caysii

  • Dokumenty2 224
  • Odsłony1 147 179
  • Obserwuję791
  • Rozmiar dokumentów4.1 GB
  • Ilość pobrań682 267

Because of him - Jessica Roe

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Because of him - Jessica Roe.pdf

caysii Dokumenty Książki
Użytkownik caysii wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,122 osób, 437 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 250 stron)

2 PRZEZ NIEGO TŁUMACZENIE NIEOFICJALNE DLA TequilaTeam Przekład: G_r_e_e_n Korekta: kaferek

3 NIE MA NIC BARDZIEJ niesamowitego niż pusta droga. Z opuszczonym dachem w samochodzie, świecącym słońcem, wiatrem smagającym moje włosy i Neon Trees, walącymi z całych sił z głośników. Mniej więcej tak powinno wyglądać niesamowite życie. Nawet idealne. I tak jest, właśnie teraz. Ale wkrótce dotrę do swojego celu. Natychmiast do głowy wraca mi myśl, jak kwaśny posmak, który nie odchodzi: Co tam na mnie czeka? Ale obojętnie. Życie jest życiem, prawda? Bo gdyby tak usiąść i tylko rozmyślać o tych wszystkich złych bzdetach, pewne jak cholera, że świat przeszedłby nam koło nosa. Dostrzegam przed sobą na poboczu drogi znak informujący o restauracji, przechwalający się najlepszym ciastem w mieście. Oczywiście zwalniam. Jestem dziewczyną, która kocha ciasta. Wjeżdżam na zaskakująco zatłoczony parking. To może oznaczać tylko jedną rzecz – naprawdę muszą mieć dobre ciasta. Nie ma żadnych wolnych miejsc i jeżdżę w kółko przynajmniej przez pięć minut, czując się całkiem głupio, ponieważ teraz jestem jeszcze bardziej zdeterminowana, by kupić to ciasto. Jestem uparta jak cholera, co najmniej. W końcu zwalnia się miejsce przede mną, ale następny samochód w kolejce, biały Jeep, ustawia się, by je zająć. Korzystają ze swojego prawa pierwszeństwa. Wiem, że w każdym kodeksie kierowców jest niepisana reguła, że nie poluje się na miejsce parkingowe wciskając się przed inny samochód, ale oni naprawdę zabierają się za to tak cholernie długo, a ja chcę placek. Zresztą nigdy nie byłam za tą polityką. Więc wbijam się i szybko zajmuję miejsce, ledwie unikając otarcia się krawędzią swojej dziecinki o Jeepa. Parkuję, wyłączam silnik i obracam się na siedzeniu. Tak jak się spodziewałam, właściciel Jeepa – facet, prawdopodobnie uroczy za ciemnymi

4 okularami, chociaż nie wystarczająco uroczy, by wywołać u mnie wyrzuty sumienia – nadal tam jest, wpatrując się we mnie przez otwartą szybę. Z językiem między zębami, szczerzę się i salutuję. Wkurzony kręci na mnie głową, ale najwidoczniej decyduje się być tą dojrzalszą osobą, ponieważ nie mówiąc nic, nawet nie rzucając przekleństwami, jakby zrobiła większość ludzi, odjeżdża. Chwała mu, myślę. Bycie dojrzalszym jest ekstra i w ogóle, ale można przez to przegapiać wiele rzeczy… takich jak miejsce parkingowe. Wyskakuję z Nancy i klepię ją po wspaniałej, lśniącej, czerwonej masce. Zdobyłam tego Chevroleta w sposób, sposób tańszy niż powinnam, ale kiedy ją kupiłam, była tylko kupą rdzy a stary, brudny zboczeniec, który ją sprzedawał, przez cały czas, kiedy dobijaliśmy targu, skupiał się na moich nogach. Nie sądzę, by nawet zdawał sobie sprawę z tego, jakie cacko miał, a nie zamierzałam go w to wtajemniczać. Tak więc, z pomocą kilku facetów, których poznałam w Chicago, w którym mieszkałam przez jakiś czas, naprawiłam Nancy i teraz była piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Moje mięśnie płoną, kiedy je rozciągam. Oprócz okazjonalnego przystanku na siku, już ponad trzynaście godzin byłam w drodze z Chicago do Hrabstwa Waszyngton w Nowym Jorku, w drodze, która zaczęła się pod koniec minionej nocy. W restauracji ściągam okulary przeciwsłoneczne. Powietrze jest tu chłodne, co witam z ulgą, po prażącym, sierpniowym upale na zewnątrz. Młoda kelnerka, może parę lat starsza ode mnie, pojawia się w chwili, kiedy siadam swoim tyłkiem na barowym stołku przy ladzie. Jej brązowe włosy są splecione w warkocz, a oczy mają jasnoniebieski odcień. - Hej tam! – szczebiocze. – Nazywam się Keeley Perkins i będę dzisiaj twoją kelnerką! Co mogę ci podać, kotku? – Nazwisko Keeley Perkins1 wydaje 1 Nawiązanie do jej nazwiska. W oryginale „ Keeley Perkins the Perky Waitress”, gdzie perky oznacza radosny, żwawy, dziarski.

5 się dla niej super idealne, ponieważ jestem całkiem pewna, że w swoim siedemnastoletnim życiu, nigdy nie spotkałam nikogo bardziej żwawego. - Dwa kawałki wiśniowego ciasta… proszę. – Przynajmniej na zewnątrz próbuję być radosna, bo naprawdę nie jestem najmilszą osobą, pracuję nad tym. Tak jakby. - Podejdź tutaj, cukiereczku! – Keeley Perkins Dziarska Kelnerka odchodzi w podskokach, a ja obserwuję jej energię z uniesioną brwią. Ludzie nigdy nie nadają mi pieszczotliwych przezwisk. W każdym bądź razie nie tak pretensjonalnych jak cukiereczek. Wszystko co ludzie widzą, kiedy patrzą w moją stronę to ciemne oczy, podkreślone kredką, moje ukochane, masywne buty motocyklowe i pięć wielokolorowych pasemek w moich długich, ciemnych, brązowych włosach. Wyglądam jak kłopoty i dokładnie tak o mnie myślą. Przypuszczam, iż to moja wina, że nigdy nie zbaczam ze swojej ścieżki, by udowodnić im, że się mylą. Po chwili dostaję swoje zamówienie i zabieram się za jedzenie. Znak nie kłamał, ciasto naprawdę jest tutaj dobre. Jestem w połowie kawałka, kiedy facet z białego Jeepa, który najwidoczniej musiał znaleźć miejsce, wchodzi do środka i siada obok mnie. Nie muszę na niego zerkać, by wiedzieć, że mnie obserwuje, patrzy wilkiem. - Wiesz, że niejako jesteś dupkiem, prawda? – mówi w końcu. Ma przyjemny głos – niski, ale nie zbyt niski i bardziej wytworny niż u facetów, z którymi zwykle spędzam czas. Bez słowa, jednym palcem, przesuwam w jego kierunku drugi kawałek ciasta i kontynuuję jedzenie własnego. Kątem oka widzę, że wpatruje się w nie. - Co to jest? – pyta podejrzliwie. Patrzę na niego właściwie pierwszy raz. - To ciasto. Zapada długa cisza, a potem: - To są przeprosiny?

