caysii

  • Dokumenty2 224
  • Odsłony1 147 179
  • Obserwuję791
  • Rozmiar dokumentów4.1 GB
  • Ilość pobrań682 267

Amberlake Cyrian - BDSM - Opowiadania - Tatuaż nocy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :816.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Amberlake Cyrian - BDSM - Opowiadania - Tatuaż nocy.pdf

caysii Dokumenty Książki
Użytkownik caysii wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,724 osób, 416 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 134 stron)

1 PROLOG Zegarek Josephine zabrzęczał delikatnie. Była szósta. Nad miastem przygasała już światłość dnia. Josephine nacisnęła dwa guziczki na pulpicie biurka. Jeden zasłaniał automatycznie kotary w oknach gabinetu, drugi łączył ją z szoferem. - Tak, madame? - Wyjedziemy za dziesięć minut, Francis. Czy masz torbę, tę z poprzedniego wieczoru? - Oczywiście, madame. - Zaraz schodzę. Josephine wstała zza biurka i wyjęła z szafki skórzaną walizeczkę. Położyła ją na stole, otworzyła zamki i uniosła wieczko aby zajrzeć do wnętrza. Zamknęła walizkę, spojrzała na zegarek i wyszła z gabinetu, ruszając długim korytarzem w stronę windy. Zjeżdżając w dół, przejrzała się w lustrze. Ubrana była we francuski kostium z białego płótna, może trochę za cienki jak na tę porę roku, ale Josephine rzadko wystawiała stopę za próg. Na nogach miała włoskie pantofelki, a na szyi apaszkę tejże produkcji. Jej włosy, obecnie blond, zostały rozjaśnione i przystrzyżone w doskonały sposób w zurychskim salonie. Oczy miała jasne, dyskretnie podkreślone niebieskim cieniem, wargi śmiało pociągnięte malinową szminką. - Dokąd, madame? - zapytał Francis. - Estwych - odpowiedziała Josephine. Minęła już spora chwila od momentu, gdy kazała zawieźć się do Estwych. Nawet jeśli Francisa dręczyła ciekawość, nie dał tego po sobie poznać. W zapadającym zmierzchu opuścili miasto i wjechali w krajobraz rozkołysanych wzgórz i krętych ścieżek, nad którymi górował ciemny las. Światła mercedesa omiatały od czasu do czasu ściany kamiennych domów, podwórza, stajnie i sady. Josephine leżała na plecach, odpoczywając. Nie odzywała się. Przyglądała się swojemu odbiciu w zaciemnionej szybie. Zapomniała na chwilę, że znajduje się w samochodzie. Tablica z napisem "Estwych" stała ukryta do połowy w przydrożnych krzakach. Francis przejechał przez mała wioskę. Skręcił milę lub dwie dalej i znalazł się na stromej dróżce, która prowadziła do starego, na wpół drewnianego domku, stojącego samotnie nad bystrą rzeką; budynek ten mógł być kiedyś domkiem rybackim. Na ganku paliło się światło. Francis otworzył drzwi i Josephine wysiadła. Schylił się aby zabrać walizkę z tylnego siedzenia. Wręczył ją Josephine.

2 - O której jutro, madame? - Może być dziewiąta? - Będę o dziewiątej. Dobranoc, madame. - Dobranoc, Francis. Gdy samochód odjechał, Josephine odwróciła się i weszła do domu, pochylając się w niskich drzwiach. Wewnątrz było ciepło. Podłogę pokrywał gruby dywan koloru głębokiej czerwie- ni, delikatne światło lampy rozjaśniało sień umeblowaną starymi drewnianymi meblami, pokrytymi patyną wieku. Nic się tu' nie zmieniło. Jedna ze służących przechodziła właśnie przez hol - młoda dziewczyna w długiej, czarnej sukni i białym fartuszku. Ujrzała Josephine i podeszła do niej. - Dobry wieczór, madame. - Dobry wieczór - odpowiedziała Josephine. Nie znała tej dziewczyny. Położyła walizeczkę na podłodze obok stołu, na którym leżała księga, i rozpięła żakiet. Zdjęła apaszkę i zaczęła rozpinać bluzkę. Służąca obserwowała ją bez słowa. Josephine odpięła trzy guziki i w ciepłym powietrzu uniósł się zapach Chanel Surtout. Pod bluzką jedwabny, gołębioszary stanik podtrzymywał jej obfity biust. Pomiędzy piersiami znajdował się mały, dyskretny tatuaż wyobrażający karnawałową maskę -czarne domino. Elegancki wzór sugerował wesołość, arlekina, Wenecję - jednym słowem bal maskowy. Było w tym jeszcze cos, jakby odrobina złowieszczości, aluzyjny ślad tajemnicy sugerującej nieokreślone zbrodnie dokonywane w mrokach nocy. Nawet jeśli któraś z tych myśli zaświtała w głowie służącej, jej młoda, niewinna twarz nie ukazała tego. - Dziękuję, madame - powiedziała. - Czy zechciałaby pani poczekać tu chwilę, a ja w tym czasie sprowadzę gospodynię. Josephine czekała, zapinając bluzkę. Patrzyła na obraz zawieszony nad stolikiem - stary myśliwski sztych w orzechowej ramie. Nic nie zmieniło się tu, w Estwych. Służąca wróciła do holu prowadząc za sobą zaaferowaną gospodynię. Była to niska, lekko otyła ale elegancka kobieta, wystrojona w swą ulubioną szykowną sukienkę z diamentową broszką. Gdy ujrzała Josephine, posłała jej promienny uśmiech i uścisnęła obie dłonie z radością i satysfakcją. - Miło panią widzieć, pani Morrow - powiedziała. - Zaniedbywała nas pani ostatnio. Minęły już miesiące od czasu, gdy była tu pani poprzednim razem - dodała z wymówką, - Tak, Annabello, obawiam się, że masz rację - przyznała Josephine. - Jestem ostatnio bardzo zajęty. Ale wynagrodzę to sobie dzisiejszego wieczoru. - Jestem pewna, że tak będzie - powiedziała Annabella. Odwróciła się w stronę stołu i zajrzała do księgi. - Zobaczymy. Przeznaczyłam dla ciebie pokój numer 3. To był zawsze twój ulubiony pokój, prawda? - To był mój pierwszy pokój - powiedziała Josephine - gdy przybyłam do Estwych, nie znając nikogo ani niczego. - Ach - powiedziała Annabella - późnym wieczorem zjawi się tu kilku przyjezdnych. Jeden z nich nie był tu nigdy przedtem. Josephine uśmiechnęła się. - Czy chcesz, żebym się nim zaopiekowała? - To świetny pomysł. O ile nie będziesz zbyt zmęczona. - To się okaże - powiedziała Josephine. - Zobaczymy, jak będziesz się czuła później - zauważyła Annabella. - Jadłaś już, czy mam ci coś przysłać? Josephine przeciągnęła się i pogładziła dłonią tył szyi. - Nie, Annabello - powiedziała. - Dziękuję. Chcę zacząć natychmiast.

3 - W porządku - odrzekła Annabella. Wzięła niewielki, czarny ołówek i postawiła znaczek w księdze. Nie poprosiła Josephine o podpis. Następnie otworzyła szufladę i wyjęła klucz przymocowany do czarnego kółka. Dała znak służącej. Josephine wzięła klucz, etykietka zadźwięczała łagodnie ojej sygnet Na etykietce wygrawerowano emblemat maski domina, taki sam jak ten, wytatuowany pomiędzy jej piersiami. Służąca podniosła walizeczkę. - Czy zechce pani pójść za mną, madame? - zapytała. Razem weszły na górę. Minęły zawieszone na półpiętrze bryzowe obrazki. Na piętrze znajdowało się kilkoro drzwi, wszystkie zamknięte. Pokoje oznakowano niedużymi, miedzianymi numerkami. W domu panowała cisza. Josephine otworzyła drzwi do pokoju z numerem trzecim i weszła. Służąca postępowała za nią, niosąc walizkę. Pomimo przyćmionego światła wpadającego z korytarza, pokój pogrążony był w ciemności. Służąca sięgnęła do kontaktu. - Nie zapalaj - powiedziała Josephine. Służąca cofnęła rękę. Josephine stała w cieniu. -Połóż walizkę na łóżku - powiedziała. Służąca wykonała polecenie. -Otwórz ją-rozkazała Josephine. Odpięła zatrzaski i uniosła wieczko. Światło z korytarza pozwoliło jej zobaczyć, co znajduje się w środku. Służąca nie okazała żywszej reakcji niż wtedy, gdy Josephine pokazała jej tatuaż między piersiami. -Chodź tutaj - powiedziała Josephine. Dziewczyna podeszła w jej kierunku. -Bliżej. Wykonała polecenie. Stała oddalona o stopę od Josephine i spoglądała na nią w ciemności. - Jak się nazywasz? - spytała Josephine. -Lucy, madame. - Lucy - powtórzyła Josephine. - Wyciągnęła rękę i położyła ją na karku dziewczyny, ściskając skórę szyi. - Czy jesteś dobrze wyszkolona, Lucy? - spytała niedbale. Dziewczyna ani drgnęła. - Mam nadzieję, że potrafię panią zadowolić, madame - powiedziała cicho. Josephine przyjrzała się jej. - Ja również mam taką nadzieję - powiedziała. Zwolniła uścisk i cofnęła się, splatając ramiona. - Podnieś spódnicę - zażądała. Służąca bez wahania sięgnęła pod fartuszek i obiema rękami uniosła długą, czarną spódnicę, odsłaniając warstwę halek. - Halki również - powiedziała Josephine. Unosząc halki, służąca odsłoniła nogi. Były krótkie i tłuste. W mroku pokoju, pomiędzy białymi majtkami i krawędzią czarnych pończoch, przytrzymywanych elastycznymi podwiązkami, zamigotały jasne odcinki nagich ud. Podwiązki były tak obcisłe, że wpijały się w ciało. Dziewczyna stała bez ruchu, dając się oglądać Josephine. - Obróć się - rozkazała Josephine. Dziewczyna odwróciła się. Bez żadnych dalszych instrukcji podniosła tył sukienki, zbierając ją w talii. Majtki miała staromodne, o luźnym kroju, z guzikami z boku. - Pokaż tyłek - zażądała Josephine. Służąca sięgnęła ręką w dół i rozpięła guziki. Poła materiału odchyliła się. Blade pośladki zaświeciły niewyraźnie w ciemności. Josephine podeszła z tyłu. Lewą dłoń położyła na ramieniu Lucy, a prawą dotknęła miękko pośladka dziewczyny. Jej ciało było ciepłe i delikatne. - Jesteś dobrze przeszkolona, Lucy - stwierdziła Josephine cicho.

4 Dziewczyna nieznacznie pochyliła głowę i odwróciła się aby spojrzeć na stojącą za nią kobietę z lekkim, pełnym zadowolenia uśmiechem. Josephine uniosła lewą rękę i przeciągnęła zgiętym palcem po policzku dziewczyny, by następnie powtórzyć pieszczotę znacznie niżej. - Ubierz się - powiedziała. - Czy to wszystko, madame? - spytała służąca. Mimowolnie zerknęła w stronę łóżka i leżącej na nim otwartej walizki. - Tak, dziękuję, Lucy - powiedziała Josephine. Stała i przyglądała się, jak dziewczyna zapina majtki, poprawia na sobie halki i spódnicę, wygładza fartuszek. Dziewczyna przeciągnęła dłonią po włosach aby upewnić się, czy czepek znajduje się na właściwym miejscu, dygnęła opuszczając pokój. Sprawiała wrażenie, że się spieszy, jakby spodziewała się, że Josephine zmieni zamiar i przywoła ją ponownie. Josephine uśmiechnęła się. Zamknęła drzwi i włączyła światło. Rozejrzała się dookoła. Nie po raz pierwszy dano jej pokój numer 3. Wyglądał tak, jak go zapamiętała: obszerny, z niskim sufitem, z podwójnym łóżkiem, nocnym stolikiem, szafą i niskim fotelem. Wszystkie inne rzeczy, jakich gość mógłby potrzebować, dostarczano na życzenie w każdej chwili. Dzwonek wisiał przy kominku. Nie zapalone świece stały na stole, na szerokim parapecie okiennym i gzymsie kominka. Zasłony były zaciągnięte. W głębi pokoju znajdowały się drugie drzwi, które prowadziły do łazienki. Josephine zamknęła walizkę i postawiła ją na łóżku, tam gdzie leżała przedtem. Rozebrała się i poszła prosto do łazienki. Krytycznie przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczyła blondynkę średniego wzrostu, młodą i zgrabną. Jej skóra nosiła jeszcze ślady złotej opalenizny, trofeum tygodniowego urlopu spędzonego na prywatnej plaży nudystów w Ewoia. Ramiona miała wąskie, jej klatka piersiowa wydawała się zbyt mała, aby utrzymać ciężar wysokich, spiczastych piersi, które dumnie nosiła przed sobą. Josephine ujęła je w dłonie dotykając delikatnie końcami kciuków brodawek, co przyprawiło ją o dreszczyk przyjemności. Ręce zsunęły się w dół ciała, szczypiąc krytycznie kciukiem i palcem wskazującym skórę bioder, głaszcząc boki. Stanęła profilem do lustra, aby przyjrzeć się swojemu wysokiemu, okrągłemu tyłkowi i naprężonym mięśniom ud. Skórę miała gładką, bez skaz. Ostatnio cieszyła się dobrym zdrowiem, miała dość pieniędzy, by kupować różne preparaty pielęgnujące urodę; ponadto spędzała trzy godziny tygodniowo na sali gimnastycznej. Stawiała sobie za cel sprowadzanie tam niektórych klientów. Umowa, zręcznie zawiera-na w sali konferencyjnej, mogła być czasem skutecznie przy pieczętowana w stroju gimnastycznym, wśród potu i znoju fizycznych ćwiczeń... Josephine wzięła gorący prysznic. Gdy skończyła, wytarła się i owinęła obszernym kąpielowym ręcznikiem. Wróciła do sypialni. Pokój był ciemny. Ktoś wyłączył światło. Josephine ledwo mogła rozróżnić zarysy mebli. Pamiętała, że był drugi kontakt, sznur znajdował się u wezgłowia łóżka. Zrobiła krok w tym kierunku... Podszedł do niej z tyłu i położył ręce na ramionach. Zatrzymała się, walcząc przez chwilę z własną przekorą. - Nie odwracaj się - powiedział. Jego głos był ciepły i przyjemny. Josephine stała chwilę w milczeniu, szybko oddychając, zwrócona w kierunku ściany pogrążonej w ciemności. Wsunął coś do jej dłoni: małe, twarde, prostokątne. Josephine wiedziała, co to jest. Ścisnęła przedmiot mocno palcami. Ręce gościa przesunęły się w kierunku jej gardła i twarzy; obmacywał ją delikatnie, jakby był ślepcem próbującym ją rozpoznać. Czuła przez ręcznik dotyk jego dłoni. Rozluźniła zwój materiału. Ściągnął go z jej ciała i odrzucił na bok. Usłyszała miękki szelest, gdy zetknął się z podłogą. Ręce gościa dotykały i ściskały jej biust, po czym wędrowały pieszczotliwie w kierunku brzucha. Przysunął się do niej bliżej. Lewą rękę zagłębił pomiędzy jej uda, dotknął pachwiny delikatnie pocierając,

