caysii

  • Dokumenty2 224
  • Odsłony1 159 117
  • Obserwuję795
  • Rozmiar dokumentów4.1 GB
  • Ilość pobrań686 746

Julie Johnson-Like Gravity (całość poprawiona)

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :3.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Julie Johnson-Like Gravity (całość poprawiona).pdf

caysii Dokumenty Książki Reszta
Użytkownik caysii wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 250 stron)

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 Tłumaczenie – Brooklyn_ Korekta i oprawa graficzna – Riley26 Tłumaczenie w całości należy do Julie Johnson, jako jej prawa autorskie i stanowi materiał marketingowy służący promocji autorki w naszym kraju. Ponadto, poniższe tłumaczenie nie służy uzyskiwaniu korzyści majątkowych, a co za tym idzie, każda osoba wykorzystująca tłumaczenie w celach inne niż marketingowe, łamie prawo. Obowiązuje zakaz rozpowszechniania tego tłumaczenia gdziekolwiek.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 PROLOG Czternaście lat temu. - Mamusiu, mogę dostać różową gumę do żucia? Proszę? - Uniosłam paczkę Bubble Tape i pomachałam jej szybko przed oczami, zanim opakowanie zniknęło w mojej małej rączce. Bubble Tape była najlepszą gumą na świecie; każdy dzieciak to wiedział. Mamusia nie odpowiedziała. Nuciła, a mały uśmiech owijał jej wargi, gdy podawała paczki jedzenia z naszego wózka, pani ekspedientce. Zwróciłam uwagę z powrotem na gumę do żucia, a następnie schowałam ją w skrzyżowanych ramionach, przyglądając się innym opcjom. Linia kasy, z regałem pełnym jaskrawych cukierków, była moją ulubioną częścią zakupów spożywczych. - Mamo! - powiedziałam, głośniej tym razem, zdeterminowana by zdobyć jej uwagę. - Mmm, słucham, kochanie? - wymamrotała. - Proszę, mogę wziąć różową gumę? Wszystkie dziewczyny w mojej klasie jedzą ją przed lunchem. - Jasne, Bee. Tutaj, podaj to miłej pani, byśmy mogły za nią zapłacić, okay? Wyciągnęłam swoją rękę nad głową, by podać pani gumę; nawet stając na czubkach palców, ciężko było mi zobaczyć jej twarz. Pochyliła się do przodu, by wyszarpać pojemnik z moich rąk i uśmiechnęła się do mnie. Jej zęby były pokryte różowymi śladami pomadki, a twarz miała pomarszczoną jak jabłko, ale wyglądała na miłą. - Ile masz lat? - zapytała. - Będę miała siedem za kilka miesięcy - odpowiedziałam. - Jestem w pierwszej klasie.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 - Och! Jak świetnie! - zaćwierkała. - Musisz być dumna - dodała w stronę mamy. - Och, tak, oczywiście - mama uśmiechnęła się, zabierając ostatnie torby. Kiedy zapłaciła, poszłam w dół, w kierunku naszego pełnego koszyka, zerkając do przezroczystej torby na zakupy, by dostrzec znajome opakowanie gumy. - Chodź, Brooklyn - powiedziała Mamusia, jadąc koszykiem po parkingu. Złapała mnie drugą ręką i przyciągnęła bliżej, ponieważ przechodziłyśmy przez automatyczne drzwi i ruszyłyśmy na zewnątrz, do naszego samochodu. Wsunęłam swoją rękę w jej, ściskając mocno. Uśmiechnęła się do mnie, łagodnie machając naszymi splecionymi dłońmi, tam i z powrotem. Powietrze było gęste i nasiąknięte sierpniową wilgocią, a moja różowa koszulka Hello Kitty wydawała się stopiona ze skórą, gdy szłyśmy przez parking. Kółka naszego wózka nie działały prawidłowo - zapiszczały głośno, na znak protestu, gdy mamusia zmagała się z nawrotem na prostej drodze. Zachichotałam przy jej wysiłkach. Jej palce pozostały zaciśnięte na moich, do czasu, gdy nie doszłyśmy do SUV'a. Zostawiając wózek przed nim, zgarnęła mnie w swoje ramiona, łaskocząc moje boki bez przerwy. Wrzasnęłam i zwinęłam się w jej uchwycie, uwielbiając ukazywaną mi uwagę. - Więc uważasz, że to ładnie śmiać się z mamusi, gdy siłuje się z wózkiem, tak? - zaśmiała się. - Teraz nie jest tak śmiesznie, prawda, Bee? - Przepraszam! - zapiszczałam bez tchu, a łaskotanie - tortury dobiegły końca. Mamusia zaniosła mnie na tylne siedzenie i posadziła w foteliku dziecięcym. - Uf! Robisz się za ciężka, by ciągle się tobą opiekować - poskarżyła się. - W krótce nie będziesz musiała używać fotelika. Robisz się taka duża - wcisnęła mój pas do zamka, szarpnęła, sprawdzając, czy był bezpiecznie zapięty i złożyła szybki pocałunek na moim czole. - Muszę szybko włożyć torby do bagażnika, później możemy kupić jakieś lody w drodze do domu, Bumblebee - powiedziała, używając mojego ulubionego przezwiska. - Tak! – wykrzyknęłam. Mój umysł już wyobrażał sobie czekoladowy deser lodowy, zakończony górą bitej śmietany i cukierków tęczowych. - Okey, zaraz wrócę, kochana - uśmiechnęła się, mierzwiąc moje ciemne włosy. Krzątała się wokół koszyka, słyszałam jak wkładała zakupy do SUV'a. Nagle, przypominając sobie o mojej gumie, przekręciłam się na swoim siedzeniu, wychylając się do otwartego bagażnika.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 - Mamo, mogę moją gumę? - zawołałam, luzując ciasny pas i odciągając go z dala od mojej szyi, bym mogła oddychać swobodnie. Gdy nie odpowiedziała, rozpięłam klamrę, przekręciłam się w pełni na moim foteliku i spojrzałam na przestrzeń przez bagażnik, aby zobaczyć, gdzie stanęła. Przestała odkładać na miejsce torby i stanęła nieruchomo w miejscu, za to z rękami w powietrzu. To wydawało się dziwne bez jej pogodnego nucenia. Wyglądała na wystraszoną - Mamusia nigdy nie była wystraszona, nawet gdy powiedziałam jej, że w mojej szafie wnękowej są potwory. Coś było nie tak. Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale wtedy zobaczyłam mężczyznę. Stał kilka kroków od mamy, wózek z jedzeniem wypełniał przestrzeń między nimi. - Daj mi kluczyki - cedził do Mamusi, jego głos został stłumiony przez czarny kaptur, przykrywający mu usta. Jego oczy były jedyną częścią ciała, nie zakrytą przez maskę. Spiorunowałam go wzrokiem ponuro. Zabrzmiał tak, jak jeden z draniów w moich filmach rysunkowych, które oglądałam sobotniego poranka. Nie lubiłam go i mogę powiedzieć, że mamusia też go nie lubiła. Trzymając kurczowo czarny worek marynarski w jednej ręce, przesuwał się tam i z powrotem, przestępując z jednej nogi na drugą. Jego oczy przeskakiwały w stronę sklepu monopolowego za nim, gdzie Mamusia czasami kupowała butelki wina do obiadu. Mi nie wolno było go pić; powiedziała, że to napój dla dorosłych. Oczy Mamusi zamigotały ponad tylnymi siedzeniami i wyciągnęła klucz z bagażnika, widząc moje spojrzenie. Jej głowa poruszyła się tam i z powrotem niemal niezauważalnie i wiedziałam, że próbuje przekazać mi, bym się nie ruszała i była cicho. Chciałam zapytać, co się dzieje i kim jest ten zły człowiek, ale nie zrobiłam tego, ponieważ wyprzedził mnie. - Jesteś, do cholery, głucha? Powiedziałem, daj mi klucze! Czy wyglądam, jak pieprzony 'parkingowy', pani? - mężczyzna krzyczał, podchodząc bliżej do mamy i wyglądał groźniej niż wcześniej. Oczy Mamusi oderwały się od moich, wyprostowała swoje ramiona i stanęła naprzeciw mężczyźnie. - Nie - powiedziała, jej głos był smutny. Dlaczego była taka smutna? - Twój wybór - powiedział, unoszą rękę w jej stronę i celując pistoletem w twarz Mamusi. Zanim mogłam wydać dźwięk, wystrzelił jedną kulę w jej czoło i patrzył, jak upada na ziemię. - Głupia suka - wymamrotał pod nosem. Usiadłam na miejscu, niezdolna do odwrócenia wzroku od Mamusi, krwawiącej na parkingu. Szerokimi oczami obserwowałam, jak mężczyzna wyrywał

