caysii

  • Dokumenty2 224
  • Odsłony1 159 043
  • Obserwuję795
  • Rozmiar dokumentów4.1 GB
  • Ilość pobrań686 719

Lewis Susan - Gorycz szczęścia

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Lewis Susan - Gorycz szczęścia.pdf

caysii Dokumenty Książki Reszta
Użytkownik caysii wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 636 stron)

Lewis Susan Gorycz szczęścia

Rozdział pierwszy Wybór niewłaściwego mężczyzny to jak zgubienie losu, na który padła wygrana na loterii. Najpierw są nadzieję, marzenia, perspektywa sięgnięcia do gwiazd. Potem nadchodzi druzgocąca rzeczywistość. Ktoś, kto zgubi los, miałby ochotę się zastrzelić. Gdy rzecz dotyczy mężczyzny, zastrzelić jego. Susannah często tak do siebie mówiła, kiedy była zdenerwowana. Zaczęło się to, zanim jej mąż, który rozbłysnął i spłonął jak meteor, znalazł się w więzieniu. Teraz zdarzało się to coraz częściej, ponieważ nie bardzo miała z kim rozmawiać. „Wybór niewłaściwego mężczyzny oznacza rezygnację ze wszystkich wspaniałych okazji, które oferuje ci życie, choć wcześniej uważałaś, że to on jest tą wspaniałą okazją". Albo: „Wybór niewłaściwego mężczyzny to pomyłka, którą popełniasz tylko raz w życiu, a przynajmniej tak ci się wydaje". Ona nie powtórzy już takiego błędu. Było to równie oczywiste jak fakt, że siedzi w autobusie numer 44, otoczona ludźmi, z pewnością w swoim czasie również dotkniętymi przez los, tyle że nie chce nic o tym wiedzieć, a ich także nie interesuje jej położenie.

Właściwie miała udany dzień. Wprawdzie nie wydarzyło się nic szczególnie ekscytującego, a nawet w miarę ciekawego, ale też nie doszło do żadnej katastrofy. Jednak była dopiero czwarta, a ona jeszcze nie odebrała poczty. Minął zaledwie tydzień względnego spokoju. Bez kolejnych problemów, nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, niemożliwych do zapłacenia rachunków, co prowadziło do totalnej katastrofy. Mimo to Susannah nie ośmieliła się myśleć, że jej sytuacja się odmieniła. Nie należało kusić losu. Byłoby cudownie, gdyby mogła po prostu powiedzieć, że ma już dość i wycofuje się z gry. Może ten boski bankier, który daje jej tak fatalne karty, dobrze się tym bawi, ale ona czuje, że wyczerpała już cały swój kredyt i chybocze się teraz nad przepaścią, i to na wysokich obcasach. Kiedy patrzy w lustro, widzi, jak wypływa z niej energia, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Mogłaby być jedną z tych roślin pokazywanych w filmach przyrodniczych w przyspieszonym tempie, którym błyskawicznie rosną pączki, a zaraz potem pojawiają się kwiaty, by natychmiast uschnąć. Życie przeciekało jej między palcami. Miała dopiero trzydzieści sześć lat, ale czuła się, jak pięć-dziesięciolatka i pewnie na tyle wyglądała. To katastrofa, ponieważ niewielki sukces, jaki kiedyś odniosła, zawdzięczała po części swojej urodzie. Jej ciemne, choć teraz bardzo zmęczone oczy lśniły niegdyś radosnym błyskiem w reklamach kosmetyków. A uśmiech, odsłaniający olśniewająco białe zęby, stał się znakiem firmowym pewnej pasty. Jej zgrabna figura posłużyła do prezentacji kostiumów

kąpielowych na targach w Brighton. Jednak nie dość, że nie osiągnęła tego, o czym marzyła, to jeszcze wszystko skończyło się źle. Zatrudniająca ją firma, a także niektórzy jej klienci doszli do wniosku, że mogą nią rozporządzać, jakby była towarem. Susannah, zamiast iść na uniwersytet, postanowiła rozpocząć studia w Akademii Teatralnej i spędziła tam trzy lata. Przekonała się wtedy, że praca w reklamie bardzo się opłaca, robiło to zresztą wiele początkujących aktorek, zanim ktoś je odkrył. Ją też ktoś odkrył. Pewnego dnia, jak rycerz w lśniącej zbroi, Duncan Cates wtargnął w jej życie i poniósł ją w świat jej najśmielszych marzeń. Był utalentowanym, czarującym, ambitnym młodym reżyserem, który odniósł już sukces na West Endzie. Poznał Susannah, gdy kompletował zespół do Blondynek. Ona miała długie jasne włosy, doskonale więc nadawała się do tej sztuki. Grająca główną rolę aktorka miała mieć nie tylko wdzięk, ale również talent młodej Bardotki. Po przesłuchaniu Susannah Duncan stwierdził, że nie musi już dalej szukać i że jest w niej zakochany. Po pierwszych przedstawieniach w Bath autor Blondynek nie był zadowolony z przyjęcia swojej sztuki. Recenzenci go krytykowali, wychwalając wyłącznie reżysera, którego niezwykłe pomysły i sposób wykorzystania muzyki „całkowicie zatuszowały wady tekstu". Wynosili również pod niebiosa Susannah, zachwycając się jej chwytającym za serce aktorstwem i urzekającym, delikatnym pięknem, „które mówiło samo za siebie". Po stresie związanym z wystawieniem sztuki Duncan popadł w radosne oszołomienie, które wykraczało

