Doornebos Karen
Dama w opałach
Marzenia potrafią się spełniać w najmniej oczekiwany sposób
Często myślimy, że gdybyśmy urodzili się gdzie indziej, albo w
innym czasie, bylibyśmy bardziej szczęśliwi. Wtedy moglibyśmy
naprawdę rozwinąć skrzydła, pokazać na co nas stać!
Na przykład taka Chloe Parker. Zawsze uważała, że urodziła się o
dwa wieki za późno. Powinna być damą, jedną z tych, o których
pisała Jane Austen, nosić piękne muślinowe sukienki, zalotnie
spoglądać zza wachlarza i dumnie odrzucać awanse dżentelmenów,
w oczekiwaniu na prawdziwą miłość.
Tymczasem miała całkiem współczesne problemy, niezapłacone
rachunki i byłego męża, który porozumiewał się z nią jedynie za
pomocą smsów i e-maili.
Ale czy współczesna kobieta na pewno umiałaby przetrwać w
świecie Rozważnej i romantycznej?
Rozdział 1
Już dawno temu porzuciła neonowe drinki i przestawiła się na
herbatę.
Nawet po rozwodzie Chloe Parker nie przestała marzyć o życiu w
bardziej romantycznej epoce, o czasach, w których dama w
długiej sukni i rękawiczkach trwoniła czas w salonach, uwodząc
dżentelmenów w obcisłych bryczesach i wysokich butach.
Jednak odniosła wrażenie, że wypiła coś o wiele mocniejszego
niż herbata, gdy obładowana bagażami stanęła na progu utrzy-
manego w stylu tudoriańskim zajazdu na głuchej angielskiej
prowincji. Zmiana czasu po ośmiogodzinnym locie z Chicago do
Londynu przyprawiła ją o zawroty głowy. A może wywołał je za-
chwyt nad antycznymi meblami i aromatem maślanych
bułeczek?
Przywitała ją młoda kobieta w długiej niebieskiej sukni, fartuchu
i zwichrzonym czepku.
- Będę pani służącą podczas pani pobytu tutaj, panno Parker.
-Dygnęła, wypowiadając to zdanie monotonnym głosem z lekkim
zaśpiewem typowym dla gwary londyńskiej. - Jestem Fiona.
Nie dowierzała własnym uszom. Służąca, która przed chwilą
nazwalają, trzydziestodziewięcioletnią kobietę,„panną"i do tego
dygnęła? Jak powiedziałaby ośmioletnia córka Chloe, Abigail:
„Ale jazda!".
- Bardzo mi miło - odpowiedziała Chloe.
Fiona byłaby piękna, gdyby nie lekko obrzmiała dolna warga, w
której kiedyś pewnie znajdował się kolczyk.
- Witamy w Anglii epoki Jane Austen, panno Parker - mówiła
dalej służąca bez cienia uśmiechu. - A może powinnam raczej
powiedzieć w Derbyshire z czasów pana Darcy ego?
Chloe z radością odwiedziłaby nawet chlewik w majątku pana
Darcy ego, ale na razie nie miało to znaczenia. Fiona otaksowała
Chloe uważnym spojrzeniem.
- Nawet pani strój pasuje do epoki.
Chloe miała na sobie sznurowane buty, długą wąską prostą
spódnicę i luźną białą bluzkę z szerokim kołnierzem. Ubrania
kupowała w butikach retro i w sklepach z używaną odzieżą.
Większość ludzi zwracała uwagę na jej nieco osobliwy gust.
Służąca wzięła klucz z recepcji.
- Cieszy się pani z uczestnictwa w naszym programie?
- Od dawna marzyłam o czymś takim! Nie sądziłam, że będę
mogła kiedykolwiek spędzić kilka tygodni w 1812 roku. Bez
komputerów, tylko suknie, bale i spotkania towarzyskie. To moje
Vegas, moje... Brighton.
Lody między panią i pokojówką zostały przynajmniej częściowo
przełamane, bo na ustach Fiony pojawił się półuśmiech.
Nie trzeba było czytać Dumy i uprzedzenia, co Chloe zrobiła już
w wieku jedenastu lat, by docenić powagę tej chwili. Pan Darcy
był jej pierwszą miłością, chociaż wkrótce dołączyli do niego inni
bohaterowie powieści Jane Austen. Dziewiętnastowieczny
właściciel majątku Pemberley od dwudziestu ośmiu lat nieustan-
nie wywoływał żywsze bicie jej serca. Żaden z jej dotychczaso-
wych związków - fikcyjnych ani rzeczywistych - nie mógł się z
nim równać pod względem stałości.
Nigdy też nie wyjeżdżała za granicę, więc ani razu nie była w
Anglii, mimo związków jej matki z angielską arystokracją oraz
własnej fascynacji wszystkim, co łączyło się z tym krajem i z
Jane Austen, począwszy od sztuk kostiumowych BBC, na cze-
koladkach firmy Cadbury skończywszy. Swojej córce dała nawet
na imię Abigail, żeby mogła ją zdrobniale nazywać „Abby", co
przywodziło jej na myśl słynne angielskie opactwa, na przykład
Westminster Abbey.
Abigail nie lubiła tego zdrobnienia. Chodziła na kursy tańca
hip-hop, programowała własne aplikacje w telefonie, kręciła fil-
miki i zamieszczała je na YouTubie. Sfilmowała i zmontowała
materiał filmowy ze swoją matką w roli głównej i namówiła ją do
udziału w programie dokumentalnym osadzonym w epoce
regencji.
- Mam już powyżej uszu tych wszystkich twittów, e-maili i
SMS-ów. Jestem po prostu zmęczona dwudziestym pierwszym
wiekiem. Kto wie, może jestem na niego uczulona? - zwierzyła
się Chloe Fionie. - Nie mogę się doczekać, kiedy cofnę się w
czasie do początku dziewiętnastego wieku. Bardzo potrzebuję
chwili wytchnienia.
- Bardzo dobrze. W takim razie pójdziemy na górę, gdzie panią
przebiorę. Potem pojedziemy do Bridesbridge, gdzie zamieszka
pani na czas programu. - Fiona wyciągnęła chude ręce ku
walizkom Chloe, która kątem oka dostrzegła na jednym z nad-
garstków służącej celtycki tatuaż. - Mogę pani pomóc z baga-
żami?
Pomyślała, że Fiona może czuć się trochę dotknięta. Obsadzono
ją bowiem w roli, która wymagała obsługiwania innych.
- Nie, dziękuję, poradzę sobie.
-Jak pani sobie życzy. Proszę pójść za mną.
Służąca odwróciła się na pięcie i poprowadziła Chloe po wąskich
drewnianych schodach ze stopniami wygładzonymi przez wiele
pokoleń gości. Chloe nie mogła nie spróbować wyobrazić sobie
ludzi, którzy w przeszłości pokonywali tę samą drogę. Cieszyła
się, że swą podróż w przeszłość rozpoczyna w zajeździe — w
miejscu, w którym na początku dziewiętnastego wieku spotykali
się przedstawiciele różnych warstw społecznych, bogaci i biedni,
gdzie zdrożone konie wymieniano na wypoczęte, damy mogły
publicznie spożywać posiłki, a potajemne schadzki w pokojach
gościnnych często zmieniały bieg ludzkich losów.
Niosąc ciężkie walizki, Chloe starała się nie uszkodzić gipso-
wego tynku na ścianach.
Tak naprawdę przytłaczał ją jednak bagaż przeżyć z ostatnich
miesięcy. Rozwód, stos niezapłaconych rachunków i obciążony
hipoteką dom, o który lada chwila upomni się komornik, a
wszystko z powodu rychłego bankructwa jej pracowni
typograficznej. Ludzie nie zamawiali już zaproszeń na śluby
drukowanych ręcznie na bawełnianym papierze czerpanym.
Druk ręczny był ginącą sztuką, kolejną ofiarą komputeryzacji.
Bank przysyłał jej listy z pogróżkami wydrukowane laserowo
czcionką Helvetica na cienkim jak bibuła papierze. Tego kroju
pisma nie znosiła najbardziej, bo był pozbawiony szeryfów, uży-
wano go praktycznie wszędzie, lecz przede wszystkim dlatego, że
dla niej symbolizował bezwzględną dominację wieku elektroniki.
Z powodu problemów z firmą cały świat Abigail znalazł się w
niebezpieczeństwie. Chloe przyjechała do Anglii przede
wszystkim po to, by wziąć udział w paradokumentalnym reality
show, przekonać się, jak dobrze zna twórczość Jane Austen, i
zdobyć nagrodę w wysokości stu tysięcy funtów. Nie wiedziała,
jak inaczej mogłaby równie szybko zgromadzić tak ogromną
sumę i jednocześnie rozreklamować usługi swojej firmy. Chociaż
być może chodziło jej o coś więcej niż pieniądze. Konkurs dawał
jej ostatnią szansę na rozpoczęcie życia od nowa.
Fiona spojrzała na Chloe ze szczytu schodów.
-Jak dowiedziała się pani o naszym przedsięwzięciu? Przecież
mieszka pani w Ameryce.
- Przewodnicząca Towarzystwa Miłośników Jane Austen w
Ameryce Północnej przysłała mi ulotkę z informacjami na temat
castingu. Jestem jego dożywotnią członkinią i wygrywam tak
wiele konkursów poświęconych tej pisarce, że od razu pomyślała
0 mnie. A kiedy pomyślnie przeszłam przesłuchanie, po prostu
nie mogłam nie przyjechać.
Chloe być może urodziła się dwa stulecia za późno i na dodatek
nie w tym kraju, co trzeba, ale gdy tylko znalazła się w Anglii,
kraju przodków, poczuła, że wszystko jakoś się ułoży.
- Chciałaby pani wygrać główną nagrodę?
- Oczywiście. Uwielbiam wszystko, co się wiąże z Jane Austen,
i dlatego podchodzę do tego programu bardzo poważnie.
Jeżeli Chloe cokolwiek znała na wylot, były to powieści jej
ulubionej pisarki.
-Jeżeli pani wygra, co pani zamierza pani zrobić z pieniędzmi?
Chloe na chwilę przystanęła na schodach.
- Dlaczego mówisz: „jeżeli"?
Fiona uniosła dłoń i uśmiechnęła się znacząco.
- Tyle, ile będę mogła, oddam na cele dobroczynne. - Znalazły się
na drugim piętrze, gdzie od korytarza odchodziło promieniście
kilkoro zamkniętych drzwi. - Ale najpierw muszę trochę odłożyć,
żeby zabezpieczyć przyszłość córki. Fiona cofnęła się o krok do
tyłu.
- Córki? To pani jest zamężna?
- Rozwiedziona. Od czterech lat.
Fiona uniosła brwi i teatralnym gestem otworzyła drzwi. Za nimi
w rogu pokoju znajdowała się długa biała suknia z epoki regencji,
przewieszona przez szeroki, złożony z trzech skrzydeł
mahoniowy parawan.