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 kluczyki z jej dłoni i trzasnął bagażnikiem. Kręcił się przy SUV'ie, a później wskoczył na siedzenie kierowcy, na miejsce Mamusi, i szybko uruchomił silnik. Dodał gazu i wyjechał z parkingu, nie oglądając się za siebie, na poplamiony krwią asfalt. Obróciłam się wolno z powrotem na moim foteliku, drżąc ze strachu i niedowierzania. Zauważyłam, że mężczyzna rzucił broń na prawą stronę miejsca pasażera, gdzie leżał worek marynarski wypełniony pogniecionymi pieniędzmi. Łzy zamgliły mi wzrok i wypłynęły wolno, spływając wzdłuż mojej twarzy. Przypomniałam sobie, jak Mamunia potrząsnęła głową. Dam sobie radę, będę cicho. Dla niej. Mężczyzna ani razu nie obejrzał się za siebie, ignorując małą dziewczynkę, której świat właśnie się skończył i płakała na tylnym siedzeniu.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 ROZDZIAŁ PIERWSZY: Jałowy księżyc Przeraźliwy krzyk, który wyrwał się z mojego gardła, był wynikiem tamtego traumatycznego przeżycia – jednak przyćmił go już upływ czasu. Sześciolatka, którą wtedy byłam, chciała płakać pod wpływem tego koszmaru. Ale sny były moim wieczornym towarzyszem przez czternaście lat i stale przypominały mi o dniu, w którym zmieniło się wszystko w moim życiu. Jakbym kiedykolwiek mogła zapomnieć. Nie ulegało wątpliwości, że tamte wydarzenia na stałe zostały wyryte w mojej pamięci, niczym zbędny tatuaż, o który nie prosiłam i którego nie mogłabym usunąć, nawet, gdyby koszmary ustały. Mimo wszystko wiedziałam, że nie ustaną. Raczej będą coraz gorsze, żywsze i częstsze z każdym rokiem. Starłam spadające koraliki potu ze swojego czoła, związując moje wilgotne włosy w luźny, koński ogon i rozplątałam poskręcane kartki z moich nóg. Mały blask z lampki nocnej, która stała obok mojego łóżka, rzucał cienie, grożąc, że mnie skonsumuje. Skupiając się na łagodnym świetle, próbowałam wypchnąć wspomnienia z mojego umysłu. Pomimo, że zostałam dobrze wytrenowana w radzeniu sobie z wieczornymi lękami, to wymagało ode mnie więcej wysiłku, niż chciałam przyznać. Uspokoiłam się i moje tętno przestało grzmieć w klatce, jak cholerna szarża kawalerii. Wciągając drżący oddech do płuc, zakołysałam stopami nad podłogą i zwlekłam się z łóżka. Lodowate linoleum w kuchni było nieprzyjemne w kontakcie z moimi bosymi stopami i pospieszyłam się, by nalać sobie jakąś wodę z kranu przed powrotem na paluszkach do ciepłego łózka. Popijałam wodę, po tym, jak wślizgnęłam się niepostrzeżenie pod nakrycie i zaczęłam szukać książki, którą zawsze trzymałam w zasięgu ręki na nocnym stoliku. Jakiekolwiek nadzieje na więcej odpoczynku dziś wieczorem były daremne. Po tym jak koszmar nieuchronnie mnie dopadł, nigdy nie mogłam dać odpocząć swojemu umysłowi i pójść spać. Czasami miałam szczęście i koszmar nie był brutalny, dając mi kilka solidnych godzin odpoczynku. W inne noce, jak ta dzisiaj, nie miałam szczęścia. Spojrzenie na mój telefon komórkowy, uświadomiło mnie, że jest tylko 2:37 w

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 nocy, pozostawiając mi sześć godzin do mojej pierwszej lekcji tego semestru. Świetny sposób na rozpoczęcie drugiego roku, Brooklyn - pomyślałam gorzko. Przemęczona i zrzędliwa. Och, i ciemne koła pod oczami są tak modne w tym roku. Stałe, ciemne koła pod moimi oczami w stylu 'stłuczenie', które pokryły zmarszczki, dały się ukryć przy pomocy jakiegoś fluidu wysokiej jakości. Większość ludzi nie zauważała ich a ci, którzy zauważyli nie znali ich pochodzenia. Trzymanie ludzi na odległość było łatwiejsze i na dłuższą metę zaoszczędzało każdemu niepotrzebnej krzywdy i smutku. Nigdy nie czułam potrzeby, aby zbliżyć się do innych. Ci, którzy krążyli po mojej społecznej orbicie, byli albo błogo egocentryczni, albo po prostu nie interesowali się moją przeszłością. Każdy, kto naciskał na mnie, był odstawiony jak zły nawyk. Naprawdę, nie powiedziałabym, że mam przyjaciół - znajomi może, ale nie przyjaciele. Przyjaciele przeważnie chcieli znać dane osobowe, lubili zarzucać pytaniami. I to robiło z przyjaciół coś, czego nie mogę posiadać. Istniał jeden wyjątek od tej zasady i to była Lexi. Natomiast Lexi nie przestrzegała jakiejkolwiek własnej zasady, więc nie powinnam być zaskoczona, gdy złamała całą kopalnię moich. Wkręciła się w moje życie jak tornado, wywracając wszystko, co stało na drodze i powodując zamieszanie w moich kruchych złudzeniach normalności, które próbowałam odbudować po śmierci mojej matki. W drugiej klasie pierwszego dnia w nowej szkole, Lexi oświadczyła, że lubi mój niebieski plecak i to było to. Zaprzyjaźniłyśmy się. Zatem… przyjaźnimy się. Lexi przyciąga do siebie ludzi, jakby emanowała jakąś niewidoczną siłą magnetyczną, zatrzymując ich w miejscu i uniemożliwiając odmowę. Jest wysoka z płomiennymi, czerwonymi włosami i jasno-niebieskimi oczami, które ciągle psotnie błyszczą. Z wielu względów jest moim przeciwieństwem. Ona jest wysoka, ja niska. Jej miedziana grzywka podskakuje wokół ramion jak świecąca aureola, natomiast moje ciemne brązowo-czarne fale opadają prawie do pasa. Jej piegowata skóra świeci jasno, a moja naturalne oliwkowa cera, daje mi wygląd trochę opalony, nawet w środku zimy. Największa różnica między nami jest niezauważalna na pierwszy rzut oka, ponieważ znajduje się pod powierzchnią, tam gdzie nikt tego nie widzi. Coś tam jest rozbite we mnie. Albo może nie do końca rozbite, ale z pewnością brakujące. Cholera, może nigdy tego nie posiadałam. Nie ulegało wątpliwości, że Lexi była ciepła, radosna i żywa. Za to ja byłam