poza granice rozsądku. Był tak upojony powodzeniem, miłością i kokainą, że uparł się, by dla uczczenia sukcesu pobrali się jeszcze w tym samym tygodniu. Twierdził, że są jak Roger i Brigitte; Greta i Mauritz; Spencer i Katharine* - kochankowie znani z ekranu i sceny. Wspinali się na szczyt i nic nie mogło ich powstrzymać. W następnym roku sprawy nie potoczyły się zgodnie z oczekiwaniami Duncana. Byli przecież najbardziej pożądaną parą w teatralnym światku, a nagle wszystko się odwróciło. Duncan był w takim szoku, że czasem winił za to Susannah. Natomiast w okresach kokainowej euforii jego życiowy zapał i wiara w ich wspólny sukces wprost elektryzowały. Jednak postępujące uzależnienie niszczyło karierę, finanse i urodę. Poddawał się zmiennym nastrojom. Gdy cierpiał głód narkotykowy, rozklejał się, był rozżalony albo wpadał w złość. Dochodziło nawet do tego, że podnosił rękę na żonę i groził jej przez telefon. Pewnego wieczoru wrócił do domu z zakrwawioną twarzą i połamanymi żebrami, ale nie chciał się przyznać, co go spotkało. I tak nie miało to znaczenia, ponieważ Duncan, uzależniony od kokainy, nie pamiętał nawet, kto na niego napadł. Nie był w stanie wykonywać żadnej pracy, nie wspominając już o pracy twórczej. Susannah nadal chodziła na castingi, pracowała jako kelnerka, zajmowała się sprzedażą przez telefon, układała towary w supermarketach - robiła wszystko, by zarobić na życie. Nie dostawała już żadnych znaczących ani dobrze płatnych ról. * Roger Vadim i Brigitte Bardot; Greta Garbo i Mauritz Stiller; Spencer Trący i Katharine Hepburn.

I nagle wszystko się zmieniło. W dniu dwudziestych trzecich urodzin otrzymała wiadomość od swojej agentki, że znany producent telewizyjny, Michael Grafton, chce ją zatrudnić do dużego serialu. - Nie jest to główna, ale ważna rola - powiedziała jej Dorothy - i świetnie płacą. Więc zrób na nim wrażenie. To może być zwrot w twojej karierze, a bardzo tego potrzebujesz. Susannah włożyła w przygotowania całe serce, pragnęła tej roli bardziej niż czegokolwiek w życiu. Podczas trwającego zaledwie dziesięć minut przesłuchania, kiedy musiała pokazać, jak postrzega swoją rolę i jak ją zagra, zorientowała się, że Michael Grafton jest pod wrażeniem. Okazało się, że miała rację, ponieważ zaangażował ją do serialu. Niebawem jednak okazało się, że już od czterech miesięcy jest w ciąży i sama musiała zrezygnować, jako że termin porodu zbiegł się z terminem rozpoczęcia zdjęć. W ten sposób rozwiały się i jej, i Duncana marzenia o międzynarodowej sławie, eleganckich posiadłościach i luksusowych autach. Jako bezrobotni musieli poprzestać na biletach komunikacji miejskiej i mieszkaniu w suterenie w Battersea. Mijały miesiące i lata, a sprawy szły coraz gorzej. Jedyną radością Susannah była córka Neve, którą za wszelką cenę chciała uchronić przed tym, co z powodu nałogu męża spo- tkało ją. Duncan przychylił się do projektu, by posłać siedmioletnią córkę do prywatnej szkoły, i nawet przez pewien czas partycypował w kosztach edukacji. Jednak stany, w jakie popadał po kokainowej euforii, były tak przerażające, że Susannah musiała często zabierać Neve do swojej ciotki Loli, bała się bowiem, że

ojciec zrobi jej krzywdę. Duncan groził, że zabije żonę lub popełni samobójstwo. Zdarzyło się, że nie mając na narkotyki, przystawił jej nóż do gardła, żądając pieniędzy odłożonych na opłacenie szkoły Neve. Wtedy Susannah wyprowadziła się razem z dziesięcioletnią córką do swojej przyjaciółki, Patsy, chrzestnej Neve. Sześć miesięcy później Duncana aresztowano pod zarzutem dostarczenia skażonej amfetaminy piętnastolatkowi, który omal nie umarł z przedawkowania. Na szczęście, chłopak wyszedł z tego i nie doznał uszkodzenia mózgu, ale za to przestępstwo płaciła cała rodzina. Duncan już od trzech lat przebywał w więzieniu i miał przed sobą jeszcze siedem, gdyby odsiedział pełny wyrok; Susannah mieszkała z Neve w małym segmencie i z trudem zarabiała na życie, a mała prawie nigdy nie wspominała ojca. Udawała, że nie martwi się brakiem listów od niego i tym, że nigdy nie wykorzystał ani jednej z przysługujących mu rozmów telefonicznych, by spytać, jak się powodzi jego rodzinie. Susannah wysiadła z autobusu, przeciskając się przez tłum wchodzących do środka pasażerów. Starała się nie myśleć o przytłaczających ją długach. Wmawiała sobie, że wszystko zmieni się na lepsze, musi się zmienić. Szła szybkim krokiem Battersea Bridge Road. Było zimno i padał deszcz, typowa londyńska pogoda w lutym. Podczas weekendu szalała burza śnieżna, rynsztoki więc były pełne błota. Wiatr ucichł dopiero w niedzielę po południu; zrobiło się pięknie jak na bożonarodzeniowej pocztówce. Poszły do parku Battersea, by ulepić bałwana. Stoczyły też bitwę na