- To pani kreacja na dzisiaj.
- Ojej! - Chloe nie mogła powstrzymać okrzyku, próbując
wyobrazić sobie siebie w sukni z prostym dołem, krótkimi
bufiastymi rękawami i z dużym dekoltem. Spodziewała się, że
ubiorą ją w coś trochę bardziej hmm... przyzwoitego.
- Nie sądziłam, że ma pani córkę. Pewnie bardzo przeżywa
rozstanie.
Chloe od dawna nie nosiła tak dużego dekoltu.
- Hmm, do nagrania wideo, które wysiałam producentom, dodała
kilka słów od siebie. Bardzo chciała, żebym się dostała do
programu.
Doskonale się bawiły, przygotowując materiał na przesłuchanie
wraz z Emmą, jedyną pracownicą zatrudnianą przez firmę Chloe.
Chloe wystąpiła na nim w ręcznie szytej sukni z okresu regencji,
siedząc w konnym powozie na Michigan Avenue. Popijała kawę
z białego papierowego kubka i wyrzekała na ciężką dolę
współczesnej miłośniczki epoki Jane Austen.
Ale pytania Emmy doprowadziły do tego, że Chloe zaczęła
utyskiwać na mężczyzn, którzy podczas randek wysyłają SMS-y
do innych kobiet, rozstają się za pomocą Twittera, uważają
bejsbolówki za ostatni krzyk mody, oraz na to, że współcześni
Amerykanie potrafią ze szczegółami opisać przebieg dowolnych
zawodów sportowych, ale nie zdobyliby się na napisanie listu
miłosnego, nawet gdyby zależał od tego wynik finału mistrzostw
w futbolu amerykańskim.
- Abby powiedziała mi: „Musisz jechać, mamo. Kto inny oprócz
ciebie ma pełną kolekcję kubków z serduszkami »Kocham pana
Darcyego, pana Knightleya, panaTilneya« i tak dalej?". Została u
moich rodziców. Co prawda, są już na emeryturze, ale nie mam
złudzeń: rozpuszczą ją jak dziadowski bicz.
Fiona splotła ręce na piersiach i stanęła w drzwiach.
- Więc tak naprawdę co panią tu sprowadza, panno Parker?
- Uwielbiam Jane Austen, po prostu uwielbiam. Ale tak naprawdę
przyjechałam tu głównie dla pieniędzy. Zależy mi też na
rozreklamowaniu mojej firmy, która nie radzi sobie najlepiej.
Grozi mi bankructwo. Były mąż płaci śmiesznie niskie alimenty,
a Abigail jest bardzo zdolna, chodzi do najlepszej szkoły w re-
jonie. Dawno temu postanowiłam zapewnić jej najlepsze moż-
liwe wykształcenie. Nie masz pojęcia, ile zachodu kosztowało
mnie wepchnięcie jej do tej szkoły, więc gdybyśmy musiały się
wyprowadzić...
Fiona wcale nie wydawała się zakłopotana.
- Być może ja nie pasuję do nowoczesności, ale uważam, że
Abigail ma przed sobą bardzo obiecującą przyszłość. Czasami
czuję się jak pani Ingalls z Domku na prerii. Mam córkę, którą
interesuje wszystko, co futurystyczne i modne. Ale zrobię dla niej
wszystko. Wszystko.
- Czy pani córka wie, że przyjechała tu pani tylko dla pieniędzy?
- Nie jestem tu tylko dla pieniędzy! -Więc po co jeszcze tu pani
przyjechała?
- Zeby się napatrzeć na młodych, przystojnych mężczyzn w
bryczesach z koźlej skóry. - Chloe mrugnęła porozumiewawczo
do Fiony.
Służąca znów się uśmiechnęła.
- Oczywiście, chcę przeżyć mnóstwo ekscytujących chwil! Ale
Abigail wyobraża sobie, że znajdę tu swojego księcia z bajki.
-Chloe się roześmiała.
Fiona dla odmiany spoważniała.
- A pani?
Amerykance rzeczywiście przyszło coś takiego przez myśl, ale
zgodnie z duchem regencji nie zawracała sobie tym głowy, nawet
po przeczytaniu biogramu innego członka ekipy, niejakiego pana
Wrightmana. Studiował w Oksfordzie, interesował się sztuką,
architekturą i dużo podróżował. Wszystko brzmiało bardzo
intrygująco, z wyjątkiem pseudonimu scenicznego.
- Nie zamierza pani znaleźć tutaj kogoś dla siebie? - spytała
służąca, potwierdzając przeczucia Chloe.
- Przyjechałam z zagranicy, ale to wcale nie oznacza, że na-
stawiam się na romanse - wyjaśniła Chloe. - Chcę wziąć udział w
programie, nosić wspaniałe kreacje, żyć i oddychać epoką re-
gencji. A oprócz tego wykorzystać znajomość szczegółów
powieści Jane Austen do zdobycia nagrody.
- Rozumiem. - Fiona odwróciła się, wpuszczając Chloe do
pokoju.
Przed przyjęciem do programu Chloe musiała podpisać mnóstwo
umów, przejść całą masę rozmów kwalifikacyjnych, nie
wspominając o badaniach lekarskich i psychologicznych, a teraz
na dodatek jej własna służąca wypytywała ją o mężczyzn. Dla-
czego cały świat musi się obracać wokół nich? Jeżeli o nią
chodzi, wcale nie potrzebowała ich do szczęścia.
Chloe potknęła się, ale zdążyła się przytrzymać drewnianego
wieszaka przy drzwiach.
- Musi pani uważać. - Fiona spojrzała znacząco na podłogę i
wzięła bagaże od Chloe. - W wielu starych domach progi bywają
bardzo wysokie.
- Pokonywanie progów zawsze sprawiało mi problemy. Bez
względu na to, czy wchodziłam na własnych nogach, czy też ktoś
mnie wnosił.
Komentarz rozśmieszył Fionę. Chloe ucieszyła się, że coraz
lepiej rozumie się ze swoją melancholijną służącą. Poza tym po
raz kolejny udało jej się wymijająco odpowiedzieć na pytanie o
mężczyzn.
Znalazła się w bajkowym domu, w pokoju z łóżkiem pod
baldachimem i z szezlongiem o oparciu zdobionym wolutą. Na
kominku z drewnianym gzymsem dogasał ogień. Na parawanie
pyszniła się biała suknia. Chloe zastanawiała się, czy osobie w jej
wieku przystoi tak wydekoltowana kreacja.
Rozdział 2
- Oprócz kolczyków ma pani jeszcze jakąś biżuterię, którą
lepiej ściągnąć? Przekłuty pępek albo coś w tym rodzaju? -
spytała Fiona, zamykając drzwi.
- Masz jakieś podejrzenia? - Chloe się uśmiechnęła.
- Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nie.
Chloe należała do osób o dość konserwatywnych poglądach na
makijaż, więc nie musiała zbyt wiele zmieniać w swoim wy-
glądzie. Zmyła resztki różu, korektor pod oczy i szminkę. Fiona
zapakowała do aksamitnych woreczków ściąganych tasiemką
proste kolczyki Chloe, naszyjnik i skromny zegarek. Osoby wio-
dące próżniacze życie w 1812 roku z pewnością nie cierpiały na
brak czasu.
Amerykanka podskakiwała na jednej nodze, starając się zdjąć
jeden ze sznurowanych trzewików.
- Musi się pani przyzwyczaić do tego, że ja będę robiła za panią
takie rzeczy - zwróciła jej uwagę służąca.
-To dla mnie żaden kłopot. Naprawdę.
Dotąd to Chloe obsługiwała siebie i Abigail. Korzystanie z
pomocy kogoś innego z pewnością będzie wymagać przy-
zwyczajenia.
- Takie są zasady, kiedy już będziemy na planie. Proszę teraz
wejść za parawan, a ja przygotuję dla pani koszulkę i pończochy.
Pokój pachniał lawendą. Za parawanem, w głębi hrabstwa
Derbyshire, o kilka godzin drogi z lotniska Heathrow i całe stu-
lecia od współczesności, Chloe bardziej niż kiedykolwiek czuła
się jak u siebie w domu.
Rozpięła bluzkę, bo nie mogła sobie wyobrazić, że pozwala
Fionie wykonać tak intymną czynność. Z podniecenia opuściła
kilka guzików. Wczoraj była zestresowaną, zapracowaną
samotną matką w średnim wieku. W jej życiu bywały takie dni,
że po próbach pozyskania klientów wracała do domu i
zastanawiała się, co włożyć do garnka. Dzisiaj, w czerwcowy
ranek, otwierały się przed nią drzwi do wymarzonego życia.
Stanęłaby w nich z większą pewnością siebie, gdyby była
szczuplejsza. Na skutek wielomiesięcznej diety opartej przeważ-
nie na potrawach mącznych przytyła prawie trzy i pół kilograma.
- W czasach regencji ceniono kobiety o pełnych kształtach,
prawda, Fiono?
Fiona uśmiechała się teraz o wiele częściej. Chloe miała wra-
żenie, że dziewczyna poczuła do niej sympatię.
Jedno wiedziała na pewno: jeżeli posiłki na planie przygoto-
wywano według przepisów z epoki, makaronu nie będzie. I do-
brze, bo miała go powyżej uszu.
Zsunęła czarną spódnicę, w której przyjechała do Derbyshire.
Pewnie, robiła wszystko dla swojej firmy, dla Abigail, ale
wisząca przed nią biała suknia wzbudziła jej niekłamany za-
chwyt. Żadne tam wiktoriańskie rozdmuchane tiurniury, falbany
i obręcze. Klasyczny krój z czasów regencji, z podwyższonym
stanem, a przede wszystkim dekolt, który pozwalał zapomnieć o
wszystkich współczesnych kłopotach. Kto wie, może nawet
czekały ją ekscytujące igraszki w zagajniku?
Zaraz, zaraz, nie tak prędko! Żeby pozwolić sobie na igraszki w
zagajniku, dama w tej epoce musiała być zaręczona, jeżeli nie
zamężna, a to z kolei na pewnym etapie wymagało obecności
mężczyzny. Przerwała tok natrętnych myśli wiodących prosto do
przyzwoitych i nieprzyzwoitych propozycji, ponieważ na po-
czątku dziewiętnastego wieku kobieta w jej wieku byłaby już
jedną nogą w grobie. Nie łudziła się - w programie zapewne
przypadnie jej w udziale rola wdowy, i to w żałobie. Jeżeli tak, to
gdzie woalka w gustownym czarnym kolorze? I co tu robi
śnieżnobiała suknia? Niepokoił ją też brak bolerka lub choćby
koronkowego szala, którymi w razie potrzeby mogłaby zakryć
bardzo wyeksponowany dekolt.
