.
I tym razem zamierzała słowa dotrzymać. – Dostaniesz od niego, co zechcesz – pouczała Lucy matka, gdy rano jechały na lotnisko jej gruchotem, który sprawiał wrażenie, jakby był kupiony na złomowi- sku. – Cokolwiek ci zaproponuje za milczenie, zażądaj dwa razy więcej. Taka właśnie była matka, cała ona. – Nie poluję na jego pieniądze – odparła Lucy. – Nic od niego nie chcę. Uwa- żam tylko, że przed ślubem powinien dowiedzieć się o dziecku. – Masz zamiar popsuć mu przyjęcie zaręczynowe? – Niczego nie popsuję. Porozmawiam z nim przed przyjęciem. Nie wzięła jednak pod uwagę, że samolot się spóźni, więc teraz miała tylko dwie godziny na dotarcie do Tony’ego i z powrotem na lotnisko. W tej sytuacji musi z nim porozmawiać podczas przyjęcia. Jednak nie zamierzała robić sceny. Przy odrobinie szczęścia ludzie pomyślą, że jest jednym z zaproszonych gości. Przyjaciółką narzeczonej, na przykład. Gdyby Tony zechciał uczestniczyć w życiu dziecka, byłoby wspaniale. Gdyby dorzucił się czasem do wydatków, byłaby mu dozgonnie wdzięczna. Gdyby nie chciał mieć nic wspólnego z nią i dzieckiem, byłaby rozczarowana, ale by zrozu- miała. W końcu czy to nie ona naciskała na luźny związek? Zero zobowiązań, zero oczekiwań. – Nawet gdyby nie był zaręczony, nigdy by się z tobą nie ożenił – twierdziła matka. – Mężczyźni tacy jak on kręcą się koło kobiet takich jak my tylko w jed- nym celu. O prawdzie tej z lubością przypominała córce przy każdej nadarzającej się okazji. I miała rację. Lucy setki razy powtarzała sobie, że Tony jest dla niej za dobry, że nawet jeśli któregoś dnia zechce się ustatkować, zrobi to z kimś ze swoich kręgów. I właśnie tak postąpił. A ona może jedynie podjąć próbę posprzątania bajzlu, którego narobiła. Co oznacza odłożenie dumy na bok i zaakceptowanie pomocy finansowej, jeśli taką jej zaproponuje. A więc, pomyślała, patrząc na rozciągającą się przed nią rezydencję, teraz albo nigdy. Ze ściśniętym sercem wkroczyła na werandę i zapukała do drzwi. Nogi miała jak z waty, serce jej waliło, a gdy przez minutę lub dwie nikt się nie pojawił, zapukała ponownie. Odczekała chwilę, ale nadal nikt nie reagował. Poczuła się nieco zbita z tropu. Czy osoba, która przysłała mejla, pomyliła datę? Godzinę? A może nawet miejsce? I kto przy zdrowych zmysłach uwierzył- by w wiadomość przysłaną przez anonimowego „przyjaciela”? Ona uwierzyła. A teraz nie ma już odwrotu. Gdy spróbowała przekręcić gałkę, okazało się, że drzwi są otwarte. Teraz do listy jej wykroczeń można będzie dodać kradzież z włamaniem. Pchnęła lekko drzwi i zajrzała do środka. Nikogo nie dostrzegła, więc weszła do środka. Hol i sąsiadujący z nim salon były elegancko urządzone, dopracowa- ne w najmniejszych szczegółach. I stanowczo za ciche. Gdzie, do diabła, wszyscy się podziali?
Już miała odwrócić się i wyjść, gdy usłyszała niewyraźne dźwięki muzyki do- biegające z głębi domu. Instrumenty smyczkowe. Czyżby kwartet? Nie mogła rozpoznać melodii. Ruszyła więc tropem muzyki i weszła do imponującej jadalni utrzymanej w głę- bokich odcieniach czerwieni i złota, z tak dużym stołem, że zmieściłaby się przy nim niewielka armia. Muzyka urwała się nagle, a ona odwróciła się. Naprzeciw- ko jadalni znajdował się ogromny pokój dzienny z kamiennym kominkiem, który sięgał sufitu o wysokich sklepieniach. Pomiędzy rzędami krzeseł rozciągnięto je- dwabny chodnik… O mój Boże. To nie przyjęcie zaręczynowe. To ślub! Uderzyło ją, że wszystko jest takie oczywiste. Tradycja. Wianuszek weselnych gości siedzących na pokrytych satyną składanych krzesłach. Panna młoda o dłu- giej eleganckiej szyi i wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych. Jej luźna sukienka w odcieniu złamanej bieli, jednocześnie prosta i stylowa, odsłaniała nogi. Były tak smukłe i długie, że niemal dorównywała wzrostem Tony’emu, a ten, mając metr dziewięćdziesiąt, do niskich nie należał. A jeśli chodzi o Tony’ego… Gdy go zobaczyła, serce jej zamarło. W szytym na miarę garniturze, z zacze- sanymi do tyłu włosami wyglądał, jakby zstąpił z okładki GQ – w nonszalanckiej wersji, w stylu „jestem tak seksowny, że ubrania przy mnie bledną”. I co teraz? Czy powinna przysiąść na krzesełku i udawać, że należy do grona gości, a porozmawiać z nim po ceremonii? A może odwrócić się, wybiec z pokoju i zadzwonić później, jak radziła matka. – Lucy? – odezwał się Tony. Wyrwana z osłupienia zdała sobie sprawę, że Tony patrzy prosto na nią. Tak jak panna młoda. Właściwie to wszyscy się odwrócili i utkwili w niej spojrzenia. A niech to. Stała nieruchomo, zastanawiając się, co robić. Znalazła się tu, by porozmawiać z Tonym, a nie psuć jego ceremonię ślubną. Ale ślub już został przerwany, więc ucieczka nie wchodzi w rachubę. Dlaczego zatem nie przepro- wadzić tego, po co przyjechała? – Przepraszam – powiedziała, jakby przeprosiny mogły w takiej chwili coś zmienić. – Nie chciałam przeszkadzać. – A jednak tu jesteś – odparł Tony beznamiętnie. – Muszę z tobą porozmawiać. Na osobności. – Teraz? Właśnie się żenię, jeśli nie zauważyłaś. Tak, zauważyła. Panna młoda gapiła się to na niego, to na nią. Jej twarz zbla- dła, wyglądała, jakby miała zemdleć. A może zawsze patrzy w ten sposób? Jeśli się zastanowić, była zadziwiająco podobna do Morticii Adams. – Tony? Kto to jest? – spytała, marszcząc brwi. – Nikt ważny. – Słowa te bardzo Lucy zabolały. Przy optymistycznym założeniu Tony odwoła je bardzo szybko, choć niespecjalnie pomoże to w zaistniałej sytu- acji.