śnieżki ze spotkanymi tam sąsiadami. Neve była zachwycona. Gdy inni poszli posilić się do ciepłej kawiarni na kanapki i gorącą czekoladę, one siedziały na ławce, drżąc z zimna i pijąc kakao z butelki, którą zabrały z domu. Susannah weszła do lokalnego marketu po mleko i jabłka, potem ruszyła dalej. Szła wzdłuż ohydnych bloków komunalnych, w których ona i Patsy spędziły dzieciństwo. Mieszkała tam nadal - teraz w nowym, niższym budynku - ukochana ciotka Lola, która ją wychowała. Idąc pospiesznie, robiła w myślach listę czynności, jakie musi wykonać, zanim ponownie wyjdzie z domu o szóstej. Nienawidziła pracy w nocy, ale bez pracy w klubie nie byłaby w stanie opłacić szkoły Neve, mimo że córka otrzymała stypendium. Dziewczynka tak wiele przeszła, gdy mieszkały z Duncanem, że Susannah chciała zapewnić jej spokój i poczucie bezpieczeństwa w szkole, którą od dawna znała i w której miała przyjaciół. Jej jedynaczka nie powinna być narażona na kolejne zmiany. Gotowa była podjąć każde zajęcie, w dowolnych godzinach, by świat Neve był w miarę stabilny i dziewczynka mogła mieć to, co rówieśniczki. Susannah nie zrezygnowała ze swoich aktorskich ambicji, ale od kiedy pojawiła się Neve, obsadzono ją tylko w kilku niskobudżetowych reklamach telewizyjnych, parę lat temu dostała rolę w operze mydlanej, którą prawie natychmiast zdjęto z ekranu. Zarobione wtedy pieniądze wydobyły ją z kolejnej zapaści finansowej. Teraz jej agentka nie dawała znaku, a nawet gdyby Susannah dostała jakąś wiadomość, nie miałaby ani

czasu, ani energii na przesłuchania, nie mówiąc już o zagraniu roli. W chwilach przygnębienia, gdy myślała o karierze, jaką mogłaby zrobić, gdyby wszystko się tak fatalnie nie potoczyło, ogarniał ją żal jak po śmierci kogoś bliskiego. Miało to sens, umarła bowiem radosna, energiczna młoda kobieta, jaką Susannah niegdyś była, pełna optymizmu i gotowa na wszystko. Jej miejsce zajął ktoś inny, ktoś, kto już wkrótce nie będzie nawet w stanie utrzymać się na powierzchni. Kiedy wchodziła w uliczkę ciasno upakowanych, jednakowych segmentów, które różniły się jedynie kolorem, zadzwoniła jej komórka. Zaczęła szukać telefonu w torbie. Chociaż ich dom, od dawna nieodnawiany, wymagał natychmiastowego odświeżenia, nadal wyglądał lepiej niż okoliczne. To był ich dom, ciepły i przytulny, i mimo że miał tylko jedną łazienkę na dole przy kuchni, a frontowe drzwi otwierały się wprost na niewielki salon, miały nad głową dach, który nie ciekł i się nie zapadał. Telefon przestał dzwonić, a Susannah zauważyła przed swoim domem coś dziwnego, czego rano jeszcze nie było. Poczuła ucisk w gardle. To na pewno pomyłka, tablica Na sprzedaż wisi przy sąsiednim budynku, musiała spojrzeć na nią pod niewłaściwym kątem. Jednak z każdym krokiem ogarniał ją coraz większy strach. Tablica stała rzeczywiście przed jej frontowymi drzwiami, ale chyba znalazła się tam przez przypadek. Co prawda, zalegała z dwumiesięczną spłatą kredytu, ale deweloper nie wystawiłby tak szybko budynku na sprzedaż, i w dodatku bez uprzedzenia.

Wygrzebała wreszcie komórkę i zadzwoniła. Rozległ się radosny głos z prośbą, by poczekała na połączenie z operatorem lub wcisnęła numer wewnętrzny. Gdy znalazła się już w swoim ciepłym domu, usłyszała w komórce dźwięki pierwszej symfonii Czajkowskiego. Dobrze, że zapłaciła rachunek za gaz i światło, choć zabrakło jej pieniędzy na podatek, wodę i na spłacenie kart kredytowych. Rzuciła torbę na nieco zniszczoną, lecz wygodną kanapę zajmującą prawie pół pokoju, powiesiła płaszcz w szafie pod schodami i weszła do kuchni, gdzie stał duży okrągły stół sosnowy, a charakterystyczna dla tego typu domów szklana przybudówka zapewniała mnóstwo światła. - Halo, czy mogę w czymś pomóc? - Usłyszała w telefonie niski głos. - Mam nadzieję, że tak - odparła zajęta już rozładowywaniem pralki. - Postawiliście przed moim domem tablicę „Na sprzedaż", niewątpliwie przez pomyłkę i... - Proszę mi podać nazwisko i adres. Po podaniu swoich danych Susannah nadal przekonywała rozmówczynię, że popełniono błąd, ale kobieta kazała jej zaczekać. - Proszę się nie rozłączać - powiedziała. - Sprawdzę, o co chodzi. Susannah czekała z coraz cięższym sercem. Przekonywała siebie, że raty niespłaconego kredytu nie są tak wielkie, żeby firma chciała odzyskać dom, ogarnął ją jednak irracjonalny strach, że może go stracić. Po chwili strach zamienił się w panikę. Wyobrażała sobie teraz, co będzie, kiedy ona i Neve zostaną wyrzucone na bruk. Oczywiście, Lola wzięłaby je do siebie, ale

