Gaynor Arnold
Dziewczyna w błękitnej sukience
T łumaczenie: Julia Gryszczuk-Wicijowska
Dla mojej matki, która snuła wspaniałe opowieści
Rozdział 1 Dziś jest pogrzeb mojego męża. W ostatniej drodze towarzyszy mu połowa Londynu, a ja siedzę
sama w pokoju na piętrze. Przypuszczam, że powinnam szaleć ze złości, ale to Kitty przemierzała
pokój nerwowym krokiem i gniewała się za mnie. „Nie mogą ci zabronić - powtarzała co chwila. -
Nie odważą się odprawić wdowy po nim". Miała oczywiście rację. Gdybym się tam pojawiła,
musieliby uznać moje prawa i zaciskając zęby, robić dobrą minę do złej gry. Nie mogłam się jednak
zmusić do paradowania przed nimi, siedząc w czarnej sukni w czarnym powozie, do wsłuchiwania
się w stłumiony stukot kopyt i spazmatyczny szloch tłumów. Ale przede wszystkim nie zniosłabym
widoku Alfreda, który zgodnie z tą okropną tradycją miał zostać zamknięty w jakiejś skrzyni. Do tej
pory nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie zobaczę, jak stroi miny, śmieje się serdecznie z czyjegoś
dowcipu albo droczy w typowy dla siebie sposób. Starałam się spędzić ten dzień radośnie. Zasiadłam przy pianinie ubrana w swoją najbardziej
jaskrawą suknię i grałam The Sailors Hornpipe dopóty, dopóki nie rozbolały mnie palce. Potem
płakałam - długo i głośno. Kitty nie powinna oglądać moich łez. Jestem pewna, że niebawem przyjdzie z wizytą, więc muszę znaleźć w sobie dość siły, by ją
przyjąć. W końcu słychać dźwięk dzwonka. Parę sekund później do pokoju wkracza Kitty, ciągnąc za sobą
ogromny czarny welon i parę metrów ciężkiego trenu. Cała skrzy się od dżetów. - Och, powinnaś była pójść, mamo! - woła i objąwszy mnie mocno, prawie strąca Kanciarza z
moich kolan. - Doprawdy to niewłaściwe, że cię tam nie było! Przytulam jej ciało ukryte pod sutymi fałdami krepy i bombazyny. Próbuję ją uspokoić, choć sama
denerwuję się, widząc, jak bardzo jest spięta i przepełniona żalem - jak bardzo pragnie złożyć mi
relację z pogrzebu. Serce wali mi jak oszalałe. Boję się tego, co chce mi przekazać, lecz znam Kitty
na tyle, aby wiedzieć, że nic jej nie powstrzyma. Jej mocny uścisk i welon przyciśnięty do moich ust
tamują mi oddech. - Kitty, proszę cię. - Próbuję zaczerpnąć powietrza. - Wstań, bo udusisz nas obie! Usiądź i
opowiedz mi o wszystkim. Wstaje i zaczyna się szarpać z rękawiczkami. - Mam siedzieć? Siedzieć? Nie jestem w stanie siedzieć po tym wszystkim, co dziś przeszłam. Och,
jestem skłonna uwierzyć, że chciał nam zrobić na złość! - Kto taki? Twój ojciec? O co go obwiniasz tym razem?
Prawdę mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby udało mu się narobić zamieszania. Alfred nienawidził
pogrzebów i z przyjemnością zepsułby swój własny. Nawet jemu jednak nie udałoby się zaaranżować
tego zza grobu. - O to wszystko! Och, mamo! - Kitty rzuca na stół pomięte rękawiczki. - Nie wystarczyło im, że
dzieliliśmy się z nimi przez te wszystkie lata. Ależ nie! Nawet dzisiaj musieli grać pierwsze skrzypce.
Zupełnie jakby to oni zostali porzuceni przez ojca albo męża. - Unosi welon i pokazuje mi swoje
zaczerwienione oczy i policzki spuchnięte od płaczu. - Och, nie zniosę tego! A więc to przeciwko jego publice, jego czytelnikom, pomstuje tak zaciekle. Zresztą nie po raz
pierwszy. - Och, Kitty. Wiem, że jest ci ciężko, ale mają prawo wyrazić swój żal. - Mają prawo? Powiedz, naprawdę mają? - wyciąga jedwabną chusteczkę wykończoną czarną
koronką. Przez głowę przemyka mi myśl, że ta ostentacja musiała nadwyrężyć jej domowy budżet.
Przeciera oczy tak mocno, jakby chciała je wydłubać. - To ja miałam prawo oczekiwać, że po tym jak
każdego dnia dawał sobie dla nich krwi utoczyć, pozwolą mu zaznać choć trochę spokoju i odejść z
godnością. - A nie pozwolili? - krew ścina mi się w żyłach, a umysł wypełnia się groteskowymi obrazami. -
Na litość boską, dziecko, co takiego zrobili? - Zachowywali się jak obłąkani, mamo. - Skrajnie wzburzona, okrąża stolik z gablotką, niemal go
przewracając. - Zupełnie niewłaściwie. Nie rozumiem. Nawet najbardziej cyniczni z jego krytyków nie odmówiliby mu przyzwoitego
pogrzebu. - Obłąkani? Naprawdę nie okazali mu szacunku? Kitty na chwilę milknie, po czym z ociąganiem wzrusza ramionami. - Cóż, przypuszczam, że okazali - z początku. Pomyślałam nawet, że są wyjątkowo cierpliwi. Od
paru godzin padał deszcz, a mężczyźni, kobiety i dzieci stali jak wrośnięci w ziemię. Spokojnie i w
ciszy. Słychać było tylko skrzypienie kół powozu, szuranie butami po bruku, szmer uchylanych
kapeluszy i tłumione westchnienia. Ale gdy tylko minęliśmy park, podbiegł do nas jakiś zrozpaczony
biedak i zaczął ciągnąć za uzdy koni, krzycząc: „Nie! Nie! Nie zostawiaj nas!”. A potem tłum rozlał
się dookoła niczym wzburzone fale z zerwanej tamy. To było straszne, mamo! Konie stanęły dęba, w
powietrzu latały pióra. Myślałam, że nas przewrócą i zadepczą na śmierć. Zadepcze nas jego publika
na jego własnym pogrzebie - jakże adekwatne! Rozgląda się po pokoju, jakby chciała sprawdzić, czy meble odważą się jej sprzeciwić. Czyli o to jej chodzi. Tylko o to, że czytelnicy żegnali się z nadmierną wylewnością. Ale przecież
nie miała jak do tego przywyknąć. Nie musiała przed laty ratować się ucieczką przed atakiem dzikich
tłumów w Ameryce. Trzymałam się wtedy kurczowo jego ramienia, a on torował nam przejście,
uśmiechając się do nich, jakby zupełnie nie przeszkadzało mu bycie szarpanym przez nieznajomych,
którzy uważali, że należy do nich ciałem i duszą. - Bardzo ci współczuję, Kitty. To musiało być okropne! Lecz mimo to przekonujesz mnie z całą
żarliwością, że powinnam ci była towarzyszyć. Niezbyt to uprzejme z twojej strony, nie sądzisz? Wygląda na nieco skruszoną. - Miałaś do tego prawo, mamo - mówi, głośno pociągając nosem. - Powinnaś była nalegać. Dla
zasady. Żeby nie pozwolić Sissy i innym znów wygrać. - Och, nigdy nie zależało mi na wygranej - odpowiadam, uświadamiając sobie jednocześnie, że
nieco mijam się z prawdą. Byłam kiedyś gotowa walczyć aż do zwycięstwa, zwłaszcza z moją dumną
i śliczną siostrą. Ale już na to za późno i wściekłość Kitty nic nie zmieni. Jeśli zostając w domu,
zaoszczędziłam sobie takich atrakcji jak wywrócenie powozu i zadeptanie, mogę tylko być wdzięczna
losowi. Patrzę na jej wytworną suknię, efektowny tren, niezliczone paciorki i długi, lekki welon.
Dramatyczny efekt psuje nieco ubłocony brzeg sukni. - Zdaje się, Kitty, że wyszłaś z tego bez szwanku. Poruszenie tłumu nie było chyba aż tak wielkie? - Uważasz, że przesadzam?! - wykrzykuje, opadając na krzesło stojące przy kominku. - Cóż,
możesz spytać Michaela. Był w powozie razem ze mną i Alfiem. Gdyby nie przytrzymał klamki,
wyrzuciliby nas na drogę! Musiałam się chwycić zasłon, żeby nie rozbić sobie głowy o szybę i nie
spaść na podłogę! Przed nami spiętrzył się gigantyczny tłum. Nie zdziwiłabym się, gdyby postanowił
przejąć trumnę! - Kitty wyciera nos, patrząc na mnie wyzywająco. - Wtedy naprawdę należałby do tej
swojej przeklętej publiki! Smucą mnie jej straszne przeżycia, lecz mam też ochotę się roześmiać. Oczami duszy widzę, jak
Alfred odchyla do tyłu głowę i zanosi się gromkim śmiechem. Biedna Kitty dostrzega jednak w całej
sytuacji wyłącznie brak szacunku. - Na pewno nie zamierzali cię nastraszyć, Kitty. Chcieli po prostu wyrazić swój żal. - Żal? Cóż, jak na żal był dość specyficzny! Jakby - och, sama nie wiem - jakby byli dzikusami, a
on ich bogiem! Na Piccadilly dosłownie zasypali powóz kwiatami, a na rogu Pall Mail skandowali
jego imię, przyciskając do piersi jego książki niczym święte ikony. Damy mdlały i dziesiątkami
wynoszono je z tłumu. Panowie gubili kapelusze i rękawiczki, a nawet buty. - Kręci głową z
niedowierzaniem. Uśmiecham się pod nosem. Mali ulicznicy i kieszonkowcy musieli mieć używanie. - Mieli nie lada tupet, żeby szlochać i lamentować niczym wdowy, mimo że jedyna wdowa po nim
nie była obecna! Pochylając się nad kominkiem, zaczyna przewracać żarzące się węgle długim pogrzebaczem,
zupełnie jakby chciała je zasztyletować. Okrutnie się złości, lecz mówienie o tych dramatycznych
wydarzeniach najwyraźniej sprawia jej przyjemność. Inaczej nie obnosiłaby swojego smutku w tak
wyszukanym stroju, nie przywdziałaby tak wymyślnej żałoby. Przecież doskonale wiedziała, że tego
nie znosił. - Nie przeszkadza mi to - mówię, zabierając jej pogrzebacz. - Ta uroczystość była dla nich dużo
ważniejsza niż dla mnie. Zobaczyłaś na własne oczy, jak bardzo go kochali. Kitty niespodziewanie napada na mnie: - Tylko dlatego, że nie wiedzieli, jaki był naprawdę. Ileż to razy chciałam opuścić szybkę w oknie
powozu i wykrzyczeć im, iż był człowiekiem okrutnym, prawdziwie okrutnym. Jak bezdusznie
potraktował swoją żonę i dzieci! A ty mimo to siedzisz tu taka spokojna i potulna! Dlaczego się nie
złościsz na to, jak cię wykorzystał? Nie chce ci się wyć z rozpaczy na tę jaskrawą niesprawiedliwość?
- Wygląda, jakby sama miała zamiar unieść głowę i zawyć, ale zamiast tego wstaje i zaczyna
wydeptywać ścieżkę między kominkiem a drzwiami. Krążąc tam i z powrotem, omiata trenem nogi
krzeseł i skraj sofy. Wiedziałam, że wydrwi mój spokój ducha - zawsze to robiła. Bogiem a prawdą, złościłam się,
byłam zazdrosna i użalałam się nad sobą, lecz takie uczucia prowadzą donikąd. To nie wina Alfreda,
iż sprawy potoczyły się w ten sposób. - Nie powiem o nim złego słowa i ufam, że ty również. Zwłaszcza dzisiaj. - Cóż - odpowiada cierpko. - Nie mogę ci tego obiecać. Niesamowicie mi ulżyło, gdy wreszcie
odzyskałam wolność. Nie wiem, czy zdołam się powstrzymać. - Co masz na myśli, mówiąc o wolności? - Nie udawaj, że nie rozumiesz, o czym mówię! Naprawdę nie odczuwasz ulgi? Nie będziemy już
musiały się liczyć z jego zdaniem w każdej przeklętej sprawie! Czy ta świadomość nie napełnia cię
wspaniałym poczuciem wolności? - Rozpościera ramiona w teatralnym geście, który wprawia w
drżenie paciorki na jej stanie. - Gdy pomyślę o tym wszystkim, co musiałam znosić, to prawie się
cieszę, że już go nie ma. Nie zniosę takich słów z jej ust, choć wiem, że w głębi duszy czuje co innego. - Nonsens! - odpowiadam. - Gdybyś się cieszyła z jego odejścia, nie płakałabyś w ten sposób, a
tym bardziej nie byłabyś tak wściekła. Twój ojciec był wspaniałym człowiekiem - jednym z
najwspanialszych ludzi, jakich nosiła ziemia - i dobrze o tym wiesz. - Och, tak, wiem. Wszyscy o tym wiemy. Nie mogliśmy uciec od Jednego Jedynego, Wielce
Poważanego i Wielkiego Oryginała. Choć przemawia szyderczo, na dźwięk tych słynnych przydomków łzy napływają mi do oczu i po
raz kolejny przypominam sobie jego roześmianą twarz. Nie mogę jednak dać się ponieść emocjom.
Biedne dziecko, przeżyła okropne chwile. Zmarzła i uwalała się błotem - muszę się nią zająć.
Podsuwam jej tacę z imbrykiem. - Napij się herbaty, kochanie. Trochę się rozgrzejesz. I poczęstuj się ciastem. Wilson poszła po nie
dzisiaj rano, jest świeżutkie.
Waha się - łatwo skusić ją jedzeniem. Ściąga czepek i welon, wyciera nos w jedwabną chusteczkę i
nalewa sobie herbaty. Następnie sadowi się wygodnie na swoim ulubionym podnóżku ustawionym
przy moim krześle. Wygrzewa się przez chwilę przy ogniu, po czym ciągnie naszą rozmowę, choć
tym razem z większym opanowaniem. - Wyobraź sobie, że wszystkie sklepy zamknięto przed czasem. W wielu miejscach wisiały czarne
zasłony, a na trasie konduktu żałobnego spuszczono żaluzje. Każdy mijany przeze mnie mężczyzna
miał na ramieniu czarną opaskę - mówi i sięga po kawałek ciasta. - Sama widzisz, Kitty, że był wielkim człowiekiem. Powinnaś być z niego dumna. Nie odpowiada, lecz wiem, że jest z niego dumna. W końcu była jego ulubienicą. W ciszy dojada
ciasto. - Powiedz, mamo, co teraz zamierzasz zrobić. - Zrobić? Co przez to rozumiesz? Jestem przerażona na samą myśl o tym. Zawsze nienawidziłam zmian, a ubiegły tydzień przyniósł
mi ich aż nadto. Nie sądzę, by spodobały mi się kolejne. - Cóż, ufam, że przestaniesz się zamykać w tym obskurnym mieszkaniu. To nie wypada wdowie po
tak wielkim człowieku. - A co twoim zdaniem miałabym zrobić? Przenieść się do ciebie i Augustusa? Przerywa jedzenie i oblewa się rumieńcem. - Cóż, oczywiście, mogłabyś tak zrobić. Jesteś u nas zawsze mile widziana, ale nie o to mi
chodziło... Nie powinnam była tego mówić, to nie w porządku wobec niej. Myśli, że nie wiem, jak Augustus ją
traktuje. Nie ma go w domu przez cały dzień, a czasem i przez całą noc. Z pewnością nie chciałaby,
żebym na własne oczy widziała, jak ją zaniedbuje. - Chodziło mi o to, że jesteś teraz bardziej niezależna. Nie musisz się martwić, czy Jego
Wspaniałość pochwala twoje zachowanie. To wszystko - wymachuje rękami niczym indyjska bogini -
wybrał sam i sam uznał to za stosowne. Każde przeklęte krzesło, każdy talerz, każdą poduszkę,
filiżankę i paterę! Możesz teraz zrobić, co zechcesz. Mogłabyś wynająć domek na wsi. Albo wrócić
do Chiswick. Tamtejsze powietrze dobrze by ci zrobiło, a ja nadal mogłabym cię odwiedzać. - Dziękuję, Kitty, lecz tutejsze powietrze służy mi równie dobrze. - Spoglądam na zasłony z
czerwonego pluszu, staroświeckie wygodne krzesła, turecki dywan i pianino z drzewa orzechowego.
Po raz setny pragnę podziękować mu za to, iż potrafił instynktownie zadbać o wygodę innych. To
pragnienie jednak słabnie na widok nut rozłożonych na pianinie. Patrząc na The Sailors' Hornpipe,
znów czuję w talii uścisk jego mocnego ramienia, jak wtedy gdy tańczyliśmy z oszałamiającą
prędkością w bawialni rodziców. - Sądzę, że zostanę tu na zawsze. Podoba mi się tu i zdążyłam się
przyzwyczaić. W przeciwieństwie do ciebie jestem szczęśliwa, że to on wybrał tu „każdą poduszkę,
filiżankę i paterę”.
- Oddał ci wszystkie starocie, których już nie potrzebował - odpiera moje argumenty. - Dlaczego
choć raz nie spojrzysz prawdzie w oczy? - Prawdzie? - spoglądam na Kitty i wzdycham. - Sugerujesz, jak rozumiem, że powinnam przyjąć
twój punkt widzenia? - Niezupełnie. - Potrząsa głową, a dżetowe drobiny w jej kolczykach wykonują taniec śmierci. -
Ale już nie musisz być lojalna względem niego, więc chyba możesz przyznać mi rację w paru
sprawach. - W jakich sprawach, kochanie? - Tyle razy dyskutowałyśmy na ten temat. - Och, mamo! Przecież całe życie nie robił nic innego, jak tylko sprawiał ci ból. Poza, oczywiście,
płodzeniem dzieci - dodaje z sarkazmem w głosie. Nie mogę się z nią zgodzić. - Nie mogę winić twojego ojca za swoje życiowe cierpienia, choć prawdą jest, że było ich wiele.
Wszystko, co od niego dostałam, jest mi drogie. Jeśli mam szukać winnych - cóż, niech to będą
okoliczności. Kitty chce mnie spiorunować wzrokiem. - Okoliczności? Och, oczywiście - komentuje i zabiera się do składania chusteczki. Gniewne ruchy
podkreślają piękno jej zwinnych palców. - Jeden Jedyny nie może się mylić. Wielce Poważanego nie
imają się żadne wyrzuty. Chce mnie zdenerwować, lecz znam ją nie od dziś i nie dam się sprowokować. - Możesz udawać, że myślisz o nim źle, Kitty, ale zawsze traktował mnie z należytym szacunkiem.