– Cokolwiek masz mi do zakomunikowania, możesz powiedzieć tu – wycedził Tony. – Przed moją rodziną. To nie jest dobry pomysł. Jednak rozpoznała tę sztywną postawę, to niewzru- szone spojrzenie. Nie zamierzał ustąpić. Cóż, jeśli naprawdę tego sobie życzy… Uniosła głowę, wyprostowała się, rozpięła kurtkę i odsłoniła brzuch, który wy- pychał jej dopasowany T-shirt, po czym skuliła się pod wpływem chóralnego wes- tchnienia, jakie przerwało ciszę i odbiło się echem od wyłożonych aksamitem ścian. Do końca życia nie zdoła zapomnieć tego odgłosu ani min obecnych. Jeśli Tony chciał wprawić w zakłopotanie Lucy lub ją upokorzyć, obróciło się to prze- ciwko niemu. To panna młoda wyglądała na upokorzoną. – Czy to twoje? – zapytała, a Tony spojrzał na Lucy pytająco. Zmierzyła go po- sępnym wzrokiem i odrzekła: – A jak myślisz? Tony zwrócił się do narzeczonej i powiedział: – Tak mi przykro, Alice, ale daj mi chwilę, muszę porozmawiać z moją… z Lucy. – Podejrzewam, że potrwa to nieco dłużej niż chwilę – stwierdziła Alice głucho. Z długiego i nieco szponiastego palca zsunęła pierścionek z brylantem, oznaj- miając: – A coś mi mówi, że już nie będę go potrzebować. – Alice… – Kiedy zgodziłam się wyjść za ciebie, nikt nie wspomniał, że częścią naszego układu jest ciężarna kochanka. Przerwijmy to, póki czas, dobrze? Zachowajmy resztki godności. Czyżby ten ślub tylko tyle dla Alice znaczył? Układ? Wyglądała na upokorzoną i zirytowaną, ale czy cierpiała? Niespecjalnie. Lucy patrzyła, jak bawi się pier- ścionkiem. Sprawiała wrażenie, że ma ochotę wydrapać nowo przybyłej oczy. Z kolei Tony nie zamierzał Alice nic tłumaczyć, a Lucy odniosła wrażenie, że wy- rządziła mu przysługę, choć wątpiła, że jej za to podziękuje. Zapewne nigdy jej tego nie wybaczy. Alice próbowała oddać mu pierścionek, ale potrząsnął głową. – Zatrzymaj go w ramach przeprosin – powiedział. Biorąc pod uwagę rozmiary kamienia, musiały to być co najmniej pięciocyfro- we przeprosiny. W sumie dzięki nagrodzie pocieszenia Alice nie wyszła na tym najgorzej. Ukryła w dłoni pierścionek, akceptując porażkę z dużą dozą wdzięku. Lucy na- prawdę jej współczuła. – Idę po rzeczy. Kobieta w bliższym rzędzie, matka Tony’ego, którą Lucy znała ze zdjęć, ze- rwała się z miejsca. Mimo dziesięciocentymetrowych obcasów ledwie sięgała niedoszłej synowej do ramienia. – Alice, pozwól, że ci pomogę – powiedziała, obejmując ją i wyprowadzając z pomieszczenia. Spojrzenie rzucone Lucy mówiło: Tylko poczekaj, jak wpad- niesz w moje ręce. Jeszcze jeden głupi postępek, którego może pożałować. Jej relacja z babcią
dziecka została zaprzepaszczona. W świecie Lucy takie rzeczy były na porządku dziennym, ale członkowie rodu Carosellich byli kulturalni i wytworni, a teraz już na własne oczy widziała, że i z całkiem innej ligi. Matka miała rację. Z chwilą, gdy Alice zniknęła, cisza ustąpiła szeptom. Lucy nie mogła usłyszeć słów, ale miała wyobraźnię. Mężczyzna, w którym rozpoznała ojca Tony’ego, podszedł do syna i ujął go za rękę, by z nim porozmawiać. Pod względem fizycznym wszystko ich różniło. Tony był wysoki, szczupły i wysportowany, natomiast ojciec – niższy i przysadzi- sty. Wyjątek stanowiły nosy – które podobnie jak u większości członków rodu – były identyczne. Po kilku krótkich ostrych słowach starszy Caroselli opuścił ja- dalnię, udając się za żoną, przedtem jednak rzucił Lucy krótkie ostre spojrzenie. Tony podszedł do niej z nieodgadnioną miną. Wyglądał jednak tak dobrze, że poczuła ucisk w sercu. Miała ochotę wziąć go w ramiona i objąć ze wszystkich sił. Nie możesz go mieć. Na początku znajomości uznawała to za zaletę – jego emocjonalna niedostępność bardzo ją pociągała. Głupio wierzyła, że ponieważ nigdy nie pozwoliła sobie na miłość, nic jej nie grozi. A gdy z czasem zdała sobie sprawę, co się z nią dzieje, było już za późno. Zakochała się w nim. Ale gdyby jakimś cudem zamierzał wziąć ją w ramiona i wyznać miłość, to był właściwy moment. Zamiast tego zacisnął palce na jej ręce i odezwał się napię- tym głosem: – Idziemy. – Dokąd? – Gdziekolwiek – mruknął, spoglądając na gości, którzy teraz w małych gru- pach obserwowali rozwój akcji z ciekawością. Czyż nie mówił jej setki razy, jak bardzo wścibską ma rodzinę, jak bardzo pragnie, by każdy pilnował własnego nosa? Czy mogła wybrać gorsze miejsce? Grymas na twarzy Tony’ego był tak stanowczy, że mogła co najwyżej starać się nadążyć za jego zamaszystym krokiem, podczas gdy on na wpół wyprowadził, a na wpół wyciągnął ją z domu i doholował do samochodu. Otworzył drzwi od strony pasażera, potem zajął miejsce kierowcy, ale nie włączył silnika. Czekała na wybuch gniewu, tymczasem on wybuchnął śmiechem. Patrzyła na niego, jakby postradał zmysły, i chyba miała rację. Pojawiła się ni- czym boska interwencja dokładnie w chwili, gdy właśnie miał popełnić najwięk- szy błąd swojego życia. A gdy odwrócił się i ją zobaczył, pomyślał: Chwała Bogu, nie muszę tego robić. – Co ci jest? – zapytała Lucy, przy czym wyglądała tak, jakby poważnie martwi- ła się o jego stan umysłowy. Nie mógł mieć jej tego za złe. Od czasu, gdy odeszła, podejmował same nie- przemyślane, a czasem i irracjonalne decyzje. Jak propozycja układu złożona Ali- ce zaledwie po miesiącu znajomości. Nie byli w sobie zakochani, ale ona pragnę- ła dziecka, a on potrzebował męskiego potomka. Wobec perspektywy trzydzie-
stomilionowego spadku kto winiłby go za to kompromisowe rozwiązanie? Ale teraz wiedział już, jak wielki byłby to błąd. Gdy rozległy się dźwięki mar- sza weselnego i zobaczył nadchodzącą narzeczoną, zdał sobie sprawę, że nie dość, że jej nie kocha, to nawet nie za bardzo ją lubi, i chociaż mają tolerować się nawzajem tylko przez rok, będzie to o rok za długo. Kryzys został zażegnany dzięki Lucy. Jak to jest, że zawsze pojawia się, gdy jej potrzebuje? Stanowiła jego głos rozsądku, gdy zachowywał się jak bęcwał. A ostatnio, szczególnie odkąd odeszła, stał się niekwestionowanym królem bę- cwałów. Pochylił się nad jej brzuchem. – Czy dlatego odeszłaś? Przygryzła wargę i przytaknęła. – Czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego po prostu mi nie powiedziałaś? Unikała jego wzroku, zaciskając palce na kolanach. – Przyznaję, źle to wszystko rozegrałam. Nie jestem tu dlatego, że czegoś od ciebie oczekuję. Nie przyjechałam też, żeby udaremnić twój ślub. Zjawiłam się tylko w złym momencie. – A więc dlaczego przyjechałaś właśnie teraz? – Doszły mnie słuchy, że się żenisz i pomyślałam, że powinieneś wcześniej do- wiedzieć się o dziecku. Ale nie miałam pojęcia, że ślub ma być dzisiaj. Dostałam informację o zaręczynach. To by wyjaśniało jej zszokowane spojrzenie, gdy zdała sobie