5 podczas gdy prawa dłoń pieściła pośladek. Josephine zaczerpnęła powietrza. Pochyliła się w przód, poddając się jego penetracji. Nagle odsunął się od niej. Stała niezdecydowana pragnąc się odwrócić ale pamiętała, że zabronił jej tego. Wydawało się jej, że stoi tak bardzo długo. Złapała się na tym, że wytęża słuch aby usłyszeć jego oddech. Ale nie słyszała nic. Była ciekawa, kim jest Wiedziała, że to nie ma i nie będzie miało znaczenia. Jednak nie mogła pohamować swojej ciekawości. Właśnie wtedy powiedział: - Zapal świece. Josephine podeszła do kominka. Spojrzała na to, co trzymała w dłoni - na przedmiot, który on tam umieścił. To był element gry, kamyczek domina. Położyła go na kominku, wzięła leżące tam zapałki i przeszła wokół pokoju zapalając świece. On cały czas kroczył za nią, trzymając się tuż za jej plecami. Minęła wilgotny ręcznik leżący na podłodze, ale nie zatrzymała się, aby go podnieść. Nawet na niego nie spojrzała, całą uwagę poświęcając zapalanym przez siebie świecom. Czuła, że pozostawia za sobą ślad światła, że każda świeczka którą zapala, obnaża ją coraz bardziej; czuła utkwiony w niej wzrok. Czy ją podziwiał? Czy pobudzał go jej widok? Czy jest zaborczy czy uległy, jak służący w jej pracy? A może nią gardzi? Czy znał ją wcześniej i odczuł odrazę do jej osoby za to, że wróciła tu znowu? Czy pogardzał nią za to, że trafiła na niego ponownie, kimkolwiek był? Żadna z tych rzeczy również nie miała znaczenia. Josephine uświadomiła sobie, że jest zdenerwowana. Była tu dawno temu. Odzwyczaiła się od dotyku, zbyt przyzwyczajona do metod stosowanych w świecie biznesu, konsultacji, negocjacji, demonstrowania przewagi nad kolegami i konkurentami, poszukiwania wpływów i korzyści. Tutaj, w Estwych, niepotrzebne były opinie ani decyzje. Gdy przypomniała sobie o tym, odprężyła się. Spłynął na nią długo oczekiwany spokój. Zapaliła ostatnią świecę. - Obróć się - powiedział. - Pozwól mi cię zobaczyć. Odwróciła się. Ujrzała go na wpół leżącego na łóżku. Był smagłym młodym mężczyzną, w przyzwoitym, ciemnym lub ciemnoszarym garniturze. Nie był żadnym z tych facetów, z którymi miała poprzednio do czynienia tu, w Estwych. Jego uroda była trudna do określenia. "Wschodnioeuropejska"- pomyślała. Marynarkę miał rozpiętą. Ręce złożył pieszczotliwym gestem na żołądku. Złoty sygnet na palcu odbijał światło świec. Dłonie miał wąskie. Josephine ciągle czuła miejsca, których dotykał. Jego taksujący wzrok także spoczywał na tych miejscach. Czuła jego oczy na swym biuście, szczególnie na tatuażu między piersiami. Zobaczyła, że walizka leży u jego stóp, otwarta, a rzeczy znajdujące się w niej, w nieładzie. Musiał w nich szperać. Nie był to ten rodzaj przedmiotów, których można by się spodziewać w walizce zamożnej kobiety interesu. - Ubierz się teraz - powiedział. Josephine była zaskoczona. - Ubrać się? Uniósł brwi. - Poddajesz to w wątpliwość? - Nie - powiedziała szybko Josephine. - Oczywiście, że nie. Wskazał na walizkę. - Pończochy - powiedział - będą odpowiednie. I buty. - Oczywiście - odrzekła Josephine. - Nie ma potrzeby o tym mówić - powiedział do niej. - Przepraszam - odpowiedziała automatycznie. - Ani przepraszać - powiedział. - Twoja skrucha jest pewna. Możesz zbliżyć się do łóżka. Josephine spuściła wzrok i podeszła do łóżka. Po omacku zlustrowała walizkę, znalazła pas od podwiązek - ten czarny, ozdobiony mnóstwem drobnych koronek - i założyła go na biodra. Znalazła pończochy, również czarne, świeżą paczkę. Zdjęła celofan. Wyjęła każdą pończochę oddzielnie, zrolowała w dłoniach przed nałożeniem i naciągnęła przypinając je do podwiązek.

6 Kolejno stawiała stopy na łóżku, wygładzając pończochy na nogach i prostując szwy. Czuła, że mężczyzna ją obserwuje. Ona na niego nie patrzyła. Buty były lśniąco czarne, a obcasy na tyle wyższe, że nie mogłaby ich ubrać na żadną inną okazję. Włożyła je i stanęła przed nim. Oczy wciąż miała spuszczone. - Jeszcze jedna rzecz - powiedział. Pogrzebała w walizce i znalazła ją. - Przynieś to tutaj - rozkazał. Ujęła to w obie dłonie i podała nie patrząc mu w twarz. Był to kołnierzyk z czarnej, miękkiej skórki. Wziął go z jej rąk. - Uklęknij - powiedział, a gdy wykonała polecenie, założył go jej na szyję. Pozostawił ją przez chwilę w tej pozycji, aby rozkoszować się całkowitym podporządkowaniem. Ktoś inny na jego miejscu pieściłby jej głowę, gdy tak przed nim klęczała. Ale nie on. Nawet jej nie dotknął. - A teraz wstań - powiedział. - Twarzą do ściany, Josephine podeszła do szafy i stanęła w rogu, czując swoje wywyższenie w tych niezwykłych butach. Wpatrując się w ścianę, złączyła palce i splotła ręce na głowie. Słyszała jego kroki za sobą i cichy głos, tuż przy uchu: - Złącz ręce z tyłu. Usłuchała go i poczuła dotyk zimnego metalu, gdy zakładał jej kajdanki, wpierw wokół jej lewego, a następnie prawego nadgarstka. Jeszcze raz pogładził jej nagie pośladki, po czym zostawił ją. Usłyszała, jak wracał do łóżka: ciche skrzypnięcie sprężyn, gdy się na nim kładł. - Widzę, że dawno nie miałaś z tym do czynienia - powiedział. Josephine nie odpowiedziała. - Dlaczego znalazłaś się tutaj? - zapytał. Wargi Josephine były suche. Oblizała je ukradkiem. - Możesz odpowiedzieć - powiedział głosem, w którym czuło się rezerwę. - Jestem tu, aby słuchać - odpowiedziała Josephine przez zaciśnięte gardło. - Posłuszeństwo - powiedział. - W Estwych posłuszeństwo jest obowiązkiem. Czyżbyś o tym zapomniała? - Nie byłam do tej pory posłuszna nikomu, tylko sobie samej - odparła Josephine. - Istotnie? - zadrwił. - Co w takim razie powinienem z tobą zrobić? Mówił to rozkapryszonym tonem i z charakterystycznym dla prześmiewców akcentem. Josephine wzięła głęboki oddech. - Oczekuję kary - powiedziała. - Karcącego potraktowania - powiedział. - Czy mam się tym zająć? Josephine uświadomiła sobie, że wpatruje się tępo w ścianę. Zamknęła oczy. - Tak, sir - powiedziała. - Tak, mistrzu. - Możesz mnie o to poprosić - powiedział. Josephine czuła, jakby podłoga pod nią się rozstąpiła. Chciała ugiąć nogi w kolanach, ale wiedziała, że nie ma przyzwolenia. - Mistrzu - powiedziała. - Byłam nieposłuszna i samowolna i proszę o ukaranie mnie. Gdy tylko wypowiedziała te słowa, poczuła się lepiej i pewniej. Otworzyła oczy. Wciąż stała przed ścianą, z rękami na plecach, ale z większą pewnością siebie. - Jaki stopień dyscypliny byłby dla ciebie odpowiedni? - zapytał. Ponownie zamknęła oczy. - Surowy - odpowiedziała, a jej glos w tym momencie był na granicy szeptu. - Surowa dyscyplina - powtórzył zrównoważonym tonem. -W porządku, cała noc przed nami. Josephine nie powiedziała ani słowa. W pokoju było ciepło. Nie drżała. Czekała. Znikąd nie dobiegał żaden dźwięk. Dom sprawiał wrażenie wyludnionego. Po chwili usłyszała jego

7 obecność. Spięła się mimowolnie, ale on nie podszedł do niej. Usłyszała dźwięk przypominający pisk bobrów. Widocznie przesuwał jakiś mebel. - Obróć się teraz - powiedział. Odwróciła się. Przesunął fotel w puste miejsce pomiędzy łóżkiem i kominkiem. - Podejdź tu - rozkazał. Wyprowadził ją z rogu i ustawił za oparciem fotela. - Pochyl się nad poręczą. Josephine przechyliła się przez oparcie fotela na tyle, jak pozwalały na to ręce skute na plecach. Straciła równowagę - jej głowa znalazła się na poduszce fotela a tyłek w powietrzu. Ramiona miała niezgrabnie wykręcona plecach. Obróciła głowę w jedną stronę, tak że policzek dotknął obicia. Materiał był szorstki, śmierdział kurzem i wiekiem. Jednym okiem mogła dostrzec nogę od łóżka, róg swojej walizki i drzwi prowadzące do sypialni. Wydawało jej się, że się poruszył, ale nie wiedziała w którym kierunku. Czekała, aby poczuć jego dotyk. Wtedy usłyszała go, gdzieś przy kominku. Dotarł do niej nieśmiały dźwięk skrzypiącego dzwonka. Minęła minuta lub dwie. Rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę - powiedział wyraźnie, Drzwi otworzyły się i weszła służąca. To była Lucy, ta sama Lucy, która niecałą godzinę temu tu, w tym pokoju, obnażała swój tyłek na życzenie Josephine. Teraz Lucy przyjrzała się Josephine, półnagiej, przewieszonej przez poręcz krzesła. Jej twarz nie zdradzała żadnego szczególnego uczucia. Patrzyła ponad nią. - Tak, sir? - powiedziała. - Przynieś mi koniak, Lucy, proszę. - Tak, sir - powiedziała Lucy. - A dla pani? Nastąpiła przerwa. Kątem oka Josephine ujrzała go przy łóżku, przeglądającego zawartość jej walizki Słyszała brzęk metalu i cichutki szelest skóry. - Dla pani nic - powiedział. - Dziękuję, sir - powiedziała Lucy i wyszła. Stał chwilę koło drzwi, potem okrążył Josephine i podszedł do niej od tyłu. Dotknął ją tak, jak ona sama dotykała Lucy, służącą, gładząc rękami jej tyłek, obłości i szczeliny. Macając ciało, czuł ciężar pośladków i napięcie skóry. Pomiędzy udami natrafił na wilgotną fałdę, zanurzył palce i pozwolił im tam baraszkować przez moment. Następnie okrążył krzesło i stanął z przodu tak, by mogła go widzieć. Kucnął przed nią, podciągając nogawki spodni. Uniósł rękę i zaczął pieścić jej włosy. Josephine czuła, że drży z oczekiwania. - Chcesz knebel? - zapytał ją. - Czy wolisz krzyczeć? ROZDZIAŁ l Od czasu rozwodu Josephine pracowała w ministerstwie. Była to odpowiedzialna praca, na średnim stanowisku kierowniczym, ale odrobinę nudna. Widoki na przyszłość nie były wielkie, choćby dlatego, że nie mogła znaleźć dostatecznej motywacji do pięcia się po szczeblach kariery. Płaca była w porządku, choć nic nadzwyczajnego, W życiu Josephine nie było niczego, co można by uznać za specjalne, czy nadzwyczajne. Nie mogłaby nawet powiedzieć, że ma problemy: Trzeba przyznać, że była dość bystra by wiedzieć, iż kiedyś zjawi się ktoś w jej życiu, niezależnie, czy był przedtem czy nie. Małżeństwo z Larrym nauczyło ją tego. Larry uznał, że mają problemy, więc mieli. Matkowała mu w czasie kryzysu tak długo, jak mogła wytrzymać; potem odeszła i nie oglądała się więcej za siebie. Uświadomiła sobie, na początku z poczuciem winy, później już ż dumą, że woli samodzielne życie. Wpierw skierowała całą energię na znalezienie pracy, następnie całkiem jej się