Mam wygodne mieszkanie w ładnej dzielnicy i panią Wilson, która o mnie dba - i Kanciarza, który
dotrzymuje mi towarzystwa. - Kanciarz szczeknięciem zdaje się potwierdzać moje słowa. Tak jak ja
jest stary i gruby, lecz bardzo do mnie przywiązany. Ze śmiechem łaskoczę go po nosie. Kitty nie daje się przekonać. - Dał ci obskurne mieszkanie w obskurnej dzielnicy z jedną służącą, i bez powozu - i psa o
paskudnym usposobieniu. Doprawdy doskonały układ! Niepomna wagi swojego trenu, gwałtownie wstaje z podnóżka i zachwiawszy się lekko, trąca
osłonę paleniska, spychając do niego narzędzia kominkowe. Mam ochotę się uśmiechnąć, lecz muszę się powstrzymać. Kitty nie znosi wyśmiewania się z niej -
pod tym względem przypomina kota. - Pani Wilson gotuje i sprząta. Nie potrzebuję niczego więcej. - Ale nigdzie nie wychodzisz. Żyjesz jak mniszka. Albo duch przeszłości błąkający się wśród nocy
po pokoju. Może oczekujesz, że on się tu „pojawi”? Strząsnąwszy pył węglowy ze spódnicy, Kitty staje przy stoliku, by nalać herbaty. - Nie zamykam się przecież w klasztorze. Widuję ciebie. Widuję O'Rourke'a. - Michaela? Och, ale on jest taki chudy, stary i nudny! Wyglądał dziś jak żywy trup. Można było
pomyśleć, że jest trupem, który wyszedł z trumny! - Kitty! Jak możesz! - (Uśmiecham się jednak w duchu - złośliwe komentarze Kitty są zawsze
trafne). - Nie wiem, co bym zrobiła przez te dziesięć lat, gdyby nie Michael. - Nie wiesz? Nie mam pojęcia, czym ci się tak przysłużył, skoro w całej tej sprawie postępował
tak dwulicowo! - Dwulicowo? - Rozzłościła mnie nieco tą uwagą. - Dlaczego nadal utrzymujesz, że tak było?
Wstawiał się za mną u twojego ojca w najbłahszej nawet sprawie: czynszu, rachunków, prania... -
Kitty przewraca oczami. - I zawsze był oddany jego książkom. Przynosi mi prosto z drukarni każde
nowe wydanie. - Doprawdy? - moja córka patrzy na mnie z przygnębieniem. - Tak, sądzę, iż byłam pierwszą osobą w Londynie, która dostawała jego powieści w swoje ręce. -
Spoglądam na ciemnoczerwone grzbiety powieści Alfreda zajmujące regał w końcu pokoju. Niektóre
okładki są tak zniszczone, że niedługo zupełnie się rozpadną. - Nadal czytam po jednym rozdziale
dziennie, Kitty. Kończę jeden tom i zaczynam kolejny. A gdy skończę wszystkie, zaczynam od
początku. Kiedy czytam, wydaje mi się, że słyszę twojego ojca, stojącego tuż przy mnie. Jak wtedy
gdy wbiegał do saloniku z piórem w dłoni, krzycząc: „Co o tym sądzisz, Dodo? Bawi cię to?”. - Czy smuci? - Kitty stoi przy osłonie kominka i uderza w nią butem. - To prawda. Był prawdziwym mistrzem wywoływania emocji. Dostrzegłam to już w dniu
naszego pierwszego spotkania. Gdy o tym opowiadam, przed oczami mam moją sypialnię i skrzydłowe okna wychodzące na
ogród. Czuję delikatny powiew wiatru. W powietrzu unosi się zapach bzu. Powoli zapada zmierzch.
W ciszy składam prześcieradła i poszewki. Jestem całkowicie zadowolona ze swojego życia. Każdy
dzień jest spokojny, a moja rodzina pełna miłości. Mogę być pewna, że codziennie równo o
dziewiętnastej papa przyjdzie do domu i że moje młodsze siostry wybiegną mu na powitanie.
Odbiorą mu z dłoni kapelusz i laskę, po czym usadzą na krześle, by słuchał, jak trajkoczą o lekcjach,
zabawach i wrażeniach ze spacerów. W tamtych czasach spędzaliśmy razem letnie wieczory, siedząc przed kolacją w ogrodzie. A po
posiłku papa czytał nam w bawialni albo śpiewaliśmy przy akompaniamencie pianina, zanim
nadeszła pora, by Alice i Sissy poszły spać. Nie miałam więc żadnego powodu przypuszczać, iż
spędzę akurat ten majowy wieczór zupełnie inaczej lub na tyle inaczej, by go w ogóle zapamiętać.
Przypuszczam, że usłyszałam charakterystyczny zgrzyt bramy, gdy mój ojciec przez nią przechodził.
Podejrzewam, że jak zwykle usłyszałam jego kroki na ogrodowej ścieżce. Jeśli dosłyszałam, że ktoś
obok niego stawia szybsze, lżejsze kroki - a nie mogę przysiąc, że tak było - nie miało to dla mnie
najmniejszego znaczenia. Ojciec często przyprowadzał do domu niespodziewanych gości. Musiałam
się do nich uśmiechać i zabawiać ich muzyką. Jeśli nawet taka persona czaiła się na dole, nie
spieszyło mi się do zawarcia znajomości. Nadal więc składałam pościel i układałam ją w stosy, uważając, by brzegi równo do siebie
przylegały, a rogi były ładnie wywinięte. I wtedy coś się stało. Nie jestem w stanie ubrać tego uczucia w słowa, choć próbowałam już wiele
razy. Zupełnie, jakby wiatr przyniósł zapach bzu i dźwięk czystego, radosnego śmiechu dokładnie w
tym samym momencie. Nie mogłam odróżnić dźwięku od zapachu - każdy z nich wydał mi się
urzekający i prawdziwie niebiański. Stałam na środku pokoju z prześcieradłem w dłoniach, a moje
zmysły trwały w zawieszeniu. Mimo to przez cały czas słyszałam głos ojca dobiegający z zewnątrz.
Wyłapałam słowa „Alfred Gibson” i „kolacja”. Gdy nieznajomy znów się zaśmiał, poczułam, że drżę
na całym ciele. To jednak za mało powiedziane: miałam zawroty głowy i byłam bliska omdlenia.
Było mi jednocześnie zimno i gorąco. Miałam wtedy straszliwy mętlik w głowie, ale było to uczucie
tak rozkoszne jak żadne dotąd. Dałam się ponieść emocjom i podbiegłam do okna. Jeśli musiałabym
przepłynąć ocean, by zobaczyć posiadacza tego cudownego śmiechu, zrobiłabym to bez wahania.
Ujrzałam jednak tylko kapelusz mojego ojca, który wołał w stronę domu: - Dodo, chciałbym ci kogoś przedstawić. Nawet gdybym chciała, nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Poraził mnie widok młodego
mężczyzny stojącego zupełnie nieruchomo w blasku lamp na parterze. Jego ubiór przyciągał wzrok i
nie był do końca godny dżentelmena: szkarłatna kamizelka, błękitny surdut i opięte spodnie z bawolej
skóry w kolorze płowo-żółtym. Jego długie zmysłowe włosy były zbyt bujne i niesforne jak na
mężczyznę. Brązowe oczy zaś rzucały spojrzenia zbyt zuchwałe i przenikliwe jak na kogokolwiek.
Błyszczały jak gwiazdy i zdawały się rozświetlać całą jego twarz. Na pewno się nie poruszyłam ani nie wydałam z siebie żadnego dźwięku, ale nagle spojrzał w
górę, jakby dokładnie wiedział, gdzie stoję. Uśmiechnął się, po czym skłonił przede mną. W tym
celu cofnął się na środek trawnika i pochylił w przesadnym, wręcz teatralnym ukłonie - bardzo
szybkim, ale i bardzo niskim. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Był dla mnie niczym ósmy cud
świata stojący w naszym ogrodzie w Chiswick. I przyszedł na kolację. Jak należało się spodziewać, ojciec również spojrzał w górę. Przywitał mnie jak zwykle w czuły
sposób: - Ach, tu jest mój łabędzik! Moja naj śliczniej sza dziewczynka! Nie chciałam, by nieznajomy, spodziewając się jakiejś piękności, przeżył rozczarowanie.
Rozpaczliwie próbując powstrzymać dalsze słowa ojca, krzyknęłam z całych sił: - Już idę! Już idę! Doprawdy nie wiem, jak zdołałam zejść na dół, bo uginały się pode mną nogi. Podejrzewam, iż
spłynęłam po schodach niczym kaskada wody. Wydawało mi się, że dół sukni uniósł się i powiewa
wokół mnie, a moja twarz oblewa się coraz czerwieńszym rumieńcem. Gdy dotarłam do słupka
poręczy u podnóża schodów, uczepiłam się go tak, jakbym zaraz miała się przewrócić. Nasza
pokojówka Nancy stanęła w drzwiach jadalni, trzymając w dłoni dodatkowe sztućce i spojrzała na
mnie oczami okrągłymi ze zdziwienia: - Rety! Panienka wygląda, jakby jej cała krew uderzyła do głowy. Na miejscu panienki usiadłabym
na chwileczkę. Odzyska panienka tą swoją śliczną cerę. Usiadłam więc, poprawiłam fałdy sukni, przycisnęłam dłonie do policzków i czekałam, aż
uspokoi mi się oddech, po czym weszłam do bawialni. Wysokie okna były otwarte, a za nimi
rozciągał się ogród niknący powoli w półzmierzchu. Dostrzegłam w nim białe plamy kwiatów,
ciemniejące w oddali żywopłoty, pogrążony w cieniu wysoki mur i ledwie zarys drewnianej furtki.
Zapach bzu był tak upajający, iż niemal czułam jego smak. Matka i ojciec siedzieli na zewnątrz, lecz nieznajomego z nimi nie było. Przez chwilę
zastanawiałam się, czy aby nie uległam przywidzeniom i czy olśniewający pan Gibson noszący
jaskrawe ubrania i wybuchający cudownym śmiechem tak naprawdę istnieje. Ale wtedy go ujrzałam. Leżał na środku trawnika z rozpostartymi ramionami i zamkniętymi
oczyma. Przez głowę przemknęła mi myśl, że może jest chory albo nawet martwy. Krew ścięła mi się
w żyłach. Dostrzegłam jednak Alice i Sissy, które uciszając się nawzajem, skradały się do niego na
palcach. Z ulgą stwierdziłam, iż to środek jakiejś zabawy. Nieruchomość pozy pana Gibsona była
doprawdy zdumiewająca. Nie zdradzał żadnych oznak życia, lecz gdy tylko moje siostry odważyły
się podejść dostatecznie blisko, jego ręce wystrzeliły do przodu niczym tłoki parowozu, chwytając
dziewczynki za kostki. W tym samym momencie otworzył szeroko oczy i wyszczerzył zęby w
uśmiechu ogra. Moje siostry zaczęły piszczeć, i ja również nie mogłam się powstrzymać. Dałyśmy
tym wyraz naszej uldze, radości i ogólnemu poczuciu niezwykłości całej sytuacji. Oto młody
mężczyzna, rozrzucając włosy godne poety, z wyraźną przyjemnością wylegiwał się na trawie i nie
dbał o zabrudzenia na płowożółtych spodniach i błękitnym surducie. Tym samym deptał swoją
godność w niezwykle ekscytujący sposób. Po chwili wypuścił je i natychmiast wrócił do pozorowania snu. Dziewczynki zaś, tłumiąc chichot i
wstrzymując oddech, znów zaczęły się do niego skradać. Tym razem z całą premedytacją chybił celu,
po czym z wielką energią i entuzjazmem zaczął się tarzać po trawie. Stałam i patrzyłam na nich, a on
jakimś dziwnym trafem zdołał pochwycić rąbek mojej muślinowej sukni. - Aha! - zakrzyknął, przyciągając mnie do siebie. Gdy stanęłam tuż nad nim, bez ostrzeżenia podniósł drugą rękę i chwycił mnie mocno w talii.
Przyciągnął mnie tak blisko, iż moje piersi niemal dotykały jego zadziwiającej kamizelki. Oczy
nadal miał zamknięte. - A to co? - zakrzyknął. - Klnę się na honor, że to nie panna Alice. - Przesunął rękami po moim
stanie. - Ani nie panna Cecilia. Dobry Boże, to coś jeszcze rozkoszniejszego! Wtedy otworzył oczy i spojrzał prosto na mnie. Wzrok miał zuchwały i wyzywający, ale jakże
rozbawiony! W tym momencie przepadłam z kretesem. Minuta dłużej i znalazłabym się w jego
objęciach na trawie, ale puścił brzeg mojej sukni, szybko wstał i się skłonił.
- Jeśli się nie mylę, to musi być panna Millar! Droga panno Millar! Czy kiedykolwiek mi pani
wybaczy? Obawiam się, iż byłem nieco nadpobudliwy. Ta przywara ujawnia się w towarzystwie
młodych osób. Przebaczyłaby mi pani, gdyby znała wartość mej skruchy. Doprawdy, jest szczera
niczym złoto! Nie wiem, ile czasu stałabym tak, wpatrując się w niego - myślę, że całą wieczność - lecz podszedł
do nas papa. Śmiał się i zacierał ręce. - Mój miły panie, Dodo na pewno panu wybaczy. Na całym świecie próżno szukać równie dobrej
dziewczyny. I równie ślicznej, choć nie lubi, gdy o tym wspominam. Zaczerwieniłam się i pokręciłam głową. Choć byłam posiadaczką błękitnych oczu i złotych loków
- cech rzekomo budzących podziw wśród młodych mężczyzn - uważałam, że jestem zbyt łagodna i
zbyt często wyglądam na zaspaną, by się prawdziwie podobać. Zawsze chciałam być jedną z tych
energicznych ciemnowłosych dziewcząt o przeszywającym spojrzeniu i żywiołowym sposobie bycia.
Gdy papa nas sobie przedstawiał, poczułam, że na twarzy występują mi świeże rumieńce. Powiedział,
iż jego nowy znajomy jest, w jego opinii, bardzo obiecującym dramaturgiem, któremu miał
przyjemność pomóc niewielką „zaliczką pieniężną”. - Jestem pewien, że przed nim wspaniała przyszłość, naprawdę wspaniała - dodał. - A pierwszym
wspaniałym wydarzeniem będzie wystawienie sztuki pana Gibsona w Stepney już za niecały tydzień,
w piątek. Wszyscy jesteśmy zaproszeni. Pan Gibson wcieli się w główną rolę. Pan Gibson uśmiechnął się do mnie, mówiąc: - Jestem naprawdę brzydki. - Ależ skąd! Nie jest pan - zaprotestowałam. Zanadto się jednak pospieszyłam. Oblałam się rumieńcem, kiedy dodał: - W swojej roli, panno Millar. Jestem naprawdę brzydki w swojej roli. Mam mnóstwo włosów i
przepasek na oczy. Kapitalne przedstawienie. Zeskakując z mych kolan, Kanciarz wyrywa mnie z zamyślenia, po czym drepcze w stronę
zapatrzonej w ogień Kitty. - Cóż, mówisz, że był mistrzem wywoływania emocji - zaczyna. - Ale one były zawsze
przeznaczone dla jego publiki, nie dla nas. Czasami wydaje mi się, że największy nędzarz żyjący na
ulicy znał go lepiej niż ja. - Jak możesz tak mówić, Kitty? Zawsze byłaś jego ulubienicą - zawsze nosił cię w sercu. - Wszyscy tak twierdzą! - gwałtownie marszczy brwi. - I co mi z tego przyszło? Do ostatniego
dnia musiałam czekać na swoją kolej. A potem on... - Wsparta o kominek, kładzie dłoń na czole. -
Och, jak ja go za to nienawidzę, mamo! Nienawidzę go! Ciągle powtarza, jak bardzo go nienawidzi. Biedne dziecko. Myli nienawiść ze złością i bólem. I
oczywiście z miłością. Bardzo chce o nim mówić, ale brakuje jej kogoś zaufanego. Ma tylko mnie.
Mimo to wszystko, co mówię, wydaje się złościć ją jeszcze bardziej.
- Jak mógł mi to zrobić?! - wykrzykuje. - Wiedział, że czekam, bo się mnie spodziewał. Mógł
spojrzeć na jakikolwiek zegar albo na ten swój przeklęty kieszonkowy zegarek. Przecież potrafił
odgadywać czas prawie co do sekundy. Wystarczyłoby otworzyć jedne drzwi - jedne drzwi - i
przywitać mnie ciepłym słowem. Mógł powiedzieć, że jest zajęty. Mógł mnie pocałować i poprosić,
żebym poczekała jeszcze z godzinę. Każda rozsądna osoba by tak zrobiła, ale nie on! Musiała ze mną
siedzieć pani Brooks. Serwowała mi hektolitry herbaty, bez przerwy robiąc na szydełku łapki do
garnków, a ja słuchałam jej ględzenia na temat cen cukru i czernienia butów. Sissy i Lou nawet się nie
pokazały. Oficjalnie „nie było ich w domu”, ale słyszałam, jak otwierają i zamykają drzwi, szepczą
coś i się śmieją. Zagotowało się we mnie. Współczuję jej. Pamiętam, że często dobiegały mnie zdławione głosy z głębi domu. Czułam się z
tym dość idiotycznie - jak jakiś intruz. - Zachowały się względem ciebie podle - odpowiadam - lecz nie obarczaj za to winą swego ojca.
Wiesz, jak to było, gdy zabierał się do pisania. - Wiem, mamo, właśnie o to mi chodzi. Właśnie o to. Wszystko kręciło się wokół niego. Nigdy
nie zważał na innych. - Znów wstaje i zaczyna chodzić tam i z powrotem. Gdy jest zdenerwowana,
roznosi ją energia, ma to po nim. - Nawet nie próbuj go usprawiedliwiać. Nie mów mi, jaki był
wspaniałomyślny. Nie mów mi, że płacił za moje ubrania, lekcje śpiewu i gry na pianinie, bo dobrze
o tym wiem. Należało mi się - w końcu byłam jego dzieckiem. I, na litość boską, nie mów mi, że
pisał z myślą o nas, bo wszyscy wiemy, że pisał po to, by zadowolić siebie. I, rzecz jasna, swoją
przeklętą publikę. Krąży po pokoju, po czym siada i wpatruje się posępnie w dywan. - Wiesz, że mało brakowało, a poszłabym stamtąd, nie zobaczywszy go? Co najmniej trzy razy
zbierałam się do wyjścia, ale pani Brooks powtarzała: „Moja droga, poczekaj do siedemnastej!”.