nie na długo. Ciotka gnieździła się w małym mieszkanku, a Neve miała już prawie czternaście lat. Powinna mieć własny pokój, który zresztą Lola już jej przygotowała, ale wtedy Susannah musiałaby zamieszkać gdzie indziej. Może któraś przyjaciółka lub koleżanka zaprosiłaby ją na krótko, ale co potem? Pats przyjęłaby je obie z otwartymi ramionami, ale przed dwoma laty przeprowadziła się do Australii. Wtedy w życiu Susannah powstała pustka, której nikt nie był w stanie wypełnić. Wiedziała, że w razie katastrofy może liczyć jedynie na przerażające schronisko pomocy społecznej, zanim znów stanie na własnych nogach, co może się okazać niemożliwe. Ale nawet gdyby się udało, Neve musiałaby zmienić szkołę. Nadzieja na własne mieszkanie jest zaś równie nierealna, jak na otrzymanie poważnej propozycji aktorskiej; pod tym względem zresztą dzieliła los większości aktorów. Usiadła przy stole, wmawiając sobie, że jeszcze nic złego się nie wydarzyło i na pewno się nie wydarzy. Jednak im głośniejszy był koncert Czajkowskiego w telefonie, tym bardziej ponure stawały się jej myśli. Jej życie rozpadało się i bez względu na podejmowane wysiłki nie mogła go ponownie złożyć. Musi nastąpić jakaś radykalna zmiana, inaczej ona i Neve całkowicie się pogrążą. Nawet, jeśli tablica Na sprzedaż została postawiona przez omyłkę, a na pewno tak było, to stała się dzwonkiem alarmowym, przypomnieniem o fatalnej sytuacji. - Pani Cates? - odezwała się kolejna kobieta. -Mówi Heidi Jameson. Mam dobrą wiadomość. Mamy tu młodą parę, która jutro chciałaby obejrzeć dom, jeśli to możliwe. Dysponują gotówką, więc moglibyśmy szybko zawrzeć transakcję.

Susannah poczuła, jak ziemia usuwa się jej spod nóg. - Przykro mi - powiedziała - ale nastąpiło jakieś nieporozumienie. Mój dom nie jest na sprzedaż. Może chodzi o któregoś z sąsiadów... - Czy rozmawiam z panią Cates? - Tak, ale ja nigdy nie kontaktowałam się z waszym biurem, nie rozumiem więc, skąd znacie moje nazwisko i dlaczego wasza tablica stoi przed moim domem. Przez chwilę panowała cisza, potem w głosie agentki dało się wyczuć pewne skrępowanie. - Rozumiem, nie chcemy mieszać się do takich spraw, może pani jeszcze omówi tę kwestię z mężem i zwrócicie się do nas, kiedy oboje zdecydujecie się na sprzedaż. - Czy... - Susannah nie mogła wydobyć głosu z gardła. - Czy chce pani przez to powiedzieć, że mój mąż się z wami skontaktował? - Tak, przed kilkoma dniami. Proszę posłuchać. Widzę, że to dla pani zaskoczenie, więc... - Czy sam przyszedł do waszego biura? - przerwała jej Susannah. - Nie jestem pewna. To nie ja z nim nie rozmawiałam. - Czy mogłaby pani to sprawdzić? To bardzo ważne. Muszę wiedzieć, czy był u was osobiście. - Proszę zaczekać. Susannah zmartwiała. Jeśli Duncan wyszedł już z więzienia, a ona o niczym nie wie, to znalazła się w koszmarnej sytuacji. Dom był na jego nazwisko, mimo że kilkakrotnie, choć bezskutecznie, próbowała przepisać go na siebie. On figurował w dokumentach jako oficjalny właściciel, ale kim w takim razie jest

