Janice Maynard
Między niezależnością a pożądaniem
Tłumaczenie:
Anna Sawisz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Chcę tylko, żebyś dał mi szansę. Udowodnię ci, że sobie poradzę.
Patrick patrzył na siedzącą po drugiej stronie biurka kobietę. Libby Parkhurst nie
należała do osób wyróżniających się tłumie. Mysie włosy, zwyczajne rysy twarzy,
zwisające ubrania składały się na godne pożałowania określenie: przeciętna. Wyją-
tek stanowiły oczy. Zielone, w odcieniu mchu, emanowały spokojem niczym las
w środku lata.
– Doceniam twoje chęci – odrzekł – ale chyba oboje wiemy, że to praca nie dla cie-
bie.
Charlise, jego zastępczyni, wybierała się na półroczny urlop macierzyński, więc
pilnie potrzebował kogoś na zastępstwo. Ponieważ ociągał się z szukaniem, jego
matka wzięła sprawy w swoje ręce i zaproponowała córkę swojej najlepszej przyja-
ciółki.
Libby wyprostowała się, zacisnęła ręce na kolanach i przybrała poważny, może
nieco zdesperowany wyraz twarzy.
– Maeve wprowadziła mnie w szczegóły – oznajmiła. – Proszę tylko, żebyś spraw-
dził, czy się nadaję, zanim pojawi się pierwsza grupa.
Firma Patricka Kavanagha, Silver Reflections, oferowała wypoczynek dla osób
cierpiących na wypalenie zawodowe oraz pobyty integracyjne dla kadr kierowni-
czych – ćwiczenia wspinaczkowe, trekingi, kilkudniowe wyprawy. Zajęcia w terenie
były wyczerpujące i wymagały znacznych umiejętności. Choć Patrick doceniał de-
terminację Libby, miał poważne wątpliwości co do tego, czy podoła obowiązkom.
– Libby… – odezwał się z westchnieniem.
Nieproszony gość pochylił się do przodu, ściskając dłońmi blat biurka.
– Potrzebuję tej pracy. Wiesz o tym.
I tu mnie masz, pomyślał. Znał przecież bolesne wydarzenia, tak jak i inni, dzięki
tabloidom. Najpierw jej ojciec znalazł się w więzieniu z powodu wielomilionowych
oszustw podatkowych, potem, po kilku miesiącach nękania przez prasę, rozchwiana
emocjonalnie matka popełniła samobójstwo. Od jej śmierci minęły dwa miesiące.
I tak w jednej chwili Libby z wychuchanej dziedziczki stała się kobietą właściwie
bez środków do życia. Wykształcenie panny z dobrego domu sprawdzało się, gdy
pełniła rolę gospodyni podczas przyjęć ojca, ale Libby nie miała żadnego doświad-
czenia w pracy.
– Nie spodoba ci się. – Zaczynało mu brakować argumentów, by w uprzejmy spo-
sób dać jej do zrozumienia, że nie chce powierzyć jej tej pracy.
Libby uniosła głowę. Poprawiła się na krześle, wyprostowała. Rozgoryczenie ma-
lujące się w jej oczach świadczyło o tym, że spodziewała się odmowy.
– Wiem, że twoja matka zmusiła cię do spotkania ze mną – stwierdziła.
– Dawno minęły czasy, kiedy mama mówiła mi, co mam robić.
Tylko częściowo mijał się z prawdą. Maeve bezkonkurencyjnie potrafiła bowiem
wzbudzać w nim poczucie winy.
– Nic już nie mam do stracenia – powiedziała spokojnie. – Ani domu, ani rodziny,
ani funduszu powierniczego. Wszystko przepadło. Po raz pierwszy w życiu muszę
stanąć na własnych nogach. Chcę i potrafię to zrobić. Ale ktoś musi dać mi szansę.
Do diabła! Jej pełna godności postawa robiła na nim wrażenie, ale dlaczego to ma
być jego problem? Co matka sobie myśli?!
Za oknem ciągnęły się ogołocone z liści drzewa. Pod koniec stycznia w zachodniej
części Karoliny Północnej zima nadal dawała się we znaki. Pierwsze grupy przyjadą
dopiero za osiem tygodni. Do tego czasu Libby na pewno opanuje obowiązki zwią-
zane z obsługą hotelu: przyjmowanie rezerwacji, sprawy meldunkowe, doglądanie
gości. Jednak jeśli podzieli obowiązki Charlise, będzie musiał znaleźć kogoś do pra-
cy na pół etatu w terenie, co nie będzie łatwe.
Gdyby chodziło tylko o emocje, Libby by wygrała – błagalnie patrzyła na niego ni-
czym głodny psiak. Spróbował innego argumentu.
– Pracujemy z klientami najwyższej klasy. Potrzebuję kogoś, kto będzie odpowied-
nio wyglądać.
Chociaż się zaczerwieniła, nie ustąpiła pola.
– Organizowałam spotkania towarzyskie w penthousie z widokiem na Central
Park. Myślę, że zdołam spełnić wymogi mody.
Spojrzał na jej workowate ubranie i tylko zmarszczył brwi. Po raz pierwszy Libby
opuściła wzrok.
– Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jakie robię wrażenie – wyszeptała. – Tak dłu-
go unikałam dziennikarzy, że przebranie stało się dla mnie czymś normalnym.
Patrick poczuł wstyd, że ją zranił. Postanowił załagodzić sytuację.
– Proponuję ci okres próbny. Niczego nie obiecuję – dodał szybko.
– Przyjmujesz mnie? – spytała zdziwiona.
Radość w jej oczach świadczyła o tym, że udało mu się naprawić nietakt.
– Tymczasowo – podkreślił. – Charlise odchodzi za dwa tygodnie. Do tego czasu
wprowadzi cię w sprawy ośrodka. Kiedy się trochę ociepli, pokażę ci, jak wyglądają
zajęcia w terenie. Pod koniec lutego zobaczymy, na czym stoimy.
Znał Libby przez większość życia, choć ich ścieżki rzadko się przecinały. Miał
trzydzieści lat, ona była o siedem lat młodsza. Ostatni raz widział ją, gdy z matką
i braćmi pojechał do Nowego Jorku na mecz hokejowy. Był wtedy w takim wieku, że
tylko skinął głową w jej stronę.
Libby pod wpływem uśmiechu pojaśniała.
– Nie będziesz żałować, przysięgam.
Jak mógł pomyśleć, że jest nijaka? Żeby ukryć zaskoczenie, pochylił się i skreślił
kilka cyfr na kawałku papieru. Przesunął kartkę w jej stronę.
– Oto wynagrodzenie. Możesz zacząć w poniedziałek. – Zadbał, by jego głos
brzmiał neutralnie.
Gdy zobaczyła kwotę, drgnęła.
– Niedużo, ale myślę, że to uczciwa pensja.
Przygryzła wargę.
– Oczywiście, że uczciwa. Pomyślałam tylko o tym, jak dużo pieniędzy wydawali-
śmy.
– Musi być ci trudno? – zapytał spokojnym głosem.
– Tak, ale nie w tym sensie, co myślisz. – Schowała kartkę do kieszeni. – Trudne
było odkrycie, że nic nie wiem o świecie. Rodzice chronili mnie… psuli. Można po-
wiedzieć, że w gruncie rzeczy byłam bezużyteczna.
Poczuł, że robi mu się gorąco. Instynktownie sięgnął po jej rękę i ją uścisnął.
– Nikt nie jest bezużyteczny, Libby. Masz za sobą straszny rok. Bardzo mi przy-
kro z powodu twojej matki.
Lekko się skrzywiła, ale jej rysy pozostały twarde.
– Dziękuję. Jej śmierć nie była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Tygodniami
woziłam ją na terapię. Po procesie ojca dwukrotnie próbowała popełnić samobój-
stwo. Nie wiem, czy to on był powodem, czy ostracyzm środowiska, ale cierpienie
okazało się silniejsze niż pragnienie życia ze mną.
– Samobójstwo nie jest rozwiązaniem. Jestem pewien, że matka cię kochała.
– Dzięki za wsparcie.
Był pod wrażeniem. Libby naprawdę miała powody, by się użalać, ale nie roztkli-
wiała się nad sobą. Co więcej, robiła, co mogła, by się pozbierać.
– Moja matka świata poza tobą nie widzi. Myślę, że zawsze chciała mieć córkę.
– Nie wiem, co bym bez niej zrobiła.
Nagle zapadła cisza. Oboje mieli świadomość, że jedynym powodem, dla którego
Patrick zgodził się na to spotkanie, były nalegania matki. Nie zamierzał jednak cof-
nąć słowa. Libby szybko się przekona, że nie nadaje się do fizycznych wyzwań zwią-
zanych z tą pracą. O ile Charlise była wysportowana i większość życia spędziła
w terenie, o tyle Libby to delikatny kwiat, który niechybnie zmarnieje pod wpływem
presji.
W ciągu następnych dwóch tygodni Patrick nabrał wątpliwości co do swojej oceny.
Libby z entuzjazmem uczyła się nowych obowiązków. Od razu dogadała się z Charli-
se, choć niewiele je łączyło. Charlise zachwyciła się naturalnością, zaangażowa-
niem i bystrością nowej koleżanki.
W piątek, gdy nadszedł dzień wypłaty, Patrick odnalazł Charlise w jej biurze.
– No i jak? Da sobie radę? – zapytał.
Charlise wyciągnęła się w fotelu obrotowym. Jej zaokrąglony brzuch pasował do
radosnego nastroju.
– Ma naturalny talent. Czterech zadowolonych klientów dokonało powtórnej re-
zerwacji. Szczerze mówiąc, odchodzę z czystym sumieniem.
– A co z pracą w terenie?
– No cóż, w tym przypadku może nie do końca jest ono czyste.
– Prowadzenie hotelu to jedno. Wiesz, jak harujemy, kiedy bierzemy grupę w góry.
– Prawda, ale Libby jest pełna entuzjazmu. To pomaga.
– Jeszcze rok temu chadzała na pedikiur do drogich salonów przy Park Avenue
i zadawała się z szychami, którzy współpracowali z jej ojcem.
Charlise posłała mu przeciągłe spojrzenie.
– Jesteś w czepku urodzony, Patrick. Silver Reflections to twoje dziecko, ale mógł-
byś rzucić firmę i po prostu nie pracować.
– Słusznie. – Podrapał się w podbródek. – Jest jeszcze jeden problem. Powiedzia-
łem Libby, że musi odpowiednio ubierać się do pracy. Nadal nosi te niegustowne
spódnice i swetry. To jakaś manifestacja niezależności? Czy popełniłem faux pas, po-
ruszając temat ubrań?
– Biedak wodzony za nos przez kobietę.
– Dlaczego nie traktuje się mnie tu z szacunkiem?
Charlise zignorowała pytanie.
– Maeve zaproponowała Libby, że kupi jej odpowiednią garderobę, ale twoja
nowa pracownica jest, mówiąc delikatnie, niezależna. Czeka na wypłatę.
– Do cholery!
– Właśnie.
– Chwileczkę, dlaczego nie może nosić starych ubrań? Na pewno ma całą szafę
szytych na miarę strojów.
– Miała – odparła Charlise. – Sprzedała, żeby zapłacić za leczenie matki. Najwy-
raźniej wszystko, co w tej chwili posiada, mieści się w dwóch walizkach.
Patricka rzadko dręczyło poczucie winy, starał się bowiem żyć zgodnie z kodek-
sem honorowym, który Maeve zaszczepiła synom. Właściwie postępować, być
uprzejmym, nigdy nie pozwolić, by ambicja wzięła górę nad kontaktami z ludźmi.
Zatrudnił Libby. Teraz nadszedł czas, żeby dać jej wsparcie.
Była w siódmym niebie. Po miesiącach niepewności i rozpaczy miała powód, by
rano wstać. Dzięki temu odnalazła coś, co utraciła… pewność siebie i spokój.
W ciągu dwóch tygodni pracy rzadko spotykała Patricka. To Charlise szkoliła ją
i wprowadzała w obowiązki. W jej towarzystwie czuła się komfortowo. Było więc jej
smutno, że to już ostatni ich wspólny dzień. Tuż przed piątą weszła do biura z pa-
czuszką owiniętą w niebieski papier z nadrukiem w samolociki.
– Chciałabym dać ci coś, zanim wyjdziesz.
Charlise przerwała pakowanie rzeczy. W oczach miała łzy.
– Nie musiałaś tego robić.
– Chciałam. Byłaś taka cierpliwa, doceniam to. Czy wszystko w porządku?
– Nie. Nie wiem, dlaczego tak łatwo się rozklejam. Czekam na dziecko, ale ko-
cham firmę. Trudno mi sobie wyobrazić, że nie będę tu codziennie przychodzić.
– Zrobię, co się da, żeby wszystko sprawnie toczyło się podczas twojej nieobecno-
ści.
– Co do tego nie mam wątpliwości. Jesteś bystra, Libby. Bez obaw zostawiam
ośrodek w twoich rękach.
– Mam nadzieję, że wpadniesz do nas z dzieckiem, gdy zrobi się lepsza pogoda.
– Masz to jak w banku. – Ostrożnie otworzyła prezent. – Och, Libby, to jest piękne
i chyba bardzo drogie.
Libby skrzywiła się. Szczerze opowiedziała Charlise o swojej sytuacji finansowej.
– To zabytkowy zestaw. Przyjaciel rodziny podarował go moim rodzicom, kiedy się
urodziłam. Wygrawerował literę L. Gdy usłyszałam, że chłopiec będzie nazywać się
Lander, wiedziałam, że chcę ci go dać.
– Ale on zawsze należał do ciebie. Musiał być dla ciebie ważny.
Gdy Libby patrzyła na srebrną filiżankę, miseczkę i łyżeczkę, poczuła ucisk w ser-
cu.
– Był. Ale już go nie potrzebuję. Teraz patrzę w przyszłość. Będzie mi miło, że
twój syn go użyje.
Charlise mocno uścisnęła Libby.
– Będę ten prezent chronić.
– Mogę cię jeszcze o coś spytać?
– Oczywiście.
– W jaki sposób dostałaś tę pracę?
– Mój mąż i brat Patricka, Aidan, są przyjaciółmi. Gdy Patrick wyznał, że zakłada
firmę, Aidan nas skontaktował.
– A zajęcia w terenie?
Charlise wzruszyła ramionami.
– Zawsze byłam chłopczycą. Łaziłam po drzewach, brałam udział w wyścigach go-
kartów. Miałam połamane ręce i nogi, zanim poszłam do college’u. Na szczęście nie
wszystkie naraz.
– Dobry Boże! – Libby pomyślała o swoim okresie dorastania. – Naprawdę my-
ślisz, że dam sobie radę?
Charlise znieruchomiała z ręką wyciągniętą nad doniczką z begonią.
– Ujmę to w ten sposób. – Włożyła roślinę do pudełka. – Myślę, że dasz radę, jeśli
uwierzysz w siebie.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Patrick cię onieśmiela.
– No cóż… – Libby zamilkła, nie mogąc wymyślić wiarygodnego kłamstwa. – Tak.
– Nie pozwól mu na to. Może wydaje się twardy i zasadniczy, ale w głębi duszy
jest milutki.
Sylwetka mężczyzny wypełniła otwór w drzwiach.
– Chyba właśnie zostałem obrażony.
ROZDZIAŁ DRUGI
Libby czuła zażenowanie, że została przyłapana na obgadywaniu. Charlise się ro-
ześmiała. Patrick podszedł do niej i pocałował w policzek, a rękę położył na brzu-
chu.
– Przekaż mężowi, żeby zadzwonił, jak tylko trafisz do szpitala. I daj znać, gdybyś
czegoś potrzebowała.
W oczach Charlise pojawiły się łzy.
– Dzięki.
– Bez ciebie to miejsce nie będzie takie samo.
– Przestań, bo się rozpłaczę. Libby wszystko wie. Jest osobą, której potrzebujesz.
Przysięgam.
Patrick uśmiechnął się.
– Wierzę. – Odwrócił się do Libby. – Co powiesz na kolację? Postanowiłem trzy-
mać się z boku, kiedy Charlise wprowadzała cię w obowiązki, ale teraz dobrze by-
łoby trochę lepiej się poznać. Co o tym sądzisz?
Libby poczuła, że się czerwieni, jakby to miała być randka. Patrick, wysoki
i szczupły, był bardzo atrakcyjny i męski. Miał szaroniebieskie oczy o intensywnym
spojrzeniu. Czarne włosy prosiły się o grzebień, a może palce kochanki? Serce moc-
niej jej zabiło.
– Byłoby miło – odrzekła.
Świetnie. Zabrzmiało to, jakby dziękowała za zaproszenie do babci na herbatkę.