8 poświęciła. Było to tak, jakby żyła na obcej planecie, całkiem sama. Traciła cierpliwość z powodu drobiazgów, wtedy siedziała całe popołudnie wyglądając przez okno, podczas gdy na jej biurku piętrzył się stos rzeczy, które powinny być gotowe poprzedniego dnia. Myśli jej błądziły, podsuwając rozmaite obrazy. W chwilach przebudzenia uznawała je za niewiarygodne fantazje; jednak fantazje te trwały całymi dniami i wówczas uważała je zaprawdę. Była przekonana, że jeden z księgowych obrabowywał banki a jego podobizny oglądała na pierwszej stronie "Evening Standard". Odgradzała się od tych myśli dopiero wtedy, gdy łapała się na tym, że idzie za nim po pracy i próbuje obmyślać sposoby pojmania go i doprowadzenia na posterunek policji. Kilkakrotnie PO powrocie do domu tyła pewna, że ktoś znajdował się w mieszkaniu podczas jej nieobecności - ktoś bardzo inteligentny, kto nie pozostawił nawet jednego śladu swojej bytności. Znowu zaczęła się masturbować. Ale tym razem było jakoś inaczej, przestała odczuwać poczucie winy z tego powodu. Zawsze zakładała, że jest to coś, z czego się wyrasta, tak jak z przywiązania do ulubionych miejsc. Robi się to do czasu podjęcia normalnego współżycia, a wówczas odpowiedzialność za swoje orgazmy składa się na ręce partnera. Ale po Lanym, przez długi czas nie miała ochoty na kogoś nowego i ku własnemu zdziwieniu, zaczęła wchodzić w to znowu i znowu, tak jakby nigdy tego nie zaprzestała. Aż wreszcie, gdy nauczyła się w ten sposób relaksować i czerpać z tego przyjemność, odkryła, że jest to lepsze niż wszystko co kiedykolwiek robiła z Lanym. Oddawała się temu wszędzie: pod prysznicem, w salonie, w kuchni, pilnując się, aby się w tym całkiem nie zatracić. Czasem zaczynała bezwiednie, budząc się w środku nocy z dzikiego, powikłanego snu, bez tchu, jakby po wyścigu ze śmiercią. W cichej i ciemnej sypialni odczuwała nagle wielką samotność i pustkę. W poszukiwaniu otuchy ręka ześlizgiwała jej się w dół, między nogi i ku swojemu zdziwieniu odkrywała, że jest ciepła i wilgotna, a jej wargi nabrzmiałe i ustępliwe, jakby fantom kochanka tuż przed chwilą wyślizgnął się z pościeli. Dwoma wilgotnymi palcami przymilała się drżącemu węzłowi swojej łechtaczki aż do pełnego przebudzenia; dysząc i sapiąc wyginała się w łuk, tak że jedynymi częściami ciała, dla których istniało podparcie, były pięty i. czubek głowy. Jej uda wyginały się w kabłąk, a ona sama odczuwała słodycz rozchodzącą się od piersi i brzucha. Czasem wydawała potężny okrzyk - bardziej desperacji niż triumfu. Nic nie gościło w jej umyśle gdy tak rozpracowywała swe ciało aż do szczytu szaleństwa: ani wyobrażenia mężczyzn, ani przyjemne fantazje dotyczące nabrzmiałych, pulsujących członków, czy też mocno umięśnionych pośladków. Była tylko Josephine i jej palce - pracujące, pracujące... Była pełna niechęci, gdy przychodziło jej spojrzeć na jakiegoś mężczyznę. Ciągle nie było nikogo, na myśl o kim byłaby szczególnie podekscytowana ani w biurze, ani w metrze, ani na ulicy. Mężczyźni zwracali na nią uwagę, zawsze tak było. Miała atrakcyjną figurę, wiedziała o tym, pełny i jędrny biust, okrągły tyłek. Nigdy nie jadła na tyle dużo, by chociaż odrobina tłuszczu odłożyła jej się w talii. Mężczyźni oglądali się za nią, zwracając na nią uwagę i szukając zainteresowania z jej strony. Ale jakoś nie chciała zawracać sobie tym głowy. Sprawiała wrażenie, że nie ma dla nich cierpliwości, chociaż z natury była cierpliwa. Potrafiła wykazać zdumiewającą wprost cierpliwość, szczególnie, gdy osiągnęła to, co chciała. Wiedziała, że chce czegoś teraz. Ale nie miała najmniejszego pojęcia, czego. Czego chcą inne kobiety, poza romansami i awansami? Dzieci? Josephine skrzywiła się na tę myśl. Posiadać coś małego, mokrego i bezradnego, rosnącego w tobie, coś co będzie żądało całej twojej uwagi i zrujnuje twoją niezależność - nie, dzięki. Coś prostego? Wakacje. Dwa tygodnie w Hiszpanii lub odpoczynek na odludziu, w Szkocji. To nie brzmi zbyt nęcąco. Nie pragnęła relaksu, ale nie chciała też zająć się niczym nowym. Nie było nikogo, czyjego towarzystwa by pragnęła. Nie mogła również znieść myśli o podjęciu jakiś działań na własną

9 rękę. Do kogo mogła pójść w odwiedziny? Do nikogo. Czytała kobiece pisma, szukając jakiegoś tropu, ale żadne z nich nie przyciągnęło jej uwagi. Członkowie rodziny królewskiej, jak przyrządzić pasztet, procesy dotyczące utrzymania małżeństwa z alkoholikiem, mydło, gwiazdy - cóż to miało z nią t wspólnego? Nie mogła odnaleźć się nawet w modzie czy artykułach dotyczących zarządzania. Wszystkie te współczesne komety zajmowały się tworzeniem szykownego i wyidealizowanego wizerunku. Było faktem, że Josephine zgubiła drogę. Czytała o kryzysach ludzkich, pojawiających się w połowie życia, ale to jej nie f dotyczyło, przekroczyła ledwie trzydziestkę. Może potrzeba jej było wyzwania. Szybowanie po niebie. Wielkie polowanie. Po-l moc głodującej Etiopii. Westchnęła i wyjrzała przez okno. W Marylebone był lipiec r lało bez przerwy. Ludzie ukryci pod parasolami pędzili na lunch. Spojrzała na zegarek. Ranek minął, a ona nie skończyła nawet petycji, którą powinna była napisać. Znowu musiała zażądać przyniesienia kanapek. Telefon do doktor Shepard nie był ostatnią deską ratunku, ale na pewno wołaniem o pomoc. Była u niej dwa lub trzy razy w ciągu ostatnich lat, zazwyczaj gdy chodziło o poradę ginekologiczną, gdyż nie chciała udać się do swojego lekarza ogólnego, nadąsanego, starego mężczyzny z niezrozumiałym akcentem. Dr Shepard była znajomą jej matki. Pewnego dnia niespodziewanie zadzwoniła do Josephine. Było to krótko po jej wesele. - Jeśli będę mogła coś dla ciebie zrobić, daj mi znad - powiedziała. - Jestem w pobliżu. Chód nie było to powiedziane jasno, Josephine wiedziała, że matka prosiła dr Shepard, aby miała na nią oko. W istocie rzadko rozmawiała z matką o dr Shepard. Nie była pewna skąd się znały. Przyjazd z czasu wojny, jak przypuszczała Josephine, bądź z lat szkolnych. Dr Shepard miała prywatną praktykę. Gdy Josephine zatelefonowała, okazało się, że w międzyczasie przeszła na emeryturę. - Ale nie martw się tym - powiedziała jej lekarka. - Musisz odwiedzić mnie w domu. Przyjdź na obiad. Nie pozwoliła Josephine przerwać rozmowy bez umówienia się na konkretny dzień. Dr Shepard była energiczną, życzliwą kobietą, której wiek można było ocenić równie dobrze na lat pięćdziesiąt, jak też siedemdziesiąt Mieszkała w olbrzymim, odosobnionym domu w Hampstead, otoczonym czereśniowymi drzewkami. Drzwi otworzyła inna kobieta: niska, lekko otyła, parę lat młodsza od dr Shepard. Nie uznała za stosowne przedstawić się - gospodyni, jak przypuszczała Josephine. Było jasne, że dr Shepard żyje sama, jako wdowa lub osoba niezamężna. "Raczej niezamężna” - pomyślała sobie Josephine. Dr Shepard była wystarczająco silną osobą, by móc dokonać takiego wyboru. To był prześliczny dom. Zbudowany w latach trzydziestych, ale odnawiany później; włożono w niego wystarczająco dużo pieniędzy i smaku, aby dawał poczucie komfortu. Nic nie zostało unowocześnione, jednak wszystko było w doskonałym stanie. Bóg raczy wiedzieć, jaki jest koszt jego utrzymania. Gospodyni podała wyśmienitą kolację: cielęcinę z morelami oraz doskonały budyń. Sama nie jadła z nimi. - Będę wścibska - powiedziała dr Shepard - i zapytam się, jak sobie radzisz? Jak wygląda życie pracującej dziewczyny w obecnych czasach? - Jak wiele z tego dotrze do mojej mamy? - spytała Josephine z lekkim uśmiechem. Dr Shepard westchnęła i uniosła dłoń, jakby składała przysięgę Hipokratesa. - Całkowita dyskrecja. Być może jestem wścibska, ale na pewno nie jestem plotkarą. Nagle Josephine zauważyła, że mówi jej więcej niż zamierzała, tej kobiecie, którą ledwie znała. Opowiadała, jak to z jednej strony wszystko świetnie się układa, a z drugiej sypie.