6 - To tylko placek. - Placek przeprosinowy? - Po prostu zjedz to cholerne ciasto albo wyjdź. - Nie zjem go – deklaruje, zakładając ręce i mrużąc oczy na ciasto, jakby miały wyrosnąć mu ostre zęby, żeby ugryźć go w nos. – Pewnie coś z nim zrobiłaś. - Niby co? - Zakłóca mój plackowy czas i to mnie wkurza. Zazwyczaj, kiedy rozmawiam z facetami, to nie kłócą się za wiele. Ci, z którymi się spotykam, są zazwyczaj zbyt naćpani, by troszczyć się o to, co mówię lub zbyt napaleni, by chcieli mnie wkurzyć. Ten kłótliwy facet, który jest podejrzliwy wobec placka, jest wkurzający, ale… tak jakby to mi się podoba. Lubię wyzwania. Może dlatego nadal z nim rozmawiam. - Mogłaś do niego napluć… albo go zatruć! Czuję, że tak naprawdę w to nie wierzy. Kłóci się bez konkretnego celu, coś co sama często robię, ale ja tylko wkurzam się, pochylam do przodu i nabijam kęs na widelczyk. Robię wielki pokaz przeżuwając i przełykając, a potem wystawiam swój czysty język. – Szczęśliwy? - Nie. – Podnosi swój widelczyk. – Ale i tak go zjem. Nadal jesteś dupkiem, nawet jeśli kupiłaś mi przeprosinowy placek. - To tylko placek – powtarzam ponownie, ale nie sądzę, by mnie dłużej słuchał. Jest już pogrążony w plackowym niebie – najlepszym rodzaju nieba, jakie istnieje. Naprawdę lubię ciasta. Niezdolna, by sobie z tym poradzić, łapię się na obserwowaniu go, jak je. Jest starszy ode mnie. Może dwadzieścia jeden lub dwadzieścia dwa lata. Jego ciemne, brązowe włosy kręcą się wokół uszu i jest to urocze, bardzo urocze. On jest uroczy, ale nigdy wcześniej nie gustowałam w uroczych facetach. Nawet w uroczych facetach z zachwycającą garstką piegów na nosie.

7 - Proszę czarną kawę – prosi, kiedy Keeley Perkins Dziarska Kelnerka podchodzi, by sprawdzić, czy czegoś nie potrzebujemy, wyrywając mnie z mojego oszołomienia. - Nie – mówię mu, marszcząc brwi. – Nie możesz zamówić kawy. Oboje, on i Keeley patrzą zmieszani. - Dlaczego, do cholery, nie? - Ponieważ chcę koktajl mleczny, ale nie mogę się zdecydować na smak. Więc ty musisz wziąć jeden i ja muszę wziąć jeden, tak żebym mogła spróbować obu – wyjaśniłam, żeby pojął moją logikę. Przewraca oczami, a jego idealny nos skierowany jest prosto na mnie. - Jesteś szalona, wiesz to, prawda? Na zamawiam dla ciebie. - MOŻESZ MÓWIĆ, co chcesz. Mój koktajl o smaku masła orzechowego był wyraźnie lepszy. - Mylisz się – protestuje facet z białego Jeepa. – Tak bardzo się mylisz. Bananowy był o wiele lepszy. - Bananowy był beznadziejny! - Cóż, o smaku masła orzechowego był kiepski. - Ty jesteś kiepski – brzmię jak przedszkolak, wiem, ale ten facet wywleka to ze mnie. Zawsze byłam typem dziewczyny, która lubi się kłócić, a kłócenie się z nim jest szczególnie dobrą zabawą. - Jesteś najbardziej irytującą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem – mówi, kręcąc głową. Szczerzę się i poruszam brwiami w górę i w dół. - Mimo to nadal chcesz mnie pocałować. Mruga z zaskoczeniem.

8 - Co… Mam na myśli… Dlaczego nawet… Jak… Co? - Nie myśl, że nie widziałam, jak wpatrujesz się w moje wargi. Poczerwieniał mu kark. - Jesteś ogromnie irytująca, kłótliwa, jędzowata i apodyktyczna, ale nadal masz najbardziej zapraszające do pocałunku wargi, jakie kiedykolwiek widziałem – przyznaje, brzmiąc na rozdrażnionego, jakbym zmusiła go do wyznania. Obserwuję go przez chwilę. Na mojej twarzy rozkwita mały uśmiech. - Przyłapałam cię na kombinowaniu, no wiesz. – Wskazuję na niego słomką i mała, zbłąkana kropla z koktajlu, odrywa się z jej końcówki i uderza go w szyję i przez chwilę mam tak wielką, tak wielką, ochotę pochylić się i ją zlizać. Założę się, że jego szyja smakuje naprawdę dobrze. Jednak opieram się, a on ściera ją kciukiem i żartobliwie rozsmarowuje ją na moim nagim kolanie. Uderzam go ze śmiechem w rękę. - Wątpię w to. - Masz w sobie tę całą gorącą, frajerowatą, nieprzerwaną wibrację – mówię, ignorując jego próżny, szeroki uśmiech, kiedy nazywam go gorącym. – Jesteś miłym facetem. Naprawdę dobrym facetem. Założę się, że dla zabawy czytasz poezję, a kiedy to robisz, masz na sobie okulary w grubych oprawkach. Mogę stwierdzić, że trochę ćwiczysz. – Przyglądam się, jak koszulka przylega do jego płaskiej piersi i silnie wyglądających ramion. – Ale nie zbyt wiele. Pracujesz w biurze i nosisz krępujące garnitury i krawaty. Jesteś niezaspokojony i po prostu umierasz, by się wyzwolić i szaleć. Przygryza swoją dolną wargę, by powstrzymać uśmiech, jakby naprawdę nie chciał uważać mnie za zabawną, ale nie może dać sobie rady. - Tak bardzo się mylisz. - Jestem pewna. Obraca swój stołek, tak że jesteśmy twarzą w twarz. Przez ostatnie trzydzieści minut powoli ukradkiem przysuwaliśmy się do siebie, udając, że tego nie zauważamy, że nie jesteśmy tego świadomi. Ale ja jestem świadoma. Jestem