ona? Dziką lokatorką? Nie! Jest również właścicielką, ponieważ przez ostatnie trzy lata spłacała kredyt, poza tym jest jego żoną, a Neve jego córką. To też miało znaczenie. On nie może sprzedać domu bez ich wiedzy, szczególnie że zbankrutował i porzucił je trzy lata temu. - Jak się wydaje - usłyszała głos agentki w telefonie - decyzję o sprzedaży zakomunikowano nam przez telefon, ale jeden z moich kolegów był u państwa w domu z panem Catesem, by dokonać pomiarów i zrobić zdjęcia. Susannah usiłowała nie wpaść w panikę. Duncan tu był? Wszedł do domu i pozwolił agentowi robić pomiary, wiedząc, że skazuje swoją córkę na bezdomność. - Chwileczkę - wtrąciła Heidi Jameson. - Właśnie się dowiedziałam, że to brat właściciela był z agentem w pani domu. Panika Susannah ustąpiła miejsca wściekłości. Już zrozumiała. Duncan nie wyszedł z więzienia, ale z jakiegoś powodu postanowił dochodzić swoich praw do domu, a Hugh, ta przewrotna gadzina, występował w jego imieniu. - Czy jest pani na linii? - spytała agentka. - Tak. Byłabym wdzięczna za szybkie usunięcie tablicy i odwołanie wszystkich wizyt. Dom nie jest na sprzedaż. Po zakończeniu rozmowy z agentką Susannah zadzwoniła do biura Hugh w Limehouse. Czekając na połączenie ze szwagrem i nie będąc pewna, czy drań nie zechce jej unikać, zaczęła wyjmować pranie i wyobrażała sobie tego oślizgłego spryciarza siedzącego przy wielkim biurku z widokiem na

Tamizę, w wytwornym otoczeniu, do którego należy również odbierająca telefony panienka. Jego firma zajmowała się importem i eksportem, co według Susannah oznaczało podejrzane interesy. Była przekonana, choć niczego mu nie udowodniono, że miał niemały udział w zaopatrywaniu Duncana w narkotyki. Umiał wywinąć się z każdej sytuacji. - Susie - usłyszała przymilny głos Hugh. Nie cierpiała tego zdrobnienia w jego ustach. - Od tak dawna cię nie słyszałem. Jak się masz? Na pewno jesteś piękna jak zawsze. Jakże mogłoby być inaczej? - W co ty pogrywasz? - Susannah była wściekła. -Wiedz, że wycofałam ofertę sprzedaży domu. Gdybyś zachował resztki przyzwoitości, choć wiem, że cię na to nie stać, nigdy byś mi tego nie zrobił. - Spokojnie. Ja tylko wypełniałem polecenie. Duncan potrzebuje pieniędzy, by znów stanąć na nogi. - Nie obchodzi mnie, czego on potrzebuje, poza tym nie odbył jeszcze nawet połowy kary. - Poprawka. Możliwe że już ją odbył. Stara się o zwolnienie warunkowe i jeśli wszystko pójdzie dobrze, niedługo do nas powróci. - Nawet jeśli tak będzie, to niczego nie zmienia. - Susannah starała się opanować. - Ten dom należy do mnie i do Neve... - Wiesz, że to nieprawda, ale nie sprzeczajmy się. Na twoim miejscu spłaciłbym go. Nie wiem, czy Duncan zgodzi się na spłatę połowy wartości, ale mogłabyś... - On nie ma prawa nawet do połowy - ucięła Susannah. - Jeśli zechce mi znów wyciąć jakiś numer, zgłoszę się do swojego prawnika. Zresztą i tak to zrobię - warknęła, rzucając słuchawkę.

Cała się trzęsła, brakowało jej tchu. Gdyby miała prawnika... Ale ledwie może zapłacić za rozmowy telefoniczne, nie mówiąc już o innych opłatach. Będzie musiała inaczej sobie poradzić. Chciała od razu zadzwonić do bezpłatnej pomocy prawnej lub Towarzystwa Opieki nad Dziećmi, ale bała się, że Neve, która niedługo powinna wrócić do domu, usłyszy tę rozmowę. Musi poczekać z tym do jutra. Szkoda, że również do jutra nie mogły zaczekać wiadomości nagrane na pocztę głosową, ale Susannah wiedziała już, że chowanie głowy w piasek tylko pogarsza sytuację, postanowiła więc je odsłuchać. Tylko żadnych złych wiadomości, szepnęła. - Cześć, kochanie - usłyszała głos swojej agentki. - Zadzwoń do mnie szybko. Mamy tu spore zmiany i chciałabym ci to osobiście wytłumaczyć. Domyśliła się, że Dorothy chce skreślić ją ze swojej listy, więc szybko przeszła do następnej wiadomości, nie chcąc pogodzić się z faktem, że i te drzwi zostały przed nią zamknięte. - Cześć, Susannah. Tu Cathy. Zamieniłam się godzinami z Felicity, więc będę przejeżdżać koło twojego domu około ósmej i mogę cię podwieźć do pracy. Napisz tak albo nie. „Tak, proszę", napisała szybko Susannah i dalej odsłuchiwała wiadomości. Kolejna była od dentysty, u którego pracowała jako recepcjonistka, trzy razy w tygodniu przed południem. Chciał wiedzieć, czy będzie mogła wziąć zastępstwo na jutrzejsze popołudnie i następny poniedziałek. Płacił jej więcej niż architekt, któremu dwa razy w tygodniu porządkowała papiery, więc szybko przebiegła w myślach swój plan