sprawę, w co wdepnęła. – Informację od kogo? – A czy to naprawdę ma znaczenie? Przysięgam, chciałam tylko z tobą poroz- mawiać. Lucy nie szukała kłopotów – do diabła, nie miała mściwej natury – a jednak z kłopotami często musiała się mierzyć. I choć miał najświętsze prawo, żeby być na nią zły, to gdy zobaczył, jak stała z ustami otwartymi ze zdziwienia, instynk- townie chciał chwycić ją w ramiona i przytulić. – Więc mów. Dlaczego nie poinformowałaś mnie wcześniej? – Wiem, że powinnam – przyznała, bawiąc się suwakiem kurtki – tylko nie chciałam…, żebyś myślał, że zaliczyłam celowo wpadkę, żebyś czuł się wobec mnie zobowiązany. Nawet nie jestem pewna, jak do tego doszło. Przecież za- wsze bardzo uważaliśmy. – Od razu wyjaśnijmy sobie jedno – odezwał się. – Wiem, że nie mogłabyś zro- bić czegoś tak podłego. Znam cię, to po prostu nie twój styl. Fatalnie tylko, że mi nie powiedziałaś o dziecku. – Wiem. Nie winię cię, że jesteś zły. – Nie jestem zły… tylko zawiedziony. Przygryzła wargę, łzy zakręciły się w jej oczach. – Naprawdę mi przykro. Mam wyrzuty sumienia z powodu twojej narzeczonej. – Alice nic nie będzie. Tony starał się przekonać samego siebie, że wszyscy mylili się co do niej, bo
w głębi duszy wiedział, że okazałaby się okropną żoną, a jeszcze gorszą matką. To roszczeniowa materialistka, skoncentrowana wyłącznie na sobie. Godzinami mogła mówić o modzie i swojej karierze modelki, a on, choć próbował udawać zainteresowanie, często wyłączał się i nie słuchał. Ale miała też zalety. Była atrakcyjna, miała niezłe poczucie humoru, no i seks był okej, choć nigdy nie tworzyli prawdziwego związku. Nie tak jak w przypadku jego i Lucy. Z Alice nic go nie łączyło. Ona lubiła teatr, on wolał dobre filmy z ro- dzaju „zabili go i uciekł” – im więcej akcji, tym lepiej. Ona była kociarą, on – alergikiem. Była weganką, on miłośnikiem schabowego z ziemniakami. Słuchała newage’owego hipisowskiego popu, on puszczał sobie klasycznego rocka. Im głośniej, tym lepiej. Nie było mniej pasującej do siebie pary. – Kochasz ją? – spytała Lucy. – Nasz związek jest… był skomplikowany. Łudził się, że coś się wydarzy, zanim będzie za późno. Nawet nonno, który od lat starał się zmusić go do ożenku i posunął się do tego, że próbował przekup- stwa, zapisując mu trzydzieści milionów dolarów w spadku, odmówił pojawienia się na ślubie. – Powinnaś mieć do mnie trochę zaufania – stwierdził. – Powinnaś powiedzieć mi prawdę i coś byśmy wymyślili. – Popełniłam błąd, ale chcę wszystko naprawić. Czyżby? A może po powrocie do domu któregoś dnia za rok lub dwa stwierdzi, że znów dała nogę?
ROZDZIAŁ DRUGI Tony miał tyle pytań, tyle rzeczy chciał powiedzieć, że nie wiedział, od czego zacząć. Pamiętał szok, jakiego doznał, gdy kilka miesięcy temu od współlokator- ki dowiedział się, że Lucy wróciła na Florydę. Była bardzo skrytą osobą i prze- ważnie nie miał pojęcia, co dzieje się w jej głowie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo za nią tęsknił, jak bardzo cenił ich przyjaźń. Może dlatego jej odejście było dla niego takim ciosem. W ciągu ostatnich trzydziestu lat robił, co mógł, by unikać huśtawek emocjonalnych. Ktoś zapukał w szybę, a Tony prawie dostał zawału. Okazało się, że to kuzyn Nick. Chryste, minęło zaledwie dziesięć minut, a już ktoś z rodziny musiał się wtrącić. Podejrzewał, że Christine i Elana, jego młodsze siostry, maczały w tym palce. Tony opuścił szybę: – O co chodzi? Nick pochylił się i zapytał: – Wszystko w porządku? – Lucy, pamiętasz Nicka? – spytał Tony. – Cześć, Lucy – przywitał się Nick, posyłając jej olśniewający uśmiech. – Przyj- mijcie ode mnie, jako pierwszego, gratulacje. Tony zauważył błysk ciekawości w oczach Nicka i już wiedział, o czym kuzyn myśli. Zastawia się, czy Tony ma jeszcze szansę na trzydzieści milionów dola- rów. On i Rob zrezygnowali ze spadku, aby ratować swoje małżeństwa. Ale Tony nie musiał nic ratować, choć powinien poślubić Lucy. Takie były zasady gry usta- lone przez nonna. – Moja żona też jest w ciąży – Nick zwrócił się do Lucy. – Znamy już datę: dwu- dziestego pierwszego września. – U mnie początek czerwca – odparła Lucy, a Tony widział, jak Nick liczy w myślach. Lekki ruch głową i zmarszczone czoło świadczyły o wyciągnięciu identycznego wniosku: Lucy wiedziała o dziecku, zanim wyjechała. – Myślałem, że to kolejny nudny ślub – stwierdził Nick z szerokim uśmiechem – ale przebiłeś nawet ślub siostry, kiedy ojciec wdał się w bójkę z chłopakiem mamy. To wyróżnienie Tony z chęcią by sobie darował. – A co z Alice? – spytał Tony. – Carrie odwiezie ją do domu. Aha, mam ci przekazać, żebyś się wyniósł, za- nim wyruszą. Carrie była żoną Roba i najlepszą przyjaciółką Alice. To ona ich sobie przed- stawiła, czego pewnie w tej chwili gorzko żałuje. Gdyby mógł wyciąć te dwa mie- siące ze swojego życia, gdyby mógł cofnąć czas, pojechałby za Lucy na Florydę,
przekonał do powrotu i zaopiekował się nią. Stworzyliby rodzinę, nawet jeśli nie w tradycyjnym sensie. Cóż, mądry Włoch po szkodzie. – Carrie chce także wiedzieć, czy Alice zostawiła u ciebie jakieś rzeczy – dodał Nick. – Nie sądzę, ale sprawdzę. Alice była u niego tylko kilka razy. Już sam ten fakt świadczył o tym, że pomysł ze ślubem był szalony. – Zrób to szybko – odparł Nick. – Za dwa dni chce wracać do Nowego Jorku. – Na dobre? – O ile wiem, to tak. Tony nie zamierzał wypędzać jej z Illinois, ale dzięki tej decyzji nie będzie mu- siał jej widywać. Frontowe drzwi rezydencji nonna otworzyły się i ludzie zaczęli wychodzić na werandę. Na szczęście nie było wśród nich Alice. Ani jego sióstr. – Pojedźmy do mnie – zwrócił się Tony do Lucy. Skinęła głową, zerkając z niepokojem na drzwi. – Pogadamy później – powiedział do Nicka, który wyprostował się i gestem po- kazał „zdzwońmy się”. Ród Carosellich znany był z dwóch rzeczy: czekolady i skłonności do plotek. Tony, jeśli miał być szczery, nie trawił żadnej z nich. Chciał wydostać się spod lupy. Chciał wolności i życia – prywatnego oraz zawodowego – według własnego pomysłu. A trzydzieści milionów było do tego przepustką. Zapalił silnik i ruszył. – To… dziwne – zauważyła Lucy, a on zerknął na nią. Musiał stoczyć z sobą walkę, by nie wziąć jej za rękę, by jej nie dotknąć. Jednak nie był to odpowiedni moment. – Co? – Myślałam, że po tym, co zrobiłam, twoja rodzina mnie znienawidzi. Tymczasem rodzina Tony’ego nie była szczególnie ciepło nastawiona do Alice. Właściwie nikt, z wyjątkiem Roba. Nie dalej jak wczoraj usłyszał, jak jego sio- stra Alana w rozmowie z matką nazwała Alice strzygą. – Zostawmy moją rodzinę na boku – odparł. – Musimy porozmawiać o dziecku. I o nas. – Masz rację. Zadowolony, że się z nim zgadza, ciągnął rozmowę, choć nadal był w stanie umiarkowanego szoku. – Czy ty i dziecko jesteście zdrowi? – Czuję się świetnie, a ono się rusza i kopie, jak powinno. – Chłopiec? Cień uśmiechu przemknął po jej twarzy. – Albo dziewczynka. Chociaż mam silne przeczucie, że to chłopak. To by się świetnie składało. – Gdzie twoja walizka? – Przyleciałam bez bagażu. Nie planowałam długiego pobytu. Właściwie… –