Mimo wszystko pan Darcy na planie z pewnością będzie miał
dwadzieścia osiem lat, tak samo jak w Dumie i uprzedzeniu, albo
dwadzieścia trzy, jak pan Bingley. Panny Bennet w wieku około
dwudziestu lat będą zapisywać ich nazwiska w karnetach, żeby
nie pomylić kolejności tańców. No cóż, jednak mężczyźni nie
byli jej przeznaczeni. Teraz pragnęła tylko cieszyć się jedyną w
życiu sposobnością odpowiadania na pytania o powieści Jane
Austen, wygrać nagrodę pieniężną i jak najprędzej wrócić do
domu do Abigail.
Niespodziewanie odezwała się jej nowa komórka, przerywając
rozmarzenie. Słysząc waltornie odbijające się echem od sufitu,
skoczyła ku aparatowi. Abigail specjalnie dla niej ściągnęła z
internetu dzwonek z melodią z okresu regencji. Chloe rzuciła się
do telefonu, bo pozwoliła córce dzwonić tylko w nagłych
wypadkach. Zrobiła to jednak tak gwałtownie, że prawie zrzuciła
dzban i miskę z toaletki.
Wygrzebała telefon ze starej sakwy lekarskiej, która służyła
jej za torebkę.
-Telefony komórkowe. Wiesz, Fiono, dwieście lat temu pi-
sałybyśmy listy gęsimi piórami i pieczętowałybyśmy je woskiem.
Życie było wtedy takie romantyczne. - Odebrała rozmowę, nie
sprawdzając tożsamości osoby dzwoniącej. - Halo?
W tej samej chwili rozległo się głośne pukanie, drzwi otworzyły
się gwałtownie i do środka wpadli trzej mężczyźni z reflektorami
na wysięgnikach. Chloe miała zupełnie rozpiętą bluzkę, a
spódnicę spuszczoną niemal do kostek. Błyskawicznie wsko-
czyła za parawan, zasłoniła dekolt i przykucnęła. Rozpaczliwie
podciągnęła spódnicę, zakrywając zielone bawełniane majtki,
zdecydowanie nieprzypominające stringów.
Zerkając zza parawanu, zauważyła wchodzących do środka
kolejnych dwóch mężczyzn, z kamerami. Światła? Kamery?! Co
tu się dzieje?
- Mamo? Jesteś tam?
Chloe zapomniała, że trzyma w ręce telefon. -T-tak, Abby,
kochana? Wszystko w porządku? - Serce zaczęło jej walić jak
młotem. Światło reflektorów było tak silne, że musiała zmrużyć
oczy.
-Tak,wszystko okej. Mam dla ciebie same świetne wieści!
Chloe odetchnęła z ulgą.
- To wspaniale. Opowiesz mi o wszystkim, ale trochę później,
dobrze? Zaraz do ciebie oddzwonię.
Chwyciła suknię, żeby się zasłonić, rozłączyła się i rzuciła ko-
mórkę na toaletkę. Machnęła ręką ku kamerom.
- Przestańcie kręcić! Co się tu, do dia...
W pokoju pojawił się kolejny mężczyzna ze słuchawką bluetooth
w jednym uchu, iphoneem w jednej ręce i ipadem w drugiej.
Połączony bezprzewodowo z całym światem, zupełnie jak jej
były mąż.
- Doskonałe! - odezwał się soczystym angielskim akcentem. -
Bardzo mi się podobały pani uwagi na temat listów. I romansów.
Czy mogłaby pani powtórzyć je jeszcze raz? Tym razem do
kamery?
Chloe się cofnęła. Przerażało ją intensywne światło reflektorów,
a może też akcent mężczyzny, bo chyba nie chodziło o krótko
ścięte kasztanowe włosy, okulary przeciwsłoneczne w modnych
oprawkach ani obcisłe dżinsy. Uwielbiała wszystko, co
brytyjskie, i zakochałaby się po uszy w każdym mężczyźnie z
angielskim akcentem, a ten był pierwszym, który się do niej
odezwał, odkąd przybyła na miejsce. Wszystko zaczęło się od
disneyowskiej wersji Kubusia Puchatka, kiedy miała mniej
więcej sześć lat.
Akcent mężczyzny zdezorientował ją, ale tylko na chwilę.
- Przepraszam bardzo! Co tu się dzieje?! - Nadal rozpaczliwie
zasłaniała się białą suknią. W dłoniach poczuła bardzo delikatną
etaminę. Mimo zmieszania i wściekłości, zorientowała się, że to z
pewnością muślin, delikatna tkanina z okresu regencji, o której
dotychczas tylko czytała. Chwyciła ją nieco delikatniej, lecz
podniosła głos. - Przestańcie wreszcie kręcić! Nie widzicie, że
jestem półnaga?
- Właśnie czegoś takiego szukamy. Strzał w dziesiątkę. - Podał jej
rękę na powitanie. - Jestem George Maxton, producent programu.
Miło mi panią poznać, panno Parker. Może mnie pani nazywać
George, ale na planie wszyscy mówimy do siebie per pan i pani.
Pod osłoną sukni Chloe jedną ręką zapięła bluzkę. Umiejętność tę
opanowała, gdy karmiła piersią Abigail. Dziewięć lat
temu. Gniewnym spojrzeniem obrzuciła mężczyznę i towarzy-
szącą mu ekipę.
Mężczyzna opuścił dłoń.
- Rewelacja! Jest pani wspaniała.
Wspaniała? Urocza - być może. Nikt nie nazwał jej wspaniałą od
czasu, gdy... zaraz, zaraz. Co za bezczelność!
- Panie Maxton, proszę kazać im przestać kręcić! Natychmiast!
Przyjrzał się jej od szczytu rozczochranych włosów aż po ko-
niuszki niewypedikiurowanych palców u nóg.
- Panno Parker, czy pani wie, na czym polegają obowiązki
uczestnika reality show?
Poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Z trudem zdobyła
się na wykrztuszenie choćby kilku słów.
- Chyba raczej chodzi panu o film dokumentalny kręcony w
realiach epoki, prawda?
- Film dokumentalny? - Roześmiał się. - Bardzo bym chciał coś
takiego nakręcić, ale nie zarobiłbym na tym ani pensa. -Mówiąc
to, pokazał na kamery. - To jest randkowy reality show, a pani
świetnie się do niego nadaje.
Zaniemówiła na chwilę. Zaschło jej w ustach, a serce znów nie
mogło się uspokoić. Zaczęła szybciej oddychać.
- Randkowy reality show?! - wykrztusiła. - Musiała zajść jakaś
pomyłka...
- Nie ma mowy o żadnej pomyłce. Kręcimy nasz program w
scenerii roku 1812. Kamery pracują siedem dni w tygodniu po
dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dołożyliśmy wszelkich
starań, żeby wszystko działo się w zgodzie z realiami epoki. Bę-
dzie pani zadowolona.
Światła oślepiły ją. Nie mogła złapać tchu, co nie zwiastowało
niczego dobrego. Reality show z randkami? Nie umawiała
się z nikim od czterech lat! Nie, jeszcze dłużej, bo Winthrop, jej
były mąż, tak często gdzieś wyjeżdżał, że od dawna nie mogli się
umówić. Jak mogła się znaleźć w takim szmatławcu? Pomijając
to, że nie znosiła randek. Jak to możliwe?
Zrobiła kilka kroków w stronę Georgea, nadal zasłaniając się
długą, delikatną suknią. Wreszcie złapała dech i powiedziała
bardzo szybko:
- Żądam odpowiedzi! Co się zmieniło, odkąd podpisałam
kontrakt?
- Naprawdę niewiele. Trochę podrasowaliśmy koncepcję pro-
gramu, żeby lepiej się sprzedał, ale relacje międzyludzkie i zaloty
od samego początku znajdowały się w scenariuszu. Czytała pani
umowę i wszystkie inne dokumenty, jakie wysłaliśmy?
- Zgłosiłam się na casting do programu dokumentalnego krę-
conego przez telewizję publiczną, a nie do jakiegoś reality show, i
do tego z randkami. Spodziewałam się konkursów na temat
twórczości Jane Austen, więc na pewno nie będę brała udziału w
żadnych wygłupach z kąpielami, kostiumami bikini i masażami.
Randki! Też coś!
-Jak na kogoś, kto nie znosi tego typu rozrywki, świetnie
orientuje się pani w temacie - zażartował George. Miał rację.
- Niestety, nie można żyć na tej planecie i nie wiedzieć, co to jest
reality show, zwłaszcza jeżeli nie ma się kablówki, tak jak ja.
Dlaczego nie można dla odmiany nakręcić czegoś z klasą?
- Naprawdę myśli pani, że ludzie mają ochotę oglądać, jak damy
w eleganckich sukniach popijają herbatę i rozwiązują zagadki na
temat epoki Jane Austen?
Chloe zorientowała się, że dała się nabrać. Po raz kolejny zacho-
wała się tak, jak przystało osobie noszącej jej imię, które w
języku
greckim oznaczało zielony pęd lub młodą dziewczynkę. Mimo
swojego wieku poczuła się zupełnie zielona. Jak ostatnia naiwna.
W dogasającym na kominku ogniu zapadło się polano, wyplu-
wając na pokój snop iskier i wysyłając smużkę dymu w
powietrze.
Nagle Chloe doznała olśnienia.
- W takim razie obsadziliście mnie jako starą ciotkę wariatkę albo
przyzwoitkę, prawda? W 1812 roku osoba w wieku trzydziestu
dziewięciu lat siałaby już rutkę, a nie debiutowała w sali balowej.
Poza tym w dziewiętnastym wieku pary nie umawiały się na
randki.
- Ma pani absolutną rację w dwóch sprawach, panno Parker. W
okresie regencji pary rzeczywiście się nie umawiały. Mężczyźni
zalecali się do kobiet, a czyż to nie brzmi o wiele bardziej
dostojnie? Czy nie byłoby wspaniale móc zademonstrować
publiczności niuanse i subtelności zalotów w epoce regencji?
W1812 roku nie było gorących kąpieli, więc nie musi się pani o to
martwić. Żeby umożliwić pani wzięcie udziału w programie,
postanowiliśmy trochę nagiąć zasady dotyczące wieku. Jest pani
pełnoprawną uczestniczką konkursu, panno Parker. Według
dzisiejszych standardów jest pani za młoda i zbyt zadziorna, żeby
zadowolić się rolą starej panny! Chloe ze złości tupnęła bosą
stopą. - Gdzieś tu musi być jakiś kruczek. - Starała się opanować.
-Albo ktoś zmanipulował treść kontaktu. A co z nagrodą pie-
niężną? Muszę porozmawiać z prawnikiem.
-Jak najbardziej może pani zasięgnąć porady swojego prawnika.
Zapewniam panią jednak, że z naszej strony dotrzymamy
wszystkich warunków umowy. Będzie pani wykonywać zadania
zaczerpnięte z historii, w przepięknej scenerii z początków dzie-
więtnastego wieku. A nagroda jest i rzeczywiście wynosi sto ty-
sięcy funtów. Zaraz pani wszystko wyjaśnię.