zajęć. Okazało się, że to nie będzie kolidowało nawet ze sprzątaniem w miejscowej szkole, gdzie ostatnio wzięła dodatkowe godziny. Jedynym problemem był brak snu, ponieważ w czwartki, piątki i soboty kładła się zwykle o trzeciej nad ranem. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Do domu wpadła Neve z rozwianymi długimi blond włosami i zarumienionymi od zimna policzkami. Miała dopiero trzynaście lat, ale wyglądała na szesnaście i uważała się za dorosłą. Wzrostem dorównywała matce. Były do siebie tak podobne, że ludzie oglądali się za nimi na ulicy. A przynajmniej tak było dawniej, zanim na twarzy Susannah pojawiły się oznaki zmęczenia i troski. - Cześć, jesteś już w domu! - zawołała córka, rzucając torbę na podłogę i rozsupłując szalik. - Myślałam, że przyjdziesz później. - Wracam późno jutro. Czy odwiozła cię matka Sashy? - Nie, odwiozła mnie Ping, ich gosposia. Jeździ jak szalona i wrzeszczy na innych kierowców. O co chodzi z tą tablicą Na sprzedaż? Nie mów, że jest aż tak źle. - To pomyłka - przerwała jej Susannah. - Tak myślałam. Dostałaś moją wiadomość o Barcelonie? Neve szybko zapomniała o tablicy, ale następny temat był równie kłopotliwy. - Tak, dostałam - odparła. - Jak ci minął dzień? - Świetnie. Harry Gelson napisał mi, że jestem bardzo ładna. Czy to nie wspaniałe? Szaleją za nim wszystkie dziewczyny. Nie patrz tak na mnie, mamo. To, że ty nie masz chłopaków, nie znaczy, że ja ich nie mogę mieć.

- Będziesz miała na to czas, kiedy będziesz starsza. Teraz musisz zająć się nauką. Co mu odpisałaś? - spytała z uśmiechem. - Że on też jest ładny - zaśmiała się Neve. Susannah podniosła kosz z praniem i skierowała się do łazienki, gdzie miała suszarkę. - Dużo masz zadane? - spytała córkę, która właśnie otwierała lodówkę. - Mnóstwo. Mam ten wielki projekt z dziedziny sztuki i matematykę. Czy dzisiaj nocuję u Loli? - Tak. Musisz spakować wszystko, co ci będzie potrzebne. Lola powiedziała, że ma kotlety z jagnięciny. - Na pewno dostała dzisiaj emeryturę - zażartowała Neve, gryząc marchewkę. - Zawsze kupuje wtedy kotlety. Mam włożyć pranie do suszarki? - Tak, ale nie włączaj jej. Zrobię to, kiedy wrócę z pracy. Nie musiała przypominać Neve o tym, że po północy stawki za elektryczność są niższe. Córka sama o tym wiedziała. - Uściskasz mnie? - spytała Susannah. Neve przytuliła matkę i spojrzała jej w oczy. Susannah odczuła nagły przypływ miłości i dumy. Choć nie powiodło się jej z Duncanem, to przyjście na świat córki było prawdziwym błogosławieństwem. - Stało się coś złego? - Neve patrzyła uważnie. -Widzę to po tobie. - Wszystko w porządku - zapewniła ją Susannah, mając nadzieję, że nie powróci do tematu Barcelony. - Jesteś zbyt bystra. Zajmij się praniem, a ja zapłacę rachunki przez Internet. Po kilku minutach Neve wróciła z pustym koszem i zwróciła się do matki.

- Pomożesz mi z tym projektem? Muszę go oddać jutro... I jeszcze coś. Pani Cluskey spytała mnie dzisiaj o pokaz mody. Pamiętasz, że obiecałaś znów go dla nas zrobić? Susannah siedziała przed komputerem, stojącym na prowizorycznym biurku w rogu kuchni. Miała przed oczami wyciąg z konta bankowego, który nie dawał żadnych nadziei, mogło zabraknąć pieniędzy nawet na podstawowe potrzeby. - Mamo, słuchasz mnie? - Tak, oczywiście. Chodzi o pokaz mody. Drukarka przestała działać, więc wyślę ci projekt do szkoły i tam go wydrukujesz. Neve milczała. Była spięta. - Niczego jeszcze nie zrobiłaś, prawda? - Sądziłam, że możesz pokazać to, co zrobiłyśmy ostatnim razem. Wystarczy wszystko nieco unowocześnić. Neve nie odezwała się. Susannah dojrzała wyraz rozczarowania w jej oczach i ogarnęło ją poczucie winy. - Przykro mi - powiedziała. - Ale wciąż wydajemy więcej, niż zarabiam, więc nie mogę zwolnić się z pracy, żeby zająć się czymś nowym. - W porządku - oświadczyła Neve. - Zresztą pani Cluskey stwierdziła, że gdybyś chciała, chętnie przejmie ten projekt. Powiedziałam jej, że to chyba dobry pomysł. Susannah wiedziała, że Neve jest zdruzgotana. Ostatni pokaz, jaki razem przygotowały, odniósł spektakularny sukces. - Jestem pewna, że w przyszłym roku wszystko będzie wyglądało inaczej - próbowała pocieszyć je obie.