Z kieszeni kurtki wyjęła telefon i spojrzała na wyświetlacz. – Niedługo muszę wracać na lotnisko, więc nie mamy wiele czasu. W pierwszej chwili myślał, że żartuje. Czy naprawdę wierzyła, że pozwoli jej znów odejść? Może tego nie planowali, ale teraz czuje się za nią odpowiedzialny, więc na razie Lucy nie uwolni się od niego. A jeśli urodzi się chłopiec, jego tata stanie się bardzo bogatym człowiekiem. No, o ile jego mama za niego wyjdzie. Brzmiało to logicznie, tylko że Lucy, tak jak i on, nie lubiła związków. Chyba na- wet bardziej od niego. – Masz bilet? – A gdy przytaknęła, zapytał: – Mogę zobaczyć? Z wyrazem zdziwienia wyjęła złożoną kartkę z saszetki, prawie całkiem ukry- tej pod krągłością brzucha. Odkąd ją poznał, zawsze nosiła rzeczy osobiste w sfatygowanym plecaku, który wyszukała w pracy, wśród rzeczy porzuconych przez klientów, albo w przytwierdzonej do pasa saszetce. Nigdy nie widział, by nosiła konwencjonalną torebkę. W ogóle w przypadku Lucy trudno używać sło- wa „konwencjonalny”. Gdy podała mu kartkę, przedarł ją na pół. – Och, jakie to dramatyczne – skwitowała. – Zdajesz sobie oczywiście sprawę, że mogę to ponownie wydrukować? Zgniótł papier i rzucił go na tylne siedzenie. – Możesz to nazwać symbolicznym gestem. – A co to ma symbolizować. – Nie wracasz na Florydę. Zamrugała oczami ze zdziwienia. – Czyżby? Gdzie się podzieję? Moja współlokatorka przeniosła się do Ohio. Poza tym nie mam pracy. – Zamieszkasz ze mną. A jak tylko załatwimy formalności, wyjdziesz za mnie. Jeśli tak według Tony’ego wyglądają oświadczyny, nic dziwnego, że jest sin- glem. Nawet nie był zainteresowany, czy ona się zgadza. Wydał polecenie. – Dlaczego miałabym to zrobić? – zapytała. – Ze względu na dobro dziecka – odparł. Zła odpowiedź, koleś. Nie tylko wylał dziecko z kąpielą, ale i wanienkę rozbił na kawałki. Cóż, bez owijania w bawełnę zakomunikował, że ożeni się z nią wy- łącznie dla dobra dziecka. Dlaczego po prostu nie poda jej cykuty? – To raczej marny pomysł – odezwała się, a jego zmarszczone brwi mówiły, że ma inny pogląd. – Wcale nie – odparł twardym tonem. – Jeśli za ciebie wyjdę, potwierdzę, co wszyscy myślą. Że celowo zaszłam w ciążę, aby cię złapać na dziecko. Tak właśnie było w przypadku matki Lucy. Podczas krótkiego związku jej wy- branek zapomniał co prawda wspomnieć o żonie i dzieciach, potem zaś nie za- mierzał być ojcem dla swojej nieślubnej córki. Przesyłał raz w miesiącu czek, ale gdy zmarł trzy lata później, ten łatwy zysk i nadzieje Lucy, że go pozna, umarły wraz z nim.
– Dopilnuję, żeby do wszystkich dotarło, że nie o to chodziło – zapewnił Tony. Gdyby to było takie proste. – Ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć. – Jego zmarszczone czoło mówiło, że staje się irytująca. – Nie mogę wyjść za ciebie. – A zgodzisz się zostać ze mną? Przynajmniej do czasu narodzin dziecka? – Nie mogę. Z jego miny odczytała, że uważa ją za upartą i może trochę miał rację. Ale czy można ją winić? Sprawa była prosta. Kochała Tony’ego, a on tylko czuł się zobo- wiązany. Wspólne mieszkanie byłoby bolesne, ale poślubienie go – torturą. Ślub jedynie dla dobra dziecka wydawał się smutny i żałosny. Może gdyby byli u nie- go, wziąłby ją w ramiona i powiedział, że czuł się samotnie i podle, gdy odeszła. Oczywiście, podałby bardzo logiczny – nie wspominając o romantycznym – po- wód, że nie pojechał za nią. Ale gdyby babcia miała wąsy… Tony skręcił w ulicę, przy której mieszkał, i znalazł wolne miejsce koło bloku. Za pierwszym razem, gdy ją tu przywiózł, była lekko zszokowana. Wszystko, co wiązało się z Tonym, biło po oczach bogactwem i klasą. Jeździł luksusowym au- tem, pijał najlepszą szkocką, miał szafę pełną markowych ubrań, ale mieszkał w nijakim mieszkaniu w równie przeciętnym budynku, przy ulicy, która wydawa- ła się jedną z najnudniejszych w Chicago. Ale po co – wyjaśnił – miałby płacić krocie na mieszkanie, w którym prawie nigdy nie przebywa? Dawniej, gdy wchodzili do budynku, trzymał ją za rękę. Często podczas jazdy windą dotykał nie tylko jej dłoni, ale nie tym razem. Poczuła z tego powodu ulgę i rozczarowanie. Po nomadycznej przeszłości nauczyła się nie przywiązywać do miejsc, ale gdy Tony otworzył drzwi i weszła do mieszkania, poczuła ucisk w gardle. Tak wiele cudownych wspomnień wiązało się z tym miejscem. W pewnym monecie zaczęła traktować je jak drugi dom i oszukiwała siebie, myśląc, że może w głębi duszy on też chce, by dzieliła z nim tę przestrzeń. Tony zamknął drzwi, a gdy dotknął jej ramienia, serce w niej zamarło. Jednak tylko pomógł jej zdjąć kurtkę, którą rzucił potem na oparcie sofy. Po chwili wylą- dowała na niej jego marynarka, a na samej górze – krawat. – Chcesz się czegoś napić? Mam sok i dietetyczną kolę. Mogę też zrobić her- batę. – Wystarczy woda – odparła. Stolik do kawy zasłany był gazetami, niebieski jedwabny krawat leżał na opar- ciu obitego skórą krzesła. Mieszkanie wypełniały typowo męskie meble. Skóra, metal, szkło i niczym nieprzykryte drewniane podłogi. Myślała, że może coś zmieniło się przez cztery miesiące, gdy jej tu nie było, ale wszystko wyglądało identycznie. Nie dostrzegła też śladu żadnej kobiety. – Siadaj – powiedział, wskazując kanapę, co bardziej zabrzmiało jak rozkaz niż sugestia. Była spięta, a stan ten powodował, że dziecko zaczęło wykonywać cyr- kowe akrobacje. Choć minimalistyczną kuchnię oddzielała od salonu ściana, słyszała, jak Tony