10 - Czuję się, jakbym gdzieś utknęła - powiedziała przy kawie i kieliszku Cointreau. - W jakimś zaułku. Nie mogę powiedzieć, żebym nie lubiła swojej pracy, życia czy wszystkiego. To jest po prostu tak, że mi czegoś brakuje, a ja nie wiem czego. - A co z seksem? - spytała dr Shepard. Olbrzymia otwartość, z jaką zadawała pytania sprawiła, że Josephine również chciała byd z nią szczera. Potrząsnęła głową i wpatrzyła się w swój kieliszek likieru. - Od dawna nic - powiedziała. - Dokładniej od rozwodu. - Ale przecież musiałaś mieć jakieś propozycje - bez osłonek powiedziała dr Shepard. - Taka soczysta, młoda kobieta jak ty. Josephine wzruszyła ramionami. Spojrzała dr Shepard w oczy. - Czy to będzie miało jakiś sens - odezwała się - jeśli powiem, że miałam różne propozycje, ale w tej chwili nie pamiętam nawet od kogo? Dr Shepard dociekała: - Utrata zainteresowania mężczyznami, czy tak? - W istocie - powiedziała - chwilowo. - To naturalne - odparła dr Shepard półgłosem. - Nie wiem - kontynuowała Josephine. - Myślę, że całkiem lubię mężczyzn, ale nie sądzę, by znalazł się taki, który by mi dogodził, o! - powiedziała, śmiejąc się z zakłopotaniem. Dr Shepard nie zwróciła uwagi na jej zażenowanie. - Mam na myśli, że do tej pory nie spotkałam nikogo takiego - powiedziała Josephine - a przecież nie mogę zawracać sobie głowy ciągłym szukaniem. Z drugiej strony, jeśli ten właściwy rzucimy się do moich stóp, nie jestem pewna, czy zdołałabym to zauważyć. Wydaje mi się zawsze, że myślę o czymś innym -powiedziała. - No tak, to może być-zbyt wysokie ciśnienie, niedobór żelaza, bądź coś w tym stylu - powiedziała dr Shepard. - Czy odżywiasz się prawidłowo? Josephine wzruszyła ramionami. Poprzedniego wieczoru ograniczyła się do przyniesienia posiłku z chińskiej restauracji. Nawet zamierzała coś ugotować, ale poszła do kuchni, gdzie musnęła w przelocie biustem lodówkę i to ja sprowokowało. Zamiast gotować, stała tam w ciemniejącym pomieszczeniu, z zadarta spódnicą, palce błądziły wokół ud, nagi tyłek uderzał miękko o lodówkę, a ona sapała i parła naprzód, dążąc do osiągnięcia serii szczytów. Czy powinna opowiedzieć o tym dr Shepard? Lepiej nie. Dr Shepard nadal do niej mówiła: - Kiedy byłaś ostatnio na kontroli? Dawno? Czy chcesz, żebym rzuciła okiem na ciebie? - Proszę, o ile nie będzie to zbyt duży kłopot. Dr Shepard skończyła kawę i wstała z krzesła. - Zostajesz na noc, prawda? - powiedziała, jakby to było wcześniej ustalone. - Och - powiedziała Josephine - myślę, że... Dr Shepard przerwała jej. - Łóżko jest przygotowane, a rano łatwo ci będzie się stąd wydostać. Jestem pewna, że okażesz się śpiochem, chociaż ja zazwyczaj w lecie nie mam problemów ze wstawaniem. - Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała: - Chyba nie chce ci się teraz wychodzić i szukać taksówki o tej porze. - W porządku - powiedziała Josephine. - Zostanę. Dziękuję. - Chodź, pokażę ci, gdzie będziesz spała. Zaprowadziła Josephine do pokoju na górze, w którym znajdowało się żelazne łóżko, ohydna dekoracja składająca się z pięćdziesięciu róż, olbrzymi fotel, podwójna, ślicznie połyskująca szafa w kolorze orzecha i niezbyt wiele miejsca na cokolwiek innego. - Bądź tak uprzejma, rozbierz się i wskocz do łóżka - powiedziała lekarka i zasunęła kotary. - Wrócę i zbadam cię, tylko muszę przynieść walizeczkę z narzędziami. Uderzyła pięścią w materac zagradzający jej drogę. - Ten rupieć jest w rzeczywistości bardzo wygodny, wierz lub nie - powiedziała i pozostawiła Josephine samą. Josephine zsunęła żakiet i rozpięła bluzkę.

11 "Jest coś dziwnego w tym, że robi to tutaj i teraz" - pomyślała, zdejmując spódnicę i wieszając ją z resztą ubrań w szafie. Ale decyzję o badaniu podjęła już po obiedzie, po którym czuła się całkiem zrelaksowana i lekko pijana. Spodziewała się, że ^kolejność będzie odwrotna - o ile w ogóle o tym myślała - czyli, że badanie nastąpi wpierw, przed częścią towarzyską spotkania. Ale dr Shepard była osobą dbającą o własną wygodę. "Być może - pomyślała Josephine leniwie, zsuwając z nóg rajstopy - to było powodem, że zatrudniała gospodynię". Usiadła na łóżku. Było raczej wygodne. Zaczęła cieszyć się, że zbliża się pora snu. Zastanawiała się, czy powinna pozostać w staniku i majtkach, czy też je zdjąć. Gdy poprzednio była badana przez dr Shepard, odbywało się to w starym gabinecie lekarskim w mieście. Znajdowało się tam wiele usłużnych pielęgniarek z obszernymi fartuchami, aby okryć czekającego na badanie pacjenta. Nie trzeba było obnażać nawet kawałka ciała przed momentem, w którym dr Shepard przystępowała do badania i ubierało się ponownie, natychmiast po badaniu. Wszystko to wydawało się obecnie odrobinę kłopotliwe. A dr Shepard wspominała zdaje się o spaniu nago? Josephine zdjęła stanik. Następnie majtki. I wtedy zrobiła coś, co ją samą zaskoczyło. Uklękła w fotelu, odsłoniła zasłony i wyjrzała przez okno. Ktokolwiek by spojrzał zobaczyłby ją, klęczącą tam. Przy zapalonym świetle w sypialni widać ją było wyraźniej niż ona mogła widzieć. Oczywiście za oknem nie było nikogo, prócz czereśniowych drzewek, poruszających się niespokojnie na wietrze, który zerwał się nie wiadomo kiedy, tylko dlatego, że nie było nikogo na zewnątrz, mogła sobie pozwolić na ukazanie się w oknie nago. Ale czego w takim razie szukała? Jakiegoś znaku, sygnału, że wszystko jest na dobrej drodze? Widziała tylko swoje odbicie: twarz w kształcie serca i pełny, jędrny biust obnażony przed nocą. Czereśniowe drzewka poruszały w ciemności swoimi liśćmi, a bursztynowe światło latarni ulicznej falowało na nich jak księżyc na wodzie. Josephine usłyszała, że dr Shepard nadchodzi i szybko zanurkowała w pościel. - Możemy zaczynać. Nie jest ci zimno? Chyba nie - powiedziała dr Shepard i odkryła kołdrę. Jeśli nawet była zaskoczona widokiem Josephiny leżącej nago, nie okazała tego. Po prostu nałożyła słuchawki na uszy, osłuchała jej piersi i przeponę, poprosiła o uniesienie kolan i rozwarcie nóg, potem obróciła ją i osłuchała plecy. Pozostawiła ją w takiej pozycji minutę lub dwie, podczas których uciskała jej ramiona rozmasowując napięcie, z którego Josephine nawet nie zdawała sobie sprawy. To było cudowne uczucie być pieszczoną w ten sposób. Josephine zawsze znajdowała coś lekko seksownego w dotykaniu przez bezosobowe dłonie profesjonalisty. Nawet gdy dawała się czesać, było to dla niej łagodnym, zmysłowym doświadczeniem. Masaż wykonywany przez dr Shepard był czymś więcej, dużo więcej. Josephine miała nadzieję, że lekarka będzie kontynuować i masować ją po całym ciele. Ale ona nagle przestała, klepnęła ją energicznie w tyłek i powiedziała niskim głosem: - Wszystko z tobą w porządku, dziewczyno. - O, miło to słyszeć w każdym razie - powiedziała Josephine głupio i wyślizgnęła się z łóżka omijając dr Shepard, aby wziąć swoje rzeczy z krzesła. Jej odwaga zniknęła gdzieś nagle i nie wiadomo czemu. Pomyślała, że znowu przez moment była bliska utraty opanowania, wymknięcia się z rąk dr Shepard do swojego prywatnego świata, tam gdzie była zupełnie sama i gdzie nic nie było całkiem takie, jak można się było spodziewać. Za jej plecami dr Shepard szła w kierunku drzwi, jakby w odpowiedzi na pukanie, którego Josephine nie udało się usłyszeć. Drzwi otworzyły się i weszła gospodyni. Josephine podniosła pierwszą lepszą część garderoby, jaką był jej stanik i absurdalnie zakryła nim biust. Była w pełni świadoma, że nie ma na sobie rajstop. Obydwie kobiety słyszały, jak chwyta gwałtownie powietrze i obie na nią patrzyły. Poczuła, że posyła im głupi, szeroki uśmiech, jedyną obronę, na jaką mogła się zdobyć. Gospodyni odwzajemniła uśmiech niezwykle naturalnie.

12 Jeśli Josephine myślała w tym czasie, że dr Shepard przeprosi ją za zlekceważenie, była w błędzie. - Nie przejmuj się, Josephine - to było wszystko co powiedziała. - Nie ma takich rzeczy, których by Annabella nie widziała. Żadnych sekretów przed Annabella. Po prostu uważała, że Josephine jest zakłopotana bez powodu. - Powinnyśmy znaleźć dla naszej młodej przyjaciółki jakąś koszulkę nocną, jak myślisz? - dr Shepard zwróciła się do gospodyni. - Och nie - powiedziała Josephine - nie ma potrzeby. Do tej pory nie używałam. A poza tym - dodała żywo - jest przecież lato. Mówiąc to była zajęta zakładaniem stanika, próbowała go zapiąć na plecach. Dr Shepard przyglądała się jej krytycznie. - Zamierzasz ubrać się znowu? - powiedziała tonem wyrażającym zdziwienie. - Och nie, przypuszczam, że nie - powiedziała Josephine. -Która godzina? To musi być jak sądzę pora, gdy zwykle jestem już w łóżku. - Dobrze - powiedziała dr Shepard cierpliwie. - Nie udamy się do łóżek jeszcze przez małą chwilę. Zamierzam wziąć kąpiel przed pójściem spać. Zawsze to robię. A ty, Josephine, nie chciałabyś się wykąpać? - Och tak, oczywiście - odpowiedziała Josephine, ciągle jeszcze wytrącona z równowagi. - W takim razie nie ma potrzeby ubierać się znowu - powiedziała dr Shepard serdecznie. - Annabella przygotuje ci kąpiel, a my tymczasem zejdziemy na dół zobaczyć, czy nie zostało jeszcze trochę Cointreau. Możesz zejść, tak jak stoisz. Obie kobiety przyglądały się jej wyczekująco. Josephine spojrzała na nie szeroko otwartymi oczami. Przełknęła ślinę. - W porządku - powiedziała. Z rozmysłem odpięła sprzączkę stanika i zdjęła go znowu. Stała przed nimi naga. Dr Shepard zwróciła się do gospodyni: - Annabello, dlaczego nie dasz naszej młodej przyjaciółce kąpielowego szlafroczka? Było coś takiego w jej głosie, co zabrzmiało jak triumf, jakby właśnie zdobyła nowy atut w długo przebiegającej debacie z przyjaciółką. Ale teraz, myślała Josephine, gdy dwie kobiety wyszły i drzwi sypialni zamknęły się za nimi, dr Shepard mówiła wszystko z emfazą, rodzajem wystudiowanego niedbalstwa. Istniało coś niejasnego, niedopowiedzianego między tymi dwiema kobietami: niby zwykłe, milczące, domowe porozumienie, a jednak... Josephine usiadła na łóżku, uderzona nagłą myślą. Lesbijki. Były lesbijkami. "Utrata zainteresowania mężczyznami, czy tak?" - pytała ją Dr Shepard tam na dole. Na Boga, co jej odpowiedziała? "Nie udamy się do łóżek jeszcze przez małą chwilę” - mówiła dr Shepard. - "Nasza młoda przyjaciółka” - tak ją nazywała, dwa razy zwróciła się do niej w ten sposób. "Soczysta, młoda kobieta, jak ty” Lesbijki. W porządku. To było obecnie bardzo modne wśród kobiet; feministyczny separatyzm, to wszystko. Josephine nie znała żadnych lesbijek, ani nie słyszała o żadnych w swoim otoczeniu. Kiedy była uczennicą żeńskiej szkoły z internatem, docierały do niej różne pogłoski. Część z nich była prawdą. Raz nawet zachowała się nierozważnie. Chodziło o jedną z koleżanek: nieszczęśliwą i niepopularną dziewczynę o imieniu Maria, która lubiła się wałęsać za Josephine z pokoju do pokoju. Pewnego razu, po meczu siatkówki, Josephine rozmyślnie ociągała Siew szatni, aby Maria mogła ją oglądać. Przez ciekawość. Była dziewicą. Gdy wszystkie pozostałe dziewczęta wyszły, Maria ściągnęła majtki. Przyglądały się sobie wzajemnie. Maria chciała, żeby się onanizowały, ale Josephine bała się. To było lata temu. Bardzo dawno. Co mówi się o lesbijkach? Zawsze jest jedna dominująca, a druga