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 zimna, nie posiadam tego wewnętrznego blasku i nie potrafiłam nic poradzić na to, że moje szmaragdowe oczy wydawały się martwe i ostrożne. Porównywanie siebie do Lexi jest jak porównywanie księżyca do słońca, ona - serdeczna i żywa - produktywna gwiazda i krążąca po orbicie każdej z nich, oraz ja - samotnik, jałowy księżyc, rozjaśniona tylko przez blask innych i podziurawiona kraterami. Z westchnieniem rezygnacji wyciągnęłam się z powrotem ze spirali depresyjnych myśli, w których porównywałam siebie do Lexi. Jest moją najlepszą przyjaciółką i jedyną, jaką miałam od ósmego roku życia. Nawet starałyśmy się o przyjęcie do tego samego college i po ponurym pierwszym roku w mieszczącym się na kampusie kompleksem mieszkalnym, gdzie współlokatorzy są losowo wyznaczani, właśnie miałyśmy zostać studentami drugiego roku z własnym mieszkaniem. Nasze dwie sypialnie i podwójna wanna obejmowały całe drugie, starożytne piętro zniszczonego domu w stylu wiktoriańskim, który został z grubsza podzielony przez najemców studenckich. Tak, to było wysypisko i tak, ciepła woda rzadko działała jak należy, ale to było nasze wysypisko, a czynsz wynosił tylko 450 dolarów na miesiąc - był dużo bardziej przystępny, niż coś z elegantszych gówien zaścielających dzielnicę studencką. Sąsiedzi na dole trzymali się razem. Byłyśmy już ich poznać i przeniosłyśmy się miesiąc temu. Nie musimy przechodzić przez ich mieszkanie, aby wyjść, ponieważ właściciel skonstruował kiwające się strome schody, które łączą się z naszym balkonem. Wybrukowane razem z parkietem prawdopodobnie nie są najbezpieczniejsze, ale zdają egzamin. Uniwersytety stanowe ogólnie gustują we wszystkich typach dzieciaków - zapaleni sportowcy, kujony, głupki, księżniczki. Jest niemal 20 000 studentów na kampusie i jestem pewna, że niektórzy z nich poczuli się zagubieni i obezwładnieni przez ścisk środowiska akademickiego. Tam, gdzie inni mogli czuć się samotni, ja upajałam się anonimowością. Tu nie miałam żadnej przeszłości. Nikt nie znał mojej historii. Gdybym tylko chciała zniknąć z tego tłumu, nikt nawet nie zwróciłby na to uwagi. To było coś dokładnie przeciwnego z mojego doświadczenia z liceum i to wszystko, na co miałam nadzieję, gdy się przenosiłam. Pełzając w dół mojego łóżka, popchnęłam okno, by pozwolić wilgoci z Virginii pochłonąć powietrze. Późna noc sierpniowa była ciemna i cicha, bary zostały zamknięte godziny temu i nikt nie wałęsał się po ulicy. Większość ludzi wstanie jutro rano, chętni do zaczęcia nowego semestru. Potem, po tygodniu uczęszczania na zajęcia i robieniu notatek co nazwałam 'dobry zespół studencki', szybko przestaną chcieć być studentami. Pierwsze tygodnie nowego semestru oznaczają wprowadzenie na rynek towarzyski, a co za tym idzie, koniec cichych nocy na mojej bar - dziurowej ulicy.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 Korzystając ze spokojnej nocy, wyszłam na zewnątrz i usiadłam na dachu, rozciągającym się bezpośrednio pod moim otwartym oknem. Dach był niemal płaski, wystarczająco szeroki dla mnie - aczkolwiek krótki. Formalnie rzecz biorąc daszek służył, by osłonić ganek, który był poniżej, ale w moim umyśle dach został stworzony specjalnie dla mnie. To był mój osobisty kącik - jedyne miejsce, gdzie mogłam schować się przed resztą świata i czuć się bezpieczna. Bezpieczna. Zgaduję, że ten stan nie powinien być tak trudno osiągalny. Jestem pewna, że nie jest dla normalnych ludzi, ale przyjęłam już dawno temu, że nie jestem, ani kiedykolwiek nie byłam, normalną dziewczyną. Po incydencie, który miał miejsce czternaście lat temu, zostałam zabrana do aresztu państwowego i znajdowałam się tam do czasu, gdy mój biologiczny ojciec został zawiadomiony o miejscu mojego pobytu. Moja matka nigdy nie chciała mieć z nim nic wspólnego, ponieważ odszedł już dawno, gdy odkryła, że jest w ciąży. Pierwsze sześć lat życia spędziłam sądząc, że zawsze byłyśmy we dwie, że nie potrzebowałyśmy mężczyzny by być rodziną. A lata potem zaczęłam myśleć, że wcale nie potrzebuję rodziny. Po śmierci mojej matki było mi ciężko tolerować ojca. Child Protective Services zajęło niemal pół roku, by znaleźć człowieka, którego imię było wymienione w metryce. Opóźnienie najwidoczniej dotyczyło jego podróży służbowej do Pekinu, pozostawiając mnie mojemu własnemu losowi bez opiekuna. A ponieważ moja matka nie miała żadnych krewnych, zostałam umieszczona w rodzinie zastępczej do czasu, aż pojawi się mój ojciec. Większość wspomnień z tamtego czasu są dla mnie niedostępne. Nie jestem pewna, czy siłą je zablokowałam, albo mimowolnie je stłumiłam, ale cokolwiek się zdarzyło, ten czas pozostaje niewyraźną plamą w moim życiu. Niektóre obrazy są wyraźniejsze od innych, wciąż mogę usłyszeć pełne współczucia głosy pracowników socjalnych i lekarzy, gdy mówili mi o życiu, które wiedziałam, że się skończyło. Niepohamowana rozpacz, jaką czułam po stracie matki tak naprawdę nigdy mnie nie opuściła. Po tym wydarzeniu nie rozmawiałam z nikim przez kilka miesięcy. Matka z rodziny zastępczej, w której mnie umieszczono, upewniała się, że jadłam i ubierałam się każdego dnia. Pani psycholog wpadała kilka razy w tygodniu, by zbadać moje postępy i umieścić je w niewielkim, państwowym zeszycie. Zapewniała mnie, że wszystko będzie dobrze. Ale naprawdę, co jeszcze mogłaby powiedzieć? Nic nie było okay. Miałam sześć lat, gdy byłam świadkiem brutalnego morderstwa jedynego źródła miłości, jakie kiedykolwiek widziałam. Nigdy nie byłoby 'dobrze', pomimo zapewnień psychoanalityka.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 Przez lata widziałam niekończącą się paradę terapeutów, psychologów i psychiatrów, każdy był tak samo chętny do rozumienia mojego wewnętrznego, pokręconego i młodzieńczego umysłu. Te konsultacje przebiegały tak samo - z nimi skłaniającymi mnie bym mówiła o moim ' urazie z dzieciństwa' oraz mną siedzącą na niewygodnym skórzanym krześle, wpatrującą się w zegar w zalegającej ciszy. Po paru sesjach nieubłaganej małomówności, mój psychiatra zdenerwował się i oskarżył mnie o puszczanie w niepamięć moich uczuć i twierdził, że pozostanę 'duchowo zagubiona' albo 'uszkodzona' dopóki nie będę walczyć z jakąś wewnętrzną bzdurą uczuciową. Czego nie powiedziałam podczas wszystkich tych tygodni ciszy, to to, że nie było żadnego przeszukiwania własnej duszy, by ustalić moją przeszłość. Nie było żadnego magicznego plastra z opatrunkiem, który mogłam nakleić na swoje serce, nie mogłam użyć żadnego specjalnego kleju, który uzdrowiłby mnie. Roztrzaskałam się na kawałki jak kruchy wazon o beton, jakieś fragmenty z grubsza mogły być wybrukowane razem z powrotem, ale wiele z istotnych części po prostu obróciła się w wniwecz, sproszkowana i rozproszona przez pierwsze dmuchnięcie wiatru. Podpierając się na ręce, zamknęłam swoje oczy i zaczerpnęłam głęboki wdech przez nos. Letnie, nocne powietrze pachniało świeżo ściętą trawą, co było słabą aluzją przychodzącej jesieni. Można było wyczuć niewielki chłód w lekkim wietrze, liście z drzewa klonowego, szeleściły przy najbliższym domu, co powodowało gęsią skórkę na moich ramionach. Potarłam je z roztargnieniem, gdy moje oczy utkwione były w gałęzi, opadającej w dół cichej ulicy. Kurwa! Co to, do cholery, jest? Poprawka - Kto to, do cholery, jest? Moje tętno natychmiast przyśpieszyło, gdy dostrzegłam, że naprawdę ktoś stał na słabo oświetlonej ulicy. Obserwując mnie. Moje mięśnie napięły się i zamarłam jak jeleń w reflektorach - naiwna ofiara złapana w schludną pułapkę w samym legowisku wroga. To był z pewnością facet. Nie miałam co do tego wątpliwości, chociaż mogłam zobaczyć jedynie sylwetkę, ponieważ najbliższa działająca latarnia była pół przecznicy dalej. Ramiona miał bardzo szerokie, budowę ciała niezwykle wysoką i mógłby być kimkolwiek, ale absolutnie był męski. Albo, może to być jedna z nadużywających sterydów pływaczka olimpijska z drużyny z Chin, pomyślałam do siebie niemal prychając głośno, na tę głupią myśl. Tak, Brooklyn, to jest bardzo prawdopodobne. Mój krótki moment braku powagi uleciał i irracjonalne poczucie strachu zarekwirowało mój umysł. Pozostałam nieruchoma, niepewna, czy powinnam cofnąć