9 bardzo świadoma jego. I teraz jesteśmy tak blisko, że nasze kolana, nagie, ponieważ obydwoje mamy na sobie szorty, dotykają się. Nie odsuwam swoich i on też nie. Podoba mi się to. Bardzo mi się to podoba. - Ty też nie jesteś trudna do odczytania – mówi, uśmiechając się ironicznie. Unoszę zapraszająco brew, chcąc, by kontynuował. W przeciwieństwie do innych, jestem zainteresowana opinią tego faceta na swój temat, mimo że nic co powie, mnie nie zaskoczy. Wiem, co ludzie widzą, kiedy na mnie patrzą. – Jesteś seksowna i wiesz to – zaczyna, patrząc prosto na mnie błyszczącymi oczami. – Założyłaś te maleńkie szorty i one prezentują twoją wspaniałą skórę, a lśniące, nieokiełznane włosy tylko błagają, by ktoś przebiegł przez nie palcami. – Jego dłonie zaciskają się, jakby powstrzymywał się przed zrobieniem tego. – To znaczy, spójrz na te wielkie oczy. Są cudowne. Prawdopodobnie faceci padają ci do stóp, by zdobyć twoja uwagę. I… co jeszcze? Jesteś twardzielką, punkiem. Założę się, że nikt ci nie wciśnie kitu. Mogę powiedzieć, że jesteś, wypisz wymaluj, kłopotami. Ach, i jest to słowo, które jest mi znane… kłopoty. Ponieważ, jeśli farbuje się włosy niekonwencjonalnie i nosi się koszulki z nadrukiem szczęśliwych czaszek, musi się oznaczać kłopoty, prawda? - Więc… zgadłem? – pyta, a ja wzruszam ramionami, próbując super mocno powstrzymać wykradający się uśmiech, ale polegam. - Taa – mówi – zgadłem. - Jesteś nieco próżny, skoro myślisz, że masz rację. Śmieje się z mojej złośliwości. - Jak na taką małą masz w sobie dużo ognia. - Nie jestem mała! – protestuję, chociaż wiem, że to daremny wysiłek. - Żartujesz? Jesteś małym krasnalem? Ile masz, sto pięćdziesiąt dwa centymetry? - Właściwie to sto pięćdziesiąt cztery centymetry. – To sposób Blair, by mu udowodnić, że się myli.

10 - Więc dlatego jesteś taka wredna? Bo masz syndrom małego człowieka? Strzepuję jego rękę, ale on łapie moją dłoń i po prostu się do mnie szczerzy. Po prostu szczerzy. JAKOŚ TAK WYSZŁO, że wychodzimy razem. Chociaż tak naprawdę to żaden zbieg okoliczności. Mimo wzajemnego irytowania się jak diabli, żadne z nas nie jest jeszcze gotowe, by się pożegnać. Odprowadzam go do Jeepa, który jest zaparkowany tylko kilka miejsc od Nancy i opieram się o drzwi. Staje dokładnie przede mną, w odległości mniejszej niż pół metra i muszę wyciągnąć szyję, by spojrzeć na niego przez moje okulary – chociaż nie jest zbyt wysoki. Ma może metr siedemdziesiąt pięć, może metr siedemdziesiąt siedem. Jego oczy są, po raz kolejny, ukryte za ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi, ale jego uśmiechnięte, różowe wargi i gładko ogolona szczęka są idealnie widoczne. I podobają mi się. Za bardzo. Znowu mnie obserwuje, kręcąc głową i prawdopodobnie zastanawiając się, dlaczego, do diabła, nadal tu ze mną stoi, skoro nie zrobiłam nic prócz wkurzania go. Nie mogę rozgryźć dlaczego flirtuję, dlaczego praktycznie błagam go o uwagę, jak dziecko ciągnące za warkocze na placu zabaw. Nie flirtuję z dobrymi facetami, nie z takimi jak on. Spędzam czas z nieudacznikami, facetami, którzy nie wciskają kitu o życiu, facetami pokrytymi kolczykami i tatuażami. Nie z prozdrowotnymi, czyściutko wyglądającymi facetami jak on. Może spotykałam się z tamtymi facetami, ponieważ żyli w tak samo marny sposób, pieprzyli sprawy tak jak ja, a może, wbrew moim nadziejom, jestem bardziej jak moja mama. Ale ten facet, ten kłótliwy, zrzędliwy, elegancki facet w swojej zwykłej, ale drogiej, szarej koszulce i jasnobrązowych bojówkach… taa, ten facet jest poza moją ligą.

11 Lub raczej ja jestem poza jego ligą. W każdym bądź razie jesteśmy z dwóch różnych lig. Ale jeszcze nie mogę zmusić się do odejścia. Może jestem po prostu samotna. Taa, to prawdopodobnie to. Sięga i dotyka palcami pięć wielokolorowych pasemek włosów po mojej lewej stronie – szafirowy niebieski, pawi zielony, różowy jak guma balonowa, czerwień kochającego serca i słoneczny żółty, w każdym bądź razie, zgodnie z oznaczeniami na butelkach z barwinkami. - Są ładne. Przygryzam dolną wargę, w reakcji na jego dotyk i wiem, mimo iż jego oczy są zasłonięte, że pilnie mnie obserwuje. – Możesz mnie pocałować, jeśli chcesz – kokietuję. Parska i robi duży krok w tył, ale nie obrażam się. - Zdajesz sobie sprawę, że brzmisz jak obłąkana? - Naprawdę? A starałam się na uroczo prymitywną. - Jesteś szalona. Nawet nie znamy swoich imion. - Nie musimy ich znać. – Odepchnęłam się od samochodu i stanęłam przed nim, stając na palcach i ściszając głos. – Możemy mieć po prostu najgorętszy, najbardziej brutalny, namiętny pocałunek naszego życia i udać się każdy w swoją drogę. Potem będziesz miał super zabawę, myśląc o tym, kiedy nocą w łóżku będziesz sam, niezaspokojony, za to dużo czytający. - Okej, nie ma mowy, że pocałuję kogoś, kogo nawet nie lubię, a ciebie z całą pewnością nie lubię. Obserwuję go dłuższą chwilę, a potem zwyczajnie wzruszam jednym ramieniem. - Ty, Bystrzak, zobacz… Łapie mnie za rękę, kiedy się odsuwam i z powrotem przyciąga, idąc ze mną, aż uderzam w bok Jeepa. Nim nawet mogę złapać oddech, jego ciało jest przyciśnięte do mojego, całkowicie i kompletnie, od piersi do kolan. Prowokująco