13 podległa. W każdym razie, wśród lesbijek generacji dr Shepard. Prawdopodobnie są razem od lat, jak stara małżeńska para. Dr Shepard w dominującej roli; obrała swą drogę, gdy przekroczyła czterdziestkę. Była wysoką, mocno zbudowaną kobietą. Stanowcza. Mówiła bez osłonek, co myśli. Jej nogi wysuwały się władczo do przodu, gdy popijała małymi łykami swoje Cointreau. I Annabella, dobra gospodyni, utrzymująca porządek w domu i gotująca obiad każdego wieczoru, zawsze w tle; czasem widziana, nigdy nie słyszana. Rozległo się pukanie do drzwi sypialni. Josephine, siedząca na łóżku spojrzała na swoją nagość w bezradnym oszołomieniu. - Proszę wejść - powiedziała. Annabella weszła i wręczyła jej olbrzymi, pikowany szlafrok: sądząc po rozmiarze, musiał być męski. Josephine uśmiechnęła się. To był piękny ciuszek, jeden z tych, które sprawiają przyjemność za każdym razem, gdy sieje nakłada, chociaż w tym momencie byłaby wdzięczna za cokolwiek do ubrania. - Dziękuję - powiedziała. - Przygotuję ci kąpiel, panienko - zaproponowała Annabella, - Upłynie trochę czasu, zanim uruchomię bojler. Przyjdę powiedzieć, kiedy będzie gotowa. - Dziękuję, Annabello - odrzekła Josephine. Gospodyni wyszła. Josephine naciągnęła szlafrok i przygryzła wargi, aby powstrzymać nerwowy śmiech. Luksusowa, stara tkanina doskonale układała się na jej nagiej skórze. Rękawy były o wiele za długie, więc zawinęła je i czekała na powrót Annabelli. Znowu wyobrażała sobie różne rzeczy, rozmawiała w myślach sama z sobą. Lesbijki. To było trudne do uwierzenia. Ale prawdziwe. A ona zgodziła się spędzić noc pod ich dachem i dała się wciągnąć w tę absurdalną, poufałą rozmowę o kąpieli i spaniu nago. Stała tam i pozwoliła im patrzeć na siebie, na wszystko, co chciały... Na co dała się namówić? ROZDZIAŁ 2 Łazienka była olbrzymia i staromodna, na podłodze leżało różowe linoleum, a ściany wyłożono białymi kafelkami Panowała tu nieskazitelna czystość i pachniało środkami dezynfekcyjnymi. Działało to na Josephine uspokajająco. Przypominało jej pobyt w szpitalu, gdy była mała dziewczynka. Zastanawiała się, czy zamknąć drzwi, ale postanowiła nie robić tego. Cóż miała więcej do ukrycia? Zaśmiała się do siebie i chlapnęła wóda w olbrzymiej, emaliowanej wannie w kształcie stopy. Kąpiel była gotowa. Weszła do wanny powoli namydliła całe ciało i leżała wpatrując się w unosząca się parę. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnia przebywała w takim komforcie. Jej własne mieszkanie posiadało tylko mała, plastykowa wannę koloru pierwiosnków. Zawsze używała prysznica, zajmowało to dziesięć minut. Zupełnie zapomniała, jakie to uczucie tak leżeć sobie w głębokiej, gorącej wodzie; tylko leżeć, na wpół unosząc się. Jej palce zabłądziły pomiędzy namydlone uda, dotknęły łechtaczki i zaczęły nabierać tempa wykonując okrężne ruchy. Ktoś zapukał do drzwi. Wzdrygnąwszy się, Josephine cofnęła rękę z poczuciem winy. Głos zapytał: - Mogę wejść? To była doktor Shepard. - Tak - odkrzyknęła Josephine. Jej głos zabrzmiał osobliwie, odbijając się echem od gładkich powierzchni pomieszczenia. - Drzwi są otwarte - dodała mając nadzieję, że podjęła właściwą decyzję.

14 Ciągle czuła się bardzo dziwnie, przebywając w łazience z inna kobieta, wystarczająco stara (mogłaby być jej matka) siedząca w ubraniu na brzegu wanny. Dr Shepard rozmawiała z nią tak, jakby to była najbardziej naturalna w świecie rzecz. A co, jeśli istotnie była lesbijka? Josephine znowu zapragnęła się okryć, ale zadecydowała, że najlepszą obrona będzie pokazanie, iż nie przejmuje się ani trochę tymi dwiema kobietami, wędrującymi tam i z powrotem wokół niej gdy jest rozebrana; pokaże, że nie stanowi to dla niej problemu ani nie jest czymś seksualnym. - Zamierzam polecić cię komuś - zwróciła się do niej dr Shepard. Mówiła teraz łagodniej niż przedtem, na dole, myśląc być może, że Josephine mogłaby nie chcieć jej wysłuchać. Wreszcie jakby zdała sobie sprawę, że są to bardzo prywatne rozmowy, a Josephine nie jest nieczułym stworzeniem. - Ci ludzie są bardzo dobrzy. Przypomnij mi jutro, zanim odjedziesz, żebym dała ci numer telefonu. Zanurzyła rękę w wodzie i przeciągnęła nią tuż nad stopa Josephine. Josephine nie zareagowała. - Chodzi o psychiatrę, prawda? - zapytała cicho. Nigdy nie przyszło jej na myśl, że pewnego dnia będzie musiała odwiedzić specjalistę w tej dziedzinie. Zawsze współczuła znajomym, którzy musieli korzystać z tego typu porad i czuła bliżej nie sprecyzowana wyższość nad nimi. Niewątpliwie powinno się umieć kierować własnym życiem. A zwrócenie się do profesjonalisty po radę "jak żyć" - było z pewnością przyznaniem się do porażki. - Niezupełnie. - Dr Shepard wstała. - Raczej o terapię, jeśli bardziej ci to odpowiada. Coś, co ci pomoże wydostać się z dołka. I rozwinie cię trochę, mentalnie i fizycznie. Josephine, wciąż siedząc w wannie, obmyła twarz wodo. - To brzmi strasznie - powiedziała. - Wiesz przecież - powiedziała dr Shepard - że nie musisz tam iść. Nie zamierzam wywierać na ciebie presji - w jej głosie zabrzmiała odrobina poprzedniej surowości. - Wiem, to dla mojego własnego dobra - odrzekła Josephine z lekka ironia. - Oczywiście - przytaknęła dr Shepard. W Josephine odezwało się poczucie winy. Ataki na tak uprzejma dla niej dr Shepard, przed ustaleniem, co ma w rzeczywistości na myśli, były niewdzięcznością. Nie był to przecież zamach na jej wolność. - Przepraszam - powiedziała szczerze. - Nie jestem przyzwyczajona do robienia rzeczy, których nie zaplanowałam. Jest to dla mnie raczej nowe. - To tylko propozycja - powiedziała dr Shepard i otworzyła drzwi. - Dobranoc, Josephine. Śpij dobrze. Po chwili Josephine leżała w łóżku, nadsłuchując w ciemności. Jedyne, co mogła usłyszeć, to odgłosy wiatru, hulającego wśród czereśniowych drzewek. Z głębi domu nie dobiegał żaden dźwięk. Widocznie Annabella i dr Shepard również poszły spad. Znowu zastanawiała się, czy dzielą łóżko. "Żadnych sekretów przed Annabellą” - dlaczego to powiedziała? Przez chwilę miała wizję tęgiej postaci, zjawiającej się w środku nocy przy drzwiach sypialni, ubranej w cienką, bawełnianą koszulkę i trzymającej świecę - która przychodzi, aby dostać się do jej łóżka. Przewróciła się z boku na bok i wyrzuciła marę z umysłu. Pewnie coś z nią było nie w porządku, pomyślała sobie zasypiając: doszukiwanie się wszędzie seksu, jak u Freuda... Rano w drodze do pracy, Josephine rozwinęła kawałek papieru, który dostała od dr Shepard i przyjrzała mu się. Był tam numer telefonu w centrum Londynu i nazwisko: Dr Hazel. Na pewno był wysoki, miał piękne włosy, które zaczynały przerzedzać się nad wysokim czołem. Powinien mieć drobne zmarszczki w kącikach oczu i mówić spokojnie, lecz arogancko o

15 Byciu W Kontakcie Ze Swoimi Emocjami. W świetle dnia Josephine zaczynała mieć wątpliwości. Czy to, na co zgodziła się w domu dr Shepard zdarzyło się rzeczywiście ostatniej nocy? Nie chciała przecież tego zupełnie. Wydarzenia z poprzedniego wieczoru wydawały się podejrzane i nierealne tu, w normalnym świecie, gdzie ludzie tłoczyli się posępnie w metrze i ignorowali wzajemnie. Taki panował styl życia. Położyła skrawek papieru na biurku, przy telefonie. Zadzwoni pod ten numer i porozmawia z doktorem Hazlem po południu. Ale miała zajęty dzień i mnóstwo naglących rzeczy do zrobienia o trzeciej, czwartej czy piątej, ważniejszych, niż dawanie upustu własnym słabostkom. Następne dni również były zajęte. Tak było aż do pewnego szczególnie okropnego poranka, w poniedziałek, kiedy to nakrzyczała na jedną z sekretarek i prawie przewróciła szklankę wody, naszykowaną do popicia aspiryny - a było to jeszcze przed jedenastą - wtedy nagle zatrzymała wzrok na małej kartce papieru. W tamtej chwili uznała to za jedyną możliwość wybawienia. Westchnęła z irytacją i podniosła słuchawkę. - Pani Morrow - powiedział miły głos należący do młodej kobiety. - Tak, doktor spodziewał się pani telefonu. Wyjeżdża pani na tydzień na wieś, prawda? - Ja? - spytała Josephine podejrzliwie. - Dr Shepard nie wspominała o tym. - Jednocześnie pomyślała: "O, tak, zabierzcie mnie stąd i ukryjcie". - To bez znaczenia - odparła recepcjonistka. - Przed wyjazdem powinna się pani zgłosić przynajmniej na wstępne badania. Kiedy dysponuje pani czasem? - Nie w tym tygodniu - odpowiedziała Josephine spoglądając w swój kalendarzyk zapełniony niepożądanymi nazwiskami i niewygodnymi spotkaniami. - Możemy umówić panią na przyszły tydzień, o tej porze -zaproponowała recepcjonistka. - W porządku - zgodziła się Josephine. - Gdzie mam się stawić? Zanotowała adres na kartce, pod numerem telefonu dopisała: "poniedziałek, godz. 11". Wówczas zauważyła aspirynę i szklankę wody; wrzuciła tabletkę i poczekała, aż się rozpuści. "Tydzień" - pomyślała. Następny poniedziałek był gorący. Josephine zdecydowała nie iść w ogóle do biura. Zatelefonowała i oznajmiła, że popracuje w domu i zabroniła sobie przeszkadzać, chyba żeby wydarzyło się coś bardzo ważnego. Ubrała luźną, letnią bluzeczkę, spódniczkę i sandałki, spodziewając się, że dr Hazel będzie chciał ją przebadać. Pojechała wpierw metrem, a potem taksówką pod wskazany adres. Gabinet mieścił się przy tylnej uliczce w pobliżu St.Pancras, na drugim piętrze, nad biurem agencji eksportowej i związkiem sportowym. Na drzwiach nie było wizytówki, więc Josephine nacisnęła dzwonek i weszła. Na szczycie schodów znalazła drzwi z nieprzejrzystej, szklanej płyty. Zapukała i weszła do środka. Znalazła się w małym pokoju, zupełnie pustym, nie licząc biurka, telefonu, książki przyjęć i kartoteki. Prócz tego zauważyła dwie pary drzwi, identycznych jak te, którymi weszła. Na ścianie pomiędzy nimi wisiał plakat: namalowana postać w stroju pierrota, czarnej piusce i małej, czarnej masce -domino. Pajac stał odwrócony do niej plecami, wychylony niedbale przez poręcz balkonu, nad skąpanym w świetle księżyca ogrodem. Oglądał się przez ramię, jakby chciał zobaczyć, kto podchodzi do niego z tyłu. Nie wyglądał na smutnego, jak to zazwyczaj pierroci są przedstawiani w malarstwie. Miał kpiarśki wygląd, jakby robił śmiałe propozycje, czy zapraszał do psoty. To był zdumiewający obrazek, w jakiś sposób pasujący do medycznej atmosfery. "Być może - pomyślała Josephine ? powinnam przestać myśleć o wszystkim tutaj w medycznych kategoriach”. W tym momencie jedne z drzwi otworzyły siei wyszła z nich pielęgniarka mówiąc do kogoś, kto pozostał w pokoju, który właśnie opuściła: - Bardzo dobrze, doktorze.}