Zostałam więc, a gdy nadeszła siedemnasta i nadal nie było po nim śladu, byłam tak zła, że włożyłam
czepek i szal. Pani Brooks wyszła na chwilę, a ja zapinałam już guziki rękawiczek, i wtedy... -
przerywa. Łzy zdławiły jej głos. Chciałabym ująć ją za rękę i przeżywać tę chwilę razem z nią. Chciałabym
rozpaczać wspólnie, jak powinny matka z córką. Ale Kitty nawet na mnie nie spojrzy. Nie chce
mojego współczucia. Z trudem ciągnie dalej. - Powiedzieli mi, że nie był w stanie mówić, a co dopiero krzyczeć, ale ja go usłyszałam, mamo.
Przysięgam ci, że go usłyszałam. „Kitty - zawołał - Kittywake, przyjdź tu prędko!” Wzywał mnie tak
rozpaczliwie, jakby naprawdę mnie potrzebował, a mimo to zapukałam do drzwi, obawiając się, że
mu w czymś przeszkodzę! - Parska ironicznym śmiechem, w którym przebrzmiewa szloch. - Potem,
gdy już byłam w środku, przyszło mi na myśl, że popełniłam błąd. Siedział w swoim ulubionym
miejscu, twarzą w stronę okna, plecami do mnie. Wszystko było jak zawsze, ale dostrzegłam, że on,
no cóż, nie siedzi tak prosto jak zazwyczaj, a ręka dziwnie mu zwisa. Jego pióro toczyło się po
podłodze. - Głos jej się łamie. - Nawet wtedy miałam jeszcze nadzieję, że to jeden z jego żarcików.
Ze za chwilę wstanie, zaśmieje się i sprawi, że poczuję się jak idiotka. Ale gdy tylko zobaczyłam jego
oczy, wiedziałam już, że to nie żarty. Patrzył w dał nieprzytomnym wzrokiem i oddychał tak jakoś
chrapliwie. Nie wiedziałam, co robić, mamo! Chyba nim potrząsnęłam. „Papo - powiedziałam - to ja,
Kitty. Przyszłam do ciebie”. - Głośno przełyka ślinę. - Próbowałam go podnieść, ale był ciężki jak
kłoda. Udało mi się tylko unieść jego rękę i oprzeć głowę na moim ramieniu. Szeptałam od rzeczy, a
jemu coś okropnie zachrzęściło w gardle i wtedy już wiedziałam, mamo, wiedziałam! Potem
przybiegła cała reszta. Kiedy szarpali się ze mną, zdawało mi się, że są ich setki. Złapali go, a mnie
chcieli odepchnąć. Krzyczeli, odrywając mnie od niego, a potem wywlekli mnie z pokoju. Rozumiesz
- wywlekli mnie! Nigdy nie wybaczę tego Sissy. Nigdy! Zamykam oczy. Ciężko mi się pogodzić z myślą, że po tym straszliwym konaniu inne dłonie
zamknęły mu oczy, wymyły jego ciało i ubrały go do grobu. W przeciwieństwie do Kitty
spodziewałam się jednak, iż zostanę wykluczona z tych czynności. Zwraca się do mnie takim tonem,
jakby to była moja wina. Wiem, że wolałaby w tym widzieć moją winę. - Jak mógł to zrobić! Jak mógł mi kazać czekać, aż było za późno! Jak mógł umrzeć niemal na
moich oczach? Czekałam trzy godziny, mamo. Trzy godziny! - Narasta w niej złość. -1 dlaczego
musiał się zaharować na śmierć? Był na tyle bogaty, że wszyscy opływalibyśmy w dostatek, nawet
gdyby już nigdy nie wziął pióra do ręki. Mógł robić, co tylko zechciał, na przykład codziennie pić ze
mną popołudniową herbatę, i to przez miesiąc! Ale nadal ustalał sobie te idiotyczne, nieprzekraczalne
terminy, jak jakiś młody pismak, który dopiero próbuje się wybić! Jakby mu płacili za liczbę słów.
Jakby od tego zależało jego życie. - To dlatego, że kiedyś zależało, kochanie. Wiesz przecież. Jak to bywa z wieloma nawykami
okresu młodzieńczego, weszło mu to w krew. Nawet na początku naszego małżeństwa, gdy zaczął
odnosić pierwsze sukcesy, często do późna w nocy denerwował się rachunkami: „Przygotuj się na
roboty przymusowe, Dodo. Nie dam rady związać końca z końcem”. - Cóż, skoro żadne z nas nie musiało nosić łachmanów ani jeść kleiku z metalowego kubka,
musiał zdawać sobie sprawę, że to niebezpieczeństwo było dość odległe. - Kitty ze złością ociera łzy. - Nie, ciągle bał się, że któregoś dnia zabraknie mu pomysłów, a pieniądze się rozejdą. Ta obawa
towarzyszyła mu przez całe życie, nawet tego ostatniego dnia, jak sądzę. - To jakiś absurd. Augustus mówi, że ojciec mógł wykupić połowę Londynu. - Twój mąż nic nie wie, a rozumie jeszcze mniej - odpowiadam zdecydowanie. - Nie ma pojęcia o
tym, co twój ojciec wycierpiał w młodości. Latami budził się w środku nocy w przekonaniu, że
zostały nam tylko puste ściany, bo mebli już nie ma. To prawdziwy cud, Kitty, iż zdołał swoje obawy
zawrzeć w tak cudownej prozie. Znów jest wzburzona. - Och, z prozą radził sobie znakomicie. Miał nad nią kontrolę. Jego powieściowe dzieci robiły
wszystko, co im kazał, ale nigdy nie był tak zakochany we własnych dzieciach ani, tak na dobrą
sprawę, w swojej żonie. - Krąży po pokoju, zderzając się z meblami. - Potraktował cię tak okropnie,
mamo! Jak mogłaś mu wybaczyć? - Wiele kobiet zostało potraktowanych gorzej.
- Co to za argument? Zrobił to, co musiał, co mu nakazywały angielskie prawo i zwykła
przyzwoitość, żeby udobruchać swoich drogocennych czytelników. Ani za grosz więcej! - Patrzy na
mnie znacząco. - Jak mogłaś pozwolić się zesłać do takiego kurnika bez walki? Biedna Kitty dostrzega tylko, jak ona by się czuła na moim miejscu. Nie wątpię, że walczyłaby
zacieklej niż ja, a w rezultacie byłaby jeszcze bardziej nieszczęśliwa. - To małe mieszkanie, Kitty, ale twój papa jest tu zawsze przy mnie. Otwierając każdą powieść,
słyszę intonację jego głosu tak wyraźnie, jakby znów czytał mi przed kominkiem głosem tego łotra
Botterby ego albo Niewiarygodnej Madame Delgardo. Słyszę i widzę przed oczami jego bohaterów
tak, jak on ich słyszał i widział. Widzę, jak gestykuluje, krzywi się i zmienia tembr głosu. Siedzę
wtedy na krześle, a po twarzy ciekną mi łzy szczęścia, choć nie ma nikogo, kto otarłby je swoją
wielką jaskrawą chusteczką dżentelmena poplamioną resztkami peruwiańskiego budyniu. Kitty kręci głową. Najwyraźniej uważa, że nie ma już dla mnie ratunku, mimo że była naszym
jedynym dzieckiem ze skłonnością do romantycznych uniesień. Oplatała swoimi jedwabistymi
rączkami jego szyję i pragnęła, by jej zaczarowane dzieciństwo trwało wiecznie. Dziś jednak
wszystko w niej jest cierpkie i surowe, czarne i połyskujące. Wstaje i zawiązuje czepek. - Pójdę już, mamo. Zrobiło się późno. - Spogląda na mnie swoimi czarnymi oczami. Zupełnie jak
on. Gdyby tylko mnie wysłuchała. Może wtedy zrozumiałaby, na czym polega prawdziwa miłość.
Obawiam się jednak, że Augustus nieodwracalnie złamał jej serce. - Podejdź tu, Kitty - mówię uspokajającym tonem. - Usiądź ze mną. Powspominajmy trochę razem,
jak matka z córką. Tak jak kiedyś. Przez chwilę się waha, po czym rozwiązuje czepek i siada na starym krześle w rogu pokoju, na
którym przesiadywała jako dziecko. - No więc dobrze. Zacznij od tego pierwszego wieczoru. Przypomnij mi, jak moja droga mama
zakochała się w Jednym Jedynym.
Rozdział 2 - Tamtej nocy - opowiadam Kitty - twój ojciec rozśmieszał mnie tak bardzo, iż ogarnęło mnie
dziwne uniesienie. Zupełnie jakbym latała gdzieś pod sufitem. Przyglądał mi się w takim skupieniu,
że sądziłam, iż musiałam coś dla niego znaczyć. Po kolacji zaśpiewał przy moim akompaniamencie
piosenkę z Szekspira „skarbie słodki”, a potem zatańczył hornpipe (jakie to zmyślne kroki) do gry
Alice. Pod koniec złapał mnie za ramię i przyciągnął do swojej szkarłatnej kamizelki. Objął mnie
ciasno w talii i zaczęliśmy tańczyć po całym pokoju. Czułam bicie jego serca i jestem pewna, iż on
czuł bicie mojego. Jego koszula pachniała lawendą, a dłoń była sucha i ciepła. Po kolejnym obrocie
zatrzymał mnie, lecz pokój nadal obracał się wokół nas. Pomyślałam, że jeśli umarłabym w tej
chwili, to bez żalu. Na odchodnym pocałował mnie w rękę i zapewnił, że nigdy nie zapomni tej nocy.
„Jest pani wspaniałą tancerką” - powiedział. - Każdy mężczyzna byłby szczęśliwy, mogąc tańczyć z
panią po wsze czasy, panno Millar. Każdy mężczyzna pod pani urokiem mógłby tańczyć i tańczyć aż
do samej śmierci”. Kitty milczała. - Rzecz jasna, nie miałam pojęcia, co o nim sądzić. Młodzieńcy, którzy zazwyczaj przychodzili do
nas na kolację, nie kładli się na trawie ani nie tańczyli wokół mebli. Nie przyciskali mnie do piersi
ani nie wyznawali mi miłości spojrzeniem. Tamtej nocy położyłam się do łóżka rozgorączkowana.
Pocałowałam nawet dłoń, na której on złożył pocałunek, i wyobrażałam sobie, jakby to było wyjść
za takiego mężczyznę. Następnego dnia moja matka otrzymała krótki liścik z podziękowaniem za
„wyborny wieczór” i towarzystwo jej „trzech uroczych córek”. Sissy i Alice były zachwycone, że o
nich wspomniał, ale nie zawarł w liście żadnych słów skierowanych do mnie. To była dla mnie
prawdziwa udręka, Kitty. Nagle w moim życiu wszystko się zmieniło. Wyszywanie, składanie pościeli
i suszenie kwiatów do zielnika zwyczajnie przestało mi wystarczać. Nie byłam w stanie wyobrazić
sobie Alfreda Gibsona z zadowoleniem spędzającego czas w domowym zaciszu. Byłam pewna, iż
błyszczał na londyńskich salonach, obejmując talie młodych niezamężnych kobiet, które potrafiły
tańczyć jak boginie i śpiewać jak diwy. Bystrych, ślicznych i światowych kobiet umiejących
zafascynować sobą młodych mężczyzn z ciemnymi oczami, ubranych w jaskrawe kamizelki. Muszę
ci wyznać, że znienawidziłam je wszystkie. Dotąd wierzyłam słowom mojej mamy, że rozsądek u
kobiety jest na wagę złota, lecz w tamtej chwili ogarnęło mnie pragnienie posiadania bardziej
intrygujących umiejętności. Chciałam być bardziej dowcipna, mieć większą wiedzę o świecie, ale
przede wszystkim znaleźć sposób na to, by zdobyć miłość Alfreda Gibsona. Spoglądam na Kitty. Nadal nic nie mówi, ale też nie przerywa, kontynuuję więc swoją opowieść. - Wyobrażasz sobie, co czułam, gdy zbliżał się termin przedstawienia w Stepney. Z jednej strony
narastającą nadzieję, a z drugiej - paniczny strach. Prawdę mówiąc, byłam tak wytrącona z
równowagi, że obwiniałam o swój stan wszystkich dookoła, a zwłaszcza mojego papę, który droczył
się ze mną przy każdej sposobności. Gdy spytałam go, czy pan Gibson jest dobrym pisarzem, tylko
się zaśmiał i powiedział: „Och, jest bardzo zabawny.
Tworzy, oczywiście, lekkie rzeczy - cóż, sama miałaś okazję się przekonać - ale zgrabnie dobiera
słowa, tak, zgrabnie dobiera słowa”. Chciałam się dowiedzieć czegoś o jego sytuacji życiowej, lecz
papa znów potraktował sprawę zbyt ogólnikowo: „Sądzę, że jest taka sama jak innych młodych
sekretarzy. Rozumiem przez to, iż balansuje on na skraju finansowej przepaści, choć wydaje się mieć
dobrego krawca i nieskończone zasoby ładnych kamizelek. Ale sekretarz w kancelarii nie zarabia na
tyle dużo, by wynająć budynek teatru i pokryć koszta przedstawienia, więc w tej kwestii jestem jego
dobroczyńcą. Mam jednak nadzieję na odzyskanie mojego wkładu z nawiązką. Wieść niesie, iż bilety
zostały wyprzedane”. Przyznam, że przeżyłam gorzkie rozczarowanie. Sekretarz! Zupełnie jak
pracujący dla mojego ojca Timothy Smallwood, który miał wystrzępione mankiety, pocerowane
mitenki i żadnych perspektyw na przyszłość. „Ale czy sądzisz, że mu się powiedzie? Że dokona
kiedyś wielkich rzeczy?” - spytałam. Papa spojrzał na mnie i odparł: „Najdroższa Dorotheo, ufam, iż
ten młody mężczyzna nie zawrócił ci w głowie. Zachęcanie go oznaczałoby brak rozsądku.
Całkowity brak rozsądku. Jego sytuacja życiowa jest... niestabilna, a on sam w gorącej wodzie
kąpany. - Tak, tak, wszyscy wiemy o wątpliwościach twojego ojca. Przejdź do dnia przedstawienia. -
Wtrąca się Kitty. Jak zwykle jest niecierpliwa, ale jej ulegam. - Cóż, jak wiesz, twój ojciec odniósł spektakularny sukces. Zaśmiewaliśmy się do rozpuku, ale to
nie wszystko. W trakcie wy buchu wesołości nagle stawał jak wryty i sprawiał, że ciarki przechodziły
nam po plecach. A potem znowu nas rozbawiał. W sali było duszno, tłoczno i jasno od świateł rampy.
Niektórzy z młodych sekretarzy byli pijani, ale wszyscy jedli mu z ręki. Niezmącona cisza, a zaraz
potem salwy śmiechu! To było nie do pojęcia. - Och, pamiętaj, że widziałam, jak to robi. Przychodził do domu i chwalił się liczbą pań, które
omdlały na Dzwonach, po czym recytował mi całość od początku. - Zaczyna go naśladować. - „Na
pobliskim cmentarzu biją dzwony. Choć nie znają go, a on nie zna ich, nie szczędzą czułości małemu
Dickowi Crawleyowi leżącemu na płycie nagrobnej. Jest mały i nieważny, zagubiony i całkiem sam.
Całkiem sam, Panie i Panowie! Sam w największej metropolii naszego ogromnego państwa. I choć
dzwony biją najgłośniej, jak potrafią, Dick ich nie słyszy. Nie może ich już usłyszeć. Nie może już
nic zobaczyć. Nie może już odczuwać bólu. Nie dosięgną go już udręki codziennej egzystencji. Nie
żyje”. I zaczynał szlochać, mamo! Na środku salonu! Jak wielkim uczuciem darzył własną twórczość!
Jak bardzo współczuł małemu Dickowi Crawleyowi! Bardziej niż którekolwiek z nas! Mimo to jej oczy są mokre od łez. Pragnę ją pocieszyć. - Usiądź tu, proszę. - Poklepuję stołek obok mnie. - Usiądź przy swojej matce. Podeszłabym do niej, lecz wstawanie z krzesła jest teraz dla mnie uciążliwe, a na moich kolanach
zasnął Kanciarz. Kitty gwałtownie odwraca się ode mnie. - Nie, mamo, to zupełnie bez sensu - tylko nam zaszkodzi. Dość się już dzisiaj napłakałam. Nie
dam rady wycisnąć z siebie ani jednej łzy. - Wstaje. - Poza tym oczekują mnie w domu. - Doprawdy? - Patrzę jej prosto w oczy. Spuszcza wzrok. - Ktoś może przyjść z wizytą.
- Z pewnością nie o tej porze. - Tyle osób ze mną rozmawiało, mamo. Tylu nieznajomych... - Wyobrażam sobie. Twój ojciec
miał wpływ na życie wielu osób, których nie znałyśmy ani nigdy nie poznamy. Na pewno niektóre z
nich będą chciały złożyć nam uszanowanie. Ale dzisiaj nikt nie odmówi ci prawa do prywatności. - Cóż, przypuszczam, że masz rację. - Tym razem jest niezdecydowana. - Mogłabyś u mnie zanocować. - Odmawiała mi w przeszłości, więc niechętnie ją o to proszę.
Może nie będzie miała siły się opierać, skoro jest dziś taka wyczerpana. Waha się. Kiedy już podejmie
decyzję, zawsze się jej trzyma, więc pospiesznie dodaję: - Spędzimy razem miły wieczór, jak za
dawnych łat. Możesz napisać liścik do Augustusa. Wilson dopilnuje, żeby został wysłany. Przytakuje skinieniem głowy i znów na moment staje się moją małą, gorliwą dziewczynką.
Zmierza w kierunku biurka w rogu pokoju. To był nasz pierwszy wspólny mebel. Kupił go za
szylinga w lombardzie w dzielnicy Camden Town. W mieszkaniu podnajmowanym od pani Quinn
postawił go przy oknie w salonie. Przy górnej krawędzi blatu ułożył równo pióra i zapas papieru.
Godzinami siedział przy biurku, pisząc albo patrząc w dal. Niesforne włosy stale opadały mu na
twarz. Odgarniał je, wstając z krzesła, by podejrzeć, co się działo za oknem. W końcu zrywał się z
miejsca, odkładał pióro i mówił, iż powinniśmy zaczerpnąć świeżego powietrza. „No dalej, Dodo,
weź szal. Chodźmy się zabawić!” Znajdował go, zanim zdążyłam sobie przypomnieć, gdzie go
podziałam. Opatulał mnie i wypychał przodem na wąską klatkę schodową. Nie miałam szans
zaprotestować, że wystygnie nam kolacja. Teraz przy tym samym biurku siedzi Kitty. W wąski otwór na nogi niezdarnie wepchnęła fałdy
ciemnej sukni. Przypomina go swoją postawą: lekko przechyla głowę na jedną stronę, a pióro trzyma
na tyle wysoko, by nie pobrudzić tuszem palców. Ale w dłoniach Kitty pióro spoczywa nieruchomo. - Augustus pewnie jeszcze nie wrócił do domu. Chyba zamierzał zjeść kolację w klubie. Biedne dziecko. Ma przed oczami puste pokoje, wygaszone kominki i nieuważną służbę. Nie mogę
się powstrzymać - muszę wyrazić swoje zdanie. - Moja droga Kitty, jakież to ważne sprawy oderwały go od twego boku? I to właśnie dzisiaj?