George sprawdzał coś na swoim iphonie, co jakiś czas unosząc
głowę, żeby spojrzeć na Chloe.
- Ale nawet pani na filmiku nadesłanym na casting narzekała na
problemy, z jakimi musi sobie radzić samotna kobieta miesz-
kająca w Ameryce. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej
powiedziała pani, że nie ma nic przeciwko nowemu uczuciu i że
pragnie pani żyć długo i szczęśliwie. Czy to prawda, panno
Parker, czy też manipulowała pani swoim wizerunkiem?
Trafił w jej czuły punkt. Od reflektorów znów zrobiło jej się go-
rąco. Opierała się przed wypowiedzeniem tych słów przed
kamerami.
- Ma pan rację. To prawda.
George uśmiechnął się i spojrzał jej prosto w oczy.
- Proszę się nie krępować, panno Parker.
- Nadal mam nadzieję znaleźć prawdziwe uczucie. George zatarł
ręce z zadowoleniem.
- Ale nie teraz. Może kiedyś. A już z pewnością nie podczas
randkowego reality show.
- Proszę nie traktować tego programu jako show, lecz jako
sposobność do poznania nowych ludzi.
- Gdybym się na coś takiego zgodziła, kusiłabym los. - Chloe
oparła dłoń na bielonej ścianie i zamknęła oczy. - Jak się nazywa
ten szmatławiec?
- Nasz program nosi tytuł roboczy Na randce z panem Danym.
Żołądek podszedł Chloe do gardła.
- Chyba pan żartuje. Gdyby to widziała Jane Austen, przewró-
ciłaby się w grobie i kopałaby w trumnę! Przecież randkę macie
w tytule, a to zupełny anachronizm. Gdzie tu miejsce na roman-
tyczne zaloty? Gdzie choćby resztki przyzwoitości?
- Nawet jeżeli tytuł ma pewne skrzywienie komercyjne, kręcimy
program najwyższej jakości. Może mi pani zaufać.
Zaufać komuś takiemu?!
Na jej komórkę przyszła właśnie wiadomość tekstowa. Nadal
zasłonięta suknią, Chloe z wolna przesunęła się do toaletki, na
której leżał telefon. Abigail przysłała jej SMS-a o treści „<3".
Chloe nie miałaby pojęcia, co to znaczy, gdyby córka wcześniej
nie wyjaśniła jej, że chodzi o serce. „XOXO" - odpisała Chloe.
Buziaki i uściski. Jednak przy najbliższej okazji będzie musiała
do niej zatelefonować.
Westchnęła, trzymając w jednej dłoni telefon, a w drugiej suknię,
i zastanawiała się, co powinna zrobić. Gdyby teraz zrezygnowała,
czy będzie żałować swojej decyzji? Straci pieniądze na bilet
lotniczy, który kupiła za resztę oszczędności. Będzie musiała
sprzedać mieszkanie na Manhattanie ze stratą, jej firma z
pewnością zbankrutuje, a co najgorsze, będzie się musiała wy-
tłumaczyć przed Abigail ze swojego postępowania. Jeden z plu-
sów uczestnictwa w tego rodzaju programie polegał na tym, że
będzie mogła dać własnej córce dobry przykład: kobieta, samotna
matka, jedzie do innego kraju i odnosi sukces. Tylko jak jej firma
skorzysta na programie, który ma randkę w tytule?
Poza tym jak mogła teraz wyjechać z Anglii, skoro przez całe
życie marzyła, żeby tu przyjechać? I dlaczego właśnie teraz
przyszła jej do głowy myśl o wsparciu się na ramieniu
ciemnowłosego pana Darcyego?
Nie spuszczała wzroku z telefonu, jakby to on miał skrywać w
sobie wszystkie odpowiedzi.
- Uzależniliśmy się trochę od komórki? - spytał z ironią George.
Te słowa sprawiły, że wróciła do - jak sądziła - rzeczywistości.
Z pewnością nie przeczytał notki biograficznej, którą wysłała do
producentów programu.
- A co? Nie mogę się oderwać od współczesnych złodziei czasu
takich jak Facebook, Twitter i oglądam wszystkie reality
show. Nie znam nikogo, kto chciałby się cofnąć w czasie o
kilkaset lat i pożyć przez jakiś' czas jak człowiek. Wystarczy?
- To mi się podoba, panno Parker! Witamy na pokładzie!
- Przecież nie powiedziałam...
W telefonie Georgea zabrzęczał głośny sygnał brytyjskiej syreny
policyjnej.
- Bardzo przepraszam, ale muszę odebrać. Co myśmy robili w
czasach, kiedy nie było tych wynalazków?
- Czytaliśmy książki i rozmawialiśmy bez pośredników. Nie
musieliśmy obserwować rzeczywistości, bo żyliśmy w niej.
George mrugnął do Chloe.
- Cześć - powiedział do telefonu, a do niej szepnął: - Jest pani
wspaniała. Proszę się tylko odprężyć i zapomnieć o kamerach.
Będzie pani doskonałą guwernantką.
Chloe niemal upuściła suknię na ziemię.
- Nie ma mowy! Nie mogę być guwernantką! Zapomniałam
nawet resztek francuskiego ze szkoły!
Obsadzenie jej w roli guwernantki było jej najgorszym kosz-
marem. Rozpieszczone dzieci uczone po domach, ciasny pokoik
na strychu, mysioszare suknie zapięte po samą szyję i znoszenie
humorów ponurego pana domu. Bardziej kojarzyło jej się to z
Jane Eyre niż z Jane Austen.
- Żartowałem. Naprawdę żartowałem. Nie będzie pani gu-
wernantką, nie w takiej sukni. Ale jeżeli ją pani przydepnie, ma-
teriał się porwie. To specjalnie tkany muślin we wzory roślinne.
Chloe podniosła suknię i rzuciła mu spod powiek wrogie
spojrzenie.
- Właśnie udowodniła pani chęć współzawodnictwa. Rola
guwernantki nie jest dla pani.
Zaliczyła test, chociaż nawet nie wiedziała, że była testowana.
Ona też chciała o coś zapytać. Prawdę mówiąc, miała całe
mnóstwo pytań, ale George nie dał jej szans. Wyszedł z pokoju,
lecz kamerzyści zostali.
Zatrzasnął drzwi tak energicznie, że coś zaszeleściło nad jej
głową. Uniosła głowę. Woreczki z suszoną lawendą. Właśnie,
lawenda. Anglia okresu regencji, gdzie oprawione w skórę
książki traktowano jak skarby, gdzie kobiety umiejące rysować
nazywano „starannie wykształconymi"! gdzie mężczyźni byli
prawdziwymi dżentelmenami, a nie parszywymi producentami
podrzędnych programów.
Fiona przyniosła naręcze ubrań, ułożyła je na szezlongu i za-
wiesiła suknię z powrotem na parawanie.
- Fiona, proszę, powiedz panu George’owi, że musimy do-
kończyć rozmowę.
- Spotka go pani, kiedy się pani przebierze, a wtedy wszystko
sobie wyjaśnicie.
Chloe przyglądała się sukni. Gdyby teraz odeszła, zostawiłaby
gospodę piękną jak z obrazka, a przecież tak bardzo chciała zoba-
czyć jeszcze posiadłość w Bridesbridge. Przysiadła na szezlongu
i z roztargnieniem gładziła czerwony aksamit.
- Nie chcę nigdzie jechać. Tutaj naprawdę czuje się historię.
- Proszę mi wybaczyć, ale to tylko zajazd, panno Parker.
- Wiedziałaś, że to reality show z randkami? Co ja mam teraz
zrobić?
Służąca wzruszyła ramionami. -Ja tu tylko pomagam.
- Nie przesadzaj. Na pewno jesteś kimś więcej. Co robisz na-
prawdę? Studiujesz prawo? A może jesteś finansistką w City?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową. Chloe zrozumiała, że
Fiona nie zdradzi ani słowem, co robi w dwudziestym pierwszym
wieku.
- Z drugiej strony, skoro już tu jestem, dlaczego nie miałabym
przymierzyć sukni, prawda?
- Ma pani dużo szczęścia - stwierdziła Fiona. - Znam wiele
sprzątaczek i pomywaczek, które bardzo chętnie zamieniłyby się
z panią rolami.
Chloe rozmasowała skronie. Znów przemknęła jej przez głowę
myśl o wysokim, ciemnowłosym mężczyźnie z eleganckim fu-
larem pod szyją, ale tym razem w sali balowej pod żyrandolem
pełnym świec.
Drzwi znów się otworzyły i do pokoju wpadł George.
- Panie Maxton! - krzyknęła Chloe. - Musimy porozmawiać.
- Porozmawiamy, panno Parker, proszę się nie niepokoić. Co
bardziej pikantne fragmenty się powycina, przynajmniej na rynek
amerykański. Jak tylko się pani przebierze, wyjaśnię pani
wszystkie zasady. Na razie! - Znów zatrzasnął za sobą drzwi.
Chloe aż się zagotowała.
- Pikantne kawałki? Jakie niby pikantne kawałki?!
- Nie wiem, panno Parker. Nie mam pojęcia.
uślin okazał się bardzo cienką, prawie przezroczystą tkaniną.
Chloe nie miała nadziei na halkę, ponieważ w 1812 już dawno
wyszły z mody.
W chwili gdy Fiona podawała jej równie przezroczystą podko-
szulkę wkładaną w tamtych czasach pod suknię, znów odezwała
się komórka Chloe.
- Zobacz, Fiono, jak nowoczesna technologia przeszkadza nam w
życiu!
Dzwoniła Abigail.
- Cześć, mamo! Babcia powiedziała, żebym ci o tym nie mówiła,
ale tata zabrał mnie dziś na lunch.
Chloe przewróciła oczami. Ile razy był w podróży, opuszczał
szkolne przedstawienia Abigail i turnieje tańca, a tu ledwo ona
wyjechała z miasta, zresztą po raz pierwszy od rozwodu, on na-
tychmiast wyrasta jak spod ziemi.
- Tata się zaręczył - mówiła dalej Abigail. - Bierze ślub we
wrześniu, a ja będę sypała kwiaty na jego weselu! Będę ubrana w
elegancką sukienkę, będę sypała kwiatki, będę jechała praw-
dziwą limuzyną i...
Chloe musiała się oprzeć o zimną bieloną ścianę. Nie miała
pojęcia, że Winthrop z kimś się umawiał. Nawet nie uznał za
stosowne uzgodnić z nią, jak powiedzieć o wszystkim Abigail.
- Jesteś pewna? - Spojrzała na suknię. Biała. Do samej ziemi.
Ostatnim razem miała na sobie białą suknię... w dniu ślubu.
- Na razie, mamo, muszę lecieć. Szukam w internecie satelitów,
bo robię makietę na kółko astronomiczne. Daję ci babcię. Pa!