16 Była uderzająco piękną kobietą, dobiegającą trzydziestki -jak domyślała się Josephine - ze wspaniałymi, złotoczerwonymi włosami zaplecionymi w kok, w nakrochmalonym, białym czepku. Posłała Josephine zawodowy uśmiech gdy zbliżała się w jej kierunku. - Pani Morrow? Proszę tędy. Zaprowadziła Josephine nie do gabinetu lekarza, tylko do drugiego pokoju, niewątpliwie poczekalni. Pod ścianami stały płócienne krzesła a pośrodku okrągły stolik, na którym leżało z poi tuzina starych magazynów i wazon maków. - Zaczynałam się zastanawiać, czy przyszłam we właściwe miejsce - powiedziała Josephine. - Tak, trochę trudno nas znaleźć - powiedziała pielęgniarka. - Ale jestem pewna, że nie będzie pani żałować tej wizyty. Powiedziała to jakby w zaufaniu, jak gdyby wiedziała o wątpliwościach Josephine. - Doktor jest zajęty w tej chwili - kontynuowała pielęgniarka - więc może zechciałaby się pani rozebrać. - Tutaj? - spytała Josephine rozglądając się po poczekalni. Nie było tu ani leżanki, ani nawet parawanu. - Jeśliby pani mogła - odpowiedziała pielęgniarka. - Och, proszę się nie obawiać. Nikt inny tutaj nie przyjdzie. Uśmiechnęła się. Miała cudowny uśmiech. - Znajdzie pani fartuch po drugiej stronie drzwi - powiedziała, wskazując. - Będę na zewnątrz. I wyszła. Josephine czuła się trochę dziwnie mając w perspektywie rozebranie się w miejscu, sądząc z pozorów, publicznym. Położyła torebkę, zdjęła wszystkie części garderoby i szybko nałożyła fartuch. Usiadła. Ubrania i torebkę położyła na sąsiednim krześle. Nie słyszała niczego poza ruchem na głównej ulicy i trzaskaniem drzwi, gdzieś piętro niżej. Pielęgniarka wróciła po minucie lub dwóch. Weszła bez pukania. - Jest pani gotowa? - spytała. - Proszę za mną. Tędy. Josephine udała się za nią. Przeszły przez frontowy pokój i podeszły do drugich drzwi, tych, z których pielęgniarka wyszła by ją przywitać. Otworzyła drzwi i wpuściła Josephine do środka. Ku zdumieniu Josephine, ten pokój był również pusty, chociaż stała tutaj przynajmniej leżanka z otaczającym ją parawanem, biurko z piętrzącym się stosem książek, masa książek na parapecie i umywalka w rogu. Warunki panowały tu raczej spartańskie. Josephine spojrzała na pielęgniarkę z lekkim zdziwieniem, gotowa do zadania pytania cisnącego jej się na usta, ale pielęgniarka powiedziała po prostu: - Zechce się pani położyć na kozetce. Będziemy do dyspozycji za minutkę. I zostawiła ją samą. Gdzie był lekarz? Na pewno znajdował się tutaj, gdy przyszła, więc jak udało mu się stąd ulotnić bez szmeru? Powiedziała sobie, że to jej niepokój sprawił, iż cała ta sceneria wydawała się lekko dziwna, jakby coś tu było na opak. Po za tym, skąd mogłaby to wiedzieć? Nie znała się na terapii, więc jak to określić, co było zwyczajne, a co nie? Niewątpliwie dr Hazel wyślizgnął się na minutę z jakiegoś powodu. Pewnie wyszedł do toalety - pomyślała sobie. Położyła się na kozetce i czekała. Z ulicy dochodziły odgłosy kroków. Była ciekawa, jak długo to wszystko potrwa. W następnej minucie weszła pielęgniarka. Była bardzo ożywiona. - Przepraszam, że musiała pani tak długo czekać - powiedziała zbliżając się do leżanki. - Dr Hazel już nadchodzi. Wyciągnęła ręce w takim geście, jakby spodziewała się, że Josephine coś jej da. Josephine usiadła, nie wiedząc co począć. - Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, to wezmę od pani fartuch, pani Morrow - powiedziała z uśmiechem. - Nie zmarznie pani, obiecuję. Jest taki piękny dzień, prawda?

17 - lak - odpowiedziała Josephine automatycznie. Spojrzała na pielęgniarkę, myśląc raz jeszcze, że nie jest to w żadnym wypadku sposób traktowania, którego by się spodziewała Jeśli w ogóle spodziewała się czegokolwiek. Rozwiązała pasek i zsunęła fartuch z ramion. - Chwileczkę, pozwolę sobie pani pomóc - powiedziała pielęgniarka. Ręce miała zimne, gdy dotknęła nagiego ciała Josephine. Z uśmiechem zdjęła z niej fartuch i ponownie zostawiła ją samą w pokoju, nagą, nawet bez prześcieradła, którym mogłaby się okryć. Zrobiła to z taką naturalnością, jakby czyniła tak każdego dnia, tuzin razy na dzień, w stosunku do każdego pacjenta. Być może to był test. Może porada lekarska zaczynała się od sprawdzenia, jak zareaguje na taki sposób traktowania. Zastanawiała się, jak powinna się zachować. Znowu czekała. Nikt nie przychodził. W ogóle nic się nie działo. Na ścianie wisiał zegar, zwyczajna tarcza z cyferkami. Czekała trzy minuty. Czekała pięć. Zaczynała być wyraźnie niespokojna: nie zła, jeszcze nie. Poczuła, że znajome napięcie zaczyna wzrastać. Czy to wybrała dla niej dr Shepard? Czy to miał być sposób rozpoczęcia terapii, po której spodziewała się, że ją uwolni od zirytowania i depresji? Minęło siedem minut. "Poczekam dziesięć - pomyślała Josephine - i wówczas zawołam pielęgniarkę. Nie, nie będę czekać". - Halo?! - zawołała. - Siostro! Nie było odpowiedzi. - Siostro! Nadal nic. Ani odgłosu kroków, ani szurania krzesła. Czuła się dziwnie i niezręcznie. Wstała z kozetki i podeszła nago do drzwi. Przyłożyła do nich ucho. Nic. Otworzyła drzwi chowając się za nimi i zawołała: -Halo! Ostrożnie wysunęła głowę. Zewnętrzny pokój był opustoszały, wyglądał dokładnie tak jak wtedy, gdy tu przybyła. Drzwi prowadzące na schody były zamknięte, jak również drzwi do poczekalni, gdzie znajdowały się jej rzeczy. Zirytowana, cofnęła się do gabinetu i rozejrzała wokół za czymś do okrycia. Ale nic takiego nie znalazła. Pomyślała o dr Shepard i Annabelli oraz zdawkowym sposobie, w jaki traktowały jej nagość. Z lekarską nonszalancją. "W porządku - powiedziała do siebie. - Widziały mnie raz i doktor również zamierza mnie obejrzeć". "Jeśli tu w ogóle jest jakiś doktor" - dodała w myślach. Zirytowana odsunęła jednak od siebie to podejrzenie. Wyszła za próg zewnętrznego pokoju i przespacerowała, naga i bosa, do drzwi poczekalni. Zapukała w szybę. - Halo?! - zawołała po raz trzeci. Ale znowu nie było odpowiedzi. Josephine nacisnęła klamkę i weszła. Jej ubrania zniknęły. Torebka również. Nie mogła w to uwierzyć. Rozglądała się po pokoju, ale nie było tu żadnego miejsca, gdzie mogli je ukryć: ani szafki, ani żadnego innego schowka. - Przecież to absurd - powiedziała na głos i wróciła do zewnętrznego pokoju. Tutaj również nie było żadnej szafki, tylko szuflada w biurku, na którym leżała książka przyjęć. Pielęgniarka musiała zabrać jej rzeczy i wynieść je gdzieś. Był to szczególny sposób traktowania. Josephine otworzyła szufladę. Wewnątrz były ubrania: białe, starannie poskładane. Przez moment Josephine myślała, że to jej. Wyjęła je, ale nie rozłożyła. To było sportowe ubranie, rodzaj stroju, który uczennica może wkładać na gimnastykę: mały, biały podkoszulek, białe szorty i pani białych tenisówek. Wewnątrz każdej tenisówki znajdowała się biała skarpetka

18 sięgająca do kostki. Ubrania były czyste, uprane i wyprasowane, jeśli nie nowe. Tenisówki wyglądały, jakby nie były jeszcze nigdy noszone. Spoglądając na nie, Josephine odczuwała dziwne sensacje w dole żołądka. Poczuła, że jest to w istocie początek czegoś, jakiegoś dziwnego testu psychologicznego, rodzaj labiryntu, w który wkroczyła i z którego musiała znaleźć wyjście. Czytała kiedyś w jakiś kolorowym magazynie artykuł o testach, które japońskie firmy przeprowadzały na pracownikach z aspiracjami, na ludziach, którzy pragnęli odnieść sukces, ludziach, którzy dobrowolnie chcieli wziąć w nich udział. Przeprowadzono to w następujący sposób: wysłano grupę osób nie znających się wzajemnie na odległą wyspę, na wyimaginowaną konferencję. Jedna osoba w grupie miała być szpiegiem: miała obserwować, jak zareagują inni, gdy zorientują się, że nic nie zostało zorganizowane, że przyszło im tam przebywać przez dwa dni bez jedzenia, a nawet schronienia. W owym czasie myślała, że magazyn zmyślił tą historię. Brzmiała ona jak scenariusz do starej, oklepanej zagadki kryminalnej, a nie egzamin z umiejętności utrzymania się przy życiu. Teraz, kiedy sama uczestniczyła w czymś takim, odbierała to w inny sposób. Czuła, że jest to coś niezwykłego, na co nie umiała nawet znaleźć nazwy. Jak na razie. Zauważyła, że się uśmiecha. 'Terapia, jeśli bardziej ci to odpowiada - jak mówiła dr Shepard - coś, co rozwinie cię trochę”. Tak więc, był to rodzaj testu, prawda? A z pewnością jakaś odmiana, zwłaszcza po nudach w biurze. I co dalej? Jak przejść przez ten test? Co było jego celem? Może wydostać się stąd i dotrzeć do domu? Jeśli zrobiłaby to w taki sposób, który pokazałby, że nie uczyniła tego w desperacji, tylko ze śmiechem, niewątpliwie posunęłoby to ją do przodu, niezależnie od tego, o co im chodziło w tym teście. Być może przyglądali jej się teraz. Niewykluczone, że dr Hazel jest gdzieś tutaj, obserwuje ją, aby przekonać się, co zrobi?... Nie zważała na to. W ogóle się tym nie przejmowała. Osoba niepewna spieszyłaby się i przymierzyła ubranie, choćby po to, by poczuć minimalny komfort, jaki daje bycie w ubraniu. Josephine postanowiła odrzucić niepewność. Włożyła strój z powrotem do szuflady. A wtedy jej ręce dotknęły w głębi czegoś, co miało kształt pudełka. Wyciągnęła to. Było dość ciężkie. Było to pudełko z kostkami domina. Potrząsnęła nim i usłyszała, jak grzechoczą cicho. Z ciekawością otworzyła pudełko. Zajrzała do środka. Zwykłe domino, nic poza tym. Schowała je z powrotem do szuflady, wysunęła krzesło spod biurka i usiadła. Szorstkie płótno drażniło jej nagie pośladki. Pocieszyła się, że siedzenie nie jest wykonane z wikliny. Co dalej? Niedbale przetrząsnęła książkę przyjęć mając nadzieję, że w niej znajdzie jakąś wskazówkę. Ale nie było tam nic poza kolumnami nazwisk, dat i godzin. Być może jakiś klucz znajdował się w gabinecie, wśród książek, bądź w poczekalni: jakieś słowa napisane ołówkiem w którymś z magazynów. Musiał istnieć jakiś trop prowadzący do następnego aktu tej dziwacznej tresury czy łowów. Dziesięć minut później zrezygnowała z poszukiwań. Nawet jeśli coś takiego istniało, było zbyt dobrze ukryte. Stare magazyny nie zawierały żadnych tajnych wiadomości, podczas gdy książki w gabinecie były zwykłymi czytadłami, wcale nie o medycznej tematyce; rodzaj literatury, którą można wynosić naręczami z każdego sklepu "Oxfam”. Upewniło to Josephine, że nie znajduje się w żadnym gabinecie lekarskim. To był dopiero początek. Doktora Hazla w ogóle nigdy tutaj nie było, prawdopodobnie nawet nie istniał. Była tylko aktorka udająca pielęgniarkę, która wydała Josephine polecenie rozebrania się, po czym opuściła budynek tak szybko i cicho, jak to możliwe. Prawdopodobnie powiedziano jej, że jest to żart o zmysłowym podtekście. Kim oni mogli być?

19 Josephine zaciekawiły drzwi prowadzące na schody. Odważyła się nacisnąć klamkę. Nie były zamknięte. Odkrywszy to, poczuła się nadzwyczaj rozluźniona. Tak więc mogła zrejterować w każdej chwili. O ile nerwy pozwoliłyby jej zejść na dół nago i poprosić o pomoc w sąsiednim biurze. Usiadła na biurku* "Pokażę im nonszalancję" - pomyślała. Po czym zakołysała pieszczotliwie nagimi nogami, rozmyślnie nie patrząc na telefon. Nie powinna zbytnio się spieszyć. Powinna podnieść słuchawkę, na zimno i bezbłędnie wykręcić numer i połączyć się... Z kim? Z policją? Z pewnością nie. To zrujnowałoby grę i jej szansę na zwycięstwo. Z biurem? To zademonstrowałoby lojalność i poczucie obowiązku. Ale nie spryt czy wyobraźnię. Z dr Shepard? Aby zażądać wyjaśnień?... To byłoby również ogromnie konwencjonalne. Z dobrym przyjacielem? Do kogo mogła zadzwonić, aby wybawił ją z tej sytuacji? Nikt nie przychodził jej na myśl. Nagle poczuła zaskakujący błysk pobudzenia seksualnego. Jesteś sama, naga w biurze. Nikt nie wie o twojej obecności tutaj. Kogo powinnaś Wybrać, aby go skusić na dołączenie do ciebie? To będzie oczywiście zuchwała, ale możliwa do wyobrażenia odpowiedź: zadzwonić do- kochanka i uprawiać z nim seks na lekarskiej kozetce doktora Hazla. Ale nie miała kochanka ani nawet starego przyjaciela, po którym mogłaby się spodziewać, że na to przystanie. Był tylko Larry, jej były mąż, i nic na ziemi nie mogło skłonić jej, by zatelefonowała do niego ponownie. Nawet w ministerstwie nie było nikogo, kogo chciałaby uwieść. Dobrze, wobec tego był ktoś w biurach mieszczących się na dole. Nieważne kto, po prostu mężczyzna lub, lepiej, chłopiec. Mogła zejść na dół i zaoferować siebie w zamian za ubranie i opłatę za taksówkę. Ale w takim przypadku musiałaby zejść na dół, nago, aby go znaleźć. Zrozumiałe, że dobrym pomysłem było użycie telefonu, aby przywołać ich tutaj. Kimkolwiek byli. Aby ktokolwiek, do diabła, wydostał ją stąd. Nagle przyszedł jej na myśl chłopiec przynoszący kanapki. Chłopiec, który codziennie w porze lunchu przynosił na zamówienie kanapki do biura. Nie był szczególnie atrakcyjny, ale był nikim; mogła rozgrywać z nim każdą grę po jej myśli i wyjść z tego bez szwanku. Któżby mu uwierzył, gdyby o tym opowiedział? Prędzej by go wyrzucono z pracy. Znała nawet numer firmy dostarczającej żywność, a to było więcej niż mogła ujawnić przed dr Shepard. Mogła zadzwonić do nich teraz i złożyć zamówienie, zaproponować im premię, aby jak najprędzej uciąć rozmowę i poprosić o konkretnego chłopca. Nazywał się Rodney. Rodney! Josephine zachichotała. "W porządku, doktorze Hazel - pomyślała - zobaczymy, czy zapiszesz to na swoją osobistą korzyść". Wyciągnęła rękę, by podnieść słuchawkę. Wtedy telefon zadzwonił.