Charlise wzięła torebkę i pudełko. Patrick podniósł większy karton. Libby ruszyła
za nimi. Na dworze powietrze było rześkie.
Patrick schował rzeczy do bagażnika i uścisnął Charlise. Było widać, że są do sie-
bie przywiązani. Chyba jej mąż musi być równie przystojny jak ich szef, jeśli się nie
sprzeciwia tej pracy, pomyślała Libby.
Charlise właśnie usiadła za kierownicą, zamknęła drzwi i skinęła na nią ręką. Za-
dzwonił telefon Patricka.
– Nie pozwól, żeby tobą poniewierał. – Mówiła ściszonym głosem. – Czasem je-
steś zbyt miła. Postaw się, jeśli nadarzy się okazja.
– Dlaczego miałabym to robić? Jest szefem.
Charlise szeroko się uśmiechnęła i włączyła silnik.
– Ponieważ jest niesamowicie arogancki, jak wszyscy mężczyźni z tej rodziny. Są
także bardzo seksowni, ale my, kobiety, musimy wyznaczyć granice. Samce alfa wy-
czuwają strach. Musisz emanować pewnością siebie, nawet jeśli jej nie masz.
– Teraz to dopiero zaczynam się bać – zażartowała Libby, choć nie do końca
szczerze.
– Znam Patricka od dawna. Ceni odwagę i determinację. Będzie cię szanował.
I nie martw się o zajęcia w terenie. Co złego może się tam zdarzyć?
Libby patrzyła na odjeżdżający samochód. Miała wrażenie, że jej jedyna przyja-
ciółka zostawia ją na jakimś strasznym odludziu. Gdy odwróciła się, światła z głów-
nego budynku rzucały złowieszczą poświatę.
Patrick wciąż rozmawiał, wróciła więc do biura i wydrukowała listę pracowników.
Zamierzała ją przestudiować w trakcie weekendu, poznać szczegóły na temat
wszystkich, od ekipy sprzątającej do komputerowca, który zajmuje się siecią.
Patrick pojawił się dwadzieścia minut później.
– Gotowa? Chyba lepiej pojechać dwoma samochodami.
Ośrodek leżał w górach, kilkanaście kilometrów od miasta. W przeciwnym kierun-
ku jechało się do Silver Beeches Lodge, wspaniałego hotelu na szczycie góry, który
należał do matki Patricka i jego najstarszego brata, Liama.
Libby zawahała się przed udzieleniem odpowiedzi.
– Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty w weekend. Poza tym nie jestem odpo-
wiednio ubrana.
Oczy Patricka pociemniały z niezadowolenia.
– Policzę ci tę kolację jako nadgodziny, gdybyś dzięki temu poczuła się lepiej. A co
do ubrania, nie musi być wyszukane. Pojedziemy do Silver Dollar.
Brat Patricka, Dylan, był właścicielem tego popularnego pubu w mieście.
– Dobra – odrzekła. Zaproszenie Patricka było raczej poleceniem. – Spotkamy się
na miejscu.
Podczas dwudziestominutowej jazdy zdołała się uspokoić. Ma już pracę. Patrick
na razie jej nie zwolni. Musi tylko zaczekać na zajęcia w terenie, by udowodnić mu,
że da sobie radę. Ten podtrzymujący na duchu monolog wewnętrzny towarzyszył jej
przez całą drogę. Na parkingu przy knajpie stały głównie pickupy, ale były też lexus,
mercedes i luksusowy samochód sportowy.
W ciągu ostatnich lat Libby ze dwa razy odwiedziła z matką Silver Glen, eleganc-
ki turystyczny ośrodek górski o alpejskim charakterze. Widywano tu gwiazdy kina,
słynnych muzyków przechadzających się w dżinsach i bejsbolówkach. Większość
z nich wpadała do Silver Dollar na piwo i burgery ze specjalnej wołowiny.
Nieskrępowana atmosfera miasteczka była zupełnie inna niż na jej rodzinnym
Manhattanie, ale uwielbiała to miejsce. Ponaglana przez Maeve zrezygnowała
z mieszkania w Nowym Jorku, na które zresztą nie było jej stać, i przyjechała tu, by
rozpocząć nowe życie.
– Chodźmy poszukać stolika – rzekł Patrick. – Uprzedziłem Dylana o naszym przy-
jeździe.
Już po chwili siedzieli przy stoliku. Libby zamówiła colę, Patrick importowane
piwo. Dylan przyszedł się przywitać. Uśmiechnięty przystojny właściciel był drugim
z siedmiu braci. Patrick był przedostatnim.
– Pamiętasz Libby Parkhurst? Zastępuje Charlise.
Dylan uścisnął rękę Libby.
– Pamiętam. – Spoważniał. – Przykro mi z powodu twojej mamy. Mam tu na pię-
trze mieszkanie. Będzie mi miło, jeśli zamieszkasz w nim bez opłat, zanim nie sta-
niesz na nogi.
– Czy twoja propozycja ma coś wspólnego z twoją mamą? – Libby zmrużyła oczy.
Dylan poczerwieniał.
– Skąd ta myśl? Dlaczego mężczyzna, który spontanicznie robi coś miłego, od
razu budzi podejrzenia?
Libby patrzyła to na jednego brata, to na drugiego. Najwyraźniej stała się projek-
tem rodzinnym.
– Skoro sam mi to proponujesz… – odparła wolno. – Odkąd przyjechałam, miesz-
kam w hotelu Maeve, ale pewnie by wolała, żebym zamieszkała tutaj.
Dylan zaprzeczył.
– Mama jest zachwycona, wierz mi, ale uważa, że może potrzebujesz trochę pry-
watności.
Dylan poszedł do baru, by rozwiązać jakiś problem. Patrick wpatrywał się
w twarz Libby, gdy rozważała konsekwencje zmiany lokum.
– Opowiedz mi, co się zdarzyło. Czasem rozmowa z kimś pomaga – odezwał się
pod wpływem impulsu.
Libby sączyła colę, obserwując tłum, który zawsze tu bywał w piątkowe wieczory.
Tymczasem Patrick studiował jej profil. Miała wysuniętą brodę wskazującą na upór,
poza tym sprawiała wrażenie delikatnej. Był niemal pewien, że po nocy w lesie
przyzna, że praca u niego ją przerasta.
Jej piękne oczy robiły jednak wrażenie, ale szybko stłumił tę myśl. Matka urwała-
by mu głowę, gdyby zadarł z jej protegowaną. Zresztą Libby nie była w jego typie.
Usta Libby wykrzywiły się w smutnym uśmiechu.
– Ostatni rok był traumatyczny i dość pouczający. Na szczęście mama miała tro-
chę akcji i obligacji. Udało nam się znaleźć mieszkanie, na które było nas stać, choć
niestety okropne. Zamierzałam szukać pracy, ale mama chciała, żebym była przy
niej. Myślę, że czuła się bezbronna.
– A ojciec?
– Praktycznie nie miałyśmy z nim kontaktu. Czułyśmy się zdradzone, więc nie cho-
dziłyśmy na wizyty. Mówię chyba jak zgorzkniała egoistka.
Patrick potrząsnął głową.
– Wcale nie. Obowiązkiem mężczyzny jest troszczyć się o rodzinę. Ojciec zawiódł
wasze zaufanie.
Przeciągle na niego popatrzyła.
– Mówisz z doświadczenia?
Pożałował, że poruszył ten temat. Jego ojciec, Reggie Kanavagh, chciał odnaleźć
legendarną kopalnię srebra. Szukaniu jej poświęcił lata. Koszty tej obsesji ponosiła
rodzina.
– Byłem dzieckiem – wyjaśnił. – Liam ma gorsze wspomnienia. Ale… rozumiem.
Moja matka miała prawo czuć się rozgoryczona i zła, choć sobie poradziła.
Libby zbladła, jej oczy wyrażały udrękę.
– Chciałabym móc to samo powiedzieć, ale nie każdy jest tak silny jak Maeve.
Zaklął cicho. Nie chciał, by jego słowa ją zabolały.
– Nie została jednak pozbawiona środków do życia.
– Prawda, ale jest też ulepiona z twardej gliny. Moja mama nigdy nie była silna.
– Przykro mi Libby.
Rzuciła mu posępne spojrzenie.
– Rodziny się nie wybiera.
Nagle dotarł do niego emocjonalny aspekt związany z pracą, którą jej zapropono-
wał. Gdy Libby zrozumie, że nie poradzi sobie w terenie, poczuje się zdruzgotana.
Lepiej żeby okazało się to jak najszybciej. Jest przecież inteligentna, dobrze zorga-
nizowana i ma intuicję. Na pewno znajdzie sobie gdzieś miejsce.
Bębnił palcami o blat.
– Sprawdzałem prognozę pogody. Po weekendzie powinno być dość ciepło.
– Tak, wiem. Maeve mówiła mi o przedwiośniu w górach.
– Może wykorzystamy sprzyjającą temperaturę i pojedziemy w teren?
Libby, wyrwana z zadumy, znieruchomiała z przerażenia.
– Tak szybko?
– Tak. Moglibyśmy wyjechać w poniedziałek rano i wrócić we wtorek po południu.
– Czuł się winny, że naciska, ale Libby musi uzmysłowić sobie prawdę.
Widział, jak nerwowo przełyka ślinę.
– Nie mam właściwego stroju.
– Mama ci pomoże. Moje szwagierki też mogą ci coś pożyczyć. Nie ma teraz sen-
su niczego kupować.
– Ponieważ uważasz, że nie dam sobie rady. – Rzuciła mu ostre spojrzenie.
– Może się okazać, że praca dla mnie nie jest tym, o czym marzysz.
– Już postanowiłeś, prawda?
Ze zdziwieniem stwierdził, że Libby ma temperament.
– Nie. – Czy jest szczery? – Obiecałem ci test w terenie. Z powodu pogody nieco
przesunąłem datę.
Libby świdrowała go wzrokiem.
– Dasz mi jakąś listę czy mam zwrócić się do twojej matki?
– Prześlę ci spis mejlem, ale mama ma dobre rozeznanie.
Gwałtownie wstała.
– Chyba jednak nie jestem głodna. Dziękuję za colę, panie Kavanagh. A teraz pro-
szę wybaczyć, okazało się, że mam sporo do zrobienia w ciągu weekendu.
Potem odwróciła się i wyszła z sali.
Dylan przejął wolne krzesło; jego szeroki uśmiech każdego by zirytował.
– Dawno nie poniosłeś tak spektakularnej porażki, braciszku. Co ją tak rozwście-
czyło?
– To nie była randka – odparł Patrick. – Pilnuj swojego nosa.
– Niewątpliwie stać ją na kogoś lepszego. Pod tymi nieco ekscentrycznymi ciusz-
kami wyczuwam świetne ciało. Świetna sylwetka, akcent z klasy wyższej. I te
oczy… Do diabła, gdybym nie był żonaty, spróbowałbym szczęścia.
Patrick usiłował się opanować, zdając sobie sprawę z tego, że Dylan zachowuje
się jak pies ogrodnika.
– To nie jest zabawne.
– Pytam serio. Co jej powiedziałeś, że uciekła?
– To skomplikowane.
– Cała noc przed nami.
Patrick popatrzył na niego przeciągle.
– Jeśli musisz wiedzieć, mama wepchnęła ją na miejsce Charlise. Radzi sobie z ob-
sługą ośrodka, ale chyba nie sprawdzi się w terenie. Poprosiła mnie o szansę. Za-
uważyłem, że na początku tygodnia będzie ciepło, więc możemy udać się na próbny
treking.
– I to ją tak rozwścieczyło?
– Pewnie zakłada, że spodziewam się porażki.
– Bystra panna.
– Dlaczego to ja mam być złym facetem? Tylko prowadzę firmę. Nie stać mnie na
to, żeby opiekować się dziwaczkami mamy.
W ciągu sekundy rozbawienie Dylana zmieniło się w konsternację. Nagle ciszę
przerwał cichy głos Libby.
– Zapomniałam swetra. Przepraszam, że przeszkadzam.
A potem znów znikła. Patrick głośno odchrząknął.
– Słyszała?
Dylan skrzywił się.
– Tak, przykro mi. Nie zdołałem cię ostrzec. Nie zauważyłem, że nadchodzi.
– No to super.
Pojawiła się kelnerka, żeby przyjąć zamówienie.
– Na co się skusicie? – zapytała.
Dylan pokręcił głową.
– Przynieś nam burgery. Braciszek potrzebuje czegoś na poprawę humoru. To bę-
dzie długa noc.
ROZDZIAŁ TRZECI
Po raz pierwszy od czasu aresztowania ojca Libby poczuła się upokorzona. Sądzi-
ła, że Patrick ją lubi i jest zadowolony z jej pracy. A tymczasem on uważał, że zosta-
ła mu narzucona, że wtargnęła na jego teren.
Czuła ból w piersi. Gdy wróciła do pokoju w luksusowym hotelu, upadła na łóżko
i wybuchnęła płaczem. Potem przez chwilę klęła i znów płakała. Nie chciała więcej
widzieć Patricka, a jednocześnie pragnęła go zawstydzić, okazać się najlepszą spe-
cjalistką od survivalu, jaką znał. Był to jednak bardzo nieprawdopodobny scena-
riusz, więc może lepiej poinformować Maeve, że praca nie wypaliła?
Oczywiście wtedy posypałyby się pytania. Miała wobec Maeve ogromny dług
wdzięczności i nie chciała uchodzić za niewdzięczną. I tak wpakowała się w sytu-
ację bez wyjścia.
W sobotę rano obudziła się z zapuchniętymi oczami i bólem głowy. Dopiero po
trzeciej kawie poczuła się lepiej. Śniadanie nie wchodziło w grę. Czuła się zbyt obo-
lała i zgnębiona, nie chciała też ryzykować nawet mało prawdopodobnego spotka-
nia z Patrickiem.
Wzięła prysznic, włożyła dżinsy, workowaty sweter i wysłała do Maeve esemesa
z prośbą, by w wolnej chwili do niej wpadła. Potem obejrzała czek z wypłatą. Miała
zamiar kupić ubrania do pracy, ale jeśli zostanie zwolniona, nie miałoby to sensu.
Gdy około jedenastej rozległo się pukanie, Libby wzięła głęboki oddech i otworzy-
ła drzwi. Maeve uściskała ją na powitanie.
– Opowiadaj o pracy – powiedziała, promiennie się uśmiechając. – W środę spo-
tkałam Charlise w mieście. Mówiła, że jesteś niesamowita.
Libby zdobyła się na słaby chichot.
– Jest bardzo miła.
Usiadły w fotelach koło gazowego kominka. Maeve przygładziła nieistniejące za-
gniecenie na wyprasowanych czarnych spodniach. W pasującym do nich blezerze
i jedwabnej bluzce w kolorze fuksji wyglądała młodo, na pewno nie na matkę sied-
miu dorosłych synów.
– Jak ci się pracuje z Patrickiem? – zapytała.
– Więc… – Libby zawahała się. Nie umiała kłamać, zatem musi inaczej z tego wy-
brnąć. – Większość czasu spędzałam z Charlise. Wszyscy bardzo go chwalą.
– Ale co ty myślisz? Jest przystojny, prawda?
Wreszcie uśmiech Libby stał się szczery.
– O tak. Patrick to łakomy kąsek.
– Wiem, że nie jestem obiektywna, ale uważam, że wszyscy moi synowie wyszli na
ludzi.
– Nic dziwnego, że jesteś dumna, masz powody.
– Już pięciu z nich ma wspaniałe żony. Całkiem dobrze sobie radzą.
– Maeve, proszę, tylko nie baw się w swatkę. To byłoby dla mnie niezwykle przy-
kre.
– O co ci chodzi? – Maeve zmarszczyła czoło.
– Zaczynam od zera – wyjaśniła Libby. – Muszę nauczyć się samodzielności. Ro-
mans nie jest moim priorytetem. Zresztą mieszanie życia zawodowego i prywatne-
go nigdy nie wychodzi na dobre. Nawet ja to wiem.
– Sądziłam, że doceniasz moją pomoc – odparła nadąsana Maeve.
– Ależ tak – zapewniła Libby. – Opiekowałaś się mną w najgorszym momencie mo-
jego życia. Pomogłaś mi po śmierci mamy, przyjęłaś mnie pod swój dach. Nigdy nie
zdołam ci się odwdzięczyć. Ale musisz pozwolić mi na dokonywanie własnych wybo-
rów, popełnianie błędów. Inaczej nie zyskam pewności, że dam sobie radę.
– Chyba masz rację. Z tego powodu chciałaś się ze mną widzieć? Powiedzieć, że-
bym zostawiła cię w spokoju?
Libby uśmiechnęła się z ulgą, widząc, że Maeve nie jest obrażona.