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 się do środka. Mógł mnie zobaczyć? Obserwował mnie? Oczywiście było zbyt ciemno dla nieznajomego, by zauważyć, że stosunkowo mała dziewczyna siedzi na dachu po ciemku. Mogłam dostrzec niewielką, jarzącą się końcówkę błysku papierosowego, jaśniejącego ilekroć pociągnął macha, by nie zgrywać nudziarza. Reszta ulicy pozostała pusta, mimo to mężczyzna kontynuował opieranie się o Harleya, pozornie czekając na kogoś, albo coś. Wyraźnie nie czekał na mnie, ani nie obserwował mnie - pomyślałam. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Chociaż nie mogłam dostrzec jego twarzy w ciemnościach, po prostu wiedziałam to przez budowę jego ciała, wybór transportu i przez dym kłębiący się wokół niego. Od razu można było dostrzec, że nie posiadamy tego samego grona znajomych. Z drugiej strony, nie musiałam siadać na zewnątrz, samotnie, w środku nocy, ubrana tylko w skąpy bezrękawnik i krótkie spodenki bawełniane. I pewnie bym spała, gdyby nie jakiś przypadkowo czający się facet, stojący przed moim domem. To był czas na to, by wrócić do środka, najlepiej bez przyciągania jakiejkolwiek nadmiernej uwagi. Programując moją wewnętrzną Sydney Bristow, przesunęłam ręce w tył, aż koniuszki moich palców drasnęły krawędź parapetu. Wolniutko poruszyłam swoim ciałem do tyłu, wciąż trzymając oczy na facecie. Gdy nie zareagował na moje tajne ruchy, panika rodząca się w mojej klatce piersiowej, zmalała. Nie zauważył mnie i nawet na mnie nie patrzył. Bond, Brooklyn Bond. Śmielej obróciłam nogi i wślizgnęłam je przez okno, moje kolana zatonęły w pluszowej pierzynie. Rzuciłam okiem jeszcze raz na cień chłopaka, ponieważ zaczęłam wsuwać tułów do środka, a ręce podparłam na parapecie. Przez ciemność poczułam jak nasze oczy się spotkały. To nie było tak, że fizycznie mogłam zobaczyć jego oczy, ale jakoś wiedziałam, że wpatrują się bezpośrednio w moje. To tyle, jeżeli chodzi o moją teorię, że nie może mnie zobaczyć. Patrzyłam, jak wziął ostatniego macha swojego papierosa, przeniósł rękę do czoła i wysłał mi kpiące pozdrowienie, jakby dla uznania mojego zejścia z dachu. Moje oczy wytropiły gest jego dłoni, niewątpliwie wyłapany przez przyćmiony blask jego papierosa i wtedy pośpiesznie przeniosłam resztę ciała do środka, zamykając okno na klucz. Co za dziwak. Z powrotem bezpieczna w mojej sypialni, poczułam, że strach szybko zgasł.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 Ktokolwiek to był, wydawał się zadowolony z faktu, że pozbawił mnie poczucia komfortu. To pewnie był jakiś głupi student z bractwa, czekający na studentkę z bractwa, by spotkać się na nocne bzykanko. Nie miałam z nim nic wspólnego. A przynajmniej tak właśnie sobie powtarzałam, gdy minutę później rzuciłam okiem na zewnątrz i zauważyłam, że motocykl zniknął. * Kilka godzin później, usiadłam na wyspie kuchennej i sączyłam łakomie kawę. Ach, kofeina. Słodki nektar bogów. Słabe, poranne słońce napłynęło powoli przez świetlik wprost na naszą odłupaną z farby szafkę i niedobrane meble. Moje palce z roztargnieniem szły przez oszpecony blat kuchenny, odnajdując kolekcję zadrapań sprzed ostatniej dekady dzierżawców. Lexi weszła do kuchni, jej rude włosy wciąż były bałaganem ze snu, a jej stopy wepchnięte były do pary szkaradnych, zielonych kapci w kształcie żaby. - Kawa - wymamrotała. Lexi niezupełnie należała do osób, które można nazwać rannym ptaszkiem. - Już przyrządziłam - poinformowałam, ukrywając uśmiech za moim kubkiem z kawą, ponieważ objęłam wzrokiem jej wyglądające niechlujnie łóżko. - Jesteś święta – powiedziała, nalewając sobie kawy do parującej filiżanki i odetchnęła głęboko, gdy aromat sięgnął pod jej nos. - Myślałam, że zdecydowałyśmy się spalić te kapcie w siódmej klasie, wraz z twoją kolekcją Beanie Babies i plakatami N’Sync - zauważyłam sarkastycznie. Lexi spiorunowała mnie wzrokiem, nie łapiąc przynęty. - Jak to możliwe, że jesteś już ubrana i taka doskonała? Wciąż muszę wziąć prysznic przed zajęciami o ósmej. Która godzina, w ogóle? - zapytała. - Odpowiedź na twoje pierwsze pytanie - nie spałam przez całą noc i miałam mnóstwo czasu na ubranie się, a co do drugiego - rzuciłam okiem na zegar cyfrowy. - Jest 6:57. Lexi skrzywiła się ze współczuciem na myśl o mojej bezsennej nocy. Znowu, ta dziewczyna mogła spać piętnaście godzin na dobę i to prawdopodobnie by jej nie wystarczyło. Jej łóżko było i jest jej ulubionym miejscem na świecie.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 - Czekaj? Cholera! Już prawie siódma? - Lexi krzyknęła, podskakując z krzesła barowego i przez to niemal odwróciła swoją kawę do góry dnem. - Nigdy nie będę gotowa na czas, Brooklyn. Doskonałość po prostu się nie wydarzy, to zajmuje trochę czasu. Zgaduję, że spóźnię się na swoje pierwsze zajęcia. Cholera! - przeklęła jeszcze raz wypadając z kuchni. - Profesor prawdopodobnie i tak chce powtórzyć program nauczania! To nic ważnego - zawołałam za nią. Nie, żeby liczyło się, czy miała pięć minut, czy czterdzieści. Lexi potrafiła wyczarować pierwszorzędny wygląd, taki, który większość z nas mogła osiągnąć jedynie przy pomocy wykwalifikowanych specjalistów całkowitej metamorfozy. Jakimś cudem zmusiła nawet swoją głowę do wyglądania atrakcyjnie. Cholera, jeśli Lexi poszłaby do klasy ubrana w żaby, połowa dziewczyn chodziłaby w nich w ciągu tygodnia. To dopiero ironia losu. Powinnam podziękować za to moim bezsennym nocom, bo ja spędzam godziny przygotowując się, gdy rzadko potrzebuję więcej niż dziesięć minut na ułożenie włosów i zrobienie makijażu. Co do wybierania ubrań, nigdy nie lubiłam drobiazgowo tego planować. Przeważnie narzucam swoje zwyczajne dżinsy, bezrękawnik i japonki. Co tyczy się reszty, po zasłonięciu moich czarnych placków pod oczami, lekko dotykam rzęsy tuszem, a wargi błyszczykiem i pozwalam moim falom spływać szeroko. I byłam gotowa. Nie rozumiem, co może zajmować Lexi tak długo. Przez lata często miała dość mojego kompletnego braku zainteresowania ubraniami, makijażem i zakupami. Według obowiązków najlepszego przyjaciela, zawsze służyłam przed drzwiami przebieralni i wysłuchiwałam jej zażaleń przez wiele lat, gdy rozważała wszystkie za i przeciw jakiejś sukienki, albo pary szpilek. Wyznaczyłam granice, jednak pozwoliłam jej wybrać dla mnie ubrania. Jako ekspert modowy ciągle próbowała namówić mnie, by odbiec od mojego nudnego „dziewczyna-z-sąsiedztwa” wyglądu, ale nie widziałam sensu. Moje ubrania były po prostu wygodne, nawet jeżeli nie miały oryginalnych metek, albo awangardowego szyku. Zastanowiłam się nad nalaniem kolejnej filiżanki kawy, ale odrzuciłam ten pomysł. Dwie filiżanki były moim limitem - nigdy więcej, gdyż trzęsłabym się i nigdy bym nie przestała. Przechadzając się z powrotem do mojej sypialni dwa razy sprawdziłam, czy mam jakieś puste zeszyty, a harmonogram lekcji włożyłam schludnie do plecaka. Miałam dzisiaj trzy lekcje, wymiar sprawiedliwości w sprawach karnych, socjologia i oratorstwo. Radość. Stopień przed - prawo obejmował szeroko zróżnicowany wachlarz kursów, które w większości były niezwykle nudne i pełne, niezwykle kłótliwych „będę-kiedyś-prawnikiem”.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 Nie mogę się doczekać. Przewróciłam oczami. Studencie drugiego roku, nadchodzę. * Lexi komentowała modowe wpadki studentek, kiedy przeszłyśmy trzy bloki od naszego mieszkania do kampusu. Przeważnie słuchałam i próbowałam zachować powagę. - Co ta dziewczyna ma na sobie? To spódnica z chustki szkockiej! - Lexi szepnęła, najwyraźniej oburzona, niesubtelnie wskazując na dziewczynę idącą kilka kroków przed nami. - To tak, jakby Rory zeszła wprost z planu zdjęciowego „Kochanych Kłopotów”! - potrząsnęła swoją głową z niedowierzaniem. - Przecież milion razy oglądałaś powtórki na ABC Family… Jak możesz teraz tak mówić? - Psh, Brooke. Robisz sobie żarty? Posiadam kablówkę! - Masz poważny problem. - Wiem, ale to dlatego mnie kooochasz! - zaśpiewała, rzucając jednym ramieniem wokół moich ramion i popychając mnie do przodu. - Um, Lex, twoje nogi są co najmniej sześć razy dłuższe od moich - poskarżyłam się, walcząc, by dopasować do niej tempo. - Wiem, ale wydaje mi się, że widzę Finn'a przed nami – powiedziała, zerkając przez ramię. Wyraźnie niezadowolona z kiepskiego widoku, szarpnęła mnie obok noszącej chustki szkockie dziewczyny i niemal poleciałam do przodu na znak stopu. Ale nie przejęła się nawet, gdy zapiszczałam i spróbowałam wyszarpnąć się z jej uchwytu. Nic sobie z tego nie robiła, więc po kilku próbach protestu, przestałam. Pozwoliłam by mnie ciągnęła i pogodziłam się z moim losem, wzdychając ciężko. - I kim, jeżeli mogę zapytać, jest Finn? To zwróciło jej uwagę. Głowa Lex przeskakiwała z boku na bok, co przypomniało mi sceny z Egzorcyzmów. - Co masz na myśli, pytając, kim on jest? Czy ty w ogóle słuchasz, gdy mówię? Czekaj, nie, nie chcę znać odpowiedzi - spiorunowała mnie wzrokiem z góry na dół, wciąż idąc w wariackim tempie. - On jest tylko najatrakcyjniejszym okazem męskości na kampusie! Gwiazda każdej fantazji Sorostitute's!