12 sunie palcami w górę moich rąk, przez ramiona i kosmyki włosów na karku. Jego wargi są jednocześnie miękkie i twarde, a dźwięk, który wydaje z głębi swojego gardła, kiedy biegnę paznokciami w dół jego pleców jest seksowny jak diabli. Pogłębia pocałunek i pozwalam mu przejąć prowadzenie. Wszyscy faceci, których całowałam: punki, faceci nadużywający narkotyków, przeżywający trudności muzycy… taa. Przez cały czas ruszałam w pościg za niewłaściwym typem facetów, ponieważ nie miałam pojęcia, że mili faceci mogli tak całować. Nagle wycofał się. - Zwykle nie robię takich rzeczy jak ta – mówi mi, ciężko oddychając. – Mam na myśli całowanie dziewczyn, które dopiero co poznałem. – W przeciwieństwie do facetów, karmiących mnie takim tekstem, wierzę mu. Wydaje się typem zdrowego, rodzinnego człowieka, który nigdy nawet nie miał przygody na jedną noc, który spał tylko z dziewczynami, z którymi chodził, który nigdy nie całował się z dziewczyną ze zwariowanymi włosami i złym nastawieniem, którą poznał w restauracji. Sięgam i spycham jego okulary na czubek głowy, nagle zdesperowana, by go zobaczyć. Jego oczy, morska zieleń i niebieski, błyszczą z podekscytowania, pożądania i odrobiny zmieszania, jakby naprawdę próbował zrozumieć, co robi. Skopiował moje ruchy, przesunął moje własne okulary przeciwsłoneczne w górę, a potem chwyta moje policzki i znowu całuje, mocniej, z większą pasją, jakby tracił kontrolę. Jego język wślizguje się do moich ust. Smakuje jak wiśnia i banan. To przepyszne… on jest przepyszny. Majstruje za mną przy klamce od drzwi i śmiejemy się w swoje usta, kiedy poruszamy się do przodu, by mógł je otworzyć. Jego dłonie ściskają moją talię i unosi mnie. Kładę się na całej długości siedzenia i czekam na niego, nie przejmując się tym, że jesteśmy na super zatłoczonym parkingu i każdy, kto będzie przechodził, może nas zobaczyć. Jestem we mgle pożądania, gdzie nie liczy się absolutnie nic za wyjątkiem jego i jego warg.

13 Podoba mi się to. Nie mówię, że nigdy wcześniej całując faceta, nie czułam się tak napalona. Po prostu po raz pierwszy… jestem roztopiona. Zamyka za sobą drzwi, a potem unosi się nade mną na rękach i kolanach. Chociaż to mi nie wystarcza. Chwytam jego koszulkę w pięści i ciągnę go w dół, dopóki nie znika między nami cała przestrzeń. Jego wargi na nowo stapiają się z moimi, a nasze języki splatają. Nasz pocałunek staje się dziki, gwałtowny, jakby żadne z nas nie mogło się nim nacieszyć. Zahaczam kostki o siebie z tyłu jego kolan i wślizguję dłoń w jego bojówki, by chwycić jego tyłek. Jego palce wkradają się pod moją koszulkę i w górę brzucha, zostawiając za sobą ścieżkę gęsiej skórki. Obejmuje moje piersi i jęczę w jego usta, kiedy kciuk ociera się przez stanik o sutek. Wyginam plecy w łuk i mam nadzieję, że pojmie wskazówkę i przeniesie się pod materiał. Kiedy się do mnie przyciska, mogę dokładnie poczuć, jaki jest twardy, nawet przez materiał moich krótkich szortów i unoszę się do niego, powodując, że oboje jęczymy. Poruszamy się razem, mocniej i szybciej, tracę kontrolę i nie mogę nic na to poradzić, odsuwam się od jego warg, ocierając się o nie i odrzucam głowę do tyłu, potrzebując trochę powietrza. Wykorzystuje sposobność, by umieścić gorące, wilgotne pocałunki wzdłuż mojego gardła. Kiedy gryzie mnie w ramię, moje ciało staje się jeszcze gorętsze i napięte, a ja… Następuje głośny huk i nagle samochód się kołysze, piekielnie nas przerażając. Odpychamy się od siebie, a on uderza głową w dach, kiedy szybko siada. Podpierając się na łokciach dostrzegam grupkę głośnych nastolatków, śmiejących się ze swojego żartu i wskazujących na nas, kiedy idą do restauracji. Śmieję się na myśl o tym, jak musiały wyglądać ich twarze, kiedy nami zakołysali. Nie jestem zażenowana – chociaż poniekąd jestem wkurzona, że przerwano nam właśnie wtedy, gdy mieliśmy przejść do dobrej części – ale facet z białego Jeepa najwidoczniej tak. Rumieniec rozciąga się na jego policzkach, przyciemniając jego piegi i to jest dziwnie rozkoszne, tak że chcę krzyczeć.