– Nie. Właściwie to potrzebuję twojej pomocy. Patrick chce wykorzystać ładną po-
godę, żeby pokazać mi, co powinnam robić podczas trekingów.
– Tak szybko? Przecież grupy przyjeżdżają dopiero na początku kwietnia.
– Myślę, że chce być pewien, że podołam tym wyprawom fizycznie. – Libby mówi-
ła spokojnym głosem, ale słowa Patricka nadal brzmiały jej w głowie.
– Zapisz swoje rozmiary – rzekła Maeve po namyśle. – Przygotuję wszystko, co
potrzeba. Wpadnę jutro około pierwszej.
– Będę ci bardzo wdzięczna.
– Jestem umówiona na lunch. – Maeve wstała. – Dasz sobie radę, Libby. Wiem, że
jesteś silna.
– Psychicznie czy fizycznie?
– Jedno wiąże się z drugim. Możesz sama siebie zaskoczyć, kochana. I możesz za-
skoczyć Patricka.
Wstydził się, że z powodu irytacji powiedział coś głupiego. Ale do diabła, rozma-
wiał z bratem i chciał się wyładować. Przecież nie kopał psiaków i nie zrywał kwiat-
ków – był miłym facetem. Chociaż co najmniej jedna osoba tak nie myśli.
Podczas weekendu zebrał potrzebny sprzęt. W czasie wypraw dzielili się z Charli-
se obowiązkami: nadzorowaniem pracowników dostarczających posiłki, prowadze-
niem i trenowaniem grupy, nauczaniem nowych umiejętności. Charlise jednak miała
duże doświadczenie. Zastanawiał się, które obowiązki mógłby wziąć na siebie, co
nie byłoby dobre. Libby powinna wiedzieć, na czym polega praca w terenie.
W poniedziałek rano nadal był w podłym humorze. Przyjechał do Silver Reflec-
tions przed czasem, by przygotować się do czekającego go wyzwania. Na małym
parkingu sąsiadującym z budynkiem stał samochód Libby. Był to stary mercedes
z wgniecionym zderzakiem.
Nagle przypominał sobie, czyj to naprawdę jest samochód. Należał do Zoe, żony
Liama. Gdy jakiś nastolatek stuknął w zderzak na stacji benzynowej, brat zdecydo-
wał, że nie warto go naprawiać. Kupił Zoe minivana, a uszkodzony mercedes wylą-
dował w garażu. Najwyraźniej Maeve nie miała oporów przed zaangażowaniem ca-
łej rodziny w swój „plan ratunkowy”.
Wszedł do środka, przywitał się z recepcjonistką i schował w gabinecie. Wziął
głęboki oddech, wyciągnął telefon i wysłał esemesa: „Wyruszamy o 9.00, jeśli ci to
pasuje”. Natychmiast dostał odpowiedź: „Będę gotowa”. Odpisał, że czeka przed
budynkiem.
Zastanawiał się, czy Libby jest zdenerwowana. Na pewno. Ale znał ją już na tyle
dobrze, by wiedzieć, że nie okaże tego. Pięć minut przed czasem wziął sprzęt i wy-
szedł na dwór. I doznał pierwszego tego dnia szoku. Libby z zamkniętymi oczami
opierała się o drzewo, na ziemi leżała kurtka przeciwdeszczowa. Była odpowiednio
ubrana: solidne buty, lekkie szybkoschnące spodnie, biała bluza z tego samego ma-
teriału i aluminiowe kijki.
Stanął jak wryty i odchrząknął. Każda rzecz była pożyczona, ale i tak wyglądała
jak modelka pozująca dla jakiegoś magazynu. Zdał sobie sprawę, że Dylan miał ra-
cję. Libby ma świetną sylwetkę.
Gdy przestępował z nogi na nogę, Libby otworzyła oczy. Na jej twarzy malowała
się ostrożność.
– Dzień dobry – przywitała się.
– Libby, ja… – Dręczyło go poczucie winy.
– Nie chcę o tym rozmawiać. – Uniosła rękę.
Przez kilka długich sekund mierzyli się wzrokiem. Nie zdołał odczytać jej myśli,
więc zaczął od nowa.
– Trzy sprawy – stwierdził zwięźle. – Gdy poczujesz, że buty zaczynają cię obcie-
rać, zatrzymujemy się i rozwiązujemy problem. W górskich wędrówkach stopy są
najważniejsze. Pęcherze mogą cię unieruchomić. Jasne?
– Tak jest – odparła sarkastycznie.
– Po drugie, jeśli będę iść za szybko, musisz mi o tym powiedzieć. Nie ma potrze-
by grać męczennicy.
– Zrozumiano.
– No i musisz pić wodę. Cały czas. Kobiety nie lubią sikać w lesie, więc częściej
się odwadniają. To niebezpieczne.
Wyraz twarzy Libby był bezcenny.
– Załapałam – szepnęła.
– Jestem zbyt obcesowy? – spytał.
– Nie, nie pomyślałam o wszystkich konsekwencjach.
– Po to właśnie jest ta wyprawa.
Zdjął z ramion jeden z plecaków.
– Muszę dopasować paski. – Bez pytania podszedł do niej i pomógł jej włożyć ple-
cak. Po kilku szybkich ruchach był usatysfakcjonowany. Potem zabrał się za pasek
na klatce piersiowej.
Libby lekko westchnęła i dopiero wtedy zauważył, że dotyka jej piersi. Szybko
cofnął ręce.
– Jestem pewien, że z mocowaniem w pasie sobie poradzisz – mruknął.
– Tak. – Z pochyloną głową walczyła z plastikową klamrą. – Udało się.
– W takim razie idziemy.
Libby chodziła na zajęcia jogi, odkąd skończyła czternaście lat, choć w ostatnim
roku ćwiczyła w domu. Była w świetnej formie. Mordercze tempo, które narzucił
Patrick, sprawiło jednak, że na piątym kilometrze dostała zadyszki.
Miał dłuższe nogi, znał rytm poruszania się po nierównym terenie, no i pewnie
władował do jej plecaka bryły cementu. Ale jeśli Charlise dawała radę, ona też so-
bie poradzi. Na szczęście buty, które znalazła Maeve, były niezwykle wygodne. Nie
mogła też narzekać na widok, a wyćwiczone pośladki i nogi sprawiały, że kilometry
mijały szybciej. Darowała sobie próby określenia, ile przeszli i która jest godzina.
Odkąd przełączyła telefon na tryb oszczędzający baterię, była zależna od Patricka.
Gdy w końcu zaczęły boleć ją nogi, a płuca kłuć, poprosiła o wodę. Patrick miał
dla siebie specjalny bukłak z wężykiem. Nie była to rzecz, którą się pożycza, więc
dla niej przygotował plastikowe pojemniki z wodą. Otworzyła jeden i wypiła duży
łyk.
Znajdowali się na odludziu. Wokół szumiały drzewa, słychać było też śpiew pta-
ków. Spokój i samotność działały kojąco. Zgodnie z prognozą nadciągnęła fala wyż-
szych temperatur – musiało być kilkanaście stopni, bo skóra Libby była wilgotna od
potu. Patrick nie skomentował przerwy. W milczeniu patrzył na okolicę.
Ich trasa biegła po niewysokim górskim grzbiecie. Między drzewami, w oddali,
rozciągało się Silver Glen.
– Już jest dobrze – odezwała się, chowając pojemnik z wodą. – Możemy ruszać.
Bolało ją ciało, płuca, ale w końcu znalazła odpowiedni rytm. Posuwała się krok za
krokiem i czuła, że obrana taktyka nieźle działa.
Gdy zatrzymali się na lunch, mogłaby przysiąc, że jest przynajmniej siódma wie-
czorem. Słońce jednak nadal wysoko stało na niebie.
Lunch okazał się bardziej wyrafinowany, niż sobie wyobrażała. Może zgodny
z wymaganiami klientów? Zamiast masła orzechowego i dżemu – kanapki z domo-
wego chleba z pieczoną szynką. Gdy posiłek dobiegł końca, Patrick schował śmieci
do plecaka. Wtedy zadała nękające ją pytanie:
– Co robisz, gdy ktoś nie daje sobie rady z marszem?
– Firmy, które zgłaszają się do nas, organizują wcześniej zajęcia przygotowaw-
cze. Większość uczestników jest psychicznie i fizycznie gotowa na czekającą ich
przygodę.
– Rozumiem. – Patrick już ruszył, więc też zaczęła iść. – A co z osobami, które nie
są przygotowane?
Nie odwrócił się, ale dobiegły ją jego słowa:
– Wiele korporacji zaczyna zdawać sobie sprawę z wagi kondycji fizycznej pra-
cowników. Jeśli ktoś z kadry kierowniczej ma fizyczne ograniczenia, oczywiście nikt
go do niczego nie zmusza. Ale inne są oczekiwania wobec osoby sprawnej fizycznie.
Na tym rozmowa się urwała. Patrick szedł szybko, jak to miał w zwyczaju. Libby
albo popadła w odrętwienie, albo przywykła do wysiłku, bo ból się zmniejszył.
Wreszcie Patrick zatrzymał się i zdjął plecak.
Libby poszła w jego ślady. Z zaciekawieniem rozejrzała się dokoła. Najwyraźniej
dotarli do celu. Znajdowali się na obrzeżu dużej płaskiej polany. Kilka metrów dalej,
między skałami, płynął niewielki potok. Dźwięk przepływającej rzeki był równie ko-
jący jak perspektywa zanurzenia stóp w lodowatej wodzie.
Patrick obrzucił ją badawczym spojrzeniem.
– Oto nasza baza.
– Niespecjalnie wyposażona – wyrwało jej się.
– Oczekiwałaś pięciogwiazdkowego hotelu?
Ta sarkastyczna uwaga ją rozzłościła, ale nie miała zamiaru dać się sprowokować
i już się nie odezwała. To nieprzyzwoite kłócić się w takim otoczeniu. Chociaż wio-
senna zieleń miała dopiero za jakiś czas pojawić się na muśniętej słońcem polanie,
las był piękny.
Upuściła plecak i powstrzymała jęk. Chociaż ją to wkurzało, Patrick mógł mieć ra-
cję – ta praca jest niekoniecznie dla niej. Co innego być tu z nim teraz, co innego
podczas trekingu z klientami.
– Charlise zaczyna od namiotów – poinformował ją, gdy ukląkł i zaczął wyjmować
rzeczy z plecaka.
– Okej. – Czy to będzie trudne? Jednoosobowe namioty są małe.
– Najpierw potrzebujesz podłogi. To srebrny materiał z jednej strony, a czerwony
z drugiej. Srebrna strona zatrzymuje ciepło.
– Rozumiem. – Libby szybko się uczyła.
– Namioty liderów stają tam. – Wskazał palcem. Stał teraz z rękami na biodrach,
podczas gdy ona usiłowała równo rozciągnąć na ziemi brezent.
Potem nadszedł czas na namioty. Klaustrofobicznie małe, nie były trudne do rozło-
żenia. Jak na pierwszy raz wyszło całkiem nieźle. Nawet Patrick wydawał się być
pod wrażeniem. Potem podał jej zrolowaną matę.
– Poszukaj zaworu i nadmuchaj. Nie jest to trudne. Dzięki materacowi będzie ci
wygodniej.
Trzeba przyznać, że nie starał się jej denerwować ani oceniać. Jednak już to, że
patrzył, jak uczyła się nowych rzeczy, było stresujące.
W końcu oba namioty stanęły, materace i śpiwory znalazły się w środku. Wtedy
dotarło do niej, że ona i Patrick spędzą tu noc – bez telewizji, komputerów, niczego,
co by stanowiło rozrywkę. On wspaniały i nieosiągalny, ona – samotna i wrażliwa.
Chodzi jej przecież o pracę, więc Patrick nie może zauważyć, że ją pociąga. Ma
utrzymywać dystans i być wyluzowana. Wstała i się przeciągnęła:
– Co teraz?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Patrick niewiele się spodziewał po rozpieszczonej przedstawicielce nowojorskich
elit. Celowo narzucił mordercze tempo, ale Libby dotrzymała mu kroku i nie narze-
kała. Czy to ostatni rok sprawił, że stała się odporna, a może zawsze była energicz-
na i uparta? To się jeszcze okaże. Zerknął na zegarek.
– Pokażę ci, jak się tego używa – rzekł, wyciągając maszynkę do gotowania. – Po-
siłki przygotowywane są dzień wcześniej w ośrodku pod okiem szefa kuchni.
– Myślałam, że uczestnicy sami gotują.
– Na razie prowadzimy tylko krótkie, dwu- trzydniowe wyprawy, więc żeby nie
tracić czasu, jedzenie tylko odgrzewamy na miejscu.
Gdy uporała się z maszynką, spytała:
– Chyba nie odgrzewacie na tym dla całej grupy?
– Nie. Jedzenie, maszynki i woda są tu dostarczane przez ludzi mieszkających
w okolicy.
Poczuł się nagle zbity z tropu. Zdał sobie sprawę, że dobrze się bawi. Tak działało
na niego towarzystwo Libby. Odszedł i zaczął zbierać drewno na ognisko. Co wię-
cej, ona go pociąga! Zaklął w myślach. Przy Charlise nigdy nie czuł, że jest z kobie-
tą. Traktował ją jak swoich braci. Libby wybiła go ze zwykłego rytmu, ale nie wyko-
na żadnego ruchu, bo jest pupilką mamy. Zresztą musi bardziej angażować się
w pracę i ignorować libido. Na pewno może jednak przeprosić za swoje zachowa-
nie.
– Co teraz?
Odwrócił się i zobaczył, jak Libby rozciąga ramiona. Jutro niechybnie będę ją bo-
lały.
– Pokażę ci, jak wiesza się plecaki na drzewach.
– Słucham?
– Po założeniu obozu trzeba uporządkować rzeczy.
– Dlaczego nie można zostawić plecaków w namiotach?
– Z powodu niedźwiedzi – wyjaśnił krótko.
Do tej pory świetnie trzymała fason, teraz zbladła.
– Co masz na myśli?
– Niedźwiedź czarny ma niezwykle czułe powonienie. Jest wszystkożerny. Jeśli
wychodzimy z obozu albo śpimy, wieszamy rzeczy na gałęziach. W namiocie nie
trzyma się jedzenia ani pachnącej pomadki czy pasty do zębów.
– Umyłam włosy szamponem o zapachu jabłka. – Na jej twarzy malował się lęk.
– Nie martw się. Do wieczora wywietrzeje.
– Łatwo ci powiedzieć – mruknęła i obejrzała się za siebie, jakby spodziewała się
zobaczyć niedźwiedzia.
Patrick wygrzebał paczkę nylonowej liny.
– Będzie wielu wysokich mężczyzn, żeby to zrobili, ale nie zaszkodzi zdobyć nowe
umiejętności. Popatrz.
Na szczęście dla jego męskiej dumy pierwszy rzut był celny – lina wylądowała na
gałęzi.
– Teraz musisz przywiązać koniec do plecaka, wciągnąć go na górę i zabezpie-
czyć.
Libby przyglądała mu się sceptycznie, a jemu humor od razu się poprawił.
– Nie musisz tego ćwiczyć. Mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia.
– Co na przykład?
Wyekspediował na górę pojemniki z wodą.
– Pokażę ci, gdzie uczę grupy schodzenia z użyciem liny.
– Charlise tym się zajmowała?
Po raz pierwszy okazała niechęć.
– Zwykle nie. Jeśli nie chcesz spróbować, po prostu zobacz, jak ja to robię.
Chciałbym, żebyś znała naszą ofertę. No, dalej… to niedaleko.
Gdy mijali namioty, poczuł pulsowanie tętna. Nigdy nie myślał o kempingu w kate-
goriach męsko-damskich. Z kobietami spędzał czas w restauracjach lub w teatrze,
czasem w pościeli. Zaklął. Libby burzy jego spokój.
Odkryta skała znajdowała się niecały kilometr od obozu. Szedł szybko, ale zwol-
nił, gdy zdał sobie sprawę, że Libby zostaje w tyle. Kiedy dołączyła, bez słowa ru-
szył dalej. Po dotarciu na miejsce rozpiął torbę i wyjął uprząż do wspinaczki.
– Jeśli będziemy mieć grupę kobiet, może poproszę cię o pomoc w nakładaniu
sprzętu.
– Rozumiem – przytaknęła.
Patrzyła uważnie, gdy się przygotowywał. Pod wpływem tego spojrzenia przecho-
dziły go ciarki.
– Wejdę bokiem i zjadę na linie – wyjaśnił. – Skała ma kilkanaście metrów, ale wy-
daje się o wiele wyższa, gdy stoi się na górze.
– Wyobrażam sobie.
Rzucił jej niewielką plandekę do siedzenia.
– Zrelaksuj się przez chwilę i nie martw kleszczami. Wiele robali jeszcze się nie
pojawiło.