- Nieważne. - Dziewczyna wzruszyła ramionami i zaczęła wyjmować książki ze szkolnej torby. Susannah, która już nic więcej nie miała do powiedzenia, odwróciła się w stronę komputera. Serce jej zamarło na widok znaku minus przed dwa tysiące czterdziestoma ośmioma funtami. Dobrze, że jutro na konto wpłynie sześćset osiemdziesiąt funtów za pracę u dentysty. Ta kwota nie zmniejszy znacząco jej długu, ale utrzyma stan konta na granicy debetu. - Mamo - usłyszała głos Neve. - W przyszłym tygodniu muszę przynieść pieniądze na Barcelonę. - Przypomnij mi ile - mruknęła Susannah szczęśliwa, że córka nie widzi wyrazu jej twarzy. - Siedemset funtów, ale wpłaciłyśmy już sto, więc zostało tylko sześćset. Tylko. Susannah odetchnęła głęboko. - Dlaczego musimy płacić już teraz, jeśli wyjazd jest dopiero w lipcu? - Chyba muszą wcześniej zarezerwować bilety na samolot, bo potem będzie drożej. Susannah z trudem przełknęła ślinę. Miała tylko dwa wyjścia: powiedzieć Neve, że nie może jechać do Barcelony, albo wziąć więcej pracy w klubie. Broniła się przed takim rozwiązaniem, choć bardzo ułatwiłoby jej to życie. Jednak teraz sytuacja była tak fatalna, że nie miała już wyboru. - Dobrze. W poniedziałek dam ci czek - rzekła spokojnym tonem. Neve podbiegła, by ją uściskać. - Bałam się usłyszeć, że nie mogę jechać, ale ostatnio tak dużo pracowałaś, że chyba udało ci się więcej zarobić, prawda?

- Raczej tak - skłamała Susannah, szybko wyłączając stronę z kontem bankowym. - Może więc mogłybyśmy kupić nową sukienkę na imprezę u Melindy w przyszłą sobotę? Wszyscy idą na zakupy, powiedziałam, że też pójdę, ale zrezygnuję, jeśli nie będę mogła niczego kupić dla siebie. Wyobraź sobie mamo, że Melinda zaprosiła Jasona Ricarda. On jest ekstra. Widziałaś go przecież. Bardzo mi się podoba. - Zbyt interesujesz się chłopcami - stwierdziła Susannah, wstając od komputera. - Widziałam tę sukienkę w Topshop - mówiła dalej Neve. - Nie jest droga. Wydaje mi się, że kosztuje trzydzieści pięć albo czterdzieści pięć funtów. Tak czy inaczej, to nie jest dużo, prawda? A na pewno jest sporo tańsza od sukienki, którą kupuje Sasha. Kosztuje sto trzydzieści. Stanowczo za dużo. Oczywiście jest piękna i Sasha będzie w niej wspaniale wyglądać, ale jest warta najwyżej dziesięć albo dwadzieścia funtów. Pomyślałam, że jeśli kupię sobie sukienkę w Topshop, to mogłabym włożyć twoje kozaki. - Ale te buty są już stare, Neve. - Nie szkodzi. Prawie ich nie nosiłaś, a takie są teraz na topie, mamy też nowe rajstopy, które Lola wygrała w bingo. Sasha pożyczy mi naszyjnik, ten, który dostała na urodziny. Najwyraźniej Neve nie przejmuje się tym, że nie może wydawać tyle pieniędzy ile jej przyjaciółki. Albo sprawia takie wrażenie. Susannah, idąc nastawić wodę na herbatę, pocałowała córkę w jasną głowę. Dziewczynka chodziła do szkoły, w której prawie wszyscy.rodzice, samotni czy też rozwiedzeni, mieli

mnóstwo pieniędzy, przywilejów i wiele przydatnych znajomości. Neve nie miała nawet własnego laptopa i musiała korzystać ze stacjonarnego komputera matki, który Susannah kupiła tanio, bo był używany. Nie miała też iPoda i modnego smartfona, jak wszystkie jej koleżanki. I niewiele ubrań w swojej malutkiej sypialni, więc prawie nikogo do niej nie zapraszała, wiedząc, co mają inne dziewczyny w swoich wielkich pokojach. - Mam pomysł. Chodźmy w sobotę razem na zakupy - zaproponowała Neve. - Zamierzałaś iść ze swoimi przyjaciółkami. - Tak, ale one stale męczą mnie pytaniami o radę. Jakby same nie wiedziały, czego chcą. - Proszą cię o radę, bo podziwiają twoje wyczucie stylu. - No tak - mruknęła Neve, wracając do swojej pracy domowej. Susannah uginała się pod ciężarem własnej bezsilności. Bała się, że z mroków wkrótce wyłonią się jakieś nowe nieszczęścia. - To nie wina Neve - tłumaczyła Susannah Cathy w drodze do Kensington. - Chce mieć to co inni, to normalne dla dziewczynki w jej wieku. Nie powinna być tego wszystkiego pozbawiona. Cathy doskonale ją rozumiała. Sama miała siostrzenicę, której matka stale narzekała na wydatki. Susannah i Cathy były w jednym wieku, lecz bardzo się od siebie różniły. Cathy, ciemna i niewysoka, miała piwne oczy i uroczy uśmiech mimo braku jednego zęba. Poznały się przed kilkoma laty podczas