14 Założę się, że nigdy, w całym swoim życiu, nie został przyłapany w położeniu takim jak to. - Nie mogę uwierzyć, jak daliśmy się ponieść – mamrocze, pocierając ręką szczękę. - Ale to było takie zabawne. – Uśmiecham się szeroko i odchylam głowę w niemym zaproszeniu. Te małe dranie mogły zniszczyć chwilę, ale kubeł wody jednak nie został wylany i nadal jestem rozpalona i niespokojna. Kręcąc głową, ale uśmiechając się, odsuwa się ode mnie. Przytrzymuje się jedną ręką, a drugą obejmuje mój policzek. Jego delikatność zaskakuje mnie. Nie jestem do tego przyzwyczajona. Nie jestem typem dziewczyny, dla której faceci są delikatni. - Nie sądzę, bym kiedykolwiek poznał kogoś takiego jak ty – mruczy łagodnie. - Masz na myśli kogoś tak absurdalnie niesamowitego? - Śledzę palcem wskazującym loki za jego uchem, jakbym umierała z pragnienia, by to zrobić, odkąd po raz pierwszy spojrzałam na niego w restauracji. - Mam na myśli kogoś, kto irytuje mnie tak diabelnie, że w tym samym czasie zapominam o wszystkich innych na całym świecie. Uśmiecham się w jego wargi, kiedy mnie znowu całuje, delikatnie muska. Nie sądzę, bym kiedykolwiek otrzymała milszy komplement, zwłaszcza jeśli połowa z nich to obelgi. Jednak nim mamy szansę głębiej się w siebie zatopić, znowu nam przerwano. Tym razem to mój dzwoniący telefon. Zginam kolana i wyławiam go z jednego ze swoich butów. Patrzy na mnie dziwnie, więc przewracam oczami. - Czy wyglądam jak dziewczyna, która nosi torebkę? Wydaje się z tym zgadzać. Nawet nie muszę sprawdzać, by wiedzieć kto to. Jest tylko jedna osoba, która może do mnie teraz dzwonić. Mój ojciec.

15 Na moje ramiona opada ciężar, a ogień wygasa. Moja mgiełka pożądania znika. - Muszę iść – mówię, ignorując połączenie i z powrotem chowając telefon. Facet od białego Jeepa nie walczy ze mną. Wie, że nasz czas się kończy, kiedy tylko to mówię. Przytakując, odsuwa się na bok, tak że mogę się wyśliznąć. Bez słowa, czy nawet zerknięcia za siebie, odchodzę. - Zaczekaj! – woła za mną, a ja zatrzymuję się i obracam, by zobaczyć, jak gramoli się z Jeepa. – Naprawdę mnie zostawisz bez wyjawienia swojego imienia? - Nie psuj chwili. – Wślizguję się do samochodu, doskonale świadoma tego, że przez cały czas uważnie obserwuje mój tyłek. Neon Trees ryczą w momencie, gdy odpalam silnik więc wysuwam płytę. Neon Trees to moja szczęśliwa muzyka, a przez telefon mojego ojca, przypominający mi dokładnie, dokąd zmierzam, czuję wszystko prócz szczęścia. Włączam jakiś mocny rock i przygłaśniam tak bardzo, że aż bolą mnie uszy. To jest dokładnie to, czego potrzebuję, by zagłuszyć myśli w swojej głowie. Facet od białego Jeepa nadal stoi, obserwując mnie, dopóki nie znikam z zasięgu wzroku.

16 KIEDY ZATRZYMUJĘ się przed domem swojego ojca, wyłączam silnik Nancy i po prostu siedzę z dłońmi opartymi na kierownicy, kiedy przygotowuję się mentalnie. Nie chcę tu być. Naprawdę, naprawdę nie chcę tu być. W rzeczywistości wolałabym raczej być teraz gdziekolwiek indziej na świecie niż tutaj. I nie chodzi mi o to małe miasteczko Nowy Jork, chociaż naprawdę jest maleńkie, zwłaszcza dla dziewczyny przyzwyczajonej do mieszkania w dużych miastach. Miałam wrażenie, że to miejsce będzie dla mnie ogromnym szokiem kulturowym. Fortune w Hrabstwie Waszyngton w Nowym Jorku, liczba ludności: dwa tysiące trzysta dwanaście. Lub jak przypuszczam teraz dwa tysiące trzysta trzynaście. Ale taa, to nie to malusieńkie, malutkie, małe miasto wypełnia mnie przerażeniem. To ten dom, to ludzie wewnątrz niego. W rzeczywistości przenoszę się do swojego ojca, mężczyzny, którego nigdy nie poznałam, mężczyzny, który zadzwonił do mnie tylko dwa razy. I obydwa połączenia były w zeszłym miesiącu, kiedy omawialiśmy przygotowania mojego nowego życia. Ściskam tak mocno kierownicę, że bolą mnie kłykcie. Mogę odejść. Po prostu odpalić auto i odjechać, przejąć kontrolę nad własnym życiem. Mogłabym kelnerować w jakimś miejscu, mogłabym ukrywać mój wiek, aż skończę osiemnastkę i będę w stanie skończyć liceum, co mogło być równoznaczne z nie otrzymaniem dyplomu, nie pójściem na studia i bycie kelnerką przez wieczność i… okej, ten plan jest do bani. Zerkając na dom, widzę poruszające się firanki i wiem, że chociaż przyprawia mnie to o mdłości, to najwyższy czas wciągnąć spodnie dużej dziewczynki i iść poznać nową rodzinę. Taa, zdobywam nie tylko ojca, ale również lśniącą, nową rodzinę.

17 Wywlekam się z Nancy i otwieram bagażnik, by chwycić worek marynarski, wypełniony wszystkim, co posiadam. Mama i ja przeprowadzałyśmy się z miasta do miasta tak często, że naprawdę nigdy nie miałam czasu, by coś gromadzić i przyzwyczaiłam się do podróżowania bez bagażu. Worek jest znoszony i w kilku miejscach sklejony taśmą, ale kocham go tak, jak dziecko kocha wypchanego pluszaka. Przypuszczam, że sentyment. Przez lata przyczepiałam do niego przypadkowe bzdety – guziki, skrawki materiału, znaczki. Po prostu rzeczy, które znajdowałam w miastach, w których żyłam. To paskudztwo, ale dla mnie jest wyjątkowy. Dom mojego ojca jest ładny. Facet jest całkiem bogaty, więc nie spodziewałam się niczego mniej. Znajduje się w jednej z tych uroczych, małych, rodzinnych ślepych uliczek, gdzie dzieciaki mogą bezpieczne bawić się na trawniku przed domem i gdzie w soboty ludzie urządzają grille, a każdy dom posiada swój własny urok. Mój nowy dom jest z czerwonej cegły, z niebieskimi okiennicami i idealnie wypielęgnowanym trawnikiem. Linia kwiatów wskazuje, w pewnym sensie, na jakiś kolorowy kod albo na skraj jakiejś nerwicy natręctw. Jestem całkiem pewna, że właśnie zauważyłam krasnala ogrodowego. Pieprzony krasnal ogrodowy! Ale kiedy kieruję się schodami na werandę otoczoną balustradą, widzę masę zabłoconych kaloszy, leżących na stercie i dziwnie mnie to uspokaja. Mam na myśli bałagan, nie kalosze. Bałagan oznacza, że mieszkają tu ludzie, bałagan oznacza, że nie są idealni. Drzwi otwierają się, zanim nawet dostaję szansę, by zapukać. Patrzę w górę i widzę go. Widzę go po raz pierwszy. Mężczyznę, o którym przez lata fantazjowałam, będąc dzieckiem. Mężczyznę, co do którego byłam pewna, że nie zamierza przyjść i uratować mnie od mojej okropnej matki. Mężczyznę, o którym zawsze myślałam, że nie mógł wiedzieć o moim istnieniu, ponieważ gdyby wiedział, gdyby wiedział, to z pewnością nie pozwoliłby mi z nią zostać, z pewnością by mnie nie porzucił. Moje sny roztrzaskały się, kiedy miałam osiem