Libby, która wcześniej nie martwiła się robakami, teraz zaczęła, od razu poczuła
też swędzenie nóg. W sumie to Patrick mógł jej wyjaśnić, jak się spuszcza po linie.
Może więc to lubił, bo nie miał żadnego powodu, by jej imponować. Po chwili poja-
wił się na szczycie.
Osłoniła oczy i patrzyła, jak Patrick przywiązuje się do drzewa. Sprawdził zapię-
cia i jej pomachał. Wyglądał imponująco, emanował siłą. Potem zrobił krok do tyłu
i zjechał na dół. Miał wspaniałą technikę i ciało. Przez chwilę jej myśli krążyły wo-
kół innych rzeczy, które mógł równie świetnie robić… ale nie tędy droga. Kiedyś,
gdy była młoda i niedoświadczona, dała się oczarować mężczyźnie o magnetycznej
sile – z katastrofalnym skutkiem. Trzeba uczyć się na błędach. Teraz była starsza
i skupiona na celu, czyli utrzymaniu pracy.
Pokaz trwał chwilę, bo Patrick musiał wejść na górę po sznury. Wrócił i usiadł
obok niej, a gdy podała mu wodę, pił ją dużymi łykami. Tymczasem słońce zachodzi-
ło i w cieniu robiło się zimno. Libby objęła rękami kolana i przycisnęła je do piersi.
– To było super. Zawsze lubiłeś ruch na świeżym powietrzu?
– Pewnie nie uwierzysz, ale przez kilka lat pracowałem w agencji reklamowej
w Chicago.
– Naprawdę?
Jego uśmiech był autoironiczny.
– Tak. Uwielbiałem tamtejszą atmosferę, podkradanie klientów, wypuszczanie no-
wych kampanii, burzę mózgów z kolegami. To było wspaniałe doświadczenie dla
młodego mężczyzny.
– Nadal jesteś młody. – Zaśmiał się.
– Wiesz, co mam na myśli.
– Więc co się stało?
– Brakowało mi gór, Silver Glen. – Wzruszył ramionami. – Nie zdawałem sobie
sprawy, jak bardzo jestem do tego miejsca przywiązany. Więc pewnego dnia złoży-
łem wymówienie i wróciłem.
– I stworzyłeś Silver Reflections.
– Po kilku latach, ale tak… to był ekscytujący okres.
– Więc kim jest prawdziwy Patrick Kanavagh? Facetem, który właśnie spuścił się
ze skały czy eleganckim mężczyzną z luksusowego ośrodka dla elit?
Zaskoczył ją jego śmiech.
– No nie, Libby, czy to komplement? Chyba jedno i drugie. Bez pracy w Chicago
pewnie bym nie zrozumiał potrzeb ludzi, którzy żyją pracą. Jeśli mogę oferować wy-
poczynek wypalonym zawodowo, jestem usatysfakcjonowany.
– A co z twoim życiem osobistym? – O nie, przypadkiem jej się to wymsknęło. –
Zresztą, nie chcę wiedzieć.
Zaśmiał się, ale milczał. Siedzieli tak blisko siebie, że czuła zapach jego ciepłej
skóry i nutę mydła, którego użył rano. Nie czuła zapachu płynu po goleniu – zrezy-
gnował z niego, zapewne by się chronić przed niedźwiedziami. Na tę żartobliwą
myśl poczuła się nieswojo. Zaraz zrobi się ciemno i by odpędzić niepokój, zadała ko-
lejne pytanie:
– Żałujesz czegoś?
– Tak – odparł cicho. – Przykro mi, że powiedziałem coś tak głupiego i nieuprzej-
mego. Przykro mi, że to słyszałaś.
Zaczerwieniła się, choć miała nadzieję, że tego nie zauważył.
– Mówiłam, że nie chcę o tym rozmawiać. Masz prawo do własnych opinii.
Przelotnie dotknął jej kolana.
– Bardzo cię podziwiam, Libby. Nie miałem na myśli tego, co mówiłem. Moja mat-
ka jest jednym z najlepszych ludzi, jakich znam. Jej empatia i miłość wywarła więk-
szy wpływ na mnie i braci, niż sobie uświadamiamy.
– Nazwałeś mnie dziwaczką.
Patrick zaklął w duchu.
– Przepraszam. Zachowałem się okropnie.
– Myślę, że mnie to zabolało, bo to prawda.
Zerwał się na nogi i pociągnął ją za sobą.
– Nie bądź śmieszna.
Patrzył na nią z góry. Był wysoki i silny, pewny siebie. Przy takiej różnicy wzrostu
łatwo mogłaby położyć głowę na jego ramieniu. Była już zmęczona tym, że cały czas
musi być dzielna. Przydałaby jej się odrobina luksusu w postaci takiego mężczyzny.
Zmęczenie wzięło jednak górę nad perspektywą romansu.
– Jesteś niezła – stwierdził.
– Ale nie jestem Charlise.
– Nie, ale to nie znaczy, że nie dasz rady na swój sposób.
Tam, skąd pochodziła, nazywali to zawoalowaną krytyką.
– Mogę się nauczyć – odrzekła.
Chce przekonać Patricka czy siebie?
– Wiem. Przykro mi, że cię zraniłem. Wybacz mi.
Nie była pewna, które z nich było bardziej zaskoczone, gdy nagle Patrick ją poca-
łował. Żadne też się nie odsunęło, jakby jakaś siła przykuła ich do miejsca. Namięt-
ny pocałunek trwał. Libby zarzuciła mu ręce na szyję, oparła się o jego ciało. Opa-
nowało ją szaleństwo. Jak dobrze być w czyichś ramionach, jak bezpiecznie.
– Patrick – wyszeptała. Wbrew sobie przerwała pocałunek, bo wiedziała, że będą
tego żałować.
Poruszył się i nieco chwiejnym krokiem cofnął.
– Libby, do diabła… – Co to było: ból, szok, żal? Zdołała się jednak uśmiechnąć.
– Lepiej wróćmy do obozu. Umieram z głodu, a zaraz zrobi się ciemno.
Stali naprzeciw siebie prawie jak nieprzyjaciele.
– Masz rację. – Patrick skinął głową.
Tym razem wędrówka przez las była czymś naturalnym. Niezależnie od napiętej
atmosfery Libby wierzyła, że nie zabłądzą.
Na kolację mieli zupę z warzyw. Szef zrobił też przystawkę z włoskimi bułkami.
Libby zabrała się za przygotowanie posiłku, Patrick rozpalił ognisko i przytoczył
pień, by mieli na czym usiąść. Z pomocą filiżanki nalał zupę do papierowych misek,
które później miały zostać spalone. Wyjaśnił, że aluminiowe łyżki są lekkie i nie-
groźne dla środowiska.
Libby szybko jadła. To zdumiewające, jak dużo je się w górach. Oboje milczeli.
Nie mieli sobie nic do powiedzenia. Właściwie nic ich nie łączyło. Byli sobie obcy.
Tyle że zwykle nie całowała się z obcymi.
Podskoczyła, gdy w pobliżu zahuczała sowa. Poczuła chłód i poszła po kurtkę. Po-
tem zaczęła gapić się w ogień, wsłuchiwać w trzask płonącego drewna. Zapach
dymu był przyjemny, budził archetypiczne skojarzenia.
Starała się nie myśleć o nadchodzącej nocy. Jeśli ma wywrzeć dobre wrażenie na
Patricku, musi zachowywać się tak, jakby spanie w lesie nie było niczym szczegól-
nym.
Odchrząknęła.
– Już ciemno, a strasznie jeszcze wcześnie. Co się robi nocą w lesie?
Twarz Patricka oświetlał migotliwy blask ogniska. Był niczym kameleon – raz mi-
lionerem, raz wysportowanym facetem. Czuła pociąg do swojego szefa mimo jego
arogancji i lekceważenia. Umiał być zabawny i czarujący. Wykazał cierpliwość, gdy
został przez matkę obarczony dziwaczką. Jednak nie chciał jej w drużynie. Objęła
kolana, czuła przyspieszone bicie serce – nadal czekała na odpowiedź.
Gdyby miała odrobinę doświadczenia, może wykonałaby jakiś ruch. Mimo poca-
łunku, który w gruncie rzeczy wynikł z przeprosin, nie łudziła się, że Patrick jest nią
zainteresowany. W jego typie były atletyczne kobiety jak Charlise, a nie panienki
bojące się cieni. Prawie zapomniała o pytaniu, gdy w końcu usłyszała odpowiedź.
ROZDZIAŁ PIĄTY
– Jeśli o mnie chodzi, zależy od tego, z kim jestem.
Zdawał sobie sprawę z dwuznaczności. Nadal nie doszedł do siebie po pocałunku.
Jednak nie zamierzał posuwać się dalej, choć Libby mu się spodobała. Kusiło go, by
powiedzieć, że kochanie się w śpiworze może być zabawne, jednak oznaczałoby to
przekroczenie granic.
Nagle dotarło do niego, że oddziela pasję dla przygody w terenie od życia osobi-
stego. Chodził na wycieczki z braćmi, zabierał klientów na wyprawy, ale nigdy nie
był w górach z kobietą, z którą by go coś łączyło. Czuł pokusę, ale musiał utrzymy-
wać dystans, jeśli ma zrealizować swój scenariusz, szczególnie jeśli ma ją zwolnić.
– Zawsze można słuchać muzyki – dodał. – Masz iPoda? Był na liście.
Przytaknęła. W świetle ogniska wyglądała niezwykle kobieco.
– Ale jeśli będę miała słuchawki, nie usłyszę dzikich zwierząt, które przyjdą roz-
szarpać mnie na strzępy.
Patrick roześmiał się. Podobał mu się jej nieco kpiący stosunek do życia. Całe
szczęście, że tak lekko mówiła o swoich lękach.
– Nie pozwolę na to. – Była to prawda. Może Libby nie zostanie w firmie, ale czuł
wobec niej niewytłumaczalną potrzebę ochrony.
W pewnej chwili wstała i wybąkała:
– No więc…
– Chcesz udać się na stronę?
– Tak.
Już widział, jak się czerwieniła. Tym razem musiała być purpurowa, choć w świe-
tle ogniska nie było tego widać. Podał jej latarkę.
– Chcesz, żebym poszedł z tobą czy pilnował ognia?
Nastąpiła długa cisza.
– Zostań, ale jeśli nie wrócę w ciągu dziesięciu minut, wysyłaj ekipę ratunkową.
Znów ten lekki ton. Skoncentrował się na ognisku, czując na twarzy ciepło. Jego
libido było w stanie gotowości. Nie przyszło mu do głowy, że noc w lesie z Libby bę-
dzie sprawdzianem jego samokontroli. Zapomniał spojrzeć na zegarek. Ile czasu
upłynęło?
– Libby! – zawołał. – Wszystko w porządku?
Wstrzymywał oddech, aż usłyszał jej odpowiedź.
– Nic mi nie jest.
Jej głos dobiegał z pewnej odległości. W końcu pojawiła się i ona sama.
– O której pobudka? – zapytała.
– Wstanę przygotować śniadanie, przede wszystkim kawę. Możesz dołączyć, jak
będziesz gotowa.
– A nasze rzeczy?
– Zajmę się nimi. Kiedy wejdziesz do namiotu, zostaw buty przy wejściu. Nie po-
brudzisz śpiwora. Wziąłem grubsze śpiwory, więc powinno być ci ciepło.
– Z pewnością. Dobranoc.
Szkoda, że nie mógł tego samego powiedzieć o sobie. Czuł się zdenerwowany
i niespokojny. Co za niebezpieczna kombinacja. Wprawnym ruchem rozrzucił żar
i upewnił się, że ogień się nie rozprzestrzeni. Potem powiesił plecaki na najbliższym
drzewie.
Po wejściu do namiotu i zdjęciu butów zapiął klapę i się położył. Miał nowoczesny,
bardzo wygodny śpiwór. Temperatura na zewnątrz zachęcała do tego, by owinąć
się i zasnąć. Tymczasem leżał na plecach i patrzył w ciemność. Nocne odgłosy
brzmiały znajomo. Hukanie sów, pocieranie gałęzi drzew o siebie.
Namiot Libby stał kilka metrów dalej. Gdyby się skoncentrował, mógłby usłyszeć
jej oddech. Już usypiał, gdy usłyszał jej szept.
– Patrick, śpisz?
– Już nie. – Przybrał opryskliwy ton.
– Co mam zrobić, jeśli niedźwiedź zacznie dobierać się do namiotu?
– Libby, ludzie stale biwakują w tym regionie. Nie jesteśmy daleko od Smoky Mo-
untains. Miejsce jest całkowicie bezpieczne, przysięgam.
– Żartowałam, ale chciałabym być przygotowana na wszystkie okoliczności.
Niedźwiedzie atakują ludzi, sprawdziłam w necie.
– A nie czytałaś przypadkiem o grizzli? Tu ich nie ma.
– Nie, to był niedźwiedź czarny. Kobieta zmarła. Znaleźli aparat fotograficzny,
musiała robić zdjęcia.
– Teraz sobie przypominam. To było dawno, a tamta kobieta podeszła zbyt blisko
do niedźwiedzia.
– A jeśli to niedźwiedź podejdzie zbyt blisko do mnie?
Roześmiał się.
– Chcesz spać w moim namiocie? – Pożałował tych słów, gdy tylko je wypowie-
dział.
Nastąpiła długa cisza.
– Razem z tobą?
– No cóż, zamiana miejsc niewiele da. Jeśli poczujesz się lepiej, jakoś się zmieści-
my.
Po kolejnej długiej ciszy odparła:
– Nie, dziękuję, naprawdę wszystko w porządku.
– Twój wybór. Nigdy nie wyjeżdżałaś z rodziną na biwak? Do parków narodo-
wych, na żagle?
Usłyszał szelest nylonu, gdy zaczęła się wiercić.
– Nie, ale mam praktyczną wiedzę na temat większych muzeów w Europie i po-
trafię zamówić posiłek w restauracjach wyróżnionych gwiazdką Michelina w trzech
językach. Spędziłam lato w szwajcarskich Alpach i zimę w Saint Lucia, ale nigdy nie
podgrzewałam hot doga nad ogniskiem.
– Bogate biedactwo.
– To nie jest zabawne. Tak się składa, że to Kavanaghowie są bogaci, więc nie mo-
żesz ze mnie żartować.
– Nie mogę czy nie powinienem?
Roześmiała się. Ten miły dźwięk sprawił, że poczuł podekscytowanie i zakłopota-
nie.
– Idę spać – odparła.
– Do zobaczenia rano.
Kilka godzin później Libby jęknęła. Poranne promienie słońca oznaczały nowy
dzień, ale było jej zbyt wygodnie, by się tym przejmować. Spokojnie bowiem spała
może od godziny. W nocy każdy dźwięk wybrzmiewał w jej wyobraźni. Gdy zasypia-
ła, budziły ją złowieszcze odgłosy. Raz za razem. Co gorsza, Patrick usnął prawie
zaraz po ich rozmowie. Wiedziała, bo cicho chrapał. Mimo materaca była obolała
i nie rozumiała, jak można smacznie spać w takich warunkach. Miłośnicy wędrówek
opowiadali o spokoju na łonie natury. Najwyraźniej nigdy nie spali na otwartym te-
renie.
Teraz musiała jednak udać się na stronę. Chociaż temperatura po południu znów
miała sięgnąć kilkunastu stopni, rankiem było mroźno. Zadrżała, gdy usiadła i wkła-
dała kurtkę. Poczuła zapach kawy przygotowanej przez Patricka. Sięgnęła do kie-
szeni po małą kosmetyczkę. Był w niej tylko grzebień, lusterko i bezzapachowa po-
madka. Na szczęście lusterko było mikre, gdyż właściwie nie chciała się widzieć.
Miała wrażenie, że wygląda na coś między umorusaną traperką a zombie.
Włożenie butów stanowiło pierwsze wyzwanie. Potem przegrała walkę z włosami,
których nie udało się związać w kucyk. Na szczęście nie musi podobać się Patricko-
wi. Odtworzyła namiot i ruszyła w głąb lasu.
Po powrocie zobaczyła, że Patrick sprawia wrażenie wypoczętego, ale miał
zmierzwione włosy, a broda pokryła się zarostem. Wyglądał świetnie. Życie jest nie
fair. Gdy usiadła, spojrzał na nią znad ogniska.
– Cześć – rzucił. Zabrzmiało to opryskliwie.
Skinęła, gdyż żadna błyskotliwa odpowiedź nie przyszła jej do głowy. Niewątpli-
wie panowała między nimi niezręczna atmosfera. Nalał jej kawy.
– Uważaj, gorąca.