Powinien być przy tobie. To jego obowiązek. Żałuję, że użyłam słowa „obowiązek”. I słusznie, bo Kitty natychmiast przypuszcza atak. - Mamo, w jego naturze nie leży bycie „obowiązkowym”. Nie wyszłam za niego z „obowiązku”.
Kierujemy się z Augustusem własnymi upodobaniami i, dzięki Bogu, nie wywieramy na siebie presji.
- Rzuca mi gniewne spojrzenie. - Miałam już dość tego chodzenia na jego pasku. - Odkłada pióro,
zgniata w ręce papier listowy i wrzuca go do ognia. - Nie muszę do niego pisać. Zrobi, co zechce. - To oczywiste. Nie robi jednak nic, by zadowolić ciebie. - Doszły do ciebie takie słuchy? Przecież nikt cię nie odwiedza w tym przeklętym mieszkaniu!
Uciekłaś przed światem na dziesięć lat, a mimo to ośmielasz się ferować wyroki? - Czerwona na
twarzy, gwałtownie wstaje, niemalże przewracając biurko.
- Staram się nie ferować wyroków. Ale widzę, że jesteś samotna, Kitty, a to łamie mi serce. Zawsze
pokładałam w tobie wielkie nadzieje. On również. - Och, nie. On nie wiązał ze mną żadnych nadziei. Co najwyżej chciał, bym została u niego w
niewoli. Dlatego nie chciał, żebym wychodziła za mąż. - Mylisz się, Kitty. Byłaś młoda i uparta. Chciał cię tylko chronić przed poszukiwaczami przygód. - Cóż, z pewnością jest w tej kwestii doinformowany. Kim był, kiedy się poznaliście? Nikim! Nie
miał pieniędzy, widoków na przyszłość ani rodziny, której nie musiałby się wstydzić. Kto jak nie on
mógł nosić miano poszukiwacza przygód? Przecież wychodząc za niego, sama zlekceważyłaś zdanie
swojego ojca. Zupełnie jak ja! To oczywiście prawda. Nie mam prawa potępiać jej decyzji, skoro postąpiłam tak samo. Gdy tylko
zobaczyłam Alfreda tamtego pamiętnego wieczoru, zdecydowałam, że muszę go zdobyć. Nigdy
wcześniej nie byłam tak zdeterminowana. Przed naszym wypadem do Stepney robiłam wszystko, by
się stać ponętniejszą. Nie bywałam zbyt często w towarzystwie, lecz każdy młody dżentelmen,
którego miałam okazję poznać, komplementował moje oczy i cerę. Zauważyłam też, że po wstępnej
wymianie uprzejmości zwykle wędrował wzrokiem w okolicę mojego biustu, który najwyraźniej
stanowił przedmiot ogromnej fascynacji. Sięgnęłam więc po igłę z nitką i obniżyłam dekolt w swojej
najlepszej błękitnej sukni, a gdy nadszedł wieczór przedstawienia, nakazałam Nancy, by ścisnęła
mnie gorsetem najciaśniej, jak tylko się dało. Kiedy skończyła, ledwie mogłam oddychać, lecz widok
w lustrze w pełni mnie zadowalał. Na koniec Nancy zaczesała mi włosy do góry i wpięła w nie
strusie pióro, a ja włożyłam naszyjnik z pereł, by zrównoważyć końcowy efekt. Przyznaję, iż byłam zbyt elegancka na Stepney. Po przedstawieniu poszliśmy za kulisy, a tam
wszyscy wpatrywali się w moją strojną toaletę. Alfred był nadal w kostiumie, choć ściągnął już
perukę i odkleił sztuczną brodę. - Ach, panna Millar! - powiedział, kiedy wślizgnęliśmy się niskimi drzwiami do małego pokoju,
w którym wszędzie stały zapalone świece. - Proszę uważać, by pani wytworna suknia nie zajęła się
ogniem. Musiałbym ją wtedy zalać wodą i turlać się z panią po podłodze, aż zdusiłbym cały ten żar! Alice i Sissy zachichotały, lecz moi rodzice byli wyraźnie zaskoczeni. On jednak nie zauważył
tego i kontynuował w swoim ekstrawaganckim stylu: - Cóż, mój drogi panie i dobroczyńco, co pan sądzi? Obawiam się, iż przedstawienie było
zrobione trochę zbyt na łapu-capu, by zadowolić tak wyrobionych widzów. - Ależ nie, było znakomite. Znakomite. Bardzo zabawne i tak dalej. - Mój ojciec odzyskał
panowanie nad sobą. Uśmiechał się do wszystkich, jakby sztuka, garderoba, świece i sam pan Gibson
byli jego dziełem. - Zaśmiewaliśmy się bardzo. - Alice stała się nagle nieśmiała w jego obecności i częściowo
ukryła się za suknią mamy. - Ja się przestraszyłam, kiedy młodzieniec zmienił się w Morderczego Kapitana.
Sissy jak zwykle była odważniejsza - skuszona widokiem pojemniczków z farbami i pudrami,
podeszła do prowizorycznego stołu, przy którym siedział, i zaczęła ich dotykać palcami. Nagle
Alfred chwycił ją za rękę, a gniew wykrzywił mu twarz: - Nie ruszaj tych ślicznych farbek, moje dziecko, albo żywcem zjem twoje serce i płuca! - Sissy
odskoczyła w tył. On zaśmiał się i odzyskał swój zwyczajny, wesoły wyraz twarzy. - To jak?
Podobało ci się? Sissy zaczerwieniła się jak burak i łzy stanęły jej w oczach. Wzięłam ją za rękę i powiedziałam
stanowczym tonem: - Panie Gibson, przestraszył ją pan. Ona nie rozumie, że odegrał pan rolę. Przecież to jeszcze
dziecko. Przyjrzał mi się uważnie. Nagle zaczęłam się wstydzić błękitnej sukni, pereł i głębokiego dekoltu -
pewnie na wylot przejrzał moje zamiary. Skłonił głowę. - Rzeczywiście, ma pani rację - powiedział, po czym zwrócił się do Sissy. - Panno Cecilio, proszę
o wybaczenie. Czy w ramach rekompensaty zechciałaby pani spojrzeć, co tutaj mam? - Podniósł dłoń
do ucha i nagle pojawiła się w niej czekoladka zawinięta w ozdobny papier. Oczy Sissy zabłysły
pożądaniem. Nie chciała nic od niego wziąć, więc położył podarunek na stole. - A cóż tu znowu
mamy? - W drugim uchu pojawiła się kolejna czekoladka. Położył ją tuż przy pierwszej. - Należą do
was, młode damy, ale musicie się po nie pofatygować. Gdy coś nam się podoba, powinniśmy zadać
sobie fatygę, czyż nie, panno Millar? - Znów to przeszywające spojrzenie. Czułam, że twarz płonie mi bardziej niż wszystkie świece. On jednak zdążył już się ode mnie odwrócić. Wdał się z papą w rozmowę na temat rachunków,
kosztów i innych interesów. Alice i Sissy pochwyciły czekoladki z taką prędkością, jakby chodziło o
skarb strzeżony przez śpiącego smoka, po czym schowały się za moją wirującą spódnicą. Wachlująca
się afiszem teatralnym niania stwierdziła, iż w pomieszczeniu z takim niskim sufitem jest dla niej za
gorąco i za duszno i że poczeka na nas w powozie. - Dobrej nocy, panie Gibson - powiedziała. - Pana przedstawienie było bardzo nowatorskie.
Doprawdy, bardzo nowatorskie. Ale dzieci są zbyt pobudzone. Nie przywykły do takich rozrywek.
Obawiam się, że jeśli nie zabiorę ich teraz, już nigdy nie zasną. Wyprowadziła moje siostry z garderoby. Nie poszłam za nimi. Obawiałam się, że jeśli to zrobię,
moja znajomość z panem Gibsonem może się zakończyć już tutaj, w tym ciasnym pokoju ze
skwierczącymi świecami i popękanym lustrem, w którym unosił się dziwny zapach smarowideł. Nie
mogłam polegać na papie w kwestii utrzymania naszych kontaktów - sama musiałam się zdobyć na
zuchwałość. Pozwoliłam, by mój szał opadł nieco niżej na ramiona, i przechyliłam głowę na bok. - Czy napisał pan jakąś inną sztukę, panie Gibson? - Jestem w połowie kolejnej, panno Millar. Zapowiada się dobrze. - Teatralnym gestem nałożył na
twarz garść białego mazidła, omijając czarne oczy. Potem wytarł twarz szmatką, usuwając czarne
kreski, które tak przekonująco go postarzały.
- Czy będzie to kolejna komedia? - Tragikomedia, panno Millar. Lubię retoryczne popisy na wielką skalę. - Otworzył szeroko oczy i
wybuchnął swoim donośnym, radosnym śmiechem. - Czy będziemy mogli przyjść również na to przedstawienie? - Jak najbardziej. To znaczy, o ile
sztuka kiedykolwiek zostanie wystawiona. W tej mierze liczę na pomoc pani niezrównanego ojca a
mojego wspaniałego dobroczyńcy. - Czy pomożesz panu Gibsonowi wystawić sztukę, papo? Mój ojciec zaczął zacierać ręce:
- Cóż, doprawdy. Zobaczymy, zobaczymy. Wszystko w swoim czasie! - Och, papo, musisz to zrobić! - Chwyciłam go za dłoń i posłałam mu swoje najbardziej błagalne
spojrzenie. Papa się zaśmiał. - Ma pan w mojej córce najlepszego adwokata, panie Gibson. Nie potrafię niczego jej odmówić. - W rzeczy samej, któż by mógł? Anioł w błękicie współgrającym z kolorem oczu. Panno Millar,
jestem zdany na pani łaskę. Przyklęknął na jedno kolano. W rzeczywistości to ja byłam uzależniona od niego. I niestety, raczej nie mówił poważnie. Mimo
to postanowiłam skorzystać z mojej przewagi. - Czy zatem przyjdzie pan do nas znów na kolację? Może równo za tydzień? Wyczułam niezadowolenie papy z mojej bezpośredniości, ale nie zważałam na to. Alfred
roześmiał się. - Z wielką przyjemnością, choć musi mi pani obiecać, że nie zamęczy biednego sekretarza swoim
dzikim tańcem... - Moim tańcem, panie Gibson? - A jakże, nie pamięta pani? Szkocki reel, polka i hornpipe? Nie dała mi pani odpocząć ani na
chwilę! - O ile pamiętam, to te dzikie swawole były pańskim pomysłem. - Ależ skąd! To pani była la belle dame sans mercil Prawda, panie Millar? Papa zmarszczył brwi. - Była jak zwykle moją kochaną Dodo. Najmilszą, najsłodszą dziewczyną na świecie, z której nie
należy stroić sobie żartów. Chodź, Dodo, musimy już jechać. - Wziął mnie pod ramię. - Życzymy
dobrej nocy, panie Gibson. - No i? - dopytuje się Kitty. - Nie udzieliłaś mi odpowiedzi. Czy papa był poszukiwaczem
przygód? - Nie. Był jedynie biedny. A mój ojciec próbował mnie chronić, bo wiedział, że do tej pory
we wszystkim mi pobłażał. Ledwo umiałam panować nad drobnymi wydatkami, a co dopiero nad
budżetem całej rodziny. Podejrzewam, że wszyscy ojcowie odsądzają, ukochanych swych córek od
czci i wiary. Włączając w to twojego ojca. - Zwracam się w jej stronę z uśmiechem. - Och, mamo, na pewno masz rację. Wierz mi, Augustus ma wiele dobrych cech. Podchodzi i całuje mnie w policzek. Kanciarz zaś budzi się i otrzepuje. Zestawiam go na dywan i
nagle jego miejsce zajmuje Kitty. Siada mi na kolanach wraz ze swoim ciężkim kompletem halek i
obejmując mnie ramionami za szyję, przytula swój policzek do mojego. Od tak dawna chciałam być
blisko niej, że nie śmiem się poruszyć. Siedzimy w ciszy, obserwując zapalające się i gasnące węgle,
aż na zewnątrz robi się zupełnie ciemno. Wilson, która przyszła zapalić lampy, jest wyraźnie
zaskoczona, gdy zastaje nas w tej pozie. - Pani wybaczy. Nie sądziłam, że pani Norris nadal tu jest. Proszę o wybaczenie, panienko. Wilson wygląda na nieco podenerwowaną widokiem dwóch dorosłych kobiet przytulających się na
krześle. - Nic się nie stało. - Kitty wstaje i wygładza fałdy sukni. - Postanowiłam dziś tu przenocować. - Tak, panienko... proszę pani. Czy zechce pani zjeść kolację? - A jakimi rozkosznymi kulinariami
chcesz mnie skusić? - Nie wiem, co z „kurynaliami”, ale jest baranina na zimno z ziemniakami. I zrobiłam zupę. Kitty krzywi się. - Myślę, że to wystarczy. Masz może jakieś wino, mamo? To pewnie wpływ Augustusa. Zazwyczaj
nie mam w domu wina z wyjątkiem tego wzmacnianego, które po urodzeniu Ady zapisał mi doktor
Phelps. - Niestety nie. Musisz się zadowolić wodą. - W kuchni jest dzban porteru, jeśli miałaby panienka ochotę. Wilson zapala lampy i nareszcie
widać, że ten długi dzień zbliża się ku końcowi. - Dobrze, napiję się trochę - mówi Kitty, po czym nagle cos' sobie przypomina. - W domu podali
nam gorący poncz na rozgrzanie. Ale nie umywał się do tego, który robił nam papa. - Rozgląda się,
jakby coś odwróciło jej uwagę. - Szkoda, że nie możemy go teraz zrobić. Cieszę się na samą myśl o tym. - A może jednak? To nic trudnego. Potrzebujemy pomarańczy, cytryny, brandy... - Przecież nie masz brandy, mamo.
- Racja. - Ani pomarańczy - dodaje Wilson wychodząc z pokoju. - Bym kupiła jakieś, co bym wiedziała, że
się szykuje wyjątkowy poczęstunek. - Ostentacyjnie trzaska drzwiami. Kitty śmieje się, przewraca oczami, po czym zaczyna naśladować głos i sposób mówienia Wilson: - Co bym wiedziała, że się szykuje wyjątkowy poczęstunek, tobym poszła i legła jak długa w
grobie. Przykładam palec do ust. Wilson to dobre stworzenie i nie chciałabym jej obrazić, ale Kitty jest tak
bystrą obserwatorką, że nie mogę powstrzymać śmiechu. - Wiesz, że mogłabyś tworzyć własnych bohaterów? Po nim odziedziczyłaś ten talent. - Naprawdę tak myślisz? On nigdy tak nie uważał. Nigdy mnie do tego nie zachęcał. - Ależ skąd. Zawsze był dumny z tego, co napisałaś. Przynosił mi nawet fragmenty do pokazania.
Mówił: „Ta mała jest zdumiewająca! Istny dziecięcy fenomen!”. - Dziecinne historyjki i wierszyki! Śmieszne teatrzyki. Gdy podrosłam, nie chwalił już niczego. - A czy napisałaś cokolwiek, kiedy byłaś starsza? - Nie. - Oblewa się rumieńcem. Była zbyt zajęta buntowaniem się, by spędzać czas z piórem w ręku. - Ale zabrania! mi robienia rzeczy, które chciałam robić. Mogłam zostać aktorką, lecz stwierdził,
że teatr nie jest odpowiednim miejscem dla damy. A sam przez cały czas... - Zjedzmy kolację - przerwałam jej, próbując wstać z krzesła -
i połóżmy się wcześniej spać. Obie jesteśmy wykończone. Po przygotowaniu dobrej kolacji Kitty wypija do dna przyniesioną przez Wilson szklankę porteru.
Potem prosi mnie, bym dla niej zagrała, co też czynię, choć to ona jest lepszą pianistką. Tyle lekcji, a
dodatkowo nieskończona ilość wprawek! Stoi za mną, trzymając dłonie na moich ramionach. Śpiewa
nasze ulubione piosenki, które wykonywaliśmy chórem w czasie dawno minionych świąt Bożego
Narodzenia, spędzanych jeszcze razem. Kiedy udajemy się na spoczynek, jest tak wyczerpana, że
ledwo ma siłę się rozebrać. Pomagam jej zdjąć ubranie, jak wtedy gdy była dzieckiem - choć w
tamtych czasach było to o wiele prostsze. Teraz ma na sobie tyle warstw i dodatków, tyle
pozszywanych elementów i wiązań! - Nie sądzisz, że nieco przesadziłaś z tą całą wytwornością? Pod twoją spódnicą jest tyle halek, że
można by ją postawić. Spódnica rzeczywiście stoi - jakby podtrzymywała ją jakaś trzecia czujna osoba znajdująca się
przy osłonie kominka. Kładę welon i czepek na otomanie, po czym próbuję położyć spódnicę, by
wyschła, zanim Wilson weźmie ją jutro do czyszczenia szczotką. Brzeg sukni jest ubłocony do
wysokości piętnastu centymetrów. Widocznie powozy pogrzebowe rozjechały ziemię. Dotykam
matowej i nijakiej krepy. Jest brzydka i uczyniła Kitty brzydką, choć on z pewnością by tego nie
chciał. „Czerń łamie ducha - mówił. - Zamienia kobietę w chodzące mauzoleum”. Kitty nie odpowiada na moją uwagę, bo zasypia na stojąco. Mocując się z haczykami przy jej
gorsecie, dotykam jej kręgosłupa i dociera do mnie, jak bardzo jest szczupła. Nawet jako młoda
dziewczyna nigdy nie byłam szczupła. Tuż po naszym ślubie nazwał mnie „piersiastą pięknością”.