18 lat i moja matka, naćpana jak zwykle, powiedziała mi okropnie tryumfującym głosem, że mój ojciec dokładnie wiedział, kim jestem… i po prostu ma to gdzieś. Nie chciał mnie. Miał już rodzinę. Rodzinę zbyt dobrą dla dziewczyny takiej jak ja. Wiem, że ten mężczyzna, dokładnie przede mną, jest moim ojcem. Zawsze myślałam, że podobna jestem tylko do matki, ale w nim też mogę dojrzeć siebie. Facet jest wysoki. Bardzo wysoki. Gigantycznie wielki. Z całą pewnością nie odziedziczyłam tego genu. Jest też szeroki. Założę się, że w liceum był piłkarzem. Typ człowieka, którego każdy kochał, na którego każdy patrzył z podziwem. Jednak jego oczy, zielono-brązowe jak mech, są w całości moje. Albo może moje oczy są jego. Yep, to jest stary, dobry tata. Wygląda na szczęśliwego, widząc mnie stojącą w drzwiach. Pomimo że nie oczekiwałam, iż przywita mnie ze łzami w oczach i szeroko rozłożonymi rękoma – przecież przez całe moje siedemnastoletnie życie nie troszczył się o mnie – ale na Boga, fałszywy uśmiech może nieźle zaboleć. Stoimy tam, wpatrując się w siebie przez niezręcznie długi czas. Minuta, minuta i pół. Minuta i pół nie brzmi wcale na wiele, ale to zabawne jak długa się wydaje, kiedy żyje się tymi niesamowicie dziwnymi dziewięćdziesięcioma sekundami. Nie będąc w stanie znieść ani chwili więcej, odchrząkuję głośno, a on mruga. W jednej chwili jego twarz twardnieje. Jego oczy zwyczajnie skanują – włosy, buty, ubrania – i jak większości przyzwoitych ludzi, oczywiście nie podoba mu się to, co widzi. - Zanim pozwolę ci wejść do swojego domu, chcę żebyś wiedziała, że to jest rodzinne mieszkanie i nie będzie tu żadnych narkotyków – mówi mi stanowczo. – Nawet jeśli będę miał tylko podejrzenie, że ich zażywasz. gdy mieszkasz pod moim dachem, znajdziesz się za tymi drzwiami tak szybko, że nawet nie będziesz wiedziała, kto cię usunął.

19 Cóż, tobie też cześć, ty gderliwy, stary dupku. Oliver – wygłupiłam się, myśląc, że kiedykolwiek naprawdę mógłby być moim ojcem – oczywiście osądził mnie, nawet mnie nie znając. Wydał werdykt i zostałam uznana za winną. Ma takie wrażenie tylko dlatego, że wyglądam jak moja matka. Że tak jak ona biorę. Że jestem po prostu uzależnionym od kokainy, beznadziejnym obibokiem, który się sprzedaje i nie ma żadnych wartości. Mogłam go wyprowadzić z błędu, ale nie chciałam. Może to upór, ale niech myśli o mnie, do cholery, to, co chce. Co mnie obchodzi jego opinia? On i ja nigdy nie rozbudujemy tej głupiej więzi tatuś/córeczka. Zatrzymam się tutaj, dopóki nie skończę szkoły średniej, a on będzie miał z głowy obowiązek, a potem nigdy więcej się nie zobaczymy. Mimo wewnętrznego wrzenia, wszystko na co potrafiłam się zdobyć, to powiedzenie: - W porządku. - Przypuszczam, że będzie lepiej, jak wejdziesz do środka i poznasz moją rodzinę. – Nie przegapiam faktu, że stale powtarza słowo „mój”. Mój dom, mój dach, i najważniejsze, moja rodzina. Oznacza swoje terytorium, upewniając się, iż wiem, że nie jestem częścią jego życia. Cóż, pieprzę go i jego szarlotkową rodzinę. Wkracza do środka, a ja podążam za nim. Jest tu tak samo uroczo i przytulnie jak na zewnątrz. Można powiedzieć, tylko przez zerknięcie na to miejsce, że jest to rodzinny dom. Że jest bezpieczne, ciepłe, wypełnione miłością, przekomarzaniem się, śmiechem, bałaganem i słodyczą. Ściany pokryte są rzędami rodzinnych zdjęć i portretów, chcę się zatrzymać i przyjrzeć się im, ale Oliver nadal idzie. Wchodzimy do ogromnego salonu, gdzie czeka już zgromadzona grupka. Moja rodzina. Jego rodzina. - Wszyscy – mówi Oliver – to moja… to wasza… to jest Blair. Blair, to moja żona Felicia – wskazuje głową w kierunku kobiety, na oko