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 - Sorostitute? - Myśl, korporacja studentek plus prostytutka. Wpadające w ucho, prawda? - Lexi uśmiechnęła się przez krótką sekundę, wracając niepostrzeżenie do najgorszego grymasu dezaprobaty. - Jezusiu, Brookie. Wiem, że zupełnie nie interesujesz się plotkami, ale mogłabyś rozpoznawać wywołujących ślinę ludzi na tym kampusie! Oni są bardzo nieliczni. - Przepraszam. Proszę, kontynuuj opisywanie tego okazu męskości - poprosiłam ze znaczącym sarkazmem. - Tak, więc on jest piękny i całkowicie nieosiągalny, oczywiście. Oznacza, że puszcza się na prawo i lewo, nie zrozum mnie źle. On nie zostaje w związku. To jest jak zalicz-to-rzuć-to umowa, z tego co słyszę - rozpływa się. - Jest starszy i przeniósł się tu w zeszłym roku. Lexi kontynuuje skanowanie chodnika przed nami, mając nadzieję złapać cel jej wzroku. Najwyraźniej byłyśmy teraz prześladowcami. Nic dziwnego, że ten chłopak nie trzymał się blisko Lexi, była przykładem tego, że dziewczyny w tej szkole naprawdę nie znają granic. - To z pewnością on, jak w mordę strzelił - zapiszczała, jej głos był co najmniej trzy oktawy wyższy niż normalnie. Nie widziałam nic oprócz trzech dziewczyn idących bezpośrednio przed nami. - Co zrobisz, jeśli nawet go dogonisz, Lexi? – dyszałam. W odpowiedzi, Lexi szarpnęła mną na bok z powodzeniem mijając grupkę dziewczyn, ale ciągnąc mnie wprost na hydrant. Wycofałam się wbijając moje pięty i rozpaczliwie próbując zwolnić tempo, ale rozmach Lexi uniemożliwił uniknięcia zbliżającego się zderzenia. Gdy wpadłam na hydrant na pełnym gazie, oddech uciekł z moich płuc, a ja wyleciałam w powietrze. Miałam czas tylko na zasłonięcie twarzy rękami i zaciśnięcie oczu, zanim upadłam na chodnik.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 ROZDZIAŁ DRUGI: Punkty karmy Coś mokrego spływało po moich oczach i w dół, po boku mojej twarzy. Było ciemne. Moje oczy poczuły się ciężkie, tak jakby zostały przyklejone. Spróbowałam wziąć głęboki wdech, wykrzywiłam się z bólu, gdy powietrze wypełniło moje płuca. - Bierz małe oddechy. To było wyglądało dość poważnie - niski głos powiedział cicho, blisko mojego ucha. To z pewnością nie Lexi. Na próbę wzięłam mały oddech przez nos i zatrzymałam go wewnątrz płuc. Poczułam ulgę, że nie piekło tym razem. Zwalniając oddech, wolno zaczęłam zbierać moje zmysły. Wciąż leżałam na nawierzchni, sądząc po zimnej, twardej powierzchni pode mną, ale moja głowa została ułożona ostrożnie na czymś miękkim. - Możesz otworzyć oczy? – ktoś zapytał chropowatym głosem, namawiając bym spróbowała. Wolno otworzyłam powieki, pozwalając przyzwyczaić się do widoku nieba, by nabrać ostrożności. Wyciągnęłam rękę, żeby odsunąć wilgotne włosy z twarzy, lecz zostałam zaskoczona, gdy moje palce przykryła krew. - Masz rozcięcie na skroni. Nie wygląda na głębokie, ale nawet powierzchowne rany na głowie, mocno krwawią. Wszystko będzie dobrze - głos zapewnił. Spróbowałam usiąść, ale od razu tego pożałowałam, gdy świat zaczął się kręcić wokół mnie. Ręce zacisnęły się na moich ramionach, popychając w dół, przeciwko szerokiej piersi mojego ratownika. - Nie próbuj siadać. Możesz mieć wstrząs mózgu. Musisz zostać, dopóki nie przyjedzie pogotowie. - Pogotowie? - wychrypiałam, mój głos był szorstki i wypełniony paniką. - Twój przyjaciel rudzielec, właśnie po nie dzwoni. - Każ jej przestać - błagałam. - Proszę, muszę tylko pójść do ośrodka zdrowia studenckiego. Nie potrzebuję karetki - obróciłam swoją głowę do góry w końcu spotykając ciemne oczy ratownika. - Proszę - powtórzyłam, moje zielone oczy wpatrywały się w najciemniejszy zbiór irysów jaki kiedykolwiek widziałam. Były najgłębszym odcieniem kobaltu. Niezwykłe oczy.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 - Nie radzę sobie dobrze ze... szpitalami - przyznałam się odwracając wzrok od jego wnikliwego spojrzenia. - Dobrze. Cokolwiek powiesz - zgodził się, nieco niepewnie marszcząc brwi, gdy tulił moje ramiona. Zrzucając czarną skórzaną kurtkę, zrobił z niej coś na kształt piłki, delikatnie przesunął mnie ze swojej piersi i podłożył pod głowę prowizoryczną poduszkę. Przesunęłam oczy, ponieważ wstał, podszedł do Lexi i wziął telefon z jej ręki. Mówił szybko do niej, rzucając okiem w moim kierunku kilkukrotnie przed oddaniem komórki. W moim ogłuszonym stanie zauważyłam tylko jego wysoką postawę i ciemne włosy, zanim pozwoliłam moim oczom zamknąć się jeszcze raz. - Hej, wciąż jesteś żywa tam na dole? - jego niski głos zachichotał. Narzekałam niezrozumiale w odpowiedzi. - Zamierzam cię podnieść i przenieść do punktu medycznego. To tylko kilka budynków dalej. Dobrze? - zapytał, nie czekając na odpowiedź, ponieważ łagodnie położył swoje ramię pod moimi kolanami i podniósł mnie jak dziecko. - Przynajmniej wybrałaś dogodne miejsce - poczułam dudnienie jego śmiechu przechodzące przez jego ciało, ponieważ niósł mnie wzdłuż, pozornie nienaruszony przez moją wagę. Ukołysana przy jego klatce piersiowej, otworzyłam oczy jeszcze raz, szukając Lexi. Szła bezpośrednio przy nas i jej oczy wpatrzone były w moją twarz. Gdy tylko zobaczyła, że moje oczy są otwarte, przeprosiny zaczęły płynąć od niej w potokach, powodując, że moja już cierpiąca głowa, bolała jeszcze mocniej. - O mój Boże, Brooklyn, dobrze się czujesz? Jest mi tak bardzo, bardzo, bardzo przykro. Proszę, nie umieraj. Kupię ci nieskoczenie dużo venti chai kawy ze skondensowanym mlekiem, herbaty ze Starsbruck przez miesiąc tak dużo, ile będziesz mogła wypić. Przysięgam. Nie chciałam! Ten hydrant wyskoczył znikąd. I po prostu zaczęłaś latać. O mój Boże, nigdy nie byłam tak wystraszona w całym moim życiu. I masz rozcięcie na głowie! Nie martw się, idzie przez linię twoich włosów. Możesz przykrywać to swoją równo obciętą grzywką. Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Przysięgam, że ona nawet nie brała oddechu. To mogłoby być godne podziwu, gdybym nie krwawiła z rany na głowie i gdybym nie była tak wstrząśnięta. - Jestem pewny, że będzie czuła się lepiej, gdy przestaniesz biadolić - głos faceta zrugał ją z góry. - Och.. w porządku - Lexi szepnęła, patrząc nagle rozgoryczona. - Jestem taka żałosna, Brookie. Będę cicho, obiecuję. - Czuję się dobrze, Lex - wymamrotałam, odwracając twarz ze słonecznego