– Dzięki. – Wrzuciła cukier, śmietankę w proszku i głęboko wciągnęła powietrze,
mając nadzieję, że kofeina ją rozbudzi. Po wypiciu dwóch kubków poczuła się tro-
chę lepiej. Fakt, że od wczoraj była w tym samym ubraniu, sprawił, że zamarzyła
o prysznicu.
– Co teraz? – zapytała.
Im szybciej Patrick nauczy ją tej całej musztry, tym szybciej wrócą do domu.
– Zwijamy obóz. Gdy mamy grupy, tam stoją kuchenki. Pomocnicy pakują jedzenie
i zapasy. Posiłek jest prosty, domowa owsianka z cynamonem i brązowym cukrem,
jeśli ktoś ma ochotę. Bekon usmażony na patelni, pomarańcze i oczywiście kawa.
– Czy będę musiała gotować owsiankę?
– Nie, tylko podgrzać. Ważna jest dobra organizacja, szybka i sprawna obsługa.
Klienci nie mogą doczekać się zajęć, więc staramy się nie przeciągać posiłku.
– Poradzę sobie.
– Gotowa?
– Oczywiście. – Odchrząknęła.
Uważnie patrzyła, jak złożyć namiot i wygasić ogień. Gdy schowali rzeczy do ple-
Janice Maynard Między niezależnością a pożądaniem Tłumaczenie: Anna Sawisz
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Chcę tylko, żebyś dał mi szansę. Udowodnię ci, że sobie poradzę. Patrick patrzył na siedzącą po drugiej stronie biurka kobietę. Libby Parkhurst nie należała do osób wyróżniających się tłumie. Mysie włosy, zwyczajne rysy twarzy, zwisające ubrania składały się na godne pożałowania określenie: przeciętna. Wyją- tek stanowiły oczy. Zielone, w odcieniu mchu, emanowały spokojem niczym las w środku lata. – Doceniam twoje chęci – odrzekł – ale chyba oboje wiemy, że to praca nie dla cie- bie. Charlise, jego zastępczyni, wybierała się na półroczny urlop macierzyński, więc pilnie potrzebował kogoś na zastępstwo. Ponieważ ociągał się z szukaniem, jego matka wzięła sprawy w swoje ręce i zaproponowała córkę swojej najlepszej przyja- ciółki. Libby wyprostowała się, zacisnęła ręce na kolanach i przybrała poważny, może nieco zdesperowany wyraz twarzy. – Maeve wprowadziła mnie w szczegóły – oznajmiła. – Proszę tylko, żebyś spraw- dził, czy się nadaję, zanim pojawi się pierwsza grupa. Firma Patricka Kavanagha, Silver Reflections, oferowała wypoczynek dla osób cierpiących na wypalenie zawodowe oraz pobyty integracyjne dla kadr kierowni- czych – ćwiczenia wspinaczkowe, trekingi, kilkudniowe wyprawy. Zajęcia w terenie były wyczerpujące i wymagały znacznych umiejętności. Choć Patrick doceniał de- terminację Libby, miał poważne wątpliwości co do tego, czy podoła obowiązkom. – Libby… – odezwał się z westchnieniem. Nieproszony gość pochylił się do przodu, ściskając dłońmi blat biurka. – Potrzebuję tej pracy. Wiesz o tym. I tu mnie masz, pomyślał. Znał przecież bolesne wydarzenia, tak jak i inni, dzięki tabloidom. Najpierw jej ojciec znalazł się w więzieniu z powodu wielomilionowych oszustw podatkowych, potem, po kilku miesiącach nękania przez prasę, rozchwiana emocjonalnie matka popełniła samobójstwo. Od jej śmierci minęły dwa miesiące. I tak w jednej chwili Libby z wychuchanej dziedziczki stała się kobietą właściwie bez środków do życia. Wykształcenie panny z dobrego domu sprawdzało się, gdy pełniła rolę gospodyni podczas przyjęć ojca, ale Libby nie miała żadnego doświad- czenia w pracy. – Nie spodoba ci się. – Zaczynało mu brakować argumentów, by w uprzejmy spo- sób dać jej do zrozumienia, że nie chce powierzyć jej tej pracy. Libby uniosła głowę. Poprawiła się na krześle, wyprostowała. Rozgoryczenie ma- lujące się w jej oczach świadczyło o tym, że spodziewała się odmowy. – Wiem, że twoja matka zmusiła cię do spotkania ze mną – stwierdziła. – Dawno minęły czasy, kiedy mama mówiła mi, co mam robić. Tylko częściowo mijał się z prawdą. Maeve bezkonkurencyjnie potrafiła bowiem
wzbudzać w nim poczucie winy. – Nic już nie mam do stracenia – powiedziała spokojnie. – Ani domu, ani rodziny, ani funduszu powierniczego. Wszystko przepadło. Po raz pierwszy w życiu muszę stanąć na własnych nogach. Chcę i potrafię to zrobić. Ale ktoś musi dać mi szansę. Do diabła! Jej pełna godności postawa robiła na nim wrażenie, ale dlaczego to ma być jego problem? Co matka sobie myśli?! Za oknem ciągnęły się ogołocone z liści drzewa. Pod koniec stycznia w zachodniej części Karoliny Północnej zima nadal dawała się we znaki. Pierwsze grupy przyjadą dopiero za osiem tygodni. Do tego czasu Libby na pewno opanuje obowiązki zwią- zane z obsługą hotelu: przyjmowanie rezerwacji, sprawy meldunkowe, doglądanie gości. Jednak jeśli podzieli obowiązki Charlise, będzie musiał znaleźć kogoś do pra- cy na pół etatu w terenie, co nie będzie łatwe. Gdyby chodziło tylko o emocje, Libby by wygrała – błagalnie patrzyła na niego ni- czym głodny psiak. Spróbował innego argumentu. – Pracujemy z klientami najwyższej klasy. Potrzebuję kogoś, kto będzie odpowied- nio wyglądać. Chociaż się zaczerwieniła, nie ustąpiła pola. – Organizowałam spotkania towarzyskie w penthousie z widokiem na Central Park. Myślę, że zdołam spełnić wymogi mody. Spojrzał na jej workowate ubranie i tylko zmarszczył brwi. Po raz pierwszy Libby opuściła wzrok. – Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jakie robię wrażenie – wyszeptała. – Tak dłu- go unikałam dziennikarzy, że przebranie stało się dla mnie czymś normalnym. Patrick poczuł wstyd, że ją zranił. Postanowił załagodzić sytuację. – Proponuję ci okres próbny. Niczego nie obiecuję – dodał szybko. – Przyjmujesz mnie? – spytała zdziwiona. Radość w jej oczach świadczyła o tym, że udało mu się naprawić nietakt. – Tymczasowo – podkreślił. – Charlise odchodzi za dwa tygodnie. Do tego czasu wprowadzi cię w sprawy ośrodka. Kiedy się trochę ociepli, pokażę ci, jak wyglądają zajęcia w terenie. Pod koniec lutego zobaczymy, na czym stoimy. Znał Libby przez większość życia, choć ich ścieżki rzadko się przecinały. Miał trzydzieści lat, ona była o siedem lat młodsza. Ostatni raz widział ją, gdy z matką i braćmi pojechał do Nowego Jorku na mecz hokejowy. Był wtedy w takim wieku, że tylko skinął głową w jej stronę. Libby pod wpływem uśmiechu pojaśniała. – Nie będziesz żałować, przysięgam. Jak mógł pomyśleć, że jest nijaka? Żeby ukryć zaskoczenie, pochylił się i skreślił kilka cyfr na kawałku papieru. Przesunął kartkę w jej stronę. – Oto wynagrodzenie. Możesz zacząć w poniedziałek. – Zadbał, by jego głos brzmiał neutralnie. Gdy zobaczyła kwotę, drgnęła. – Niedużo, ale myślę, że to uczciwa pensja. Przygryzła wargę. – Oczywiście, że uczciwa. Pomyślałam tylko o tym, jak dużo pieniędzy wydawali- śmy.
– Musi być ci trudno? – zapytał spokojnym głosem. – Tak, ale nie w tym sensie, co myślisz. – Schowała kartkę do kieszeni. – Trudne było odkrycie, że nic nie wiem o świecie. Rodzice chronili mnie… psuli. Można po- wiedzieć, że w gruncie rzeczy byłam bezużyteczna. Poczuł, że robi mu się gorąco. Instynktownie sięgnął po jej rękę i ją uścisnął. – Nikt nie jest bezużyteczny, Libby. Masz za sobą straszny rok. Bardzo mi przy- kro z powodu twojej matki. Lekko się skrzywiła, ale jej rysy pozostały twarde. – Dziękuję. Jej śmierć nie była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Tygodniami woziłam ją na terapię. Po procesie ojca dwukrotnie próbowała popełnić samobój- stwo. Nie wiem, czy to on był powodem, czy ostracyzm środowiska, ale cierpienie okazało się silniejsze niż pragnienie życia ze mną. – Samobójstwo nie jest rozwiązaniem. Jestem pewien, że matka cię kochała. – Dzięki za wsparcie. Był pod wrażeniem. Libby naprawdę miała powody, by się użalać, ale nie roztkli- wiała się nad sobą. Co więcej, robiła, co mogła, by się pozbierać. – Moja matka świata poza tobą nie widzi. Myślę, że zawsze chciała mieć córkę. – Nie wiem, co bym bez niej zrobiła. Nagle zapadła cisza. Oboje mieli świadomość, że jedynym powodem, dla którego Patrick zgodził się na to spotkanie, były nalegania matki. Nie zamierzał jednak cof- nąć słowa. Libby szybko się przekona, że nie nadaje się do fizycznych wyzwań zwią- zanych z tą pracą. O ile Charlise była wysportowana i większość życia spędziła w terenie, o tyle Libby to delikatny kwiat, który niechybnie zmarnieje pod wpływem presji. W ciągu następnych dwóch tygodni Patrick nabrał wątpliwości co do swojej oceny. Libby z entuzjazmem uczyła się nowych obowiązków. Od razu dogadała się z Charli- se, choć niewiele je łączyło. Charlise zachwyciła się naturalnością, zaangażowa- niem i bystrością nowej koleżanki. W piątek, gdy nadszedł dzień wypłaty, Patrick odnalazł Charlise w jej biurze. – No i jak? Da sobie radę? – zapytał. Charlise wyciągnęła się w fotelu obrotowym. Jej zaokrąglony brzuch pasował do radosnego nastroju. – Ma naturalny talent. Czterech zadowolonych klientów dokonało powtórnej re- zerwacji. Szczerze mówiąc, odchodzę z czystym sumieniem. – A co z pracą w terenie? – No cóż, w tym przypadku może nie do końca jest ono czyste. – Prowadzenie hotelu to jedno. Wiesz, jak harujemy, kiedy bierzemy grupę w góry. – Prawda, ale Libby jest pełna entuzjazmu. To pomaga. – Jeszcze rok temu chadzała na pedikiur do drogich salonów przy Park Avenue i zadawała się z szychami, którzy współpracowali z jej ojcem. Charlise posłała mu przeciągłe spojrzenie. – Jesteś w czepku urodzony, Patrick. Silver Reflections to twoje dziecko, ale mógł- byś rzucić firmę i po prostu nie pracować. – Słusznie. – Podrapał się w podbródek. – Jest jeszcze jeden problem. Powiedzia-
łem Libby, że musi odpowiednio ubierać się do pracy. Nadal nosi te niegustowne spódnice i swetry. To jakaś manifestacja niezależności? Czy popełniłem faux pas, po- ruszając temat ubrań? – Biedak wodzony za nos przez kobietę. – Dlaczego nie traktuje się mnie tu z szacunkiem? Charlise zignorowała pytanie. – Maeve zaproponowała Libby, że kupi jej odpowiednią garderobę, ale twoja nowa pracownica jest, mówiąc delikatnie, niezależna. Czeka na wypłatę. – Do cholery! – Właśnie. – Chwileczkę, dlaczego nie może nosić starych ubrań? Na pewno ma całą szafę szytych na miarę strojów. – Miała – odparła Charlise. – Sprzedała, żeby zapłacić za leczenie matki. Najwy- raźniej wszystko, co w tej chwili posiada, mieści się w dwóch walizkach. Patricka rzadko dręczyło poczucie winy, starał się bowiem żyć zgodnie z kodek- sem honorowym, który Maeve zaszczepiła synom. Właściwie postępować, być uprzejmym, nigdy nie pozwolić, by ambicja wzięła górę nad kontaktami z ludźmi. Zatrudnił Libby. Teraz nadszedł czas, żeby dać jej wsparcie. Była w siódmym niebie. Po miesiącach niepewności i rozpaczy miała powód, by rano wstać. Dzięki temu odnalazła coś, co utraciła… pewność siebie i spokój. W ciągu dwóch tygodni pracy rzadko spotykała Patricka. To Charlise szkoliła ją i wprowadzała w obowiązki. W jej towarzystwie czuła się komfortowo. Było więc jej smutno, że to już ostatni ich wspólny dzień. Tuż przed piątą weszła do biura z pa- czuszką owiniętą w niebieski papier z nadrukiem w samolociki. – Chciałabym dać ci coś, zanim wyjdziesz. Charlise przerwała pakowanie rzeczy. W oczach miała łzy. – Nie musiałaś tego robić. – Chciałam. Byłaś taka cierpliwa, doceniam to. Czy wszystko w porządku? – Nie. Nie wiem, dlaczego tak łatwo się rozklejam. Czekam na dziecko, ale ko- cham firmę. Trudno mi sobie wyobrazić, że nie będę tu codziennie przychodzić. – Zrobię, co się da, żeby wszystko sprawnie toczyło się podczas twojej nieobecno- ści. – Co do tego nie mam wątpliwości. Jesteś bystra, Libby. Bez obaw zostawiam ośrodek w twoich rękach. – Mam nadzieję, że wpadniesz do nas z dzieckiem, gdy zrobi się lepsza pogoda. – Masz to jak w banku. – Ostrożnie otworzyła prezent. – Och, Libby, to jest piękne i chyba bardzo drogie. Libby skrzywiła się. Szczerze opowiedziała Charlise o swojej sytuacji finansowej. – To zabytkowy zestaw. Przyjaciel rodziny podarował go moim rodzicom, kiedy się urodziłam. Wygrawerował literę L. Gdy usłyszałam, że chłopiec będzie nazywać się Lander, wiedziałam, że chcę ci go dać. – Ale on zawsze należał do ciebie. Musiał być dla ciebie ważny. Gdy Libby patrzyła na srebrną filiżankę, miseczkę i łyżeczkę, poczuła ucisk w ser- cu.
– Był. Ale już go nie potrzebuję. Teraz patrzę w przyszłość. Będzie mi miło, że twój syn go użyje. Charlise mocno uścisnęła Libby. – Będę ten prezent chronić. – Mogę cię jeszcze o coś spytać? – Oczywiście. – W jaki sposób dostałaś tę pracę? – Mój mąż i brat Patricka, Aidan, są przyjaciółmi. Gdy Patrick wyznał, że zakłada firmę, Aidan nas skontaktował. – A zajęcia w terenie? Charlise wzruszyła ramionami. – Zawsze byłam chłopczycą. Łaziłam po drzewach, brałam udział w wyścigach go- kartów. Miałam połamane ręce i nogi, zanim poszłam do college’u. Na szczęście nie wszystkie naraz. – Dobry Boże! – Libby pomyślała o swoim okresie dorastania. – Naprawdę my- ślisz, że dam sobie radę? Charlise znieruchomiała z ręką wyciągniętą nad doniczką z begonią. – Ujmę to w ten sposób. – Włożyła roślinę do pudełka. – Myślę, że dasz radę, jeśli uwierzysz w siebie. – Co chcesz przez to powiedzieć? – Patrick cię onieśmiela. – No cóż… – Libby zamilkła, nie mogąc wymyślić wiarygodnego kłamstwa. – Tak. – Nie pozwól mu na to. Może wydaje się twardy i zasadniczy, ale w głębi duszy jest milutki. Sylwetka mężczyzny wypełniła otwór w drzwiach. – Chyba właśnie zostałem obrażony.