Mówił, że moje ciało jest najgładsze na świecie. Teraz jednak mam go o wiele za dużo. W
przeciwieństwie do Kitty, która wygląda na wpół zagłodzoną. Prawie nieprzytomna, opada na łóżko. Rozbieram się powoli, ale bez niczyjej pomocy. Nie
sznuruję tasiemek, więc idzie mi dość sprawnie. Nie mogę się doczekać chwili, gdy położę się w
pościeli. Tęskniłam za obecnością drugiego człowieka. Pierwszy raz od dziesięciu lat w moim łóżku
będzie spał ktoś inny niż Kanciarz. Odkrywam w sobie długo tłumioną potrzebę, która teraz staje się
niemal nieodparta, gdy Kitty odwraca się i wtula w moje piersi, mówiąc: - Mamo, jesteś taka ogromna. Zagubię się w tobie. Potem natychmiast zasypia, ale nawet we śnie jest napięta i wybuchowa. Od czasu do czasu porusza
się i pojękuje. Zupełnie jak jej ojciec, który również powiedział, że chciałby się we mnie zagubić.
Gaynor Arnold Dziewczyna w błękitnej sukience T łumaczenie: Julia Gryszczuk-Wicijowska
Dla mojej matki, która snuła wspaniałe opowieści
Rozdział 1 Dziś jest pogrzeb mojego męża. W ostatniej drodze towarzyszy mu połowa Londynu, a ja siedzę sama w pokoju na piętrze. Przypuszczam, że powinnam szaleć ze złości, ale to Kitty przemierzała pokój nerwowym krokiem i gniewała się za mnie. „Nie mogą ci zabronić - powtarzała co chwila. - Nie odważą się odprawić wdowy po nim". Miała oczywiście rację. Gdybym się tam pojawiła, musieliby uznać moje prawa i zaciskając zęby, robić dobrą minę do złej gry. Nie mogłam się jednak zmusić do paradowania przed nimi, siedząc w czarnej sukni w czarnym powozie, do wsłuchiwania się w stłumiony stukot kopyt i spazmatyczny szloch tłumów. Ale przede wszystkim nie zniosłabym widoku Alfreda, który zgodnie z tą okropną tradycją miał zostać zamknięty w jakiejś skrzyni. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie zobaczę, jak stroi miny, śmieje się serdecznie z czyjegoś dowcipu albo droczy w typowy dla siebie sposób. Starałam się spędzić ten dzień radośnie. Zasiadłam przy pianinie ubrana w swoją najbardziej jaskrawą suknię i grałam The Sailors Hornpipe dopóty, dopóki nie rozbolały mnie palce. Potem płakałam - długo i głośno. Kitty nie powinna oglądać moich łez. Jestem pewna, że niebawem przyjdzie z wizytą, więc muszę znaleźć w sobie dość siły, by ją przyjąć. W końcu słychać dźwięk dzwonka. Parę sekund później do pokoju wkracza Kitty, ciągnąc za sobą ogromny czarny welon i parę metrów ciężkiego trenu. Cała skrzy się od dżetów. - Och, powinnaś była pójść, mamo! - woła i objąwszy mnie mocno, prawie strąca Kanciarza z moich kolan. - Doprawdy to niewłaściwe, że cię tam nie było! Przytulam jej ciało ukryte pod sutymi fałdami krepy i bombazyny. Próbuję ją uspokoić, choć sama denerwuję się, widząc, jak bardzo jest spięta i przepełniona żalem - jak bardzo pragnie złożyć mi relację z pogrzebu. Serce wali mi jak oszalałe. Boję się tego, co chce mi przekazać, lecz znam Kitty na tyle, aby wiedzieć, że nic jej nie powstrzyma. Jej mocny uścisk i welon przyciśnięty do moich ust tamują mi oddech. - Kitty, proszę cię. - Próbuję zaczerpnąć powietrza. - Wstań, bo udusisz nas obie! Usiądź i opowiedz mi o wszystkim. Wstaje i zaczyna się szarpać z rękawiczkami. - Mam siedzieć? Siedzieć? Nie jestem w stanie siedzieć po tym wszystkim, co dziś przeszłam. Och, jestem skłonna uwierzyć, że chciał nam zrobić na złość! - Kto taki? Twój ojciec? O co go obwiniasz tym razem?
Prawdę mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby udało mu się narobić zamieszania. Alfred nienawidził pogrzebów i z przyjemnością zepsułby swój własny. Nawet jemu jednak nie udałoby się zaaranżować tego zza grobu. - O to wszystko! Och, mamo! - Kitty rzuca na stół pomięte rękawiczki. - Nie wystarczyło im, że dzieliliśmy się z nimi przez te wszystkie lata. Ależ nie! Nawet dzisiaj musieli grać pierwsze skrzypce. Zupełnie jakby to oni zostali porzuceni przez ojca albo męża. - Unosi welon i pokazuje mi swoje zaczerwienione oczy i policzki spuchnięte od płaczu. - Och, nie zniosę tego! A więc to przeciwko jego publice, jego czytelnikom, pomstuje tak zaciekle. Zresztą nie po raz pierwszy. - Och, Kitty. Wiem, że jest ci ciężko, ale mają prawo wyrazić swój żal. - Mają prawo? Powiedz, naprawdę mają? - wyciąga jedwabną chusteczkę wykończoną czarną koronką. Przez głowę przemyka mi myśl, że ta ostentacja musiała nadwyrężyć jej domowy budżet. Przeciera oczy tak mocno, jakby chciała je wydłubać. - To ja miałam prawo oczekiwać, że po tym jak każdego dnia dawał sobie dla nich krwi utoczyć, pozwolą mu zaznać choć trochę spokoju i odejść z godnością. - A nie pozwolili? - krew ścina mi się w żyłach, a umysł wypełnia się groteskowymi obrazami. - Na litość boską, dziecko, co takiego zrobili? - Zachowywali się jak obłąkani, mamo. - Skrajnie wzburzona, okrąża stolik z gablotką, niemal go przewracając. - Zupełnie niewłaściwie. Nie rozumiem. Nawet najbardziej cyniczni z jego krytyków nie odmówiliby mu przyzwoitego pogrzebu. - Obłąkani? Naprawdę nie okazali mu szacunku? Kitty na chwilę milknie, po czym z ociąganiem wzrusza ramionami. - Cóż, przypuszczam, że okazali - z początku. Pomyślałam nawet, że są wyjątkowo cierpliwi. Od paru godzin padał deszcz, a mężczyźni, kobiety i dzieci stali jak wrośnięci w ziemię. Spokojnie i w ciszy. Słychać było tylko skrzypienie kół powozu, szuranie butami po bruku, szmer uchylanych kapeluszy i tłumione westchnienia. Ale gdy tylko minęliśmy park, podbiegł do nas jakiś zrozpaczony biedak i zaczął ciągnąć za uzdy koni, krzycząc: „Nie! Nie! Nie zostawiaj nas!”. A potem tłum rozlał się dookoła niczym wzburzone fale z zerwanej tamy. To było straszne, mamo! Konie stanęły dęba, w powietrzu latały pióra. Myślałam, że nas przewrócą i zadepczą na śmierć. Zadepcze nas jego publika na jego własnym pogrzebie - jakże adekwatne! Rozgląda się po pokoju, jakby chciała sprawdzić, czy meble odważą się jej sprzeciwić. Czyli o to jej chodzi. Tylko o to, że czytelnicy żegnali się z nadmierną wylewnością. Ale przecież nie miała jak do tego przywyknąć. Nie musiała przed laty ratować się ucieczką przed atakiem dzikich tłumów w Ameryce. Trzymałam się wtedy kurczowo jego ramienia, a on torował nam przejście, uśmiechając się do nich, jakby zupełnie nie przeszkadzało mu bycie szarpanym przez nieznajomych,
którzy uważali, że należy do nich ciałem i duszą. - Bardzo ci współczuję, Kitty. To musiało być okropne! Lecz mimo to przekonujesz mnie z całą żarliwością, że powinnam ci była towarzyszyć. Niezbyt to uprzejme z twojej strony, nie sądzisz? Wygląda na nieco skruszoną. - Miałaś do tego prawo, mamo - mówi, głośno pociągając nosem. - Powinnaś była nalegać. Dla zasady. Żeby nie pozwolić Sissy i innym znów wygrać. - Och, nigdy nie zależało mi na wygranej - odpowiadam, uświadamiając sobie jednocześnie, że nieco mijam się z prawdą. Byłam kiedyś gotowa walczyć aż do zwycięstwa, zwłaszcza z moją dumną i śliczną siostrą. Ale już na to za późno i wściekłość Kitty nic nie zmieni. Jeśli zostając w domu, zaoszczędziłam sobie takich atrakcji jak wywrócenie powozu i zadeptanie, mogę tylko być wdzięczna losowi. Patrzę na jej wytworną suknię, efektowny tren, niezliczone paciorki i długi, lekki welon. Dramatyczny efekt psuje nieco ubłocony brzeg sukni. - Zdaje się, Kitty, że wyszłaś z tego bez szwanku. Poruszenie tłumu nie było chyba aż tak wielkie? - Uważasz, że przesadzam?! - wykrzykuje, opadając na krzesło stojące przy kominku. - Cóż, możesz spytać Michaela. Był w powozie razem ze mną i Alfiem. Gdyby nie przytrzymał klamki, wyrzuciliby nas na drogę! Musiałam się chwycić zasłon, żeby nie rozbić sobie głowy o szybę i nie spaść na podłogę! Przed nami spiętrzył się gigantyczny tłum. Nie zdziwiłabym się, gdyby postanowił przejąć trumnę! - Kitty wyciera nos, patrząc na mnie wyzywająco. - Wtedy naprawdę należałby do tej swojej przeklętej publiki! Smucą mnie jej straszne przeżycia, lecz mam też ochotę się roześmiać. Oczami duszy widzę, jak Alfred odchyla do tyłu głowę i zanosi się gromkim śmiechem. Biedna Kitty dostrzega jednak w całej sytuacji wyłącznie brak szacunku. - Na pewno nie zamierzali cię nastraszyć, Kitty. Chcieli po prostu wyrazić swój żal. - Żal? Cóż, jak na żal był dość specyficzny! Jakby - och, sama nie wiem - jakby byli dzikusami, a on ich bogiem! Na Piccadilly dosłownie zasypali powóz kwiatami, a na rogu Pall Mail skandowali jego imię, przyciskając do piersi jego książki niczym święte ikony. Damy mdlały i dziesiątkami wynoszono je z tłumu. Panowie gubili kapelusze i rękawiczki, a nawet buty. - Kręci głową z niedowierzaniem. Uśmiecham się pod nosem. Mali ulicznicy i kieszonkowcy musieli mieć używanie. - Mieli nie lada tupet, żeby szlochać i lamentować niczym wdowy, mimo że jedyna wdowa po nim nie była obecna! Pochylając się nad kominkiem, zaczyna przewracać żarzące się węgle długim pogrzebaczem, zupełnie jakby chciała je zasztyletować. Okrutnie się złości, lecz mówienie o tych dramatycznych wydarzeniach najwyraźniej sprawia jej przyjemność. Inaczej nie obnosiłaby swojego smutku w tak wyszukanym stroju, nie przywdziałaby tak wymyślnej żałoby. Przecież doskonale wiedziała, że tego
nie znosił. - Nie przeszkadza mi to - mówię, zabierając jej pogrzebacz. - Ta uroczystość była dla nich dużo ważniejsza niż dla mnie. Zobaczyłaś na własne oczy, jak bardzo go kochali. Kitty niespodziewanie napada na mnie: - Tylko dlatego, że nie wiedzieli, jaki był naprawdę. Ileż to razy chciałam opuścić szybkę w oknie powozu i wykrzyczeć im, iż był człowiekiem okrutnym, prawdziwie okrutnym. Jak bezdusznie potraktował swoją żonę i dzieci! A ty mimo to siedzisz tu taka spokojna i potulna! Dlaczego się nie złościsz na to, jak cię wykorzystał? Nie chce ci się wyć z rozpaczy na tę jaskrawą niesprawiedliwość? - Wygląda, jakby sama miała zamiar unieść głowę i zawyć, ale zamiast tego wstaje i zaczyna wydeptywać ścieżkę między kominkiem a drzwiami. Krążąc tam i z powrotem, omiata trenem nogi krzeseł i skraj sofy. Wiedziałam, że wydrwi mój spokój ducha - zawsze to robiła. Bogiem a prawdą, złościłam się, byłam zazdrosna i użalałam się nad sobą, lecz takie uczucia prowadzą donikąd. To nie wina Alfreda, iż sprawy potoczyły się w ten sposób. - Nie powiem o nim złego słowa i ufam, że ty również. Zwłaszcza dzisiaj. - Cóż - odpowiada cierpko. - Nie mogę ci tego obiecać. Niesamowicie mi ulżyło, gdy wreszcie odzyskałam wolność. Nie wiem, czy zdołam się powstrzymać. - Co masz na myśli, mówiąc o wolności? - Nie udawaj, że nie rozumiesz, o czym mówię! Naprawdę nie odczuwasz ulgi? Nie będziemy już musiały się liczyć z jego zdaniem w każdej przeklętej sprawie! Czy ta świadomość nie napełnia cię wspaniałym poczuciem wolności? - Rozpościera ramiona w teatralnym geście, który wprawia w drżenie paciorki na jej stanie. - Gdy pomyślę o tym wszystkim, co musiałam znosić, to prawie się cieszę, że już go nie ma. Nie zniosę takich słów z jej ust, choć wiem, że w głębi duszy czuje co innego. - Nonsens! - odpowiadam. - Gdybyś się cieszyła z jego odejścia, nie płakałabyś w ten sposób, a tym bardziej nie byłabyś tak wściekła. Twój ojciec był wspaniałym człowiekiem - jednym z najwspanialszych ludzi, jakich nosiła ziemia - i dobrze o tym wiesz. - Och, tak, wiem. Wszyscy o tym wiemy. Nie mogliśmy uciec od Jednego Jedynego, Wielce Poważanego i Wielkiego Oryginała. Choć przemawia szyderczo, na dźwięk tych słynnych przydomków łzy napływają mi do oczu i po raz kolejny przypominam sobie jego roześmianą twarz. Nie mogę jednak dać się ponieść emocjom. Biedne dziecko, przeżyła okropne chwile. Zmarzła i uwalała się błotem - muszę się nią zająć. Podsuwam jej tacę z imbrykiem. - Napij się herbaty, kochanie. Trochę się rozgrzejesz. I poczęstuj się ciastem. Wilson poszła po nie dzisiaj rano, jest świeżutkie.
Waha się - łatwo skusić ją jedzeniem. Ściąga czepek i welon, wyciera nos w jedwabną chusteczkę i nalewa sobie herbaty. Następnie sadowi się wygodnie na swoim ulubionym podnóżku ustawionym przy moim krześle. Wygrzewa się przez chwilę przy ogniu, po czym ciągnie naszą rozmowę, choć tym razem z większym opanowaniem. - Wyobraź sobie, że wszystkie sklepy zamknięto przed czasem. W wielu miejscach wisiały czarne zasłony, a na trasie konduktu żałobnego spuszczono żaluzje. Każdy mijany przeze mnie mężczyzna miał na ramieniu czarną opaskę - mówi i sięga po kawałek ciasta. - Sama widzisz, Kitty, że był wielkim człowiekiem. Powinnaś być z niego dumna. Nie odpowiada, lecz wiem, że jest z niego dumna. W końcu była jego ulubienicą. W ciszy dojada ciasto. - Powiedz, mamo, co teraz zamierzasz zrobić. - Zrobić? Co przez to rozumiesz? Jestem przerażona na samą myśl o tym. Zawsze nienawidziłam zmian, a ubiegły tydzień przyniósł mi ich aż nadto. Nie sądzę, by spodobały mi się kolejne. - Cóż, ufam, że przestaniesz się zamykać w tym obskurnym mieszkaniu. To nie wypada wdowie po tak wielkim człowieku. - A co twoim zdaniem miałabym zrobić? Przenieść się do ciebie i Augustusa? Przerywa jedzenie i oblewa się rumieńcem. - Cóż, oczywiście, mogłabyś tak zrobić. Jesteś u nas zawsze mile widziana, ale nie o to mi chodziło... Nie powinnam była tego mówić, to nie w porządku wobec niej. Myśli, że nie wiem, jak Augustus ją traktuje. Nie ma go w domu przez cały dzień, a czasem i przez całą noc. Z pewnością nie chciałaby, żebym na własne oczy widziała, jak ją zaniedbuje. - Chodziło mi o to, że jesteś teraz bardziej niezależna. Nie musisz się martwić, czy Jego Wspaniałość pochwala twoje zachowanie. To wszystko - wymachuje rękami niczym indyjska bogini - wybrał sam i sam uznał to za stosowne. Każde przeklęte krzesło, każdy talerz, każdą poduszkę, filiżankę i paterę! Możesz teraz zrobić, co zechcesz. Mogłabyś wynająć domek na wsi. Albo wrócić do Chiswick. Tamtejsze powietrze dobrze by ci zrobiło, a ja nadal mogłabym cię odwiedzać. - Dziękuję, Kitty, lecz tutejsze powietrze służy mi równie dobrze. - Spoglądam na zasłony z czerwonego pluszu, staroświeckie wygodne krzesła, turecki dywan i pianino z drzewa orzechowego. Po raz setny pragnę podziękować mu za to, iż potrafił instynktownie zadbać o wygodę innych. To pragnienie jednak słabnie na widok nut rozłożonych na pianinie. Patrząc na The Sailors' Hornpipe, znów czuję w talii uścisk jego mocnego ramienia, jak wtedy gdy tańczyliśmy z oszałamiającą prędkością w bawialni rodziców. - Sądzę, że zostanę tu na zawsze. Podoba mi się tu i zdążyłam się przyzwyczaić. W przeciwieństwie do ciebie jestem szczęśliwa, że to on wybrał tu „każdą poduszkę, filiżankę i paterę”.