przesłuchań do sztuki, która zresztą nigdy nie pojawiła się na scenie, i od tamtej pory od czasu do czasu się spotykały i plotkowały o show-biznesie. To dzięki niej Susannah dostała pracę w ekskluzywnym klubie dla dżentelmenów w Kensington. Nie była kelnerką jak Cathy ani tancerką, pracowała w biurze na zapleczu. Mimo to nie przyznała się Neve i Loli, gdzie rzeczywiście pracuje, bo mogłyby podejrzewać najgorsze. Mówiła, że trzy razy w tygodniu pomaga prowadzić kultową dyskotekę na West Endzie. Choć taką pracę przyjąłby każdy, kto jest w trudnej sytuacji, Susannah nie potrafiła przyznać się rodzinie, że podobnie jak Cathy i inne bezrobotne aktorki przyjmuje prawie wszystkie propozycje. Cathy skręciła w Beaufort Street i znalazły się w dzielnicy eleganckich rezydencji. Susannah wiedziała, że mieszkają tu przynajmniej dwie szkolne przyjaciółki Neve. Ona sama nie aspirowała do takich luksusów, jednak chciałaby zarabiać trochę więcej, by Neve nie musiała, tak jak teraz, czuć się jak uboga krewna. - Powtarzam ci po raz kolejny - odezwała się nagle Cathy - że wszystko zależy od ciebie, Susie. Dobrze wiesz, że Henry byłby szczęśliwy, gdybyś opuściła biura i zaczęła pracować w barze albo w jednym z prywatnych gabinetów restauracyjnych... - Nie ma mowy - przerwała przyjaciółce. Nie chciała nawet myśleć o podawaniu drinków topless, nie wyobrażała sobie też, że mogłaby zostać prawie nagą hostessą, szczególnie teraz, kiedy taka opcja wydawała się jedynym wyjściem. - Nie oceniam twojej pracy, ale to nie dla mnie -powiedziała.

Cathy nie nalegała więcej. Mówiły o tym już wiele razy i wiedziała, czym taka rozmowa się kończy. - Dlaczego nie chcesz pożyczyć ode mnie pieniędzy na wyjazd Neve do Barcelony? - spytała. - Oddasz mi, kiedy będziesz miała. Nie musisz się spieszyć. - Nie, dziękuję - odparła Susannah, choć poczuła wdzięczność. - Nie wiem, kiedy będę miała pieniądze, a pożyczanie od przyjaciół prędzej czy później oznacza ich utratę. Nie dodała, że od chwili wyjazdu Pats właściwie nie ma przyjaciół, których mogłaby stracić. Nie chciała bowiem urazić Cathy. Ale to nie była prawda. Miała przyjaciół, choć żadne z nich nie mogło zastąpić jej Pats. - Oferta jest nadal aktualna - stwierdziła Cathy. -Kiedy musisz zapłacić za szkołę? Masz już pieniądze? - Większość mam. Jeszcze mi trochę brakuje, ale zanim nadejdzie termin zapłaty, będę je miała. Chociaż Cathy już się nie odezwała, Susannah czuła jej sceptyczne nastawienie. Wyjęła komórkę, żeby odczytać wiadomość. Neve napisała, że pożyczyła od Loli dziesięć funtów na doładowanie telefonu. Susannah nie spytała nawet, co zrobiła z dziesięcioma funtami, które dała jej na ten cel przed trzema dniami. Dziewczyny wciąż wysyłały do siebie SMS-y, wiedziała więc, na co poszły pieniądze. Dziwne, że wystarczyły na tak długo. Po dwudziestu minutach obie weszły do jasno oświetlonej kuchni klubu, gdzie kucharz Martin i jego zespół zajęci byli pracą. Po przyjacielskich powitaniach, a w przypadku Cathy zalotnej wymianie zdań Susannah skierowała się na górę do biura, gdzie

Henry, menedżer, siedział z nogami na biurku i głośno rozmawiał przez telefon. Był to duży pokój, urządzony w surowym stylu, z dwiema skórzanymi kanapami po obu stronach kominka i perskim dywanem na ciemnej dębowej podłodze. Komputer, szafka z segregatorami i małe biurko Susannah, z którego korzystały również inne asystentki, znajdowały się w przestronnej niszy. Z niej drzwi prowadziły do prywatnego mieszkania Henry'ego. Henry, niski, korpulentny mężczyzna, był opiekuńczy i wesoły. Wszyscy go lubili: pracownicy, klienci, Susannah też. - Cześć, dobrze, że wcześniej przyszłaś - powitał ją, odkładając słuchawkę. - Teresa zadzwoniła, że jest chora, więc miałem nadzieję, że zajmiesz się dziś recepcją. Możesz być ubrana tak jak teraz, tym rozpustnikom pewnie się nawet spodoba, że jesteś zapięta aż pod szyję. Jeśli tylko znajdziesz jakieś pantofle zamiast tych człapaków, będę całkiem szczęśliwy. Susannah otworzyła szufladę, wyjęła z niej parę czarnych pantofli na wysokich obcasach, które wkładała, kiedy musiała wyjść do sali klubowej, i z uśmiechem pokazała je Henry'emu. - Doskonale - ucieszył się. - Czy odważyłabyś się włożyć gorset i pończochy Teresy? Nie? To niemożliwe? Pokręciła przecząco głową. - Myślałem, że dasz się namówić - westchnął. -Chcę cię uprzedzić, że dziś w nocy będziemy mieli dużo pracy. Oba prywatne gabinety są już wykupione, nie przyjmujemy też nowych rezerwacji do dużej sali restauracyjnej. Jeśli pojawią się niespodziewanie