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 blasku do ramienia wybawcy. Gdy brałam wdech, poczułam jego wodę kolońską, albo wodę po goleniu. Mocny zapach jesiennych liści i kruchych jabłek. Pachniał jak moja ulubiona pora roku. Zachichotałam do siebie głośno, zdając sobie sprawę natychmiast, że jestem w delirium i najprawdopodobniej cierpię na wstrząs mózgu. Nagle weszliśmy po schodach i przeszliśmy przez szklane drzwi. Recepcjonistka działu zdrowotnego obdarzyła nas jednym spojrzeniem, przed zadzwonieniem do pielęgniarki, jednocześnie kierując nas do oddzielonego kurtyną pokoju. Kładąc mnie łagodnie na łóżeczku dziecięcym, facet usunął włosy z moich oczu i uśmiechnął się do mnie, przez co w jednym policzku pojawił mu się dołek. - Tak więc, w tym roku mogę już sobie darować, spełnienie dobrych uczynków - jego oczy zmarszczyły się przy śmiechu, gdy żartował na mój koszt. Niegrzeczny. - Uważaj - ostrzegłam poruszając palcem tam i z powrotem koło niego, nabijającego się. - Śmianie się z rannego jest definitywnym dodaniem sobie punktów karmy. - Zaryzykuję. Mam twoją krew na mojej ulubionej koszulce, a propos - powiedział smutnym gestem pokazując w kierunku plamy krwi, która zepsuła nazwę zespołu na jego ciemno szarej koszulce. - Znaczy wiedziałem, że chodzenie i rozmowa jednocześnie stanowią wyzwanie dla dziewczyn z korporacji, ale pamiętaj by próbować unikać hydrantów - wiesz, te czerwone, błyszczące rzeczy - w przyszłości. Myślisz, że możesz sobie z tym poradzić, cukiereczku? - wyśmiał mnie. W jednej chwili jakakolwiek wdzięczność, którą czułam do tego chłopaka znikła, zastąpiona przez gniew i więcej niż trochę zażenowania. Nie tylko obraził moją inteligencję, ale porównał mnie do, jakby to powiedziała Lexi, sorostitute! - Och, tak mocno przepraszam. Następnym razem, gdy będę krwawić nie omieszkam się kierować do kogoś innego! - warczałam, drżącym głosem z oburzenia. - Doceniłbym to - znowu się przekomarzał. - Teraz, nieważne jak dobra była zabawa, muszę iść. Uważaj na te hydranty, mała. Następnym razem może mnie tam nie być, by cię uratować. Mała? Kim ten facet, do cholery, myśli, że jest? - Nie przypominam sobie, bym prosiła o twoją pomoc! - spiorunowałam go lodowatym wzrokiem z góry na dół. - Normalnie podziękowałabym ci, ale teraz myślę, że wolałabym siedzieć krwawiąc na ulicy! - Nie ma za co - uśmiechnął się jeszcze raz, pokazując ten irytujący dołeczek