otwiera lodówkę. Po sekundzie już był z powrotem, niosąc butelkę wody i piwo. Usiadł koło niej, a pragnienie, aby go dotknąć, było równie silne jak zawsze. Marzyła, by wziął ją w ramiona, tulił i obiecał, że wszystko będzie dobrze. A po- tem kochał się z nią tak długo, że ostatnie cztery miesiące przestałyby mieć zna- czenie. – Nie pozwolę ci znów wyjechać. – To były jedyne słowa, jakie padły z jego ust. Powinna wiedzieć, że nie odpuści. Był przyzwyczajony do tego, że wszystko dzieje się zgodnie z jego wolą. – Nie do ciebie należy decyzja. – Wiem, do diabła – odparł zaskakująco ostrym tonem. Nigdy nie podnosił gło- su w jej obecności. – Bycie ojcem nie zaczyna się po narodzinach dziecka – do- dał. Miał rację. Pozbawiła go wielu doświadczeń. Pozbawiła też siebie możliwości dzielenia tego doświadczenia z kimś, kto akurat nie miał jej w nosie. W przeciwieństwie do matki, która przez półtora miesiąca przekonywała ją, by „pozbyła się problemu”. W ostatnim czasie żyła bez podstawowych wygód. Kanapa matki była żałośnie niewygodna. Rano przeważnie budził ją silny ból w dole pleców albo zesztywnia- ły kark. A czasem obie te dolegliwości naraz. Perspektywa łóżka i spokojnego wypoczynku była kusząca. Ale jak to odbije się na uczuciach? – Hipotetycznie przypuśćmy, że zgodzę się zamieszkać tu z tobą – stwierdziła. – Muszę mieć własną sypialnię. – Możemy dzielić moją. Jego ręka spoczęła na jej udzie. Nie musiała patrzeć na niego, by wiedzieć, jaki ma teraz wyraz twarzy – tym wzrokiem zdoła ją zmiękczyć w ciągu kilku se- kund. Niezależnie od tego, jak bardzo było to kuszące, przez wzgląd na własną godność nie mogła wrócić do poprzedniego układu. Jeśli ma tu zostać, muszą ustalić zasady. Jedna z nich to: zero romansów. Zabrała jego rękę ze swojego uda. – Myślę, że dla dobra dziecka powinien nas łączyć platoniczny związek. Żeby się nie pogubić. – Nie możesz winić faceta, że próbuje – odparł, a ona tym razem spojrzała na niego, co było kolosalną głupotą. Niech go szlag trafi, jego i jego zniewalający uśmiech. Oraz to przeciągłe namiętne spojrzenie. – Możesz zająć moją sypialnię – dodał. – Będę spać w gabinecie. Zanim zdążyła zaprotestować, jego komórka zaczęła dzwonić. Wyciągnął ją z kieszeni spodni, zerknął na ekran i zaklął pod nosem. – To nonno – powiedział, podnosząc się i kierując w stronę kuchni. – Muszę odebrać. Lucy nie znała dziadka Tony’ego, ale wiele słyszała na jego temat. Dziwne, że nie zauważyła go dziś wśród weselnych gości. Rozmowa trwała niecałą minutę. – Dzwoniła mama – wyjaśnił Tony, chowając telefon do kieszeni. – Sprząta u dziadka. Pytała, czy wszystko w porządku. Chcą, żebyśmy wpadli do nich ju-
tro. Ze strachu zrobiło jej się słabo. Najwyraźniej było to po niej widać, gdyż Tony odezwał się: – Nie martw się. Powiedziałem, że dam znać, gdy będziemy gotowi. Rozumiem, że nigdy. Choć z drugiej strony po co unikać tego, co nieuchronne. Mogła tylko wszystkich przeprosić i mieć nadzieję, że jej będą współczuć. – Jak najszybciej chcę mieć to za sobą – oznajmiła. – Nie ma pośpiechu. Naprawdę? – Wyobraź sobie, co byś czuł, gdyby twój syn żenił się, a jakaś kobieta, której nie widziałeś na oczy, twierdziła, że nosi jego dziecko. Nie chciałbyś wiedzieć, kim jest? – Mówisz, jakby tylko ciebie to dotyczyło, a do tanga trzeba dwojga. Jestem tak samo odpowiedzialny jak ty. Mocno wątpiła, że jego rodzina tak to oceni. – Czy z dziadkiem wszystko w porządku? – Zmieniła temat. – Dlaczego pytasz? – Był jakby zdziwiony. – Nie widziałam go na ślubie. Myślałam, że może nie czuje się dobrze. – Nic mu nie jest. To tylko upór. Nie bardzo wiedziała, co ślub ma z tym wspólnego, ale zanim zapytała, telefon Tony’ego znów zadzwonił. Ponownie zerknął na ekran, wymamrotał przekleń- stwo i odrzucił połączenie. Nie zdążył schować telefonu do kieszeni, gdy po raz kolejny rozległ się dzwonek. I tym razem nie odebrał, po czym wyłączył dźwięk i, mamrocząc coś pod nosem, zwrócił się do Lucy: – A więc zostajesz? – Powinnam chyba zawiadomić matkę, że nie potrzebuję transportu z lotniska ani jej kanapy – odparła. Tony zmarszczył brwi. – Kazała ci spać na kanapie? – Albo kanapa, albo podłoga. Która wcale nie była mniej wygodna, choć Lucy wzdrygała się na myśl o tym, jakie okropieństwa mogą znajdować się we włóknach starego wytartego dywa- nu. Przyjaciele matki – o ile mogła ich tak nazwać – to przecież zbieranina nar- komanów i alkoholików. Gdyby Tony wiedział, jaki styl życia wiodła jej matka… Jednak prawie nic nie wiedział o jej rodzinie – i wolała, by tak pozostało. Nie miał pojęcia o jej kosz- marnym dzieciństwie. Wiedział, że nie znała ojca, ale nie wiedział dlaczego. A o matce tylko to, że zawsze się kłóciły. Nie miał pojęcia, że odkąd Lucy skoń- czyła osiem lat, matka zostawiała ją samą w domu i często wracała dopiero nad ranem. Że wielu „przyjaciół” matki gapiło się na Lucy z lubieżnym uśmiechem i wypowiadało sprośne uwagi pod jej adresem. Matka mawiała, że Lucy jest sama sobie winna. Że sama się o to prosi, wysyłając „sygnały”. A Lucy jako naiw- na nastolatka wierzyła jej bez zastrzeżeń.
Zastanawiała się, co Tony myślałby o niej, gdyby znał prawdę. Gdyby wiedział, z jakiego pochodzi środowiska i jakie geny ma ich dziecko. A co powiedziałaby na to jego rodzina? Tymczasem Tony podał jej telefon, mówiąc łagodnie, ale sta- nowczo: – Nie każę ci spać na kanapie. Dzwoń.
ROZDZIAŁ TRZECI Choć formalnie Tony miał wolne z powodu niedoszłego ślubu, następnego ran- ka najpierw poszedł poćwiczyć, a potem do biura. Doskonale wiedział, że w któ- rymś momencie dnia zostanie nagabnięty przez prawie każdego członka rodziny. Po nieodebranych telefonach i esemesach bez odpowiedzi przestali zawracać mu głowę około dziesiątej wieczorem. Naprawdę kochał rodzinę i wiedział, że zawsze może na nich liczyć, byli jednak tak cholernie wścibscy. Włoska przypa- dłość, bez wątpienia. W końcu zmuszą go, by stawił im czoła. Najłatwiej i najszybciej byłoby zwołać konferencję prasową. Alternatywny pomysł wiązał się z siedzeniem w domu i czekaniem, kiedy Lucy się obudzi. Wczoraj po zjedzeniu dań na wynos z chiń- skiej restauracji położyła się na chwilę, by odpocząć, i od tamtej pory spała. Przez ponad dwanaście godzin. Nadal nie mógł pojąć, dlaczego matka Lucy pozwoliła spać ciężarnej córce na niewygodnej kanapie. Rodzina Lucy była tematem tabu. Teraz jednak poznanie jej matki wydawało się nieuniknione. Zostanie przecież ojcem jej wnuka lub wnuczki. Głos sekretarki Tony’ego przywołał go do rzeczywistości. – Przyszli Rob i Nick. Mówią, że to pilne. Skinął głową. A więc zaczyna się. Zrezygnowany spojrzał na godzinę widoczną na monitorze komputera. Dziewiąta piętnaście. Nie czekali przesadnie długo. Drzwi otworzyły się i kuzyni weszli do środka. Trudno uwierzyć, że zaledwie pół roku temu byli bezdzietnymi kawalerami. Teraz dwóch jest po ślubie, a cała trójka oczekuje na przyjście na świat dzieci. Wszystko z powodu dziadka. – Więc – powiedział Nick, siadając na krześle naprzeciwko biurka – czy mam zrobić miejsce w kalendarzu? – Na co? – Na twój kolejny ślub – wyjaśnił Rob, który z założonymi rękami stanął za Nickiem. – Tylko się nie zdziw. Nick wyglądał na zdumionego. – Nie żenisz się z nią? Pan chodząca odpowiedzialność. Zawsze postępujesz, jak należy. – Wiesz, dlaczego wyjechała? – zapytał Nick. – I dlaczego tak długo zwlekała z informacją o dziecku? – Jesteś pewny, że to twoje? – spytał Rob. – Tak, jestem pewny. A co do powodu, dla którego wyjechała i wróciła, to spra- wa między nią i mną.