20 czterdziestoletniej. Jest piękna, ale piękna w sposób, w jaki piękne są mamy, co, jak sądzę, czyni ją piękniejszą niż kiedykolwiek była moja mama. Długie, ciemne włosy, miękka skóra, ciepłe oczy – chociaż jej wyraz twarzy, kiedy na mnie patrzy, jest ściągnięty, jakbym brzydko pachniała, a ona nie potrafiła tego zignorować. Już mnie znienawidziła. Ale szczerze, poniekąd nie mogę jej winić. Ostatecznie istnieję tylko dzięki jej mężowi, który miał romans z moją mamą. Patrzenie na mnie jest prawdopodobnie naprawdę gównianym przypomnieniem złej przeszłości. Ale w tym samym czasie… chrzanię ją za winienie o to mnie. Nie przeproszę za bycie tym, kim jestem. Felicia kiwa do mnie głową. - Witaj. - Dziękuję. – Może mnie nie lubić, ale to jej dom i postaram się najlepiej, jak umiem, być miłą, nawet jeśli to sprawi, że będzie chciało mi się rzygać. - Ta dwójka to nasze najmłodsze dzieci, Lance i Ila. – Oliver przedstawia dwoje szczerzących się dzieciaków, mojego młodszego brata i siostrę, stojących przed swoją matką. – Lance ma osiem lat a Ila jedenaście. – Lance ma opadające na oczy włosy, ciemne jak jego mama i tata. Ila nosi okulary i ma najbardziej różane policzki, jakie widziałam. Obydwoje uśmiechają się do mnie, mieszanina wstydliwości i impertynencji w pakietach z dwoma czarującymi dołeczkami. W każdym z nich mogę zobaczyć odrobinę siebie – ciemne włosy, nos Lance’a, kształt podbródka Ili. To super dziwne. - Jesteś moją starszą siostrą – oznajmia Ila. – Czy to oznacza, że mogę cię uściskać? Normalnie rzucam jakąś jędzowatą ripostę, ale posiadanie młodszego rodzeństwa może być nawet odjazdowe i może… może nawet to polubię. Jestem bliska powiedzeniu pewnie, dlaczego nie do licha, ale Felicia mi dowala: - Trzymajcie się z daleka – ostrzega ich, jakbym była jakimś chorym, wściekłym psem.

21 Dwa słowa. Z jej ust wychodzą zaledwie dwa słowa i to wszystko czego trzeba, by opuściła mnie radość z posiadania rodzeństwa i bym czuła się jak poniżona. Lance i Ila tracą swoje uśmiechy i odwracają ode mnie wzrok. - A to jest Jemma – kontynuuje Oliver, jakby właśnie nic się nie wydarzyło. Wskazuje na nadąsaną dziewczynę z założonymi rękoma i stopami w wysokich szpilkach uderzającymi o podłogę. Jemma wygląda prawie jak ja, ale również kompletnie inaczej. Jej ciemne włosy są rozjaśnione, a skóra opalona, nadając jej wrażenie muśniętej słońcem. Jest po prostu… elegancka. Prawdziwa prowincjonalna księżniczka. Założę się o to o mój lewy tyłkowy pośladek. To dziwne spojrzeć na nią i zobaczyć dziewczynę, którą mogłabym być, gdybym miała na to ochotę. A nie mam. Na Boga, nie chcę. – Jest tylko kilka miesięcy młodsza od ciebie, więc kiedy w przyszłym tygodniu zacznie się szkoła, będziecie razem w najstarszej klasie. – Następuje niekomfortowa cisza, bo tyle mi zajmuje przetworzenie jego słów. Jeśli Jemma jest tylko kilka miesięcy młodsza ode mnie, to musiała zostać poczęta dokładnie przed tym, nim Felicia dowiedziała się o romansie Oliviera, tuż przed tym jak lata temu moja ciężarna mama pokazała się w tym domu i rozwaliła ich małżeństwo. Oliver odchrząkuje zmieszany. - Oczekuję, że w nowej szkole będziesz zachowywała się nienagannie. To ważny rok dla Jemmy. Korci mnie, by przywalić mu w twarz. Bo ten rok nic nie znaczy dla mnie, prawda? Zamiast tego macham bez przekonania do Jemmy, która jeszcze patrzy w moim kierunku. - Hej. - Hej – mówi, a w tym maleńkim słowie jest zaskakująca ilość jadu. – Mam nadzieję, że spodoba ci się mój pokój. – Ach, tu jest powód. Chcę się zripostować czymś sarkastycznym, ale czuję się źle z jej powodu, więc gryzę się w język. Też bym była wkurzona, gdybym musiała dzielić pokój z przyrodnią siostrą.

22 - I w końcu, to moja najstarsza dwójka. To Zac, ma dwadzieścia lat. W przyszłym tygodniu wraca do college’u, więc nie pozostanie długo w pobliżu. I Nash, ma dwadzieścia cztery lata. Mieszkanie, które ostatnio kupił jest właśnie odnawiane, więc przez kilka następnych tygodni będzie z nami mieszkał. Oliver wyglądał na tak dumnego, kiedy przedstawiał swoje dzieci. Oczywiście bardzo ich kocha i staram się nie czuć rozgoryczenia z tego powodu. Zac salutuje mi z wyluzowanym uśmiechem. Ten widok to ulga po tych wszystkich zbolałych twarzach skierowanych w moją stronę. Nash ma oślepiające spojrzenie. Jak… rażąca wiązka laserowa. To mnie trochę przeraża i muszę walczyć z potrzebą nerwowego chichotu. Nie udaje mi się to zbytnio i kończę wydając parsknięcie jak mała, dziwna świnka, co sprawia, że Oliver i Felicia marszczą na mnie brwi. Zac wpycha wierzch swojej pięści do ust, ukrywając cichy śmiech. - Chcesz, żebym pokazał ci twój pokój? – pyta i z wdzięcznością przytakuję. Jestem wyczerpana po długiej podróży. Oliver wygląda, jakby mu ulżyło, że odpowiedzialność za mnie spada na kogoś innego. Zac wyprowadza mnie z salonu na schody. - Będziesz musiała wybaczyć Nashowi – mówi przez ramię, otwierając pierwsze drzwi na piętrze. – Naprawdę niewiele pamiętam z tego, co się stało, kiedy twoja mama i nasz tata mieli romans. Byłem tylko dzieckiem, ale Nash jest na tyle starszy, by pamiętać wszystko. Był świadkiem wszystkich walk i krzyków, i tego, jak tata wyprowadził się na trzy miesiące. Wiem, że to nie fair i nienawidź mnie, że ci to mówię, ale myślę, że jakaś jego część wini cię za to wszystko. Przypuszczam, że chyba sądzi, że znowu spowodujesz tu problemy i dlatego jest dupkiem. To znaczy, gdyby mama wtedy nie była w ciąży z Jem, mogliby nigdy nie naprawić spraw. – Wzdryga się na tę myśl, jakby nie potrafił wyobrazić sobie świata, gdzie jego rodzina nie jest idealnym zespołem. Przewracam oczami.