ROZDZIAŁ DRUGI Libby czuła zażenowanie, że została przyłapana na obgadywaniu. Charlise się ro- ześmiała. Patrick podszedł do niej i pocałował w policzek, a rękę położył na brzu- chu. – Przekaż mężowi, żeby zadzwonił, jak tylko trafisz do szpitala. I daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała. W oczach Charlise pojawiły się łzy. – Dzięki. – Bez ciebie to miejsce nie będzie takie samo. – Przestań, bo się rozpłaczę. Libby wszystko wie. Jest osobą, której potrzebujesz. Przysięgam. Patrick uśmiechnął się. – Wierzę. – Odwrócił się do Libby. – Co powiesz na kolację? Postanowiłem trzy- mać się z boku, kiedy Charlise wprowadzała cię w obowiązki, ale teraz dobrze by- łoby trochę lepiej się poznać. Co o tym sądzisz? Libby poczuła, że się czerwieni, jakby to miała być randka. Patrick, wysoki i szczupły, był bardzo atrakcyjny i męski. Miał szaroniebieskie oczy o intensywnym spojrzeniu. Czarne włosy prosiły się o grzebień, a może palce kochanki? Serce moc- niej jej zabiło. – Byłoby miło – odrzekła. Świetnie. Zabrzmiało to, jakby dziękowała za zaproszenie do babci na herbatkę. Charlise wzięła torebkę i pudełko. Patrick podniósł większy karton. Libby ruszyła za nimi. Na dworze powietrze było rześkie. Patrick schował rzeczy do bagażnika i uścisnął Charlise. Było widać, że są do sie- bie przywiązani. Chyba jej mąż musi być równie przystojny jak ich szef, jeśli się nie sprzeciwia tej pracy, pomyślała Libby. Charlise właśnie usiadła za kierownicą, zamknęła drzwi i skinęła na nią ręką. Za- dzwonił telefon Patricka. – Nie pozwól, żeby tobą poniewierał. – Mówiła ściszonym głosem. – Czasem je- steś zbyt miła. Postaw się, jeśli nadarzy się okazja. – Dlaczego miałabym to robić? Jest szefem. Charlise szeroko się uśmiechnęła i włączyła silnik. – Ponieważ jest niesamowicie arogancki, jak wszyscy mężczyźni z tej rodziny. Są także bardzo seksowni, ale my, kobiety, musimy wyznaczyć granice. Samce alfa wy- czuwają strach. Musisz emanować pewnością siebie, nawet jeśli jej nie masz. – Teraz to dopiero zaczynam się bać – zażartowała Libby, choć nie do końca szczerze. – Znam Patricka od dawna. Ceni odwagę i determinację. Będzie cię szanował. I nie martw się o zajęcia w terenie. Co złego może się tam zdarzyć?
Libby patrzyła na odjeżdżający samochód. Miała wrażenie, że jej jedyna przyja- ciółka zostawia ją na jakimś strasznym odludziu. Gdy odwróciła się, światła z głów- nego budynku rzucały złowieszczą poświatę. Patrick wciąż rozmawiał, wróciła więc do biura i wydrukowała listę pracowników. Zamierzała ją przestudiować w trakcie weekendu, poznać szczegóły na temat wszystkich, od ekipy sprzątającej do komputerowca, który zajmuje się siecią. Patrick pojawił się dwadzieścia minut później. – Gotowa? Chyba lepiej pojechać dwoma samochodami. Ośrodek leżał w górach, kilkanaście kilometrów od miasta. W przeciwnym kierun- ku jechało się do Silver Beeches Lodge, wspaniałego hotelu na szczycie góry, który należał do matki Patricka i jego najstarszego brata, Liama. Libby zawahała się przed udzieleniem odpowiedzi. – Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty w weekend. Poza tym nie jestem odpo- wiednio ubrana. Oczy Patricka pociemniały z niezadowolenia. – Policzę ci tę kolację jako nadgodziny, gdybyś dzięki temu poczuła się lepiej. A co do ubrania, nie musi być wyszukane. Pojedziemy do Silver Dollar. Brat Patricka, Dylan, był właścicielem tego popularnego pubu w mieście. – Dobra – odrzekła. Zaproszenie Patricka było raczej poleceniem. – Spotkamy się na miejscu. Podczas dwudziestominutowej jazdy zdołała się uspokoić. Ma już pracę. Patrick na razie jej nie zwolni. Musi tylko zaczekać na zajęcia w terenie, by udowodnić mu, że da sobie radę. Ten podtrzymujący na duchu monolog wewnętrzny towarzyszył jej przez całą drogę. Na parkingu przy knajpie stały głównie pickupy, ale były też lexus, mercedes i luksusowy samochód sportowy. W ciągu ostatnich lat Libby ze dwa razy odwiedziła z matką Silver Glen, eleganc- ki turystyczny ośrodek górski o alpejskim charakterze. Widywano tu gwiazdy kina, słynnych muzyków przechadzających się w dżinsach i bejsbolówkach. Większość z nich wpadała do Silver Dollar na piwo i burgery ze specjalnej wołowiny. Nieskrępowana atmosfera miasteczka była zupełnie inna niż na jej rodzinnym Manhattanie, ale uwielbiała to miejsce. Ponaglana przez Maeve zrezygnowała z mieszkania w Nowym Jorku, na które zresztą nie było jej stać, i przyjechała tu, by rozpocząć nowe życie. – Chodźmy poszukać stolika – rzekł Patrick. – Uprzedziłem Dylana o naszym przy- jeździe. Już po chwili siedzieli przy stoliku. Libby zamówiła colę, Patrick importowane piwo. Dylan przyszedł się przywitać. Uśmiechnięty przystojny właściciel był drugim z siedmiu braci. Patrick był przedostatnim. – Pamiętasz Libby Parkhurst? Zastępuje Charlise. Dylan uścisnął rękę Libby. – Pamiętam. – Spoważniał. – Przykro mi z powodu twojej mamy. Mam tu na pię- trze mieszkanie. Będzie mi miło, jeśli zamieszkasz w nim bez opłat, zanim nie sta- niesz na nogi. – Czy twoja propozycja ma coś wspólnego z twoją mamą? – Libby zmrużyła oczy. Dylan poczerwieniał.
– Skąd ta myśl? Dlaczego mężczyzna, który spontanicznie robi coś miłego, od razu budzi podejrzenia? Libby patrzyła to na jednego brata, to na drugiego. Najwyraźniej stała się projek- tem rodzinnym. – Skoro sam mi to proponujesz… – odparła wolno. – Odkąd przyjechałam, miesz- kam w hotelu Maeve, ale pewnie by wolała, żebym zamieszkała tutaj. Dylan zaprzeczył. – Mama jest zachwycona, wierz mi, ale uważa, że może potrzebujesz trochę pry- watności. Dylan poszedł do baru, by rozwiązać jakiś problem. Patrick wpatrywał się w twarz Libby, gdy rozważała konsekwencje zmiany lokum. – Opowiedz mi, co się zdarzyło. Czasem rozmowa z kimś pomaga – odezwał się pod wpływem impulsu. Libby sączyła colę, obserwując tłum, który zawsze tu bywał w piątkowe wieczory. Tymczasem Patrick studiował jej profil. Miała wysuniętą brodę wskazującą na upór, poza tym sprawiała wrażenie delikatnej. Był niemal pewien, że po nocy w lesie przyzna, że praca u niego ją przerasta. Jej piękne oczy robiły jednak wrażenie, ale szybko stłumił tę myśl. Matka urwała- by mu głowę, gdyby zadarł z jej protegowaną. Zresztą Libby nie była w jego typie. Usta Libby wykrzywiły się w smutnym uśmiechu. – Ostatni rok był traumatyczny i dość pouczający. Na szczęście mama miała tro- chę akcji i obligacji. Udało nam się znaleźć mieszkanie, na które było nas stać, choć niestety okropne. Zamierzałam szukać pracy, ale mama chciała, żebym była przy niej. Myślę, że czuła się bezbronna. – A ojciec? – Praktycznie nie miałyśmy z nim kontaktu. Czułyśmy się zdradzone, więc nie cho- dziłyśmy na wizyty. Mówię chyba jak zgorzkniała egoistka. Patrick potrząsnął głową. – Wcale nie. Obowiązkiem mężczyzny jest troszczyć się o rodzinę. Ojciec zawiódł wasze zaufanie. Przeciągle na niego popatrzyła. – Mówisz z doświadczenia? Pożałował, że poruszył ten temat. Jego ojciec, Reggie Kanavagh, chciał odnaleźć legendarną kopalnię srebra. Szukaniu jej poświęcił lata. Koszty tej obsesji ponosiła rodzina. – Byłem dzieckiem – wyjaśnił. – Liam ma gorsze wspomnienia. Ale… rozumiem. Moja matka miała prawo czuć się rozgoryczona i zła, choć sobie poradziła. Libby zbladła, jej oczy wyrażały udrękę. – Chciałabym móc to samo powiedzieć, ale nie każdy jest tak silny jak Maeve. Zaklął cicho. Nie chciał, by jego słowa ją zabolały. – Nie została jednak pozbawiona środków do życia. – Prawda, ale jest też ulepiona z twardej gliny. Moja mama nigdy nie była silna. – Przykro mi Libby. Rzuciła mu posępne spojrzenie.
– Rodziny się nie wybiera. Nagle dotarł do niego emocjonalny aspekt związany z pracą, którą jej zapropono- wał. Gdy Libby zrozumie, że nie poradzi sobie w terenie, poczuje się zdruzgotana. Lepiej żeby okazało się to jak najszybciej. Jest przecież inteligentna, dobrze zorga- nizowana i ma intuicję. Na pewno znajdzie sobie gdzieś miejsce. Bębnił palcami o blat. – Sprawdzałem prognozę pogody. Po weekendzie powinno być dość ciepło. – Tak, wiem. Maeve mówiła mi o przedwiośniu w górach. – Może wykorzystamy sprzyjającą temperaturę i pojedziemy w teren? Libby, wyrwana z zadumy, znieruchomiała z przerażenia. – Tak szybko? – Tak. Moglibyśmy wyjechać w poniedziałek rano i wrócić we wtorek po południu. – Czuł się winny, że naciska, ale Libby musi uzmysłowić sobie prawdę. Widział, jak nerwowo przełyka ślinę. – Nie mam właściwego stroju. – Mama ci pomoże. Moje szwagierki też mogą ci coś pożyczyć. Nie ma teraz sen- su niczego kupować. – Ponieważ uważasz, że nie dam sobie rady. – Rzuciła mu ostre spojrzenie. – Może się okazać, że praca dla mnie nie jest tym, o czym marzysz. – Już postanowiłeś, prawda? Ze zdziwieniem stwierdził, że Libby ma temperament. – Nie. – Czy jest szczery? – Obiecałem ci test w terenie. Z powodu pogody nieco przesunąłem datę. Libby świdrowała go wzrokiem. – Dasz mi jakąś listę czy mam zwrócić się do twojej matki? – Prześlę ci spis mejlem, ale mama ma dobre rozeznanie. Gwałtownie wstała. – Chyba jednak nie jestem głodna. Dziękuję za colę, panie Kavanagh. A teraz pro- szę wybaczyć, okazało się, że mam sporo do zrobienia w ciągu weekendu. Potem odwróciła się i wyszła z sali. Dylan przejął wolne krzesło; jego szeroki uśmiech każdego by zirytował. – Dawno nie poniosłeś tak spektakularnej porażki, braciszku. Co ją tak rozwście- czyło? – To nie była randka – odparł Patrick. – Pilnuj swojego nosa. – Niewątpliwie stać ją na kogoś lepszego. Pod tymi nieco ekscentrycznymi ciusz- kami wyczuwam świetne ciało. Świetna sylwetka, akcent z klasy wyższej. I te oczy… Do diabła, gdybym nie był żonaty, spróbowałbym szczęścia. Patrick usiłował się opanować, zdając sobie sprawę z tego, że Dylan zachowuje się jak pies ogrodnika. – To nie jest zabawne. – Pytam serio. Co jej powiedziałeś, że uciekła? – To skomplikowane. – Cała noc przed nami. Patrick popatrzył na niego przeciągle. – Jeśli musisz wiedzieć, mama wepchnęła ją na miejsce Charlise. Radzi sobie z ob-
sługą ośrodka, ale chyba nie sprawdzi się w terenie. Poprosiła mnie o szansę. Za- uważyłem, że na początku tygodnia będzie ciepło, więc możemy udać się na próbny treking. – I to ją tak rozwścieczyło? – Pewnie zakłada, że spodziewam się porażki. – Bystra panna. – Dlaczego to ja mam być złym facetem? Tylko prowadzę firmę. Nie stać mnie na to, żeby opiekować się dziwaczkami mamy. W ciągu sekundy rozbawienie Dylana zmieniło się w konsternację. Nagle ciszę przerwał cichy głos Libby. – Zapomniałam swetra. Przepraszam, że przeszkadzam. A potem znów znikła. Patrick głośno odchrząknął. – Słyszała? Dylan skrzywił się. – Tak, przykro mi. Nie zdołałem cię ostrzec. Nie zauważyłem, że nadchodzi. – No to super. Pojawiła się kelnerka, żeby przyjąć zamówienie. – Na co się skusicie? – zapytała. Dylan pokręcił głową. – Przynieś nam burgery. Braciszek potrzebuje czegoś na poprawę humoru. To bę- dzie długa noc.
ROZDZIAŁ TRZECI Po raz pierwszy od czasu aresztowania ojca Libby poczuła się upokorzona. Sądzi- ła, że Patrick ją lubi i jest zadowolony z jej pracy. A tymczasem on uważał, że zosta- ła mu narzucona, że wtargnęła na jego teren. Czuła ból w piersi. Gdy wróciła do pokoju w luksusowym hotelu, upadła na łóżko i wybuchnęła płaczem. Potem przez chwilę klęła i znów płakała. Nie chciała więcej widzieć Patricka, a jednocześnie pragnęła go zawstydzić, okazać się najlepszą spe- cjalistką od survivalu, jaką znał. Był to jednak bardzo nieprawdopodobny scena- riusz, więc może lepiej poinformować Maeve, że praca nie wypaliła? Oczywiście wtedy posypałyby się pytania. Miała wobec Maeve ogromny dług wdzięczności i nie chciała uchodzić za niewdzięczną. I tak wpakowała się w sytu- ację bez wyjścia. W sobotę rano obudziła się z zapuchniętymi oczami i bólem głowy. Dopiero po trzeciej kawie poczuła się lepiej. Śniadanie nie wchodziło w grę. Czuła się zbyt obo- lała i zgnębiona, nie chciała też ryzykować nawet mało prawdopodobnego spotka- nia z Patrickiem. Wzięła prysznic, włożyła dżinsy, workowaty sweter i wysłała do Maeve esemesa z prośbą, by w wolnej chwili do niej wpadła. Potem obejrzała czek z wypłatą. Miała zamiar kupić ubrania do pracy, ale jeśli zostanie zwolniona, nie miałoby to sensu. Gdy około jedenastej rozległo się pukanie, Libby wzięła głęboki oddech i otworzy- ła drzwi. Maeve uściskała ją na powitanie. – Opowiadaj o pracy – powiedziała, promiennie się uśmiechając. – W środę spo- tkałam Charlise w mieście. Mówiła, że jesteś niesamowita. Libby zdobyła się na słaby chichot. – Jest bardzo miła. Usiadły w fotelach koło gazowego kominka. Maeve przygładziła nieistniejące za- gniecenie na wyprasowanych czarnych spodniach. W pasującym do nich blezerze i jedwabnej bluzce w kolorze fuksji wyglądała młodo, na pewno nie na matkę sied- miu dorosłych synów. – Jak ci się pracuje z Patrickiem? – zapytała. – Więc… – Libby zawahała się. Nie umiała kłamać, zatem musi inaczej z tego wy- brnąć. – Większość czasu spędzałam z Charlise. Wszyscy bardzo go chwalą. – Ale co ty myślisz? Jest przystojny, prawda? Wreszcie uśmiech Libby stał się szczery. – O tak. Patrick to łakomy kąsek. – Wiem, że nie jestem obiektywna, ale uważam, że wszyscy moi synowie wyszli na ludzi. – Nic dziwnego, że jesteś dumna, masz powody. – Już pięciu z nich ma wspaniałe żony. Całkiem dobrze sobie radzą.