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 przed odwróceniem się w kierunku drzwi. Gdy obrócił się w naszą stronę, zauważył Lexi biegnącą w moją stronę zostawiając za sobą pielęgniarkę. - Rozkoszuj się czasem z rudzielcem. Myślę, że nigdy nie słyszałem, żeby ktoś mówił tak szybko w całym moim życiu - powiedział, unosząc jedną brew w zamyśleniu. - Och, zanim zapomnę - wisisz mi ciemnoszarą koszulkę Apiphobic Treason. Duży rozmiar. Z ostatnim mrugnięciem oka w moją stronę, zakręcił się i poszedł do szklanych drzwi, znikając na zewnątrz, gdzie słońce mocno świeciło, zanim mogłam mu odpowiedzieć. Leżałam w oszałamiającym milczeniu, powoli przetwarzając fakt, że przechadzał się na zewnątrz, nie pozostawiając po sobie nic, oprócz cholernego przemówienia o koszulce. Co za dupek! Wstrząs z wypadku ustąpił kilka minut temu, w moim gniewie nawet nie zauważyłam, że ból w mojej głowie ustąpił. Pielęgniarka szybko ustaliła, że nie mam wstrząsu mózgu - tylko nieatrakcyjny guz na głowie i małe cięcie na linii włosów. Świadczyło to o lekkomyślności dzieciaków z college. Pielęgniarka położyła niewielki opatrunek na rozcięciu i wysłała mnie na zajęcia z wypełnionym lodem kompresem, by redukować opuchliznę. Moje spotkanie ze śmiercią najwidoczniej spowoduje, że spóźnię się na Wymiar Sprawiedliwości. Cholera. * W rzadkiej chwili milczenia, Lexi i ja wyszłyśmy na zewnątrz i wolno szłyśmy w kierunku miejsca wypadku. Mój plecak odrzucił swoje powołanie i leżał porzucony na chodniku. Ponieważ schyliłam się, by go podnieść, zauważyłam kawałek ciemnego materiału który był wepchnięty pod niego. Zarzuciłam plecak na ramię i sięgnęłam po materiał, który teraz rozpoznałam jako czarną kurtkę ze skóry. Cholera. - Kurtka Finn'a - wyjaśniła Lexi. - Położył ją pod twoją głowę po tym, jak upadłaś. - Po tym, jak upadłam? Myślisz, że tak to było? - Więc myślę, że jest w tym nieznaczna odrobina mojej winy - przyznała się, a jej policzki się zaróżowiły.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 - Nieznaczna? Lexi stroisz sobie ze mnie żarty? Ty całkowicie - czekaj, właśnie powiedziałaś, że chłopak, który mnie niósł jest Finn'em? Jak… ten Finn przez którego omal mnie nie zabiłaś? - zapytałam nieco wstrząśnięta. - Tak - wymamrotała, jak we śnie. – Raczej nie jest dżentelmenem? - Mogłabym wymyślić inne imiona dla niego, jak kretyn, dupek… - Brooklyn! - Co?! Był dla mnie palantem! - Uratował ci życie! - odwróciła wzrok z oburzenia, ręce położyła stanowczo na biodrach w celu zastraszenia mnie. - Lexi, uderzyłam się w głowę i tak naprawdę nie umierałam - wytłumaczyłam. - Jesteś niemożliwa - tchnęła. - Tylko ty mogłaś dosłownie zostać zgarnięta sprzed stóp najatrakcyjniejszego człowieka na tym kampusie i zostać niewzruszona. Wiesz, czasami myślę, że jesteś kosmitą. Przechyliła głowę i spojrzała w dół na mnie przez zwężone oczy, jakby rozważała szanse, czy na pewno nie jestem istotą z kosmosu. Po prostu wzruszyłam ramieniem i zaczęłam iść w stronę kampusu wiedząc, że dotrzyma mi kroku. Lexi nigdy nie rozumiała moich interakcji z chłopakami. Dziwne by było, gdyby teraz zrozumiała. Dla mnie, nie warto być podatnym na coś intymnego. Albo co gorsza, pozwolić jakiemuś chłopakowi posiadać kawałek ciebie, tylko po to, aby nieuchronnie go rozbić. Większość związków Lexi, zatrzymuje się przy chłopak- miesiąca, wyciągając go z paczki i sikając wokół niego, by oznaczyć terytorium. A jednak jakoś w jej umyśle to zalicza się do romansu. Ale też wierzy w coś takiego, jak bratnia dusza, prawdziwa miłość i szczęśliwe zakończenie. Ja nie. Ludzie nie mogą być monogamicznymi istotami żywymi. Większość ludzi prawdopodobnie, by się na to nie zgodziła i większość ludzi także bierze rozwód i wyznaczają nowe stawki niewierności. Dlaczego każdy jest w stanie postawić na coś, co ma tylko 50% szans, nie mam pojęcia. Osobiście, wolę trzymać się mojej własnej definicji: Małżeństwo (rzeczownik): grasz kogoś, kim jesteś tylko w połowie, zakładając, że będziesz to zawsze kochać. W liceum chłopcy zapraszali mnie na randki i przeważnie, dla Lexi, wychodziłam z nimi. Ale po jakimś czasie, zawsze zdawali sobie sprawę, że nie

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 mogę dać im tego, czego szukają. Nigdy nie należałabym do nich - nigdy nie nosiłabym ich kurtek, nie trzymałabym ich za rękę, nigdy nie dekorowałabym ich szafek, ponieważ nigdy nie zastanawiałam się nawet nad tym, by zaangażować się uczuciowo. Doskonale rozumiem korzyści płynące z czystego pociągu cielesnego. To zawsze wygląda jak los albo ewolucja - jestem prawdopodobnie jedyną dziewczyną na świecie, która nie chce zobowiązania, a każdy z kim się spotykałam oczekiwał tego ode mnie. Próbowałam wyjaśnić to Lexi kilka razy, ale ona nie rozumie. Dla niej jakakolwiek perspektywa miłości nieważne jak ciemna, była warta wszystkiego. Niestety dla mnie, jej mentalność nie odzwierciedlała mojego zachowania, więc w liceum zdobyłam czarujący tytuł 'Zimna Suka' od męskiej populacji. Ale byli ci, którzy próbowali mnie złamać, niestety dla nich, nie udało się. Dziewczyny w mojej klasie dzwoniły do mnie i mówiły niepochlebne wyzwiska, ale naprawdę nie dałam im pomyśleć, że jestem ździrą. Lexi wciąż mamrotała pod nosem o moim zadziwiającym braku wdzięczności dla Finn'a, gdy rozdzieliłyśmy się przy budynku kryminologii. Najwyraźniej, jako jedyna dziewczyna na kampusie, która nie wykitowała w jego ramionach, ustawiała mnie w pozycji dziwoląga z natury przeznaczonego do samotnej śmierci z gromadką kotów. Przynajmniej jestem niemal pewna, że to jest to, co Lexi mamrotała przed tym, jak udała się w kierunku studia sztuki. Po rozważeniu za i przeciw tego nieprzyjemnego scenariusza, wyciągnęłam swoje zeszyty i włożyłam do plecaka kurtkę. Znacznie lepiej, zauważyłam oddychając z ulgą i podchodząc do miejsca na środku sali wykładowej. Reszta mojego dnia odbyła się bez żadnych incydentów. Z wyjątkiem kilku spojrzeń w kierunku mojej głowy, można powiedzieć, że byłam niewidoczna. Moje lekcje były, jak przewidywałam, nudnymi powtórzeniami materiału i dyskusji. Wymiar sprawiedliwości i socjologia posiadało ponad setkę uczniów i zostaliśmy posortowani, więc było łatwiej, by się odnaleźć. Publiczne przemowy były inną sprawą - z tylko dwudziestoma studentami, profesor wyraźnie zaznaczyła, że ukrywanie się nie jest dobrą opcją. Nawet zmusiła nas do zrobienia młodzieńczych znaków z naszymi imionami, tak jakbyśmy byli w drugiej klasie. Oczywiście, postanowiła mnie nie ignorować i zdecydowała się torturować mnie przy całej klasie. - Ty jesteś Brooklyn? - wykrzyknęła, a jej głos był sztucznie zainteresowany. - Jakie wyjątkowe! Czy ma one jakieś znaczenie? Pytanie nie było nowe - rok w rok od szkoły podstawowej, nauczyciele pytali się o to samo. Tak, ale myślałam, że zostawiłam to za sobą, gdy przyjechałam na studia. I również myślałam, że ominę profesorkę. Czy ta wdzięczna kobieta na serio jest profesorem?