– Mówi pewnie, że to był przypadek – zauważył Rob. Bo to był przypadek. Lucy nie pragnęła dziecka tak jak on, założenia rodziny. – Może to pułapka?- wtrącił swoje trzy grosze Nick. – Na pewno nie. Zamierzała wczoraj wracać na Florydę. Nie miała z sobą na- wet ubrań na zmianę. – Może stawiała, że ją zatrzymasz. – Zatrzymasz? Praktyczne musiałem ją błagać, żeby zamieszkała ze mną. Ale odmówiła wyjścia za mnie. – Nie zgodziła się? Nie mogę zrozumieć dlaczego. – Wiem, że to dziwne, ale Lucy zawsze jasno stawiała sprawę: w grę wchodził wyłącznie luźny związek. Jest niezwykle niezależna, a do tego twardo stąpa po ziemi. – To chłopak? – spytał Rob. – Jeszcze nie wiemy. – A jeśli? – wtrącił Nick. – Tak, biorę kasę. Dlaczego miałbym tego nie zrobić? Musicie zrozumieć róż- nicę między nami. Wy szczęśliwie poślubiliście kobiety, które kochacie. Zrezy- gnowaliście z milionów, żeby im to udowodnić. – Nie kochasz Lucy?- zapytał Nick. – Moje uczucia nie mają tu znaczenia. Ale wiem, jak się czuje Lucy, a to ona rozdaje w tej chwili karty. Więc do czasu narodzin będziemy mieszkać razem. – A co potem? – Nie mamy jeszcze dalszych planów. Mamy czas. – Tak myślisz? – spytał Nick. – Po Terri ledwie widać ciążę, a już zapisała dziecko na listę oczekujących do przedszkola. – Przedszkola? Nie żartuj. – Za naszych czasów było inaczej – stwierdził Rob. – Dziś, aby dziecko miało szansę na dobry college, musi dostać się do dobrej podstawówki, a żeby tak się stało, najpierw musi trafić do dobrego przedszkola. Tony nie miał pojęcia, czy posłałby swoje dziecko do prywatnej szkoły. Sam jako chłopiec oddałby wszystko, by chodzić do szkoły państwowej, chociażby po to, żeby cieszyć się choć odrobiną prywatności i anonimowości. Jego nieszczę- ścia i problemy były pożywką dla całej rodziny. Nie marzył oczywiście o tym, by zostać chuliganem. Jako drugi w kolejności najstarszy kuzyn – Jessica, siostra Nicka, była od niego o półtora roku starsza – stawiał sobie poprzeczkę wyżej niż inni. Jak mawiał ojciec, Antonio senior, który sam był najstarszym z braci, młodsi patrzyli na niego z podziwem i dlatego mu- siał dawać dobry przykład. Takie reguły obowiązywały w rodzinie Carosellich. Żadnego poświęcenia nie uważano za zbyt duże. Praca w rodzinnej firmie nie była pierwszym wyborem Tony’ego, ale dostoso- wał się, ponieważ tego od niego oczekiwano. Jednak każdego dnia coraz bar- dziej zbliżał się do czterdziestki. Kiedy zacznie wreszcie żyć według własnych
zasad? Gdy osiągnie wiek nonna? – Myślę, że zobaczymy z Lucy, co przyniesie życie – zwrócił się do kuzynów. – Co byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby wszyscy dali nam spokój. – Wszyscy chcą dobrze – odparł na to Nick. Co nie zmienia faktu, że przez rodzinę sytuacja stawała się coraz bardziej stresująca. – Jest jeszcze jedna sprawa, o której przyszliśmy pogadać – powiedział Rob. – Martwi nas Rose. W zeszłym roku Rose Goldwyn, córka nieżyjącej już sekretarki nonna, zgłosiła się do nich, szukając pracy. Ponieważ jej matka Phyllis przez ponad dwadzieścia lat pracowała w firmie, czuli się w obowiązku ją zatrudnić. Niestety z Rose coś było nie w porządku. Opinię tę podzielała większość rodziny i jej koledzy z pra- cy. – Wczoraj zaczepiła mnie Megan – relacjonował Rob. Megan, młodsza siostra Roba, właśnie kupiła pierwszy dom i przyjęła Rose na współlokatorkę. – Powie- działa, że Rose zdradza niezwykłe zainteresowanie naszą rodziną. Zadaje mnó- stwo pytań na temat nonna i nonny. – Co ją obchodzi małżeństwo dziadków? – Jeszcze dziwniejsze było to, że wypytywała Meg o stare filmy rodzinne. – My z Terri nakryliśmy ją, jak szła od strony gabinetu dziadka w dniu naszego ślubu – dodał Nick. – Utrzymywała, że szuka toalety i się zgubiła, ale potem zbiegła na dół, nie korzystając z łazienki. Złożyłem to na karb zdenerwowania, w końcu pierwszy raz brała udział w rodzinnej gali, co może być przytłaczające dla kogoś z zewnątrz. Ale Terri była przekonana, że kłamała. – Z kolei dwa miesiące temu Carrie złapała ją na gorącym uczynku, gdy forso- wała zamek do drzwi gabinetu ojca – dodał Rob. – Chyba powinieneś wspomnieć o czymś tak ważnym jak próba włamania do biura naczelnego dyrektora? – zauważył cierpko Tony. – Twierdziła, że potrzebowała jakichś papierów, które zostawiła tam dla niej sekretarka ojca. Powiedziała, że bała się konsekwencji służbowych. Potem znie- nacka dostała telefon, że jednak nie musi ich brać. Chciałem to zbadać, ale wła- śnie wtedy okazało się, że Carrie jest w ciąży i całkiem wyleciało mi to z głowy. – Się rozumie – odparł Nick. – Nie żartuj – wymamrotał Tony, a Rob zachichotał. – Czy jesteśmy pewni, że Rose to córka Phyllis? – zapytał Nick. – Phyllis już nam tego niestety nie powie. Rose może być oszustką, szpiegiem szukającym ta- jemnic firmy albo dziennikarką zbierającą materiały do demaskatorskiej publi- kacji. – Demaskatorska publikacja o czekoladzie? – sceptycznie stwierdził Tony. – Dlaczego? A może dzieje się tu coś, o czym nie wiem? – Jeśli coś jest na rzeczy, nie mam o tym pojęcia – odparł Rob. – Możemy wszystko opowiedzieć rodzicom – zaproponował Nick. – Lepiej najpierw ją poobserwujmy – odrzekł Rob. – Nie chcę rozdmuchiwać