Kamerzysta podszedł bliżej i Chloe zniżyła głos do szeptu.
- Mamo, teraz nie mam czasu...
Mimo to jej matka trajkotała w najlepsze.
- Pomyślałam sobie, że powinnaś o tym wiedzieć. Winthrop chce
znów wrócić do sprawy opieki nad dzieckiem. Zaręczył się,
awansował na wiceprezesa, więc nie będzie już musiał tak dużo
podróżować.
Chloe odruchowo chwyciła za kryzę bluzki. Jak na komendę,
obaj kamerzyści podeszli do niej. Chyba Winthrop nie ma za-
miaru po raz drugi ciągnąć ich przez to wszystko? Chciała
krzyknąć, ale tylko przygryzła wargę ze względu na obecność
kamer.
Doornebos Karen Dama w opałach Marzenia potrafią się spełniać w najmniej oczekiwany sposób Często myślimy, że gdybyśmy urodzili się gdzie indziej, albo w innym czasie, bylibyśmy bardziej szczęśliwi. Wtedy moglibyśmy naprawdę rozwinąć skrzydła, pokazać na co nas stać! Na przykład taka Chloe Parker. Zawsze uważała, że urodziła się o dwa wieki za późno. Powinna być damą, jedną z tych, o których pisała Jane Austen, nosić piękne muślinowe sukienki, zalotnie spoglądać zza wachlarza i dumnie odrzucać awanse dżentelmenów, w oczekiwaniu na prawdziwą miłość. Tymczasem miała całkiem współczesne problemy, niezapłacone rachunki i byłego męża, który porozumiewał się z nią jedynie za pomocą smsów i e-maili. Ale czy współczesna kobieta na pewno umiałaby przetrwać w świecie Rozważnej i romantycznej?
Rozdział 1 Już dawno temu porzuciła neonowe drinki i przestawiła się na herbatę. Nawet po rozwodzie Chloe Parker nie przestała marzyć o życiu w bardziej romantycznej epoce, o czasach, w których dama w długiej sukni i rękawiczkach trwoniła czas w salonach, uwodząc dżentelmenów w obcisłych bryczesach i wysokich butach. Jednak odniosła wrażenie, że wypiła coś o wiele mocniejszego niż herbata, gdy obładowana bagażami stanęła na progu utrzy- manego w stylu tudoriańskim zajazdu na głuchej angielskiej prowincji. Zmiana czasu po ośmiogodzinnym locie z Chicago do Londynu przyprawiła ją o zawroty głowy. A może wywołał je za- chwyt nad antycznymi meblami i aromatem maślanych bułeczek? Przywitała ją młoda kobieta w długiej niebieskiej sukni, fartuchu i zwichrzonym czepku. - Będę pani służącą podczas pani pobytu tutaj, panno Parker. -Dygnęła, wypowiadając to zdanie monotonnym głosem z lekkim zaśpiewem typowym dla gwary londyńskiej. - Jestem Fiona.
Nie dowierzała własnym uszom. Służąca, która przed chwilą nazwalają, trzydziestodziewięcioletnią kobietę,„panną"i do tego dygnęła? Jak powiedziałaby ośmioletnia córka Chloe, Abigail: „Ale jazda!". - Bardzo mi miło - odpowiedziała Chloe. Fiona byłaby piękna, gdyby nie lekko obrzmiała dolna warga, w której kiedyś pewnie znajdował się kolczyk. - Witamy w Anglii epoki Jane Austen, panno Parker - mówiła dalej służąca bez cienia uśmiechu. - A może powinnam raczej powiedzieć w Derbyshire z czasów pana Darcy ego? Chloe z radością odwiedziłaby nawet chlewik w majątku pana Darcy ego, ale na razie nie miało to znaczenia. Fiona otaksowała Chloe uważnym spojrzeniem. - Nawet pani strój pasuje do epoki. Chloe miała na sobie sznurowane buty, długą wąską prostą spódnicę i luźną białą bluzkę z szerokim kołnierzem. Ubrania kupowała w butikach retro i w sklepach z używaną odzieżą. Większość ludzi zwracała uwagę na jej nieco osobliwy gust. Służąca wzięła klucz z recepcji. - Cieszy się pani z uczestnictwa w naszym programie? - Od dawna marzyłam o czymś takim! Nie sądziłam, że będę mogła kiedykolwiek spędzić kilka tygodni w 1812 roku. Bez komputerów, tylko suknie, bale i spotkania towarzyskie. To moje Vegas, moje... Brighton. Lody między panią i pokojówką zostały przynajmniej częściowo przełamane, bo na ustach Fiony pojawił się półuśmiech. Nie trzeba było czytać Dumy i uprzedzenia, co Chloe zrobiła już w wieku jedenastu lat, by docenić powagę tej chwili. Pan Darcy był jej pierwszą miłością, chociaż wkrótce dołączyli do niego inni bohaterowie powieści Jane Austen. Dziewiętnastowieczny
właściciel majątku Pemberley od dwudziestu ośmiu lat nieustan- nie wywoływał żywsze bicie jej serca. Żaden z jej dotychczaso- wych związków - fikcyjnych ani rzeczywistych - nie mógł się z nim równać pod względem stałości. Nigdy też nie wyjeżdżała za granicę, więc ani razu nie była w Anglii, mimo związków jej matki z angielską arystokracją oraz własnej fascynacji wszystkim, co łączyło się z tym krajem i z Jane Austen, począwszy od sztuk kostiumowych BBC, na cze- koladkach firmy Cadbury skończywszy. Swojej córce dała nawet na imię Abigail, żeby mogła ją zdrobniale nazywać „Abby", co przywodziło jej na myśl słynne angielskie opactwa, na przykład Westminster Abbey. Abigail nie lubiła tego zdrobnienia. Chodziła na kursy tańca hip-hop, programowała własne aplikacje w telefonie, kręciła fil- miki i zamieszczała je na YouTubie. Sfilmowała i zmontowała materiał filmowy ze swoją matką w roli głównej i namówiła ją do udziału w programie dokumentalnym osadzonym w epoce regencji. - Mam już powyżej uszu tych wszystkich twittów, e-maili i SMS-ów. Jestem po prostu zmęczona dwudziestym pierwszym wiekiem. Kto wie, może jestem na niego uczulona? - zwierzyła się Chloe Fionie. - Nie mogę się doczekać, kiedy cofnę się w czasie do początku dziewiętnastego wieku. Bardzo potrzebuję chwili wytchnienia. - Bardzo dobrze. W takim razie pójdziemy na górę, gdzie panią przebiorę. Potem pojedziemy do Bridesbridge, gdzie zamieszka pani na czas programu. - Fiona wyciągnęła chude ręce ku walizkom Chloe, która kątem oka dostrzegła na jednym z nad- garstków służącej celtycki tatuaż. - Mogę pani pomóc z baga- żami?
Pomyślała, że Fiona może czuć się trochę dotknięta. Obsadzono ją bowiem w roli, która wymagała obsługiwania innych. - Nie, dziękuję, poradzę sobie. -Jak pani sobie życzy. Proszę pójść za mną. Służąca odwróciła się na pięcie i poprowadziła Chloe po wąskich drewnianych schodach ze stopniami wygładzonymi przez wiele pokoleń gości. Chloe nie mogła nie spróbować wyobrazić sobie ludzi, którzy w przeszłości pokonywali tę samą drogę. Cieszyła się, że swą podróż w przeszłość rozpoczyna w zajeździe — w miejscu, w którym na początku dziewiętnastego wieku spotykali się przedstawiciele różnych warstw społecznych, bogaci i biedni, gdzie zdrożone konie wymieniano na wypoczęte, damy mogły publicznie spożywać posiłki, a potajemne schadzki w pokojach gościnnych często zmieniały bieg ludzkich losów. Niosąc ciężkie walizki, Chloe starała się nie uszkodzić gipso- wego tynku na ścianach. Tak naprawdę przytłaczał ją jednak bagaż przeżyć z ostatnich miesięcy. Rozwód, stos niezapłaconych rachunków i obciążony hipoteką dom, o który lada chwila upomni się komornik, a wszystko z powodu rychłego bankructwa jej pracowni typograficznej. Ludzie nie zamawiali już zaproszeń na śluby drukowanych ręcznie na bawełnianym papierze czerpanym. Druk ręczny był ginącą sztuką, kolejną ofiarą komputeryzacji. Bank przysyłał jej listy z pogróżkami wydrukowane laserowo czcionką Helvetica na cienkim jak bibuła papierze. Tego kroju pisma nie znosiła najbardziej, bo był pozbawiony szeryfów, uży- wano go praktycznie wszędzie, lecz przede wszystkim dlatego, że dla niej symbolizował bezwzględną dominację wieku elektroniki. Z powodu problemów z firmą cały świat Abigail znalazł się w niebezpieczeństwie. Chloe przyjechała do Anglii przede
wszystkim po to, by wziąć udział w paradokumentalnym reality show, przekonać się, jak dobrze zna twórczość Jane Austen, i zdobyć nagrodę w wysokości stu tysięcy funtów. Nie wiedziała, jak inaczej mogłaby równie szybko zgromadzić tak ogromną sumę i jednocześnie rozreklamować usługi swojej firmy. Chociaż być może chodziło jej o coś więcej niż pieniądze. Konkurs dawał jej ostatnią szansę na rozpoczęcie życia od nowa. Fiona spojrzała na Chloe ze szczytu schodów. -Jak dowiedziała się pani o naszym przedsięwzięciu? Przecież mieszka pani w Ameryce. - Przewodnicząca Towarzystwa Miłośników Jane Austen w Ameryce Północnej przysłała mi ulotkę z informacjami na temat castingu. Jestem jego dożywotnią członkinią i wygrywam tak wiele konkursów poświęconych tej pisarce, że od razu pomyślała 0 mnie. A kiedy pomyślnie przeszłam przesłuchanie, po prostu nie mogłam nie przyjechać. Chloe być może urodziła się dwa stulecia za późno i na dodatek nie w tym kraju, co trzeba, ale gdy tylko znalazła się w Anglii, kraju przodków, poczuła, że wszystko jakoś się ułoży. - Chciałaby pani wygrać główną nagrodę? - Oczywiście. Uwielbiam wszystko, co się wiąże z Jane Austen, i dlatego podchodzę do tego programu bardzo poważnie. Jeżeli Chloe cokolwiek znała na wylot, były to powieści jej ulubionej pisarki. -Jeżeli pani wygra, co pani zamierza pani zrobić z pieniędzmi? Chloe na chwilę przystanęła na schodach. - Dlaczego mówisz: „jeżeli"? Fiona uniosła dłoń i uśmiechnęła się znacząco. - Tyle, ile będę mogła, oddam na cele dobroczynne. - Znalazły się na drugim piętrze, gdzie od korytarza odchodziło promieniście
kilkoro zamkniętych drzwi. - Ale najpierw muszę trochę odłożyć, żeby zabezpieczyć przyszłość córki. Fiona cofnęła się o krok do tyłu. - Córki? To pani jest zamężna? - Rozwiedziona. Od czterech lat. Fiona uniosła brwi i teatralnym gestem otworzyła drzwi. Za nimi w rogu pokoju znajdowała się długa biała suknia z epoki regencji, przewieszona przez szeroki, złożony z trzech skrzydeł mahoniowy parawan. - To pani kreacja na dzisiaj. - Ojej! - Chloe nie mogła powstrzymać okrzyku, próbując wyobrazić sobie siebie w sukni z prostym dołem, krótkimi bufiastymi rękawami i z dużym dekoltem. Spodziewała się, że ubiorą ją w coś trochę bardziej hmm... przyzwoitego. - Nie sądziłam, że ma pani córkę. Pewnie bardzo przeżywa rozstanie. Chloe od dawna nie nosiła tak dużego dekoltu. - Hmm, do nagrania wideo, które wysiałam producentom, dodała kilka słów od siebie. Bardzo chciała, żebym się dostała do programu. Doskonale się bawiły, przygotowując materiał na przesłuchanie wraz z Emmą, jedyną pracownicą zatrudnianą przez firmę Chloe. Chloe wystąpiła na nim w ręcznie szytej sukni z okresu regencji, siedząc w konnym powozie na Michigan Avenue. Popijała kawę z białego papierowego kubka i wyrzekała na ciężką dolę współczesnej miłośniczki epoki Jane Austen. Ale pytania Emmy doprowadziły do tego, że Chloe zaczęła utyskiwać na mężczyzn, którzy podczas randek wysyłają SMS-y do innych kobiet, rozstają się za pomocą Twittera, uważają bejsbolówki za ostatni krzyk mody, oraz na to, że współcześni