- Oddał ci wszystkie starocie, których już nie potrzebował - odpiera moje argumenty. - Dlaczego choć raz nie spojrzysz prawdzie w oczy? - Prawdzie? - spoglądam na Kitty i wzdycham. - Sugerujesz, jak rozumiem, że powinnam przyjąć twój punkt widzenia? - Niezupełnie. - Potrząsa głową, a dżetowe drobiny w jej kolczykach wykonują taniec śmierci. - Ale już nie musisz być lojalna względem niego, więc chyba możesz przyznać mi rację w paru sprawach. - W jakich sprawach, kochanie? - Tyle razy dyskutowałyśmy na ten temat. - Och, mamo! Przecież całe życie nie robił nic innego, jak tylko sprawiał ci ból. Poza, oczywiście, płodzeniem dzieci - dodaje z sarkazmem w głosie. Nie mogę się z nią zgodzić. - Nie mogę winić twojego ojca za swoje życiowe cierpienia, choć prawdą jest, że było ich wiele. Wszystko, co od niego dostałam, jest mi drogie. Jeśli mam szukać winnych - cóż, niech to będą okoliczności. Kitty chce mnie spiorunować wzrokiem. - Okoliczności? Och, oczywiście - komentuje i zabiera się do składania chusteczki. Gniewne ruchy podkreślają piękno jej zwinnych palców. - Jeden Jedyny nie może się mylić. Wielce Poważanego nie imają się żadne wyrzuty. Chce mnie zdenerwować, lecz znam ją nie od dziś i nie dam się sprowokować. - Możesz udawać, że myślisz o nim źle, Kitty, ale zawsze traktował mnie z należytym szacunkiem. Mam wygodne mieszkanie w ładnej dzielnicy i panią Wilson, która o mnie dba - i Kanciarza, który dotrzymuje mi towarzystwa. - Kanciarz szczeknięciem zdaje się potwierdzać moje słowa. Tak jak ja jest stary i gruby, lecz bardzo do mnie przywiązany. Ze śmiechem łaskoczę go po nosie. Kitty nie daje się przekonać. - Dał ci obskurne mieszkanie w obskurnej dzielnicy z jedną służącą, i bez powozu - i psa o paskudnym usposobieniu. Doprawdy doskonały układ! Niepomna wagi swojego trenu, gwałtownie wstaje z podnóżka i zachwiawszy się lekko, trąca osłonę paleniska, spychając do niego narzędzia kominkowe. Mam ochotę się uśmiechnąć, lecz muszę się powstrzymać. Kitty nie znosi wyśmiewania się z niej - pod tym względem przypomina kota. - Pani Wilson gotuje i sprząta. Nie potrzebuję niczego więcej. - Ale nigdzie nie wychodzisz. Żyjesz jak mniszka. Albo duch przeszłości błąkający się wśród nocy
po pokoju. Może oczekujesz, że on się tu „pojawi”? Strząsnąwszy pył węglowy ze spódnicy, Kitty staje przy stoliku, by nalać herbaty. - Nie zamykam się przecież w klasztorze. Widuję ciebie. Widuję O'Rourke'a. - Michaela? Och, ale on jest taki chudy, stary i nudny! Wyglądał dziś jak żywy trup. Można było pomyśleć, że jest trupem, który wyszedł z trumny! - Kitty! Jak możesz! - (Uśmiecham się jednak w duchu - złośliwe komentarze Kitty są zawsze trafne). - Nie wiem, co bym zrobiła przez te dziesięć lat, gdyby nie Michael. - Nie wiesz? Nie mam pojęcia, czym ci się tak przysłużył, skoro w całej tej sprawie postępował tak dwulicowo! - Dwulicowo? - Rozzłościła mnie nieco tą uwagą. - Dlaczego nadal utrzymujesz, że tak było? Wstawiał się za mną u twojego ojca w najbłahszej nawet sprawie: czynszu, rachunków, prania... - Kitty przewraca oczami. - I zawsze był oddany jego książkom. Przynosi mi prosto z drukarni każde nowe wydanie. - Doprawdy? - moja córka patrzy na mnie z przygnębieniem. - Tak, sądzę, iż byłam pierwszą osobą w Londynie, która dostawała jego powieści w swoje ręce. - Spoglądam na ciemnoczerwone grzbiety powieści Alfreda zajmujące regał w końcu pokoju. Niektóre okładki są tak zniszczone, że niedługo zupełnie się rozpadną. - Nadal czytam po jednym rozdziale dziennie, Kitty. Kończę jeden tom i zaczynam kolejny. A gdy skończę wszystkie, zaczynam od początku. Kiedy czytam, wydaje mi się, że słyszę twojego ojca, stojącego tuż przy mnie. Jak wtedy gdy wbiegał do saloniku z piórem w dłoni, krzycząc: „Co o tym sądzisz, Dodo? Bawi cię to?”. - Czy smuci? - Kitty stoi przy osłonie kominka i uderza w nią butem. - To prawda. Był prawdziwym mistrzem wywoływania emocji. Dostrzegłam to już w dniu naszego pierwszego spotkania. Gdy o tym opowiadam, przed oczami mam moją sypialnię i skrzydłowe okna wychodzące na ogród. Czuję delikatny powiew wiatru. W powietrzu unosi się zapach bzu. Powoli zapada zmierzch. W ciszy składam prześcieradła i poszewki. Jestem całkowicie zadowolona ze swojego życia. Każdy dzień jest spokojny, a moja rodzina pełna miłości. Mogę być pewna, że codziennie równo o dziewiętnastej papa przyjdzie do domu i że moje młodsze siostry wybiegną mu na powitanie. Odbiorą mu z dłoni kapelusz i laskę, po czym usadzą na krześle, by słuchał, jak trajkoczą o lekcjach, zabawach i wrażeniach ze spacerów. W tamtych czasach spędzaliśmy razem letnie wieczory, siedząc przed kolacją w ogrodzie. A po posiłku papa czytał nam w bawialni albo śpiewaliśmy przy akompaniamencie pianina, zanim nadeszła pora, by Alice i Sissy poszły spać. Nie miałam więc żadnego powodu przypuszczać, iż spędzę akurat ten majowy wieczór zupełnie inaczej lub na tyle inaczej, by go w ogóle zapamiętać. Przypuszczam, że usłyszałam charakterystyczny zgrzyt bramy, gdy mój ojciec przez nią przechodził. Podejrzewam, że jak zwykle usłyszałam jego kroki na ogrodowej ścieżce. Jeśli dosłyszałam, że ktoś
obok niego stawia szybsze, lżejsze kroki - a nie mogę przysiąc, że tak było - nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Ojciec często przyprowadzał do domu niespodziewanych gości. Musiałam się do nich uśmiechać i zabawiać ich muzyką. Jeśli nawet taka persona czaiła się na dole, nie spieszyło mi się do zawarcia znajomości. Nadal więc składałam pościel i układałam ją w stosy, uważając, by brzegi równo do siebie przylegały, a rogi były ładnie wywinięte. I wtedy coś się stało. Nie jestem w stanie ubrać tego uczucia w słowa, choć próbowałam już wiele razy. Zupełnie, jakby wiatr przyniósł zapach bzu i dźwięk czystego, radosnego śmiechu dokładnie w tym samym momencie. Nie mogłam odróżnić dźwięku od zapachu - każdy z nich wydał mi się urzekający i prawdziwie niebiański. Stałam na środku pokoju z prześcieradłem w dłoniach, a moje zmysły trwały w zawieszeniu. Mimo to przez cały czas słyszałam głos ojca dobiegający z zewnątrz. Wyłapałam słowa „Alfred Gibson” i „kolacja”. Gdy nieznajomy znów się zaśmiał, poczułam, że drżę na całym ciele. To jednak za mało powiedziane: miałam zawroty głowy i byłam bliska omdlenia. Było mi jednocześnie zimno i gorąco. Miałam wtedy straszliwy mętlik w głowie, ale było to uczucie tak rozkoszne jak żadne dotąd. Dałam się ponieść emocjom i podbiegłam do okna. Jeśli musiałabym przepłynąć ocean, by zobaczyć posiadacza tego cudownego śmiechu, zrobiłabym to bez wahania. Ujrzałam jednak tylko kapelusz mojego ojca, który wołał w stronę domu: - Dodo, chciałbym ci kogoś przedstawić. Nawet gdybym chciała, nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Poraził mnie widok młodego mężczyzny stojącego zupełnie nieruchomo w blasku lamp na parterze. Jego ubiór przyciągał wzrok i nie był do końca godny dżentelmena: szkarłatna kamizelka, błękitny surdut i opięte spodnie z bawolej skóry w kolorze płowo-żółtym. Jego długie zmysłowe włosy były zbyt bujne i niesforne jak na mężczyznę. Brązowe oczy zaś rzucały spojrzenia zbyt zuchwałe i przenikliwe jak na kogokolwiek. Błyszczały jak gwiazdy i zdawały się rozświetlać całą jego twarz. Na pewno się nie poruszyłam ani nie wydałam z siebie żadnego dźwięku, ale nagle spojrzał w górę, jakby dokładnie wiedział, gdzie stoję. Uśmiechnął się, po czym skłonił przede mną. W tym celu cofnął się na środek trawnika i pochylił w przesadnym, wręcz teatralnym ukłonie - bardzo szybkim, ale i bardzo niskim. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Był dla mnie niczym ósmy cud świata stojący w naszym ogrodzie w Chiswick. I przyszedł na kolację. Jak należało się spodziewać, ojciec również spojrzał w górę. Przywitał mnie jak zwykle w czuły sposób: - Ach, tu jest mój łabędzik! Moja naj śliczniej sza dziewczynka! Nie chciałam, by nieznajomy, spodziewając się jakiejś piękności, przeżył rozczarowanie. Rozpaczliwie próbując powstrzymać dalsze słowa ojca, krzyknęłam z całych sił: - Już idę! Już idę! Doprawdy nie wiem, jak zdołałam zejść na dół, bo uginały się pode mną nogi. Podejrzewam, iż spłynęłam po schodach niczym kaskada wody. Wydawało mi się, że dół sukni uniósł się i powiewa wokół mnie, a moja twarz oblewa się coraz czerwieńszym rumieńcem. Gdy dotarłam do słupka
poręczy u podnóża schodów, uczepiłam się go tak, jakbym zaraz miała się przewrócić. Nasza pokojówka Nancy stanęła w drzwiach jadalni, trzymając w dłoni dodatkowe sztućce i spojrzała na mnie oczami okrągłymi ze zdziwienia: - Rety! Panienka wygląda, jakby jej cała krew uderzyła do głowy. Na miejscu panienki usiadłabym na chwileczkę. Odzyska panienka tą swoją śliczną cerę. Usiadłam więc, poprawiłam fałdy sukni, przycisnęłam dłonie do policzków i czekałam, aż uspokoi mi się oddech, po czym weszłam do bawialni. Wysokie okna były otwarte, a za nimi rozciągał się ogród niknący powoli w półzmierzchu. Dostrzegłam w nim białe plamy kwiatów, ciemniejące w oddali żywopłoty, pogrążony w cieniu wysoki mur i ledwie zarys drewnianej furtki. Zapach bzu był tak upajający, iż niemal czułam jego smak. Matka i ojciec siedzieli na zewnątrz, lecz nieznajomego z nimi nie było. Przez chwilę zastanawiałam się, czy aby nie uległam przywidzeniom i czy olśniewający pan Gibson noszący jaskrawe ubrania i wybuchający cudownym śmiechem tak naprawdę istnieje. Ale wtedy go ujrzałam. Leżał na środku trawnika z rozpostartymi ramionami i zamkniętymi oczyma. Przez głowę przemknęła mi myśl, że może jest chory albo nawet martwy. Krew ścięła mi się w żyłach. Dostrzegłam jednak Alice i Sissy, które uciszając się nawzajem, skradały się do niego na palcach. Z ulgą stwierdziłam, iż to środek jakiejś zabawy. Nieruchomość pozy pana Gibsona była doprawdy zdumiewająca. Nie zdradzał żadnych oznak życia, lecz gdy tylko moje siostry odważyły się podejść dostatecznie blisko, jego ręce wystrzeliły do przodu niczym tłoki parowozu, chwytając dziewczynki za kostki. W tym samym momencie otworzył szeroko oczy i wyszczerzył zęby w uśmiechu ogra. Moje siostry zaczęły piszczeć, i ja również nie mogłam się powstrzymać. Dałyśmy tym wyraz naszej uldze, radości i ogólnemu poczuciu niezwykłości całej sytuacji. Oto młody mężczyzna, rozrzucając włosy godne poety, z wyraźną przyjemnością wylegiwał się na trawie i nie dbał o zabrudzenia na płowożółtych spodniach i błękitnym surducie. Tym samym deptał swoją godność w niezwykle ekscytujący sposób. Po chwili wypuścił je i natychmiast wrócił do pozorowania snu. Dziewczynki zaś, tłumiąc chichot i wstrzymując oddech, znów zaczęły się do niego skradać. Tym razem z całą premedytacją chybił celu, po czym z wielką energią i entuzjazmem zaczął się tarzać po trawie. Stałam i patrzyłam na nich, a on jakimś dziwnym trafem zdołał pochwycić rąbek mojej muślinowej sukni. - Aha! - zakrzyknął, przyciągając mnie do siebie. Gdy stanęłam tuż nad nim, bez ostrzeżenia podniósł drugą rękę i chwycił mnie mocno w talii. Przyciągnął mnie tak blisko, iż moje piersi niemal dotykały jego zadziwiającej kamizelki. Oczy nadal miał zamknięte. - A to co? - zakrzyknął. - Klnę się na honor, że to nie panna Alice. - Przesunął rękami po moim stanie. - Ani nie panna Cecilia. Dobry Boże, to coś jeszcze rozkoszniejszego! Wtedy otworzył oczy i spojrzał prosto na mnie. Wzrok miał zuchwały i wyzywający, ale jakże rozbawiony! W tym momencie przepadłam z kretesem. Minuta dłużej i znalazłabym się w jego objęciach na trawie, ale puścił brzeg mojej sukni, szybko wstał i się skłonił.
- Jeśli się nie mylę, to musi być panna Millar! Droga panno Millar! Czy kiedykolwiek mi pani wybaczy? Obawiam się, iż byłem nieco nadpobudliwy. Ta przywara ujawnia się w towarzystwie młodych osób. Przebaczyłaby mi pani, gdyby znała wartość mej skruchy. Doprawdy, jest szczera niczym złoto! Nie wiem, ile czasu stałabym tak, wpatrując się w niego - myślę, że całą wieczność - lecz podszedł do nas papa. Śmiał się i zacierał ręce. - Mój miły panie, Dodo na pewno panu wybaczy. Na całym świecie próżno szukać równie dobrej dziewczyny. I równie ślicznej, choć nie lubi, gdy o tym wspominam. Zaczerwieniłam się i pokręciłam głową. Choć byłam posiadaczką błękitnych oczu i złotych loków - cech rzekomo budzących podziw wśród młodych mężczyzn - uważałam, że jestem zbyt łagodna i zbyt często wyglądam na zaspaną, by się prawdziwie podobać. Zawsze chciałam być jedną z tych energicznych ciemnowłosych dziewcząt o przeszywającym spojrzeniu i żywiołowym sposobie bycia. Gdy papa nas sobie przedstawiał, poczułam, że na twarzy występują mi świeże rumieńce. Powiedział, iż jego nowy znajomy jest, w jego opinii, bardzo obiecującym dramaturgiem, któremu miał przyjemność pomóc niewielką „zaliczką pieniężną”. - Jestem pewien, że przed nim wspaniała przyszłość, naprawdę wspaniała - dodał. - A pierwszym wspaniałym wydarzeniem będzie wystawienie sztuki pana Gibsona w Stepney już za niecały tydzień, w piątek. Wszyscy jesteśmy zaproszeni. Pan Gibson wcieli się w główną rolę. Pan Gibson uśmiechnął się do mnie, mówiąc: - Jestem naprawdę brzydki. - Ależ skąd! Nie jest pan - zaprotestowałam. Zanadto się jednak pospieszyłam. Oblałam się rumieńcem, kiedy dodał: - W swojej roli, panno Millar. Jestem naprawdę brzydki w swojej roli. Mam mnóstwo włosów i przepasek na oczy. Kapitalne przedstawienie. Zeskakując z mych kolan, Kanciarz wyrywa mnie z zamyślenia, po czym drepcze w stronę zapatrzonej w ogień Kitty. - Cóż, mówisz, że był mistrzem wywoływania emocji - zaczyna. - Ale one były zawsze przeznaczone dla jego publiki, nie dla nas. Czasami wydaje mi się, że największy nędzarz żyjący na ulicy znał go lepiej niż ja. - Jak możesz tak mówić, Kitty? Zawsze byłaś jego ulubienicą - zawsze nosił cię w sercu. - Wszyscy tak twierdzą! - gwałtownie marszczy brwi. - I co mi z tego przyszło? Do ostatniego dnia musiałam czekać na swoją kolej. A potem on... - Wsparta o kominek, kładzie dłoń na czole. - Och, jak ja go za to nienawidzę, mamo! Nienawidzę go! Ciągle powtarza, jak bardzo go nienawidzi. Biedne dziecko. Myli nienawiść ze złością i bólem. I oczywiście z miłością. Bardzo chce o nim mówić, ale brakuje jej kogoś zaufanego. Ma tylko mnie. Mimo to wszystko, co mówię, wydaje się złościć ją jeszcze bardziej.