20 ROZDZIAŁ 3 Josephine na chwilę straciła panowanie nad sobą. Rzuciła się do telefonu, zawahała przez chwilę, ale nie podniosła słuchawki. To dowodziło, że obserwowali ja. Czekali do czasu, aż podjęła decyzję co robić i wtedy zatelefonowali. A kiedy telefon dzwonił, ona, jako posłuszna i przewidująca osoba, powinna odebrać go natychmiast. "Niech poczekają" pomyślała. "Niech zobaczą mnie, jak siedzę tutaj, na biurku, bez ubrania i patrzę na telefon słuchając, jak dzwoni." Sygnał dzwoniącego telefonu narobił oczywiście hałasu w pustym pokoju. Josephine z napięciem rozejrzała się wokół. Jej wzrok ponownie spoczął na plakacie z pierrotem; zauważyła prowokujące oczy, które uśmiechały się zza maski. Wówczas uznała, że odczekała dostatecznie długo, odwróciła się i spokojnie podniosła słuchawkę. - Pani Morrow? - zapytał głos należący do mężczyzny. Przynajmniej nie zamierzali udawać, że jacyś pacjenci dzwonią, by umówić się z dr Hazlem. - Tak jest - odparła Josephine. - Proszę zejść na dół, natychmiast - powiedział głos. - Kurs zaczyna się dziś wieczór. - Dziś wieczór - powtórzyła Josephine. - Ale ja nie mam w co się ubrać. - Ubranie jest w biurku - powiedział rozmówca, jakby nie zauważył żartu. Pomyślała, że mówi z obcym akcentem: nie niemieckim, może holenderskim? - Nie ma moich ubrań, przecież pan wie - powiedziała. Nastąpiła krótka przerwa i Josephine poczuła, że jej rozmówca jest bliski odłożenia słuchawki. To oczywiście nie przysporzyłoby jej żadnych punktów w sprawnościach, więc żeby zatrzymać go przy telefonie, spytała: - A to doktor Hazel przez przypadek! Czy tak? Cisza. Wreszcie, jakby przedrzeźniając jej słowa, powiedział: -Tak jest - Gdzie pan jest? - zapytała Josephine. - Nigdzie pana nie widzę. Naprawdę myślę, że mógłby pan mieć na tyle przyzwoitości, by pojawić się, gdy przychodzi nowy pacjent na wizytę. Ale teraz rozumiem: jest pan bardzo zajętym człowiekiem -kontynuowała, przewracając kartkę w książce przyjęć w nadziei, że usłyszy jej szelest. - Zobaczy mnie pani. Wieczorem. W Estwych. - Gdzie? - Przyjedziemy panią zabrać - powiedział. - Teraz? - Taksówka czeka - powiedział szorstko. - Proszę się ubrać i zejść na dół. Josephine zaczynała wątpić w swoją interpretację. A co, jeśli to był naprawdę dr Hazel, a cała sytuacja była dziwaczną mieszaniną błędów i nieporozumień? A co wtedy, jeśli to nie był żaden test, tylko kolejna, szczególna autosugestia, jak wmawianie sobie, że dr Shepard łączą jakieś nienaturalne związki z jej gospodynią? - Pana pielęgniarka zabrała moją torebkę - powiedziała, po czym dodała z lekką desperacją: -1 wszystkie moje ubrania... W słuchawce usłyszała tylko sygnał. Zaklęła. Łagodnie odłożyła słuchawkę i otworzyła szufladę biurka. Wyjęła znajdujące się tam ubranie, jedyne, jakie w tej chwili miała: strój, który musiała ubrać, aby stąd wyjść. Estwych, powiedział. Gdzież to jest? Wieś? Willowa klinika, bądź coś w tym stylu. Popatrzyła na ubranie, które trzymała w rękach. - Pewnie mają tam korty tenisowe - powiedziała na głos. Postawiła jedną stopę na biurku. Przymierzyła jeden z gimnastycznych butów. Trochę za mały.

21 Zdała sobie sprawę, że wciąż tkwi w miejscu, marznąc w biały dzień, nie kwapiąc się, by uczynić jakiś ruch teraz, gdy odebrano jej inicjatywę. Odsunęła się od biurka i wciągnęła podkoszulek przez głowę. Był obcisły i bardzo woski. Jej biust rozciągnął białą, cienką tkaninę tak, że można było wytropić nawet brodawki. Podkoszulek był bardzo krótki. Gdy już wcisnęła się w szorty, zauważyła, że ledwo może w nie wpuścić koszulkę. Wdech - i pęknę w szwach. Musiała iść bardzo ostrożnie, nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów i nie nachylać się. Było to bardzo trudne. "To była dopiero próbka" pomyślała Josephine, gdy rozejrzała się po raz ostatni po gabinecie za czymś, co mogło być użyteczne w drodze. Została wyeksponowana. Jej ciało wystawiono na pokaz dla przypadkowych gapiów w sposób, który uważała za szokujący, i mówiąc szczerze, odrobinę nieprzyzwoity. Stała pomiędzy dr Shepard i jej gospodynią naga, i nie stanowiło to dla nich żadnego problemu. Pielęgniarce, o ile rzeczywiście była pielęgniarką, pokazała się nago przez mgnienie oka. Normalnie nie ubierała nigdy niczego, co było chociaż odrobinę ryzykowne. Larry nigdy nie lubił, gdy wystawiała swoje ciało na pokaz; a od kiedy pracowała, bardzo dbała o to, by ubierać się w zrównoważony sposób. Byłaby zakłopotana pokazując się w ryzykownych czy wyzywających kreacjach. Nagle przypomniała sobie o czymś. Dotyczyło to rzeczy, którą zrobiła w wieku lat siedemnastu, może osiemnastu, a o której nie myślała od lat. Pojechała na wakacje do Europy z dwójką przyjaciół i tak się złożyło, że utknęli na Orły. Były jakieś kłopoty: strzelanina czy podłożenie bomby - w każdym razie musieli wałęsać się po poczekalni kilka godzin. Tego dnia było szczególnie gorąco. Słońce prażyło przez szklane płytki dachu, a w kawiarni skończyły się zimne napoje. Poczekalnia była przepełniona spoconymi, zmęczonymi i zirytowanymi ludźmi, z których każdy pilnował swojego bagażu. Josephine i jej przyjaciołom udało się zdobyć dwa miejsca siedzące. Zajęli je siedząc i stojąc na zmianę. Zastanawiali się, czy w ogóle kiedyś się stamtąd wydostaną. Josephine odeszła trochę dalej i znalazła niski stopień pomiędzy koszem na śmieci i ścianą, na którym można się było usadowić. Niepewnie przycupnęła, opierając plecy o ścianę, podciągając kolana pod brodę a stopy pod siebie, aby nie sterczały w przejściu. Była to pozycja daleka od wygody, ale zawsze lepsza od stania. Chwilę później, rozglądając się z roztargnieniem wśród krzeseł i tobołków, zauważyła starszego mężczyznę, który siedział kilka metrów od niej. Josephine starannie skryła się w swoim kącie, a on był jedyną osobą w pomieszczeniu, spoglądającą wprost na nią. Wzięła go na celownik. Udawał, że czyta gazetę, a w rzeczywistości wpatrywał się w nią. Kolana trzymała lekko rozchylone, aby utrzymać równowagę na stopniu, i nagle zdała sobie sprawę, że on może patrzeć prosto pod jej sukienkę. W każdym innym momencie uznałaby to prawdopodobnie za wystarczający powód do opuszczenia tego miejsca, wstałaby i dołączyła do swoich przyjaciół. Ale z jakiegoś powodu, może dlatego, że była na wakacjach, w obcym miejscu, gdzie nikt jej nie znał, czując się względnie bezpieczna w zatłoczonym pomieszczeniu, myśl, że ten dystyngowanie wyglądający mężczyzna w niebieskim garniturze i krawacie w kratkę, patrzył na jej rajstopy - wydała jej się nagle szczególnie podniecająca. Próbując nie pokazać po sobie że go zauważyła, obróciła się trochę w bok i skierowała wzrok ku górze, wpatrując się w szklany dach nad głową, jakby układała jakieś plany. Oparła się o kosz i rozsunęła kolana nieco szerzej. Spojrzała ukradkiem na swojego obserwatora, aby sprawdzić efekt. Była zachwycona widząc go, jaki wierci się na twardym, lotniczym krzesełku i czyni ukradkowe wysiłki, by zakryć połą marynarki okolice swojego łona. Wiedziała, co to znaczy. Miał erekcję! Jej widok doprowadził go do wzwodu! Josephine poczuła zawrót głowy pomieszany z radością.

22 To ona do tego doprowadziła! Ogarnął ją szał. Podniosła się ze swojego kąta, otrzepała sukienkę i nie patrząc na mężczyznę, przeszła przez tłum do damskiej toalety. Musiała stanąć w kolejce. A czas mijał. Wracać do poczekalni, czy wytrwać na erotogennym posterunku? Postanowiła wytrwać. Gdy nadeszła jej kolej, zamknęła się w kabinie, zsunęła rajstopy i usiadła na niskim sedesie. Było to bezcelowe, gdyż ogarnęło ją takie napięcie, że nie mogła nawet siusiać. Wstała, spuściła wodę i wtedy, zamiast podciągnąć rajstopy, zdjęła je i schowała do torebki. Wyjęła okulary słoneczne i wcisnęła je na nos. Wówczas wróciła z powrotem do poczekalni. Miała nadzieję, że w międzyczasie nikt nie zajął jej niezbyt nęcącego kącika, i tak było w istocie. Tak jak przedtem, zniżyła się do poprzedniej pozycji, ale tym razem kolana trzymała złączone. Zakryta słonecznymi okularami, spojrzała w tłum znudzonych i zniecierpliwionych podróżnych. Mężczyzna wciąż tam był, czytał swoją gazetę. Odczekała do czasu, aż upewniła się, że zauważy! jej powrót. Wtedy, podciągając ukradkowo sukienkę na biodrach o cal lub dwa, rozchyliła nogi. Zobaczyła, że ponownie wierci się na siedzeniu, trzymając gazetę przed sobą i zerka potajemnie znad lśniących kartek. Wiedziała, że teraz może patrzeć wprost pomiędzy jej nagie, opalone nogi, aż do gniazda skręconych włosów łonowych. Dlaczego to robiła? Dlaczego wystawiła się na spojrzenia zupełnie obcego mężczyzny, przynajmniej na tyle starego, że mógłby być jej dziadkiem? Tego Josephine nie wiedziała. To była jakaś pasja, żar wiszący w suchym, przeciążonym powietrzu. Cokolwiek to było, czuła, że wilgotnieje na jego widok, pod wpływem spojrzeń" baraszkujących na jej najintymniejszych częściach ciała. Nie życzyła sobie spotkać go lub nawet uchwycić jego wzrok. Gdyby wstał i podszedł do niej, uciekłaby. Ale w jej umyśle był mile widziany. Wyobraziła go sobie później, zapalczywie onanizującego się na wspomnienie panienki z obnażonym kroczem i całowanymi przez słońce udami. Garstka jego nasienia byłaby hołdem, wystarczającą zapłatą za jej obnażenie się. Wspomnienie sprawiło, że przyjemność napłynęła znajomą, silną falą. Rozejrzała się po ścianach opustoszałego biura. Jej wzrok spoczął ponownie na pierrocie. Był wychylony przez poręcz balkonu, spoglądał na nią przez ramię, przez małe dziurki wycięte w masce. "Czy przyjdziesz? - wydawał się pytać. - Odważysz się?" "Odważę się” pomyślała. Podeszła do drzwi. Cicho nacisnęła klamkę i znalazła się na schodach. Gdy szła do góry, nie zauważyła, jak bardzo skrzypią przy każdym kroku. Pomału schodziła na dół, na palcach, z nadzieją, że nikogo nie spotka. Zastanawiała się, co będzie, gdy w drodze do taksówki ktoś ją spostrzeże. Minęła biuro towarzystwa sportowego. Ktoś wewnątrz wolno wystukiwał literki na maszynie do pisania. Wydawało jej się, że słyszy radio, bezmyślną gadaninę discjockeya. Minęła drzwi i nadal schodziła w dół. Gdy tylko dotarła do drzwi agencji eksportowej, gdy już je prawie minęła, myślała, że jest bezpieczna - stało się to czego się obawiała: otworzyły się drzwi i wyszedł z nich mężczyzna. Był szczupły, typ urzędnika, w szarym garniturze z kamizelką i mocno zawiązanym krawatem (jakże musiał dusić się w biurze!). Czytał jakiś świstek papieru. Obrócił się aby wejść na schody, spojrzał w górę i zobaczył ją, postać wprost z pornograficznej fantazji, blondynkę o kręconych włosach, wtłoczoną w strój małej dziewczynki, schodzącą ze schodów tuż obok niego.