Amerykanie potrafią ze szczegółami opisać przebieg dowolnych zawodów sportowych, ale nie zdobyliby się na napisanie listu miłosnego, nawet gdyby zależał od tego wynik finału mistrzostw w futbolu amerykańskim. - Abby powiedziała mi: „Musisz jechać, mamo. Kto inny oprócz ciebie ma pełną kolekcję kubków z serduszkami »Kocham pana Darcyego, pana Knightleya, panaTilneya« i tak dalej?". Została u moich rodziców. Co prawda, są już na emeryturze, ale nie mam złudzeń: rozpuszczą ją jak dziadowski bicz. Fiona splotła ręce na piersiach i stanęła w drzwiach. - Więc tak naprawdę co panią tu sprowadza, panno Parker? - Uwielbiam Jane Austen, po prostu uwielbiam. Ale tak naprawdę przyjechałam tu głównie dla pieniędzy. Zależy mi też na rozreklamowaniu mojej firmy, która nie radzi sobie najlepiej. Grozi mi bankructwo. Były mąż płaci śmiesznie niskie alimenty, a Abigail jest bardzo zdolna, chodzi do najlepszej szkoły w re- jonie. Dawno temu postanowiłam zapewnić jej najlepsze moż- liwe wykształcenie. Nie masz pojęcia, ile zachodu kosztowało mnie wepchnięcie jej do tej szkoły, więc gdybyśmy musiały się wyprowadzić... Fiona wcale nie wydawała się zakłopotana. - Być może ja nie pasuję do nowoczesności, ale uważam, że Abigail ma przed sobą bardzo obiecującą przyszłość. Czasami czuję się jak pani Ingalls z Domku na prerii. Mam córkę, którą interesuje wszystko, co futurystyczne i modne. Ale zrobię dla niej wszystko. Wszystko. - Czy pani córka wie, że przyjechała tu pani tylko dla pieniędzy? - Nie jestem tu tylko dla pieniędzy! -Więc po co jeszcze tu pani przyjechała?
- Zeby się napatrzeć na młodych, przystojnych mężczyzn w bryczesach z koźlej skóry. - Chloe mrugnęła porozumiewawczo do Fiony. Służąca znów się uśmiechnęła. - Oczywiście, chcę przeżyć mnóstwo ekscytujących chwil! Ale Abigail wyobraża sobie, że znajdę tu swojego księcia z bajki. -Chloe się roześmiała. Fiona dla odmiany spoważniała. - A pani? Amerykance rzeczywiście przyszło coś takiego przez myśl, ale zgodnie z duchem regencji nie zawracała sobie tym głowy, nawet po przeczytaniu biogramu innego członka ekipy, niejakiego pana Wrightmana. Studiował w Oksfordzie, interesował się sztuką, architekturą i dużo podróżował. Wszystko brzmiało bardzo intrygująco, z wyjątkiem pseudonimu scenicznego. - Nie zamierza pani znaleźć tutaj kogoś dla siebie? - spytała służąca, potwierdzając przeczucia Chloe. - Przyjechałam z zagranicy, ale to wcale nie oznacza, że na- stawiam się na romanse - wyjaśniła Chloe. - Chcę wziąć udział w programie, nosić wspaniałe kreacje, żyć i oddychać epoką re- gencji. A oprócz tego wykorzystać znajomość szczegółów powieści Jane Austen do zdobycia nagrody. - Rozumiem. - Fiona odwróciła się, wpuszczając Chloe do pokoju. Przed przyjęciem do programu Chloe musiała podpisać mnóstwo umów, przejść całą masę rozmów kwalifikacyjnych, nie wspominając o badaniach lekarskich i psychologicznych, a teraz na dodatek jej własna służąca wypytywała ją o mężczyzn. Dla- czego cały świat musi się obracać wokół nich? Jeżeli o nią chodzi, wcale nie potrzebowała ich do szczęścia.
Chloe potknęła się, ale zdążyła się przytrzymać drewnianego wieszaka przy drzwiach. - Musi pani uważać. - Fiona spojrzała znacząco na podłogę i wzięła bagaże od Chloe. - W wielu starych domach progi bywają bardzo wysokie. - Pokonywanie progów zawsze sprawiało mi problemy. Bez względu na to, czy wchodziłam na własnych nogach, czy też ktoś mnie wnosił. Komentarz rozśmieszył Fionę. Chloe ucieszyła się, że coraz lepiej rozumie się ze swoją melancholijną służącą. Poza tym po raz kolejny udało jej się wymijająco odpowiedzieć na pytanie o mężczyzn. Znalazła się w bajkowym domu, w pokoju z łóżkiem pod baldachimem i z szezlongiem o oparciu zdobionym wolutą. Na kominku z drewnianym gzymsem dogasał ogień. Na parawanie pyszniła się biała suknia. Chloe zastanawiała się, czy osobie w jej wieku przystoi tak wydekoltowana kreacja.
Rozdział 2 - Oprócz kolczyków ma pani jeszcze jakąś biżuterię, którą lepiej ściągnąć? Przekłuty pępek albo coś w tym rodzaju? - spytała Fiona, zamykając drzwi. - Masz jakieś podejrzenia? - Chloe się uśmiechnęła. - Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nie. Chloe należała do osób o dość konserwatywnych poglądach na makijaż, więc nie musiała zbyt wiele zmieniać w swoim wy- glądzie. Zmyła resztki różu, korektor pod oczy i szminkę. Fiona zapakowała do aksamitnych woreczków ściąganych tasiemką proste kolczyki Chloe, naszyjnik i skromny zegarek. Osoby wio- dące próżniacze życie w 1812 roku z pewnością nie cierpiały na brak czasu. Amerykanka podskakiwała na jednej nodze, starając się zdjąć jeden ze sznurowanych trzewików. - Musi się pani przyzwyczaić do tego, że ja będę robiła za panią takie rzeczy - zwróciła jej uwagę służąca. -To dla mnie żaden kłopot. Naprawdę.
Dotąd to Chloe obsługiwała siebie i Abigail. Korzystanie z pomocy kogoś innego z pewnością będzie wymagać przy- zwyczajenia. - Takie są zasady, kiedy już będziemy na planie. Proszę teraz wejść za parawan, a ja przygotuję dla pani koszulkę i pończochy. Pokój pachniał lawendą. Za parawanem, w głębi hrabstwa Derbyshire, o kilka godzin drogi z lotniska Heathrow i całe stu- lecia od współczesności, Chloe bardziej niż kiedykolwiek czuła się jak u siebie w domu. Rozpięła bluzkę, bo nie mogła sobie wyobrazić, że pozwala Fionie wykonać tak intymną czynność. Z podniecenia opuściła kilka guzików. Wczoraj była zestresowaną, zapracowaną samotną matką w średnim wieku. W jej życiu bywały takie dni, że po próbach pozyskania klientów wracała do domu i zastanawiała się, co włożyć do garnka. Dzisiaj, w czerwcowy ranek, otwierały się przed nią drzwi do wymarzonego życia. Stanęłaby w nich z większą pewnością siebie, gdyby była szczuplejsza. Na skutek wielomiesięcznej diety opartej przeważ- nie na potrawach mącznych przytyła prawie trzy i pół kilograma. - W czasach regencji ceniono kobiety o pełnych kształtach, prawda, Fiono? Fiona uśmiechała się teraz o wiele częściej. Chloe miała wra- żenie, że dziewczyna poczuła do niej sympatię. Jedno wiedziała na pewno: jeżeli posiłki na planie przygoto- wywano według przepisów z epoki, makaronu nie będzie. I do- brze, bo miała go powyżej uszu. Zsunęła czarną spódnicę, w której przyjechała do Derbyshire. Pewnie, robiła wszystko dla swojej firmy, dla Abigail, ale wisząca przed nią biała suknia wzbudziła jej niekłamany za- chwyt. Żadne tam wiktoriańskie rozdmuchane tiurniury, falbany
i obręcze. Klasyczny krój z czasów regencji, z podwyższonym stanem, a przede wszystkim dekolt, który pozwalał zapomnieć o wszystkich współczesnych kłopotach. Kto wie, może nawet czekały ją ekscytujące igraszki w zagajniku? Zaraz, zaraz, nie tak prędko! Żeby pozwolić sobie na igraszki w zagajniku, dama w tej epoce musiała być zaręczona, jeżeli nie zamężna, a to z kolei na pewnym etapie wymagało obecności mężczyzny. Przerwała tok natrętnych myśli wiodących prosto do przyzwoitych i nieprzyzwoitych propozycji, ponieważ na po- czątku dziewiętnastego wieku kobieta w jej wieku byłaby już jedną nogą w grobie. Nie łudziła się - w programie zapewne przypadnie jej w udziale rola wdowy, i to w żałobie. Jeżeli tak, to gdzie woalka w gustownym czarnym kolorze? I co tu robi śnieżnobiała suknia? Niepokoił ją też brak bolerka lub choćby koronkowego szala, którymi w razie potrzeby mogłaby zakryć bardzo wyeksponowany dekolt. Mimo wszystko pan Darcy na planie z pewnością będzie miał dwadzieścia osiem lat, tak samo jak w Dumie i uprzedzeniu, albo dwadzieścia trzy, jak pan Bingley. Panny Bennet w wieku około dwudziestu lat będą zapisywać ich nazwiska w karnetach, żeby nie pomylić kolejności tańców. No cóż, jednak mężczyźni nie byli jej przeznaczeni. Teraz pragnęła tylko cieszyć się jedyną w życiu sposobnością odpowiadania na pytania o powieści Jane Austen, wygrać nagrodę pieniężną i jak najprędzej wrócić do domu do Abigail. Niespodziewanie odezwała się jej nowa komórka, przerywając rozmarzenie. Słysząc waltornie odbijające się echem od sufitu, skoczyła ku aparatowi. Abigail specjalnie dla niej ściągnęła z internetu dzwonek z melodią z okresu regencji. Chloe rzuciła się do telefonu, bo pozwoliła córce dzwonić tylko w nagłych
wypadkach. Zrobiła to jednak tak gwałtownie, że prawie zrzuciła dzban i miskę z toaletki. Wygrzebała telefon ze starej sakwy lekarskiej, która służyła jej za torebkę. -Telefony komórkowe. Wiesz, Fiono, dwieście lat temu pi- sałybyśmy listy gęsimi piórami i pieczętowałybyśmy je woskiem. Życie było wtedy takie romantyczne. - Odebrała rozmowę, nie sprawdzając tożsamości osoby dzwoniącej. - Halo? W tej samej chwili rozległo się głośne pukanie, drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadli trzej mężczyźni z reflektorami na wysięgnikach. Chloe miała zupełnie rozpiętą bluzkę, a spódnicę spuszczoną niemal do kostek. Błyskawicznie wsko- czyła za parawan, zasłoniła dekolt i przykucnęła. Rozpaczliwie podciągnęła spódnicę, zakrywając zielone bawełniane majtki, zdecydowanie nieprzypominające stringów. Zerkając zza parawanu, zauważyła wchodzących do środka kolejnych dwóch mężczyzn, z kamerami. Światła? Kamery?! Co tu się dzieje? - Mamo? Jesteś tam? Chloe zapomniała, że trzyma w ręce telefon. -T-tak, Abby, kochana? Wszystko w porządku? - Serce zaczęło jej walić jak młotem. Światło reflektorów było tak silne, że musiała zmrużyć oczy. -Tak,wszystko okej. Mam dla ciebie same świetne wieści! Chloe odetchnęła z ulgą. - To wspaniale. Opowiesz mi o wszystkim, ale trochę później, dobrze? Zaraz do ciebie oddzwonię. Chwyciła suknię, żeby się zasłonić, rozłączyła się i rzuciła ko- mórkę na toaletkę. Machnęła ręką ku kamerom. - Przestańcie kręcić! Co się tu, do dia...