- Jak mógł mi to zrobić?! - wykrzykuje. - Wiedział, że czekam, bo się mnie spodziewał. Mógł spojrzeć na jakikolwiek zegar albo na ten swój przeklęty kieszonkowy zegarek. Przecież potrafił odgadywać czas prawie co do sekundy. Wystarczyłoby otworzyć jedne drzwi - jedne drzwi - i przywitać mnie ciepłym słowem. Mógł powiedzieć, że jest zajęty. Mógł mnie pocałować i poprosić, żebym poczekała jeszcze z godzinę. Każda rozsądna osoba by tak zrobiła, ale nie on! Musiała ze mną siedzieć pani Brooks. Serwowała mi hektolitry herbaty, bez przerwy robiąc na szydełku łapki do garnków, a ja słuchałam jej ględzenia na temat cen cukru i czernienia butów. Sissy i Lou nawet się nie pokazały. Oficjalnie „nie było ich w domu”, ale słyszałam, jak otwierają i zamykają drzwi, szepczą coś i się śmieją. Zagotowało się we mnie. Współczuję jej. Pamiętam, że często dobiegały mnie zdławione głosy z głębi domu. Czułam się z tym dość idiotycznie - jak jakiś intruz. - Zachowały się względem ciebie podle - odpowiadam - lecz nie obarczaj za to winą swego ojca. Wiesz, jak to było, gdy zabierał się do pisania. - Wiem, mamo, właśnie o to mi chodzi. Właśnie o to. Wszystko kręciło się wokół niego. Nigdy nie zważał na innych. - Znów wstaje i zaczyna chodzić tam i z powrotem. Gdy jest zdenerwowana, roznosi ją energia, ma to po nim. - Nawet nie próbuj go usprawiedliwiać. Nie mów mi, jaki był wspaniałomyślny. Nie mów mi, że płacił za moje ubrania, lekcje śpiewu i gry na pianinie, bo dobrze o tym wiem. Należało mi się - w końcu byłam jego dzieckiem. I, na litość boską, nie mów mi, że pisał z myślą o nas, bo wszyscy wiemy, że pisał po to, by zadowolić siebie. I, rzecz jasna, swoją przeklętą publikę. Krąży po pokoju, po czym siada i wpatruje się posępnie w dywan. - Wiesz, że mało brakowało, a poszłabym stamtąd, nie zobaczywszy go? Co najmniej trzy razy zbierałam się do wyjścia, ale pani Brooks powtarzała: „Moja droga, poczekaj do siedemnastej!”. Zostałam więc, a gdy nadeszła siedemnasta i nadal nie było po nim śladu, byłam tak zła, że włożyłam czepek i szal. Pani Brooks wyszła na chwilę, a ja zapinałam już guziki rękawiczek, i wtedy... - przerywa. Łzy zdławiły jej głos. Chciałabym ująć ją za rękę i przeżywać tę chwilę razem z nią. Chciałabym rozpaczać wspólnie, jak powinny matka z córką. Ale Kitty nawet na mnie nie spojrzy. Nie chce mojego współczucia. Z trudem ciągnie dalej. - Powiedzieli mi, że nie był w stanie mówić, a co dopiero krzyczeć, ale ja go usłyszałam, mamo. Przysięgam ci, że go usłyszałam. „Kitty - zawołał - Kittywake, przyjdź tu prędko!” Wzywał mnie tak rozpaczliwie, jakby naprawdę mnie potrzebował, a mimo to zapukałam do drzwi, obawiając się, że mu w czymś przeszkodzę! - Parska ironicznym śmiechem, w którym przebrzmiewa szloch. - Potem, gdy już byłam w środku, przyszło mi na myśl, że popełniłam błąd. Siedział w swoim ulubionym miejscu, twarzą w stronę okna, plecami do mnie. Wszystko było jak zawsze, ale dostrzegłam, że on, no cóż, nie siedzi tak prosto jak zazwyczaj, a ręka dziwnie mu zwisa. Jego pióro toczyło się po podłodze. - Głos jej się łamie. - Nawet wtedy miałam jeszcze nadzieję, że to jeden z jego żarcików. Ze za chwilę wstanie, zaśmieje się i sprawi, że poczuję się jak idiotka. Ale gdy tylko zobaczyłam jego oczy, wiedziałam już, że to nie żarty. Patrzył w dał nieprzytomnym wzrokiem i oddychał tak jakoś
chrapliwie. Nie wiedziałam, co robić, mamo! Chyba nim potrząsnęłam. „Papo - powiedziałam - to ja, Kitty. Przyszłam do ciebie”. - Głośno przełyka ślinę. - Próbowałam go podnieść, ale był ciężki jak kłoda. Udało mi się tylko unieść jego rękę i oprzeć głowę na moim ramieniu. Szeptałam od rzeczy, a jemu coś okropnie zachrzęściło w gardle i wtedy już wiedziałam, mamo, wiedziałam! Potem przybiegła cała reszta. Kiedy szarpali się ze mną, zdawało mi się, że są ich setki. Złapali go, a mnie chcieli odepchnąć. Krzyczeli, odrywając mnie od niego, a potem wywlekli mnie z pokoju. Rozumiesz - wywlekli mnie! Nigdy nie wybaczę tego Sissy. Nigdy! Zamykam oczy. Ciężko mi się pogodzić z myślą, że po tym straszliwym konaniu inne dłonie zamknęły mu oczy, wymyły jego ciało i ubrały go do grobu. W przeciwieństwie do Kitty spodziewałam się jednak, iż zostanę wykluczona z tych czynności. Zwraca się do mnie takim tonem, jakby to była moja wina. Wiem, że wolałaby w tym widzieć moją winę. - Jak mógł to zrobić! Jak mógł mi kazać czekać, aż było za późno! Jak mógł umrzeć niemal na moich oczach? Czekałam trzy godziny, mamo. Trzy godziny! - Narasta w niej złość. -1 dlaczego musiał się zaharować na śmierć? Był na tyle bogaty, że wszyscy opływalibyśmy w dostatek, nawet gdyby już nigdy nie wziął pióra do ręki. Mógł robić, co tylko zechciał, na przykład codziennie pić ze mną popołudniową herbatę, i to przez miesiąc! Ale nadal ustalał sobie te idiotyczne, nieprzekraczalne terminy, jak jakiś młody pismak, który dopiero próbuje się wybić! Jakby mu płacili za liczbę słów. Jakby od tego zależało jego życie. - To dlatego, że kiedyś zależało, kochanie. Wiesz przecież. Jak to bywa z wieloma nawykami okresu młodzieńczego, weszło mu to w krew. Nawet na początku naszego małżeństwa, gdy zaczął odnosić pierwsze sukcesy, często do późna w nocy denerwował się rachunkami: „Przygotuj się na roboty przymusowe, Dodo. Nie dam rady związać końca z końcem”. - Cóż, skoro żadne z nas nie musiało nosić łachmanów ani jeść kleiku z metalowego kubka, musiał zdawać sobie sprawę, że to niebezpieczeństwo było dość odległe. - Kitty ze złością ociera łzy. - Nie, ciągle bał się, że któregoś dnia zabraknie mu pomysłów, a pieniądze się rozejdą. Ta obawa towarzyszyła mu przez całe życie, nawet tego ostatniego dnia, jak sądzę. - To jakiś absurd. Augustus mówi, że ojciec mógł wykupić połowę Londynu. - Twój mąż nic nie wie, a rozumie jeszcze mniej - odpowiadam zdecydowanie. - Nie ma pojęcia o tym, co twój ojciec wycierpiał w młodości. Latami budził się w środku nocy w przekonaniu, że zostały nam tylko puste ściany, bo mebli już nie ma. To prawdziwy cud, Kitty, iż zdołał swoje obawy zawrzeć w tak cudownej prozie. Znów jest wzburzona. - Och, z prozą radził sobie znakomicie. Miał nad nią kontrolę. Jego powieściowe dzieci robiły wszystko, co im kazał, ale nigdy nie był tak zakochany we własnych dzieciach ani, tak na dobrą sprawę, w swojej żonie. - Krąży po pokoju, zderzając się z meblami. - Potraktował cię tak okropnie, mamo! Jak mogłaś mu wybaczyć? - Wiele kobiet zostało potraktowanych gorzej.
- Co to za argument? Zrobił to, co musiał, co mu nakazywały angielskie prawo i zwykła przyzwoitość, żeby udobruchać swoich drogocennych czytelników. Ani za grosz więcej! - Patrzy na mnie znacząco. - Jak mogłaś pozwolić się zesłać do takiego kurnika bez walki? Biedna Kitty dostrzega tylko, jak ona by się czuła na moim miejscu. Nie wątpię, że walczyłaby zacieklej niż ja, a w rezultacie byłaby jeszcze bardziej nieszczęśliwa. - To małe mieszkanie, Kitty, ale twój papa jest tu zawsze przy mnie. Otwierając każdą powieść, słyszę intonację jego głosu tak wyraźnie, jakby znów czytał mi przed kominkiem głosem tego łotra Botterby ego albo Niewiarygodnej Madame Delgardo. Słyszę i widzę przed oczami jego bohaterów tak, jak on ich słyszał i widział. Widzę, jak gestykuluje, krzywi się i zmienia tembr głosu. Siedzę wtedy na krześle, a po twarzy ciekną mi łzy szczęścia, choć nie ma nikogo, kto otarłby je swoją wielką jaskrawą chusteczką dżentelmena poplamioną resztkami peruwiańskiego budyniu. Kitty kręci głową. Najwyraźniej uważa, że nie ma już dla mnie ratunku, mimo że była naszym jedynym dzieckiem ze skłonnością do romantycznych uniesień. Oplatała swoimi jedwabistymi rączkami jego szyję i pragnęła, by jej zaczarowane dzieciństwo trwało wiecznie. Dziś jednak wszystko w niej jest cierpkie i surowe, czarne i połyskujące. Wstaje i zawiązuje czepek. - Pójdę już, mamo. Zrobiło się późno. - Spogląda na mnie swoimi czarnymi oczami. Zupełnie jak on. Gdyby tylko mnie wysłuchała. Może wtedy zrozumiałaby, na czym polega prawdziwa miłość. Obawiam się jednak, że Augustus nieodwracalnie złamał jej serce. - Podejdź tu, Kitty - mówię uspokajającym tonem. - Usiądź ze mną. Powspominajmy trochę razem, jak matka z córką. Tak jak kiedyś. Przez chwilę się waha, po czym rozwiązuje czepek i siada na starym krześle w rogu pokoju, na którym przesiadywała jako dziecko. - No więc dobrze. Zacznij od tego pierwszego wieczoru. Przypomnij mi, jak moja droga mama zakochała się w Jednym Jedynym.
Rozdział 2 - Tamtej nocy - opowiadam Kitty - twój ojciec rozśmieszał mnie tak bardzo, iż ogarnęło mnie dziwne uniesienie. Zupełnie jakbym latała gdzieś pod sufitem. Przyglądał mi się w takim skupieniu, że sądziłam, iż musiałam coś dla niego znaczyć. Po kolacji zaśpiewał przy moim akompaniamencie piosenkę z Szekspira „skarbie słodki”, a potem zatańczył hornpipe (jakie to zmyślne kroki) do gry Alice. Pod koniec złapał mnie za ramię i przyciągnął do swojej szkarłatnej kamizelki. Objął mnie ciasno w talii i zaczęliśmy tańczyć po całym pokoju. Czułam bicie jego serca i jestem pewna, iż on czuł bicie mojego. Jego koszula pachniała lawendą, a dłoń była sucha i ciepła. Po kolejnym obrocie zatrzymał mnie, lecz pokój nadal obracał się wokół nas. Pomyślałam, że jeśli umarłabym w tej chwili, to bez żalu. Na odchodnym pocałował mnie w rękę i zapewnił, że nigdy nie zapomni tej nocy. „Jest pani wspaniałą tancerką” - powiedział. - Każdy mężczyzna byłby szczęśliwy, mogąc tańczyć z panią po wsze czasy, panno Millar. Każdy mężczyzna pod pani urokiem mógłby tańczyć i tańczyć aż do samej śmierci”. Kitty milczała. - Rzecz jasna, nie miałam pojęcia, co o nim sądzić. Młodzieńcy, którzy zazwyczaj przychodzili do nas na kolację, nie kładli się na trawie ani nie tańczyli wokół mebli. Nie przyciskali mnie do piersi ani nie wyznawali mi miłości spojrzeniem. Tamtej nocy położyłam się do łóżka rozgorączkowana. Pocałowałam nawet dłoń, na której on złożył pocałunek, i wyobrażałam sobie, jakby to było wyjść za takiego mężczyznę. Następnego dnia moja matka otrzymała krótki liścik z podziękowaniem za „wyborny wieczór” i towarzystwo jej „trzech uroczych córek”. Sissy i Alice były zachwycone, że o nich wspomniał, ale nie zawarł w liście żadnych słów skierowanych do mnie. To była dla mnie prawdziwa udręka, Kitty. Nagle w moim życiu wszystko się zmieniło. Wyszywanie, składanie pościeli i suszenie kwiatów do zielnika zwyczajnie przestało mi wystarczać. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie Alfreda Gibsona z zadowoleniem spędzającego czas w domowym zaciszu. Byłam pewna, iż błyszczał na londyńskich salonach, obejmując talie młodych niezamężnych kobiet, które potrafiły tańczyć jak boginie i śpiewać jak diwy. Bystrych, ślicznych i światowych kobiet umiejących zafascynować sobą młodych mężczyzn z ciemnymi oczami, ubranych w jaskrawe kamizelki. Muszę ci wyznać, że znienawidziłam je wszystkie. Dotąd wierzyłam słowom mojej mamy, że rozsądek u kobiety jest na wagę złota, lecz w tamtej chwili ogarnęło mnie pragnienie posiadania bardziej intrygujących umiejętności. Chciałam być bardziej dowcipna, mieć większą wiedzę o świecie, ale przede wszystkim znaleźć sposób na to, by zdobyć miłość Alfreda Gibsona. Spoglądam na Kitty. Nadal nic nie mówi, ale też nie przerywa, kontynuuję więc swoją opowieść. - Wyobrażasz sobie, co czułam, gdy zbliżał się termin przedstawienia w Stepney. Z jednej strony narastającą nadzieję, a z drugiej - paniczny strach. Prawdę mówiąc, byłam tak wytrącona z równowagi, że obwiniałam o swój stan wszystkich dookoła, a zwłaszcza mojego papę, który droczył się ze mną przy każdej sposobności. Gdy spytałam go, czy pan Gibson jest dobrym pisarzem, tylko się zaśmiał i powiedział: „Och, jest bardzo zabawny.
Tworzy, oczywiście, lekkie rzeczy - cóż, sama miałaś okazję się przekonać - ale zgrabnie dobiera słowa, tak, zgrabnie dobiera słowa”. Chciałam się dowiedzieć czegoś o jego sytuacji życiowej, lecz papa znów potraktował sprawę zbyt ogólnikowo: „Sądzę, że jest taka sama jak innych młodych sekretarzy. Rozumiem przez to, iż balansuje on na skraju finansowej przepaści, choć wydaje się mieć dobrego krawca i nieskończone zasoby ładnych kamizelek. Ale sekretarz w kancelarii nie zarabia na tyle dużo, by wynająć budynek teatru i pokryć koszta przedstawienia, więc w tej kwestii jestem jego dobroczyńcą. Mam jednak nadzieję na odzyskanie mojego wkładu z nawiązką. Wieść niesie, iż bilety zostały wyprzedane”. Przyznam, że przeżyłam gorzkie rozczarowanie. Sekretarz! Zupełnie jak pracujący dla mojego ojca Timothy Smallwood, który miał wystrzępione mankiety, pocerowane mitenki i żadnych perspektyw na przyszłość. „Ale czy sądzisz, że mu się powiedzie? Że dokona kiedyś wielkich rzeczy?” - spytałam. Papa spojrzał na mnie i odparł: „Najdroższa Dorotheo, ufam, iż ten młody mężczyzna nie zawrócił ci w głowie. Zachęcanie go oznaczałoby brak rozsądku. Całkowity brak rozsądku. Jego sytuacja życiowa jest... niestabilna, a on sam w gorącej wodzie kąpany. - Tak, tak, wszyscy wiemy o wątpliwościach twojego ojca. Przejdź do dnia przedstawienia. - Wtrąca się Kitty. Jak zwykle jest niecierpliwa, ale jej ulegam. - Cóż, jak wiesz, twój ojciec odniósł spektakularny sukces. Zaśmiewaliśmy się do rozpuku, ale to nie wszystko. W trakcie wy buchu wesołości nagle stawał jak wryty i sprawiał, że ciarki przechodziły nam po plecach. A potem znowu nas rozbawiał. W sali było duszno, tłoczno i jasno od świateł rampy. Niektórzy z młodych sekretarzy byli pijani, ale wszyscy jedli mu z ręki. Niezmącona cisza, a zaraz potem salwy śmiechu! To było nie do pojęcia. - Och, pamiętaj, że widziałam, jak to robi. Przychodził do domu i chwalił się liczbą pań, które omdlały na Dzwonach, po czym recytował mi całość od początku. - Zaczyna go naśladować. - „Na pobliskim cmentarzu biją dzwony. Choć nie znają go, a on nie zna ich, nie szczędzą czułości małemu Dickowi Crawleyowi leżącemu na płycie nagrobnej. Jest mały i nieważny, zagubiony i całkiem sam. Całkiem sam, Panie i Panowie! Sam w największej metropolii naszego ogromnego państwa. I choć dzwony biją najgłośniej, jak potrafią, Dick ich nie słyszy. Nie może ich już usłyszeć. Nie może już nic zobaczyć. Nie może już odczuwać bólu. Nie dosięgną go już udręki codziennej egzystencji. Nie żyje”. I zaczynał szlochać, mamo! Na środku salonu! Jak wielkim uczuciem darzył własną twórczość! Jak bardzo współczuł małemu Dickowi Crawleyowi! Bardziej niż którekolwiek z nas! Mimo to jej oczy są mokre od łez. Pragnę ją pocieszyć. - Usiądź tu, proszę. - Poklepuję stołek obok mnie. - Usiądź przy swojej matce. Podeszłabym do niej, lecz wstawanie z krzesła jest teraz dla mnie uciążliwe, a na moich kolanach zasnął Kanciarz. Kitty gwałtownie odwraca się ode mnie. - Nie, mamo, to zupełnie bez sensu - tylko nam zaszkodzi. Dość się już dzisiaj napłakałam. Nie dam rady wycisnąć z siebie ani jednej łzy. - Wstaje. - Poza tym oczekują mnie w domu. - Doprawdy? - Patrzę jej prosto w oczy. Spuszcza wzrok. - Ktoś może przyjść z wizytą.
- Z pewnością nie o tej porze. - Tyle osób ze mną rozmawiało, mamo. Tylu nieznajomych... - Wyobrażam sobie. Twój ojciec miał wpływ na życie wielu osób, których nie znałyśmy ani nigdy nie poznamy. Na pewno niektóre z nich będą chciały złożyć nam uszanowanie. Ale dzisiaj nikt nie odmówi ci prawa do prywatności. - Cóż, przypuszczam, że masz rację. - Tym razem jest niezdecydowana. - Mogłabyś u mnie zanocować. - Odmawiała mi w przeszłości, więc niechętnie ją o to proszę. Może nie będzie miała siły się opierać, skoro jest dziś taka wyczerpana. Waha się. Kiedy już podejmie decyzję, zawsze się jej trzyma, więc pospiesznie dodaję: - Spędzimy razem miły wieczór, jak za dawnych łat. Możesz napisać liścik do Augustusa. Wilson dopilnuje, żeby został wysłany. Przytakuje skinieniem głowy i znów na moment staje się moją małą, gorliwą dziewczynką. Zmierza w kierunku biurka w rogu pokoju. To był nasz pierwszy wspólny mebel. Kupił go za szylinga w lombardzie w dzielnicy Camden Town. W mieszkaniu podnajmowanym od pani Quinn postawił go przy oknie w salonie. Przy górnej krawędzi blatu ułożył równo pióra i zapas papieru. Godzinami siedział przy biurku, pisząc albo patrząc w dal. Niesforne włosy stale opadały mu na twarz. Odgarniał je, wstając z krzesła, by podejrzeć, co się działo za oknem. W końcu zrywał się z miejsca, odkładał pióro i mówił, iż powinniśmy zaczerpnąć świeżego powietrza. „No dalej, Dodo, weź szal. Chodźmy się zabawić!” Znajdował go, zanim zdążyłam sobie przypomnieć, gdzie go podziałam. Opatulał mnie i wypychał przodem na wąską klatkę schodową. Nie miałam szans zaprotestować, że wystygnie nam kolacja. Teraz przy tym samym biurku siedzi Kitty. W wąski otwór na nogi niezdarnie wepchnęła fałdy ciemnej sukni. Przypomina go swoją postawą: lekko przechyla głowę na jedną stronę, a pióro trzyma na tyle wysoko, by nie pobrudzić tuszem palców. Ale w dłoniach Kitty pióro spoczywa nieruchomo. - Augustus pewnie jeszcze nie wrócił do domu. Chyba zamierzał zjeść kolację w klubie. Biedne dziecko. Ma przed oczami puste pokoje, wygaszone kominki i nieuważną służbę. Nie mogę się powstrzymać - muszę wyrazić swoje zdanie. - Moja droga Kitty, jakież to ważne sprawy oderwały go od twego boku? I to właśnie dzisiaj? Powinien być przy tobie. To jego obowiązek. Żałuję, że użyłam słowa „obowiązek”. I słusznie, bo Kitty natychmiast przypuszcza atak. - Mamo, w jego naturze nie leży bycie „obowiązkowym”. Nie wyszłam za niego z „obowiązku”. Kierujemy się z Augustusem własnymi upodobaniami i, dzięki Bogu, nie wywieramy na siebie presji. - Rzuca mi gniewne spojrzenie. - Miałam już dość tego chodzenia na jego pasku. - Odkłada pióro, zgniata w ręce papier listowy i wrzuca go do ognia. - Nie muszę do niego pisać. Zrobi, co zechce. - To oczywiste. Nie robi jednak nic, by zadowolić ciebie. - Doszły do ciebie takie słuchy? Przecież nikt cię nie odwiedza w tym przeklętym mieszkaniu! Uciekłaś przed światem na dziesięć lat, a mimo to ośmielasz się ferować wyroki? - Czerwona na twarzy, gwałtownie wstaje, niemalże przewracając biurko.