– Maeve, proszę, tylko nie baw się w swatkę. To byłoby dla mnie niezwykle przy- kre. – O co ci chodzi? – Maeve zmarszczyła czoło. – Zaczynam od zera – wyjaśniła Libby. – Muszę nauczyć się samodzielności. Ro- mans nie jest moim priorytetem. Zresztą mieszanie życia zawodowego i prywatne- go nigdy nie wychodzi na dobre. Nawet ja to wiem. – Sądziłam, że doceniasz moją pomoc – odparła nadąsana Maeve. – Ależ tak – zapewniła Libby. – Opiekowałaś się mną w najgorszym momencie mo- jego życia. Pomogłaś mi po śmierci mamy, przyjęłaś mnie pod swój dach. Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć. Ale musisz pozwolić mi na dokonywanie własnych wybo- rów, popełnianie błędów. Inaczej nie zyskam pewności, że dam sobie radę. – Chyba masz rację. Z tego powodu chciałaś się ze mną widzieć? Powiedzieć, że- bym zostawiła cię w spokoju? Libby uśmiechnęła się z ulgą, widząc, że Maeve nie jest obrażona. – Nie. Właściwie to potrzebuję twojej pomocy. Patrick chce wykorzystać ładną po- godę, żeby pokazać mi, co powinnam robić podczas trekingów. – Tak szybko? Przecież grupy przyjeżdżają dopiero na początku kwietnia. – Myślę, że chce być pewien, że podołam tym wyprawom fizycznie. – Libby mówi- ła spokojnym głosem, ale słowa Patricka nadal brzmiały jej w głowie. – Zapisz swoje rozmiary – rzekła Maeve po namyśle. – Przygotuję wszystko, co potrzeba. Wpadnę jutro około pierwszej. – Będę ci bardzo wdzięczna. – Jestem umówiona na lunch. – Maeve wstała. – Dasz sobie radę, Libby. Wiem, że jesteś silna. – Psychicznie czy fizycznie? – Jedno wiąże się z drugim. Możesz sama siebie zaskoczyć, kochana. I możesz za- skoczyć Patricka. Wstydził się, że z powodu irytacji powiedział coś głupiego. Ale do diabła, rozma- wiał z bratem i chciał się wyładować. Przecież nie kopał psiaków i nie zrywał kwiat- ków – był miłym facetem. Chociaż co najmniej jedna osoba tak nie myśli. Podczas weekendu zebrał potrzebny sprzęt. W czasie wypraw dzielili się z Charli- se obowiązkami: nadzorowaniem pracowników dostarczających posiłki, prowadze- niem i trenowaniem grupy, nauczaniem nowych umiejętności. Charlise jednak miała duże doświadczenie. Zastanawiał się, które obowiązki mógłby wziąć na siebie, co nie byłoby dobre. Libby powinna wiedzieć, na czym polega praca w terenie. W poniedziałek rano nadal był w podłym humorze. Przyjechał do Silver Reflec- tions przed czasem, by przygotować się do czekającego go wyzwania. Na małym parkingu sąsiadującym z budynkiem stał samochód Libby. Był to stary mercedes z wgniecionym zderzakiem. Nagle przypominał sobie, czyj to naprawdę jest samochód. Należał do Zoe, żony Liama. Gdy jakiś nastolatek stuknął w zderzak na stacji benzynowej, brat zdecydo- wał, że nie warto go naprawiać. Kupił Zoe minivana, a uszkodzony mercedes wylą- dował w garażu. Najwyraźniej Maeve nie miała oporów przed zaangażowaniem ca- łej rodziny w swój „plan ratunkowy”.
Wszedł do środka, przywitał się z recepcjonistką i schował w gabinecie. Wziął głęboki oddech, wyciągnął telefon i wysłał esemesa: „Wyruszamy o 9.00, jeśli ci to pasuje”. Natychmiast dostał odpowiedź: „Będę gotowa”. Odpisał, że czeka przed budynkiem. Zastanawiał się, czy Libby jest zdenerwowana. Na pewno. Ale znał ją już na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie okaże tego. Pięć minut przed czasem wziął sprzęt i wy- szedł na dwór. I doznał pierwszego tego dnia szoku. Libby z zamkniętymi oczami opierała się o drzewo, na ziemi leżała kurtka przeciwdeszczowa. Była odpowiednio ubrana: solidne buty, lekkie szybkoschnące spodnie, biała bluza z tego samego ma- teriału i aluminiowe kijki. Stanął jak wryty i odchrząknął. Każda rzecz była pożyczona, ale i tak wyglądała jak modelka pozująca dla jakiegoś magazynu. Zdał sobie sprawę, że Dylan miał ra- cję. Libby ma świetną sylwetkę. Gdy przestępował z nogi na nogę, Libby otworzyła oczy. Na jej twarzy malowała się ostrożność. – Dzień dobry – przywitała się. – Libby, ja… – Dręczyło go poczucie winy. – Nie chcę o tym rozmawiać. – Uniosła rękę. Przez kilka długich sekund mierzyli się wzrokiem. Nie zdołał odczytać jej myśli, więc zaczął od nowa. – Trzy sprawy – stwierdził zwięźle. – Gdy poczujesz, że buty zaczynają cię obcie- rać, zatrzymujemy się i rozwiązujemy problem. W górskich wędrówkach stopy są najważniejsze. Pęcherze mogą cię unieruchomić. Jasne? – Tak jest – odparła sarkastycznie. – Po drugie, jeśli będę iść za szybko, musisz mi o tym powiedzieć. Nie ma potrze- by grać męczennicy. – Zrozumiano. – No i musisz pić wodę. Cały czas. Kobiety nie lubią sikać w lesie, więc częściej się odwadniają. To niebezpieczne. Wyraz twarzy Libby był bezcenny. – Załapałam – szepnęła. – Jestem zbyt obcesowy? – spytał. – Nie, nie pomyślałam o wszystkich konsekwencjach. – Po to właśnie jest ta wyprawa. Zdjął z ramion jeden z plecaków. – Muszę dopasować paski. – Bez pytania podszedł do niej i pomógł jej włożyć ple- cak. Po kilku szybkich ruchach był usatysfakcjonowany. Potem zabrał się za pasek na klatce piersiowej. Libby lekko westchnęła i dopiero wtedy zauważył, że dotyka jej piersi. Szybko cofnął ręce. – Jestem pewien, że z mocowaniem w pasie sobie poradzisz – mruknął. – Tak. – Z pochyloną głową walczyła z plastikową klamrą. – Udało się. – W takim razie idziemy.
Libby chodziła na zajęcia jogi, odkąd skończyła czternaście lat, choć w ostatnim roku ćwiczyła w domu. Była w świetnej formie. Mordercze tempo, które narzucił Patrick, sprawiło jednak, że na piątym kilometrze dostała zadyszki. Miał dłuższe nogi, znał rytm poruszania się po nierównym terenie, no i pewnie władował do jej plecaka bryły cementu. Ale jeśli Charlise dawała radę, ona też so- bie poradzi. Na szczęście buty, które znalazła Maeve, były niezwykle wygodne. Nie mogła też narzekać na widok, a wyćwiczone pośladki i nogi sprawiały, że kilometry mijały szybciej. Darowała sobie próby określenia, ile przeszli i która jest godzina. Odkąd przełączyła telefon na tryb oszczędzający baterię, była zależna od Patricka. Gdy w końcu zaczęły boleć ją nogi, a płuca kłuć, poprosiła o wodę. Patrick miał dla siebie specjalny bukłak z wężykiem. Nie była to rzecz, którą się pożycza, więc dla niej przygotował plastikowe pojemniki z wodą. Otworzyła jeden i wypiła duży łyk. Znajdowali się na odludziu. Wokół szumiały drzewa, słychać było też śpiew pta- ków. Spokój i samotność działały kojąco. Zgodnie z prognozą nadciągnęła fala wyż- szych temperatur – musiało być kilkanaście stopni, bo skóra Libby była wilgotna od potu. Patrick nie skomentował przerwy. W milczeniu patrzył na okolicę. Ich trasa biegła po niewysokim górskim grzbiecie. Między drzewami, w oddali, rozciągało się Silver Glen. – Już jest dobrze – odezwała się, chowając pojemnik z wodą. – Możemy ruszać. Bolało ją ciało, płuca, ale w końcu znalazła odpowiedni rytm. Posuwała się krok za krokiem i czuła, że obrana taktyka nieźle działa. Gdy zatrzymali się na lunch, mogłaby przysiąc, że jest przynajmniej siódma wie- czorem. Słońce jednak nadal wysoko stało na niebie. Lunch okazał się bardziej wyrafinowany, niż sobie wyobrażała. Może zgodny z wymaganiami klientów? Zamiast masła orzechowego i dżemu – kanapki z domo- wego chleba z pieczoną szynką. Gdy posiłek dobiegł końca, Patrick schował śmieci do plecaka. Wtedy zadała nękające ją pytanie: – Co robisz, gdy ktoś nie daje sobie rady z marszem? – Firmy, które zgłaszają się do nas, organizują wcześniej zajęcia przygotowaw- cze. Większość uczestników jest psychicznie i fizycznie gotowa na czekającą ich przygodę. – Rozumiem. – Patrick już ruszył, więc też zaczęła iść. – A co z osobami, które nie są przygotowane? Nie odwrócił się, ale dobiegły ją jego słowa: – Wiele korporacji zaczyna zdawać sobie sprawę z wagi kondycji fizycznej pra- cowników. Jeśli ktoś z kadry kierowniczej ma fizyczne ograniczenia, oczywiście nikt go do niczego nie zmusza. Ale inne są oczekiwania wobec osoby sprawnej fizycznie. Na tym rozmowa się urwała. Patrick szedł szybko, jak to miał w zwyczaju. Libby albo popadła w odrętwienie, albo przywykła do wysiłku, bo ból się zmniejszył. Wreszcie Patrick zatrzymał się i zdjął plecak. Libby poszła w jego ślady. Z zaciekawieniem rozejrzała się dokoła. Najwyraźniej dotarli do celu. Znajdowali się na obrzeżu dużej płaskiej polany. Kilka metrów dalej, między skałami, płynął niewielki potok. Dźwięk przepływającej rzeki był równie ko- jący jak perspektywa zanurzenia stóp w lodowatej wodzie.
Patrick obrzucił ją badawczym spojrzeniem. – Oto nasza baza. – Niespecjalnie wyposażona – wyrwało jej się. – Oczekiwałaś pięciogwiazdkowego hotelu? Ta sarkastyczna uwaga ją rozzłościła, ale nie miała zamiaru dać się sprowokować i już się nie odezwała. To nieprzyzwoite kłócić się w takim otoczeniu. Chociaż wio- senna zieleń miała dopiero za jakiś czas pojawić się na muśniętej słońcem polanie, las był piękny. Upuściła plecak i powstrzymała jęk. Chociaż ją to wkurzało, Patrick mógł mieć ra- cję – ta praca jest niekoniecznie dla niej. Co innego być tu z nim teraz, co innego podczas trekingu z klientami. – Charlise zaczyna od namiotów – poinformował ją, gdy ukląkł i zaczął wyjmować rzeczy z plecaka. – Okej. – Czy to będzie trudne? Jednoosobowe namioty są małe. – Najpierw potrzebujesz podłogi. To srebrny materiał z jednej strony, a czerwony z drugiej. Srebrna strona zatrzymuje ciepło. – Rozumiem. – Libby szybko się uczyła. – Namioty liderów stają tam. – Wskazał palcem. Stał teraz z rękami na biodrach, podczas gdy ona usiłowała równo rozciągnąć na ziemi brezent. Potem nadszedł czas na namioty. Klaustrofobicznie małe, nie były trudne do rozło- żenia. Jak na pierwszy raz wyszło całkiem nieźle. Nawet Patrick wydawał się być pod wrażeniem. Potem podał jej zrolowaną matę. – Poszukaj zaworu i nadmuchaj. Nie jest to trudne. Dzięki materacowi będzie ci wygodniej. Trzeba przyznać, że nie starał się jej denerwować ani oceniać. Jednak już to, że patrzył, jak uczyła się nowych rzeczy, było stresujące. W końcu oba namioty stanęły, materace i śpiwory znalazły się w środku. Wtedy dotarło do niej, że ona i Patrick spędzą tu noc – bez telewizji, komputerów, niczego, co by stanowiło rozrywkę. On wspaniały i nieosiągalny, ona – samotna i wrażliwa. Chodzi jej przecież o pracę, więc Patrick nie może zauważyć, że ją pociąga. Ma utrzymywać dystans i być wyluzowana. Wstała i się przeciągnęła: – Co teraz?
ROZDZIAŁ CZWARTY Patrick niewiele się spodziewał po rozpieszczonej przedstawicielce nowojorskich elit. Celowo narzucił mordercze tempo, ale Libby dotrzymała mu kroku i nie narze- kała. Czy to ostatni rok sprawił, że stała się odporna, a może zawsze była energicz- na i uparta? To się jeszcze okaże. Zerknął na zegarek. – Pokażę ci, jak się tego używa – rzekł, wyciągając maszynkę do gotowania. – Po- siłki przygotowywane są dzień wcześniej w ośrodku pod okiem szefa kuchni. – Myślałam, że uczestnicy sami gotują. – Na razie prowadzimy tylko krótkie, dwu- trzydniowe wyprawy, więc żeby nie tracić czasu, jedzenie tylko odgrzewamy na miejscu. Gdy uporała się z maszynką, spytała: – Chyba nie odgrzewacie na tym dla całej grupy? – Nie. Jedzenie, maszynki i woda są tu dostarczane przez ludzi mieszkających w okolicy. Poczuł się nagle zbity z tropu. Zdał sobie sprawę, że dobrze się bawi. Tak działało na niego towarzystwo Libby. Odszedł i zaczął zbierać drewno na ognisko. Co wię- cej, ona go pociąga! Zaklął w myślach. Przy Charlise nigdy nie czuł, że jest z kobie- tą. Traktował ją jak swoich braci. Libby wybiła go ze zwykłego rytmu, ale nie wyko- na żadnego ruchu, bo jest pupilką mamy. Zresztą musi bardziej angażować się w pracę i ignorować libido. Na pewno może jednak przeprosić za swoje zachowa- nie. – Co teraz? Odwrócił się i zobaczył, jak Libby rozciąga ramiona. Jutro niechybnie będę ją bo- lały. – Pokażę ci, jak wiesza się plecaki na drzewach. – Słucham? – Po założeniu obozu trzeba uporządkować rzeczy. – Dlaczego nie można zostawić plecaków w namiotach? – Z powodu niedźwiedzi – wyjaśnił krótko. Do tej pory świetnie trzymała fason, teraz zbladła. – Co masz na myśli? – Niedźwiedź czarny ma niezwykle czułe powonienie. Jest wszystkożerny. Jeśli wychodzimy z obozu albo śpimy, wieszamy rzeczy na gałęziach. W namiocie nie trzyma się jedzenia ani pachnącej pomadki czy pasty do zębów. – Umyłam włosy szamponem o zapachu jabłka. – Na jej twarzy malował się lęk. – Nie martw się. Do wieczora wywietrzeje. – Łatwo ci powiedzieć – mruknęła i obejrzała się za siebie, jakby spodziewała się zobaczyć niedźwiedzia. Patrick wygrzebał paczkę nylonowej liny. – Będzie wielu wysokich mężczyzn, żeby to zrobili, ale nie zaszkodzi zdobyć nowe
umiejętności. Popatrz. Na szczęście dla jego męskiej dumy pierwszy rzut był celny – lina wylądowała na gałęzi. – Teraz musisz przywiązać koniec do plecaka, wciągnąć go na górę i zabezpie- czyć. Libby przyglądała mu się sceptycznie, a jemu humor od razu się poprawił. – Nie musisz tego ćwiczyć. Mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia. – Co na przykład? Wyekspediował na górę pojemniki z wodą. – Pokażę ci, gdzie uczę grupy schodzenia z użyciem liny. – Charlise tym się zajmowała? Po raz pierwszy okazała niechęć. – Zwykle nie. Jeśli nie chcesz spróbować, po prostu zobacz, jak ja to robię. Chciałbym, żebyś znała naszą ofertę. No, dalej… to niedaleko. Gdy mijali namioty, poczuł pulsowanie tętna. Nigdy nie myślał o kempingu w kate- goriach męsko-damskich. Z kobietami spędzał czas w restauracjach lub w teatrze, czasem w pościeli. Zaklął. Libby burzy jego spokój. Odkryta skała znajdowała się niecały kilometr od obozu. Szedł szybko, ale zwol- nił, gdy zdał sobie sprawę, że Libby zostaje w tyle. Kiedy dołączyła, bez słowa ru- szył dalej. Po dotarciu na miejsce rozpiął torbę i wyjął uprząż do wspinaczki. – Jeśli będziemy mieć grupę kobiet, może poproszę cię o pomoc w nakładaniu sprzętu. – Rozumiem – przytaknęła. Patrzyła uważnie, gdy się przygotowywał. Pod wpływem tego spojrzenia przecho- dziły go ciarki. – Wejdę bokiem i zjadę na linie – wyjaśnił. – Skała ma kilkanaście metrów, ale wy- daje się o wiele wyższa, gdy stoi się na górze. – Wyobrażam sobie. Rzucił jej niewielką plandekę do siedzenia. – Zrelaksuj się przez chwilę i nie martw kleszczami. Wiele robali jeszcze się nie pojawiło. Libby, która wcześniej nie martwiła się robakami, teraz zaczęła, od razu poczuła też swędzenie nóg. W sumie to Patrick mógł jej wyjaśnić, jak się spuszcza po linie. Może więc to lubił, bo nie miał żadnego powodu, by jej imponować. Po chwili poja- wił się na szczycie. Osłoniła oczy i patrzyła, jak Patrick przywiązuje się do drzewa. Sprawdził zapię- cia i jej pomachał. Wyglądał imponująco, emanował siłą. Potem zrobił krok do tyłu i zjechał na dół. Miał wspaniałą technikę i ciało. Przez chwilę jej myśli krążyły wo- kół innych rzeczy, które mógł równie świetnie robić… ale nie tędy droga. Kiedyś, gdy była młoda i niedoświadczona, dała się oczarować mężczyźnie o magnetycznej sile – z katastrofalnym skutkiem. Trzeba uczyć się na błędach. Teraz była starsza i skupiona na celu, czyli utrzymaniu pracy. Pokaz trwał chwilę, bo Patrick musiał wejść na górę po sznury. Wrócił i usiadł obok niej, a gdy podała mu wodę, pił ją dużymi łykami. Tymczasem słońce zachodzi-
ło i w cieniu robiło się zimno. Libby objęła rękami kolana i przycisnęła je do piersi. – To było super. Zawsze lubiłeś ruch na świeżym powietrzu? – Pewnie nie uwierzysz, ale przez kilka lat pracowałem w agencji reklamowej w Chicago. – Naprawdę? Jego uśmiech był autoironiczny. – Tak. Uwielbiałem tamtejszą atmosferę, podkradanie klientów, wypuszczanie no- wych kampanii, burzę mózgów z kolegami. To było wspaniałe doświadczenie dla młodego mężczyzny. – Nadal jesteś młody. – Zaśmiał się. – Wiesz, co mam na myśli. – Więc co się stało? – Brakowało mi gór, Silver Glen. – Wzruszył ramionami. – Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jestem do tego miejsca przywiązany. Więc pewnego dnia złoży- łem wymówienie i wróciłem. – I stworzyłeś Silver Reflections. – Po kilku latach, ale tak… to był ekscytujący okres. – Więc kim jest prawdziwy Patrick Kanavagh? Facetem, który właśnie spuścił się ze skały czy eleganckim mężczyzną z luksusowego ośrodka dla elit? Zaskoczył ją jego śmiech. – No nie, Libby, czy to komplement? Chyba jedno i drugie. Bez pracy w Chicago pewnie bym nie zrozumiał potrzeb ludzi, którzy żyją pracą. Jeśli mogę oferować wy- poczynek wypalonym zawodowo, jestem usatysfakcjonowany. – A co z twoim życiem osobistym? – O nie, przypadkiem jej się to wymsknęło. – Zresztą, nie chcę wiedzieć. Zaśmiał się, ale milczał. Siedzieli tak blisko siebie, że czuła zapach jego ciepłej skóry i nutę mydła, którego użył rano. Nie czuła zapachu płynu po goleniu – zrezy- gnował z niego, zapewne by się chronić przed niedźwiedziami. Na tę żartobliwą myśl poczuła się nieswojo. Zaraz zrobi się ciemno i by odpędzić niepokój, zadała ko- lejne pytanie: – Żałujesz czegoś? – Tak – odparł cicho. – Przykro mi, że powiedziałem coś tak głupiego i nieuprzej- mego. Przykro mi, że to słyszałaś. Zaczerwieniła się, choć miała nadzieję, że tego nie zauważył. – Mówiłam, że nie chcę o tym rozmawiać. Masz prawo do własnych opinii. Przelotnie dotknął jej kolana. – Bardzo cię podziwiam, Libby. Nie miałem na myśli tego, co mówiłem. Moja mat- ka jest jednym z najlepszych ludzi, jakich znam. Jej empatia i miłość wywarła więk- szy wpływ na mnie i braci, niż sobie uświadamiamy. – Nazwałeś mnie dziwaczką. Patrick zaklął w duchu. – Przepraszam. Zachowałem się okropnie. – Myślę, że mnie to zabolało, bo to prawda. Zerwał się na nogi i pociągnął ją za sobą. – Nie bądź śmieszna.