W pokoju pojawił się kolejny mężczyzna ze słuchawką bluetooth w jednym uchu, iphoneem w jednej ręce i ipadem w drugiej. Połączony bezprzewodowo z całym światem, zupełnie jak jej były mąż. - Doskonałe! - odezwał się soczystym angielskim akcentem. - Bardzo mi się podobały pani uwagi na temat listów. I romansów. Czy mogłaby pani powtórzyć je jeszcze raz? Tym razem do kamery? Chloe się cofnęła. Przerażało ją intensywne światło reflektorów, a może też akcent mężczyzny, bo chyba nie chodziło o krótko ścięte kasztanowe włosy, okulary przeciwsłoneczne w modnych oprawkach ani obcisłe dżinsy. Uwielbiała wszystko, co brytyjskie, i zakochałaby się po uszy w każdym mężczyźnie z angielskim akcentem, a ten był pierwszym, który się do niej odezwał, odkąd przybyła na miejsce. Wszystko zaczęło się od disneyowskiej wersji Kubusia Puchatka, kiedy miała mniej więcej sześć lat. Akcent mężczyzny zdezorientował ją, ale tylko na chwilę. - Przepraszam bardzo! Co tu się dzieje?! - Nadal rozpaczliwie zasłaniała się białą suknią. W dłoniach poczuła bardzo delikatną etaminę. Mimo zmieszania i wściekłości, zorientowała się, że to z pewnością muślin, delikatna tkanina z okresu regencji, o której dotychczas tylko czytała. Chwyciła ją nieco delikatniej, lecz podniosła głos. - Przestańcie wreszcie kręcić! Nie widzicie, że jestem półnaga? - Właśnie czegoś takiego szukamy. Strzał w dziesiątkę. - Podał jej rękę na powitanie. - Jestem George Maxton, producent programu. Miło mi panią poznać, panno Parker. Może mnie pani nazywać George, ale na planie wszyscy mówimy do siebie per pan i pani. Pod osłoną sukni Chloe jedną ręką zapięła bluzkę. Umiejętność tę opanowała, gdy karmiła piersią Abigail. Dziewięć lat
temu. Gniewnym spojrzeniem obrzuciła mężczyznę i towarzy- szącą mu ekipę. Mężczyzna opuścił dłoń. - Rewelacja! Jest pani wspaniała. Wspaniała? Urocza - być może. Nikt nie nazwał jej wspaniałą od czasu, gdy... zaraz, zaraz. Co za bezczelność! - Panie Maxton, proszę kazać im przestać kręcić! Natychmiast! Przyjrzał się jej od szczytu rozczochranych włosów aż po ko- niuszki niewypedikiurowanych palców u nóg. - Panno Parker, czy pani wie, na czym polegają obowiązki uczestnika reality show? Poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Z trudem zdobyła się na wykrztuszenie choćby kilku słów. - Chyba raczej chodzi panu o film dokumentalny kręcony w realiach epoki, prawda? - Film dokumentalny? - Roześmiał się. - Bardzo bym chciał coś takiego nakręcić, ale nie zarobiłbym na tym ani pensa. -Mówiąc to, pokazał na kamery. - To jest randkowy reality show, a pani świetnie się do niego nadaje. Zaniemówiła na chwilę. Zaschło jej w ustach, a serce znów nie mogło się uspokoić. Zaczęła szybciej oddychać. - Randkowy reality show?! - wykrztusiła. - Musiała zajść jakaś pomyłka... - Nie ma mowy o żadnej pomyłce. Kręcimy nasz program w scenerii roku 1812. Kamery pracują siedem dni w tygodniu po dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dołożyliśmy wszelkich starań, żeby wszystko działo się w zgodzie z realiami epoki. Bę- dzie pani zadowolona. Światła oślepiły ją. Nie mogła złapać tchu, co nie zwiastowało niczego dobrego. Reality show z randkami? Nie umawiała
się z nikim od czterech lat! Nie, jeszcze dłużej, bo Winthrop, jej były mąż, tak często gdzieś wyjeżdżał, że od dawna nie mogli się umówić. Jak mogła się znaleźć w takim szmatławcu? Pomijając to, że nie znosiła randek. Jak to możliwe? Zrobiła kilka kroków w stronę Georgea, nadal zasłaniając się długą, delikatną suknią. Wreszcie złapała dech i powiedziała bardzo szybko: - Żądam odpowiedzi! Co się zmieniło, odkąd podpisałam kontrakt? - Naprawdę niewiele. Trochę podrasowaliśmy koncepcję pro- gramu, żeby lepiej się sprzedał, ale relacje międzyludzkie i zaloty od samego początku znajdowały się w scenariuszu. Czytała pani umowę i wszystkie inne dokumenty, jakie wysłaliśmy? - Zgłosiłam się na casting do programu dokumentalnego krę- conego przez telewizję publiczną, a nie do jakiegoś reality show, i do tego z randkami. Spodziewałam się konkursów na temat twórczości Jane Austen, więc na pewno nie będę brała udziału w żadnych wygłupach z kąpielami, kostiumami bikini i masażami. Randki! Też coś! -Jak na kogoś, kto nie znosi tego typu rozrywki, świetnie orientuje się pani w temacie - zażartował George. Miał rację. - Niestety, nie można żyć na tej planecie i nie wiedzieć, co to jest reality show, zwłaszcza jeżeli nie ma się kablówki, tak jak ja. Dlaczego nie można dla odmiany nakręcić czegoś z klasą? - Naprawdę myśli pani, że ludzie mają ochotę oglądać, jak damy w eleganckich sukniach popijają herbatę i rozwiązują zagadki na temat epoki Jane Austen? Chloe zorientowała się, że dała się nabrać. Po raz kolejny zacho- wała się tak, jak przystało osobie noszącej jej imię, które w języku
greckim oznaczało zielony pęd lub młodą dziewczynkę. Mimo swojego wieku poczuła się zupełnie zielona. Jak ostatnia naiwna. W dogasającym na kominku ogniu zapadło się polano, wyplu- wając na pokój snop iskier i wysyłając smużkę dymu w powietrze. Nagle Chloe doznała olśnienia. - W takim razie obsadziliście mnie jako starą ciotkę wariatkę albo przyzwoitkę, prawda? W 1812 roku osoba w wieku trzydziestu dziewięciu lat siałaby już rutkę, a nie debiutowała w sali balowej. Poza tym w dziewiętnastym wieku pary nie umawiały się na randki. - Ma pani absolutną rację w dwóch sprawach, panno Parker. W okresie regencji pary rzeczywiście się nie umawiały. Mężczyźni zalecali się do kobiet, a czyż to nie brzmi o wiele bardziej dostojnie? Czy nie byłoby wspaniale móc zademonstrować publiczności niuanse i subtelności zalotów w epoce regencji? W1812 roku nie było gorących kąpieli, więc nie musi się pani o to martwić. Żeby umożliwić pani wzięcie udziału w programie, postanowiliśmy trochę nagiąć zasady dotyczące wieku. Jest pani pełnoprawną uczestniczką konkursu, panno Parker. Według dzisiejszych standardów jest pani za młoda i zbyt zadziorna, żeby zadowolić się rolą starej panny! Chloe ze złości tupnęła bosą stopą. - Gdzieś tu musi być jakiś kruczek. - Starała się opanować. -Albo ktoś zmanipulował treść kontaktu. A co z nagrodą pie- niężną? Muszę porozmawiać z prawnikiem. -Jak najbardziej może pani zasięgnąć porady swojego prawnika. Zapewniam panią jednak, że z naszej strony dotrzymamy wszystkich warunków umowy. Będzie pani wykonywać zadania zaczerpnięte z historii, w przepięknej scenerii z początków dzie- więtnastego wieku. A nagroda jest i rzeczywiście wynosi sto ty- sięcy funtów. Zaraz pani wszystko wyjaśnię.