23 - Nash nie wydaje się być jedynym, który tak myśli. - Nie ja – oznajmia pogodnie. – Wierzę w poznanie osoby przed jej osądzeniem. Po prostu daj naszej rodzinie czas. Zmienią zdanie. - A jeśli nie? Wzrusza ramionami. - Dokopiemy im! Skopiemy ich po goleniach! W pewnym sensie jest dziwny. Wchodzimy do pokoju, który jest dosłownie pokryty różem. Różowe ściany, różowe zasłony, różowa narzuta, wszystko różowe. I mam na myśli naprawdę różowe. Jak jaskrawy, na twarzy, róż. To z całą pewnością stary pokój Jemmy. Unoszę brwi. - Naprawdę? - Jem to Jem… lubi róż – mówi, jakby to wszystko wyjaśniało. Zaczynam lubić mojego starszego brata i jego wyluzowaną postawę. - Nie sądzę, że jestem typem dziewczyny z różowym pokojem. - Wiem, to widać. – Mruga. - Dlatego będziemy się tak dobrze dogadywać. Siadam ostrożnie na skraju różowego łóżka. Zack rzuca się obok mnie bardziej swobodnie niż ja. - Więc, Blair, moja siostro. Opowiedz mi wszystko o sobie. OCZYWIŚCIE NIE spędziłam czasu z żadnym z moich braci i sióstr, ale już mogę powiedzieć, że Zac będzie tym, który najbardziej mnie lubi. Mamy to samo ironiczne poczucie humoru, ten sam gust co do muzyki i książek, oboje nienawidzimy horrorów, a filmy romantyczne uważamy za słabe. Kiedy zobaczył

24 Nancy, prawie zsikał się w spodnie i zdeklarował, że bycie siostrą oznacza dzielenie się, co najwyraźniej oznacza również, że będzie chciał pożyczać moją dziecinkę, kiedy tylko będzie chciał. Nawet wygląda odrobinę tak jak ja, chociaż nie tak bardzo jak Jemma. Dzielimy te same bujne, ciemne włosy, a kształt naszych twarzy jest bardzo podobny. Oczywiście oboje mamy oczy Olivera. Sądzę, że gdybyśmy wyszli razem publicznie, ludzie byliby w stanie powiedzieć przez patrzenie na nas, że jesteśmy bratem i siostrą. Właściwie nawet mi się to podoba. To sprawia, że czuję się mniej samotna w świecie. Chciałabym, żeby nie wyjeżdżał w przyszłym tygodniu do college’u. Stracę mojego jedynego sojusznika. Po paru godzinach zostawia mnie, bym się rozlokowała, ale nie bez skomentowania mojego zniszczonego, starego worka marynarskiego. Większość ludzi dostałaby za to łomot, ale tym razem pozwalam Zacowi wyjść z tego bez szwanku. Ponieważ… jest moim bratem. Czy to nie cholernie dziwne? Akceptuje mnie taką, jaka jestem i zastanawiam się, czy innym też dam na to szansę. Zastanawiam się, czy nie pójść do reszty rodziny. Może wyjaśnię im, że nie jestem tak zła, jak wyglądam, kiedy słyszę przytłumione głosy przy swoich drzwiach. Zakradam się bliżej, żeby podsłuchać. - Możemy iść ją zobaczyć? – pyta Ila. Brzmi na wyjątkowo podekscytowaną. - Nie – odpowiada stanowczo Felicia. – Twój tata i ja nie chcemy byście spędzali z nią czas. Ta dziewczyna to nic innego jak zły przykład. Masz się trzymać z dala od niej, kiedy tu mieszka, słyszysz mnie? Wzdycham cicho i wycofuję się. Nie chcę usłyszeć tego więcej. Czuję się głupio z powodu swojej chwili słabości, że myślałam, iż rodzina może mnie polubić.

25 Zamiast tego opróżniam worek na łóżko, rozrzucając rzeczy: kilka sztuk odzieży, parę płyt CD, podartą, starą kopię „Narzeczonej dla księcia”, którą kochałam, odkąd byłam dzieckiem – nie żebym komuś się do tego przyznała, nawet swojemu nowemu bratu. Z worka wyślizguje się tylko jedno zdjęcie, jakie mam z mamą i ląduje na szczycie stosu. Przełykam ciężko i podnoszę je, przyglądając się z ciężkim sercem. Zostało zrobione lata temu, wiele lat temu, kiedy miałam tylko trzy lub cztery lata, a narkotyki nie zaczęły jeszcze niszczyć jej ciała… w każdym bądź razie, nie na zewnątrz. Jej szeroki uśmiech jest diabelski, a ramiona tworzą nad głową okrąg w karykaturalnej pozie baleriny. Wygląda tak młodo i pięknie, dziko i żywo, nieosiągalnie. Typ człowieka jaki ludzie muszą poznać, typ kobiety, dla której mój ojciec zaryzykował całą swoją rodzinę, ponieważ po prostu musiał ją mieć. Na tym zdjęciu nie wygląda jak matka, którą pamiętam, nie taka wydrążona skorupa kobiety, którą się stała, nie to martwe ciało, które znalazłam w naszym maleńkim mieszkaniu trzy miesiące temu. Nawet nie jestem pewna, dlaczego mam to zdjęcie, dlaczego noszę je i trzymam blisko siebie, jakby było tak cholernie cenne. Moja mama nigdy mnie nie kochała, nie naprawdę. Nie tak bardzo jak kochała ćpać. Przetrwałam, mimo że zostawałam sama przez wiele godzin, kilka dni z rzędu. Spędziłam dzieciństwo na chowaniu się po kątach, modląc się, by jeszcze nie wróciła, bojąc się i zastanawiając, się jakiego nieznajomego tym razem przyprowadzi. Mimo tego wszystkiego nigdy nie pozbędę się tego zdjęcia. Zawsze będzie mnie trzymać. Była moja matką i zawsze będę ją kochać, nawet jeśli miłość jest toksyczna. Kładę zdjęcie twarzą w dół na stoliku nocnym pod kloszem od lampki – oczywiście różowym – i wiem, że już czas zadzwonić do Fen, zanim pozwolę myślom o swojej matce zabrać mnie w szczególne, ciemne miejsce, które tylko ona mogła we mnie stworzyć.