sprawy, jeśli nie zrobiła nic złego. – Twoja decyzja – podsumował Tony. – Daj mi dwa tygodnie – poprosił Rob. Tony miał nadzieję, że Rob zdoła coś odkryć, dzięki czemu na chwilę znajdzie się poza centrum zainteresowania. Przynajmniej dopóki nie wymyśli, co dalej. Lucy w końcu za niego wyjdzie, co do tego nie miał wątpliwości. Było to tylko kwestią czasu. Zachęcający zapach smażonego boczku sprawił, że Lucy obudziła się z uśmie- chem na twarzy. Tony przygotowywał dla niej śniadanie, gdy zostawała u niego na noc. Jej ulubiony zestaw zostawiał na specjalne okazje jak ta – co zresztą zdarzało się często w ciągu kilku tygodni przed jej wyjazdem. Aż do teraz Lucy nigdy nie zastanawiała się, jak miły był to gest. Nie mogła powstrzymać się przed myślą, że go nie doceniała. Otworzyła oczy i spojrzała na zegar. Zamrugała kilka razy, myśląc, że wzrok spłatał jej figla. Jedenasta trzydzieści? Niemożliwe! Spała prawie osiemnaście godzin. Jej telefon, który leżał na stoliku nocnym, zabuczał. Dostała nowego ese- mesa. Przekręciła się i sięgnęła po aparat. A niech to! Sześć esemesów. Wszyst- kie od matki. Wczoraj wieczorem wybrała tchórzliwe rozwiązanie. Wysłała matce wiado- mość, że nie potrzebuje transportu z lotniska i że zostaje w Chicago nieco dłu- żej, niż zamierzała. „Jak długo i z kim?”, zapytała natychmiast matka. Kusiło ją, by odpowiedzieć: „Z panem nigdy-by-się-nie-ożenił-z-kobietą-taką-jak-ja, pocałuj mnie w tyłek”. Jednak po zastanowieniu uznała, że przelotne uczucie satysfakcji nie jest tego warte. Im mniej matka na razie wie, tym lepiej. Odpowiedziała więc: „U przyjaciółki, nie wiem, jak długo, później ci wyjaśnię”. Teraz wytoczyła się z łóżka i poszukała wzrokiem ubrań. Po chwili przypo- mniała sobie, że Tony zaproponował, że je upierze. Pewnie zapomniał wyjąć je z suszarki. Chwyciła więc jego flanelowy szlafrok wiszący, jak zawsze, na drzwiach szafy od wewnątrz. Zapach mydła i płynu po goleniu leciutko drażnił jej nos, gdy wkładała go na biały podkoszulek, który dał jej wczoraj. O ile podkoszu- lek był tak olbrzymi, że sięgał prawie do kolan, o tyle szlafrok ledwo zakrywał brzuch. Ponieważ dziecko wykonywało akrobacje na pęcherzu, pierwsze kroki skiero- wała do toalety. Tony zawsze trzymał jej jaskraworóżową szczoteczkę do zębów w szufladzie toaletki, ale pewnie dawno ją wyrzucił. Otworzyła szufladę i wes- tchnęła, widząc, że leży ona obok pasty do zębów, jej ulubionej. Jak mógł o tym pamiętać? Umyła zęby, palcami ułożyła włosy. Zawsze lubiła krótkie, ale jej obecna fryzu- ra à la rozczochrana chłopczyca była o wiele praktyczniejsza, wiedziała też, że podoba się Tony’emu. Ponadto im mniej będzie zajmować się sobą, tym więcej czasu poświęci dziecku. Wiedząc o czekającej ich rozmowie, weszła do kuchni lekko zdenerwowana.
Gdy zobaczyła, kto stoi przy kuchni, zastygła w drzwiach, gorączkowo myśląc, czy udałoby się jej wrócić do sypialni. Jednak matka Tony’ego najwyraźniej miała oczy z tyłu głowy. – Dobrze spałaś? – zapytała i, nadal nie patrząc na Lucy, przekładała widelcem chrupiące kawałki boczku z patelni na papierowy ręcznik. Na kuchennym blacie stał talerz ze złotą grzanką zrobioną z grubego chrupiącego włoskiego chleba. Identyczną, jaką Tony robił dla niej. – Gdzie Tony? – zapytała Lucy. I co u licha tutaj robisz, przygotowując dla mnie śniadanie? – Wyszedł – odparła matka Tony’ego. We wsuwanych butach na płaskim obca- sie była mniej więcej wzrostu Lucy, ale na tym podobieństwa się kończyły. – Kiedy? – Jakieś pół godziny temu. – Wyłożyła boczek na talerz, odwróciła się do Lucy i rzuciła jej przelotne spojrzenie. – Mam nadzieję, że jesteś głodna. Potem podała talerz Lucy, której drżały ręce. Nawet jeśli matka Tony’ego to zauważyła, okazała się na tyle uprzejma, że nie skomentowała tego głośno. – Siadaj i jedz póki gorące. Lucy posłusznie usiadła. Wyglądało na to, że koszmary nocne właśnie się speł- niają. Stoi twarzą w twarz z matką mężczyzny, którego dziecko nosi, jest z nią sam na sam, a na dodatek w jego T-shircie i szlafroku. – Chyba powinnam zadzwonić po Tony’ego – rzekła Lucy, poprawiając szlafrok na brzuchu. – A może byśmy przez chwilę same porozmawiały? – zaproponowała matka Tony’ego i usiadła. – Chciałabym dowiedzieć się czegoś bliżej o mojej przyszłej synowej. O mój Boże, wyjaśnienia rozbawią wszystkich do łez. – Opowiedz mi o sobie. Jak poznałaś mojego syna? – Poznaliśmy się w barze, gdzie pracowałam – odrzekła i na tym poprzestała. Gdy matka Tony’ego zrozumiała, że to było wszystko, co Lucy zamierzała po- wiedzieć, zapytała: – Jak długo z sobą chodzicie? – Proszę pani… – Mów mi Sarah. Albo mamo. Jak wolisz. Mamo. Na pewno nie jest na to gotowa. – Nie chciałabym, żebyś źle mnie zrozumiała. Ja i Tony nie jesteśmy… byliśmy zawsze tylko przyjaciółmi. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nie przyjechałam, żeby przeszkodzić mu w ślubie. Nie wiedziałam nawet, że tego dnia miał być ślub. Chciałam powiedzieć mu o dziecku i wrócić na Florydę. – A co Tony na to? – spytała Sarah z rozbawieniem. Lucy zaczęła wiercić się na krześle. – Powiedzmy, że musimy wiele kwestii wypracować. – Innymi słowy, mam pilnować swojego nosa – podsumowała Sarah, bardziej ubawiona, niż zła.
– Sarah, mogę tylko wyobrazić sobie, co o mnie myślisz. Ty i cała twoja rodzi- na. – Lucy… mogę tak się do ciebie zwracać? – O-oczywiście. Jak najbardziej. – Masz na to moje słowo, że każdy, kto zobaczył twoją twarz, gdy weszłaś do salonu, wiedział, że byłaś tak samo zszokowana na nasz widok, jak my na twój. Natomiast, widząc reakcję mojego syna, sądzę, że musi was łączyć bardzo skomplikowany związek. Nie miała o tym pojęcia. – Nie musisz na to odpowiadać – zapewniła Sarah. – Dla mnie przede wszyst- kim liczy się to, że powstrzymałaś Tony’ego przed poślubieniem tej okropnej ko- biety.