23 - Dzień dobry - wymamrotał i wpatrując się w kartkę papieru stanął z boku, aby umożliwić jej przejście. Josephine stąpała po schodach z szerokim uśmiechem na twarzy i dumą w sercu. Nie zauważył jej! Pomimo że była tak widoczna! A może właśnie dlatego, jako zszokowany, stłamszony, biedny, mały urzędnik nie odważył się nawet podnieść na nią wzroku. Lub inaczej: był po prostu miłym, uprzejmym mężczyzną starej daty, kimś, kto nigdy nie wykorzystałby kobiety, jako obiektu poglądactwa. A może był do tego przyzwyczajony. Każdego dnia mógł obserwować na pół rozebrane kobiety wykradające się z gabinetu doktora Hazla, kuszące biustem rozsadzającym koszulkę i zakłopotanym wyrazem twarzy. A może to właśnie był doktor Hazel? Być może stale ją obserwował, przez swój ukryty peryskop. Josephine poczuła, że koszulka wysunęła się z szortów, odsłaniając obfity kawałek jej gołej skóry. Doprowadziła strój do porządku i wyszła by powitać światłość dnia. ROZDZIAŁ 4 W polu widzenia nie było żadnej taksówki. Spojrzała w obie strony. Oparła się o ścianę, próbując zachowywać się nonszalancko. Czuła na sobie taksujący wzrok wszystkich mijających ja przechodniów. Przejeżdżający ulica samochód zatrąbił radośnie. Kierowca wychylił się przez okno ciężarówki i pokazał jej ręka stary, znany gest, krzyknąwszy przy tym coś drwiącego i lubieżnego. Podstarzali pederaści i matki ciągnące za sobą dzieci przyglądali jej się zszokowani i odwracali głowy. Josephine patrzyła na nich spod półprzymkniętych powiek. Promienie słońca paliły jej skórę. Szorty raniły w miejscu, gdzie gumka wpijała się w talię. Josephine zauważyła, że nie przejmuje się pożądliwymi spojrzeniami i obraźliwym przyglądaniem się. "Nikt nie ośmieliłby się tknąć mnie palcem - mówiła do siebie - a już na pewno nie w biały dzień." Miała nadzieję, że tak jest w istocie. Minęło kilka minut. Przeszła grupka chłopców, wygwizdując ja i wyszydzając. Najzuchwalsi wałęsali się, okrążając ja wkoło jak psy smakowity kawałek mięsa. Patrzyła na nich tak zimno, że jeden po drugim odwracali się, chichocąc i krzycząc, aby pokryć zakłopotanie. Gdzie podziała się ta cholerna taksówka?! W gabinecie nie było doktora, na ulicy nie czeka taksówka. Próbowali ja zdezorientować. To była część testu. Zaczęła udawać, że jest kimś innym. Była filmowa postacią. Wszyscy mogli na nią patrzeć, ale nikt nie mógł jej dotknąć. A co stanie się dalej w filmie? Co będzie, jeśli taksówka nie zjawi się? W tym momencie taksówka wyjechała zza rogu. Josephine spojrzała na nią w przypływie nadziei. Przymknęła oczy i obserwowała, jak się zbliża. Była to zwykła, czarna taksówka, nie różniąca się niczym od innych. Podjechała do krawężnika, a kierowca wychylił głowę przez otwarte okno. - Josephine Morrow? - zapytał. - Tak - powiedziała z ulga, odsuwając się od muru. Kierowca był tęgim, młodym mężczyzna o szerokiej twarzy, z kręconymi, rudymi włosami i złotym kolczykiem w uchu. Jego nos był szeroki i płaski, i sprawiał wrażenie, jakby zajmował pół twarzy. Plastykowe okulary słoneczne całkiem skrywały jego oczy. Ubrany był w sportowa koszulę w jaskrawozielone i białe pasy. Gęstwina czerwonych, kręconych włosów opadała mu kaskadami na szyję i ramiona. Wyszczerzył zęby do Josephine, jak każdy przedstawiciel męskiej populacji od momentu, gdy wyszła na zewnątrz. Spojrzał na nią znad okularów. Jego oczy były zielone jak oczy kota.

24 Zlustrował ja łakomym spojrzeniem, po czym sięgnął do tyłu, aby otworzyć drzwi dla pasażerów. Nie patrząc na nią powiedział: - Wsiadaj. Nigdy przedtem żaden taksówkarz nie mówił Josephine, co ma robić. Być może nie był prawdziwym taksówkarzem. Może to on był doktorem Hazlem? Uznała go za pociągającego w jakiś zwierzęcy sposób. Pochyliła się, wciąż pamiętając o swoich napiętych szortach, i wsiadła do taksówki. W lusterku pochwyciła jego wzrok. Przyglądał się poruszeniom jej ciała, dopóki nie usiadła. - Jedziemy do Estwych? - spytała go przez oddzielająca ich płytkę. - Dokąd? - spytał. Włączył się w ruch uliczny. - Estwych - powtórzyła głośno. - Nie, kochanie - powiedział. Przeżyła moment paniki. "Trzymaj się - mówiła do siebie. -To tylko dalsza część gry." - Dr Hazel powiedział, że zabiera mnie pan do miejscowości zwanej Estwych. Zmarszczył brwi, jakby nie słyszał jej z powodu warkotu silnika. - Kto? - Dr Hazel - powtórzyła stanowczo. - Powstrzymaj się - powiedział. - Nie wszystko od razu. Nie chciała stracić panowania nad sobą. Pewnie zamierzali wytrącić ją z równowagi, a ten głupek był narzędziem w ich rękach. Położyła się i odpoczywała. I tak była całkowicie na ich łasce. Nie mogła nic zrobić, poza udowodnieniem im, że żadna z ich obelg nie jest w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Była pewna, że wciąż na nią spoglądał podczas jazdy, chociaż nie widziała jego oczu, ukrytych za słonecznymi okularami. Dobrze, niech patrzy. Niech przyjrzy się dobrze. Poprawiła się na siedzeniu, przyjmując wygodniejszą pozycję. Zdobyła się nawet na uśmiech. Jednocześnie w duchu złorzeczyła z furią. "Nie zadręczaj się. Jeśli będziesz się martwić, trudniej ci będzie z tego wyjść. Siedź. Skrzyżuj nogi. Myśl, co robisz." Inna część jej świadomości odpowiadała: "Nie mogę. Po raz pierwszy w życiu nie mogę.” Trzeba to traktować jak przygodę. - To miejsce, Estwych - zaczęła po chwili. - Nie wiem nawet, czy jest to miasto, wieś, farma lub coś w tym rodzaju, a może nawet pojedynczy budynek. - Ja również nie wiem, kochanie - powiedział i zaczął gwizdać głośno i arogancko. Leżała z zamkniętymi oczami. "Nonszalancki typ" - pomyślała. Nie zwracając na niego uwagi udowodni, że jest spokojna i opanowana. Zazwyczaj taksówki były luksusem dla Josephine. Nie zarabiała wystarczająco dużo, by używać ich na co dzień. Korzystała z nich tylko przy szczególnych okazjach. A to była specjalna okazja, nawet jeśli trochę owiana tajemnicą. A może właśnie dlatego. Prawdopodobnie był to pomysł dr Shepard i dr Hazla, Spowodować, żeby wyszła poza swój świat. Pewnie nie było to nic groźniejszego niż tajemnicza wycieczka. Całkiem miło siedzieć w samochodzie i być gdzieś wiezionym - zadecydowała. Zawsze to lepiej niż kiblować w pustym gabinecie lekarskim. Było to również lepsze niż siedzenie w biurze. Przygody nie zdarzają się podczas siedzenia w biurze. Po kilku minutach otworzyła oczy. Byli na autostradzie, wyjechali z miasta. Estwych, wiejska posiadłość. Niewątpliwie jechali tam, cokolwiek mówił kierowca. Ale teraz, od jakiegoś czasu, milczał uparcie. Nie zamierzała podjąć próby nawiązania z nim rozmowy. Jeśli chce, sam może zacząć. Jednak nie zaczął. Nie mówił w ogóle nic. Czasem gwizdał. Raz zaczął śpiewać, głośnym, niemelodyjnym głosem, ale nie zaśpiewał więcej niż kilka wersów i znowu nastała cisza.

25 Jeśli chciał ją zdenerwować, musiał starać się bardziej niż teraz. Josephine poczuła się senna z powodu gorąca i ogarnęła ją nuda. - To tutaj - powiedział nagle taksówkarz. Usiadła, mrugając oczami. Która mogła być godzina? Jak długo jechali? Wyjrzała przez okno. Zbliżali się do wielkiej, wiejskiej gospody, usytuowanej w pewnej odległości od drogi, za wysokim żywopłotem. Zdała sobie sprawę, że musiała na chwilę przysnąć. - Co to jest? - spytała głupio. - Czy to Estwych? - Nie, kochanie - powiedział. - To jest Green Man. Wskazał na tabliczkę, umieszczoną wysoko nad ogrodzeniem. - Chcę wiedzieć, gdzie jesteśmy - nalegała. - Whittingtry - odpowiedział. Ta nazwa nic jej nie mówiła. Zatrzymał się tuż przed drzwiami, wystawionymi na działanie gorących promieni słonecznych. Sięgnął ręką do tyłu i otworzył jej drzwi. Zostawił silnik na wolnych obrotach. - Spodziewają się tam ciebie - powiedział. - Dziękuję - odrzekła Josephine starając się, by zabrzmiało to nonszalancko. Wyszczerzył do niej zęby; wyglądał teraz jak zły duszek, który znalazł zabłąkanego wędrowca i ukradł mu okulary słoneczne. Josephine zauważyła, że oprócz złotego kolczyka ma także złoty ząb. Weszła do gospody. Powietrze było wewnątrz chłodne i wszystko wyglądało zupełnie normalnie. Zauważyła wiele odnowionych, typowo wiejskich rekwizytów: mosiężne i miedziane konie oraz sztychy myśliwskie. Gdy podeszła do baru, toczącą się rozmowa urwała się nagle. Prawie zapomniała, jak wygląda. Wszystko tu było normalne, z wyjątkiem jej samej. Młody mężczyzna udawał, że nie zauważa jej dziwnego wyglądu. Josephine przedstawiła się. Okazało się, że jest dla niej zarezerwowany pokój. - Pokój numer 11. Na samej górze, po prawej stronie. Czy nie ma pani bagażu, madame? - Nie. - Chciała poprawić szorty, które wpijały się między jej pośladki, ale nie mogła, czując na sobie wzrok recepcjonisty. - Czy może mi pan powiedzieć, kto zarezerwował dla mnie pokój? - spytała. - Czy dr Hazel? - Przykro mi, ale nie było mnie na poprzedniej zmianie, madame - powiedział. -1 nic panu nie mówi to nazwisko? - Nie przypominam sobie, madame. Gdy wręczył jej klucz, zauważyła leżącą na ladzie, pod szkłem, mapę okolicy. W głowie zaświtała jej pewna myśl. - Szukam miejsca zwanego Estwych - powiedziała. - Nie spodziewam się, żeby znał pan taką miejscowość w pobliżu. - Estwych, madame? - potrząsnął głową. - Nie, tutaj w pobliżu nie. Więc podróż ciągle jeszcze była przed nią. Zakładając oczywiście, że Estwych w ogóle istniało. - Madame? Recepcjonista wyciągnął grubą kopertę. Na wierzchu znajdowało się jej nazwisko. - Ten pan zostawił do dla pani. Josephine wzięła kopertę z jego rąk. Była dość ciężka. Coś, co znajdowało się w środku, wydawało przytłumiony dźwięk. Próbując nie przybierać zwycięskiej miny, Josephine zaczęła łamać plombę, jakby to było coś, czego się spodziewała. Wówczas szósty zmysł podpowiedział jej nagle, by zmieniła decyzję. - Dziękuję - powiedziała i weszła na schody, trzymając kopertę pod pachą.