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 - Och, tak, zgaduje, że ma - wzruszyłam ramieniem, niewygodnie czułam się pod spojrzeniem klasy. - Mama nazwała mnie Brooklyn, to miejsce gdzie ona i tata się spotkali – inaczej, to miejsce gdzie ją puknął. Celowo dałam jej niewiele szczegółów, gdyż wiedziałam, że to zniechęci ją do dalszych pytań o moje pochodzenie. Rozczarowana zmarszczyła brwi nieznacznie przed odwróceniem się, by przesłuchać kogoś innego. Odprężyłam się, spojrzałam na zegar nad drzwiami i przystąpiłam do odliczania minut do końca zajęć. * Wieczorem w moim mieszkaniu, John Mayer nucił, a ja tańczyłam i śpiewałam kręcąc się w kuchni i zbierając składniki do obiadu. Drzwi otworzyły się i Lexi wkroczyła wolnym krokiem z kubkiem kawy z Starsbucks w każdej ręce. - Jedna vent beztłuszczowa chai ze skondensowanym mlekiem, zgodnie z obietnicą - powiedziała, uśmiechając się, gdy podała mi parujący kubek. - Wybaczysz mi? - Wybaczyłam - zgodziłam się, radośnie sącząc moje chai. - Co na obiad? - Co myślisz o wegetariańskiej lasagne? - Brzmi dobrze. Jak tam twoja głowa? - zapytała, krzywiąc się. - Jest okay, wzięłam Advil i nic prawie nie czuję. - Świetnie! Wychodzimy dziś wieczorem! - ogłosiła. - Jest poniedziałek. Mam jutro dwie lekcje, Lex. Nie wychodzę. - Prooooszę - zajęczała, robiąc oczy szczeniaczka. - Będzie zespół w Styx wieczorem i oni są niesamowici! Musimy pójść! - Ty nawet nie lubisz oglądać kapel i na pewno nie lubisz Styx - przypomniałam, pamiętając jej reakcję na ciemny, ciasny klub do którego poszłyśmy pierwszy i ostatni raz. - Więc, kim on jest? - zapytałam mimochodem, popijając chai. - Kto jest kim? - grała niewinną. - Kim jest facet, który namówił cię do wyjścia? - powiedziałam, wiedząc o jej grze. Wiedziałam, że uderzyłam w punkt, gdy jej policzki nabrały koloru pasującego do odcienia jej włosów.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 - Okey, dobrze! Masz mnie - przyznała. - Jest taki facet w mojej klasie angielskiego. On mógł wspomnieć, że będzie tam dziś wieczorem. - Ale dlaczego mam pójść z tobą? - Brooklyn Grace Turner! Wiesz, że nie mogę iść w pojedynkę! Jesteś moją skrzydłową. Plus, chyba nie chcesz bym wracała do domu samotnie, prawda? - błagała, używając stałych słów. - Będę ci dłużna! - Prawie mnie zabiłaś dziś rano! Już mi coś wisisz, Lex - przypomniałam jej. - Tak, ale już mi to wybaczyłaś! Proooszę, chodź ze mną, Brooke - jej niebieskie oczy były teraz lśniące od sfabrykowanych uczuć. - Nawet jeżeli się zgodzę - czego nie zrobiłam - wciąż mam olbrzymi guz na czole. - Opuchlizna całkowicie zniknęła i zrobię magię przy twoich włosach i makijażu. Nikt nawet nie zauważy, tylko ja będę wiedziała - obiecywała. - Dobrze - wymamrotałam, wiedząc, że przedłużałam nieuniknione. Jak Lexi coś sobie wymyśliła, nie można było jej powstrzymać. - Tak! Jesteś najlepsza - zapiszczała, rzucając ramiona wokół mojej szyi. - Nie pożałujesz tego, przysięgam! - Wiem - zgodziłam się i uśmiechnęłam się na myśl, jaka przyszła mi do głowy. - Ponieważ kupujesz mi każdą kolejkę.

Tłumaczenie: Brooklyn_ ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA Korekta: Riley26 ROZDZIAŁ TRZECI: Małe opakowania - Jak się, w ogóle, nazywa ten facet? - krzyknęłam Lexi do ucha, starając się, by mnie usłyszała poprzez dudniący bas. Zespół chyba dopiero będzie zaczynać, bo Styx pulsował skomputeryzowanymi brzmieniami muzyki elektronicznej. Parkiet oblekł ciałami. Lexi i ja torowałyśmy sobie drogę do baru. Barman był zalatany, spiesząc się tam i z powrotem, by napełnić szklanki napojem. - Co powiedziałaś? - Lexi odkrzyknęła do mnie, przygładzając jej równo obcięte rude włosy i próbując zatrzymać barmana. W końcu złapała jego uwagę i złożyła zamówienie na dwie wódki żurawinowe i rzuciła mu dziesiątkę na bar. Podając jednego mi, poszła w kierunku parkietu tak blisko sceny, jak się dało. Obróciła się, gdy doszłyśmy do celu unosząc jej trunek w pozdrowieniu. - Zdrowie, suko! Za drugi rok! - oświadczyła swawolnie, uderzając szklanką o moją. - I za fałszywe dokumenty - zgodziłam się, śmiejąc. Sączyłam swój napój, który był odprężająco zimny w tym wilgotnym i gorącym klubie. Światła sceniczne zaczęły mrugać, zapowiadając kapele. - W końcu! - krzyknęła. - Tyler perkusista, tak w ogóle. Ach, więc to było amerykańskiego nieznajomego imię i to wyjaśniało nasze absurdalne zbliżenie do sceny. Szarpnęłam niewygodną, krótką czarną i koronkową sukienkę, którą Lexi namówiła mnie do włożenia. Musiałam przyznać, że jednak dokonała cudu z moimi włosami i makijażem. Moje fale były ułożone pomysłowo wokół mojej głowy, ze zwisającymi pasemkami, okalającymi twarz. Co do rany, Lexi dotrzymała słowa i sprawiła, że zniknęła pod warstwami drogiego fundamentu i samoopalacza. Ciemne cienie pod oczami, trwałe resztki bezsennych nocy mogły zostać zauważone tylko dzięki intensywnej analizie. Światła sceniczne zamigotały nagle, rzucając światło na platformę i powodując moją chwilową utratę wzroku. Gdy przyzwyczaiłam oczy, zobaczyłam, jak czterech