- Staram się nie ferować wyroków. Ale widzę, że jesteś samotna, Kitty, a to łamie mi serce. Zawsze pokładałam w tobie wielkie nadzieje. On również. - Och, nie. On nie wiązał ze mną żadnych nadziei. Co najwyżej chciał, bym została u niego w niewoli. Dlatego nie chciał, żebym wychodziła za mąż. - Mylisz się, Kitty. Byłaś młoda i uparta. Chciał cię tylko chronić przed poszukiwaczami przygód. - Cóż, z pewnością jest w tej kwestii doinformowany. Kim był, kiedy się poznaliście? Nikim! Nie miał pieniędzy, widoków na przyszłość ani rodziny, której nie musiałby się wstydzić. Kto jak nie on mógł nosić miano poszukiwacza przygód? Przecież wychodząc za niego, sama zlekceważyłaś zdanie swojego ojca. Zupełnie jak ja! To oczywiście prawda. Nie mam prawa potępiać jej decyzji, skoro postąpiłam tak samo. Gdy tylko zobaczyłam Alfreda tamtego pamiętnego wieczoru, zdecydowałam, że muszę go zdobyć. Nigdy wcześniej nie byłam tak zdeterminowana. Przed naszym wypadem do Stepney robiłam wszystko, by się stać ponętniejszą. Nie bywałam zbyt często w towarzystwie, lecz każdy młody dżentelmen, którego miałam okazję poznać, komplementował moje oczy i cerę. Zauważyłam też, że po wstępnej wymianie uprzejmości zwykle wędrował wzrokiem w okolicę mojego biustu, który najwyraźniej stanowił przedmiot ogromnej fascynacji. Sięgnęłam więc po igłę z nitką i obniżyłam dekolt w swojej najlepszej błękitnej sukni, a gdy nadszedł wieczór przedstawienia, nakazałam Nancy, by ścisnęła mnie gorsetem najciaśniej, jak tylko się dało. Kiedy skończyła, ledwie mogłam oddychać, lecz widok w lustrze w pełni mnie zadowalał. Na koniec Nancy zaczesała mi włosy do góry i wpięła w nie strusie pióro, a ja włożyłam naszyjnik z pereł, by zrównoważyć końcowy efekt. Przyznaję, iż byłam zbyt elegancka na Stepney. Po przedstawieniu poszliśmy za kulisy, a tam wszyscy wpatrywali się w moją strojną toaletę. Alfred był nadal w kostiumie, choć ściągnął już perukę i odkleił sztuczną brodę. - Ach, panna Millar! - powiedział, kiedy wślizgnęliśmy się niskimi drzwiami do małego pokoju, w którym wszędzie stały zapalone świece. - Proszę uważać, by pani wytworna suknia nie zajęła się ogniem. Musiałbym ją wtedy zalać wodą i turlać się z panią po podłodze, aż zdusiłbym cały ten żar! Alice i Sissy zachichotały, lecz moi rodzice byli wyraźnie zaskoczeni. On jednak nie zauważył tego i kontynuował w swoim ekstrawaganckim stylu: - Cóż, mój drogi panie i dobroczyńco, co pan sądzi? Obawiam się, iż przedstawienie było zrobione trochę zbyt na łapu-capu, by zadowolić tak wyrobionych widzów. - Ależ nie, było znakomite. Znakomite. Bardzo zabawne i tak dalej. - Mój ojciec odzyskał panowanie nad sobą. Uśmiechał się do wszystkich, jakby sztuka, garderoba, świece i sam pan Gibson byli jego dziełem. - Zaśmiewaliśmy się bardzo. - Alice stała się nagle nieśmiała w jego obecności i częściowo ukryła się za suknią mamy. - Ja się przestraszyłam, kiedy młodzieniec zmienił się w Morderczego Kapitana.
Sissy jak zwykle była odważniejsza - skuszona widokiem pojemniczków z farbami i pudrami, podeszła do prowizorycznego stołu, przy którym siedział, i zaczęła ich dotykać palcami. Nagle Alfred chwycił ją za rękę, a gniew wykrzywił mu twarz: - Nie ruszaj tych ślicznych farbek, moje dziecko, albo żywcem zjem twoje serce i płuca! - Sissy odskoczyła w tył. On zaśmiał się i odzyskał swój zwyczajny, wesoły wyraz twarzy. - To jak? Podobało ci się? Sissy zaczerwieniła się jak burak i łzy stanęły jej w oczach. Wzięłam ją za rękę i powiedziałam stanowczym tonem: - Panie Gibson, przestraszył ją pan. Ona nie rozumie, że odegrał pan rolę. Przecież to jeszcze dziecko. Przyjrzał mi się uważnie. Nagle zaczęłam się wstydzić błękitnej sukni, pereł i głębokiego dekoltu - pewnie na wylot przejrzał moje zamiary. Skłonił głowę. - Rzeczywiście, ma pani rację - powiedział, po czym zwrócił się do Sissy. - Panno Cecilio, proszę o wybaczenie. Czy w ramach rekompensaty zechciałaby pani spojrzeć, co tutaj mam? - Podniósł dłoń do ucha i nagle pojawiła się w niej czekoladka zawinięta w ozdobny papier. Oczy Sissy zabłysły pożądaniem. Nie chciała nic od niego wziąć, więc położył podarunek na stole. - A cóż tu znowu mamy? - W drugim uchu pojawiła się kolejna czekoladka. Położył ją tuż przy pierwszej. - Należą do was, młode damy, ale musicie się po nie pofatygować. Gdy coś nam się podoba, powinniśmy zadać sobie fatygę, czyż nie, panno Millar? - Znów to przeszywające spojrzenie. Czułam, że twarz płonie mi bardziej niż wszystkie świece. On jednak zdążył już się ode mnie odwrócić. Wdał się z papą w rozmowę na temat rachunków, kosztów i innych interesów. Alice i Sissy pochwyciły czekoladki z taką prędkością, jakby chodziło o skarb strzeżony przez śpiącego smoka, po czym schowały się za moją wirującą spódnicą. Wachlująca się afiszem teatralnym niania stwierdziła, iż w pomieszczeniu z takim niskim sufitem jest dla niej za gorąco i za duszno i że poczeka na nas w powozie. - Dobrej nocy, panie Gibson - powiedziała. - Pana przedstawienie było bardzo nowatorskie. Doprawdy, bardzo nowatorskie. Ale dzieci są zbyt pobudzone. Nie przywykły do takich rozrywek. Obawiam się, że jeśli nie zabiorę ich teraz, już nigdy nie zasną. Wyprowadziła moje siostry z garderoby. Nie poszłam za nimi. Obawiałam się, że jeśli to zrobię, moja znajomość z panem Gibsonem może się zakończyć już tutaj, w tym ciasnym pokoju ze skwierczącymi świecami i popękanym lustrem, w którym unosił się dziwny zapach smarowideł. Nie mogłam polegać na papie w kwestii utrzymania naszych kontaktów - sama musiałam się zdobyć na zuchwałość. Pozwoliłam, by mój szał opadł nieco niżej na ramiona, i przechyliłam głowę na bok. - Czy napisał pan jakąś inną sztukę, panie Gibson? - Jestem w połowie kolejnej, panno Millar. Zapowiada się dobrze. - Teatralnym gestem nałożył na twarz garść białego mazidła, omijając czarne oczy. Potem wytarł twarz szmatką, usuwając czarne kreski, które tak przekonująco go postarzały.
- Czy będzie to kolejna komedia? - Tragikomedia, panno Millar. Lubię retoryczne popisy na wielką skalę. - Otworzył szeroko oczy i wybuchnął swoim donośnym, radosnym śmiechem. - Czy będziemy mogli przyjść również na to przedstawienie? - Jak najbardziej. To znaczy, o ile sztuka kiedykolwiek zostanie wystawiona. W tej mierze liczę na pomoc pani niezrównanego ojca a mojego wspaniałego dobroczyńcy. - Czy pomożesz panu Gibsonowi wystawić sztukę, papo? Mój ojciec zaczął zacierać ręce: - Cóż, doprawdy. Zobaczymy, zobaczymy. Wszystko w swoim czasie! - Och, papo, musisz to zrobić! - Chwyciłam go za dłoń i posłałam mu swoje najbardziej błagalne spojrzenie. Papa się zaśmiał. - Ma pan w mojej córce najlepszego adwokata, panie Gibson. Nie potrafię niczego jej odmówić. - W rzeczy samej, któż by mógł? Anioł w błękicie współgrającym z kolorem oczu. Panno Millar, jestem zdany na pani łaskę. Przyklęknął na jedno kolano. W rzeczywistości to ja byłam uzależniona od niego. I niestety, raczej nie mówił poważnie. Mimo to postanowiłam skorzystać z mojej przewagi. - Czy zatem przyjdzie pan do nas znów na kolację? Może równo za tydzień? Wyczułam niezadowolenie papy z mojej bezpośredniości, ale nie zważałam na to. Alfred roześmiał się. - Z wielką przyjemnością, choć musi mi pani obiecać, że nie zamęczy biednego sekretarza swoim dzikim tańcem... - Moim tańcem, panie Gibson? - A jakże, nie pamięta pani? Szkocki reel, polka i hornpipe? Nie dała mi pani odpocząć ani na chwilę! - O ile pamiętam, to te dzikie swawole były pańskim pomysłem. - Ależ skąd! To pani była la belle dame sans mercil Prawda, panie Millar? Papa zmarszczył brwi. - Była jak zwykle moją kochaną Dodo. Najmilszą, najsłodszą dziewczyną na świecie, z której nie należy stroić sobie żartów. Chodź, Dodo, musimy już jechać. - Wziął mnie pod ramię. - Życzymy
dobrej nocy, panie Gibson. - No i? - dopytuje się Kitty. - Nie udzieliłaś mi odpowiedzi. Czy papa był poszukiwaczem przygód? - Nie. Był jedynie biedny. A mój ojciec próbował mnie chronić, bo wiedział, że do tej pory we wszystkim mi pobłażał. Ledwo umiałam panować nad drobnymi wydatkami, a co dopiero nad budżetem całej rodziny. Podejrzewam, że wszyscy ojcowie odsądzają, ukochanych swych córek od czci i wiary. Włączając w to twojego ojca. - Zwracam się w jej stronę z uśmiechem. - Och, mamo, na pewno masz rację. Wierz mi, Augustus ma wiele dobrych cech. Podchodzi i całuje mnie w policzek. Kanciarz zaś budzi się i otrzepuje. Zestawiam go na dywan i nagle jego miejsce zajmuje Kitty. Siada mi na kolanach wraz ze swoim ciężkim kompletem halek i obejmując mnie ramionami za szyję, przytula swój policzek do mojego. Od tak dawna chciałam być blisko niej, że nie śmiem się poruszyć. Siedzimy w ciszy, obserwując zapalające się i gasnące węgle, aż na zewnątrz robi się zupełnie ciemno. Wilson, która przyszła zapalić lampy, jest wyraźnie zaskoczona, gdy zastaje nas w tej pozie. - Pani wybaczy. Nie sądziłam, że pani Norris nadal tu jest. Proszę o wybaczenie, panienko. Wilson wygląda na nieco podenerwowaną widokiem dwóch dorosłych kobiet przytulających się na krześle. - Nic się nie stało. - Kitty wstaje i wygładza fałdy sukni. - Postanowiłam dziś tu przenocować. - Tak, panienko... proszę pani. Czy zechce pani zjeść kolację? - A jakimi rozkosznymi kulinariami chcesz mnie skusić? - Nie wiem, co z „kurynaliami”, ale jest baranina na zimno z ziemniakami. I zrobiłam zupę. Kitty krzywi się. - Myślę, że to wystarczy. Masz może jakieś wino, mamo? To pewnie wpływ Augustusa. Zazwyczaj nie mam w domu wina z wyjątkiem tego wzmacnianego, które po urodzeniu Ady zapisał mi doktor Phelps. - Niestety nie. Musisz się zadowolić wodą. - W kuchni jest dzban porteru, jeśli miałaby panienka ochotę. Wilson zapala lampy i nareszcie widać, że ten długi dzień zbliża się ku końcowi. - Dobrze, napiję się trochę - mówi Kitty, po czym nagle cos' sobie przypomina. - W domu podali nam gorący poncz na rozgrzanie. Ale nie umywał się do tego, który robił nam papa. - Rozgląda się, jakby coś odwróciło jej uwagę. - Szkoda, że nie możemy go teraz zrobić. Cieszę się na samą myśl o tym. - A może jednak? To nic trudnego. Potrzebujemy pomarańczy, cytryny, brandy... - Przecież nie masz brandy, mamo.
- Racja. - Ani pomarańczy - dodaje Wilson wychodząc z pokoju. - Bym kupiła jakieś, co bym wiedziała, że się szykuje wyjątkowy poczęstunek. - Ostentacyjnie trzaska drzwiami. Kitty śmieje się, przewraca oczami, po czym zaczyna naśladować głos i sposób mówienia Wilson: - Co bym wiedziała, że się szykuje wyjątkowy poczęstunek, tobym poszła i legła jak długa w grobie. Przykładam palec do ust. Wilson to dobre stworzenie i nie chciałabym jej obrazić, ale Kitty jest tak bystrą obserwatorką, że nie mogę powstrzymać śmiechu. - Wiesz, że mogłabyś tworzyć własnych bohaterów? Po nim odziedziczyłaś ten talent. - Naprawdę tak myślisz? On nigdy tak nie uważał. Nigdy mnie do tego nie zachęcał. - Ależ skąd. Zawsze był dumny z tego, co napisałaś. Przynosił mi nawet fragmenty do pokazania. Mówił: „Ta mała jest zdumiewająca! Istny dziecięcy fenomen!”. - Dziecinne historyjki i wierszyki! Śmieszne teatrzyki. Gdy podrosłam, nie chwalił już niczego. - A czy napisałaś cokolwiek, kiedy byłaś starsza? - Nie. - Oblewa się rumieńcem. Była zbyt zajęta buntowaniem się, by spędzać czas z piórem w ręku. - Ale zabrania! mi robienia rzeczy, które chciałam robić. Mogłam zostać aktorką, lecz stwierdził, że teatr nie jest odpowiednim miejscem dla damy. A sam przez cały czas... - Zjedzmy kolację - przerwałam jej, próbując wstać z krzesła - i połóżmy się wcześniej spać. Obie jesteśmy wykończone. Po przygotowaniu dobrej kolacji Kitty wypija do dna przyniesioną przez Wilson szklankę porteru. Potem prosi mnie, bym dla niej zagrała, co też czynię, choć to ona jest lepszą pianistką. Tyle lekcji, a dodatkowo nieskończona ilość wprawek! Stoi za mną, trzymając dłonie na moich ramionach. Śpiewa nasze ulubione piosenki, które wykonywaliśmy chórem w czasie dawno minionych świąt Bożego Narodzenia, spędzanych jeszcze razem. Kiedy udajemy się na spoczynek, jest tak wyczerpana, że ledwo ma siłę się rozebrać. Pomagam jej zdjąć ubranie, jak wtedy gdy była dzieckiem - choć w tamtych czasach było to o wiele prostsze. Teraz ma na sobie tyle warstw i dodatków, tyle pozszywanych elementów i wiązań! - Nie sądzisz, że nieco przesadziłaś z tą całą wytwornością? Pod twoją spódnicą jest tyle halek, że można by ją postawić. Spódnica rzeczywiście stoi - jakby podtrzymywała ją jakaś trzecia czujna osoba znajdująca się przy osłonie kominka. Kładę welon i czepek na otomanie, po czym próbuję położyć spódnicę, by
wyschła, zanim Wilson weźmie ją jutro do czyszczenia szczotką. Brzeg sukni jest ubłocony do wysokości piętnastu centymetrów. Widocznie powozy pogrzebowe rozjechały ziemię. Dotykam matowej i nijakiej krepy. Jest brzydka i uczyniła Kitty brzydką, choć on z pewnością by tego nie chciał. „Czerń łamie ducha - mówił. - Zamienia kobietę w chodzące mauzoleum”. Kitty nie odpowiada na moją uwagę, bo zasypia na stojąco. Mocując się z haczykami przy jej gorsecie, dotykam jej kręgosłupa i dociera do mnie, jak bardzo jest szczupła. Nawet jako młoda dziewczyna nigdy nie byłam szczupła. Tuż po naszym ślubie nazwał mnie „piersiastą pięknością”. Mówił, że moje ciało jest najgładsze na świecie. Teraz jednak mam go o wiele za dużo. W przeciwieństwie do Kitty, która wygląda na wpół zagłodzoną. Prawie nieprzytomna, opada na łóżko. Rozbieram się powoli, ale bez niczyjej pomocy. Nie sznuruję tasiemek, więc idzie mi dość sprawnie. Nie mogę się doczekać chwili, gdy położę się w pościeli. Tęskniłam za obecnością drugiego człowieka. Pierwszy raz od dziesięciu lat w moim łóżku będzie spał ktoś inny niż Kanciarz. Odkrywam w sobie długo tłumioną potrzebę, która teraz staje się niemal nieodparta, gdy Kitty odwraca się i wtula w moje piersi, mówiąc: - Mamo, jesteś taka ogromna. Zagubię się w tobie. Potem natychmiast zasypia, ale nawet we śnie jest napięta i wybuchowa. Od czasu do czasu porusza się i pojękuje. Zupełnie jak jej ojciec, który również powiedział, że chciałby się we mnie zagubić.