ROZDZIAŁ CZWARTY Okropna kobieta? Lucy zamrugała oczami. – Nie lubiłaś Alice? – Nikt jej nie lubił. Jeśli mam być szczera, to chyba nawet Tony za nią nie przepadał. Ani ona za nim. – Co? To dlaczego zamierzali się pobrać? – Właśnie, wszyscy się nad tym głowili. Zakładaliśmy, że jest w ciąży. Lucy z wrażenia wstrzymała oddech, a żołądek podszedł jej do gardła. Nie przyszło jej do głowy, że Alice też może być w ciąży. To tłumaczyłoby pośpieszny ślub. Choć ryzyko, że kolejne kobiety Tony’ego przypadkowo zaliczyły wpadkę, nie wydawało się wysokie. – Czy to możliwe? – zapytała Lucy przerażona. – Kiedy zobaczyłam, jak w przeddzień ślubu pije szampana, podeszłam do niej i zapytałam. Nie była. Dzięki Bogu. – Też poczułam ulgę. Sprawiała wrażenie pozbawionej instynktu macierzyń- skiego – stwierdziła Sarah. – Nie wszyscy nadają się na rodziców – zauważyła Lucy. – Niektórzy są zbytni- mi egoistami. – Niektórzy na pewno. Ale nie ty, wiem to. Lucy położyła rękę na brzuchu, na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech zado- wolenia. – To dziecko jest dla mnie wszystkim. – Wiesz, czy to chłopiec, czy dziewczynka? Potrząsnęła głową. – Czuję jednak, że to chłopak. – Kiedy byłam w ciąży z Tonym, wiedziałam, że urodzi się chłopiec. Czy po- znasz płeć przed narodzinami? – Początkowo chciałam, ale teraz wolę, żeby to była niespodzianka. Tak długo czekałam, więc kolejne trzy miesiące nie zrobią różnicy. – Też lubię niespodzianki – odparła Sarah. – w większości przypadków. Czy nieślubny wnuk również do nich należy? – Czuję się nieco zakłopotana. – Słucham? – Masz wszelkie powody, żeby mnie nie lubić lub przynajmniej mi nie ufać, a jesteś dla mnie miła. Wydawało się, że jej uwaga rozbawiła Sarah. – Czy Tony mówił ci, że byłam w czwartym miesiącu ciąży, kiedy wyszłam za
mąż? Lucy zaprzeczyła. – Moi teściowie przyjechali do Chicago prosto z Włoch. Byli bardzo konserwa- tywni – ciągnęła Sarah – i kiedy okazało się, że jestem w ciąży, byli wściekli. Nie tylko odmówili sfinansowania ślubu, ale mój mąż musiał ich błagać, żeby w ogóle wzięli w nim udział. – W końcu przyszli? – Tak, ale patrząc wstecz, właściwie tego żałuję. Zachowywali się wobec mnie wrogo, upokorzyli mnie przed rodziną i przyjaciółmi. Czułam się nieswojo. Pierwszy rok małżeństwa powinien być najszczęśliwszym okresem w moim ży- ciu, tymczasem czułam się nieszczęśliwa i samotna. – Ale potem zmieniło się na lepsze, prawda? – Musiało minąć kilka lat. W końcu ja i Angelica zostałyśmy nawet przyjaciół- kami. Okazało się, że mamy z sobą wiele wspólnego. Obie uwielbiamy gotować, obie urodziłyśmy się we Włoszech, choć moja rodzina pochodzi z północy. To wyjaśniało jasne włosy i karnację. I oznaczało, że Tony to stuprocentowy Włoch. – To smutne, że tyle lat straciłyśmy na niesnaski. Przyrzekłam sobie, że jeśli jako matka znajdę się w podobnej sytuacji, najpierw zadam sobie trud, żeby ko- goś poznać, zanim zajmę stanowisko. I właśnie to teraz robię. – Dziękuję. Lucy nie należała do płaczliwych osób, ale w tym momencie oczy piekły ją od łez. Dobrze wiedzieć, że ma sprzymierzeńca, nawet jeśli Sarah stanowi wyjątek wśród wrogów. – Skoro już wszystko wyjaśniłyśmy – Sarah podsunęła talerz do Lucy – to jedz! Jesteś chuda jak szczapa. – Wiem, że jestem zbyt szczupła – odezwała się Lucy, a jej policzki poczerwie- niały ze wstydu. Z powodu dziecka starała się zdrowo odżywiać. Niestety jedze- nia, a już szczególnie tego zdrowego, brakowało w domu matki. Z kolei Lucy, nie mając pracy, nie miała też pieniędzy. – Nie martw się, zamierzam cię utuczyć – stwierdziła Sarah. – Tak jak tylko prawdziwa włoska matka potrafi. Dla odmiany było miło, że ktoś się o nią troszczy. Miała też nadzieję, że zosta- ną przyjaciółkami, choć to oznaczałoby zwierzenia, których nikt z rodziny Tony’ego nie powinien poznać. Zresztą, pewnie i tak jej nie zaakceptują. A na- wet gorzej, mogą nie zaakceptować dziecka. A na to nie mogła pozwolić. Tak bardzo chciała, by jej dziecko miało kochającą i troskliwą rodzinę – taką, jakiej ona nigdy nie miała. Około drugiej po południu, gdy Tony jechał do domu, został wezwany przez dziadka. Kiedy udzielał audiencji, należało grzecznie się na niej stawić. Tak więc Tony znalazł się w gabinecie dziadka, gdzie czekał go zapewne surowy wykład. Co do tematu – to nie był pewien. Mógł on bowiem dotyczyć najrozmaitszych
kwestii. Nonno siedział jak zwykle w fotelu i patrzył na park. Jego kościste dłonie spo- czywały na kolanach. Przeciętnemu obserwatorowi wydawał się niegroźny. Ła- godny staruszek z błyskiem w oku. Tony znał jednak prawdę. Mimo delikatnej kondycji fizycznej nonno miał umysł ostry niczym brzytwa i trzymał rodzinę że- lazną ręką. Ojciec Tony’ego i jego bracia chcieli wierzyć, że to oni sprawują wła- dzę, ale była to iluzja. To nonno pociągał za sznurki. Czasami Tony zastawiał się, jak jego ojciec zdołał zachować zdrowe zmysły, chodząc przez wszystkie lata na pasku tego starca. – A więc ślub przerwała jakaś dziewczyna. – Nonno zmierzał prosto do celu. – Czy nosi twoje dziecko? – Tak. – Jesteś pewien? – Wierzę Lucy. Jest godną zaufania przyjaciółką. Nonno mrugnął powieką. – Wydaje się, że czymś więcej. – Wiem, że może to tak wyglądać… – Czy to chłopiec? – Jeszcze nie wiemy, ale Lucy tak sądzi. Nonno z zadumą pokiwał głową. – Jeśli ma rację, możesz stać się bardzo bogatym człowiekiem. – Jest tylko mały problem. Lucy nie chce za mnie wyjść. Wydawało się, że wiadomość rozbawiła dziadka. – Czy powiedziała dlaczego? – Nie chce, żeby rodzina myślała, że celowo zaszła w ciążę. – A było tak? – Nie, do diabła. To nie w jej stylu. – Więc kiedy wszyscy w rodzinie poznają prawdę, problem zniknie, prawda? – Tak, to powinno załatwić sprawę. – Ta kobieta, czy ona cię kocha? Technicznie rzecz biorąc, dziadek nigdy nie powiedział Tony’emu, że musi ko- chać matkę dziecka albo ona jego, aby odziedziczyć pieniądze. Powiedział tylko, że muszą wziąć ślub. – Nasz związek z Lucy jest inny. Jesteśmy przyjaciółmi. Nonno uniósł brwi po raz kolejny. – Czy sugerujesz, że to niepokalane poczęcie? – Oczywiście, że nie. My tylko… Tylko co? Zabawialiśmy się? O Boże, właśnie relacjonuje własne życie seksu- alne dziewięćdziesięciodwuletniemu dziadkowi. Już niżej nie można upaść, a jeśli nie będzie uważał, zaraz zaczną omawiać kwestię jego męskości. – Znasz zjawisko przyjaźń plus seks? – Nie jestem aż tak stary – odparł nonno ubawiony i dodał: – Czyli jest na tyle dobra, żeby z nią sypiać i mieć dziecko, ale nie na tyle, żeby się z nią ożenić?