George sprawdzał coś na swoim iphonie, co jakiś czas unosząc głowę, żeby spojrzeć na Chloe. - Ale nawet pani na filmiku nadesłanym na casting narzekała na problemy, z jakimi musi sobie radzić samotna kobieta miesz- kająca w Ameryce. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej powiedziała pani, że nie ma nic przeciwko nowemu uczuciu i że pragnie pani żyć długo i szczęśliwie. Czy to prawda, panno Parker, czy też manipulowała pani swoim wizerunkiem? Trafił w jej czuły punkt. Od reflektorów znów zrobiło jej się go- rąco. Opierała się przed wypowiedzeniem tych słów przed kamerami. - Ma pan rację. To prawda. George uśmiechnął się i spojrzał jej prosto w oczy. - Proszę się nie krępować, panno Parker. - Nadal mam nadzieję znaleźć prawdziwe uczucie. George zatarł ręce z zadowoleniem. - Ale nie teraz. Może kiedyś. A już z pewnością nie podczas randkowego reality show. - Proszę nie traktować tego programu jako show, lecz jako sposobność do poznania nowych ludzi. - Gdybym się na coś takiego zgodziła, kusiłabym los. - Chloe oparła dłoń na bielonej ścianie i zamknęła oczy. - Jak się nazywa ten szmatławiec? - Nasz program nosi tytuł roboczy Na randce z panem Danym. Żołądek podszedł Chloe do gardła. - Chyba pan żartuje. Gdyby to widziała Jane Austen, przewró- ciłaby się w grobie i kopałaby w trumnę! Przecież randkę macie w tytule, a to zupełny anachronizm. Gdzie tu miejsce na roman- tyczne zaloty? Gdzie choćby resztki przyzwoitości? - Nawet jeżeli tytuł ma pewne skrzywienie komercyjne, kręcimy program najwyższej jakości. Może mi pani zaufać.
Zaufać komuś takiemu?! Na jej komórkę przyszła właśnie wiadomość tekstowa. Nadal zasłonięta suknią, Chloe z wolna przesunęła się do toaletki, na której leżał telefon. Abigail przysłała jej SMS-a o treści „<3". Chloe nie miałaby pojęcia, co to znaczy, gdyby córka wcześniej nie wyjaśniła jej, że chodzi o serce. „XOXO" - odpisała Chloe. Buziaki i uściski. Jednak przy najbliższej okazji będzie musiała do niej zatelefonować. Westchnęła, trzymając w jednej dłoni telefon, a w drugiej suknię, i zastanawiała się, co powinna zrobić. Gdyby teraz zrezygnowała, czy będzie żałować swojej decyzji? Straci pieniądze na bilet lotniczy, który kupiła za resztę oszczędności. Będzie musiała sprzedać mieszkanie na Manhattanie ze stratą, jej firma z pewnością zbankrutuje, a co najgorsze, będzie się musiała wy- tłumaczyć przed Abigail ze swojego postępowania. Jeden z plu- sów uczestnictwa w tego rodzaju programie polegał na tym, że będzie mogła dać własnej córce dobry przykład: kobieta, samotna matka, jedzie do innego kraju i odnosi sukces. Tylko jak jej firma skorzysta na programie, który ma randkę w tytule? Poza tym jak mogła teraz wyjechać z Anglii, skoro przez całe życie marzyła, żeby tu przyjechać? I dlaczego właśnie teraz przyszła jej do głowy myśl o wsparciu się na ramieniu ciemnowłosego pana Darcyego? Nie spuszczała wzroku z telefonu, jakby to on miał skrywać w sobie wszystkie odpowiedzi. - Uzależniliśmy się trochę od komórki? - spytał z ironią George. Te słowa sprawiły, że wróciła do - jak sądziła - rzeczywistości. Z pewnością nie przeczytał notki biograficznej, którą wysłała do producentów programu. - A co? Nie mogę się oderwać od współczesnych złodziei czasu takich jak Facebook, Twitter i oglądam wszystkie reality
show. Nie znam nikogo, kto chciałby się cofnąć w czasie o kilkaset lat i pożyć przez jakiś' czas jak człowiek. Wystarczy? - To mi się podoba, panno Parker! Witamy na pokładzie! - Przecież nie powiedziałam... W telefonie Georgea zabrzęczał głośny sygnał brytyjskiej syreny policyjnej. - Bardzo przepraszam, ale muszę odebrać. Co myśmy robili w czasach, kiedy nie było tych wynalazków? - Czytaliśmy książki i rozmawialiśmy bez pośredników. Nie musieliśmy obserwować rzeczywistości, bo żyliśmy w niej. George mrugnął do Chloe. - Cześć - powiedział do telefonu, a do niej szepnął: - Jest pani wspaniała. Proszę się tylko odprężyć i zapomnieć o kamerach. Będzie pani doskonałą guwernantką. Chloe niemal upuściła suknię na ziemię. - Nie ma mowy! Nie mogę być guwernantką! Zapomniałam nawet resztek francuskiego ze szkoły! Obsadzenie jej w roli guwernantki było jej najgorszym kosz- marem. Rozpieszczone dzieci uczone po domach, ciasny pokoik na strychu, mysioszare suknie zapięte po samą szyję i znoszenie humorów ponurego pana domu. Bardziej kojarzyło jej się to z Jane Eyre niż z Jane Austen. - Żartowałem. Naprawdę żartowałem. Nie będzie pani gu- wernantką, nie w takiej sukni. Ale jeżeli ją pani przydepnie, ma- teriał się porwie. To specjalnie tkany muślin we wzory roślinne. Chloe podniosła suknię i rzuciła mu spod powiek wrogie spojrzenie. - Właśnie udowodniła pani chęć współzawodnictwa. Rola guwernantki nie jest dla pani. Zaliczyła test, chociaż nawet nie wiedziała, że była testowana.
Ona też chciała o coś zapytać. Prawdę mówiąc, miała całe mnóstwo pytań, ale George nie dał jej szans. Wyszedł z pokoju, lecz kamerzyści zostali. Zatrzasnął drzwi tak energicznie, że coś zaszeleściło nad jej głową. Uniosła głowę. Woreczki z suszoną lawendą. Właśnie, lawenda. Anglia okresu regencji, gdzie oprawione w skórę książki traktowano jak skarby, gdzie kobiety umiejące rysować nazywano „starannie wykształconymi"! gdzie mężczyźni byli prawdziwymi dżentelmenami, a nie parszywymi producentami podrzędnych programów. Fiona przyniosła naręcze ubrań, ułożyła je na szezlongu i za- wiesiła suknię z powrotem na parawanie. - Fiona, proszę, powiedz panu George’owi, że musimy do- kończyć rozmowę. - Spotka go pani, kiedy się pani przebierze, a wtedy wszystko sobie wyjaśnicie. Chloe przyglądała się sukni. Gdyby teraz odeszła, zostawiłaby gospodę piękną jak z obrazka, a przecież tak bardzo chciała zoba- czyć jeszcze posiadłość w Bridesbridge. Przysiadła na szezlongu i z roztargnieniem gładziła czerwony aksamit. - Nie chcę nigdzie jechać. Tutaj naprawdę czuje się historię. - Proszę mi wybaczyć, ale to tylko zajazd, panno Parker. - Wiedziałaś, że to reality show z randkami? Co ja mam teraz zrobić? Służąca wzruszyła ramionami. -Ja tu tylko pomagam. - Nie przesadzaj. Na pewno jesteś kimś więcej. Co robisz na- prawdę? Studiujesz prawo? A może jesteś finansistką w City? Dziewczyna pokręciła przecząco głową. Chloe zrozumiała, że Fiona nie zdradzi ani słowem, co robi w dwudziestym pierwszym wieku.
- Z drugiej strony, skoro już tu jestem, dlaczego nie miałabym przymierzyć sukni, prawda? - Ma pani dużo szczęścia - stwierdziła Fiona. - Znam wiele sprzątaczek i pomywaczek, które bardzo chętnie zamieniłyby się z panią rolami. Chloe rozmasowała skronie. Znów przemknęła jej przez głowę myśl o wysokim, ciemnowłosym mężczyźnie z eleganckim fu- larem pod szyją, ale tym razem w sali balowej pod żyrandolem pełnym świec. Drzwi znów się otworzyły i do pokoju wpadł George. - Panie Maxton! - krzyknęła Chloe. - Musimy porozmawiać. - Porozmawiamy, panno Parker, proszę się nie niepokoić. Co bardziej pikantne fragmenty się powycina, przynajmniej na rynek amerykański. Jak tylko się pani przebierze, wyjaśnię pani wszystkie zasady. Na razie! - Znów zatrzasnął za sobą drzwi. Chloe aż się zagotowała. - Pikantne kawałki? Jakie niby pikantne kawałki?! - Nie wiem, panno Parker. Nie mam pojęcia. uślin okazał się bardzo cienką, prawie przezroczystą tkaniną. Chloe nie miała nadziei na halkę, ponieważ w 1812 już dawno wyszły z mody. W chwili gdy Fiona podawała jej równie przezroczystą podko- szulkę wkładaną w tamtych czasach pod suknię, znów odezwała się komórka Chloe. - Zobacz, Fiono, jak nowoczesna technologia przeszkadza nam w życiu! Dzwoniła Abigail.
- Cześć, mamo! Babcia powiedziała, żebym ci o tym nie mówiła, ale tata zabrał mnie dziś na lunch. Chloe przewróciła oczami. Ile razy był w podróży, opuszczał szkolne przedstawienia Abigail i turnieje tańca, a tu ledwo ona wyjechała z miasta, zresztą po raz pierwszy od rozwodu, on na- tychmiast wyrasta jak spod ziemi. - Tata się zaręczył - mówiła dalej Abigail. - Bierze ślub we wrześniu, a ja będę sypała kwiaty na jego weselu! Będę ubrana w elegancką sukienkę, będę sypała kwiatki, będę jechała praw- dziwą limuzyną i... Chloe musiała się oprzeć o zimną bieloną ścianę. Nie miała pojęcia, że Winthrop z kimś się umawiał. Nawet nie uznał za stosowne uzgodnić z nią, jak powiedzieć o wszystkim Abigail. - Jesteś pewna? - Spojrzała na suknię. Biała. Do samej ziemi. Ostatnim razem miała na sobie białą suknię... w dniu ślubu. - Na razie, mamo, muszę lecieć. Szukam w internecie satelitów, bo robię makietę na kółko astronomiczne. Daję ci babcię. Pa! Kamerzysta podszedł bliżej i Chloe zniżyła głos do szeptu. - Mamo, teraz nie mam czasu... Mimo to jej matka trajkotała w najlepsze. - Pomyślałam sobie, że powinnaś o tym wiedzieć. Winthrop chce znów wrócić do sprawy opieki nad dzieckiem. Zaręczył się, awansował na wiceprezesa, więc nie będzie już musiał tak dużo podróżować. Chloe odruchowo chwyciła za kryzę bluzki. Jak na komendę, obaj kamerzyści podeszli do niej. Chyba Winthrop nie ma za- miaru po raz drugi ciągnąć ich przez to wszystko? Chciała krzyknąć, ale tylko przygryzła wargę ze względu na obecność kamer.