Patrzył na nią z góry. Był wysoki i silny, pewny siebie. Przy takiej różnicy wzrostu łatwo mogłaby położyć głowę na jego ramieniu. Była już zmęczona tym, że cały czas musi być dzielna. Przydałaby jej się odrobina luksusu w postaci takiego mężczyzny. Zmęczenie wzięło jednak górę nad perspektywą romansu. – Jesteś niezła – stwierdził. – Ale nie jestem Charlise. – Nie, ale to nie znaczy, że nie dasz rady na swój sposób. Tam, skąd pochodziła, nazywali to zawoalowaną krytyką. – Mogę się nauczyć – odrzekła. Chce przekonać Patricka czy siebie? – Wiem. Przykro mi, że cię zraniłem. Wybacz mi. Nie była pewna, które z nich było bardziej zaskoczone, gdy nagle Patrick ją poca- łował. Żadne też się nie odsunęło, jakby jakaś siła przykuła ich do miejsca. Namięt- ny pocałunek trwał. Libby zarzuciła mu ręce na szyję, oparła się o jego ciało. Opa- nowało ją szaleństwo. Jak dobrze być w czyichś ramionach, jak bezpiecznie. – Patrick – wyszeptała. Wbrew sobie przerwała pocałunek, bo wiedziała, że będą tego żałować. Poruszył się i nieco chwiejnym krokiem cofnął. – Libby, do diabła… – Co to było: ból, szok, żal? Zdołała się jednak uśmiechnąć. – Lepiej wróćmy do obozu. Umieram z głodu, a zaraz zrobi się ciemno. Stali naprzeciw siebie prawie jak nieprzyjaciele. – Masz rację. – Patrick skinął głową. Tym razem wędrówka przez las była czymś naturalnym. Niezależnie od napiętej atmosfery Libby wierzyła, że nie zabłądzą. Na kolację mieli zupę z warzyw. Szef zrobił też przystawkę z włoskimi bułkami. Libby zabrała się za przygotowanie posiłku, Patrick rozpalił ognisko i przytoczył pień, by mieli na czym usiąść. Z pomocą filiżanki nalał zupę do papierowych misek, które później miały zostać spalone. Wyjaśnił, że aluminiowe łyżki są lekkie i nie- groźne dla środowiska. Libby szybko jadła. To zdumiewające, jak dużo je się w górach. Oboje milczeli. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. Właściwie nic ich nie łączyło. Byli sobie obcy. Tyle że zwykle nie całowała się z obcymi. Podskoczyła, gdy w pobliżu zahuczała sowa. Poczuła chłód i poszła po kurtkę. Po- tem zaczęła gapić się w ogień, wsłuchiwać w trzask płonącego drewna. Zapach dymu był przyjemny, budził archetypiczne skojarzenia. Starała się nie myśleć o nadchodzącej nocy. Jeśli ma wywrzeć dobre wrażenie na Patricku, musi zachowywać się tak, jakby spanie w lesie nie było niczym szczegól- nym. Odchrząknęła. – Już ciemno, a strasznie jeszcze wcześnie. Co się robi nocą w lesie? Twarz Patricka oświetlał migotliwy blask ogniska. Był niczym kameleon – raz mi- lionerem, raz wysportowanym facetem. Czuła pociąg do swojego szefa mimo jego arogancji i lekceważenia. Umiał być zabawny i czarujący. Wykazał cierpliwość, gdy został przez matkę obarczony dziwaczką. Jednak nie chciał jej w drużynie. Objęła kolana, czuła przyspieszone bicie serce – nadal czekała na odpowiedź.
Gdyby miała odrobinę doświadczenia, może wykonałaby jakiś ruch. Mimo poca- łunku, który w gruncie rzeczy wynikł z przeprosin, nie łudziła się, że Patrick jest nią zainteresowany. W jego typie były atletyczne kobiety jak Charlise, a nie panienki bojące się cieni. Prawie zapomniała o pytaniu, gdy w końcu usłyszała odpowiedź.
ROZDZIAŁ PIĄTY – Jeśli o mnie chodzi, zależy od tego, z kim jestem. Zdawał sobie sprawę z dwuznaczności. Nadal nie doszedł do siebie po pocałunku. Jednak nie zamierzał posuwać się dalej, choć Libby mu się spodobała. Kusiło go, by powiedzieć, że kochanie się w śpiworze może być zabawne, jednak oznaczałoby to przekroczenie granic. Nagle dotarło do niego, że oddziela pasję dla przygody w terenie od życia osobi- stego. Chodził na wycieczki z braćmi, zabierał klientów na wyprawy, ale nigdy nie był w górach z kobietą, z którą by go coś łączyło. Czuł pokusę, ale musiał utrzymy- wać dystans, jeśli ma zrealizować swój scenariusz, szczególnie jeśli ma ją zwolnić. – Zawsze można słuchać muzyki – dodał. – Masz iPoda? Był na liście. Przytaknęła. W świetle ogniska wyglądała niezwykle kobieco. – Ale jeśli będę miała słuchawki, nie usłyszę dzikich zwierząt, które przyjdą roz- szarpać mnie na strzępy. Patrick roześmiał się. Podobał mu się jej nieco kpiący stosunek do życia. Całe szczęście, że tak lekko mówiła o swoich lękach. – Nie pozwolę na to. – Była to prawda. Może Libby nie zostanie w firmie, ale czuł wobec niej niewytłumaczalną potrzebę ochrony. W pewnej chwili wstała i wybąkała: – No więc… – Chcesz udać się na stronę? – Tak. Już widział, jak się czerwieniła. Tym razem musiała być purpurowa, choć w świe- tle ogniska nie było tego widać. Podał jej latarkę. – Chcesz, żebym poszedł z tobą czy pilnował ognia? Nastąpiła długa cisza. – Zostań, ale jeśli nie wrócę w ciągu dziesięciu minut, wysyłaj ekipę ratunkową. Znów ten lekki ton. Skoncentrował się na ognisku, czując na twarzy ciepło. Jego libido było w stanie gotowości. Nie przyszło mu do głowy, że noc w lesie z Libby bę- dzie sprawdzianem jego samokontroli. Zapomniał spojrzeć na zegarek. Ile czasu upłynęło? – Libby! – zawołał. – Wszystko w porządku? Wstrzymywał oddech, aż usłyszał jej odpowiedź. – Nic mi nie jest. Jej głos dobiegał z pewnej odległości. W końcu pojawiła się i ona sama. – O której pobudka? – zapytała. – Wstanę przygotować śniadanie, przede wszystkim kawę. Możesz dołączyć, jak będziesz gotowa. – A nasze rzeczy? – Zajmę się nimi. Kiedy wejdziesz do namiotu, zostaw buty przy wejściu. Nie po-
brudzisz śpiwora. Wziąłem grubsze śpiwory, więc powinno być ci ciepło. – Z pewnością. Dobranoc. Szkoda, że nie mógł tego samego powiedzieć o sobie. Czuł się zdenerwowany i niespokojny. Co za niebezpieczna kombinacja. Wprawnym ruchem rozrzucił żar i upewnił się, że ogień się nie rozprzestrzeni. Potem powiesił plecaki na najbliższym drzewie. Po wejściu do namiotu i zdjęciu butów zapiął klapę i się położył. Miał nowoczesny, bardzo wygodny śpiwór. Temperatura na zewnątrz zachęcała do tego, by owinąć się i zasnąć. Tymczasem leżał na plecach i patrzył w ciemność. Nocne odgłosy brzmiały znajomo. Hukanie sów, pocieranie gałęzi drzew o siebie. Namiot Libby stał kilka metrów dalej. Gdyby się skoncentrował, mógłby usłyszeć jej oddech. Już usypiał, gdy usłyszał jej szept. – Patrick, śpisz? – Już nie. – Przybrał opryskliwy ton. – Co mam zrobić, jeśli niedźwiedź zacznie dobierać się do namiotu? – Libby, ludzie stale biwakują w tym regionie. Nie jesteśmy daleko od Smoky Mo- untains. Miejsce jest całkowicie bezpieczne, przysięgam. – Żartowałam, ale chciałabym być przygotowana na wszystkie okoliczności. Niedźwiedzie atakują ludzi, sprawdziłam w necie. – A nie czytałaś przypadkiem o grizzli? Tu ich nie ma. – Nie, to był niedźwiedź czarny. Kobieta zmarła. Znaleźli aparat fotograficzny, musiała robić zdjęcia. – Teraz sobie przypominam. To było dawno, a tamta kobieta podeszła zbyt blisko do niedźwiedzia. – A jeśli to niedźwiedź podejdzie zbyt blisko do mnie? Roześmiał się. – Chcesz spać w moim namiocie? – Pożałował tych słów, gdy tylko je wypowie- dział. Nastąpiła długa cisza. – Razem z tobą? – No cóż, zamiana miejsc niewiele da. Jeśli poczujesz się lepiej, jakoś się zmieści- my. Po kolejnej długiej ciszy odparła: – Nie, dziękuję, naprawdę wszystko w porządku. – Twój wybór. Nigdy nie wyjeżdżałaś z rodziną na biwak? Do parków narodo- wych, na żagle? Usłyszał szelest nylonu, gdy zaczęła się wiercić. – Nie, ale mam praktyczną wiedzę na temat większych muzeów w Europie i po- trafię zamówić posiłek w restauracjach wyróżnionych gwiazdką Michelina w trzech językach. Spędziłam lato w szwajcarskich Alpach i zimę w Saint Lucia, ale nigdy nie podgrzewałam hot doga nad ogniskiem. – Bogate biedactwo. – To nie jest zabawne. Tak się składa, że to Kavanaghowie są bogaci, więc nie mo- żesz ze mnie żartować. – Nie mogę czy nie powinienem?
Roześmiała się. Ten miły dźwięk sprawił, że poczuł podekscytowanie i zakłopota- nie. – Idę spać – odparła. – Do zobaczenia rano. Kilka godzin później Libby jęknęła. Poranne promienie słońca oznaczały nowy dzień, ale było jej zbyt wygodnie, by się tym przejmować. Spokojnie bowiem spała może od godziny. W nocy każdy dźwięk wybrzmiewał w jej wyobraźni. Gdy zasypia- ła, budziły ją złowieszcze odgłosy. Raz za razem. Co gorsza, Patrick usnął prawie zaraz po ich rozmowie. Wiedziała, bo cicho chrapał. Mimo materaca była obolała i nie rozumiała, jak można smacznie spać w takich warunkach. Miłośnicy wędrówek opowiadali o spokoju na łonie natury. Najwyraźniej nigdy nie spali na otwartym te- renie. Teraz musiała jednak udać się na stronę. Chociaż temperatura po południu znów miała sięgnąć kilkunastu stopni, rankiem było mroźno. Zadrżała, gdy usiadła i wkła- dała kurtkę. Poczuła zapach kawy przygotowanej przez Patricka. Sięgnęła do kie- szeni po małą kosmetyczkę. Był w niej tylko grzebień, lusterko i bezzapachowa po- madka. Na szczęście lusterko było mikre, gdyż właściwie nie chciała się widzieć. Miała wrażenie, że wygląda na coś między umorusaną traperką a zombie. Włożenie butów stanowiło pierwsze wyzwanie. Potem przegrała walkę z włosami, których nie udało się związać w kucyk. Na szczęście nie musi podobać się Patricko- wi. Odtworzyła namiot i ruszyła w głąb lasu. Po powrocie zobaczyła, że Patrick sprawia wrażenie wypoczętego, ale miał zmierzwione włosy, a broda pokryła się zarostem. Wyglądał świetnie. Życie jest nie fair. Gdy usiadła, spojrzał na nią znad ogniska. – Cześć – rzucił. Zabrzmiało to opryskliwie. Skinęła, gdyż żadna błyskotliwa odpowiedź nie przyszła jej do głowy. Niewątpli- wie panowała między nimi niezręczna atmosfera. Nalał jej kawy. – Uważaj, gorąca. – Dzięki. – Wrzuciła cukier, śmietankę w proszku i głęboko wciągnęła powietrze, mając nadzieję, że kofeina ją rozbudzi. Po wypiciu dwóch kubków poczuła się tro- chę lepiej. Fakt, że od wczoraj była w tym samym ubraniu, sprawił, że zamarzyła o prysznicu. – Co teraz? – zapytała. Im szybciej Patrick nauczy ją tej całej musztry, tym szybciej wrócą do domu. – Zwijamy obóz. Gdy mamy grupy, tam stoją kuchenki. Pomocnicy pakują jedzenie i zapasy. Posiłek jest prosty, domowa owsianka z cynamonem i brązowym cukrem, jeśli ktoś ma ochotę. Bekon usmażony na patelni, pomarańcze i oczywiście kawa. – Czy będę musiała gotować owsiankę? – Nie, tylko podgrzać. Ważna jest dobra organizacja, szybka i sprawna obsługa. Klienci nie mogą doczekać się zajęć, więc staramy się nie przeciągać posiłku. – Poradzę sobie. – Gotowa? – Oczywiście. – Odchrząknęła. Uważnie patrzyła, jak złożyć namiot i wygasić ogień. Gdy schowali rzeczy do ple-